FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
  Another one bites the dust....
Wersja do druku
Karel Płeć:Mężczyzna
Latveria Ruler


Dołączył: 16 Kwi 2009
Skąd: Who cares?
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 13-03-2010, 10:05   

Karel wyszedł wreszcie z tunelu i dotarł na powrót do sali gdzie wcześniej stoczył pojedynek z Nemesis. Ta leżała wciąż pod kolumną i - o dziwo! - wciąż żyła. Szermierz wyczul głód w swoim nowym ostrzu, jedyną pozostałość po świadomości miecza. Zastanowił się, wcześniej chciał by umarła powoli ale to była dobra okazja a on nie widział powodu by tego nie robić. Przemieścił się spod wrót na środek sali tak szybko że wyglądało to na teleportację. Bogini miała niewidzące spojrzenie i nawet si nie poruszyła gdy cofnął runiczny miecz. Pchnął. Pól-przytomna bogini nagle wytrzeszczyła oczy tak jakby chciały jej wyskoczyć z oczodołów. Spojrzała ale nie na Karela tylko na miecz a jej twarz wyrażała nieskończoną grozę. Próbowała wyciągnąć ostrze z piersi ocalałą dłonią ale ostrze przecięło jej palce i śliska od krwi ręka nie mogla znaleźć oparcia. Łzy zalśniły jej na policzku zaszlochała parę razy i z udręczonym jękiem skonała. Zielonowłosy obserwował to wszystko spojrzeniem analityka czy raczej badacza nad wyjątkowo interesującym przypadkiem. Wyciągnął miecz głośnym mlaśnięciem i strzepnął raz krew z ostrza po czym wytarł je o szatę swej ofiary. Wiedział co zaszło - miecz wyssał z Nemesis duszę i przywłaszczył ją sobie zamieniając na magiczną energię. Brakowało jeszcze 99 by mógł wykorzystać jedną z licznych mocy swej wspaniałej broni. Wiedział o tym bo ta pokazała mu swe rozliczne możliwości w ramach zachęty. Rozmyślając co zrobi z tą mocą po zebraniu brakujących duchów podążył dalej przez królestwo umarłych.

Po drodze widział znajome twarze. Wszystkie patrzały na niego nienawistnie, nie omieszkał raz jeszcze zdeptać wyeliminowanych wcześniej poringów - chociaż częściowo wyrównując rachunki z Tym Jednym. Dotarł wreszcie nad skraj przepaści, po drugiej stronie znajdowały się Pola Elizejskie. Zajrzał w otchłań - wyglądało na to że ta nie posiada dna. Nagle przepaść wypełniła się wodą. Z głębin wyłoniły się trzy łby. Hydra. Konkretnie nieżywa hydra. Karel przestudiował zombie-bestię. Dwa mniejsze łby miały liczne rany cięte a w ich bokach zionęły dziury - wyglądające jak ślad po kotwicy. Największa głowa też miała cięcia oraz dodatkowo ślad wskazujący ze została na coś nabita. Nie miała zaś jednego - lewego - oka. Zielonowłosy uśmiechnął się drapieżnie - nie ma nic lepszego niż walka z wielką bestią. W końcu duży może więcej....ścierpieć.

Tańczył więc na krawędzi skały drażniąc się z potworem a jego ostrze zataczało lśniące półkręgi karząc ten łeb który zbliżył się za bardzo. Zielona, przegniła posoka spadała na kamień wypalając w nim dziury. Szermierz od niechcenia schodził im z drogi ale ten sposób walki -choć mimo wszystko radosny - nie dawał największej frajdy. Pobiegł więc wzdłuż krawędzi a bestia, tnąc wodę za nim. Zaczął wbiegać na kamienne wzniesienie a mniejsze łby uderzały o skałę niczym młoty. Przetaczał się, skakał i robił gwiazdy i przewrotki by uniknąć uderzeń i odłamków. W końcu wbiegł na szczyt stając twarzą w pysk z głównym łbem. Ten zaryczał straszliwie podmuch powietrza ( i po części okropny smród) ale szermierz zdołał utrzymać się na skale. Karel drżał z niecierpliwości i podniecenia - po czym skoczył niczym kamikadze wprost na głowę potwora. Trzymając się jednoręką jedne z płetw drugą - ściskającą miecz uderzał gdzie popadnie. Niespodziewanie jednak miecz - rozrywając wargi stwora - utknął między zębami! Hydra wykorzystują przerwę w tak bolesnych atakach podrzuciła łeb do góry wyrzucając Karela pionowo w górę niczym szmacianą lalkę. A gdy opadał złapała go prosto w pysk chcąc go zapewne pożreć - a przynajmniej zmiażdżyć. Podtrzymując rękoma oślizłe podniebienie stwora nie mógł się ruszyć. Głupia hydra. Wypuścił z rąk pasma elektryczności a bestia rozluźniła napór szczęk. Wyprostował się na cała wysokość wyłamując jej żuchwę która spadła w dół. Szermierz nie podzielił jej losu gdyż jedną ręką złapał za kieł zaś drugą wyciągnął Belderivera. Rozhuśtał się z rozmachem po czym się puścił wyrzucając siebie po łuku prosto na kark bestii, akurat w miejscu gdzie kończył się płetwiasty grzebień. Z rozmachem wbił miecz prosto w kręgosłup stwora. Ten zaryczał straszliwie, Karel był jednak zbyt zajęty bo złapał grzebień i wykorzystują miecz jako podpórkę zaczął ciągnąc z całej siły. Hydra starała się go strząsnąć ale na próżno. Na jej szyi pojawiły się pęknięcia po czy rozległ się trzask rozrywanej tkanki i zielonowłosy został wyrzucony jak z katapulty prosto na do Elizjum wraz ze swa bronią. Wstał i otrzepał się patrząc na urwany łeb a następnie na tonące cielsko. Woda i ścierwo zniknęły jakby ktoś spuścił je wyciągając zatyczkę.
- Odświeżające. - rzekł z uśmiechem Karel po czym ruszył na przełaj przez Pola, najkrótszą drogą do pałacu.

_________________
"So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Przejdź na dół
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Loko Płeć:Mężczyzna
Aspect of Insanity


Dołączył: 28 Gru 2008
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 21-03-2010, 20:20   

Liść wytarł zakrwawioną rękę o chustkę. Zza pazuchy wyjął mały dzienniczek w którym postanowił zapisywać wszystkie napotkane ewenementy.

