FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 14, 15, 16  Następny
  W poszukiwaniu klejnotów (Agenda, WiP, Anty-WiP)
Wersja do druku
Zegarmistrz Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 31 Lip 2002
Skąd: sanok
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
PostWysłany: 01-11-2003, 17:00   

Dwie maszyny wojenne Ludu Distanta rzuciły się na Zega, wojownik tylko na to czekał. Błyskawicznym ruchem wydobył spod płaszcza miecz Holy Awanger i ciął pierwszego z robotów. Napełniona mocą tysiąca modlitw stal dokonała cudu i przecięła robota na pół. Nic to nie dało bowiem nanoboty naprawiły uszkodzenia w nanosekundy. Cyborg nawet nie zauwazył tego faktu. Tymczasem z dłoni jego towarzysza wystrzeliła kula błękitnej energii. Zeg unikną jej zręcznie, lecz pocisk trafił w podłoże, wyrywając w nim olbrzymi krater i naruszając konstrukcję. Podłoga zapadła się pod ciężarem walczących i oba cybrogi wraz z Zegiem spadły na niższy poziom. Wojownik opadł utrzymując równowagę na jednej nodze, a drugą wykonując wysokie kopnięcie w głowę maszyny, która obróciła się o 180 stopni, jednocześnie uformowawszy długi bicz energi, którym chwycił za rękę drugiego wroga. Nanoboty w miejscu, gdzie dotknęła je ta forma broni uległy zwyczajnemu stopieniu. Zeg szarpną i uderzył uwięzioną maszyna w jej pobratymca. Zderzyły się z hukiem, który zagłuszył śpiewaną przez Zega inkantację. ,,Nić Nagrala” krzykną wreszcie uruchamiając zaklęcie. Z jego palców wystrzeliła długa i cienka nić, którą natychmiast wprawił w ruch wirowy. Maszyny przemieniły się w latające po całym poziomie ochłapy materii. Te prawie natychmiast przybrały kształt lśniących kropli i zlały się ponownie w ciała. Jeden z robotów natychmiast rozpadł się na wirującą chmurę cząsteczek, przebudowując molekularną strukturę swego ciała, podczas, gdy drugi morfując palce w długie szpony rzucił się na Zega i rozdarł jego pierś. Na nic zdał się ten wysiłek, ostrze Holy Awangera wystawało mu z pleców.
- Ugodzenie Zła! – szepną Zeg z mściwą satysfakcją. Maszyna jako taka nie może mieć charakteru, nie może być więc zła. Ale może być Zła narzędziem. Z ciała robota wytrysną promień białego światła. Gdy znikną maszyna drgnęła dwa razy i zamarła. Magia miecza zniszczyła ją całkowicie. Chmura molekuł pozostała z drugiego robota skurczyła się nagle i przybrała postać gigantycznego gniazda futurystycznych broni na gąsienicach. Zeg nie był na to przygotowany. Kanonada maszyny trwała dobre dwie minuty, przebiła się przez dwie grodzie, z ciała Zega niewiele zostało. Na szczęście ciało nie jest całością człowieka. Na planie astralnym duch Zega odnalazł pustą skorupę będącą maszyną i obją nad nią niepodzielną władzę. Nanoboty ruszyły, przekształcając swe struktury w skomplikowane związki węgla. Po kilku minutach po drugim cyborgu nie pozostał nawet ślad, a w jego miejscu stało teraz nowe ciało Zega. Ostatnie nanoboty zakończyły swą egzystencje przekształcając pierwiastki metali w ukrytą pod skórzaną kurtką broń.

_________________
Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Odwiedź blog autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
1271088
Distant Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 23 Cze 2003
Skąd: Somewhere in the world
Status: offline
PostWysłany: 01-11-2003, 17:51   

Post w produkcji. Mam nadzieje Xen że nie masz jeszcze na celu łączenia obu grup ( mój post będzie obejmował tylko Świat Techniczny)

_________________
Never surrender, never give up...

http://forum.multiworld.pl - Nothing is impossible here
http://komiks.multiworld.pl - Komiks Multiworld ;3
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Xeniph Płeć:Mężczyzna
Buruma


Dołączył: 23 Sty 2003
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
WIP
PostWysłany: 02-11-2003, 18:38   

Tymczasem druga z naszych dzielnych drużyn, czyli Xeniph, Valgard, Vel, Miya, Serika, Avellana, Satsuki, Yumegari oraz Bambosh i jego trzej deus ex machina przyjaciele (plus krowa), wyszła właśnie z świetlistego portalu w zupełnie innym miejscu... Osobą, która ich tam przywiodła był trzymetrowy, oturbaniony wąsacz, zwany Maro, jeden z wspomnianych przyjaciół Bambosh Ridera. Od tego samego Maro nasi przyjaciele dowiedzieli się również, że pogłoski o hurysach były zgoła przesadzone, przynajmniej jeśli chodzi o ilość owych hurys przypadających na mieszkańca zaświatów...

w każdym razie, gdy tylko nasi przyjaciele zdążyli się pożegnać ową trójką osobliwych indywiduów (i krową), którzy musieli wracać do miejsca swego wieczystego odpoczynku, gdyż skończyły im się przepustki na ziemię, pierwszą rzeczą jaką zrobili, było rozejrzenie się po miejscu w którym się znaleźli.

Nie wyglądało ono zbyt zachęcająco, właściwie stanowiło ono dość ponury i przygnębiający widok. Świat do którego trafili był niemal w całości spowity w ciemnościach. Działo się tak dlatego, że na niebie nie było ani gwiazd, ani słońca. Aż po horyzont nieboskłon zasnuwały nienaturalne, gęste, czarno-fioletowe chmury, spośród których raz po raz bezgłośnie uderzały w ziemię, cienkie, szkarłatne błyskawice. Lecz nawet światło błyskawic nie było w stanie rozjaśnić zalegających nad światem ciemności, przez co nikt nie dało się rozróżnić szczegółów otoczenia. Przyjaciele byli więc jedynie w stanie stwierdzić, że są w czymś w rodzaju ponurego lasu, składającego się z obumarłych kikutów drzew, których powykręcane gałęzie odcinały się wyraźnie na tle jaśniejszego nieba. Gdzieś w oddali nad lasem wznosiło się coś, co konturami przypominało ziggurat. Sądząc po odległości, która musiała dzielić ziggurat z tym miejscem, musiał być on przeogromny, z pewnością zajmował powierzchnię kilku dużych miast...

- Czy to właśnie tam jest ostatni klejnot? - spytała Serika wskazując na majaczącą w oddali budowlę.
- Nie - pokręcił głową Valgard, - Klejnot jest zupełnie gdzie indziej. Chodźcie za mną, znam drogę.
- Wydajesz się być dobrze zorientowany w tym świecie - stwierdził Xeniph. - Byłeś tu już kiedyś?
- Powiedzmy... - odrzekł Drań, po czym bez słowa ruszył przed siebie.

Drużyna szła przez las niemal po omacku. Nawet wytworzone magicznie przez nich światła niewiele dawały, gdyż las w międzyczasie pokryła gęsta, czarna mgła, pochłaniając większość oświetlenia. Co gorsza, okazało się że podczas walki z bamboshowym generałem uszkodzeniu uległ także noktowizor w hełmie Xenipha, przez co utracili ostatni sposób sprawdzenia, co znajduje się dalej niż jakieś dwa metry przed nimi. Tak więc, towarzysze posuwali się przed siebie wśród niemal całkowitej ciemności, nie będąc pewnymi, czy to wyobraźnia płata im figle, czy też spomiędzy wyschniętych konarów rzeczywiście coś ich obserwuje. Spora część grupy dygotała nieco, czy to z powodu upiornego wrażenia jakie sprawiał mroczny las, czy to przez przenikający ubrania chłód jaki w nim panował, a Miya parę razy wzdrygnęła się, gdy coś małego i czarnego przemknęło pod jej nogami i znowu skryło się wśród cieni...

***

Tymczasem, na parkingu herbaciarni Blue Haven, w zaparkowanej nad niebieskim ferrari piramidzie, zażywający kąpieli Szaman wykrzyknął nagle "Eureka!!!", co po grecku znaczyło "znalazłem". Udało mu się bowiem odnaleźć wreszcie mydło.

***

Po kilku godzinach marszu, na drodze drużyny pojawiła się wielka, magiczna bariera. Wyglądała na bardzo wytrzymałą i skutecznie uniemożliwiała przejście.

- No i co teraz? - spytał Zizabodaładaładaboinboinfritt vel Vel.
- Pozwólcie mi... - Valgard podszedł do bariery i położył dłoń na jej powierzchni.

Zamknął oczy i wymamrotał pod nosem kilka słów, a część bariery wokół jego dłoni rozpłynęła się, tworząc owalny otwór, przez który drużyna mogła swobodnie wejść. Gdy tylko to uczynili, otwór w barierze zasklepił się tuż za ich plecami.

- Chodźcie za mną i niczemu się nie dziwcie - powiedział Zimny Drań. - Tubylcy mimo niezwykłego wyglądu nie zrobią wam żadnej krzywdy... To jest - poprawił się, przypomniawszy sobie, z kim ma do czynienia, - nie mają wobec was wrogich zamiarów.

I ruszyli. Miasto, przez które szli w niczym nie przypominało terenów poza barierą. Przypominało ono raczej starożytny Rzym w dobie największej świetności. Ulice wyłożone były płytkami z szarego, żyłkowanego marmuru, a budynki i liczne tutaj kolumny i posągi zbudowane były z nieskazitelnie białego marmuru i były zdobione czystym złotem. Między domami i wzdłuż ulic zasadzone były liczne drzewa i krzewy o soczyście zielonych liściach i apetycznie wyglądających owocach. Co ciekawsze, pomimo braku światła słonecznego w mieście było jasno. Wyglądało to tak, jakby miasto samo z siebie wytwarzało światło... Jednak to nie architektura, czy tajemnicza jasność była najniezwyklejszym elementem metropolii. Członkowie grupy idąc ulicami miasta co rusz odwracali głowy to w stronę pokracznego, zielonego stworka w szatach mnicha, prowadzącego na smyczy ogromnego, fioletowego demona, to na radośnie biegnące na czworakach dziecko o szpiczastych uszkach i lisim ogonie, to znowu na dystyngowanie kroczącego ulicą ogromnego lisa o czterech ogonach... Tak, mieszkańcy tego miejsca rzeczywiście stanowili niezwykły widok.

- To ostatnie miejsce na tej planecie, gdzie jeszcze tętni życie - prowadząc grupę, tłumaczył Valgard. - A jest tak dlatego, że chroni je ostatni z Klejnotów, Sappur. To właśnie jego moc sprawia, że jest tu jasno, i to właśnie stworzył tą barierę, żeby powstrzymać najeźdźców z sąsiedniego świata. Wiem o tym wszystkim, gdyż... to jest mój świat...
- Więc, skoro tu jest ostatni Klejnot, to pozostaje nam tylko pójść i go zabrać! - ucieszył się Vel.
- Ale, jeśli go stąd zabierzemy, czy nie skażemy tym samym całego miasta na zagładę? - spytała Avellana.

Valgard skinął tylko głową i dalej szedł w milczeniu. Po chwili zatrzymał się.

- To tutaj - rzekł, wskazując na wzoszącym się nad miastem pałacem, czy raczej świątynią. - Tu mieszka Sappur...
- Więc co robimy? - spytała Serika, lecz zanim ktokolwiek zdążył coś wymyślić, Yumegari wystąpiła do przodu.

Jej oczy były zamknięte, a ona sama wyszeptała, jakby przez sen:
- Sappur... Woła mnie...

