FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
  Nowa Filharmonia Multiświata
Wersja do druku
Karel Płeć:Mężczyzna
Latveria Ruler


Dołączył: 16 Kwi 2009
Skąd: Who cares?
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 29-06-2010, 22:37   

Pogoda zaczęła się psuć. Ot tak.
Z nagle zachmurzonego nieba strzelił piorun. Trafił w chodnik, zelektryzował lampę uliczną tak że nagle zalśniła jak lutownicza, doprowadziła gołębia do zawału a tutejszego menela do wniosku ,,To-na-pewno-delirium".
Tam gdzie przed chwilą nie było Karela tam Karel był.
Jego Najciemniejsza Wysokość poprawiła czarną jak noc koronę, sprawdziła czy czarne jak noc naramienniki czarnej jak noc zbroi nie zardzewiały, etc, itd.
Zielonowłosy zapomniał właściwie jednego....parasola. Westchną więc tylko odgarnął ręką naprawdę cool pelerynę by poprawić sobie nastrój i wszedł do środka. Oczywiście nikogo nie było bo był środek nocy i Filharmonia była zamknięta ale szermierz nie przejmował się takimi detalami. Wyrwał drzwi ze ściany razem z framugą ,wszedł a następnie osadził wrota z powrotem. Wprawdzie mógł zrobić dziurę w ścianie ale naprawdę nie był dobry w układaniu cegieł. Nigdy nie skończył żadnych puzzli....a właściwie skończył wszystkie bo przycinał je mieczem tak by pasowały. To ze zamiast ślicznego szczeniaczka wychodził Ojciec Dagon i Matka Hydra to szczegół.
- Halo jest tu kto? - zawołał. Nikogo nie było. Najpierw pomyślał że to przerwa obiadowa. Ale po chwili odrzucił tą nierozważną myśl. To musiała być robota Seriki! Musiała się dowiedzieć ze chce sprawić Kitkarze niespodziankę. Zupełnie jak wczoraj gdy jak szykował tort podmieniła mu krem na Poxipol. To zawsze była jej robota. Ale tym razem nie ujdzie jej to na sucho! Nie można zniknąć wszystkich muzyków o tak sobie. Musiały zostać jakieś ślady. Z tym żelaznym postanowieniem zaczął biegać po budynku w poszukiwaniu przestępczyni. Dziwnym trafem znalazł się w studiu nagrań. Rozejrzał się na prawo i lewo czy nie ma żadnych śladów. Nie było nic ale mimo to wszedł do środka aby się upewnić. Nagle coś przykuło jego uwagę. Podniósł niepozorną książeczkę i przekartkował ją. To były piosenki. I, co ciekawe, niektóre znał wraz z melodiami. Wpatrzył się w słowa pierwszej i nawet nie zauważył gdy zaczął nucić. Rozejrzał się na prawo i lewo czy nikt nie słucha. Uspokojony zaczął śpiewać sobie dalej. Tm razem trochę głośniej.

_________________
"So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Przejdź na dół
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Sasayaki Płeć:Kobieta
Dżabbersmok


Dołączyła: 22 Maj 2009
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
WOM
PostWysłany: 30-06-2010, 09:54   

Nie dała się sekretarce! Nie dała się nawet ochronie! I została pod drzwiami na noc! Co prawda przez pierwsze trzy godziny słyszała cieniutki głosik zdrowego rozsądku, szepczący coś w stylu: "Wracaj do domu idiotko! Sterczenie pod drzwiami nic ci nie da, co najwyżej weekend u psychiatry." ale został szybko stłamszony przez ośli upór i determinację. I w końcu to jakaś przygoda! Biwak! A jaki wygodny i praktyczny- zero deszczu, komarów, pokrzyw (a także wszelkiej innej roślinności poza palemką w doniczce), blisko do źródła wody i pożywienia (w postaci automatów z kawą i cukierkami), no i oczywiście, co najważniejsze- kibelek! Tak, to najlepszy biwak do tej pory.

Dorek przyniósł jej w szponach śpiwór i kocyk, a nawet piżamkę (jej ulubioną jasnozieloną w nietoperze- od mamusi), a następnie uwił sobie na krześle gniazdko z papieru toaletowego, znalezionego w łazience. Przed snem Lo poczytała mu jedno z opowiadań o Maurycym Malkontencie (to, w którym Maurycy narzeka na zupę, co to jest za słodka. Niesamowity zwrot akcji! Ktoś przesłodził zupę zamiast posolić!). A następnie uderzyli w kimonka. Dorek już dawno przestawił się na tryb popołudniowy, lubił drzemać w okolicach 23.00.

Nagle coś ich zbudziło, a był to głęboki baryton śpiewający "Waltzing Matilda". Lo natychmiast okryła się najlepszą tarczą przeciw duchom, potworom, złodziejom, burzom i mordercom z taką-wielką-siekierą!- krótko mówiąc kocem. Dorek usiadł jej na głowie.

Waltzing Matilda, Waltzing Matilda
You'll come a-Waltzing Matilda with me


-Doruś, co to może być?- szepnęła.

-Hu-hu.

-Nie, to nie złodziej. Oni są z zasady cicho. I na pewno nie burza. Więc to albo duch, albo potwór, albo morderca z taką-wielką-piłą!.

Down came the squatter mounted on his thoroughbred
Up came the troopers One Two Three


-Hu-hu.

-Myślisz? Dobrze, sprawdzimy. Ale jeśli mnie pożre to będzie twoja wina!

_________________
Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!

Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź blog autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
9349483
Karel Płeć:Mężczyzna
Latveria Ruler


Dołączył: 16 Kwi 2009
Skąd: Who cares?
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 01-07-2010, 22:44   

Karel czuł się coraz bardziej radośnie. Śpiewanie sprawiło mu wielką radość. Zorientował się jednak że Waltzing Matilda niezbyt przystaje Mrocznemu Lordowi. Przewertował więc szybko książeczkę. Tchnięty przeczuciem spojrzał w bok. Konsoleta którą wcześniej zignorował przyciągnęła jego uwagę. Podszedł do niej.....i ku wielkiej uciesze znalazł TO.
- O tak. - powiedział do siebie wpuszczając płytę do karaoke do maszyny. Odczekał kilka sekund aż muzyka się rozkręci.....
- LET'S GO!
Steave walks warily down the street,
With the brim pulled way down low
Aint no sound but the sound of his
feet,
Machine
guns ready to go
Are you ready, are you ready for this
Are you hangin on the edge of your
seat
Out of doorway the
bullets rip
To the sound of the beat
Yeah...
Another one bites the dust
Another one bites the dust

Przy śpiewaniu refrenu Karel przerwał. Ktoś właśnie wszedł na korytarz. Szybko wyłączył muzykę. Ktoś zaczął otwierać kolejne pokoje. Szermierz usłyszał intruza niezwykle czułym słuchem.
~To Crex! - pomyślał - Albo ktoś wysłany przez nią! I co gorsza pewnie mnie słyszał/ła! Karą za to jest śmierć! Już ja go/ją urządzę! Posiekam, poćwiartuję, w kosteczkę, von Trupę na ruszt....ale zaraz....-zielonowłosy zreflektował się nagle.
~ A jeśli to któryś z pracowników? Albo tutejszy head honcho? Jakbym go zaciukał to nici z niespodzianki dla Kitkary! Tylko co tu robić?!
Karel rozejrzał się panicznie. Jest! Wielka szafa nadawała się idealnie. Wlazł cicho do środka zamykając drzwiczki za sobą?
~ A jeśli to włamywacz?.....Wtedy tym lepiej. Złapię go na gorącym uczynku i szefu będzie mi winien przysługę!
Biedny Karel nie zauważył jak rąbek naprawdę cool peleryny wystaje zza drzwiczek.

