Forum Kotatsu

Twórczość własna: literacka - BISHOUJO SENSHI (H)ARCHER(Z) MAYA

Ysengrinn - 13-11-2005, 22:22
Temat postu: BISHOUJO SENSHI (H)ARCHER(Z) MAYA
OK, bardzo się spieszyłem, więc styl może nieźle kuleć. Ale nic to. Ciekawe czy pierwsza zabije mnie Maieczka, IKa, Totem, czy też doczekają do ciągu dalszego by naprawdę mieć powód;>.

Aha, totemowe japońskie wtręty uzupełnię później. Ja bądź moi spadkobiercy...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------

BISHOUJO SENSHI (H)ARCHER(Z) MAYA

Dwie niepozorne postaci maszerowały niespiesznie ulicą miasteczka, nie zwracając absolutnie niczyjej uwagi. Bo któż zwróciłby uwagę na niezbyt wysoką brunetkę w okularach, ubraną w strój podróżny, typowy dla studentów i wędrownych uczonych i obciążoną wielkim plecakiem. Druga była jeszcze niższą, rudowłosą dziewczyną ubraną w obcisłe spodnie, długą koszulę, i wysokie buty z miękkiej skóry. W pogotowiu miała krótki miecz i długi łuk. Obraz wojowniczki psuł jednak nieco dość oryginalny kapelusz z szerokim rondem. Mimo wszystko niczym specjalnym nie wyróżniały się wśród setek innych podróżniczek, przemierzających to miasto w różnych kierunkach.

Dziewczyny grzecznie się spytały ulicznej przekupki o drogę, jednocześnie odmawiając zakupu lubczyku. Prosto od niej podążyły zaś do jednej z miejskich kawiarenek i weszły do kawiarnianego ogródka. Nie musiały się nawet wysilać, od razu zauważyły przy jednym ze stolików dziwnego, wysokiego jegomościa okrytego czarnym płaszczem "szpiegowskim". Oczywiście popijał herbatkę w samym rogu ogródka, miał czarne okulary, kapelusz i "zupełnie nie rzucał się w oczy".

- Pan W.A. Thotem?
- CO?! Gdzie?! - Jegomość omal nie poparzył się kawą, tak bardzo go zaskoczyły. - Aa, to panie. Jak mnie panie poznały?
- Khem... Mamy swoje metody?
- Zaiste, nic się nie ukryje przed Trzema Wiedźmami - uśmiechnął się lekko. - A więc nie podjąłem złego wyboru zatrudniając was. Siadajcie proszę. Zaraz zamówię herbatę. Panie.
- Jestem IKa. A to jest Maya, moja asystentka.
- Miło mi niezmiernie.

Dziewczyny zajęły miejsca naprzeciw przedstawiającego się inicjałami dziwaka. Maya nienatrętnie rozglądała się po ogródku i odwiedzających go ludziach, IKa natomiast, oparłszy łokcie na stole i ułożywszy brodę na splecionych dłoniach, wlepiła w W.A. mętne, beznamiętne spojrzenie zza okularów. Była w tym dobra. Wiedziała dokładnie jak należy się ustawić, by obserwowany nie mógł dostrzec oczu z powodu odbijającego się światła. Dzięki temu wyglądała groźnie, tajemniczo i miała przewagę nad rozmówcą. Niestety - rozmówca robił dokładnie to samo. "Cholerny Genadij Ikaris i jego "Mowa Ciała," pomyślała.

- Co państwo zamawiają? - spytała słodziutka kelnereczka, ubrana w tradycyjny strój plus królicze uszka.
- Dla siebie poproszę drugą gyokuro - uśmiechnął się w jej stronę mężczyzna, podając filiżankę. - A panie?
- Lipton z cukrem - również z uśmiechem powiedziała Maya.
CRACK!
- Coś się stało? - Spytała, patrząc na rękę Thotema, ściskającą resztki filiżanki.
- Pani... Słodzi...? - Zapytał, nie mogąc opanować drżenia rąk i nerwowo poprawiając okulary.
- Eee... Tak, czy coś w tym złego? - zdziwiła się rudowłosa.
- N-n-nic, dlaczegóż miałoby być coś złego w wypaczaniu cukrem smaku czegoś równie nieprawego, żałosnego, chorego, przeciwnego bogom i naturze herbaty jak liptonowa, farbowana trawa?! Buahahaha!!!
- IKo, on jest jakiś straszny, chodźmy stąd...
- Cichaj Maieczko, najwyżej się go stłumi jak świnkę morską - odpowiedziała IKa swoim typowym, nosowym głosem. Następnie uśmiechnęła się iście po wiedźmiemu i zwróciła do Thotema. - Chyba już czas, drogi panie Dablju Ej, by powiedział pan, co też pana gryzie. A my postaramy się znaleźć odpowiednie lekarstwo, by przestało.
- Co mnie gryzie? A tak, już mó... kakurete!!!

Ani IKa, ani Maya nie zrozumiały słów, jakich użył, ton nie pozostawiał jednak wiele miejsca na domysły. Padły na ziemię sekundę przed tym, jak w stół i krzesła uderzyła seria z pistoletu maszynowego. Szybko wczołgały się za przewrócony stół, gdzie schronił się ich klient. Normalny człowiek uznałby za szaleństwo chowanie się przed ostrzałem z uzzie za drewnianym stołem, wiedźma jednak wiedziała co robi. Blaty stołów w większości kawiarni i karczm zrobione byli ze specjalnego drewna, twardego jak stal. Głównie dlatego, że w nierzadkich walkach ginęło zdecydowanie zbyt wielu stałych klientów.

Na chwilę ucichł grad kul, widać wszystkim strzelcom naraz skończyły się naboje. Nie czekając aż przeładują, IKa i Maya wychynęły zza stołu i strzeliły. Wiedźma z naręcznej minikuszy wystrzeliła usypiającą strzałkę i powaliła pierwszego napastnika, Maya wyrwała strzałą pistolet maszynowy drugiemu. Niestety wyrwała go razem z ręką, która poleciała w siną dal ze strzałą. Pozostali ponownie otworzyli ogień, znowu jednak nie zdążyli. Łuczniczka skoczyła za następny stół i nim zwrócili na nią uwagę znowu strzeliła, urywając główkę trzeciemu. Ściągnęła tym na siebie ogień wszystkich, co ze strony napastników nie było zbyt mądre, gdyż dało ICe okazję by ich powystrzelać, nim z powrotem się odwrócili. Wiedźma okazji nie zmarnowała, w czasie krótszym niż trzy sekundy wszyscy leżeli uśpieni bądź sparaliżowani.

- Appare, ojousantachi. Omedetou... - pochwalił w nieznanym narzeczu Thotem, poprawiając okulary i uśmiechając się tajemniczo. - Właśnie miały panie przykład tego, co mnie gryzie. Czy mają panie na to lekarstwo?
- Coś by się znalazło - zamruczała IKa, oglądając powalonych wrogów i również nieświadomie poprawiając okulary. - Ale nie wydaje mi się, byśmy były najlepszymi ekspertkami w tego typu robocie. Chłopa panu trzeba, ot co.
- Moja szefowa ma rację, panie Thotem. Jest wielu wojowników, którzy z pewnością poradziliby sobie lepiej od nas, zapewne też za mniejszą opłatą. Czemu więc właśnie do nas się pan zwrócił?
- Hmm - zamyślił się mężczyzna odwracając się tyłem. - To trochę skomplikowane. Cała historia zajęłaby zdecydowanie za długo, poza tym to nie jest właściwe miejsce. Jeśli uznamy, że umowa została zawarta, to będziemy mogli pójść w bardziej odpowiednie miejsce, gdzie powiem wszystko, co powinnyście wiedzieć. Co wy na to?
- No nie wiem, czy...?
- Stoi - mruknęła IKa, w dalszym ciągu nie patrząc na rozmówcę. - Ale pamięta pan, że my obie słodzimy?
- Tak... Pamiętam - uśmiech mężczyzny lekko się wykrzywił.
- No to chodźmy.

* * *

- Gdy byłem młody, młody i naiwny, miałem marzenia. Mnóstwo marzeń - westchnął Thotem, wyglądając za okno swego domu. Wychodziło ono na wspaniały ogród, zawierający altany, klomby, labirynt z żywopłotu, oczka wodne i niemały basen. Sam dom również był jak z bajki. - Jednym z moich marzeń było, by nasz kraj był taki sam jak Stany Zjednoczone. Żeby nie było żadnych problemów z rozpoczęciem działalności gospodarczej, żeby ustawodawstwo było proste, a sądy nieubłagane...
- O tym pan marzył jako chłopiec? - spytała wątpiącym głosem Maya, podnosząc do ust filiżankę z tacy, trzymanej przez uroczą pokojówkę. Więcej takich dziewcząt krążyło po całym domu, zajmując się swoimi obowiązkami.
- Khem. Byłem nad wiek dojrzały...

Łuczniczka westchnęła. Klient wydawał jej się coraz dziwniejszy, a jego problemy coraz mniej zrozumiałe. Coraz mniej wierzyła, że w końcu jego opowieść ułoży się w logiczną całość i że zrozumie sens zatrudniania ich. Rozejrzała się po pokoju, a raczej po olbrzymiej sali. Wystrój był wspaniały, wedle starożytnej maksymy: w Teksasie wszystko jest duuuże. Bizonich skór, byczych czaszek i landszaftów mógłby pozazdrościć sam Blake Carrington. Do tego kilka szafek z bronią, parę flag stanowych, statua indianina z cygarami, a nawet wielki fortepian. Nie mogła powiedzieć, by był pozbawiony gustu, jego fascynacja zamorskim krajem trochę ją jednak niepokoiła. Nie tylko ona zresztą - uroczych pokojówek było na jej gust więcej, niż opłacałoby się zatrudnić, poza tym wszystkie miały ten sam nieobecny wyraz twarzy.

- Z wiekiem odkryłem niestety, że jest to niemożliwe. Nikomu, kto w tym kraju dochodzi do władzy, nie opłaca się wprowadzać amerykańskich zasad, gdyż wtedy nie mogliby zatrudniać tych wszystkich biurw i swoich krewnych. Legalna zmiana tego stanu rzeczy jest niemożliwa. Jeśli więc chcemy coś zmienić, nie możemy się kurczowo trzymać swego legalizmu. Musimy wznieść się ponad zasady rządzące zwykłymi ludźmi.
- To znaczy? Chce pan chwycić czerwoną szturmówkę i pognać na barykady?
- Na barykady? Oj nie, każda rewolucja owocuje tylko jeszcze większym etatyzmem i biurokracją. Ja chcę czegoś innego - pierwszej na świecie rewolucji liberalnej!
- A jak pan ma zamiar tego dokonać? - spytała IKa, na której te niesamowite słowa zdawały się nie robić wrażenia. - Poczynił pan już jakieś przygotowania?
- Naturalnie - w odbiciu na szybie mogły ujrzeć, że nagle się uśmiechnął. Następnie pstryknął palcami, w wyniku czego szyba okienna pociemniała, stała się nieprzezroczysta. W pokoju zgasło światło, a szyba pokazała obraz jakiegoś budynku. Po chwili ekran podzielił się na cztery części i pokazał kolejne budynki, wyglądające jak szkoły. - Oto sieć elitarnych gimnazjów dla dziewcząt, które prowadzę. Rozlokowane w pobliżu budynku parlamentu oraz niedaleko ministerstw i domu prezydenta. Oficjalnie to tylko gimnazja, w praktyce wszystkie uczennice to mistrzynie we władaniu bronią palną, białą i materiałami wybuchowymi. To nie wszystko - jeden z ekranów się zmienił, przedstawiał teraz jakieś hangary. Stały w nich groźnie wyglądające, humanoidalne maszyny obwieszone mnóstwem uzbrojenia. - To podziemia jednego z takich gimnazjów, umiejscowionego w pobliżu największej bazy wojskowej w kraju. Oczywiście uczennice owej szkoły to pilotki, od przedszkola szkolone w obsłudze mechów bojowych.
- Nieźle.
- To nie wszystko. Gertrudo! - Na wezwanie podeszła jedna z pokojówek i grzeczni się ukłoniła. Thotem wyciągnął jakiegoś pilota z kieszeni i wcisnął przycisk. Gertruda momentalnie się transformowała - w jej rękach pootwierały się liczne wnęki, z których wyszły ogromne ostrza, biust otworzył się jak szafka, ujawniając dwa działka maszynowe, z otworzonych ud zaś wyrosły miniwyrzutnie rakiet. - Taka robosłużąca pracuje dziś przy każdym gubernatorze, dyrektorze większej spółki, komendancie okręgu policji, wojska i straży pożarnej. Jeden mój rozkaz i wszystkie one wpadną w berserk, wprowadzając totalny chaos i bezhołowie w całym kraju.
- Kim byli ci... - spytała nagle Maya, pełna najgorszych przeczuć.
- Zwykłe najemne zbiry. W porcie bez trudu dało się ich zwerbować.
- I zrobił pan to tylko po to...
- Musiałem was tu zwabić, jednocześnie nie wzbudzając podejrzeń. A teraz jeśli panie pozwolą - wcisnął kolejny przycisk, powodując, że pod wiedźmą i łuczniczką otworzyła się podłoga. - Sprawdzę w praniu wasze talenty.
- KYAAAAAAA!!!

* * *

Maya ocknęła się na zimnej, gołej posadzce w jakiejś ciemnej sali. Kiedy już świat przestał wirować w tęczowych barwach zdołała stwierdzić, że wokół panują absolutne ciemności, nie sposób więc było stwierdzić jakich rozmiarów jest ta komnata. Przetrząsnęła kieszenie, dzięki czemu znalazła kieszonkową latarkę i telefon komórkowy. Wystukawszy numer IKi włączyła latarkę i omiotła światłem otoczenie. Ujrzała wokół siebie sporo sprzętów, głównie szafek i stołów laboratoryjnych, kilka stołów operacyjnych i czegoś przypominającego fotele dentystyczne.

- Zgłośże się, cholero jedna - syknęła do telefonu, który oczywiście nie miał zasięgu. - Pięknie. I co ja teraz biedna pocznę? Muszę ją znaleźć czym prędzej.

Ostrożnie ruszyła między sprzętami, oświetlając ściany w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia. Wreszcie, w kącie sali, ujrzała czarny prostokąt drzwi, gdy jednak skierowała na niego światło aż westchnęła i omal nie upuściła latarki; patrzyło na nią dwoje wielkich, świecących, zielonych oczu. Wkrótce wyłapała ciche syczenie.

* * *

- Ech, co za maniery - burczała IKa, szukając włącznika światła z pomocą świecącej, magicznej kulki. Prób skontaktowania z Maieczką zaniechała już dawno. - Nie tacy mężczyźni drzewiej bywali, nie tacy... O, tu jesteś.

Światło błysnęło, na chwilę ją oślepiając. Gdy wzrok się już trochę przyzwyczaił zauważyła jakiś ruch kątem oka. Odwróciła głowę i zamarła w bezruchu, obserwując błyszczącą, dotykającą jej gardła klingę szpady. Trzymała ją niska kobieta, której twarz zakrywała porcelanowa maska.

* * *

- K-kim jesteś?! Pokaż się! - Pisnęła Maya w stronę pary ślepi, trzymając przed sobą latarkę, jakby to był miecz. Ślepia chyba posłuchały, gdyż zaczęły powoli płynąć w jej stronę. Po chwili całą, napiętą do skoku na dziewczynę postać. - Na Boga Ojca ty... Ty jesteś... Jesteś... PRZESŁODKA!!!

Przed łuczniczką stała dziewczyna-kot. Absolutnie klasyczna catgirl z rudą grzywką, białymi, kocimi uszkami, długim, pręgowanym ogonem oraz dwojgiem szmaragdowych oczu. Ubrana była w szkolny mundurek złożony z białej bluzki oraz spódniczki w szkocką kratę. Okrzyk drugiej rudowłosej na ułamek sekundy ją sparaliżował, i ten ułamek wystarczył, by Maya jej dopadła. Jeszcze dziwniejsze dla kotki było to, że zamiast, powiedzmy, złamać jej kark, łuczniczka przytuliła ją z całej siły i zaczęła majtać nią na wszystkie strony, tłumacząc jaka jest słodka i puchata. Dla prostej, zwierzęcej psychiki było to zdecydowanie za wiele, kotka nigdy nie spotkała się z czymś takim, a jej instynkt oniemiał z wrażenia, bądź sam nie miał pojęcia co robić. Po dłuższej chwili jednak wpadł na jedynie możliwie rozwiązanie - uciekać. Z dzikim miaukiem catgirl zaczęła drapać i wyrywać się, co jednak zaowocowało tylko tym, że Maya ścisnęła głośniej. Biedna kotka niemalże słyszała trzeszczenie swoich kości.

- Co cię ugryzło wariatko? - burknęła łuczniczka, nadspodziewanie silna jak na kruchą niewiastę. - Co ty wyczynia-aa-aaa- APSIK!!! - Stary numer z drażnieniem nosa ogonem podziałał. Maya kichając rozluźniła nieco ucisk, pozwalając kotce się wymsknąć. Ta odbiła się od niej i z wrzaskiem dała nogę w korytarz. - Zła kicia, niech no cię znowu złapię!

Łuczniczka puściła się w pościg, starając się nie stracić kontaktu wzrokowego. Kotka, jak każdy kot, poruszała się niemal bezszelestnie, nie licząc panicznego miauczenia.

* * *

- Poddaj się waćpanna - dobiegł jej cichy głosik zza maski. - Oporu nie stawiaj, a życie ci daruję. Rezystuj, a na śmierć skłuję.

IKa zdążyła już obejrzeć całą postać napastniczki, mimo iż musiała to uczynić patrząc pod dziwnym kątem. Właścicielka szpady ubrana była w czarny mundurek z białymi i srebrnymi wyłogami, przypominający fraki oficerskie z epoki napoleońskiej. Wiedźma uśmiechnęła się złowieszczo. Dla innego sytuacja mogła się wydawać beznadziejna, jej zdarzało się wychodzić ze znacznie gorszych opresji. Siłą woli sprawiła, że świecąca kulka, która do tej pory unosiła się nad jej ramieniem, przeniosła się powoli bliżej w stronę szermierki. Gdy tylko ujrzała, że oczy za maską skierowały się w tamtą stronę zamknęła swoje i kazała kulce wybuchnąć. Jak łatwo się domyślić przeciwniczka zasłoniła oczy ręką i odsunęła się. IKa natychmiast odskoczyła na bezpieczną odległość, jednocześnie mierząc w jej stronę ze swej minikuszy. Coś jednak było nie tak. Wyczuła za sobą czyjąś obecność, a gdy odwracała się kątem oka wychwyciła błysk ostrza. Uskoczyła z nadludzką szybkością, o milimetry unikając straszliwego ciosu kosą. Gdy odturlała się na bok ujrzała nadlatujący w jej stronę czarny kształt, podświadomie zasłoniła się lewym ramieniem. Druga kosa niewytłumaczalnym cudem zatrzymała się na minikuszy, niszcząc ją jednak kompletnie. Wiedźma miała jednak kilka asów w rękawie - jednym z nich była dmuchawka, którą wyciągnęła i wystrzeliła czerwoną strzałkę w napastniczkę. Strzałka trafiła w biały dekolt i trzeba przyznać, że nawet nieźle się tam komponowała.

- Co do diaska?! - Sapnęła wiedźma, patrząc na padającą, uśpioną dziewczynę. Ubrana była w nieprzyzwoicie wyszukaną, czarnobiałą suknię rodem z Ery Wiktoriańskiej, obwieszona równie nieprzyzwoitą ilością krzyży i przede wszystkim nieprzyzwoicie blada.
- Oby cię diabeł porwał, waćpanna - warknęła dziewczyna w masce i mundurze, dalej zasłaniając oczy. Zza jej pleców wyrósł spory oddział podobnie bladych, ozdobionych krzyżami i trupimi główkami dziewcząt. Każda z nich miała kosę, nie było jednak dwóch identycznych. - Ja, Hortensja, kapitan GL-Tai, rozkazuję ci złożyć broń, zaprzestać czarnoksięstwa i się poddać!
- Może byście na powietrze wyszły? Dziś ładne słoneczko, a wy straszecznie blade jesteście.
- Milcz! Brać ją!

Nim filigranowe arystokratki uderzyły wiedźma wyrzuciła przed siebie kilka fiolek, które pękły tworząc wielką chmurę dymu. Napastniczki dostały napadu kaszlu, niemalże wypluwając swe gruźlicze płuca. Wiedźma tymczasem dobyła swej różdżka Sytuacja była zbyt poważna, by ignorować zagrożenie. IKa zresztą nie miała wcale zamiaru się powstrzymywać.


Potęgo Władczyni Koszmarów - MAKE - UP!!!

Komnatę rozświetlił potężny błysk, a chmura dymu została zdmuchnięta nienaturalnym wiatrem. Gotyckie lolitki spojrzały w stronę, gdzie stała IKa i wydały z siebie sporą gamę dźwięków, od ochów i achów po piski. Podróżny strój gdzieś zniknął, zamiast niego wiedźma miała na sobie coś przypominającego wyjątkowo króciutkie, ciemnozielone seifuku, tyle, że z pelerynką, a na nogach pasiaste rajtuzy i wysokie buty. Głowę okrywał gustowny, czarny, spiczasty kapelusz. Ostatnie, co dotychczasowym napastniczkom rzuciło się w oczy, to jej złośliwy uśmiech.

- No króliczki, teraz się dopiero zabawimy.
- Nie boimy się twej czarnej magii, czarownico!
- Nie boicie się? A powinnyście - skierowała w ich stronę trzonek swej miotły, pokryty tajemniczymi, świecącymi runami. - Hokus Pokus, Abrakadabra, Eme Due Rabe, Zamienię Cię w Żabę! DEATH FROG!!!

Zasyczało, zadymiło, zaśmierdziało. Gdy już wszystko ucichło, dało się słyszeć ucieszne kumkanie. Wiedźma podeszła w stronę odgłosów, by zobaczyć przeurocze stadko czarno-białych żabek. Jedne miały łatki w kształcie krzyżyków, inne gwiazdek, jedna nawet miała na łebku srebrzystą, żabią maskę. Na widok nadchodzącej IKi żabki się rozpierzchły na wszystkie strony, pozwalając jej spokojnie przejść i ruszyć w dalszą drogę. Niespecjalnie podobało jej się, że musiała ujawnić swe zdolności, nadal jednak miała niejedno w zanadrzu.

* * *

- Psia mać, głupie kocisko uciekło - westchnęła zdyszana Maya. Miała wrażenie, że przebiegła kilka kilometrów tymi korytarzami, kotka musiała jednak się gdzieś po drodze ukryć. - No nic, wracamy do szukania IKi.

Rozejrzała się po pomieszczeniu, świecąc latarką, której światło się już niepokojąco czerwieniło. Była to tym razem niezbyt duża sala bez drugiego wyjścia, w której nie było niemal nic prócz jakiejś wielkiej, podejrzanej, szklanej tuby. Na szczęście na ścianie łuczniczka zauważyła włącznik światła. Z westchnieniem ulgi wcisnęła go i wyłączyła latarkę, po czym nieświadomie się cofnęła, wpadając na coś. Coś okazało się być wajchą, w dodatku wajchą podnoszącą tubę, co Maya chcąc nie chcąc zauważyła, gdy ta ostatnia poszła w górę, pozwalając wodzie z wewnątrz zalać posadzkę. Wrzeszcząc i klnąc dziewczyna wróciła do wyjścia i już miała je przekroczyć, gdy coś usłyszała. Coś bardzo, bardzo dziwnego.

- Nyu?
IKa - 13-11-2005, 22:38
Temat postu:
*turla się*
Ysen, jeśli nie napiszesz dalszego ciagu, to NA PEWNO te {skomplikowane piktogramy} będą dodawać twoi potomkowie XDDDD
Mai_chan - 13-11-2005, 22:48
Temat postu:
Dobra...

Ysen, masz dwie niesamowite zalety, jeśli chodzi o pisanie.
1. Rozbrajające poczucie humoru
2. Zmysł obserwacji. Jakby nie patrzeć, wszystkie postaci są niemal identyczne jak w oryginale, zachowane są nawet takie detale, jak sposób, w jaki Maieczka przeklina... To naprawdę duuuuży plus :3

I czekam na dalszy ciąg!! :D
Miya-chan - 13-11-2005, 22:51
Temat postu:
Jeeeeeeeeeeeej *________*
<fangirlowy pisk i szeroki uśmiech na pysiu>
To jest takie... Takie... Takie autentyczne! Takie "in character"! XDDDDDDDDDDDD
Pisz dalej, pisz! (bo wygląda na to, że póki będziesz pisać, będziesz żyć @__@) Śliczne! :D

wa-totem - 14-11-2005, 15:11
Temat postu:
KYAAA~~~ *^__^*

Fantastyczne... ja chcę jeszcze więcej! [to ostatnie wyśpiewane tak, jak osiołowe "ja chcę jeszcze raz!" ze Shreka ;D]

Btw Ysen, piktogramy masz w forumowym PMie ^__^
Ched_Cherry - 16-11-2005, 20:02
Temat postu:
No... śmiać się - nie śmiałam. Inna jakaś jestem, albo co...
Technicznie jesteś ustawiony naprawdę dobrze - poza kilkoma zgrzytnięciami typu
Cytat:
Prosto od niej podążyły zaś do jednej z miejskich

bo absolutnie nie rozumiem, po co tam to "zaś", czasami też się powtórzenia napatoczą.
No i niekiedy opisów mi brakuje - jak niby wygląda "tradycyjny strój" w jaki była ubrana kelnerka? Jak wygląda strój "typowy dla uczonych i studentów"? Kilt, kabaretki i góra od bikini? Takie szczegóły bolą...
No i jakoś nie pasuje mi świat z używanymi jednocześnie łukami i karabinami maszynowymi. Neuroshima jakaś, czy co? Bo łuk, przy łatwym dostępie do amunicji nie jest zbyt użyteczny i funkcjonalny.
Ogółem - tekst dobry, a nawet bardzo dobry. Gratuluję.
Ched Czepialska
Serika - 16-11-2005, 20:12
Temat postu:
I nic dziwnego, że się nie śmiałaś, bo tekst jest dobry, ale zrozumiały dla bardzo wąskiej grupy odbiorców. Konkretnie: kilku osób z tego forum. W momencie, gdy nie widziałaś na własne oczy pierwowzorów postaci, a pewnie nawet nie czytałaś tu więcej niż kilka postów, nie masz jak wyłapać aluzji i cały efekt bierze w łeb. To tak, jakbyś oglądała parodię fimu science-fiction, jeśli w życiu takiego filmu nie widziałaś :)

Ysen, a Ty masz to dokończyć, bo ustrzelę :D
Bezimienny - 16-11-2005, 20:38
Temat postu:
Ysen, co mam więcej mówić... jesteś genialny :)
Ysengrinn - 16-11-2005, 20:55
Temat postu:
Cytat:
Ogółem - tekst dobry, a nawet bardzo dobry. Gratuluję.
Ched Czepialska

Dzięki:]. Tekst był pomyślany jako całkowicie hermetyczny, do użytku w gronie przyjaciół, którzy są jego głównymi bohaterami, więc raczej trudno, żeby śmieszył osobę postronną;P.

Świat przedstawiony wzorowany na tym, co zazwyczaj mamy w anime - czyli dzikie urban fantasy, w którym wszystkie chwyty dozwolone. Jak wygląda tradycyjny strój kelnerki albo podróżny? Tak jak sobie wyobrażasz, bazując na tym, co widziałeś w anime. Czemu łuk w starciu z uzzie? Bo Mai jest łuczniczką z klasycznego fantasy, a mi umyślał się świat nowoczesnej technologii. To jest fanfiction, tu nie stwarzasz własnego świata, tylko bazujesz na tym, co stworzyli inni, układając z tego opowieść jak z puzzli. Dlatego w opisach można trochę popuścić. Trochę nie ma sensu opisywać stroju kelnerki, skoro każdy wie o co chodzi.
IT. - 16-11-2005, 21:09
Temat postu:
A je nie jestem z chermetycznego półświatka i i tak mi się podoba!!!
Masz Grimmusiu fajny styl... taki lekki i przyjazny rodzin... eee. Ogulnie przyjazny. I nie tłumacz się, przecież wszyscy wiedzą o co chodzi i nikt na pewno na ciebie nie naskoczy...

Co Tak Mało swoją drogą?!!
Anonymous - 18-11-2005, 12:16
Temat postu:
Świetne, naprawdę, te kilka drobnych ustrek językówych w niczym mi nie przeszkadzało, a zazwyczaj jestem czepialski jak cholera. Będą dalsze części ? ( i jak ufam, kilka nowych znajomych twarzy ? ).
Ysengrinn - 19-11-2005, 00:57
Temat postu:
Ciąg dalszy będzie na pewno, jak pozbieram do kupy dotychczasowe pomysły i dodam kilka nowych. Co do znajomych twarzy to owszem, ale tylko kilka, bo primo nie planuję długiej formy, duo nie chcę za bardzo odejść od animowych schematów;>.
Irin - 19-11-2005, 14:23
Temat postu:
ŁIIIIIIIIIII!!! *__* Dawaaaaaaaaaaaj Ysen, dawaaaaaaaj <zaczyna wymachiwać swoimi pomponami, których nie ma, ale to szczegół>
GoNik - 19-11-2005, 14:55
Temat postu:
Na ogół nie czytam na kompie.

<rozgląda się podejrzliwie dookoła>
Ysen! Ty wyliniałe wilczysko! Więcej!
<odchrząkuje znacząco i poprawia płaszcz>
To by było na tyle, jeżeli o mnie chodzi.

Co prawda siedzę tu od sierpnia, ale serdecznie się uśmiałam.

Ysengrinn - 09-12-2005, 00:41
Temat postu:
Dobra, tym razem jeszcze bardziej barbarzyńska alfa-wersja niż poprzednio, ale dwie takie chciały...

________________________________________________________________________

BISHOUJO SENSHI (H)ARCHER(Z) MAYA - REACTIVATION


Winda powoli jechała w dół. Stał w niej szczupły, srebrzystowłosy młodzieniec o niesamowicie delikatnych rysach. Ubrany był w jasnobłękitny żakiet, białą, falbankową bluzkę z żabotem, fioletowe spodnie oraz beżowe buty. Melancholijne spojrzenie miał utkwione w tacy z herbatą, którą trzymał w rękach i z której rozchodził się rozkoszny aromat. Winda po nieskończenie długiej jeździe w dół wreszcie zatrzymała się i otworzyła, ukazując wielką, ciemną salę, migającą różnokolorowymi lampkami. Tu i ówdzie stały stoły z utensyliami, a tam i owam lśniły potężne ekrany monitorów. Młody mężczyzna szedł przed siebie, aż dotarł do biurka o kształcie podkowy, na którym prócz komputera leżały jeszcze duże ilości papierzysk. Młody mężczyzna delikatnie postawił tacę na biurku i rozejrzał się.

- Gdzież on może być? - powiedział do siebie. Głos miał bardzo miękki. Dłuższą chwilę czekał przy biurku, wokół jednak dalej panowała cisza. Delikatnie ujął jedną z filiżanek i przeniósł na blat blisko komputera, po czym lekko westchnął. Najwyraźniej miał zamiar czekać tak aż do skutku, nagle jednak monitor komputera się zaświecił i uruchomił się jakiś sygnał dźwiękowy. Zdziwiony młodzian spojrzał na ekran, a to, co ujrzał, tak go przykuło, iż zupełnie zapomniał o otoczeniu. Ocknął się dopiero, gdy usłyszał władczy głos.

- Miya-kun, to nie są informacje przeznaczone dla ciebie.
- Thotem-sama?! - młodzieniec odwrócił się z gracją baletnicy, powiewając zarówno falbankami, jak i puklami włosów. - Ja nie chciałem, ja... Nie mogłem się doczekać i...
- Rozczarowałeś mnie, chłopcze - rzekł beznamiętnie Thotem, teraz ubrany w biały płaszcz naukowca. Włożył rękę za połę i wyciągnął nieduży pistolet. - Nie możemy tego tak zostawić, nieprawdaż?
- Nie!!! Thotem-sama ja...

Rozległ się suchy strzał, a z czoła młodzieńca trysnęła czerwień. Gdy bezwładnie opadł na ziemię, mężczyzna oddał jeszcze kilka strzałów w korpus, jakby chcąc się upewnić, że ofiara już nie wstanie. Następnie jakby nigdy nic usiadł na krześle, schował pistolet do szuflady i wbił wzrok w ekran. Jedynym dźwiękiem zakłócającym ciszę był odgłos pracujacych wentylatorów.

* * *

IKa spokojnym krokiem przemierzała mroczny korytarz, który zdawał się ciągnąć bez końca. Nie słyszała nic prócz swego oddechu i kroków, nie widziała nic prócz szarych ścian. Mimo to czuła, że nie jest sama. Uśmiechnęła się pod nosem. Była niemal pewna, iż prześladowca, a raczej zapewne prześladowczyni, nie wie, że ona wie. Co dawało jej przewagę i nie zamierzała jej marnować.

* * *

- Eee... Czym... Kim jesteś?
- Nyu!
- To twoje imię czy jedyny dźwięk jaki potrafisz wydać?
- Nyu?
- Dobra. Komunikację werbalną możemy sobie widzę darować.

Stworzenie, z jakim rozmawiała Maya wyglądało dość dziwnie, choć mało oryginalnie. Była to młoda dziewczyna o różowych włosach, goła jak ją jajogłowy stworzył, najwyraźniej niespecjalnie rozwinięta intelektualnie, gdyż jej zasób słownictwa był cokolwiek ubogi. Najbardziej dziwną cechą dziewczęcia były różki na szczycie głowy, przypominające nieco kocie uszy, w dotyku jednak twarde. Łuczniczka próbowała jakoś porozumieć się z nią, choćby tylko po to, by upewnić się, że po wypuszczeniu z wody się nie udusi. Wszelkie próby jednak spełzły na niczym, znajda potrafiła tylko powtarzać "nyu" w coraz bardziej natarczywy sposób. Zazwyczaj anielsko spokojna rudowłosa zaczynała odczuwać irytację.

- Słuchaj... Niespecjalnie mam czas z tobą rozmawiać, spieszy mi się. Widzę, że nie jesteś niebezpieczna, ani nie umrzesz pozostawiona na zewnątrz swej próbówki, dlatego też najlepiej będzie, jeśli cię tu zostawię. Zgoda?
- Nyu!
- Heh, uznam to za "tak".

Łuczniczka odwróciła się i chciała już odejść, gdy nagle poczuła, że nie ma już na głowie kapelusza. Odkręciła się i ujrzała Nyu (bo tak w myślach nazwała dziewczynę) rozciągającą z głupawym uśmieszkiem jej kapelusz. Mocno już wkurzona wyrwała go jej z rozmachem, omal jej nie przewracając, po czym ponownie odwróciła się i ruszyła przed siebie. Wkrótce jednak wyczuła, że coś jest nie tak. Nie tylko nie usłyszała już żadnego "nyu", ale też zmieniła się aura Nyu. Miała niemiłe uczucie, jakby ktoś bardzo zły miał ją zaraz uderzyć od tyłu. Spojrzała do tyłu akurat w momencie, gdy poczuła potężny ból w plecach. Potężny cios rzucił nią o ścianę, omal nie łamiąc karku. W ustach poczuła smak krwi, w oczach pociemniało, szybko jednak otrząsnęła się. Spojrzała w stronę, skąd nadszedł cios. Znajda stała wyprostowana, mierząc ją spode łba złym i o dziwo inteligentnym spojrzeniem. "Coś tu jest nie tak" pomyślała Maya, "coś tu jest cholernie nie tak".

* * *

- Stój, jesteś otoczona!

Wiedźma tylko uśmiechnęła się pod nosem. Otaczał ją cały oddział dziewczyńskich ninja, ubranych w bordowe stroje i uzbrojonych w krótkie miecze. Na czole nosiły blaszane ochraniacze, spod których wpatrywały się w nią ich wielkie, zdeterminowane oczy. Wszystkie wyglądały identycznie, jakby były klonami jednej osoby. IKa uznała, iż są zbyt podobne. Wyszeptała ciche zaklęcie, nie ruszając się. Po chwili za plecami wszystkich napastniczek wyrosły znikąd owalne lustra, o dziwo jednak tylko jedna rzucała odbicie. To w jej właśnie stronę wiedźma rzuciła ognistą kulę, niemalże trafiając. Dziewczyna uskoczyła zwinnie, zaledwie lekko osmolona, w tym czasie jednak pozostałe wyparowały.

- Tak jak myślałam - uśmiechnęła się wiedźma. - Technika cienia, produkujesz kilka swoich kopii, by odwrócić uwagę. Naprawdę uważałaś, że nabierzesz na tę tanią sztuczkę profesjonalistkę?
- To był tylko pokaz mych umiejętności - prychnęła ninja. - Tym razem nie będę miała dla ciebie litości. HA!!! - Wojowniczka rzuciła niewielkim sztyletem, który wbił się w podłogę dokładnie pośrodku cienia wiedźmy. IKa spróbowała zrobić krok do przodu - nie mogła. Czuła, jakby była przyśrubowana. Ninja wydała okrzyk triumfu i zrobiła ręką znak zwycięstwa. - I co ty na to, jędzo?

IKa nic nie powiedziała, dalej stała sobie spokojnie. Z miejsca ruszyła za to świecąca kulka, która przeniosła się dokładnie nad sztylet. Wiedźma ponownie spróbowała iść do przodu, tym razem skutecznie. Wojowniczka warknęła i rzuciła drugi sztylet, tym razem w cień z drugiej strony przeciwniczki. Kulka ponownie się przeniosła i IKa ponownie postąpiła do przodu. Ninja zaczęła rzucać nożami jak oszalała, zawsze po sekundzie kulka zmieniała pozycję i czarownica była wolna. Wreszcie stanęła o krok od napastniczki, złapała za bluzkę tuż pod szyję i wystrzelała po pysku.

- Ała! Czemu mnie bijesz?!
- Bo drugiej takiej niewydarzonej ninjy jak ty, moja panno, ze świecą szukać. Uznaj to za konstruktywną krytykę i mykaj do domu. I ćwicz, ćwicz, ćwicz.
- Popamiętasz mnie!

Wreszcie dziewczyna się jakoś wyrwała i odskoczyła na bezpieczną odległość. Zaraz po wylądowaniu zaczęła układać palce w dziwne znaki i mamrotać zaklęcia. IKa, zaintrygowana, nie przeszkadzała jej. Początkowo nic się nie działo, dopiero po dłuższej chwili wiedźma poczuła magiczny wiatr krążący wokół dziewczyny i ujrzała, że podłoga pod nią jaśnieje delikatnym blaskiem. Ninja złożyła dłonie jak do modlitwy i zamarła w bezruchu. Nagle z głośnym pufnięciem otoczył ją kłąb dymu.

- Sexy no jutsu! - krzyknęła zza zasłony. IKa nie widziała wiele, była jednak pewna, że kontury postaci znacznie się rozrosły. Poczekała chwilę, aż dym się rozproszy, po czym poprawiła okulary i pochyliła się w stronę zjawiska. Pierwszym co ujrzała, była smukła, acz mocarna, zadbana dłoń. Drugą wspaniała, kolumnowa pierś, trzecią zaś bujna grzywa czarnych włosów. Gdy ukazało się więcej, wiedźmie opadła szczęka ze zdumienia. Ninja zaczęła powoli sunąć w jej stronę, tak naprawdę jednak nie była już wojowniczką. Zamiast niej IKa widziała nieziemsko przystojnego, wysokiego kiej sosna młodzieńca.

* * *

- Ała! Psia morda to boli! - skrzywiła się zawieszona w powietrzu Maya, której ręka wyginała się w dziwny sposób. Dziewczyna z różkami stała w odległości około dwóch metrów i zatapiała w niej nienawistne spojrzenie. - Co ty wyprawiasz, nieboskie stworzenie!?

Nie otrzymała żadnej odpowiedzi, za to nacisk na rękę się zwiększył. Na swoje szczęście łuczniczka była nadludzko silna, więc napięła mięśnie i nie pozwoliła sobie wyłamać ramienia. Różowowłosa najwyraźniej się zniecierpliwiła, gdyż rzuciła nią w dal, rozpłaszczając na ścianie. Mayi jednocześnie pociemniało w oczach i zabrakło tchu w piersi, gdy zaś osunęła się na ziemię, omal nie straciła przytomności. Zdołała się jednak powstrzymać i podnieść na kolana. Niespecjalnie jednak miała plan co robić dalej. Po chwili dopiero dotarło do niej, że przeciwniczka nie atakuje. Podniosła głowę w ostatniej chwili, by dostrzec zagrożenie i uskoczyć przed potężnym, choć niewidzialnym ciosem. Czym prędzej rzuciła czar lewitacji i uciekła w pobliski korytarz, słysząc za sobą tupot bosych stóp. Niestety czar lewitacji miał podstawową wadę - nie należał do czarów, które Maya opanowałaby w stopniu zadowalającym. Lot nieprzyjemnie często miał zwyczaj kończyć się twardym lądowaniem w najmniej spodziewanym momencie. Tak jak tym razem.

- KYA!!! - krzyknęła łuczniczka, omal nie odgryzając sobie języka.
Szybko jednak powstała i otrząsnęła się, stwierdzając jednocześnie, że napastniczka jest jeszcze dość daleko. Czym prędzej wyciągnęła swą własną różdżkę, która rzadko narzekała na nadmiar roboty, położyła rękę na biodrze, uniosła lewą nogę jak do kopnięcia i krzyknęła:

- POTĘGO FAERIELANDU - MAKE-UP!!!

Otoczył ją świetlisty wir błękitnego dymu, kompletnie ją zasłaniając. Po chwili zaczęły wokół niej krążyć także błękitne, błędne ogniki, delikatnie zarysowując kontury jej sylwetki. Widać było, jak wiruje w jakimś dziwnym tańcu figurowym. Po którymś z kolei obrocie ogniki zaczęły się skupiać na jej ciele, łączyć ze sobą i układać w świetliste pasy tkaniny, te zaś owinęły się wokół jej rąk, nóg, ramion i bioder. Zaczęły szybko blaknąć, a gdy blask zupełnie zanikł, dym się rozproszył. Gdy rogata dziewczyna dobiegła wreszcie na miejsce, Maya nie miała już na sobie stroju podróżnego. Nosiła teraz błękitny mundurek harcerski z zielonym krawatem, na nogach zaś miała glany i pasiaste, czarno-białe skarpety do połowy łydki. Głowę zdobił błękitny berecik.

- Podstępna bestyjo! W imieniu Faerielandu ja, wojowniczka o miłość, sprawiedliwość i ogładę towarzyską ukarzę cię!
- Kim jesteś? - raczyła wreszcie z siebie wydusić różowa istota.
- Zwą mnie Harcerką Faerie, jestem jedną ze strażniczek ładu i pokoju na świecie. Dla takich łotrów jak ty nie znam żadnej litości. Zostaniesz porażona mą straszliwą klątwą! LOVE RAY!!!

* * *

[19:45:28] ** przychodzi l33t tr4ns4t0r...
[19:45:28] ** l33t tr4ns4t0r ip--> 13.12.666.333
[19:45:31] l33t tr4ns4t0r: CO TO MA #@$#@$@#%@~$!@%$#^%#%!@@!#$ BYĆ!?!?!
[19:45:34] Aggilus: czesc l33t co slychac
[19:45:38] l33t tr4ns4t0r: Jak to CO?!!? Czemu w tym subie Maya woła "LOVE RAY"?!?! To przecież bez sensu!
[19:45:42] Aggilus: No wybacz, ale nic nie poradze, tak tam pisze...
[19:45:53] l33t tr4ns4t0r: Tak to znaczy jak!?
[19:45:58] Aggilus: "rabu rei" fonetycznie
[19:46:05] Batu_chan: A może to o "Lab Ray" chodzi?
[19:46:06] Aggilus: no fakt, tak tez moze byc
[19:46:16] l33t tr4ns4t0r: ZABIJĘ CIĘ GNIDO!!!
[19:46:23] Aggilus: spoko spoko, to sie da naprawic, jutro Ci wysle poprawna wersje, nie goraczkuj sie <ale co to za "lab ray"?>
[19:46:33] l33t tr4ns4t0r: wrrrrrrrrr

* * *

- LAB RAY!!!

Z różdżki wystrzelił w różowowłosą żółty, zygzakowaty promień, który miotnął ją aż na ścianę. Przez chwilę nie ruszała się w ogóle, Maya podeszła więc bliżej. Zaniepokoiło ją, że istota wyglądała, jakby zupełnie się nie zmieniła, a powinna. Czar polegał na zamianie w absolutnie losową formę życia, względnie na zmianie jakiejś cechy ofiary. Nie mogła więc wykluczyć, że dziewczynie zmieniło kolor włosów czy też podobnie banalną cechę, co raczej niewiele by ją ratowało. Na wszelki wypadek była przygotowana, by w każdej chwili rzucić swój drugi czar, choć nie bardzo wiedziała, jak deszcz spadających żabek miałby jej pomóc.

Gdy była już zaledwie parę kroków od niej, leżąca poruszyła się i zaczęła wstawać, sprawiając, iż Maii serce podjechało do gardła. Łuczniczka zaczęła się powoli cofać, mimochodem stwierdzając, że rogata dziewczyna jest teraz łysa jak kolano. "Psia kostka, już po mnie. Że też nie mogło jej zmienić trochę bardziej!" pomyślała. Druga dziewczyna tymczasem odwróciła się, pokazując, że słowo dziewczyna niekoniecznie do niej pasuje.

- Nyu?
- Ty... Ty... Jesteś... Facetem... - z trudem wyjąkała.
- Nyu?
- Ale... Jak? Jakim cu... - wreszcie oprzytomniała. - A no tak. Transmutowałam cię. Pięknie. Co teraz?
- Nyu! - zakrzyczało nagle łyse, chuderlawe stworzenie płci niewątpliwie męskiej, rzucając sie nagle w jej stronę z głupkowatym uśmiechem i bliżej nieznanymi zamiarami.
- KYA! Nie podchodź! Odejdź!

Ostatnie słowo wykrzyczała z zamkniętymi oczyma, akcentując je potężnym ciosem prosto w szczękę świeżo przepłciowionej istoty. Nadludzka siła łuczniczki sprawiła, że rażony niechybnie znalazłby się na orbicie, gdyby nie znajdowali się w tunelu. Zamiast tego zaczął rykoszetować po ścianach z przerażajacą szybkością i oddalać w nieokreślonym kierunku. Maya długo sluchała odgłosów uderzeń, nim całkiem ucichły, dopiero wtedy zaczęła się uspokajać.

* * *

- Niesamowite. Czar, który zmienił płeć dicloniusowi, tym samym dezaktywując jego zdolności i czyniąc z niego zwykłego nosiciela retrowirusa. Pomyśleć, co moglibyśmy osiągnąć dysponując tą potęgą... - mruczał do siebie Thotem, pijąc herbatę i śledząc obraz monitora. - Miya-kun rusz się, idź do łazienki dopóki nie zaschło.
"Zastrzelił mnie, a teraz każe zmywać krew zanim zaschnie. Ach czemu... Chwilę, jakim cudem ja go słyszę?"

Młodzieniec ostrożnie przeczesał sobie grzywkę, stwierdzając, że czymkolwiek jest uwalany, na pewno nie jest to krew. Otworzywszy jedno oko, spojrzał na rękę, stwierdzając, że jest to czerwona wprawdzie, ale tylko farba. Otworzył drugie oko i spojrzał po sobie.

- O nie! Mój żabocik! Thotem-sama, przecież to się nie spierze!
- Milcz Miya-kun, już i tak nadwerężasz mą cierpliwość. Lepiej idź nalej mi herbaty. Sencha tym razem.
- Tak, Thotem-sama - westchnął młodzieniec, powoli wstając. Niełatwe było życie stażysty. Nigdy zresztą nie było.

* * *

Wiedźma cofała się powoli z wyraźnym przerażeniem w oczach, przykładając do nosa chusteczkę higieniczną i trzymając przed sobą różdżkę. Niebiańsko piękny, młody mężczyzna, ubrany w zdecydowanie za ciasny i za wiele pokazujący strój ninja, szedł za nią krok w krok z rozmarzonym wyrazem twarzy i wyciągniętymi rękoma, szepcząc miłosne zaklęcia.

- Pójdź ma miłości, zalegnijmy na polach Galilei i pijmy miód rozkoszy.
- Z dala ode mnie!
- Twe włosy jak lasy Libanu, piersi jak para koźląt...
- Siedź cicho! - wrzasnęła IKa na sekundę przed tym, jak poczuła na plecach chłód ściany. "Niedobrze," pomyślała. "Bardzo niedobrze".
- Szyja twa jak marmurowa kolumna - ciągnął piękniś, gładząc wzmiankowaną szyję i sprawiając, że chusteczka szybko zaczęła zmieniać kolor na czerwony. - Dłonie jako alabaster - dodał odciągając na bok rękę. - Wargi jak... - nie skończył, zatopił za to swe usta w jej.
- Umph...

IKa nie zdążyła ani się zapomnieć, ani dowiedzieć, do czego są podobne jej wargi. Nie, żeby ją to specjalnie interesowało, zniknął bowiem główny powód jej zawrotu głowy. Zrobił to z głośnym "PUFF!" i w malowniczym kłębie dymu, wiedźma zaś niechcący niemało z owego kłębu wchłonęła i zaczęła kasłać. Gdy po dłuższej chwili uspokoiła się, zobaczyła zieloną rzekotkę, wpatrującą się w nią zapłakanymi oczkami. Nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem, który szybko się przerodził w następną falę kaszlu. "Klątwa anty-yuri. W życiu bym nie pomyślała, że będę jej tyle zawdzięczać. IKo, jesteś geniuszem i nawet o tym nie wiesz". Oparła się o ścianę i próbowała złapać oddech. Wtedy wreszcie do niej dotarło, że właśnie się całowała i to wcale nie z nieziemsko przystojną istotą płci przeciwnej, a z raczej przeciętnie urodziwą istotą płci własnej. Straszliwy jęk duszy czyśćcowej napełnił korytarze.

* * *

- Stać! Kim pani jest?! - krzyknął, a właściwie pisnął, Miya-kun, mierząc do intruza ze swojego kieszonkowego, srebrnego trzystrzałowca.

Intruzka była młodą, drobną dziewczyną o złocistych puklach, ubraną w biały płaszcz laboratoryjny. Zajęta była wpisywaniem kodu do tajnego przejścia i to właśnie odgłos pikania zaalarmował młodzieńca. Spojrzała na niego kątem oka, pozwalając dostrzec, iż jest ono fioletowe. Następnie z rozmachem odwróciła się w jego stronę i tupnęła.

- Co pan wyprawia?! - krzyknęła, biorąc się pod boki. Miya-kun miał wrażenie, jakby trochę urosła, choć dalej była niższa od niego o pół głowy. - Tak wymachiwać bronią nad niewinną dziewczyną?
- Ale...
- Przecież mogłam być osobą starszą! Czy wie pan, jak starszego człowieka może przestraszyć pistolet? Może zemdleć, a nawet dostać wylewu! Że nie wspomnę o niewstrzymaniu funkcji fizjologicznych!
- To znaczy... - chłopak przestał mierzyć, patrzył na swój pistolet jakby nie wiedział, co z nim zrobić.
- Zresztą nawet będąc młodą osobą nie można wykluczyć, że taki szok wywoła u mnie drgawki czy nawet padaczkę! Czy zastanawiał się pan choćby przez chwilę nad możliwymi konsekwencjami tego typu zabawy?
- A-ale... Ale skąd się tu pani wzięła!? - zdołał wreszcie z siebie wydusić.
- Jak to skąd? Jestem nową asystentką pana Thotema, Serika C. Crex. Nie poinformowano pana?
- Eee, nie...
- Cóż, widać nie jest pan wystarczająco odpowiedzialny, by powierzać panu tego typu informacje - westchnęła, odwracając wreszcie wzrok. - Dobrze, proszę mi po prostu pokazać drogę na dół i dajmy już temu spokój.
- T-tak jest...


* * *

- IKa, ty cholero! - wiedźmę dobiegło nagle zza pleców. - Od godziny cię szukam, a ty sobie wrzaski urządzasz! Ładnie to tak?!
- O, witaj Mayeczk-khu-khu-khu!!! - Wiedźma znowu zgięła się w pół w paroksyźmie, pozbywając się resztek dymu. Miała jednak dość przytomności, by delikatnie przesunąć nogą rzekotkę w cień i uniknąć w ten sposób trudnych pytań. - Wybacz, mam za sobą ciężk-khie starcie z nynżą, i nawdychałam się eee... tego dymu, który powstaje po rzuceniu tych, eee... kulek.
- Co mnie twoje kulki obchodzą!? Mnie przed chwilą napastował jakiś rogaty, różowy golas!
- Rogaty golas? - IKa spojrzała znad okularów.
- Różowy!
- Różowy golas z rogami - wiedźma wpadła w zadumę, dotykając palcem brody. - Mayeczko, ty otwierałaś te książki, których ci zabroniłam ruszać?
- IKaaa... - Maya sama się zrobiła różowa na twarzy, zdołała jednak przywołać się do porządku. - Ty mi suponujesz waćpanna, że mnie własne fantazje ścigają?
- Nie no, skądże. Tylko tam były takie demony, któregoś mogłaś przez przypadek przyzwać i... - Wiedźma wreszcie uświadomiła sobie, jakim spojrzeniem obdarza ją łuczniczka. Machnęła czym prędzej ręką. - Zresztą nieważne. Khem... Cieszę się, że nic ci się nie stało.
- Zaiste.

* * *

- Pańska herbatka, Thotem-sama.
- Dziękuję - szalony wizjoner wziął kubek do ust, nie odrywając wzroku od monitora. - Szukasz czegoś, Miya-kun?
- Taak - młodzieniec rozglądał się nerwowo po pokojach. - Pańskiej asystentki tu nie ma?
- Mojej... Asystentki?
- No tej, którą... - Jak zwykle olśnienie przyszło o wiele za późno. Miya-kun przełknął ślinę. - Tu wpuściłem...
- ... - Thotem przez chwilę nie poruszał się. Wreszcie otworzył szufladę i wyciągnął z niej niewielkiego shot-guna. Naciągnął pompkę, po czym jedną ręką wycelował w chłopaka i odpalił.
- Ała!!! - Miya-kun padł na ziemię, pokryty dziesiątkami małych plamek, dla odmiany fioletowych. Przez dłuższą chwilę zwijał się z bólu, jęcząc niezrozumiale. Jego zwierzchnik tymczasem bez słowa schował broń i ponownie przykleił się do monitora.

* * *

- Ufff, wreszcie puściło!
- Brawo Mayeczko...

Z głośnym szuraniem Mayi udało się otworzyć zablokowane drzwi, umożliwiając wejście do następnej sali. IKa następnie wpuściła do środka swą kulkę, rozświetlając otoczenie. Pomieszczenie było dużo większe od pozostałych, mieściło się tu duże laboratorium z mnóstwem sprzętów do różnorodnych doświadczeń, zarówno chemicznych, biologicznych jak i technicznych. Ujrzały nawet rozebranego na części wielkiego mecha, jak te, które miały być pilotowane przez gimnazjalistki.

- No dobra - westchnęła łuczniczka, ciężko oddychając. - A więc dostałyśmy się do laboratorium. Co teraz?
- Zuch Mayeczka. Teraz zaś uprzyjemnimy nieco panu Thotemowi żywot. Abrakadabras, Hokus Marokus, Bliny Gremliny Bęc!

W powietrzu przed IKą otworzyło się kilkanaście niewielkich portali, wyglądających jak dziury w serze. Zaczęły z nich wypełzać jakieś pokraczne, oślizgłe stworki, które z chichotem rozbiegły się po całej sali, włażąc to do szafek, to pakując się między części robota, niektóre wręcz powciskały się do malutkich próbówek. Były ich niezliczone ilości, wkrótce sala była pełna ich tupotu i skrobania pazurów po szkle i metalu

- No. Niech no tylko spróbuje zrobić z tych sprzętów użytek. Nie będzie mu się nudziło w ponure zimowe wieczory.
- Zaiste. Trzeba znaleźć wyjście stąd.
- Rac... Kto tam jest?!

Obie dziewczyny odwróciły się w stronę, z której dobiegł dźwięk, ujrzały jednak ciemność. Wiedźma ostrożnie wymacała mentalnie swą magiczną kulkę i pchnęła ją w ów cień, rozpraszając go. Światło odsłoniło niewysoką, czarnowłosą wojowniczkę, ubraną w brązowe gi i hakamę, trzymającą lewą rękę na mieczu, a prawą opierającą na wakizachi. Nie zdążyły nawet dobrze sie jej przyjrzeć, gdy kciukiem popchnęła tsubę, chwyciła wysuwającą się z pochwy katanę prawą ręką, skoczyła i natychmiast cięła, idealnie trafiając i niszcząc źródło światła.

- No to gong...
- Padnij!!!

W ciemności błysnęło, ostrze odbiło światło rzucane niewiadomo skąd, ostrzegając dziewczyny na ułamek sekundy przed ciosem. W ostatniej chwili uskoczyły na boki, Maya się jednak potknęła i upadła. Zachowała jednak przytomność umysłu i natychmiast się odturlała, dzięki czemu potężne pchnięcie zamiast w nią trafiło w podłogę. Instynktownie cofnęła się z powrotem, dzięki czemu ostrze znowu ją ominęło, błysk z góry świadczył jednak, że samurajka nie miała ochoty na zabawę w kotka i myszkę, dobyła więc wakizachi. Nim go jednak użyła, łuczniczka ujrzała nad sobą potężny błysk, po którym nie wyczuła już nad sobą przeciwniczki. Szybko podniosła się, widząc, że wszędzie wokół zapalają się kolejne świecące kule, oświetlające całą salę.

- Osłaniaj mnie Mayeczko - mruknęła IKa, oddalona o kilkanaście kroków. Zamknięte oczy i spotniałe czoło świadczyły o wielkim wysiłku intelektualno-parapsychicznym. - To niewidoma szermierka, wykorzystuje nasz wzrok przeciwko nam. Zobaczymy, co powie na taką rewię świateł.
- Dobrze - Maya podbiegła i ustawiła się w pozycji bojowej za plecami wiedźmy, dobywając miecza. - Czy my nie powinnyśmy wykorzystać przeciwko niej jej ślepoty?
- To troszkę nieetyczne. Poza tym nie bardzo wiem jak.
- Spojrzysz na nią Złym Okiem?
- Wpierw musi mi wpaść w oko. To znaczy wejść w oczy.

Przez chwilę nic się nie działo, oprócz materializacji kolejnych źródeł światła. Wreszcie zapaliła się trzynasta, ostatnia, i otoczenie zamarło w oczekiwaniu. Oddech wiedźmy powoli się uspokajał, łuczniczka pozwoliła sobie na otarcie potu, zalewającego oczy. Samurajki jednak nigdzie nie było widać, zasłaniały ją liczne sprzęty. Nagle usłyszały szelest i jedna z kul zgasła. Gdy spojrzały w tamtą stronę, zgasła następna, tym razem za ich plecami. Kolejno zaczęły gasnąć wszystkie wokół nich, a przeciwniczka dalej pozostała niewidoczna. Maya zdołała jednak zauważyć, że atakuje według systemu - zawsze co piątą w kolejności. Skoczyła więc z nadludzką predkością, chwyciła odczepione ramię robota i rzuciła w stronę kulki, która powinna być kolejna. Nie pomyliła się - wojowniczka zmaterializowała się tuż koło niej i omal nie oberwała kawałkiem żelastwa. Potężnym, krzyżowym cięciem rozpruła go jednak na cztery części, po czym jednym cięciem zgasiła kulkę i zwróciła się do Mayi.

- Brawo. Przejrzałaś mnie - powiedziała. Dopiero teraz łuczniczka zauważyła, iż faktycznie ma zamknięte oczy. - Szkoda tylko, że została jeszcze tylko jedna kula.
- Nic z tego. Teraz nie spuszczę cię z oczu.
- Powiadasz? - uśmiechnęła się ironicznie samurajka, rzucając w stronę kulki wakizachi. Salę zaległy ciemności jeszcze nim IKa zdążyła krzyknąć...
- Szlag!
- No to du-pa blada - westchnęła Maya.

Nie widziała absolutnie nic, wiedziała zaś, że wojowniczka dokładnie zna jej położenie i jest za blisko, by chybić. Dlatego też ogarnęło ją uczucie beznadziei i zwyczajnie czekała na ostateczny cios. Ten jednak nie nadszedł. Jak w każdej dramatycznej powieści, ratunek przyszedł w ostatnim możliwym momencie.

- Potęgo Lolth, MAKE-UP!!!

Pomieszczenie rozświetlił potężny, różowy strumień blasku. Gdy nieco osłabł, a oczy łuczniczki na nowo nawykły do światła, ujrzała arcyniezwykłą postać. Ubrana była w strój niemal identyczny, co IKa, jedynie nie ciemnozielony, a różowofioletowy z czarnymi elementami. Na twarzy, okolonej burzą falujących, złocistych włosów, miała okrągłe okulary, na głowie zaś czarny, wiedźmi kapelusz z fioletowym paskiem.

- Różowa wiedźma? - westchnęła zaszokowana Maya.
- Wrzosowa, Mayeczko, wrzosowa - mruknęła półgębkiem przybyszka. Następnie zwróciła się, już głośniej, do samurajki. - Cierpienie i niedoskonałość fizyczna wpędziły cię w szaleństwo, doprowadziły do czynów nikczemnych i okrutnych. Ja, Wiedźma Serika, nie pozwolę ci więcej krzywdzić niewinnych! W imieniu Lolth ukażę cię! - to mówiąc zawirowała nad głową swą miotłą, po czym wskazała nią w wojowniczkę. - Wielka Niezwyciężona Moc Miłosierdzia, CHAOTIC BLUE!!!

Z trzonka miotły wystrzelił błękitny strumień energii, który uderzył w sparaliżowaną wojowniczkę, nie powalił jej jednak. Samurajka z krzykiem złapała się za oczy i upadła na kolana, puszczając katanę, która wbiła się w podłogę przed nią. Po pewnym czasie światło zaczęło zanikać, nim do reszty zgasło IKa jednak przywołała kilka swoich kulek.

- Co jej zrobiłaś, Seriko? - spytała łuczniczka, gdy jej niedoszła zabójczyni przez dłuższą chwilę nie zmieniała pozycji.
- To, co było słuszne.
- KYAAA!!! - krzyknęła nagle samurajka, spoglądając na swe dłonie z przerażeniem. - Ja... Ja widzę!
- Moc Lolth dałą ci drugą szansę - uśmiechnęła się ciepło Wrzosowa Wiedźma. - Idź i nie grzesz więcej.

Wojowniczka zerwała się z płaczem na nogi i zaczęła uciekać. Natychmiast upadła jednak na twarz. Zerwała się biegła dalej, wkrótce jednak znowu się potknęła. I znowu...

- To było okrutne...
- Musi się nauczyć korzystać ze swego daru. To może trochę potrwać.
- Ale...
- Chodźmy, Mayo - IKa położyła łuczniczce rękę na ramieniu. - Mamy jeszcze wiele do zrobienia.

* * *

- Subarashii... - westchnął Thotem, gapiąc się na wychodzące z zasięgu monitora dziewczęta. - Muszę zdobyć kontrolę nad tą potęgą. Miya-kun!
- Hai, Thotem-sama!?
- Biegnij do hangaru i przyprowadź Onagra!
- Eee... Po co?
- Siądziesz za sterami.
- Co?! Ale...
- Wykonać - warknął wizjoner, nie zmieniając swego beznamiętnego wyrazu twarzy. Po chwili lekko się uśmiechnął. - Musimy się dobrze przygotować na przyjęcie naszych gości.

[Edit = Serika] Korekta done :)
IKa - 09-12-2005, 00:58
Temat postu:
* ja to musze na trzeźwo przeczytać* ....
... o matko, Ysen ...
*zeszła i sie turla pod biurkiem*
3vil l33t ma5t3r

zaczynam sie bać co będzie dalej - Mary Sue rules!!!
Serika - 09-12-2005, 01:05
Temat postu:
O tak, Mary Sue moderatorstwa i okolic rulez zdecydowanie!... XD

I pamiętajcie - WRZOSOWA! (a spróbjcie powiedzieć, że różowa, to potraktuję... ten, no... mocą miłosierdzia, o! XD)


*nie może się pozbierać spod krzesła*

Dla niewtajemniczonych: wrzosowy to jest lay na moim blogu. Naprawdę jest wrzosowy! Wrzo-so-wy! Nie mam pojęcia, dlaczego nikt mi nie wierzy...
Miya-chan - 09-12-2005, 11:23
Temat postu:
Ależ Serisiu, przecież nikt nie wątpi w Twoją WRZOSOWOŚĆ. Bardzo Ci do twarzy we WRZOSOWYM! :>

Ysen... Yyyyyyseeeeeeen... Bycie udręczonym bishonenem przecierpię, albowiem jest to męczeństwo dla Szlachetnej Sprawy. Aleee... Wiedziałeś, że mam fobię żabotowo-falbankową?! Wiedziałeś?! WIEDZIAŁEŚ!!!
KYAAAAAAAAAAAA!!!
*siada w kąciku i angstuje* XD

Rabu Rei nyuuu... *__*

Mai_chan - 10-12-2005, 14:04
Temat postu:
Madchen, a Ysen ma prośbeeeeee

Korekta mianowicie... Bene? Bene?
wa-totem - 10-12-2005, 19:14
Temat postu:
"Subarashii..."!!!! xD Brak jednego 'i' :D i oczywiście - hontou-ni subarashii desu!

Nie zapomnij o wąskim, wysokim kieliszku mojego ulubionego wina - Tokayi Aszú*, i pianinie z orzecha kaukaskiego ^_^ Jak każdy villain, muszę angstować przy winie i muzyce...

---
*czyt. Asu z akcentem na 'u'. Aromatyczne, o intensywnym orzechowym aromacie, dość słodkie. Stopień słodyczy określa specjalna miara w skali od 2 do 5 'puttonyos'. 5 jest najsłodsza, i z racji okresu leżakowania i rzadkości - upiornie droga.
Miya-chan - 11-12-2005, 00:33
Temat postu:
Przy winie... Znaczy, tyle z poświęceniem robionych herbatek było na darmo... Thotem-sama hidoi... T__T

Ysen, niech będzie, że tym razem Ci daruję ten żabocik, ale tylko dlatego, że chcę wiedzieć, co dalej >;D

Ysengrinn - 19-01-2006, 01:42
Temat postu:
BISHOUJO SENSHI (H)ARCHER(Z) MAYA

Lekki wiatr szeleścił gałęziami wiśni, zrywając jednocześnie delikatne, różowe płatki i rozwiewając je po zaśnieżonej jeszcze polanie. Czerwone słońce powoli chowało się za majestatycznymi, tatrzańskimi szczytami. W gęstniejącej ciemności rozlegał się cichy szloch małego chłopca.

- Cichaj Waluś, ni pakuniaj - wysapał słabo stary góral w kapeluszu z orlim piórem, który leżał oparty o drzewo wiśni. Chłopiec, w szkolnym mundurku i okularkach, posłusznie zamilkł i wytarł nosek. - Nachyl ino uśka, cobym ci cosik pedzioł.
- Dziadku, nic nie mów! - Chłopczyk nazwany Walusiem przypadł do starca i chwycił za koszulę. - Jesteś zmęczony, musisz odpo...!
- Cichaj! Ekhukhukhu! - Starzec próbę podniesienia głosu okupił długim atakiem kaszlu. Po dłuższej chwili odzyskał głos, zmienił się on jednak w ciche harczenie. - Słuchaj młodzik... Trzy pokolynia naszego rodu tyrały w Hameryce, zbirajonc grosik do grosika... Kolejne trzy, w tym ja i twój łociec, co na zawał wzion był zszedł, próbowały zarejestrować w łurzendzach dziołalność głospodarzo...

Na chwilę zamilkł. Zrobiło się cicho, tak cicho, iż słychać było szelest lądujących na śniegu płatków sakury. Mały Waluś wrócił myślami do swego ojca, przedwcześnie zestarzałego, steranego życiem człowieka. Widywał go bardzo rzadko, jedynie między jedną wędrówką do urzędu a drugą, nie miał wtedy sił nawet go przytulić. Dawniej nie cierpiał tego człowieka za to, że zamiast zostać na dłużej i pobawić się z nim, wolał się rozbijać po kraju. Teraz jednak zrozumiał, jak bardzo mu go brakuje. Dotarło do niego, iż ojca odebrała mu bezduszna, bezosobowa machina, mająca na sumieniu już niejedno życie. W głębi swej małej, dziecięcej jeszcze duszy poprzysiągł jej nienawiść i bezpardonową walkę. Tymczasem jednak starzec zebrał się znowu i kontynuował.

- I wreszcie sie łudoło - to mówiąc drżącymi palcami zbliżył do chłopca białą kopertę. - Tero ty, siódme... pokolynie... bedzies prowodził te firme. I pamientoj, że sześć pokolyń... przodków potrzy na ciebie z niba, wiec nawet... nie woż sie póńść z torbami.
- T-tak dziadku, nie zapomnę. Będziecie ze mnie dumni, przysięgam!
- Pa... mien... toj...
- Dziadku?! Dziadku! DZIADKU!!!

* * *

Trzydziestoletni Walenty Anatol Thotem westchnął ciężko, wypijając wreszcie kieliszek Tokaja, w który wpatrywał się od dobrego kwadransa.

* * *

- Uwaa! Izumi, ale ty masz wielki biust! - Zapatrzyła się blondynka z dwoma kucykami. Razem z kilkunastoma swymi koleżankami z gimnazjum brodziła w sztucznym i świetnie urządzonym onsenie, okryta tylko ręczniczkiem.
- Daj spokój, Hikari, gadasz głupstwa - zarumieniła się brunetka z prostymi włosami do ramion.
- Ale ona ma rację - uśmiechnęła się, nie otwierając oczu, okularnica z kasztanowymi włosami związanymi w kok. Czwarta dziewczynka właśnie szorowała jej plecy. - To zadziwiające, że ci nie sprawia problemów na wuefie i w czasie zajęć na poligonie. Czyżbyś stosowała tradycyjny, japoński zawój na piersi?
- Nie, ja... - Izumi nieporadnie złożyła rączki i spuściła wzrok. - Ja używam takiego sportowego biustonosza opinającego. Świetnie się sprawdza.
- O! Muszę wypróbować! - pisnęła radośnie Hikari, podskakując.
- Tobie nie jest potrzebny.
- Puu-chan hidoi desuuu!!!!

Wszystkie dziewuszki wybuchły uroczym chichotem, oczywiście oprócz Hikari, która stała nadęta z zaciśniętymi piąstkami. Nagle ni stąd ni zowąd otwarły się drzwi i do onsenu bezceremonialnie wparował jakiś mężczyzna, ciężko sapiąc i dźwigając ogromne pudło, całkowicie zasłaniające mu twarz. Przeszedł kilka kroków po czym stanął jak wryty.

- Ehm, to mi jednak nie wygląda na magazyn... - westchnął słabym głosem.
- ECCHII!!!

W stronę intruza poleciały natychmiast szczotki, gąbki, mydła, stołki, balie i wszystko inne, co tylko wpadło nastolatkom w ręce, łącznie z dwumetrową, gipsową rzeźbą tanuki. Uspokoiły się dopiero jakąś minutę po tym, jak przestał się ruszać.

- C-co to za jeden?! - burknęła zbulwersowana Hikari.
- Nie wiem, pewnie jakiś zboczeniec - stwierdziła płaczliwie Izumi, ściskając szczotkę niczym włócznię. - Pan Thotem kazał nam bardzo uważać na zboczeńców.
- Uhm hum! - Poparła ją z poważną miną Puu, trzymając papierowy wachlarz. - Pan Thotem zawsze to powtarza. Dlatego to on pilnuje kluczy do naszych szafek z bielizną!
- Hai! I dlatego zamontował w szatni kamery, by żaden zboczeniec nie mógł się tam zakraść pod naszą nieobecność!
- Ja, ganbarimashou minna, zobaczmy co to za jeden! - Krzyknęła Puu, wzniósłwszy wachlarz niczym oficerski pałasz.
- Uhm hum! - Odpowiedział jej chórek.

Gimnazjalistki ruszyły hurmem na intruza, który, sądząc po niezdarnych ruchach i jękach, wrócił do świata żywych i próbował wygramolić się spod stosu sprzętów. Dziewczęta zaczęły zdejmować je z niego, jednocześnie się jednak uzbrajając, z myślą doprowadzenia go przed oblicze sprawiedliwości. Wreszcie Izumi drżącymi rękami zdjęła mu z głowy żeliwną wannę, ukazując im jego twarz.

- KYAAA!!!
- Litości, ja nie chciałem! - Pisnął przerażony młodzieniec.
- Miya-kun, to ty?! - Wrzasnęła Puu, łapiąc się za głowę.
- Przepraszamy, nie poznałyśmy cię, nie chciałyśmy zrobić ci krzywdy!
- Hę? - Miya-kun momentalnie zbaraniał.
- Wybacz nam, Miya-niisan! Zaraz cię wytrzemy!
- Opatrzymy!
- Zrobimy herbatkę!
- Mogę umyć ci plecy!
- TASUKETE!!!!

* * *

Tymczasem dwie wiedźmy i harcerka maszerowały korytarzami w stronę głównej komnaty szalonego wizjonera. Mayi w życiu by nie przyszłoby do głowy, że do ostatecznego starcia z człowiekiem dysponującym całą armią idzie się tak po prostu, z marszu, wierzyła jednak w kompetencje swych preceptorek. Wiara ta doznała sporego uszczerbku, gdy przechodziły przez szklarnię, zajęło im to bowiem czas potrzebny przeciętnej serii na zrobienie rekapitulacji wszystkich poprzednich odcinków. Dalsza droga przebiegała bez zakłóceń, do czasu, gdy z bocznego korytarza doleciał je straszliwy rumor i dziewczęce piski. Natychmiast przypadły do ścian i zgasiły magiczne kulki oświetlające drogę. Niedługo potem korytarzem przebiegł krzycząc młody mężczyzna w poobdzieranym garniturze, tuż za nim stado piszczących małolat. Nie zdołał zresztą odbiec daleko, gdyż kilka z nich skoczyło mu na nogi i przyszpiliło do ziemi, po czym zaczęło ciągnąć w stronę reszty. Na nic by się zdały jego wrzaski i oranie podłogi, gdyby nagle nie przemówiły głośniki.

- Ogłaszam alarm dla Junjou Butai*, oraz pogotowie bojowe dla Fusha Butai** i Biyoushi Butai***. Stażysta Miya Mizuno proszony do gabinetu pana Thotema.
- Buuuuuuuu!!! - Westchnął smętnie chórek dziewczątek.
- Dzięki wam Potęgi Chaosu...
- Ja ne Miya-kun!!! - Pisnęły na pożegnanie, machając łapkami i biegnąc w stronę szatni.
- J-ja ne...

Chłopak stanął na drżących nogach i chwiejnie powlókł się do pobliskiej ściany, która otworzyła się, ukazując sekretną windę. Niemalże runął do środka, po czym ściana się za nim zamknęła i dało się słyszeć cichy szmer mechanizmu. Dzielne wojowniczki o miłość i sprawiedliwość oderwały się wreszcie od ściany i ruszyły w dalszą drogę.