- Facet z głową byka, nazywający się Panem Labiryntu oraz Postrachem Krety - skrytobójca rzucił okiem na wyprute flaki niedoszłego przeciwnika spływające powoli do Styksu - nic specjalnego.

Ruszył w dalszą drogę, coraz bardziej zagłębiając się w Tartar. Jako że Śmierć zostawił go już na samym początku nie miał pojęcia gdzie tak naprawdę idzie i kierował się jedynie intuicją w poszukiwaniu hełmu Hadesa.

- No nie... naprawdę nie mam ochoty znowu mieć z tobą do czynienia - uszu Liścia doszedł znajomy, szyderczy głosik

- Myślałem że ten Chaos jest bardziej efektywniejszy jeśli chodzi o pozbycie się kogoś raz na zawsze

- To nie Chaos mnie zabił, tylko ty - uciął Grim - a ciebie co tu sprowadziło? Czy może raczej kto?

- Twój szef. Ale nie martw się, raczej nie byłeś głównym powodem

- Tia... a czemu plączesz się po Tartarze, jakbyś czegoś szukał? W dodatku z kosą Śmierci.

- Bo szukam, nie wyglądasz na jakoś specjalnie zorientowanego, ale może powiesz mi gdzie jest skarbiec Hadesa?

- Ooo... a ile warta jest dla ciebie ta wiadomość?

- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, będziesz mógł się stąd wydostać.

- Kuszące, ale widzisz, nie miałem pojęcia że w ogóle istnieje coś takiego jak ten skarbiec.

- Cóż, trudno. Pozwolisz że ruszę dalej.

Liść minął milczącego Grima, czuł emanującą od niego nienawiść zmieszaną ze strachem. Gdy znalazł się dwa metry za plecami skrytobójcy, ten lekko łamiącym głosem rzucił:

- A-a jak siostrzyczka...?

- Grim, nie wiem co chcesz sobie udowodnić - rzekł chłodno Liść, nie odwracając się do rozmówcy - ale jeśli zabiję cię tutaj, nie będziesz miał żadnej szansy powrotu.

- O ho ho - odparł Grim, ciesząc się z udanej prowokacji - czy ty przypadkiem...

Nim skończył to zdanie, kosa przebiła jego klatkę piersiową na wylot. Skrytobójca upadł na kolana ze zszokowanym wyrazem twarzy.

- Śmierć nie wpłynęła dobrze na twoją zdolność reakcji - Liść wyszeptał mu te słowa tuż przy twarzy - nie zabiję cię, ale nie licz na to gdy spotkamy się ponownie.

Loko wyszarpnął kosę, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył wzdłuż rzeki. Grim dotknął swojej rany, była zimna i nie wypływała z niej krew. Zdołał jeszcze tylko zobaczyć sylwetkę Liścia znikającą w oddali, zanim padł nieprzytomny.

_________________
That is all in your head.

I am and I are all we.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Karel Płeć:Mężczyzna
Latveria Ruler


Dołączył: 16 Kwi 2009
Skąd: Who cares?
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 22-03-2010, 22:20   

~Ile jeszcze do diabła? - myślał Karel. Szedł i szedł przez te zielone łąki od czasu do czasu kopiąc kogoś i rozkwaszając nosy. Złość zaczęła w nim się powoli zbierać.
Ale....
- No nareszcie....to jeszcze spory kawałek - ocenił patrząc ze wzgórza na fragment Tartaru. Przy ścianie jaskini na horyzoncie.
- Jeszcze spory kawałek....ale przynajmniej wiem dokąd iść. - ucieszył się. Gdzieś z boku Tartaru zarejestrował wejście do labiryntu ale było mu tam zupełnie nie po drodze...może potem. Nie tracąc czasu zszedł ze wzgórza.....

- Arrrrghhh! Wahhhh! - krzyki bólu słychać było w dość sporym promieniu. Zielonowłosy zatrzymał się i począł szukać wzrokiem źródła jęków. Jego brwi uniosły się gdy źródłem decybeli okazał się mężczyzna przykuty do skały którego kiszki jakieś ptaszydło (po chwili zidentyfikowane jako orzeł) uznało za szwedzki stół. Karel podrapał się z zakłopotaniem po głowie. Olać czy pomóc? Zdecydował się na to pierwsze - miał dobry humor. Orzeł oderwał ślepia od przysmaków gdy cień zasłonił padające od stropu jaskini światło - wydzielane przez kryształy. Zwierzęcy instynkt kazał mu odlecieć ale szara komórka o pozycji przywódczej zdecydowała że wypada wiedzieć przed czym. I to był błąd.
- Bu! - huknął Karel i złapał ptasi móżdżek po czym ukręcił g tak łatwo niczym sensowne ustawy w Sejmie.
- Dz-dzięki ci... - wymamrotał umęczony więzień. Wyglądał okropnie. Zarost sięgał mu aż do pępka a sama broda była skołtunion"a i ubrudzona - przede wszystkim - krwią. Jedynym jego odzieniem była przepaska biodrowa.
- No cóż nie ma problemu...i tak długo już nie pociągniesz. - wskazał palcem na wylewające się kiszki.
- To? To drobiazg....- i - zdumiewające! - brzuch zrósł się na oczach szermierza. Karel gwizdnął w podziwie ale po chwili zdał sobie sprawę co takowa regeneracja może oznaczać. Dla orła oznaczała pewny posiłek codziennie.
- Któż skazał cię na taką mękę? - zapytał tym razem z szacunkiem. Ten gość był twardy skoro nie dał się złamać przez takie coś.
- To jeszcze nic! Czasami zamiast jeść opowiadał mi o swojej operacji przepukliny! A kto mnie skazał? Bogowie! A wszystko dla tego ze niosłem pomoc ludzkości....
- Znam cię! Ty jesteś Prometeusz! - zakrzyknął ale zaraz się opanował.....Protek słynął z tego ze był kuty na cztery nogi.
- I gdzie jest teraz ta ludzkość? - Zadał następne pytanie Karel czując że znalazł odpowiednią przynętę. - Co cię to nauczyło?
- Nie przyszli po mnie....nauczyli mnie...że można polegać tylko na sobie.
- Mylisz się....postąpiłeś słusznie....ale przyszyłeś z pomocą niewłaściwemu gatunkowi. - Karel wzniósł miecz. Łańcuchy pękły z głośnym brzdękiem i upadły na skałę.
- Ten miecz....to Belderiver!
- A co żeś myślał? - mruknął szermierz wyszczerzywszy zęby w uśmiechu i podał tytanowi rękę.
- Niestety nie mogę cię stąd wyprowadzić. mam sprawę z tutejszym szefem. - wskazał kciukiem za siebie, na pałac Hadesa. - Śmiertelnie poważną sprawę. - machnął parę razy mieczem by jego zamiary pozostały jasne.
- Chcesz zabić Hadesa?
- Coś w ten deseń.
- To ja ci pomogę - rzekł Prometeusz mściwym tonem - ten ptak był niedyskretny...a i strażnicy to paple...wiem dość dużo. - szermierz przytaknął głową, to zdawało się mieć sens.
- A więc do Hadesa. - i zielonowłosy podjął na powrót wędrówkę...ale tym razem nie sam.