_________________
"So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
moshi_moshi Płeć:Kobieta
Szara Emonencja


Dołączyła: 19 Lis 2006
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Status: offline

Grupy:
Alijenoty
Fanklub Lacus Clyne
WOM
PostWysłany: 02-07-2010, 18:45   

Wiśnia puściła mimo uszu uwagę Tajfuna na temat jej urody, chociaż gdzieś w środku jej próżność wyła z zachwytu.
- Hmm, coś o mnie… Cóż, na pewno nie prowadzę tak interesującego życia jak ty (tak, oboje dość szybko stwierdzili, że zwracanie się do siebie na pan/ pani jest strasznie niewygodne), jestem raczej miłośniczką ciszy i spokoju. Dom to moje królestwo, a kuchnia to sala tronowa. Kocham gotować, bo widzisz, wyrosłam wśród garnków, patelni, blach do pieczenia i mnóstwa pyszności. A że przy okazji mogę sobie poeksperymentować, tym lepiej. Wiesz jak to bywa, czasem coś się zapali, czasem coś wybuchnie, ale jak już stworzysz arcydzieło kulinarne, nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych.
Wiśnia przemilczała zatrucie pokarmowe pewnej wesołej wycieczki z innego wymiaru, kiedy zdarzyło jej się zastępować mamę w cukierni i przypadek pana Krótkiego, sąsiada z naprzeciwka, któremu po spożyciu jej nowej sałatki, wyrosły długie, czarne, kręcone zęby. Nie odczuwała też potrzeby wspominania o próbie otrucia koleżanki z liceum, która miała czelność porwać Oktawiana, JEJ OKTAWIANA, i ufarbować go na różowo. Biedny kocur do tej pory ma traumę…
- Jak chcesz kiedyś coś ci przyrządzę, upiekę, co tam sobie będziesz chciał, zupełnie serio mówię! – zaproponowała i wróciła do męczenia makaronu widelcem.
- O! Bardzo chętnie! Ale zmieniając temat, jak trafiłaś do Orkiestry?
- Właściwie jeszcze zanim się tu sprowadziłam, zaczęłam szukać pracy, w zasadzie miałam już prawie podpisany kontrakt z siecią dużych restauracji, ale kiedy rozpakowywałam pudła z rzeczami, wpadł mi w ręce taki mały świstek z reklamą WOMu. Pomyślałam, że… – dalsze słowa zagłuszył huk i plusk wody.

W sadzawce, zaraz obok stolika przemoczonych do suchej nitki Wiśni i Tajfuna, siedział mężczyzna, jeden z tych, których nigdy nie chcielibyśmy spotkać w ciemnej uliczce. Obok niego leżała trumna, a zawadiacki kapelusz z piórkiem właśnie wylądował w talerzu bardzo wkurzonej harfistki. Przybysz rozejrzał się dookoła i zobaczywszy Alwina, wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu.
- Kopę lat! Co tam słychać Wicherku?
Agent WOMu zbaraniał, spojrzał na towarzyszkę, ale widząc jej minę, szybko odwrócił wzrok, intensywnie myśląc co tu do cholery zrobić… Bo co jak co, ale że spotka TEGO osobnika to się nie spodziewał. Cóż, poniekąd obsługa lokalu szybko pomogła rozwiązać mu problem, wywalając całą trójkę na bruk. Tymczasem nieznajomy niezrażony drobną wpadką, ciągnął dalej:
- No coś ty taki pochmurny? Tyle lat się nie widzieliśmy, a tu takie chłodne przyjęcie… Obrażasz mnie, przyjacielu. A ta pani to kto? Nie mów, że zostałeś zaobrączkowany?!
- Zamknij się! – warknął Tajfun.
- Ale jak możesz, ja się tylko o ciebie troszczę i w ogóle…
- O, bardzo ci dziękuje za taką troskliwość, zepsułeś mi wieczór i sprawiłeś, że nie wpuszczą mnie do ulubionej knajpy przez jakieś sto lat! Tak mówiąc zupełnie serio, to mam ochotę tak ci przywalić, żebyś się nogami nakrył!
Dziewczyna, do tej pory cicha i bardzo zła, nadstawiła ucha. Akurat od tej strony, nie znała jeszcze swojej nieudanej randki, a mordobicie to zawsze jest jakaś rozrywka.

Szli tak sobie i szli, było już zupełnie ciemno, latarnie świeciły ciepłym blaskiem i w powietrzu czuć było wilgoć. Tajemniczy towarzysz maszerował raźno, drocząc się z Tajfunem i kompletnie nie zwracając uwagi na harfistkę, za sobą ciągnął czarną trumnę, która, o dziwo, nie wydawała się jakoś szczególnie ciężka. Tymczasem Wiśnia obmyślała plan zemsty, bo na bogów, ile można?! Jak nie klarnecista-alkoholik, skrzypek-schizofrenik albo drzwi Bractwa, to jakiś czubek z trumną.
- No jeszcze trochę i zostanę starą panną… Czekaj no, już ja cię urządzę ty tyrolski mariachi, jeszcze się sam do tej trumienki zapakujesz…- powtarzał w myślach mściwy, przemoczony nietoperz.

Nawet nie zauważyli, kiedy dotarli do Filharmonii i zapewne minęli by ją spokojnie, gdyby nie drobny szczegół. Nigdzie nie było widać strażników, w oknach od strony korytarza widać było światło i ktoś śpiewał… Akord na pewno nie byłby szczęśliwy, gdyby dowiedział się że nie sprawdzili, co się dzieje w budynku, a wściekły dyrygent nie był tym, co chcieli nazajutrz oglądać. Alwin wyjął pęk kluczy i cichutko otworzył boczne drzwi, zaraz za nim zaczął się ładować do środka nieznajomy.
- A ty po co tam leziesz? – warknęła Wiśnia.
- For fun! – odpowiedział obcy i po raz kolejny wyszczerzył zęby.

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Sasayaki Płeć:Kobieta
Dżabbersmok


Dołączyła: 22 Maj 2009
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
WOM
PostWysłany: 02-07-2010, 21:43   

Korytarze biurowe wbrew pozorom są pełne śmiercionośnej broni. Oczywiście pod warunkiem, że wiesz jak rozczłonkować kogoś plastikowym kubeczkiem. Lo nie wiedziała. Za to nie narzekała na niedobór wyobraźni. Tak więc, dzierżąc wieszak niczym lancę a korkową tablicę jak tarczę (wzmocnioną grubą warstwą ogłoszeń i zawiadomień) ruszyła w poszukiwaniu potwora-ducha mordercy z takim-wielkim-nożem!. Dorek za to miał ołówek i tak, należało się bać kogoś kto miał ołówek i trzy seanse "Mrocznego Rycerza" za sobą.

Skradając się najciszej jak tylko mogli, dotarli w końcu do pomieszczenia z wielką, ozdobną, dwudrzwiową, dębową szafą. Oczywistym pytaniem byłoby w tym momencie- po jaką cholerę w filharmonii stoi wielka, ozdobna, dwudrzwiowa, dębowa szafa? Ale to nie był moment na oczywistości, tylko na nielogiczne, irracjonalne pomysły i wnioski nafaszerowane wyobraźnią niczym sterydami, z których powstają tak dziwaczne twory jak potwory spod łóżka lub gołąbki bez zawijania. I właśnie nimi kierowała się Lo gdy dostrzegła kawałek szpanerskiej, naprawdę cool peleryny wystającej z pomiędzy drzwi wielkiej, ozdobnej, dwudrzwiowej, dębowej szafy.

-Dorek, chyba wiem kto się tam czai.- szepnęła do siedzącej jej na ramieniu sowy.

-Huh?- spytał ją szeptem Dorek.