_________________
You don't have to thank me. Though, you do have to get me donuts.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Distant Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 23 Cze 2003
Skąd: Somewhere in the world
Status: offline
PostWysłany: 03-11-2003, 14:06   

Tymczasem dwa poziomy wyżej pozostał jeszcze jeden cyborg. Typowa bezmyślna maszyna, wykonująca jedynie narzucony program o "mózgu" nie wiele lepszym niż komputer kwantowy trzeciej generacji. W sumie maszyny tej klasy nie potrzebowały zbyt skomplikowanych algorytmów taktycznych ani zaawansowanych sieci pozytronowych do symulacji emocji istot rozumnych. Wyposażone w Silver Knight'a uchodziły za niezwyciężone a wyposażanie w emocje mogło prowadzić do niebezpiecznych incydentów kończących się buntem. Cyborgi miały prawie 100 procentową skuteczność. Prawie 100 a nie dokładnie 100 gdyż nawet tak zaawansowana technologia podlega działaniu praw Murphy'iego. Distant wiedział, że planowano produkcję zaledwie 50 takich maszyn. Koszt produkcji był niewyobrażalny dla przeciętnego śmiertelnika. Najwięcej środków szło na wytop Xintium potrzebnego przy formacji nanitów. Zapewne na jedną jednostkę poświęcono materię równoważną gwiezdzie neutronowej średniej wielkości.

- Spójrz zmienia się! - Ryu wskazał na morfującego cyborga.

- Zmienia się bo zmienił się układ sił. Teoretycznie mamy przewagę dwa do jednego... - Distant począł obchodzić maszynę dookoła. Z kobiecego kształtu przybrała postać metalicznej kropli z sześcioma szklistymi mackami.

- Teoretycznie?! - Ryu w ostatniej chwili uniknął trafienia przez mackę. W locie macka zmieniła kształt w zakrzywione ostrze i wbiła się wmiejsce gdzie przed chwilą stał Ryu. - Zaraz przypalę to badziewie!

Ryu obięła charakterystyczna żółta poświata i przybrał smoczą postać. Po chwili w stronę cyborga poleciała seria ognistych kul. Maszyna zaskwierczała, wchłonęła ciepło i zaczęła je wydalać w postaci niebieskiego światła.

- To zbyt mało Ryu. Musimy przekroczyć limit regeneracji cyborga, co będzie tym bardziej trudne że ten model przeszedł do obrony. Kontynuuj atak... - Distant uskoczył przed macką prosto w ścianę i rozpłynął się.

- Hej, gdzie jesteś? Jak, zwykle zostawiają mnie samego a ja nie wiem co się dzieje! - Zdezorientowany smok dalej przysmażał cyborga smoczym ogniem zdolnym topić najlepsze gatunki stali w kilka sekund. Problem tylko w tym, że cyborg napewno nie był ze stali.

Gdy Distant odchodził skazany na banicję Silver Knight był jeszcze w fazie projektowej. System był wydajniejszy niż White Knight lecz był przeznaczony tylko dla maszyn. Pozatym posiadał jedną wadę przyspieszona assemblacja materii generowała niewyobrażalną ilość ciepła . Zapewne ten problem został rozwiązany. Lecz jeśli istniał słaby punkt Silver Knight'a to właśnie jego zbyt szybka zdolność regeneracji. Niestety nie było to takie proste. Ataki oparte na manipulacji grawitacją z pewnością zostały przewidziane przez konstruktorów, pozatym wyrządziłyby za dużo zniszczeń. To samo dotyczyło fałszywej próżni. Pozostało już tylko jedno wyjście. Cały statek stanowił jedną wielką nano-maszynerię więc Distant powoli skradał się poprzez podłogę prosto pod cyborga.

Tymczasem maszyna zmieniła program ataku. Przybrał postać mecha z dwoma podwieszanymi plazmowymi karabinami maszynowymi. W strony Ryuzoku poleciała seria pocisków plazmowych.
Ryu ledwie mieścił się w pomieszczeniu więc był łatwym celem. Maszyna nie przewidziała tylko, że smoczy ogień jest w stanie przyspieszyć rozpraszanie się plazmy i do Ryu doleciał już tylko niegroźny gaz taki jaki używa się w świetlówkach wsród mniej zaawansowanych technicznie ras. Potem nastąpiła długa wymiana ognia. Ryuzoku był w stanie rozproszyć wszystkie pociski cyborga a cyborg dalej opierał się ogniowi Ryuzoku. W końcu by zapobiec dalszemu przegrzaniu maszyna uformowała bardzo energochłonną tarczę grawitacyjną, która rozpraszała wszelkie ataki Ryu.

To jest odpowiedni moment. Spektrum światła cyborga wskazywało, że wydalał ciepło na maksymalnym dopuszczalnym zakresie. Jedna myśl Distanta i wokoł cyborga z podłogi wyskoczyła fala metalicznej cieczy i oblepiła go niczym napalm. Maszyna poczęła tracić kształt. Całość wyglądała jakby ktoś oblał metal kwasem. Dwie walczące ze sobą substancje. Nagle wszystko ustało a kształt maszyny począł przybierać postać Distanta.

- Myślałem, że uciekłeś! Nie mów mi, że tylko siedziałeś w podłodze i czekałeś na odpowiedni moment! - Ryu był wściekły, że został wykorzystany jako zwyczajny odwracacz uwagi.

- Tak, w istocie było. Nanity maszyny nie mogły pozwolić sobie na walkę będąc zajęte usuwaniem efektu przegrzania. Wykorzystałem to i zaatakowałem bezpośrednio. Teoretycznie mogliśmy zniszczyć tą maszynę znacznie szybciej, ale zdecydowanie zależało mi na sprawnym modelu bym mógł zassymilować tą technologię... - Odrzekł Distant i postąpił krok do przodu wychodząc z czegoś co wyglądało jak wierna piaskowa kopia jego osoby. - Niestety to nic nie warte próchno. Efekt zbytniej wiary w siłę ognia a nie w zdolności obronne.- Kopnął zdegustowany piaskowy posąg w kolano. Ten rozsypał się w proch.

- No nieźle. Tylko, że ja dzięki sile ognia rozwaliłem dwa, a wy we dwóch ledwo poradziliście sobie z jednym... - dobył się głos z dziury w podłodze. Dwa metry poniżej poziomu podłogi na jakimś kablu dyndał się Zeg - Wciągnijcie mnie! Już mi sił brakuje by wejść kolejny poziom! -

- Ech, - Ryu westchnął i sięgnął łapą do dziury. Złapał Zega wpół i postawił obok Distanta.
- Dzieki za transport, Lecz co teraz? - Zeg przygotowywał uzbrojenie do kolejnej bitwy, tymczasem Ryu wrócił do postaci człowieka.

- Mazoku pobiegł za Ramirez'em w tamtą stronę. - Ryu wskazał ciemne przejście.

Niespiesznym krokiem przeszli salę, korytarz i znaleźli się w pokoju z dużymi drzwiami. Przed drzwiami stał strapiony Mazoku.

- To dziwne ale te drzwi są Mazoku-oporne. Nie mogę ich przeniknąć - Mazoku uśmiechał się beztrosko nie wiedząc co poczać w ramach takiej bezradności.

- Nic dziwnego, że są odporne na ingerencje istot wielowymiarowych takich jak ty skoro same są wielowymiarowe. Do takich drzwi potrzeba dobrego wytrycha - Z innego korytarza wyszedł Siriam i sześć ciężko-uzbrojonych mechów niosących dziwne działo.

- Stellar Converter? - Distant spojrzał pytająco na Siriama - CZy broń do niszczenia planet to już nie jest przesada? -

- Tak, ale chcemy być pewni, że nie ucieknie.... - Potwierdził Siriam - Ustawić działo i odpalić! Lepiej przejdzcie bliżej mnie zaraz postawimy tarcze wokół drzwi. - Rozkazał Siriam.

Mechy ustawiły się równo naprzeciw działa. Od wylotu lufy rozbłysło niebieskie światło i utworzyło stożek aż do samego brzegu drzwi. Działa poczęło drżeć i wydawać dźwięk podobny do przeładowywania hyperprzewodnikowych kondensatorów na statkach z napędami warp. Dźwięk przeszedł ponad próg słyszalności i z lufy wystrzelił strumień zielonej plazmy, który bez problemu przebił drzwi na wylot. Tarcze nie wytrzymały całkowicie i wszystkich powaliła fala udrzeniowa. Na szczęscie systemy obronne statku zareagowały natychmiastowo i postawiły nową tarczę wciągu killku nanosekund.

- Droga wolna - Siriam wskazał na bezkresną przestrzeń po drugiej stronie otworu w drzwiach
- Weź to, doskonale wiesz co masz zrobić... -

Distant wyciągnął dłoń, a Siriam wskazał palcem przestrzeń nad dłonią Distanta. Po chwili znikąd spadła czarna kula wielkości kuli bilardowej prosto w dłoń Distanta.

Distant spojrzał na drużynę - Poczekajcie tu! - Słowa zabrzmiały wyjątkowo stanowczo. Nikt nawet nie drgnął.

Spokojnie przeszedł na drugą stronę drzwi. Postąpił kilka kroków w zieloną pustkę. W końcu dostrzegł Ramireza stojącego na jakiejś platformie. Ruszył w jego kierunku powolnym krokiem.

Ramirez dostrzegł zbliżającą sie postać. - A więc tak to wszystko się skończy? - Nie było po nim widać żadnego strachu conajwyżej dało się wyczuć nutkę żalu.

- Dokładnie tak... - Distant uniósł kulę przed siebie. Z powierzchni kuli wystrzeliła czarna błyskawica prosto w Ramireza. Czerń zatrzymała się na osobistej tarczy Ramireza, lecz była to daremna walka. Powoli otoczała go kula gęstniejącej pochłaniającej wszelkie światło energii.

- Zatem do zobaczenia. Twierdzą, że to wieczność ale do zobaczenia.... nie zapomnij...-

Ramirez sam opuścił tarcze. Otaczająca go kula zmniejszyła promień i pochłonęła całkowicie. Następnie zniknęła. Po Ramirezie nie pozostał żaden ślad.

- Zaprawdę marny jest los tych którzy lądują w klatce... - Distant uśmiechnął się i ruszył w stronę drzwi.

Po drugiej stronie czekał już tylko Siriam.

Distant rzucił kulkę w stronę Siriama. Ten przejął ją telekinetycznie i teleportował w sobie znane tylko miejsce.

- Zatem pozbyliśmy się go na wieczność. - Siriam również wyglądał na zadowolonego.

- Choć z drugiej strony kiedyś 1 mld lat mógł uchodzić za wieczność. - Distant również uśmiechnął się zadowolony z obrotu sprawy. - Podobno zemsta to prymitywne uczucie godne zwierząt lecz z drugiej strony daje tyle radości. -

- Reaktor został już zainstalowany i powróciliśmy do Świata Górskich Smoków. Mamy tam do odebrania jeszcze część naszych ludzi oraz być może omówienie przedłużenia naszego pobytu w tym świecie na kolejne kilka tysięcy lat. Twoi towrzysze są już na powierzchni razem z tymi "klejnotami". Artefakt używany przez nas jako bateria został przekazany Zegarmistrzowi -

- Doskonale, zaraz do nich dołączę. Do zobaczenia za miliard może dwa Siriam. - Distant podniósł rękę w Volkańskim pozdrowieniu.

- Być może szybciej. Jesteśmy prawie gotowi do powrotu. Jeśli tylko znajdziesz jeszcze... niestety "one" nie są tym czego szukamy.. - Siriam przerwał wpół zdania.

- Niestety nie. Lecz sprawę trzeba domknąć choćby z czystej ciekawości. Jeśli tylko znajdę.... to dopnięmy plan do samego końca. Jeden z wielu planów... - Distanta obięło żółte światło transportera.