* * *

W.A. ponownie westchnął i upił trochę z kieliszka, po czym rozparł się w fotelu. Jego twarz była całkowicie pozbawiona wyrazu.

* * *

- Waluś-sempai... Ja... - Drobna, kasztanowłosa dziewczyna ubrana w mundurek gimnazjalistki spuściła skromnie oczy, przykładając piąstkę do warg. - Ja...
- Nani ga okotta ka Ichigo-chan? - wykrzyknął wysoki młodzieniec w okularach i mundurku, zbierając się do biegu w jej stronę.
- Iee! Nie podchodź, Waluś-sempai... Ja... My nie możemy być razem... - Powiew wiatru niejako zaakcentował powagę jej słów, przy okazji podnosząc jej sukienkę i ukazując białe majteczki w truskawki. - Kya!
- Ale Ichigo-chan... czemu...?
- Nie pytaj... Onegai! - wreszcie wzniosła na niego zapłakane oczy, składając dłonie jak do modlitwy. - Onegai...
- Ichigo-chan...
- Gokigenyou! - wykrzyknęła, kłaniając się niemal do ziemi, po czym skoczyła w przeciwnym kierunku i zaczęła biec jak sarna, gubiąc łzy, lśniące w słońcu niczym diamenty.


* * *

"GAME OVER
WOULD YOU WANT TO PLAY AGAIN?"

- Kisama... - mruknął Thotem, opierając głowę na dłoni. Przez dłuższy moment nie zmieniał pozycji, mimo iż zza jego pleców zaczęły dochodzić dziwne dźwięki, głównie wybuchów. Dopiero po chwili podniósł się i wszedł do menu gry, by załadować ostatniego save'a. Nim jednak wcisnął przycisk jakiś dziwny pocisk uderzył w monitor, przebił się na drugą stronę i dość przypadkowym torem poleciał z powrotem. Thotem zdążył tylko zauważyć, że pocisk ów niepokojąco przypominał harcerski berecik.

- Nikczemny zbrodniarzu! - Z ciemności zajmującej większość pomieszczenia dobiegł go miękki, acz mocny głos. Automatyczne reflektory natychmiast skierowały na jego źródło strumienie światła, ukazując łuczniczkę w malowniczej pozie. - Wykorzystałeś Bogu ducha winnych rzezimieszków tylko do tego, by nas tu ściągnąć! Wykorzystujesz niewinne, nieuświadomione gimnazjalistki i urocze, rozkosznie puszyste antro do swych niecnych celów! Twe czyny zasługują jedynie na potępienie i surową karę! Ja, Harcerka Maya, ukarzę cię w imieniu Faerielandu!
- Ach tak? - Uśmiechnął się łajdacko, poprawiając okulary jednym palcem. - Zobaczymy. Światła!

W jednej sekundzie zapaliły sie wszystkie światła w pomieszczeniu, odsłaniając około trzydziestu mechanicznych pokojówek, ukrytych do tej pory w cieniu. Zaczęły zbliżać się do harcerki, po kolei aktywując swoje arsenały i celując w nią. W oddalonym kącie pomieszczenia dało się słyszeć ciężki krok pancernej stopy, po nim następne, a po chwili z cienia wyłonił się potężny, błękitnobiały, humanoidalny mech o świecących srebrzyście oczach. Zatrzymał się, gdy już był około dwadzieścia metrów od Mayi i skierował w jej stronę wielkiego gaitlinga. Między nim a harcerką ustawiło się półkole mechapokojówek również celujących do dziewczyny.

- To niewybaczalne! - z nieokreślonego miejsca dobiegł inny, starszy nieco głos. - Nie dość, że całą zgrają atakujesz jedną dziewczynę, to jeszcze wysyłasz przeciw niej bezduszne maszyny! Ja, Wrzosowa Wiedźma, pokrzyżuję jednak twe plany w imieniu miłosiernej Lolth! Zielony Strumień Świetlistego Przemienienia!!!

Wzmiankowany strumień zielonego światła uderzył w roboty, po czym zanikł. Początkowo wydawało się, że nic się nie stało. Dopiero po chwili z wnętrza mecha zaczęła się dobywać cukierkowa melodia. Jedna z robopokojówek nie wiadmo skąd wytrzasnęła mikrofon i zaczęła śpiewać:

- I'm a Barbie girl in the Barbie world
Life in plastic, it's fantastic
You can brush my hair, undress me everywhere
Imagination, life is your creation

- Come on, Barbie, let's go party - dorzucił od siebie mech, gestykulując wcale żywo jak na narzędzie zniszczenia. Pozostałe pokojówki w międzyczasie zaczęły tańczyć jako akompaniament.

- I'm a Barbie girl in the Barbie world
Life in plastic, it's fantastic
You can brush my hair, undress me everywhere
Imagination, life is your creation

- kontynuowała pierwsza androidka, najwyraźniej zwracając się do zdębiałej Mayi.
- Ano ne...
- Miya-kun, co ty wyprawiasz!?
- Przepraszam, Thotem-sama, ale autopilot przejął kontrolę nad Onagerem!
- Odetnij go i steruj ręcznie!
- Haaai!!!

W błękitnym robocie coś bzyknęło, po czym ramiona i głowa opadły mu bezwładnie. Nie trwało to długo, gdyż już po chwili mech stanął w pozycji bojowej i wystrzelił salwę minirakiet. Rakiety zresztą poleciały we wszystkich możliwych kierunkach i zaczęły uderzać w ściany, szafki, stoły laboratoryjne, komputery, a nawet robopokojówki. Dwie czy trzy rakiety wybuchły nawet niemal pod nogami Thotema, który nawet na sekundę nie zmienił swej stoickiej pozy. Jedynym, w co rakiety nie trafiły i co pozostało całkowicie nietknięte, była łuczniczka, na którą nawet nie posypał się kurz.

- Baka yaro! - Ryknął Thotem, władczo wskazując na łuczniczkę. - Natychmiast się jej pozbądź, najlepiej mieczem, jeśli broń rakietowa jest dla ciebie zbyt skomplikowana!
- Tak jest Thotem-sama!

W przedramieniu robota otworzyła się wnęka, z której wysunęło się olbrzymie, zakrzywione ostrze. Mech ruszył w stronę drobnej harcerki, po drodze rozdeptując szczątki pokojówek. Nim jednak zbliżył się na mniej niż dziesięć metrów przed Mayą niewiadomo skąd wyrosła IKa, kierując w stronę napastnika różdżkę.

- Nie tak szybko, ty męski brutalu! W imieniu Władczyni Koszmarów ukarzę cię i pokażę, jakie to uczucie być napastowanym!
- Ano ne - spróbowała wtrącić harcerka. Bezskutecznie jednak, wiedźma już zaczęła inkantować zaklęcie.
- Czary-mary! Ojojoj! Hokus-pokus! Tentakle-Yaoi! SAINT BEAST!
- Ano neee...

Podłoga pod robotem nagle pękła i wystrzeliły z niej przedziwne, segmentowane macki. Było ich kilkadziesiąt, każda z nich zakończona okrągłą główką, chichoczącą jak psychopatyczna fanka. Oplotły się wokół nóg, ramion i tułowia mecha, kilka nawet wdarło się do wnętrza przez otwory wentylacyjne obok szyi. Z kabiny pilota dało się słyszeć cienki wrzask, jakby młodego mężczyzny obdzieranego ze skóry. Po chwili zamilkł, za to włączył się sygnał ostrzegawczy, po czym robot rozerwał się na strzępy, wystrzeliwując jednocześnie kapsułę ratunkową. Oczywiście nie miała za bardzo gdzie odlecieć, utkwiła więc z głośnym hukiem w ścianie.

- Buuuuuuuuuuuuuu!!! - zakwiliły zgodnie tentakle.
- Pora to kończyć - zdecydowała Wrzosowa Wiedźma, ujawniając się niedaleko szaleńca. - Panie Thotem, złamałyśmy opór pańskich podwładnych i przedarli się przez wszystkie linie oporu. Może pan oszczędzić sobie zachodu i w tej chwili się poddać, chyba, że nie wie pan, jak przegrywać z honorem.
- Obawiam się, że nieco się pani pospieszyła - szaleniec uśmiechnął się pod nosem, poprawiając palcem okulary. - Ja wcale nie uważam się za przegranego. Mam jeszcze jedną, tajną broń.
- Doprawdy? A gdzież ona jest?
- Tutaj - to mówiąc zamaszystym ruchem ściągnął okulary i zakręcił głową, burząc swoją ulizaną fryzurę. Włosy, choć krótkie, malowniczo się rozsypały po twarzy. Gdy zaś spłynęły, dziewczyny ujrzały iż owa twarz, okolona burzą czarnych włosów i ozdobiona bursztynowymi oczyma, jest wręcz nieziemsko piękna. Wszystkie trzy zaniemówiły na dłuższą chwilę. Wizjoner uśmiechnął się ironicznie, tym rodzajem uśmiechu zimnego drania, który topi serca niewieście jak masło. - Cóż się stało moje panie? Czyżbyście okazały się aż tak wrażliwe na mój atak.
- Piiiiiiiiiisk!!! - wrzasnęły unisono IKa i Serika, składając piąstki jak gimnazjalistki.
- A więc, moje drogie, czy wspomożecie mój plan naprawy tego kraju?
- Ależ oczywiście, Thotem-sama! - pisnęły znowu zgodnie, patrząc w niego gwieździstym wzrokiem i składając rączki.
- Moment mal! - wtrąciła się Maya, stając przed wiedźmami i machając im rękami. - Czy wyście oszalały? Ja rozumiem, że on jest cholernie przystojny, ale tak wariować...
- Cicho Maieczko, jesteś jeszcze za młoda, żeby zrozumieć.
- I to mówi osoba zachowująca się jak trzynastolatka!
- Zajmijcie się nią, moje drogie, ja jestem w tej chwili zajęty.
- Haaai Thotem-samaaa!

Nim łuczniczka zdołała cokolwiek odpowiedzieć zauważyła, że obie wiedźmy zaczynają inkantować zaklęcia, zaczęła więc się powoli wycofywać. Wkrótce przed IKą otworzył się mroczny portal magiczny, Serika zaś rzuciła na podłogę pudełkową, różową pozytywkę, która się otwarła i zaczęła z niej dobywać się melodia:

Yattaman, Yattaman, al gran filone d'oro
Yattaman, Yattaman, buona guardia fa
Yattaman, Yattaman, divertente ma severo
coraggioso e battagliero Yattaman
Yattaman, Yattaman, al nemico da' battaglia
Yattaman, Yattaman, con gran comicita'
Yattaman, Yattaman, vince in ogni guerra
Sentinella della Terra Yattaman

W rytm melodii z pudełeczka zaczęły wymaszerowywać maleńkie, szarawe stworki przypominające ameby, ustawione w równiutkie kolumny. Każda z nich niosła mikroskopijną naginatę i miała doczepioną do pleców chorągiewkę. Była ich olbrzymia ilość jak na tak małe pudełeczko. Na samym przedzie jechała jedna nibyameba na czymś niepokojąco przypominającym paciorkowca. Gdy już wszystkie stworzonka wyszły z pudełka i ustawiły się w szyku bojowym właśnie ten mały wódz zakrzyknął "Avanti!" i cała armia ruszyła do ataku na Mayę. Łuczniczka nie tyle ze strachu, co z dezorientacji zaczęła przed nimi uciekać

Tymczasem z portalu IKi wyskoczyło coś dużego i czarnego, z burzą kruczoczarnych włosów powiewającą u góry, co nieco przypominało w pierwszej chwili nietoperza. Nietoperze jednak nie buchają obłąkańczym śmiechem, nie lądują na ziemi ciężkimi wojskowymi butami i zdecydowanie nie uganiają się z piłami mechanicznymi. Harcerka zobaczyła go tylko kątem oka, gdyż natychmiast przyspieszyła kroku i wrzasnęła ze zgrozą. Dziwny przybysz pobiegł za nią, po drodze jednak wpakował się w rój istotek Seriki i sporo z nich rozdeptał. Pozostałe chyba się zdenerwowały, gdyż zaczęły go obłazić i kłuć swoimi maleńkimi włóczniami, przy okazji jazgocząc cieniutkimi głosikami. Oczywiście czarny typ długo nie wytrzymał i już po chwili się zatrzymał się zaczął dziko miotać i otrzepywać.

- Dobrze, moje panie, teraz wejdźcie do tych szklanych tub - zwrócił się Thotem do wiedźm. - Dzięki temu przebadam wasze zdolności i będę mógł stworzyć armię magical girls. Buahahaha!!!
- Dla ciebie wszystko, Thotem-sama! - Pisnęła Serika, wdzięcząc się do niego.
- Nie ma takiej rzeczy, której nie poświęciłabym dla ciebie, Thotem-sama! - Zadeklarowała IKa, machając ręką już z wnętrza tuby.
- Subarashii! - Uśmiechnął się ponownie Thotem, odwracając się w ten sposób, by załopotać swym białym płaszczem i kierując się w stronę komputera kontrolującego.
"Muszę go powstrzymać, tylko jak?! Ten dziwoląg w czarnym płaszczu zaraz się uwolni i zrobi ze mnie mielone" zastanawiała się gorączkowo Maya, zerkając to na Thotema, to na szamoczącego się wariata. "Wiem!"

Wskoczyła na najbliższy stół laboratoryjny, dobyła różdżki i zakręciła nią wokół siebie, zamykając oczy. Otoczyły ją elfie, tęczowe ogniki, z pleców zaś po chwili wyrosły eteryczne, motyle skrzydełka zielonego koloru.

- Na potęgę Fyory, królowej Faerielandu, zdradzieckiej Jhudory i Illusen, o identycznych zielonych pasemkach, wzywam potęgę Wróżkowego Zniewolenia Umysłu.


Po chwili zarówno światełka, jak i skrzydełka znikły, jakby wnikając w ciało harcerki. Maya otworzyła oczy i pognała w stronę szaleńca. Jak wiedziała, zaklęcie miało zasięg zaledwie paru metrów.

- Buahaha! Zostało mi już tylko wcisnąć ten przy...
- Hej przystojniaku!
- Czym mogę pani pomóc, panno...? - Thotem obrócił dosłownie w mgnieniu oka, tak szybko, że aż zwalił komputer ze stolika i rozbił monitor.
- Maya. Czyżbyś zapomniał?
- Ach! - Wrzasnął, padając na kolana i łapiąc ją za rękę. - Śmiej wybaczyć, królowo, to się więcej nie powtórzy! Cóż mam zrobić, by odzyskać twą wiarę we mnie?!
- Uwolnij natychmiast moje przyjaciółki.
- Z rozkoszą, pani!

Spod płaszcza dobył pilota i wcisnął przycisk. Obie tuby natychmiast się otwarły i łuczniczka popędziła w ich stronę. Thotem patrzył za nią z uśmiechem, gdy nagle poczuł, że ktoś go obserwuje. Obrócił się w bok i ujrzał straszliwie chudego człowieka w długim, czarnym płaszczu i z takimiż włosami, wpatrującego się w niego wściekle.

- Mogę w czymś pomóc?
- Suffer not the bizon to live... - odparł płaszczowiec, dobywając niewiadomo skąd drugą piłę mechaniczną i ciągnąc za sznurek.
- Słucha...?
- Gloria Exterminatus!!! - ryknął tamten, wznosząc piłę nad głowę.

* * *

- Doprawdy IKa, powinnaś bardziej uważać - westchnęła Serika. Wszystkie trzy siedziały przy stoliku, na werandzie wiedźmiego domku w środku lasu. Aromat herbaty mieszał się z zapachem sosnowych igieł. - Czar przywołania Malleus Yaoicarum jest zdecydowanie zbyt niebezpieczny i łatwo ucieka spod kontroli.
- Seri - Zielona Wiedźma zaakcentowała swe słowa, odkładając na stół łyżeczkę.
- IKa.
- Dobrze wiesz, że nie chciałam go przywoływać. To ja uciekłam sobie spod kontroli, nie on. I też mi się to nie podoba. Zwłaszcza, że przez to się nam W.A. Thotem zmarnował.
- No cóż, mówi się trudno - westchnęła Wrzosowa Wiedźma. - A taki był słodki.
- Tak, słodki zimny drań... - Rozmarzyła się IKa, uśmiechając się na swój specyficzny, wiedźmi sposób.
- No dobra, - wtrąciła się Maya, podnosząc do góry łyżeczkę z Nutellą. - A co z tym jego pomagierem? Rozpaćkał się o ścianę w tej kapsule?
- Miya-kun? Ależ skąd - parsknęła Serika.
- Pani zamawiana herbata, Serika-sama - oznajmił odziany w błękit młodzieniec, stawiając na stole tacę z filiżankami i imbrykiem.

Na chwilę zaległa cisza, przerywana tylko cykaniem świerszcza w pobliskim żywopłocie. Maya i IKa tępo patrzyły na Serikę, która jak gdyby nigdy nic popijała swój wywar. Miya-kun tymczasem zdjął naczynia z tacy, postawił na niej brudne i wrócił do środka leśnej chatki.

- Co. On. Tu. Robi?
- Jak to co? Odrabia staż.
- Seri.
- No chyba nie myślałaś, że go tak zostawię, biedaka? Przecież to my rozwaliłyśmy jego zakład pracy.
- No niezupełnie my. Malleus Yaoicarum
- Ale my pośrednio.
- Pośrednio to sam Thotem, czarując nas swoją facjatą.
- Ale...
- Meine Damen - łuczniczka podniosła ręce, chcąc je zmitygować. - W sumie to co on nam szkodzi? Zawsze to dodatkowa para rąk do pracy, a ostatnio papierkowej roboty mamy od diabła i trochę. Ale ty też Seriko mogłabyś na przyszłość choć pytać nas o opinię. Nie uważasz?
- No wiem, że powinnam - Wrzosowa Wiedźma niechętnie spuściła wzrok i bawiła się łyżeczką. - Ale on był taki biedny, żal mi się go zrobiło jak tak wyczołgiwał się z tej rozbitej kapsuły, więc...
- Więc?
- Od razu podpisałam z nim umowę. Poza tym to urząd pracy płaci mu stypendium, nie będzie nas kosztował ani grosza.
- Poza to, co zepsuje lub zniszczy?
- Ikuś...
- Dobrze już dobrze. Może zostać. Będzie się zajmował naszymi petami, jak wybędziemy...
- Świetny pomysł! Przyniosę soczek i wypijemy toast!
- ... a jak się nie sprawdzi zamienimy go w bombkę.
- Ano neee...
- Czemu akurat bombkę?
- Bo to pierwsze co mi przyszło do głowy? Chodźcie, dopiszemy mu aneks do umowy!

Tymczasem Miya-kun zmywał naczynia, mimowolnie słuchając wymiany zdań na werandzie. A im więcej słyszał tym więcej naczyń leciało mu z rąk. Oczywiście im więcej leciało mu z rąk tym bardziej trzęsły mu się ręce i tym więcej tłukł naczyń. Staż zapowiadał się iście bajkowo.

* * *

- Kici kici kici...
- Miau?
- Kom sam nie nałoja ci - kruczoczarny brodacz pochylał się nad włazem do kanału wentylacyjnego, gdzie świeciła się para zielonych oczu.
- Miau! - catgirl w mundurku wreszcie się zdecydowała, wyskoczyła z otworu i zwinnie wspięła się mu po ręce aż na plecy. Gdy już tam była zaczęła się mu ocierać o twarz - Mrrrr...
- skond żes sie sam wzieła? - Spytał, podnosząc się i drapiąc ją za uszkiem.
- Mrrrr...
- Heh... - Zdecydował się dać sobie spokój i ruszył w poszukiwaniu wyjścia. Po jego dość niszczycielskiej akcji wszystko, łącznie z windami, przestało działać, musiał więc wydostać się jakoś inaczej. Nie przejmował się jednak, nie z takich już opresji wychodził. Czuł się na tyle wesoło, że zaczął nucić:

- Wal Saracena, bij Saracena, rżnij Saracena w ryj...








* - Oddział czystych serc
** - Oddział dziewic świątynnych
*** - Oddział Wizażystek
Anonymous - 19-01-2006, 14:15
Temat postu:
Mocarne....widzę, że nawet Red się załapał...
Serika - 19-01-2006, 14:31
Temat postu:
Ysen, Twój zmysł obserwacji mnie po prostu przeraża... O.o

A jednak komórki nie tańczyły kankana? Ale i tak niespodzianki tygodnia były powalające :D Podobnie, jak przygarnięcie biednego Miya-kuna... Jesteś wielki :D
Zegarmistrz - 19-01-2006, 14:45
Temat postu:
Ysen ty jesteś szalony!
Miya-chan - 19-01-2006, 15:56
Temat postu:
<zbiera szczękę z ziemi>
G... Gloria Exterminatus... Ysen... Kowai... O____o Gdyby nie ta niewdzięczna rola, jaka mi przypadła w owym fiku, pierwsza bym oprotestowała zepsucie tak obiecującego SZD >.>

A ze spraw przyjemniejszych (;P) - nie mogę zdecydować czy większą fazę miałam przy scenkach w onsenie, Barbie Girl czy Yattamanie, wiem natomiast, że niezmiennie Cię podziwiam za to, co i jak piszesz :DDDDD

wa-totem - 19-01-2006, 19:23
Temat postu:
-- KODA --

W potrzaskanej podziemnej komnacie, częściowo zasypanej gruzem i zagraconej wrakami mechów, nawet najmniejszy promień światła nie mącił aksamitnej ciemności. Posoka zmieszana z przegrzanym olejem maszynowym z miękkim mlaskaniem ściekała ze ścian, z wolna, coraz wolniej spływając ku środkowi sali.

Po długim czasie, jedynie niewielka jej ilość wypełniła dyskretny rysunek pentagramu wpisanego w okrąg wypełniony niezwykłymi symbolami. Ciemność ustąpiła przed fosforyzującą czerwienią, podobną do blasku dogasających węgli. Powietrze pulsowało, a pokrywające podłogę szczątki uniosły się i gnane nieznaną siłą odleciały pod ściany. Blask narastał, aż wreszcie pulsując najczystszą purpurą, wyrysowany liniami ognia cieńszymi niż włos wzór uniósł się w powietrze. Powietrze zafalowało raz jeszcze, a poniżej tajemniczego wzoru, między nim a wypalonym śladem w podłodze zaczął gęstnieć cień.

Wzór zgasł, do komnaty wróciła ciemność, a W.A.thotem skrzywił się cierpko. Zaklęcie rematerializacji bolało, jak zawsze. Ech, ci naiwni śmiertelnicy... zawsze wydaje im się że śmierć jest ostatecznym rozwiązaniem. Gdyby to naprawdę było takie łatwe...

Thotem nastawił uszu. Gdzieś z labiryntu ciemnych korytarzy echem wracały chałaśliwe rozmowy, nawoływania i szczęk szpadli.

- thotem-sama?
- thotem-samaaaa~~ !!

W.A.thotem uśmiechnął się pod nosem. Izumi? Nie, chyba raczej Hikari... a najpewniej obie. W.A.thotem potknął się o połę płaszcza, wymacał w ciemnościach rozerwany kadłub mecha i przysiadł na nim.

Pozostawało cierpliwie czekać, aż do niego dotrą.

おわり
(fin)
Bezimienny - 19-01-2006, 20:26
Temat postu:
Muhahaha, i Zły Przeciwnik powróci w następnym odcinku?
wa-totem - 19-01-2006, 21:17
Temat postu:
No ba.
Tylko w bajkach dobro zwycięża...
W prawdziwym świecie zwyciężają zawsze kapitaliści, nawet jeśli dla zamydlenia oczu masom nazwą się komunistami (cała różnica, że w takim przypadku 'kradzież' 'wyzysk' i 'prawa rynku' zastępuje zbiorcze pojęcie 'sprawiedliwość społeczna wdrażana rękami partii', a szampana piją nie bogacze - a lud pracujący miast i wsi, ustami swoich jedynie słusznych przedstawicieli).

BUHAHA! ^v^V
Anonymous - 20-01-2006, 00:18
Temat postu:
Nie powróci ja jak go zły sumon Iki wyeksterminował to już nie :P.

To podobno metafora przyzwania mnie przez Ikuś na to forum
Ysengrinn - 20-01-2006, 12:16
Temat postu:
Ano;P

Cytat:
BUHAHA! ^v^V


Ej no, nie zrozumiałeś Guembi i Pszesuanja tej serii! Przecież Walenty Anatol wcale nie jest zły, tylko Skrzywdzony Przez Życie i Nierozumiany (jak na bizona przystało). Jak na razie nie mam pomysłu na kontynuację, muszę wreszcie napisać jakieś recenzje, potem się zobaczy.
wa-totem - 23-01-2006, 14:06
Temat postu:
Ysengrinn napisał/a:
Ej no, nie zrozumiałeś Guembi i Pszesuanja tej serii! Przecież Walenty Anatol wcale nie jest zły, tylko Skrzywdzony Przez Życie i Nierozumiany (jak na bizona przystało).

xD ale to Miya-kunowi w teście wyszedł bizon. Wiem z dobrze poinformowanych źródeł, że W.A.thotemowi wyszedł villain xP
Ysengrinn - 23-01-2006, 14:22
Temat postu:
Proszę mi podać przykład vilaina-niebizona z ostatnich lat. I Maestro Delfine z Last Exile się nie liczy;P. Zresztą co się rozdrabniać - Przecież Walenty Anatol był Skrzywdzony Przez Życie i Nierozumiany - jak na 3vil vilaina przystało!!!

Ale doszedłem do wniosku, że faktycznie tego nie idzie tak zakończyć. Przecież nie było jeszcze:

a) sceny w japońskiej szkole;
b) sceny na Tokyo Tower;
c) wielgachnego pentagramu rozrywającego całe miasto;
d) ukrzyżowania;
e) sceny zagłady czyjejś floty morskiej/kosmicznej;
f) i przede wszystkim - Thotem nie miał MONOLOGU!!!<zapada się ze wstydu do sąsiadów piętro niżej>

Więc ciąg dalszy być musi...
wa-totem - 23-01-2006, 15:41
Temat postu:
W.A.thotem musi wygłosić monolog uświadamiający Miya-kunowi ZUO tego że się dał przygarnąć? A przedtem, przygarnięty Miya-kun może mieć rozterki?
Pentagram w kodzie już był, ale fakt - mały xD za to ognisty...
Flota...
szkoła... taaaak xD
Umm... nie było żadnych obcych z mackami? Chociaż nie, byli tentaklowaci choć swych macek nie pokazali... PRAWDA IKa? <patrzy niewinnie> ~_^ Wreszcie wiem skąd wziął się Maskotka xD
Eltanin - 23-01-2006, 17:18
Temat postu:
Waluś, ty nie piskaj, że Ci bizon nie wyszedł, mogłeś trafić DUUUUŻO gorzej... *rozgląda się konspiracyjnie i ma szczerą nadzieję, że nikt nie pamięta co jemu wyszło*
Mai_chan - 23-01-2006, 17:26
Temat postu:
Właśnie, Ysen, jeszcze maskotki zabrakło >3
wa-totem - 17-02-2006, 19:23
Temat postu:
Trochę czasu to zajęło, ale jest wreszcie gotowe...
Radujcie oczy!
;3


Anonymous - 17-02-2006, 20:01
Temat postu:
Podchodzac do tego pragmatyczno realistycznie przykucnoł bym około 50 m od takiej spokojnie przycelowal i strzelił bo z takiej pozycji i punktu podparcia takiej broni co ona ma nie ma prawa we mnie trafić nawet jakby była super silnym robotem z układem celwoniczym. :P Ale Maido fajna tylko torche za młode do haremu
Ysengrinn - 17-02-2006, 20:54
Temat postu:
Red nie znasz się, tu nie chodzi o realizm tylko Intertekstualizm (no dobra, Rambo to nie książka, ale też podpada)! A jak wiadomo taki Rambo strzelając z biodra potrafił rozwalić ruską dywizję, w przerwach między dłubaniem sobie w zębach swym byczym Rambo Najf. Poza tym to robocik, w związku z czym:

a) może mieć systemy celownicze jak F-15
b) harem zdecydowanie odpada, chyba, że jara Cię seks wirtualny.
Irin - 18-02-2006, 13:59
Temat postu:
O_O biedne roztrzęsione dziewczę...

A tak poza tym, niezła robota Thot...
Ysengrinn - 12-03-2006, 22:42
Temat postu:
At last. Błędy poprawię potem...
____________________________________________________________

DA GREJT KONTYNIUEJSZON


Ogień. Jasny, czerwony płomień pośrodku ołtarza, nie wydzielający dymu, za to rozsiewający piękny zapach drzewa sandałowego. Kwilenie maleńkiego dziecka, wyciągającego rękę w stronę światła. Potężny błysk i ciemność. Odgłosy szybkiego stąpania po kamiennej posadzce, akompaniowanego ciężkim oddechem przestraszonej i zmęczonej kobiety.

- Uciekaj, Denya, uciekaj! – Dobiegł skądś okrzyk. Niemalże zagłuszał go szczęk mieczy, wrzaski ginących i głuche odgłosy ciosów. - Powstrzymamy ich jeszcze chwilę, uciekaj!

Dalszy bieg ciemnym korytarzem, nieliczne pochodnie rzucają światło na zdyszaną dziewczynę w czerwonej sukni, niosącą jakieś zawiniątko. Po jakimś czasie zaczęła się oddalać, odgłosy przycichły, aż wreszcie kompletnie zamilkły. Cały obraz wypełniła czarna mgła niepamięci.

* * *

- Zieeew… To ci dopiero dziwny sen – stwierdziła Maya, trąc zaspane oczka. Półleżała na swym łóżku, malowana na zielono przez światło, przesączające się przez takież zasłony. Z półek zawieszonych wokół łóżka patrzyło na nią kilkadziesiąt żabich mordek i kolorowych panieneczek z okładek różnych mang. – Ciekawe co mógł ozna… - Błędne spojrzenie rzucone po pokoju zatrzymało się na budziku. Konkretnie na perwersyjnie odchyloną w stronę cyferki „8” wskazówkę tego budzika. – O psia morda, spóźnię się!

Łuczniczka natychmiast wzięła się w garść i zaczęła skakać po całym pokoju z szybkością kilku machów, dla potencjalnego obserwatora wyglądając jak zamazana, błękitno-miedziana smuga. Po drodze pozbierała ubranie, książki, piórnik, szczoteczkę i inne sprzęty, tak że z pokoju wybiegła kompletnie ubrana w szkolny mundurek i umyta, z teczką w ręku. Mundurek ów składał się z białej bluzki, skarpetek, trzewików, brązowej, plisowanej spódniczki do kolan, takiejże marynarki i czerwonego krawata. Był nowiutki, gdyż dopiero od niedawna chodziła ona do szkoły Hosen Gakuen Kyuugaku, gdzie był on obowiązkowym ubiorem, błyszczał więc świeżością. Ledwo mijając sprzęty w korytarzu wpadła na schody, zjechała po poręczy, w salonie chwyciła zielone obento z karteczką „Dla Mayeczki” i wyskoczyła głównym wyjściem.

- Ittekimasu!
- Itterashai! – Dobiegło gdzieś z dalszych pokoi parteru.

Na werandzie Maya wpadła na kręcone schody i zaczęła zbiegać na dół. Oczywiście można się sprzeczać, czy coś co znajduje się dobra pięć metrów nad ziemią zasługuje na miano werandy, a nie tarasu, niewątpliwie byłoby jednak werandą, gdyby nie pewna specyficzna cecha owego domu. Mianowicie – kurza stopka. Wyglądająca najzupełniej tak, jak kurza stopka wyglądać powinna, pomijając naturalnie ponadwymiarowość. Jakby samego domku było mało wokół niego tkwiły w ziemi trzy potężne, pokryte tajemniczymi wzorami, menhiry. Oczywiście łuczniczka była już przyzwyczajona do tego niecodziennego widoku, więc nawet na chwilę nie zwolniła kroku, przeciwnie, natychmiast, gdy stanęła na ziemi przyspieszyła kroku i parkowymi alejkami pobiegła w stronę przystanka tramwajowego. Nie wiedziała, że obserwują ją czyjeś oczy. Całkiem spora ilość oczu.

* * *

Zza jednego z drzew sprint dziewczyny obserwował mężczyzna olbrzymiego wzrostu, który wycofał się za nie, gdy tylko zniknęła z pola widzenia. Gdyby ktoś go widział dostrzegłby, że ma kruczoczarne włosy do ramion i różne oczy – jedno piwne, drugie błękitnoszare, oba z niewidocznym białkiem. Ponieważ jednak cały park Yumenoshima Rouen, od kiedy pojawił się w nim domek na kurzej stopce, był zaplombowany przez policję, to nikt nie mógł go zobaczyć. A fakt, że zlekceważył zakaz władz wskazywał, że był gaijinem nawet bardziej niż wzrost.

* * *

- Mayeczka poleciała?
- Aha… - IKa odeszła od okna, przez które śledziła swą uczennicę i podeszła do stołu. Obie z Wrzosową Wiedźmą krzątały się po kuchni, urządzonej w typowo wiedźmim stylu, z pękami różnorodnego zielska i suszoną gadziną w każdym kącie.
- Zrobiłaś jej śniadanie? – Spytała Serika, zajęta pakowaniem papierów do walizki.
- Miya-kun zrobił – mruknęła, biorąc parujący kubek z jakimś naparem. – Wszystko masz przygotowane na spotkanie?
- Myślę, że tak. Nie ma jeszcze raportu Mayeczki, ale to się wyśle faksem jak go już napisze.
- Dobrze. Szef policji się niecierpliwi, wolałby już otworzyć park dla ludzi. Mam nadzieję, że bez problemów załatwimy czar Niezauważalności, bo trzeba będzie znaleźć inne miejsce.
- Wiesz, nie przypuszczam, by Szara Wiedźma robiła problemy. Ale jeśli trzeba by było szukać to faktycznie, pewnie w całym Tokio nic nie znajdziemy, a Mayeczka musi przecież dojeżdżać.
- Ano...

* * *

W zamglonym wnętrzu szklanej kuli widać było Mayę, biegnącą po brukowanym chodniku między drzewami. Wokół artefaktu panowała ciemność, rozlegający się cichy rechot świadczył jednak, że ma on co najmniej jednego obserwatora.

- Już wkrótce się spotkamy, moja droga. Już wkrótce.

Ponownie rozległ się rechot, a wnętrze kuli zapełniła mlecznobiała mgła.

* * *

- Nigdy się nie… Khu khu khu! – Zielonowłosa dziewczyna, ubrana w żółtoseledynowy mundurek, padła na kolana wstrząsana drgawkami i kaszlem, zaś rękawiczka na ręce, którą zasłoniła usta, zaczęła barwić się na bordowo.
- Kyoko! – Dopadła do niej niebieskowłosa okularnica i objęła za ramiona. – Nie powinnaś była walczyć w twoim stanie. Powinnaś leżeć w łóżku.
- Mizuko, nie mogę leżeć, gdy wy… Ekhu khukhukhu!
- Buahahaha!!! – Ryknęła śmiechem wysoka kobieta o dwóch długich warkoczach w kolorze zboża, okryta niebieską zbroją. - Wy nędzne śmiertelniczki! Nie macie żadnych szans w starciu ze mną. Ukorzcie się przed Cesarzową Terry, a daruję wam wasze nędzne życia!
- Nigdy!
- A więc gińcie – odparła złowieszczo, wyciągając w ich stronę rękę dzierżącą kulę mrocznej energii. – ULTRAMAR DEVASTA…!!!
- SLAANESH VIOLET ORGASM!!! – Niespodziewanie dobiegło z wysokości. Dziewczyny spojrzały tam i dostrzegły fioletowowłosą dziewczynę o imponujących kształtach, ubraną w sznurkowe bikini i stringi z falbanką nieudolnie podszywającą się pod spódniczkę. Z jej rąk wystrzelił fioletowy promień o niepokojąco fallicznym kształcie i uderzył dziewczynę w błękitnej zbroi.
- Nie!!! – Napastniczka przerwała w pół czaru, objęła się ramionami i zaczęła konwulsyjnie miotać. – Nie! Nie! Przestań! Och! Ach! Przestań! Nie!
- Skrzywdziłaś Kyoko, moją najlepszą przyjaciółkę – deklamowała fioletowa, wznosząc w groźbie pięść. – Znęcasz się nad ciężko chorą, skrzywdzoną przez los dziewczyną jakbyś była zupełnie wyzuta z uczuć! Ja, Lolita Slaanesha, przykładnie cię ukażę!
- Nantsu! Wróciłaś…Ekhukukhu!!!
- Głupia dziewczyno! – Blondwłosa wojowniczka zdołała się w końcu opanować. – Myślisz, że taki żałosny atak wystarczy by pokonać mnie, Ultramarynę? ORBITAL BOMBARDING!!!
- KYAAA!!!

* * *

- Szaman-san? – Miya Mizuno niezręcznie się uśmiechał w kierunku olbrzymiego, zielonego trolla, który wydawał się zahipnotyzowany tym, co działo się na ekranie. - Przyniosłem popcorn.
- Dobry uke. Postaw – Szaman nawet nie zaszczycił go spojrzeniem, gdy czerpał swą olbrzymią łapą w misie z prażoną kukurydzą. Określenie „uke”, wymyślone przez IKę, było niespecjalnie trafne, nie wspominając, że troll nie miał pojęcia co ono znaczy, zadziwiająco szybko jednak przylgnęło do nieszczęsnego, srebrzystowłosego młodzieńca. – Chcesz oglądać z nami?
- W sumie czemu nie…
- Siadaj – troll przesunął się nieco, robiąc na kanapie miejsce między sobą a Jurgiem, swym uczniem.

Gdy IKa z Seriką weszły do pokoju z torbami podróżnymi ich oczom ukazała się nie za duża, fioletowobłękitna sofa ich pokoju gościnnego, na której siedział sporych rozmiarów tajemniczy osobnik w czerwonej zbroi, i hełmie barbucie, obdarzony sporymi, stalowymi skrzydłami, stoicko pijący colę przez słomkę, dwa ogromne, przysadkowate trolle wcinające popcorn z nieobecnymi minami oraz wciśnięty między nie jak szpilka Miya-kun, z miną wyrażającą coś między dezorientacją a przerażeniem. Wszyscy byli porządnie ściśnięci, ale najwyraźniej im to nie przeszkadzało specjalnie, nie licząc oczywiście delikatnego młodzieńca. Na podłodze przed nimi siedziało w rządku kilkanaście kolorowych zwierzaków, z grubsza przypominających pieski, kotki, wiewiórki, lamy oraz inne gatunki i również gapiło się z przejęciem w ekran. Na ekranie zaś kilka dziewczyn jeszcze bardziej kolorowych niż zwierzaki była atakowana spadającymi z nieba pociskami świetlnymi.

- Xeniph, co wy oglądacie? – Spytała IKa, patrząc w telewizor ze zmarszczonym nosem.
- Anime – mruknął beznamiętnie osobnik w zbroi, nie drgnąwszy o milimetr. Choć wyglądał raczej na wojownika z jakiejś postapokaliptycznej wersji przyszłości, był on szanowanym technomagiem, zajmującym się konstrukcją i drobnymi naprawami sprzętów z pogranicza technologii i magii.
- Tyle widzę. Co to za anime?
- Chaos Lolita Undivided. Walczą właśnie z Ultramaryną, która chce przebudzić swą panią, uśpioną na Złotym Tronie. Do tego potrzebuje krwi dziewiczej.
- Czy ja wcześniej słyszałam „orgazm”?
- Bardzo możliwe.
- A-ha…
- Miya-kun, my idziemy – rzekła Serika, kładąc na stoliku gruby plik kserówek. – Tu masz opisy jak postępować z jakim zwierzakiem. Jedzenie jest w lodówce, a karma pod schodami na strych. Bawcie się dobrze.
- Dobrze, Serika-sama – odparł słabym głosem młodzieniec, starając się nie patrzeć na rządek straszliwych mutantów, które tylko czekały na okazję, by, nie nadzorowane, rozszarpać go i rozwlec jego wnętrzności po całym domu. To, że niemal wszystkie z tej armii bestii piekielnych miały wielkie, niewinne oczy wcale go nie uspokajało. – Do widzenia.
- Pa pa Miyaczku. Trzymajcie się Chłopaki.
- Hej.
- Hej.
- Hej.
- Pa – pożegnała się IKa, stojąc już w drzwiach. – Xen, dopilnuj by chłopaki nie zjadły naszego bizona, dobrze?
- Oni nie jadają zagrożonych wymarciem pustorożców.

Wiedźmy, zielona i wrzosowa, obrane zresztą w swe najelegantsze płaszcze i kapelusze, wyszły na werandę trzymając w rękach swe miotły. Nie były to zwyczajne miotły – miotła Seriki miała wrzosowy fotelik z pasami bezpieczeństwa i kierownicę podobną do rowerowej, z lusterkiem i trąbką. IKa miała na swojej tylko coś w rodzaju damskiego, zielonego siodła, i doczepioną, brązową torbę. Po niedługim czasie Miya-kun usłyszał cichy świst, świadczący, że miotły wystartowały. Westchnął ciężko i wrócił do patrzenia w ekran. Przynajmniej dopóki trwał film miał chwilę spokoju.

* * *

- KHORNE RED BATTLE FURY!!! – Pisnęła drobniutka, ruda dziewczynka z rozczochraną grzywą, skacząc i zamierzając się potężnym, czerwonym toporem.
- Hitomi! Ekhukhu! – Zielonowłosa Kyoko zaczęła znowu pluć krwią.
- NIEEEE!!! – Wrzeszczała Ultramaryna, widząc zbliżające się narzędzie mordu.
- III-KEEE!!!!

* * *

- Maya-chan, Maya-chan! – Dopadła do ławki zdyszana dziewczynka o różowych włosach. – Słyszałaś? Będziemy miały nowego nauczyciela angielskiego!
- Ohayo, Kozue – uśmiechnęła się łuczniczka, starając się specjalnie nie krzywić na nienaturalny kolor czupryny. – Co masz na myśli i czemu o aż taka afera?
- Gaijin desu!
- Gaijin? – Wytrzeszczyła oczy panieneczka o włosach fosforyzująco zielonych. – Taki jak w zeszłym roku? Młody, rudy i otaku krwawych gier?
- Um-um – zaprzeczyła różowa Kozue. Następnie, gdy przeszła do opisu, oczy jej się roziskrzyły – Jest podobno baronem z Niemiec. Ma piękne niebieskie oczy i wspaniałe blond włosy! Do tego rusza się z takim wdziękiem i zdecydowaniem… Ach, jakże chciałabym go zobaczyć w czarnym mundurze z czerwoną opaską na ramieniu!
- Czemu akurat czarnym z czerwoną drogie dziecko? – Zapytała rzeczowo Maya, starając się ukryć przerażenie.
- A nie wiem, jakoś tak mi przyszło do głowy…
- Chyba właśnie idzie – szepnęła zielonowłosa. – Kozue, chodź do ławki.
- Hai, Naomi-chan!

Usłyszały dochodzące z korytarza odgłosy ciężkich, marszowych kroków. Gdy dźwięki dobiegały tuż zza drzwi te wyleciały nagle z szyn i runęły na podłogę. Do pokoju wkroczył wysoki, jak na japońskie standardy, dystyngowany mężczyzna o krótkich, kręconych blond włosach. Przechodząc wzdłuż pierwszych ławek nieświadomie przeczesał sobie grzywkę, sprawiając, że włosy mu zafalowały, a błękitne oczy złapały refleksy światła. Niemal wszystkie dziewczęta w klasie wydały głośny „ach” zafascynowania. Jedyną „nieachającą” była Maya, dla której naturalny blondyn nie był czymś niezwykłym. Gospodarz klasy stanął na baczność i kazał uczniom wstać i ukłonić się, nim jednak otworzył usta, by kazać usiąść, nauczyciel kopnął go w pachwinę z taką siłą, że aż poderwał w powietrze. Gdy padł na kolana blondyn chwycił go skraj mundurka i szarpnął, pchając go w stronę ławek.

- Do ławki śmiertelniku, nie pozwalałem ci wstawać – warknął beznamiętnie, po czym ruszył do tablicy. Szybkimi ruchami ręki napisał na niej „Pherixe bon Ulmachel”, odrzucił kredę i skierował się do swojego biurka. - Nazywam się, jak możecie odczytać swymi kaprawymi, niedoskonałymi oczami, Felix von Uhrmacher – obwieścił, rozglądając się po sali. - Ale możecie się do mnie zwracać per „Panie i Władco” bądź „Krynico Mądrości”. W uzasadnionych i wyjątkowych przypadkach wolno wam zwracać się do mnie „sensei”.

Postawił na biurku swą torbę, otworzył ją i wyjął dziennik klasowy, pokryty jakimiś brunatnymi zaciekami. Przekartkował szybko, zatrzymał się na jednej ze stron, szybko przeleciał oczami po wszystkich uczniach, najwyraźniej porównując ich ze stanem w dzienniku. Szybko schował dziennik i chwilę grzebał w torbie, po czym wyciągnął grube tomiszcze, oprawne w czerwoną skórę i pokryte złotymi napisami po angielsku i jakimś nieznanym, ale fajnie i egzotycznie wyglądającym języku.

- Josif Stalin„Woprosy leninizma”. Z tej książki będziemy się uczyć angielskiego. Jest to od dzisiaj lektura obowiązkowa.
- Ale sensei – wtrącił Takeshi, najbardziej bezczelny i, co często idzie z tym w parze, najgłupszy chłopak w klasie, machając w powietrzu jakąś książką ze stylową ilustracją. – My już mamy lekturę. Zgodnie z planem zajęć…

Książka wyleciała z jego ręki, trafiona kulą jakiegoś absurdalnego kalibru i rozsypała się na ścianie w czarnobiałe konfetti. Wzrok całej klasy skupił się na dymiącym jeszcze pistolecie maszynowym, który niewiadomo kiedy i skąd znalazł się w ręku nauczyciela. Nawet klasowi otaku pukawek nigdy nie widzieli tego typu broni – wyglądała, jakby skonstruowano ją z pancernej blachy i miała na boku wygrawerowanego orzełka. Pokaz nie trwał długo, już po chwili sensei Felix schował pistolet za połę kurtki i wziął do ręki czerwoną książeczkę.

- Uwaga dyktuję. Bumelantom, którzy nie będą nadążać skonfiskowane zostaną racje żywnościowe. Zaczynamy…

* * *

- Udało ci się Hitomi! Udało ci się! – piszczała fioletowowłosa, tuląc do siebie drobnego rudzielca.
- Mfyfif mfie…
- Słucham? – Spytała, odsuwając drobną twarzyczkę od swych olbrzymich piersi.
- Uuufff! Powiedziałam, że mnie dusisz Nantsu-chan! – Sapnęła rudowłosa, rumieniąc się uroczo.
- Och wybacz. Hihihi – po zawtórowały jej niebieska okularnica Mizuko i zielonowłosa Kyoko, ta ostatnia o dziwo nie przechodząc w gruźlicze rzężenie. Nie trzeba było długo czekać, gdy dołączyła i mała Hitomi. Jak na komendę zaczęła dobiegać przerażająco słodka i kiczowata muzyczka, kamera zaś powoli wycofywała się ze zbliżenia.

* * *

- Wzruszyłem się – westchnął Szaman, koniuszkiem chusteczki wycierając łezkę z oka. Jurg był tak przejęty, że tylko pokiwał łepetyną, śledząc wzrokiem napisy końcowe.
- Chłopaki, wracamy do maszynowni – ogłosił Xeniph, wstając i ruszając w stronę korytarza.
- Tajest! – zakrzyknęły chórem trolle, nie słuchając już lektorki ogłaszającej, że za tydzień Chaos Lolity zmierzą się z demonicą Blond Raven, podającą się za nieśmiałą bibliotekarkę.
Miya-kun westchnął rozdzierająco, wziął misę po popcornie i ruszył do kuchni. Na sofie wylądował fioletowy, osopodobny owad wielkości psa i chwycił pilota, zmieniając kanał na Animal Planet. Leciał akurat program o modliszkach. Reszta kolorowej menażerii nie była zadowolona.

- Ej, dawaj pilota!
- Ja chcę moje kreskówki!
- Przełącz na MTV!
- Zaraz będzie Playboy, przełączaj!
- Przecież ty nawet nie masz roku, jesteś niepełnoletni!
- Pytał cię ktoś ropucho?!
- Buu! Chionodon się przezywa!

Zwierzyniec zaczął się kotłować pod sofą, podnosząc imponującą chmurę kurzu. Kilka obdarzonych skrzydełkami bądź odnóżami skocznymi dostało się na górę i zaczęło wyrywać pilota insektowi. Dwa zwierzaki nie brały udziału w bójce. Srebrzysta zafara, czyli skrzyżowanie królika i dinozaura, odkicała sobie za sofę, zaraz za nią przyczłapał szary, panteropodobny kot ze skrzydełkami, czyli halloween kougra. Pierwszy zwierzak stanął słupka i oparł głowę na łapkach, robiąc minę jakby kombinował. Drugi zatrzymał się kawałek dalej i patrzył nań z szacunkiem.

- Hej Ifusiu – zaczął kot. – Co będziemy robić dziś w nocy?
- To samo co robimy każdej nocy, Kiopku – stwierdziła zafara, zacierając przednie łapki. – Starać się opanować świat!

* * *

Po wielkiej, słabo oświetlonej sali krążyło mnóstwo pokojówek z notatnikami oraz gimnazjalistek, dźwigających przeróżne utensylia chemiczne i techniczne. Jedną ze ścian zajmował ogromny komputer z wielkimi ekranami, przedstawiającymi widoki z różnych części Tokio, obsługiwany przez kilka pokojówek. Kilka metrów od niego stała potężna, szklana tuba, wypełniona nieokreśloną, przezroczystą substancją, w której pływała naga dziewczyna, oświetlana błękitnozielonym światłem. Z drugiej strony sali wznosił się mostek dowodzenia, z którego prace obserwował Walenty Anatol Thotem, jeden z najbogatszych ludzi świata i samoistny geniusz. Szalony geniusz, dodajmy. Ostatecznie normalny naukowiec nie ma potrzeby posiadania mostka dowodzenia, nieprawdaż? Podobnie jak normalny naukowiec wie, że pomieszczenie pracy powinno być dobrze oświetlone. Thotem wychodził jednak z założenia, że gdyby wszyscy wizjonerzy podporządkowywali się normom świat stałby w miejscu

Thotem śledził przez swe okulary poczynania swych podwładnych, gdy nagle usłyszał wybuch z lewej strony. Gdy spojrzał ujrzał swą bodigaado no meido osuwającą się na ziemię w chmurze dymu, otoczonej językami prądu. Nim się odwrócił druga strażniczka, która go zasłoniła i próbowała uruchomić swe uzbrojenie strzeleckie, także została zniszczona nieznaną siłą, rozerwała ją od środka. Spojrzał w mrok jaki go otaczał, wydawało mu się, że coś słyszy. Nie mylił się, zbliżał się do niego cichy, męski chichot, akompaniowany powolnymi, jakby odmierzonymi krokami. Przybysz zatrzymał się na granicy światła, przez co Thotem mógł ujrzeć tylko kontury jego olbrzymiej, okrytej czarnym płaszczem sylwetki i lśniące zielono, długie, opadające aż na tors włosy.

- Witaj, sługo – odezwał się niskim, głębokim głosem. – Przybyłem zobaczyć postępy twej pracy. Co to, czyżbyś mnie nie poznawał?
- Nie... To niemożliwe, ty nie żyjesz.... Ill Palatzo!?
- ................... – Być może, gdyby ktoś mógł przebić wzrokiem absolutne ciemności, dostrzegłby z tyłu głowy mrocznego olbrzyma wielką kroplę. Naturalnie jednak nikogo takiego nie było, więc nie możemy być pewni, czy faktycznie ta kropla się tam pojawiła. -Naprawdę nie poznajesz mojego głosu?
- Ehm... Rezo?
- Nie.
- Aya Fujimiya?
- Nie.
- Takehito Koyasu?
- YUBY, ty palancie!!! YUBY! – Ryknął wielkolud, wystawiając wreszcie głowę z ciemności. Miał sporą, sterczącą grzywkę, wydłużoną, chudą twarz i ciemne oczy. -
Ten który dał ci dar nieśmiertelności, ty jajogłowa parodio burżuazyjnego oprawcy!
- Aa, no tak, zapomniałem – Thotem pacnął się w czoło. Po chwili opadł na kolano i zgiął kark w głębokim ukłonie. – Witaj, o panie ciemności, zniszczenia i rozlewu krwi. Twój pokorny sługa czeka na rozkazy. Czego pragnie mój pan?
- Jak postępują prace nad Bundaabafe?
- Nad... Nad czym?
- Bundaabafe.
- ...... – Szalony naukowiec poczuł, że zlewa go zimny pot. Na szczęście niespodziewanie spłynęło olśnienie. – Ach! Mój pan ma na myśli Wunderwaffe!
- A co niby powiedziałem?
- Proszę spojrzeć! Całe to pomieszczenie służy tylko i wyłącznie badaniu interesującego nas fenomenu! – Thotem, w mgnieniu oka podniósłszy się z kolan, wskazał gestem wielką salę, modląc się, by udało mu się zmienić temat. – Jak wiadomo, w Tokio działa kilkaset zespołów magical girls. Wszystkie one są przeze mnie monitorowane i dostarczają całych terabajtów bezcennych informacji. Gdy tylko udaje nam się z tych danych uzbierać pełny obraz jakiegoś aspektu niezwłocznie przeprowadzamy symulacje. Gdy te zakończą się pomyślnie – próbujemy zaimplementować ów aspekt do naszego Prototypu mahou shoujo.
- Hmm – Yuby oparł podbródek na ręce, zamyślając się. – Jak bardzo zaawansowane są te prace?
- Prototyp skończony jest już w osiemdziesięciu procentach! Jeśli pomyślnie przejdzie testy polowe - rozpoczniemy produkcję seryjną. Wszystko to powinno to zająć nie więcej niż miesiąc, jeśli praca będzie dalej postępowała w tym samym tempie.
- Doskonale – wielkolud się uśmiechnął, uśmiech ten jednak bynajmniej nie rozjaśnił jego twarzy. Wręcz przeciwnie. - Pamiętaj, by dostarczyć mi wszystkie dane, jak już osiągniecie swoje cele. I odesłać z powrotem moich ludzi.
- Oczywiście, panie.

* * *

- Ifusiu, co to takiego?
- To, mój drogi Kiopku, są magiczne nasiona fasoli. Dzięki nim dostaniemy się do krainy olbrzymów i skradniemy ich złoto.
- I wykupimy za to przemysł anime? – Podsunął entuzjastycznie skrzydlaty kotek.
- Nie, to byłoby zbyt oczywiste. My rzucimy to złoto na rynek, obniżając wartość kruszców szlachetnych. Zachwiejemy tym światową gospodarką i zaczniemy przejmować upadające firmy!
- Świetny plan Ifusiu! – Bił brawo kotek. – Jesteś genialna!
- Wiem – odparła butnie, zakładając rękę na rękę. – Teraz chodź, musimy skombinować doni...
- A! Tu ją zostawiłem – Miya, nieświadom swej wiekopomnej roli w ocaleniu światowej wolności i demokracji, podniósł worek z fasolą leżący między zwierzakami. – Mam nadzieję, że jeszcze pamiętam, jak się robi grochówkę...
- Kiopek – Rzekła oficjalnym tonem zafara, patrząc za oddalającym się młodzieńcem. – Rozpoczynamy operację Uwolnić Fasolę.
- Tak jest, generale Ifusia! – Kiopek zasalutował. – Na czym ma ona polegać?
- Punkt pierwszy – dogonić i unieszkodliwić siły agresora...

* * *

- Mayeczka jest bez życia – westchnęła Maya, kładąc głowę na ławce. – Ten psor to potwór, myślałam, że nie dociągnę do końca lekcji...
- Haaai... – zgodziły się chórem Kozue i Naomi, obie zwisające smętnie ze swych krzeseł.
- Na szczęście to była ostatnia lekcja – świadomość tego faktu ją ożywiła, zerwała się na równe nogi i chwyciła plecaczek w piruecie. - Zwijamy się moje panie. Chodźcie, odprowadzę was do tramwaju.
- Haaai...

Miały wyraźnego pecha – jak tylko wyszły na zewnątrz zaczęło lać. Na szczęście niedaleko był automat z przydatnymi rzeczami. Kozue i Naomi kupiły sobie po parasolce, pomarańczowej i błękitnej, a łuczniczka czerwoną pelerynkę przeciwdeszczową. Pobiegły szybko na przystanek, gdzie zaraz przyjechał tramwaj i zabrał obydwie kolorowowłose dziewczyny. Maya pomachała im i pobiegła na swój przystanek autobusowy. Pomknęła zresztą między stojącymi samochodami i już na miejscu stwierdziła, że z powodu gigantycznych korków autobus prędko nie nadjedzie. Ponieważ nie uśmiechało jej się czekać w deszczu pobiegła w stronę metra. Gdy zbiegała na dół po schodach ujrzała, że pociąg stoi na prawie pustym peronie, ale drzwi się właśnie zamykają. Popędziła ile sił w nogach wrzeszcząc, wiedziała jednak, że nie zdąży. Gdy była jednak w połowie drogi jakiś wysoki mężczyzna chwycił drzwi i nie pozwolił, by się zamknęły.

- Dziękuję – rzuciła, wskakując do środka. Odwróciła się w jego stronę i spojrzała na niego. Był naprawdę wysoki, z długimi, czarnymi włosami, okryty długą, czarną peleryną z dziwnym symbolem na lewym ramieniu. Miał niesamowite oczy w różnych kolorach, których białko wydawało się być czarne. Uśmiechał się tak jak i ona, wyglądał jednak, jakby brakowało mu w tym wprawy. – Naprawdę dziekuję za pomoc.
- Nie ma za co, Czerwony Kapturku – spojrzał po jej pelerynce z lekką ironią, puszczając drzwi. - Spieszysz się z łakociami do chorej babci?
- Taak, można to tak określić – spojrzała na swój płaszczyk z lekkim zażenowaniem. Facet oczywiście musiał zauważyć nie to co trzeba. – Do widzenia.
- Do widzenia... – drzwi się zamknęły i metro ruszyło powoli, a razem z nim oddalał się obraz łuczniczki. – ... w parku Yumenoshima Rouen.

* * *

Maya oparła się o ścianę, ściskając teczkę i zamykając oczy. „To był dziwny facet” pomyślała. „Miał takie niesamowite oczy. Patrzył na mnie jak wilk na Czerwonego Kapturka. Tak jakoś zachłannie...” Zorientowała się, co właśnie powiedziała w myślach i palnęła się w czoło. Na jej szczęście wagon był całkowicie pusty.

- Kobieto o czym ty myślisz, na Boga Ojca!

* * *

Wysoki, czarnowłosy mężczyzna stał przed drzwiami do wiedźmiej chatki, uśmiechając się nieprzyjemnie. Nie wyglądał na przejętego tym, że stoi na śliskich deskach kilka metrów nad ziemią. „To niemalże za proste” pomyślał, pukając do drzwi. Usłyszał ciche kroki i skrzeczący, piskliwy głos oznajmiający, że już idzie i żeby poczekał. Po chwili drzwi się otworzyły.

- Któż to przychodzi w taką nieboską pogodę? – Powiedziała starsza pani, we wrzosowym czepku i okularach, otwierając drzwi. Coś jednak było z nią nie tak. Może to zarost, może długi, wąsaty pysk, wreszcie może rząd stożkowatych kłów z owego pyska wystający.
- Mam się niby nabrać, że jesteś babcią tak?
- Ty za to jesteś archetyp czerwonego kapturka, co? – Odburknął wilkoczłek, patrząc na niego nomen omen wilkiem.
- Skąd wiesz, że ona ma na sobie czerwony kapturek? – Zdziwił się nagle czarnowłosy, patrząc na samozwańczą babcię podejrzliwie.
- A ty skąd wiesz? – Wilkoczłek również zmrużył podejrzliwie oczy.
- Bo przecież stoi za tobą – czarnowłosy spojrzał zdziwiony za przebierańca. Ten poszedł za jego wzrokiem, nie zauważył jednak żadnej dziewczyny w czerwonym kapturku, pokój był pusty. Wkurzony odwrócił się z powrotem.
- O czym ty... - Pięść w ćwiekowanej, czarnej rękawicy zderzyła się z wilczą szczęką i posłała jej właściciela w powietrze. Wilkoczłek z rumorem wylądował na ławie, miażdżąc ją pod sobą. Zaraz jednak podniósł się na klęczki i otrząsnął. – To nie było miłe.
- Przykro mi niezmiernie – odparł jego przeciwnik, dobywając miecz ostentacyjnie powoli. Broń była wspaniale zdobiona, jej ostrze zaś pokryte tajemniczym pismem. To, że pismo to niepokojąco przypominało stylizowaną cyrylicę w tym momencie nie ma większego znaczenia dla fabuły.

* * *

- Mmmfffmmhmmhmm!
- Dobra robota, szeregowy Kiopek – pochwaliła Ifusia, patrząc na związanego i zakneblowanego chłopaka, opartego o ścianę ciemnego korytarza i patrzącego na stworki przerażonymi oczyma. – Teraz, skoro już mamy magiczną fasolę, ja poszukam doniczki, a ty przynieś świeżej ziemi z piwnicy. Spotkamy się w salonie koło drzwi wejsciowych!
- Tak jest, generale Ifusia! Przystępuję do wykonania rozkazu!

* * *

Łuczniczka dość szybko zapomniała o dziwnym spotkaniu. Metro wkrótce dojechało na miejsce, a ona musiała biec przez deszcz i mokre ulice, mijając stojące w gigantycznych korkach samochody i starając się przeskakiwać kałuże, z naciskiem na „starając się”. Nim dobiegła do parku miała całkiem przemoczone trzewiki i skarpetki, w związku z czym nie była w najlepszym humorze. Na szczęście park, choć tak samo mokry, był cichy i pusty, przez co jego widok działał uspokajająco. Gdy więc wolnym już krokiem dotarła pod chatkę tylko westchnęła ciężko. W taką pogodę wspinaczka po kręconych schodach nie była najlepszym pomysłem, dużo bezpieczniej byłoby dostać się na górę lewitując. „Jeśli by się nie było Mayeczką” burknęła w myślach, wspominając swe postępy w nauce tego zaklęcia. Lewitacja w jej wykonaniu prawie zawsze kończyła się bolesnym upadkiem, a nie do końca o to w tym czarze chodziło, więc z konieczności unikała używania go. Gdy po śliskich deskach schodów dotarła na równie śliskie deski werandy była całkowicie zdecydowana wymóc na Ice i Serice zbudowanie balustrady.

Gdy otworzyła drzwi westchnęła zaskoczona. Cały salon był gruntownie zdemolowany, jakby miała tu miejsce walka całej zgrai oprychów. Stoły powywracane, miski i dzbany potłuczone, zasłonki pozdzierane, kwiatki podeptane. Nawet w kineskopie telewizora utkwił, rzucony widać z wielką siłą, pogrzebacz. Jakby tego było mało – cuchnęło mokrym psem.

- IKa? Jesteś tu?
- Tu jestem moja droga – dobiegł ją cichy głos zza zasłony, która co prawda nie była zerwana, ale której ???????? jakimś cudem się odczepił z jednej strony i oparł o żyrandolu, przez co zasłona tworzyła jakby parawan. – Mogłabyś podejść?
- IKa, na Boga, nic ci się nie stało? – Łuczniczka ruszyła szybko w tamtą stronę zrzucając z głowy kaptur, po chwili jednak zwolniła podejrzliwie. – Czemu tu taki bałagan?
- Żebym się mogła lepiej przygotować na twój powrót – odparła postać za zasłoną, której Maya ledwie widziała kontury sylwetki.
- A-ha... – Łuczniczka robiła się coraz bardziej nieufna, coś jej wyraźnie nie grało. – A czemu masz taki gruby głos?
- Żeby cię lepiej powitać – odparła postać, zauważalnie, acz mało umiejętnie ścieniając głos.
- Aaa... – Maya stanęła krok od zasłony, łapiąc ją ostrożnie ręką i zaczynając ciągnąć. Pierwszym co odsłoniła było olbrzymie ostrze miecza. – A po co ci ten miecz, IKo?
- Żeby cię zjeść – warknął wysoki mężczyzna już swym naturalnym głosem, zadając potężne cięcie wzmiankowaną bronią.

Był jednak zbyt wolny, łuczniczka pięknym saltem odskoczyła do tyłu, ostrze zaś przebiło deski podłogi. Lądowanie Mayi już nie było takie piękne, gdyż mokre trzewiki wpadły w poślizg na podłodze i upadła jak długa. Nim się obejrzała stał nad nią napastnik ze wzniesionym do kolejnego ciosu mieczem.

* * *

- Ifusiu, a co to za książka?
- Jak sam możesz Kiopku zauważyć – zafara puściła na podłogę opasłe, pokryte zieloną skórą tomiszcze. Na okładce złotymi literami pisało „Xyęga Magiyey Imć Pani Gem Adaig Ferch Epro, z Domu Drumlann, Elfickyey Czarodzyeyki”. Oba zwierzaki przycupnęły za przewróconym fotelem i nie zwracały najmniejszej uwagi na walkę na śmierć i życie kilka metrów dalej. – Jest to księga magii. W niej właśnie znalazłam czar, którym zmusimy fasolę, by wyrosła i zabrała nas do krainy olbrzymów.
- Piękna księga! Na pewno zaklęcia w niej są niesamowicie potężne.
- Dokładnie – Ifusia uśmiechnęła się. Byłby to bardzo przerażający uśmiech, gdyby nie należał do małego, futrzastego zwierzaka o wielkich, niewinnych oczach. – Szybko, posadź nasiona w doniczce, a ja zaczynam recytować!
- Tak jest!
- No więc khem hem...

* * *

Maya w ostatniej sekundzie odturlała się, unikając przecięcia na pół. Szybko wróciła na miejsce, a miecz ponownie minął ją o włos, uderzając tam, gdzie przed chwilą leżała. Sytuacja się powtórzyła po raz trzeci, teraz jednak napastnik rozwalił podłogę do reszty i zrobił sporą dziurę, przez którą było widać trawę kilka metrów poniżej. Widząc, że taka zabawa ma niezbyt ciekawe perspektywy, szybko zmieniła taktykę. Konkretnie zauważyła, że stoi on na małym dywaniku, chwyciła więc za brzeg dziury w podłodze ręką, a piętami zahaczyła o dywanik. Podciągając nogi pod siebie wyrwała mu grunt spod nóg gdy właśnie wznosił ponownie miecz, przez co, gdy runął jak długi, omal sam się na niego nie nadział.

Zdołała powstać i zrzucić krępującą ruchy pelerynkę, ujrzała jednak, że on także jest już na nogach, z mieczem w ręku. Rzuciła się do ucieczki, przebiegając pod pobliską ławą, chcąc utrudnić mu zadanie. Nie na wiele to się zdało, przepołowił ją jednym ciosem i kontynuował pościg. Łuczniczka biegła dalej wskoczyła na przewrócony fotel, nie zwracając uwagi na wydobywające się zza niego dziwne światło. Zeskoczyła z drugiej strony i pobiegła dalej, czarnowłosy zaś przeskoczył fotel jednym susem, miał jednak pecha przy lądowaniu. Wdepnął w doniczkę wypełnioną świeżą ziemią, zresztą dokładnie w momencie, gdy Ifusia, nieświadoma niczego, wypowiadała ostatnie słowa recytacji. Z doniczki wystrzeliły momentalnie grube pnącza fasoli, które oczywiście zaczęły się piąć po najbliższej podporze. Oczywiście był nią niedoszły zabójca Mayi, który zaczął się miotać i ryczeć jak schwytane w sidła zwierzę, rozrywając część pnączy, na ich miejsce jednak natychmiast wyrosły następne. Zabawa trwała dobry kwadrans i Maya, która wróciła obserwować zwabiona krzykami, zachodziła w głowę jak długo facet będzie miał siły. Gdy wreszcie się uspokoił wyglądał jak dorodny żywopłot, sapał zaś jak miech kowalski. Łuczniczka spoglądała spokojnie we wściekłe oczy, gdyż tylko tyle dało się dostrzec spod liści.

- Już się uspokoiłeś na tyle, bym ci mogła zadać jakieś pytania?
- Tak jakby – mruknął gniewnie, ale przytomnie.
- A więc najoczywistsze pytanie – czemu chciałeś mnie zabić?
- Jestem rycerzem Zakonu Świętych Jerzego i Michała. Na rozkaz mego mistrza miałem pozbyć się zagrożenia dla ludzkości.
- Jakiego znów zagrożenia i co to ma wspólnego ze mną?
- Zgodnie z proroctwem jakie do nas dotarło – na świat już przyszedł zły Mesjasz Zagłady. Czeka on tylko na przebudzenie.
- No dobrze, ale co to, psia kostka, ma do mnie?
- Ty jesteś tym mesjaszem. Jeśli nikt tego nie powstrzyma, niedługo sprowadzisz na ten świat zniszczenie, utopisz go w morzu krwi i cierpienia.
- ... – Dziewczyna wpatrywała się w piwnoszare oczy, a jej mina nie wyrażała zupełnie nic. Czuła się jakby oberwała obuchem. – Ja... – Wydukała. – Miałabym sprowadzić na świat... Zagładę?
- Tak – jego głos był całkowicie pozbawiony litości. Po chwili milczenia dorzucił lekkim tonem. – To znaczy nigdy nie mieliśmy okazji sprawdzić, na ile nasze proroctwa są prawdziwe, ale taka możliwość istnieje.
- Kimi wa baka! – Krzyknęła Maya, z wrażenia aż siadając na podłodze. – Omal nie dostałam zawału ty... Jak się w ogóle nazywasz?!
- Ysengrinn von Bad Altheide, do usług szlachetnej panience. Niestety tym razem tylko w przenośni.
- Rycerz, co? – Zamyśliła się nagle, opierając podbródek na ręce. – Czy przysięgniesz, że nic mi nie zrobisz i pójdziesz sobie, jeśli cię teraz puszczę?
- Słucham?!
- Wiesz... Nie mam za bardzo ochoty cię tu trzymać, zwłaszcza, że jesteś duży więc pewnie dużo jesz. Więc puszczę cię teraz i idź sobie w diabły, a jeśli wrócisz to cię zwyczajnie usmażę. Stoi.
- Hmm – miała wrażenie, że się uśmiechnął, trudno to było jednak stwierdzić. – Dobrze, przysięgam, że odejdę w pokoju. Nie mogę jednak przysiąc, iż nie wrócę.
- Domyślam się. OGNIOKULA!!! – Rzuciła w fasoloworycerzowy żywopłot kulą ognia, otaczając go burzą płomieni. Po chwili płomienie zaczęły gasnąć i wreszcie zmieniły się w żarzące resztki, z których Ysengrinn mógł się wydostać. O dziwo nie wyglądał na poparzonego czy nawet specjalnie poturbowanego. Otrzepał się z popiołu i ukląkł na kolano.
- Zgodnie z przysięgą odchodzę. Do następnego spotkania, panienko.
- Oby nie rychłego.

Wstając rycerz złapał za skraj swej peleryny i teatralnym gestem się nią owinął. Nie zauważył jednak, że jej koniec zahaczył o jakąś rozwaloną szafkę i ruszył do wyjścia. Nim łuczniczka zdążyła go ostrzec peleryna go pociągnęła, tak, że okręcił się wokół osi. Dość nieszczęśliwie zresztą, gdyż akurat gdy przechodził przez drzwi, o wiele za niskie jak na kogoś jego wzrostu, szedł tyłem i gruchnął potylicą w powałę, że aż się rozniosło. Łuczniczka westchnęła, ale nic już nie powiedziała. Zdecydowanie jednak powinna, gdyż rycerz wyszedł z zaciśniętymi z bólu oczami na werandę, najwyraźniej zapominając na jakiej jest wysokości.

- Aaaaa!!! – Rozległ się krzyk, po nim zaś potężny huk.
- Na Boga jedynego... – westchnęła Maya. Ifusia i Kiopek smętnie pokiwali główkami.
Amra - 13-03-2006, 15:30
Temat postu:
Powiem ci, ze calkiem calkiem. Jak dla mnie to moze byc
Ysengrinn napisał/a:
Rzuciła w fasoloworycerzowy żywopłot kulą ognia

Fasoloworycerzowy? Ciekawy wyraz...
Serika - 13-03-2006, 18:17
Temat postu:
Nie może być, to jest GENIALNE! I nie do docenienia przez osobę, która nas dobrze nie zna :P Ysen, kończ, bo Cię będę po nocach straszyć :D
Ysengrinn - 13-03-2006, 18:38
Temat postu:
Macie ją, jeszcze nie wykoncypowałem rozwinięcia, a ona już kończyć każe;).
Mai_chan - 13-03-2006, 19:02
Temat postu:
Ano, co ja będę mówić...
...Po pierwsze wrodzona kobieca próżność jest wielce zadowolona, z uczynienia Maieczki main heroine... Ale to normalne...
Po drugie, jak już mówiłam setki razy, masz zmysł obserwacji, poczucie irracjonalnego humoru i zapędy parodystyczne :P Good for you
Po trzecie... Nie będę oryginalna, jeśli powiem, że chcę więcej XD"

Maieczka ma Mhroczną Przeeeeeszłooooość XDDDD Jeeeeej!
Zegarmistrz - 14-03-2006, 09:54
Temat postu:
Mnie to śmieszy, ale mam głębokie podejrzenie, że osoba, która nie siedzi w tych samych tematach, co my nie zrozumiałaby dokumentnie niczego...
Ysengrinn - 14-03-2006, 13:06
Temat postu:
Jedyna parodia, jaką napisałem, a jaka byłaby zrozumiała dla niewtajemniczonych to Historia Polski Realoaded. Ta pisanina tutaj jest totalnie umarła dla świata, z samego zresztą założenia. Powiedzmy, że na szerokie wody wypłynę, jak doszlifuję styl (i nikt mnie nie zabije za, powiedzmy, zrobienie z niego niemieckiego bisza-komunisty;P).
Anonymous - 14-03-2006, 13:22
Temat postu:
ie to bawi, choć nie jestem pewien do jakiego stopnia siedzę w "tych" klimatach. Sam lubię pisać parodie więc warto poczytać co wymyślają inni.
Ysengrinn - 12-04-2006, 21:33
Temat postu:
DA GREJT KONTYNIUEJSZYN PART TU

Obudziło go ćwierkanie ptaków za oknem. Nim jeszcze otworzył oczy zdziwiła go miękkość łóżka i posłania, nie mówiąc o jasności, wyczuwalnej nawet mimo zamkniętych powiek. Był przyzwyczajony do sypiania na twardych pryczach w jakichś mrocznych, zakonnych kazamatach, rozlokowanych w różnych częściach świata. Szybko jednak przypomniał sobie, że przecież wcale nie wrócił poprzedniej nocy do konwentu. Usiadł gwałtownie na łóżku rozwierając oczy, wyrzucając rękę w stronę miecza. A raczej miejsca, gdzie zwykle kładł miecz, gdy zasypiał się. Oczywiście go tam nie było. Przy okazji zauważył, że jego nogi są jakby skrępowane, podobnie jak tułów i lewa ręka, owinięte bandażami. Zdarł okrywającą je pościel i zauważył, iż nogi unieruchomione deseczkami, zupełnie jakby były złamane. Zresztą, sądząc po bólu, jaki właśnie się odezwał były. Zawirowało mu w głowie i opadł bezwładnie na poduszkę. Wtedy usłyszał, że ktoś otwiera drzwi i wchodzi do środka.

