FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 11, 12, 13  Następny
  Kampania MAC na ziemiach Gondoru
Wersja do druku
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 04-02-2009, 00:42   

Granie na nerwach Drieli było złym pomysłem.
- O, czyżby nie spodobały ci się porządki? - patrzyła na niego przez zwężone gniewem oczy. - A może zdecydowałeś się w końcu skończyć z gierkami akurat teraz, kiedy zaczęłam się dobrze bawić? Zdaje się, że bawienie się zdobyczą miewa pewne efekty uboczne...
Tak, zdecydowanie złym pomysłem.
- Może trzeba było od razu zaprosić mnie do jakiejś miłej komnaty na dole? - wycedziła lodowato. - Nie mogę się doczekać. Z Kelebrimborem też się tak bawiłeś?
- Kelebrimbor?A co on ma z tym wspólnego?
- Wiesz, w ten sposób do niczego nie dojdziemy. Przede wszystkim nie będziemy rozmawiać na stojąco, gdzieś w którejś z komnat musi być coś do siedzenia (faktycznie, było - krasnoludzkie krzesła z okresu Durina III - nie przypominał sobie, by wcześniej takie widział w którejś z komnat Wieży).
- Ale...
- To skoro rozwiązaliśmy ten problem... Może byś jednak usiadła? Ile razy mam ci to powtarzać? No, wreszcie...
- To skoro rozwiązaliśmy ten problem, może mi wyjaśnisz łaskawie co właściwie wyprawiasz? Rozumiem, rzeczywiście zabawa z denerwowaniem ciebie to był głupi pomysł i za to cię szczerze przepraszam, ale to chyba jeszcze nie powód by wpadać w histerię? Nie, nie zaprzeczaj, przecież widzę w jakim stanie jesteś. Nie dałem ci chyba powodów do aż takiego przerażenia? A może to ktoś z moich podwładnych? Wydawało mi się że dałem im wyraźne instrukcje że mają cię zostawić w spokoju... Jeśli któryś próbował cię straszyć...
Dlaczego ona się tak dziwnie patrzy?
- Nie, nie, wręcz przeciwnie. - słabym głosem odpowiedziała Driela. - Twoi słudzy byli bardzo pomocni.
- No to ja już zupełnie nie rozumiem, co ci się stało...
- Wiesz, twoje zwyczaje bynajmniej nie są dla świata tajemnicą, choć niespecjalnie wiele osób miało okazję przeżyć wizytę w twojej siedzibie.
Co to za pogłoski? Przecież jakbym miał zabijać każdego kto tu wejdzie, to dawno by mi się podwładni skończyli... Poza tym, o jakie zwyczaje jej chodzi?
- Przyznaję, że moja siedziba najlepszą sławą się nie cieszy, ale to chyba jeszcze nie powód do obaw? Jesteś tu przecież pod moją opieką... I właściwie o jakie "zwyczaje" ci chodzi?
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Driela patrzyła, jakby powiedział właśnie coś bardzo głupiego, Sauron stwierdził jednak, że lepiej nie prosić o wyjaśnienia - zresztą, znając ją, pewnie się jeszcze dowie.
Po chwili ciszy królowa Lorien przeszła do werbalnego natarcia.
- Ile osób zginęło, bo bawisz się w wojnę? i ile dlatego, że ośmielali ci się sprzeciwić? daj sobie spokój z gierkami, bo to się naprawdę nudne robi.
A kto tu się bawi?
- ...Wydawało mi się, że ostatnio coś mówiliśmy o zawieszeniu broni... - delikatnie przypomniał Władca.
- ...O? Od kiedy postanowiłeś dotrzymywać danego słowa? - w głosie Galadrieli wyraźnie było słychać specjalnie podkreślane zdziwienie. - Czy tobie naprawdę się wydaje, że skoro obudziłeś się po tysiącu lat, to nikt nie pamięta, co robiłeś wcześniej?

Jasne, i zaraz wyjdzie, że wszystko to tylko i wyłącznie moja wina...
Rozmowa zaczęła zbaczać zdecydowanie w złym kierunku. Driela powoli się rozkręcała, a Sauron był pewny, że w tym tempie naprawdę niedługo zostanie obarczony winą za wszystkie problemy Śródziemia - a przecież zachowanie "drugiej strony" wcale nie było lepsze.
- Masz może na myśli obronę przed Gil-galadem i Elendilem, którzy zaatakowali mnie i oblegali w mojej własnej wieży przez wiele lat? Przypominam, że tamtej wojny ja nie zacząłem. Rozumiem, że mogli uważać, że "atak uprzedzający" jest dobrym wyjściem - w końcu, przyznaję, pierwszą wojnę 5 tysięcy lat temu najprawdopodobniej wywołałem ja (choć szczerze mówiąc nie pamiętam tego okresu najlepiej), ale wiesz, w ciągu tych lat, oprócz Ar-Pharazona nikt nigdy nawet nie próbował ze mną negocjować.
Choć właściwie to negocjacjami bym tego co zrobił ten Numenoryjski arogant nie nazwał.

- Trudno negocjować z kimś, kto próbuje podbijać sobie świat podstępem, opanowując umysły dzierżycieli pierścieni, i nasyła na Śródziemie hordy stworów ciemności - zagrzmiała wypowiedziana dumnym i oskarżycielskim tonem odpowiedź.

A gdzie miałem armie rekrutować, w Valinorze?
- To wyście mi ten pomysł z pierścieniem podsunęli, sam bym na to nie wpadł. Jak zresztą pokazała historia, był to pomysł głupi, a nawet bardzo głupi. Po co komu kontrola nad innymi pierścieniami, jeśli przy okazji rozum traci?

- Nawet, jeżeli naprawdę oskarżenie o wykucie pierścienia początkowo nie było prawdą, to to, co potem zrobiłeś...

- Wiesz, gdy doszedłem mniej więcej do siebie było już nieco za późno na rozmowy i wyjaśnienia.
A zachowania niektórych osób sugerowały, że mogło być za późno nawet na samym starcie

- ...Znaczy, lepiej było zabijać dalej?

Westchnął ciężko
- Potem to już się tylko broniłem. Chyba nie odmówisz mi prawa do obrony?

- Nie, ale... ale skoro mogłeś doprowadzić do czegoś takiego z powodu oskarżenia, nawet jeżeli naprawdę miałoby nie być prawdziwe...

- I tu niestety znów wracamy do kwestii Pierścienia. Czy wyjaśniałem ci już może co poszło z nim nie tak?

- Redukuje inteligencję do jednej dziesiątej, tyle to sama zauważyłam.

- Nie należy tworzyć przedmiotów mocy w stanie silnego wzburzenia emocjonalnego... to często ma nieprzewidziane skutki uboczne - tak jak i w tym przypadku. Przedmiot może wchłonąć emocje twórcy, a potem wywoływać je i wzmacniać u wszystkich, którzy się nim będą posługiwali. Powinienem był o tym pomyśleć, ale niestety byłem zbyt zdenerwowany. Zresztą, gdybym myślał wtedy logicznie, to i sam pomysł bym zarzucił - to był w sumie tylko głupi wyskok, taka drobna złośliwość. Nigdy nie było to planowane jako coś poważniejszego. - Skrzywił się z niesmakiem. Sprawa z Jedynym była wpadką tak dużą, że nawet po tylu latach ciężko mu było do tego podchodzić ze spokojem.
- Nie powinienem był przekuwać wtedy pierścienia, a już na pewno nie powinienem był od razu go zakładać - gdyby nie to, sprawy by się pewnie potoczyły inaczej. Przyznaję, byłem wtedy wściekły i głęboko urażony waszym zachowaniem, ale to by mi przeszło po jakimś czasie.

- ...Czy ty mi próbujesz powiedzieć, że wywołałeś wojnę trwającą pięć tysięcy lat, bo poczułeś się urażony?

I to było chyba jedno z tych pytań, na które lepiej jest nie odpowiadać.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 04-02-2009, 01:08   

Nie pamiętała, kiedy ostatnio aż do tego stopnia brakowało jej słów. Rozmowa była tak niewiarygodnie absurdalna, że naprawdę nie wiedziała, śmiać się czy płakać. Czy on NAPRAWDĘ jest głęboko przekonany, że wystarczy, że zdjął Pierścień, a świat natychmiast o wszystkim zapomni, bo JEGO zdaniem nic takiego się nie stało?! Właściwie powinna uznać, że dość paskudnie sobie z niej żartuje, ale Sauron sprawiał wrażenie tak kompletnie zdziwionego i zbitego z tropu jej zachowaniem, że złapała się na tym, że prawie mu wierzy. Zupełnie irracjonalnie. Oczywiście nie mogła być pewna, jego umysł zawsze pozostawał dla niej całkowicie zamknięty, ale ostatnio chyba zrobił się przewidywalny - tylko czekała, aż ZNOWU usłyszy wyrzut, że wszyscy twierdzą, że całe zło świata to jego wina.

- ...w końcu, przyznaję, pierwszą wojnę 5 tysięcy lat temu najprawdopodobniej wywołałem ja (choć szczerze mówiąc nie pamiętam tego okresu najlepiej)...
...
-To wyście mi ten pomysł z pierścieniem podsunęli, sam bym na to nie wpadł. Jak zresztą pokazała historia, był to pomysł głupi, a nawet bardzo głupi.


Albo nie, nie do końca przewidywalny. Absolutnie ostatnim, czego się spodziewała, była jakakolwiek, chociażby szczątkowa forma... przyznania się do winy?! Sądząc po tym, jak uparcie zaprzeczał, jakoby miał być odpowiedzialny za cokolwiek, była raczej przekonana, że usłyszy za chwilę, że to on jest biedną, skrzywdzoną, całkowicie niewinną ofiarą. I to był problem - gdyby twardo obstawał przy wersji "skrzywdzona niewinność", wszelka logika podpowiadałaby, że kłamie w żywe oczy, nieważne jak dobrze odgrywałby szczerość. Obstawał, w większości przypadków. Tyle, że pozostawała ta mniejszość... Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nigdy, w żadnych okolicznościach nie poniżyłby się na tyle, żeby przyznawać się do błędu czy winy, do której się nie poczuwał. Nawet żeby uwiarygodnić swoje kłamstwa. Na to był zdecydowanie zbyt dumny.
...chociaż na to, żeby w jakichkolwiek okolicznościach przyznawać się do winy, do której się POCZUWAŁ, TEŻ był zdecydowanie zbyt dumny.
Właściwie, jakby dobrze pomyśleć, chyba coś w podobnym tonie mówił wcześniej, ale tam, pod Lorien, była zdecydowanie zbyt zajęta wymyślaniem kolejnej ciętej riposty, żeby właściwie POSŁUCHAĆ, co ma do powiedzenia.
Nic kompletnie z tego nie rozumiała. Ale jeżeli to było zaplanowane przedstawienie, to zdecydowanie przechodził właśnie samego siebie.