_________________
"So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Loko Płeć:Mężczyzna
Aspect of Insanity


Dołączył: 28 Gru 2008
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 06-04-2010, 22:32   

- No proszę proszę... jednak ta kupa kości miała rację - powiedział sam do siebie Liść

Kilkanaście metrów przed nim stał sporych rozmiarów budynek. Hades widać, jak na boga przystało, miał w swoim posiadaniu wiele skarbów. Jednak gust władcy podziemia nie miał się najlepiej. Loko na własne oczy widział przepiękne budowle, wykute w kamiennych bryłach, ta z pewnością się do nich nie zaliczała. W wielkim skalnym klocu wykuto jedynie wejście i ze dwie pary okien na każdym piętrze.

- NIE SPIESZYŁEŚ SIĘ...

Skrytobójca z wyraźną chęcią mordu w jego jaśniejących oczach, zwrócił się w kierunku, z którego dobiegał znajomy głos.

- Śmierć... powiedz ty mi, gdzie żeś był cały ten czas?

- NOO... PRZYSZEDŁEM TU TAKIM SKRÓTEM, A POTEM...

- ...że czym?

- CO CZYM...?

- Czym przyszedłeś?

- SKRÓTEM... NIE MÓWIŁEM CI...?

- Powinienem cię zabić...

- HMMM... WIDZĘ, ŻE ZNALAZŁEŚ MOJĄ KOSĘ. MOŻESZ SOBIE ZATRZYMAĆ, MAM JESZCZE Z PIĘĆ...

- Wielkie dzięki...

- CÓŻ, MOJE ZADANIE WYKONANE, JESTEŚ PRZY SKARBCU, JA SPADAM.

- Stój... - warknął Liść chwytając zmykającego Żniwiarza za kaptur - zostajesz tu i grzecznie czekasz dopóki nie wrócę. Zrozumiano?

- TYLKO TYM RAZEM SIĘ POSPIESZ... - Liść pacnął Kostuchę w pusty łeb - NO CO?

- Nic, czekaj. Zaraz powinienem wrócić - rzucił przez ramię skrytobójca i ruszył ku topornemu budynkowi.


Skarbiec naprawdę był brzydki. Liść w duchu obiecał sobie że rozwali ten budynek w pył, gdy tylko znajdzie hełm. Już miał wchodzić do środka, gdy nagle tuż przed jego stopami spadł kot.

- O, coś nowego... - Liść wyjął z odmętów szaty swój notatnik - latający kot...

- Coś ci się nie podoba koleś?!

- W dodatku gada...

- A co, książkę piszesz?! Jasne że gadam, co w tym dziwnego?!

- Szybko się bulwersuje...

- JA?! Jestem OAZĄ spokoju i... e...

- Hm? - Liść spojrzał z zaciekawieniem na kota.

Skrytobójca szybko zorientował się że kot patrzy na coś dokładnie nad jego głową, jednak jego reakcja była najgorszą z możliwych. Gdy podniósł głowę do góry, zdążył zobaczyć jedynie szybko zbliżającą się twarz dziewczyny. Nim zdążył cokolwiek zrobić ich czaszki zderzyły się z głośnym hukiem.

***


Gdy Liść odzyskał przytomność, dostrzegł stojącego nad sobą Żniwiarza patrzącego z zaciekawieniem w sufit.

- Na co się tak gapisz... - powiedział zwlekając z siebie nieprzytomną dziewczynę

- NAJPIERW SPADŁ STAMTĄD KOT... POTEM ONA... POTEM JAKIŚ PTAK, CZEKAM NA CIĄG DALSZY.

- Ech... zabiję Karela. W co on mnie wplątał...

- Wiesz trupku... nie radzę - powiedział kot, na którego głowie wygodnie rozsiadł się ptaszek.

Liść spojrzał na Śmierć, który poprzestał patrzeć się w sufit i wyciągał przed siebie rękę z wyraźnym zamiarem dźgnięcia nieprzytomnej. Nim jego palec dotknął dziewczyny, ta złapała za niego i wyłamała z trzaskiem. Śmierć wrzasnął piskliwie i odskoczył, przytulając do siebie zranioną rękę.

- No dobra... co tu się dzieje - spytała Koranona rozglądając się i otrzepując ubranie.

_________________
That is all in your head.

I am and I are all we.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Kitkara666 Płeć:Kobieta
Ave Demonius!


Dołączyła: 17 Lis 2008
Skąd: From Hell
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
Syndykat
PostWysłany: 07-04-2010, 02:41   

Korytarze były wilgotne i śliskie. Od czasu do czasu słychać było pojękiwania i wrzaski karconych dusz.

- Powinni zmienić tu wystrój - zauważył Kemi.

Związani byli jednym z szalików dziewczyny, który wydziergała sobie przed przyjściem tutaj. Kitkara zatrzymała się nasłuchując.

- Padnij!

Pociągnęła za sobą smoka. Nad ich głowami śmignęły strzały. Echo odbiło złośliwy śmiech dziecka.

- Walcz jak mężczyzna! - krzyknęła Kitkara.

Cisza. Poleciały kolejne strzały. Zanim dotarły do celu zostały spalone w locie przez tarczę ochronną jaką dziewczyna zdążyła wytworzyć. Wypowiedziała kolejne zaklęcie. W powietrzu unosiło się wiele czerwonych ogników. Wyprzedzały ich ograniczoną widoczność gdzieś daleko we mgle. Jeśli ktoś się do nich zbliży zostanie spalony na wiór. Zaległa cisza.

- Pobawcie się zemną - rzekł nagle za ich plecami dziecięcy głosik.

Odwrócili się błyskawicznie. Dziecko miało może osiem lat, puste wielkie oczodoły, a skóra wisiała jak na szkielecie. Bez problemu bawił się wyczarowanymi ognikami.

- Pobawmy się.