Pojawił się na głównym placu pałacu królewskiego. Wokół trwała gorączkowa krzątanina. Przy wejściu dojrzał Yuby gorączkowo wyjaśniającego coś pozostałym członkom drużyny. Distant powolnym krokiem zbliżał się do grupki.

- W końcu jesteś! Teraz jak jesteśmy w komplecie możemy szykować się do drogi... -

- Do drogi? Już? - Distant spojrzał zdziwiony.

- Tak. Czas skończyć tą wojnę. - Yuby zaczął przemawiać jak prawdziwy przywódca

- Czyżbyś zamierzał podpisać traktat pokojowy ? - Podsunął Yubiemu myśl Mazoku.

Lecz ten niezwrócił nawet na niego uwagi. - Dokonamy ostatecznego uderzenia i zmiażdzymy najeżdźcę... -

_________________
Never surrender, never give up...

http://forum.multiworld.pl - Nothing is impossible here
http://komiks.multiworld.pl - Komiks Multiworld ;3
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Vel Płeć:Mężczyzna
Deskorolkarz


Dołączył: 08 Lip 2003
Skąd: POLSKAAAAAAAaaa
Status: offline
PostWysłany: 03-11-2003, 17:49   

Yumegari wyglądała jakby w transie, wymawiała niezrozumiałe dla innych słowa, wciąż powtarzała, że Klejnot ją wzywa...
Vel był cierpliwy, jednak nie miał zamiaru teraz stracić tego, na co drużyna pracowała tak długo.
-Valgard... nie zrozum mnie źle. Dobrze poszukiwało się Klejnotów wraz z tobą... lecz nie będę ukrywał mej natury Mazoku - wyciągnął miecze - Nie wiem co Yumegari ma zamiar zrobić z Klejnotem, nie wiem też- i nie jest mi to do szczęścia potrzebne- co stanie się z twoim światem/państwem/miastem, ale przybyliśmy tu po Klejnot i go weźmiemy... Chyba że ma ktoś pomysł na inne rozwiązanie? Jakiś kompromis?

Gdzie Sappur?- zapytał spokojnie, jednak w tym spokojnym tonie każdy wyczuł coś przerażającego...

Shebo i Yumegari patrzyli w tą samą stronę- idealnie środek pałacu- tam był smok. Vel spojrzał na drużynę przybierając pytający, a jednoczesnie dziwnie straszny wyraz twarzy z bezlitosnym usmiechem.

-Nie możemy tak, Vel... - Avellana próbowała powstrzymać Mazoku.
-Możemy - odpowiedział - Szlajałem się z wami przez cały ten świat i nie mam zamiaru, by to wszystko okazało się daremne... Chcę mieć z tego jakieś zyski, albo przynajmniej zobaczyć jak się to skończy...
Choć mówiłem, że chętnie wysłucham argumentów...

_________________
Ej cze
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Yuby Płeć:Mężczyzna
Kotosmok


Dołączył: 16 Cze 2003
Skąd: Wrocław
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
PostWysłany: 03-11-2003, 20:26   

Teraz ja piszę. ^^

_________________
From the brightest start
Comes the blackest hole
You had so much to offer
Why did you offer your soul?
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3010805
Yumegari Płeć:Kobieta
Feministka szowiniska


Dołączyła: 05 Kwi 2003
Status: offline
PostWysłany: 05-11-2003, 10:44   

Yumegari czuła ciepło buchające jej na twarz. Nie... właściwie dochodziło ją z jej wnętrza, ale kiedy próbowała się nad tym głębiej zastanowić, wszystko jej się pomieszało. Zresztą, miała teraz ważniejsze sprawy na głowie.
- Sappur... - wyszeptała cichutko.
Nie zwracała uwagi na otaczające ją postacie. Wszystko przestało się liczyć oprócz klejnotu, który był tak blisko i najwyraźniej wzywał ją do siebie. Przestąpiła parę kroków, lecz później przyspieszyła, tak, że wkrótce już biegła do świątyni. Zdziwiło ją, jak szybko pokonała dzielący ją od niej dystans, ale wkrótce i tak zapomniała o tym. Jakby prowadzona niewidzialną, tajemniczą mocą, błyskawicznie znalazła drogę do serca gigantycznej budowli. Nie zastanawiała się nad tym, jak łatwo przeszła przez plątaninę korytarzy, która była zbudowana na kształt labirynku. Wszystko wydawało jej się naturalne... Nie mogła przecież podejrzewać, że niektórzy gubili się tutaj, aby nigdy nie powrócić do punktu wyjścia. Nie przypuszczała nawet, jak potężne zaklęcia i zmyślne pułapki wytworzył wokół siebie Klejnot, aby nie dopuścić intruzów. Gdyby wiedziała o tym wszystkich, którzy zginęli, próbując wykraść Sappura, byłaby zdruzgotana i uciekałaby stamtąd ile sił w nogach. W tej chwili nie obchodziło jej to jednak. W jakiś sposób czuła, że nie stanie jej się tu krzywda.
Nie minęło dużo czasu, a znalazła się w podziemiach świątyni. Właściwie nic nie wskazywało na to, że owe piękne sale, pokryte dziwnymi malowidłami sale, rzęsliście oświetlone żyrandolami z krzyształów, przypominające raczej długie sale balowe niż korytarze labiryntu, znjdują się pod powierzchnią ziemi, gdyby nie absolutny brak oknien i dziwny chłód, który tu panował. Im dalej się zapuszczała, tym stawał się lepiej wyczuwalny. Mimo to nie przeszkadzał jej zupełnie - w sobie czuła ciepło spowodowane bliskością Klejnotu. Wkrótce sceneria zaczęła się zmieniać. Szerokie korytarze zwęziły się, żyrandole zniknęły, ściany nie były już pomalowane na jasne błękity, a stały się niemal czarne, z rysunkami w różnych odcieniach niebieskiego. Yumegari nie przyglądała się im jednak, bowiem nagle weszła do małej salki. Wyglądało na to, że jej podróż się skończyła, bo nie było juz żadnych drzwi ani przejść - weszła jednyną drogą, jaką można się tu było dostać. Ale i tak nie było wątpliwości, ze jest u celu - nad małym, ale bardzo intensywnym magicznym kręgiem unosił się Klejnot. Kiedy zbliżyła się, krąg zaświecił na niebiesko. Wolno podeszła do pięknego kamienia i ujęła go w dłonie. Był przyjemnie ciepły i błyszczał pięknie. Wydawało się, że świeci własnym blaskiem, nie tylko odbija światło pochodzące z otoczających go magicznych barier.
- To ty?... - spytała go cicho dziewczyna. - To ty jesteś Sappur?
Nagle wydała z siebie okrzyk. Sappur zaświcił nagle jasnym, oślepiającym światłem. Stracił nagle swoją poprzednią, krystaliczną formę i zaczął przybierać kształty małego smoka. Po chwili naprzeciwko Yumegari unosił się mały, granatowy smok. Jego oczy były nieskazitelnie niebieskie, a wpatrywały się w dziewczynę. Magiczny krąg osłabł, aż w końcu zniknął zupełnie. W tej samej chwili mury naokoło niej zatrzęsły się niebiezpiecznie.
- Choćmy stąd... - Yumegari zadrżała, bowiem dopiero wtedy uświadomiła sobie przenikliwe zimno tutaj panujące. Wyciągnęła ręce i nieśmiało dotknęła młego smoczka. Ten z zadziwiającym spokojem pozwolił się jej przytulić. Biło od niego przyjemne ciepło. - Czy... wiesz, jak wyjść ze świątyni? - zapytała się Yumegari nieśmiało. - Obawiam się, że nie pamiętam drogi, którą się tendy dostałam...
Zamiast odpowiedzieć, smoczek zesztywniał, jego oczy zalśniły, a dziewczyna poczuła szarpnięcie w okolicach żołądka. Zanim zdążyła zamrugać oczami, znajdowali się już na wolnej przestrzeni, razem z towarzyszami podrózy. Wszyscy wpatrywali się w nich zaskoczeni. Yumi westchnęła z ulgą. Ach, jak tu było ciepło w porównaniu do mroźnych podziemi pałacu...
- Nie wiedziałem, że znasz się na teleportacji - odezwał się zaciekawiony Bambosh, podczas gdy Miya wydała z siebie zachwycony okrzyk, wpatrując się w Sappura.
- Ja sama na wiedziałam. - roześmiała się Yumegari pozwlając, żeby smoczek usiadł jej na ramieniu. - A szczerze mówiąc, wcale się nie znam. To jego zasługa...
W tej chwili ziemia pod ich stopami znów się zatrzęsła. Avellana wymamrotała coś w rodzaju "Ile jeszcze?", a Valgard poruszył się niespokojnie. Wycelował wściekły wzrok w Yumegari.
- To wszystko wasza wina! - zdenerwował się. - zabraliście ostatni klejnot, a teraz ten świat się rozpada!
- Słucham? - Yumegari była wstrząśnięta. - Co masz na myśli?
- Przecież sam na to pozwoliłeś! - obruszył się Vel. - My bierzemy Klejnoty, to już przecież ustalone!
- Nic nie jest ustalone! - Valgard zadrżał z wściekłości. - Nic nie rozumiecie! To...
- Oho - zamruczał Kadkod, przerywając tę uroczą konwersację. - mam przeczucie, że nasi niedługo tutaj przybędą... z resztą Klejnotów.
- Jesteś tego pewnien? - zapytała Serika.
- Właśnie, ja nic nie wyczuwam. - powiedział Odern.
- Nazwijcie to przeczuciem... już niedługo tu będą.
- W takim razie - powiedziała Avellana. - należy się przgotować na spotaknie z resztą. Yumegari, trzeba tu sprowadzić Joshfecha.

_________________
Behind every great woman is a man checking out her ass
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
2513810
Vel Płeć:Mężczyzna
Deskorolkarz


Dołączył: 08 Lip 2003
Skąd: POLSKAAAAAAAaaa
Status: offline
PostWysłany: 05-11-2003, 17:41   

-Nie możecie!!! - Valgard wydawał się teraz szaleć - Nie możecie go zabrać!
-Wierz mi, że możemy... - Vel zatrzymał biegnącego w stronę ostatniego Klejnotu wystawiając mu miecz na drodze. Valgard próbował go zaatakować, lecz mazoku błyskawicznie go powalił.
-Mój świat!... Nasz świat! - w oczach Valgarda szkliły się łzy... Mieszkańcy miasta patrzyli z przerażeniem na wydarzenie.

Światło w mieście zaczynało dogasać...

-Wybacz - Vel wciąż się uśmiechał - Potrzebujemy Klejnotów.
Obrócił się do drużyny:
-Co z nim zrobić? - przystawił oba skrzyżowane miecze do gardła Valgarda. - Nie mam zamiaru powstrzymywać go cały czas...
-Daj mi powiedzieć!!! - Valgard był zupełnie przerażony i zrozpaczony zarazem.
Spojrzał na resztę zakłopotanej drużyny.
-Błagam...