- Nie powinienem był przekuwać wtedy pierścienia, a już na pewno nie powinienem był od razu go zakładać - gdyby nie to, sprawy by się pewnie potoczyły inaczej. Przyznaję, byłem wtedy wściekły i głęboko urażony waszym zachowaniem, ale to by mi przeszło po jakimś czasie.
Chodząca niewinność i wrażliwość, niech go wszystkie demony! To już była przesada. Bardzo, bardzo gruba przesada.
- ...czy ty mi próbujesz powiedzieć, że wywołałeś wojnę trwającą pięć tysięcy lat, bo poczułeś się URAŻONY!?
Przynajmniej tym razem to on na chwilę zaniemówił. Chyba pierwszy raz w życiu - a znali się przecież całkiem nieźle przez dobrych kilkaset lat - widziała, że wyraźnie nie potrafi znaleźć wystarczająco celnej odpowiedzi, żeby utrącić jej argument. Wziął głębszy oddech, jakby miał wygłosić jakąś ciętą ripostę (zapewne kierującą rozmowę na wygodniejszy tor), ale w końcu westchnął cicho i wbił wzrok w jakiś interesujący wzór na dywanie. Dziwne uczucie, nie być świdrowanym wzrokiem na wylot podczas rozmowy z Sauronem...
- Właściwie... to nie zamierzałem jej wywoływać - powiedział w końcu, jakoś tak ciszej niż zazwyczaj. Ale przynajmniej podniósł wzrok, chociaż nadal nie patrzył jej w oczy. - To Melkor lubił wojny, ja zawsze wolałem budować.
- ...nie zamierzałem, tylko tak wyszło? - prychnęła. Swoją drogą, gdzie się właściwie podziała ta jego arogancka pewność siebie? Znowu uciekł wzrokiem gdzieś w kierunku wzorzystego dywanu, bębniąc palcami po blacie stołu. Właściwie dla postronnego obserwatora wyglądałby zapewne, jakby się spokojnie zastanawiał, ale w kontraście z jego normalnym zachowaniem w jej oczach równie dobrze mógłby zaszyć gdzieś w kąciku i nie wychodzić. Zdenerwowany, niepewny i zakłopotany Sauron?! Zaraz... Czy on właśnie zupełnie wprost przyznał sie, że popełnił poważny błąd i w dodatku zachowuje się, jakby tego żałował? Jeśli tak, to zdecydowanie zamierzała podrążyć dalej:
- Tak wyszło? Bo nie wpadłeś na to, że mieliśmy pełne prawo podejrzewać cię o najgorsze po tym, jak okazało się, kto kryje się pod twoją fałszywą tożsamością? Czy bo byłeś zbyt dumny, żeby próbować cokolwiek wyjaśniać? O ile łatwiej było trzasnąć drzwiami i zacząć się mścić!
- JA trzasnąłem drzwiami?... Zresztą...
- ..zamiast na przykład przyjść i powiedzieć "tak, jestem byłym sługą Morgotha, przepraszam, że nie powiedziałem wcześniej, ale uznałem, że mi nie zaufacie. Nie chciałem zrobić nic złego". Jakiś wstęp do negocjacji, cokolwiek... Przecież byłoby o tyle prościej!
- Prościej? Jakoś nie sądziłem, że byłoby PROŚCIEJ! Może, może później, jakby się wszystko uspokoiło... Gdyby mi przeszło, ale pierścień... Wtedy było już za późno. Zresztą Z KIM niby miałem cokolwiek wyjaśniać!? Z tym oszustem Kelebrimborem?
Na Eru i wszystkich Valarów, naprawdę nigdy nie widziała go w takim stanie! Przyznaję, byłem wtedy wściekły i głęboko urażony.... Sądząc po jego zachowaniu, "urażony" to NIE było to słowo. Nie mogło być, skoro do tego stopnia to przeżywał po tak długim czasie, że niemal czuła jego zdenerwowanie... Nie, nie niemal! Sauron był mistrzem w kontroli umysłów i wtedy, gdy jeszcze przedstawiał się jako Annatar, nie była w stanie mu do końca zaufać, bo był jedyną osobą, której myśli i emocje zawsze pozostawały dla niej całkowitą tajemnicą... Jakimś cudem właśnie doprowadziła do tego, że odbierała coś, jakieś drobne strzępki zdenerwowania i niepewności. Zbyt drobne, żeby cokolwiek wnioskować z nich samych, ale...
- Niekoniecznie z nim, ale gdybyś spróbował porozmawiać z Gil-Galadem, Elrondem albo chociaż ze mną... - dodała łagodniej.
- Gil-Galad i Elrond przecież od początku nie chcieli ze mną rozmawiać. A ty... Przecież sama kazałaś mi się nigdy więcej nie pokazywać ci na oczy!
Faktycznie, zabroniła mu się pokazywać. Popierając zakaz złotą bronią miotaną. Właściwie to ją też trochę wtedy poniosło, ale...
- A co byś zrobił, gdyby TOBIE ktoś powiedział, że osoba, której próbujesz ufać, jest kimś zupełnie innym niż twierdziła, w dodatku sługą Morgotha? - wypaliła i nagle poczuła się, jakby właśnie skopała szczeniaka. Wyraźnie nie panował nad sobą do końca, a to musiało oznaczać, że jest tym wszystkim przejęty do granic możliwości. Teraz, po pięciu tysiącach lat! Jeśli naprawdę chciał wtedy zerwać z przeszłością i zacząć wszystko od nowa - a intuicja podpowiadała jej, że mówił prawdę... Jak musiał się czuć po oskarżeniach? Odrzucony i zaszczuty przez wszystkich dookoła? Owszem, doprowadził do rzeczy strasznych, ale sama na własnej skórze poczuła, jak silny wpływ może mieć na czyjeś zachowanie nieopatrznie wykuty, nasycony gniewem i nienawiścią przedmiot mocy. Gdyby jakiś drobny szczegół wtedy potoczył się inaczej...
- Ja... przepraszam - powiedziała cicho. - Przepraszam, powinnam była dać ci szansę, przynajmniej cię wysłuchać. Trudno mi sobie wyobrazić, jak się musiałeś czuć, mając wszystkich i wszystko przeciwko sobie - pokręciła powoli głową, jakby dziwiła się, że słyszy takie słowa ze swoich ust. - Myślisz, że gdybym wtedy tak na ciebie nie nawrzeszczała?...
Sauron nie odpowiadał przez chwilę, jakby szukając właściwych słów.
- Przeszłości tak czy inaczej cofnąć się nie da... Ale... Ale właściwie to ja powinienem przeprosić. Gdyby wtedy nie stracił panowania nad sobą...

Wolała nie pytać, ile kosztowała go ta rozmowa, ale i bez tego była całkowicie pewna, że bardzo, bardzo dużo. Właściwie powinna to wszystko wykorzystać i dopilnować, żeby wreszcie wziął odpowiedzialność za to, co robił przez te lata, ale tym równie dobrze można było zająć się w bliżej nieokreślonej przyszłości. Wystarczy, zdecydowanie wystarczy na dziś robienia sobie nawzajem krzywdy. I właściwie są rzeczy, których nie powinna nawet brać pod uwagę, ale...

Galadriela wstała z krzesła, podeszła do Saurona, objęła go i przytuliła. Tak po prostu.

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 04-02-2009, 07:53   

Po raz pierwszy chyba w swoim długim życiu Sauron kompletnie nie wiedział, co zrobić. Długotrwała dyskusja zszargała mu nerwy i wymęczyła w niesamowitym stopniu. Pod koniec stracił już całkowicie kontrolę nad przebiegiem rozmowy i tylko jakaś część jego umysłu z niezdrową fascynacją obserwowała jak wszystko zdąża do nieuniknionej (jak się wydawało) katastrofy. Dlatego właśnie to, co nastąpiło na końcu kompletnie go zaskoczyło. Stał teraz bezradnie podtrzymując przytuloną do niego Galadrielę, i zastanawiał się, jak właściwie może odzyskać, choćby częściową, kontrolę nad wydarzeniami.
- Hmm - chrząknął - Driela, wiesz...
- Tak?
- Właściwie, to miałem jeszcze jedno pytanie... Nie widziałaś gdzieś mojego tronu? A skoro już o tym mówimy... nie wiesz może czegoś na temat tych ekip renowacyjnych, które rozpełzły się po całej Wieży siejąc zamieszanie? Bo ja nie wiem, a chętnie bym od kogoś jakieś wyjaśnienie usłyszał...

***
Ścieżką w kierunku Starkhornu podążał podróżnik. Niewiele istot byłoby tak szalonych, by próbować znaleźć drogę przez masyw Ered Nimrais, ale akurat ten nie musiał się obawiać ani trudnej drogi, ani warunków klimatycznych. Z każdym kolejnym krokiem, z każdą następną płachtą śniegu syczącą i parującą pod jego nogami Balrog robił się coraz bardziej wściekły. Niedługo nadejdzie czas, by całą tą wściekłość na kimś wyładować - nie mógł już się tego doczekać. Na razie uspokajało go trochę likwidowanie z pomocą bicza i płomieni latających wszędzie wokół "zawirowań" obcej magii.
Za nim szła bezszelestnie armia cieni, w tempie który wydawał się niemożliwy do osiągnięcia na tak trudnej trasie. Umarłym jednak przeszkody i pogoda również nie sprawiały żadnego problemu, utrzymywały też cały czas równe tempo nie zdradzając potrzeby snu czy odpoczynku.
Zarówno idący przodem duch ognisty, jak i podążające za nim wojsko nieomylnie wykrywały i omijały rozsiane na trasie miny, wyczuwając magię użytą do ich konstrukcji.

Nad nimi przelatywały na północ oddziały lotne, niosąc pasażerów na drugą stronę gór. Było jasne, że ilość wojsk jakie zdążą przetransportować w ciągu małego czasu jaki pozostał nie będzie duża, ale czasem nawet kilku dodatkowych żołnierzy może zaważyć na wyniku bitwy.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.


Ostatnio zmieniony przez Bezimienny dnia 04-02-2009, 10:34, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Altruista
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 04-02-2009, 09:49   

Kitkara z głośnym jękiem ocknęła się ze snu, jej serce biło jak szalone.
- Spokojnie. - Usłyszała znajomy głos. Obok jej łózka na krześle siedział Altruista. Spoglądał troskliwe na swoją podopieczną.
- Miałaś zły sen, już wszystko w porządku, nie bój się, jesteś wśród swoich.
Dziewczyna po słowach Kapłana uspokoiła się trochę, rozejrzała się po pokoju.

- Co się stało? - Zapytała. - Czemu jestem w łóżku? Nic nie pamiętam. - Altruista westchnął.
- Odniosłaś poważną ranne podczas walki z mrocznym jeźdźcem. Gdyby nie Kemi, to byś prawdopodobnie umarła. Twój wierny towarzysz trzymając cię na rękach wpadł jak wariat do kościoła. Krzyczał o pomoc, o ratunek dla ciebie. Groził, że jeśli się tobą nikt nie zajmie, to rozwali ten nasz kościół. Przy czym on nie użył słowa nasz...

Kitkara uśmiechnęła się szelmowsko.
- Mój wierny Kemi, tylko on o mnie dba.
- Nie tylko on - wtrącił Altruista. - Kazałem by twoimi ranami zajęli się najlepsi nasi uzdrowiciele. Spałaś przez cały tydzień magicznym snem, który cie uzdrowił. No i ciesze się, że to przyniosło efekty, i powoli wracasz do zdrowia.
- Dzięki za twoją troskę, ale nie trzeba było aż tylu dla mnie medyków poświęcać - Odpowiedziała Kapłanowi Kitkara. Altruista wstał z krzesła i usiadł obok dziewczyny na łóżku. Położył delikatnie dłoń na jej głowie i zaczął ją głaskać po włosach.
- Trzeba było. - Powiedział do niej. - Jesteś dla mnie ważną osoba, wracaj szybko do zdrowia. Bo potrzebuje cię w tej kampanii. Co prawda jestem pewny, że wygramy, ale przyda mi się teraz każdy człowiek zdolny do walki. - Kapłan pstryknął palcami, do pokoju weszli akolici. Trzymali oni w dłoniach tace z jakimś gorącym posiłkiem oraz koszyk z owocami. Najwyższy Kapłan zszedł z łózka. Spojrzał jeszcze raz na Kitkarę.
- A teraz posil się, musisz nabrać dużo sił. Zdrowiej mi i pamiętaj, że liczę cały czas liczę na ciebie. - Po tych słowach Altruista ukłonił się kobiecie i wyszedł z pokoju.