- A, w co chcesz się bawić? - zapytała ostrożnie dziewczyna. Lepiej nie denerwować mieszkańców Hadesu.

- Możę... w życie i śmierć?

- Na czym to polega?

- Wy umieracie, a ja żyję - na cienkiej linii jaką były jego usta pojawił się szeroki uśmiech.

Wycelował strzałę w serce Kitkary i strzelił. Tarcza odbiła ją ku niezadowoleniu dziecka.

- Nie pozwolę wam odejść. Chce znowu żyć!!

- Twój czas przeminął, a mój dopiero nastaje, bachorze. Pogódź się z tym.

Kolejne zaklęcie obezwładniło potępioną duszę zielonymi pnączami. Oplotło ją tak bardzo, że nie widać było ani czubka głowy, ani stóp. Za sprawą jednego ruchu ręką, dusza została zmiażdżona bezlitośnie powracając do Styksu.

- Bądź czujny, Kemi. To dopiero początek.

Szli dalej, szli bez końca. Droga zawsze wyglądała tak samo. Okolica była martwa, ponura i nieprzyjemna. Mgła gęstniała z każdym krokiem.

- Stójcie - usłyszeli tuż przed sobą ciche pisknięcie.

Popatrzyli pod nogi gotowi walczyć z każdym (nawet jakby wrogiem okazała się mysz).
Przed nimi siedział mały, szary kurczaczek patrząc do góry czarnymi oczkami.

- Co was tu sprowadza, ludzie?

- Szukamy wyjścia.

- To nie jest odpowiedz jakiej szukam, smoku - rzekł kurczak do Kemiego. - Pytam o powód waszej wizyty w tym królestwie.

- Mamy do pogadania z Hadesem.

Mgła opadła równie nagle jak i zgęstniała jeszcze godzinę temu.

- O czym chcecie pogadać?

- Mój chłopak zmarł i trafił tutaj. Chce go odzyskać.

- A, skąd wiesz, że on chce tego samego?

- Mało kto chce umrzeć dobrowolnie. Znam go i wiem, że chce wrócić.

Kilka murów znikło.

- Mówisz szczerze. Pomimo tego twoje serce i dusza przepełnione są mrokiem. Przydała byś się nam tutaj. Królowa czuje się samotna, kiedy tu przybywa. Miała byś wszystko czego zapragniesz, wraz z swym ukochanym u boku.

Kurczak wyglądał niepozornie i wręcz słodko w porównaniu z innymi mieszkańcami. Jego słowa wywoływały wizję tego co mówił, co dawało efekty.

- Nigdy byście nie umarli połączeni na zawsze w śmierci. To nie takie straszne.

- Kitkaro, chodźmy dalej... - rzekł Kemi czując że może to się źle skończyć.

Nagle kurczak syknął na niego ostrzegawczo. Smok cofnął się o krok. Potrząsnął dziewczynę, która się nie ruszyła zatopiona w cudownych wizjach.

- Nie wtrącaj się jaszczurko - warknął.

- Będziesz dla mnie tylko przystawką - odwarknął.

Zassał powietrze nosem wypuszczając pióropusz szkarłatnego ognia w stronę kurczaka. Maluch podskoczył w ostatniej chwili podpalając sobie pióra. Gorąco musnęło też dziewczynę dzięki czemu obudziła się z transu.

- Dobra, puszczę was - doszedł nagle do wniosku - pod warunkiem, że odpowiecie na moją zagadkę. Jeśli odpowiecie poprawnie za drugim razem zabiorę was prosto przed oblicze Hadesa, jeśli wam się nie uda, zostaniecie tutaj.

- A jeśli nie wybierzemy żadnego? - Zapytała Kitkara.

- to ja sobie pójdę, a wy będziecie wpadać na dalsze pułapki i nigdy bezemnie się stąd nie wydostaniecie.

Chwilę milczeli zastanawiając się.

- Dobrze. dawaj tą zagatkę.

- Pewna dziewczynka uważnie przypatrywała się pewnemu przedmiotowi. Trwa to 12 godzin. Początkowo prawa część przedmiotu jej zainteresowania jest gruba, z czasem robi się coraz cieńsza. Odwrotnie lewa strona - najpierw cienka, później staje się grubsza. Co robi dziewczynka?

Popatrzyli na siebie. Zagadka wydawała się nie pozorna i łatwa. Jednak odpowiedź okazała się znacznie bardziej nieuchwytna niż się tego spodziewali. Pierwsza odpowiedz zajęła im aż trzy godziny zanim zdecydowali wspólnie o co może chodzić. Kurczak usiadł sobie czekając na odpowiedź nie poganiając gości. W, końcu Kemi zdecydował się na pierwszą odpowiedz.

- Czy ona robi coś na drutach z wełny?

- Nie! Zła odpowiedź. Macie ostatnią szansę.

Kemi skinął na Kitkarę.

- Jesteś pewna że chcesz już odpowiadać?

- Mieliśmy dwie opcje. Włóczkę, która z czasem maleje dzięki czemu dziewczynka powiększa swoje dzieło, albo poświęca czas na czytanie książki, co jest moją odpowiedzią.

Kurczak przeszył ją spojrzeniem swoich czarnych oczek.

- Jesteś niebezpiecznym przeciwnikiem dla mojego pana... Zgadłaś odpowiedź. Dziewczynka czyta książkę. Teraz zaprowadzę was przed obliczę Hadesa. Ciekawe czy los będzie wam dalej sprzyjał - zaśmiał się paskudnie.

Pstryknął palcami. Obraz rozmazał się. Krajobraz zmienił się, a przed nimi wyrosły mury twierdzy z szarego i czarnego kamienia otoczone fosą szkarłatnej lawy, w której dusze przechodziły w nicość. Kiedy kurczak ponownie pstryknął palcami most opadł przeraźliwie skrzypiąc. Bez słowa zniknął.