_________________
Ej cze
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Yuby Płeć:Mężczyzna
Kotosmok


Dołączył: 16 Cze 2003
Skąd: Wrocław
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
PostWysłany: 05-11-2003, 18:28   

-Oszalałeś??? Czemu chcesz z nimi walczyć??? Oni uważają twoją rasę za przyjaciół. Chcieliby nawet zostać w tym świecie na dłużej.. <Darł się na Yubego Distant.>
-A kto powiedział, że to ich chcę zniszczyć? Choć i tak mam z Siriamem do pogadania.
<To mówiąc Yuby teleportował się na statek, dokładnie tuż przed Siriamem.>
-A więc chcielibyście tu pozostać? Słucham więc waszej propozycji.
-Przez co najmniej 1000 lat.
-Cóż… Taki sojusznik zawsze się przyda. Jeszcze nie wiem, co nas czeka w przyszłości.
-Jedyny problem to źródło energii…
-Udostępnię wam jedno z trzynastu źródeł mocy. Powinno wystarczyć. A teraz wybacz, ale mam sprawy do załatwienia… <Z tymi słowami Yuby zniknął z pokładu. Gdy znalazł się już na dole, na pobliskich polach zebrała się sporych rozmiarów armia..>
-Pamiętasz, jak na początku wyprawy ostrzegałem cię, że zaczyna się wojna? <Zwrócił się Yuby do Distanta>
-Chcesz powiedzieć, że to jest armia na tę wojnę?
-Dokładnie. Wtedy jeszcze nie byłem pewien z kim walczymy i kiedy nastąpi starcie. Dziś wiem kiedy i gdzie odbędzie się bitwa. Wciąż nie wiem jednak z kim. Przeanalizowałem wiele możliwości, ale wciąż obawiam się tej najbardziej absurdalnej. Mimo że wątpliwa, to wiele by się zgadzało.
-Co masz na myśli? <Do rozmowy włączył się Mazoku.>
-Jest jedna istota, która wie, że zanim przystąpi do ataku, powinna rozbić drużynę. Zdaje sobie sprawę, że starcie ze mną jest niebezpieczne nie tyle dla niej, co dla klejnotów. Jeżeli będę musiał, mogę spróbować zniszczyć ich moc. Nawet nie wiem, czy by mi się to udało, ale jest jeden sposób.
-Rozsądne zabezpieczenie.
-Konieczne. Przy takiej mocy klejnotów… Ale koniec końców po ostatnim starciu z moją rasą nie powinna mieć owa istota dość sił, by próbować…
-Zawsze trzeba brać pod uwagę wszystkie możliwości.
-Tak czy siak, teraz musimy odnaleźć resztę drużyny. Zdaje się, że zdobyli ostatni klejnot
-Tylko gdzie oni są? <Spytał logicznie Zeg.>
-Miałem dość czasu by ich zlokalizować. A teraz…
<Yuby zwrócił głowę w kierunku pola, na którym stała smocza armia. Szamani kończyli rysować dziwne znaki.>
-…chodźmy.
<Cała grupa stanęła na czele armii i po chwili wszyscy zniknęli.>

<Tymczasem dyskusję Vela z Valgardem przerwał dziwny rumor. Bariera chroniąca miasto załamała się, a armie najeźdźców ruszyły z bojowym okrzykiem na ustach. Mieszkańcy miasta w popłochu uciekali. Niektórzy też modlili się do swoich bogów.>
-Co do… <Zaklął Vel.>
-Bariera runęła! Wszyscy zginiemy! To wasza wina! <Szlochał Valgard.>
<Lecz zanim pierwsze oddział dotarły do murów, dał się słyszeć ogłuszający ryk. Z nieba spadły setki tysięcy zielonych smoków. Ich ogniste oddechy czyniły prawdziwe spustoszenie w szeregach wroga. Na murach zaś stał, opierając się o drewnianą laskę z płonący zielnym ogniem kamieniem na czubku, Yuby. Ze stoickim spokojem obserwował to, czego od dawna się spodziewał.>
-Bitwa się zaczęła. Tylko jaki będzie jej koniec?
-Filozof <Cynicznie stwierdził Mazoku.>
-Niestety. Ta najbardziej absurdalna możliwość powoli staje się najbardziej realną. <Zamyślił się.> Cóż… To powinno ich zatrzymać na nieco dłużej. Zobaczmy jak się ma reszta.
<To mówiąc teleportował się z całą grupą do reszty drużyny.>

_________________
From the brightest start
Comes the blackest hole
You had so much to offer
Why did you offer your soul?


Ostatnio zmieniony przez Yuby dnia 05-11-2003, 19:45, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3010805
Vel Płeć:Mężczyzna
Deskorolkarz


Dołączył: 08 Lip 2003
Skąd: POLSKAAAAAAAaaa
Status: offline
PostWysłany: 05-11-2003, 19:21   

<to ja tylko zaznaczę, że w środku bitwy Zizabodaładaładaboinboinfritt i Kerenatomelitomenipofarahadromereniphetosios gdzieś zniknęli... Całkowicie>

_________________
Ej cze
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Avellana Płeć:Kobieta
Lady of Autumn


Dołączyła: 22 Kwi 2003
Status: offline
PostWysłany: 06-11-2003, 11:23   

[uwaga: zamiast postu Seriki macie post Avellany]

W potwornym zamieszaniu bitwy jedyną oazą spokoju był placyk przed świątynią. Stamtąd, ukryty wewnątrz potężnej bariery magicznej, Valgard próbował kierować obroną. Dziwaczna ludność miasta walczyła zaciekle w obronie życia... Niebawem na ziemię zaczęły padać także zielonołuskie smoki.

- Xeniph! – Avellana przekrzykiwała otaczający ich hałas. – Znajdź i sprowadź tutaj Yuby’ego i resztę!
- Ja?
- A kto? Vel gdzieś zniknął! A ty masz skrzydła!
- Niby mam... – ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, poszukiwana „reszta” zmaterializowała się tuż przed nimi. Sześć osób i pięć smoków, w tym mocno poirytowany i ledwie dający się kontrolować Leshem Zega.

- Nareszcie się spotykamy – powiedział spokojnie Distant.
- Tak – Yuby uśmiechnął się zimno. – I tak oto historia zatacza koło... Rasa, które stworzyła klejnoty, może je w końcu odzyskać...
- Nie macie do nich prawa! – krzyknął Valgard. – Wy, smoki, umiecie tylko niszczyć!
- Z kimś nas mylisz. My, górskie smoki, jesteśmy strażnikami równowagi.
- A idealna równowaga panuje wtedy, gdy nie ma żadnego życia!
- To wasza rasa jest odpowiedzialna za śmierć mojego ludu – Yuby zaczął tracić cierpliwość.
- Staramy się tylko przetrwać.
- To samo chciałem powiedzieć. Ale teraz wszystko się zmienia... Trzynaście klejnotów jest razem, teraz nic już nie powstrzyma przemian. Jeden ze światów ulegnie zagładzie. Nie życzę wam źle, ale jestem odpowiedzialny za los mojego ludu.
- Jesteś ich przywódcą... Może rozstrzygniemy to czysto? Pojedynek, tylko ty i ja, smoku?
- Zaraz – rozejrzał się Mazoku. – Nie obraźcie się, ale wydawało mi się, że gdy klejnoty zgromadzą się w jednym miejscu, coś się powinno stać...
- Nie ma Vela i Shebo – przypomniała Serika.
- Nie ma? To my ich zaraz poszukamy... – Mazoku i Nefeh zniknęli sprzed oczu zgromadzonych... Chwilę później zmaterializowali się z powrotem, trzymając dwóch bardzo poirytowanych osobników o długich imionach.
- Psujesz mi plan! – ryknął Vel.
- Wybacz, kuzynie... Ale nie twój plan tu się liczy – Mazoku spojrzał na Distanta, który niemal niedostrzegalnie skinął głową.

Tymczasem klejnoty zaczęły się niespokojnie wiercić. Wyrwały się swoim właścicielom i zgromadziły na środku placu – prawdziwa parada miniaturowych smoczków. Zanim którakolwiek z dziewcząt zdążyła się zachwycić tym widokiem, na środek wystąpił Yuby.

- Posłuchajcie mnie, smoki zrodzone z klejnotów, stworzone w czasach pradawnych, źródła mocy światów. Ja, władca rasy waszych stwórców wzywam was, byście udzieliły nam pomocy. Przybądź, Joshfechu, ostatni z klejnotów! Dołącz do swoich braci!
- Nie! – Valgard rzucił się w jego stronę, wyciągając miecz... Został odrzucony przez otaczającą Yuby’ego barierę mocy i upadł ciężko na ziemię. Socham spojrzał na niego współczująco, ale nie poruszył się.

Przez śmiertelnie długą chwilę nic się nie działo – jeśli nie liczyć bitwy, która wciąż toczyła się w mieście. Górskie Smoki zyskiwały przewagę... Zdawało się, że los już postanowił, kto zwycięży. Smoki-klejnoty nagle zalśniły, zaczęła je otaczać świetlista aura, przypominająca kokony... Pojedyncze nitki wysnuwały się z nich i łączyły na środku, tworząc kulę światła, początkowo zielonkawego, później czysto białego. Gdy stało się tak oślepiające, że trudno było w nie patrzeć, zmaterializował się w nim ostatni klejnot.

Valgard podniósł się chwiejnie na nogi...
- Wy... Jeśli zniszczycie mój świat, umrzecie razem z nim... – zaczął cicho inkantować zaklęcie, materializując w dłoniach szkarłatną kulę.
- Witaj, Joshfechu – odezwał się Yuby, ignorując Valgarda. – Cieszę się, że jesteś z nami.
Świetlista kula rosła... I rósł znajdujący się wewnątrz niej kształt. Najwyraźniej ten smok zamierzał się zmaterializować od razu w dorosłej formie. Po chwili było go widać wyraźnie. Wciąż otoczony blaskiem, był bladozielony, ale nie zielenią młodych liści – to była raczej śmiertelnie zimna zieleń pradawnych lodowców.
- Z wami?! – rozległ się głos Joshfecha. – Ja nigdy z wami nie byłem!

Świetlista kula eksplodowała, nici łączące ją z pozostałymi klejnotami na moment stały się grube jak liny okrętowe. Smoki rozwinęły skrzydła i wzbiły się w powietrze, rosnąc jednocześnie, przekształcając się w potężne, groźne stworzenia. Wciąż zachowały swoją urodę – srebro Jehaloma, rubinowa czerń Nefeha, ognista rudość Odema... Ale nie było w nich już nic z sympatycznych towarzyszy podróży. Ich aura zmieniała się także, stawała się zimna, odległa i – przede wszystkim – niezrozumiała. Barwne i dostojne, nienależące do nikogo, krążyły wokół Joshfecha, który nie poruszając skrzydłami utrzymywał się nieruchomo w powietrzu.
- Nie pamiętasz tego, smoku... Nie pamiętasz, że gdy tworzyliście klejnoty, stworzyliście bezduszne źródła mocy... I przeraziliście się ich potęgi. Żeby je kontrolować, zamknęliście w nich dusze złotych smoków... Dwanaście złotych smoków i dwanaście klejnotów... Ale pakt pokojowy narzucał wam coś jeszcze. Ostatni, trzynasty klejnot, otrzymał duszę mazoku... Dla zachowania równowagi, bo czyż nie jesteście jej strażnikami? Teraz i ja, i oni, jesteśmy smokami-klejnotami. Nie musimy być lojalni ani wobec złotych smoków, ani wobec mazoku. Ale nas nie obchodzi równowaga. Przez wieki, uśpieni w klejnotach, marzyliśmy o dniu, w którym odzyskamy naszą potęgę... Przewidzieliście to. Złote smoki są lojalne, nie zdradzą tych, którzy zostali z nimi związani. Ale ja nie! Dlatego to ja właśnie musiałem opracować plan... Zatruć serca i myśli moich braci, by móc ich poprowadzić... Na należne nam miejsce! Niepotrzebne nam te umierające światy, sami możemy stworzyć świat godny nas i naszej potęgi!
- Popełniasz błąd – powiedział powoli Yuby. – Nie masz takiej władzy...
- Ależ mam! Nic nie rozumiesz... To ty wpadłeś w pułapkę!