- O, obudziłeś się – usłyszał miękki, męski głos. Otworzył oczy i zobaczył bardzo przystojnego, choć niezbyt męsko wyglądającego młodzieńca. Ubrany był w fioletową, falbaniastą koszulę z błękitnym halsztukiem. – Przyniosłem panu prochy. Powinien je pan zażyć, dla swojego dobra.
- Kim jesteś? Co to za miejsce?
- Nazywam się Miya Mizuno i pracuję tu jako stażysta – wyjaśnił, stawiając na szafce obok rycerza tacę z jakimiś buteleczkami. – Tu, czyli w biurze Stowarzyszenia Naukowego Twierdza Chaosu. Panienka Maya kazała mi się panem zaopiekować, po tym, jak przyniosła pana na górę całego połamanego.
- Panienka Maya? – Zdziwił się Ysengrinn, mrugając oczami. – Czemu by to miała robić?
- Nie mam pojęcia, ja tu tylko pracuję – wzruszył ramionami chłopak. Głośne przemyślenia łuczniczki, że zabieranie go do szpitala wzbudziłoby zbyt wielką sensację, a zakopywanie w parku groziło popsuciem dobrych stosunków z władzami miasta, postanowił zostawić dla siebie. – Napijesz się może herbatki?
- Tak, z cukrem poproszę – rycerz nie do końca zrozumiał, czemu jego opiekun się wzdrygnął, gdy to usłyszał, postanowił to jednak zignorować. Zwłaszcza, że miał jeszcze parę pytań. – Jak długo macie zamiar mnie tu trzymać?
- Aż wróci Minamoto-san, albo Crex-san, jedna z moich przełożonych i pana uzdrowi. Ma pan połamane obie nogi, sześć żeber, mnóstwo stłuczeń, otarć, do tego doświadczył wybicia barku, wylewu wewnętrznego i wstrząsu mózgu. Panienka Maya była w stanie uzdrowić tylko najpoważniejsze obrażenia.
- Rozumiem.

* * *

- Nie za bardzo rozumiem – Thotem poprawił okulary, patrząc na Yubiego, zasiadającego przed nim na potężnym, zdobionym tronie. Swoją drogą stwierdził, że dramatyzm dramatyzmem, ale ładowanie takiego kloca do laboratorium to lekka przesada. – Przecież tydzień to chyba nie jest dużo?
- Czyżbyś kwestionował mój zamysł strategiczny śmiertelniku? – Odparł ze złowieszczym uśmiechem Yuby, upijając nieco ze sporego kielicha. Tron zwrócony był w kierunku głównej sali, stojącego za nim Thotema nie zaszczycał nawet spojrzeniem. – Im szybciej uwiniemy się z planem skonstruowania Bundaabafe, tym szybciej weźmiemy się za kolejne przedsięwzięcia.
- Rozumiem, ale... Czy przez to nie narażamy się na dekonspirację?
- Bez obaw. Moi ludzie to profesjonaliści. Nikt nawet nie zauważy, że coś się stało – wyciągnął rękę z kielichem na bok, a jedna z meido podeszła i dolała z imbryczka gorącej czekolady. – Caibre!
- Tak panie? – Thotem dopiero teraz ujrzał klęczącego na granicy cienia niewysokiego mężczyznę. Dało się zauważyć tylko, że jest w długim płaszczu i ma potężną, połyskującą na rdzawo grzywę.
- Ruszaj.
- Niezwłocznie, panie.

* * *

Maya westchnęła, patrząc przez okno autobusu. Czuła się mimo wszystko trochę głupio. Oczywiście facet sam był na tyle inteligentny, że chodził po werandzie domku z zamkniętymi oczami, przez co spadł i złamał sobie obie nogi. Ona tylko chciała mu pomóc i zabrała go na górę, by nie mókł na deszczu, a że był gdzieś tak ze dwa razy większy pomogła sobie czarami. Oczywiście wiedziała, że jej lewitacja nie zawsze skutkuje, ale zazwyczaj jednak nie zawodziła aż tak często. Inna rzecz, że zazwyczaj używała jej do przenoszenia drobnej łuczniczki, a nie olbrzyma, okrytego jakąś dziwną zbroją. Tak czy siak kilkakrotnie jej się „wymsknął” i poturlał po schodach, raz nawet niemalże pociągając ją za sobą. Gdy wreszcie jakimś cudem dostarczyła go na górę wyglądał co najmniej nieciekawie, ona zaś przypomniała sobie, że przecież mogła poprosić o pomoc któregoś trolla od Xenipha.

W sumie jednak facet był dość odporny i dalej dyszał, gdy wychodziła do szkoły, powinien więc bez problemu wytrzymać do przybycia jej mistrzyni, a wtedy nic mu nie będzie groziło. Nie licząc oczywiście zamiany w żabę i zamknięcia w słoiku, ale to już leżało tylko i wyłącznie w gestii rycerza, by tego uniknąć. Mogła zacząć się martwić czym innym – nowy psor od angielskiego zażyczył sobie wypracowania. Tematem było „Kto jest moim idolem i dlaczego jest to Josif Wissarionowicz Stalin”. I miała się zmieścić na trzystu stronach. Miała nieprzyjemne wrażenie, że nie powiedział tego ostatniego żartobliwie. Miała nadzieję, że wystarczy mu to, co zawarła na pięciu, a co i tak pisała do pierwszej w nocy.

* * *

Płacz dziecka, ciemność, uczucie chłodu. Gdzieś z boku nikłe światełko. Nagle ciemność pęka, powstaje wąska szpara światła, która szybko się poszerza w kształt prostokąta. Majaczą w nim dwa cienie. „Cóż to? Ktoś nam coś podrzucił?” „To dziecko, na bogów, dziecko! Któż by zostawiał takie maleństwo na pastwę losu?” „Może to znak? Może bogowie chcą nam złagodzić stratę synka?” „Któż to wie? Weźmy je do środka, nim uświerknie!” Wyciągnięte, czerwone od światła ręce. Ciepło...

* * *

Łuczniczka obudziła się nagle i stwierdziła, że autobus stoi. Wyjrzała za okno i zobaczyła policyjną blokadę, sporo funkcjonariuszy, radiowozów z włączonymi kogutami i ze dwa mechy do tłumienia zamieszek. Zerknęła szybko na zegarek i zaklęła. Już powinna się zaczynać pierwsza lekcja, a nic nie wskazywało na to, by miała w najbliższym czasie ruszyć. Wstała, krzyknęła do kierowcy by otworzył drzwi, po czym wybiegła na zewnątrz. Akurat w pobliżu stał policjant.

- Sumimasen, proszę pana, ale czemu na Boga droga jest zamknięta?
- Nic na to nie poradzimy. Pichi Puchi Merodi-tai właśnie stacza tam pojedynek z kolejnym demonem.
- Pichi Pichu...
- Puchi.
- Pichi Puchi Merodi-tai?
- Hai!
- Nie mam więcej pytań...
- Proszę.
- Hej ty! Gdzie leziesz?! – Dobiegł ją nagle krzyk parę metrów dalej. Inny policjant trzymał za rękę niewysokiego chłopczyka z potężną, rudą czupryną. Nawet stąd Maya potrafiła dostrzec, że ma jadowicie zielone oczy. – Nie widzisz, że wstęp wzbroniony?!
- Ale mój piesek tam pobiegł! – Wrzasnął trzymany płaczliwym głosem. – Muszę go złapać!

Po chwili wyrwał się i dał nura pod taśmę ostrzegawczą, nim stróż porządku zorientował się w sytuacji. Oczywiście wrzeszczał za nim i wyklinał do piątego pokolenia wstecz, nie odważył się jednak zrobić choćby kroku za taśmę. „Ach gdzie samuraje sprzed lat”, spytała łuczniczka siebie samą melancholijnie, po czym ruszyła biegiem w stronę metra. Może jeśli zdąży choć na zakończenie lekcji to nie obedrą jej ze skóry zbyt brutalnie.

* * *

- BUAHAHAHAHA!!! – Ryknęła wysoka, czarnowłosa kobieta ubrana w coś, co wyglądało jak efekt zakupów w lumpeksie dla demonów i tworów Chaosu. Zakładając oczywiście, że takie lumpeksy kiedykolwiek i gdziekolwiek istniały. – Żałosne śmiertelniczki! Naprawdę myślicie, że mnie pokonacie!
- Nawet jeśli byłybyśmy bez szans nie poddamy się! – Zakrzyknęła różowowłosa dziewczyna ze skrzypcami w lewej ręce, wskazując przeciwniczkę palcem. Miała na sobie cukierkowy, oczywiście różowy, strój, sporo plastikowej biżuterii, jej włosy zaś wyglądały jak osiemnastowieczna peruka z harcapem. – Nasza przyjaźń pozwala nam przezwyciężyć wszelkie przeciwności losu! Gdyby nie wzajemne wsparcie nie wytrwałybyśmy w naszych postanowieniach i nie osiągnęły swych celów! Ja Merodi, virtuose Mozarta, ukażę cię w imieniu kultury i sztuki! Dziewczyny, teraz!
- ETIUDA CHOPINA! – Krzyknęła kasztanowłosa dziewczyna, ubrana w białoczerwoną sukienkę. Takiego samego koloru promienie wystrzeliły z jej rąk.
- SYMFONIA BETHOVENA! – Dodała virtuose o rozczochranych włosach do ramion, wystrzeliwując promień w kolorze sepii.
- WALC STRAUSSA! – rzuciła zaklęcie dziewczyna z krótkimi włosami, bokobrodami i wąsami. Było ono błękitne i biegło falami jak woda w rzece.
- KYA!!! – Demonica zachwiała się pod ciosem zaklęć i widać było, że jest o krok od upadku. Zdołała jednak zachować równowagę. – Onore!
- Merodi, twoja kolej! Ata... – Kasztanowłosa odwróciła się do przyjaciółki, jednak miejsce gdzie przed chwilą stała tamta było puste. – Merodi, to nie pora na żarty! Gdzie jesteś?!
- Nie wiem co się dzieje, ale zastanowię się już po tym, jak poślę was do piekła – skomentowała demonica, wznosząc do góry ręce i inkantując zaklęcie. Pichi Puchi Merodi-tai patrzyły na nią jak sparaliżowane.

* * *

Niewielka Postać dźwigająca spory worek na plecach i niewiele mniejszą czuprynę na głowie, biegła szybko po piętrach pobliskiego wieżowca, lawirując między poprzewracanymi sprzętami. Mimo tak wielkiego wysiłku nie było po niej znać ani śladu zmęczenia. Dudnienie kroków docierało coraz wyżej, aż wreszcie solidny kopniak wysadził z zawiasów drzwi na dach. Tam już czekał nieziemsko wyglądający, szary myśliwiec z włączonym silnikiem, w którym za sterami siedział humanoidalny wilk w hełmie pilota. Wilk pomachał mu i wskazał na jeszcze jedną postać, przystojnego blondyna w czarnym płaszczu, pochylonego nad jakimś pudełkiem i gmerającego w nim. Postać skinęła głową i podeszła do mężczyzny w płaszczu. Ten wreszcie skończył majstrować, nacisnął przycisk, uruchamiając ładny, czerwony zegar elektroniczny, po czym odebrał ładunek od niskiego rudzielca i ruszył do myśliwca. Mikrus ruszył za nim, wkładając ręce w kieszenie mundurka. Wilk otworzył kokpit, do którego obaj wskoczyli jednym susem, i zaczął podnosić maszynę. Gdy myśliwiec wzniósł się jakieś siedem metrów nad dach pokrywa kokpitu się zatrzasnęła, a skrzydła rozdzieliły się na dwie pary, tworząc razem kształt podobny do litery „x”. Wyloty czterech silników odrzutowych zapłonęły na niebiesko, przed dziobem zaś otworzyła się nagle połyskująca na niebiesko dziura portalu, w którą myśliwiec dał nura, rozciągając się jakby był z gumy. Po chwili jedyne co pozostało na dachu to skrzynka, wydająca ciche odgłosy pikania.

* * *

Maya właśnie dobiegała do zejścia do podziemi, gdy zauważyła, że zza jej pleców błysnął potężny strumień światła. Nieświadomie obróciła się w biegu, akurat żeby być świadkiem, jak fala ognia, huku i pyłu zalewa wszystko i pędzi w jej stronę szybciej od dźwięku.

* * *

W wielkiej, jasnej sali, otoczonej kolumnami z białego marmuru, stał potężny, okrągły, kamienny stół. Na jego blacie była wyobrażona przeplatana, ośmioramienna gwiazda, mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy. Wokół stołu, w miejscach niejako wyznaczonych wierzchołkami gwiazdy, ustawione było osiem tronów, każdy wykuty z kamienia innego koloru. Były to kolejno – złoty, biały, błękitny, szary, wrzosowy, czerwony, zielony i bursztynowy. Przed każdym, prócz czerwonego, stała gustowna, porcelanowa filiżanka z odpowiadającą mu kolorem dekoracją, z parującym naparem. Większość była zresztą zajęta. Na złotym siedziała wysoka, czarnowłosa kobieta o złocistej skórze, ubrana w czarną suknię, złoty płaszcz oraz czarny kapelusz ze złotym paskiem. Biały zajmowała dużo niższa blondynka cała w bieli, obok niej wiedźma o bladej cerze, jasnobłękitnych włosach i takiejże sukni, okryta białym płaszczem ze strategicznie rozmieszczonymi, niebieskimi rombami. Na szarym był ustawiony imponujący stos opasłych tomisk, zwieńczonych szarym kapeluszem, kolejne trzy pozostawały puste, wreszcie na ostatnim zasiadała niewysoka szatynka, odziana w kombinację brązów i miedzi. Wszystkie obecne miały okulary i ubrane były podobnie, różniły się tylko w szczegółach stroju i oczywiście kolorami.

Potężne wrota otwarły się bezszelestnie i dało się słyszeć lekkie kroki. Do komnaty wkroczyły Serika i IKa, odpowiednio w czarnowrzosowej i zielonej kreacjach. Pozostałe wiedźmy wstały i skinęły im na powitanie, co one odwzajemniły i w milczeniu ruszyły do swoich miejsc. Serika usiadła obok stosu książek, IKa zajęła miejsce przy miedzianej szatynce. Wrzosowa czarownica wyjęła z torby jakieś kartki i zaczęła segregować, zielona uniosła kubek i upiła nieco herbaty.

- Chyba nie spóźniłyśmy się za bardzo? – Spytała. – Już zaczynamy?
- Nie, brakuje jeszcze jednej osoby – odparła wiedźma siedząca obok niej. – Zaczniemy jak tylko przybędzie.
- Kya!!! – Dobiegło z korytarza za drzwiami, akompaniowane brzękiem metalowych części uderzających w posadzkę.
- Już ją słyszę – mruknęła IKa, odstawiając filiżankę.

Nie minęło pięć sekund, gdy chaotycznym torem lotu wpadła na salę niewielka, błękitnoskrzydła wróżka w pstrokatym ubranku i cudem omijając kolejne czarownice dotarła nad stos książek koło Seriki. Chwilę krążyła nad nim, aż wreszcie opadła na kapelusz. Westchnęła ciężko, po czym pstryknęła palcami, co sprawiło, że leżąca na stole łyżeczka ożyła zaczęła lewitować. Następnie zaczerpnęła z filiżanki herbaty i powolutku podleciała do wróżki, by ta mogła się napić. Najpierw ostrożnie podmuchała na nią, po czym przystawiła usta i piła przez chwilę. Denerwująco długą chwilę.

- Aaach! – Westchnęła w końcu, zaspokoiwszy pragnienie.
- Czy my wreszcie możemy zacząć zebranie? – Zapytała dość obcesowo złota wiedźma. – Avellano?
- Myślę, że tak – stwierdziła brązowa, zerkając nienachalnie na Serikę, która najwyraźniej skończyła zabawę z papierem. – Jakie wieści ze wschodu?
- No więc tak – zaczęła IKa, po czym zrobiła pauzę, by mieć pewność, że wszyscy słuchają. – Tak jak przypuszczałyśmy natrafiłyśmy w Tokio na ślad działalności interesującego nas człowieka. Walenty Anatol Thotem, uznany za zabitego przez wyrwane spod mej kontroli zaklęcie, posiadał filie swych ośrodków na całym świecie, ze szczególnym uwzględnieniem Stanów Zjednoczonych i Japonii. Najwyraźniej w owych filiach także prowadził szeroko zakrojone prace nad systemami zbrojeniowymi. Wiele też wskazuje na to, że po jego śmierci ani nie przerwały one działalności, ani nawet nie zmieniły profilu badań.
- Tak – dodała Seriki, stukając plikiem kart w stół, by je wyrównać. – Udało nam się określić położenie co najmniej kilkunastu ośrodków badawczych, magazynów i ośrodków szkoleniowych. Zdobyłyśmy też pośrednie dowody na to, że jego śmierć była sfingowana.
- Rozumiem, że to IKa współpracowała przy sfingowaniu – wtrąciła złośliwie złota.
- Nie, Bianko, ja tylko zbyt pochopnie oceniłam, że nie żyje po tym, jak ujrzałam go w kilku kawałkach i imponującej kałuży krwi. Nie wzięłam jednak pod uwagę, iż mógł wykorzystać czarną magię.
- Pakt z demonem?
- Albo z czymś do demona podobnym. To na razie tylko poszlaki, ale w Tokio dzieje się coś dziwnego i niewykluczone, że on jest w zamieszany.
- Jak bardzo dziwnego?
- Bardzo bardzo.

* * *

- Miałem wrażenie, że oni mieli to zrobić niezauważeni – stwierdził sucho Thotem, wgapiając się w ekran. Szkła jego okularów odbijały obraz szarej chmury w kształcie grzybka na tle błękitnego nieba.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. Przecież zatarli wszelki ślad swej bytności w tamtym rejonie. Poza tym to była czysta głowica, już jutro nie będzie tam żadnego promieniowania.
- Nie da się ukryć. Hmm... – Naukowiec pochylił się nad jednym z obrazów. – Proszę spojrzeć na to. – Wcisnął przycisk sprawiając, że obraz pojawił się na szybie mostka. Przedstawiał on zdjęcie satelitarne Tokio, na którym znajdowało się czarne koło, w jednym miejscu stożkowato wcięte.
- Pacman – skomentował Yuby.
- Nie wydaje mi się, panie. Poza tym, pomijając już, że ten okrąg jest o wiele mniejszy, niż można by przypuszczać, to jeszcze w tym miejscu coś zatrzymało wybuch.
- Niemożliwe.
- A jednak.
- Hmm... – Zielonowłosy oparł brodę na dłoni w zamyśleniu. - Trzeba to sprawdzić. Coś o takiej mocy może się okazać godne zainteresowania...
- Niewątpliwie.
- A co z naszą nową zdobyczą? – Yuby wskazał na salę główną. Parę metrów od szklanej tuby stał teraz skomplikowany stelaż, do którego była przymocowana młoda dziewczyna o różowych włosach, ubrana w samą bieliznę. Miała opaskę na oczach i knebel w ustach, ręce spięte skórzanymi pasami do pierścienia nad sobą. Pasy opinały też jej tułów i krępowały nogi. Rudzielec w mundurku dumnie patrzył na swe dzieło, bezskutecznie odciągany przez wrzeszczące gimnazjalistki. Wilk radośnie ganiał swój ogon niedaleko. – Jakoś nie wykazujesz entuzjazmu.
- Ależ oczywiście, że to wspaniałe osiągnięcie. Niewątpliwie przyspieszy nasze prace i ułatwi osiągnięcie pozytywnych rezultatów...
- Tylko?
- Tylko mam wrażenie, że właśnie wywiesiliśmy transparent informujący o naszej działalności.
- Detale.




* * *

Świeciło słońce. Na ukwieconej łące słychać było śpiew polnych ptaków i brzęczenie cykad, w powietrzu fruwały dziesiątki motyli. Obraz tak idylliczny, że aż zupełnie nierzeczywisty. Mała, rudowłosa dziewczynka z warkoczykiem gania za motylem, chichocząc jak szalona.

- Byłaś adoptowana? – Zdziwił się postawny szatyn, siedzący na kocu obok niskiej, rudowłosej dziewczyny. – Nigdy nic o tym nie mówiłaś.
- Nie było okazji – odparła spokojnie, z lekkim uśmiechem. Ów uśmiech to jedyne, co dało się dostrzec z jej twarzy, reszta była jakby skryta za niewidzialną zasłoną. – To nic takiego, moi przybrani rodzice nigdy nie widzieli różnicy. Tylko wszyscy się dziwili, że tylko ja jestem ruda.
- No rzeczywiście, nigdy o tym nie myślałem – roześmiał się ciepło. – Arisa odziedziczyła to po tobie, co?
- No ba...
- Czy... Czy jej dar również pochodzi od ciebie?
- Zapewne... Wiesz, nie wiem o swoim pochodzeniu absolutnie nic. Rodzice znaleźli mnie w koszyku i przez całe życie nie wydarzyło się nic niesamowitego. Aż do urodzenia Ariski.
- Nasze kochane maleństwo, któremu nie bez powodu nadano imię Arisa, Ostrze Płomieni. Właśnie ze względu na ten ogień widoczny w jej oczach. Jak myślisz, co on może ozna...
- Buha! – Dziewczynka, najwyraźniej znudzona motylkami, wskoczyła mężczyźnie na plecy i objęła rączkami szyję. – Obgadujecie mnie?


* * *

- Co to było... – Maya powoli podniosła głowę z ziemi i oparła na dłoni.

Nie mogła na tyle zebrać myśli, by zastanowić się nad wizją, wydawało jej się, że świat wiruje. Gdy wreszcie się trochę uspokoiło powoli podniosła się na kolana, dalej mając w głowie dziką kołomyję. Tym razem nie miała wątpliwości, to nie mógł być zwyczajny sen. Miała wrażenie, że tak ten jak i wcześniejsze to wspomnienia, na pewno jednak nie jej wspomnienia. Jakby coś, jakaś osoba, była w niej uśpiona... Oblał ją zimny pot, gdy przypomniała sobie o rycerzu. Czyżby w tym co on mówił była prawda? Czyżby te fakty były ze sobą związane i czy to znaczyło, że...

- Matko, czemu ja tu zastanawiam się nad tymi bredniami, jak trzeba do szkoły lecieć!?

* * *

- Zaiste, bardzo, bardzo dziwne – podsumowała monolog Seriki Avellana, splatając palce i opierając łokcie na blacie. – Jak myślisz, Noma, może mieć to jakiś związek z tym, nad czym pracujemy?
- Prawie na pewno – potwierdziła błękitnowłosa, dystyngowanie pijąc herbatę. – Znaki są zdecydowanie zbyt podobne, by mogło chodzić o przypadek.
- A... A o co chodzi? – Spytała IKa, zwracając się do Avellany, Bursztynowej Wiedźmy. Wiedziała, że Noma nie była skora do wyjaśnień.
- Od dłuższego czasu pracowałyśmy nad kilkoma proroctwami, mętnymi jak siedem nieszczęść. O dziwo wszystkie okazały się nie dość, że logiczne, to jeszcze najwyraźniej opowiadają o tym samym przyszłym wydarzeniu. Wszystko wskazuje na to, że wydarzy się ono właśnie w Tokio.
- A co konkretnie się wydarzy?
- Mówiąc szczerze cholera jedna wie. Zapewne dowiemy się, jak się już wydarzy.
- A czy jedna z wersji przewiduje, że zbliża się koniec świata?
- Owszem, ale to byłoby chyba za banalne – nagle szatynce coś jakby się przypomniało. - Słuchajcie, a odbiegając już od tego, czy z wami przypadkiem nie było tej młodej adeptki?
- Mayeczki? Owszem, była z nami, ale musi chodzić do szkoły, więc została w Tokio.
- Adeptka. Phi! – Fuknęła nagle wróżka, wierzgając nóżkami. – To dziewuszysko potrafi co najwyżej ogniokule rzucać, jak jakiś barbarzyńca. Do tego jest niewychowana i pyskata!
- Khem... – Bianca pozwoliła sobie poprzestać na chrząknięciu.
- Tris przecież to nie jej wina, że Drowek chciał cię zjeść – stanęła w obronie uczennicy Serika. - Wybacz, ale wyglądasz jak wyglądasz.
- To znaczy JAK?!
- Jak mucha – westchnęła Noma.
- Tłusta mucha – dorzuciła złośliwie Złota Wiedźma.
- Że niby jestem gruba!?
- No. Powiedzmy, że jak ważka – zaproponowała kompromis IKa, starając się nadać swemu uśmiechowi pozorów dobrotliwości. – Ave, po co ci Mayeczka?
- Mi po nic, ale z nie do końca potwierdzonych, acz wiarygodnych, informacji wynika, że interesuje się nią jakaś sekta. W zasadzie kilka sekt.
- W tym Watykan – mruknęła Bianca.
- W tym Watykan – potwierdziła Avellana. – Więc uważajcie na nią, by przypadkiem nie zmieniła stanu cywilnego pod waszą nieobecność, bo związki z bogami są problematyczne.
- Wierzę.
- IKa, co chciałaś przez to powiedzieć? – Zapytała słodko Bursztynowa Wiedźma.
- Nic, nic. Tak sobie. Ale Watykan raczej nie planuje jej swatać z nikim, co? – Zielona poczuła pilną potrzebę zmiany tematu.
- Znając ich pewnie bardziej ich interesują inne sekty. Ale niewykluczone, że szykują dla niej gustowny stosik albo przynajmniej zaciszny klasztor.
- Ał...
- Może ja do niej zadzwonię, żeby uważała? – Zastanawiała się na głos Serika, wyciągając komórkę.
- Teraz to ona ma lekcje, zostaw. Ale możesz zadzwonić do Xenipha, żeby kogoś tam wysłał.
- Na przykład kogo?
- A bo ja wiem? Niech on coś wymyśli.

* * *

Maya oczywiście nie zdążyła na pierwszą lekcję, na swoje szczęście odkryła jednak, że anglicysta także się nie zjawił. Zjawił się jednak na drugiej, gdy miała być matematyka i jak gdyby nigdy nic zaczął dyktować. Na pytania o matematyczkę odparł, że tym razem to zignoruje, ale następnym mogą pytającego spotkać nieprzyjemne konsekwencje. Dyktował nieprzerwanie przez następne trzy godziny, z krótką przerwą na wiele mówiące spojrzenie pod adresem nauczyciela od gospodarstwa domowego, który otworzył drzwi przekonany, że teraz w planie stoi jego lekcja. Uznał jednak, że skoro gaijin sensei przeciąga swą naukę, to ma jakiś ważny powód, on sam zaś ma przecież coś do zrobienia. Na Okinawie.

Na przerwie zachowanie nauczyciela było przedmiotem żarliwej dyskusji łuczniczki i jej przyjaciółek. Maya na przykład nie zgadzała się, że to co zrobił było bardzo męskie i cool. Podobnie jak nie zgadzała się, że jest definicją fizycznego piękna. Wreszcie – nie była ciekawa, czy to, że na powitanie zwykł bić i kopać przewodniczącego, spowodowane jest tylko zwykłym seksualnym przyciąganiem czy też czymś bardziej głębokim i romantycznym. Pod koniec rozmowy Naomi i Kozue co chwila spoglądały w sufit i ciężko wzdychały, najwyraźniej się zastanawiając jak można być aż tak nie na czasie.

* * *

- Za tatusia.
- Czy mógłbyś, szanowny panie obrzydliwy pomiocie szatana, nie wpychać w twarz łyżki z tym paskudztwem?
- To jedz sam – odparł niewzruszony Jurg, nie cofając łyżki. – Zupa slorgowa dobra.
- Nie wydaje mi się, bym chciał wiedzieć co to są slorgi. Nie możesz tego po prostu zostawić i wyjść?
- Nie. Zaraz by przylazły głodne neopety i zeżarły.
- Czym na Peruna są neopety?
- Nie chcesz wiedzieć.

Nagle drzwi do pokoju się otwarły i wszedł wysoki humanoid okryty czerwoną zbroją, wyposażony w potężne, stalowe skrzydła. Ysengrinn ostatecznie zwątpił w swoją poczytalność, która po raz pierwszy zachwiała się na widok wielkiego, zielonego trolla, a po raz drugi, gdy podjął z nim rozmowę. Przybysz nie przejmując się tym, że jest tylko wytworem wyobraźni chorego umysłowo rycerza, bezceremonialnie złapał go za szczękę i otworzył mu usta. Następnie wpakował w nie buteleczkę z czymś zielonym, bąbelkującym i śmierdzącym paskudnie po czym poczekał, aż całość spłynie do gardła. Gdy rycerz przestał się krztusić postawił ją na stoliku i wreszcie odezwał.

- To mikstura lecznicza dla neopetów. Zaraz będziesz całkowicie zdrowy. Jeśli w ciągu kwadransa nie zmienisz się w plującego kwasem, śluzowatego mutanta o czterech głowach, to mam dla ciebie zadanie.
- Jakie znowu zadanie do jasnej cholery?!
- Pójdziesz do szkoły Hosen Gakuen Kyuugaku i będziesz pilnował Mayi. Podobno ktoś na nią może próbować zamachu.
- Owszem JA!
- To nawet lepiej, będziesz wiedział jakie są jego słabe punkty i bez trudu pokonasz.
- ... – Ysengrinn zmierzył go wzrokiem, choć wątpił, by dało to efekt. Facet, mimo iż całkiem materialny, gadał zupełnie bez sensu, więc prawdopodobieństwo, że jest narkotycznym schizem bynajmniej nie malało. Mimo to rycerz czuł się niezmiernie głupio, że zaopiekowali się nim mimo tego, co on próbował zrobić. Skoro więc mógł się odwdzięczyć to czemu nie? – Mam tam iść sam?
- Racja, Jurg pójdzie z tobą. Przyda mu się trochę ruchu – to powiedziawszy przybysz ruszył do wyjścia, nie oglądając się za siebie.
- Czyś ty oszalał?! Przecież to troll!
- Nie bój się, jest przeszkolony w ukrywaniu się w tłumie.
- Że co...?! - Nie usłyszał odpowiedzi, gdyż nieznajomy już opuścił pokój. Spojrzał na trolla, który zresztą dalej trzymał łyżkę jakby nic się nie wydarzyło. Po dłuższej chwili westchnął i odwrócił wzrok. – W sumie i tak mnie tu nikt nie zna.

* * *

- Jak już mówiłem, to tylko tymczasowo. Spłacam dług wdzięczności.
- Robiąc mi obciach przed całą szkołą?
- Podobno grozi ci niebezpieczeństwo – Ysengrinn wzruszył ramionami, mimowolnie brzęcząc ćwiekami kurtki. Ponieważ uznał, że ktoś jego postury i aparycji i tak nie ma szans ukrycia się w tłumie Japończyków, postanowił udawać turystę ze Stanów. Niestety w jego mniemaniu turysta ze Stanów nosi ciemne okulary, glany i czarną, skórzaną kurtkę z mnóstwem naszytych sentencji w gotyku i srebrnych ćwieków, w większości w kształcie krzyża. I oczywiście miecz na plecach. – Więc chyba bezpieczeństwo jest ważniejsze od obciachu.
- Dobra, a teraz mi jeszcze powiedz jedno – Maya wydawała się zafascynowana swoimi bucikami, jednocześnie przyciskając ręce do boków, by nikogo nie udusić. Ani rycerza, ani potężnego tłumu gapiących się na niego uczniów. Zwłaszcza zaś Kozue, cykającej jej zdjęcia kieszonkowym aparatem. – Kto to do cholery jest ten tu!? – To mówiąc wskazała ogromnego, tłustego tanuki w stożkowym kapelusiku, z nieodłączną butelką sake w łapie, stojącego obok rycerza. Tłuścioch ożył, złapał się pod brodą i zaczął ściągać maskę, pochylając się przy tym i szepcząc konspiracyjnie.
- To ja, Ju... – Rycerz w ostatniej chwili wcisnął głowę tanuki z powrotem na swoje miejsce, nim troll ją zdążył zdjąć i do końca się przedstawić. – Jurg...
- Noż kuźwa, czy wyście poszaleli?! Chodźmy już, nim ktoś wezwie telewizję! – to mówiąc złapała ich za ręce i pociągnęła za sobą w kierunku bramy szkolnej.

Oba wielkoludy nie stawiały oporu, co jednak tylko zwiększało komizm całego widowiska. Kawalkada niedużej dziewczyny, wielkiego satanisty i gargantuicznego tanuki wkrótce minęła bramę i skierowała się w stronę zejścia do metra, tylko cudem nie ciągnąc za sobą ogona gapiów. Dopiero gdy znaleźli się na schodach prowadzących do podziemi łuczniczka zdecydowała się odezwać i odwróciła głowę. Jej stopy nagle jednak straciły grunt i osunęła się w nicość, razem zresztą ze swymi towarzyszami. Z wrzaskiem zapadła się w nicość.

* * *

Pierwszy uderzył w podłoże gigantyczny tanuki, wydając odgłos jak wielka, gumowa kaczucha. Na nim wylądował rycerz, łapiąc natychmiast w ręce Mayę, która jakimś cudem znalazła się na samej górze spadającej plątaniny. Dzięki takiej, a nie innej konfiguracji nikomu nie stała się większa krzywda, choć humory całej trójki do dobrych nie należały.
Łuczniczka szybko wyrwała się z objęć trochę zdezorientowanego rycerza i zeskoczyła na ziemię. Byli na jakimś odludziu, na pewno jednak wciąż w obrębie Tokio. W pobliżu widać było wielki budynek, najpewniej zamkniętą fabrykę, sądząc po kominach.

- Dobra, kto był taki dowcipny?! – Rzuciła w przestrzeń, przyzywając do ręki ogniokulę. Jej towarzysze także już się pozbierali i stali gotowi do boju. Niemalże okrągły tanuki w postawie bojowej prezentował się zresztą rozkosznie kretyńsko.
- Hahahaha! – Dobiegł jej wysoki, kobiecy śmiech gdzieś z boku, od strony zachodzącego słońca. - Nie brak ci odwagi.
- No ba. Za to tobie, słońce, go chyba nie staje, skoro się ukrywasz.
- Hihihihi! Zadziorna jesteś. Ale nie bój się, nie zamierzam się chować – rzeczywiście, wkrótce dało się słyszeć stukot kroków po betonie. Maya nie widziała na razie nic poza czarną sylwetką. Zdołała jednak zauważyć, że sylwetka ma wielką, wilczą kitę. – Nazywam się Chimeria Quatro. Przybyłam po twą duszę, moja droga.
Irian - 12-04-2006, 21:54
Temat postu:
Gahh. Śmiałam się na tyle głośno, że obudziłam Rava i teraz się na mnie obraził... _^_' Enyłej, śliczne. Dziewczyny pewnie będą krzyczeć, żebyś kończył, więc uprzedzam - nie kończ! Nie kończ! Pisz jak najwięcej! XD

Tylko Cai mówiący grzecznie 'tak, panie' jest okropnie OOC. 'jasne, szefuniu' by pasowało o wiele bardziej...
Serika - 12-04-2006, 22:02
Temat postu:
Pisz, pisz-pisz-pisz-pisz-pisz!!! *_______*

Ja ten kawałek o neopetach chyba sobie w podpis wrzucę... XD
Ysengrinn - 12-04-2006, 22:12
Temat postu:
Irian no niestety, trafiła mu się rola Wiernego i Mhocznego Sługi Wyelce Mhocznego i Gothyckiego 3vil 0verlorda. Charakterek niestety musiał ucierpieć, ale nie bój nic, wyrobi się:P.
BOReK - 12-04-2006, 22:18
Temat postu:
Dobre - pierwsza taka twórczość, którą przeczytałem do końca (chociaż nie od początku :P) i mnie zainteresowała. Rzuć studia, a pisz więcej :D.
wa-totem - 12-04-2006, 22:25
Temat postu:
__^___ kyaa~~
Miya-chan - 12-04-2006, 22:52
Temat postu:
O tak, absolutnie kya. Zwłaszcza Gotycki Ysen z Ćwiekami :>

Szanowny Autorze, przychylam się do próśb przedmówczyń - pisz, pisz, pisz!!

Mai_chan - 13-04-2006, 12:17
Temat postu:
Buhaha. Czytam to sobie czwarty raz bodajże i jestem mocno zachwycona XD W sumie komentowałam na bieżąco na chacie, ale...

Jaaaaaaaaaaaaj, Maieczka ma Mhroczną Thajemnicę XD Maieczka się cieszy XD
"Nie chcesz wiedzieć" - zaiste, kwintesencja Neopetów...
Jurg jako Tanuk... Naprawdę, chyba dobrze, że nie znasz znaczenia słowa "kaczucha" w którejś-tam-gwarze... XD
Wiedźmy są dobre. Wiedźmy są zdecydowanie dobre. A Tris mnie nie kochaaaaaa T____T
Kozue należy zacząć dręczyć... Coś za bardzo podpada dziewczyna >:3

Jest dobrze. Jest bardzo dobrze.

PIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIISZ!
coyote - 13-04-2006, 21:55
Temat postu:
A ja wręcz rzeknę, że jest świetnie. >D

Ysen, jak najwięcej prosimy, jak najwięcej!
Anonymous - 15-04-2006, 20:58
Temat postu:
Ivil witch soul collector Chime? Wilku, ty w myślach czytasz..

Cytat:
Tylko Cai mówiący grzecznie 'tak, panie' jest okropnie OOC. 'jasne, szefuniu' by pasowało o wiele bardziej...


Obiecaj mu demolkę na koniec, a będzie tak się zachowywał nawet w różowej kiecce..
Ysengrinn - 16-04-2006, 00:56
Temat postu:
Demolka granted;P.
Amra - 16-04-2006, 14:35
Temat postu:
Ysengrinn napisał/a:
- Nie. Zaraz by przylazły głodne neopety i zeżarły.
- Czym na Peruna są neopety?
- Nie chcesz wiedzieć.


Jaki ładny fragmencik! ;) Miodzio!
Ogólnie opowiadanie mi się bardzo podoba! Jestem pod wrażeniem! PIIIISZ DALEJ! ^^
Ysengrinn - 15-05-2006, 20:31
Temat postu:
To się robi coraz głupsze, nie żeby mi to przeszkadzało...

___________________________________________________________________________

DA GREJT KONTINIUEJSZYN PART FRI

- No co ty nie powiesz, słonko – westchnęła Maya, patrząc w niebo. Czemu, na Boga, musiała spotykać takich dziwnych ludzi? – A czy mogę wiedzieć, czemu konkretnie moja dusza cię interesuje?
- Nie, nie możesz – łuczniczka nie widziała jej twarzy, lecz mogła przysiąc, że się złośliwie uśmiecha.

W dalszym ciągu zbliżała się, wreszcie podeszła na tyle, że promienie słońca nie zasłaniały jej oblicza. Była nieznacznie wyższa, miała bujne, kasztanowe włosy, niebieską bluzkę i czarną spódnicę. Twarz pokrywał ostry makijaż, przez co wyglądała na sporo starszą. Wyglądała jak typowa zła czarodziejka. Jedyne, co nie pasowało do obrazu to pokryte krótką, szarą sierścią, stożkowate uszka, wystające spomiędzy włosów. Zatrzymała się o krok od Mayi i wymierzyła w nią palcem.

- Przyjmiesz śmierć z honorem, czy chcesz próbować obrony?
- One są prawdziwe? – Spytała zaciekawiona Maya, ciągnąc ją za uszka. Chimeria przez chwilę spoglądała przed siebie niewidzącymi oczami, wreszcie nagłym ruchem chwyciła łuczniczkę za szyję i zaczęła dusić, tarmosząc w przód i tył.
- Jak śmiesz dotykać moich uszu, ty mała żmijo!?!
- Ghhhyyy... – Maya przez chwilę dała sobą pomiatać, po czym chwyciła napastniczkę za nadgarstki. Bardzo mocno i niedelikatnie. – Uspokój się, dziewczę, na Boga!
- Ałałałała! Puszczaj!
- A nie wymyślisz nic głupiego?
- N-nie, puścpuśćpuść! Ajajajaj! – Łuczniczka odepchnęła ją, tak mocno, że ta aż usiadła. Przez jakiś czas rozcierała sobie nadgarstki, sycząc z bólu. Gdy skończyła się krzywić spojrzała rudowłosej prosto w oczy. – Axe, zabij ją.

Rudowłosa i rycerz nie mieli pojęcia, co to znaczyło, mieli jednak wyćwiczony prawidłowy odruch warunkowy i odskoczyli na boki. Jurg albo nie miał odruchów, albo wyszedł z formy, w każdym razie uderzyła w niego błękitna kula energii i zamieniła go w wielką, lodową rzeźbę. Maya wylądowała pewnie, natychmiast jednak uskoczyła przed kolejnym pociskiem, kątem oka dostrzegając napastnika, malutką postać otoczoną błyskami światła. Jeszcze w trakcie lotu rzuciła tam fireballa, okręcając się wokół osi. Gdy turlała się po ziemi usłyszała odgłos wybuchu i cieniutki pisk, dopiero jednak gdy stanęła na nogach i nie zauważyła innego zagrożenia, pozwoliła sobie spojrzeć w tamtym kierunku. Niemalże oniemiała. Ujrzała malutką, kilkunastocentymetrową istotkę, z czarnymi włosami i skrzydełkami, biegającą wokół nóg nieco zdezorientowanego rycerza i ciągnącą za sobą ogon płomieni.

- Zabiłam Jhudorę?!
- Wypchaj się! – Fuknęła mała, skrzydlata istotka, skacząc po ziemi i otrzepując się z płomieni. – Jestem demonicą, nie żadną wróżką!
- A za chwilę będziesz kałużą – warknął Ysengrinn, unosząc stopę z wyraźnym zamiarem rozdeptania jej.
- Kya! Chimi zrób coś! – Demonka okazała się być stworzeniem szybkim i zwinnym, z zadziwiającą szybkością uskakiwała spod ciężkich butów. Rycerza to jednak najwyraźniej nie zrażało.
- Dość tego dobrego - warknęła kasztanowłosa, wykonując skomplikowany ruch ręką. – Sługo mój, powstań!

Pobliski dźwig magnetyczny, którego obecność jakoś umknęła uwagi towarzystwa, nagle się poruszył i przeniósł magnes nad rycerza. Ten zrozumiał co się święci, nim jednak rzucił się do ucieczki przyciąganie magnetyczne pociągnęło go w górę. A konkretnie ćwieki jego kurtki i miecz.

- Grasz nie fair!
- Ach jak mi przykro – zakpiła Chimeria, rozglądając się i koncentrując w dłoni kulę energii. – Gdzie twoja towarzyszka?
- POTĘGO FAERIELANDU – MAKE UP!!!

Z miejsca, gdzie jak widziała upadła Maya, wybuchł snop błękitnego światła, zmuszając ją do osłonięcia oczu. Gdy zaczął słabnąć opuściła rękę i zobaczyła wyłaniającą się z błękitnego dymu błękitną harcerkę, ze skarpetami w czarnobiałe paski i błękitnym berecikiem. Stała w bojowej pozie i najwyraźniej gotowała do ataku.

- Zła istoto! Nastajesz na duszę niewinnej, młodej, pięknej i dobrze zapowiadającej się pisarki i wojowniczki! Nie mogę tego puścić płazem! LAB RAY!!!

Żółta błyskawica poleciała prosto w stronę Chimerii, ta była jednak już gotowa. W jej rękach nie wiadomo skąd znalazł się potężny, dwuręczny młot, którym odbiła zaklęcie, jakby to była piłka tenisowa. Czar rykoszetował i trafił Jurga, rozbijając lód. Kostium tanuki majestatycznie opadł na ziemię, głowa odleciała, a z otworu wymaszerowała powoli zielonkawa gąsienica ze słodką mordką. Maya i Chimeria przez chwilę spoglądały na nią, po czym przeniosły wzrok na siebie nawzajem. Kasztanowłosa uśmiechnęła się, obnażając ostre kły. Harcerka zaczęła przeprowadzać odwrót przyspieszony, a w miejsce które opuściła uderzyła kula, topiąc asfalt. Musiała uciekać zygzakiem, gdyż kolejne pociski omijały ją o włos z obu stron, tworząc efektowne fontanny kurzu i kamiennych odłamków. W pewnym momencie przestały padać, co zdziwiło ją do tego stopnia, że aż spojrzała za siebie. Nie zobaczyła przeciwniczki, tylko rdzawoszary błysk , który przebiegł tuż koło niej. Natychmiast spojrzała przed siebie, tylko by zobaczyć stojącą tam Chimerię, wyrzucającą pocisk niemalże prosto jej w twarz.

- Giń!!!

* * *

- Brrr! – Wzdrygnęła się IKa.
- Zimno ci? – Spytała Serika, lecąca tuż obok na swej miotle. Pod nimi zapalały się powoli światła Tokio, a ostatnie promienie słońca zaznaczały kontury gór na zachodzie. – Za cienko się ubrałaś.
- Nie, tak mnie tylko dreszcz przeszedł. Nie wiem czemu...

* * *

Wrzask. Nie, wycie. Zapach krwi. Ból z rozciętego czoła. Krwawa mgła, przesłaniająca oczy. Ciężar śmierdzącego pancerza. Drżenie kolan, ledwie trzymających ciało w pionie, mimo wykręcającego wnętrzności strachu. Wszędzie trupy i konający, jęk tych ostatnich zlewał się w jedną, przeciągłą skargę. „Jak do tego doszło?” zastanawiała się niewysoka, rudowłosa dziewczyna, okryta białą, mocno zniszczoną zbroją. Miała krótkie i rozczochrane włosy, dłuższe tylko nad karkiem, spięte w imponującej długości warkocz. Ciężko dyszała, opierając ręce na wspaniale zdobionym mieczu, który wydawał się być dla niej o wiele za duży. „Jak na wszystkich bogów mogło do tego dojść?! Czy cały świat oszalał?! Czemu do diaska Dan i cała armia chcą nas pozabijać?! Tyle krwi... Po cóż przelewać tyle krwi?”

Ścierała krew z czoła, gdy nagle coś usłyszała. Szybko zauważyła, że po odparciu pierwszego ataku wróg znowu uderza, rycząc jak dzikie bestie. Ogarnęła ją rozpaczliwa, beznadziejna wściekłość. Wyrwała miecz z ziemi, po czym skoczyła do przodu z tak potężnym okrzykiem, że napastnicy aż zamarli, zwolnili, rozluźnili szyk. Na krótki, bardzo krótki moment. To jednak wystarczyło. Gdy wpadła między dwóch pierwszych zadała dwa zamaszyste cięcia, szybkie jak myśl, nie zwalniając, a tylko nieco przesuwając trajektorię. Nim osunęli się ziemię ona już biegła dalej wgłąb tłumu żołdaków, ścinając celnymi ciosami kolejnych. Poruszała się nadludzko szybko, jak czerwonobiała błyskawica, pozostawiając za sobą zygzakowatą ścieżkę w ludzkiej masie. „Chcecie mnie dopaść?” warczała sama do siebie. „Tak wam na tym zależy?! Proszę bardzo! Pokażcie łotry na co was stać! Drogo was będzie moja skóra kosztować!” Zauważyła, że przeciwnicy wreszcie się otrząsnęli, zaczęli nadbiegać w jej stronę ze wszystkich kierunków. Nie zważała na to. Była mniejsza i zwinniejsza od większości, a teraz czuła w sobie wręcz niesamowitą siłę. Wiedziała dobrze, że jej los jest przypieczętowany, nie zamierzała jednak poddać się i położyć głowy pod miecz. Niedoczekanie.


* * *

- Co do diabła się stało... – Chimeria z zupełnym brakiem zrozumienia w oczach patrzyła na efekt swego ataku. Maya oberwała ogniokulą prosto w oczy, ale nie wyglądała w żadnym stopniu na spopieloną. Nawet nie upadła na ziemię... Zawisła w powietrzu, z odchyloną do tyłu głową i wyciągniętymi w górę rękoma. W tej, dość niecodziennej, pozycji trwała już dobrą minutę i nic nie wskazywało, by to się miało zmienić. Z ciekawości rzuciła w nią jeszcze jedną kulę, co dało taki efekt, że łuczniczkę otoczyła lekka, złota aura. Kolejne kilka pocisków zdziałało tyle, że zmieniła kolor na czerwony i nabrała intensywności. Wilkoucha westchnęła i zaczęła obchodzić przeciwniczkę, by spojrzeć jej w twarz. Szła krokiem spacerowym, gdy nagle, ni z tego ni z owego, Maya bezgłośnie wyprostowała się i obróciła w jej stronę, w dalszym ciągu lewitując. Kasztanowłosa o mały włos nie krzyknęła ze strachu, choć łuczniczka miała oczy zamknięte, a jej twarz nie wyrażała niczego. Nagle wokół łuczniczki wybuchło jaskrawe światło, otoczyło ją kolumną, sprawiając, że włosy zaczęły falować w górę jakby pod wodą. Chimeria zamarła w bezruchu, obserwując, jak powoli się otwierają jej oczy. Zupełnie nieludzkie oczy. Jarzyły się krwawo jak zachodzące słońca, sprawiały wrażenie dziur w materii świata, prowadzących do innego wymiaru. Mimo to kasztanowłosa czuła, jakby patrzyła na nią jakaś pradawna, niematerialna istota. Ale inteligentna istota.

Stała sparaliżowana przez dłuższą chwilę, czując, jak wokół robi się coraz bardziej gorąco. Ocknęła się dopiero gdy poczuła, że stopy zaczynają się zapadać w asfalcie. Wrzasnęła cienko i wzniosła nad ziemię, jednocześnie zdając sobie sprawę, że od żaru przed sobą wysychają jej oczy. Wtedy też usłyszała, że Maya przemówiła.

KIM JESTEŚ I CZEMU PRZERYWASZ MÓJ SEN, ŚMIERTELNICZKO?

Z ust łuczniczki dobiegał potężny huk, przywodzący na myśl wielki pożar, układający się jednak w słowa. Chimeria uznała, że dość już widziała i najwyższy czas się wycofać, zwłaszcza, że pod stopami Mayi asfalt zrobił się całkowicie płynny. Przywołała z nicości słomianą miotłę i usiadła na niej, natychmiast startując. Ruszyła w stronę budynku fabryki, wkrótce jednak szum i poczuła gorąco tuż za sobą. Obejrzała się, by ujrzeć, iż dogania ją ognista kula wielkości samochodu osobowego. Z piskiem odbiła w bok, kula zaś poleciała dalej i uderzyła w mur fabryki, przez który zaczęła się przepalać. Wilkoucha poczuła nagle, że pali jej się ogon i straciła kontrolę nad lotem. Tylko temu zawdzięczała, że o włos ominęło ją kilka następnych, zapalając zresztą miotłę i ubranie. Po chwili dobiegł ja potężny rumor z kierunku fabryki. Budynek, trafiony tyloma pociskami, które przepaliły go na wylot, walił się, rozsiewając wokół kurz, pył i odłamki. Niewiele myśląc ruszyła z powrotem, gdy jednak spojrzała przed siebie szybko pożałowała tego. Prosto na nią pędziła ogromna, lwia paszcza, uformowana z czerwonozłotych płomieni. Zdążyła tylko cienko krzyknąć nim potężne, bezcielesne szczęki zamknęły się za nią.

* * *

- To było... Ciekawe – mruknął Ysengrinn, niosąc nieprzytomną Mayę z dala od placu boju. W końcu zdołał się wyrwać, rozrywając swą kurtkę na strzępy, było już jednak za późno, by mógł się przydać w walce. Zdążył za to chwycić łuczniczkę, gdy fenomen się skończył i nim opadła bez życia na ziemię, a raczej gorący asfalt. Niedaleko z tyłu Jurg dziarsko maszerował po jeszcze ciepłym podłożu, szurając jak mała lokomotywa. Najwyraźniej zamiana w gąsienicę wielkości jamnika nie było czymś, co zepsułoby mu samopoczucie. Po jakimś czasie rycerz dotarł wreszcie do przystanku autobusowego, gdzie delikatnie położył dziewczynę na ławce. Z ciężkim westchnięciem odpiął pas z mieczem i okrył ją resztkami swej kurtki, po czym ruszył w stronę automatu z żywnością, który zauważył w pobliżu, a Jurg poszurał za nim. Nie miał pojęcia jak długo przyjdzie im czekać na autobus, nie wiedział też, jak kierowca zareaguje na widok nieprzytomnej pannicy w dziwnym mundurku. Pozostawało mieć nadzieję, że na widok półmetrowej liszki odechce mu się pytań.

Na przystanku zapadła cisza, przerywana tylko równym oddechem Mayi. Nagle rozdarło ją elektroniczne brzęczenie, które przeszło w zbarbaryzowaną wersję piosenki początkowej „Smerfów”. Łuczniczka mruknęła przez sen, poruszyła, wreszcie przewróciła się na bok i zaczęła chaotycznie grzebać po kieszeniach kurtki. W końcu trafiła na buczący, plastikowy przedmiot, wyciągnęła i przystawiła do ucha.

- Allo?
- Eee... – Po drugiej stronie słuchawki odezwał się niski, lekko schrypnięty głos. - Brat Ysengrinn?
- A czy mój głos brzmi, jakbym była facetem?
- No nie brzmi. Z kim więc mam przyjemność?
- A z kim JA mam przyjemność?
- A tak, przepraszam – zreflektował się natychmiast. – Adolf Guenter Herschlag von Totenkopf, Grossmeister des Sankt Michael und Sankt Juergen Order.
- Orden.
- Słucham?
- Sankt Michael und Sankt Juergen Orden – wyjaśniła cierpliwie. – A w zasadzie, to nigdy nie słyszałam wersji Sankt Juergen, zawsze pisano Sankt Georg. Macie wyjątkowo amatorsko zrobione tłumaczenie.
- Proszę pani, jesteśmy oficjalną instytucją kościelną!
- Rozumiem, że oficjalne instytucje kościelne mogą sobie odpuścić poprawność językową?
- Czy ja się wreszcie się dowiem z kim mam godność?!
- A tak, jestem Maya Archer.
- ... – Harcerki nie doszły żadne słowa, miała jednak wrażenie, że rozmówca wciągnął ze świstem powietrze. Zaległa cisza, która się nieprzyjemnie przedłużała. Wreszcie, po nieskończenie długiej i męczącej chwili, mężczyzna znów się odezwał. – Jak pani weszła w posiadanie tego telefonu?
- Mam zacząć od początku?
- Bardzo bym prosił...

* * *

- Chimi! Chimi, ocknij się! – Wołał rudzielec, klepiąc kasztanowłosą po policzkach.
- Ee... Co... Gdzie... Jak... – Kasztanowłosa uchyliła powieki i wodziła wokół nieprzytomnym wzrokiem. – Caibre? Co ty tu... Skąd się wziąłeś?
- Powiedzmy, że byłem w pobliżu – uśmiechnął się srebrzyście, dalej trzymając ją w ramionach. Jego zęby odbiły refleks światła. – W ostatniej chwili zdążyłem, by cię wyrwać z jego paszczy i teleportować się stamtąd w diabły. Cieszę się, że nic ci się nie stało.
- Caibre... – Spojrzała na niego z wdzięcznością, a oczy zwilgotniały jej ze szczęścia.
- Chimi... – Odparł, równie wzruszonym tonem.
- Caibre...
- Chimi...
- Caibre – dobiegło ich nagle z boku. Blondyn w czarnym płaszczu z bezbarwną miną rzucił niewielki pistolet, który rudowłosy chwycił w locie. – Jak już skończysz, zastrzel ją, za niewykonanie zadania. Ja idę zdać meldunek do szefa.
- Ale...
- Później – to mówiąc ruszył w stronę wrót pancernych, które Chimeria ujrzała dopiero teraz. Wartowały przy nich dwa stwory przypominające wielkie, pluszowe misie, uzbrojone w pepesze. Zasalutowały mu z cichym, niedźwiedzim pomrukiem i ustąpiły na boki, po czym ruszyły za nim. Caibre ze zbaraniałą miną spojrzał po równie zgłupiałej Chimerii, potem na broń, potem znowu na Chimerię.

* * *

- I tak to właśnie wygląda z mojej perspektywy.
- Aha... – Odparł słabo głos w słuchawce. Było to dwudzieste któreś z kolei „aha”, jakimi odpowiadał na monolog Mayi. Łuczniczka była niemal pewna, że ociera z czoła pot.
- A właśnie, skoro już przy tym jesteśmy – jaką ma pan pewność, że to proroctwo jest faktycznie prawdziwe?
- Stuprocentową. Takie źródła nie kłamią i nie podają wątpliwych informacji.
- A jaką ja mam mieć pewność – drążyła dalej, nieprzekonana. - Że to WY źle nie zinterpretowaliście przepowiedni?
- Proszę pani, akurat to proroctwo było tak jasne jak słońce i tak czytelne, jak znak drogowy – prychnął z wyższością. – „I narodzi się wiewiórka w rodzie Łucznika, a futro jej jak ogień świętojański, a w pyszczku trzymać pochodnię będzie i świat cały od niej zapłonie”. Co pani powie na to?
- Ja... – Na chwilę odebrało jej mowę. Bynajmniej nie ze strachu. - Ja powiem na to, że jakby zmienić wiewiórkę na psa, to wyszłaby legenda o świętym Dominiku. Nie uważacie, że to zadziwiający zbieg okoliczności?
- ...
- Allo? Allo!
- Biiiip, biiiiip, biiiiip...
- Ej no, kurde!

* * *

- A więc Thotem miał rację, ta młoda dama rzeczywiście posiadała ciekawą moc – uśmiechnął się Yuby, maczając usta w kieliszku. Mostek był prawie pusty, podobnie jak główna sala, gimnazjalistki i Thotem udali się na spoczynek. – I to na tyle potężną, by pokonać jednego z mych niezwyciężonych żołnierzy.
- Tak panie – potwierdził Feliks, stojący za jego plecami. – Czy mam się nią zająć?
- Nie, pozwólmy Thotemowi się wykazać. Dla ciebie mam inną misję.
- Zrozumiałem.
- Caibre i... Ty. Jak ci synu na imię, bo zapomniałem?
- Karl, panie – odpowiedział jegomość, wyglądający zupełnie jak Chimeria z wąsami, nosem i okularami Groucho Marxa.
- Będziecie ją obserwować od jutra. Zresztą możecie iść już teraz, bo strasznie się tutaj pocicie. Przewietrzcie się.
- Tak jest, panie – odeszli, ukłoniwszy się. Zaległa cisza, która się przedłużała.
- Poszli na pewno?
- Tak panie.
- To pomóż wstać, nogi mi zupełnie zdrętwiały...

* * *

- Ktoś dzwonił? – Zdziwił się rycerz, patrząc na ekranik. Szedł wolnym krokiem przez park
Yumenoshima Rouen, krzywiąc się na zimne wdzierające się przez dziury w kurtce. Podróż minęła spokojnie, ku jego zgorszeniu jedyną reakcją kierowcy na ich widok było porozumiewawcze mrugnięcie. Potem, gdy już dotarli do domku na kurzej stopce, szczęśliwie uniknął zmiany stanu skupienia i przynależności gatunkowej, a IKa nawet mu podziękowała za opiekę nad uczennicą. Po czym dodała, że jak tu wróci, to naśle na niego przystojnego geja, który będzie chciał mieć z nim dzieci, a z jej pomocą nie będzie to zbyt trudne. Prawdę mówiąc był przyzwyczajony – większość przeciwników Watykanu stosowała tego typu pogróżki. Dopiero gdy wracał przypomniał sobie o swojej komórce i włączył ją, by sprawdzić połączenia. Gdy wyświetlił mu się numer, z którego dzwoniono odruchowo przełknął ślinę. Czym prędzej kliknął „Połącz”. – Halo? Mistrz Adolf?
- Ysengrinn? – Usłyszał jakby zmęczony, zlękniony głos. - To ty?
- Tak, to ja. Coś się stało?
- Zmieniam twoje rozkazy. Masz pilnować, by dziewczynie nie spadł włos z głowy. To twój absolutny priorytet od tej chwili. Aż do odwołania.
- Ale... Co się sta...
- To rozkaz rycerzu. Żegnam.

Sygnał obwieścił rycerzowi koniec rozmowy. Stał przez chwilę, nie zmieniając pozycji i tępo patrząc pod nogi. W końcu wzruszył ramionami i ruszył z powrotem, po drodze zdzierając kurtkę i wrzucając do kosza.

* * *

- Nie! To znaczy tak... To znaczy nie...
- Powoli... - IKa usiadła wygodnie na kanapie, którą właśnie skończyła naprawiać zaklęciami. Był to ostatni mebel zniszczony podczas ekscesów dnia poprzedniego. Miya podstawił jej tacę z której wzięła filiżankę i upiła łyczek. Łuczniczka siedziała na stołku, po drugiej stronie stolika, a nieopodal Jurg, wciąż pozostający gąsienicą, chwalił się Szamanowi i Xeniphowi zakupioną figurką Slaanesh Lolity. – Tak czy nie?
- Tak, ale tylko pośrednio! Dziękuję, Miya-kun.
- No ba. Przecież nie sugeruję...
- Nie, ależ skądże! Ty tylko znacząco się uśmiechasz.
- O czym rozmawiacie? – Spytała Serika, wchodząc do pokoju z miską ciasteczek i orszakiem zwierzaków, na widok którego Miya przykleił się do ściany. Zwierzaki odpowiedziały cichym rechotem.
- O tym, czy Mayeczka...
- Nie, Mayeczka się nie zakochała! – prychnęła Maya, sięgając do miski. – Zwłaszcza w facecie, który próbował ją zabić. To podłe insynuacje, wymierzone przeciwko Mayeczkom!
- Mayu.
- IKo.
- Przecież ja tylko mówię, że jego pojawienie zapewne ma związek z twoimi snami.
- Tak, ale zauważ jak to mówisz – odparła dobitnie, uroczo się uśmiechając.
- Oj tam zaraz...
- Jakie sny? – Zainteresowała się Serika, usadowiwszy się wreszcie.
- Nie, nie takie – burknęła łuczniczka, starając się ignorować złośliwy uśmiech IKi. – Wizje, różne, przeróżne. Jakieś biegające po nocach niewiasty, jakieś pikniki, ostatnio zaś bardzo szczegółowo ukazana Bitwa Żywiołów, jedna z największych starć w historii Cephiro. I nie, nie mam zielonego pojęcia co to znaczy.
- Rzeczywiście dziwne – stwierdziła wrzosowa wiedźma, popijając.
- To znaczy ja nie wątpię, że to pewnie niosło jakieś przesłanie, jakąś niezwykle istotną symbolikę i w ogóle było równie głębokie, co skłaniające do myślenia, ale, że tak powiem – diupa. Ich verstehe es nicht.
- Hmm... – Zamyśliła się zielona wiedźma. – Seri, co powiesz na Symbolikę Pikniku?
- Wiesz trudno stwierdzić jednoznacznie, musiałabym wiedzieć co jedli. Czy mieli może jedzenie w koszyku? Koszyk może być bardzo ciekawą alegorią.
- Nie wiem, nie pytajcie mnie, jak dla mnie to równie dobrze mogła być projekcja mej podświadomości, o podtekście seksualnym. Nie znam się.
- Swoją drogą ciekawe, czy ten zakon Miśka i Jurka da ci spokój. To było bardzo nieuprzejme z ich strony, kończyć rozmowę, gdy brakuje argumentów. Co oni sobie myślą?
- Cóż, już sobie wyobrażam Biankę, szalejącą w pałacu papieskim, jak się o tym dowie – westchnęła IKa, w dalszym ciągu w dobrym humorze. – Jeszcze tu przyjdą, skomląc, z przeprosinami.
- No baa... – Serika nie rozwinęła myśli, gdyż nagle rozległo się mocne pukanie do drzwi. Identyczne z tym, jakie słyszały wcześniej. – Czyżby o wilku mowa?
- Szybka jest, kocica...

Srebrzystowłosy młodzian pospieszył do drzwi. Zaraz po otwarciu uskoczył na bok, do sali zaś wszedł ponownie Ysengrinn. Tym razem nie w samej koszuli, a okryty czarną peleryną i taką samą, błyszczącą zbroją, stanowiącą niespotykany mariaż futurystycznej technologii i późnogotyckiego zdobnictwa. Z niewiadomych powodów wokół przedramion miał okręcony gruby, srebrny łańcuch. Ukłonił się siedzącym paniom, poczym podszedł do Mayi i ukląkł przed nią na kolano.

- W imieniu zakonu i kościoła proszę o wybaczenie za karygodną pomyłkę. Ja, Ysengrinn von Bad Altheide, z Zakonu Świętych Michała i Jerzego, składam ci oto pani hołd lenny i przysięgam bronić z narażeniem życia. Tak mi dopomóż Bóg.
- Ano ne...

* * *

Towarzystwo na dole nie mogło tego wiedzieć, ale całkiem niedaleko wchodził w życie straszliwy plan zdobycia władzy nad światem. Mroczne zgromadzenie odbywało się na strychu nad nimi, gdzie krąg zakapturzonych postaci otaczał pojedynczą świecę i cichym szeptem snuł wizje zwycięstwa. Świeca była swoją drogą wyższa od każdej jednej z postaci, o jednak szczegół bez znaczenia. Po pewnym czasie usłyszeli lekkie kroki i zamilkli, a w krąg światła wkroczyły dwie nowe postacie.

- Udało wam się?
- Tak.
- To na co czekacie? Chionodon, przestań burczeć pod nosem i pokaż, co znaleźliście.
- Wrrr grrr wrrr...
- To nie będzie takie proste. Dla bezpieczeństwa zaszyłem plan wewnątrz Chionka – powiedziała jedna z postaci, wyciągając spod płaszcza nóż większy od niej samej.
- Chyba żartujesz, Dorf!
- Ciszej, bo nas usłyszą!
- To nie ciebie chcą... Mmmfffpfmm! – Powstał tumult, gdy kilka postaci rzuciło się na tę zwaną Chionodonem. Kapturnicy tarzali się po podłodze, podnosząc kurz i robiąc wielki hałas, gdy nagle błysnęło ostrze. Dało się słyszeć odgłos wysypujących się trocin.

- Hej!
- Cicho siedź, bo nas nakryją – syknął ktoś. Przez chwilę rozlegał się szelest papieru, wreszcie w kręgu światła świecy ukazał się jakiś plan techniczny.
- Hmm... Ciekawe...
- Wspaniałe, nieprawdaż?
- Mhhm...
- Czy to Pingwin?
- Nie pchaj się, Kiopek! – Najwyższa postać odepchnęła mniejszą, pakującą głowę w sam środek karty, po czym ściągnęła kaptur. Światło świecy odbiło się od czerwonych ślepi i fioletowego dzioba, gdy z uwagą studiowała ją. - Dobra, Mamy plan, teraz trzeba przyszykować sprzęt. Natychmiast bierzemy się do roboty.
- Hai, Tiass-sama!

* * *

Maya poderwała się z poduszki, tłumiąc krzyk. Była zupełnie zlana potem i co ciekawe czerwona jak burak. Drzwi się otworzyły i pojawiła w nich głowa Ysengrinna, który oczywiście nie dał sobie wyperswadować warowania pod nimi. Wiele nie zobaczył, gdyż, jeszcze nim oczy przywykły do mroku, latający budzik sprowadził na niego ciemności absolutne.

- Rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać... – Westchnął, gdy już oparł się o ścianę i osunął na ziemię.
- ZDECYDOWANIE!!!
- Co tu się dzieje? – Spytała IKa, materializując się niewiadomo skąd i wślizgując do pokoju. – Jest środek nocy, a wy szalejecie. Mai?
- Pójdę zaparzyć herbaty – podjął się Ysengrinn, niezdarnie podnosząc się na nogi i udając do kuchni chwiejnym krokiem.
- Dobry wilk – pochwaliła zielona wiedźma, zamykając drzwi. Następnie podeszła i usiadła na łóżku łuczniczki. – Znowu wizja?
- Nom...
- Aż taka była straszna?
- Zależy co przez to rozumiesz?
- Rozumiem, że ja nie chciałabym mieć takiej wizji.
- To nie była straszna...
- O?
- Widziałam... Siebie. W sytuacji mocno niestosownej dla grzecznej dziewczynki.
- Z kimś się całowałaś?
- Na całowaniu się zdecydowanie nie skończyło...
- A. Ha.
- Nie wiem o co w tym chodzi! – Wybuchła Maya, żywo gestykulując. - Nigdy nie widziałam tego chłopaczka na oczy! Nawet nie znam jego... A nie, akurat imię było mi dane słyszeć, Ven mu było... Przecież to nie może być wizja przeszłości!
- Może to wizja przyszłości... – zastanawiała się na głos IKa, założywszy rękę na rękę i łypiąc w kąt sufitu.
- Zamilcz kobieto!

* * *

- Panie, więc co mi chciałeś pokazać?
- Spójrz Feliksie, to dotychczasowe osiągnięcia naszego Thotema – Yuby wystukał coś na klawiaturze, a na ekranie monitora wykwitły słupki statystyki.
– Sztuczna mahou shoujo, nad którą pracuje – podsumował Uhrmacher.
- Dokładnie. A to, co równolegle powstaje w naszym laboratorium na orbicie – ponownie zastukały klawisze, słupki wyraźnie urosły i zrobiły się krwistoczerwone. – Nasza prawdziwa bundaabafe.
- Hmm – blondyn potarł podbródek. – Czy to bezpieczne?
- A powinno być?
- Nie, tak tylko pytam...

* * *

„Co za kretyn. Co za skończony kretyn. Co sakramencki, epicki, monumentalny idiota”.

Maya siedziała na ławce rezerwowych, czekając, aż przyjdzie czas na jej zmianę. Obserwacja koleżanek grających w siatkówkę niespecjalnie pomagała jej ukoić nerwy. Rycerz przeszedł sam siebie. Dobra, ona sama widziała, że ten nieziemsko przystojny młodzian, który ją zaczepił, był co najmniej akwizytorem, a najpewniej jakimś sekciarzem. Normalni ludzie nie zagadują nieznajomych uczennic, czy czują się zagubione, niekochane i czy nie chcą przyjacielskiej rozmowy. I zdecydowanie nie proponują pogawędki o życiu, ludziach i znajdywaniu swej drogi. Wszystko to prawda, ale na Boga, czy to usprawiedliwia grożenie bronią na środku ulicy, cytowanie Apokalipsy i Księgi Izajasza, by nie wspomnieć o nazywaniu pogańskim psem i szatańskim pomiotem?! Na swoje szczęście zrozumiał, że przesadził i nie oponował, gdy zabroniła mu wchodzić na teren szkoły. Gdyby zafundował jej kolejną sesję u Kozue... „No, ale czuję, że dzisiaj się przyda” pomyślała, momentalnie się uśmiechając niepokojąco uroczo. Psor od angielskiego kazał im przeczytać w domu angielskie wydanie wszystkich sześćdziesięciu dwóch tomów dzieł Lenina, a ona w bibliotece trafiła na takie śliczne, luksusowe wydanie w twardej oprawie. Na oko ważyły z pół tony.

- Przepraszam, możemy zająć chwilkę? – Zamyślona, nie zauważyła, że ktoś podszedł. Teraz ujrzała dwie młode kobiety, jedną o prostych, brązowych włosach i drugą o ciemnoblond, kręconych. Obydwie miały okrągłe okulary i obydwie były ubrane w przewiewne, kwieciste sukienki. Blondynka nosiła kilka naszyjników z jakichś nasion, szatynka miała wisiorek z krzyżem ankh. Jedna i druga sprawiały wrażenie przesympatycznych istot, choć może niekoniecznie zbyt rozgarniętych i bystrych. – Jestem Galadriela Arjuna Barksdale, a to jest Diana Greenpeace Johnson.
- Eee... Miło mi. Jestem Maya Archer.
- Tak, wiemy – kontynuowała blondynka. – Rozmawiałyśmy z twoim nauczycielem.
- Przyszłyśmy złożyć ci zaproszenie na wegetariański poczęstunek w naszym klubie „Transcendentalny Kwiat Lotosu”, dwie ulice stąd – dodała druga. - Będzie też wykład o... Hmm? – Niespodziewanie przerwała, rozwierając oczy i patrząc na Mayę. Stała tak przez chwilę, wreszcie pochyliła się i wyciągnęła w jej stronę rękę ze szmatką.
- Ehm... Czy coś jest nie tak?
- Masz brudną aurę, nie widzisz? Poczekaj, wytrę – to mówiąc zaczęła ruszać ręką, jakby ścierała pyłek z powietrza. Jej mina robiła się coraz bardziej zawzięta i tarła ręką coraz mocniej. – Dziwne, nie chce zejść!
- Diano, spokojnie – druga okularnica grzecznie, ale bardzo mocno i stanowczo, chwyciła towarzyszkę za rękę i odciągnęła z dala od łuczniczki. Podniosła palec i zamknęła oczy, przybierając minę mentorki. – To przecież nic strasznego. Jak tylko Maya znajdzie się w zasięgu pozytywnej energii naszych czakramów jego dusza przejdzie mistyczne oczyszczenie i zacznie promieniować blaskiem niczym Budda wyłaniający się z lotosu.
- O-K... – Maya nerwowo zastanawiała się nad jakimś ważnym obowiązkiem, który zmusiłby ją do pospiesznego odejścia. Niestety nic nie przychodziło jej do głowy. Westchnęła w duchu i postarała się przybrać na twarz wiarygodny uśmiech, jednocześnie wstając.– Słuchajcie, przykro mi, ale chyba zrezygnuję z tego poczęstunku, na ra... – W pół kroku zamarła, czując ostrze na gardle.
- Nalegamy – Galadriela i Diana uśmiechnęły się jak lustrzane odbicia, krzyżując jej na szyi dwa ostrza z obsydianu.

* * *

- Uśmiechnij się Chiyaki!
- Hihi!
- Sumomo nie rób różków panu rycerzowi!
- Dobrze tato...

Jeszcze nim jego oczy uspokoiły się po błysku flesza czuł, że rodzinka już pobiegła dalej. Westchnął ciężko. Odkąd stanął rankiem przed bramą trafiły się trzy wycieczki szkolne, dwie pracownicze, a wczasujących rodzin i chichoczących nastolatek nawet nie liczył. Wszyscy oni z jakiegoś powodu czuli potrzebę zrobienia sobie z nim zdjęcia. Faktem jest, że wyglądał w swej zbroi dość okazale, do tego stał niczym słup soli i nie odpowiadał na nagabywania, może więc pomyliło im się ze strażą królewską w Londynie? Któż to może wiedzieć. Tak czy siak nudziło mu się niemiłosiernie, ale obiecał sobie wytrwać aż do końca zajęć. Na ramieniu usiadł mu żółty ptaszek, uznając widać za pomnik. „Czemu w tym kraju wszystkie zwierzaki są tak schematyczne i dwuwymiarowe” zastanawiał się mimochodem, gdy nagle ptak odfrunął, a zza rogu z piskiem wypadł samochód.