_________________
Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
28180514+-+jak+coś+dać+znać+jeśli+ktoś+chce+pisać+zemną+na+gg+najpierw+mailem+albo+na+pw
Koranona Płeć:Kobieta
Morning Glory


Dołączyła: 03 Sty 2010
Skąd: Z północy
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 07-04-2010, 20:43   

Koranona nienawidziła podróżować między wymiarami. Była to podróż wymuszona klątwą, była okropna. Poruszała się w gęstej magmie czasoprzestrzeni modląc się, żeby trafiła do normalnego wymiaru. Poczuła znajomy ból głowy i w cząsteczki czasoprzestrzeni zaczął wplatać się obraz kolejnego świata. Kora zaczęła się materializować. Odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała w całej swojej okazałości.. no właśnie, ale co? Wzięła głęboki oddech, poczuła siarkę. Usłyszała głos Filipa, swojego towarzysza: "jestem oazą spokoju!" Całkowicie zmaterializowana wiedźma spojrzała na patrzącego na nią kota. Zwierze znajdowało się co najmniej kilkanaście metrów niżej. Spojrzała w górę, sufit znajdował się zaledwie kilka centymetrów od jej głowy. Powiedziała głośne "niech to szlag", obok niej strzeliło coś na kształt miniatury błyskawicy. Zaczęła spadać. Zanim straciła przytomność przy akompaniamencie niezbyt miłego (tutaj wkład nie własny) *jeb*, zobaczyła nieco zdziwioną twarz stojącego obok Filipa mężczyzny.
Gdy Kora i Liść leżeli nieprzytomni Żniwiarz przypatrywał się sfruwającemu z góry ptakowi.
Była to mała sikora, która po wylądowaniu obok kota (co go zdziwiło) zaczął z nim burzliwą konwersacje (z kotem, nie ze Żniwiarzem).

- Czemu wylądowaliśmy tutaj, czemu tak wysoko? - spytała dziecięcym głosem sikorka.

- Nie wiem, musiały być jakieś zaburzenia...

- A gdzie dokładnie jesteśmy? I kim oni są? - Parus dopiero teraz zauważył stojącego obok Żniwiarza i nieprzytomnego Liścia

- Wydaje mi się - kot rozejrzał się uważnie wokół siebie - że jesteśmy w Hadesie, ten kościsty gość obok nas to Śmierć - tutaj Filip wzdrygnął się, bo jak wiadomo, koty nienawidzą Żniwiarza - a gościu z którym zderzyła się nasz wiedźma jest bliżej nieokreśloną osobą, ale skądś go znam...

Kora nadal była nieprzytomna kiedy ocknął się Liść.

- Na co się tak gapisz... - powiedział zwlekając z siebie nieprzytomną dziewczynę

- NAJPIERW SPADŁ STAMTĄD KOT... POTEM ONA... POTEM JAKIŚ PTAK, CZEKAM NA CIĄG DALSZY.

- Ech... zabiję Karela. W co on mnie wplątał...

- Wiesz trupku... nie radzę - powiedział kot, na którego głowie wygodnie rozsiadł się ptaszek.

Rozległ się trzask.

- O, nasz wiedźma oprzytomniała - zauważył nieco ironicznie Filip

- No dobra... co tu się dzieje - spytała Koranona rozglądając się i otrzepując ubranie - i czemu, do stu morskich jeży, wylądowaliśmy tak wysoko?

Filip i Parus wydali rytmiczne westchnienie

- Kim jesteście i gdzie jesteśmy - spytała umilnie Kora ze zdziwieniem zauważając obecność Liścia (który patrzył na nią pretensjonalnie) i Żniwiarza.

- No cóż... tego pana z boku z pewnością rozpoznajesz... Ja jestem Liściem i w sumie tyle ci wystarczy. Nie wiem jak i po co, ale znalazłaś się w Hadesie. Ale moment, ja cię skądś znam... przypominasz mi takiego pokrętnego małego człowieczka...

- Czekaj, widziałeś kogoś podobnego do mnie? - Filip i Parus od razu się ożywili, a Koranona niemal nie zmiażdżyła świata wyczekując odpowiedzi.

- Taaa... taki łysawy, przygarbiony gość. Próbował mnie zajść, przez co najprawdopodobniej zostanie mu blizna do końca życia. W każdym razie już uciekł.

- Miał może szable przy sobie? - Liść zauważył że Kora też ma szable.

- Owszem miał. Chciał mnie nawet przeciąć na pół, co - jak widzisz - mu niestety nie wyszło.

- Jest tu jeszcze? - Powietrze wokół wiedźmy zrobiło się jakieś cięższe i cieplejsze.

- Nie

Kora, Filip i Parus westchnęli jednocześnie.

- Nich to, do stu morskich jeży... - powiedziała z nutką zawodu w głosie dziewczyna.
Szkoda - rzucił niby od niechcenia Filip

- Spójrz tam - Kora wskazała Liściowi miejsce za jego głową.

- Naprawdę... nie jestem z tych osób które czują jakikolwiek opór przed zabiciem dziewczyny. Na pewno chcesz się w to bawić? - spytał ze znudzeniem Liść. Kora spojrzała na niego zdumiona.

- Nie wiem o czym mówisz - minę miała podejrzliwą - ale twój kościsty kolega chyba się urwał.

Liść rozejrzał się zdziwiony

- To jeden, wredny, kościsty...

Nagle z budynku stojącego nieopodal ich dobiegł ich piskliwy głos Śmierci, który najwidoczniej natrafił tam na coś, czego wolał nigdy nie spotkać.

- Hm - Kora zastanowiła się - pomóc ci może? I tak się nudzę, i tak nie wiem jak się stąd wydostać...

- A wiesz co... - Liść ściągnął z pleców kosę - bardzo chętnie.

Wspólnie skierowali się ku jęczącemu w ciemnościach budynku Żniwiarzowi.

_________________
"I like my men like I like my tea - weak and green."
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
408121
Sm00k
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 11-04-2010, 00:20   

-Szach.
-Szlag.
-Krew cię w końcu zaleje, Asmodeuszu. Przyznaj w końcu iż nie umiesz grać w szachy nim przegrasz resztę legionów.
-Weź mi nie przypominaj... drinka?
-Nie dzięk.....

Konwersację nad szachownicą przerwał pisk.

- To Twoja sprawka?
-Nie, skądże. Twoja?
-Lucyfer broni. Moi pracują po cichu.
-Aha. Możemy na dziś skończyć?


Rudy wstał od stołu i przeciągnął się.
Szachy z królem piekielnym było interesującym urozmaiceniem dnia. A że ten konkretny był niepoprawnym hazardzistom, zabawa była przednia. Nie umiał odrzucić wyzwania.
A Caibre był takim skurczybykiem, by nawet w Piekle go nie lubili.
Gościnnie grali dziś w Hadesie. Krąg Asmodeusza miał przyjemność gościć Audytorów. Jakieś niezgodności zeznań podatkowych sprowokowały drobiazgową kontrolę. Patron hazardu i rozwiązłości wziął profilaktycznie chorobowe i zwinął się do sąsiada, zabierając po drodze jedną zarazę do towarzystwa.