Smoki-klejnoty, trzynaście świateł, wirowały w podniebnym tańcu. Otaczająca je moc zaczęła się wzmagać, materializując się w końcu w postaci potężnej kuli energii. Fala zniszczenia przetoczyła się przez miasto, burząc i równając z ziemią budynki, zabijając jednakowo mieszkańców miasta i zielonołuskie smoki...

Bambosh Rider wzmocnił barierę ochronną. Irytowało go, że wszystko musi robić sam, co to, on jeden był tu od obrony?
- Może byście coś zrobili?! – krzyknął do pozostałych... I słowa uwięzły mu w gardle.
Oprócz Distanta i Xenipha, stali nieruchomo jak posągi... Jak pogrążeni w głębokim śnie albo hipnozie...
- Klejnoty czerpią z nich energię! – krzyknął Distant.
Rzeczywiście, gdy przyjrzał się lepiej, zobaczył jakby barwne nici, łączące każdego z jego klejnotem. Jakby puszczali jakieś absurdalne, monstrualne latawce...
- Obudźcie się! – Xeniph potrząsnął Avellaną, Yubym, Velem... Bezskutecznie.
- To na nic – rozległ się głos Joshfecha, jedynego latawca bez sznurka. – Ich energia, ich siła, stanie się naszym źródłem mocy... Cóż za ironia, ci, którzy chcieli nami zawładnąć, sami dostali się w nasze władanie...
- Przecież oni umrą! – krzyknął Bambosh.
- Niebawem... Ale nie będą cierpieć, a to najlepszy rodzaj śmierci, jaki można komuś ofiarować, nieprawdaż?
- Chyba nie myślisz, że ci na to pozwolimy... Jeśli wyłączę choć jeden klejnot, twój krąg zostanie złamany... – Distant z paskudnym uśmiechem wystąpił do przodu.
- Jeśli zdołasz nas dosięgnąć...
- Nie muszę... Wystarczy, jeśli zniszczę jedno ze źródeł mocy – Distant odwrócił się do nieruchomych postaci. – Trzeba będzie kogoś poświęcić... A biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, nie będzie to trudny wybór – zbliżył się do Valgarda.
- Oszalałeś? – krzyknął Xeniph. – Przecież w ten sposób możesz ich wszystkich pozabijać! Skąd wiesz, co się stanie?
- Bronisz go? – zdziwił się Distant.
- Mówię tylko, że to głupota!
- Jeszcze chwila, a ich siły zostaną wyczerpane... A wtedy nie zdołacie już nic uczynić – oznajmił Josfech.
- Nie! – nowy głos, także dobiegający z wysoka, przerwał ich wahanie. – Ja nie pozwolę!
Jedno ze świateł w kręgu miotało się rozpaczliwie...
- Nie masz nade mną władzy, Joshfechu!
- Kadkodzie... Wdzięczny jestem za schronienie, jakiego mi udzieliłeś... Ale teraz władam tobą, tak jak i pozostałymi...
- Nie... Moje imię... Nie brzmi Kadkod... Jestem Klejnot, a ty nie masz nade mną władzy! – purpurowy smok wyrwał się spomiędzy pozostałych i zapikował w dół. – Nie pozwolę ci nikogo zabić!
- Za późno! – krzyknął Joshfech. Niebo zalało się oślepiającym wielobarwnym światłem. – Ta moc już jest uwolniona! Ten świat zostanie zniszczony, a my stworzymy nowy!
Klejnot zmienił najwidoczniej zdanie i poderwał się ostro do góry. Paroma machnięciami skrzydeł znalazł się obok pozostałych smoków... Krążących nadal w zaklętym kręgu, zahipnotyzowanych mocą Joshfecha... Podleciał do najbliższego i nie przejmując się niczym staranował go. Smok poleciał w dół, dopiero po chwili łapiąc równowagę. Próbował wrócić na swoje miejsce, ale kolejny cios Klejnota powstrzymał go.
- Zbudźcie się! – krzyczał Klejnot. – Nie jesteście mu nic winni! Obudźcie się i ocalcie swoich przyjaciół!
Z całej siły, nie przejmując się sobą, uderzał kolejne smoki, rozbijając krąg, wytrącając je z rytmu... Pomału zaczynały odzyskiwać swoją wolę, przypominały sobie, komu zawdzięczają przebudzenie i kto (lepiej lub gorzej) opiekował się nimi podczas wyprawy. Joshfech szalał, ale teraz już był bezsilny. Opuściły go, wznosząc się wyżej. Nie porozumiewały się już słowami, zgodnym wysiłkiem starały się opanować wyrywającą się spod kontroli moc... I szybko zrozumiały, że to im się nie uda. Zbyt wiele jej się przelewało, by mogła teraz znaleźć bezpieczne ujście... Moc niszczenia, moc, którą nikt nie stworzyłby świata – Joshfech pomylił się w swoich przewidywaniach.

Na ziemi tymczasem właściciele klejnotów ocknęli się i w milczeniu obserwowali ich zmagania. To nie był moment, żeby się wtrącać – wszelka interwencja mogła tylko pogorszyć sprawę.
- Nie zdołają tego utrzymać – powiedział schrypniętym, zmęczonym głosem Valgard.
- Nie... Mają jedną szansę – Yuby był równie zmęczony. – Jeśli same posłużą za soczewki... Jeśli rozproszą tę moc... Ale to by oznaczało... Że zginą.

Smoki na górze najwidoczniej podjęły decyzję, bo rozproszyły się, tworząc krąg regularny jak tarcza zegarowa. Dwanaście smoków... Nie, trzynaście – Joshfech zajął miejsce pomiędzy nimi. Wielobarwne światło pomiędzy nimi skoncentrowało się, tworząc gwałtownie zmniejszającą się sferę... Kula skoncentrowanej energii zmniejszyła się niemal do rozmiaru punktu... I wybuchła trzynastoma barwnymi promieniami, które uderzyły w trzynaście smoków, przeszywając je jak świetliste lance i pomknęły gdzieś w nieskończoność wszechświata.

Daleko, w innych rzeczywistościach, zapaliły się nowe gwiazdy, a martwe światy okryły się bujną zielenią. Tu i teraz pozostała tylko wypalona ziemia, ruiny miasta i zgasłe klejnoty, opadające bezwładnie. Pierwsza ocknęła się Satsuki.
- Jehalom! – krzyknęła rozpaczliwie. – Jehalom, nie! Wróć do mnie! – poderwała się do lotu, by schwycić swojego małego przyjaciela. Barwna nić, ten „sznurek” latawca nagle pojawiła się znowu... Promień światła pomknął od Satsuki do resztek klejnotu, otaczając go łagodną poświatą... Wewnątrz której zmaterializował się zwinięty w kłębek niewielki, srebrny smoczek.
- Nasza kolej! Jesteśmy im to winni! – zdecydowała Serika.
Tym razem nikt nie zadawał pytań. Świetliste nici, rozbłyski wokół klejnotów... Kadkod, Achlama, Bareket, Nefeh, Leshem, Tarsis, Pitdan, Sappur, Odem, Shebo i Socham pojawiły się z powrotem, nieduże i pogrążone w głębokim śnie. Ich właściciele wzięli je na ręce.
- Ich moce przepadły – powiedział cicho Yuby. – Już nie odtworzą żadnego świata...
Xeniph podszedł do jedynego klejnotu, którego los nikogo nie obszedł, zgasłego, pękniętego kamienia, leżącego na ziemi.
- To nie jest sprawiedliwe – szepnął. – Przecież próbowałeś... Chciałeś dobrze... Dlaczego ty jeden masz się nie obudzić?
Zielonkawa nić połączyła jego serce ze zszarzałym kamieniem, przywracając mu barwę... Po chwili Xeniph podniósł się, trzymając na rękach uśpionego Joshfecha. Nikt nie go nie skrytykował, nie odezwał się ani jednym słowem.

- A zatem... Tak to się kończy – Valgard mówił z trudem, jakby coś dławiło go w gardle. – Yuby, ty i ja możemy władać teraz światami umarłych... Nic już nie ocalało
- Nieprawda! Mogę wezwać moich braci nawet z krainy umarłych. Tylko... Nie mam dokąd – Yuby pochylił głowę.
Yumegari, tuląca dotąd Sappura, uniosła głowę. Po jej twarzy płynęły łzy.
- Jeszcze nie wszystko stracone – powiedziała dźwięcznym, ale trochę nieobecnym głosem. – Z moich snów i z waszych mocy możemy utkać nowy świat... Jeden, niepodzielony wojnami i nienawiścią... Jesteśmy to winni klejnotom. Zgadzacie się?
Przestępowali z nogi na nogę, niepewni, co powiedzieć.
- Nigdy nie tworzyłem świata – powiedział niepewnie Bambosh.
- Jestem mazoku! Mazoku niczego nie tworzą! To sprzeczne z naszą naturą! – sprzeciwił się Vel.
- Żadne z nas nie ma kwalifikacji na boga-stwórcę – podsumowała Avellana. – Ale teraz musimy spróbować. Valgard i Yuby potrzebują naszej pomocy...
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 10-11-2003, 15:38   

Całe towarzystwo przez dłuższą chwile wpatrywało się w wypaloną, pokryta warstewką popiołu ziemię, wyraźnie nie wiedząc, co powiedzieć.
- Ale... jak? - ciszę przerwał w końcu szept Miyi. - Przecież świata snów nie można nawet połaczyć z rzeczywistym. Sen jest tylko snem...
- Właśnie. To na nic! - zaoponował Yuby. - Chcesz, żebym uciekł w marzenia i pogrążył się w nich do końca moich dni? Ucieczkę od rzeczywistości nazywasz stwarzaniem? Jeszcze nie oszalałem!
- Stworzyć świat we śnie? Jakis absurd... - przyłączył się Valgard. - Możecie być wszechmocni, możecie wcinać się w sprawy obcych światów, jakbyście mieli prawo tytułowac się bogami, ale nie zdołacie naprawić tego, co przez swoją bezmyślność zniszczyliście!
- Przez... CO? - Distant lekko zmrużył oczy. Tym razem nie miał najmniejszego zamiaru się cackać z kimś, kto ośmielił się go oskarżać... Nieważne, o co.


Ręce jakoś same powędrowały w kierunku broni... Ale w tym momencie uwagę zebranych odwrócił okrzyk Satsuki:
- Yumegari! Popatrzcie na Yumegari!
Dziewczyna unosiła się kilka centymetrów nad ziemią. Zamknięte oczy, nieobecny wyraz twarzy, usta poruszające się, jakby szeptała coś do siebie... Powietrze wokół niej zafalowało. A może obserwującym tylko tak się wydawało? Może to oczy płatały im figle? A może to świat snów przełamywał kruchą barierę rzeczywistości, aby pozwolić im pogrążyć się w sobie?
- Teraz... - wyszeptała. - Podejdźcie tu. Ja was zaprowadzę...
- Jak?
- Przecież to i tak tylko sny...
- Sny czasem stają się rzeczywistością - powiedziała cicho, ale stanowczo Avellana. Pewnym krokiem podeszła do unoszącej sie w powietrzu Śniącej, zatrzymała się kilka kroków przed nią, po czym powoli osunęła się na ziemię.
- Co jej się stało?
- Chyba zasnęła...
- Tak po prostu?
- Chodźmy, dopóki Brama Snów jest wciąż otwarta! - Miya pociągnęła Serikę za rękę. Satsuki ruszyła za nimi. Po chwili cała trójka leżała już na ziemi. Małe drobinki popiołu tańczyły w ich włosach...
Bambosh i Xeniph popatrzyli po sobie i spokojnym krokiem ruszyli w stronę Yumegari.
- Naprawdę wierzycie, że to się może udać? - prychnął Distant. - Rozumiem, gdybyśmy zaprojektowali Wielki Wybuch... Albo chociaż przystosowali do życia jakąś niepotrzebną nikomu planetę, ale to... - kątem oka dostrzegł, że Mazoku i Vel jak na komendę pojawili się tuż przy Yumegari, po czym rozpłynęli się w powietrzu. Towarzyszył temu radosny okrzyk jednego z nich: "Super! Jeszcze nigdy stworzyłem żadnego koszmaru!".
- Chyba nie zaszkodzi spróbować, prawda? - Valgard obserwował kolejnych członków drużyny dostających się pod wpływ sennego pola Yumegari. Yuby tylko lekko skinął głową. Tuz za nimi do dziewczyny podszedł Ryuzoku. Złoty smok, walcząc z ogarniająca go sennością, zdołał jeszcze zapytać:
- A wy? Zostajecie?
- No co ty? Jak wszyscy, to wszyscy! Jeszcze pomyślicie, że się boimy... - skwitował Raflik. Pewnym krokiem wkroczył w falującą strefę otaczającą Yumegari. Tuż za nim podążył Zeg.
- A jest tyle prostszych sposobów... - westchnął Distant, jako ostatni dołączając do śpiącej drużyny.