Samochodem był czarny pick-up, za którym jechało pięć identycznych. Wszystkie były stuningowane, z silnikami ryczącymi jak stado lwów, z potężnymi, chromowanymi rurami wydechowymi wyzierającymi z masek, wszystkie też pomalowane na czarno, z białymi i czerwonymi symbolami. Wszystkie miały szyberdachy i zamontowane na dachu uzbrojenie bądź głośniki, jeden miał nawet dwa spontony z karabinami M-60. Z głośników dobiegała muzyka metalowa, o ile muzyką można nazwać mantrę „Satan! Satan! Satan! Sixsixsix! Satan!”, przerywaną dzikimi rykami. Blady i czarnowłosy strzelec w pierwszym pick-upie trzymał granatnik i wystrzelił rakietę prosto w szkolną bramę. Samochody wjechały nim jeszcze kurz zaczął opadać

- Najwyraźniej zostałem zignorowany – stwierdził rycerz, strzepując pył z ramienia. Odrzucił połę płaszcza i zamachnął się niewiadomo skąd dobytymi łańcuchami, zakończonymi walcowatymi, kolczastymi maczugami. – Niniejszym się obrażam.

* * *

Maya wykorzystała chwilę nieuwagi okularnic, gdy potężny wybuch rozerwał bramę, i zaczęła uciekać. Daleko jednak nie dobiec nie zdołała, gdyż drogę przecięła jej seria z karabinu, ryjąca ziemię. Czarne samochody zatrzymały się z piskiem w różnych punktach placu i wypadli z nich czarno odziani ludzie. Wszyscy mieli długie, kruczoczarne włosy bądź takież irokezy i pomalowane na czarnobiało twarze, każdy miał w rękach pistolet maszynowy, albo pistolet i katanę, nóż, bądź topór. Z dzikim rykiem i strzelaniem w powietrze zaczęli spędzać piszczące dziewczęta w kostiumach gimnastycznych w jedną grupę. Wszystkie z wyjątkiem Mayi, której zabronili ruszać się z miejsca. Kilkunastu przebierańców popędziło do szkoły, skąd wkrótce dało się słyszeć wrzaski, strzały, tłuczenie szkła i łomot niszczonych mebli. Gdy wreszcie zaczęło się uciszać, a dziewczyny przestały rozpaczliwie krzyczeć i płakać, jeden z nich, z pentagramem ze srebrnych ćwieków na plecach, kazał je wprowadzić do budynku, po czym ruszył w stronę łuczniczki, trzymanej na muszce przez co najmniej trzej innych.

- No no, słynna Maya Łuczniczka – uśmiechnął się paskudnie, choć jego gęba była ohydna i bez tego. Podszedł na długość kroku i niedelikatnie chwycił ją za brodę i skierował twarz pod słońce. – Niebrzydka jesteś. Nasz Pan będzie zadowolony.
- Pan? – Warknęła Maya, trzymając ręce w górze i rzucając oczyma od jednej lufy do drugiej. – A cóż to za pan?
- Jego Majestat Esophagor, Mroczny Pan Otchłani – wydeklamował, ściągając perukę, którą się okazały jego włosy i uginając w ukłonie. Szybko się zresztą wyprostował, by ponownie spojrzeć w twarz osłupiałej łuczniczce. – Na Pan objawił nam przyszłość. Planuje on wziąć cię, pani, za żonę i spłodzić z tobą syna. Będzie on Tym, Który Sprowadzi Na Świat Zagładę.
- Przepraszam szanownego pana – choć głos był grzeczny i jakby nieprzytomny, to tak przywódca, jak i pozostali czarnowłosi omal nie dostali zawału, kierując natychmiast broń w stronę jego źródła. Była to uśmiechnięta Diana, na której nie zrobiło to chyba wielkiego wrażenia, podobnie jak na stojącej obok Galadrieli. – Czy nie moglibyśmy dojść do porozumienia? Skoro wy tylko chcecie, by Maya spłodziła syna waszemu Panu, to potem moglibyście przekazać ją nam, byśmy mogły złożyć jej serce w ofierze Czterem Żywiołom. Co wy na to?
- Diano, o czym ty mówisz – skarciła ją blondynka, kiwając palcem. – Przecież potrzebna nam jako dziewica.
- Oj, faktycznie. No to co teraz zrobimy?
- Mam propozycję rozwiązania – warknął łysy przywódca, celując z pistoletu prosto między oczy szatynki.
- Oj... – Tylko na tyle się zdobyła w odpowiedzi. Blondynka była bardziej przytomna, zakreśliła swym kamiennym sztyletem koło przed nimi, a linia zajarzyła się czerwonawo. Łysol wystrzelił, kula jednak nie przeleciała przez zakreślony obszar, lecz odbiła się od jakiejś niewidzialnej bariery. Pozostali również otworzyli ogień i bariera zaczęła pękać, niezupełnie jednak tak, jakby chcieli. Skruszyła się i opadła jak szkło, a za nią otworzył się czerwonofioletowy portal. Z tegoż portalu wystrzeliła wielka, pazurzasta łapa i chwyciła jednego z nich i wrzeszczącego wciągnęła do środka. Dianie efekt się najwyraźniej spodobał, gdyż po chwili i ona zaczęła kreślić koła.
* * *

Dwóch z grupy uderzeniowej stało tuż przy murze szkolnym, ostrzeliwując się stamtąd. Nagle zza muru wyleciały dwie nabijane potwornymi kolcami maczugi, ciągnąc za sobą ciężkie łańcuchy. Obydwa pociski celnie trafiły i owinęły się wokół szyj strzelców, dusząc ich praktycznie natychmiast, po czym zaczęły ciągnąć w górę. Na szczyt muru wjechały w tym samym momencie, gdy wspiął się tam Ysengrinn, pomagając sobie łańcuchami. Gdy wreszcie stanął tam zaskoczył go widok, jaki ujrzał, choć po szarży pick-upów przysiągł sobie nie dziwić się niczemu. Mianowicie oddział, który na jego oczach wdarł się na teren szkoły, był dziesiątkowany przez najdziwniejsze potwory jakie kiedykolwiek widział. Wszystkie były ciemnozielone, każdy miał jednak unikalny zestaw kończyn, paszcz, macek i oczu, umiejscowionych mocno dowolnie i bez żadnego sensu. Nie przeszkadzało to bestiom być niesamowicie skutecznymi maszynami do zabijania, poruszającymi się niewyobrażalnie szybko i robiącymi z wrogów niewyobrażalnie paskudne rzeczy. Najwyraźniej jednak czarni porywacze nie zamierzali się poddać, gdyż kilku ukrytych za rogiem budynku szkoły przyzywało właśnie coś z wielkiego, czerwonego, pokrytego symbolami pentagramu. Rycerz westchnął przeciągle, zamaszyście chowając łańcuch za siebie i dobywając miecza. Jego podopieczna była gdzieś pośrodku tego piekła i nic nie wskazywało na to, by ktoś miał ją wyciągnąć za niego.

* * *

Maya ponownie skorzystała z tego, że nikt nie zwracał na nią uwagi i dała nurka w pobliskiego krzaka. Czuła, że wzrasta temperatura jej ciała, czuła też wzbierającą energię, nic jednak nie wskazywało, by miały nastąpić jakieś wizje. Czuła za to, jakby już kiedyś robiła to, co teraz miała zamiar zrobić. „Powoli zaczynam się w tym łapać” pomyślała do siebie, starając się skoncentrować na utworzeniu kuli ognia w ręce. Udało jej się osiągnąć efekt, choć nieco inny od zamierzeń – zapaliła krzak.

* * *

- Cholera, co tam się dzieje?! – Warknął jeden z napastników oddelegowanych do pilnowania dziewczyn. Hałas na zewnątrz narastał i zaczynał być coraz dziwniejszy.
- Nie wiem, może idźcie sprawdzić?
- Ale mieliśmy wszyscy...
- Eddy, to małe dziewczynki – prychnął najwyższy. – Ja i Gustav damy sobie radę sami. Lećcie.
- Skoro tak uważasz... Idziemy chłopaki.

Ciężki buciory zadudniły po schodach, w klasie zaś zostało tylko dwóch mężczyzn w czarnych płaszczach i duża grupa skulonych dziewczynek. Jeden z nich ziewnął przeciągle, podchodząc do ściany. Chciał się oprzeć o kinkiet, ten jednak pod jego ciężarem się przekręcił o ćwierć obrotu. Nagle tablica zaczęła z cichym szmerem pojechała w górę, odsłaniając imponujący arsenał broni szturmowej najlepszych światowych producentów. Ten, który niechcący odkrył znalezisko gapił się na nie nierozumiejącymi oczami, gdy z cichym stukiem w jego czaszkę uderzył srebrny shuriken i posłał go na deski

- Co do... GHHH!!! – Drugi zdążył powiedzieć tylko tyle, nim garotte Naomi nie zdusiła na zawsze jego głosu. Przez chwilę się jeszcze szamotał, aż wreszcie osunął martwy na ziemię. Kozue podniosła jego Desert Eagle’a i odbezpieczyła.
- Ikuhayo, minna – powiedziała cicho, acz dobitnie. – Musimy tu zrobić porządek.

* * *

Rycerz zajęty był odcinaniem kończyn jednemu z potworów, otoczeniu poświęcał więc niewiele uwagi. Zajęło mu to kawał czasu, gdyż bestia samych rąk miała z dziesięć, kątem oka widząc, że z pentagramu wyłazi niewysoka, przynajmniej z jego perspektywy, postać w czarnej pelerynie. Gdy wreszcie skończył ze swym przeciwnikiem inny demon rzucił się na przybysza, nim jednak zrobił cokolwiek tamten wydobył z prawej ręki błękitne, lekko niematerialne, faliste ostrze i wbił głęboko w bezkształtne cielsko. To zaskwierczało i momentalnie zmieniło się w chmurę czarnego dymu, przybysz zaś kroczył dalej, dobywając jeszcze drugie ostrze z lewej ręki. Już po chwili zlikwidował kolejnego adwersarza.

- NIE STARASZ SIĘ – Ysengrinn zdziwiony dudniącym głosem odwrócił się, by ujrzeć gorejący krzak. Z wrażenia z rąk wypadł mu miecz. – CZEMU JAK JA CZEGOŚ NIE ZROBIĘ, TO NIKT TEGO NIE ZROBI?
- ...
- PODNIEŚ TO ŻELAZO I DO ROBOTY! NIE OBIJAĆ SIĘ!

Czym prędzej spełnił rozkaz, ale roboty nie było już wiele. Prawie wszyscy czarnowłosi nie żyli, a potwory, które uniknęły jego miecza i ostrzy nowego demona obecnie jeden po drugim były niszczone potężnymi ogniokulami, miotanymi przez krzak. Mimo to zdołał przebić jeszcze co najmniej dwa, nim pozostał tylko ten w czarnym płaszczu. W tej chwili u jego boku stanęła Maya trzymając w każdej ręce po ogniokuli. Dopiero teraz skojarzył, że już słyszał ów głos i odetchnął z ulgą. Wielką ulgą.

Demon z dwoma ostrzami zaczął stąpać w ich kierunku, gdyż byli ostatnimi żywymi istotami na placu. Stanęli w bojowych pozycjach, nim jednak się zbliżył przeszyła go seria. I to nie z karabinu, a z działka Vulcan. Demon czy nie demon, pociski niemalże przecięły go na pół, a nim ciało padło na ziemię rozwiało się w szary popiół. Zza okien pierwszego piętra dobiegł ich dziwny klekot i gdy tam spojrzeli, ujrzeli kilkadziesiąt uczennic celujących do obojga z wszelkiej możliwej broni strzeleckiej. Łuczniczka i rycerz spojrzeli po sobie, gdy wtem zza rogu szkoły wyleciały trzy duże, stalowoszare mechy na silnikach odrzutowych i wylądowały za nimi. Gdy silniki ucichły usłyszeli kroki od strony budynku.

- Sytuacja opanowana – uśmiechnęła się Kozue, mierząc do nich z olbrzymiego, zdobycznego pistoletu. – Niestety za wiele widziałaś, Mayu Archer, czy może powinnam powiedzieć –Łuczniczko. Dobrze wiemy, że nas szpiegowałaś, zostałaś rozpracowana praktycznie natychmiast.
- Co zamierzacie z nami zrobić? – Maya nie miała specjalnej ochoty na kolejną dyskusję z podniesionymi rękoma.
- Wkrótce się dowiesz. Naomi, Yuri! Zaprowadźcie ich do transportera. Zabierzemy ich na małą wycieczkę...
coyote - 15-05-2006, 20:58
Temat postu:
Niee no, to było gen-ial-ne ^^ po prostu uwielbiam te wszystkie sekty i ich sposoby działania XD

(Nie mówiąc o lśniącym uśmiechu Caibre... :DDD)
Miya-chan - 15-05-2006, 21:11
Temat postu:
Żeby urwać w TAKIM momencie! Jak mogłeś!! T_T (a że tyyyyyyle napisałeś, to już szczegół, oł łel XD)
Tragiczna Przeszłość Maieczki... O__o

wa-totem - 15-05-2006, 23:24
Temat postu:
:3 Widzę że mój personel się stara _^_
Irin - 16-05-2006, 16:41
Temat postu:
Jejku, liszka! (nie żebym je jakoś specjalnie lubiła, ale słowo samo w sobie jest ładne :3)

Kurcze! Więcej! I nic bardziej sensownego nie uda mi się z siebie wydusić.

...właśnie biorę się za kolejną porcję fanartów...
Ysengrinn - 16-05-2006, 19:19
Temat postu:
Buhaha:P. No powiedźcie mi sami, czy może być coś lepszego niż opowieść z cliffhangerami;>? Jedyne co mi się nie podoba to to, że nie udało się skończyć przed wyjazdem do Warszawy, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
Anonymous - 17-05-2006, 21:40
Temat postu:
Cytat:
(Nie mówiąc o lśniącym uśmiechu Caibre... :DDD)



<radosny wyszczerz> ja się na Niego za To złościć nie mogę. Boskie ^^V
Ysengrinn - 08-06-2006, 21:22
Temat postu:
Dziękuję za wsparcie Maieczce, jej pomoc z odcinka na odcinek jest coraz większa i coraz bardziej konieczna. Jeśli uda mi się skończyć napiszę bibliografię dziękującą pozostałym, bo się nazbierało... Aha, wszystkim, których postaci wykorzystałem - nie przyjmuje się reklamacji:P.
________________________________________________________________________


DA GREJT KONTINIUEJSZYN PART FOR

Lot masywnego, stalowoszarego transportowca nad Wewnętrznym Morzem Japońskim przebiegał spokojnie i bezproblemowo, niezakłócany przez nikogo. Przynajmniej od momentu, gdy Chimeria usiadła w kokpicie, z wielkim shot-gunem na kolanach. Caibre, mimo iż bliski płaczu, podporządkował się, wyrównał lot i zwolnił, dając sobie spokój z ewolucjami. Dziewczyna z prychnięciem poprawiła sobie włosy, po czym wstała i ruszyła w stronę prawowitej pilotki, związanej i chlipiącej w kącie. Nagle podłoga uciekła jej spod nóg i szaroucha z wrzaskiem pofrunęła w stronę sufitu, w ostatniej chwili się łapiąc się fotela. Po chwili poczuła, że grawitacja wraca na swe właściwe miejsce i runęła twarzą na siedzenie fotela.

- Co to do diabła było!?
- Kobra – odparł, wyraźnie zachwycony. - Nie przypuszczałem, że tym cudem da się zrobić ten manewr!
- Czyś ty oszalał!? – Ryknęła, błyskawicznie zrywając się i łapiąc go za kark. - To nie jest myśliwiec, tylko dwustutonowy transportowiec! Nie rób takich wygibasów1), ja chcę żyć!
- Ghhhhhhh... Hylhoo hehna hehkhaaa...
- Co? – Dziewczyna, z podejrzliwą miną, zwolniła nieco chwyt.
- Tylko jedna beczka jeszcze – spojrzał na nią ogromnymi, łzawiącymi oczami skrzywdzonego szczeniaka.
- Caaaaibre – spojrzała na niego z góry gigantyczna głowa Chimerii z niewidzącymi oczyma.
- Już mnie nie...
- Uwaga! – Odezwał się nagle elektroniczny głos autopilota, wraz ze wtórującym mu brzęczeniem alarmu i błyskami czerwonej lampki. - Obiekt na kursie kolizyjnym! Obiekt na kursie kolizyjnym! Rozpoczynam sekwencję hamowania! Powtarzam: rozpoczynam sekwencję hamowania.
- Co do diabła?! Przecież przed nami nic...

Zamilkł wpół słowa, widząc, że przed przednią szybą wyrasta olbrzymi, ociekający wodą kadłub statku. Transportowiec zaczął zwalniać, uruchamiając wsteczne silniki odrzutowe, zatrzymał się jednak dopiero kilkanaście metrów od kolosa. Spoceni jak myszy Caibre i Chimeria patrzyli na błyszczącą od wody, zieloną powierzchnię kadłuba, przywodzącego na myśl okręt podwodny. Gdy oddalili się nieco mogli zobaczyć, że bliżej rufy dla odmiany bardziej przypomina pancernik, a nad samą rufą ma nadbudówkę w stylu hiszpańskiego galeonu. Na dziobie natomiast błyszczał wspaniały, złocony napis:

АРКАДИЯ

Nie zdążyli się zbytnio napatrzeć, gdyż już wkrótce rozdzwonił się ponownie alarm, tym razem bojowy. Komputer pokładowy informował, że zostali namierzeni przez systemy bojowe przeciwnika i że są w nich wycelowane kosmiczne ilości dział, miotaczy, rakiet i wyrzutni. Nim zdołali cokolwiek zrobić głośnik zatrzeszczał i odezwał się w nim kobiecy głos. Ostry, nieznający sprzeciwu i jeżący włosy na karku.

- Ruki wwierch liberalnyje sabaki! Niemjedlienna sdajties’!

Chimeria z przerażeniem stwierdziła, że na niewielki maszt na rufie Arkadii powoli wciągnięto czarną flagę. Zdobiła ją biała głowa kota i dwa skrzyżowane piszczele. Spojrzała na Caibre’a, szukając jego pomocy. Ujrzała jednak, że rudzielec siedzi pochylony, z wybałuszonymi oczami i zaciska ręce na uszach, ciężko oddychając.

- Caibre? Co ci jest?
- Arienai...
- Co?
- ARIENAI!!!

* * *

- Co tam się na Boga dzieje? – Warknęła Maya, patrząc w stronę głośnika, który przed chwilą zażądał kapitulacji w bratnim języku. – Najpierw rzuca nami jak w grzechotce, teraz wyzywa od sabak. Świat oszalał?!
- Może przekroczyliśmy granicę? – Gdybał na głos rycerz, dopijając wody z kubka i wgapiając się w ścianę za kratą.
- A ty zamiast tylko gadać zrobiłbyś coś wreszcie.
- ... – Ysengrinn popatrzył na nią, po czym popatrzył na kubek. Wreszcie przejechał kubkiem po kracie w jedną i drugą stronę, dzwoniąc o pręty. Na korytarzu zadudniły kroki.
- Brawo, geniuszu...

Wtedy usłyszeli głuchy stukot za ścianę naprzeciw wzroku. Tuż przy podłodze nagle stalowa powłoka zaczęła się jarzyć na czerwono i topić na obszarze o średnicy kilku centymetrów. Punkt zaczął się przesuwać, szybko wyrysował na ścianie spory kwadrat, które krawędzie wkrótce zaczęły przygasać. Kroki tymczasem dudniły coraz głośniej, wreszcie zza rogu wybiegła Kozue z karabinkiem szturmowym. Zatrzymała się tuż przed nimi, wymierzyła w nich i zdążyła nawet zapytać, czemu hałasują jak potępieńcy, nim wycinek ściany na nią spadł. Za otworem ukazało się przejście, z którego wyskoczyły dwie ciemne postaci. Łuczniczka na chwilkę zdębiała, ujrzała bowiem niewysoką, jednooką dziewczynę z czarnym kucykiem i niewiele od niej wyższego chłopaka, również z kucykiem, oboje ubranych w czarne stroje marynarskie i takież czapki. Oboje też wyposażeni byli w kałasznikowy, nieco kocie rysy i kocie uszka. Dziewczyna nieco się zdziwiła, że podłoga pod nią pojękuje i się rusza, wzruszyła jednak ramionami i przyłożyła automat do oka, celując w zamek celi. Rycerz w ostatniej chwili zasłonił sobą Mayę, osłaniając przed rykoszetującymi pociskami i odłamkami metalu.

- Nie czas na pieszczoty, moi mili! Wyłazić!
- Słucham?!
- Mia, może ostrożniej – próbował zmitygować dziewczynę chłopak, dostrzegalnie spocony, celując lufą w lewą stronę. – Mamy ich uwolnić, nie...
- Cicho, Irhis, nie rozpraszaj się w zadaniu! – Warknęła, przenosząc lufę w prawo.

Maya pozwoliła rycerzowi otworzyć drzwi i wyszła z celi, stając na korytarzu między dwojgiem... Wszystko wskazywało na to, że piratów. Nim otworzyła usta, by spytać ich co teraz usłyszała kroki z otworu, którym przyszli. Spojrzała tam i aż westchnęła z wrażenia. Tym razem widziała ją nie jak kiedyś, w stroju Złotej Wiedźmy, ale w jednolicie czarnym uniformie kapitana. Na nogach miała długie buty na wysokich obcasach, tułów opinała czarna, skromna suknia, z ramion spływała peleryna, głowę zaś wieńczył dwurożny kapelusz kapitański. Łuczniczka wreszcie zrozumiała, czemu zwą ją Carycą Piratów. Jedynymi elementami stroju, jakie psuły jej mroczny i niebezpieczny wizerunek były mordki Hello Kitty z nieodłączną, różową kokardką, nad skrzyżowanymi piszczelami, zdobiące lewe ramię peleryny i przód kapelusza. Ukłoniła się grzecznie, kopiąc jednocześnie w kostkę rycerza.

- Witaj, Złota wiedźmo.
- Witaj pani – rycerz zgiął się w formalnym ukłonie, z pięścią na sercu.
- Witaj Mayeczko i ty, rycerzu.
- Dziadek Tuska był w Wehrmachcie!
- ...
- Nie zwracajcie na niego uwagi – uspokoiła Bianca, niezbyt delikatnie wyrywając piórko wielkiemu czarnemu ptaszysku z białym półksiężycem na skrzydłach, które niewiadomo kiedy przyfrunęło i usiadło jej na ramieniu. Ptaszysko głośno zaskrzeczało, ale nie odleciało. – Poprzedni właściciel nauczył go mówić dziwne rzeczy, a ja nie potrafię oduczyć.
- To po co go kupowałaś?
- Kupowałam?
- A... Oh well...
- Mogłam go oddać do schroniska, ale uznałam, że obskubywanie jest uspokajające – wyjaśniła, po czym odwróciła się, malowniczo powiewając peleryną. – Chodźcie na pokład, odwiozę was do Tokio. Ale tylko do granicy waszego dystryktu, bo mi się spieszy. Resztę drogi będziecie musieli...
- Eee... Statkiem kosmicznym?!
- Nie bój się Mayeczko, o wszystkim pamiętam – uspokoiła ją, krocząc mrocznym korytarzem.

* * *

Caibre’a obudziło doskwierające zimno. Otworzył z trudem oczy, obrzucił spojrzeniem otoczenie. Szybko tego pożałował. Nawet zamglonym wzrokiem zarejestrował dymy i pożar na całym horyzoncie, setki grobów w najbliższej okolicy. W najbliższy z nich wbity był trzonek wielkiej kosy. Z rozmachem uderzył pięścią w korzeń drzewa, o które się opierał, nogą kopnął swój własny, ułamany cep. Przepełniało go uczucie, jakiego nienawidził. Nie gniew, nie smutek. Uczucie bezsilności. Wiedział, choć wcześniej ani on, ani inni nie przyjmowali tego do wiadomości, że nic nie poradzą uzbrojeni w rolnicze narzędzia wieśniacy przeciwko gwiezdnym krążownikom i laserowym miotaczom. Wtedy jednak nikt nie zastanawiał się na tym, mieli już dość wiecznego bycia ofiarami. Gdy Caryca Piratów przybyła po haracz, jaki ściągała od setek rozsianych po galaktyce planet-farm, cała kolonia stanęła do walki. Nie zdołali jednak stawić czoła jej oddziałom uderzeniowym, gniew carycy był zaś straszny. Planeta spłynęła krwią. Caibre zamknął oczy, nie mogąc znieść otaczających go widoków.

- Paskudny widok, co? – Usłyszał nagle czyjś głos. Gwałtownie się odwrócił, by ujrzeć dziwnego, zielonowłosego osobnika, wpatrzonego w łunę na widnokręgu. Ubrany był w czarny płaszcz, zielona grzywa spływała mu zaś aż do pasa. – Chcieliście pozbyć się pasożytniczych wyzyskiwaczy, lecz oni okazali się silniejsi, co?
- Tia...
- W ten sposób nie pokonasz oprawców klasy chłopskiej, mój drogi. Nie tędy droga.
- To którędy niby, do cholery?!
- Jeśli chcesz ją poznać... – Nieznajomy zwrócił się wreszcie do niego. Miał niesamowite, jadowicie zielone oczy i uśmiechał się niesamowicie. Wyglądał jak ktoś, kto zobaczył przyszłość, ale postradał od tego rozum. Wyciągnął rękę w stronę Caibre’a. – Jeśli chcesz poznać właściwą drogę, musisz iść za mną. Co ty na to?
- ... – Caibre szybko przemyślał perspektywy, jakie miał przed sobą. Pozostał sam na wyeksterminowanej planecie, której ostatnich obrońców chował przez cztery dni, omal nie padając z wycieńczenia. Jedyne co miał do stracenia to życie, które go w tej chwili niespecjalnie obchodziło. – A do diabła z tym! – Warknął, przybijając rękę nieznajomego.
- Witam w załodze – zielonowłosy uśmiechnął się jeszcze szerzej, wyszczerzając zęby. Bynajmniej nie był to uśmiech przyjemny.


* * *

Caibre westchnął ciężko, spoglądając na „Arkadię”, powoli lecącą nad tokijskimi drapaczami chmur. Oczywiście okręt okryty był płaszczem ochronnym, projektującym wokół niego hologram, mieszkańcy miasta widzieli więc tylko olbrzymi balon Hello Kitty czytającej książkę, a nie śmiertelnie groźny gwiezdny krążownik. On jednak, obserwujący wszystko z dachu punktu widokowego Tokyo Tower, dobrze wiedział, co jest pod tą elektroniczną iluzją. W końcu przemierzył wzdłuż i wszerz galaktykę tylko w nadziei, że natrafi na nią raz jeszcze i wyrówna rachunki. „Wkrótce się spotkamy, Caryco Bianco” przyobiecał w myślach, po czym ruszył w stronę zejścia. Obracając się zarzucił pelerynę na ramię, nie wziął jednak pod uwagę wiatru, który wepchał mu ją na twarz. Zaszamotał się gwałtownie, próbując coś krzyczeć, przez co stracił równowagę i upadł na dach. Momentalnie sturlał się po pochyłości w stronę krawędzi, zdzierając nieposłuszny materiał z twarzy akurat w momencie, gdy mijał okna punktu. Z wrzaskiem pikował w stronę ziemi.

* * *

- Heh...
- Swoją drogą... Zawsze masz tyle przygód?
- Nie. Śmiem wręcz twierdzić, że to ty ściągasz na mnie pecha.
- Mhm...

Park pełen był ludzi, gdyż Wiedźmy zdążyły już pokryć swą chatkę iluzją i można było otworzyć go dla turystów. Nie była to jakaś zwykła iluzja zmieniająca wygląd domku – ten czar sprawiał, że ludzie nie zwracali na domek najmniejszej uwagi, mimo iż teoretycznie go widzieli. Oczywiście ponury rycerz i rudowłosa dziewczynka przyciągali liczne spojrzenia, nie liczniejsze jednak niż jakikolwiek inny gaijin, jaki znalazłby się w Japonii. Niezaczepiani przez nikogo dotarli wreszcie do chatki na kurzej stopce, która wyglądała równie spokojnie i irracjonalnie jak co dzień. Mimo iż Ysengrinn rozglądał się na wszystkie strony nie widział ani śladu jakiegokolwiek potencjalnego zagrożenia. Jedno go tylko niepokoiło, do tego stopnia, że zwierzył się na głos.

- Cholera... Wiśnie powinny zakwitać o tej porze roku?
- Mayeczko! Nic ci nie jest!? – Usłyszeli zza pleców westchnienie ulgi. W ich stronę nadbiegały truchtem obie Wiedźmy, z niewielkimi torebkami zawieszonymi na ramionach. Nieco w tyle sunął Miya objuczony mnóstwem reklamówek, pakunków, toreb i paczek, z miną męczennika idącego na ukrzyżowanie. – Słyszałyśmy o ataku na szkołę, a potem nie znaleziono was tam...
- I z niepewności poszłyście na zakupy?
- Eee... To Miya-kun nas wyciągnął! – IKa oskarżycielsko wskazała chłopaka, który się zatrzymał i zaczął ronić strumienie łez.
- Ach ten Miya-kun, niedobry Miya-kun - westchnęła sarkastycznie łuczniczka, krzyżując ręce na piersi i patrząc w oczy Ice. Przynajmniej próbując, bo ta z determinacją odwracała wzrok. Łuczniczka odgarnęła z twarzy włosy, które tarmosił nagły wiatr, podrywający z okolicznych wiśni setki białych płatków
- Ojeju! Spójrzcie jak pięknie – Pisnęła Serika, rozglądając się wokół. Rzeczywiście, większość drzew, jakie ich otaczały, była aż śnieżnobiała, a po alejkach wiatr gnał całe tumany płatków, układając je w fantastyczne wzory w powietrzu. Pozostali też rozejrzeli się z zachwytem, z wyjątkiem rycerza, który rozglądał się bez zachwytu. Zapatrzeni nie zwrócili w pierwszej chwili uwagi, że na park spłynął cień i wokół zrobiło się mroczno. Pierwszy w górę spojrzał Miya, który był zbyt zmęczony, by się długo zachwycać.
- Yyy... Jakiś statek tu się zbliża...
- CO?!

W rzeczy samej, lewitował nad nimi gwiezdny statek, spory, niemalże równie wielki co „Arkadia”. Był nieco mniej smukły od niej, na dziobie i rufie zaś wisiały spore wieżyczki z działami. Dno statku było koloru zielonego, z wielką, czerwoną gwiazdą wymalowaną niemal na całą szerokość kadłuba oraz również czerwonym napisem „AURORA” wokół niej. Powoli zniżał lot, zatrzymując się dopiero, gdy niemalże dotykał koron drzew. Spacerowicze w większości nie zainteresowali się powodami przybycia wehikułu i postanowili się ewakuować, park zaczął więc szybko pustoszeć.

- Miya-kun? – Syknęła IKa, przyzywając z nicości swą miotłę i stając w gotowości.
- Tak, IKa-sama?
- Leć szybko do domu. Jak coś się stanie naszym zakupom zamienię cię w traszkę grzebieniastą.
- ... Hai, IKa-sama...
- Ktoś ma pojęcie co to jest? – Spytała Maya, wyciągając z plecaka pistolet uzzie i odbezpieczając go. Wywołała skonsternowane spojrzenia Wiedźm i lekko zdziwione rycerza. – No co? Leżał sobie.
- Ktokolwiek to jest symbolika, jakiej używa, nie wróży nic dobrego – warknął Ysengrinn, dobywając miecza na centymetr z pochwy.

Tymczasem od statku oderwał się pięciokąt, tworząc gwiazdy pentagram. Bezgłośnie obniżył się aż do ziemi, ukazując zdziwionym obserwatorom, iż jest platformą, na której wznosi się katedra do przemówień. Za katedrą stał wysoki, zielonowłosy jegomość okryty czarnym płaszczem, otoczony przez oddział brązowych misiów, w uszankach i walonkach, dzierżących pepesze. Jeszcze większym szokiem był Thotem, cały i zdrowy, choć jak zwykle stoicki, stojący za lewym ramieniem zielonowłosego w płaszczu laboratoryjnym. Gdy pięciokąt opadł na ziemię nagle z trzaskiem otworzyły się liczne włazy w powłoce statku, po czym wyleciały z nich grube sznury na których zsuwały się kolejne misie. Część miała na głowach furażerki, część hełmofony, wszystkie zaś czerwoną opaskę na ramieniu z napisem „NKWD”. Oczywiście natychmiast wycelowały we Wiedźmy, Mayę i rycerza swe pistolety maszynowe. Ostatni zsunął się blondyn w czarnym płaszczu, także z opaską. Już na ziemi zasalutował mężczyźnie w czarnym płaszczu.

- Towarzyszu Yuby! Narodowowyzwoleńczy Korpus Wookiech-Demokratów im. Tow. Chuu-Baki melduje pełną gotowość bojową!
- Czołem żołnierze! – Zielonowłosy uśmiechnął się drapieżnie, nie patrząc wcale na swych podwładnych, lecz na otoczonych.
- Wrrruu! – Odpowiedział zgodny, acz nieartykułowany, pomruk misiów.
- Profesor nie wygląda zbytnio na wookiego – wyraziła swe wątpliwości łuczniczka, która bez trudu rozpoznała nauczyciela angielskiego-tyrana.
- Jestem doradcą wojskowym – burknął.
- Co tu się wyprawia do diabła – westchnął rycerz nieco zmęczonym głosem.
- Ależ służę wyjaśnieniem, panie rycerzu – odparł Yuby, opierając się rękoma o katedrę. – Jestem Yuby, wódz niezwyciężonych brygad rewolucyjnych, które wprowadzą ludzkość w nową erę szczęścia i dostatku. Ponieważ wy, tu obecni, jesteście wszyscy co do jednego czcicielami wstecznictwa i zabobonu powinniśmy was zlikwidować, ale...
- Ale?
- Ale możemy dać wam szansę zmycia swych win. Jeśli wspomożecie nas swymi zdolnościami gotowi jesteśmy wam, w imieniu ludu pracującego miast i wsi, przebaczyć i przywrócić na łono społeczeństwa. Co powiecie?
- Hmm – IKa zrobiła zadumaną minę, jakby faktycznie zastanawiała się nad odpowiedzią. Zwróciła się do Wrzosowej Wiedźmy. – Seri?
- No?
- Czy jesteśmy zainteresowane kołchozem i tytułem przodowniczki pracy?
- Wiesz... Nie wydaje mi się...
- Tak też myślałam – Zielona Wiedźma kiwnęła głową, uśmiechając się. Na widok tego uśmiechu misie nieświadomie cofnęły się o krok i przyłożyły pepesze do oczu. IKa podniosła ręce do góry, nie przestając się uśmiechać. – Ja nic nie robię!

Dobiegł straszliwy trzask zza pleców Yubiego. Ci którzy tam spojrzeli ujrzeli, że kilka wiśni doznaje gwałtownej przemiany, pnie zaczęły formować tułowie, grubsze gałęzie ramiona, cieńsze pokryte kwiatami i liśćmi skupiały się pośrodku, tworząc potężne, białoróżowe grzywy. Gdy zaczęły się wykorzeniać miały już wyraźnie ukształtowane biodra, talie i piersi, ramionom wyrosły potężny szpony, a z grzyw wynurzyły się straszne twarze. Dziewięć drzewnych olbrzymek wolnym krokiem ruszyło w stronę zielonowłosego i jego obstawy, nic sobie nie robiąc z deszczu pocisków. Wookie i Thotem odskoczyli na boki, Yuby jednak dalej trwał na pozycji, spoglądając na nadchodzące napastniczki spode łba, nie zdejmując z twarzy ironicznego uśmiechu. Najbliższa ożywiona wiśnia Właśnie się zamierzała do ciosu, gdy uderzyła w jakąś niewidzialną barierę. W jednej chwili otoczyły ją błyski i czerwony języki błyskawic, zaczęła skwierczeć i płonąć, by po zaledwie kilku chwilach rozpaść się w popiół. Pozostałe zatrzymały się w bezpiecznej odległości, bądź ruszyły dalej. Thotem, gdy został zaatakowany ograniczył się do pstryknięcia palcami. Dwie wiśnie zostały rozszczepione rakietami, wystrzelonymi przez nadlatującego mecha, który następnie stanął koło niego i bronił dostępu.

Serika nie przyzywała nic efektownego. Po prostu krótkim gestem zamieniła wszystkie niemal otaczające ich misie w szczury, który rozpierzchły się z piskiem, przestraszone hukiem upadających pistoletów maszynowych. W szczura nie zmienił się jednak Felix Uhrmacher, który w sam środek grupki cisnął wiązkę granatów, zmuszając ją do rozproszenia. Maya upadła niedaleko jednej z ławek i przeturlała się kawałek, nim jednak zdążyła się podnieść usłyszała wrzask bojowy blondyna i ujrzała, że spada na nią z mieczem. Nie doleciał jednak, jego ostrze wychwycił swoim rycerz, który zmaterializował się niewiadomo skąd. Przez dłuższą chwilę siłowali się, mierząc się nawzajem wzrokiem.

- Niezły jesteś – przyznał Felix.
- Ty te... – Blondyn nagle zmienił nachylenie ostrza, pozwalając mieczowi rycerza się ześlizgnąć, by ten stracił równowagę i upadł. Rycerz stracił równowagę i upadł, miał jednak na tyle przytomności, by po drodze zakręcić się w obrocie i sparować cios przeciwnika, skierowany w jego kark.
- Kłamałem – przyznał blondyn, przymierzając się do potężnego pchnięcia. Ysengrinn jednak dobył niewiadomo skąd maczugi na łańcuchu i rzucił w niego, zmuszając do uniku i kupując sobie czas na oderwanie i powstanie na kolana. Następny cios zdołał powstrzymać, po czym odepchnął przeciwnika wstając. Felix odskoczył na sporą odległość i bez słowa schował miecz do pochwy u pasa. – Dobra, czas kończyć.

To mówiąc wydobył spod płaszcza potężny karabin maszynowy, ciągnący za sobą taśmę i wycelował w rycerza, jakby był to lekki pistolet. Nie oddał jednak nawet jednego strzału, gdyż zmiótł go wybuch potężnej kuli ognistej, odrzucając na kilkadziesiąt metrów.

- Dzięki – rycerz odwrócił się w stronę Mayi, której jeszcze dymiły palce.
- Nie ma za co.
- Co ter... – Nim skończył mówić z potężnym hukiem trafiły go z tyłu pociski karabinowe, trafiając w ramię i plecy. Tym razem padł na ziemię jak kłoda, z rozszerzonymi ze zdziwienia oczyma. W stronę oniemiałej łuczniczki nadchodził Thotem akompaniowany przez swego mechatego strażnika.

* * *

IKa na dłuższą chwilę straciła orientację, z powodu hałasu i dymu od granatów. Gdy wreszcie zauważyła, w którym kierunku jest chatka, tuż za nią z łoskotem uderzyło o ziemię dopalające się, ożywione drzewo. Zaskoczona odwróciła się, by po chwili zobaczyć wyłaniającego się z dymu Yubiego. Stąpał powoli z pochyloną głową, drążąc ją spojrzeniem.

- To twoja ostatnia szansa, by się poddać.
- Hmmm... – Zielona Wiedźma zamyśliła się, łypiąc na skraj swego kapelusza. – Nie.
- Skoro tak wolisz – wyciągnął spod płaszcza pięść w stronę Wiedźmy. Ta zasłoniła się miotłą i zaczęła koncentrować moc, nim jednak skończyła on rozcapierzył palce. – Czerwony Klin!

W stronę IKi poleciał dewastująco silny pocisk czerwonej energii, uformowany w stożek. Magiczna bariera prysła jak bańka mydlana, miotła pękła zapałka, a Wiedźma runęła z jękiem jak długa. Zielonowłosy zaniósł się potwornym, donośnym śmiechem, który rozniósł się po parku.

* * *

- Możesz się już teraz poddać – stwierdzisz beznamiętnie Thotem, patrząc jak kolejne ogniokule rozpryskują się na polu siłowym mecha, stojącego obok niego. – Wkrótce opadniesz z sił, a jak widzisz nic nie osiągniesz tymi atakami.
- Tak uważasz? A masz! – Kolejny pocisk i kolejny słaby wybuch na niewidzialnej ścianie antymagii. – By to szlag! – Parsknęła z rozpaczą, podrywając się do ucieczki. Robot jednak wystartował, bez trudu ją wyprzedził i stanął na drodze. – Noż kobiecina!!!

Nagle niewiadomo skąd wyleciała wiązka łańcuchów i owinęła się wokół ramienia, szyi i tułowia mecha. Idąc wzrokiem do ich źródła Maya ujrzała...

- Ysen! Ty żyjesz?!
- Powiedzmy! – Warknął nieźle zalany krwią rycerz, potężnym szarpnięciem podrywając robota i uderzając nim o najbliższe drzewo. To zresztą pękło, a robot szybko złapał równowagę, sam chwycił łańcuch i pociągnął, posyłając Ysengrinna wysoko w powietrze i rzucając nim o ziemię tuż w pobliżu łuczniczki. Rycerz wyrwał spory kawał darni i pokoziołkował, nim wreszcie padł bez życia. A raczej prawie bez życia. – Cholera jasna...
- Niesamowicie uparty młody człowiek – skomentował Thotem, poprawiając okulary. – Ale nie przybyliśmy tu podziwiać. AS-7, wykończ ich.
- Nie denerwuj mnie... – Wysyczała Maya, wznosząc pięści i koncentrując taką ilość energii, że otoczyła ją krwawa aura.
- Daj spokój. Coraz gorzej kontrolujesz swoją moc, a tym samym jest coraz mniej skuteczna. Nic ci to nie...
- ZAMILCZ!!! – Wrzasnęła, wyrzucając obie ręce w stronę robota i razem z nimi zgromadzoną moc. Fala mocy o średnicy równej wzrostu dziewczyny uderzyła w robota, przepalając w nim dziurę na wylot topiąc go jak masło. Jednocześnie eksplozja mocy uderzyła na wszystkie strony wokół Mayi, podpalając trawę, drzewa i ławki. Siła wcale nie malała, wręcz przeciwnie zdawała się cały czas rosnąć, a dziewczyna straciła nad tym jakąkolwiek kontrolę. – KYAAA!!!

* * *

- Co tam się dzieje!? – Zastanawiała się Serika, zasłaniając oczy od potężnego blasku. Na skórze czuła straszny żar, a wszędzie wokoło drzewa stawały w płomieniach. – Co... - Nie zauważyła nawet, kiedy znalazła się w żelaznym uścisku, a na twarzy poczuła coś wilgotnego. Z wrażenia wciągnęła powietrze i momentalnie straciła przytomność. Felix wziął ją na ręce, co nie sprawiło mu wielkiego problemu.
- Uhrmacher! – Krzyknął Yuby, który zmaterializował się niedaleko. Pod pachą trzymał nieprzytomną IKę, a tuż obok pojawił się Thotem, podtrzymujący na nosie okulary. – Wynosimy się stąd, nim to coś rozwali nam statek!
- Jabol! Es ist’ felushtanden!
CRACK!
- Thotem, pękły ci okulary...
- To od temperatury...

* * *

Miya rozglądał się osłupiały po czymś, co jeszcze pół godziny temu było parkiem. Teraz wyglądało jak krajobraz po całodniowym ostrzale artyleryjskim. Drzewa spalone do pni, ziemia czarna i wypalona, nawet kosze na śmieci nadtopione, w promieniu kilkudziesięciu metrów powstał iście księżycowy krajobraz. Nietknięta chatka na kurzej stopce wyglądała tu bardziej nie na miejscu niż posąg Zeusa w świątyni Salomona. Chłopak z trwogą rozglądał się wokoło, przerażony brakiem śladu po znajomych, a jednocześnie obawiając się tego, co mógłby zobaczyć.

- Nie ma ich, zabrali je.
- Co?! – Miya omal nie dostał zawału, gdy usłyszał tuż za sobą czyjś głos. Widok Ysengrinna niewiele go zresztą uspokoił, gdyż ten miał czarną od sadzy twarz, lewe oko zalane krwią z rozciętego czoła, malownicze dziury i wgniecenia na zbroi, z czego przez największą na ramieniu płynął spory strumień czerwieni. W rękach trzymał nieprzytomną Mayę, która o dziwo wyglądała na całą i zdrową. – Eee... Wszystko w porządku?
- Nie bardzo, chyba ma gorączkę. Trzeba ją szybko zanieść na górę i położyć do łóżka.
- A ty?
- Napiłbym się brandy...

* * *

- Ale...
- Przykro mi, szkoła jest zamknięta do czasu zamknięcia śledztwa – wyjaśnił najpiękniejszy, błękitnowłosy tajniak, jakiego chłopaki z Hosen Gakuen Kyuugaku widzieli w życiu. W dalszym ciągu trzymał im przed nosami legitymację, gdzie pisało, iż nazywa się Carlos Hemello. – Nie mogę was wpuścić. A teraz proszę się rozejść.

Razem z nim przy szkolnej bramie stał, złożywszy ręce za sobą, szczupły, białowłosy policjant o wyjątkowo ciemnej skórze, tak jak on ubrany w czarny garnitur i w okularach na oczach. Ponieważ podobno byli z Interpolu, uczniowie uznali, że musi być murzynem albo Latynosem. Ponieważ nie było sensu sprzeczać się z policją w końcu machnęli ręką i poszli sobie, błękitnowłosy zaś, korzystając z okazji, wrócił na teren stadionu szkolnego. Kręciło się tam kilka osób robiących dość dziwne rzeczy, a samym środkiem boiska spacerowały i rozmawiały dwie dziewczyny, jedna w brązowej spódnicy i miedzianym golfie, druga w niebieskim garniturze, z takimi samymi zresztą włosami. Zaraz za nimi kroczył kolejny tajniak w garniturze i okularach, z długimi, kręconymi blond włosami i wielkimi białymi skrzydłami, wyrastającymi z pleców. Ktokolwiek go widział mógł tylko zgadywać z jak egzotycznego kraju pochodził.

- Dyrektor mówił, że ta szkoła miała spore problemy finansowe – Powiedziała błękitnowłosa dziewczyna, bawiąc się notesem. - Wtedy wykupił ją ktoś, wyremontował i założył internat dla dziewcząt. Zarzekał się, że nie miał najmniejszego pojęcia o niczym podejrzanym i nic o żadnych szkolnych tajemnicach nie wie.
- Myślisz, że to prawda?
- Raczej tak, był zbyt przestraszony, by przekonująco kłamać. Wszystko było poukrywane w tajnych skrytkach. Co nie zmienia faktu, że mówimy o kiepskim materiale na dyrektora...
- Też tak uważam. A czy...
- Co do diabła?!

Powietrze przed zadrgało, po czym niewiadomo skąd pojawił się jakiś mroczny osobnik, okryty dziwnym płaszczem. Powoli uniósł głowę, spoglądając morderczo na dziewczyny, wreszcie ruszył biegiem w ich stronę, dobywając jakiejś świecącej broni. Skrzydlaty tajniak zastąpił mu drogę, sięgając ręką za połę marynarki, ten jednak wyminął go ruchem szybkim niby myśl i zatrzymał się dopiero przy dziewczynie w brązowym garniturze, kładąc jej ostrze na gardle.

- Schowaj to, bo rozerwę nie tylko twoje ciało, ale i duszę – powiedziała spokojnie, acz dobitnie zaatakowana, nawet nie drgnąwszy powieką. Napastnik, który wyraźnie miał zamiar coś właśnie powiedzieć na moment skamieniał, po czym, po długiej chwili, schował przezroczyste, błękitne ostrze w ręce i zaczął się wycofywać tyłem. Wtedy poczuł, że ktoś mu zagradza drogę.
- Czy mam go przesłuchać i dowiedzieć się, co to za jeden? – Spytał wysoki, czarnowłosy tajniak, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nie Reed, sam to zrobię – wtrącił błękitnowłosy, podchodząc szybkim krokiem. – Ty już dość dzisiaj zrobiłeś.
- Małgorzato? – Brunet jakby całkowicie zignorował jego słowa.
- Może niech Kallos to zrobi? Ty w tym czasie przeszukaj piwnice.
- Jak sobie życzysz.

* * *

- Faktycznie, prawie trzydzieści dziewięć stopni – Miya odczytał z termometru, po czym zabrał się za nakładanie kompresu na czoło.
- Mówiłem – rzekł rycerz, w przerwie między trzymaniem sobie zębami końca bandaża. Powiedział wcześniej, że jeśli chłopak go dotknie, to nim się obejrzy skończy z pięcioma calami stali w płucach. Następnie zaczął automumifikację. – Podejrzewam, że macie tu jakieś zioła do zmniejszania gorączki. Umiesz je przyrządzać?
- Trochę. Coś jeszcze?
- Zaparzyłbyś herbatę. I zrobił coś do jedzenia, w sumie od rana nic nie jadłem.
- Dobrze, wkrótce wracam. Czy wtedy mi wyjaśnisz, co tam się stało?
- Postaram się.

Ysengrinn westchnął i wreszcie usiadł w fotelu. Był tak zmęczony, że sam nie wiedział, jak zachowywał przytomność. Nie zastanawiał się jednak nad tym, gdyż prawdę mówiąc powinien być teraz nie tyle zmęczony, co martwy. Zerknął na śpiącą dziewczynę. Nie wyglądało to ciekawie. Była całkiem nieprzytomna, do tego z potężną gorączka, od której cała twarz była spocona i zaczerwieniona. Rycerz martwił się, że zrobiła coś nierozsądnego, nie mając jednak jakiegokolwiek pojęcia o czarach nie był wstanie poprawnie określić, co jej jest. Pozostawało mieć nadzieję. Co prawda nadzieja matką głupich, ale zawsze istniała nadzieja, że głupi mają zawsze szczęście, bo każda matka kocha swe dzieci. Skupiając się na tych jakże ważkich zagadnieniach filozoficznych ledwie żywy Ysengrinn zamknął oczy i wkrótce zapadł w sen.

* * *

Lesiste, na nim wysoki monolit pokryty płaskorzeźbami i napisami. Miejsce zwane Wzgórzem Kapłanki, monument upamiętniający wielką bitwę sprzed tysięcy lat. Na mokrej trawie w pobliżu monolitu leży młody, blondwłosy chłopiec. W Jego pobliżu dwie dziewczyny. Jedna czarnowłosa, z twarzą pozbawioną jakichkolwiek uczuć, druga ruda, z czerwonymi oczyma płonącymi posępną determinacją.

- Nie będzie nam potrzebny.
- Ano nie.
- Z tego co wiem, nie władasz magią? - Spytała Kiran.
- Ano nie. Nie jestem czarodziejką.
- Szkoda... Twoja matka byłaby zawiedziona. W końcu ona miała jakąś moc... Ale cóż... Jaką broń wybierasz?
- Ty chcesz mi dać szansę? TY?!
- Jestem to winna twojej matce.
- Jakie długi miałabyś jej spłacać? Przecież ją zabiłaś!!
- Zabijając ją, zaciągnęłam też dług wobec niej.
- Wszystko jasne. - Powiedziała Maya, wyciągając miecz w stronę Kiran. - Stawaj!

Atak, blok, młyniec, zwód, unik, błyski ostrzy i brzdęk stali. Krążyły wokół siebie jak dwoje tancerzy, z wrodzonym wdziękiem i w perfekcyjnie dopasowanym rytmie. Żadna nie potrafiła zaskoczyć czymkolwiek drugiej. Żadna nie ustępowała drugiej ani o włos, wbrew sobie były zsynchronizowane niczym dwie komory jednego serca.

- Jesteś niezła, wiesz? - Słowa między jednym ciosem a drugim. - Twoja matka byłaby z ciebie dumna.
- Gdybyś jej nie zabiła, być może.

Pojedynek trwał, obie wojowniczki coraz szybciej zadawały ciosy, coraz mocniej uderzały na siebie. Poruszały się z szybkością nieosiągalną dla normalnego człowieka, szybciej niż iskry, krzesane z ostrzy przy zderzeniach. Walka doszła do etapu, gdzie niemożliwe było jakiekolwiek zaskoczenie przeciwnika, etapu który wygrywa ten, kto później popełni błąd.
Czarnowłosa w pewnym momencie niepewnie stanęła, stopa poślizgnęła się po trawie i wymierzyła paradę o cal inaczej, niż zamierzała. To wystarczyło.

- G... Gratu... luję... – Wycharczała, patrząc bezosobowo w niebo i obejmując palcami jelec miecza, wbity w jej pierś aż po rękojeść. - Bystra... bystra z ciebie dz... dziewczynka... B... bardzo podob... na... do Ari...

Kiran nie skończyła. Z rany na jej piersi wypłynęła moc, która ją wypełniała. Eksplozja energii uderzyła prosto w rudowłosą, która odruchowo zamknęła oczy i wypuściła miecz. Po chwili jednak usłyszała odgłos, jaki wydaje ostrze wbijając się w mokrą ziemię. Gdy rozejrzała się była na wzgórzu sama z jasnowłosym, nieprzytomnym chłopcem. Bez zbędnych ceregieli podniosła miecz i wsadziła z powrotem do pochwy. To był koniec.

- Sayonara, Kiran...


* * *

- Gdzie ja do diabła jestem?!

Nie odpowiedziało jej nawet echo. Otaczał ją ponury las trupiobladych drzew, zasłonięty szarą mgłą. Tak gęstą, że nie widziała nawet swoich stóp, gdy brnęła do przodu. Żeby było ciekawiej nie widziała też żadnego źródła światła, choć widziała całkiem dobrze. To znaczy nie widziała do czasu. W pewnej chwili ujrzała, że coś niedaleko przed nią promieniuje złotym blaskiem. Ruszyła ostrożnie w tamtą stronę, szybko jednak zauważyła, iż blask rośnie o wiele szybciej, niż by wskazywało jej tempo, jakby jego źródło także ruszyło w jej stronę. Zatrzymała się, by stwierdzić, że światło rzeczywiście dalej potężnieje, oświetla coraz większy obszar, aż wreszcie z mglistego półmroku wydobył się olbrzymi, gadzi łeb, niemalże w nią nie uderzając.

Był to złoty smok, pierwszy, jakiego widziała w życiu i jednocześnie wspanialszy, niż mogła sobie wyobrazić. Wielki jak brontozaur, potężnie i jednocześnie harmonijnie zbudowany, przywodził z jakiegoś powodu na myśl na myśl budowle Bliskiego Wschodu. Powierzchnię skóry miał gładką i połyskliwą, usianą gęsto pojedynczymi opalami i rubinami, oczy wyglądały jak perfekcyjnie wyszlifowane brylanty, za którymi płonęło ognisko. Gdy zatrzymał się przed nią uniósł łeb do góry i rozpostarł olbrzymie, szerokie niczym żagle słoneczne, skrzydła. Nie rozwarł paszczy, Maya jednak była pewna, że słyszy spiżowy głos.

JESTEM ELTANIN. STRZEGĘ ADAR-BURZINMIHR, OGNIA CZCIGODNEJ WIĘZI. TEGO, KTÓRY DAJE CIEPŁO DOMOWEGO OGNISKA.

Łuczniczka patrzyła się na niego jak zahipnotyzowana, jednocześnie powoli się wycofując. Nie odeszła jednak więcej niż trzydzieści kroków, gdy poczuła za sobą czyjąś obecność. Odwróciła się gwałtownie, by spojrzeć w bezlitosne i drapieżne oczy drugiego smoka. Ten nie był tak monumentalny, za to sprawiał wrażenie prawdziwej maszyny do zabijania. Pokryty wyraźnie zarysowaną, pancerną niemalże, ciemnoczerwoną łuską, tułów miał smukły i napięty jak struna. Głowę i szyję zdobiła, prócz kilku par rogów, wspaniała, krwistoczerwona grzywa, a ogon zakończony był jakby dwusiecznym toporem.

JAM JEST DAERIAN, STRZEGĄCY ADAR-GUSZNASP. POD MOJĄ PIECZĄ OGIEŃ RYCERZY, ROZPALAJĄCY W SERCACH WOJÓW ŻAR BITEWNY.

Coraz bardziej oszołomiona, Maya zaczęła się cofać w lewo, starając oddalić od obu naraz. Tym razem jednak dostrzegła zza siebie jaskrawo białe światło, tak silne, że przytłamszało blask smoków. Gdy spojrzała za siebie ujrzała niesamowitą, śnieżnobiałą bestię o oczach z płynnego złota, przypominającą trochę geparda, a trochę kota syjamskiego. Pierś miała jednak ozdobioną grzywiastą kryzą, a z pleców wyrastały łabędzie skrzydła.

JAM PUN-YAN, POWIERNIK ADAR-FARNBAG. STRZEGĘ OGNIA BOSKIEJ CHWAŁY, OGNIA KAPŁANÓW, OŚWIECAJĄCEGO UMYSŁY I OCZYSZCZAJĄCEGO DUSZE.

Łuczniczka zaczynała powoli tracić panowanie nad nerwami i nieuchronnie zbliżała się do momentu dzikiej ucieczki przez ciemny las, gdy nagle zza pleców nadleciał uspokajający głos. Bez wątpliwości ludzki, bez wątpienia kobiecy i jakby znajomy.

- Nie obawiaj się, one nic ci nie zrobią. Chciały cię tylko poznać.

Odwróciła się, by ujrzeć kto to powiedział. Choć niesamowite bestie poważnie nadwerężyły jej wiarę we własną poczytalność, tak teraz nie miała wątpliwości – upadła na głowę i straciła rozum. Właścicielką głosu była ona sama, miło uśmiechająca się do niej zza stolika i trzymająca w dłoniach filiżankę herbaty.

- Witaj.
wa-totem - 08-06-2006, 22:22
Temat postu:
ooo :3
niezmiennie wyśmienite...
I ZNOWU przerwa w najlepszym momencie xD
BOReK - 08-06-2006, 22:56
Temat postu:
Fajne, ładne, tylko czasem jakieś dzikie sformułowania się trafią ^^. Ale to już kwestia korekty ;].
Ysengrinn - 08-06-2006, 23:00
Temat postu:
Bo jestem wredna i leniwa bestia, zamieszczam jak tylko skoryguję byki wytknięte przez Worda. Jak kiedyś będę pisał coś poważnego załatwię sobie betareadera;P.
coyote - 08-06-2006, 23:05
Temat postu:
Przy "Carlosie Hemello" spadłam z krzesła... autentyk xD

I, jak już mówiłam, jestes geniuszem, ale tak wrednie uciąć w najlepszym momencie! Uch!
BOReK - 08-06-2006, 23:06
Temat postu:
Ysengrinn napisał/a:
Jak kiedyś będę pisał coś poważnego załatwię sobie betareadera


At your service :]
Bezimienny - 08-06-2006, 23:15
Temat postu:
Ysen: Pisz, nie ustawaj

PS: mam nadzieję że miałeś na myśli Bogów Chaosu ;P (albo marksizmu-leninizmu, na jedno wychodzi)
Anonymous - 09-06-2006, 00:57
Temat postu:
Vanille napisał/a:
Przy "Carlosie Hemello" spadłam z krzesła... autentyk xD

I, jak już mówiłam, jestes geniuszem, ale tak wrednie uciąć w najlepszym momencie! Uch!


Wiwat Mu za to.

Genialne. Yubek, jak to przeczyta, padnie >3
Ysengrinn - 09-06-2006, 02:13
Temat postu:
Cieszę się, że się wam ludzie podoba:P. Zwłaszcza się cieszę, że dobrze mi wychodzi stopniowanie napięcia;>.

Cytat:
PS: mam nadzieję że miałeś na myśli Bogów Chaosu ;P (albo marksizmu-leninizmu, na jedno wychodzi)


Well, do marksizmu im nie tak daleko, bo platońska utopia na moje oko żywcem zerżnięta z tamtejszych teorii teologicznych, a od niej do komuny już na piechotę się trafi;>.
Yuby - 09-06-2006, 02:36
Temat postu:
Jabol! XD

Pal licho nawet, że przy NKWD chyba pomieszałeś rasy. Te miśki to Ewoki, Wookie to te duże, chodzące miotełki do kurzu... ;p

A ja mam metodę pozyskiwania załogi a'la Gaav widzę... Odpowiada mi to, nie powiem, facet miał styl... ;]

A poza tym wszystkim absolutnie genialne!
Zegarmistrz - 09-06-2006, 11:00
Temat postu:
Spadłem z krzesła i się zaplułem ze śmiechu. Jesteś geniuszem!
Ysengrinn - 09-06-2006, 19:23
Temat postu:
Cytat:
Te miśki to Ewoki, Wookie to te duże, chodzące miotełki do kurzu... ;p


Guzik, nic nie pomyliłem - wysługujesz się wookiemi w formie SD;p. Ewoki wysiedliłeś dawno temu na Hoth, by tam budowały socjalizm, bo nie chciały się podporządkować;p.

Cytat:
A ja mam metodę pozyskiwania załogi a'la Gaav widzę...


Kisama, przejrzeli mnie;p.
Bezimienny - 09-06-2006, 19:27
Temat postu:
Ysengrinn napisał/a:
Ewoki wysiedliłeś dawno temu na Hoth, by tam budowały socjalizm, bo nie chciały się podporządkować;p.

Niech zgadnę, naczytały się dialektyków i doszły do wniosku, że do komunizmu od wspólnoty plemiennej trzeba dochodzić zgodnie z zasadami, i poszły budować społeczeństwo pośrednie (np. kapitalizm)?
LunarBird - 10-07-2006, 03:29
Temat postu:
Przyznam sie bez bicia ze zajmie mi troche czasu przeczytanie ale juz teraz nie moge zaprzeczyc ze cos w tym jest... :) Dawno nie widzialem na oczy dobrego fica (od ostatniego RW -hie hie... ) no i zobaczylem. Spoko jest. :)
Ysengrinn - 24-07-2006, 20:00
Temat postu:
Kolejna część, równie barbarzyńsko zabugowana jak poprzednie. Ponownie dziękuję Maieczce za współtworzenie retrospekcji i historii postaci. Podano do stołu.
_______________________________________________________________

DA GREJT KONTINIUEJSZYN PART FAJF

Olbrzymi, szarozielony kadłub „Aurory” powoli i majestatycznie sunął nad Tokio, rzucając cień na drogi i budynki. Wyglądała niemal identycznie jak historyczny odpowiednik w większej skali, tylko zamiast trzech kominów miała olbrzymie posągi robotnika, kołchoźnicy i żołnierza w budionowce stojących na baczność. Wokół niej roiło się od latających mechów policji, migających kogutami, jak i śmigłowców przeróżnych stacji telewizyjnych. Miya jednym uchem słuchał reportaży z ostatniej chwili, drugim łowiąc każdy szmer z pokoju Mayi, machinalnie mieszając od dobrego kwadransa herbatę. Nawet nie zauważył, kiedy telewizor zaczął pokazywać konferencję prasową. W blasku fleszy, stojąc za baterią mikrofonów Felix Uhrmacher odpowiadał na pytania dziennikarzy.

- Czego szukamy w Tokio? Przecież to oczywiste. Przybywamy utopić to miasto w krwi i cier... To znaczy oczywiście wyzwolić lud pracujący Tokio od kapitalistycznych oprawców i reliktów feudalizmu. Pod światłym przywództwem naszego pana, Yubiego, Tokio i resztę Japonii czeka wspaniałą przyszłość równości klasowej i dobrobytu.
- Jaką grupę krwi ma wasz przywódca?
- Właściwą.
- Czemu zwracacie się do swego przywódcy „per panie”? Czy nie powinniście używać zwrotu „obywatelu”?
- ... – Blondwłosy komunista sięgnął ręką za połę płaszcza i dobył pistoletu. Wystrzelił w pytającego trzy razy, wzniecając wśród dziennikarzy krzyki i tumult. Broń schował równie szybko jak jej dobył. – Następne pytanie proszę.

Drzwi się wreszcie otworzyły i wyszedł przez nie rycerz, z obliczem nawet bardziej chmurnym niż zazwyczaj. Bez słowa, za to z ciężkim westchnieniem, usiadł na fotelu, po lewej młodzieńca i podniósł do ust filiżankę. Miya nie chciał zabierać głosu jako pierwszy, cisza jednak się przedłużała.

- I jak?
- Kiepsko. Ani nie odzyskała przytomności, ani nie spadła jej temperatura. Nie mam pojęcia co z tym robić. Jeśli nic się nie zmieni, to trzeba ją będzie odwieźć do szpitala.
- Hmm... – Srebrnowłosy zamyślił się, w dalszym ciągu mieszając herbatę. – Niegłupio byłoby wezwać na pomoc którąś z pozostałych Wiedźm, one wszystkie się znają na magii. Niestety nie wiem jak się z nimi skontaktować.
- Nie zostawiły ci żadnych adresów, telefonów?
- Nie. Jedyna lista jest w pokoju Seriki-sama.
- Więc co przeszkadza w skorzystaniu z niej?
- No co ty? – Miya parsknął, święcie oburzony. - Miałbym jej buszować po pokoju pod jej nieobecność? Uznałaby mnie za jakiegoś dewianta!
- ... – Rycerz obdarzył młodzieńca spojrzeniem, które tylko z nieznanych powodów nie wprasowało go w ścianę. Po niepokojąco długim milczeniu zaczął mówić, niebezpiecznie powoli i spokojnie. – Masz dziesięć minut, by skontaktować się z którąkolwiek Wiedźmą. Nie obchodzi mnie jak. Zaręczam, że nie chcesz wiedzieć co się stanie, jeśli spóźnisz się o choćby sekundę. Możesz być za to pewien, że będziesz prosił o śmierć.
- Ale...
- Już!

* * *

- Podejrzewam, że standardowe pytanie „kim do diabła jesteś” jest trochę nie na miejscu...
- Wbrew pozorom wcale nie – rudowłosa zza stolika ponownie się uśmiechnęła, odkładając na stolik filiżankę i wstając – Pozwól, że się przedstawię. Jestem Maya, zwana Łyżwiarką, córka Coena Podróżnika i Arisy Zbrojmistrzyni – dygnęła lekko.
- Eee... TEJ Arisy?
- Tak, Arisy, zwanej Ostrzem Płomieni. Pierwszej twojej przodkini, u której dostrzeżono Ogień. Zresztą ja, nie chwaląc się, byłam drugą.
- Moją... Przodkinią? – Łuczniczce odebrało na moment mowę. – Chcesz mi powiedzieć, że pochodzę od Arisy Zbrojmistrzyni?!
- Chcę powiedzieć. I dziedziczką tejże samej rzeczy, dla której zdobyła sobie przydomek – Wiecznego Ognia.
- Hmm... Czy ten Ogień... – Mayę fascynowało, że można wymawiać jakieś słowo wielką literą. – Czy ten Ogień ma jakiś związek z moimi snami?
- Oczywiście. To on je zsyła, budząc się z letargu. W każdym pokoleniu naszego rodu rodzi się nosicielka tego ognia, zazwyczaj ruda lub rudoblond, żeby było śmieszniej. Początkowo jest uśpiony, dopiero w którymś momencie życia zaczyna się budzić, zsyłając obrazy mające pomóc w poznaniu jego istoty. Zresztą to, co widziałaś, to po prostu wspomnienia moje, mojej matki i babci, zapisane w nim.
- To by wiele wyjaśniało... W zasadzie to by wyjaśniało prawie wszystko... Zwłaszcza jedną KONKRETNĄ wizję, przez którą o mało nie dostałam zawału!
- Ekhm... – Dziewczyna przy stole momentalnie straciła rezon i mimowolnie odwróciła wzrok. Jej twarz okryła się lekkim rumieńcem. - Wiesz... Ja i Ven...
- No niewątpliwie TY i Ven!!! Acz przez nieznośnie długą chwilę myślałam, że to JA i Ven! Mimo iż nigdy nie widziałam faceta na oczy!
- Byłam młoda i głupia...
- I uważasz, że to wszystko wyjaśnia?!
- Powiedzmy, że gdybym przewidziała, iż moje życie erotyczne może zepsuć samopoczucie mojej prapraprapraprawnuczce, która z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu wygląda identycznie jak ja, to bym się zastanowiła – wycedziła gniewnie, acz dalej nieco zmieszanym głosem, Łyżwiarka. - Wystarczy?
- Powiedzmy – burknęła łuczniczka, już nieco spokojniej. Po chwili westchnęła. – No dobra, wiem już mniej więcej, o co biega. Obawiam się jednak, że będziesz mi musiała wyjaśnić co to w ogóle jest ten Ogień.
- Oczywiście. Twoja matka nic ci o tym nie mówiła?
- Nie znałam swojej matki. Wychowała mnie IKa Zielona Wiedźma, która znalazła mnie na ulicy, w wieku lat około czterech. Mam prawo podejrzewać, że moja mama nie planowała dzielenia się ze mną rodowymi tajemnicami.
- Przepraszam.
- Oh well.

- A co do ognia... – Łyżwiarka po raz kolejny ciepło się uśmiechnęła, po czym niedbale machnęła ręką. Otoczenie momentalnie się zmieniło. Nagle znalazły się w ogromnej, mrocznej sali jakiejś świątyni czy grobowca, o piaskowych ścianach pokrytych przedziwnymi malowidłami i potężnych kolumnach, których wierzchołki niknęły w mroku nad nimi. Stolik z herbatą wyglądał tu nawet bardziej nie na miejscu niż w mglistym lesie. – Będę musiała zacząć od początku, obawiam się.
- Jak dawnego początku?
- Samego początku początku... – Obróciła się na krześle, energicznie przerzucając nogi, po czym wskazała jeden z obrazów. – Na początku istniały tylko dwa byty – Pan Światła i Duch Ciemności.
- Masz na myśli te dwie pyzy z króliczymi uszkami, z których jedna jest czarna, a druga biała?
- Noo... Taak, ale tym się nie przejmuj, to się wytnie – starsza rudowłosa machnęła ręką, po czym kontynuowała, ponownie nadając swemu głosowi poważny ton. – Pan Światła był stwórcą naszego świata. Kolejno stwarzał jego elementy – ziemię, metale, rośliny, zwierzęta, ludzi. Ostatnim, a przy tym najdoskonalszym, jego tworem był ogień. Niestety, wkrótce po dziele tworzenia wszystkie jego dzieła zostały skażone przez Ducha Ciemności. Nawet ogień, który od tamtego czasu wydziela śmierdzący dym. Pewnego dnia jednak potężny mag, którego imię zaginęło w mrokach dziejów, zdołał oczyścić ze skażenia płomień, który stał się jednym z największych skarbów Cephiro. Ów bezdymny płomień trzymany był we wspaniałej świątyni, bronionej przez licznych strażników i święte bestie, potrafił podobno uleczać choroby i przynosić szczęście.

Niestety świątynia została zdobyta przez bandę nikczemników, a strażnicy i kapłani wymordowani. Najwyższy kapłan w dosłownie ostatniej chwili, gdy łupieżcy wyważali już wrota, dokonał zapieczętowania Bezdymnego Ognia w ciele niemowlęcia, jedna ze służebnic świątynnych zaś podrzuciła je pewnemu małżeństwu. Tym niemowlęciem była Yuko, moja babka. U niej Ogień jeszcze nie objawił swej mocy, dopiero u jej córki. Ta miała przejść do historii, wtedy jednak nikt nie wiedział, że ta, przez którą trafiła na karty podręczników i encyklopedii, także miała związek z ogniem.
- Kiran?
- Tak. Ta którą zwą Duchem Niezgody. Straszliwy demon Cephiro, pamiętający starożytność, niejednokrotnie wpływający na losy świata za pośrednictwem opętanym przez siebie ludzi. Jednym z nich był Dan, naczelny wódz armii naszego kraju, zresztą znajomy mojej matki i narzeczony jednej z jej najlepszych przyjaciółek. To jego rękami doprowadziła właśnie do największej wojny domowej w historii Cephiro i najkrwawszej bitwy w dziejach. Wtedy to niecodzienny talent Arisy Ostrza Płomieni, mojej matki, zabłysnął najjaskrawiej i zgasł na zawsze. Tak się przynajmniej wydawało, gdyż historia nie wspomina już ani jednej postaci, w której oczach płonąłby Ogień...
- Jak domyślam się, było wprost przeciwnie?
- Baa. We mnie Płomień nie miał nawet jednej dziesiątej tej mocy, co u mojej matki, co nie zmienia faktu, że także nosiłam go w sobie. Bez niego nie zdołałbym pokonać Kiran, gdy po sześciu latach powróciła...
- Zaraz... To było to, co widziałam we śnie? Walka pod monumentem Bitwy Żywiołów?
- Tak. Ten chłopiec, którego widziałaś to Cid, mój brat, którego wtedy opętała. Na szczęście jednak chciała stoczyć ze mną uczciwy pojedynek, bez oszustw. Pokonałam ją... Przy okazji dowiadując się, że nie była niczym innym, jak dymem, oddzielonym w starożytności od Świętego Ognia. Tym wszystkim, co jako nieczyste i złe zostało odrzucone.
- Cień Ognia... Jakież to poetyckie i głębokie...
- Taaak... Cóż, to wyjaśniałoby to dziwne przywiązanie, jakie czuła do mojej matki, a potem do mnie. Nigdy tego wcześniej nie rozumiałam, do tego dnia...
- Rozumiem... I to był koniec Kiran?
- Tak, od tamtego czasu, aż do dnia dzisiejszego, nikt o niej nie słyszał – Łyżwiarka wstała, obeszła stół i zaczęła chodzić w kółko, dumając jakby zapomniała o istnieniu drugiej dziewczyny. Dopiero po dłuższej chwili się odezwała. - Jak się jednak okazało, zostawiła mi mały prezent, wtedy, gdy jej energia wybuchła mi w twarz...

* * *

- Raport – zażądał Yuby, zbliżając parujący kielich do ust. Tron znajdował się tym razem w sali dowodzenia jego gwiezdnego krążownika, otoczony zewsząd migającymi światełkami komputerów i paneli sterowania. Wokoło biegały wookie, z pomrukiem odbierając dane z komputerów, wpisujące komendy oraz naprawiające wejście, rozwalone wcześniej w celu wniesienia tronu.
- Jeńcy są właśnie przesłuchiwani – zapewnił Caibre, przykładając do oka woreczek z lodem. Jego imponująca grzywa była w znacznej części stłamszona okrywającym głowę bandażem. – Miałem sam się tym zająć, ale Karl bardzo nalegał...
- To któryś jeniec podbił ci oko i rozwalił łepetynę?
- Powiedzmy... – Nagle rozbłysło czerwone, migające światło i rozległ się przenikliwy sygnał alarmu. – Co do diaska...
- Mrruuuu! – Zameldował wookie przy panelu radaru.
- Dwa F-14 nadlatują? – Spytał Yuby z lekkim niedowierzaniem.
- Pewnie z lotniskowca 7. Floty Pacyfiku. Jankesi chyba nie są zadowoleni z naszej wycieczki po Tokio.
- Weź Ж-winga i zajmij się nimi.
- Tak jest! – Krzyknął rudzielec, już w biegu do wyjścia.
- Ж-winga? – Spytał Thotem, spoglądając znad okularów.
- Nasz typ myśliwca kosmicznego. Ma trzy pary skrzydeł, ułożone w literę „Ж”.
- A-ha...
- Mruuuu!
- Felix coś chce? Dobra, przełącz na główny ekran – zakomenderował zielonowłosy podkomendnemu przy centrali komunikacyjnej. Po chwili na ekranie przed nim wykwitła pozbawiona uczuć twarz blondyna.
- Prace nad Bundabaafe Tsufai zakończone. Prototyp ukończony, produkcję seryjną rozpoczynamy natychmiast po zakończeniu testów.
- Bundabaafe Tsufai? – Thotem spytał przeciągle. – Nie przypominam sobie, byśmy coś takiego robili.
- Musiałem zapomnieć cię poinformować. Jeśli chcesz możemy w tej chwili iść obejrzeć efekt naszych prac.
- Z chęcią.