Caibre wychylił łeb z rozpadającego się szałasu, który Pluto im udostępnił. Ceny wynajmu znowu poszły w górę...
-Widzę jakiś śmiertelników, kota, jakąś papugę i skomlącą ŚMIERĆ.

Asmodeusz pokręcił głową zaprzeczając powiązaniom z tą sprawą.

- Idę się przewietrzyć. Nie wstawaj...


Rudy raźnym krokiem ruszył na spotkanie grupy.
Powrót do góry
Karel Płeć:Mężczyzna
Latveria Ruler


Dołączył: 16 Kwi 2009
Skąd: Who cares?
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 11-04-2010, 17:56   

- To tutaj? - zapytał Karel podając lornetkę Prometeuszowi. Lornetka należała do patrolu który szermierz przed chwilą posiekał. Narzędzie było prymitywne ale spełniało swoją rolę.
- Nie ma wątpliwości.
- Niech to, niezłych mają tu kafarów. - zielonowłosy ze złością kopnął jeden z kamieni pod stopami. - Nie ma szans by wejść po cichu. A siłowo....za długo i nie jestem pewien bym dał radę im wszystkim. - Ostatnie zdanie wymówił niechętnie.
Prometeusz zamyślił się. Szermierz miał rację, wejście siłowe nie wchodziło w grę. Nawet gdyby dołączyli do nich pozostali nie było po prostu dość siły uderzeniowej.
- Myślę...-zaczął ostrożnie tytan - ...myślę że jest rozwiązanie. Tu w Tartarze uwięzieni są moi ziomkowie. Jeśli zdołamy ich uwolnić z pewnością nam pomogą.
- Brzmi sensownie. - ruszyli w dół wzgórza gdy Karel nagle się zatrzymał.
- Coś nie tak? - zapytał tytan.
- Nie...miałem wrażenie że....- zaczął ale zaraz odrzucił tą możliwość. Bo w końcu co On miałby tutaj robić? Bez słowa minął Prometeusza.

Dotarli na miejsce. Karel spodziewał się krat. Tymczasem zobaczył kilometry łańcuchów aż po horyzont. Łańcuchów o ogniwach z płomieni które zakrywały ogromną dziurę w skale. Dziura też sięgała aż po horyzont.
- Robi wrażenie. - i bez ceregieli podniósł miecz by przeciąć przeszkodę. Ale wtem łańcuch nagle się zestalił w metal i miecz odbił się od niego.
- Co do?
- To katchin - powiedział mądry Prometeusz - jedne z najtwardszych i najrzadszych metali. Całe jego źródło widzisz przed sobą.
- Czyli to jest jeden jedyny przedmiot wykonany z tego metalu bo na resztę go nie starczyło zgadza się?
- Tak....te ogniwa zawierają cały katchin w uniwersum. I do tego najwyraźniej zaklęty stąd ta zmiana formy.
Karel tylko kiwnął głową i przywołał skrzydła z ciemności. Odpowiedział na pytanie zanim tytan zdołał je zadać.
- Jeżeli tak to gdzieś tu musi być kłódka. Musieli go w końcu czymś spiąć. - podleciał nad centrum dziury. To było jak szukanie igły w stogu siana. Chyba że...
W dłoni szermierza pojawiła się kula energii. Posłał ją pod strop. Całą jaskinię wypełnił olśniewający wybuch elektryczności. Zielonowłosy patrzał jednak w dół.
Jest! Metalowa powierzchnia kłódki odbijała światło. Zanurkował w dół niczym jastrząb. Blask nad nim zgasł ale teraz już wiedział gdzie jest irytujący przedmiot. Uderzył raz a porządnie. łańcuch zaczął się zsuwać w dół ale Karel złapał ryzykownie za jeden koniec. O dziwo płomień nie poparzył go a sam łańcuch zaczął się skracać. Widocznie przedmiot uznał się za pokonany i podporządkował się mu. Zielonowłosy owinął sobie teraz metalowy łańcuch wokół pasa. A następnie z satysfakcją patrzał jak dłoń wielkości stadionu piłkarskiego chwyta za krawędź dziury.....

- Zalewasz! - powiedział z niedowierzaniem Thanatos.
- Ależ nie - odpowiedział mu Morfeusz - Afrodyta serio ryćka się z Aresem. Sam Eros mi powiedział.
- No to fakt informacja z pierwszej ręki - odpowiedział bóg śmierci dając wreszcie wiary plotce. - A słyszałeś że Pan...- zaczął ale nie dokończył. Cały budynek zatrząsł się w posadach obalając obu na ziemię. Morfeusz podniósł się pierwszy i dopadł do okna.
- $#%&*#&!!! - zaklął szpetnie - Tytani!!!
- Tytani?! Skąd tu *@$^&) tytani?! Byli dobrze zamknięci! - odwrzasnął Thanatos panicznym głosem. Za murami na wzgórzu stał Karel. Co chwilę pokazywał mieczem na rozmaite elementy fortecy a posłuszni mu giganci ciskali tam pociski. Ogromna bryła lodu stworzona przez Lodowego Tytana zatrzęsła fortyfikacjami. Reszta nie chciała pozostać w tyle i również rzucali cały czas się zbliżając.
- Doskonale.- powiedział zielonowłosy do siebie.

_________________
"So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Sm00k
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 12-04-2010, 01:33   

Rudy zatrzymał się o długość kosy od przybyszy. Już miał zagadnąć uprzejmie *, gdy podłoże pod ich stopami wykazało niejakie chęci do poruszenia się.
-O - powiedział inteligentnie Caibre - padnij.

Sugestia była odpowiedniej chwili podana, gdy zaświaty poczęły pod ciosami gargantuicznych tytanów dosłownie chwiać w posadach.


*odłóż tą wykałaczkę wypłoszu albo sprawdzę, jak daleko ten trzonek sięga...
Powrót do góry
Loko Płeć:Mężczyzna
Aspect of Insanity


Dołączył: 28 Gru 2008
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 12-04-2010, 06:19   

- A ty jesteś...?

- Caibre

- Aaa... wiedziałem że skądś cię kojarzę - Liść nie schował kosy, ale przestał trzymać ją wyciągniętą przez siebie - nie ma co padać, gdy za rogiem zabijają Śmierć.

Jakby na potwierdzenie jego słów z czeluści trzęsącego się budynku dobiegł ich przeciągły jęk.

- Hmm... - rudy zamyślił się na chwilę - to faktycznie nie brzmi dobrze. Niestety ale wydaję mi się, że jest torturowany przez samą Persefonę.