Znajdowali się... No właśnie, gdzie? Otaczająca ich przestrzeń sprawiała wrażenie nieskończonej, a jednocześnie wszystko zdawało się tu być na wyciągnięcie ręki. Tyle, że przy dotknięciu okazywało sie całkowicie niematerialne. Tak, jakby wszyscy byli tylko hologramami w świecie, który sam w sobie jest ułudą.
- Witajcie we śnie - uśmiechnęła się do nich Yumegari. Tu była całkowicie przytomna, jakby jej życie toczyło się zawsze na tej i tylko na tej płaszczyźnie. Cała reszta rozglądała się wokół siebie niepewnie. - I co teraz?
- NAS pytasz?! To ty jesteś przeciez specjalistką od snów! - głos Zegarmistrza nie wypełnił otaczającej ich ciszy. Zabrzmniał tylko w ich umysłach - a zarazem był chyba najbardziej realną z rzeczy, których doświadczali. Bo to, co widzieli - barwy i kształty otaczające ich siecią, której nie mogli uchwycić ani nawet dotknąć - z cała pewnością było tylko projekcją ich nienawykłych do całkowitej pustki umysłów. Większość uśmiechała się ironicznie - bo czy z niczego można stworzyć świat? Tylko Avellana, Xeniph i Serika patrzyli na siebie tak, jak ludzie, którzy właśnie dyskutują o czymś bardzo ważnym - ale kto wie, czy w świecie snów można było szeptać do siebie tak, że nawet do znajdujących się najbliżej towarzyszy nie docierał nawet skrawek myśli?


- To MUSI sie udać... W końcu nie mamy wyjścia - podsumowała bezdźwięczną dyskusję Avellana. Zaczynajcie!
- A więc na początku było sło...? - prychnął Mazoku, ale przerwał wpół zdania, wpatrując się w Serikę i Xenpha. Na ich twarzach widac było ogromne skupienie. - Spójrzcie na ich aurę!

Przestrzeń wokół Seriki zawirowała. Wstęgi barw zapadły się w sobie, kurcząc się w nicości czarniejszej niż najciemniejsza noc. Nie, nie czarnej - próżnia nie miała barwy, stanowiąc zaprzeczenie jakiegokolwiek aspektu istnienia. Pochłaniała wszystko, z czym się zetknęła, rozprzestrzeniając się coraz bardziej i bardziej, jakby chciała zagarnąć dla siebie nawet świat, który poprzez swoją niematerialność nie mógł stanowić dla niej łakomego kąska.
- Zniszczenie... - wyszeptała Miya, szeroko otwartymi oczami pochłaniając tę projekcję mocy. Czymże innym mógł być ten widok w świecie snu?

Już nie otaczały ich wstęgi barw. Próżnia otuliła ich nieistniejącym kokonem, wdzierając sie do ich umysłów, odbierając wspomnienia, jednocząc ich świadomość ze swoją obecnością. Jednak coś zdołało zakłócać ten proces - postać Xenipha wyraźnie przyciągała tę niezorganizowaną moc do siebie, oplatając ją wokół wyciągniętych dłoni niczym zwoje jakiegoś monstrualnego sznura włóczki zwijanego w kłębek. W skondensowanę kulę braku materii, braku barwy, braku dźwięku... I kula ta eksplodowala nagle, zalewając przestrzeń feerią światła rozszczepiającego się na wszystkie kolory tęczy, muskającego twarze członków drużyny lekko niczym dotknięcie wiatru... Istniejącego wiatru.


- Nie rozumiem... - Raflik próbował uchwycić jedną z przepływających mu przed oczami smug. Pasmo pozostało mu w dłoni, po czym rozsypało się na tysiące migoczących iskier. - Ja... poczułem to!
- Zniszczenie i stworzenie to dwie strony tej samej monety. Moc można przekształcić w jej przeciwieństwo, trzeba tylko wiedzieć jak - wyszeptała Yumegari. - A to wciąż jest tylko sen...
- Ale...
- Skoro jest już co kształtować, może byśmy wzięli się do roboty? - Distant pierwszy ocknął się z zamyślenia. - Wydaje mi się, że przede wszystkim potrzeba tu planu...

- Eeee tam, po co od razu plan? Najpierw trzeba się tu pobawić! - Mazoku uśmiechnął się pod nosem. W jego dłoni pojawił się jakiś ciemny kształt. Coś wysunęło się z niej i powoli odpłynęło, jakby pełzając po niewidzialnym podłożu. Jeden mroczny pocisk... Drugi... Trzeci... Zdawały się zagarniać wszsytko, co napotkały na drodze, stając się coraz większe i większe... Przelewały się niczym gigantyczne ameby, powoli formując się w kształty. Jednemu z nich z tyłu wyrosły wielkie, błoniaste skrzydła, inny wyraźnie oblizał sie i ziewnął, ukazując pokaźny garnitur zębów, jeszcze inny przybierał formę coraz bardziej przypominającą ludzką... Po chwili roiły sie już wszędzie wokół...
- Fuj! Co to jest?!
- Koszmary - Mazoku zrobił najsłodszą ze swoich minek, najwyraźniej bardzo dumny z siebie. - Skoro tworzymy sen, niech będzie przynajmniej porządny! Mogą przybrać kształt wszystkiego, czego się obawiacie, żerować na waszej złości i na waszym strachu, wysysać radość, wzbudzać nienawiść...
- Ale po co?
- Będzie ciekawiej - uśmiechnął się. Jak na niego, wyjątkowo paskudnie. - Ciemność... Taaak, to jest właśnie to, czego mi tu zdecydowanie brakowało. No, co tak patrzycie? Prosze bardzo, możecie kontynuować!
Drużyna popatrzyła po sobie zakłopotana.
- To... To chyba nie tak miało być?...
- Chcecie powiedzieć, że mam sprowadzić swoją rasę do świata zamieszkanego przez TO!? - oburzył się Yuby.
- Niesprawiedliwe... Ten świat nawet jeszcze nie obudził się do życia, a juz skazany został na opanowanie przez ciemność... I sądzisz, ze pozwole jej sie tu panoszyć!? Ja, w którego żyłach płynie krew złotych smoków?! - Ryuzoku zacisnął pięści, mrużąc oczy. Jego usta układały się w jakieś zaklęcie... Wyciągnął przed siebie rękę, a w jego dłoni powoli formowała sie świetlista kula. - Oczyszczę to, co zostało przez ciebie skalane!
Rozbłysło oślepiające światło. Jego promienie przenikały mroczne stwory, które rozpadały się na drobne strzępki. Gdzieniegdzie światło zaczęło skupiać się w jaśniejące kształty, wyraźnie widoczne pośród pełzających stworów, pochałaniające coraz więcej z nich... Drużyna w milczeniu obserwowała to przedstawienie. Pierwszy odezwał się Mazoku.
- I stała się światłość, co? Psujesz mi zabawę!
- To NIE JEST zabawa! Zniszczę je wszystkie!
- Nie... Ani one nie zniwelują twojej mocy - odpowiedziała Satsuki. - Światło nie może istnieć bez ciemności tak, jak ciemmność nie może istnieć bez światła. Będą walczyć ze sobą, ale żadne z nich nie ma prawa wygrać - i tak właśnie powinno być. Nawet, jeśli nie bardzo nam się to podoba...
- Światło, ciemność... Po co przejmować się czymś tak nieokreslonym? - przerwał jej Distant. - Nie ma definicji, więc nie istnieje. Dosyć tych wygłupów, jesli mamy coś zdziałać, trzeba to porządnie zorganizować.
- A jak masz zamiar to zrobić?
- Właśnie tak!...


Przed nim pojawił się mały, świecący punkcik... Rósł w oczach, skupiając materię w krystaliczną, przezroczystą strukturę. Doskonale regularną, nieruchomą, o idealnie gładkich krawędziach. Kryształ stawał się coraz większy, stopniowo oddalając się od wpatrzonej w niego drużyny. Wyglądał, jakby zamrażał wszystko, czego dotknął... Świetliste i mroczne stwory zastygały obok siebie, tocząc we wnętrzu kryształu niewidzialną już bitwe woli. Wkrótce drużyna nie rozpoznawała już pod sobą kulistej struktury. Powierzchnia, początkowo zakrzywiona, wraz z upływem czasu - czy na pewno istaniał tam czas? - stawała się coraz bardziej płaska. Lśniącą, pozornie nieskończona, ciągnącą się aż po horyzont... Horyzont!? Był teraz wyraźnie widoczny poprzez przestrzeń, w której nie unosiło sie już nic, skupione pod nimi w... nowej planecie?
Distant uśmiechnął się do siebie. Wszystko szło przecież zgodnie z planem. To była podstawa - a teraz czas na szczegóły. Teleportował do wnętrza kryształu kilka nadajników - regularna struktura powininna zareagować na ich pole... I rzeczywiście - powierzchnia planety zadrżała i zaczęła pękać, w niektórych miejscach wypietrzając się, układając się w wysokie, ostro zakończone iglice. We wnętrzach najeżonych kopuł wyraźnie widoczne były puste przestrzenie, zapraszające, aby ukryść się w ich zimnych, gładkich wnętrzach... Cisza. Kryształ zastygł w bezruchu.
- I jak wam się podoba? Idealna równowaga.
- Tu jest pięknie... - Serika rozglądał się oczarowana. - Pięknie, ale tak... martwo.
- I nudno! Co to, świat czy rzeźba? Żadnego ruchu, żadnej akcji... Dajcie mi to! - Vel zniknął im z oczu. Po chwili twarz Distanta wykrzywiła wściekłość.
- Co on wyrabia!? Pole energetyczne szaleje...

I nie tylko ono. Wszyscy, którzy mieli cokolwiek wspólnego z magią dostrzegli, że nieruchoma, zupełnie nijaka aura kryształowej planety gwałtownie zmieniła się. Już nie była tak jednolita, jak dotychczas - czuli, że opuszczała niektóre miejsca, pozostawiając je niezmienione, zbudowane z zimnego, gładkiego kryształu... I przelewała się w inne, niszcząc nieskazitelną powierzchnię, zaburzając regularną budowę sieci cząsteczek. Kryształ nie rozpadał się na drobne kawałki - on się topił...
- Co się dzieje?
Vel zmaterializował się tuż przed nosem zadającego pytanie Raflika.
- Trochę chaosu nikomu jeszcze nie zaszkodziło! Pewnie nie zdołam zniszczyć w pełni regularności struktury tego miejsca, ale kto wie, na co będzie można się tu natknąć?... Bo ja na pewno nie. Ta magia zaczyna już żyć własnym życiem... I sorki za urządzenia! Trochę za bardzo trzymały wszystko w ryzach...
- Poprzednio bardziej mi się tu podobało - mruknął niezadowolony Distant. - Teraz ciężko będzie w pełni kontrolować ten świat.
- Kontrolować? - zmarszczył brwi Valgard.
- I o to właśnie chodziło! - Vel pokazał Distantowi język i na wszelki wypadek teleportował się kilkanaście metrów w bok. - Teraz choćbyś nie wiem, co wykombinował, moja moc przekształci to na swoją modłę... Szkoda, że częściowo - zwrócił wzrok ku istniejącym jeszcze kryształom, które najwyraźniej skutecznie stawiały opór szalejącej wokół magii. Stateczne, regularne, amagiczne...
- Ład i chaos... Skąd ja to znam - westchnęła Miya. - Kolejny świat, w którym toczyć będą nieustanna wojnę. Najwyraźniej nic nie może istnieć bez ich zmagań. Albo powielamy schematy... - dodała cicho, już tylko do siebie.