* * *

- Co to znaczy, że rozszczepiła Ogień?
- No... Normalnie. Był jeden, a teraz są trzy.
- No dobra, ale... To ma jakiś sens?
- No ba. Przecież chłopaki wcześniej ci mówili za co odpowiadają.
- Ale... Ja dalej nie wiem, jakie to ma zastosowanie...
- Hmm – Łyżwiarka dotknęła palcem nosa, zastanawiając się przez chwilę nad odpowiedzią. – Pun-yan jest odpowiedzialny za rytuały sakralne, Daerian za walkę, a Eltanin za ochronę i leczenie. Wiesz, korzystanie z ich pomocy znacznie ułatwia zabawę, bo czerpanie z czystego Ognia pozwala tylko na puszczanie fajerwerków, co zresztą sama widziałaś.
- A tak w ogóle to skąd się oni wzięli?
- Też są dziełem Kiran. Jakimś sposobem uformowała z Ognia ich świadomości... Nawet mnie nie pytaj, czemu to zrobiła. Widać czuła się coś winna nosicielowi swej drugiej połowy...
- Mhm... – Odpowiedziała łuczniczka, mrugając i potrząsając głową. – Verdammt, czy to normalne, że robi mi się ciemno i mgliście przed oczami?
- Tak, to znaczy, że wracasz do siebie – odparła rozmówczyni lekkim tonem, uśmiechając się. – Trzymaj się ciepło.
- Czekaj, ale...

Maya wyciągnęła rękę w stronę przodkini, zorientowała się jednak, że unosi ją nad łóżkiem, na którym leży. Zamiast murów pradawnej świątyni otaczały ją zielone ściany oraz mordki jej prywatnych żabek.

* * *

Miya starał się jak najszybciej wystukać numer, bez przerwy jednak się mylił i musiał zaczynać od nowa, w przerwach ocierając pot z czoła i uspokajając oczami towarzysza. Częściowo wpływ na to miał rycerz, który tkwił w bezruchu niczym posąg, jednocześnie jednak patrząc na niego znad splecionych rąk i demonstrując zniecierpliwienie każdą częścią swego jestestwa. Główny jednak powód znajdował się po drugiej stronie kabla.

- Miya-kun?! Witaj! Czemuż to zawdzięczam telefon od ciebie?
- Dzień... Dzień dobry, Waito Wichu-sama...
- Wszystko w porządku? Serika za bardzo cię nie ściga?
- Nie... Ja...
- Jeśli tylko masz jakiś problem wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć!
- No właśnie, potrzebuję pomocy z... Halo?!

Sygnał rozłączenia rozległ się, nim zdołał w jakikolwiek sposób rozwinąć myśl. Nie zdążył jednak nawet poczuć oburzenia, gdyż oślepiło go niesamowicie jaskrawe, białe światło, otwieranego właśnie magicznego portalu. Szybko zaczęło ono blednąć, już po chwili mógł więc dojrzeć młodą, białowłosą dziewczynę o różowoczerwonych oczach, w białej sukience, kozakach i kapeluszu, wychodzącą z przejścia. A w zasadzie wskakującą na niego z piskiem, w nadziei uniknięcia ciężkich obrażeń cielesnych.

Rycerz, w odróżnieniu od osłupiałego młodzieńca, na niespodziewane zdarzenie zareagował instynktownie, dobywając miecza, stając na nogach w gotowości do walki i przewracając kopniakiem stół, by stworzyć prowizoryczną zaporę. Zupełnie się przy tym nie przejął flakonem z kwiatami, porcelanowym zastawem do herbaty, kryształowym świecznikiem oraz sporym, żółtym kocurem o wyglądzie małego tygrysa, który na owym stole słodko drzemał. Wszystko to naturalnie poleciało pod nogi przybyszki i albo prysnęło, albo oblało zawartością, albo wściekle zamiauczało i próbowało poharatać.

Ysengrinn, widząc jak rzekoma napastniczka piszczy i wrzeszczy w ramionach całkiem zgłupiałego Miyi, który nie do końca świadomy tego trzymał ją w objęciach i uspokajał, westchnął z politowaniem i schował miecz z powrotem do pochwy. Zaalarmowany hałasem do pokoju wpadł Jurg, który już odzyskał swoją trollową postać. Oczywiście nie zrozumiał co się dzieje, zwłaszcza, że zapytany wzrokiem rycerza tylko rozłożył ręce. Zrobił więc to, co zrobiłby każdy na jego miejscu – wyjął aparat cyfrowy.

* * *

- What madness is this?
- Bundaabafe Tsufei. Broń ostateczna wedle twojego pomysłu, tylko nieco udoskonalona.
- Wedle mojego pomysłu!? Ja nigdy nie rozpocząłbym prac nad czymś równie szalonym!

Przed nimi, w sporej, mrocznej sali, stało w szeregu pięć, wypełnionych jakimś przezroczystym płynem, szklanych tub, podświetlonych zielonkawym światłem. W każdej unosiła się młoda dziewczyna w dość niecodziennym stroju, z kocimi uszkami na szczycie głowy. Na każdej z tub widniał napis „Vundelvafe tzvei”. Było ich tylko trzech, wyjątkowo bez eskorty, która zazwyczaj im towarzyszyła. Yuby zbliżył się do nich wolnym krokiem, śmiejąc się pod nosem, w sposób, w jaki zwykle śmieją się mroczni przywódcy, gdy zamierzają obwieścić swój plan.

- Szaleństwo? Czyż nie tak nazywali na początku wszystkie dzieła geniuszu, które zmieniły bieg historii?
- Co jeszcze nie znaczy, że każde szaleństwo nieodwołalnie jest dziełem geniuszu – Thotem z trudem panował nad głosem, wodząc wzrokiem kolejno po wszystkich dziewczynach, od japonek na stópkach po białe, koronkowe czepki i uszka. Wreszcie ciekawość przemogła. – Co to w ogóle jest?!
- To moje KNMSGMS.
- KNMSGMS?
- Kyuuketsuki Neko Meido Samurai Gotikku Mahou Shoujo. Magical girl wierna niczym meido, zwinna jak kot, niebezpieczna jak wampirzyca, wyćwiczona niczym samurai i… No dobra, gotyk dodałem z rozpędu…
- ... Jesteś chorym człowiekiem.
- Jeśli nie jesteś w stanie objąć mego zamysłu swym wątłym umysłem to twój problem – zielonowłosy wzruszył ramionami z pogardą. - Przypominam ci jednak, że mamy umowę, do której się musisz stosować.
- O właśnie, nasza umowa...

Z potężnym hukiem, przez ścianę po prawej ręce Thotema, wdarł się mech bojowy, zasypując całe pomieszczenie gradem metalowych odłamków i wypełniając dymem. Nawet mimo natychmiastowego dobycie broni, nim Uhrmacher zdążył wystrzelić w jego stronę, ścianę za nim rozerwał kolejny wybuch. Nie musiał się nawet odwracać by wiedzieć, iż kolejny robot trzyma go na muszce. Za stalowymi olbrzymami do sali wdarła się kohorta uzbrojonych gimnazjalistek, które w mgnieniu otoczyły Yuby’ego, mierząc w niego z karabinków szturmowych. Thotem spokojnie otrzepał płaszcz z kurzu, po czym ruszył w stronę zielonowłosego.

- Nasza umowa wymaga renegocjacji.

* * *

- Przepraszam, za me zachowanie, to się więcej nie powtórzy – rycerz ukłonił się dwornie, przyciskając pięść do serca. Jego oczy mówiły jednak wiele, tak o jego prawdziwych myślach, jak i stosunku emocjonalnym do procederu palenia czarownic.
- Ja myślę – prychnęła biała wiedźma, popijając herbatki. Jak Ysengrinn zdążył się dowiedzieć miała na imię Vanille, jej dziedziną była zaś magia astralna, duchowa, mająca związek z ideałami, czystością i moralnością. To ostatnie, w stosunku do osóbki z trudem odklejonej od Miyi, a nawet teraz wodzącej za nim wiele mówiącym wzrokiem, wywoływało u rycerza swego rodzaju dysonans poznawczy. Sam zainteresowany był zbyt zajęty płaczliwym błaganiem trolla o wydanie aparatu, by cokolwiek rozjaśnić w temacie. - IKa cię chyba zamieni w ropuchę paskówkę za rozwalenie tego serwisu, to przecież jej ulubiony!
- Zawsze podziwiałem ropuchy i ich wkład w ekosystem. Czy jednak możemy przejść do kwestii, która wymusiła zwrócenie się do pani o pomoc, czyli uzdrowicielskiej?
- Ach tak, prawda – Ożywiła się, po czym przymknęła oczy i przybrała minę pełną koncentracji. – Nie da się ukryć, wyczuwam gorączkę. Bardzo silną gorączkę, którą zbić można tylko długotrwałą i troskliwą opieką. Sugeruję, by chory przez co najmniej trzy dni nie wychodził z łóżka.
- Chora – z naciskiem poprawił rycerz, wbijając w rozmówczynię spojrzenie o sile sześciuset stosów w skali Torquemady. – Chora jest w pokoju obok. Jej stan ostatnio był naprawdę ciężki. Temu tutaj nie dolega nic, poza brakiem kręgosłupa.
- Hej, o czym rozmawiacie? – Dobiegło nagle zza jego pleców. Rycerz obrócił się z szybkością niemalże naddźwiękową, by ujrzeć, że właścicielką głosu, który usłyszał, jest nie kto inny a Maya. Natychmiast podszedł do niej i padł na kolano, powiewając peleryną. Łuczniczka na serio zaczęła się zastanawiać, czy zakon nie organizuje specjalnych kursów obchodzenia się z płaszczydłem.
- Nic ci nie jest, panienko? Czy to aby rozsądne już teraz podnosić się z łóżka?
- Nie bój żaby, pomijając sakramenckie pragnienie czuję się całkiem nieźle – uspokoiła go, jednocześnie baczniej przyglądając się jego dotychczasowej rozmówczyni. – O Vanny! Kopę lat, dziewczyno. Chwilę, nie mów, że wezwali cię do mnie?
- Hej hej Mayeczko – uśmiechnęła się Biała Wiedźma. – Nie wiem do kogo mnie wezwano, ty jednak wyglądasz na zdrową jak ryba.
- Wiesz, trochę długa historia… Miya-kun, byłbyś tak miły i przyniósł herbatki? A najlepiej jeszcze butelkę wody mineralnej, strasznie mi się pić chce.
- Hai, Maya-sempai… - Powiedział zrezygnowany młodzian, dając spokój trollowi i kierując się w stronę kuchni. Jurg sprawdzał jakość zdjęć, patrząc pod światło na kostkę pamięci.

* * *

- No proszę, proszę, słynna IKa Minamoto – powiedziała przeciągle Chimeria, podchodząc do wiedźmy, zawieszonej pasami materii na stelażu. Niewątpliwie tworzenie tego typu kompozycji było trzecią pasją życiową Caibre’a, po pojazdach mechanicznych i podpalaniu. – To dla mnie zaszczyt.
- Czy my się znamy?
- Niestety dotąd nie miałam przyjemności, nie mogłam jednak przecież nie słyszeć o Czarnej Lisicy Slytherinu.
- Yykh… Jeszcze o tym pamiętają?!
- Co to znaczy – jeszcze? Ta klątwa została zapisana w Czarnej Księdze Hogwartu!
- Khh…
- Uczą się o niej wszystkie roczniki na lekcjach obrony przed czarną magią!
- Khhh…
- Nie wspomnę, że do dziś dyrektor szkoły wspomina o niej na każdym rozpoczęciu roku, podając ją za przykład straszliwych skutków lekkomyślności i braku kontroli!
- Khhhee…! Stary cap mi rujnuje opinię!
- Zaiste. A tak między nami… – Kasztanowłosa nachyliła i powiedziała jej prosto w ucho konspiracyjnym szeptem. – Nie podzieliłabyś się może tym czarem?
- Bujaj się.
- Nie to nie – westchnęła teatralnie Chimeria, sięgając pod płaszcz i wyciągając na światło dzienne dziwny pierścień, zwieńczony trupią główką. – Skoro nie można po dobroci, to pozostają mniej eleganckie metody.
- Zaraz, zaraz, Pierścień Inkwizytora? Czyś ty oszalała, chcesz mi upiec mózg?!
- Nie ma powodu do obaw, ta technika jest stuprocentowo bezpieczna. Dla mnie.
- Ani mi się waż! – Wrzasnęła IKa, próbując nie dopuścić, by upierścieniona dłoń dotknęła jej czoła. Niewiele jednak mogła poradzić. – A kysz z tym ode mni-KYAAA!!!
- Hihihi…

* * *

- Snogger!
- O witaj, IKa. Cóż cię sprowadza?
- Nie udawaj, że nie wiesz, głupia flądro!

Spokojna zazwyczaj siedemnastoletnia okularnica, w białozielonym szaliku, zielonym swetrze i takiejże plisowej spódniczce, niepozostawiających wątpliwości co do przynależności, natarła na czarnowłosą członkinię domu lwa tuż przy drzwiach jadalni. Wepchnęła pod nos Gemmy Snogger egzemplarz szkolnej gazetki.

– Co to ma znaczyć?!
- Aaa… Masz na myśli mój artykuł?
- Tak! Co ci strzeliło do łba, żeby pisać takie rzeczy?!
- Oj tam przejmujesz się, jakby to było coś ważnego, moich artykułów i tak nikt nie czyta…
- O Minamoto – jak spod ziemi wyrósł jakiś jasnowłosy dryblas, podobnie jak Gemma noszący barwy Gryffindoru. – Doprawdy, wiedziałem, że w Slytherinie kończą sami degeneraci, ale ty bijesz ich wszystkich. Naprawdę jesteś dzieckiem Snape’a i Blacka?
- Przecież mężczyzna nie może zajść w ciążę, ty głupi pawianie! Coś ty robił na lekcjach biologii?!
- Nieprawda, jeśli bardzo się kochają wszystko jest możliwe!
- Kulaj dropsy, Snogger!
- O, patrzcie ludzie, wściekły bazyliszek, wysiedziany przez padalca-Snape’a – dobiegło ich z korytarza. IKa z rozpaczą ujrzała, że robi się zbiegowisko, co gorsza prawie wyłącznie uczniów z Gryffindoru.
- Czyż to nie romantyczne? Owoc zakazanej miłości pomiędzy dwoma domami!
- Raczej obrzydliwe. Jak myślicie, oczy odziedziczyła po Suniu czy Siriusie?
- Hej mała, mogę wziąć na pamiątkę? – Huknął jej w ucho inny wielkolud, zrywając z głowy kapelusz.

IKa przez chwilę miała ochotę się rozpłakać. Wokół niej skakało całe stado przedrzeźniaczy, wykpiwając ją z góry na dół, cytując pechowy artykuł i rechocząc jak afrykańskie hieny. Najniższy z nich przewyższał ją o pół głowy, nie było więc nawet mowy o wymuszaniu posłuch siłą. Poczuła się zupełnie bezsilna. Na jedną, krótką chwilę. Potem jednak stała się przerażająco wręcz spokojna. Otaczający ją uczniowie jeden po drugim milknęli, widząc w jej twarzy spokój i determinację. Słowa same napłynęły do ust, ręce same układały się w gesty, niemal bez udziału świadomości.

* * *

- CO TO MA BYĆ!?!
- A bo ja wiem? – Zafrasował się Hagrid, drapiąc po kosmatej łepetynie i łypiąc na zawartość swojej siatki na motyle. Zawartość siatki cichutko chlipała. – Wygląda jak ten… Skunks na kaczych nogach. Tylko skunksy nie mają trąbek na nosie ani brodawek…
- A kacze nogi mają?!
- Yyy… No nie majom…
- Nie chodzi mi o gatunek tego czegoś, do cholery! – Kontynuowała spazmy profesor McGonnagal. – Mnie ciekawi jakim cudem to teraz jest tym, skoro jeszcze rano było Ralphem Jenkinsem, prymusem trzeciego roku!
- Abojawiem? To nie moja wina, że siem zeskunksił… Ja je tylko wyłapujem na rozkaz dyrektora, bo siem po szkole rozpełzły.
- Zaraz… Ich jest więcej?
- Anom. Wszystkie roczniki Gryffindoru się w toto zmieniły.

Starsza nauczycielka zaniemówiła, zbladła i w ogóle wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. IKa na wszelki wypadek szybko przemknęła i skierowała się stronę swojego dormitorium. Nie była naiwna, wiedziała, że po tym co zrobiła o Hogwarcie może zapomnieć. Tak samo jak wiedziała, że może nie pokazywać się na oczy rodzicom i wujkowi Severusowi, który się nią opiekował. Dlatego też nie zamierzała. Nie zamierzała też czekać, aż zainteresują się nią odpowiednie służby i wpakują do Azkabanu. Choć jeszcze nie bardzo wiedziała, co dalej, to i tak miała pewność, że musi zniknąć, najlepiej zanim ktokolwiek wyrazi takie życzenie. Była do tego stopnia zdeterminowana i skoncentrowana na tym, iż w pierwszym momencie nie zauważyła niezwykłego gościa, czekającego na nią w dormitorium.

- No, wreszcie jesteś – westchnęła demonica, stojąca niedaleko ze skrzyżowanymi rękami. Wyglądała arcyklasycznie, ze skórzastymi skrzydłami, niewielkimi różkami i burzą czarnych włosów, zwłaszcza, że jej uroda zwiodłaby na pokuszenie cały konwent zakonny i nawróciła stowarzyszenie ortodoksyjnych gejów. Podeszła bliżej i wyciągnęła do IKi rękę, jeszcze nim ta zdążyła ochłonąć z zaskoczenia. – Chodź, czas goni. Tam już czekają na ciebie.


* * *

Chimeria sztywno cofnęła się, pozwalając głowie Zielonej Wiedźmy opaść na jej pierś. Zdecydowanie nie spodziewała się zobaczyć tego, co ujrzała. Co prawda każdy z jej profesorów był święcie przekonany, że Czarną Lisicę wzięli diabli i bardzo dobrze, nie spodziewała się jednak, że stało się to tak dosłownie. Zwłaszcza zaś nie spodziewała się jej spotkać, jeśliby to miałoby okazać się prawdą. Nagle znajomość sposobu na zeskunkszenie znacznej grupy ludzi przestała być szalenie kuszącą perspektywą. Zaczęła się gwałtownie wycofywać z pomieszczenia, zerkając trwożliwie na nieprzytomną szatynkę. Mogłaby przysiąc, że ta złowieszczo się uśmiecha i chichocze za jej plecami.

* * *

- Mogę wiedzieć, co ty ma znaczyć, Thotem?
- Proletariusze przeprowadzają rewolucję, a klasa posiadaczy spija śmietankę. Zwyczajna kolejność dziejowa.
- Niegłupie – uśmiechnął się Yuby. – Co planujesz z nami zrobić?
- Cóż, nie jestem zupełnie wyprany z ludzkich odruchów. Gdy będzie już po wszystkim zatrudnię was jako lokai i pucybutów.
- Słodkie. Pamiętaj jednak o jednym.
- Niby o czym?
- Nigdy nie lekceważ potęgi mocy.

Nim Thotem zdążył zażądać wyjaśnień, zielonowłosy dobył z rękawów płaszcza dwu mieczy świetlnych i zakręcił nimi wokół siebie. Błysnęły czerwone ostrza z obu ich końców, odbijając deszcz kul z karabinków szturmowych i wytapiając w podłodze równiutkie koło. Po chwili dosłownie zapadł się pod ziemię, a gimnazjalistki posłały za nim w otwór kolejną salwę. Ich zwierzchnik podbiegł, by zajrzeć w dziurę, nie dostrzegł tam jednak nic prócz śladów kul na podłodze i kręgu metalu o wciąż rozżarzonych brzegach. Uwaga wszystkich skupiła się w tym punkcie, gdy nagle jeden z mechów szachujących Uhrmachera także spadł z rumorem na niższy poziom. Nie minął ułamek sekundy, gdy przez dziurę, w której znikł, wdarła się chmura potężnego wybuchu, a wraz z nią Yuby, krótkim gestem obalając za jednym zamachem wszystkie dziewczynki. Drugi mech wystrzelił w niego z gaitlinga, wszystkie pociski jednak zostały odbite i zrykoszetowane po całej sali. Rakiet już nie zdążył wystrzelić, miecz Felixa przeciął go od czubka głowy do krocza. Zielonowłosy obrzucił całe pomieszczenie wzrokiem, po czym zgasił miecze, schował je i wyciągnął rękę w kierunku Thotema, który przez ten czas nawet nie drgnął. Z jego palców spłynęła błękitna błyskawica, obalając tamtego na ziemię w fontannie iskier i błysków.

- Wasz jogurt tego nie potrafi... – Wycharczał powalony mężczyzna, z trudem podnosząc głowę.
- TO, mój drogi, jest zwyczajna kolejność dziejów. Nie dziwiłoby cię to, gdybyś więcej czytał klasyków.
- PrzynudzaAAA!!! – Thotem nie skończył, popieszczony kolejną błyskawicą.
- Nie bluźnij.
- Co teraz panie? – Zapytał Uhrmacher. – Czy zdrada tego zaplutego karła reakcji nie pokrzyżuje naszych planów? Sam mówiłeś, że…
- Bez obaw, Felixie. Utrata jednego pomocnika nie ma żadnego znaczenia dla naszego przedsięwzięcia. Zwłaszcza, że nic nie stoi na przeszkodzie, by wypełnić tę lukę z nadwyżką.

To mówiąc uniósł do góry ręce, jak Mojżesz, gdy rozkazywał Morzu Czerwonemu i rozpoczął skomplikowaną inkantację. Z jego palców wystrzeliły błyskawice, tym razem czerwone, trafiając w dziesięć punktów podłogi. Owe punkty połączyły się liniami, tworząc dwa pentagramy, czerwone niczym robotnicza krew. Yuby opuścił ręce w momencie, gdy zaczęły przez nie przenikać dwie kobiece postacie. Jedna okryta soczyście czerwoną peleryną z kapturem, pod którą było widać mundur fizylierki, druga kruczoczarna, blada i chuda, w czarnej, gustownej sukni. Znad nadgarstków wystawały się pojedyncze, stalowe pazury. Obie, gdy tylko ukazały się w pełnej krasie, skrzyżowały ręce na piersiach i złożyły pokłon zielonowłosemu.

- Widmo Komunizmu oraz Duch Wielkiej Czystki – przedstawił je Yuby. – Na pewno będą bardziej godne zaufania niż ten wróg ludu tutaj.
- Niewątpliwie – poparł blondyn. – Już wieczór, słońce prawie zaszło.
- Nadszedł czas, moi drodzy. Gdy to miasto ujrzy kolejne światło jutrzenki będzie już idealną utopią realnego socjalizmu. Musimy się spieszyć, jeśli chcemy zdążyć z rytuałem.
- Chcesz wprowadzić socjalizm w ciągu jednej nocy!? – Wrzasnął Thotem, pełznąc w męce po podłodze. – Przecież mówiłeś, że rozłożysz to na pięć laAAA!!!
- Dobry obywatel zawsze stara się wykonać plan przed czasem – pouczył go zielonowłosy, opuszczając rękę. – Ruszam do Tokyo Tower, Felixie, by rozpocząć rytuał. Tobie pozostawiam dokonanie pozostałych przygotowań.
- Jabol!

* * *

- Co powiecie na taki plan?
- Hmm... – Rycerz pochylił się bez słowa i położył dłoń na czole łuczniczki.
- Co ty wyprawiasz?! – Wybuchła dziewczyna, zrywając się. Była czerwona po cebulki włosów.
- Panienka ma jeszcze gorączkę. Powinna jeszcze leżeć w łóżku, bo majaczy...
- Ale... – Miya zaczął i omal nie połknął języka, gdy wszystkie oczy zwróciły się na niego. – Ale przecież chyba zrobimy coś, by im pomóc... Prawda?
- Jeśli tak wam zależy możemy porwać kilku z nich i zaproponować wymianę jeńców, ale na świętą Radegundę, patronkę żołnierzy w okopach, szturmowanie ich statku w cztery osoby to szaleństwo!
- Pięć – poprawił Xeniph. Było to jego pierwsze słowo w dyskusji.
- Sześć – dodał Szaman.
- Osiem – dodał Jurg.
- Niech będzie, że osie... Niech będzie. To i tak nieco za mało na mój gust.
- A ilu twoim zdaniem powinno być?
- To zależy z jakim wsparciem artyleryjskim.
- Heh...

Siedzieli pochyleni nad ławą w salonie, obstawieni bateriami kubków i przekąsek. Maya zatonęła w ponurych myślach, pijąc czwartą już chyba herbatę. Miya rozglądał się po twarzach zgromadzonych, zauważając, że wszyscy pozostali przedstawiciele płci, czasami niewątpliwie, brzydkiej zamarli w bezruchu jak posągi. Nie miał pojęcia, czy rozmyślają, czy też po prostu się wyłączyli. Jedyną osobą, na którą starał się nie patrzeć, w obawie przed powłóczystym spojrzeniem, była Vanille, bawiąca się jego kosmykiem.

Właśnie podnosił do ust swą filiżankę, gdy cały dom zadrżał w posadach. Oczywiście razem z filiżanką, która na szczęście jego i Vanille zawierała już niezbyt gorącą herbatę, wystarczyła ona jednak, by wypełnić cały pokój wrzaskiem i piskiem. Maya i rycerz dali natychmiast nura pod stół, po czym bez zbędnych ceregieli wciągnęli tam za nogi Wiedźmę i młodzieńca. Wstrząsy tymczasem przybierały na sile, meble zaczęły żyć własnym życiem i chodzić po pokoju, obrazy i kinkiety spadać ze ścian, a wszelkie małe i łatwo tłukące sprzęty rozpryskiwać na podłodze. Xeniph i oba trolle mimo to nie szukali schronienia, po prostu wstali od stołu. Na Jurga przewrócił się pobliski regał, opierając na jego ramieniu i zasypując książkami, zastawą stołową i porcelanowymi figurkami slorgów z kolekcji Seriki. Na głowie roztrzaskała mu się kamienna tablica pokryta runami, nawet to jednak nie zmieniło wyrazu jego twarzy. Po chwili zaczęło się uspokajać i wreszcie drgania ustały zupełnie.

- Stabilizator żyroskopowy za późno się uruchomił - stwierdził beznamiętnie mężczyzna w czerwonej zbroi. – Szaman, kiedy go ostatni raz przeglądałeś?
- Około miesiąc temu.
- Pewnie się zepsuł. Idziemy do maszynowni, trzeba się podnieść nim znowu zacznie nawalać.

Trójka ruszyła w stronę korytarza, po raz kolejny dokonując pozornie niemożliwego, czyli zmieszczenia olbrzymiego trolla i faceta normalnego co prawda wzrostu, ale z wielkimi, stalowymi skrzydłami, w zwyczajnym przejściu. Ysengrinn nie do końca rozumiał co się dzieje, zwłaszcza, że zza okien w dalszym ciągu dobiegał huk wstrząsów. Ponieważ zaś ewentualnego wytłumaczenia i tak by zapewne nie zrozumiał, postanowił sprawdzić rzecz naocznie.

- Czy bezpiecznie jest już wychodzić?
- Raczej tak – odparła Maya, gramoląc się spod stołu. – Ej, gdzie idziesz?
- Wyjrzeć na zewnątrz.
- Życie ci niemiłe?!

Rycerz ostrożnie otworzył drzwi i wyszedł na werandę, nie wypuszczając z rąk klamki. Park wyglądał jeszcze gorzej niż po wcześniejszej bitwie, nieliczne drzewa jakie przetrwały teraz leżały poprzewracane, bruk ścieżek popękał w drobny mak, a tu i ówdzie wiły się uskoki. Ziemia dalej trzęsła się w najlepsze, nie miało to jednak najwyraźniej żadnego wpływu na domek, stojący stabilnie jakby to wszystko go nie dotyczyło. Nie to jednak przykuło jego uwagę. Ku jego osłupieniu jeden z trzech menhirów, leżących wokół kurzej stopki pozornie bez większego sensu, zaczął się powoli unosić, wydając ciche buczenie i świecąc na niebiesko hieroglifami. Gdy był mniej więcej w połowie drogi z ziemi poderwał się drugi, a w chwili, jak osiągnął poziom werandy podniósł się trzeci. Kiedy już wszystkie znalazły się ponownie na tym samym poziomie, tyle, że pięć metrów w powietrzu, zaczęły się niespiesznie obracać zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, w dalszym ciągu świecąc błękitnym światłem. Dopiero teraz zauważył, że na każdym wyżłobiony jest księżyc w innej fazie. Menhiry nieznacznie przyspieszyły, a rycerz poczuł, że domek zaczyna się unosił w górę.

- Widzę, że powinnam cię uprzedzić – dołączyła do niego łuczniczka. – Ta chatka jest jednocześnie naszym środkiem transportu. Te trzy kamulce służą właśnie do tego.
- Niech zgadnę... Reprezentują dziewicę, matkę i tę trzecią?
- O ile wiem, to tak... Wejdźmy do środka, bo zaraz zacznie strasznie wiać.
- Maya-sempai, co się dzieje? – Spytał Miya, zajęty podnoszeniem Białej Wiedźmy na nogi, gdy weszli z powrotem.
- Na moje oko trzęsienie ziemi, w Tokio to dość normalne. Byłbyś tak miły i posprzątał?
- Yyy... – Młodzieniec rozejrzał się po salonie, w której spod książek i resztek porcelany praktycznie nie było widać podłogi. Nagle poczuł się mały, bezradny i pozbawiony praw pracowniczych. – Hai, Maya-sempai...

* * *

- In Nomine Leninas Magnae Veritatis! In Nomine Dei Nostri Stalinas Luciferi Excelsi! – Zakrzyknął Yuby, stojąc nad otwartą, potężną księgą w czerwonej okładce i wznosząc ręce.

Światła tak wielkiego miasta z lotu ptaka już same w sobie stanowią piękny widok, przywodzący na myśl morze dogasającej lawy. Cóż dopiero, gdy dodatkowo miasto okraszone jest gigantyczną, pięcioramienną gwiazdą, jarzącą się wspaniałym szkarłatem. Tokijczycy niekoniecznie jednak byli zadowoleni z nabycia nowej atrakcji, gdyż linie pentagramu, szerokie na kilka metrów, zostały dosłownie wyryte w powierzchni stolicy, przecinając i niszcząc co najmniej kilkaset budynków, z rządowymi włącznie. Oprócz tego dobywające się z nich potężne, czerwone flary anihilowały wszystko w promieniu kilkudziesięciu metrów, powiększając jeszcze obszar destrukcji. Nie było też wątpliwości, że to właśnie tworzenie owej gwiazdy wywołało wstrząsy. Mimo tego wszystkiego, z perspektywy punktu widokowego Tokyo Tower, wyglądało to bardzo ładnie.

Da mihi factum, dabo tibi ius. De maiore et minore non variant iura. De minimis non curat lex. Delicta parentum liberis non nocent. Dies dominicus non est iuridicus. Dies interpellat pro homine. Dolus omnimodo punitur. Dolus semper praestatur. Dominus soli est dominus coeli et inferorum. Donatio non praesumitur. Dormiunt aliquando leges, numquam moriuntur. Dura lex, sed lex!*

Ostatnia linia wyżłobiła swą drogę przez drogi, parkingi i domy, od jednego wierzchołka gwiazdy do drugiego. Wszystko było gotowe. W pięciu narożnikach miasta zmaterializowało się pięć potężnych obelisków – Monument Robotników, Monument Chłopów, Monument Inteligencji, Monument Partii oraz Monument Żołnierzy. Każdy z nich pilnowany przez jednego z jego czempionów. Między nimi biegły linie pentagramu, wrzynające się głęboko w betonowoasfaltową skórę miasta. Inkantacja rozpoczęła rytuał, który do świtu powinien, dzięki mocy Czerwonych Bogów, przemienić całe miasto w doskonałą, socjalistyczną utopię. Co prawda zielonowłosy nie był pewien, jak to ma przebiegać, ostatecznie jednak Japonia miała tyle miast, że to nie robiło większej różnicy.

- Przepraszam pana, ale już musimy zamykać – grzecznym tonem wtrąciła uśmiechnięta pracowniczka Tokyo Tower, wyglądają niczym apoteoza japońskiej salary-woman. Najwyraźniej była przyzwyczajona do gaijinów robiących najdziwniejsze rzeczy. – Zapraszamy jutro, otwieramy o...
- Nie chcesz mnie stąd wyprosić – zasugerował jej lekko zmienionym tonem, machając ręką przed jej oczyma.
- Nie chcę pana stąd wyprosić – potwierdziła mechanicznie.
- Chcesz zmienić swoje życie i zostać ideową komunistką.
- Chcę zmienić swoje życie i zostać ideową komunistką.
- Chcesz teraz poskakać na jednej nodze.
- Chcę teraz poskakać na jednej nodze – poparła, jakimś cudem nie zabijając się w czasie skoków na szpilce.
- Chcesz przy tym ruszać ramionami jak kurczak.
- Chcę przy tym ruszać ramionami jak kurczak – powtórzyła, przyciskając pięści do boków i machając łokciami.
- Nii?
- Uwaah! – Krzyknęła pracowniczka upadając. Gdy spojrzała w stronę źródła dziwnego głosu na moment odebrało jej mowę.
- O, widzę, że jedna z się już wydostała – Yuby zwrócił się z ojcowskim uśmiechem do przybyszki.
- Nii!
- Ależ proszę, rozgość się. Jeśli chcesz, możesz się pobawić z tą miłą panią.
- Nii! – Tym razem głosik KNMSGMS, czyli Kyuuketsuki Neko Meido Samurai Gotikku Mahou Shoujo, zabrzmiał wreszcie radośnie, gdy zwróciła się w stronę leżącej kobiety.
- Nie zbliżaj się do mnie!
- Nii! – Padła odpowiedź dziewczynki.
- NIE!
- Nii! – Błysnęły ostrza dobytych mieczy.
- KYAAA!!!

* * *

- Ifusia, jak idą prace? – Spytał fioletowy, czerwonooki gryf, lądując na wielkiej, stalowej konstrukcji, dziwnie przypominającej królika
- Jak na razie dobrze, Tiass – odparła zafara, przerywając na chwilę spawanie i podnosząc maskę. – Ten moduł ukończony jest w sześćdziesięciu procentach, moduł bliźniaczy, nad którym siedzi Kiopek, w dziewięćdziesięciu. Prace wyprzedzają plan.
- Doskonale. Buhaha!
- Buhaha!

W niedalekiej odległości stały inne, podobne stalowe twory, każdy przypominający innego zwierzaka. Przy niemal każdym pracowały jakieś neopety, spawając, przyśrubowując, podłączając różne podzespoły i montując najdziwniejszą aparaturę. Można by zachodzić w głowę jak cała ta hala fabryczna zmieściła się na strychu domku jednorodzinnego, gdyby nie był to domek czarownic, stworzony przez szalonego mago-naukowca, naturalnie. Tiass dumnie rozejrzała się wokół. Praca wrzała, a niepozorne stworki pracowały za cały zastęp wykwalifikowanych pracowników, wykonując w ciągu niecałej doby prawie niemożliwą pracę. „Już niedługo nasza... MOJA machina do podboju świata ujrzy światło dzienne” pomyślała gryfica. „Nareszcie...” Dalsze rozważania przerwał jej straszliwy hałas, jaki wywołują upadające na ziemię i rozjeżdżające na wszystkie strony metalowe rury.

- Ja... – Zaczął słabo Miya, próbując wstać z czworaków. Wszystkie, bajecznie kolorowe, oczy spoczęły na nim. - Ja tylko szukałem szczotki...








* - M. Kuryłowicz „Słownik terminów, zwrotów i sentencji prawniczych łacińskich oraz pochodzenia łacińskiego”, rozdział II „łacińskie sentencje prawnicze”, na literę D.
Miya-chan - 24-07-2006, 20:22
Temat postu:
...tak. Właśnie sceny na Tokyo Tower mi tu jeszcze brakowało. Ale Mhoczna Przeszłość IKi pobiła wszystko na głowę.
„Vundelvafe tzvei”...
<leży pod biurkiem i się turla>

coyote - 24-07-2006, 20:33
Temat postu:
*śmiejąc się w głos podnosi do góry kciuk*

Ekstra xDD Tokyo Tower, Bundaabafee tsufei... i to zakończenie "ja tylko szukałem szczotki" :DDD
IKa - 24-07-2006, 20:54
Temat postu:
matko... moja własna Mroczna Przeszłość!
*łociera łezkę*
Wzłuszyłam się T______T
Mai_chan - 24-07-2006, 21:13
Temat postu:
Ysen, jesteś geniuszem. Geniuszem, który wyjawił światu Thragiczną Przeszłość Iki!

Mastah! Jestem DUMNA, że mogę być uczennicą O Takiej Cholery, Czarnej Lisicy Slytherinu! A Snogger w Gryffindorze? Well... Musiała oszukiwać :P
Serika - 24-07-2006, 23:04
Temat postu:
Czarna Lisica Slytherinu.... *zjechała i już nie wstała*
Boskie!
BOReK - 24-07-2006, 23:10
Temat postu:
Jak by to nazwać... cóż - jest "kewl" :P.
GoNik - 25-07-2006, 00:13
Temat postu:
Tak, Mhoczna Przeszłość bije wszystko na głowę...

KNMSGMS, lol! Niech ktoś to narysuje! <poke Ikę> Albo nie, po zastanowieniu to spróbuję sama...

'stworzyciel świata'.... czyżby znowu Mokona <i Modoki, to czarne>?

A poza tym: no wiesz! Ja przeciwko Maieczce?

Mai_chan - 25-07-2006, 00:22
Temat postu:
GoNik napisał/a:
'stworzyciel świata'.... czyżby znowu Mokona <i Modoki, to czarne>?


Biorąc pod uwagę, że Maieczka pochodzi z Cephiro, odpowiedź nasuwa się sama :3
wa-totem - 25-07-2006, 00:27
Temat postu:
Bwahahahahahahahaha!

Mhoczna Przeszłość (TM) IKi... LOL!

...i jak ON śmie wygrażać Miya-kunowi! Grrr...

"Ja tylko szukałem szczotki..." xDDD
GoNik - 25-07-2006, 02:36
Temat postu:
<evil laughter> przeglądając moboard trafiłam na to:



neko, meido, gotikku, samurai i shoujo...

<padła i się śmieje>

Irin - 25-07-2006, 09:44
Temat postu:
GoNik napisał/a:
KNMSGMS, lol! Niech ktoś to narysuje! <poke Ikę> Albo nie, po zastanowieniu to spróbuję sama...


A ja mogę? Też mogę prawda? Pewnie, że mogę! Ha... (tej znalezionej pannicy chyba ubranie się skurczyło w praniu w okolicach klatki piersiowej... )

Ys, popieram Maieczkę, geniuszem jesteś. I kropka.

Więcej!
Ysengrinn - 25-07-2006, 11:10
Temat postu:
Jasne, że możesz, tylko IKę wpierw skończ;P.

Cytat:
A Snogger w Gryffindorze? Well... Musiała oszukiwać :P


W pierwszym tomie pisało, że jakoby do Slytherinu idą ci dający nadzieje na wielkość;P (pomijam, że jak pokazały dalsze tomy, to raczej idą tam nadęte zera bogatych rodziców); trudno więc, by nagle znalazła się tam Snogger co;>?

Cytat:
'stworzyciel świata'.... czyżby znowu Mokona <i Modoki, to czarne>?
A poza tym: no wiesz! Ja przeciwko Maieczce?


Ad Mokona - jak już zacząłem mieszać Cephiro i z Persją, to absolutnie nie mogłem tego pominąć;>;
Ad Maieczka - wybacz, ale gdy "napisała się" scena porwania SerIKi to nie miał was za bardzo kto przyzwać:P.

Cytat:
neko, meido, gotikku, samurai i shoujo...


Jeszcze wąpierza brakuje, ha:P!
Anonymous - 15-09-2006, 22:04
Temat postu:
to jest głupie jak lato z radiem
LunarBird - 16-09-2006, 00:39
Temat postu:
Nie lato z radiem, tylko "Lato z Radiem", to raz. ;) I kto powiedział, że ono jest głupie? Ja tam się na nim wychowałem na przykład...
Ysengrinn - 05-10-2006, 20:16
Temat postu:
Czas na kolejny trzymający w napięciu odcinek Historii Głupiej Jak Lato z Radiem! Dziękuję za pomoc wszystkim, którzy pomagali:P.
___________________________________________________________
DA GREJT KONTINIUEJSZYN PART SYX

Niewielka zatoka Sagami, oddzielająca Zatokę Tokijską od otwartego oceanu, nie była nigdy, a przynajmniej nie od czasów imperialnej chwały Japonii, tak zapełniona jak teraz. Tłoczyła się w niej olbrzymia masa szarych, stalowych kadłubów potężnych okrętów, zdobionych błyszczącymi kadłubami rakiet i tysiącami różnokolorowych lampek. W samym środku armady niszczycieli, korwet, fregat i krążowników unosił się, niczym wulkaniczne wzgórze pośrodku lasu, wielki lotniskowiec, z dziobem ozdobionym dumnym napisem „USS Wiriam Jefellson Kurinton”. W powietrzu roiło się wręcz od startujących z jego pokładu myśliwców i śmigłowców, a na wybrzeżu bataliony marines zajmowały pozycje wśród straganów rybaków, z godną pozazdroszczenia precyzją i starannością niszcząc absolutnie wszystko, co daje się zniszczyć w sposób głośny i efektowny. Miejscowa ludność powinna czuć się bezpieczna jak nigdy, widząc taką koncentrację sojuszniczej floty. Z jakiegoś powodu jednak nie była.

* * *

- Baczność! Admirał Jeb Smith na mostku!

Oficerowie obecni w pomieszczeni zasalutowali. Wąsaty, siwowłosy dowódca burknął coś znad kubka kawy, którą właśnie kończył. Mimo późnej pory i słabego światła nosił ciemne okulary, nie chcąc, by wygląd jego oczu wpłynął na członków załogi demoralizująco.

- Jimmy, jaka jest sytuacja? – Wydobyło się wreszcie zza kubka. Admirał robił co mógł, by jego głos brzmiał naturalnie.
- Ktoś ozdobił Tokio olbrzymim, czerwonym pentagramem, a na wierzchołku każdego z nich wzniósł wysoki obelisk – odparł pierwszy oficer, w dalszym ciągu wyprężony jak struna. Zginęło kilka tysięcy ludzi, ewakuacja wielu milionów jest niemożliwa.
- Mhm. A powód dla którego musiałem przerywać urlop na Hawajach i przylatywać tu ASAP, by przejąć dowodzenie nad całą skoncentrowaną 7. Flotą Pacyfiku?
- Ale...
- Przecież to wewnętrzna sprawa Japonii, powinny ją rozwiązać jej własne siły samoobrony – odparł szybko wąsacz, starając się kierować strumień oddechu w innym kierunku niż twarz podwładnego. Istniała obawa, że podpadałoby to pod rozpijanie członka załogi. - Nie możemy bez uzasadnienia ingerować w sprawy obcego państwa.
- Admiral sir! – Wtrącił jeden z warrant officerów, spoglądając w ekran jakiegoś urządzenia. – Przerzucam na główny ekran statek ludzi za to odpowiedzialnych – wystukał coś na klawiaturze, sprawiając, że na ścianie na wprost admirała ukazała się w pełnej krasie „Aurora”, z pięknie podświetlonymi na czerwono posągami kołchoźnicy, robotnika i sołdata. W nagle zapadłej ciszy rozległ się brzęk pękającego na podłodze ceramicznego kubka na kawę.
- Ogłosić czerwony alarm dla drugiej i trzeciej eskadry podwodnej – sapnął admirał Smith, gdy wreszcie odzyskał głos. – Za kwadrans wszystkie ich taktyczne pociski nuklearne mają osiągnąć gotowość bojową.
- Nie wolno panu tego zrobić, admirale – dobiegło nagle ze wszystkich głośników w pomieszczeniu. Twardy, nieznoszący sprzeciwu, kobiecy głos sprawił, że wszelkie głosy na mostku zamarły, tak, że przez chwilę było słychać tylko piszczenie radaru i szum wentylatora.
- Kto to do cholery powiedział?! – Ryknął dowódca, gdy cisza niepokojąco się przedłużała. Niemal zaraz po tym, jak jego głos przebrzmiał, całym statkiem zatrzęsło. Rozległ się głuchy huk, a podłoga pod nogami zaczęła się gwałtownie przechylać to w jedną, to w drugą stronę. Admirał ledwie utrzymywał się na nogach, chwytając się brzegu stołu. – Co się do diabła ciężkiego dzieje?!

Nikt mu nie odpowiedział, niewykluczone, że nikt nawet nie usłyszał. Mostek wypełnił się wrzaskami oficerów, rzucanych od jednej ściany do drugiej i przenikliwą syreną alarmu. W blasku migających, czerwonych lampek szalało istne pandemonium, wszystkie nieprzymocowane przyrządy toczyły się po podłodze, wpadając na ludzi i przetaczając się po nich, w powietrzu zaś fruwały setki kartek. Jeb Smith dalej ryczał co sił w płucach, miotany to w jedną, to w drugą stronę, omal nie skręcił sobie nadgarstka, w dalszym ciągu nie puszczając stołu.

* * *

Nieopodal lotniskowca, wywołując w zatoczce wielkie fale, wynurzał się powoli wydłużony, zielony okręt. Kaskady wody spływały z jego dziwacznego kadłuba, gdy niespiesznie wznosił się w górę, aż ukazał się jego kil. Nawet wtedy nie przestał się unosić, a na wodzie pod nim powstało owalne zagłębienie, jakby kadłub ją odpychał. Okoliczne statki starały się ustawić dziobami w jego stronę, by nie zatopiła ich boczna. Jako ostatni zabrał się do tego lotniskowiec, gubiąc po drodze kilkanaście myśliwców ze swego pokładu.

* * *

Na stacji orbitalnej wrzała praca. Przestrzeń kosmiczną wypełniał monotonny, rozrywający bębenki stukot młotów, huk szlifierek, błysk setek spawarek laserowych. Mała, wilczoucha dziewczynka, przykuta łańcuchem do tytanowego szkieletu, zerknęła na ekipę montującą potężny, półtorej kilometrowy neon reklamowy. Oznajmiał on całemu wszechświatu, że oto powstaje kolejny punkt intergalaktycznej sieci szybkiej obsługi „McDonald’s”. Władcy owego imperium twierdzili, że ich ośrodki to centra dobrej zabawy, gdzie przede wszystkim można było smacznie zjeść. W rzeczywistości były to prawdziwe świątynie zdegenerowanej konsumpcji, monumenty upamiętniające niepowstrzymany podbój coraz to nowych rynków oraz bazy wypadowe do dalszej ekspansji. Dziewczynka, mimo bardzo młodego wieku wiedziała to wszystko, to jej planetę potężny koncern podbił tylko po to, by zdobyć surowce i niewolników potrzebnych do budowy tego i wielu innych kosmicznych molochów.

Nie mogła zbyt długo obserwować prac nad neonem, w każdej chwili spodziewała się bowiem, że zainteresuje się nią któryś z robotów-nadzorców i zapędzi do roboty elektrycznym biczem. Na nowo zaczęła uderzać swym młotem, niewiele mniejszym od niej samej, w potężne bolce, spajające poszycie. Huk zderzającego się żelaza był ogłuszający, stanowił jednak tylko jeden z akordów ponurej i bolesnej symfonii, wygrywanej przez wszystkich niewolników na budowie. Zlana potem i zdyszana jak miech kowalski, nie od razu zauważyła, że nie jest sama.

- Czy taki żywot ci odpowiada? – Głos zza pleców tak ją zaskoczył, że niechybnie spadłaby ze swej platformy, gdyby nie była doń przykuta. Odwróciła się, zerkając z trwogą na nieznajomego.
- K-kim... Kim jesteś?
- Różni mnie różnie nazywają – odparł górujący nad nią zielonowłosy mężczyzna, patrząc prosto w oczy z tajemniczym uśmiechem. - Dla jednych jestem demonem wojny i rozpaczy, dla innych szaleńcem, dla jeszcze innych - oswobodzicielem i protektorem. Staram się zbudować nowy, szczęśliwy świat na gruzach dzisiejszego padołu łez, co naturalnie niezbyt się podoba tym, którym obecny układ odpowiada.
- Ty... – Chimeria miała wrażenie, że zielone oczy ją hipnotyzują. - Ty jesteś tu, by przeszkodzić w budowie tej stacji?
- Owszem. Niewiele jednak zdołam osiągnąć, jeśli nikt mi nie pomoże. Moje możliwości nie są nieograniczone.
- Czy... Chcesz bym to ja ci w tym pomogła?!
- Owszem.
-... – Nie wiedziała co odpowiedzieć. To co on proponował było szalone, wręcz absurdalne. Niemożliwością było pokonanie całego garnizonu i zniszczenie całej olbrzymiej konstrukcji tylko w dwie osoby. Z drugiej strony miał on coś, co robiło na niej olbrzymie wrażenie – był wolny. Nie bał się niczego i gotów był zrobić wszystko dla urzeczywistnienia swych marzeń. Jedyne co ona mogła, to wypruwać sobie żyły przy umacnianiu podstaw władzy ludzi, których nienawidziła. – Zgadzam się.

Błysnęło jasne, zielone światło, a kajdany opadły z jej nadgarstków i szyi niczym liście z drzewa. Jeszcze nie zdołała uwierzyć, że było to takie łatwe, a zielonowłosy już potężnym skokiem przeniósł się kilka poziomów wyżej. Obrócił głowę i spojrzał na nią zachęcająco, jednocześnie dobywając spod płaszcza i aktywując podwójny, świetlny miecz. Niewiele myśląc, dziewczynka ścisnęła mocniej swój młot i skoczyła za nim. Kości zostały rzucone.


* * *

Chimeria westchnęła do wspomnień, lecąc powoli na miotle w stronę obelisku. „Od tamtego czasu wszystko się zmieniło” pomyślała. Teraz to my jesteśmy łowcami, a przeklęci burżuje zwierzyną. Wszyscy zapłacą za to, co przeżyłam. Absolutnie wszyscy. Zaczęła zniżać lot, kierując się w stronę dziwnej konstrukcji u jego stóp. Był to drewniany stos, złożony z kolejnych poziomów płasko ułożonych, grubych polan, ze środka którego sterczał wysoki pal. Do pala przybite były potężne łańcuchy, z których bezwładnie zwisała drobna, ubrana we fiolety blondynka. Wilczoucha dziewczyna wylądowała wreszcie, dematerializując swą miotłę i jednocześnie dobywając pochodni. Wolnym krokiem ruszyła dalej, zaczynając nucić i zapalając żagiew magicznym impulsem.

Dla tych co nie chcą iść w szeregu,
Co są jak woda która z brzegów,
Jeden mamy los!


Dziewczyna na stosie poruszyła się, potrząsnęła głową. Rzuciła wokoło mętnym wzrokiem, widok nadchodzącej Chimerii natychmiast ją jednak otrzeźwił. Zaczęła się szarpać, zapierając nogami i stękając, bez rezultatu.

Dziewczyny schylcie się po głownie!
Dziewczyny schylcie się po głownie!
Podpalcie stos!



- Kim ty do diabła jesteś?! – Wrzasnęła Serika. – Co ty wyprawiasz?!
- Jestem ustami mas pracujących. Jestem obrończynią klasy robotniczej. Jestem sędzią wrogów ludu.
- Że co?
- Możesz zapomnieć o stawianiu oporu. Te łańcuchy powstały z pierwszorzędnej, kuzbaskiej stali, przetopione zostały z pomnika Stalina, nasycone mocą materializmu dialektycznego i ozdobione cytatami z klasyków marksizmu-leninizmu. Niwelują absolutnie każdą moc magiczną, duchową i paranormalną. Są narzędziem ostatecznej sprawiedliwości.
- Co to ma ze mną wspólnego?!
- Jesteś kapitalistką, należysz do rasy ciemiężycieli ludu.
- Przecież ja nikogo nie ciemiężę!
- Na swoim koncie bankowym masz ponad siedem i pół miliona dolarów, podczas gdy miliony ludzi każdego dnia nie ma co włożyć do garnka. W czym jesteś lepsza od nich?
- Eee... Uważasz, że to był logiczny wywód?
- Zamilcz – odpowiedziała Chimeria stanowczym, choć niespecjalnie podniesionym głosem. Refleks światła odbił się od pierścienia z trupią główką, wieńczącego jej rękę, wyciągniętą w stronę Wrzosowej Wiedźmy. – Nie istnieje burżuj z czystym sumieniem. Jeśli nie chcesz pamiętać swych grzechów, to zostaną ci one przypomniane siłą.

* * *

- Dobra, mój drogi, żarty się skończyły – czerwonooka, fioletowa gryfica uśmiechała się złośliwie, podrzucając dziwną, niebieskopurpurową buteleczkę. – Albo w tej chwili powiesz, czemu nas szpiegujesz, albo wleję ci to do gardła i zamienię w zmutowaną aishę. Rozumiemy się?
- Mmmhhfffnnffnnnhnnn!!!
- Hmm, tak się chyba nie da – mruknęła do siebie, pochylając się nad skrępowanym jak baran młodzieńcem. Zdarła mu z ust taśmę klejącą, nie siląc się na żadną delikatność.
- AŁA!!!
- Więc?
- Ale ja naprawdę tylko szukałem miotły!
- Igrasz z losem robaczku...
- Co wy tu w ogóle robicie?
- Budujemy roboty bojowe, głuptasie, nie widzisz? – Prychnął granatowy, krępy stworek z czułkami i motylimi skrzydełkami.
- Dorf, ja cię bardzo proszę...
- Tak, szefowo?
- Sprawdź, czy cię nie ma w bagażniku mrówkojada...
- Roboty bojowe? – Zdziwił się Miya, po czym nagle rozpromienił. – Chcecie iść na pomoc Serice-sama?!
- O czym ty... Coś się stało z pańcią?
- No przecież została porwana...
- KTO ŚMIAŁ PORWAĆ PAŃCIĘ!?!

Chłopak nagle się poczuł, jakby włożył rękę do pyska tygrysa, który właśnie się budził. Mógłby przysiąc, że Tiass zaczęła roztaczać wokół siebie mroczną aurę, a jej oczy zapłonęły czerwonym ogniem. Pozostałe zwierzaki natychmiast przerwały pracę i zastygły w bezruchu, z rozszerzonymi oczami wbitymi w Miyę. Szybko jednak otrząsnęły się, zerwały jak na komendę i ruszyły galopem w jego stronę. Biedak próbował odpełznąć do tyłu, gryfica jednak złapała go za żabot i przyciągnęła do siebie, zmuszając do spojrzenia w swe wściekle czerwone oczy.

- Kto. To. Zrobił?

* * *

- To poważne naruszenie przestrzeni powietrznej i wód terytorialnych Japonii!
- Powiedział człowiek, który chciał zmienić jej stolicę w radioaktywny pył – odparowała spokojnie Caryca Piratów, której śniadą twarz widać było na centralnym panelu obserwacyjnym. W dalszym ciągu zamiast wiedźmiego, spiczastego kapelusza miała na głowie kapitański z Hello Kitty.
- Anihilacja dla tych żółtków i tak jest lepsza ewentualność niż komunizm!
- Być może, ale to nie panu dane jest decydować o tym. A teraz skończmy tę bezsensowną dyskusję, bo czas ucieka. Musimy obmyślić plan walki z tymi szaleńcami.
- Co to znaczy MY? Skąd pomysł, że będziemy współpracować?
- Pomysł wychodzi od dwóch płytek DVD – Wiedźma pokazała pudełka z płytkami. – Jedna zawiera zapis wideo pana sekretnej rozmowy z prezydentem w sprawie tej misji i pełnomocnictw, jakie pan otrzymał. Przypadkiem może trafić w ręce Partii Demokratycznej i wszystkich najważniejszych dzienników i stacji telewizyjnych w waszym kraju. Druga zawiera zapis wideo pana sekretnej rozmowy z żoną prezydenta, a także owej rozmowy bezpośrednich konsekwencji. Przypadkiem może trafić w ręce prezydenta, Partii Republikańskiej, pana żony oraz pastora pańskiej parafii.
- KTOKOLWIEK ZDRADZI CHOĆ SŁOWO Z TEJ DYSKUSJI ZOSTANIE SPRAWIEDLIWIE OSĄDZONY ZA ZDRADĘ I ROZSTRZELANY!!! – Wrzasnął, momentalnie pobladły, admirał w stronę swoich podwładnych, którzy usilnie starali się wyglądać na bardzo zajętych czym innym. Dowódca nieco się uspokoił i ponownie zwrócił do Bianki. – Co więc pani zdaniem powinniśmy zrobić by powstrzymać tych...Nikczemników?

* * *

- O cześć Irian, co cię tu sprowadza?
- Witaj Seri – odwzajemniła się krótkowłosa, niebieskooka dziewczyna, podchodząc do stolika znajomej. Ta ostatnia zaanektowała kawiarniany stolik, na którym walały się stosy notatek i wykresów, tworząc oryginalną kompozycję z filiżankami herbaty i talerzem po kanapkach. Najwyraźniej było to przyjętym zwyczajem, skoro kierowniczka szpitalnej kawiarni nie robiła problemów. - Chciałam zobaczyć twój... Obiekt badań...
- Wiesz... – Skrzywiła się lekko blondynka, starając się posegregować notatki. - Wolałabym nie nazywać tego w ten sposób, no... Poznaję ich zwyczaje.
- Ja wiem, to tylko trochę zaskakujące... Nie wiedziałam, że adepci Ametystu mają w programie... Etnografię.
- Nie mamy. Mamy poznawanie zjawiska śmierci, wszystkiego co nieuchronne i, przede wszystkim, przemijania.
- No cóż... Te wasze zakresy badań są takie... Takie...
- Tak. Wiem.
- Tru!
- Owszem.

Serika westchnęła, podnosząc swoje papiery i wstając. Przysunęła krzesło do stołu i niespiesznie ruszyła do wyjścia, skinąwszy głową do swego gościa. Na zewnątrz pomaszerowały krużgankiem, przez jakiś czas nie zakłócając otaczającej ich ciszy. Wiosenne słońce wydobywało całe piękno renesansowego zamku, w którym umiejscowiony był szpital, białe marmury zaś piękne kontrastowały z zieloną trawą dziedzińca. Trudno byłoby wyobrazić sobie miejsce bardziej odpowiednie dla rekonwalescencji ciała i duszy, pomyślała Irian. Właśnie wtedy jednak, jakby na przekór jej rozmyślaniom, znad krużganka rozległ się trzask gwałtownie otwieranego okna. Zaraz po tym powietrze rozdarł straszliwy wibrujący wrzask, jakby kogoś oblano kwasem, po czym okno się zatrzasnęło. Albinoska patrzyła ogłupiałym wzrokiem w stronę źródła hałasu, jej przyjaciółka najwyraźniej jednak była przyzwyczajona.

- Jeżu, co to było?!
- Heh... Jeden z tych biedaków. W ten sposób walczą ze swoim światłowstrętem.
- To... – Irian, widząc, że blondynka się nie zatrzymuje, zrównała z nią i obiecała sobie niczemu się nie dziwić. - Skuteczna metoda?
- Wręcz przeciwnie, ale nie idzie im jej wyperswadować. Uważają, że stopniowe zwiększanie natężenie światła jest niemęskie i obrażałoby ich dumę. Tylko hartowanie się jest godne wojownika.
- Aha... Ale ich to raczej nie zabije?
- Nie, jeszcze nie mieliśmy takiego przypadku, za to niestety zdarza się sporo samobójstw. No i raz krasnolud, który się tu leczył na agorafobię, pobił jednego ze skutkiem śmiertelnym.
- Jak to pobił ze skutkiem śmiertelnym?!
- Cóż... Krasnoludy nie są zbyt przyzwyczajone do spoufalania fizycznego, a tego nieszczęśnika zafascynowały w łaźni jego włochate bary.
- Eee...
- Wiesz, oni całe życie byli zmuszani do depilacji. Większości niełatwo uwierzyć, że inne rasy pozwalają swoim mężczyznom się obywać bez tego.
- Aaa. No tak, w sumie się specjalnie nie dziwię...
- I unikaj przy nich takich słów jak „wosk”, „plastry” czy „pęseta”. Co poniektórzy bardzo źle reagują, potrafią się zwinąć w kłębek, trząść i szlochać.
- Dobrze... Słuchaj, ale w końcu nie powiedziałaś mi, czemu się nimi zajmujesz. Co oni mają wspólnego z przemijaniem, nieuchronnością, śmiercią... No dobra, ostatnie pytanie możemy sobie darować...
- Widzisz, ich cywilizacja istnieje kilka tysięcy lat – zaczęła tłumaczyć Serika, przyjmując nieco wykładowy ton. – Przez ten czas nie dość, że nie posunęli się w rozwoju ani na milimetr, to jeszcze sam fakt, że nie wyginęli jest... Niepojęte! Z przyrostem naturalnym na poziomie kilku promili, z krwawymi wojnami wewnętrznymi, ze składaniem dzieci w ofierze powinni zniknąć z kart historii tysiąclecia temu!
- I... I uważasz, że studiując ich dowiesz się czegoś o istocie czasu?
- Irian... – Rzekła Serika spuszczając nagle głowę i zatrzymując się. - Albo to, albo staż w domu pogrzebowym, razem z innymi Adeptami Ametystu. Albo eksperymenty na szczurach...
- Oj... Już nic nie mówię...

* * *

Gdy weszły do gabinetu Seriki ujrzały, że na biurku czekał już przepiękny bukiet wrzosów z dołączoną karteczką. Seriką uśmiechnęła się ciepło, kręcąc głową, nim jednak dotarła do bukietu białowłosa podbiegła i podniosła go, zaglądając do etykietki z diabelskim uśmiechem. Szybko jednak zrzedła jej mina.

Cóż to za oczy co widzą,
Odłamek lodu w mej duszy?
Cóż to za oczy co widzą,
Ślady po stopach mych krewniaków
Wdeptane w połyskliwe kałuże:
Krwi, łez i potu niewolników?

Twój... Tak, twój,
Lekki krok i smukła kibić
Delikatne dłonie, porcelanowe palce,
Skrzydło anioła, gotowe osłonić,
Wyściełane puchem
I kapiące aromatycznym miodem

- Rany, kto to napisał?!
- Mój asystent - odparła Serika, kładąc papiery na miejscu bukietu. - Też jest z ich rasy, ale już od dawna żyje na powierzchni, więc jego doświadczenia bardzo przydają się w naszej pracy. Bez niego nie uruchomilibyśmy tego schroniska.
- A ten bukiet?
- Och... On jest bardzo wrażliwy i romantyczny, od dłuższego czasu się we mnie podkochuje. Niestety, jak sama wiesz, ja mam zupełnie nieromantyczną naturę, więc nic z tego nie będzie. On zresztą o tym dobrze wie, więc nawet nie próbuje. Do dziś myśli, że nie wiem od kogo dostaję te prezenty.
- Mhm. Ale i tak wstawiasz te kwiatki do wazonu?
- No... – Blondynka zawahała się, trzymając w ręce wazon, a drugą odkręcając wodę. – Tak, ale to żeby nie robić mu przykrości! Już i tak chodzi ciągle smutny i przybity, biedactwo.
- SERIKA-SAMA!!! – Wrzasnął ktoś na korytarzu, po chwili do wrzasku dołączył stukot kroków. – Serika-sama!
- Co do dia...
- Serika-sama! – Do gabinetu wpadła kasztanowłosa pielęgniarka w obscenicznie krótkiej minispódniczce, z obrazem trwogi i przerażenia na twarzy. – Serika-sama!
Taihen desu!
- Mako, co się dzieje?! – Wrzasnęła blondynka, podbiegając do niej. - Ktoś miał wypadek?
- Musi pani ze mną iść. To Drizzt! On... O matko...
- Prowadź nas tam, szybko!


* * *

- Drizzt... – Szepnęła nieświadoma Serika, zwisając bezwładnie z łańcuchów.

Chimeria uśmiechnęła się, zdejmując dłoń z jej czoła i zeskakując ze stosu. Przyłożyła pochodnię do najniższego poziomu bali i zaczęła okrążać stos w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara, nucąc coraz głośniej swą pieśń. Suche drewno szybko się zajmowało, malując otoczenie światłocieniami. Głos chimery nabierał tymczasem mocy, stawał się coraz bardziej donośny, aż wreszcie śpiewała na całe gardło.

Dla tych co nie chcą iść w szeregu,
Co są jak woda która z brzegów,
Jeden mamy los!

Dziewczyny schylcie się po głownie!
Dziewczyny schylcie się po głownie!
Podpalcie stos!


* * *

- Według moich informacji, by powstrzymać rytuał musimy zniszczyć wszystkie obeliski w narożnikach pentagramu.
- Nie wystarczy zniszczenie jednego?
- Nie. Wtedy w powstającym ustroju jeden z elementów zostanie poważnie osłabiony, a cała konstrukcja społeczna stanie się żałosną imitacją utopii, życie w której będzie piekłem. Czyli po prostu powstanie komunizm, tak czy siak.
- Logiczne... – Mruknął admirał, zapalając cygaro. - Jimmy! Niech eskadry pierwsza i druga zaatakują najbliższy obelisk! Eskadra szturmowa i trzecia eskadra zaatakują ten na wschodzie, a czwarta zatoczy koło i uderzy na obiekt najdalej wysunięty na północ.
- Tak jest!
- Jackson! Przekazać do krążownika rakietowego „USS Vicksburgh” rozkaz ataku rakietowego na południowozachodni obelisk!
- Roger that!
- Pani zostawiam ostatni obelisk, tuszę, że posiada pani na tym swoim latającym cudeńku wystarczającą siłę ognia by tego...
- A na mnie nic – z głośników dobiegł nie niespodziewanie tajemniczy męski głos, ironicznie przeciągający słowa. – Mam się obrazić?
- Kto to powiedział?! Znowu jakiś wariat?!
- Wypraszam sobie – wtrąciła Bianca, która najwyraźniej nie straciła kontroli nad wszystkimi głośnikami.
- Czy to ładnie z waszej strony zapominać o kimś, kto postrącał wasze myśliwce? Hahaha... – Główny ekran zaczął śnieżyć, po czy przełączył się na obraz rudzielca o imponującej grzywie, rozwalonego na fotelu z czerwonym obiciem i wyjątkowo złośliwie uśmiechnięte. W jednej ręce trzymał kielich wina, drugą opierał na szarym joysticku. Amerykańskim wojakom niespecjalnie podobało się spojrzenie jego przymrużonych zielonych oczu. – Poza tym nierozsądnie zapominać o statku wroga, krążącym nad celami które chce się zniszczyć.
- God dammit! Zmieniam rozkazy! Wszystkie eskadry uderzać na „Aurorę”! Macie zafundować czerwonym ich własne Pearl Harbor i zmienić ją w cholerną płonącą górę poskręcanego metalu, zrozumiano!?
- Aye aye sir!
- Zrobimy ci z tyłka garaż na pick-upa, diabelny komuchu – wycedził dowódca w stronę Caibre’a. Ten tylko pokazał zęby w uśmiechu.

* * *

Bianca dość obojętnym wzrokiem obserwowała ataki myśliwców, stojąc za kołem sterowym swej „Arkadii”. Każda salwa rakiet rozbijała się o niewidzialne pole siłowe, zwane, jakże odkrywczo, Żelazną Kurtyną. Przy każdym ataku jeden czy dwa z nich nie podnosiły się z pikowania, trafione przez działka laserowe. Część samolotów zresztą nie pikowała, zajęta była pojedynkami z dywizjonem Ж-wingów, kierowanych przez wookie. Tu walka była bardziej wyrównana, choć sześcioskrzydłe myśliwce wykazywały się dużo większą zwrotnością i porównywalną siłą ognia. Z cichym prychnięciem Złota Wiedźma odwróciła wzrok, z głównego ekranu kierując go na swego podwładnego, szaleńczo stukającego w klawiaturę.

- Irhis! Czy główne działa gotowe są do salwy?
- Wpisuję już końcowe koordynaty, to nie powinno długo zająć.
- To dobrze. Panowie wojskowi sobie nie radzą, musimy poradzić sobie sami.
- Pani kapitan! – Krzyknęła nagle Mia, pochylona nad innym komputerem. – Proszę spojrzeć na to!
- O k... – Bianca zacisnęła zęby, patrząc jej przez ramię na ekran. Do drugiej burty, niewidocznej od strony zatoki, przymocowany był łańcuchami wielki, bezbarwny kryształ. W krysztale zamknięta była nieprzytomna Zielona Wiedźma, stojąca z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Ubrana była w powiewną, białą suknię i miała nawet na głowie wianek z białych lilii. Wypisz wymaluj Dziewica Zagrożona. – Ktoś tu się dobrze bawi. Irhis, wstrzymać ogień!
- Tak jest!
- Nie możemy ich zaatakować, mają zakładniczkę.
- Owszem – rozległ się znajomy głos, po czym na miejscu atakowanej „Aurory” wykwitła głowa w aureoli czerwonych włosów. – Owszem nie możesz, Caryco. Za to ja mogę jak najbardziej.
- Pani kapitan! Jesteśmy namierza... KYA!!! – Całym statkiem zatrzęsło przy akompaniamencie straszliwego huku, a światło i ekrany zamigały jak wściekłe.
- Do diabła! – Krzyknęła Bianca chwytając się koła sterowego. Gdy podłoga przestał się przechylać i wróciła do normy, zakręciła nim potężnie, wprowadzając „Arkadię” w ruch. Znowu rozległ się głos wybuchu, tym razem nie jednak nie wstrząsnęło statkiem.
- Brawo, moja droga. Ciekawe tylko jak długo będziesz potrafiła robić uniki.

* * *

- To na nic, admirale! Straciliśmy już dwadzieścia myśliwców, a nawet ich nie zadrasnęliśmy!
- Cholerne, czerwone skurczysyny! Rozkaz do całej floty – uderzenie rakietowe! Zrobić z nich ser szwajcarski!
- Admirale! Pierwsza dolna wieżyczka zaczęła się obracać i brać nas na cel!
- Dajcie ją na główny panel! – Na ekranie pojawiła się podczepiona pod „Aurorę” zielona wieżyczka z dwoma działami potężnego kalibru, z których jedno brało lotniskowiec na cel. Dowódca wyjął z ust cygaro i zgasił na blacie biurka. – Co to do diaska jest?! Przecież to ma ponad pół jarda kalibru... Do cholery, zaraz nas trafi!

Działo, któremu na ekranie widać było obecnie dokładnie wylot lufy, wystrzeliło z głuchym jękiem, wyrzucając z lufy świetlisty strumień. Ułamek sekundy później pocisk przebił zbrojoną ścianę mostka i utkwił dokładnie pośrodku głównego ekranu. Oficerowie, gdy tylko powstawali po upadku, rzucili się w panice do wyjścia, oczywiście całkowicie je blokując. Admirał, po beznadziejnej próbie przepchania się, w desperacji schował się pod biurko. Pocisk jako jedyny zachował stoicki spokój i nie eksplodował ani nie zaczął wydzielać trującego gazu. Gdy wreszcie zator się zwolnił i wszyscy poza głównodowodzącym się ewakuowali w sali zapadła niemal zupełna cisza.

Cisza się przedłużała. Oficerowie, nie słysząc z mostka absolutnie nic poza ciężkim sapaniem admirała, uspokoili się i zaczęli ostrożnie wracać. Najpierw kilku wystawiło głowy zza drzwi, a gdy te nie zostały urwane weszli wolnym krokiem, gotowi w każdej chwili skoczyć z powrotem do tyłu. Pocisk jednak wydawał się zupełnie niezainteresowany, więc uspokojeni wyprostowali się i odetchnęli, a admirał Smith wreszcie wylazł spod stołu. Zaczęli się zbierać na środku sali, a co poniektórzy nawet podśmiewali się z niewypału. Nagle, z głośnym brzękiem, który zatrzymał bicie wszystkich serc na mostku, odleciała pokrywka z dzioba rakiety i coś zaczęło ze środka wypełzać. Coś wydawało bardzo dziwne dźwięki, jakby gaworzenie niemowlaka, wreszcie wystawiło na zewnątrz głowę małej dziewczynki z kocimi uszkami i powiedziało „Nii?”. Oficerowie chóralnie westchnęli z ulgą, kilku z wrażenia aż usiadło na podłodze.

- To przecież tylko dzieciak, do cholery...
- Myślałem, że zawału dostanę... Jestem na to za stary...
- Co ci czerwoni do reszty już zgłupieli. Ja rozumiem, że mięso armatnie, ale dzieci?!
- Niii! – Pisnęła dziewczynka, spadając na twarz. Pocisk wbity był dobre dwa metry nad ziemią, nie odniosła jednak obrażeń większych niż guz na czole. Co zresztą postanowiła natychmiast obwieścić światu. – UAAA!!!
- Goddammit... Chodź tu, obejrzę to... – Warknął jeden z warrant officerów, wyciągając do niej rękę. – Nie bój... – Nie skończył. Nim jego towarzysze się obejrzeli rozleciał się po podłodze, pokrojony w drobną kosteczkę.
- Nii! – Zawołała Kyuuketsuki Neko Meido Samurai Gotikku Mahou Shoujo, prezentując swe miecze.
- Holy shit! To diabeł, nie dziecko!
- Rozwalcie ją! – Wrzasnął admirał, dobywając pistoletu i natychmiast otwierając w jej stronę ogień. – Come on boys shoot the damn thing!
- Nii!

Mężczyźni otworzyli gęsty, acz nieskoordynowany ogień z broni osobistej, przerażająca istota była jednak w stanie odbijać pociski mieczami. Wszystkie pociski. W końcu najwyraźniej się jej znudziło, gdyż skoczyła do przodu, rozczepiając każdego, kto znalazł się jej na drodze. Część dalej strzelała, część nie wytrzymała i rzuciła się do ucieczki wrzeszcząc jak nieboskie stworzenia. Admirał ochlapany krwią swych podwładnych, był jednym z ostatnich walczących. Chciał wpakować jej kulę prosto w czoło, gdy ugryzła w szyję szamocącego się pierwszego oficera i zaczęła wysysać z niego życie, właśnie wtedy jednak skończyła mu się amunicja. Drżącymi rękoma zaczął przeładowywać, modląc się, by zdążył nim potwór nasyci swój głód.

* * *

- Subarashi ne? – Spytał z uśmiechem Yuby, siedząc na tronie i głaszcząc po głowie Kyuuketsuki Neko Meido Samurai Gotikku Mahou Shoujo. Ta zamruczała kocio, ocierając się o niego, po czym wróciła do turlania po podłodze ludzkiej czaszki. – Caibre doskonale sobie radzi ze swym zadaniem. Ciekawe kto mógłby przeszkodzić w moich planach, jeśli nawet US Navy nie jest w stanie. Czy ktoś taki w ogóle istnieje? BUAHAHAHA!!!