Nieco później w lustrzanej komnacie bladolicy Kapłan stał przy oknie wyglądając. Szukał wzrokiem nie wiadomo czego. Chmury przesuwały się szybko pod kościołem. Oprócz niego w komnacie obecna była jeszcze Avalia wraz z Moliną.
Stali oni niepewnie kilka metrów za Altruistą, wbijając wzrok w jego plecy.
Costly westchnął i przeniósł wzrok na ciało mężczyzny, które leżało w rogu komnaty. Rozpoznał bez problemu swojego - teraz już martwego - byłego podopiecznego. Mężczyzna był Mrocznym Kapłanem i zastępca Moliny w sprawach obrony kościoła. Miał wbity w piersi sztylet z czarną rękojeścią. Costly dochodził pomału do wniosku, że Najwyższy Kapłan zachowuje się ostatnio coraz bardziej irracjonalnie. Co prawda, brat Andrzej zawiódł i trochę wolno posuwały się prace przez niego nadzorowane. Ale żeby go za to od razu karać śmiercią?
- Trzeba być teraz ostrożnym. - Pomyślał

Po dłuższej chwili Altruista odwrócił się do dwójki swoich ulubionych Kapłanów. Uśmiechnął się do nich życzliwie i zapytał:
- Czy wszystko jest już gotowe i możemy wznieść tarcze wokół kościoła ?
- Tak. - odpowiedziała Avalia. - Tarcze możemy uruchomić w każdej chwili.
- Doskonale. - Ucieszył się Kapłan. - A czy moc Sospitariusa zregenerowała się już?
- Prawie. - Odpowiedział na pytanie Molina. - W tej chwili Sopsiatrius odzyskał około 83% swojej mocy. Góra dwa dni i będzie gotowy do użycia.
- Rozumiem - Altruista zastanowił się analizując te wszystkie nowe informacje, po chwili powiedział. - A więc po prostu potrzebujemy jeszcze trochę czasu. Mam nadzieję, że Velg nas nie zawiedzie.
- Zobaczycie, odniesiemy zwycięstwo, to jest już przesądzone. - Dodał po chwili odwracając się do nich ponownie plecami.
Powrót do góry
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 07-02-2009, 13:58   

Od czasu wymarszu wojsk Mordoru na kampanię w Belfalas, pola wokół Minas Tirith były miejscem zbiórki dla spływających cały czas z południa i wschodu posiłków. Teraz oddziały te wyruszyły. Czarny Władca uznał, że okopujące się w cieniu Starkhornu resztki sił Przybyszów są zbyt łakomym kąskiem. Wietrzył co prawda jakiś podstęp - przeciwnik już kilka razy pokazał, że braki w strategii militarnej nadrabia wykorzystaniem różnych zaskakujących mocy, ale uznał, że przy odpowiednio dużej różnicy sił i odpowiednio ostrożnym planie żaden podstęp nie będzie w stanie wojsk Bractwa uratować.

W mieście pozostawiono niewielki garnizon wojsk Haradu dowodzony przez niedawno przybyłego ze wschodu Khamula, wspomagany przez kilka tysięcy stacjonujących obok, w Osgiliath, orków. Cała reszta sił zebrała się w kolumny marszowe i wyruszyła drogą w kierunku Rohanu. Przeciwnik wydawał się okopywać na swoich pozycjach, więc nie było potrzeby pośpiechu - w obecnej sytuacji oddziały Rohanu zresztą zupełnie wystarczały by zniechęcić wroga do prób opuszczania swojego obozu. Wyglądało na to, że wojska Mordoru bez problemu zdążą na czas, by wziąć udział w ostatecznym rozwiązaniu problemu Przybyszów.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Velg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 05 Paź 2008
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 07-02-2009, 22:11   

Doszli do końca gór - i tamże rozłożyli swój wagenburg. Ominowawszy go dookoła, wykopawszy linię, która miała utrudniać szturm - praktycznie dopełnili wszystkich przygotowań. Podział armii został dokonany już wcześniej - teraz zaś Manfred, Rajmund i Norrc cierpliwie czekali na nieprzyjaciela... Zaś kanonierzy, ściągnięci z Kościoła, gotowi byli pociągnięciem spustu siać spustoszenie pośród wojsk wrogich.

Dalej, strzelcy gotowali się do powstrzymania szarżujących wojsk wroga - gotowi w każdej chwili odstąpić pola mnogim pikinierom. Bractwo nie zamierzało sprzedawać tanio sprzedawać skór swoich żołnierzy - nawet w wielkiej batalii, która zwała się w języku propagandy Batalią Ostateczną.

Bezpieczeństwa powietrznego pilnowały siły Zakonu Nieba - którymi w walce miał zawiadywać sam Wielki Admirał. Orły, wiwerny czy latające bestie - wszystko jedno - miały zapłacić karę za walkę przeciwko Bractwu. Powietrze obserwowali też magowie - w każdej chwili gotowi jednak do skontrowania magicznego ataku przeciwnika.

Tak więc, w podniesionej na duchu fanatycznej armii MAC panował spokój - i spokój ten udzielił się też sztabowi, obradującemu w namiocie głównodowodzącego. Velg, Ryuzaki... - wszyscy byli spokojni. Musieli dostać to, czego chcieli.

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Costly Płeć:Mężczyzna
Maleficus Maximus


Dołączył: 25 Lis 2008
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 08-02-2009, 09:41   

Mroczny Kapłan Costly z pewnym wysiłkiem przemierzał korytarze kościoła. Od dłuższego czasu nieustannie czuwał, na wypadek ataku wroga. Nie było nadal pewności, czy przeciwnik zauważył już odłączenie się fortecy od głównych sił Bractwa. Na pewno Velg wraz z armią wykonują swoją część zadania prawidłowo - dotarły do fortecy sygnały, że większość sił pilnujących Minas Trith wyruszyła przywitać przekraczających góry wiernych.

Nic więcej jednak Molina nie mógł powiedzieć, już dawno armia znajdowała się poza zasięgiem Lustrzanej Komnaty. Zresztą, w miejscu gdzie się teraz znajdowali i tak widać było dzięki niej tylko skały i chmury, chwilowo znowu wykonywała głównie zadania ułatwiające nawigację.

Kapłan dotarł do głównej sali rytualnej. Na podwyższeniu, przed tronem Kica, znajdował się magiczny twór stworzony wspólnym wysiłkiem magów Bractwa - w tym i samego Patriarchy. Wyglądem przypominał wielkie serce. Podobieństwo to bardzo pogłębiał fakt, że obiekt zdawał się pulsować własnym rytmem. Niezliczona ilość magicznych wypustek rozchodziła się od obiektu w wszystkie strony, wnikając w ściany i prowadząc dalej. Cóż, specjalne sytuacje wymagają specjalnych działań. Dokonanie napraw w kościele konwencjonalnymi metodami jest w tych warunkach niemożliwe. Dzięki temu jednak kościół powoli ogarniany jest splotami magicznego obiektu, który wzmacnia każdą sale kościoła, aby mógł wrócić do efektywnego działania. Na ile okaże się to skuteczne, tego jednak Bractwo dopiero dowie się w chwili próby.

Forteca powoli mijała szczyty gór. Minas Trith było coraz bliżej.

_________________
All in the golden afternoon
Full leisurely we glide...
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 08-02-2009, 14:36   

- Hmm - chrząknął - Driela, wiesz...
- Tak?
- Właściwie, to miałem jeszcze jedno pytanie... Nie widziałaś gdzieś mojego tronu? A skoro już o tym mówimy... nie wiesz może czegoś na temat tych ekip renowacyjnych, które rozpełzły się po całej Wieży siejąc zamieszanie? Bo ja nie wiem, a chętnie bym od kogoś jakieś wyjaśnienie usłyszał...
- O, doszedłeś do siebie? - uśmiechnęła się nieco bezczelnie. Dokładnie tego się spodziewała, wystarczyło przestać naciskać na parę sekund, żeby się pozbierał do kupy i przestał wyglądać jak siedem nieszczęść. Wyciągnęła z niego wystarczająco dużo, nie było sensu dalej się nad nim pastwić. Przynajmniej w ten sposób.
- Co do porządków... Nie sądzisz, że było tu strasznie nieprzytulnie? - dodała, zanim zdążył się ustosunkować do poprzedniego stwierdzenia.
- Siedziba Władcy Ciemności nie powinna być przytulna, tylko REPREZENTACYJNA! A to CO niby jest? A w ogóle kto ci pozwolił cokolwiek zmieniać, w dodatku angażując do tego MOJE orki?!
- Mówiłam, że twoi słudzy byli niezwykle pomocni.
- Który z moich dowódców pomógł ci to zorganizować?... - warknął.
- Nie pamiętam, jak dla mnie wszyscy wyglądają podobnie - wzruszyła ramionami.
- ... zresztą nie pytam, czy byli pomocni, tylko dlaczego nimi dyrygujesz, w dodatku demolując mi dom. Żadnego poszanowania dla prawa własności!
- Zmiatanie pajęczyn zalicza się do demolowania? Wybacz, nie zdawałam sobie sprawy, że stanowią istotny element wnętrza.
- Ale to MOJE pajęczyny! - pieklił się dalej. Na jej oko głównie dla zasady.
- Zdawało mi się, że wyraziłeś zgodę na pozbycie się ich - a proszę bardzo, teraz ona może "nie rozumieć".
- A poza tym ponawiam pytanie, gdzie podział się mój Czarny Tron!
- To potwornie niewygodne paskudztwo? Nie mam pojęcia, jak mogłeś w ogóle na tym siedzieć - odpowiedziała głosem wyrażającym absolutne niezrozumienie i niewinność.
- Pasował do wystroju!
- Teraz już by nie pasował.
- A poza tym miał wygląd Odpowiedni. Poważny i Imponujący! - aż się słyszało te wielkie litery na początku wyrazów. - Aczkolwiek faktycznie niespecjalnie był wygodny...
- Wiesz, jak ci bardzo zależy, zawsze możesz pozbierać i posklejać. O, tam leży - wskazała w kierunku okna.
Sauron rzucił okiem na smętną kupkę gruzu walającego się pod wieżą.
- Aż TAK bardzo się nie nudzę, żeby sklejać go kamyczek po kamyczku.
- Nie, na pewno? To byłby niezwykle prestiżowy tron, wykonany przez mistrza i w ogóle...
- Grabisz sobie - ups. Nie była pewna, na ile to była poważna groźba, ale uznała, że chyba właśnie zaczęła przekraczać względnie bezpieczną granicę. Bądź co bądź, to był Sauron i naprawdę Valarowie wiedzą, kiedy mu coś paskudnego strzeli do głowy.
- I tak mam przerąbane - mruknęła.
- Swoją drogą... Coś ci się nie podoba w moim prezencie?
Oż. Pierścień! Kompletnie zapomniała o byłym Jedynym!
- Biorąc pod uwagę okoliczności, spodziewałam się jakichś efektów specjalnych po założeniu - westchnęła. - Utrata wolnej woli, zamiana w atrakcyjną orczycę, wybuchająca główka, te sprawy... Jakoś się nie paliłam, żeby sprawdzać.
- ...wybuchająca główka? To ktoś myślał o TAKICH mocach dla Pierścieni?
- Zapomnij! - zreflektowała się. Jeszcze mu jakiś pomysł podsunie i dopiero będzie.
- A teraz? Nadal się obawiasz, że coś przy nim popsułem?
Wyjęła Pierścień z kieszeni i wbiła w niego wzrok. Złota obrączka pulsowała mocą, choć nie była to już złowroga moc przeklętego artefaktu.
- ...w sumie masz prawo, ostatni przypadek faktycznie mógł nie nastrajać optymistycznie.
- Nigdy nie wątpiłam w twoje umiejętności, ale widzisz, intencje, te sprawy...
Skoro już postanowiła, że da mu szansę i trochę mu zaufa, nie powinna teraz zaczynać całej dyskusji od nowa. Wahała się jeszcze przez chwilę, ale w końcu wsunęła Pierścień na palec. Nic takiego się nie stało. Właściwie mogłaby go nawet wypróbować - o ile nie zawodziła jej pamięć, oryginalna moc obrączki była naprawdę przydatna - ale zdaje się, że miała jeszcze parę spraw do załatwienia...
- To co, może jednak zajęłabyś się swoją rodzinką?
No właśnie. Na Eru, i co ona ma im powiedzieć?!