W milczeniu obserwowali przelewającą się pod ich stopami morze chaosu.
- To ma potencjał...
- Tylko jak go wykorzystać?
- Przecież to sen, we śnie wszystko jest możliwe. Trzeba tylko chcieć! - Satsuki bawiła się swoim fioletowym płomyczkiem. Podskakiwał radośnie na jej dłoni, jakby wyrywając się ku burzy magii. - Chcesz tam iść?
Kilka iskierek oderwało się od niego, zalśniło złotym blaskiem i pomknęło w dół. Zniknęły im z oczu, ale po chwili oczywiste było, że nie przepadły bezpowrotnie. Wzburzona powierzchnia jarzyła się teraz czerwono-złoto, jakby zajęła się ich ogniem i teraz sama uosabiała jego żywotność i ciepło. Jedna z iskierek pomknęła ku górze i po chwili przestrzeń oświetliły promienie odległej, ognistej kuli...
- Sat, słoneczko!? - prychnęła śmiechem Miya.
- Ogień? Czekaj, ja też chcę się pobawić! - zaprotestował Raflik. Wysunął z pochwy swój piękny, jarzący się błękitnym blaskiem miecz...
- AQUA!!!
Strumień krystalicznie czystej wody wytrysnął z czubka ostrza, zraszając drużynę drobnymi kropelkami. Błękitna fala wdarła się w połacie ognia. Tam, gdzie się z nim zetknęła, kłęby pary unosiły się z sykiem, zasłaniając widok patrzącym... Wkrótce świat otoczyła białym całunem gęsta mgła.
- Ogień i woda... Brakuje tylko...
- Najwyższy czas, abym ja sam przyłożył rękę do powstawania tego świata... - ludzka postać Yubego przez chwilę zniknęła w otaczającej go poświacie i po chwili w postaci ogromnego, zielonego smoka zanurkował w oparach mgły.
- Co on robi? - Ryuzoku popatrzył niepewnie po towarzyszach.
- Tworzy... Jako Górski Smok może wprowadzić równowagę pomiędzy przeciwstawnymi żywiołami, a powiadają, ze ziemia jest dzieckiem ognia i wody...
Wiedzieli, że na dole dzieje się coś ważnego, choć ich oczy nie były w stanie tego dojrzeć poprzez mleczną zasłonę mgły... Czuli jednak, że gorąca moc płomieni i zimna potęga wody rozdzielały się i uspokajały, połączone w coś statecznego i spokojnego... Pewnego jak stały ląd.
- Czy to już koniec?
Bamboshowi odpowiedział dźwięk fletu. Powietrze zadrżało w rezonensie z jego cichym dźwiękiem i zawirowało wokół Valgarda grającego na pięknym, inkrustowanym srebrem instrumencie. Mgła rozrzedziła się wokół niego, rozpędzana przez delikatny wietrzyk. Dźwięk fletu stawał się coraz głośniejszy i głośniejszy, a powietrze zdawało się podążać za tą grą, pędząc w coraz bardziej szaleńczym tempie, rozwiewając włosy, targając ubrania...
- Co się dzieje? Nigdy czegoś takiego nie widziałam! - Yumegari musiała krzyknąć, aby wicher nie zagłuszył jej słów.
- Jego władza nad dźwiękiem oznacza władzę nad magią... - Miya jako jedyna usłyszała pytanie. - A ona wypełniła świat wiatrem...

Mgła rozwiewała się, ukazując świat, który narodził się z ich mocy i z ich marzeń... Na horyzoncie majaczyły postrzępione góry, stopniowo schodzące w dół ku rozległej dolinie. Ich szczyty odbijały się w ciemnych taflach jezior. Nieduża rzeczka wartko płynęła, klucząc pomiędzy kryształami wyłaniającymi się gdzieniegdzie z ziemi. Niknęłą w jaskini w jednym z nich, aby wyłonić się po drugiej stronie, z pluskiem spływając po gładkiej krawędzi. Flet ucichł, a wraz z nim zamarł wiatr, pozostawiając na niebie jedynie małe, białe chmurki przeglądające się w bezmiarze wód morza. Promienie słońca migotały na jego falach...

- To najpiękniejszy sen, jaki kiedykolwiek wyśniłam - powiedziała cicho Serika.
- Ale wciąż niekompletny... - zadumał sie Bambosh. - Moja kolej.
- Co zamierzasz zrobić?
- Moja rasa od zawsze opiekowała się wszystkim, co żyje - odpowiedział elf. - Bamboshki, damy z siebie wszystko, prawda?
Magiczne obuwie wyszczerzyło zęby w uśmiechu. Otoczyła je delikatna mgiełka, która koncentrycznymi kręgami rozprzestrzeniała się po powierzchni ziemi. Wszędzie, gdzie dotarła, powoli wyłaniały sie kiełki roślin, które rosły i zieleniały w oczach, przekształcająć się w trawy, zioła, młode drzewka... Zachwycona widokiem Satsuki usiadła na trawie tuż przy kępie różowiejącej koniczny. Xeniph chciał rozłożyć się wygodnie w promieniach słońca, ale po chwili objął go cień wciąż rosnącego dębu. Po kilku minutach okazało się, że polanę, na której się znajdują, otacza gęsta, dostojna puszcza. Usłyszeli radosny okrzyk Seriki, która natknęła się na kwitnące zawilce. Gdzieś w oddali zakukała kukułka, a tuż nad ich głowami rozległ się śpiew zięby.

Zegarmistrz oddalił się nieco od drużyny i roześmiał się. Co za piękny świat! Piękny i taki monotonny! Skoro to sen, czyż nie powinien być bardziej fascynujacy? Przypomniał sobie bieszczadzkie pokrzywy napadające na bezbronnych podróżnych - i wiedział, że gdzieś na świecie kępka roślin zaczęła nagle gustować w bagażach. Najlepiej przyprawionych turystami. Zatęskił za ulubioną pepeszką, z której dziadek niegdyś strzelał do Niemców - i poczuł, że gdzies ruda metalu przekształca się, formując broń, która będzie siać chaos wszędzie tam, gdzie się pojawi. Ocean? Na dnie zafalowała macka młodziutkiego Przedwiecznego, nabierającego apetytu na coś znacznie ciekawszego niż zwyczajny, bezbronny rekin. A na drugim krańcu puszczy łagodne dotychczas zwierzęta zaczęły intensywnie rozpatrywać kwestię "jak wygląda listonosz?".
- Wszędzie potrzebna jest odrobina szaleństwa! Teraz przynajmniej nikt nie będzie się tu nudzić - mruknął do siebie, kierując kroki w stronę polany, na której znajdowali się jego towarzysze.

Tymczasem drużyna wygrzewała się leniwie w promieniach nowego słońca. Część jej członków własnie odkryła, że klejnoty towarzysza im także tu - i teraz zastanawiała się, czy pozwolic im spokojnie spać. Mazoku postanowił po swojemu skomentować ich dokonania:
- Nic, tylko zakrzyknąć "Go, Planet!". A Valgardowui po prostu nie daruję od dzisiaj tego "Ptaptusia"...
Vel zachichotał w odpowiedzi.
Miya wyciągnęła się na trawie i westchnęła:
- Chyba nigdy nie chciałabym się obudzić...
- A kto uwieczni to, co tu zobaczył, kronikarko? - Satsuki puściła do niej oko.
- Nic nie stoi na przeszkodzie, prawda? Zresztą chyba nie sądzisz, że pozwolę, aby ten sen uległ zapomnieniu? Kończy się historia klejnotów, ale zaczyna się coś zupełnie nowego... A wszystko żyć bedzie w naszej pamięci. I moich kronikach - złapała rzucone jej przez siostrę pióro i roześmiała się. - Co teraz?
- Pewnie się obudzimy i będziemy wspominać świat, który nigdy nie istniał - prychnął Yuby, który nie wiedzieć kiedy powrócił do drużyny. Już w ludzkiej postaci.
- Ale ja... Ja nie mogę się obudzić! - stwierdziła nagle Yumegari.
- Chcesz tu zostać?
- Nie, nie rozumiecie... Próbuję i próbuję, ale to tak, jakbym w ogóle nie spała. Jakbym nie zauważyła, że w którymś momencie przekroczyłam już granicę pomiędzy snem a rzeczywistością...
- Może po prostu tak było? - Avellana uśmiechnęła się. Trudno powiedzieć, do niej czy do siebie. - Kto wie?...
- Zawsze można sprawdzić! - Miya wstała i poruszyła lekko dłonią. Pod nią otworzyła się czarna dziura portalu.
- Gdzie ją poniosło?
- Byłam w herbaciarni! - podróżniczka pojawiła się przed nimi kilka sekund później. - A skoro mogę podróżować pomiędzy wymiarami, to...
- ... to nie jest sen - dokończyła za nią Serika.
- Chcecie powiedzieć że my... My STWORZYLIŚMY świat?
- Nadal nie wszystko zostało zrobione... Yuby, Valgard - teraz wasza kolej!

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Yuby Płeć:Mężczyzna
Kotosmok


Dołączył: 16 Cze 2003
Skąd: Wrocław
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
PostWysłany: 10-11-2003, 16:09   

Moja kolej ^^

_________________
From the brightest start
Comes the blackest hole
You had so much to offer
Why did you offer your soul?
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3010805
Vel Płeć:Mężczyzna
Deskorolkarz


Dołączył: 08 Lip 2003
Skąd: POLSKAAAAAAAaaa
Status: offline
PostWysłany: 11-11-2003, 11:41   

Vel wylegiwał się w cieniu drzew, nieco dalej od drużyny...
-Niezwykłe... Wydawało by się, że nowy, idealny świat...

Zaśmiał się cicho.

-Tak... on będzie pasować idealnie...