-Tak, to Biała Czarownica. Przybyła z Narnii przez tę szafę, a dla niepoznaki ubrała się na czarno.

-Hu-hu.

-Tak, naiwna. Myślała, że jej nie poznam.

-Huhuu?

-Nie wiem... Może polejemy ją wodą? To ponoć rozcieńcza czarownice.

-Hu?

-Jak działa na zielone, to czemu nie na białe?

-Huhu...

Lo wzięła stojący na niedużym, ozdobnym, trójnogim, dębowym stoliku wazon z kwiatami. Wyjęła z niego bukiet margaretek i podeszła do szafy. Policzyła do trzech. Następnie jednym, bardzo szybkim ruchem otworzyła drzwiczki i chlustneła wodą na postać w pelerynie.

_________________
Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!

Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź blog autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
9349483
Vodh Płeć:Mężczyzna
Mistrz Sztuk Tajemnych.


Dołączył: 27 Sie 2006
Skąd: Edinburgh.
Status: offline

Grupy:
Alijenoty
Fanklub Lacus Clyne
PostWysłany: 04-07-2010, 02:22   

Krzak wychylił ostrożnie oczka spod stołu w restauracji i rozejrzał się dookoła. Zamieszanie, jakiego był przed chwilą mimowolnym świadkiem najwyraźniej minęło. Niewiele myśląc postanowił wykorzystać sytuację jak tylko się da i zręcznym fikołkiem wturlał się na stolik, po czym zajął się ucztowaniem na tym, co tam znalazł. Takich pyszności jego nibykorzonki nie miały okazji skosztować nawet w ojczyźnie - nie było go w domu zaledwie dwie godziny, ale gdzieś w swojej krzaczastej podświadomości wiedział, że to będzie raczej długa przygoda i wspomnienia o Dzikim Zachodzie zdążyły zasnuć się melancholijną mgiełką. Ucztując, rad z absolutnego braku uwagi, jaki aktualnie poświęcali mu... tak naprawdę wszyscy dookoła, krzaczorek siedział i dumał. W jego splotach zaczął formować się Plan.

***

Tymczasem Wolrad z zachwytem obserwował wywołany jego radosnym muzycznym voodoo chaos. Postanowił odwiedzić starego znajomego i traf chciał, że wpakował mu się na prawdopodobnie pierwszą od kilku dekad randkę. Nie miał jednak wyrzutów sumienia - co jak co, ale wspólny wróg powinien podziałać raczej jako katalizator. Zaproszenie na kolację na koszt firmy dla dwojga wraz z przeprosinami od dyrektora restauracji też nie zaszkodzi, zanotował w pamięci chowając do wewnętrznej kieszeni płaszcza włos nieszczęśnika. Z tego co się ostatnio orientował, Tuczywąs naliczał sobie takie premie, że jedna mała kolacja go na pewno nie zaboli, a czekanie kolejnych paru lat na to, aż któreś z gołąbeczków wreszcie zdecyduje się wykonać drugi krok nie uśmiechało się właścicielowi trumny.

Trochę żałował, że słowa o przywaleniu mu Tajfun rzucił trochę na wiatr. Brakowało mu trochę lekkiej przepychanki, a kiedy ostatnim razem wylądował Adalwinowi na świeżo ubranej choince, druh pokazał, że do bycia naprawdę wymagającym kompanem w bijatykach brakuje mu tylko trochę doświadczenia. Wolradowi przebiegł przez głowę obraz tej wcale uroczej dziewczyny opiekującej się poobijanym Tajfunem... Słabość do przypatrywania się romansom sprawiła, że przez chwilę rozważał nawet wywołanie tej bójki mimo wszystko i niemal pogodził się z myślą o dobrowolnym oberwaniu na tyle, żeby Adalwin wypadł w oczach młodej damy jak najpomyślniej... Ale nie, już dość ma złego pierwszego wrażenia do zacierania, a młodzi sami sobie poradzą.

***

Krzak siedział i dumał, trawiąc spokojnie ucztę. A gdyby tak udało mu się zaprzyjaźnić z jakimś nieco awanturniczym podmuchem wiatru? Mogliby razem pokierować swoimi losami! Albo... A może by tak znaleźć sobie jakiś podmuch-niewolnika? Nie będzie mu w końcu jakaś bezcielesna materia podsuwała własnych pomysłów jako równoprawnych z pomysłami Jego, Krzaka! Gdyby Krzak znał się nieco na teologii zapewne wywodziłby swoje pochodzenie od dalekiego płonącego kuzyna, którego słuchały miliony ludzi! Nie będzie mu byle wiatr rozkazywał! Oczo-pączki Krzaka zabarwiły się na czerwono, wyrosły nad nimi cierniowe srogie brwi dopełniające nowego imydżu. A Krzak siedział, dumał i dopracowywał swój plan przejęcia władzy nad światem. Nawet nie zauważył kiedy przeniesiono go do doniczki obok i podlano.

***

Cała trójka zaczęła cichutko skradać się wgłąb gmachu należącego do Orkiestry. Sekundy pełzły jedna za drugą, delikatne szuranie trumny o podłogę nie zdradzało nawet dziesiątej części tego, ile naprawdę ważyła, a oprócz śpiewu i cichutkiego szurania jedynym wyczuwalnym na granicy słyszalności dźwiękiem była wściekłość dziewczyny na tego chole...

*BUM*

Łoskot przypominający walącą się ścianę budynku aż wstrząsnął gmachem. Pękająca deska podłogi zawtórowała ze smutnym wyrzutem cichym trzaskiem.

- Dohohoho, to ze skradania nici. Się wzięła i wymsknęła... - stwierdził z radością Wolrad, spoglądając na Tajfuna i jego towarzyszkę, którzy w niemym osłupieniu, nieco przerażeni o stan własnych bębenków usznych świdrowali wzrokiem trumnę, spod której unosiły się kłęby kurzu, ślicznie podkreślając ciszę która nastała po tym nieludzkim huku.

Nic nie robiąc sobie z całego zamieszania Wolrad podniósł przód trumny i przeszedł obok zaczynającego kipić z wściekłości Tajfuna, po czym zniknąwszy z wdziękiem za rogiem chwycił trumnę w objęcia nie zważając na jej przytłaczający ciężar i z szerokim uśmiechem na twarzy rzucił się do ucieczki. Mniej więcej w tej samej chwili Tajfun bezbłędnie wyczuwając potrzebę chwili (a może kierując się innymi, bardziej osobistymi pobudkami, kto wie...) rzucił się w pogoń za winowajcą wszystkiego-co-złe, a w każdym razie psujem jego dzisiejszej randki.

***

Najedzony i napojony, Krzak wytoczył się dostojnie z restauracji. W zamyśleniu wpadł na słup ogłoszeniowy.

Nabór do Wielkiej Orkiestry... badabadabada, blablabla, niezrozumiałe ludzkie wodolejstwo... Adalwin Tajfun...

Krzak już miał się odtoczyć dalej, kiedy do niego dotarło... Tajfun? Mają tu prawdziwy tajfun?! Wspaniale! Krzak wczytał się głębiej w ogłoszenie, poszukując jakichś współrzędnych. Trzeba będzie ten tajfun znaleźć i zniewolić, tak, to doskonały początek opanowywania światów!

Tknięty przeczuciem, że to coś bardzo, ale to bardzo istotnego w ścieżce kariery, na którą zdecydował się parę minut temu, Krzak zaniósł się trzeszczącym śmiechem zwycięstwa.

***

Wybiegając w pędzie zza kolejnego zakrętu Wolrad w ostatniej chwili dostrzegł kolejną młodą damę, stojącą z pustym wazonem przed otwartą lekko szafą. Świadom, że za nic w świecie nie zdąży jej ominąć ani wyhamować mruknął "Swój do swego, może wszyscy przeżyją." i cisnął trumnę w prawo, wprost na szafę, a sam złapał damę w objęcia i przewrócił, starając się przyjąć na siebie impet upadku. Piskowi niewiasty zawtórował zaskoczony, przemoczony krzyk dobiegający z przewróconej i przywalonej trumną szafy.