***

Lochy były równie paskudne, co reszta wieży - a przynajmniej ta reszta, której nie ogarnęło tornado sprzątająco-renowacyjne. Były również potwornie ciasne, gdyż wszędzie, gdzie tylko dało się coś upchnąć, stały rozmaite sprzęty przeniesione tu z wyższych pięter. Te, które uznała za wyjątkowo paskudne. Zgromadzone w jednym miejscu, w słabym, rozedrganym świetle pochodni, robiły niesamowite wrażenie - zwłaszcza, że chwilami trzeba się było między nimi niemalże przeciskać. Cóż, ten ork, który niósł pochodnię i tak miał gorzej. Ona przynajmniej się mieściła!
Drzwi zaskrzypiały głucho, gdy jeden ze strażników przekręcił klucz w zamku i otworzył je, by wpuścić ją do środka. Zawahał się przez chwilę, ewidentnie nie będąc pewnym, czy powinien zamknąć je za Galadrielą, ale ta uznała, że rozwiąże jego problem i po prostu zabrała mu klucze. Będzie miała argument, że to ONA panuje nad sytuacją...
Lokatorzy celi na jej widok poderwali się z miejsc jak oparzeni. Najwyraźniej nieczęsto mieli gości, nie licząc strażników przynoszących posiłki - a sądząc po zastawionym stole, od ostatniego nie upłynęło zbyt wiele czasu. Przez ich twarze synchronicznie przemknęły wyrazy silnego zdziwienia, nagłego zrozumienia i absolutnej paniki.
- A więc wszystko stracone... - jęknął Elrond, a Arwena w ramach poparcia tezy wykrzywiła śliczną twarzyczkę i zaczęła cicho szlochać. Cirdan nic nie powiedział, ale sądząc po jego minie wahał się pomiędzy popełnieniem honorowego samobójstwa a rzuceniem jej się do gardła. Tylko Celebriana natychmiast wzięła się w garść i podeszła, żeby się przywitać... po czym zatrzymała się w pól kroku i przytomnie zapytała:
- Mamo... Skąd wzięłaś KLUCZE!?
- Klucze, klucze... Nie widzi matki od miesięcy i zamiast się przywitać pyta o klucze! Skąd się takie Briany biorą, bo to chyba nie moje? - prychnęła śmiechem i objęła córkę. - Nic wam nie jest?
- Póki co nie... - Celebriana odwzajemniła uścisk. - Ale tu jest strasznie! Nie widzieliśmy słońca od wieków, pilnują nas potwory, panowie znieczulają się bimbrem, a mnie szlag trafia. Ciebie też ten potwór schwytał? Uwolniłaś się z celi? I czy to prawda, że...
- Galadrielo, żądam natychmiastowych wyjaśnień! - przerwał stanowczym głosem Cirdan. - Czy to prawda, że przechwyciłaś Jedyny Pierścień dla własnych korzyści? Czy to prawda, że odebrałaś Mithrandilowi...
- A czy to prawda, że wpadliście na niezwykle genialny pomysł, żeby wysłać Jedyny Pierścień pod nos Sauronowi pocztą hobbicką? - odbiła piłeczkę, zanim panowie zdążyli się dobrze rozkręcić. - Żeby przypadkiem nie musiał zbyt daleko szukać? Z obstawą, którą naprawdę trudno przegapić, jakby istniała jakakolwiek szansa, że przeoczy tych nieszczęsnych małych ludzików pod swoim nosem?
- No... Mithrandir uważał, że to świetny pomysł... - zawahał się Elrond, wyraźnie zbity z tropu. Z Cirdanem nie poszło tak łatwo:
- To w żaden sposób nie wyjaśnia, dlaczego z nikim się nie skonsultowałaś podejmując tak pochopną decyzję! Nie wspominając o Naryi, która znajduje się w twoim posiadaniu, a którą...
- ... a którą nasz drogi przyjaciel Mithrandir zamierzał również podrzucić w prezencie Sauronowi. Znajdź Jedyny Pierścień, Narya gratis! Przecież TO było kompletnie NIEODPOWIEDZIALNE! Zresztą ja mu pierścienia przecież siłą nie zabierałam, dał mi go niemal w prezencie...
- ...niejaki Gollum podobno też tak mówił.
- Wypraszam sobie. To nie był MÓJ pomysł, żeby... - no nie, nie powinna w ten sposób oczerniać nieszczęsnego czarodzieja nawet, jeśli była to szczera prawda. W końcu to on uparł się, że chce spróbować odzyskać Jedyny i że postawi w zamian Pierścień Ognia. - W każdym razie Mithrandir postanowił nie angażować się więcej w konflikty w Śródziemiu i przeprowadził się do Shire, a szkoda, żeby moc pierścienia pozostawała niewykorzystana, prawda?
- Nikt tego ze mną nie uzgadniał! - warknął Cirdan.
- Jeśli się upierasz, mogę ci go oddać nawet teraz - odpowiedziała spokojnie.
- Chcesz powiedzieć, że nie zabrano ci...? - Elrond przerwał niemalże wpół słowa, wbijając wzrok w jej lewą dłoń. - JEDYNY?!
- Galadrielo. Jakim CUDEM znajdujesz się w Barad Dur z Jedynym Pierścieniem na palcu?! Jeżeli natychmiast nie wyjaśnisz nam, co tu się właściwie dzieje...
- Właśnie, mamo. Ja wiem, że ty już różne dziwne rzeczy w życiu robiłaś, ale to...
Arwena w międzyczasie nie przestawała chlipać, a jej śliczne oczy robiły się coraz większe i większe (oraz coraz bardziej czerwone).
- Wiedziałam! Wiedziałam, że babcia zostanie Mroczną Władczynią! Mówiłam wam od razu, że tak będzie! Tato, pamiętasz, jak ci opowiadałam, że jak byłam w Lorien, to tak mnie gnębiła, że nawet jednej nowej sukni w tygodniu nie dostawałam? I czesać się musiałam sama! Na pewno teraz będzie tak gnębić całe Śródziemie i...
- Siostra, ty lepiej przestań - mruknął cicho Elladan.
- Arweno, jeśli jeszcze raz zwrócisz się w ten sposób do mojej matki...
- To zabiorę cię do Lorien i nie wypuszczę, dopóki nie nauczysz się sama pielić grządek - Galadriela uniosła groźnie brew.
- O, dobre... Powinnaś była wcześniej na to wpaść.
- Tatuuusiuuuu! - pisnęła Arwena i na wszelki wypadek schowała się za Elronda.
- Galadrielo, czy to prawda? - zapytał surowo Cirdan.
- O czym, o sukienkach i czesaniu?
- Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię! - no tak, nie każdy ma poczucie humoru.
- Naprawdę zasiadłaś na Czarnym Tronie? - w głosie Celebriany zgroza mieszała się z nutką podziwu.
- Właściwie to nie ma już Czarnego Tronu...
- ...?!
- No, zrobiłam w Barad Dur małe przemeblowanie i... - całe towarzystwo zgodnie przenosiło wzrok z pierścieni na klucze i z powrotem, po czym najwyraźniej spróbowało połączyć wszystkie znane im fakty.
- Zaraz, zaraz... PODBIŁAŚ MORDOR?! - no tak, nie ma to jak pochopne wnioski. Jeśli Sauron podsłuchuje, a była gotowa się założyć, że nie mógł sobie darować, to musi mieć teraz ciekawą minę.
- Właściwie to jest trochę bardziej skomplikowane...

Chyba czekała ją kolejna długa i męcząca rozmowa.

***

Pół godziny później udało jej się z grubsza przedstawić panującą na świecie sytuację. Ze szczególnym naciskiem na inwazję Obcych (której echa przecież każdy z nich wyczuł, chociaż bez kontaktu ze światem zewnętrznym dość trudno było połączyć fakty w jedną spójną całość). Oraz dyskretnym zmieceniem pod dywan kwestii Saurona odzyskującego pełną moc. I tak wystarczająco dużo wysiłku kosztowało ją przekonywanie ich, że tymczasowy sojusz z Władcą Ciemności, który najwyraźniej zrezygnował przynajmniej z części krwiożerczych zwyczajów, nie jest kompletną katastrofą. Celebriana na szczęście wychodziła z założenia, że matka wprawdzie miewa dziwne pomysły, ale generalnie wie, co robi (optymistka...). Elrond dał się spacyfikować, choć zapewne nie tyle argumentami, co wizją trującej mu nad głową godzinami teściowej. Arwena była wszystkim zbyt przerażona, żeby przejmować się jej opinią, Elladan najwyraźniej nie był do końca przekonany, co o tym wszystkim myśleć, ale dzielnie zajął się uspokajaniem rozhisteryzowanej siostry. Natomiast Cirdan...
- Zawsze byłem pewien, że przejdziesz kiedyś na ciemną stronę! Zdajesz sobie sprawę, że zdradziłaś wszystkie zasady i ideały, które przyświecały nam...
- A czy twoim zdaniem powinnam się bezczynnie przyglądać, jak Obcy latają sobie po świecie i niszczą kolejne miasta? Może następne będzie Lorien? A może Szare Przystanie?
- Dlaczego więc nie wysłałaś poselstwa do Valinoru!? Przecież w takiej sytuacji...
- Wiesz dobrze, że Valarowie są skorzy do gniewu i nieprzewidywalni. Jeżeli istniało jakiekolwiek inne rozwiązanie...
- To, że TY wzgardziłaś wyciągniętą niegdyś przez nich ręką, gdy pragnęli wybaczyć ci udział w buncie, nie oznacza jeszcze...
- Nie zamierzam się płaszczyć przed NIKIM, Cirdanie, nawet przed...
- A ja zamierzam odpłynąć z tej do cna zepsutej ziemi, kiedy tylko będę mógł! Śródziemie, jak widzę, ostatecznie jest stracone dla Światła.
- Więc zamierzasz, podobnie jak Mithrandir, wycofać się w momencie, kiedy ważą się losy świata?
- I tak nic już nie uratuje go przed pogrążeniem się w Ciemnościach!
- I tak "bohatersko" pozwolisz robić Sauronowi i jego orkom, co tylko chcą?
- To TY im właśnie na to pozwoliłaś. Poza tym jestem głęboko przekonany, że ci "Obcy" to tylko wymówka, żeby usprawiedliwić twoje bratanie się z siłami Zła!
- Uwierzysz mi, jeśli zobaczysz na własne oczy?