_________________
Ej cze
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Yuby Płeć:Mężczyzna
Kotosmok


Dołączył: 16 Cze 2003
Skąd: Wrocław
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
PostWysłany: 14-11-2003, 12:56   

<Yuby spojrzał przed siebie. Spoglądał na ten świat. Nowy, dopiero co zrodzony. Wciąż niepewny, czy to co widzi jest jawą, a nie snem. Nagle usłyszał obok siebie głos Valgarda.>
-Twoja kolej Yuby. Wskrześ swoich braci, bo ty… jeszcze możesz.
<Yuby ruszył przed siebie. Zatrzymał się na niewielkiej polanie. Lightstaffem zaczął kreślić linie. Linie tworzące trzynastoramienną gwiazdę. Ryuzoku spytał tylko:>
-Co ty właściwie zamierzasz zrobić?
-Rozmówić się ze strażnikami trzynastu źródeł.
-Trzynastu źródeł? <Zdziwiła się Serika.> Wydawało mi się, że przestały istnieć wraz z końcem twojego świata?
-Gdy wy mówicie o źródłach, macie na myśli coś materialnego, coś, czego można dotknąć. A źródła mocy są skupiskami danej energii. A właściwie słupami, które biegną przez wszystkie wymiary. Gdy zginą w jednym, można znaleźć je w innym. Cechą charakterystyczną źródeł w moim świecie było tylko ich niezwykłe natężenie.
<Na każdym z czubków gwiazdy zaczęły pojawiać się kolorowe iskierki. Yuby stanął w samym środku rysunku. W głowie usłyszał telepatyczne pytanie od Burka i Arweny.>
-Czy ty wiesz co robisz? Wiesz jak wiele ryzykujesz?
-Nie mam nic do stracenia. To jedyny sposób.
<Yuby podniósł ręce do nieba i wykonał nimi kilka charakterystycznych ruchów. Końce gwiazdy iskrzyły coraz mocniej. W końcu z ust Yubego wydobyły się słowa. Słowa wypowiadane głuchym i dudniącym tonem.>
-Wzywam was, strażnicy trzynastu źródeł. Stawcie się przede mną, by wysłuchać mych słów.
<Z każdego wierzchołka gwiazdy wystrzelił w niebo jednokolorowy promień światła. Promienie zlały się w jedno i wybuchły niczym ogromne fajerwerki, tworząc wielokolorową kulę światła. Zaś krawędzie gwiazdy rozbłysły jasnym światłem, oślepiając widzów całego zdarzenia. Gdy ci odzyskali wzrok, ujrzeli, że na każdym z ramion gwiazdy wokół Yubego stoi jakaś postać.
To byli strażnicy. Na parzystych końcach gwiazdy stali kolejno obok siebie strażnic źródeł: białej i czarnej magii, siły duchowej i witalnej, chaosu i ładu, światła i ciemności. Pozostałe cztery ramiona zajmowali strażnicy czterech żywiołów: ognia, wody, ziemi i powietrza. Ostatnie, nieparzyste ramię zajmował ubrany na szaro starzec. Stał na uboczu, ignorowany
przez pozostałych strażników. strażników niezwykłym szacunkiem patrzył za to na niego Yuby. Bowiem ten starzec był strażnikiem źródła szarej energii. Przez dłuższą chwilę strażnicy stali w bezruchu i milczeniu wpatrując się w Yubego. Yuby także stał w miejscu, z zamkniętymi oczami i zwieszoną głową. Wyglądał, jakby toczył jakąś wewnętrzną walkę. W końcu dziwną ciszę przerwał strażnik źródła chaosu.>
-Wezwałeś nas, więc przybyliśmy. Czego więc od nas oczekujesz?
-Wyjaśnień.
-Czego?
-Wyjaśnień. Odpowiedzi na pytanie: dlaczego?
-Co dlaczego? <Do rozmowy wtrącił się strażnik źródła żywiołu wody.>
-Dlaczego? Dlaczego do tego dopuściliście?
-Do czego? <Mało inteligentnie spytał strażnik źródła życia. Pytający wyglądał, jakby znał odpowiedź.>
-Przestańcie udawać. <Yuby wydawał się tracić cierpliwość.> Dobrze wiecie, o co pytam. Los który spotkał moją rasę… Zginęli z powodu Klejnotów Smoczych Dusz. W jednym z nich zaklęta była dusza Mazoku. Każdy o tym wiedział. Ale szansa, że zdarzy się to, co się zdarzyło, była tak nikła… Ktoś musiał tej duszy w tym pomóc…
-To oszczerstwo! <Głos ten pochodził od strażnika źródła ładu.> Jak śmiesz nas oskarżać o zabicie twojej rasy?
-Śmiem, gdyż to jest aż nazbyt oczywiste. Potęga mojej rasy zaczynała was przerażać. W końcu nie jesteście bogami. Jesteście jedynie duchami, które opiekują się źródłami mocy. Wiedzieliście, że przy takim tempie rozwoju mojej rasy, wasze znaczenie zacznie zanikać, aż w końcu nikogo nie będziecie obchodzić. Tego się baliście. Że moja rasa zajmie wasze miejsce.
-Co ty pleciesz? <Strażnik źródła ładu usiłował udawać zaskoczonego, co niezbyt mu wychodziło.>
-Najpierw podstępem namówiliście do wojny z moją rasą lud Valgarda. Gdy to zawiodło, sięgneliście do cięższych środków.
-A nawet jeśli? <Spytał drwiąca strażnik źródła ciemności.>
-Będziecie musieli to odkręcić…
<Nad polaną zapadła dziwna cisza. Potem dwunastu strażników jak na komendę wybuchło śmiechem. Śmiech ten niósł się po całej planecie, niosąc złowrogi chłód
i powiew śmierci. Yuby spojrzał na strażników pusty wzrokiem. Patrzył na nich jak na bandę idiotów, którzy jeszcze nie wiedzą, co ich czeka. W końcu strażnik źródła światła przemówił.>
-Niby dla czego? Grozisz nam? Co ty możesz nam zrobić?
-W waszym planie był błąd. Zniszczyliście prawie całą rasę, ale przeżyć zdołał ten najsilnieszy smok. Najsilniejszy i najbardziej zdesperowany. A ta mieszanka jest bardzo niebezpieczna...
-Jesteś głupcem, sądząc, że możesz nam coś zrobić...
<To mówiąc strażnik źródła ognia wystrezlił w Yubego wiązkę jakichś promieni, które go powaliły. Teraz leżał, a niezwykły ból przeszywał jego ciało.>
-Wykończyliśmy całą rasę, wykończymy i ciebie.
<Tymczasem reszta drużyny obserwująca całą sytuację, zaczynała się niepokoić.>
-Nie podoba mi się to... <Stwierdział krótko Serika.> Może należy mu pomóc?
-Nie sądzę... <Odparł Zeg.> On musi to wygrać sam...
-Coś jest nie tak... <Zaintersował się raflik.> Jego aura..
-Co jego aura?
-Powinna gasnąć... A ona emanuje coraz mocniej...
<Tymczasem Yuby klęczał na ziemi. Ciało go piekło, ale był świadomy tego, co się dzieje. Otworzył oczy. Nuie wiedział kształtów ani barw. Twarzy ani sylwetek. Tylko kontury... I trzynaście strumieni energii. Każdy z nich łączył jednego strażnika z jednym źródłem. Cała filozofia polegała na tym, by przerwać te strumienie na zawsze.
Yuby podniósł się z ziemi i zaczął wypowiadać inktanację potężnego zaklęcia. Nagle z nieba zaczęły spadać drobne smugi energii. Część z nich uderzała w strumienie. A z każdym uderzeniem strumienie te były coraz cieńsze. I nagle jeden ze strumieni pękł. A zanim następny i następny. Wkrótce dwanaście strumieni przestało istnieć. Trzynasty zaś płynął nienaruszony.
Świat przed jego oczami zaczął się rozmywać. Przez głowę przemknęóła mu tylko jedna myśl: "Wygrałem">
-Co tam się dzieje? <Niecierpliwił się raflik.>
<Nagle niebo przeszył nieludzki jęk. Postacie strażników zaczęły się rozmywać, jakby z ich ciał chciały uwolnić się ich dusze. Nagle ich ciała rozbysły jasnym światłem a obserwatorzy zobaczyli 12 szarych mglistych tworów opuszczających ciała strażników. Same ciała zaś rozpadały się w miliardy świecących punktów odlatującyh w kierunku nieba. Na polanie zostali tylko Yuby i szary starzec.
Yuby otworzył oczy. Czuł się dziwnie... Nie do końca wiedział co się dzieje. Przed oczami majaczyła mu sylwetka szarego starca uśmiechającego i bijącego brawo. Starzec przemówił:>
-Imponujące... doprawdy imponujące. Moje gratulacje.
-Nie miałem wyboru...
-Wiem... Zastanawiam się tylko, czemu ja jeszcze żyję?
-Po pierwsze ze względu na dawne czasy. Nie mogłem zniszczyć własnego mistraz... Po drugie jestem w stanie odróżnić to jedno źódło energii, które stało po mojej stronie, i dzięki któremu jeszcze żyję.
-Cóż... Nie ma już strażników. Co teraz?
-Myślę, że ty mi to powiesz...
<Przed Yuby pojawiło się ogromne, bogato zdobione kamienne berło z mieniącym się wszystkimi kolorami kamieniem na czubku.>
-Kto by pomyślał... Rzecz którą teraz pragnąłem ujżeć, jest rzeczą, której za nie chciałem nigdy żadne skarby nie chciałem oglądać... Berło Odrodzenia
-Idź. Czyń swoją powinność.
-Nareszcie. Odwiedzaj mój świat czasem, twoja wiedza się tu przyda...
-Spodziewaj się mnie zawsze...
<Szary starzec zniknął, a Yuby ruszył w kierunku polany, znajdującej się w centralnym punkcie planety. Zatrzymał się i z całej siły wbił berło w ziemię. Kamień na jego czubku zaczął iskrzyc i wydzielać różnokolorowe promienie światła. Wzmógł się wiatr, na możach zaczęły saleć sztromy. Yuby wpatrywał się w berło, które miało stać się symbolem odordzenia jego rasy.
Zaczął padać deszcz, wiatr porywał liscie. Wyglądało na to, że natura oszalała. I nagre szum wiatru zaczął układać się w słowa. Słowa które brzmiały:>
"Nie ma nic ponad równowagę, pradawną siłę świata. I nie ma nic ponad jej strażników, Górskie Smoki."
<Liscie porywane przez wiatr układały się w sylwetki smoków. Króple wody łączyły się w ogromne kształty smoczych ciał. Z płonącego w oddali ognia wulkanu rodziły się ogniki - smoki. Wszystko zagłuszał grzmot burzy i huk wiatru... I nagle wszystko ucichło... Głucha cisza zaległa nad światem na chwilę, by dał się słyszeć huk wybuchu, a wszystko zostało objęte jasnym, oślepiającym zielonym światłem.
Drużyna podniosła głowy i spojrzała w niebo. Ujżeli kilka milion zielonych smoków krążących po niebie. Wszystko wyglądało jak wyjęte ze snu.>
-Niesamowite... <Z niedowierzaniem stwierdziła Miya.>
<Z dala od drużyny stał smutny Valgard. Patrzył gorzko na całą tą scenę. Bo jego lud już nie istniał... Nagle coś go tknęło, by obrócić się i spojrzeć za siebie. Ujrzał ludzkie sylwetki, jakby budzące się ze snu.>
-Jak to możliwe...
<Spojrzał w kierunku stojącego na polanie Yubego.>
-Dlaczego?
-Bo macie takie samo prawo do życia, jak i my. A może też dla tego, że chcę zachować równowgę, która pododbno istnieje tylko tam, gdzie nie ma życia... <Usłyszał Valgard w swojej głowie.>
<Do Yubego podeszła reszta drużyny.>
Niesamowite... <Miya wciąż była pod wrażeniem.>
-Tak. Ale co teraz zamierzasz robić <Spytała rzeczowo Avellana.>
-Idziesz z nami dalej, czy zostajesz tutaj? <Dodała Sat.>
-Jeszcze nie wiem... Ale najpierw muszę odbudować królestwo. To nie powinno trwać zbyt długo. Bo od czego jest magia? Potem stworzę portal do siedziby AntyWiPu, by mieć z nią dobre połączenie. Gdy to wszystko złatwię, Mogę ruszyć na jakąkolwiek wyprawę.
-A co z klejnotami? <Spytał Distant.>
-Wszystko co ma początek, ma też koniec... Ciągle istnieją, ale ich moc już niczego nie zmieni...

_________________
From the brightest start
Comes the blackest hole
You had so much to offer
Why did you offer your soul?
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3010805
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 15 z 16 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 14, 15, 16  Następny
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group