- Wąskie... Korytarze... hehehehehe... - zaśmiał się nerwowo Wolrad pozorując zmieszanie. Tak naprawdę z minuty na minutę był tym wszystkim coraz bardziej zachwycony...

_________________
...
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Karel Płeć:Mężczyzna
Latveria Ruler


Dołączył: 16 Kwi 2009
Skąd: Who cares?
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 04-07-2010, 11:22   

Wolrad nie czekał długo. Zarzucił sobie Lo na ramię i dalej ruszył biegiem.
Tymczasem przewrócona szafa leżała tak przez chwilę. Bardzo krótką.
- RHAAAAAAGHHHHH! - wrzasnął zielonowłosy. Jednocześnie mebel rozpadł się w drzazgi które poleciały na wszystkie strony.
- Próbowałem być miły. Trzymałem nerwy na wodzy. ALE TEGO JUŻ ZA WIELE!
Dwa metry wkurzonego Mrocznego Lorda ( z cool peleryną) w 200-stu kilogramowej zbroi rzuciło się w pogoń. Wpadł z pomieszczenia i z niezwykłą szybkością zaczął biec korytarzami. Tajfun który był prawie przy studiu nagrań prawie wpadł na rozpędzoną smugę. Pokręcił zdziwiony głową po czym wszedł w tajemne przejście.

****

Lo będą przewieszona przez ramię miała doskonały widok.
- Khhhha! Biała Czarownica w przebraniu nas dogania.

- Hu-hu...-zahukała lecąca sowa.

-Jak to to nie czarownica?

- Huh...

- Evil Overlord? To prawie jak psychopata-z-takim-wielkim-nożem. Oni rozpuszczają się w wodzie?

-Huhuu. - to huknięcie miało zdecydowany zaprzeczający wydźwięk.
Na dźwięk tej konwersacji Wolrad odwrócił się na pięcie. Wreszcie będzie okazja do bitki!
- A więc jesteś....- nie dokończył. Rozpędzony niczym lokomotywa szermierz wpadł wprost na nich. Splątani ze sobą potoczyli dalej korytarzem.

- Hah!...oj - Tajfun który wyskoczył właśnie z tajnego przejścia by odciąć im drogę. Triumfalny okrzyk zamarł gdy dał się porwać i wchłonąć toczącej się kuli.
Ta potoczyła się dalej kilkoma korytarzami i ukazała się Wiśni....która...tak...też dała się porwać masie ciał.
Skłębieni "herosi" uderzyli w drzwi frontowe i wytoczyli się na ulicę. Traf chciał ze miasto w którym stała filharmonia było pofalowane niczym San Francisco. Grupa potoczyła po stromej ulicy i wpadła....do tramwaju. Motorniczy zdążył się tylko obejrzeć zanim został znokautowany. Nieprzytomny osunął się zwalniając dźwignię hamulcu bezpieczeństwa.. Niepowstrzymany już niczym tramwaj ruszył i rozpędzał się coraz bardziej. Nie mając nikogo kto mógłby nim kierować podskakiwał wyrzucając siebie w powietrze przy każdym uskoku. Rozpędzony wagon w końcu wypadł z szyn. Uderzył w ścianę jakiegoś długiego budynku, przejechał przezeń przy akompaniamencie huków i trzasków i wyjechał z drugiej strony. Ze szkieletem pterodaktyla na dachu i paroma rzeźbami i wazami w środku. Długa prosta pozwoliła wytracić prędkość, nie na tyle jednak by tramwaj nie wbił się przez szybę do restauracji. Traf chciał że był to ten sam lokal w którym jedli wcześniej Tajfun i Wiśnia. Wykolejony wagon zatrzymał się w kuchni. Karel który uderzył się najmocniej w głowę śpiewał na cały głos Inside The Fire. I rzeczywiście w pomieszczeniu zaczęło się zdrowo hajcować. Gaśnica która była w centrum płomieni wystartowała jak rakieta i zaczęła się obijać po całym pomieszczeniu. I strąciła kurek ze zbiorników z gazem.


BUM!


Gdy fragmenty cegieł opadły można było zobaczyć że nikomu nic się nie stało. Tymczasowo bo pierwszy podniósł się Karel.
- Mam ochotę coś zabić. A ZACZNĘ OD CIEBIE! - wrzasnął chwytając pierwszą osobę z brzegu.
- JAK SIĘ NAZYWASZ I KIM JESTEŚ!? - zielonowłosy wykrzyknął mu pytanie w twarz.
- A-Aldwin Tajfun. Agent Wielkiej Filharmonii Multiświata. - odpowiedział Tajfun słabo.
- A WIĘC TAJFUNIE PRZYGOTUJ SIĘ NA......co?
- Tajfun. Agent WOM-u.
- A tak. Przepraszam. Postawię pana. - odrzekł Karel zdając sobie sprawę że znalazł tego kogo szukał.
- Dziękuję.....- odpowiedział Aldwin i jak długi padł na glebę.

_________________
"So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Sasayaki Płeć:Kobieta
Dżabbersmok


Dołączyła: 22 Maj 2009
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
WOM
PostWysłany: 04-07-2010, 15:18   

Wszędzie walały się kawałki restauracji i resztki potraw. Na szczęście było późno więc nie było w niej klientów. Aldwin leżał zemdlony, z głową w polędwicy ze szparagami. Nad nim stał Ewil Ołwerlord z miną znaczącą "No, udało się!". Lo zaś leżała w poprzek mężczyzny, którego uznała za czarnego rycerza (ocalił ją od pana Ołwerlorda nie? To oczywiste, że musi być rycerzem). Do tego dochodziło też trzech kelnerów na trumnie i... gigantyczny nietoperz w budyniu. A, nie to tylko dziewczę o niecodziennym guście z miską na głowie.

Lo zgramoliła się z rycerza i podpełzło po mieszaninie gruzu i jedzenia do pana Tajfuna. Super. W końcu się z nim spotkała a on jest nieprzytomny! I gdzie, jak rany, jest Doroteusz? Pewnie skorzystał z zamieszania i ulotnił się do kafejki internetowej by przebembnić resztę nocy grając w darmowe MMORPG. Na jej koszt, oczywiście. Nie, to jednak nie był dobry biwak...

Nastała długa cisza. Ktoś rozgarnięty i opanowany powinien ją przerwać, proponując coś konstruktywnego. Lo nie była rozgarnięta- stuknęła więc tylko Aldwina w czoło szparagiem. Nie obudził się. Za to dziwnie ubrana dziewoja zdjęła z głowy budyń, otrzepała się z tynku i już miała coś powiedzieć (tak, ona chyba była rozgarnięta), ale dźwięk jej głosu ubiegły policyjne syreny. Chwila, moment i już byli w areszcie.

"No... przynajmniej nie tylko ja jestem teraz w piżamie." pomyślała dziewczyna. Zwyczajem aresztantów waliła blaszanym kubeczkiem w kraty. Ewil grał na harmonijce a Wolrad robił podkop łyżką.

-Cicho ma być!- krzyknął na nich sierżant, siedzący za biurkiem i bawiący się kluczami do celi, jak każdy, dobry, pilnujący więźniów klawisz.

-Bu.- skwitowała nakaz Lo.

_________________
Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!

Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź blog autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
9349483
Vodh Płeć:Mężczyzna
Mistrz Sztuk Tajemnych.