Gdzieś w wieży powinien być palantir. I najwyższy czas z niego skorzystać, nie miała pojęcia o sytuacji na froncie od wielu godzin, a przecież tyle rzeczy mogło się przez ten czas zmienić. Zwłaszcza że...
- Mamo, a właściwie co na to wszystko ojciec? - cicho zapytała Celebriana, gdzy przeciskali się przez stosy zalegających w lochach gratów.
Na Eru i wszystkich Valarów, zostawiła Keleborna samego, z zaledwie dwoma tysiącami wojowników, na pastwę kilkudziesięciotysięcznej rzeczy orków i innych plugawych stworów! Normalnie nie wątpiła w jego zdolności do odnajdywania się w trudnych sytuacjach, ale przecież on nawet nie wiedział, co się z nią teraz dzieje! Przecież mogli ich tam zasiekać przy pierwszym konflikcie, wysłać na pierwszą linię, żeby szybko zginęli, albo...

***

Dotarła do komnaty Saurona, wlokąc za sobą rodzinę i Cirdana, którzy z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami podziwiali świeżo wyremontowane Barad Dur i wciąż kręcące się z mopami orki - widocznie Władca Ciemności nie miał głowy, żeby odwołać jej rozkazy. Na jego widok zatrzymali się w drzwiach, ze strachu niezdolni do wykonania jednego kroku... Ona zaś dopadła palantira, domagając się, żeby NATYCHMIAST pokazał jej, go się właściwie dzieje z Kelebornem i jego wojskami.
- Co się martwisz? Duży chłopiec jest, poradzi sobie - mruknął Sauron.
- Sam na łasce twoich potworów?... - jęknęła.
Palantir, do tej pory ze sporej perspektywy ukazujący sytuację na froncie i lokalizację wojsk, wykonał zbliżenie. Oczom Saurona i Galdrieli ukazał się Keleborn jadący na czele sprzymierzonych wojsk orczo-elfich wraz z przygaszonym nieco Grisznakiem. Elf najwyraźniej był z orczym generałem w świetnej komitywie, gdyż właśnie pocieszał go, że na pewno znajdzie jakąś równie piękną orczą samicę, a poza tym na pocieszenie zawsze mogą zrobić poprawiny wczorajszej imprezy.
A podążające za nimi wojska śpiewały zgodnie pieśń, która zdecydowanie bardziej przypominała twórczość elfią, niż orczą.
- Zdeprawują mi orki! Drielaaaaaaaaa! Może wiesz, CZYJA to sprawka!? - jęknął Sauron.

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Grisznak
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 08-02-2009, 17:56   

Grisznak wyszedł z namiotu, w którym zostawił samotną Eowinę, zastanawiając się, co powinien zrobić. Dobrze wiedział, że jakąkolwiek decyzję by podjął, nic dobrego by w niej nie wynikło. Zupełnie, jak pradawny orczy bohater Edhypsz, któremu dano do wyboru torturować schwytane elfy albo krasnoludy. Biedak zmarł od zbyt intensywnego myślenia. Orkowy generał, mający się za nieprzeciętnie inteligentnego przedstawiciela zielonoskórej rasy, westchnął, dochodząc do wniosku, że może lepiej byłoby umrzeć, niż żyć z takim dylematem? Wyobraźnia pisała mu właśnie scenariusz kolejnego eposu, zatytułowanego „Cierpienia Młodego Orka”. W takim stanie dotarł do swojego namiotu i sięgnąwszy po flaszkę orkowej okowity, pociągnął z niej solidny łyk. Nalał sobie pełen kubek, po czym wyciągnął spod barłogu kawał wyprawionej skóry i, nie mając ni lepszego do roboty, zaczął pisać.

„To ja, Grisznak się nazywać,
Litość czy współczucie, moja tego nie używać.
Być straszliwy i okrutny
A do tego jeszcze smutny
Niepotrzebne mi podboje
Boleć bardzo serce moje”

Po kilkunastu zdaniach zatrzymał się, zwinął kawał skóry w dłoni, zgniótł i cisnął w kąt. Czegokolwiek był nie napisał, nie oddawało to jego stanu emocjonalnego. Banalne to było jakieś, dobre dla elfów, które potrafiły się tego rodzaju banialukami zachwycać. Pociągnął raz jeszcze z butelki, licząc, że gorzałka pomoże. W tym momencie do namiotu wszedł Keleborn.
- Co robisz? – spytał.
- Piję.
- Po co?
- Żeby zapomnieć.
- Żeby zapomnieć co? – spytał zaniepokojony Keleborn, któremu nagle zrobiło się kompana żal.
- Żeby zapomnieć, że mi wstyd – przyznał się Grisznak, schylając głowę.
- Wstyd z jakiego powodu? – chciał wiedzieć Keleborn, gdyż pragnął mu pomóc.
- Wstyd, że piję! – warknął, daleki od chęci uzewnętrzniania się (był jeszcze zbyt trzeźwy) Grisznak, po czym podniósł się z nad butelek – A czego elfi król chcieć?
- Będziemy niedługo wyruszać z powrotem, prawda?
- No i co? Twoja zrobić „pyk” i znikać?
- Niestety, w drugą stronę to nie działa. Musimy ustalić marszrutę dla naszych wojsk…
- Sefie! Sefie! – do namiotu wpadł ledwo żywy, zziajany goblin – Ludzka samica! Ona szalona być!
- Co się stało?! – Grisznak sięgnął sękatą łapą i chwycił gobosa za gardło – Co się stać? Gadaj!
- Hrrr… grrpp… - generał zorientował się, że chyba trzyma za mocno, więc poluzował uchwyt.
- Ughh… sefie… ona uciec chcieć… nasza próbowali zatrzymać, ale wiedzieć, że sefu lubić ona, więc nie chcieć krzywda… i wtedy… ojojoj…
- Gadać, bo przerobię na żarcie dla vargów – Grisznak miał przeczucie, że stało się coś złego.
- My gonić… ale ona.. ona wpaść do rzeka… zanim my wyłowić…

Goblin nie zdążył dokończyć, gdyż przeleciał przez całą długość namiotu, zaś Grisznak pędził, jakby go wszystkie elfy Śródziemia goniły, nad rzekę. Keleborn, domyślając się, co się wydarzyło, pobiegł za nim. Na brzegi rzeki, wciąż mokra, leżała Eowina. Jej długie, jasne włosy otaczały jej bladą twarz niczym aureola. Trupia jasność pozbawionej krwi skóry dziwnie kontrastowała z obliczem, na którym wydawał się malować spokój. Powietrze przeciął pełen ból ryk orka, który słychać było na wiele mil od obozu. Jego echo dotarło nawet do przemierzających góry resztek wojsk MAC, brzmiąc w ich uszach niczym jęk samej Śmierci, kroczącej za nimi odkąd wylądowali w Śródziemiu.
Powrót do góry
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 11-02-2009, 22:42   

Wokół umocnionego obozu wojsk MAc panowała cisza, była to jednak przysłowiowa cisza przed burzą. Aż do tej chwili panowała tu sytuacja patowa - wojska najeźdźców ułożyły się obozem u wyjścia z gór i nie zamierzały ruszać dalej. Z drugiej strony siły Rohanu, składające się w większości z kawalerii, nie zamierzały szturmować umocnionych pozycji i wolały czekać aż wojska przeciwnika zdecydują się wreszcie ruszyć. Sytuacja ta zmieniła się dopiero z nadejściem sił Mordoru. Składające się głównie z piechoty oddziały Saurona (a zwłaszcza lekkozbrojne orki) nadawały się idealnie do walki w danych warunkach, i do oczyszczenia drogi dla szarży kawalerii Rohanu. Oprócz wojsk spod Minas Tirith na pole bitwy przybyły również oddziały lotnicze z Nazgulami na czele, oraz towarzyszące im chmary czarnopiórego ptactwa. Dostarczono też dużą ilość glinianych dzbanów w kilku rozmiarach, wypełnionych goblińskim ogniem. Tak przygotowane oddziały odpoczywały przed ostatecznym szturmem, który, tradycyjnie, miał nastąpić dopiero w nocy.

***
W Lond Galen dla odmiany panował harmider. Jęki rannych, krzyki ekip remontowych i odgłosy przeprowadzanych pośpiesznie napraw niosły się po porcie. Już od dłuższego czasu było jasne, że flota Korsarzy prowadzi morską blokadę portu, ale od czasu odejścia wojsk MAC na wschód, wiele dni wcześniej, od strony morza panował względny spokój. Bardziej niepokojące były doniesienia o zauważeniu drobnych grupek orków przemykających w okolicy - indywidualnie dość słabych, i nie stanowiących zagrożenia dla miast, ale wystarczająco groźnych by poważnie zniechęcić kogokolwiek do ruszania się poza mury. Dlatego właśnie nocny atak okrętów Umbaru był dla obrońców miasta zupełnym zaskoczeniem. Wykorzystując osłonę ciemności, korzystając z przewagi jaką dawał im fakt, że w mroku trafienie w ruchome cele graniczyło z cudem, podczas gdy umocnienia miejskie były stacjonarne i uciekać nie mogły, okręty Korsarzy z bezpiecznej odległości przypuściły ostrzał portu. Trwał on, z przerwami, przez dobrych kilka godzin i pozostawił dość znaczne zniszczenia. W tym samym czasie obrońcom udało się uzyskać tylko kilka trafień i szczęśliwą salwą ciężko uszkodzić jeden z okrętów napastników.