* * *

- Ano ne... – Miya zaczynał czuć, że rzeczywistość go przerasta. Nim zdążył zapytać skąd zwierzaki wytrzasnęły wspaniały, lśniąco biały mundur z fioletowymi epoletami już został w niego ubrany, a nim spytał po co wepchnięto go do jakiegoś kokpitu z mnóstwem dziwnych przyrządów. – Tiass-sama?
- Czego? – Na jednym z pięciu monitorków, umieszczonych pod szóstym bardzo dużym, ukazała się głowa gryficy. – Instrukcję obsługi masz w schowku.
- Ale... Wy chyba nie chcecie wysłać mnie samego do walki?
- Oczywiście, że nie, to byłoby samobójstwem!
- Uff...
- Lecimy z tobą.
- CO?!
- Dość tej gadki. Meldować się, załoga!
- Dorf melduje gotowość bojową! – Zaświecił się ekranik wyświetlający granatową twarz z czułkami. Po chwili zapaliły się kolejne.
- Ifusia gotowa do walki!
- Chionodon czeka na rozkaz.
- I ja!
- „Ja” to znaczy kto?
- No... Kiopek, przecież mnie znasz...
- Znam, ale masz to powiedzieć.
- Co?
- Imię.
- Imię.
- Nieważne...
- Minna-san...
- Dorf, rozpocznij odliczanie!
- Youkai! Go, shi, san, ni...
- Jesteście tego pewni?
- ... Ichi, zero!
- Hashin!


* * *

Dach latającej chatki eksplodował, rozsypując się w deszcz dachówek, gdy przebijała się przez niego ogromna, stalowa foka. Był to dość ciekawy widok, biorąc pod uwagę, że jej średnica tylko nieznacznie ustępowała szerokości domku, a długość dwukrotnie przewyższała jego wysokość. Foka zrobiła pętlę, wyrównała lot i skierowała się w stronę pentagramu, tymczasem przez dziurę w dachu wyleciał stalowy mrówkojad, dwa króliki, ośmiornica i pingwin. Ten ostatni po pętli wpadł w korkociąg i omal się nie rozbił o ziemię, zmieniając kierunek lotu w ostatniej chwili. Obserwujący go tokijczycy mogli przysiąc, że słyszeli dobywający się z niego głuchy krzyk paniki.

- AAA!!! Ja nie chcę umierać!!!
- Cicho bądź, Miya-kun – rozkazała Tiass. – Dorf, włóż płytę.
- Tak jest szefowo! -
- Nawet neopety mówią do mnie per „-kun”... – Westchnął pod nosem młodzieniec, roniąc łzy. Nim cokolwiek dodał rozpoznał melodię i padł na niego blady strach. Jego wątpliwości rozwiał tekst karaoke, który zaczął się wyświetlać u dołu ekranu. – Wy nie zamierzacie...!!!
- CICHO!!! – Ryknęły chórem zwierzaki, wszystkie z wyjątkiem Tiass, która zaczęła śpiewać:

Moyase moyase
makka ni moyase
Ikaru kokoro ni hi o tsukero


Wszystkie przedziwne roboty uformowały szyk pionowy, na samej górze ośmiornica, niżej w szeregu mrówkojad, pingwin i foka, na samym dole króliki. Do chóru dołączyła się reszta załogi, nawet ogłupiały Miya:

Kaose kaose
Chikara no kagiri
Omae no karate o misete yare


Wszystkie pojazdy kolejno zaczęły się zmieniać. Króliki uformowały masywne nogi, mrówkojad i foka zamieniły się w chwytne ramiona, pingwin w kobiecy tułów z głową, w króciutkiej spódniczce z płetw. Połączyły je zygzaki błyskawic, po czym zbliżyły się do siebie i połączyły. W międzyczasie Tiass znowu wzięła całe śpiewanie na siebie.

Akare iro no
azayake
Hi o abite
kirameku kyotai

Manazashi wa
mirai o mitsume
Yagate kuru
heiwa o inoru


Ośmiornica transformowała się jako ostatnia, przybierając kształt czegoś w rodzaju peruki i zaczęła obniżać lot. Wreszcie osiadła na głowie robota, a z wierzchu z trzaskiem wysunęły się wielkie, kocie uszy. Potężny humanoidalny robot zamarkował kilka ciosów i ustawił się w pozycji bojowej, przy wtórze śpiewu całej załogi.

Yonderu yonderu
Dainyuu Dainyuu
Toushou Dainyuu

Minna wa omae o yonderu

Miya-chan - 06-10-2006, 00:10
Temat postu:
.................................. <zapłakana ze śmiechu zatyka sobie ręką usta, a drugą grzmoci o biurko, i tak robiąc hałas>
R-romantyczny asystent Seriki-sama... I Dainyuu... O bogowie...
<omdlenie>

Zegarmistrz - 06-10-2006, 12:40
Temat postu:
O BOŻE!!!!

To naprawdę jest głupie jak Lato z Radiem!
Mai_chan - 06-10-2006, 16:04
Temat postu:
Zegarmistrz napisał/a:

To naprawdę jest głupie jak Lato z Radiem!


Noo... I to jest tego największa zaleta XD
Dziewica Zagrożona, terapia drowów i Miya-kun opanowany przez Neopety. I "KTO ŚMIAŁ PORWAĆ PAŃCIĘ"

<Kwik!>
Irin - 06-10-2006, 16:58
Temat postu:
Wrrr... Znowu przerwane... Ysen, ja się zaczynam twojego fika bać, przy każdym nowym odcinku wyrywa mi się "WIĘCEJ! WIĘCEJ!" i pozostaje to cholerne uczucie niedosytu.

...

WIĘCEJ!
Serika - 06-10-2006, 17:36
Temat postu:
"KTO ŚMIAŁ PORWAĆ PAŃCIĘ?!"
*wzruszyła się* Moje maleństwa... T_T

Ysen, ja się Ciebie boję... Ja rozumiem, że tragiczna przeszłość, ale zakochany Drizzt w okolicy to jednak warunki ekstremalne X_x I co ja robiłam tym biednym drowom? O_o
wa-totem - 06-10-2006, 18:39
Temat postu:
:*) lol...
GoNik - 06-10-2006, 20:40
Temat postu:
*odgłos prychania herbatką*
Ysen. Miej litość nad nami padającymi ze śmiechu...

Biedny Miya-kun.... nawet neopety traktują go z góry XD

BOReK - 07-10-2006, 11:46
Temat postu:
Dobra, i tak wiadomo, że mi się podoba XD. It's not enough - I want more...
LunarBird - 15-11-2006, 15:04
Temat postu:
Buahaha! XD

Nie śmiem nawet zgadywać jak się ta cała heca skończy. Jak by to powiedziały Mai i spółka? "Kwikogenne"? Tak, chyba tak. ^^

A przy okazji bardzo mnie interesują losy Mai, gdyż jej dar i to, co ona robi z otoczeniem momentami bardzo mi przypomina losy Jane Grey z Dark Phoenix Saga, którą uwielbiam (pomijając zakończenie może><).

Ta sekwencja łączenia się mecha na końcu była celna jak diabli! Te neopety są powalające... Wbrew moim oczekiwaniom z ich knowań jednak wyszło coś konkretnego. Tylko jak długo się to utrzyma to już osobna kwestia... ><

Ysen, masz dopisać dalszy ciąg, bo cię ukarzę w imieniu Księ... eee... to znaczy w imieniu wkurzonych czytelników (ze mną na czele)!
Ysengrinn - 19-11-2006, 20:34
Temat postu:
Wszystko wskazuje na to, że częstotliwość wychodzenia wróciła jako tako do normy... Tak poza tym wszystko po staremu.
_________________________________________________________________________

DA GREJT KONTINIUEJSZYN PART SEWEN


- Więc nie zawarłeś z nimi żadnego mistycznego przymierza, a chodzi po prostu o… Czar przywołania z internetu?
- Jakiś młodociany szatanista zamieścił na swojej mrocznej i gotyckiej stronie. Następnie kilkunastu innych młodocianych satanistów, plus co najmniej jedna młodociana wiccanka, poumieszczało na swoich mrocznych i gotyckich blogach. Poza tym zacytowano je na kilku forach, równie mrocznych i gotyckich. Wszystkie te strony mają w sumie około stu tysięcy gości miesięcznie i nawet zakładając, że przywołać mnie spróbuje jeden na dziesięć tysięcy odwiedzających, to i tak liczby są zdecydowanie przeciwko mnie.
- Hmm... Myślę, że potrafilibyśmy coś zrobić z tą niedogodnością panie... Zegis de Xan. Wpierw jednak prosiłabym o małą przysługę, do której wielce przydatna będzie twoja niezwykła zdolność samowskrzeszania. Jak mieliśmy okazję się przekonać - jest idealna do całkowicie niezauważonego omijania nieprzyjaznych sił.
- Chyba, że nieprzyjazną siłą jest cholerny anioł...
- Akurat tych nieprzyjaznych sił o posiadanie anioła bym nie podejrzewała.
- Cóż... Nie mam wyboru, co?

* * *

- Już się uspokoiłeś?
- Tak – burknął Xeniph, siedząc ze skrzyżowanymi rękami i pochyloną głową.
- Cóż za słownictwo – parsknęła Vanille, podnosząc do ust jedną z nielicznych filiżanek, jakie przetrwały kataklizm. Oboje siedzieli obok siebie przy stole, mając naprzeciw siebie trolle, gapiące się w przestrzeń nieobecnym wzrokiem. – Ja rozumiem, że to stado potworków Seriki nie powinno pchać łapek w nieswoje rzeczy, ale tak reagować?
- Phi.
- Dobra, wystarczy już – westchnęła Maya, drepcząc w kółko i rozmyślając. - Xeniph powiedział, co myśli o wykorzystywaniu nie swoich planów podboju świata. My powiedzieliśmy, co myślimy o takim zachowaniu, temat zamknięty. Zamiast się sprzeczać, może ktoś mi powie, co robić?
- Ja bardzo chętnie...

Rudowłosa błyskawicznie odwróciła się w kierunku, skąd dobiegł głos, nie zauważyła jednak wiele poza kurtyną czarnej peleryny i stalowym ostrzem wzniesionym nad prawym barkiem rycerza. Z prychnięciem irytacji wystawiła głowę zza pleców Ysengrinna, na wszelki wypadek z prawej strony, nie chcąc wchodzić w trajektorię jego ostrza. Wtedy dopiero dane jej było ujrzeć przybysza – niewysokiego, czarnowłosego chłopca o poważnym spojrzeniu, okrytego dziwnym długim płaszczem, ale poza tym wyglądającego podejrzanie normalne. Zwłaszcza jak na kogoś, kto pojawia się znikąd w chatce unoszącej się kilkaset metrów nad ziemią.

- Skąd on się tu wziął?
- Zmaterializował się – stwierdził rycerz, nie mówiąc jej niczego specjalnie nowego.
- Najpierw pojawił się szkielet, potem mięśnie, a na końcu skóra – uściśliła Biała Wiedźma, lekko drżącym głosem, kierując w stronę nieznajomego swą różdżkę. – Dość niecodzienna technika teleportacji...
- Bez obaw, środki przymusu nie będą potrzebne – odezwał się wreszcie przybysz, uśmiechając się i unosząc dłonie. – Przybywam w celach pokojowych. Przynoszę wam wieści od waszych przyjaciół.
- To miło z ich strony, nie mogli po prostu napisać?
- Trochę im się spieszy, więc poprosili mnie o pomoc.
- Jaką niby mamy mieć pewność, że faktycznie przychodzisz od kogoś z naszych?
- Hmm... Właśnie, kazali to przekazać – W stronę najbliższej osoby, którą okazał się być Ysengrinn, wyciągnął rękę ze złożonym w kostkę ubraniem. – Niejakiej Mayeczce.
- Czy ja wyglądam na Mayeczkę?
- Mój strój gimnastyczny – jęknęła Maya, przypominając sobie. Kozue miała tyle przyzwoitości, biorąc ją do niewoli, że pozwoliła przebrać się w zwyczajny mundurek, by nie musiała biegać w spodenkach gimnastycznych po czyichś tajnych bazach. Oczywiście ze zdenerwowania zostawiła go w szkole. – To mogła być tylko Avellana...
- Kto?
- Bursztynowa Wiedźma. Opuść miecz, to rzeczywiście nasz człowiek.
- Z tym człowiekiem to bym nie przesadzał...
- What-ever!

* * *

- MRÓWKOJADOWY BICZ!!!

Z prawej dłoni olbrzymiego różowego robota o kobiecych kształtach wypłynął cienki, długi i jarzący się czerwienią bat. Dainyuu zrobiła szeroki zamach, otaczając się świszczącą spiralą i strącając dwa Ж-wingi, nurkujące w jej kierunku. Z przeciwnego kierunku nadlatywały trzy mechy bojowe Thotema, te jednak zatrzymały się w bezpiecznej odległości i wystrzeliły salwę rakiet. Kilka z nich robot zdołał strącić biczem, większość jednak uderzyła w cel i eksplodowała, strącając go na dach pobliskiego wieżowca.

- NEKOLASER!!!

Z chmury dymu i pyłu, jaka podniosła się z budynku, wystrzeliły dwa różowe promienie, przecinając powietrze, a przy okazji także dwa z mechów. Podmuch wiatru wreszcie rozproszył zasłonę, ukazując Dainyuu, demonstrującą łokieć w dość niepolitycznym geście.

- I co wy na to, frajerzy?! I co wy na to?! Chcecie jeszcze?!
- Ifusia...!
- Ifusiu, jakby pańcia to widziała...
- Nie wygłupiajcie się, jesteśmy w środku bitwy!!! – Wrzasnął do mikrofonu Miya, próbując przemówić do rozumu swym mimowolnym towarzyszom broni. Wtedy właśnie zaświeciła się czerwona lampka i coś zaczęło wściekle pikać. – Niech zgadnę, włączyliście autodestrukcję...
- Nie, jesteśmy namierzani.
- CO?!

Jakby w odpowiedzi „Aurora”, oddalona o kilka kilometrów, oddała w ich stronę salwę ze wszystkich dział lewej burty, trafiając pociskami nie tylko w nich, ale i wieżowiec na całej wysokości. Siła uderzenia przeniosła Dainyuu aż na drugą stronę ulicy, gdzie wbiła się głęboko w kolejny budynek. Siła wstrząsu była zresztą tak wielka, że ten zaczął się z rumorem zapadać w siebie. Po niedługim czasie w jego miejscu unosił się tylko szary, wolno opadający słup pyłu. Ciszę nad gruzowiskiem zakłócał tylko daleki warkot silników myśliwców. Dopiero po dłuższej chwili spod gruzu dało się słyszeć ciche, przytłumione słowa z głośnika.

- Słuchaj Miya-kun, może to jednak ty przejmiesz sterowanie?
- Nikt mnie nie kocha…
* * *

- Gdzież on poszedł, już dawno musiał znaleźć tę cholerną miotłę...
- Więc Noma, Avellana i Aniołki Małgorzaty są w Tokio, w budynku mojej szkoły?
- Tak.
- Aniołki Małgorzaty?
- Nie chcesz wiedzieć – zapewniła Ysengrinna Maya, po czym wróciła do Zegisa. – I mówisz, że obeliski generują nad miastem potężną antymagiczną barierę, uniemożliwiając im ucieczkę?
- Tak. I proszą was o zniszczenie przynajmniej kilku z nich, by mogły przystąpić do działania.
- Pójdę go poszukać...
- Vanny, siedź. Co ty na to, rycerzu?
- Hmm... Jeśli rozdzielilibyśmy się na małe grupki, szybko uderzali i wycofywali się, moglibyśmy spowodować znaczne zniszczenia, nim wróg zlokalizowałby nas i skierował przeciwko nam swe główne siły. Zresztą póki co skupia się głównie na walce ze zwierzakami panny Seriki.
- Brzmi kusząco. Jest jakieś „ale”?
- Prawdopodobnie wszyscy zginiemy.
- Oh well...
- Zbliżamy się do pierwszego obelisku – stwierdził Xeniph, beznamiętnie jak zawsze.
- Dobrze. Ktoś musi się nim zająć, reszta zaś jak najszybciej zabrać stąd i uderzyć na następny.
- Rozumiem. Życzę powodzenia Mayeczko.
- Ano neEEE!?! – Łuczniczka nagle przestała czuć grunt pod nogami, po czym momentalnie otoczyła ją świetlista biel.
- Ty chyba też idziesz, rycerzu?
- Później się policzymy – mruknął Ysengrinn, po czym wskoczył do połyskującego portalu na środku podłogi, który przed chwilą pochłonął jego podopieczną. Przejście zamknęło się błyskawicznie, ucinając mu skraj peleryny, który opadł na nieposprzątane szczątki serwisu.
- Będę się modliła za wasze grzeszne dusze – Vanille ukłoniła się miejscu, w którym zniknęli, ze złożonymi rękami. Nie wiadomo kiedy ubrała się w białe kimono i czarną perukę miko, jedno i drugie rozpłynęło się jednak w białą chmurkę, gdy pstryknęła palcami. – Xeniph! Skieruj nas do następnego obelisku.
- Okej...
- Jak będziemy na miejscu kopnij do akcji Zegisa i Szamana.
- Okej...
- Ja zaraz wracam. To naprawdę nie w stylu Miya-kuna wymigiwać się od pracy, mam nadzieję, że nic mu się nie stało...
- Okej...

* * *

- Zabiję ją. Wydrapię oczka. Wydłubię jajniki. Łyżeczką.
- Porywające – burknął rycerz krzywiąc się, jakby to jemu groziło wydłubywanie jajników. Motocykl, nad którym majstrował, wreszcie zaskoczył i zaniósł się kaszlem, po dodaniu gazu zaś zaterkotał. – Możemy jechać, wskakuj do przyczepki, panienko.
- Heh...

Magiczny portal Białej Wiedźmy wyrzucił ich dokładnie pod miejscem, gdzie lewitowała chatka, do obelisku był więc kawał drogi. Oboje byli zgodni, że skradanie będzie miało sens, gdy już się znajdą blisko, w obecnej chwili zaś i tak działo się za wiele dziwnych rzeczy, by mieli rzucać się w oczy. Wkrótce zresztą zauważyli, że wybranie motoru było genialnym pomysłem, gdyż drogi była całkowicie zapchane korkami trąbiących samochodów. Rycerz bez zwłoki skierował motocykl na pobocze i dodał gazu zaraz po przejechaniu krawężnika, zmiatają po drodze wszystko, łącznie ze stolikami kawiarnianymi i roznosicielami ulotek. Maya, skulona za szybą przyczepki by nie oberwać fruwającym krzesłem, nie przyglądała się zbyt uważnie otoczeniu, nieco się jednak zdziwiła, gdy mijali przyczynę korku. Ta okazała się być unieruchomionym fiatem 126p, z którego tylnej klapy unosił się malowniczy słup dymu. Nie interesowała się nigdy markami samochodów, nawet dla niej jednak podejrzane było, że ów cud techniki ni stąd i zowąd znalazł się w Japonii i to nawet nie w galerii osobliwości. Szybko jednak zapomniała o nim, słysząc krzyki policjantów na blokadzie, którą forsowali i chowając się głębiej do przyczepki.

Dalsza droga była dużo łatwiejsza, wjechali bowiem do obszaru ewakuowanego, w bezpośredniej bliskości czerwonego monumentu, gdzie drogi i pobocza były już puste. Co ciekawe nie walały się na nich nawet żadne odpadki, jakby służby porządkowe wysprzątały ulice przed odejściem, tak na wszelki wypadek. Puste ciche ulice, oświetlone tylko światłami motoru i czerwoną poświatą emanującą z obelisku, tworzyły dość wokół dość ponurą i niepokojącą atmosferę. Nagle, niewiadomo skąd, jakby w celu jeszcze większego zagęszczenia nastroju, rozległo się wycie wilka. Maya wzdrygnęła się, wsłuchując w przeciągły zaśpiew, gdy nagle uświadomiła sobie, że wycie wilka w betonowej dżungli nie daje się słyszeć codziennie i może znaczyć coś więcej niż tylko obecność leśnego drapieżnika. Ysengrinn najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku, gdyż zaczął zwalniać i zjeżdżać na pobocze. Wtedy właśnie oboje usłyszeli za sobą jakiś odgłos.

Było już za późno na jakąkolwiek akcję, atak nastąpił w mgnieniu oka. Coś z olbrzymim impetem uderzyło w motocykl, przebiło przez złącze z przyczepką jak przez masło i poleciało dalej, zaś łuczniczka i rycerz polecieli w powietrze w przeciwnych kierunkach. Dziewczyna, niewytłumaczalnym cudem, wygramoliła się z lecącego pudła i wylądowała zwinnie na ziemi, kawałek dalej opadł Ysengrinn, dobywając miecza natychmiast po dotknięciu ziemi stopami. Oboje rozglądali się gwałtownie dookoła, szukając źródła zagrożenia, gdy znowu rozbrzmiało wycie, tym razem ze znacznie bliższej odległości, bezpośrednio przed nimi. W słabym świetle obelisku ujrzeli, iż na środku drogi stoi samochód, na nim zaś pokraczna postać, wygięta w łuk i wyjąca przenikliwie. Powoli ruszyli w jego kierunku, nie do końca pewni, czy nie powinni skierować się w kierunku wprost przeciwnym. Gdy znaleźli się już blisko dziwna istota przestała wyć, zeskoczyła z dachu auta i stanęła przed nimi, krzyżując łapy. Rycerz westchnął ciężko, poznając wilkoczłeka, którego miał już okazję poznać w wiedźmiej chatce, w jeszcze dziwniejszych okolicznościach niż obecne.

- Domyślam się, że to ty jesteś strażnikiem obelisku?
- Nom – stwierdził stwór wyluzowanym tonem, przymykając lekko ślepia. - Jestem Ryuzoku, dla przyjaciół Wuff.
- Miło nam. I raczej nas nie przepuścisz, co?
- No ba.
- Rycerzu, mógłbyś?
- Tak jest, panienko – odparł rycerz, błyskawicznie wyrzucając spod peleryny kolczastą sztabę na łańcuchu. Wilkoczłek uskoczył i pocisk przebił szybę samochodową, Ysengrinn jednak był już przy nim i ciął mieczem. Ryuzoku odbił cios pazurami, uderzając drugą łapą, ujrzał jednak, że Maya omija ich i biegnie dalej. – Powodzenia z obeliskiem.
- Nie dziękuję!
- Hej! Wracaj tu! – Warknął strażnik, wyrywając się za nią, zatrzymał się jednak jak wryty, niemal przewracając. Rycerz korzystając z nieuwagi wyrzucił kolejny łańcuch, którym teraz wilkoczłek miał spętaną prawą rękę.
- Na razie walczysz ze mną.
- Upierdliwy jesteś, wiesz? – Rzekł Ryuzoku, nie mniej spokojny niż na początku rozmowy.
- Wiem.

Wilkowaty potwór niespodziewanie skoczył do przodu, wyraz jego twarzy, a raczej pyska, momentalnie się zmienił, oczy rozwarły maksymalnie, a wargi odsłoniły potężne kły. Cios był jednak chybiony, Ysengrinn uskoczył zwinnie, jakby nie okrywała go potężna zbroja i długaśna peleryna, natychmiast uderzając potężnym pchnięciem w bok przelatującego wilkoczłeka. Ten jednak wykręcił się w locie, unikając śmiertelnego ciosu, przy okazji udało mu się nawet zadrapać ramię rycerza. Gdy tylko łapy Ryuzoku dotknęły ziemi odbił się i znowu skoczył na rycerza, chcąc uderzyć nim ten odzyska równowagę po ciosie, ten jednak okręcił się wokół osi robiąc jednocześnie szerokie cięcie mieczem, które sparowało cios przeciwnika.

Przez jakiś czas skakali wokół siebie, próbując się trafić, unikając i parując, w dalszym ciągu zresztą połączeni łańcuchem. Wreszcie rycerz dojrzał szansę i gdy wilkoczłek uskakiwał pociągnął łańcuch w swoją stronę i natychmiast tnąc. Nim zaskoczony Ryuzoku się obejrzał ostrze odcięło jego wyprężone prawe ramię. Odskoczył poza zasięg miecza, zostawiając za sobą łapę związaną łańcuchem i strugę posoki.

- Ał! – Powiedział z wyrzutem. Spojrzał na kikut, broczący obfitą strugą krwi.
- Przykro mi.
- No ja myślę!
- Poddajesz się?
- Jeszcze czego!

Strażnik znowu rzucił się do ataku, machając jedyną łapą jak cepem, stracił jednak wiele ze swej sprawności. Rycerz bez trudu schodził mu z drogi, omijając pazury tylko lekkimi ruchami głowy. Jedyne, co Ryuzoku zdołał osiągnąć, skacząc wokół niego, to obfite spryskanie juchą peleryny. Ysengrinnowi się w końcu znudziło i przy kolejnym natarciu sam także zaatakował. Ułamek sekundy później obaj wojownicy stali do siebie plecami, na ziemi zaś leżała w kałuży krwi druga łapa.

- Kurde no...
- Dziękuję za pojedynek – rycerz zasalutował plecom przeciwnika zakrwawionym mieczem, po czym przetarł go szmatą i schował do pochwy. – Byłeś godnym przeciwnikiem.

Wilkoczłek nie odpowiedział, zamiast tego obrócił się błyskawicznie i rzucił na niego z rozwartą paszczą. Rycerz nie dał się zaskoczyć, natychmiast ponownie dobył miecza i zasłonił się. Potężne szczęki zamknęły się na stalowym ostrzu, przez chwilę obydwaj napierali na siebie i próbowali obalić jeden drugiego, wreszcie Ysengrinn zaparł się mocniej nogami i odepchnął przeciwnika na pewien dystans. Ryuzoku, który ani przez chwilę nie przestał krwawić strumieniami z obu ramion, z trudem odzyskał równowagę, szybko jednak znowu skoczył do ataku. Rycerz zanurkował pod kłapiącą paszczą, jednocześnie odrąbując cięciem z dołu prawą nogę.

- Szlag... – Mruknął strażnik obelisku, patrząc na trzeci krwotok tętniczy.
- Teraz się poddajesz?
- Phi! To powierzchowna rana!
- Zaraz się wykrwawisz – powiedział rycerz, zapewniając sam siebie.
- Tchórz cię obleciał, co? No chodź, zobaczymy, na co cię stać!
- Nie mam na to czasu – burknął Ysengrinn, kierując się w stronę obelisku i starając ignorować groteskowego przeciwnika. Ten jednak wyprzedził go, podskakując na jedynej nodze.
- Cykasz się, co? Przyznaj się!
- Przecież nie będę walczył z kimś bez rąk i jednej nogi...
- Cy-kor! Cy-kor! Cy-kor!
- Idź do diabła – rycerz stracił cierpliwość i ciął w jedyna nogę, obalając Ryuzoku niczym młode drzewko. Następnie przyspieszył kroku, złorzecząc i wycierając ręce w płaszcz, nie mniej mokry od krwi.
- No dobra, powiedzmy, że remis...

* * *

- Bene, a teraz niech mi ktoś powie JAK mam zniszczyć ten obelisk...

Maya patrzyła dość beznadziejnym spojrzeniem na gigantyczny słup, jakby mając nadzieję, że sam okaże grzeczność i się zapadnie pod ziemię. Niestety nic na to nie wskazywało, westchnęła więc przeciągle, odwróciła wzrok i pogrążyła w gorączkowych rozmyślaniach. „Przecież nie będę go obrzucała fireballami jak jakaś furiatka, to nie wyglądałoby zbyt inteligentnie, a i skuteczność jest dyskusyjna. Hmm”. Nagle przypomniała sobie, że przecież jej moc nabrała ostatnio zupełnie nowego wymiaru, do tego nieco wcześniej tego dnia odbyła przecież fascynującą dyskusję z czymś w rodzaju duchów opiekuńczych swego rodu, więc poproszenie ich o pomoc byłoby nie od rzeczy.

- No dobra, tylko jak to niby zrobić – mruknęła, powracając wzrokiem w stronę obelisku. Niepewnie wyciągnęła przed siebie ręce. – Przybądź, o Adar-Farnbagu? – Nic. – Wzywam cię, złotoskrzydły Eltaninie, Strażniku Ognia Więzi! – Krzyknęła już bardziej imperatywnym tonem, w dalszym ciągu nie było jednak efektu. Zaczynała tracić nadzieję, zdecydowała się jednak spróbować do trzech razy. – Daerian, wybieram cię!

W jej rękach niespodziewanie błysnął potężny czerwony płomień, urósł do rozmiaru słonia i przybrał kształt smoka. Po chwili jednak, równie niespodziewanie, zaczął się kurczyć, by zniknąć zupełnie, ukazując małe stworzonko, które stanęło na ziemi na tylnych łapkach i złożyło jej pokłon.

- Jam jest Daerian, strzegący Adar-Gusznasp – wydeklamował lekko skrzekliwym, choć donośnym głosem. - Czego żądasz, pani?
- Ano ne... SHOYRU?!
- Khem, wypraszam sobie... – Powiedział mały okrąglutki smoczek o wielkich niewinnych oczach.
- Czemu wyglądasz zupełnie inaczej niż poprzednio?!
- Tamta postać jest na pokaz, ale jest zbyt energochłonna, by przybierać ją za każdym razem. – A. Ha.
- Mogę jednak zaręczyć, że w tej postaci mogę wykorzystać pełnię mocy swego Płomienia.
- Bogowie... Dobrze. Jeśli jesteś taki potężny, to rozwal ten czerwony kamulec.
- Nie mogę tego zrobić. Mogę tylko dać ci pani broń, której ty użyjesz.
- Argh! To DAJ mi jakąś broń, którą będę mogła tego dokonać!
- Tak pani...

Stworek ponownie skłonił łepek, jednocześnie zaczynając się jarzyć karminową czerwienią. Następnie wystrzelił w górę i zawisnął pół metra nad ziemią, tracąc zupełnie swój kształt i zmieniając się w coś na pierwszy rzut oka przypominającego kwiat na długiej i prostej łodydze. Dopiero gdy przestał promieniować światłem Maya ujrzała, że jest to miecz. Długi, o wąskiej kończystej klindze długości około dwóch stóp, z rozbudowaną osłoną rękojeści, uformowaną z ozdobnych esów floresów stylizowanych na kształt płomieni. Sprawiał wrażenie bardziej delikatnego dzieła sztuki niż broni

- Kire... Niby CO ja mam z tym rożnem na Boga zrobić?! Zdziabać tynk?!
- To nie jest rożen – wyjaśnienie grzeczne, choć z lekkim akcentem irytacji, padło, jak jej się wydawało, ze strony niezwykłej broni. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że na mieczu przez chwilę widziała nabrzmiałą żyłę. - To rapier, broń biała kłująca, posiadająca jednak wystarczająco szerokie ostrze, by używać także do cięcia.
- Między innymi obelisków?
- Dzięki rozbudowanej gardzie, osłaniającej dłoń, umożliwia pojedynkowanie zarówno z przeciwnikiem władającym inną bronią kłującą, jak i szablą, półtoraręczna rękojeść pozwala zaś na wyprowadzanie ciosów obiema rękami.
- Fascynujące, doprawdy...
- Klinga uformowana jest z zestalonej energii duchowej, toteż jest w zasadzie niezniszczalna, przynajmniej tak długo, jak długo kontrolujesz swoje zdolności. Umożliwia ona perfekcyjnie precyzyjne korzystanie z mocy destrukcyjnej Wiecznego Ognia i...
- JAK! MAM! TO! ROZ! WA! LIĆ?! - Wrzasnęła Maya, wskazując energicznie na czerwony monument.
- Ale to proste, wystarczy go walnąć...
- I nie mogłeś zacząć od tego, że ten miecz działa tak a tak?!
- Jak już mówiłem jest to rapier. Bardzo mi przykro, że musiało to trochę potrwać, ale nie jest to rzecz, którą można wyjaśnić w kilku słowach...

Łuczniczka nie słuchała już dalszej części wywodu, miast tego chwyciła rękojeść miecza, który upierał się, że jest rapierem i ruszyła w stronę obelisku. Gdy była już półtorej kroku od niego z rozmachem wbiła w niego klingę, która o dziwo zagłębiła się w kamień niemalże po jelec. Przez chwilę stała tak, zaskoczona i wpatrzona w swą broń, gdy nagle na czerwonej ścianie z trzaskiem powstało pęknięcie, wyrastając z punktu uderzenia. Nie minęła sekunda, gdy zaczęły powstawać kolejne, pokrywając zygzakowatą siatką coraz większą powierzchnię obelisku. Maya zdecydowała, że jest to dobry moment na podanie tyłów i rzuciła na siebie czym prędzej czar lewitacji.

Gdy wylądowała, o dziwo bez przygód po drodze, kilkaset metrów dalej, pęknięcia najwyraźniej przekroczyły punkt krytyczny, gdyż obelisk nagle z ogłuszającym rumorem rozpadł się na kawałki i runął, podnosząc olbrzymią różową chmurę pyłu.

- Dobra robota - pochwalił zza jej pleców Ysengrinn, niespiesznie zbliżając się.
- Nooo - zgodziła się, bawiąc się nową bronią. - Naprawdę przydatny ten mieczyk.
- W zasadzie to jest to rapier, nie mieczyk...
- Nie mów, że ty też... CHRYSTE, CO CI SIĘ STAŁO!?!
- Hmm? - Rycerz dopiero teraz spojrzał po sobie. To, co ujrzał, mimo półmroku, sprawiło, że niemal zalała go, nomen omen, krew. - Oż...!
- Wyglądasz, jakbyś szykował karpie świąteczne dla całej armii, człowiecze!
- Hmm... - Ysengrinn kontemplował przez chwilę swą, brunatnoczerwoną teraz, pelerynę, wreszcie zamaszyście zrzucił ją z ramienia i ruszył przed siebie. - Niedaleko widziałem pralnię chemiczną...
- Podobno nam się spieszyło.
- Trzecia zasada dynamiki urbanistycznej - szybkość maksymalna, z jaką ciało może się poruszać przez miejski układ odniesienia, jest odwrotnie proporcjonalna do ilości krwi, w jakiej ciało jest unurzane.
- ... Oh well...

* * *

- OBCASOOSTRZA!!!

Dainyuu spadła z dachu wieżowca jak jastrząb na o wiele mniejszego mecha, przebijając go sztyletem z obcasa prawie na wylot. Odbiła się od niego, jakby był latającą platformą i zaatakowała kolejnego.

- KOP Z PÓŁOBROTU!!!

Potężny cios rozerwał robota w ognistej kuli eksplozji, Dainyuu zaś zrobiła salto i runęła w dół jak kamień. O ułamek sekundy uniknęła dzięki temu salwy kilkudziesięciu rakiet, które nadleciały chaotycznymi torami i uderzyły w ścianę drapacza chmur. Dwa kolejne mechy, które ową salwę wystrzeliły zbliżyły się i zawisły w pobliżu rosnącego słupa dymu, przepatrywały okolicę.

- Kyoko, widzisz coś? – Zapytała pilotka jednego z nich za pośrednictwem radia.
- Nie, Azumi-chan, nic a nic...
- NYU!!!
- KYA!!!

Nim zdążyły zareagować Dainyuu, która wychynęła nagle z czarnej chmury za nimi, uchwyciła je rękoma i rozbiła jednego robota o drugiego. Następnie opadła na dół, w dymie i deszczu odłamków i stanęła na dachu niższego budynku w dole.

- Yatta! Yatta! Yatta Miya-kun! – Wrzeszczały chóralnie neopety wymachując łapkami, każdy w swoim kokpicie. Miya starał się nie zwracać na nie uwagi. Spocony i zasapany, z drżącymi palcami zaciśniętymi na dżojstikach sterujących, patrzył dzikim wzrokiem to w jeden ekran, to w drugi, oczekując ataku w każdej chwili. Zdecydowanie nie był typem wojownika, w poprzedniej pracy był jednak wykorzystywany między innymi jako pilot testowy, nabył więc niezłe umiejętności pilotażu, zwłaszcza zaś nauczył się jak nie dawać się zabić. Był przygotowany na wszystko, na pewno jednak nie na to, że nagle usłyszy wewnątrz swej głowy głos.

Miya-kun…

- KYAAAAA!!!

* * *


- Szybciej, Serika-sama!

Serika i Irian biegły w dół po schodach na złamanie karku, mimo iż ledwie widziały swoje sylwetki w skąpym świetle. Pielęgniarka prowadziła je, trzymając w ręce niewielki kaganek i przebierając ściśniętymi spódniczką nogami szybko niczym karaluch. Gdy dotarły na najniższe piętro mogły już usłyszeć huk przewracanych mebli i brzęk tłuczonego szkła, dobiegające z jednego z korytarzy. Kręciło się tam sporo pensjonariuszy i członków personelu, wyraźnie zaaferowanych, rozszeptanych i zerkających z niepokojem w stronę źródła hałasu. Serika minęła ich z kamienną miną, Irian szła kilka kroków z tyłu. Dotarły wreszcie do drzwi, przy których zebrał się tłumek gapiów, zerkający do środka. Białowłosa zauważyła z niepokojem, że do pomieszczenia za nimi prowadzi ścieżka krwi i kawałków ceramiki.

- Drizzt, co tu się wyrabia?
- Serika-sama…

Pokój, będący kuchnią dla personelu, wyglądał strasznie. Szafki, stoły i krzesła były połamane i zakrwawione, zastawa leżała w kawałkach na podłodze. Pod przeciwną ścianą przycupnęło, twarzą do niej, dziwne pokraczne stworzenie, pochylone nad jakimś niebieskim światełkiem. Irian nie widziała go wyraźnie, bez trudu jednak oceniła, że jest przestraszone i skrajnie wyczerpane. Gdy stwór się odwrócił stwierdziła, że nic w tym dziwnego – mroczny elf miał pourywane obie ręce, z kikutów zaś lała się strumieniami krew. Zamiast przedramion miał wprawione przerażająco okrwawione, metalowe kilof i młot.

- DRIZZT CO CI SIĘ STAŁO!? Nie mów mi, że…
- Ja… Ja tylko chciałem… Zawsze chciałaś wiedzieć…
- O bogowie…
- Co z tego, że chciałam wiedzieć?! To, że ciekawiło mnie, jak gnom może normalnie żyć, mając narzędzia górnicze zamiast rąk, nie znaczy, że kiedykolwiek zażądałabym od kogoś… Boże!
- Nie rozumiesz, Serika-sama – pokręcił smutno głową. – To ja ci opowiedziałem, o tym nieszczęsnym stworzeniu, tak straszliwie okaleczonym przez mych krewniaków. Zasiałem w twym wspaniałym, krystalicznie czystym sercu ziarno ciekawości, więc to do mnie należało, by rozwiać twe wątpliwości…
- Drizzt przestań chrzanić, musimy w tej chwili zatamować ten krwotok!
- … I udało mi się! Udało mi się odkryć, jak radzić sobie z tak groteskowymi parodiami cielesnych rąk – ponownie się odwrócił w stronę ściany i wziął między młot a kilof maleńką filiżankę, którą postawił ostrożnie na podłodze przed sobą. Następnie z kuchenki gazowej, którą się okazało światło, podniósł czajnik i niezgrabnie nalał wody. – Potrafię nawet zaparzyć herbatki!
- DRIZZT, JA NIE ŻARTUJĘ! Zaraz się wykrwawisz!
- Może życie jest nieistotne! – Zaręczył, podrywając się na nogi. – Wszystko, co zrobiłem, uczyniłem dla cie… - Mroczny elf chciał zaakcentować swe słowa uderzając się z całej siły w serce, zapomniał jednak, że gdy zamiast prawej ręki ma się kilof, to nie jest to najlepszy pomysł. – Khhh…
- Drizzt! – Blondynka wrzasnęła histerycznie, skacząc do przodu i łapiąc go, nim runął na ziemię. – Drizzt! Drizzt!
- Se… Rika… Sama…
- Drizzt…


* * *

- Drizzt… - Szepnęła przez sen Serika. Łzy, jakie spłynęły jej z oczu, natychmiast wyparowały z powodu żaru płomieni, które zajęły już połowę stosu i dalej szły coraz wyżej.

* * *

Musimy porozmawiać.

- KYA! KYA! KYAAA!!!
- Miya-kun, co ci się stało?
- Wygląda jak wtedy, gdy reperował schodu na strych i co chwila walił się w palce.
- Ciii, Ifusia…
- NIE SŁYSZĘ CIĘ!!! ODEJDŹ!
- Ja?
- Jesteś demonem!
- No bez przesady…

Miya-kun, Miya-kun, jak mało jeszcze wiesz. Nie wiedziałeś nawet, że gdy jeszcze dla mnie pracowałeś, wszczepiłem ci do mózgu czip…

- Czip?
- Teraz ćwierka. On chyba oszalał…
- Raczej czwierka…
- To tym bardziej oszalał…
- Czego chcesz ode mnie!?

Miałbym małą prośbę. Właściwie to rozkaz, bo pragnę zauważyć, że nigdy nie rozwiązaliśmy naszej umowy o pracę. W chwili obecnej jestem w nieco niewygodnej sytuacji i potrzebna mi pomoc z zewnątrz. Widzisz ten latający statek?

Dainyuu, która ostatni kwadrans spędziła na dzikim miotaniu i łapaniu się za głowę, wyprostowała się i wolno obróciła w kierunku „Aurory”. W kilku miejscach jej stalowych pleców otworzyły się ukryte wnęki i rozjarzyły się w nich ognie silników odrzutowych. Z ogłuszającym hukiem i świstem robot wystartował, kierując się na okręt oraz dziesiątki mechów i myśliwców, wylatujących mu naprzeciw.

* * *

- Gdzie… Gdzie ja jestem… - Spytała słabo Vanille, podnosząc z trudem powieki.
- Tutaj – stwierdził wyczerpująco Jurg, który jedną ręką trzymał jej głowę, a wierzchem drugiej właśnie przestał poklepywać jej policzek.
- …
- Zemdlałaś.
- KYA!!! – Pisnęła, wbijając mu w twarz obcas i odsuwając się gwałtownie. – NiedotykajmojejtwarzybrzydaluniedotykajtylkoMiyakunmożejejdotykaćakysz!!!
- Nie bij mojego trolla – zażądał z pretensją Xeniph, nie odrywając wzroku od dziury w miejscu dachu.
- Co się w ogóle... Ktoś mi powie, czemu zemdlałam?
- Nie wiem. Znaleźliśmy przy tobie to – mężczyzna zademonstrował jej błękitny żakiet.
- O nie... Miya-kun... JAK ON MÓGŁ?!
- Moim zdaniem to bardzo romantyczne – stwierdził Jurg z przekonaniem, po czym zmienił się, z głośnym pufnięciem, w olbrzymiego borowika z oczkami.
- Milcz – warknęła Biała Wiedźma, opuszczając różdżkę. Następnie zwróciła się ponownie do jego pana. – Gdzie on teraz jest?
- Hmm – Xeniph wydobył jakiś aparacik, postukał klawiszami i przez chwilę patrzył na ekranik. – Leci w stronę głównego okrętu wroga.
- Za nim!
- ...
- Natychmiast!
- No dobra...

* * *

- Jeden mech? – Spytał drwiąco Caibre, opierając skroń na pięści. - Nie potraficie sobie poradzić z jednym mechem?
- Ano... – Dziewczynka w mundurku skuliła się, nie przestając stać na baczność. - To był duży mech...
- Pathetic.
- Hai, Kaibure-sama...

- Zbliż się.
- H-hai... – Gimnazjalistka postąpiła kilka kroków do przodu, spuszczając głowę. Nagle poczuła na nogach silny podmuch gorącego powietrza. – KYA!
- Dobra, starczy już – powiedział rudowłosy, odkładając aparat fotograficzny i wyłączając dmuchawę zamontowaną pod podłogą. – Przygotować mój myśliwiec!
- H-h-hai!
- Pokażę wam jak to się robi, nooby – Caibre uśmiechnął się niemalże od ucha do ucha, mrużąc lekko oczy. – Hmm? – Jego słuch przykuł dzwonek komórki, sięgnął więc do kieszeni płaszcza i odebrał połączenie. – Moshi moshi? O? – Uniósł brwi na znak zdziwienia, po chwili jednak uśmiechnął się jeszcze bardziej jadowicie niż wcześniej. – Bardzo ciekawe. Zaraz wydam odpowiednie rozkazy. Pa.

* * *

- NEKOLASER!!! - Wiązki świetlne prześlizgnęły się po atakującej formacji Ж-wingów, roznosząc je momentalnie w strzępy.
- FOCZA OGNISTA PIŁKA!!! – Dainyuu utworzyła w lewej dłoni ognistą kulę, po czym podrzuciła ją do góry i wybiła do przodu prawą ręką. Pocisk uderzył w burtę „Aurory”, wybuchając i pokrywając ogniem znaczną powierzchnię, łącznie ze stojącymi tam i strzelającymi mechami.
- Miya-kun, co ty wyprawiasz!
- Muszę... Muszę... – Powtarzał w kółko młodzieniec, patrząc przed siebie bezrozumnym wzrokiem.

O ile roboty uległy zniszczeniu, stopione bądź rozerwane wybuchem, to burta, gdy płomienie wygasły, okazała się praktycznie nietknięta. Rząd wieżyczek sterczących z pokładu okrętu poruszył się wolno, kierując swoje działa w stronę humanoidalnego mecha. Bluznęła świetlista salwa pocisków energetycznych, zmuszając Dainyuu do lawirowania i wielokrotnego zmieniania kierunku lotu. Mimo to w dalszym ciągu zmniejszała dystans do statku, wreszcie, będąc nie dalej jak kilkaset metrów, zanurkowała gwałtownie prosto w dół. Obsługa armat dała się zaskoczyć, gdyż dopiero po chwili lufy zaczęły kierować się w dół, tymczasem różowy mech zatrzymał się dosłownie metr nad dachem jednego z wieżowców i zawisł w powietrzu. W mgnieniu oka części jego ciała zaczęły się przesuwać i przekształcać, aż cały robot zamienił się w olbrzymie różowe działo o długiej wysmukłe lufie i trzech nogach. Dopiero wtedy osiadł na dachu i zaczął brać „Aurorę” na cel.

- Muszę... Muszę...
- Miya-kun!
- Minna, spójrzcie tam!
- Co tam jest, Kiopek? Daj zbliżenie.
- To... To Serika-sama!
- Muszę... Co!?

Na jednym z monitorów ukazał się obraz stosu, do którego przytwierdzona była kobieta, ubrana w strój zbyt charakterystycznym, by można było mówić o pomyłce. Wisiała bezwładnie na łańcuchach, przytwierdzonych do rąk, a płomienie zaczynały już sięgać jej stóp. Miya wlepił w obraz rozgorączkowane spojrzenie, trzęsąc się i stękając jakby walczył z myślami.

- Serika... SERIKA-SAMA!!!

Działa przetrasformowało się, znowu przybierając kobiece kształty, po czym Dainyuu skoczyła z dachu w kierunku stosu. Silniki odrzutowe uruchomiły się w ostatniej chwili, gdy robot był już kilka metrów nad ziemią i na takiej właśnie wysokości ruszył do przodu, miażdżąc wszystko, co stanęło mu na drodze – drzewa, ciężarówki, wiadukty kolejowe. Tuż nad stosem zatrzymał się, wyłączył silnik i opadł na ziemię, po czym pochylił się i zaczął dmuchać na ogień ze swych metalowych ust. Płomienie najpierw skuliły się, potem wpełzły pod zwęglone szczapy, wreszcie zakrztusiły się dymem i wygasły. Dainyuu uklękła niczym gejsza, z jej pępka zaś spłynęła smuga silnego, różowego światła. W punkcie, gdzie padało zmaterializował się Miya w lśniąco białym mundurze z fioletowymi sznurami i epoletami, a nagły powiew wiatru zatarmosił jego równie białą peleryną.

- Serika-sama! – Krzyknął młodzieniec, rzucając do biegu i wyciągając rękę w stronę Wrzosowej Wiedźmy.
Mai_chan - 19-11-2006, 21:06
Temat postu:
Jak mogłeś, taki cliffhanger?!

Trzy perełki odcinka - Mhrrrroczna przeszłość Seriki, remis i problematyczna nazwa broni :D

Oj kwikam, kwikam radośnie...
LunarBird - 19-11-2006, 21:42
Temat postu:
Jak zwykle bylo niezwykle. :]

Szkoda tylko, że Mai już nie jest tak podobna do Phoenix jak przedtem... Teraz bliżej jej do trenerki pokemonów.><
Serika - 19-11-2006, 21:52
Temat postu:
Ysen, jesteś potworem! Dokonałeś niemożliwego! Drizzt jest jeszcze większym idiotą, jak w ksiazkach _^_ A przez to będzie mi się śnić po nocach, załatwiłeś mi traumatyczne przeżycia X_x
Anonymous - 19-11-2006, 22:39
Temat postu:
Wentylator w podłodze....
IKa - 19-11-2006, 23:51
Temat postu:
Drizzit...
._.
*trauma mode on*
Jak mogłeś...
wa-totem - 20-11-2006, 00:22
Temat postu:
Ech ten Caibre :3
"- To był duży mech... "
xD
Anonymous - 20-11-2006, 01:52
Temat postu:
Mechy mają dwa zastosowania.
Mają robić "itano circus".
Mają duże bum robić.
Mam osobiste pilotki w króciutkich mini! Wai!
Irian - 20-11-2006, 10:29
Temat postu:
Mi się dzisiaj przyśnił Drizzt. Ysen, czuj się winny... _^_
GoNik - 20-11-2006, 13:44
Temat postu:
Już wiem do czego potrzebny był ci opis przejścia ze spektralnego... rotfl!
RAPIER!
Daer jako smocza kulka, urocze...
I mhoczna przeszłość Seriki..
I pojedynek! Wspaniałe wykorzystanie jednego z najlepszych gagów filmu, zaiste...

wa-totem - 20-11-2006, 14:15
Temat postu:
Sm00k napisał/a:
Mam osobiste pilotki w króciutkich mini! Wai!

Ane ne~~!
One są mnie zarekwirowane.
Chwilowo.
Ciesz się, póki możesz ;3
Ysengrinn - 20-11-2006, 19:05
Temat postu:
Nie tyle zarekwirowane co khem... Znacjonalizowane:P

Cytat:
Mi się dzisiaj przyśnił Drizzt. Ysen, czuj się winny... _^_


Ups, czyżbym przypadkiem zapewnił traumatyczne wspomnienia dwóm biolożkom;p?

Cytat:
Mechy mają dwa zastosowania.
Mają robić "itano circus".
Mają duże bum robić.


Sm00ku, obawiam się, że w formie tekstowej cyrk itano nie będzie taki widowiskowy...
Irin - 21-11-2006, 06:25
Temat postu:
Więcej?

Ah rapier, ah remis, ah! Biedna Seri.

Więcej!
Ysengrinn - 06-02-2007, 20:54
Temat postu:
Dobija mnie to, jak przy kolejnych będę miał podobne obsuwy, to wcześniej skończę magisterkę (której nie zacząłem) niż to... Dziękuję za pomoc wszystkim, którzy pomagali, zwłaszcza Maieczce, Totemowi i Wojciechowi Jaruzelskiemu (nie żeby ten ostatni świadomie...). Read & Review, people!

_____________________________________________________________________-

DA GREJT KONTINIUEJSZYN PART EJT

Zatoka Sagami płonęła. Paliwo ze zniszczonego tankowca rozlało się po niemal całej jej powierzchni, niebo zasnuwały kolumny czarnego dymu. Olbrzymia flota poruszała się bez ładu i składu, każdy okręt w swoją stronę, niczym gigantyczne zwierzę wstrząsane konwulsjami. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, skoro serce i mózg zwierzęcia, potężny lotniskowiec, szedł w szybkim tempie na dno, przechylając się i zrzucając z pokładu do morza samoloty. Część okrętów stała nieruchomo, część próbując uciec wpłynęła na mieliznę, część zaś próbowała uratować nielicznych rozbitków, którzy nie zginęli w płomieniach i w efekcie sama przybliżała swą zagładę. Z pokładu na pokład, niczym wielka pchła, skakała Kyuuketsuki Neko Meido Samurai Gotikku Mahou Shoujo, odbijając swymi mieczami pociski działek vulcan. Mniejsze jednostki przecinała na pół zaraz po wylądowaniu, większe zajmowały jej więcej czasu, gdyż wpadała pod pokład i biegła korytarzami w stronę maszynowni, ścinając po drodze każdego, kto się nawinął. Pozostałe okręty zresztą tylko ułatwiały jej zadanie, posyłając za nią salwy tomahawków, rozrywające atakowane statki nawet szybciej od niej.

Wysoko, ponad kilometr nad zatoką, wśród kolumn czarnego dymu, majestatycznie unosiła się „Arkadia”. Znajdowała się poza zasięgiem krwiożerczej istoty, sama mając do dyspozycji długodystansową artylerię pokładową, zdolną niszczyć całe miasta. Mimo to jej potężne działa milczały.

- USS Vincennes zniszczony! - Krzyczał Irhis, patrząc w monitor. – USS Antrim idzie na dno! Dokonano abordażu na USS Valley Forge! Pani kapitan, co robimy?
- Nic.
- Ale...!
- Chcąc zniszczyć tę dziewczynę musielibyśmy zniszczyć też jeden z okrętów, to zaś natychmiast zostałoby odczytane jako akt agresji - Wytłumaczyła czarnowłosa, stojąc za kołem sterowym ze skrzyżowanymi rękoma. - Nie dysponujemy zaś niczym wystarczająco precyzyjnym by tego uniknąć.
- Pani kapitan! - Wtrąciła nagle Mia, pochylona nad innym monitorem. - Właśnie runął jeden z obelisków! To na pewno ktoś z naszych!
- No masz... Typowe. Zamiast zostawić rozbijanie monumentów mi sami się tym zajmują, podczas gdy IKa sobie wisi...
- Może nie wiedzą, że tu jesteśmy?
- Meow... W takim razie musimy im przekazać tę dobrą nowinę, najlepiej w możliwie dyskretny sposób. Specjalistką od dyskrecji jest zaś Szara Wiedźma, mistrzyni iluzji, czyż nie?
- Czy kiedy byłem na urlopie dostaliśmy jakąś nową Szarą Wiedźmę?
- O czym ty mówisz Irhis? - Prychnęła jednooka kotka. - Urlop? Jesteś piratem, piraci pracują projektowo.
- Tym bardziej się dziwię, że umknęły mi jakieś przetasowania na górze.
- Gdybyśmy mieli urlopy nie spędzalibyśmy zeszłego sylwestra na pokładzie...
- Nic ci nie umknęło, szara tiara dalej należy do Tristis.
- Więc...
- Więc lepiej dla niej, by okazała się specjalistką od dyskrecji - zakończyła czarnowłosa tonem zamykającym dyskusję.

* * *

Maya odgarnęła z twarzy kosmyk włosów, porwany przez wiejący nad wzgórzem powiew. Siedziała na niedużym murku i machając lekko nogami spoglądała na rozpościerającą się w dole stolicę Japonii. Co prawda miejsce, jakie wybrała, wystawione było na podmuchy wiatru, był on jednak dosyć ciepły, widoki zaś całkowicie wynagradzały niedogodności. Tokijskie światła, dodatkowo okraszone blaskiem czerwonych monolitów, poświatą pentagramu bez jednego wierzchołka i światełkami dziesiątków walczących w przestworzach mechów i myśliwców, prezentowały iście urokliwy widok. Do szczęścia brakowało jej tylko gorącej czekolady.


Zza jej pleców tymczasem dobiegły odgłosy wybuchów i ludzkich krzyków, które dziewczyna skwitowała tylko cichym westchnieniem. Po chwili dołączyły wystrzały z karabinów maszynowych i dźwięki odpalania rakiet, rumor walących się murów i niszczonego metalu. Wreszcie hałas ucichł, został tylko szum buzującego ognia, rzucającego na Mayę i jej otoczenie malownicze światłocienie. Ciężkie kroki zdradziły nadejście wielkiego białego robota z potężnymi silnikami odrzutowymi i wyrzutniami rakiet na plecach, z niepojętego powodu okrytego kamizelką kuloodporną. Mech stanął kilka metrów od niewielkiej postaci łuczniczki i przemówił modulowanym głosem:

- Jeśli panienka gotowa to możemy ruszać.
- Jest gotowa.
- Swoją drogą ciekawi mnie, na jaką cholerę komendzie policji są kilkunastotonowe bydlaki uzbrojone w rakiety i działka...
- Nie wiem - odparła melodyjnie. - Jesteś pewien, że nie będą nas ścigać?
- Jeśli to był ich jedyny hangar, to nie mają czym. Załatwiliśmy sobie chyba jednak dożywotnie persona non grata w tym kraju.
- Oh well...

* * *

- Dobra, co teraz?
- Musimy go zniszczyć.
- Co do tego jesteśmy zgodni. Masz jakiś pomysł?
- Mam kilof.

Zegis, będący teraz w swej "bojowej", niebieskoskórej i świetlistookiej, postaci, nie skomentował. Nie skomentował też, gdy troll faktycznie zatrzymał się przed obeliskiem z kilofem wielkości kotwicy pancernika na ramieniu i popluł w swe wielkie łapska. Gdy rozległy się dudniące odgłosy ciosów demon położył sobie tylko dłoń na czole i pokręcił głową. Postanowił trzymać się możliwie daleko i interweniować dopiero gdyby pojawili się jacyś strażnicy monolitu, tych jednak póki co nigdzie nie było widać. W sumie, pomyślał, ucieczka na widok takich kuriozów jak on i Szaman była prawidłową reakcją.

Nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, poczuł, że ktoś zaciska na jego szyi i barkach morderczy uścisk, całkowicie go unieruchamiając. Zareagował natychmiast, kierowany instynktem i przeniósł się na plan astralny. Ku swojej zgrozie odkrył jednak, że choć przestaje brakować mu tchu, to uchwyt bynajmniej nie zniknął. Zza ucha dobiegł go czyjś chrapliwy szept.

- Raziel...

* * *

- Czymże mogę służyć, o pani?
- Hmm, ty jednak też pokazałeś się jako shoyru. A już miałam nadzieję na skeitha...
- Że co?!
- Panienko, w tym kokpicie jest ciasno i bez zwierzaków - burknął zajęty wciskaniem przycisków i przestawianiem suwaków rycerz, któremu ruda czupryna i złote skrzydełka zasłaniały połowę kontrolek. Kabina pilota zdecydowanie nie była dostosowana do wymiarów zakutego w zbroję wielkiego gaijina, pomijając już, że oczywiście była jednoosobowa. - Nie można z tym było poczekać, aż wystartujemy?
- Oj tam, poradzisz sobie. Dobra Eltaninie, czy możesz sprawić, byśmy poruszali się szybciej? Trochę nam się spieszy...
- Niżej głowę...
- Ależ oczywiście, pani. Mogę dać ci moc, dzięki której twój żelazny rumak pobiegnie szybciej niźli spadająca gwiazda i nigdy nie zapadnie na żadną chorobę.
- No to wyczes.
- Nie wierćcie się tak, startujemy...

Kokpit zalało jasne złociste światło akurat w chwili, gdy robot odrywał się od ziemi i zaczynał nabierać wysokości. Blaskowi towarzyszył wrzask rycerza, który nawet nie zdążył zasłonić sobie oczu, za to szamocząc się zdołał uruchomić syrenę i koguta na głowie mecha. Maya, przygotowana na wybuch światłości, zawczasu zacisnęła powieki, gdy zaś ponownie je otworzyła ujrzała na swym przedramieniu przepiękną złotą osłonę, pokrytą dekoracją imitującą wężowe kształty w fantazyjnych splotach.

- Faaajne... Słuchaj, może byś tak wyłączył to wycie?
- Jak tylko moje oczy przestaną dymić...
- Dobra, to ja w tym czasie trochę się pobawię.

* * *

- Raziel-sama! Daisuki desuuuuuuuuu!
- Khhhh...
- Co powiedziałeś, Raziel-sama? - Spytała blada istota o długich kruczoczarnych włosach, zwalniając nieco chwyt na gardle demona. Przemknęło mu przez myśl, że czasami pozory niemiłosiernie mylą.
- Nie jestem Raziel, wariatko, nazywam się Zegis!
- Zegis?
- Zegis de Xan!
- Też ładnie! - uśmiechnęła się niczym zadowolona kotka, przytulając jeszcze mocniej i głaskając po gęstej czuprynie. – Goniku deeesuuu! Twarz Zegisa przybierała coraz to ładniejszy odcień niebieskiego, a umysł rozpaczliwie starał się nie eksplodować.

* * *

Szaman westchnął, ocierając pot z czoła, po czym ponownie chwycił kilof i wrócił do pracy. Powierzchnia monolitu dalej była gładka jak tafla jeziora, pojawiały się już jednak pierwsze żyłki pęknięć.

* * *

- KYAAA!!!
- AAAARGH!!!
- zwooolniiij!!!
- Staaaraam sięęę!!!

Maya trochę za późno sobie zdała sprawę, że przedobrzyła. Silniki odrzutowe policyjnego mecha, z efektywnością zwiększoną, dzięki mocy złotego płomienia, o jakieś 400 procent, w mgnieniu oka rozpędziły ich do szybkości około trzech machów. Oczywiście gdy znaleźli się w zasięgu działania pozostałych czterech obelisków moc ta momentalnie przestała działać, co doprowadziło silniki do natychmiastowego przegrzania i eksplozji. Ponad połowę trasy pokonali zatem siłą rozpędu i bezwładności, cały czas wpatrując się w rosnący monolit. Dopiero około kilometra od celu rycerzowi udało się wreszcie uruchomić silniki rezerwowe i spadochrony, dzięki czemu nieco zmienili trajektorię i ze znacznie już zmniejszoną prędkością rozbili się w zagajniku wiśniowym, rosnącym kilkaset metrów za obeliskiem.

Syrena zaczęła cichnąć i wreszcie zamilkła, pogrążając zagajnik w ciszy tak głębokiej, że niemalże było słychać opadanie na ziemię tysięcy płatków. Mech policyjny, z oderwanymi ramionami i jedną nogą, leżał na plecach w głębokim leju, cichy i ponury niczym grobowiec. Dopiero po długiej, bardzo długiej chwili zabrzmiał z jego wnętrza niski głos:

- Jakkolwiek dotarliśmy tu w iście rekordowym tempie, to element zaskoczenia się chyba nie udał.
- Oh well... Ale rycerzu...
- Tak?
- Następnym razem - nim wsiądę z tobą do kokpitu - poobijam ci tę pierońską zbroję poduszeczkami.
- ... Przykro mi.
- Spoko. Ale serio mówię.

* * *

- Serika-sama! - Krzyknął Miya, delikatnie podtrzymując przykutą dziewczynę i niepewnie stąpając po nadpalonym drewnie stosu.
- Nie wydzieraj się, Miya-kun, przeszkadzasz - prychnął Dorf, zwisając do góry nogami z łańcucha i manipulując przy zamku kajdan Wiedźmy za pomocą agrafki.
- Wybacz, Dorf-cha... Serika-sama!

Zamek wreszcie puścił i blondynka opadła bezwładnie, prosto w ramiona młodzieńca. Miya zsunął się pod jej ciężarem ze stosu, trzymając ją mocno i jakimś cudem zachowując równowagę, a przy okazji brudząc swe śnieżnobiałe spodnie i pelerynę czernią popiołu. Gdy już stanął pewnie na ziemi wziął dziewczynę na ręce, przeniósł dalej od stosu i ostrożnie ułożył w pobliżu kolan Dainyuu. Klęcząc nad nią sięgnął pod pelerynę i wydobył niewielką, białą książeczkę.

- Pierwsza pomoc, pierwsza pomoc... Pierwsza pomoc w przypadku poparzeń...
- Usta-usta!
- Urusai, Dorf-chan, to nie jest zabawne!
- UWAGA!!! - Ryknęły potężne głośniki robota.

Potężna stalowa dłoń zasłoniła ich w ostatniej chwili, ocalając przed rozerwaniem serią z broni energetycznej. Miya z wrzaskiem padł na czworaki, nie wypuszczając jednak z rąk książeczki. Już po sekundzie wrócił do jej wertowania, nie zważając na ogłuszający huk silników Ж -winga, który przeleciał tuż nad głową Dainyuu i natychmiast zaczął manewr zawracania.

- NEKOLASER!!!

Różowe promienie o włos ominęły kadłub myśliwca. Zamiast niego uderzyły w olbrzymią figurę gimnazjalistki w czarnym seifuku, skonstruowaną na dachu jakiegoś domu towarowego, rozbijając ją w drobny mak i zasypując okolicę gradem plastikowych kawałków. Pilot Ж –winga wykorzystał tę nieoczekiwaną zasłonę, zniżając lot tak bardzo, że niemalże zahaczał o uliczne latarnie i wleciał między budynki, nim chmura odłamków opadła ujawniając załodze robota jego ruchy. Następnie prześlizgiwał się wąskimi uliczkami, zataczając wielkie koło wokół całej dzielnicy, aż wreszcie znalazł się za plecami Dainyuu. Gdy dotarł do przecznicy skręcił niemalże w miejscu, pomagając sobie wektorowanym ciągiem i skierował się prosto w stronę wielkiego mecha, gwałtownie przyspieszając.

* * *

- Abunai! – Krzyknął Miya w stronę Dainyuu. - Za tobą!
- CO?

Robot odwrócił się, ostrożnie przestępując młodzieńca i Wiedźmę, po czym natychmiast został zasypany gradem pocisków. Nie było to coś zdolne przebić jego pancerza, skutecznie jednak oślepiło załogę na kilka cennych sekund. Oraz równie skutecznie wkurzyło.

- Teraz mnie wkurzyłeś, skurczyflaku! – Warknęła Ifusia, szarpiąc sterami robota. Dainyuu ruszyła do przodu szybkim krokiem, wyciągając przed siebie dłonie i zasłaniając się nimi od pocisków. – Poczuj gniew Christmas Zafary!
- Khem...
- I Darrigan Eyrie...
- ZWŁASZCZA Darrigan Eyrie.

* * *

Caibre uśmiechnął się wrednie, wciskając przycisk otwierający kabinę. Mógł zniszczyć robota odpalając torpedy jonowe, to jednak nie byłaby żadna zabawa. Zresztą, ktoś się przecież bardzo postarał, by zbudować tak wielkiego i niezwykłego mecha, sama przyzwoitość nakazywała więc, by zniszczyć go w sposób widowiskowy i warty uwagi. Spokojnie ustawił myśliwiec na kurs kolizyjny, włączył ogień ciągły i autopilota, po czym odpiął pasy. Pokrywa kabiny odpadła wreszcie, wpuszczając do środka potężny strumień powietrza, po chwili zaś katapulta wystrzeliła go wraz z fotelem w powietrze. Nabierając wysokości zobaczył, jak Dainyuu miażdży jego myśliwiec niczym muchę i uśmiechnął się jeszcze szerzej, wciągając nogi na fotel i kładąc ręce na rękojeściach sierpów.

* * *

Szaman walił miarowo, systematycznie, wszystkie ciosy starając się kierować w jeden punkt. Owo miejsce otaczała już spora pajęczyna pęknięć, nieznacznie rozrastająca się po każdym uderzeniu. Troll nie zaprzestał pracy nawet, gdy tuż za sobą usłyszał dziwny hałas.

- Pomóż mi! - Wrzasnął Zegis przebiegając między nim a obeliskiem, na ułamek sekundy przed ciosem.
- Raziel-sama! - Pisnęła blada, czarno odziana dama, prześlizgując się tą samą drogą ułamek sekundy po oderwaniu kilofa od muru.
- Zegis! - Warknął demon, znów w ostatniej chwili unikając przebicia na wylot.
- Zegis-sama!
- Ratunku!

Troll nie wydawał się zauważać biegających wokół niego istot, uderzał dalej jak w transie. Po jakimś czasie istoty zdematerializowały się, jakby były tylko fatamorganą. Pęknięć przybywało.

* * *

Zagajnik nie był ani zbyt duży, ani zbyt gęsty, nienaturalne światło obelisku nadawało mu jednak wygląd nie z tej ziemi. Czarne pnie i konary kontrastowały z różowymi koronami drzew i kobiercem płatków opadłych na ziemię, w smugach czerwonej poświaty zaś ciągle widać było wirujące drobinki, sypiące się z gałęzi. Do tego wypełniała go zupełna cisza, aż przytłaczająca po hałaśliwym locie i ogłuszającym lądowaniu. Łuczniczka miała jednak ograniczoną ilość czasu na jego kontemplację - tyle ile potrzeba było rycerzowi na wygramolenie się jej śladem przez właz robota na zewnątrz, wyczołganie się spod jego kadłuba i wydostanie z leja. Gdy tylko to zrobił ruszyli dalej, najszybciej jak na to pozwalała widoczność i wystające korzenie. Wkrótce zresztą zagajnik skończył się, zaczęło brukowane, nieoświetlone co prawda, pobocze i mogli przyspieszyć.

Zmysły Mayi były zbyt wyczulone, by dało się ją zaskoczyć, gdy tylko więc usłyszała szum lecącego pocisku instynktownie zrobiła unik, nie przerywając biegu.

- Uważaj!

Ysengrinn, biegnący nieco za nią i po lewej, nie był w stanie równie zwinnie się wywinąć, automatycznie jednak dobył miecza, tnąc na odlew i odbijając atak. Pocisk, przypominający krótki oszczep, zakręcił się w powietrzu, łopocząc szerokim pasmem czerwonej materii, po czym wbił się w szczelinę między kostkami bruku. Materiał rozpostarł się na chodniku, ukazując kontury gwiazdy, i złote skrzyżowane sierp i młot.

- Co to na Boga...
- Szturmówka.
- Co?!
- Taka flaga, noszona podczas wiosennych orgiastycznych obrzędów pewnych pogańskich kultów.
- Dobra, nie wnikam - warknęła dziewczyna obserwując intensywnie obszar zagajnika, z którego nadleciał dziwny sztandar. - Chyba ktoś tu na nas czekał, nie wydaje mi się, by te obrzędy polegały na rzucaniu przedmiotami w przechodniów.
- Zdziwiłaby się panienka.
- What-ever!

Jeszcze nie przebrzmiały te słowa, gdy nadleciały cztery kolejne szturmówki, tym razem z drugiej strony ulicy, skrytej w ciemności. Rycerz strącił je dwoma szerokimi zamachami, jednocześnie jednak usłyszał świst następnych pocisków z lasu, wymierzonych prosto w jego plecy. Te jednak zatrzymała Maya - wyciągnęła rękę w ich stronę, przyzywając wielką ognistą spiralę w kolorze płynnego złota, w kontakcie z którą szturmówki momentalnie się spopielały. Łuczniczka tak się zapatrzyła w fenomen, jaki udało jej się przywołać, że nie zauważyła kolejnego zagrożenia. Coś ciężkiego i twardego trafiło ją w brzuch i obaliło na ziemię z taką siłą, że zobaczyła gwiazdy, czerwone niczym krew.

- Panienko! - Wrzasnął rycerz, na ułamek sekundy spuszczając gardę. Natychmiast oberwał niemal identycznym pociskiem w twarz. Zamroczony cofnął się o kilka kroków trzymając za twarz, ale nie upadł. Gdy z wymamrotanym przekleństwem oderwał dłoń od twarzy miał na czole wyraźnie odbite lustrzane odbicie napisu w cyrylicy. Rozejrzał się wokoło wściekłym wzrokiem. Dookoła niego i skulonej na ziemi dziewczyny krążyło w powietrzu kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset, wielkich ksiąg w czerwonych okładkach.

- Klasycy marksizmu-leninizmu - burknął pod nosem. – Uroczo.

* * *

Kilkadziesiąt metrów dalej, zakryta od dwójki bohaterów konarami jednej z wiśni, unosiła się w powietrzu niewysoka postać. Okrywał ją długi czerwony płaszcz sprawiający wrażenie ciężkiego, łopoczący jednak pod najmniejszymi podmuchami wiatru. Tajemnicza istota zdawała się trwać w zupełnym bezruchu, jakby otaczający ją świat zupełnie jej nie dotyczył i nie obchodził. Była to jednak tylko częściowa prawda - niewidoczne w ciemności oczy postaci wodziły od zajętego walką rycerza do czołgającej się łuczniczki. Usta zaś, jedyny punkt ciała oświetlony smugą światła, wykrzywiały się w złowieszczym uśmiechu.

* * *

Maya pełzła powoli po bruku, zasłaniając głowę ramionami i z trudem łapiąc oddech. Nad nią co jakiś czas śmigał miecz Ysengrinna, starającego się odpędzić atakujące przedmioty od ich obojga, z coraz bardziej jednak mizernym skutkiem. Łuczniczka nie mogła nie słyszeć, że sapie jak parowóz, a jego ciosy są coraz wolniejsze i coraz bardziej rozpaczliwe. Nie miała jednak nawet możliwości by stanąć na nogi, nie mówiąc już o udzieleniu mu jakiejś pomocy.

Rozejrzała się desperacko wokoło, szukając jakiejkolwiek osłony od pikujących co chwila tomiszczy. Ku swemu zdumieniu zaledwie kilkanaście metrów dalej ujrzała ją - budka telefoniczna, wyglądająca w tej chwili w jej oczach niczym obronna wieża, stała w pobliżu, oczywiście nieoświetlona, jak reszta dystryktu. Niewiele myśląc poderwała się na nogi i runęła w jej stronę. Niemal natychmiast oberwała w plecy tak mocno, że się zatoczyła, ani na moment jednak nie przerwała biegu. Już po chwili szarpnęła za klamkę otwierając drzwi i wpadła do środka, zamykając je za sobą. Opadła na ścianę z pleksiglasu, łapiąc oddech i wpatrując się w "Kapitał" i "Woprosy leninizma", odbijające się raz po raz od drzwi. Po chwili dołączyło do nich czternaście z sześćdziesięciu dwóch tomów dzieł zebranych Lenina i cztery książki jakichś pomniejszych klasyków. Nie miała wiele czasu.

- Punyan, przyzywam cię!

W błysku białego światła duch białego płomienia pojawił się, skompresowany do rozmiarów zwykłego białego kota. Maya mimowolnie zdziwiła się, że jego „ekonomiczna” postać nie przypomina maskotki, jak postacie dwóch pozostałych strażników. Po chwili omal nie dostała zawału. Stwierdziła, że źle wymierzyła i stworek zmaterializował się na zewnątrz budki, tuż pod wojowniczymi książkami. Na szczęście sam też to zauważył.

- Punyuuu! - Zamiauczało białe kotopodobne stworzenie, po czym znikło z głośnym "puff!" i ponownie zmaterializowało się za plecami łuczniczki, na telefonie. - Czego żądasz, pani?
- KYA!!! - Wrzasnęła dziewczyna, odwracając się jak oparzona. - Ty chyba chcesz, żebym zeszła na serce!
- Bynajmniej nie jest to moim pragnieniem, o pani.
- No ja myślę! Słuchaj, nie mamy czasu. Potrzebuję całej mocy, jaką jesteś w stanie mi dać.
- Rozumiem...
- To na co czekasz?!

* * *


Dwa potężne uderzenia na krzyż przecięły pancerz na piersi Dainyuu niczym papier, krzesząc strumienie iskier. Caibre odbił się od olbrzymiego biustu ledwie postawił na nim nogę, przeskakując w stronę prawego ramienia. Szybkimi susami przemieszczał się po całym ciele robota, o wiele za szybko, by olbrzymie mechaniczne ręce zdołały go chwycić, tnąc na lewo i prawo. Po dwukrotnym okrążeniu mecha, przy jednoczesnym schodzeniu spiralą coraz niżej w dół, rudowłosy wreszcie oderwał się i zeskoczył podwójnym saltem, z wysokości około drugiego piętra. Po wylądowaniu za plecami Dainyuu przez chwilę tkwił w bezruchu, klęcząc z wyciągniętymi sierpami, po czym powoli wstał. Mech tymczasem się odwrócił i ruszył w jego kierunku, lecz rudowłosy jakby tego nie zauważył. Dalej stał nie reagując, wreszcie jakby od niechcenia lekko tupnął.