- Persefonę? - zdążyła powiedzieć Koranona zanim wyłożyła się jak długa.

- To znacznie ułatwia sprawę - powiedział Liść, po tym jak pomógł jej wstać - i tak miałem ją dorwać.

- Tak więc może idźmy do tego budynku - odparł lis - zanim strop zawali nam się na głowy.

Po wypowiedzeniu tych słów ruszył pędem przed siebie. Koranona pomknęła za nim trzymając w rękach wyrywającego się Filipa z Parusem siedzącym mu na głowie. Liść chcąc nie chcąc pobiegł za nimi.
Wnętrze budynku nie wyglądało ani krztynę lepiej. Można by pomyśleć że toporna budowa będzie dawało choć iluzję stabilności, ale w środku wszystko trzęsło się tak samo jak na zewnątrz.

- Powiedz - Liść zwrócił się do lisa - ciebie też ktoś zabił?

- E tam, po prostu bywam sobie w takich miejscach od czasu do czasu.

- Ekhem...

- Często są tu takie trzęsienia ziemi?

- EKHEM...

- Właśnie nie bardzo...

- Karel...

- Czy ktoś do dwustu morskich jeży zwróci na mnie uwagę?! - powiedziała Kora, nie mogąc dłużej znosić olewania.

- O co chodzi? - odparł Liść

- Sufit... - powiedziała dziewczyna wskazując na sklepienie.

Cai i Liść zerknęli na siebie, a potem na sufit nad ich głowami. W tym samym momencie skoczyli w przód, lądując po obydwu stronach Koranony. Sufit z ogromnym hukiem zawalił się sekundę później. Skrytobójca i lis podnieśli się ociężale z podłogi i zaczęli otrzepywać ubranie i futro. Wiedźma, która podczas całego zajścia nie ruszyła się ani o centymetr, podniosła jedynie wyciągnięty palec i zapytała:

- Co z tym zrobimy?

- Jak to co - powiedział Cai - przebijamy się.

Temperatura wokół zaczęła gwałtownie rosnąć, lis przybrał pozycję startową. Liść nie spodziewając się takiego obrotu sprawy westchnął, po czym wręczył dziewczynie kosę i zaczął kumulować w swoich dłoniach lodową energię.

_________________
That is all in your head.

I am and I are all we.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Koranona Płeć:Kobieta
Morning Glory


Dołączyła: 03 Sty 2010
Skąd: Z północy
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 12-04-2010, 18:25   

Kora trzymając kosę w rękach przypatrywała się pracy Liścia i Lisa.
- A wy panowie się czasem nie nudzicie? - spojrzała znacząco na Filipa i Parusa.

Odgarniający gruzy nawet nie spostrzegli momentu, w którym obok nich pojawił się wyjątkowo pstrokato ubrany mężczyzna i blady blond-chłopiec. Lis nie zaprzestał pracy (nastawił uszy i spoglądał ukradkiem), Liść stanął i skrzyżował ręce.
- Podejrzewam, że ten pan - spojrzał na Filipa - da sobie radę, ale ten chłopiec - tu pochylił się do Parusa - wygląda dość... flegmatycznie.
- O nie! Parus sobie jak najbardziej poradzi, to zaradny chłopak - powiedziała wiedźma nawet trochę nie wyrażając chęci do pomocy.
Chłopiec uśmiechnął się do Liścia patrząc na niego jednym niebieskim i jednym zielonym okiem.

Praca szła pełną parą. Liść i Lis sprawnie usuwali nawet największe kawałki, Filip rozglądał się co chwila z kwaśną miną wyraźnie migając się od pracy, a Parus, mimo wszystko, z zaskakującą siłą i sprawnością pomagał w robocie. Po dość krótkim czasie oczyścili korytarz torując przejście. Pod drugiej stronie już ktoś na nich czekał....

_________________
"I like my men like I like my tea - weak and green."
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
408121
Sm00k
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 12-04-2010, 23:19   

Rudy pacnął Liścia w ramię.
-Zobacz, jakaś laska przyszła.
-Skupiłbyś się na robocie, a nie - Liść jednak obrócił się grzecznie i....
-Szefowa tego cyrku jest całkiem całkiem, ne? -Cai miał wredną satysfakcję obserwując czysto samczą reakcję Liścia na Persefonę - przywitaj się z panią, ja wracam do kopania.
-...
Powrót do góry
Karel Płeć:Mężczyzna
Latveria Ruler


Dołączył: 16 Kwi 2009
Skąd: Who cares?
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 16-04-2010, 20:30   

Trzeba przyznać, bogowie świata podziemnego po pierwszym szoku przystąpili do akcji. Opór stawili między innymi świadkowie pierwszego szturmu: Morfeusz i Thanatos. Szczególnie ten drugi uwijał się sprawnie pośród tytanów. Nie byli to jednak jedyni obrońcy. Erynie które Karel wystrychnął na dudka podbierając im więźniów sprzed nosa również włączyły się do bitwy. Także trzej sędziowie świata podziemnego: Eak, Minos i Radamantys nie pozostali na uboczu. Tymczasem do Hadesu zbliżała się delegacja.....

- C-co to ma być? - zapytał Lord Yama. Był w szoku. Właśnie wybrał się z wizytą do swojego kolegi po fachu i przyjaciela Hadesa. Nie spodziewał się że zastanie takie coś po długiej podróży z Naraki.
- Może rewolucja? - podsunął władcy umarłych jego asystent Chitragupta.
- Komuniści tutaj?! No fakt niby wystarczy mieć przy sobie monetę by tu trafić. - stwierdził Yama - Ale przecież to w ostatnich epokach niepopularny zwyczaj. Nie chowają już ludzi wraz z ich majątkiem, nie dają im nawet portfeli.... - Odbity rykoszetem głaz miotnięty przez jednego z tytanów. Yama musiał zeskoczyć ze swego byka by uniknąć pocisku. Po chwili on i Chitragupta podnieśli głowy.
- Komuniści czy nie robi się nieciekawie....myślę że powinniśmy przełożyć naszą wizytę.
- Słusznie powiadasz Chitra, słusznie. Odwiedzimy Plutona gdy będzie miał mniejsze urwanie głowy.
Trzeba powiedzieć że zmęczenie minęło im błyskawicznie. Nie niepokojeni przez żadną z walczących stron wrócili do siebie.