***
Również w komnacie palantiru w Czarnej Wieży panowało zamieszanie, spowodowane dyskusją o ważnych kwestiach militarnych.
- Zdeprawują mi orki! Drielaaaaaaaaa! Może wiesz, CZYJA to sprawka!? - jęknął Sauron.
- uuuuuffff... już się bałam, że coś mu się mogło stać - królowa Lorien odpowiedziała z wyraźna ulgą... wyraźnie nie na temat
- Drielaaa?
- No przecież nie moja, mnie tam nie ma! Zresztą, dlaczego od razu wina?
- zdeprawują mi moje orki!
- a co, mieli dać im się zadźgać?! Poza tym nie przesadzaj, trochę kultury im nie zaszkodzi.
- Kultury? KULTURY? a przysłuchiwałaś się może temu co TWOJE elfy śpiewają? - Widoczne w palantirze jednostki zaczynały właśnie opisywać z detalami wdzięki Yavanny - W jednej z wcześniejszych zwrotek wspominali też ciebie - w głosie Saurona słychać było słabo ukrywaną satysfakcję
- Ale przecież nie będę tępić głupich przyśpiewek - Driela broniła się rozpaczliwie - ...albo może zacznę - dodała, po wysłuchaniu kolejnej zwrotki pieśni.
- To... To oburzające! - rozległ się podniesiony głos z korytarza. Arwena najwyraźniej usłyszała, że i ona została w piosence uwzględniona.
- Toż mówię, deprawują je! - skwapliwie zgodził się z nią Sauron
- Nie, to twoje orki mi deprawują elfy. zdecydowanie, w normalnych okolicznościach takie przyśpiewki by nie wyszły poza mocno zakrapiane imprezy.
- Tłumacz się, tłumacz. Moje śpiewają wyłącznie porządne pieśni bitewne! No... z wyjątkiem zakrapianych imprez... Wtedy są to zwykle nieporządne pieśni wojenne. Swoją drogą widzę, że jednak wypuściłaś towarzystwo z lochów?
- Jednak? Dlaczego miałabym tego nie robić?
- Dlaczego? Nieee wieeeeeeem - Sauron znacząco patrzył na stojącego za progiem Cirdana. - ale pamiętaj, skoro już ich wypuściłaś, to ty będziesz za nich odpowiadać - Driela uśmiechnęła się nieco niepewnie.
- swoją drogą, czy pan obrażony nadal zamierza płynąć za morze?
- W obecnym, zepsutym Śródziemiu nie ma już miejsca dla porządnych elfów! - oświadczył z godnością Cirdan
- Świetnie, mniej problemów dla mnie. Ach, gdybym tak mógł wszystkie kłopotliwe osoby wyekspediować na zachód, świat od razu zrobiłby się przyjaźniejszy. - Sauron rozmarzył się głośno. Cirdanowi, sądząc po wyrazie jego twarzy, zdecydowanie nie o taką reakcję chodziło.
- A skoro o kłopotach mowa, czy mogę prosić o oddanie palantiru? mam pilną sprawę na głowie.
- jeszcze tylko ta latająca góra Obcych...
- No właśnie, z tym jest kłopot. Gdzieś mi zniknęli, co, biorąc pod uwagę, że niedługo dojdzie do bitwy, do której doprowadzili na drodze wyjątkowego geniuszu taktycznego, mnie nieco niepokoi. Jak dotychczas zawsze, gdy nie popisali się taktyką, nadrabiali to jakimś nowym zastosowaniem tej ich powietrznej twierdzy. Tym razem nie chcę, by czymś mnie zaskoczyli.
- Naprawdę ich nie możesz znaleźć?
- Niestety. Wiem, że powinni być gdzieś w okolicy, ale połączenie śnieżycy i mojej własnej ciemności trochę utrudnia szukanie. Siedzą gdzieś w chmurach i na pewno knują coś wrednego...
- No proszę, ta latająca twierdza o której tak się nasłuchaliśmy... i jak wygodnie się składa, że akurat znika w chwili w której mieliśmy ją zobaczyć. Co za nieoczekiwany zbieg okoliczności. - kpiąco odezwał się (nadal z korytarza) Cirdan. - jak długo zamierzasz nas jeszcze karmić bajkami, Galadrielo?
- Niezależnie od tego, czy mi wierzysz uważam cię nadal za szlachetnego elfa i mojego przyjaciela, mam też nadzieję, że nadejdzie dzień gdy nieporozumienia między nami zostaną załagodzone. Jeśli jednak ceną za pogodzenie się z tobą byłoby zniszczenie przez obcych kolejnego miasta, to lepiej by zniknęli na dobre, nawet jeśli miałbyś mnie do końca życia uważać za zdrajczynię. - odpowiedziała Driela spokojnym i uprzejmym tonem.
Sauron był pod wrażeniem. Sam właśnie w tej chwili zastanawiał się, czy nie dałoby się irytującego gościa wysłać na zachód drogą powietrzną - najlepiej przez pobliskie okno.
- Niestety, na ich zniknięcie bym nie liczył. Mam też niepokojące wrażenie, że gdy się wreszcie pojawią, wszyscy będziemy tego żałowali - powiedział ponuro. Ton jego głosu sprawił, że nawet Cirdan tym razem nie zaprotestował.

Na zachodzie, nad Górami Białymi, zasłonięte chmurami powoli zachodziło słońce, a zgromadzone pod Starkhornem wojska przygotowywały się do ostatecznej bitwy.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
kic Płeć:Mężczyzna
Nieporozumienie.


Dołączył: 13 Gru 2007
Skąd: Otchłań Nicości
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 12-02-2009, 01:11   

I wszystko toczy się tak jak być powinno… Potężna forteca Bractwa Melior Absque Chrisma gładką krzywą zniżała tor swojego lotu. Wiele dni przeminęło odkąd Kościół Praworządności dostrzeżony mógł być gołym okiem z ziemi. Te dni, każdą z tych godzin wykorzystano w całości. Kiedy to wróg pochłonięty był żądzą zemsty, nienawiścią i chęci odwetu rzucając coraz to większe oddziały na armie MACu, to kościół skryty wśród chmur kontynuował lot by dopełnić prawdziwy cel swojej misji. Cel, który odsłonił swą piętę Achillesa, będąc całkowicie wrażliwym na atak z zaskoczenia. „Przypadki same się nie tworzą, a nieuniknione przeznaczenie to splot wcześniejszych działań prowadzące do jednego końca” – Pomyślał sobie kic, kontrolując lot kościoła. Rozsiadł się w swoim fotelu, w swej komnacie i rozmyślał, analizując co było, jest i będzie. Pogrążył się w myślach, starając się uporządkować chronologicznie ciąg zdarzeń, m.in. te które nie zawsze były w ogóle brane pod uwagę, a jednak się zdarzyły. Trudno było bowiem przewidzieć część z niesamowitych mocy wroga, bazując jedynie na szeroko rozumianej dedukcji. Tu jednak nie miała ona prawowitego odbicia, a bynajmniej nie takiego, z jakim liczono się na ziemiach ojczystych Bractwa MAC. Jednak z czasem i to pojąć się dało, niestety zrozumieć nie było sposób. Jeżeli rzucisz sześcienną kostkę, to jednak liczyć się musisz z każdym kantem, czy wierzchołkiem bryły. Nie zawsze musi być wynik oczek mieszczący się w granicy 1-6. Trzeba brać również pod uwagę 0…
„Jednak zaczęło się to wszystko od ujemnych liczb, wręcz urojonych… Kiedy to po raz pierwszy flota Bractwa zacumowała, a z wnętrz jej statków wydobyły się znaczące siły MAC, od wtedy wszystko przybrało swój tor iluzji… Wróg przybył już przed jakąkolwiek reakcją, zaatakował przed czymś co było po. To było nieporozumienie. Jednak Bractwo zdążyło wylądować, choć nie powinno… Powinno być zmiażdżone, zniszczone i pogrążone w pożodze wody, nim w ogóle miało mieć możliwość dostania się na ziemi „hermetyków” Śródziemia. Stało się inaczej, można by powiedzieć, że zero wybiło. Armia MAC, wraz z unoszącą się fortecą szerzyli swą wiarę. Jednak nie mogliśmy nic zdziałać przeciwko heretykom, ludziom, którym wolna wola została odebrana, a niewola stała się jej substytutem. Cóż za ironia, chciałoby się rzec. Wręcz jak psy na uwięzi… spróbujesz zdjąć ograniczającą obrożę, to pogryziony zostaniesz. Na szczęście chwyciliśmy za łańcuch, pociągnęliśmy go w dal i prowadziliśmy jakiś czas. Jednak zwierz rozprzestrzenił smród, który przywołał innych. Napadali wręcz jak węże z ukrycia, a czaili się jak hieny wśród cieni. Zaiste były to niezwykłe zwierzaki pełne instynktów naturalnych… kostka jednak toczyła się dalej, mimo iż nic zmienić to nie mogło. I wtenczas gepard dopadł, lampart dopomógł i runęli razem z dziczy. Te zwierzaki tym jednak razem cechowały się niewiarygodną wręcz wytrzymałością. Nie dało im się tego odmówić. Tym jednak razem oczko 1 zawitało w końcu. I tak przebrnęliśmy przez te równiny, spychani przez siły do morza, wśród wód których czaiły się legiony niewidzialnych wrogów, jednak nie poddaliśmy się. Mieliśmy w końcu psa… Dotarliśmy wreszcie do pierwszej warowni. Bój był ciężki, wręcz niemożliwy. Jednak kiedy i jak to było? Któż to wie. Przecie wcześniej, że później walki toczyły się na Zachodnim-Wschodzie od fortu. Jednak wróg przepadł, a port wpadł. Mogliśmy napełnić zapasów, które nam zniszczono, a mieliśmy ich mało, choć nie tak mało, a i zniszczenie było mniejsze od różnicy między nie tak, a mało… Tak czy owak, odzyskaliśmy część zaopatrzenia i natychmiast ruszyliśmy dalej. Kostka wskazała nam 2. Mogliśmy więc ruszyć w dalszą podróż. Ta już o wiele mniej burzliwa i spokojna. Front przed nami nie był już tak niebezpieczny, niestety nie można było tego powiedzieć za nami. Tam bowiem, wśród portów paliły się domy, miasta, może też całe hektary lasów? A łodzie zmieniały się w pochodnie. Natomiast ziemia przed armią MAC była skażona i zniweczona. Jakby plaga, czy też coś na ten wzór. Myśli różne krążyły po głowie, w szczególności, że słyszało się już nie raz o zarazach, epidemiach i innych, jednak ku przyszłości ruszyć musieliśmy dalej. Dotarliśmy w końcu w okolicę miasta, mocnego, jak i starego, czyli wytrawnego. Doświadczenie tym jednak razem nie pomogło… a archaik przeszedł do historii. Wroga odpowiedź była natychmiastowa. Nie wiedzieć czemu, nie spodobało się to innym, że śmieliśmy zniszczyć nowy przytułek wrogiej armii, która wyrżnęła mężnych lud co do joty. Podczas wojny, w trakcie bitwy negocjować się jednak nie da… Staranować wroga i rozproszyć siły. To był cel samym w sobie będący odpowiedzią na nurtujące pytania dyplomatyczne wszystkich stron. Ruszyło 3 oczko… a wraz z nim Bractwo udało się ku północnym paśmie gór. W ślad za nami ruszyła mnoga armia, wręcz pojawiająca się z niczego, jak grzyby po deszczu, a deszcz był srogi i dość materialny przez chwilę... Pozostawmy jednak szczegóły w spokoju... Ruszyliśmy na północ z ponad dniową przewagą, na bieżąco zastawiając sidła/pułapki. Wróg nie był głupi… brał nas łukiem i maszerował naszym śladem bez śladu, albo raczej był już tuż koło nas na wschód? Na szczęście jednak nie dogonił, a jedynie nadgonił, co de facto było i tak przytłaczającą nowiną. Jednak nieprzyjaciel nie zdążył ruszyć za nami, przez spalony most. Musiał budować następny, a później kolejny prowizoryczny most. Wytrwały był, ale to już zauważyliśmy wcześniej. Tymczasem na zachód MECHy tworzyć się zaczęły gotowe powstrzymywać nawet Mordor przed przedarciem się. Cóż za szczytny cel. Rohan na pewno rad by był z tej nowiny. Zostawmy to jednak samemu sobie i przekręćmy kostkę na 4 oczko… A przekręcać jednak było co. Wróg nie ruszył jednak za nami w góry, za to wielkie giganty, orły, nazgule oraz inne ludy gór i owszem. Pogoda również była „przekrętna”, zdradziecka, a wręcz zawadiacka. Po za nią, inne moce również rosły w siłę i starały się dokręcić. W międzyczasie Rohan, świadom całej sytuacji i zagrożenia, błyskawicznie zdążył zorganizować odpowiednie siły przeciw najeźdźcą i zablokować jedyną drogę. Wszyscy zasłużyli sobie na kolejne, 5 oczko kostki… Na szczęście latająca forteca skryła się wśród chmur i ruszyła z nimi ku celu wyprawy. Trwała ona niebagatelne kilka długich dni. Wykorzystaliśmy je na odnowę i przygotowania do tej ostatniej rozgrywki. W tym samym czasie Norrc, Velg i wielu innych dzielnych wojowników pozostało z armią, jako cel wszystkich działań. Była to doskonała okazja do bezpośredniego ataku na Minas Tirith i zrównanie jej z ziemią. Już to wynurzyliśmy się zza chmur i widzimy przed sobą obliczę stolicy Gondoru, dla jednych, celem do zniszczenia dla drugich. Czas więc jest przekręcić kostkę na „ostatnie” 6 oczko” – Myślał Patriarcha, segregując sobie pamięć w głowie, co już zresztą było zakończone. Natomiast czy to się udało, czy też zakończyło się fiaskiem. Któż to wie? Tak czy owak Kościół zawisnął już nad swoim prawdziwym celem… Odwrotu już nie było.
Już od wcześniejszych kilku godzin kic zbierał moc na to ostatnie zagranie. Zebrał więc moc w ręce i bezproblemowo zmaterializował Sospitatoris w swej dłoni. Koncentracja mocy jak zawsze dała się odczuć w całym kościele. Tym jednak razem mieli przewagę doświadczenia. Najwyżsi Kapłani Czerwonego Kręgu oraz Magowie Szkarłatnej Błyskawicy wspierali przebieg całego ataku, znajdując się w różnych częściach kościoła, upłynniając cały rytuał. Kic wzniósł dłoń trzymającą eteryczną postać Sospitatoris wysoko ponad siebie. Tym jednak razem magia była łagodniejsza. Nie wariowała, nie szalała, a jedynie płynęła tak jak powinna. „Doświadczenie czyni mistrza” – pomyślał sobie kic, nie mogąc się nadziwić, jak tym razem łatwo przychodzi mu kontrola całej magii, w porównaniu do ostatniego razu. „Warto było zrobić wcześniej próbę zaklęcia… Kapłani i Magowie za to doskonale wywiązali się z zadania przeanalizowania sposobu działania pełnej mocy Sospitatoris.” – Myślał sobie kic. Trzeba było jednak podkreślić, że mimo iż tym razem gromadzenie energii odbywało się łagodniej, to jednak dalej wymagało to niezwykłych możliwości. Po kwadransie zaklęcie było już w pełni gotowe. Kościół Praworządności wisiał już dobre trzydzieści minut nad stolicą Gondoru, a mieszkańcy tego miasta nie mogli nadziwić się rozmiarowi lewitującej wyspy. Kic odpalił różdżkę i spuścił zagładę na ziemie Minas Tirith… To były ostatnie chwilę tego miasta…