W mgnieniu oka pancerz Dainyuu rozleciał się na dziesiątki kawałków, podzielonych ciosami sierpów. Potężne płaty metalu rozsypały się po całej okolicy, niszcząc samochody i przebijając ściany budynków, kilka upadło nawet w pobliżu Caibre’a. Robot pochylił głowę, po czym natychmiast zasłonił ramionami dwa reaktory i system chłodzenia, jakie do tej pory zakrywał stalowy napierśnik. Zaczął rozpaczliwie dreptać w miejscu i piszczeć, zupełnie jakby zyskał własną osobowość. Dreptanie oczywiście powodowało skutki podobne trzęsieniu ziemi, krusząc asfalt i powodując chwianie się okolicznych budowli, na szczęście dostosowanych do wstrząsów.

Rudowłosy uśmiechnął się lekko, dalej się nie odwracając. Patrzył na leżące przed nim wielkie kawały blachy i wsłuchiwał się w pandemonium za plecami. Nie przestał się uśmiechać nawet, gdy smukłe dłonie Miyi umieszczały na jego głowie stalową śrubę wielkości taboretu.

* * *

- Brawo Miya-kun! – Piszczał Dorf, unosząc się nad nieprzytomnym Caibre’em. - Yatta! Yatta! Yatta Miya-kun!
- Przeciwnik unieszkodliwiony – mruknął młodzieniec z arcypoważną miną, niewiadomo dlaczego przykładał palce do skroni. - Co teraz, Thotem-sama?
- Hę? – Oczy grundo rozszerzyły lekko się ze zdziwienia i stworek zaczął się rozglądać wokoło. Nikogo poza Miyą, rudowłosym i Seriką nie zauważył.

Subarashi, Miya-kun. Teraz musisz skręcić w ulicę za tobą. Dwie przecznice dalej znajdziesz tajną kryjówkę, gdzie czeka w gotowości bojowy mech. Uruchomisz go i... BZZZZZZZZYYYT!

- Itai! Hidoi, Thotem-sama! – Wrzasnął młodzieniec, łapiąc się obiema rękami za głowę i zaciskając powieki. Po chwili jednak otworzył oczy jak mógł najszerzej. – Thotem-sama? Moshi moshi? Jest pan tam? Thotem-sama?!
- Caibre!

Miya spojrzał w górę. Momentalnie tego pożałował, ujrzał bowiem dziewczynę z wilczymi uszami i długim ogonem, nadlatującą na miotle uginającej się od wszelkiego rodzaju torebek i reklamówek. Przybyszka ubrana była w czarnobiały koronkowy kostium z gorsetem, stanowiący coś w rodzaju wariacji na temat stroju Alicji z Krainy Czarów, czarne buty na obcasach oraz białe rękawiczki. Błyskawicznie wylądowała obok nieprzytomnego rudzielca, odwróciła go na plecy i pochyliła się nad nim. Przez dłuższą chwilę gorączkowo sprawdzała jego stan, wreszcie uspokoiła się i powoli wstała. Niepokojąco powoli. Niewiadomo skąd w jej ręce znalazła się magiczna różdżka, jarząca się od energii. Młodzieniec chciał się wycofać, nogi miał jednak jak przyśrubowane do asfaltu. Poczuł na sobie wściekłe spojrzenie jej zielonych oczu.

- Zaraz ci pokażę - wycedziła. - A jak ci pokażę to dopiero zobaczysz.

* * *

- Chyba nie myślałeś, że to się uda – spytał kpiąco Yuby, stojąc ze skrzyżowanymi rękami na środku korytarza sektora więziennego. Dwie z Kyuuketsuki Neko Meido Samurai Gotikku Mahou Shoujo wyprowadzały naukowca z celi, opierając dłonie na rękojeściach mieczy, trzecia stała obok zielonowłosego i jadła lizaka.
- Prawdę mówiąc myślałem – odparł, bezosobowo jak zawsze, Thotem, poprawiając okulary. – No nic, gdy już zdobędę władzę nad światem będę musiał większą wagę przykładać do wyboru stażystów.
- Error. No cóż, póki co masz większe problemy.
- Obawiam się, że obaj macie większe problemy – niespodziewanie dobiegło z głośników. Niemal natychmiast otworzyły się drzwi wszystkich pozostałych cel i wybiegły z nich misie z pepeszami, biorąc na muszkę wszystkich obecnych. Inny oddział wybiegł z przejścia na inny korytarz.
- Uhrmacher? Co to ma znaczyć?! – Warknął Yuby, otrząsając się z zaskoczenia.
- Zbłądziliście, towarzyszu Yuby. Odeszliście od światłej ścieżki, wytyczonej przez Ojców Rewolucji. Nie mogę na to pozwolić, w związku z czym pozbawiam was stanowiska przywódcy naszej organizacji.
- Niech zgadnę... Wkurzyło cię, że stworzyłem catgirle zamiast foxgirli...
- ZAMILCZ HERETYKU!!! Tym oszczerstwem przekreśliłeś wasze szanse na ułaskawienie! Wyrok zostanie wykonany niezwłocznie!
- A uczciwy proces?
- Niezwłocznie po uczciwym procesie, oczywiście.

* * *

Łuczniczka się starała. Nawet bardzo starała. Mimo najszczerszych wysiłków jednak już po zaledwie kilku sekundach osunęła się, pokonana, na kolana, obejmując się ramionami i drżąc na całym ciele.

Po czym wybuchła śmiechem. O ile śmiechem można nazwać spazmatyczne miotanie się, gwałtowne wciąganie powietrza, momentami przechodzące w coś w rodzaju cienkiego kwiku. Ktoś nieznający Mayi niechybnie uznałby to za oznaki dogorywania w męczarniach.

Około pół metra nad nią unosiła się magiczna różdżka. Była biała z błękitną rękojeścią, u podstawy miała złoty dzwoneczek, w dwóch trzecich długości małe skrzydełka, a zamiast gałki miała główkę białego kotka, niepokojąco przypominającego Dear Daniela, towarzysza Hello Kitty. Całość sprawiała wrażenie, jakby została zrobiona z tandetnego plastiku.

Różdżka początkowo znosiła zachowanie łuczniczki ze stoickim spokojem, gdy jednak minęło kilka chwil a nic nie wskazywało, by jej stan miał się poprawić, pozwoliła sobie na odchrząknięcie. A przynajmniej na wydanie dźwięku brzmiącego jak odchrząknięcie.

- Wybacz... Ja... – Maya niechcący spojrzała w górę. Nie był to najlepszy pomysł. - Kwiiiiiiiiiiiik!
- Czy moglibyśmy przejść do następnego punktu?! – Choć wydawałoby się to niemożliwe, na główce Dear Daniela pojawiła się mała, napęczniała żyłka.

* * *

Ysengrinn oberwał w głowę ładnych parę razy i to dość ciężkimi tomiszczami. Wzrok mu się zaczynał rozjeżdżać i niespecjalnie go zdziwiło, gdy kątem oka zobaczył potężny błysk. Zdziwił się dopiero, gdy wirujące wokół niego książki, flagi i spryskiwacze do malowania trawy zamarły nagle w bezruchu, jak gdyby zaskoczone. Obejrzał się.

Budka telefoniczna, której zresztą do tej pory nawet nie zauważył, rozleciała się w dziesiątki odłamków, w jej miejscu wyrosła zaś potężna kolumna białego światła. Rycerz zasłonił oczy ręką, zauważywszy, że nie sposób przebić jej wzrokiem. Przez jakiś czas świetlista kolumna utrzymywała się, pulsując nieco, po czym zaczęła się zwężać. Gdy zmalała do średnicy dużego drzewa nagle jej powierzchnia pofałdowała się niczym tkanina, zaczęła kurczyć, aż wreszcie pękła, ukazując Mayę, lewitującą półtorej stopy nad ziemią z zamkniętymi oczyma. Zamiast szkolnego mundurka miała na sobie karmazynową sukienkę z szerokimi rękawami i ząbkowanymi brzegami, czerwone rękawiczki, czarne buty i skarpetki za kolana w białoczerwone pasy. Świetlista powłoka kolumny całkowicie się odkształciła, otoczyła jej głowę, plecy oraz ramiona i rozpostarła wokół niczym aniele skrzydła. Nagle przestała się jarzyć i zmieniła kolor na czerwony, opadając w dół i przykrywając całą figurę dziewczyny aż do kolan. Wokół głowy uformował się obszerny kaptur.

Wreszcie Maya otworzyła oczy, których niesamowity blask było widać nawet spod kaptura i uniosła rękę, w której rycerz zauważył białą różdżkę. Dość zresztą kiczowatą jak na jego gust. Dziewczyna zrobiła ręką powolny zamach, zakreślając w powietrzu koło, następnie wpisując w nie skomplikowany symbol.

- Tajemnicza istoto, stojąca nam na drodze! – Wydeklamowała. - Nie masz dość odwagi, by stanąć ze swymi przeciwnikami twarzą w twarz, zamiast tego atakujesz ich symbolami nieludzkiego ustroju! Ja, Czerwona Wojowniczka, w imieniu Faerielandu ukażę cię!
- ... – Rycerz dla pewności uszczypnął się w policzek. Bolało.
- Abrakadabra! Pom poko pom! Trele morele! Zielony Słoń! GREEN GREEN!

Kilkanaście metrów nad lasem otworzył się świetlisty okrągły portal magiczny, przez który przeleciało coś wielkiego i bryłowatego. Ze straszliwym trzaskiem i metalicznym brzękiem uderzyło w korony drzew, miażdżąc listowie i gałęzie, dodatkowo wydając dźwięk niepokojący do trąbienia. Po sekundzie do trzasku dołączył przeraźliwy wibrujący wrzask, przechodzący w skowyt, tak przenikliwy, że łuczniczka i rycerz musieli zasłonić uszy. Hałas skończył się, gdy tajemnicze coś uderzyło z hukiem w ziemię, wstrząsając całą okolicą i strącając nieliczne trzymające się jeszcze gałęzi płatki. Jak na komendę wszystkie szturmówki, książki, spryskiwacze i inne sprzęty runęły na ziemię, po czym wreszcie zapadła zupełna cisza.

- Czerwona Wojowniczka? – Zapytał cicho Ysengrinn, gdy cisza się przedłużała.
- Wiesz... Mogłam krzyczeć „ja, Czerwony Kapturek”, ale to miałoby słabszy efekt psychologiczny.
- W sumie...
- Chodź, zobaczmy, co upolowałam.

W pierwszej chwili rycerz nie zauważył „co upolowała”, przytłoczony widokiem pocisku, jakiego użyła. Między drzewami, oświetlona światłem obelisku padającym przez wielką dziurę w koronach, tkwiła w ziemi olbrzymia metalowa balia. W owej balii, wśród piany i pływających na powierzchni wody kąpielowych utensyliów, siedział słoń. Wielki jak słoń, z potężną trąbą i imponującymi, inkrustowanymi złotem kłami. Zielony. Ze staroświeckim czepkiem kąpielowym na głowie, szczotką wielkości łopaty w trąbie i spojrzeniem wyrażającym mieszankę szoku i oburzenia. Ysengrinn poważnie rozważał zemdlenie.

- O! Tutaj jest! – Samozwańcza Czerwona Wojowniczka wskazała na coś na brzegu podstawy balii. Rycerz ostrożnie spojrzał, zastanawiając się, czy może być coś gorszego od zbulwersowanego zielonego słonia w trakcie ablucji. Na szczęście zobaczył tylko parę kobiecych nóg w długich czerwonych oficerkach. – Ciekawe czyje to nogi... One znikają!

Rzeczywiście, karmazynowe oficerki najpierw okryły się chmurą błyskających ogników, po czym zdematerializowały. Po chwili Maya cicho pisnęła i spojrzała w dół, podnosząc skraje peleryny - niewytłumaczalnym cudem buty znalazły się na jej nogach. Tymczasem stopy wystające spod balii z cichym szmerem zwinęły się niczym małe dywaniki i schowały pod spód wanny.

- Ej no! Ja nie chcę tych butów?! Po co mi czerwone oficerki?!
- Na twoim miejscu cieszyłbym się, że to nie czerwone walonki...
- Tysz Recht... Ale są mokre!

* * *

- A w ogóle to, czemu tak wyglądasz?
- Starałam się tu dotrzeć niezauważenie, to chyba oczywiste.
- Nie masz nawet stopy wzrostu. Jaki jest sens ma przebieranie się za ninję?
- Odczep się, co?
- Zwłaszcza jasnoszarego...
- Zgiń przepadnij, biała maro!!!
- Sama przepadnij, burczymucho!

Szara Wiedźma i Biała Wiedźma mierzyły się wzrokiem, generując dużo chłodu i od czasu do czasu niewielką błyskawicę. Jurg przytomnie trzymał bezpieczny dystans, patrząc na nie obojętnie. Xeniph nie ruszał się, wpatrzony w widok za oknem. Po jego zbroi biegały dwa wiewiórkopodobne zwierzaki, wyrywając sobie ciasteczko i zostawiając wszędzie okruszki.

- Czemu ja? – Warknęła w końcu Vanille, przerywając milczenie. – Czemu nie Mayeczka, na przykład?
- A skąd ja mam wiedzieć, gdzie znaleźć tą rudą zarazę?! Brałam namiar na tę latającą chałupę, nie będę się rozdrabniać i szukać was po mieście!
- Wrr...
- Swoją drogą dobrze wiem, czemu tu przyleciałaś.
- O?
- No oczywiście, że za Miya-kunem! – Obwieściła triumfalnie Tris, podlatując nieco wyżej. - Pozwalasz sobie na prywatę w trakcie misji!
- Ha, czyżby ktoś tu był zazdrosny?
- Zazdrosny?! O takiego bladego wypłosza?! Miya-kun jest koneserem, potrafi poznać prawdziwą kobietę!
- Khem... No właśnie – Prychnęła sarkastycznie białowłosa, przykładając ręce do stóp i czubka głowy małej Wiedźmy. – Prawdziwą kobietę...
- Ty... Tyyy...
- Miya-kun z kimś się bije – obwieścił nagle Jurg, wyglądając za okno.
- CO!?!

„Bije się” nie było raczej najtrafniejszym określeniem rozpaczliwego unikania magicznych pocisków, w trakcie biegu dookoła olbrzymiego mecha i lawirowania między kawałkami metalu. Miyę ścigała nieznana dziewczynom długowłosa panna, ubrana w gotycki kostium, który tylko w Japonii można było kupić, jak też tylko w Japonii ktokolwiek odważyłby się pokazać się w nim na ulicy. Dainyuu nie zwracała na nich uwagi, zajęta konstruowaniem bikini z plandek trzech ciężarówek i rumienieniem się. Oznaczało to, że neopety wewnątrz jej albo straciły nad nią kontrolę, albo oszalały.

- Musimy mu pomóc!
- Małpo, nie waż się tknąć mojego pysiaczka!

* * *

Niespodziewanie wszystkie cztery obeliski zajarzyły się intensywnie, przyciągając uwagę wszystkich – Mayi i Ysengrinna, Miyi i Chimerii, Białej i Szarej Wiedźmy, Jurga i Zegisa, a na chwilę nawet Gonik, zwanej Duchem Wielkiej Czystki. Oczywiście zainteresowały także mieszkańców Tokio, którzy ze zdziwieniem obserwowali, jak rozpraszają się nocne ciemności. Po chwili tuż nad czubkami monolitów uformowały się świecące kule i szybko rozszerzyły się do znacznych rozmiarów. W kulach wyświetlił się jakiś obraz, początkowo mętny, lecz szybko nabierający ostrości.

- O, nauczyciel angielskiego...

Felix Uhrmacher siedział w mundurze generalskim za stołem, trzymając w rękach jakieś papiery, flankowany z lewej strony przez flagę Japonii. Przemówił twardym, beznamiętnym głosem, dobrze słyszalnym w całym mieście.



Obywatelki i obywatele Japonii!

Zwracam się dziś do Was jako żołnierz i jako szef tymczasowego rządu japońskiego. Zwracam się do Was w sprawach wagi najwyższej. Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. Dorobek wielu pokoleń, wzniesiony z popiołów japoński dom ulega ruinie. Struktury państwa przestają działać. Mnożą się wypadki terroru, pogróżek i samosądów moralnych, a także bezpośredniej przemocy.

Trzeba powiedzieć: dość!

Obywatelki i obywatele!
Ogłaszam, że w dniu dzisiejszym ukonstytuowała się Rada Anty-„WiP” – Anty-„Wykorzystywanie i Pasożytnictwo”. W zgodzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadzono dziś o północy stan wojenny na obszarze miasta Tokio.

Osoby na stanowiskach kierowniczych, winne zaniedbań służbowych, marnotrawstwa i partykularyzmu, nadużywania władzy i bezdusznego stosunku do spraw obywateli, będą na wniosek pełnomocników-komisarzy wojskowych zwalniane ze stanowisk w trybie dyscyplinarnym. I rozstrzeliwane.

Zwracam się do wszystkich obywateli — nadeszła godzina ciężkiej próby. Próbie tej musimy sprostać!

Rodacy!
Wobec całego narodu japońskiego i wobec całego świata pragnę powtórzyć te nieśmiertelne słowa:
Banzai!

Obraz blondyna znikł. Zamiast niego pojawiła się czarnowłosa gimnazjalistka z warkoczykami i w okularach, sprawiająca wrażenie jakby się miała rozpłakać albo umrzeć ze strachu. Przez chwilę walczyła sama ze sobą, wreszcie wzięła się w garść, zasłoniła drżące usta czytanym tekstem i przemówiła.

- W-w d-dniu d-dzisiejszym wydano prawomocny wyrok na wroga ludu i zbrodniarza przeciwko ludzkości, z-właszcza prze-przeciw dzie-dzie... Dziewicom! Khem... Krwiożerczego tyrana i gnębiciela - Yubego. T-trasmisja z rozstrzelania odbędzie się za pół g-godziny. Nat-tomiast t-teraz pokażemy egzekucję innnego wroga ludu, zdradzieckiego imperialisty, Thotem-sam... Walentego Anatola Thotema! Skazanego prawomocnym wyrokiem sądu na powieszenie z-z-za p-poślednie ziobro!

Przy ostatnich słowach nie była już w stanie ukryć łez, jakie spływały jej po policzkach, jej obraz jednak już znikał, a zamiast tego ukazana została dziwna wysoka konstrukcja, wbita w środek ulicy. Był to olbrzymi stalowy krzyż, do końców ramion miał przymocowane łańcuchy zakończone wielkimi hakami. Na tych hakach właśnie, wbitych w klatkę piersiową, wisiał wysoki mężczyzna. Ręce miał skrępowane za plecami, głowę zaś nisko opuszczoną na pierś. Bezwładnie dawał się kołysać wiatrem.

* * *

- Thotem-sama – jęknął Miya, wpatrując się w obraz nad obeliskiem. Nogi załamały się pod nim i padł na kolana. Zapomniał o stojącej tuż za nim dziewczynie, jeszcze przed sekundą próbującej go zabić, zapomniał o wszystkim. Poczuł się wyjątkowo okropnie. – Shitsubou wo yurushite, Thotem-sama...
wa-totem - 06-02-2007, 21:47
Temat postu:
MO-NO-LOG! :>
Mai_chan - 06-02-2007, 21:58
Temat postu:
"Piraci pracują projektowo" mnie rozczuliło... Poza tym gratuluję oddania fenomenu jakim jest zapowietrzanie się. Trudna sztuka. I Tomek chyba mnie znielubi, jak mogłam tak wykwiczeć... XD Rozmowa Szarej i Białej Wiedźmy...

I poor Thotem-sama ;_; Dobry z niego wróg był...
Miya-chan - 06-02-2007, 22:06
Temat postu:
"Nie wydzieraj się, Miya-kun, przeszkadzasz" <kiwu kiwu>
...
Ta różdżka... Bogowie, ta różdżka... <spadła z krzesła i również się zakwikała>
A do tego zagajnik, 3v!l Goniątko, rozmowa Szarej i Białej Wiedźmy, Anty-WiP i poor Thotem-sama...
I oczywiście cliffhanger. WRRR. Oby następna część wyszła szybko, bo jak nieee, tooo...

Bezimienny - 06-02-2007, 22:15
Temat postu:
... różdżka...
Ysen... jesteś ZUY
Serika - 06-02-2007, 23:38
Temat postu:
...różdżka.........


Mo-no-log! Mo-no-log! Tho-te-ma! ;D

(i generalnie było powalające, zwłaszcza biedna, obnażona Dainyuu...)
coyote - 06-02-2007, 23:52
Temat postu:
BZYYYYYT i Green Green...


...cud że jeszcze żyję XD
Daerian - 07-02-2007, 11:47
Temat postu:
Hmm... chyba już wolę rapier od ródżki :>
Ysen przegonił samego siebie :P
GoNik - 07-02-2007, 12:26
Temat postu:
'Raziel-sama!'
aua, cios w serce XD

Monolog. I różdżka z Punyana. I Maieczka w Czerwonym Kapturku! *wyobraża sobie*
I aj, poor Walenty Anatol...

Szarodziej - 08-02-2007, 21:44
Temat postu:
Maia ala czerwony kapturek+ różdżka...o_O... Umrzeć z śmiechu można! Chciałeś nas wszystkich pozabijać Ysen!
Serika - 08-02-2007, 22:03
Temat postu:
Szarodziej, to dopiero ma odpowiedni efekt, kiedy znasz ludzi, ktrzy sie tam pałętają :D
Szarodziej - 09-02-2007, 22:00
Temat postu:
Cytat:
Szarodziej, to dopiero ma odpowiedni efekt, kiedy znasz ludzi, ktrzy sie tam pałętają

Ależ ja naprawdę przynajmniej trochę się w tym potrafię rozeznać... Czytałem kilka topików w Multiświecie i raczej nie jestem z tych ostatnich ^_^ Ja mam już prawie rok status usera! Powinienem się czegoś dowiadywać! (Jestem ciekawski)
Ysengrinn - 06-05-2007, 20:21
Temat postu:
....

Łypnąłem właśnie na to co piszę, by po raz kolejny się przekonać, że zupełnie, ale to zupełnie zupełnie, nie mam głowy do oceny objętości. Obecna część będzie ostatnia w tej historii (muah, nareszcie...). Po niej może jeszcze epilog, żeby podomykać wszystkie wątki, ale to się zobaczy. Kto chce mnie zabić może już ostrzyć narzędzia i ustawiać się w kolejce.
Ysengrinn - 23-08-2007, 22:34
Temat postu:
To już jest koniec, nie ma już nic... No dobra żartuję, jeszcze będzie odcinek 13, epilog (KIEDYŚ), w którym to i owo wyjaśnię. Dziękuję wszystkim, którym powinienem podziękować i którym jestem wdzięczny, ale których naprawdę już nie pamiętam, tylu ich było, więc przy okazji proszę też o wybaczenie.

Nigdy więcej się nie będę pakował w taką grafomańską kobyłę, amen. Chyba, że przypadkiem zdołam coś napisać z sensem, ale wtedy postaram się uwinąć w czasie krótszym niż, hem, niecałe dwa lata. BTW - Tekst pisany długo, o różnych porach i prawie nie sprawdzany, więc mogą być nierówności stylu.
___________________________________________________________________________
DA GREJT KONTINIUEJSZYN PART NAJN

Miya wyhamował gwałtownie, ciężko dysząc i podnosząc chmurę pyłu. Wpadł w pułapkę. Wbiegł między dwie, wbite w ziemię na sztorc, stalowe płyty z pancerza Dainyuu, odkrywając poniewczasie, że to ślepa uliczka. Drogę zablokowała mu trzecia płyta, wbita prostopadle do pozostałych. Odwrócił się, słysząc zgrzyt obcasów Chimerii na chodniku i wycofał do końca krótkiego korytarza, połykając ślinę. Dziewczyna uśmiechnęła się złowieszczo, prezentując spiczaste uzębienie, i ruszyła wolno w jego kierunku, demonstracyjnie przebierając pazurzastymi palcami opuszczonych rąk. Chłopak wszystkimi siłami starał się wniknąć w strukturę stalowej płyty, o którą opierał plecy.

- Co my tu mamy? - Zachichotała kasztanowłosa, dotykając mu brzucha czubkiem pazura.
- Ik!
- Mały, przestraszony, srebrzystowłosy króliczek - kontynuowała, przesuwając pazur w górę i przecinając materię koszuli. Gdy pazur doszedł do szyi nagle wyprostowała pozostałe palce i z mocą szarpnęła w dół. - HA!!!
- Kya! - Wrzasnął Miya, w brutalny sposób pozbawiony żabotu, sporego kawałka koszuli i resztek godności. Odskoczył na bok, wstrząsając włosami i rozsiewając wokół lśniące krople potu.
- Piiiiiiiiiiiiiiiiiiisk!!! - Niespodziewanie ze szczytu jednej z płyt spłynął wysoki wibrujący dźwięk, przywodzący na myśl coś między głosem nietoperza, a sygnałem alarmu.
- Co to do diabła!? - Warknęła Chimeria, spoglądając w tamtą stronę i materializując w dłoni młot. Ujrzała drobną kobiecą sylwetkę, więcej nie pozwalał dojrzeć ustawiony za nią reflektor... A raczej świecące oko Dainyuu. - Kim jesteś, zarazo?!
- OHOHOHOHO! - Zaśmiała się tajemnicza postać, zasłaniając usta wierzchem dłoni. - Tak grubiańska i prostacka istota jak ty nie zasługuje, by znać me imię!
- Piszczysz jak głupia na widok męskiej klaty i nazywasz innych prostakami?!
- Sama jesteś głupia!

Kasztanowłosa miała zamiar odparować, złowiła jednak kątem oka jakiś ruch. Odwróciła się, tylko po to, by natychmiast z wrzaskiem rzucić w tył na ziemię i zacząć odczołgiwać na plecach. Niewiadomo skąd między nią a chłopakiem pojawił się gigantyczny szary kot przypominający tygrysa, o sześciu parach kończyn i zębach wielkich jak kindżały. Bestia stała na tylnych łapach, pozostałe cztery wyciągając do góry z rozcapierzonymi pazurami i wbijając w Chimerię głęboko błękitne oczy.

- Co ty wyrabiasz, idiotko?! - Rozległo się nagle w górze. Niemal jednocześnie nadleciała purpurowoczerwona ognista kula, trafiając w olbrzymiego kocura, który momentalnie znikł. W miejscu, gdzie jeszcze przed sekundą stał, Chimeria ujrzała coś w rodzaju wielkiej podpalonej ćmy, która latała w kółko jak szalona, ciągnąc za sobą ogon dymu.
- Kya!!! - Wrzasnęła ćma, siadając na ziemi i zaczynając się turlać. Dopiero teraz dziewczyna zauważyła, że ma przed sobą jasnowłosą wróżkę w szarej sukieneczce.
- Nie potrafisz rozpoznać iluzji, mając ją tuż przed oczyma?! - Warknęła miniaturowa demonka, trzepocząc nietoperzowymi skrzydełkami tuż przed twarzą Chimerii.
- Odczep się, mikrusie, zostałam zaskoczona!
- Ja ci dam mikrusa ty...!
- NIE ŻYJESZ, JĘDZO FARBOWANA!!!

Nim ktokolwiek zauważył, wróżka wystartowała ponownie i wpadła na Axe, uderzając razem z nią w stalową ścianę. Obie istotki osunęły się na ziemię, gdzie zmieniły się we wściekłe kłębowisko ciał, skrzydeł i pyłu, przesuwające się powoli w stronę środka korytarza. Chimeria łypała na z politowaniem, do momentu, gdy ujrzała, że postać ze szczytu płyty spłynęła niżej, siedząc po damsku na gustownej miotle, zrobionej z kości słoniowej i świeżych gałązek kaliny.

- Żałosne, prawda? - Spytała przybyszka. Teraz wyraźnie widać było jej śnieżnobiałe włosy, spływające spod wielkiego kapelusza.
- Prawda - uśmiechnęła się kasztanowłosa. Samymi ustami. - Rozumiem, że ty byłabyś bardziej godnym przeciwnikiem.
- Bardzo łatwo możesz się przekonać. Wystarczy, że nie oddasz mi mojego Miya-kuna.
- Chętnie się przekonam. Nie żeby mi zależało na tym chuchrze.
- Nie wiesz, co dobre.

* * *

- Były obywatelu Yuby, czy przyznajesz się do swych zbrodni? - Spytał formalnym tonem Uhrmacher. Okryty był czarnym płaszczem z absurdalnie wielkimi złocistymi epoletami. Pod spodem najprawdopodobniej miał kurtkę mundurową, trudno jednak by to stwierdzić z powodu absurdalnej liczby zawieszonych na piersi medali, tworzących coś w rodzaju złotosrebrnej zbroi łuskowej. Jedną ręką trzymał czarny pejcz, drugą przystawiał do oka monokl w złotej oprawce.
- Hmm... Niech pomyślę... - Zielonowłosy stał tuż nad burtą z obnażonym torsem i rękoma związanymi z tyłu. Mierzyło w niego około trzydziestu pepesz, trzymanych przez misie o zdeterminowanym wzroku, on jednak nie przestawał się uśmiechać. - Nie.
- Czy masz jakieś ostatnie życzenie?
- Chciałbym zobaczyć Paryż.
- Proszę napisać podanie, pismem odręcznym w trzech kopiach, z załączonym dowodem osobistym, zdjęciem, życiorysem i opinią z zakładu pracy. Zostanie rozpatrzone w terminie siedmiu dni.
- Dostanę papier i długopis?
- Natychmiast po egzekucji.
- No tak, zrozumiałe.
- Foya furai!

Pistolety maszynowe bluznęły ogniem. Setki pocisków uderzyły w ciało Yubego, rozrywając skórę i bryzgając wokół krwią i mięsem. Zielonowłosy zachwiał się, lecz stał w dalszym ciągu, zmieniając się w czerwoną bezkształtną masę. Po dłuższej chwili pepesze zamilkły, wyczerpawszy magazynki, groteskowy kształt wciąż stał jednak, brocząc strumieniami posoki zalewającej pokład. Dopiero po pewnym czasie ugięły się pod nim kolana i runął do tyłu, w kilkusetmetrową przepaść dzielącą okręt od poziomu ulic Tokio.

Przez jakiś czas jedyne, co dało się słyszeć, to łopot czarnego płaszcza na porywistym wietrze. Ciszę przerwał dopiero odgłos szybkich kroków, dudniących po stalowych schodach wiodących pod pokład. Z pobliskiego włazu wypadł kolejny miś, podbiegając do blondyna.

- Wryyy!
- Wróg szykuje się do ataku na trzy nasze obeliski na raz? – Spytał Uhrmacher, chowając monokl za połę płaszcza.
- Wryyy.
- Niewybaczalne. Natychmiast wystrzelić w kierunku każdego z tych monumentów Bundelubafe Tsufai!

* * *

Potężne wieżyczki, zawieszone pod dnem "Aurory", powoli obróciły się ze złowrogim pomrukiem, kierując swe wielkokalibrowe działa w stronę dwóch obelisków. Dwie lufy rozjarzyły się błękitnym światłem, by po chwili wystrzelić z ogłuszającym hukiem pociski. Jedna z wieżyczek skierowała się następnie w kierunku trzeciego obelisku, druga zaś wróciła do położenia wyjściowego.

* * *

- Co to do diabła było!? - Wrzasnęła Vanille, trzymając się za uszy. - Bomba atomowa?
- Cokolwiek to było, gruchnęło bardzo blisko - odparła Chimeria, rozglądając się intensywnie.

W momencie, gdy coś gruchnęło i zatrzęsło ziemią, jakby waliło się niebo, Obydwie dziewczyny zajęte były inkantowaniem potężnych i skomplikowanych zaklęć. Niemal natychmiast przerwały wypowiadanie magicznych formuł, głównie by nie poodgryzać sobie języków. Kasztanowłosa przeklinała swój wyostrzony słuch, od huku bowiem potężnie szumiało jej w uszach. Gdy jednak szum nieco ścichł miała wrażenie, że słyszy coś jeszcze. Cichutko, tak cicho, że umknęłoby jej gdyby niewyostrzony słuch, dobiegały słabe trzaski gdzieś z oddali. Próbując je namierzyć zaczęła obracać głowę na wszystkie strony. Dzięki temu zauważyła, że wznoszący się nad nimi obelisk niebezpiecznie urósł.

- Na siedem piekieł, on się pochyla w tę stronę!
- Kto na Bo... KYAAA!!!

Chimeria i Biała Wiedźma błyskawicznie zmaterializowały swoje miotły i wskoczyły na nie, nie czekając, aż monolit runie i pogrzebie pod sobą ich wszystkich. Wróżka dopiero wtedy zauważyła zmianę sytuacji i zamarła w połowie zakładania demonce nelsona. W dosłownie ostatniej chwili wzbiły się w powietrze, trzepocząc ile sił malutkimi skrzydełkami. Cała czwórka zdołała się oddalić nie dalej niż kilkanaście metrów, gdy obelisk gruchnął z łomotem w ziemię, miażdżąc pod sobą samochody, wiadukty i budynki, podnosząc monstrualną chmurę pyłu. Fala uderzeniowa omal nie zrzuciła dziewczyn z mioteł i zakręciła Tris i Axe niczym jesiennymi liśćmi. Tylko cudem żadna nie spadła w rozszerzające się pod nimi pandemonium.

Wzniosły się na wysokość czwartego piętra, gdzie pył już prawie nie sięgał, i spojrzały na zniszczenia, z trudem łapiąc oddech. Obelisk zmiażdżył pod sobą kilkanaście biurowców, sklepów i jadłodajni, których ściany pękły niczym ceramiczne kubki. Brunatna chmura powiększała się gwałtownie, pochłaniając kolejne ulice niczym lawina. Ponad nią wyrastało tylko kilka wieżowców i stoickie popiersie Dainyuu, wpatrzone w przestrzeń. Dziewczyny chwilowo zapomniały o wzajemnych animozjach, wstrząśnięte i zaskoczone, zupełnie nie rozumiejąc co się stało i czemu obelisk runął.

Vanille doszła do siebie jako pierwsza, miała jednak wrażenie, że coś jest nie tak. Rozejrzała się wokół, nie bardzo wiedząc czego szuka, po czym nagle jej twarz zrobiła się bielsza od włosów.

- Gdzie jest Miya-kun?

* * *

- Ha! To działa!
- Najwy-JEZUS!!!
- Hm?
- Walnąłem w sufit...
- Pooor... Gdzie my tak w ogóle jesteśmy?
- Na pewno nie „kawałeczek tylko, pod sam obelisk”...
- Maruuudzisz, maruuuudzisz...

Maya uznała, że skoro już musi nosić rubinowe oficerki, to chce je wypróbować. Rycerz mruczał coś o wkładaniu między bajki, ale raczej pro forma. O dziwo – buty faktycznie dawały moc przenoszenia tam, gdzie sobie wymarzył noszący. To znaczy - dawały moc przenoszenia się w przestrzeni, natomiast nic wskazywało na to, by dawało się wpływać na miejsce, w jakim się wyląduje. Chyba, że...

- Panienka jest pewna, że myślała o podnóżu obelisku?
- Taak, panienka jest pewna! Nie rozumiem, co się mogło stać, ale chciałam się znaleźć...
- Hmm?
- No może...
- Hmmmm?
- Chyba mignęła mi myśl o Ice... Ale to tylko przez chwilkę!
- ... – Rycerz nic nie powiedział. Chwilkę, popatrzył na nią dziwnym wzrokiem, po czym zaczął się rozglądać po pomieszczeniu, w którym się znaleźli. Nie było obszerne, najwyżej kilkanaście metrów kwadratowych, zdecydowanie nie było wysokie, jedyne źródło światła stanowiła lampka na suficie osłonięta kratą. Obok nich stały kilka skrzynek ustawionych w słupki. Ponieważ jedna była otwarta Ysengrinn sięgnął do środka, namacał puszkę czegoś i podniósł do światła. – „Zawtrak turista”... Data ważności minęła gdzieś w czasach Związku Radzieckiego... Chyba już wiemy gdzie jesteśmy. Wygląda na to, że panienka naprawdę potrafi tym pokierować. Przynajmniej w jakimś sto...

W pół zdania urwał, gdyż zatrzęsło całym pomieszczeniem, rozległ się potężny huk, a podłoga pochyliła się dość znacznie. Rycerz gwałtownie się wyprostował i znowu rąbnął w metalowy sufit, po czym, dusząc przekleństwo, oparł się o skrzynki, by zachować równowagę. Łuczniczka, nie mając żadnego oparcia w zasięgu rąk, zsunęła się w stronę drzwi i przypadkiem chwyciła klamkę. Drzwi okazały się otwarte.

* * *

- Gdy mówiłem „w stronę monolitów” niekoniecznie miałem na myśli, by się w nie wcelować i je rozpitolić.
- Wryyy!
- No domyślam się, że nie przeżyły tego. Rozstrzelać obsługę obu dział. Dobrze by było, by trzeci atakowany obelisk jednak przetrwał odsie... – Felix nie skończył, gdyż pokład zatrząsł mu się pod stopami. Zadreptał w kółko i zamachał rękoma, starając się nie upaść. – Co tu się do diabła...!?

Felix całkowicie przypadkowo i bardzo pechowo ustawił się twarzą w stronę drzwi do składziku żywności, które to drzwi nagle zaskrzypiały i otworzyły się. Jak przystało na okręt wojenny były one ciężkie i wytrzymałe, czego nie można było niestety powiedzieć o jego twarzy. Blondyn zdążył jeszcze ujrzeć niezidentyfikowaną zamazaną plamę czerwieni nim zapadł się ciemność.

* * *

Maya wyhamowała z trudem, trzymając się klamki obiema rękami i zapierając stopami w pokład. Dopiero gdy się zatrzymała zauważyła Uhrmachera, który żwawo turlał się w stronę burty „Aurory”. Okręt jednak rychło zaczął wracać do poziomu i blondyn zatrzymał się, rozpłaszczając na wznak na pokładzie. Wszędzie wokoło stało kilkadziesiąt wookiech, które jednak na widok zdarzenia zbaraniały i wyraźnie nie wiedziały, co robić. Nagle zza burty naprzeciw dobiegł huk, zaraz po nim następny, potem kolejne w regularnych odstępach, coraz głośniejsze. Wszyscy wokół, łącznie z Mayą i rycerzem, który dołączył, zamarli w bezruchu, nie wiedząc co je powoduje.

Tymczasem Felix drgnął gwałtownie i zaczął się podnosić, najpierw na czworaki. Ostrożnie stanął na nogi, trzymając się za głowę, by niespodziewanie gwałtownie się wyprostować i oskarżycielsko skierować w stronę łuczniczki palec.

- TY!!! – Ryknął, oskarżycielsko wskazując Mayę palcem.
- Ja?
- Tak ty!
- Ja?
- POZNASZ MOJ GNIEW!!!
- Jesteś pewien, że ja?
- ZROBIE Z TOBĄ TO, CO KRASNOLUDY Z MID NOR ZE MNĄ!
- ... Kto?
- A MOŻE NAWET TO, CO ZROBIŁY MI KRASNOLUDY Z TIR NA BOR!
- A czym im aż tak bardzo podpadłeś?
- Przygotuj się na...!

BUAHAHA!!! NĘDZNI ŚMIERTELNICY, ZBLIŻA SIĘ KONIEC WASZYCH NĘDZNYCH ŻYWOTÓW!

Maya i Felix zamilkli, zaskoczeni niezwykłą proklamacją, która dobiegła gdzieś z dołu. W ciszy znowu rozległy się uderzenia o burtę, wyraźnie nabierając tempa i coraz bardziej zbliżając się. Nie minęła chwila, gdy zza skraju pokładu wychynął olbrzymi gadzi pysk, pokryty gładkim zielonym włosiem, dobywając z siebie potężny modulowany ryk. Na szczycie głowy potwora, wielkiej niczym mały fiat, sterczał wielki czerwony grzebień włosów, przypominając rozpostarty sztandar, a z jej boków sterczały cztery potężne rogi, dwa zwrócone w przód, dwa w tył. Bestia błyskawicznie wdrapała się na pokład, miażdżąc balustradę swymi ogromnymi szponiastymi łapami i wijącym się ogonem. Będąc już na górze stanęła na tylnych łapach, nieco krótszych od przednich, prezentując się w całej okazałości i rozpościerając swe olbrzymie skórzaste skrzydła. W powietrzu zawirowało coś, co Maya uznała za pióra, gdyż w podobny sposób się zachowywało, unosząc bezwładnie w powietrzu, opadając i znowu podrywając z pokładu pod podmuchem. Z większej odległości wyglądało nawet dość romantycznie. Dziewczyna zmieniła zdanie dopiero gdy kilka kawałków przykleiło jej się do ubrania i mogła przyjrzeć się bliżej.

- Kłaki. Sierści. Co się. Tu kurna. Wyrabia?!
- Leniwa Bestia
- CO?!
- Mamy przed sobą mityczną Bestię, Która Się Leni – wyjaśnił cicho Ysengrinn, dobywając miecza. – Wielu mych braci poległo próbując ją zgładzić...
- A-ha...
- Y-Yuby?! – Blondyn był najwyraźniej nie mniej zszokowany.
A SPODZIEWAŁEŚ SIĘ KRÓLIKA BUGSA?
Nie... Ty jesteś martwy!
O? MUSIAŁEM NIE ZAUWAŻYĆ – pysk smoka nie poruszył się, mimo to słowa brzmiały głośno i wyraźnie, jakby dobywały się z głośnika. – NIESTETY NIE MAM ZA WIELE CZASU NA POGADUSZKI. W JAKI SPOSÓB CHCESZ UMRZEĆ?
- W wieku stu dwudziestu lat, w swoim prywatnym pałacu w Jałcie, uprawiając seks z trzema biseksualnymi anthro!
HMM... A CO POWIESZ NA TU, TERAZ ROZERWANY NA STRZĘPY, POPRZEDZONE WYMYŚLNYMI TORTURAMI?
- Spadaj – odparł Felix, po czym błyskawicznie wydobył spod płaszcza bazookę, wymierzył i wystrzelił prosto w głowę bestii.

Rakieta wyleciała z lufy wlokąc za sobą strumień ognia i dymu, i zbliżając do celu spiralnym lotem. Yuby jednak nie starał się jej unikać, otworzył po prostu paszczę i w odpowiednim momencie zatrzasnął na niej. Pocisk przez chwilę pluł ogniem, drgał i wył, po pewnym czasie jednak zaczął się krztusić, wreszcie silnik padł i z dyszy zaczęły dobywać się kłęby dymu. Smok opadł na cztery łapy i niespiesznie ruszył w stronę Uhrmachera. Ten stał sparaliżowany, niewiadomo, czy z szoku, czy z przerażenia. Smok zatrzymał się tuż przed nim, stanął ponownie i wyjął sobie z pyska rakietę. Pochylił się lekko nad Felixem i stukając szponem w korpus pocisku wysypał mu na głowę trochę sadzy, po czym dmuchnął mu w twarz obłoczkiem dymu.

- Właśnie zafundowałeś sobie śmierć tak długą i bolesną, że będziesz błagał szatana, by zabrał cię do piekła – powiedział blondyn śmiertelnie spokojnym głosem. Odrzucił połę płaszcza i dobył swego miecza, stając w rozkroku.
OH NOES, JESTEŚMY ZGUBIENI – mruknął smok, siadając na ogonie niczym w kinowym fotelu i niedbale sięgając po pobliskiego wookiego.
- SZÓSTA TECHNIKA SZKOŁY CZERWONEGO SZTANDARU!!! – Ryknął Uhrmacher, trzymając miecz oburącz. Wokół niego uformowała się świetlista aura, a włosy uniosły się w górę jakby poderwane wiatrem.

* * *

Miya przełknął ślinę, nabierając wysokości. Nie znał tego mecha i czuł się w nim nieswojo, musiał jednak wznieść się ponad budynki, jeśli cała ta eskapada miała mieć jakiś sens. Co gorsza był on też trudny w pilotażu – miał tylko prawe ramię, w miejscu lewego zamontowane było wielkie działo, przyozdobione błękitnoczerwonym napisem „RE-GUN”, przez co stawiał nierówny opór powietrzu. Chłopak oczywiście rozumiał potrzebę symboliki w tak ważnej chwili, osobiście jednak wolał roboty zachowujące się w powietrzu podobnie do jego dawnego. Znalazł go bez trudu – „tajna kryjówka” okazała się być niedużą metalową budką z napisem „Proszę nie wchodzić!”, który najwyraźniej w Japonii wystarczał do zachowania ścisłej tajemnicy.

Bądź co bądź przeleciał kilkaset metrów nad dachami domów nie tracąc kontroli nad lotem ani nie zostając zestrzelony, pozwolił więc sobie na lekkie odetchnięcie. Poprawił swoją pozycję na fotelu i przyciągnął drążek sterowniczy do siebie, ustawiając się dokładnie na kursie do celu. Mały punkcik zawieszony na dwóch niteczkach zaczął rosnąć, wydłużając się i stopniowo nabierając ludzkich kształtów. Gdy Miya był już w stanie rozpoznać ciemną czuprynę swego byłego mistrza zaczął zwalniać. Żołądek podjeżdżał mu do gardła, z niepokojem spoglądał na olbrzymie armaty w wieżyczkach, jak na razie jednak wszystko przebiegało jak po maśle.

- Thotem-sama? – Spytał najciszej jak mógł, choć głośniki robota i tak zakomunikowały to całej okolicy.
- M-Miya-k-kun? – Odzew mężczyzny był słaby, umknąłby młodzieńcowi w szumie wiatru gdyby nie sensory wychwytujące dźwięk. – Przybyłeś jednak...
- Thotem-sama, musimy natychmiast stąd uciekać! Da pan radę?
- Przybyłeś... – Słowa Thotema przepełniała ulga. W dalszym ciągu nie unosił głowy, krew z przebitych boków dalej spływała. - Tak się cieszę...
- Thotem-sama!
- Moje dzieło nie pójdzie na marne, jeśli dokończy go mój spadkobierca...
- Thotem-sama, nie mamy cza... Ee?
- Myślałem już, że wszystko, co zdziałałem przepadło, że misterna konstrukcja, którą konstruowałem ja i moi przodkowie, rozsypie się w gruz jeszcze nim zakończy się jej budowa... Mogę umierać w spokoju...
- ... Nie, Thotem-sama, nie możesz...!
- URUSAI!!! – Ryknął wizjoner, wreszcie podnosząc głowę. - Jesteś moim dziedzicem, nie masz prawa mi rozkazywa-kkhu! Khu! Khu!
- Thotem-sama! – Miya podleciał bliżej. Krew, którą pluł Thotem, zbryzgała szybkę wizjera jego robota, na szczęście zaraz włączyły się wycieraczki i spryskiwacze. – To poważna rana! Nic nie mów, muszę cię zabrać do szpitala!
- To na nic. Mam przebite obydwa płuca... Długo nie pożyję...
- Ale... – W głowie srebrnowłosego coś cichutko zapiszczało o anatomii i zapaści płucnej, zostało jednak zignorowane. – Nie mogę pana tu zostawić!
- Moje życie jest nieistotne... Istotny jest tylko... Cel...
- Ale... Ja nie mogę... Nie dam rady... Nie podołam...
- Nonsense! Posiadasz wszystkie konieczne umiejętności, musisz tylko uwierzyć w siebie! Jeśli nie ty...
- Thotem-sama?
- ... Jeśli nie ty, to całe moje życie... I moja śmierć... Pójdą na marne... – Przez chwilę łapał oddech. Miya nie śmiał mu tym razem przerywać. – Mój ród od pokoleń dąży do zaprowadzenia na świecie prawdziwie wolnego rynku, obniżenia podatków i zmniejszenia biurokracji... Tylko w takich warunkach może nastąpić prawdziwy, niczym nie limitowany rozwój ludzkości... Nie osiągnie się tego jednak bez poświęceń... Nie żałuję, że złożyłem na tym ołtarzu najwyższą ofiarę, tak długo jak żyje ktoś, kto doprowadzi je do końca... Kto oczyści świat z socjalistów, zramolałych biurokratów i innych pasożytów... Obniży podatki, podwyższy stopy procentowe, sprywatyzuje państwowe molochy, zracjonalizuje politykę socjalną...
- H-hai, Thotem-sama... – Odparł cicho młodzieniec, spuszczając głowę.
- Otwórz lewą skrytkę Miya-kun... Hasło brzmi Herbert Spencer.
- To... To jest...
- Tak. Ciupaga mojego dziadka...
- DUŻA JAK NA CIUPAGĘ! – Wrzasnął Miya, spoglądając ze zgrozą na ogromny, poszczerbiony, pokryty brunatnymi śladami topór.
- Tak, mój dziadek był postawnym chłopem... – Thotem uśmiechnął się do wspomnień, szybko jednak wrócił myślami do chwili bieżącej. – Nie mam już wiele czasu... W drugiej skrytce masz mój testament... W nim czynię cię mym spadkobiercą... Hasło brzmi Alexis de... Tocque... Ville....
- Alexis de Tok... Jak to się pisze Thotem-sama? Mógłby pan przeliterować?
- ...
- Thotem-sama? THOTEM-SAMA!!!

* * *

BURP! PRZEPRASZAM... – Przeprosił smok, dłubiąc sobie w zębach mieczem.
- Załatwię ci niestrawność! – Stłumiony głos dobiegł z jego gardła.
OH NOES. JESTEŚMY ZGUBIE... – Smok zamilkł nagle i sięgnął łapą do swej potylicy. Wyczuł łańcuch sterczący mu z futra i pociągnął za niego, wyrywając coś ze skłębionych włosów. Coś po bliższym przyjrzeniu się okazało się kolczastą kulą, drugi koniec łańcucha znajdował się zaś w rękach rycerza w czarnej zbroi, choć już bez peleryny. – O. NIE ZAUWAŻYŁEM CIĘ WCZEŚNIEJ.
- Zaślepia cię bielmo grzechu, Wężu Zwodzący Narody i Lwie Ryczący.
EHM... PIĘKNIE, NIE DOŚĆ, ŻE KONSERWA, TO JESZCZE NAWIEDZONA...

Rycerz pociągnął kilkukrotnie za łańcuch, jakby sprawdzając, czy smok ma zamiar go puścić. Yuby zrobił to samo, oczywiście sprawiając, że Ysengrinn oderwał się od pokładu i poleciał w jego stronę. Rycerz to jednak przewidział – zwinnie odbił się od łapy, która chciała go schwytać, zrobił salto i z całym impetem kopnął smoka w szczękę. Włochaty gad puścił wreszcie łańcuch, porażony ciosem lub, co bardziej prawdopodobne, zaskoczeniem, pozwalając czarnowłosemu owinąć go sobie szybkim ruchem wokół przedramienia i opaść na deski. Pokoziołkował chwilę po pokładzie, wytracając szybkość, po czym błyskawicznie wstał i odwrócił się, z dobytym mieczem w dłoni.

HMM, IMPONUJĄCE...
- Kopniak?
NIE. WŁAŚNIE OWINĄŁEŚ SOBIE WOKÓŁ PRZEDRAMIENIA TRZYDZIEŚCI COŚ METRÓW ŁAŃCUCHA. ZASTANAWIAM SIĘ JAK TEGO DOKONAŁEŚ I CZEMU JESZCZE WIDAĆ SPOD NIEGO TWOJĄ ŁAPĘ...
- Poznaj moc prawdziwej wiary, Leniwa Bestio.
... WHATEVER...

Smok uderzył łapą, próbując zmiażdżyć rycerza, ten jednak zszedł z linii ciosu, kręcąc się wokół osi. Wokół niego zakręciły się kule na łańcuchach, furkocząc w powietrzu niczym wstążki i niszcząc wszystko w swym zasięgu, przede wszystkim przypadkowych wookiech. Yuby zaatakował drugą łapą, czarnowłosy zmienił więc kierunek ruchu, jednocześnie chwytając ręką jeden z łańcuchów, wywijając nim gwałtownego młyńca i wyrzucając w kierunku smoczego pyska. Gad nie zdążył się zasłonić, zresztą niespecjalnie musiał – kolczasta kula odbiła się od futra niczym piłka, podrywając tylko kolejną porcję kłaków w powietrze. Ysengrinn wyrzucił już jednak drugi łańcuch lewą ręką, a pierwszy przyciągnął z powrotem i zaczął nim kręcić. Uderzał jeszcze przez chwilę, wreszcie za którymś razem smok otworzył przypadkiem paszczę i żelazny pocisk uderzył w jeden z kłów wyłamując go. Yuby zadarł łeb do góry i zaryczał niczym wulkan w erupcji, rycerz zaś uznał, że najwyższa pora się wycofać. Nie ubiegł jednak dziesięciu metrów, gdy poczuł, że ktoś podrywa go w górę za łańcuchy, po czym błyskawicznie ściąga nimi na ziemię. Uderzył w pokład z ogłuszającym hukiem, łamiąc deski i przebijając się do metalowego poszycia.

GRATULACJE, KONSERWO, UDAŁO CI SIĘ MNIE WPIENIĆ...

Łańcuchy ponownie poderwały go w górę, tym razem o wiele wyżej. Gdy otworzył oczy w czasie lotu ujrzał w ułamku sekundy smoka pod sobą ze złośliwie uśmiechniętym pyskiem, po chwili zaś znowu deski, zbliżające się z ogromną szybkością. Gruchnął jeszcze głośniej niż poprzednio, nim jednak porządnie się rozpłaszczył już był znowu w powietrzu. O dziwo zdołał trafić dokładnie w dziurę, którą zrobił wcześniej. Mimochodem zaczął się zastanawiać czy dłużej wytrzyma on, czy pokład, Yuby zaś znowu pociągnął za łańcuchy, tym razem w taki sposób, że Ysengrinn lecąc górę zaczął je wokół siebie owijać. Po chwili wokół rycerza zamknęła się szponiasta łapa, nie na długo jednak. Został wyrzucony i poleciał przed siebie, wirując niczym fryga, następnie gad pociągnął i wrócił z powrotem, kręcąc się w drugą stronę. Rycerz ze zgrozą uświadomił sobie, że robi za jo-jo i przynosi hańbę zakonowi.

Kolorowe pranie,
Pstrokate galoty,
Panowie i Panie,
Oto HIPOKOTYL!


CO DO...

Smok nie otrzymał odpowiedzi, poczuł za to, że na głowę spada mu coś miękkiego i niesamowicie ciężkiego, przygniatając do pokładu z potężną siłą.

* * *

- Nii! – Powiedziała chmura dymu i pyłu.

Szaman dopiero teraz raczył zwrócić uwagę na nią i na wielki krater, z którego się dobywała. Potężny wybuch, jaki wstrząsnął ziemią i rozdarł powietrze zignorował, wychodząc z założenia, że w obecnej sytuacji to całkowicie normalne zjawisko. Jednosylabowe zawołanie, wykrzyczane cienkim głosikiem, nie było zaś normalne w żadnych okolicznościach. Troll zatrzymał się i odwrócił w stronę krateru, profilaktycznie unosząc kilof. Gdy dym nieco się przerzedził zdołał dojrzeć na jego dnie zarysy drobnej kobiecej sylwetki.

- Nii! – Powtórzyła sylwetka.
- Nii? – Upewnił się Szaman.
- Nii! – Sylwetka potężnym susem wyskoczyła z dołu, przelatując nad trollem i lądując za jego plecami. Gdy się odwrócił ujrzał wyjątkowo dziwnie ubraną dziewczynkę z kocimi uszkami i zakrzywionymi mieczami w dłoniach. – Nii!
- Nii!
- ... Nii!
- Nii!
- Nii! Nii! Nii!
- Nii!

Dalszą rozmowę przerwał obelisk, naruszony wcześniej przez Szamana, który zwalił się prosto na Kyuuketsuki Neko Meido Samurai Gotikku Mahou Shoujo, zbyt zajętą przekomarzaniem by go zauważyć. Troll, który zawczasu wybrał drogę w innym kierunku niż kierunek upadku monolitu, wzruszył ramionami i ruszył dalej.

* * *

- Nekomimi!

Rycerz potrząsnął głową. Zdawało mu się, że słyszy coś poza szumem i indiańskimi śpiewami wewnątrz swej czaszki, nie miał jednak pewności. Okręt pod nim przestał już kręcić się niczym miotany tajfunem, dalej się jednak niebezpiecznie kołysał, Ysengrinn uznał jednak, że czas otworzyć oczy. Po sekundzie uznał, że był to błąd i zamknął je z powrotem.

- On istnieje naprawdę, nie masz halucynacji.

Chcąc nie chcąc musiał znowu rozewrzeć powieki i stawić czoła wstrząsającemu zjawisku. Najpierw otworzył lewe oko, potem prawe. Stwór przed nim zamrugał, poruszając przy okazji kocimi uszkami. Rycerz zaczął liczyć ile razy uderzył się tego dnia w głowę, jednocześnie powoli wstając. Nieziemska istota przed nim miała ciało i głowę białego hipopotama, na plecach kolorowe motyle skrzydełka, a na czubku głowy duże spiczaste uszy kota. Przednie łapy przypominałyby kocie gdyby nie były straszliwie grube i masywne.

- Co... Co to... Co...
- Hipokotyl – odparła lekko Maya. – Chimera hipopotama, motyla i kota.
- Aha...
- Dobrze się czujesz?
- Rzeczywistość mnie przytłoczyła, ale poza tym wszystko w porządku...
- Nekomimi... – Stwór zapiszczał cienko, rozglądając się wokoło. Rycerz wolał nie wiedzieć, co to miało oznaczać. Nagle zauważył, że przytłoczony stworzeniem smok się poruszył. Natychmiast skoczył w stronę Mayi.
- UWAŻAJ!!!
- Widzę... – Odparła, przywołując swój rapier i powoli się cofając.

Łapa Yubego chwyciła hipokotyla za kark i uniosła w górę, umożliwiając głowie wyślizgnięcie się spod niego. Smok podniósł następnie łeb i spojrzał prosto w oczy istoty, która machnęła na niego łapką i powiedziała „nya”. Przez dłuższą chwilę Yuby patrzył na nią nie zmieniając wyrazu twarzy, po lekkim ruchem nadgarstka odrzucił daleko od siebie. Hipokotyl zafurkotał skrzydełkami i odleciał w nieznane, smok zaś stanął na tylnych łapach i rozpostarł skrzydła, po czym ryknął potężnie i przeciągle w stronę Mayi i rycerza, omal ich nie przewracając.

- Masz jeszcze jakiś plan, panienko? – Mruknął cicho rycerz, wycofując się kilka kroków od dziewczyny.
- Hm... Wygląda na to, że jego futra nie da się tak łatwo przebić. Trzeba więc znaleźć słaby punkt... Co powiesz na to, że wskoczymy mu do paszczy, ty będziesz pilnował, by jej nie zamknął, a ja udziabię rapierem w...
- NIE.
- Oh well. Zatem pozostaje improwizować...

To powiedziawszy runęła sprintem do przodu, zygzakując niczym dryblujący piłkarz. Udało jej się zmylić tym smoka, jego prawa łapa chybiła ją o kilka cali, ona zaś natychmiast skorzystała z okazji i dźgnęła we włochaty nadgarstek. Ostrze prześlizgnęło się wśród włosów i zagłębiło w ciało, Yuby warknął z bólu podrywając ramię i zamaszyście uderzając drugim. Cios pozostawił w pokładzie głębokie ślady pazurów, Maya jednak już zdążyła odskoczyć na bezpieczną odległość. Tymczasem, korzystając z odwróconej uwagi bestii, Ysengrinn doskoczył potężnym susem z drugiej strony i wbił miecz, trzymany ostrzem w dół, w lewy bark bestii. Ciężkie ostrze weszło głęboko, nie była to jednak śmiertelna rana. Smok zaryczał z bólu, nieświadomie podnosząc się i odsłaniając spodnią stronę ciała. Łuczniczka nie mogła tego nie wykorzystać, natychmiast wskoczyła mu na kolano, odbiła się i z całym impetem wbiła rapier między żebra, niemal po gardę. Yuby momentalnie zamilkł i rozwarł powieki, zamierając w bezruchu. Maya odepchnęła się, pięknym saltem lądując na pokładzie, po chwili dołączył do niej rycerz. Smok stał jeszcze jakiś czas niczym pomnik swego wawelskiego protoplasty, by wreszcie runąć na plecy z ogłuszającym łomotem.

- Jooooooj!!! – Pisnęła Maya, unosząc w górę broń.
- Smok ubity, miśki rozproszone, belfer zjedzony... – Wyliczał rycerz, pomagając sobie palcami. - Chyba najwyższa pora uwolnić Zieloną Wiedźmę.
- ... Jeżu nielitościwy, zaiste!

* * *

Pył opadł prawie całkowicie, odsłaniając zdemolowaną dzielnicę handlową. Większość budynków, przystosowanych do tektonicznych wstrząsów, dalej stała, pozbawiona jednak szyb i usiana odłamkami kamienia i metalu. Gigantyczny obelisk leżał, rozbity na setki wielotonowych bloków, w poprzek kilkunastu ulic i dystryktów, otoczony kilkunastometrowym promieniem pustej przestrzeni, oczyszczonej przez falę uderzeniową. Co jakiś czas wiatr podrywał to tu, to tam w powietrze kłęby pyłu. Jedynymi źródłami światła w okolicy, poza gwiazdami i księżycem, były reflektory w oczach Dainyuu, klęczącej nieruchomo ze złożonymi płasko na kolanach rękoma oraz magiczne pociski, którymi przerzucały się w powietrzu Wiedźma z czarownicą, krążąc wokół siebie niczym dwa drapieżne ptaki.

- Giń! - Wrzasnęła Chimeria, miotając wielką czerwoną kulę.
- Sama giń, franco! - Odkrzyknęła Vanille, robiąc unik i strzelając czerwonopurpurowym zygzakiem.
- Miya-kun! Miya-kun! - Piszczała Tris z rękoma przy ustach, sunąc kilka metrów nad ziemią i rozglądając się. - Gdzie jesteś Miya-KYAAA!!!
- Będziesz ty cicho, pokurczu? - Syknęła Axe, dopadając jej z znienacka i zakładając nelsona. Ponieważ tym samym unieruchomiła nie tylko ramiona, ale i skrzydła przeciwniczki, sama zaś nie miała dość siły nośnej by unieść je obie, zaczęła gwałtownie tracić wysokość.
- Połamiesz mi skrzydełka, plebejuszko!
- Wracaj do piekła! - Kontynuowała litanię klątw Biała Wiedźma, materializując w dłoni piorun i rzucając nim niczym oszczepem.
- Chętnie poślę tam ciebie! - Replikowała Chimeria, uderzając pomarańczową spiralą.
- Krowa!
- Świnia!
- Koza!
- Małpa!
- Żyrafa! - Parsknęła Vanille, zeskakując z miotły na ziemię i wypuszczając z palców rój uformowanych z ognia grotów. Powoli kończyła jej się inwencja zarówno do klątw jak i do zaklęć. Stojąc pewnie na nogach mogła sięgnąć po potężniejsze czary ze swego arsenału i szybciej zakończyć to starcie.
- Zebra! - Wrzasnęła Chimeria, miotając z dłoni biały, ciągnący za sobą ogon, pocisk. Niemal od razu spostrzegła, ze coś z nim nie tak. - Co do...!?
- ... Ała! - Białą Wiedźmę do tego stopnia zaskoczył niekonwencjonalny pocisk, jakim była rolka białego papieru toaletowego, że pozwoliła jej trafić się w nos. Rolka miękko się odbiła i upadła na ziemię, rozwijając niczym powitalny dywan. Niewiadomo skąd pojawiły się małe pokraczne stworki i zaciekawione dopadły do papieru.
- Velvet - stwierdziła autorytarnie zafara, w której Vanille rozpoznała Ifusię Seriki.
- Miękki jak aksamit - dodała skrzydlata Kougra, mogąca być tylko Kiopkiem.
- KYAAA!!! - Dobiegło z niedaleka, wypiszczane cieniutko. Gdy dziewczyny spojrzały tam, ujrzały nóżkę i rączkę Tris, wystające z niezidentyfikowanej zielonej kupy.
- Co się tu dzieje, na kręgi piekielne!? - Warknęła kasztanowłosa, sama nie będąc pewna do kogo kieruje to pytanie.
- Obawiam się, że to moja sprawka - oznajmiła spokojnie Serika, wychodząc z cienia. Z powrotem miała na sobie swój wrzosowy mundurek, zdający się niemalże świecić w ciemności. W dłoni trzymała miotłę, świecącą magicznymi inskrypcjami, nic jednak nie wskazywało na to by zamierzała z niej korzystać. - Pozwoliłam sobie trochę pomajstrować przy tej małej demonce, będącej źródłem twej mocy, moja droga. Nie radziłabym ci teraz rzucać żadnych zaklęć.
- Co to znaczy - pomajstrowałaś? Co zrobiłaś Axe?!
- Nooo... Zamieniłam w śluzorośle.
- ... Śluzorośle?
- Zielone śluzorośle.
- ... CO TO NA WŁADCÓW PIEKIEŁ JEST ŚLUZOROŚLE!?!?
- Nie wiem, ale jest obrzydliwe... - Burknęła Szara Wiedźma, starając się bezskutecznie wygramolić się ze swej pułapki. Otaczająca ją zielona maź, przywodząca na myśl skrzyżowanie pleśni i szlamu, nie miała najmniejszego zamiaru puścić.
- ... - Przez chwilę Chimeria patrzyła na Wrzosową Wiedźmę dziko, jakby chciała ją zabić samym spojrzeniem. Następnie spokojnie uniosła dłonie w górę. - Jeśli nie mogę magią, to zabiję cię w inny sposób.
- Stój! Nie tylko twoje czary zostały odmienione, ale też...

Serika skoczyła w jej stronę, próbując ją powstrzymać, było już jednak za późno. Między dłońmi kasztanowłosej błysnęło światło, po czym natychmiast zmaterializował się wielki przedmiot. Nie był to jednak jej młot bojowy, co zauważyła poniewczasie, gdy zamiast stalowego trzonka poczuła w nogach nogę z rzeźbionego drewna. Ważył tyle, że gdy próbowała go utrzymać aż zatrzeszczało jej w stawach. Ze zgrozą spojrzała w górę, by ujrzeć olbrzymi fortepian. Zdążyła wrzasnąć przeraźliwie, nim jej zdrętwiałe palce puściły i potężny instrument muzyczny zwalił się na nią, z hukiem i gwałtownym jękiem strun. Serika zatrzymała się w bezpiecznej odległości, nie chcąc podzielić losu pechowej dziewczyny.

- ... Przywołania. Ojeeej...
- Dobrze jej tak - burknęła Biała Wiedźma, otrzepując kurz ze spódnicy.
- ... Vanny, czy ty przypadkiem nie jesteś odpowiedzialna za aspekt czystości, niewinności i tak dalej?
- Mniej więcej. Co nie przeszkadza mi jej prywatnie nie lubić. Widziałaś może Miya-kuna?
- Vanny, ja NIC nie widziałam! Przed chwilą się ocknęłam, oswobodzona i otoczona swoimi zwierzakami, nie wiem jak i skąd! Zupełnie nie wiem, co się działo, kiedy byłam nieprzytomna!
- Hmm... Dobra, postaram się pokrótce streścić ostatnie wydarzenia...

Wiedźmy ruszyły w kierunku stosu, na którym jeszcze nie tak dawno Chimeria zamierzała spalić Serikę, a nad którym teraz kilka neopetów piekło kiełbaski. Vanille przedstawiła Wrzosowej Wiedźmie ciąg wypadków od jej porwania do odnalezienia, delikatnie wybielając swój udział w nich. Serika nic nie mówiła, jedynie jej oczy stawały się coraz większe, jedynie, gdy białowłosa jadowitym tonem opisała eskapadę zwierzaków, ruszających jej na ratunek, pozwoliła sobie na westchnienie rozczulenia. Szybko jednak wróciła jej powaga, gdy Vanille zaczęła sprawozdanie z akcji przeciwko obeliskom. Gdy dotarły do celu Biała Wiedźma zrobiła efektowną pauzę. Serika cierpliwie czekała na kontynuację, cisza się jednak przedłużała.

- ... Vanny?
- Kto to jest? - Białowłosa wskazała leżącą postać z obandażowaną głową, o której blondynka zupełnie zapomniała.
- To? A nie mam pojęcia - odparła zgodnie z prawdą Serika. Trochę niepokoił ją błysk w oku koleżanki. - Leżał niedaleko mnie, z rozwaloną łepetyną, więc zajęłam się nim. Nie wygląda na Japończyka, swoją drogą...
- Jest słodki - oceniła Vanille, mrożąc tym stwierdzeniem krew w żyłach Seriki. - Mogę go zatrzymać?
- NIE! To nie jest zwierzątko, moja droga, tylko żywy (ledwie) człowiek!
- Tobie wolno mieć Miya-kuna!
- Miya-kun jest stażystą!
- A on nie może? Załatwiłabym mu taki staż, że...
- Vanny!
- Dobrze już, dobrze...

* * *

Rycerz zaparł się nogami o nawiewnik, owinął łańcuch wokół przedramienia i pociągnął, rycząc z wysiłku i niemalże kładąc się na pokładzie. Powoli, etapami, wielki kryształ górski podjechał w górę, stopniowo wyłonił się nad burtą, by wreszcie runąć z hukiem na pokład. Maya przyznała w duchu, że jest piękny, przez chwilę mignęło jej, że zamiast go niszczyć może lepiej by zrobiła ustawiając go w salonie i odpowiednio oświetlając. Szybko sobie jednak uświadomiła, co jej mistrzyni by pomyślała o koncepcie bycia podświetlaną ozdóbką i wróciła do pierwotnych zamierzeń. „Zresztą pewnie nasze zwierzaki użyłyby go do ostrzenia pazurków i po tygodniu już by nie był taki ładny” pomyślała, podchodząc bliżej i wyciągając w jego stronę różdżkę. Rycerz stanął za nią śledząc jej ruchy, nie do końca pewny, czego się spodziewać po jej magii. Obserwował, jak kolejno stanęła w lekkim rozkroku, zamknęła oczy i zaczęła inkantację.

Rubinowa zorza, rubinowa krew,
Rubinowa herbatka za snu zbudzi Cię,
Rubinowy napar o składnikach stu,
Rubinowy napój zbudzi Cię ze snu! RED GARDEN!!!


Wokół kryształu zajaśniała świetlista aura i zaczął się powoli unosić w powietrze. Wzniósł się całkiem wysoko, na ponad dziesięć metrów, by tam zatrzymać się i zawisnąć na chwilę w bezruchu. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, za to z głośnym pufnięciem, zmaterializowała się pod nim olbrzymia porcelanowa filiżanka, o pojemności cysterny, z wystającą z niej srebrną łyżeczką. Aura wokół kryształu zniknęła i wpadł on do środka z głośnym pluskiem, rozsiewając wokoło intensywny aromat herbaty. Łyżeczka natychmiast ożyła i zaczęła zawzięcie mieszać napar, jakby trzymana w palcach niewidzialnego olbrzyma. Trwało to około pół minuty, po którym filiżanka zniknęła tak samo nagle jak się pojawiła, pozostawiając po sobie tylko kłąb aromatycznej pary i niewielką sylwetkę kręcącą się w powietrzu niczym liść na wietrze. Postać wirowała jeszcze przez chwilę, powiewając białą sukienką, po czym opadła delikatnie na ziemię. Maya natychmiast podbiegła i pochyliła się nad nią.

- IKa-sama! Nic ci nie jest?!
- Mayu...
- Tak?
- Czemu czuję się jak fus z herbaty?
- Wydaje ci się, niewiasto...
- Łyp? - Zielona Wiedźma uchyliła lekko powieki.
- Dasz radę wstać? - Łuczniczka wolała zmienić temat.
- Dam. Chwilkę jednak jeszcze poleżę. Ty zaś tymczasem możesz mi streścić, co się działo jak byłam nieprzytomna.
- OK...

Maya usiadła po turecku obok swej mistrzyni, starając się poukładać myśli w słowa, a słowa w logiczny ciąg wypowiedzi. Po chwili zaczęła mówić, począwszy od rekapitulacji starcia w Yumenoshima Rouen, podczas którego IKa i Serika zostały porwane. Rycerz dalej stał w pobliżu, przeniósł tylko ciężar ciała na drugą nogę, by zaoszczędzić sił. Sam nie wiedział, kiedy jego napierśnik pękł z hukiem, a z dziury wyrosła okrwawiona dłoń.

- Crap... – Mruknął rozczarowany Yuby, który niewiadomo kiedy zmaterializował się za jego plecami. – Musiałeś drgnąć? Gdybyś stał spokojnie już byś nie miał serca!
- Z łaski swojej wyjmij łapsko z mych organów wewnętrznych?
- Mogę wziąć jeden na pamiątkę?
- Możesz wypchać się pierzem.
- Oh well... - Zielonowłosy wzruszył ramionami, wyrywając rękę z rany i pozwalając rycerzowi osunąć się na ziemię.

Łuczniczka poderwała się na nogi, zasłaniając sobą swą mistrzynię i nawet nie kryjąc zaskoczenia. Wygląd Yubego zmienił się od ostatniego starcia – emanował czerwonawą aurą, na głowie wyrosły mu dwie pary rogów, a zza pleców para skrzydeł - jedno błoniaste i czerwone, drugie pokryte zielonymi piórami. Wolała się nie zastanawiać nad symboliką owych dodatków, natomiast rozpaczliwie próbowała opracować strategię dalszej walki. Przeciwnik okazał się o wiele za bardzo, jak na jej gust, uparty w powracaniu do życia. „Mężczyźni” prychnęła w duchu.

- Ani się waż zbliżać do mojej mistrzyni! – Skierowała rapier w jego stronę, starając się zyskać nieco na czasie.
- Niby po co miałbym to robić? Ty wykonasz robotę za mnie.
- Bóg cię opuścił?
- Nigdy nie lekceważ potęgi dialektyki.
- ... Ke?
- Chcesz zabić swoją mistrzynię – mruknął niedbale Yuby, machnąwszy jej przed oczyma dłonią.
- Chcę zabić swoją mistrzynię – potwierdziła Maya.
- Ale wpierw chcesz... Powiedzmy... Wyrwać jej paznokcie.
- Ale wpierw chcę wyrwać jej paznokcie
- Yyy... Mayu... – Zielona Wiedźma próbowała się odczołgać, łuczniczka jednak przypiliła stopą rękaw jej sukni i unieruchomiła ją.
- Spokojnie, IKa-sama, nie będzie bolało – uspokoiła Maya, pochylając się i wyciągając spod peleryny wielkie obcęgi. Szybko chwyciła i uniosła dłoń IKi, przystawiając je do palców. – Ciąg, ciąg!
- ... Ratunku?
- Nie wstyd ci wykorzystywać dwie niewinne, bezbronne niewiasty?!

Nim zielonowłosy czy ktokolwiek inny zdołał określić skąd dobiegł głos, wszystkich oślepił jaskrawoniebieski promień, który o centymetry ominął Yubego, przeleciał nad pokładem, dematerializując zabłąkanego wookiego i uderzył w ścianę nadbudówki, wytapiając w niej olbrzymią dziurę. Potężny huk wstrząsnął okrętem, w powietrzu zaś wyrósł po chwili słup ognia i czarnego dymu. Pokład „Aurory” zaczął się niebezpiecznie przechylać.