Dołączył: 27 Sie 2006
Skąd: Edinburgh.
Status: offline

Grupy:
Alijenoty
Fanklub Lacus Clyne
PostWysłany: 04-07-2010, 17:51   

Krzyk sierżanta zabrzmiał dla Wolrada niczym wyzwanie. Wyjął z rękawa więziennej piżamy flet (kiedy go tam schował?!) i zaczął cicho grać. Współwięźniowie popatrzyli na niego ze zdziwieniem, ale Wolrad jak zwykle podczas gry zdawał się nie zwracać uwagi na otoczenie. Po chwili rozległo się chrapanie sierżanta. Do muzyki Wolrada zaczęły się wkradać arabskie nuty i już po kilku taktach oniemiała z wrażenia Wiśnia z WTFem na twarzy obserwowała, jak jakiś zabłąkany dachowiec poruszając się na tylnych łapkach, z uniesionymi przednimi, kiwając się niczym zaklinana kobra kicał w kierunku drzwi niosąc w zębach klucze.

- Co ty u diabła teraz robisz... - zapytał podniesionym głosem zirytowany Tajfun, najwyraźniej nie dostrzegając kota. Głos rozproszył czar melodii, Kot upuścił klucze, popatrzył na wszystkich ze wstydem w oczach i czmychnął, a Sierżant spadł z krzesła na którym się sennie bujał i zaklął pod nosem.

Wolrad spojrzał na Alwina z wyrzutem, po czym wrócił do kopania podkopu łyżeczką.

_________________
...
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
moshi_moshi Płeć:Kobieta
Szara Emonencja


Dołączyła: 19 Lis 2006
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Status: offline

Grupy:
Alijenoty
Fanklub Lacus Clyne
WOM
PostWysłany: 04-07-2010, 23:02   

- Banda debili – skwitowała całą sytuację Wiśnia.
Była wściekła, chyba jak nigdy dotąd i miała ochotę mordować, zwłaszcza pomylonych, tyrolskich mariachi i nawiedzonych cosplayowiczów. Co jak co, ale nie miała ochoty spędzić reszty życia w więzieniu przez stadko męskich pantofelków.
- Adalwinie Tajfunie, bądź mężczyzną, rusz szanowne cztery litery i zrób coś z tym bałaganem! – zażądała stanowczo.
- Dlaczego ja?!
- Bo jesteś cholernym prawnikiem i to podobno dobrym!
- Hmm, w zasadzie dlaczego by nie spróbować… Hej, strażnik!
- Czego tam? – odpowiedział znużonym głosem oficer.
- Chciałbym skorzystać z telefonu, mam do tego prawo!
- Dobra, już dobra…
Klucz zazgrzytał w zamku i Tajfun mógł poczuć powiew wolności, co prawda tylko chwilowo, ale zawsze to coś. Zrezygnowany, zły i głodny doczłapał do telefonu i wykręcił jedyny numer, jaki w tej chwili pamiętał i był to numer Akorda. To był błąd, duży, ale w tej chwili było mu wszystko jedno.

***

- Czy wyście OSZALELI?! – Akord nie krył zdenerwowania. – Ja rozumiem Wolarda, nigdy nie był normalny, czy tego typka w pelerynie, też zdrowo nie wygląda, ale TY Adalwinie?! Rozwaliliście pół filharmonii i miasta, narobiliście burdelu, że proszę siadać, a potem jak gdyby nigdy nic zadzwoniliście po szefa. Oczywiście, bo on posprząta! A w życiu! Zapłaciłem kaucję, przeprosiłem za was, a teraz mam zamiar się mścić! Ty, kochany Tajfunie, jako iż nie jesteś najbiedniejszy, zapłacisz za wszystkie szkody i wystosujesz listy z przeprosinami do osób pokrzywdzonych. Szanowny Wolard i pan w pelerynie naprawią każdy drobiazg, który zepsuli i nie chcę słyszeć nawet słowa skargi! I nie ma używania magii, będziecie tyrać jak każdy, klasyczny rowokop! Panie… No tak, na dach je nie wyślę, a poza tym akurat one niewiele tu zawiniły, cóż… Wiśnia i ta młoda dama mają obowiązek zakupić nową szafę na nuty… Tak, to rozwiązuje sprawę. A teraz dobranoc wszystkim, trzecia nad ranem to wyjątkowo nieludzka godzina, a ja nienawidzę zmartwychwstań… - wściekły dyrygent odwrócił się na pięcie, trzasnął drzwiami i tyle go widzieli.
- Cholibka, to chyba nie jest najlepszy moment na rozmowę w sprawie pracy? – nieśmiało zapytała Lo.
- Nie, zdecydowanie nie. – odpowiedziała jej zmęczona Wiśnia. – Czas spać, nie wiem jak panowie i nie interesuje mnie to zbytnio, ja idę do domu, mam dość wrażeń na dzisiaj…
Lu, masz gdzie spać?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Dobra, przygarnę cię póki co, mam nadzieję, że lubisz koty…

Chaos, terror i zniszczenie dalej stali jak słupy soli i myśleli nad tym, co powiedział Akord. I nawet Wolardowi nie było do śmiechu, zakaz używania magii bardzo go zabolał. Pocieszał go jedynie fakt, że pewnie teraz Tajfun pluje sobie w brodę, że nie pozwolił mu dokończyć sztuczki z tańczącym kotkiem.

***

Przed drzwiami do kamienicy toczył się niewielki Krzak, harfistka kopnęła go z całej siły, klnąc przy tym okrutnie. Biorąc pod uwagę ciążące nad nią fatum, nie zostało jej nic innego jak wykorzystać TEN sposób by usidlić pracodawcę i nie była z tego powodu szczególnie szczęśliwa. Powłócząc nogami, wlazła na ostatnie piętro, otworzyła drzwi i wpuściła równie zmęczoną towarzyszkę. Oktawian tylko na chwile wyjrzał z saloniku, ale widząc minę swojej pani, szybko wrócił do swoich spraw. Wiśnia pościeliła łóżko w pokoju gościnnym, zaparzyła dwa kubeczki aromatycznej herbaty z sokiem malinowym, spokojnie poczekała aż Lo wygramoli się z łazienki i zajęła jej miejsce w staromodnej wannie. Potem szybko wbiła się w piżamę i wczołgała się pod kołdrę. Lo już dawno smacznie spała.
- Oktawian, do jasnej cholery, odłóż już tą wiolonczelę! – krzyknęła na dobranoc.
- …Tak, panienko… - odparł kocur i podreptał wygrzać nogi swojej pani.

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Vodh Płeć:Mężczyzna
Mistrz Sztuk Tajemnych.


Dołączył: 27 Sie 2006
Skąd: Edinburgh.
Status: offline

Grupy:
Alijenoty
Fanklub Lacus Clyne
PostWysłany: 05-07-2010, 04:25   

Wolrad szedł z marsową miną i ciągnął za sobą trumnę, która zdawała się ciążyć bardziej niż zwykle. Tyrać jak zwyczajny człowiek? Rozumiał podkop łyżeczką, to było fun, ale bawić się w trzyosobową ekipę remontową? Humoru nie poprawiał mu fakt, że już trzy razy przerażeni mieszkańcy na widok jego wyrazu twarzy wzywali po niego policję. Tyle dobrego, że funkcjonariusze bali się podejść na bliżej niż 10 metrów, miał na jakiś czas dość mundurowych.

Wszystko zapowiadało nie najlepszy koniec tego, trzeba przyznać, cudownego dnia. Wtem szelmowski uśmiech ukradkiem wpełzł na groźne oblicze Wolrada.