_________________
"Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald


Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odwiedź galerię autora
Costly Płeć:Mężczyzna
Maleficus Maximus


Dołączył: 25 Lis 2008
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 12-02-2009, 01:11   

Młody myśliwy Avales dziarskim, energicznym krokiem szedł traktem prowadzącym z Minas Trith na zachód. Oglądał uważnie okolicę po wojnie.

Armia ruszyła ze stolicy, od kilku dni zaczęła wracać normalność do życia mieszkańców. Ludzie odbudowywali mozolnie swoje domy. To było teraz najważniejsze. Większość pól i lasów w okolicach było obróconych w popiół przez maszerujące tedy armie. Popiół jednak użyźnia, jeżeli wojna w te okolice nie wróci, to niedługo ludzie staną na nogi. Większość orków znikła z tych okolic, wyruszyli gdzieś w stronę Rohanu starą drogą.

Kto tak naprawdę teraz rządził okolicą - tego Avales nie był do końca pewien. Zmieniło się to kilka razy w ciągu ostatnich dni. Co to za różnica zresztą komu pańszczyznę chłopi płacić będą. Dla myśliwego było to jeszcze mniej istotne, byle możni łowów w okolicznych lasach dla siebie nie zastrzegali, a wojska trzymały się od nich z dala.

Nagły cień zapadł na ziemi. Zdziwiony młodzieniec obrócił się w stronę słońca, zalegającego właśnie nad Grodem Namiestników. Ujrzał tam niesamowity widok - ogromna, majestatyczna twierdza, rozmiarami niewiele ustępująca samej Minas Trith unosiła się ponad grodem, przysłaniając słońcę. Avales z otwartymi ustami wpatrywał się w niesamowity widok. Nim zdążył dobrze zrozumieć co widzą jego oczy świat nagle zwariował.

Wszystkie ptaki w okolicy poderwały się z niesamowitym wrzaskiem z ziemi, uciekając w szaleńczym pędzie na wszystkie strony świata. Zwierzęta w dzikim, panicznym szale biegły przed siebie, wydając najróżniejsze nawoływania, tratując się nawzajem. Wszystkie dźwięki utonęły nagle w przytłaczającym dźwięku pękającej skały, tak silnym, jakby to sama ziemia na pół się dzieliła.

Ziemia zaczęła drgać gwałtownie. Myśliwy upadł na ziemie, ale prawie nie zwrócił na to uwagi, zapatrzony na Minas Trith. Choć twierdza znajdowała się tylko kilka kilometrów od niego, to zdawało się, że znajduje się w innym świecie. Cały teren w koło niej falował, prawie jak woda. Skały, mury, ziemia, a nawet fragmenty gór pękały z ogłuszającym trzaskiem. Ściana góry, która była jednocześnie podstawą dla twierdzy, nagle rozerwała się z niezwykłą gwałtownością, a z jej wnętrza wyleciały ogromne strugi dymu. Zaraz za tymi wyleciały długie strumienie lawy, oświetlając cały teren czerwonym światłem, nadając mu wygląd przywodzący na myśl piekło. W czasie kilkudziesięciu sekund miejsce, które przed chwilą było dumną i niewzruszoną twierdzą Gondoru zmieniło się całkowicie. Bijące nieustannie z ściany góry strumienie lawy zalewały okolice, zalewając sam gród jak i okolice. Okoliczne góry i wzniesienia zapadły się pod wpływem wstrząsów. W niektórych miejscach wypiętrzyły się wzniesienia, których jeszcze przed chwilą tam nie było. Choć niebo przysłonięte było czarnym dymem, to wszystko to młody myśliwy widział idealnie, dzięki ognistemu światłu lawy. A ponad całym tym zniszczeniem unosiła się majestatycznie latająca twierdza.

***

Costly wraz z Avalią i innymi magami, którzy pozostali w kościele stał w głównej komnacie rytualnej. Lada moment Patriarcha aktywuje kostur. W tej chwili okaże się, jak skuteczny okaże się magiczny twór, który na tą okazje stworzyli. Wszyscy trwali w skupieniu.

Nagle energia magiczna obecna w kościele eksplodowała niesamowitą siłą.

- Zaczęło się! - Wykrzyknął Kapłan.

Wiele rzeczy stało się naraz. Po korytarzach rozchodził się huk walących się głazów, a zza okien słychać było niesamowite trzaski pękającej ziemi. Magiczne serce znajdujące się w centrum komnaty zaczęło bić niezwykle intensywnie i głośno. Kościół wypełniły wstrząsy i odgłosy eksplozji. W ostatniej chwili Molina zauważył zbierającą się w komnacie energię.

- Avalio, szybko! - Wykrzyknął w stronę Kapłanki.

Potężna magiczna implozja zatrzęsła komnatą. Część sufitu spadła na ziemie, rozbijając się o magiczną osłonę. Costly i Avalia stali z wyciągniętymi w górę rękoma, podtrzymując tarczę. Gdy wszystko uspokoiło się ostrożnie opuścili zaklęcie.

Odgłosy dobiegające z zewnątrz świadczyły o tym, że moc Kostura zaczęła wywierać pełnie swojego efektu na ziemi. Kościół powinien być teraz bezpieczny.

- Cóż. - Uśmiechnięta Kapłanka odwróciła się w stronę Costly'ego. - Poszło całkiem gładko.

Wszyscy nagle padli na ziemie, zwaleni z nóg ogromnym wstrząsem. Sklepienie komnaty nagle przestało istnieć, a wszystkich zalało ogniste światło. Molina uniósł z trudem oczy do góry i zobaczył, jak ognista kula lawy właśnie rozbija jedną z wież kościoła. Taka sama kula przed chwilą porwała szczyt sali rytualnej, a kolejne wzlatywały na niesamowitą wysokość w niebo i spadały na wszystkie strony. Kapłan przeklął pod nosem. Podnosząc barierę osłaniającą ich i serce musieli użyć całości swojej mocy, automatycznie znikła tarcza osłaniająca kościół. Kto mógł przypuszczać, że moc Kostura dokona takiego spustoszenia.

- Panie! - Wykrzyknął nagle jeden z magów w stronę Costly'iego. Kapłan rzucił okiem w kierunku wskazywanym mu przez mężczyznę i błyskawicznie rzucił się do przodu, przewracając siebie wraz z stojącą przed nim Avalią, ale unikając zgniecenia przez spadającą kolumnę. Uśmiechnął się przepraszająco do Kapłanki. Ta najpierw również się uśmiechnęła, po czym nagle zbladła. Molina usłyszał bardzo charakterystyczny trzask za sobą. Nie mając czasu na nic innego zasłonił Kapłankę swoim ciałem i zacisnął zęby, czekając na uderzenie walącej się kolumny.

Głuchy odgłos uderzającego metalu rozległ się za plecami Kapłana, a po tym nastała cisza. Costly odwrócił się. Tam, gdzie przed chwilą była kolumna została tylko kupa gruzu, a przed niedoszłymi ofiarami walącej się masy stał Najwyższy Kapłan Altruista, trzymając w ręku absurdalnych rozmiarów lśniący metalicznie buzdygan.

- Zamierzałeś złapać tą kolumnę Kapłanie? - Spytał uśmiechnięty.

Molina nie zdążył odpowiedzieć. Blade dłonie Altruisty zacisnęły się na jego ramionach, po czym ten rzucił nim mocno o ścianę. Trzymając swoją twarz tuż przed twarzą Moliny zaczął z uśmiechem wpatrywać się w jego oczy. W zielonych oczach bladolicego mężczyzny świeciło szaleństwo.

- Oto padła Twierdza Zła! - Zaczął mówić drżącym z radości głosem. - Raduj się Kapłanie, tak jak i ja się raduje!

Costly przyzwyczajony do zachowania swojego przełożonego spokojnie odwzajemniał spojrzenie.

- Cieszę się. - Powiedział obojętnym tonem.

Najwyższy Kapłan zaśmiał się i puścił Moline. Odwrócił się w stronę Avalii, doskoczył do niej w momencie po czym złapał delikatnie jej dłonie.

- Muzyka! - Zawołał z mocą w stronę gramolących się ziemi magów. Ci wpatrywali się w niego pełnymi zdziwienia i niedowierzania oczami. Altruista machnął ręką po czym porwał zdziwioną Avalię do tańca, prowadząc ją w rytm śpiewanych przez niego drżącym głosem słów - przerywanych co chwile salwami maniakalnego śpiewu.

Za stodołą, gdzieś na płocie,
Kogut gromki pieje.
Zaraz przyjdę, miła, do cię
Tylko się odleje.


"Wybacz mi, Mroczna Kapłanko" - pomyślał Costly wychodząc po angielsku z sali, korzystając z ogólnego zamieszania.