Thanatos zadawał straszliwe ciosy na prawo i lewo wyróżniając się wśród walczących. Jako że był bogiem śmierci to jego razy były straszliwe. Giganci opierali się zgonowi ale rany jakie im zadawał były straszliwe rany. Mądry Kojos nie był w stanie ustać o własnych siłach ale na szczęście podtrzymał go Atlas. Gdy już wydawało się że bóg śmierci i hordy nieumarłych przechylą szalę zwycięstwa do akcji wkroczył Karel jadąc na barku Hyperiona. Świetlisty tytan pamiętając jak żałosną był pomocą podczas tytanomachii postanowił teraz nie zawieść. Bez lęku stanął do walki z potężnym przeciwnikiem. Thanatos już złożył się by zadać potężny cios, ale oto ze złotej skóry tytana błysnęło światło jaśniejsze niż słoneczne. Oślepiony i osłabiony - w końcu należał do królestwa ciemności - Thanatos ,,zatoczył" się w powietrzu. Akurat na tak długo by Hyperion wziął zamach. I na tak długo by Karel wskoczył na gargantuiczną pięść wielkości boiska do piłki nożnej. Straszliwe uderzenie było celne i Thanatos przeleciał przez całą kilkukilometrową grotę. Uderzył w skałę i sekundę później został przebity przez Belderivera - zielonowłosy miotnął mieczem korzystając z prędkości pięści tytana i własnego zamachu by zwiększyć siłę rzutu. W przeciwieństwie do Nemesis bóg śmierci przeżył przebicie ostrzem. Jedak szermierz na tym nie poprzestał. Rozwinął zdobyczy łańcuch i zamachnął się nim parę razy, a następnie rzucił nim tak że jeden koniec owinął się wokół kostki Thanatosa. Śmiejąc się opętańczo Karel miotał nim po całej jaskini a każdemu uderzeniu i naprężeniu towarzyszył udręczony jęk boga. Gdy wreszcie ofiara uderzyła w strop groty zielonowłosemu znudziła się ta zabawa. Przyciągnął boga do siebie a sam skoczył mu na spotkanie. Nie zadał ciosu. Po prostu chwycił rękojeść wystającego z piersi oponenta miecza. Thanatos - przecięty na pół od przepony w górę spadł w dół. Morfeusz krzyknął wściekle, obrońcy hadesowego pałacu jęknęli zaś tytani wydali triumfalny okrzyk i pokrzepieni tym drobnym zwycięstwem zdwoili działania. Karel skrwawiony jak rzeźnik wylądował na ziemi uśmiechając się triumfalnie. Ale oto Orthros - zabity przez Heraklesa dwugłowy pies i brat Cerbera - obalił szermierza na ziemię wytracając mu miecz z ręki. Karel chwycił za oba gardła potwora starając się by obie szczęki stwora go nie dosięgły ale nawet jego stalowe mięśnie zaczęły się męczyć pod naporem i cuchnącym oddechem psa-giganta.

_________________
"So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"


Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 24-04-2010, 23:20, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Kitkara666 Płeć:Kobieta
Ave Demonius!


Dołączyła: 17 Lis 2008
Skąd: From Hell
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
Syndykat
PostWysłany: 19-04-2010, 22:40   

Bramy otworzyły się.

- Co to na Piekło ma być?! - krzyknął Kemi usiłując przekrzyczeć wrzawę wojujących.

- Widać impreza zaczęła się bez nas, przyjacielu.

- Pytanie tylko kto jest wrogiem a kto przyjacielem? - Zapytał sam siebie widząc wojujących mężczyzn.

- Ciężko powiedzieć... Wyrżnąć wszystkich też nie jest wyjściem, bo mogą być z tego później problemy. Poszukajmy Karela i zapytajmy go.

Mijali spokojnie walczących unikając ciosów i wplątania się w ich potyczkę.

- Skąd wiesz że wogóle tu jest?

- Czuje jego nie wyraźną aurę. Karelu!!

Tym czasem kilka metrów dalej zielonowłosy poczuł znajome drgania podłoża i ciepło w sercu.

- Kiiiiiit!!

Kilka sekund później potężna kula ognia uderzyła w jego napastnika, który coraz bardziej zbliżał śmierdzące pyski do jego gardła. Dziewczyna pomogła mu wstać.

- Nie dobry jesteś. Miałeś na mnie poczekać...

- Wybacz, moja droga - ucałował ją delikatnie w policzek.Ciesze się że jesteś. Tyle czasu - patrzył na nią z tęsknotą i uczuciem. - Wybacz, ale najpierw trzeba by tu zrobić porządki.

- Ty! - Kemi chwycił go za ubranie - jak mogłeś narażać nas na takie niebezpieczeństwo!!

- Kemi nie teraz... - rzekł błagalnie - obiecuje ci jak to się skończy będziesz mógł mnie ukarać a ja nauczę się lekcji jaką mi dasz. Tylko teraz pomóżcie nam to wygrać.

Wyjaśnił szybko kto jest z nimi a kto jest wrogiem i ruszyli z nowa siła do walki. Kitkara przywołała swoją kosę odgrywając rolę ponurego żniwiarza, Kemi zmienił się w smoka. Nie używał ognia, lecz ogona, aby nie zabić niechcący swoich towarzyszy. Karel walczył z zupełnie nową siłą, mając przy sobie swoją ukochaną.

_________________
Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
28180514+-+jak+coś+dać+znać+jeśli+ktoś+chce+pisać+zemną+na+gg+najpierw+mailem+albo+na+pw
Sm00k
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 24-04-2010, 21:48   

-Będzie padać.

Caibre wiedziony przeczuciem spojrzał nagle w to co w tych rejonach multiwersum uchodziło za niebo. W tym wypadku było to skalne sklepienie i tytaniczne zmagania rozgrywające się na ich tle. I ich efekty...

Deszcz krwi spadł na nich znienacka. Wiedźma przemokła od stóp do czubka głowy. Skrytobójca jakimś cudem zdołał uniknąć większości szkarłatnych kropli i tylko czerwona smuga na policzku świadczyła iż był obecny w trakcie ulewy.
Cai natomiast kasłał, otoczony chmurą brązowego pyłu - do niego krew Thanatosa doleciała, odparowała jednak nim dotknęła rudzielca.

Liść ze spokojem spojrzał na Korę i Caia.
-Po namyśle stwierdzam iż nie warto się było odkopywać. W zasadzie, lepiej byłoby się zakopać..

Caibre w komentarzu zwinął się w pół i padł na kolana, wypluwając kolejne zestalone kłaczki z płuc.

-...od razu.

-Ómrzyj ==
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 2 z 3 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group