- Witaj, przyjacielu! - zagadał wesoło do nosiciela.
- Hej - odpowiedział bez szczególnego entuzjazmu zmęczony nadchodzącą pracą wędrowiec. Zaraz jednak uniósł lewą brew - Skoro tu jesteś, znaczy na mojej twarzy (i jezu, jak dobrze że nikt mnie teraz nie widzi, jeszcze pobytu u czubków by brakowało...) to znaczy, że już coś zdążyłem uknuć, tylko jeszcze sobie z tego nie zdałem sprawy...?
- Bingo. Widzisz tamtą sekwoję? - zapytał uśmiech. Po chwili uśmiech i Wolrad stali się znów jednym stworzeniem. Nie zastanawiali się, co robiła dwustumetrowa sekwoja w środku takiego miasteczka i przystąpili do działania.

***

Wiśnia przewróciła się z boku na bok. Potężny grzmot rozbudził ją odrobinę, ale nie na tyle, by otworzyła oczy. Cholera, piękne zwieńczenie dnia, nocna burza. Nawet się wyspać nie moooOOO - wewnętrzny monolog przerwał jej drugi, znacznie głośniejszy grzmot, któremu zawtórowało małe trzęsienie ziemi.
- Co u licha...?

***

To było doskonałe dzieło. Wolrad nawet nie próbował policzyć, ile pieczeni udało mu się właśnie upiec na jednym pożarze, ale był pewien, że zabrakłoby mu palców. Przyglądał się wspaniałej instalacji którą w myślach zatytułował Naturą Urbanistyczną, czyli dwustumetrowej sekwoi, która uległszy namowom siekiery wichrzyciela postanowiła się na chwilę położyć. Traf chciał, akurat na gmachu Orkiestry. Kompozytor i główna gwiazda tej symfonii chaosu dzierżył w rękach oprócz narzędzia zbrodni dwie koperty i napawał oczy niesamowitym, inspirującym widokiem. Po chwili stwierdził, że nie wolno marnować okazji i odłożył na bok siekierę i listy, po czym wyjął z trumny swój przepiękny kontrabas i dopełnił dzieła zniszczenia potężnym, dramatycznym utworem. Dźwięk, jak zwykle gdy grał w chwilach uniesienia, potoczył się basowym dudnieniem po okolicy, budząc najstarsze zakamarki domów i zrywając z łóżek tych, których nie obudził jeszcze łoskot katastrofy.

W tym samym momencie ze zniszczonego budynku wybiegł Akord. Minę miał zrezygnowaną, po takim dniu jeszcze jakaś katastrofa. Widać nie tylko ludzie go nie lubili, świat także uznał że warto mu dokopać. Tak myślał, dopóki nie usłyszał potężnego brzmienia kontrabasu Wolrada. Przez chwilę go zamurowało - bo co jak co, ale talent to Wolrad miał - zaraz potem jednak zrezygnowanie ustąpiło wściekłości. Jak by mu nie było mało wcześniejszych awantur! To na pewno jego sprawka! Już ja mu pokażę!

- Co to do cholery ma być?! Tym razem, to przegiąłeś, nawet na swoje standardy!!! Czy ty masz pojęcie, ile czasu, pieniędzy, pracy... Jezu słodki... - Tymoteusz Akord złapał się za głowę w geście rozpaczy, dopiero z zewnątrz doceniając pełnię zniszczenia dokonanego przez kontrabasistę.
- Wyluzuj, Tymek. Odwaliłem kawał pracy, jak mówiłeś, czysto robotniczej. W tym wypadku robotnika leśnego. A tu masz wniosek, gotowy do wysłania w dwóch kopiach do UNESCO i Unii Eurogwiezdnej. Wniosek o odszkodowanie za straty wywołane katastrofą naturalną. W ten sposób za jednym zamachem mamy załatwiony i dach i pękniętą deskę, a pewnie jeszcze parę innych rzeczy! Nieźle, co? - Wolrad wyszczerzył zęby w pełnym dumy grymasie. W pierwszej chwili czysta, nieskrępowana głupota tego planu przytłoczyła dyrygenta tak, że nie był w stanie się nawet odezwać. Chwilę później ciągnął za kołnierz chichoczącego Wolrada, który ciągnął za sobą trumnę, do której nie wiedzieć czemu przyczepił się Krzak. Kipiący od pełnego spektrum ludzkich i roślinnych emocji pociąg zmierzał do mieszkania Tajfuna.

***

- ... i ten błazen pokazuje mi TO i myśli, że wszystko w porządku! - zakończył opowieść Akord, z trzaskiem rzucając na stół lekko zmięte wnioski. Tajfun mając w pamięci wydarzenia poprzedniego wieczora wolał nie narażać się na zetknięcie z gniewem Tymoteusza, nawet jeżeli nie był to gniew wycelowany bezpośrednio w niego, toteż zagłębił się w lekturę.
- Ty wiesz - zaczął nieśmiało - że to ma szansę wypalić? - Akord, kompletnie zbity z tropu zamrugał.
- Ale... Jak... To znaczy...
- Oczywiście - wszedł mu w słowo Wolrad - że ma szansę. Nawet dużą. Taki był plan. Możesz nie pochwalać moich planów, ale sam powiedz, czy kiedykolwiek się nie powiodły?
- Chociażby wtedy, kiedy znokautowałeś kierowcę autobusu, bo przy lodziarni nie było przystanku? Noga opadła mu na pedał gazu i zatrzymaliśmy się na ścianie dobre osiem przystanków dalej... - odparował czujnie Alwin
- Albo wtedy, kiedy zamurowałeś wejście do lochu od wewnątrz, zamykając się ze strzygą na trzy tygodnie? - dorzucił Akord
- Ale przecież ostatecznie strzygę odczarowałem...
- Tak, niszcząc ładunkiem wybuchowym pół zamku...
- Ale odczarowałem!
- ...który miałeś od potwory uwolnić! A nie wiem, czy "odczarowanie" to dobry termin, kiedy strzyga z przerażeniem zgodziła się stać na powrót księżniczką, byle tylko uwolnili ją od Twoich prób odczarowania!
- Detale! Detale! Liczy się efekt! A zamek był brzydki, nowy jest o niebo ładniejszy! - przekrzyczał ich Wolrad - Poza tym to przeszłość. Tu wystarczy trochę voodoo, żeby rzeczoznawcy zobaczyli to co mają zobaczyć i voila, masz śliczny, błyszczący gmach dla orkiestry, z nowym kontrabasistą w pakiecie! Nawet Alwin przyznał, że to ma szanse się udać!
- Nowym kontrab... Czekaj! A co ja mówiłem o zakazie używania magii?! Jakie voodoo?
- Słuchaj, Tymoteuszu, może nie czas na ślepe trzymanie się kar, kiedy stoimy przed taką okazją...? - zaproponował nieśmiało Tajfun. Miał wystarczająco dużo do łatania w osobistych relacjach z Wiśnią i jemu też nie uśmiechały się robótki remontowe. Był środek nocy, Alwin był mocno zaspany, a wrogość do Wolrada jakoś się ulotniła gdy uświadomił sobie, że jadą na tym samym wózku. Jeżeli okaże się, że z panną Wiśnią jakimś cudem się uda, to kto wie, może nawet wybaczy wszystko temu szerzycielowi chaosu...
- No, to jak doszliśmy do porozumienia, to czas się zdrzemnąć! - Wolrad klepnął w plecy nieco osłupiałego Akorda i zaciągnął trumnę do sypialni Adalwina, który na szczęście miał w salonie bardzo wygodną wersalkę, a w tej chwili było mu szczerze wszystko jedno. Spaaać!
Poza tym, znając Wolrada, pewnie i tak zastawił drzwi trumną.
Krzak przycupnięty pod oknem przysłuchiwał się i snuł mroczne plany.