* * *

- Ojej... – Jęknął Miya. Po chwili rzucił się do klawiatury, by ponownie wprowadzić koordynaty celu. Jego mech unosił się w powietrzu tuż nad burtą, a z lufy działa wciąż dobywał się dym.
- Re-Gun – zachwycił się sardonicznie Yuby, odwracając się w jego stronę. – Słynne działo reakcyjne, zdolne anihilować każdy wytwór marksizmu-leninizmu... Podobno nawet hiperinflację. Jaka szkoda, że musi stygnąć półtorej minuty przed oddaniem kolejnego strzału...

Młodzian nie odpowiedział, nadal zajęty szalonym klikaniem. Gdy na ramieniu robota otworzył się z głośnym szczękiem ukryty luk Miya doszedł do wniosku, że musiał coś źle wystukać. Pewności nabrał, gdy z luku zaczęły wyfruwać wielkie chrząszcze w białoczerwone pasy.

- Stonka 2.0 – srebrnowłosy przeczytał na głos tekst, który niespodziewanie otworzył mu się na ekranie komputera pokładowego. Okienko działa wskazywało, że kolejna salwa gotowa jest w 30 procentach. – Szczytowe osiągnięcie amerykańskiej inżynierii genetycznej i jedna z najskuteczniejszych broni biologicznych świata... W odróżnieniu od poprzednio wyhodowanego chrząszcza, Stonka 2.0 nie żywi się ziemniakami, lecz komunistami i... Odporna na pestycydy, ostrzał z broni konwencjonalnej, chemicznej i atomowej do mocy...

Rzucił okiem na Yubego, który na chwilę zniknął w chmurze pasiastych pancerzyków, po chwili jednak odrzucił większość z nich machnięciem ręki, generując zdecydowanie niekonwencjonalną falę energetyczną. Część stonek została zmiażdżona, część jednak przetrwała uderzenie i ponownie rzuciła się w jego stronę. Zielonowłosy zadawał kolejne ciosy, zdradzając coraz większy ślad irytacji, Miya zaś modlił się do wszystkich bogów, o jakich miał okazję usłyszeć, ukradkiem zerkając na pasek postępu. 60 procent. Coraz gwałtowniej się pocił, gdy nagle dzika kotłowanina skończyła się. Yuby wyparował, owady zaś na chwilę zawisły w bezruchu, po czym rozproszyły na wszystkie strony. Ciszę zakłócało tylko dęcie wiatru nad pokładem.

* * *

- Balcerowicz musi odejść! KRA!!!
- Tris jednak przekazała polecenie - mruknęła Bianca, pozwalając czarnemu pióru spaść swobodnie na podłogę. Stała nieruchomo, obserwując wydarzenia na pokładzie "Aurory" za pośrednictwem głównego ekranu. - Co prawda wróg odwalił większość roboty za nas...
- Wszystkie pociski w celu, pani kapitan - oznajmił Irhis, śledzący ekran radaru. - Ostatni obelisk zniszczony.
- Dobrze. Wygląda na to, że nasze zadanie zostało wykonane.
- Skierować okręt na przestrzeń powietrzną Tokio, pani kapitan? - Spytała Mia, kładąc dłoń na dźwigni regulacji mocy silnika.
- Jeszcze nie.
- Hm? Ale...
- Na razie postaraj się znaleźć i zlikwidować ostatnią Bundelbaafe.
- Obawiam się, że już znaleźli ją amerykańscy marines - westchnął Irhis, zerkając na inny ekran. - Ale jatka...
- ... Dobra, co z tą, która zniszczyła 7. Flotę?
- Wspięła się na radarowy maszt ostatniego okrętu, który jeszcze nie poszedł pod wodę. Miauczy. Chyba nie umie pływać.
- Mruuu...

* * *

Yuby zmaterializował się na dachu punktu widokowego Tokyo Tower, strząsając ze skrzydła ostatnią stonkę. Choć starał się tego nie okazywać, był wściekły, ta teleportacja za bardzo przypominała ucieczkę z pola walki. Kontynuowanie starcia nie miało jednak żadnego sensu w sytuacji, gdy nie było już żadnych obelisków, a właśnie poczuł, jak zanika aura ostatniego. Obrzucił wzrokiem otaczające go miasto, pozwalając wiatrowi targać swymi włosami. Od ostatniej wizyty na wieży ubyło trochę budynków i przybyło kilka słupów dymu, ogólnie jednak, jak na standardy Tokio, nie było wcale źle.

- Crap, chyba znowu nie wyszło - westchnął przygnębiony, ponuro rozmyślając nad tym, ile już razy imperialiści i karły reakcji powstrzymali realizację jego planów. Mimowolnie powrócił do dialogu sprzed wielu, wielu lat i słów, nierozsądnych szczeniackich słów, które wówczas padły.

- Niet! - Warknął wtedy łysiejący mężczyzna ze śmieszną bródką. - Nie pójdziesz na Pałac Zimowy!
Ale czemu?! - Spytał wtedy niemądrze, starając się nie płakać; był wtedy jeszcze strasznym gówniarzem. - Przecież jestem oddanym komunistą! Nawet Trocki nie...
- MAŁCZAT’! Nie pójdziesz, bo jesteś smokiem! A smoki nie istnieją!

Smoki nie istnieją. Słyszał to od najmłodszych lat, zimne bolesne słowa, które zatruwały mu dusze. Nawet w partii, która nauczyła go szczytnych ideałów rewolucji, bez przerwy słyszał, że smoków nigdy nie było, że to tylko jeden ze światło ćmiących przesądów, wciskanych prostemu ludowi by łatwiej nim powodować. Nawet ten jedyny człowiek, który kiedykolwiek był dla niego autorytetem, na cześć którego przybrał konspiracyjny pseudonim Leniwa Bestia, nie potrafił go zrozumieć. Yuby zacisnął pięści, starając się opanować. Wiedział jednak, że tym razem nie zdoła, że czara goryczy została przelana i nie ma już odwrotu. Wycedził słowa, które naznaczyły całe jego późniejsze życie.

- Kij ci w oko, pacynko. Zobaczysz, że zrobię lepszą komunę od ciebie.


Zielonowłosy westchnął, wracając myślami do teraźniejszości. Przez chwilę spoglądał na miasto smutnym wzrokiem, po chwili jednak kąciki jego ust uniosły się lekko. Następnie uniosły się jeszcze bardziej i uśmiech zaczął wyglądać dość niepokojąco.

- No cóż, bywa. Znajdę sobie inne miasto, bardziej godne, by stać się socjalistyczną utopią. Tokio natomiast... Tokio uwolnię z niewoli kapitalistów. Na zawsze.

To mówiąc wzniósł w górę ręce, zamykając oczy i rozpościerając skrzydła na pełną rozpiętość. Otoczyła go migocząca czerwona poświata, która po chwili zaczęła skupiać się nad jego palcami formując kulę światła, by wreszcie wystrzelić w powietrze szerokim promieniem. Strumień światła wzniósł się na wysokość kilku kilometrów, po czym rozlał po niebie niczym oliwa na wodzie, tworząc olbrzymie koło, które w ciągu kilkunastu sekund zasłoniło całe Tokio. Yuby uśmiechnął się, otwierając oczy.

- STALIN-GRAD!!!

* * *

Pierwszy pocisk, marmurowy, uderzył w pokład i roztrzaskał się kilkanaście metrów od nich, niespodziewanie i tak szybko, że nie zdążyli zorientować się w jego kształcie, mimo iż ledwie uniknęli latających odłamków. Drugi był jednak z brązu i wbił się w pokład cokołem w dół, pozwalając im zorientować się w jego naturze. Zdumionym oczom grupy ukazała się statua Józefa Wissarionowicza Stalina, unosząca dłoń w geście ojcowskiego pozdrowienia. Nie mieli jednak czasu na trwanie w osłupieniu, gdyż z nieba sypały się już dziesiątki i setki kolejnych.

Maya, która właśnie kończyła łatać rycerza mocą Złotego Płomienia, gwałtownie wstała i skoczyła w stronę IKi, wtedy jednak okręt gwałtownie przechylił się jeszcze bardziej. Sprawiło to, że brązowy posąg wyrwał się z zagłębienia i z rumorem runął w ich stronę. Ysengrinn instynktownie zerwał się, chwycił ją w pół i po krótkim rozbiegu wyskoczył wraz z nią za niedaleką burtę. Było to o tyle sensowne, że ułamek sekundy później statua zmiażdżyła barierkę i runęła w dół, mijając ich o centymetry; o tyle zaś bezsensowne, że jak do tej pory Maya nie miała okazji sprawdzić, czy jej umiejętność latania uległa jakiemuś polepszeniu od czasu, gdy próbowała go za jej pomocą wciągnąć po schodach.

- Oszalałeś, idioto?! Przecież ja nawet miotły nie mam!
- Spróbuj powiększyć różdżkę i...
- Co ja, Card Captor Sakura!?

* * *
Ysengrinn - 23-08-2007, 22:35
Temat postu:
* * *

Marlboro
PALENIE ZABIJA


IKa gapiła się w napis na zdeptanej paczce doskonale bezmyślnym wzrokiem. Paczka była zdecydowanie za blisko jak na jej gust, fakt jednak, że przestała gwałtownie rosnąć, nieco ją uspokajał. Dopiero jednak, gdy zaczęła się powoli oddalać pozwoliła sobie na luksus funkcji myślowych i uznała, że jednak będzie żyć. A przynajmniej może mieć na to nadzieję.

- Proszę nie bądź Mayeczką... – Mamrotała pod nosem, w myślach obiecując sobie, że będzie składać regularne i sute ofiary LON i Bogom Chaosu. – Nie bądź Mayeczką, nie bądź Mayeczką, proszę cię, nie bądź Mayeczką...
- W ostatniej chwili, IKuś – westchnęła Serika. – Już myślałam, że cię nie złapię.
- Uff.......

* * *

- Jesteśmy chyba na Tokyo Tower – stwierdził rycerz, rozglądając się po dużym pomieszczeniu z charakterystycznymi oknami widokowymi. Ze stojącego niedaleko stojaka z pocztówkami straszyły „Pozdrowienia z Tokyo Towel!”.
- Nie no, co ty. Masz może monetę? – Spytała Maya, podchodząc do automatu ze słodyczami.
- Czekolada.
- No co? Tu mają najlepsze pralinki z nugatem w całym Tokio!
- Wiesz, że to jest metoda?
- Co?
- Nim przeciwnik ucieknie – oblej go czekoladą. To zdecydowanie ułatwi późniejsze wykrycie i schwytanie go.
- Marudzisz, idź sobie pooglądać widoki. Ale wpierw dawaj monetę.

Gdy rycerz wreszcie oddalił się łuczniczka uklękła i kolejno przywołała półgłosem swe moce. Jeden po drugim zmaterializowały się złoty smoczek, czerwony smoczek i biały skrzydlaty kotek w okularach. Gady pochyliły główki w ukłonie, kot ograniczył się do uniesienia brwi.

- Nie będzie wam przeszkadzało, że skosztuję trochę pralinek? - Maya zamachała im przed oczami opakowaniem, które właśnie wypadło z automatu.
- Oczywiście, pani - odpowiedziały chórem Płomienie.
- Niam - na pewien czas rozmowa stanęła, gdyż dziewczyna rozkoszowała się smakiem. Niewielkie istoty cierpliwie czekały, nie okazując ani śladu zniecierpliwienia. - Dobra, mam do was pytanie, dziobaki.
- Słuchamy cię, pani - odparł kot. Maya miała wrażenie, że w jakiś sposób stoi on wyżej w hierarchii od pozostałych.
- Mówiąc krótko a do rzeczy - potrzebuję broni. Potężnej broni. Koleś, z którym walczę, dysponuje olbrzymią mocą i bimba sobie na wszelkie ataki, ten mieczy... Rapier nie robi mu najmniejszej krzywdy. Z różdżki zapewne byłby pożytek, gdybym znała jakieś sensowne zaklęcia...
- Niestety, stworzenie tych przedmiotów to szczyt naszych możliwości... A przynajmniej szczyt możliwości każdego z nas z osobna.
- Z osobna? Czy... Potrafilibyście w jakiś sposób połączyć swe siły?
- Tak. Ale tylko na krótką chwilę. To bardzo ryzykowne.
- Broń wybuchnie mi w twarz?
- Powiedziałbym raczej, że ty pani wybuchniesz w twarz wrogowi.
- ... Ała.
- Musisz też uważać, pani, gdyż będziesz mogła oddać tylko jeden strzał.
- Strzał?
- Tak. Broń powstała z połączenia naszych mocy przybiera postać łuku, strzelającego magicznymi strzałami.
- I dopiero teraz to mówisz, lewusie jeden?! - Wrzasnęła Maya, zrywając się momentalnie na nogi. - Dalej, łączyć się, hop hop!
- ... - Wraz kociego pyszczka nie zmienił się, rudowłosa mogłaby jednak przysiąc, że oczy za szkiełkami okularów wpatrują się w nią z przerażeniem.
- Skoro sobie tego życzysz, pani...
- Życzę, życzę. Łuki są dobre!

Istoty zamknęły oczy i zaczęły się koncentrować, Maya cofnęła więc się na wszelki wypadek kilka kroków. Po pewnym czasie ciała Strażników stały się półprzezroczyste i rozjarzyły jasnym wielobarwnym światłem, a zaraz po tym wystrzelili oni w górę, zmieniając się w świetliste wstęgi. Unieśli się tuż pod sufit, zataczając kręgi wokół siebie i tworząc tęczową spiralę, po czym powoli zaczęli kurczyć. Im cieńsze i krótsze były wstęgi, tym mocniej się wokół siebie zaciskały i tym bardziej oba końce odchylały się na bok. Kiedy powstały przedmiot przestał wreszcie się żarzyć był już jednolitą konstrukcją, białoczerwonym łukiem ze złotymi wykończeniami. Powoli zaczął zniżać się w stronę podłogi.

- Jooooj! - Zachwyciła się łuczniczka, chwytając ozdobny majdan, idealnie dopasowany do kształtu jej dłoni. Natychmiast po tym, jak dotknęła łuku poczuła w sobie potężną pulsującą moc, która swą intensywnością niemalże zwaliła ją z nóg. Oparła się o ścianę z trudem łapiąc oddech. - Kurde blaszka, to trudniejsze niż myślałam...

* * *

Yuby aż się zatoczył, gdy poczuł potężną erupcję mocy niemal tuż pod swoimi stopami. Nie spodziewał się, że któryś z jego wrogów może podejść tak blisko niezauważony, odruchowo więc wzniósł się w powietrze i odleciał kilkadziesiąt metrów. Z okien punktu widokowego biło oślepiające złote światło, a fala energii jeszcze przybrała na sile. Niewiele myśląc uderzył płaskim niczym klinga pociskiem energetycznym w dach, zrywając go, a przy okazji także całą część wieży znajdującą się nad nim. Natychmiast zauważył źródło całego zjawiska i uśmiechnął się. W zasadzie dziwne, że nie poznał jej od razu, już miał okazję poznać jej moc w akcji. Podobnie jak wtedy – nie panowała nad nią najlepiej i stanowiła dla siebie samej zagrożenie niewiele mniejsze niż dla przeciwnika. On tymczasem w pełni kontrolował swoją i nie miał zamiaru przepuścić okazji. Ostentacyjnie powoli skierował w jej stronę rękę, w której zbierała się już czerwona energia.

* * *

Maya przełknęła ślinę, spoglądając w górę. Natychmiast poderwała łuk w górę i naciągnęła cięciwę, złocista strzała zmaterializowała się natychmiast, choć bardziej przypominała wirującą miniaturową flarę słoneczną. Celowania okazało się o wiele trudniejsze niż przypuszczała – miała wrażenie, że łuk wije jej się w dłoniach, próbując wyrwać się. Co do wicia się strzały nie miała żadnych wątpliwości, bała się wręcz, że za chwilę kłębowisko energii odleci sobie w nieznane albo znienacka ją ugryzie. Wiedziała, że musi skupić siłę woli, by zapanować nad tym i wziąć wroga na cel. Wiedziała też, że nie da rady tego zrobić. Kula w ręce Yubego zaczęła pęcznieć, gotowa do wystrzelenia.

- Psia kostka, no!

I wtedy zdarzyło się coś, co z dużym prawdopodobieństwem by wyśmiała jako najbardziej absurdalne i kiczowate Deus Ex Machina w historii, gdyby przypadkiem przeczytała o tym w książce. Ni stąd ni zowąd rozległa się muzyka, zdająca się nie pochodzić z żadnego konkretnego źródła, a jakby ze wszystkich kierunków jednocześnie. Po chwili do melodii dołączył śpiew. Łuczniczce oczy niemal wyszły z orbit, od razu bowiem poznała głosy śpiewaczek.

To był naprawdę piękny bal
I ja w sukience jak we mgle
Tyle dziewcząt innych znał
A wybrał właśnie mnie
I potem tylko na mnie patrzył
Piękny bal
Wybrał z innych tylko mnie
Tylko mnie


Maya wyprostowała się, stając pewniej na nogach i mocniej naciągając łuk. Nagle poczuła zupełny spokój, a prowadzenie łuku okazało się tak proste, że nie rozumiała, jak wcześniej nie mogła dać sobie rady. Strzała przestała szaleć i z bezkształtnej masy przybrała w końcu postać smukłego złotego pocisku, którego grot bez trudu dał się nakierować na głowę zielonowłosego. „Dziękuję IKa” pomyślała, „Dziękuję Serika. I dziękuję tobie Vanny, choć jak się znowu spotkamy to cię chyba zabiję. Nie wiem skąd wam przyszło do głów pomóc mi akurat w ten sposób, ale dziękuję...”

Chcę jak z bajki życie mieć
Wierzę w to, że ja
Że to ja zdobędę wreszcie to, co chcę
Kiedy w oczy wieje wiatr
Niepotrzebnie płyną łzy
Gdy jest źle, to dobry znak
Bo może znów lepiej być


Yuby zdębiał. Nie wykorzystał właściwego momentu i kula zaczęła słabnąć. Zaczął się panicznie rozglądać wokoło, marnując czas i gdy oprzytomniał było już za późno. Rozpaczliwie zwarł palce na kuli, próbując ponownie ją naładować, gdy usłyszał syk niematerialnej cięciwy.

Wybierz raz mnie
Wiesz, że tu jestem,
W szarym tłumie znajdziesz mnie gdzieś
Ja czekam na twój znak
Więc odnajdź mnie
Nim minie jeszcze jeden dzień
Dziś wygram wszystko albo nic
Już dziś

Złota strzała poleciała w stronę Yubego, tnąc powietrze z nienaturalnym sykiem. W ostatniej próbie ratunku rzucił w nią kulą energii, ta jednak eksplodowała w chwili zderzenia, nie wyrządzając najmniejszej szkody. Ostatnim, co zobaczył, był grot tuż przed jego okiem.

* * *

Zielonowłosy zawisł na chwilę w powietrzu, odchylony do tyłu siłą uderzenia. Strzała przeszła na wylot i poleciała gdzieś w nieznane, zaś z przebitego oka wystrzelił potężny strumień światła. Wkrótce po tym ciało Yubego zajęło się płomieniami i runęło w dół, ciągnąc za sobą ogon czarnego dymu.

Ja wiem
Wiem, że są tysiące takich jak ja
Jak ja
Swój zwykły zrobię błąd
Na swe złudzenia stracę czas
czy mam dalej iść pod prąd
I wciąż szukać trudnych tras
Czas już otrzeć łzy
Nie będzie źle, musi lepiej być
Może właśnie ja wygram dziś
Wygram, będę robić to co chcę
Nim marzenia sprawdzą się właśnie mnie
Wybierz mnie
Znajdź mnie
Jeszcze dziś.


Maya odetchnęła głęboko, opuszczając łuk. Ten natychmiast wyrwał jej się z rąk, tracąc konsystencję i w mgnieniu oka na powrót zmieniając w trzy zwierzaki. „Zadanie wykonane” pomyślała, widząc mroczki przed oczyma, „mogę sobie omdleć”. Runęła jak długa do tyłu, prosto w ręce rycerza, który od dłuższej chwili stał w pobliżu w przewidywaniu, że będzie potrzebny. Delikatnie ułożył ją na pozsuwanych krzesłach i przykrył własną kurtką, po czym odwrócił się w stronę Strażników. Patrzył na nie z mieszaniną zdziwienia i podejrzliwości, uznał jednak, że nie mogą być niebezpieczne. Próbował wymyślić grzeczne wyjście z sytuacji, ale szło mu to dość topornie. Chrząknął.

- Jeśli chcesz o coś spytać, rycerzu, pytaj teraz – odezwał się nagle kot. – Niedługo nie będzie to możliwe.
- Khem... Czy... Czy to już koniec?
- To zależy, co masz na myśli. Nasza pani żyje, jest tylko osłabiona.
- Jestem to w stanie poznać, nie o nią mi chodzi – burknął. – Co z jej przeciwnikiem. Czy możliwe jest, że on wróci?
- Tak i nie.
- Ke?
- Ten pocisk nie wyeliminował go zupełnie z tego planu egzystencjalnego. Dał mu po prostu nowe ciało i nowe życie. Odnowił go.
- Nie wygodniej byłoby po prostu zabić?
- Wygodniej – owszem. Nie zawsze jednak da się uczynić akurat to, co jest wygodne. Zresztą on nie będzie już stanowił zagrożenia, jakim był, tyle mogę zagwarantować.
- Mam nadzieję, że jesteś słownym... Czymś...

* * *

Złocista strzała przecięła niebo nad zrujnowanym Tokio, przypominając spadającą gwiazdę. Nieliczni mieszkańcy, którzy nie zginęli ani nie zostali ewakuowani, patrzyli na nią i dziękowali Bogu, Buddzie, Amaterasu i każdemu, kto przyszedł im do głowy, za zakończenie tego piekła. Krwawe półkole znikło, odsłaniając poszarzałe niebo i słońce, wschodzące od strony morza. Strzała zaczęła powoli obniżać lot. Być może był to przypadek, być może interwencja jakiejś nieznanej siły, dość powiedzieć, że po przeleceniu kilkudziesięciu kilometrów trafiła prosto w zamknięte oko Walentego Anatola.

* * *
- Jesteś dorosłą osobą, nie będę cię więc próbowała odwodzić od decyzji – powiedziała Avellana, wzruszając ramionami. – Przyznam jednak, że jestem zaskoczona nagłością decyzji.
- Decyzję podjęłam jakiś czas temu – odparła wystudiowanym tonem Tris, bawiąc się cieniutkim łańcuszkiem smyczy. – Nie mogłam was jednak opuścić w środku tak wielkiej awantury. Poza tym dopiero teraz znalazłam odpowiedni... Impuls.
- Powiedz swojemu impulsowi, że jeśli mnie dotknie, to resztę życia spędzi jako karakon – wycedziła zimno Noma, nie patrząc w stronę wróżki, lecz prosto w zielone oczy Caibra.
- Chodź tutaj! – Warknęła Tris, szarpiąc smycz, przywiązaną mu do obroży na szyi. Rudowłosy zakrztusił się i pozwolił pociągnąć w jej kierunku. – W każdym razie wszystko już załatwione. Swoje miejsce już przekazałam swej uczennicy.
- ... Miałaś uczennicę?
- Oczywiście, że miałam, nie mówiłam wam? Musiałam zapomnieć. Nazywa się Irin Salix Hyomiyu, lat 16.
- No cóż... – Noma odwróciła wzrok, który przypadkiem padł na Tenlara i Reeda. Mimo ciemności dalej byli w okularach i dokonywali skomplikowanej i niebezpiecznej operacji wymiany Zegisa de Xan na nowiutki laptop. Z jakiegoś powodu Duch Czystki nie zgodził się na jakikolwiek inny okup. - Chętnie ją poznamy. Skoro w tak młodym wieku osiągnęła poziom równy swej mistrzyni...
- Może nie przesadzajmy – prychnęła skrzydlata istotka, biorąc się pod boki. – Irin, chodź tu, przywitaj się!

Obydwie kobiety dopiero teraz zobaczyły błękitnowłosą i błękitnooką dziewczynę średniego wzrostu, wychodzącą właśnie z cienia. Ubrana była w długą, błękitną, prostą suknię z fioletową różą wpiętą w okolicach obojczyków, na co zdążyła już narzucić szary płaszcz swego urzędu. Ukłoniła się grzecznie, przyciskając wielki szary kapelusz do piersi.

- To zaszczyt, panno Nomo i panno Avellano.
- Miło mi.
- Mi też. Wreszcie będziemy mieć Szarą Wiedźmę z odpowiednim rozmiarem kapelusza.
- Prych!

Irin nie odpowiedziała, zamiast tego ukłoniła się ponownie. Avellana przez chwilę pomyślała, że trzeba będzie z niej jakoś wykrzewić tę przesadną grzeczność, którą najwyraźniej wpoiła jej apodyktyczna podfruwajka. Nie mogła wiedzieć, że dziewczyna ukłoniła się tylko po to, by inni nie zauważyli demonicznego uśmiechu, który wpełzł na jej wargi.

ENDE
wa-totem - 24-08-2007, 16:05
Temat postu:
LOL :)
Irin - 24-08-2007, 16:37
Temat postu:
Thotem-sama, cóż za twórczy komentarz XD!

Ysen, a ja ci jeszcze raz powtórzę, że jesteś genialny. A w fiku jest kilka naprawdę ślicznych scen, które zdecydowanie zasługują na fanarta (może ja za wielką artystką nie jestem, ale to musisz przecierpieć >P).
Ysengrinn - 20-08-2008, 19:59
Temat postu:
AT LAST!!!

Khem... Już straciłem nadzieję, że to kiedykolwiek skończę. Bogu dzięki pisałem to niemal równe trzy lata, ale jednak się udało. Dziękuję wszystkim, którzy mieli cierpliwość by czekać i wytrzymałość, by znosić nienajlepszą zazwyczaj korektę i niedopracowany styl. Do zobaczenia przy innej, daj borze lepiej dopracowanej, pisaninie :P.

Kontynuacji nie przewiduję, ale może komuś będzie się chciało pociągnąć:D.

___________________________________________


Niecałe dwie godziny po wschodzie słońca nad Tokio rozpętała się burza. Deszcz ugasił liczne pożary, wzniecone przez walczących, zamienił drogi w brudne potoki. Błyskawice ślizgały się po chmurach groźnie połyskując, ich pomruk niósł się wśród pustych dzielnic i osiedli, rozdartych gigantycznym pentagramem. Betonowy moloch zdawał się całkowicie wyludniony i pozbawiony życia, niepokojąco cichy po wielogodzinnej kanonadzie. Tylko nieliczni ocaleli mieszkańcy pozostali na jego obszarze, ukryci we względnie bezpiecznych miejscach jak piwnice domów czy podziemne parkingi, cierpliwie czekając na akcję ratunkową.

Nie wszyscy jednak oczekiwali jej przybycia.

Drobna postać w czarnym płaszczu sunęła poprzez zgliszcza, kierując się w stronę wraku "Aurory". Jej misja była delikatna i wymagała dyskrecji, pod żadnych pozorem nikt nie mógł się o niej dowiedzieć. Już wkrótce wokół zniszczonego okrętu zaroi się od dziennikarzy, żołnierzy i robotników, każdy centymetr powierzchni zostanie zbadany i obfotografowany. Teraz nie było tu żywej duszy, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Postać zwinnie przeskoczyła resztki muru centrum handlowego, na które zwalił się stalowy kolos, po czym zaczęła sadzić wielkimi susami poprzez zwałowiska. Dobrze wiedziała gdzie znajduje się cel jej misji, choć wydawałoby się to niemożliwe. Zupełnie jakby wiodła ją tam niewidzialna siła.

Gdy znalazła się zaledwie kilkanaście metrów od spodu kadłuba zatrzymała się nagle i zeskoczyła ze stosu gruzów. Podeszła do wielkiej płyty, kiedyś kawałka sufitu, i odwaliła ją lekkim ruchem ręki; trudno byłoby stwierdzić, czy dokonała tego dzięki nadludzkiej sile czy też pomagała sobie jakimś zaklęciem. Następnie pochyliła się i wsunęła do wąskiej niszy między kawałkami stropu. Wydobyła się z niej około minuty później, szczelnie owinąwszy rąbkiem płaszcza zawiniątko, które przyciskała do piersi. Deszcz prawie ustał, gdy ruszyła w drogę powrotną, tym razem poruszając się znacznie ostrożniej niż wcześniej.

* * *

Gdyby ktokolwiek zaprzątał sobie głowę mapą pogodową Japonii dostrzegłby dość niecodzienne zjawisko. Chmury burzowe, przyniesione zachodnim wiatrem, nakryły niebo nad całą aglomeracją Tokio i okolicami, przynosząc umęczonej ziemi deszcz. Wszędzie, z wyjątkiem idealnie okrągłego obszaru na wschód od stolicy, obejmującego luksusowy ośrodek wypoczynkowy oraz ląd i morze w promieniu kilku mil od niego. Jakaś magiczna siła nie przepuszczała nawet najmniejszej chmurki, blokowała podmuchy mroźnego wiatru, zupełnie jakby w celu stworzenia idealnych warunków dla plażowania. Oczywiście cały świat przejęty był tragedią Tokio, pogodowy fenomen przeszedł zatem zupełnie bez echa.

Noma, Błękitna Wiedźma, dobrze znała przykazania wszystkich magów wszystkich światów. Wiedziała, że najważniejszym z nich jest utrzymanie równowagi. Że nie wolno naginać praw natury tylko dla własnej doraźnej potrzeby, wreszcie, że skutki mieszania w pogodzie mogą być nieobliczalne. Jednocześnie wiedziała jednak, że coś się jej od życia należy, a świat się nie zawali, jeśli raz na kilka lat sprawi sobie idealne warunki do pokazania się w efektownym kostiumie i fikuśnym kapeluszu. Oczywiście w jej przypadku opalanie nie było najlepszym z pomysłów, toteż siedziała pod parasolem i sączyła drinka. Ośrodek, w którym się zatrzymali był nieczynny, na szczęście jeden z jej ludzi znał się na rzeczy nie gorzej od niejednego zawodowca. Zmieniła utwór w swoim MP3-playerze. Zazwyczaj nie słuchała muzyki, gdy chciała się zrelaksować, czasami jednak odczuwała jej silną potrzebę. Na przykład wtedy, gdy niepowołane osoby dorwały się do sprzętu do karaoke.

Your cruel... device!
Your blood... like ice!
One look... could kill!
My pain... your thrill!


Błękitna wiedźma podkręciła głośność. W normalnych warunkach śpiew szybko zamieniłby się w cienkie kumkanie, do swojej wrzosowej koleżanki miała jednak słabość i pozwalała jej na dużo. Czasami zastanawiała się czy nie za dużo.

* * *

I wanna love but I better not touch
I wanna hold you but my senses tell me to stop
I wanna kiss you but I want it too much
I wanna taste you but your lips are venomous POISON!!!


- Co zrobiliście tej kobiecie i jakimi grzechami zgotowała sobie ten los?
- Daj jej się wyżyć.
- Wiesz – westchnęła Maya, przewracając stronę - gdyby ona podeszła do nauki śpiewu z entuzjazmem z jakim podchodzi do śpiewania to już dawno śpiewałaby bardzo ładnie. To samo zresztą tyczy się Miya-kuna.
- Oh well. Może odłożysz tę książkę i przyłączysz się do zabawy?
- Nie. Tu mi ciepło, tu mi dobrze, tu się będę rozmnażać.
- Łyp?

Łuczniczka rozejrzała się wokoło. Niedaleko Xeniph ze swymi trollami lepił zamek - a raczej Disneyland - z piasku, nieco dalej zaś wygrzewała się na słońcu spora gromadka kolorowych zwierzaków. Pozostałe uganiały się po całej okolicy, starając możliwie często wpadać pod czyjeś nogi. Wiedźmy i ich obstawa złożona z Aniołków Małgorzaty, elitarnych i nieziemsko przystojnych wojowników, kłębili się głównie wokół baru w słomianej chatce, nie zważając na wokalne zapędy Seriki i Miyi. Kilka osób pływało w morzu, a kawałek za barem Maya ujrzała mecz siatkówki plażowej. Biała Wiedźma Vanille i Mia, półkocia piratka, grały przeciwko również kotopodobnemu Irhisowi oraz wysokiemu i długowłosemu mężczyźnie, którego łuczniczka znała pod imieniem Reed. Był to typ dość nieprzystępny i mało sympatyczny, a Vanille z jakiegoś powodu czuła do niego prawdziwą awersję. Nawet wiedząc to Maya była zaskoczona furią, z jaką białowłosa serwowała i ścinała piłkę na drugą stronę siatki – wyglądało to tak, jakby próbowała pozabijać nieszczęsnych przeciwników.

Gdy zauważyła, że Vanille za wszelką cenę stara się nie patrzeć w stronę baru, zaskoczenie ustąpiło miejsca rozbawieniu.

- Wielki i mroczny borze – mruknęła konspiracyjnie. – Czyżby jej wreszcie przeszło?
- Na to wygląda – odparła nie mniej konspiracyjnie IKa, popijając swego drinka. – Już myślałam, że nie odpuści i będzie próbowała zaciągnąć biedaka przed ołtarz.
- Oby tylko teraz nie próbowała go zaciągnąć na ołtarz. By złożyć w ofierze mrocznym bogom.
- Może nie… Musi sobie chłopa znaleźć, o.
- Tru. A Serika z Miya-kunem wyglądają uroczo…

Była to prawda. Wrzosowa Wiedźma i czarnowłosy młodzieniec wydzierali się jak nieboskie stworzenia, stojąc tuż obok siebie i kiwając w rytm muzyki. Ona w czarnowrzosowym bikini, on w błękitnofioletowej hawajskiej koszuli i spodenkach. Pasowali do siebie idealnie i, co najbardziej rozbrajające, zupełnie nie zdawali sobie z tego sprawy. Tym bardziej nie zdawali sobie sprawy z tego, że prawie wszyscy patrzą na nich rozczulonym wzrokiem, od czasu do czasu szepcząc między sobą.

Miya-kun miał więcej powodów do radości. Całonocne zmagania, w których brał niepośledni udział, poważnie poprawiły jego ocenę w oczach otoczenia. Wiedźmy patrzyły na niego bardziej życzliwym okiem, a nawet Aniołki Małgorzaty nagle zaczęły zauważać jego istnienie. Złota Wiedźma mimochodem wspomniała nawet coś o zatrudnieniu na pełny etat. Co prawda miał w perspektywie odziedziczyć niebagatelną fortunę, chwilowo jednak pewne fakty poważnie nadwerężyły jego nadzieję na zdobycie spadku po Walentym Anatolu Thotemie.

- Tak w zasadzie – rzekła Maya, rozglądając się w dalszym ciągu – to gdzie ta nowa Szara Wiedźma o której wspominałaś? Wokoło sami znajomi.
- Cóż… Powiedziała, że nie lubi upału, więc ruszyła prosto na „Arkadię”. Zresztą niedługo odbędzie się jej ceremonia Uwiedźmienia, będziesz miała okazję ją poznać.
- Aha… Właśnie, ty pamiętasz o co cię wcześniej prosiłam?
- Mayuś…
- Nie mayuj mi, tylko mówię serio.
- Ale naprawdę nie wiem po co ci czar zapieczętowania mocy magicznej!
- Po to, że chcę odwiedzić Cephiro nie wzbudzając kosmicznej sensacji. Tam nawet dzieci wyczuwają energię magiczną, a ja przecież byłam znana jako całkiem zwyczajna dziewczyna i magiczne beztalencie! Poza tym może wtedy się ci wszyscy wariaci i sekciarze ode mnie odczepią…
- Dobrze, skoro tak bardzo ci to do szczęścia potrzebne… Słuchaj, tak w ogóle, to gdzie podziałaś swojego rycerza?
- Yyy… Szuka czegoś.

* * *

- Można spytać czego szukasz, bracie?
- Nie mam pojęcia.
- Ach. Skoro nie masz pojęcia to skąd wiesz, że...
- Powiem ci, jak znajdę. Za tobą jest automat z gazetami, może poczytasz sobie dopóki nie skończę?

Brat Armand przewrócił lekko oczami. Kawalerowie z tajnego referatu zakonu znani byli z enigmatyczności i małomówności, zazwyczaj jednak sprawiali wrażenie jakby wiedzieli, co robią. Konfrater Ysengrinn sprawiał wrażenie jakby wiedział nie do końca, co nie przeszkadzało mu prowadzić intensywnych poszukiwań wokół Tokyo Tower. Przetrząsał wszystkie zakamarki, zaglądał pod każdy samochód i do każdej dziury, grzebał w rumowiskach. Przekazanie skróconego raportu z bitwy zajęło mu niecałą minutę, w czasie której nie przerywał poszukiwań, następnie obiecał, że dostarczy pełną wersję w najbliższym czasie. Drugi rycerz cały czas musiał za nim iść, od czasu do czasu także pomagać w odwalaniu co cięższych przeszkód.

Armand westchnął lekko, krzyżując opancerzone ręce i opierając się o mur. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie zadanie, gdy w koszarach jego konwentu ogłoszono alarm bojowy. Przylecieli długo po tym, jak zakończyły się jakiekolwiek walki, nawet pożary zostały w większości ugaszone przez deszcz. Pozostali rycerze, którzy z nim przybyli wraz z sojusznikami z JDF, ruszyli zabezpieczyć teren wokół obelisków i wraku okrętu, meldowali już jednak, że nie napotkali żadnego oporu. Załoga "Aurory" była zdziesiątkowana i upadła na duchu, poddała się niemal natychmiast i nawet nie próbowała uciekać. Nie zauważyli także jakichkolwiek innych zagrożeń, nawet w postaci wymagających zabezpieczenia niewypałów czy odpadów radioaktywnych. Odsiecz okazała się zupełnie zbędna, a dalsza obecność sił zakonnych w Tokio w zasadzie niepotrzebna. Tyle dobrego, że Zakon nie dał popisu nieudolności jak amerykańska flota, w przeciwnym wypadku nie mieliby się co pokazywać w Watykanie.

- Wielka Rada i Watykan nie będą zadowoleni, że wracamy z pustymi rękami.
- Nie wracamy z pustymi rękami - odparł czarnowłosy rycerz, zajęty grzebaniem pod zielonkawą hondą civic. Jego współbrat zauważył nieznaczne napięcie w głosie. Po chwili Ysengrinn wstał przyciskając coś do piersi i podszedł w jego stronę.
- Co to ma...
- Zabierzesz go do naszej bazy w Schwarzwaldzie. Strzeż jak oka w głowie i nie wypuszczaj z rąk.
- Wielki mistrz raczej nie jest człowiekiem, któremu na pocieszenie przywozi się kociaka.
- Ten kociak powinien go zainteresować - stwierdził tajemniczo czarnowłosy przekazując mu smoliście czarną kulkę.
- Miau!

Wielkie zielone ślepka wpatrywały się w Armanda. Kotek był rozbrajająco uroczy i bezbronny, rycerz dawał mu najwyżej dwa miesiące wieku. Miał wyjątkowo piękne czarne futerko o zielonym połysku i niesamowity odcień oczu, poza tym jednak było to najzwyklejsze kocię jakie można sobie wyobrazić. Rycerz nie miał pojęcia czy brat Ysengrinn próbuje zrobić z niego idiotę czy jest po prostu całkiem szalony, nie czuł się jednak na siłach dyskutować o paranormalnych właściwościach znaleziska. Kociak w dalszym ciągu patrzył mu się w oczy podejrzanie rozumnym spojrzeniem, jakby go badał i szukał słabych punktów. Armand złożył to jednak na karb tego, że wszystkie jak dotąd koty próbowały mu dokuczyć, okaleczyć twarz i generalnie nie lubiły go. Ze wzajemnością.

- Uważaj na siebie - mruknął Ysengrinn, jakby nie widząc w zaleceniu niczego absurdalnego.
- To nie jest zwykły kot, prawda? - spytał z nadzieją w głosie drugi rycerz.
- Niewykluczone. Zakonny ośrodek badawczy musi się mu przyjrzeć, nim będziemy w stanie stwierdzić to z całą pewnością. Niestety więcej mogę powiedzieć tylko wielkiemu mistrzowi lub preceptorowi tajnego referatu.
- Rozumiem. Jestem przyzwyczajony do tajemnicy służbowej.
- Ja muszę już iść. Poradzisz sobie?

Armand z trudem pohamował pragnienie uduszenia konfratra gołymi rękami.

* * *

20 lipca AD 2006

Odbudowa Tokio postępuje sprawnie. Powiedziałbym wręcz, że rutynowo - rekonstrukcja stolicy ma w Japonii rangę osobnej, dochodowej gałęzi przemysłu i kilkanaście wielkich koncernów od dawna miało podpisane kontrakty, przygotowane materiały, a nawet sporządzone plany mających powstać dzielnic. Każdy mieszkaniec miał od dawna przygotowane miejsce w stałym obozie dla uchodźców, a nawet wykupione prawa do mieszkania, które powstanie na gruzach starego domu. Dość prawdopodobne, iż nadejście katastrofy później niż zakładano zdestabilizowałoby gospodarkę.

Sytuacja międzynarodowa jest w dalszym ciągu nieco napięta, choć ona także powoli wraca do normy. USA i Federacja Rosyjska oskarżają się wzajemnie o nieautoryzowaną przez ONZ próbę interwencji zbrojnej w Japonii, Raul Castro i Hugo Chavez oskarżają japońskich imperialistów o tłumienie sprawiedliwych i pokojowych dążeń ludu pracującego. Prezydent Iranu posądził Żydów o zamienienie Tokio w olbrzymią gwiazdę Dawida (światową opinię publiczną oburzyła akcja polskich studentów, którzy na znak poparcia podarowali mu żywego świstaka).

Zakonne proroctwo nie spełniło się, przynajmniej na razie. Tak naprawdę Wielka Rada doszła do wniosku, że nawet nie wiemy jak poznać, że się wypełniło, skoro nasze interpretacje są o kant globusa potłucz. Póki co Wielki Mistrz powstrzymał się od dalszych działań – jeśli nie liczyć karnego przeniesienia wszystkich zakonnych interpretatorów do obierania ziemniaków i kopania latryn w irackim garnizonie zakonnym. W nagrodę za udział w bitwie zostałem awansowany do rangi preceptora i w dalszym ciągu pozostaję do dyspozycji Wielkiego Mistrza. Znaleziony w ruinach Tokio kot rośnie jak na drożdżach, nie wykazując jak na razie żadnych oznak niezwykłości. Bracia nazwali go Jerzy Michał i szukają mu kotki.

Stosunki ze Zgromadzeniem bardzo poprawiły się, do tego stopnia, że zostałem zaproszony na uroczystość Uwiedźmienia (tak, to oficjalna nazwa; bez komentarza). Osobiście mam nadzieję, że nie w charakterze ofiary dziękczynnej.


* * *

Mayą targały sprzeczne uczucia. Jednocześnie odczuwała wzruszenie, przerażenie, dumę i chęć wydłubania jajników wszystkim Wiedźmom po kolei. Oraz rycerzowi, tak w ramach równouprawnienia. Wychodząc z długiego, słabo oświetlonego korytarza na powietrze ujrzała czyste błękitne niebo bez jednej chmury i olbrzymi ośmiokątny taras wielkości przynajmniej boiska do siatkówki. Z trzech stron otaczały go ściany avellanowej warowni, z pozostałych pięciu tylko niebo i, najprawdopodobniej, przepaść bez dna. Na marmurowej powierzchni wyrysowane były grube linie pokryte dziwnymi wzorami i opalizujące wszystkimi ośmioma kolorami, układające wielki foremny oktagram. Poza zgromadzonymi nie było na tarasie niczego, nawet balustrady. Łuczniczka nigdy wcześniej nie widziała tego miejsca, trochę rozczarował ją brak jakichkolwiek kotłów, kamieni, tronów czy innych mebli z symboliką przez wielkie „Sy”. Miała nadzieję, że po uroczystości będzie mogła łypnąć za krawędź i sprawdzić, czy skrywa ona koniec świata, jezioro lawy, czy, powiedzmy, zagrodę z różowymi kucykami. Po jej mentorkach można było spodziewać się wszystkiego.

Oczywiście IKa o tym, że to także jej święto, powiadomiła ją dopiero przy przekraczaniu progu, lekko popychając zdębiałą łuczniczkę na zewnątrz.

Maya momentalnie zrozumiała czemu ona i IKa zażyczyły sobie, by stawiła się w swoim nowym kostiumie bojowym. Kosztowało ją to dużo wysiłku, ale pozbierała się i ruszyła statecznym krokiem do środka, dziękując bogom, że nie musiała wychodzić na środek jako pierwsza. Uderzył w nią silny podmuch wiatru, rozpościerając pelerynę niczym skrzydła, zrywając z głowy kaptur i tarmosząc włosy i sukienkę. Spojrzała na Wiedźmy, zajmujące pozycje na wierzchołkach oktagonu wewnątrz gwiazdy i pomyślała, że jako czarodziejka jeszcze wiele się musi nauczyć. Na przykład jak można sprawić, by wicher rozwiewał tylko pelerynę i włosy, kieckę zostawiając w spokoju.

Ysengrinn, do tej pory idący z jej prawej niczym cień, zatrzymał się przed pierwszą linią, ona sama wkroczyła do najbliższego ramienia gwiazdy i także się zatrzymała. Wyprzedziła ją Irin Salix Hyomiyu, której łuczniczka wreszcie miała okazję się porządnie przyjrzeć. Była młodziutka, ale wyższa od niej, o niezwykłym kolorze prostych włosów i oczach, które zdawały się mienić różnymi barwami, na ile dało się to stwierdzić na odległość. Pod szarą peleryną miała niebieską suknię, która ku zgrozie Mayi wydawała się być równie ujarzmiona jak suknie starszych Wiedźm. Zatrzymała się na samym środku tarasu, po czym uklękła. Spośród Wiedźm wystąpiła Noma, trzymająca w dłoniach szary spiczasty kapelusz.

- Wzywam na świadka Metal – rzekła silnym głębokim głosem, wznosząc kapelusz do góry. – Wzywam na świadka Bestie. Wzywam na świadka Niebiosa, Światło i Życie. Wzywam na świadka Śmierć. Irin, uczennico Szarej Wiedźmy Tristis, przekazuję ci Szarą Tiarę, oddając w porękę Domenę Cienia. Czy przyjmujesz ją i przysięgasz strzec Równowagi, Cyklu i Tajemnicy?
- Przysięgam na Cień.
- Niech Osiem Potęg wspiera cię w każdym działaniu, a Osiem Wiatrów nigdy nie rozwiewa twych mgieł – zakończyła Błękitna Wiedźma, wkładając jej kapelusz na głowę. Następnie odwróciła się i powróciła na swój wierzchołek oktagonu. Irin Szara Wiedźma powstała i udała się na miejsce między Złotą Bianką a Bursztynową Avellaną.

Maya z trudem ukryła rozczarowanie. Spodziewała się... Czegoś. Czegokolwiek. Choćby pojawienia się nad głową uwiedźmianej świecącego napisu „LEVEL UP!” i efektu dźwiękowego. Tymczasem nie wydarzyło się absolutnie nic, poza przekazaniem śmiesznej, za dużej czapki i wyrecytowaniem bełkotliwych regułek. Westchnęła w duchu, że Zgromadzenie Wiedźm mogło zatroszczyć się o choćby śladowe efekty specjalne, po czym ruszyła wolnym krokiem do środka oktagonu.

Natychmiast po przekroczeniu linii poczuła, że nie są na tarasie sami. Powietrze było aż gęste od duchów i innych niewidzialnych bytów, które ściągnęły, by być świadkami niecodziennego święta. Krążyły, wirowały w powietrzu lub po prostu lewitowały tuż nad posadzką. Maya miała wrażenie, że dostrzega dookoła niewyraźne twarze, sylwetki i ciekawskie oczy, nie była jednak pewna czy to nie prądy powietrza płatają jej figle. W każdym razie bezcielesne istoty nie wykazywały żadnej wrogości i najwyraźniej nie zamierzały się wtrącać w przebieg uroczystości. Łuczniczka dotarła do środka i uklękła, zwracając się w stronę IKi, w której dłoniach już wcześniej zobaczyła czerwony kapelusz. Gdy jej kolana dotknęły marmuru wyczuła jednak coś jeszcze. I tym razem także bez żadnej wątpliwości zobaczyła.

Za Zieloną Wiedźmą stała jakaś postać. Bez wątpienia kobieta, choć Maya dostrzegała tylko czarne zarysy jej wysokiej sylwetki, białą suknię i przepiękne złote włosy, opływające ją ze wszystkich stron niczym wodorosty. Świeciły własnym oślepiającym światłem, nadając jej wygląd niemalże anielski, choć pozbawiony jakiegokolwiek ciepła i dobroci. Łuczniczka bez trudu się domyśliła, że ma przed sobą Lon, Panią Koszmarów i władczynię Morza Chaosu, z którą jej mistrzyni zawarła kiedyś, w niejasnych okolicznościach, pakt. Gdy Maya spojrzała na boki zauważyła, że na prawo od Zielonej Wiedźmy bije czysto białe światło, na lewo zaś jasnofioletowe. Potęga z której czerpała moc Vanille była zbyt oślepiająca by jej się przyjrzeć, nie zdołała więc nawet stwierdzić czy to istota czy byt bez własnej świadomości. Bardzo wyraźnie natomiast widziała boginię za Seriką – czarna lekko opalizująca skóra, białe włosy, sześcioro rąk oraz oczy, płonące lawendowym blaskiem i niewątpliwym szaleństwem. Pajęcza władczyni elfów w całym swym majestacie.

Rudowłosa nie mogła się oczywiście swobodnie rozglądać, wyczuła jednak, że pozostałe Wiedźmy również są w towarzystwie swych źródeł mocy i emanują potężnymi aurami. W pewnym momencie poczuła też obecność także i swoich Płomieni, co dodało jej otuchy. IKa wystąpiła przed szereg, podnosząc do góry kapelusz.
- Wzywam na świadka Metal.

Maya niechcący mruga. Gdy ponownie otwiera oczy z jej ust o mało nie dobywa się krzyk. Nie znajdują się już na kamiennym tarasie. Otacza ich komnata o ścianach wręcz kapiących od złota, z których spoglądają na nich ikony smutnych brodaczy i wysmukłych kobiet. Nad głowami mają łukowate sklepienie pokryte mozaikami z drogocennych klejnotów, po posadzce walają się zaś całe stosy złotych monet i kosztowności. Strój każdej z Wiedźm zmienił się w obszerny dworski strój z jedwabiu i złotogłowiu, przywodzący na myśl coś między szatami biskupa a mundurem chińskiego mandaryna. Wszystko tonie w ciepłych barwach i zapachu kadzidła.

- Wzywam na świadka Cień – wyrecytowała IKa, wplatając do formuły nowy element.

Wszystko wokół pociemniało i zmętniało. Widzi otaczający ją krąg monolitów zatopionych we mgle, kamienistą ziemię porośniętą rzadką trawą. Wszystkie kolory zamarły, zmieniwszy się w odcienie szarości, oprócz barwy jej kapelusza w rękach IKi, który teraz zdaje się wręcz płomienieć. Wiedźmy, okryte długim płaszczami i z głowami w kapturach, pojawiają się i znikają, w miarę jak zimny wiatr przegania obłoki mgły.

- Wzywam na świadka Bestie – kontynuowała IKa, jakby nieświadoma niczego.

Sceneria ponownie się zmienia, przyjmuje rdzawe barwy opadłych liści i jasną szarość pochmurnego nieba. Znajdują się na malutkiej polanie pośrodku jesiennego lasu, okryte skórami drapieżników i z pomalowanymi twarzami. Na łysych gałęziach widzi czarne kruki, a może wrony.

- Wzywam na świadka Niebiosa…

Ruiny niewielkiej świątyni na maleńkiej wysepce, pośrodku nieskończonego, błękitnego morza. Granica między morzem a niebem ledwie dostrzegalna. Smak soli na ustach, małe niebieskawe kraby pełzające po wilgotnej ziemi. Wiatr szarpie zwiewne błękitne tuniki Wiedźm, wyglądających niczym antyczne posągi.

- … Światło…

Jaskinia o ścianach pokrytych kryształami górskimi, może całkowicie z nich zbudowana. Jest bardzo jasno, ale nie potrafi określić źródła światła. Kobiety wokół niej okrywają czysto białe habity, w krysztale przed sobą widzi swe własne odbicie. Ma na sobie szarą szatę adeptki, wie jednak, że już niedługo.

- … I Życie.

Szumiące zielonozłote łany zbóż, niebo pełne śpiewających ptaków. W oddali dostrzega wysokie grusze, niemalże oszałamia ją zapach kwiatów. Mimochodem zauważa, że IKa wreszcie wygląda tak jak powinna – w długiej zielonej sukience i wianku na włosach.

- Wzywam na świadka Śmierć.

Księżyc w pełni rzuca bladofioletowe promienie na niemal płaską powierzchnię pustyni, gdzie wśród pyłu i kamieni stoi zaledwie kilka martwych drzew i krzaków. Nie słychać żadnego dźwięku, samo powietrze jest całkowicie nieruchome. W miejscu gdzie stały Wiedźmy wznoszą się malutkie kopczyki kamieni. Czerwony kapelusz wisi na wbitej w ziemię żerdzi.

- Mayu – głos Zielonej Wiedźmy wyrwał ją z przerażającej wizji i przywrócił na taras zamku Avellany. Nigdy nie czuła się tak szczęśliwa słysząc ten najpiękniejszy z dźwięków. – Uczennico Zielonej Wiedźmy IKi, przekazuję ci Czerwoną Tiarę, oddając w porękę Domenę Ognia. Czy przyjmujesz ją i przysięgasz strzec Kręgu, Prawa i Tajemnicy?
- Przysięgam na Ogień – odparła. Wiedziała już, że każda przysięga jest nieco inna, w najbliższej przyszłości musiała zapytać IKę co dokładnie która znaczy.
- Niech Osiem Potęg wspiera cię w każdym działaniu, a Osiem Wiatrów nigdy nie rozprasza twych strzał.

Gdy kapelusz spoczął na jej głowie poczuła... W zasadzie nic nie poczuła. Zresztą już wcześniej słyszała od dziewczyn, że kapelusze nie mają żadnych szczególnych właściwości, poza tym, że chronią przed czarną magią i deszczem. Poczekała aż IKa wróci na swe miejsce, po czym wstała i zajęła ostatni wolny wierzchołek, między Biancą a Seriką. Korzystając z okazji zerknęła stronę Bianki, ta jednak, poza samą złocistą aurą, nie miała żadnego towarzysza, jakich miały pozostałe Wiedźmy. Zaintrygowało to łuczniczkę, chwilowo jednak miała inne sprawy na głowie. Jej Płomienie były na szczęście w swych „dorosłych” formach, gdyby pojawiły się jako małe pokemony rozważała zapadnięcie się pod ziemię. Otoczyły ją gdy tylko odwróciła się do środka kręgu, Punyan podszedł od prawej strony, podkładając łeb pod jej rękę, Daerian z lewej, Eltanin pozostał za jej plecami zwieszając mocarną szyję nad lewym ramieniem. Nagle otoczenie znowu się zmieniło.

Noc, gorące letnie powietrze pachnące kwiatami i sianem, nisko wiszący rdzawy księżyc, tysiące świetlików. W środku kręgu płonie olbrzymie ognisko, które otaczają całą ósemką w prostych, ale ładnych sukienkach. Wszędzie wokoło widzi dziesiątki, jeśli nie setki podobnych ognisk, wokół których krążą przypominające ludzi cienie. Zaskoczenie. Przyjemne, w głębi ducha spodziewała się wnętrza czynnego wulkanu albo ognia hulającego na zgliszczach wioski. Jedna z postaci przy najbliższym ognisku odwraca się i podnosi dłoń, łuczniczce wydaje się, że widzi uśmiechającą się Mayę Łyżwiarkę. Sama też się uśmiecha, skrobie za uchem Punyana, co ten przyjmuje z lekkim zdziwieniem. W pewnym momencie pozostałe Wiedźmy unoszą w górę ręce i zaczynają recytować formułę, której nigdy wcześniej nie słyszała. Zauważa, że jej zwierzęta nagle kulą się i zaczynają kurczyć

aż wreszcie całkiem nikną, wnikając w jej ciało. Znowu są na tarasie, w świetle dnia i podmuchach paskudnie zimnego wichru. Próbuje się owinąć szczelnie peleryną, ale zauważa, że ma na sobie swój stary, lekko spłowiały strój podróżny. Mogłam się ciepłej ubrać, burknęła w duchu.

- Witaj w Zgromadzeniu, Mayeczko – rzekła Avellana, podchodząc. – Zgodnie z życzeniem założyłyśmy pieczęć na ciebie, mocą wszystkich siedmiu. Żeby ją znieść potrzeba by kogoś silniejszego od nas wszystkich.
- Dzięki.
- Gdybyś natomiast zmieniła zdanie, bądź na gwałt potrzebowała swej mocy, to proszę – podała małe pudełeczko, które łuczniczka natychmiast otworzyła.
- Ooo... – westchnęła, podnosząc na rzemieniu niewielki czerwony kamień. Był przezroczysty i przypominał lekko rdzawy rubin. – Śliczny jest! Co to takiego?
- Rozpałka do Mayeczek.
- ... Co!?
- Jesteś w końcu Wiedźmą Ognia, czyż nie? Koncentrując się na tym klejnocie i wypowiadając magiczne słowa możesz rozpalić swój Płomień, deaktywując mayeczkopieczęć na jakiś czas. Usypiasz Płomień tak samo.
- Bosko!
- A więc jesteśmy w komplecie – rzekła cicho Noma, jakby do siebie. – O ile mi wiadomo po raz pierwszy od kilku tysięcy lat, co oznacza nie lada okazję.
- Tak – potwierdziła Złota Wiedźma. – Ostatni wszystkie osiem Wiedźm zeszło się jeszcze chyba za cezara Augusta.
- Proponuję to uczcić. Mayeczka i Irin, jak rozumiem, szampan bezalkoholowy?

* * *

- Nie jestem pewien czy dobrze rozumiem problem – głos Xenipha był równie beznamiętny co zawsze, choć Miyi zdawało się, że wyczuwa lekką nutkę irytacji. – W tym tytanowym pudle znajduje się testament cedujący na ciebie cały majątek naszego wroga, tak?
- Tak mi się wydaje… - Chłopak niespokojnie wiercił się na krześle, czując się nieswojo w miejscu publicznym z dwoma trollami.
- I nie możesz się do niego dostać, bo nie znasz hasła.
- Znam hasło! To znaczy… Hasło brzmi „Alexis de Tocqueville”. Nie wiem kim jest ta kobieta, być może to dawna ukochana…
- Z tego co mi wiadomo to nie była żadna kobieta, lecz twórca myśli liberalnej.
- O… W każdym razie wiem, jak się to imię wymawia, nie wiem jak je zapisać…
- Poszukaj w Wikipedii.
- Ojej…
- Nie wpadłeś na to?
- Nie…
- I próbowałeś wpisywać trzy razy pod rząd?
- Tak…
- Rozumiem. Myślę, że powinienem być w stanie to otworzyć.
- To wspaniale! Będę naprawdę…
- Tadashii… W zamian oddasz mi swoją duszę.
- … Na cholerę ci moja dusza?!
- Chcę zbadać czy rzeczywiście można je wykorzystywać jako źródło energii. Wyobraź sobie znaczenie dla ekologii.
- Ano ne...
- MIYA-KUUUN!!! - Miya Mizuno odwrócił się błyskawicznie, zdążył jednak zobaczyć tylko brunatnoniebieski błysk nim coś z olbrzymią energią na niego wpadło i zrzuciło z krzesła.

Znajdowali się, na wyraźne żądanie Xenipha, w jednej z tych restauracji, gdzie kelnerki noszą fanserwiśne stroje, obscenicznie kuse spódniczki i zachowują jakby zjadły za dużo cukru. Młodzieniec miał poważne wątpliwości co do tego, czy faktycznie chodziło wyłącznie o znalezienie spokojnego miejsca gdzie nikt ich nie pozna, ale musiał przyznać, że przy zbieraninie dziwolągów, jaka się tu kłębiła nawet facet w czerwonej zbroi z mechanicznymi skrzydłami nie robił wielkiego wrażenia.

Gdy tylko oprzytomniał na tyle by ruszać głową spojrzał w kierunku stworzenia, które leżało na nim, uczepione jego torsu i piszczało jak szalone. Była to niebieskowłosa dziewczynka, na oko w wieku dwunastu lat, ubrana w ciemnobrązowy mundurek jednej ze szkół. Kątem oka zauważył, że Xeniph wystukuje numer w telefonie komórkowym.

- Jak jest po japońsku „pedofil”? – Spytał jednego ze swoich trolli.
- Ejże!!! Przecież to ona na mnie skoczyła!
- Wszyscy tak mówią…
- Miya-kun, nareszcie cię znalazłam!
- Nie znam cię! Puszczaj mnie! – wrzasnął, zrzucając ją z siebie i wycofując się pod ścianę.

Dziewczynka odturlała się kawałek dalej, gdzie natychmiast przypadły do niej dwie meido – w niepokojąco znajomych uniformach – i pomogły wstać. Próbowały ją otrzepać z kurzu, ona jednak rozepchnęła je, stanęła w zwycięskiej pozycji i zaczęła arystokratycznie śmiać, zakrywając usta.

- Ahahahaha! Możesz się zapierać, ale wcześniej czy później zrozumiesz, że jesteśmy sobie przeznaczeni.
- [Policja? Chciałbym zgłosić przypadek]…
- Xeniph-saaan! Ja nie mam z nią nic wspólnego!
- Czy ten człowiek ma z tobą coś wspólnego – mężczyzna w zbroi zwrócił się do niebieskowłosej.
- Touzen da! Jesteśmy narzeczeni!
- Narze… - Miya wyraźnie zbladł. To było gorsze niż Biała i Szara Wiedźma razem wzięte. - Nawet nie wiem jak się nazywasz, do jasnej Anielki!
- Ahahahaha! Nie domyślasz się? Naprawdę mnie nie poznajesz? Watashi wa Barentina Anatoria Thotem!

Komórka pękła i w dziesiątkach kawałków posypała się pod stopy zszokowanego Xenipha, który z wrażenia aż się cofnął. Twarz Miyi straciła jakikolwiek wyraz.

* * *

- Czy dobrze rozumiem – spytała IKa, głosem prawie, że trzeźwym - że wracasz do… Watykanu? Niemiec? Skądkolwiek twój zakon się wywodzi?
- Tak… Panienka Maya niedługo przeniesie się na inny świat – jak groźnie by to nie brzmiało. Zakon nie uznał za celowe kontynuowania obserwacji i zostałem wycofany.
- Bu!
- Buu! – Maya nawet nie próbowała udawać, że nie jest wstawiona. - Nie słuchaj! Powiedz, że cię porwałyśmy dla okupu!
- Miło z waszej strony, że chcecie mnie porywać dla okupu, ale naprawdę muszę jechać.
- Buu! Nie kochasz nas!
- Przykro mi, ale…
- Wyłyżeczkujemy ci jajniki. Łyżeczką!
- Tak w ogóle… Tak w ogóle to czemu twoja zbroja jest różowa?!

Rycerz nie odpowiedział. Na jego szczęście ulica małego miasteczka, w którym zatrzymali się wraz ze swym mobilnym domostwem, była o tej porze prawie pusta. Ich przejście nie wywołało wielkiego zbiegowiska, jednak i tak kilku tubylców zrobiło im parę tysięcy fotek, a jakiś pijaczek ostentacyjnie wyrzucił na ich widok do kosza butelkę. Choć następnego dnia o świcie mieli opuścić Japonię, to wyglądało na to, że długo będą tu wspominani.

Przyjęcie, odprawiane w małej restauracji, było całkiem sympatyczne, acz w pewnym momencie Noma i Serika zaczęły sprzeczać się w jakim kolorze mu bardziej do twarzy i postanowił się ewakuować. Musiał jednak poczekać na Mayę i IKę, które stwierdziły, że późno już i pójdą z nim, a w tym czasie Błękitna i Wrzosowa Wiedźma postanowiły dowieźć swej racji na przykładzie i wyjęły różdżki. Wiedział, że lepiej będzie nie protestować, ale miał gorącą nadzieję, że paskudztwo wkrótce samo wyparowuje. Zbroja absurdalnie wyraźnie odcinała się od wieczornego, jakby świeciła własnym, wściekle różowym światłem.

- Przypomniał mi się „Lesio”... – Zauważyła IKa. Obie z Mayą szły w miarę stabilnie, ale zdecydowanie za wiele rzeczy je bawiło.
- Dziękuję.
- Tylko ci trąby brakuje.
- IKaIKa, zrób mu trąbę!
- Mayeczko...
- Zróóób!
- Mayeczko, co mówiłam o rzucaniu czarów w stawie stanienia? To znaczy... Słanie stawienia... Wstanie... Cholera.
- Po kielichu w każdym razie – burknął Ysengrinn.
- O. W stanie po kielichu. Zrozumiano?
- No dobra już, nie krzycz na Mayeczkę... Ale oczko możemy mu wydłubać?

Skończyły się domy, przeszli przez przejście kolejowe i ruszyli poboczem asfaltowej drogi. Obie Wiedźmy, które całą drogę mruczały i nuciły jakieś melodie, teraz zaśpiewały pełnymi, choć lekko niemrawymi głosami „Moją prześliczną mufkę”. Rycerz postanowił iść ostentacyjnie daleko od nich, w efekcie jednak najpierw potknął się w ciemności o figurkę lisa, a potem o mało nie przebił do środka małej kapliczki. Koniec końców schował honor do kieszeni i zmniejszył dystans od umierających ze śmiechu dziewczyn.

- Pokaż obojczyk.
- …
- Pooookaaaż!
- Pokaaaż, nie bądź paladyn…
- Do czego wam potrzebny mój obojczyk, na święty Kościół?
- Wbijemy ci gwoździkaaa!
- Nie…
- I będzie tryskaaałooo…
- Nie… Muszę mieć wzór do tego… No… Obrazka. Będziemy miały pamiątkę.
- No. Potem wbijemy ci gwoździka!
- Co panienkę tak fascynuje we wbijaniu gwoździków?
- Bo tryskaaa!
- Nie rozumiem czemu pamiątka musi zawierać mój obojczyk…
- Wolisz żeby zawierała różową zbroję?

Doszli już do niewielkiego lasku, gdzie stał dom na kurzej stopce. Nim IKa otrzymała na nurtujące ją pytanie odpowiedź rycerz zauważył jakiś ruch u stóp schodów.. Przyspieszył kroku, dobywając miecza, który na szczęście zachował oryginalną barwę. IKa i Maya w mig pojęły, że coś się święci i ruszyły za nim, błyskawicznie trzeźwiejąc. Zbliżając się przez chwilę widzieli niewysoką smukłą postać, trzymającą w ręce jakiś długi przedmiot, ta jednak też ich spostrzegła i wycofała się potężnym susem w krzaki. Zielona Wiedźma przyzwała małą lewitującą kulkę światła, którą posłała przodem. Kulka obleciała dookoła stópkę, nie oświetlając niczego podejrzanego, po czym wróciła pod schody. W jej świetle ujrzeli niewysoką rudowłosą dziewczynę, zwiniętą w kłębek na pierwszym stopniu. Miała postrzępione i zakrwawione ubranie, ozdobione skomplikowanym wzorem, ale najbardziej w oczy rzucał się... Półtorametrowy wiewiórczy ogon, tego samego koloru co czupryna i najwyraźniej zupełnie prawdziwy. Obie Wiedźmy natychmiast pochyliły się nad nią.

- Hej, słyszysz nas?
- C... Cabhair...*
- Ciii, nic nie mów. Zaraz zaniesiemy cię na górę i zajmiemy się tobą. Nic ci już nie grozi.
- Jestem IKa Minamoto – Wiedźma pokazała na siebie, drugą ręką splatając zaklęcie leczące. – To jest Maya, a ten tam to Ysengrinn. Kim ty jesteś?
- Inis... Inis is.... anam dum...**

* * *

- Uciekła ci?
- Phi – parsknął niewysoki czarnowłosy elf, wypinając chudą pierś i wprawiając w klekotanie liczne noszone na ubraniu bibeloty. – Dobre sobie. Jeszcze żadna nie uciekła Szamanowi Fetyszy.
- Czyżbyś więc puścił ją wolno?
- Nie prowokuj mnie, bym wypróbował na tobie mą moc, ludzka dziewko. Oni przybyli wcześniej, niż mówiłaś.
- Podobno zadanie miało ci zająć pół minuty.

Elf wzruszył ramionami, podchodząc do stolika i nalewając sobie wina. Ubrany był w obcisły lateksowy kostium, z suwakami umieszczonymi w dość niepokojących miejscach, na stopach miał papucie w kształcie białych królików. Do rękawów i nogawek miał przyczepione pozornie niewinne elementy ubrania – majtki, staniki, skarpetki, na szyi nosił naszyjnik z okularów, futrzanych kajdanek, piórek i podejrzanie wyglądających kulek. Szyję zdobiła ćwiekowana obroża, na krzyż przez pierś przewieszone miał dwa cienkie łańcuchy, a do pasa, niby miecz, przytroczoną dorodną kolbę kukurydzy. Mimo tak kłopotliwego ubioru poruszał się z typową dla elfa gracją i wdziękiem.

- Zakazałaś mi się ujawniać. Gdyby nie to także z nimi bez trudu bym skończył.
- Zakazałam ci też ich lekceważyć. Jesteś o krok od złamania obydwu zaleceń.
- O wa... Tak czy siak już wkrótce nasz plan zacznie wchodzić w życie.
- Owszem. Dlatego należy uśpić ich czujność. Wystarczy, że Thotem-chan się ujawniła.
- Przecież nic nie wiedzą o jej reinkarnacji.
- Rycerz wie za dużo, może się domyślić.
- Heh – Szaman bawił się przez chwilę winem w kielichu, opierając o ścianę. – Zaczynam się niecierpliwić. Czy nie dałoby się...
- Nie – ucięła, wreszcie wychodząc z cienia.
- ...
- Dowiesz się wszystkiego, kiedy czas dojrzeje. Na razie pozostaje nam czekać. Czekać i obserwować – uśmiech Szarej Wiedźmy był zimny niczym lód.



BUT THAT IS ANOTHER STORY

THE END




* irl. „pomoc”.
** irl. „nazywam się Wysep”… Khem, „nazywam się Inis” :P.

Miya-chan - 20-08-2008, 20:22
Temat postu:
Ojej... Wyłazi ze mnie standardowy bohater haremówek... Jestem nieporadny, niepozorny i wszystkie na mnie lecą... <kiwu kiwu> Ale za to śpiewam z Seriką-sama, o.
<nie może przestać płakać ze śmiechu>
Borze. Zakonny kociak Jerzy Michał, Walentyna Anatolia i bardzo bardzo zuy Irinek! I obojczyki XD I śliczna scena Uwiedźmienia *__*
Mru, akurat kiedy potrzebowałam czegoś do ostrej fazy.

Mai_chan - 20-08-2008, 20:26
Temat postu:
Ysen, Ysen! Jesteś wielki, genialny i puchaty! Podziwiam za ogrom pracy, niesamowity zmysł obserwatorski i mnóstwo poczucia humoru. Śliiiiiiczne toto było. Oj bardzo. I yaaaay. I wojgle. ^_____________^
Anonymous - 22-08-2008, 22:08
Temat postu:
Troszkę braków mam i aż czytać się boję...
wa-totem - 24-08-2008, 18:24
Temat postu:
(º_o'') ...
A-anoo~?
Ysengrinn - 24-08-2008, 22:51
Temat postu:
Sam się prosiłeś swoim multinickowaniem;P.
wa-totem - 25-08-2008, 20:00
Temat postu:
Ysengrinn napisał/a:
Sam się prosiłeś swoim multinickowaniem;P.

I tak oto zostałem narzeczoną Miya-kuna... lol?
Anonymous - 26-08-2008, 01:45
Temat postu:
Jest .txt z tego, btw? Życie mnie rozpieszcza brakiem czasu a tak miałbym co w telefonie czytać..
Vodh - 26-08-2008, 02:59
Temat postu:
ctrl+c, ctrl+v anyone?
Anonymous - 26-08-2008, 07:19
Temat postu:
Dziesięć stron? >P W razie odpowiedzi przeczącej sam to zrobię, a tak, może ktoś się już pokusił, pytam...
Ysengrinn - 22-09-2008, 17:30
Temat postu:
Prawie-że pełna kolekcja obrazków do fika.

Aniołki Małgorzaty oszywiście nie są moje i nie powstały w związku z fikiem, ale skoro ich sobie pożyczyłem...
Anonymous - 14-03-2011, 14:36
Temat postu:
każdy dzień jest dla mnie okropny.Gdy jestem w szkole widzem tych najlepszych którzy nie mają z niczym kłopotów.Widzem w nich :spokój,radość,pełnie życia i w dodatku bardzo a nawet wzorowo się uczą.a ja odczuwam same porażki: mam kłopoty z matematyką i naukę muszę zaczynać od najgorszej szkoły -zawodówki.mam indywidualne nauczanie i okrutne długie oczekiwanie na to aby nie widzieć i nie męczyć się na tym okrutnym świecie .Problem w tym że nie mam odwagi na śmierć wolałam bym umrzeć wdychając czad tylko jak jak mieszkam z rodzicami?
Anonymous - 14-03-2011, 14:39
Temat postu:
podaj skuteczne przykłady szybkiej śmierci
Serika - 14-03-2011, 22:42
Temat postu:
Wiesz co, chyba trochę o czym innym jest ten temat, ale skoro już piszesz... :)
Nie sądzę, żeby ktoś podał Ci tu świetny sposób na rozwiązanie Twoich problemów, bo nie brzmią na takie, które daje się rozwiązać szybko i łatwo. Nie wydaje mi się jednak, żeby śmierć była najlepszym z możliwych rozwiązań.

To co piszesz brzmi okropnie niefajnie i nie dziwię się, że się tym dołujesz. Ale zawodówka nie zawsze musi być najgorszym rozwiązaniem - kończysz ją z konkretnym zawodem, a ludzie, którzy idą na studia, mają często tylko ogólną wiedzę i bardzo ciężko im potem znaleźć pracę. Jako kosmetyczka czy fryzjerka nie powinnaś mieć z tym bardzo dużych problemów, a myślę, że coś takiego może nawet sprawiać sporo frajdy :>

Poza tym ja wiem, że to pewnie zabrzmi strasznie banalnie, ale masz się komu wyżalić i wypłakać? To czasami naprawdę bardzo pomaga, nie żeby problemy znikały, ale tak jakby robią się mniej paskudne. Polecam dobre lody z koleżankami albo naprawdę poważną rozmowę z rodzicami, jeżeli masz z nimi niezły kontakt (wiem, że z tym bywa różnie). A może zarejestrowałabyś się tutaj? :>
Ysengrinn - 02-07-2011, 00:21
Temat postu:
Ponieważ kontekst nazwy tematu dawno przestał być aktualny czy wręcz zrozumiały, pozwoliłem sobie zmienić tytuł. Osoby rozumiejące go dosłownie i tak nie znalazłyby w nim poszukiwanych informacji.

Zangetsu - 02-07-2011, 12:01
Temat postu:
A już miałem nadzieję na ciąg dalszy ==

2.0 Powered by phpBB modified v1.9 by Przemo © 2003 phpBB Group