_________________
...
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Karel Płeć:Mężczyzna
Latveria Ruler


Dołączył: 16 Kwi 2009
Skąd: Who cares?
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 05-07-2010, 04:56   

- Wy dwaj nigdzie nie idziecie.. - powiedział Karel który wyrósł jak z podziemi.
Jego ręce opadły na karki Akorda i Tajfuna i podniosły ich z ziemi. Przeszedł się z nimi kawałek dopóki nie znalazł salonu. Szermierz delikatnie ale stanowczo posadził ich na sofę. Pierwszy zareagował Akord.
- Co to ma znaczyć?! Miałeś reperować gmach....
- JESTEM KAREL RAIYAMI KRÓL ILYJI, BÓG SZTORMÓW I DESZCZÓW I NAJTĘŻSZY MIECZ W MULTIŚWIECIE. MOGĘ CI ODGRYŹĆ GŁOWĘ NA DWIEŚCIE SPOSOBÓW NĘDZNY ŚMIERTELNIKU!!! - wyraz twarzy zielonowłosy miał wprost straszny. Na zewnątrz huknął piorun. Dla Karela pogoda zawsze miała wyczucie czasu.
- Łał.....- Akord spojrzał się bezradnie na Tajfuna, nie miał pojęcia co z tym facetem zrobić. Czy to wariat czy mówił prawdę? Aldwin wstał. W tej chwili dwie rzeczy podpowiadały mu co robić: żyłka do interesów i......żyłka do interesów.
- Eeeem prosimy o wybaczenie...ummm Wasza Wysokość. Nie wiedzieliśmy kto zawitał w nasze skromne progi.
- I tak miało być. Wiecie jak trudno jest utrzymać całe imperium w tajemnicy?- zapytał, a po chwili dodał. - Nieistotne. Bardziej mnie interesuje czy potrafilibyście zagrać TO. - sięgnął do kieszeni i rzucił na stół płyty Nightwisha i Dragonforce.
- Eeeeemm tak oczywiście. Ale widzi pan mamy napięty harmonogram....-zaczął wkręcać się Tajfun. Przerwał gdy jedyne w swoim rodzaju <PAC> rozległo się w pomieszczeniu. Aldwin patrzał zdumiony na dziesięć milionów leżacych na stole a jednocześnie jego palce szybko liczyły banknoty, bo również i one nie mogły uwierzyć w to szczęście.
- C-co to jest? - zapytał zaskoczony.
- Zaliczka. - odrzekł krótko Karel. A na odgłos kroków za plecami odwrócił się.
To był Wolrad którego szermierz zaczął lustrować uważnym spojrzeniem.
- A ty to kto?! - zapytał uprzejmie.

_________________
"So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"


Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 05-07-2010, 16:50, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Squaerio Płeć:Mężczyzna
O RLY?


Dołączył: 05 Cze 2010
Skąd: mieć na to wszystko czas?
Status: offline

Grupy:
WOM
PostWysłany: 05-07-2010, 10:49   

Czarodziej tylko i wyłącznie z grzeczności nie mógł odrzucić tego zaproszenia. Doskonale zdawał sobie sprawę, że żaden normalny (albo i nie) człowiek, nie spuści z oczu zadłużonych i praktycznie incognito person. Po drodze do wyjścia z filharmonii, Squaerio dostrzegł jeszcze tablicę ogłoszeń w jednym z korytarzy. Za sprawą wywieszonej tam notatki, w głowie zapaliła mu się jasna żaróweczka. Zrozumiał, iż dyrygentowi nie chodziło raptem o sam dach, na którego naprawę rzekomo i tak mieli jakieś środki. WOM w trybie pilnym poszukiwał też muzyków do orkiestry, bez znaczenia czy byliby to muzyczni wirtuozi, czy też brzdąkające jelenie. Oby tylko potrafili równo grać. Kuśtykając za Akordem, już układał swój plan działania.

*


Delektując się szarlotką, którą za zgoda pani domu - w ramach wdzięczności za dach nad głową - upiekł w jej kuchennym piekarniku, wyglądał przez okno gościnnego pokoju. Miasto za szybą swoimi kolorowymi światłami stawiało twardy opór niecnej ciemności, która z oślim uporem, każdej nocy, niestrudzenie atakowała pokręconą metropolię.
- Nie mogę pozwolić sobie na zaciąganie tego typu przysług w ilościach hurtowych. Pieniądze od Oswalda za wykonanie mapy Erionu powinny dojść już jutro. Gwendolyn z całą pewnością tego dopilnuje. Na remont pewnie będzie za mało, ale przynajmniej będę mógł wynająć sobie jakieś mieszkanie. Swoją drogą - wymawiany półgłosem monolog przerwał na chwilę, aby opróżnić zawartość porcelanowej filiżanki. - Może warto będzie zatrzymać się tu na chwilę. Ta filharmonia zdaje się być całkiem zabawna. Nigdy jeszcze nie dawałem koncertu, już samo myślenie o tym jest nadzwyczaj elektryzujące. Bardzo możliwe, że spotkam w końcu jakiś normalnych, wrażliwych i przede wszystkim miłych ludzi. Tak... powinno być zabawnie.
Mężczyzna ostatecznie zasnął na siedząco w fotelu, nie docierając nawet do łóżka. Nie słyszał też, jak po otrzymaniu w środku nocy nieoczekiwanego telefonu, gospodarz w białej furii opuszcza domostwo.

*


Pod wpływem gwałtownego trzęsienia ziemi, świat wokół powywracał się do góry nogami (zaraz, to świat ma nogi?). Dosłownie. Gdy mag otworzył swoje zaspane jeszcze oczy, w akrobatycznej pozie leżał na ziemi. Jakimś niewyjaśnionym zrządzeniem losu, mebel na którym chwilę temu jeszcze siedział, teraz zasiadał na jego własnych plecach.
- Co do... - chciał zapytać, chociaż i tak nie było tu nikogo, mogącego na to pytanie odpowiedzieć.
Podniósł się z podłogi i poprawił przekrzywione na nosie okulary. Słysząc z zewnątrz donośne krzyki, naprędce ubrał się w świeży zestaw ubrań i chwytając w dłoń parasol, poddał się popularnej tu i ówdzie, defensteracji. A po cóż był ten parasol? Sq był skłonny przysiąc, że słyszał przynajmniej jedno uderzenie gromu. Na wypadek burzy, warto mieć osłonę przed niespodziewanym deszczem.
Co do rzeczy niespodziewanych zaś...

*


Zastygły poetycko w bezruchu, w teatralno karykaturalnej wręcz pozie, z szeroko otwartymi ustami i groteskowym wyrazem twarzy. Cóż za talent! Z takimi umiejętnościami, mógłby nawet znaleźć zatrudnienie jako parkowy pomnik (chociaż perspektywa stania się celem złośliwych gołębi nie była warta żadnej ceny). Jakież ukryte zdolności jest w stanie z człowieka wydobyć głęboki, twardy i zawsze nagły szok. Gdy osłupienie po kilku chwilach ustąpiło, czarodziej najpierw zerknął w dół ulicy, wzdłuż tramwajowego torowiska. Kilka znajdujących się nieopodal budynków w ciągu kilku godzin doczekało się nowego systemu wentylacyjnego. Przez kilkumetrowe wyrwy w ścianach można było nawet z oddali przejrzeć na wylot. Gdy wzrok powędrował raz jeszcze na to, co tak dogłębnie poruszyło serce podróżnika, ten skamieniał po raz wtóry.
- Może i trochę uszkodziłem dach, ale ta sekwoja leżąca na filharmonii, to już zdecydowanie nie moja zasługa. Swoich łap do tego nie przyłożyłem!
Na ziemię sprowadziły go dobiegające zza rogu wrzaski. Jeden z tych głosów ciekawski turysta rozpoznał bez pudła, choć po raz pierwszy usłyszał go ledwo kilka godzin wcześniej.

*


Z dzierżoną w dłoni filiżanką znakomitej czerwonej herbaty, zasiadł na jednej z ulicznych latarni i wpatrywał się w okna jakiegoś domu. Na skrzynce pocztowej widniało wprawdzie nazwisko - Adalwin Tajfun - i nawet gdzieś je już chyba słyszał, ale zaabsorbowany scenkami w owym mieszkaniu się rozgrywającymi, postanowił swoje gdybanie odłożyć na później. Oświecenie przyszło natomiast stosunkowo szybko, bo już z chwilą ujrzenia pośród awanturników lokalu swojego dobroczyńcy, maestro Akorda. Rozkoszując się smakiem parującej Pu-erh, z zainteresowaniem obserwował przedstawienie. Wspomniani wyżej dwaj mężczyźni, podpierający się o gigantyczną trumnę tajemniczy osobnik (czy nie był to czasem ten poszukiwany, szalony tyrolski mariachi?), niezidentyfikowany miłośnik leśnej głuszy i wojskowych konserw (nie oszukujmy się, któż inny byłby na tyle niepoważny, aby farbować sobie włosy na zielono, czy dać się porą letnią zakuć w blaszaną zbroję?), oraz przycupnięty przy parapecie złowrogi krzak, żywiołowo dyskutują. No dobra, krzak może i nic nie mówił, ale jego posępne knujstwo mrocznych planów było wystarczającym powodem, aby zwrócić na niego uwagę. Czarodziej napawając się aromatem swojego boskiego napitku mruczał tylko pod nosem.
- Wiedziałem, że będzie zabawnie... jednak z marzeniami o spotkaniu tu ludzi normalnych, mogę się chyba pożegnać.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Vodh Płeć:Mężczyzna
Mistrz Sztuk Tajemnych.


Dołączył: 27 Sie 2006
Skąd: Edinburgh.
Status: offline

Grupy:
Alijenoty
Fanklub Lacus Clyne
PostWysłany: 12-07-2010, 21:24   

Karel napisał/a:
- A ty to kto?! - zapytał uprzejmie.


Wolrad obrzucił zielonowłosego przybysza zimnym spojrzeniem.

- A, no tak. Biała czarownica, czy jakoś tak. No ale pospać to tu sobie najwyraźniej nie pośpię.

To powiedziawszy wyniósł trumnę omal nie zahaczając o framugę drzwi (co skończyłoby się pewnie tragicznie dla już kolejnego elementu miasta który miał nieprzyjemność poznać bliżej trumnę Wolrada). Po chwili zastanowienia poniuchał trochę i jak po sznurku udał się w kierunku Leża Batmana, czy jak tam się zwało aktualne miejsce pobytu tej uroczej dziewuszki przypominającej nietoperza. Co jak co, ale spanie u *obcych* to zdecydowanie ostateczność, pomyślał, więc najpierw postanowił obskoczyć wszystkich przyjaciół w okolicy.

Krzak już miał zapłonąć, ale spojrzał na siedzącego na latarni maga i porzucił pomysł.

_________________
...
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Koranona Płeć:Kobieta
Morning Glory


Dołączyła: 03 Sty 2010
Skąd: Z północy
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 13-07-2010, 13:15   

Akord westchnął, ale nie było to jego typowe westchnięcie podkreślające wyższość intelektualną jego nad ewentualnymi rozmówcami. Westchnięcie to było wyrazem zmęczenia, a dyrygent nagle wydał się jakiś stary. Odprowadził wzrokiem Wolrada (skrzywił się, gdy framuga drzwi znalazła się w niekorzystnej sytuacji) usiadł nieco wygodniej i posłał Tajfunowi znaczący wzrok, mówiący "odłóż te pieniądze i na razie się nie odzywaj". Karel czekał na odpowiedź - atmosferę można było ciąć nożem.
- Po pierwsze - odezwał się w końcu dyrygent - szanowny królu Ilyji - wszystko wypowiadał bardzo wyraźnie i nazbyt podkreślał niektóre słowa - muzyka to delikatna dama, której nie zdobędziesz ani groźbą ani pieniędzmi, a ty (kiedy przeszli na ty?) jako mężczyzna powinieneś coś o delikatnych kobietach wiedzieć.

Karel już miał w złości powiadomić, że co jak co ale na kobietach to on się zna, kiedy do salonu wszedł mały, chudy blond chłopiec. Zaspanym wzrokiem spojrzał na wszystkich dookoła i odezwał się znudzonym głosem;

- Mama pyta, czy jak już robicie cyrki o tak koszmarnej porze, to czy chcecie kawy.
- Tak synek - Akord spojrzał na Karela i spotkał się z aprobatą - przynieś trzy.
- A, i jeszcze mówi, ze jak wrócisz do domu, to chce z tobą na poważnie porozmawiać.
- Tak, tak <westchnięcie> idź już. Ja muszę załatwić jeszcze kilka spraw.

Mężczyźni odprowadzili wzrokiem chłopca. Gdy ten tylko zniknął Akord kontynuował.

- Co do koncertu, nie ma sprawy, to nasza pasja i praca. Ale warunków nie trzeba uzgadniać tak agresywnie. Tajfun.
- Tak? - zachrypłym głosem odezwał się Alwin.
- Ty idź załatwić sprawę odszkodowania i dotacji na odbudowie filharmonii. dopytaj też o te znisz... - Tymoteusz na chwile schował twarz w dłoniach - zniszczenia; restauracji, ulic, wszystkiego, co Wolrad i nasz szanowny król - tu stanowczo spojrzał na Karela - zdołali zniszczyć. Powiedz, że oczywiście WOM za wszystko zapłaci.
- Ale już teraz?
- Tak, już teraz - dyrygentowi mignęły sceny z przeszłości - liczę na twoje umiejętności.

Tajfun uśmiechnął się, pierwszy raz od momentu spotkania z Wiśnią. i wtedy właśnie ukuło go wspomnienie, że nie dokończyli kolacji, a nóż a widelec już nie będą mieli okazji... Odpędził od siebie tę myśl, zabrał kilka rzeczy z biurka i wpakował do walizki. Na szybko ogarnął swój wygląd i wyszedł. W biurze zostali tylko Akord i Karel.

- Co do repertuaru... Zagranie go będzie wymagało oddzielnej aranżacji, dodatkowych prób, nowej partytury. Będzie to wymagało dużo pracy, skupienia a przede wszystkim spokoju - przerwa na westchnięcie - którego jak na razie chyba nie zaznamy. Po pierwsze nie zaczniemy prób póki filharmonia nie zostanie naprawiona. nie ważne ile dostaniemy pieniędzy - spojrzał stanowczo na zielone - potrzeba nam ludzi, rąk do pracy teraz.

Ta sugestia zawisła przez chwile w powietrzu. Powisiała a potem podleciała siadając obok Krzaka,który z zaintrygowaniem spojrzał na nią i zaczął snuć plan wykorzystania jej w podbiciu świata. Krzak zaśmiał by się złowieszczo ale nie chciał przerywać panującej w biurze ciszy.

***

Tym czasem na siedzącego na latarni Sq patrzyła z dołu para ciemnych, zaspanych oczu. Mag też patrzył w te oczy, nieco znajome oczy i ta na patrzeniu minęło kilka dobrych chwil.
- Mama pyta czy chcesz zejść pomóc robić kawę i poczęstować się śniadaniem i nie to nie jest sugestia - wyrecytował mały akord w zawrotnym tempie.
- Jasne, jak tylko zejdę z latarni.

Mały Akord uniósł brwi i obrzucił maga zdziwionym spojrzeniem. z taka miną oddalił się do domu. Mag patrzył za nim dopijając resztki zimnej już herbaty.

_________________
"I like my men like I like my tea - weak and green."


Ostatnio zmieniony przez Koranona dnia 13-07-2010, 20:00, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
408121
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 3 z 5 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group