***

Ostateczny bilans strat nie okazał się tak straszny. Ognisty deszcz, który tak dał się we znaki Kapłanowi, dosięgnął celu tylko kilka razy, natychmiast po użyciu Kostura Patriarcha kazał wznieść się na bezpieczną wysokość. Mimo to lewe skrzydło fortecy doznało poważnych uszkodzeń w wyniku użycia Sospitatorisu, ponad połowa komnat nie nadawała się do użytku. Większość prawego skrzydła zachowała funkcjonalność. Ucierpiały znacznie podziemia - praktycznie całe wymagały napraw. Poza komnatami Fei Wang Reeda. Te zabezpieczone przez właściciela w magiczny sposób nie zostały nawet zarysowane. Moline drażniła myśl, że dostojnik zapewne mógłby w taki sam sposób zabezpieczyć cały kościół - gdyby mu się chciało. Centralna część twierdzy ucierpiała także od nielicznych kul lawy, które do niej doleciały. Costly chciał przekazać swój raport przełożonemu, ale jeden z akolitów doniósł mu, że Altruista tańczy właśnie nagi na dachu nawy głównej, śpiewając zaimprowizowaną pieśń o upadku Minas Trith. Przeszkadzanie Najwyższemu Kapłanowi w tym momencie było dość ryzykowne.

Kościół w żadnym stopniu teraz nie przypominał dumnej budowli, która wyruszyła na tą wyprawę. Ale kościół bez zwycięski. I to nadawało mu majestat.

_________________
All in the golden afternoon
Full leisurely we glide...
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Altruista
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 12-02-2009, 16:21   

Nagi Altruista przerwał swój szalony taniec, który odstawiał na dachu kościoła.
Rozłożył szeroko ręce i stanął na skraju dachu. Poprawił swoją fryzurę i spojrzał w dół, na miejsce w którym kiedyś znajdowała się wspaniała stolica Gondoru, Minas Trith.
To cudowne niegdyś miasto została doszczętnie zniszczone. Gród wraz z całą okolicą został całkiem zalany płynną skałą, po stolicy nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
Altruista spoglądał teraz na stygnącą masę, która całkiem zmieniła ukształtowanie terenu. Kapłan uśmiechnął się drapieżnie, nie mógł do końca uwierzyć, że to prawda. Że był świadkiem aż tak wspaniałego cudu.
Wbił sobie mocno aż do krwi paznokcie w przegub ramienia. Poczuł ból, teraz już wiedział, że nie śni, że to wszystko jest prawdą.

- Cudownie, wspaniałe! - wykrzyczał. W jego oczach pojawiło się szaleństwo.
- Odnieśliśmy wspaniałe zwycięstwo nad złem!

Kapłan odrzucił głowę do tyłu i zaniósł się szalonym śmiechem. Ogarnęła go euforia, jego MAC odniósł sukces. Zatoczył się do tyłu, ciągle śmiejąc się histerycznie.
Po paru minutach uspokoił się i zaczął wracać do zmysłów. Dotknął swojej twarzy, bolała go od śmiechu.

- Domy płoną, ludzie umierają, a wiara w MAC jest wieczna. - Powiedział

Zamknął oczy i przeniósł się do lustrzanej komnaty. Zmaterializował się nagi przed swoimi akolitami. Ci nie zdziwili się za bardzo widząc nagiego Altruistę.
Lata służby w kościele sprawiły, że przyzwyczajali się do swojego dość dziwnego przełożonego.

- Czemu na waszych twarzach nie widzę radości? - zapytał ich.
Akolici popatrzyli na siebie, szukając tego kto odpowie na to pytanie i ewentualnie weźmie na siebie gniew Kapłana. W końcu jeden zdecydował się odpowiedzieć Altruiście.

- Ależ radujemy się o Najwyższy, tylko ten tego, deszcz ognia lekko uszkodził nasz kościół. Mroczny Kapłan Costly nakazał się nam zająć niezwłocznie naprawami.
- Zanim się pojawiłeś ustalaliśmy kto jakie będzie z nas miał zadania.

- Tak? - Altruista podrapał się po głowie. - Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że odnieśliśmy jakieś uszkodzenia. - Słysząc to Akolici zdziwili się trochę, słyszeli przecież o tym jak Altruista uratował przed zgnieceniem Avalie wraz z Moliną.

- Dobrze wiec - powiedział znowu po chwili kapłan - Idźcie już, zajmijcie się naprawą.
Akolici ukłoniwszy się Altruiście opuścili komnatę. Gdy wyszli kapłan podszedł do swojego fotela i usiadł na nim.
- Anka, obierz kurs na południe. - Zwrócił się do awatara. - Najwyższy czas wrócić do domu.
Powrót do góry
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 13-02-2009, 01:47   

Nikt nie twierdził, że będzie łatwo. Właściwie to spodziewała się, że szalenie trudno będzie przekonać Cirdana o słuszności jakichkolwiek jej poczynań od chwili przejęcia Jedynego, ale zakładała, że przynajmniej w kwestii Obcych problem rozwiąże się z chwilą, gdy szkutnik zobaczy ich latającą twierdzę. Żadna potęga Ardy nie dysponowała nigdy taką mocą i Cirdan z pewnością zdawał sobie z tego sprawę równie dobrze, jak ona. Wiadomość, że bastionu Obcych nie da się namierzyć, z jednej strony zmroziła jej krew w żyłach, ale z drugiej rozbudziła cichą nadzieję. Kto wie, może w obliczu nieuchronnej klęski niedobitków ich wojsk postanowili się wycofać na dobre i wrócili tam, skąd przybyli? Bardzo chciałaby w to uwierzyć. Nawet, jeżeli rzeczywiście Cirdan i spółka mieliby uznać, że próbuje im sprzedać bardzo tanią i wyjątkowo absurdalną bajeczkę.
Westchnęła cicho. Chyba nigdy w życiu nie była tak rozpaczliwie zmęczona (sądziła tak już nie raz, ale uznała, że chyba właśnie pobija nowy rekord). Nie spała od kilku dni, nie pamiętała, kiedy ostatnio jadła (i tak nie byłaby w stanie nic przełknąć, bo nieustannie napięte nerwy skutecznie odbierały jej apetyt), a w dodatku miała nieprzyjemną świadomość, że to się szybko nie skończy. Czuła przytłaczającą potrzebę znalezienia jakiegokolwiek pozytywnego impulsu, najlepiej połączonego z okazją do wypłakania się komuś zaufanemu. Niestety wszyscy obecni zdecydowanie odpadali - wypuszczonym z lochu elfom zapewne również nie było do śmiechu, zresztą gdyby się przyznała, że jednak NIE panuje nad sytuacją, oznaczałoby to absolutną katastrofę. A Sauronowi przecież się zwierzać nie będzie (znowu). Ostatecznie uznała, że skoro i tak wszyscy są zajęci (wpatrywaniem się w palantir, psioczeniem na zło świata i wredną zdrajczynię oraz zamartwianiem się, co dalej, w dowolnej konfiguracji), to ona równie dobrze może się zaszyć w jakimś kącie i przypomnieć sobie, do czego można wykorzystać moc Pierścienia Umysłu. Jedyny to to nie był, ale nadal powinien znacząco wzmacniać jej umiejętności.
- Kel, Keeeluś... - sięgnęła myślą w przestrzeń. Wiedziała, gdzie go szukać, więc to nie powinno być skomplikowane. Pewnie był na nią wściekły, ale tak czy inaczej miała ochotę z nim pogadać. Choćby dlatego, że z reguły był niepoprawnym optymistą.
Musiał poczuć, że ktoś sięga do jego umysłu, bo wyraźnie zaczął stawiać bariery, których sama by się nie powstydziła.
- Kelebornie, nie próbuj mi wmawiać, że mnie nie poznajesz, bo opowiem Cirdanowi, co robiłeś w nocy po ślubie Briany. Ze szczegółami.
- Driela! No nareszcie. Cała, zdrowa?
- Póki co tak.
- Co z pierścieniem?
- Przekuty.
- Z Sauronem?
- Wpatruje się w palantir.
- A z Brianą i spółką?
- Wypuściłam, stoją obok, też wpatrują się w palantir.
- Całe szczęście, jeszcze chwila, a zacząłbym się martwić.
- Zacząłbyś...!?
- No wiesz, ja rozumiem, że Sauron ma do ciebie słabość, ale mimo wszystko mogło mu cierpliwości zabraknąć, jakbyś mu jeszcze kilka prawych sierpowych sprzedała.
- ...SKĄD takie wnioski?!
- A co ja, ślepy jesteś? Szkoda, że sobie nie popatrzyłaś na was z boku tam pod Lorien, daliście takie przedstawienie, że nic, tylko bilety sprzedawać.
- Tak, a potem jak ostatnia idiotka poleciałam sobie na front ciągnąć cię za sobą... Bardzo jesteś na mnie zły?
- Pewnie cię okropnie zawiodę, Drielciu, ale niespecjalnie. Gdybym uznał, że to bardzo zły pomysł, to siedziałabyś teraz w Lorien przywiązana do drzewa, a Pierścieniem czy bez. Ale czy ja kiedykolwiek wtrącałem się w twoje prywatne sprawy?...
- jak on nie przestanie insynuować, to przy następnej okazji sprawi sobie patelnię wyłącznie po to, żeby dać mu po głowie!
- Keeeeeel... Grabisz sobie.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Tylko żeby znowu nie było, że przez pięćset lat płaczesz w poduszkę, że faceci to świnie! A poza tym zdobyłem nowy cel życiowy, przeprowadzić rewolucję kulturalną wśród orków. Ty wiesz, że jakby się dobrze postarać, to z nimi się można dogadać?!
- Ty to byś się z samym Morgothem dogadał...
- Jeżeli przyjąć założenie, że im większe zło, tym większy kac po jego gorzałce, to ja jednak podziękuję.
- Kel, co ty do licha knujesz?!
- No jak to co? Intensywnie się integruję, a wojska razem ze mną. Szkoda, że nie słyszałaś...
- Repertuar słyszałam. Przypominam, tu jest palantir. Cieszę się, że się świetnie bawisz. Już sobie przygruchałeś jakąś ponętną orczycę?
- ha! Zemsta! Nie mogła sobie darować. Zresztą Kel był świetnym kumplem, ale jako partnera nie poleciłaby go najgorszej lafiryndzie. I tak straciłby zainteresowanie najdalej po dziesięciu latach.
- Niespecjalnie świetnie szczerze mówiąc. Zwłaszcza po tym, co orcze dowództwo wymyśliło w sprawie ludzkich oddziałów, ale może humor kiedy indziej ci będę psuł.
- Skoro już zacząłeś...
- Wysłało na pewną śmierć, jak się łatwo domyślić. A ja nie bardzo mogłem cokolwiek zrobić, bo gdybym przegiął, pewnie wysłałoby nas. Ale biorąc pod uwagę, że generał właśnie przeżywa tragedię miłosną swego życia i chyba stracił zainteresowanie militariami, jeszcze trochę, a przejmę dowództwo nam kilkudziesięciotysięczną armią orków. Przebij.
- Przemeblowałam Barad Dur i wyrzuciłam za okno Czarny Tron.
- Remis! A uprzedziłaś Saurona, że z okazji porządków powinien się wynieść z domu przynajmniej na tydzień?
- złośliwiec paskudny... Ale przynajmniej już jej trochę lepiej.
- Wiesz, nam tu jest średnio do śmiechu. Zwłaszcza, że latająca twierdza gdzieś wsiąkła i zachodzimy w głowę, w CO uderzą.
- ...oż. Mam nadzieję, że sobie poszli na dobre. Swoją drogą co powiedziałaś Cirdanowi? Mam nadzieję, że to, że Jednak Miałaś Rację?
- I tak mi nie uwierzył. Sama sobie nie wierzę.
- Zawsze możesz odesłać do mnie... I bez odbioru, mam robotę, trzymaj się.
- Ty też.


Zdecydowanie lepiej.

Przynajmniej na chwilę, bo dosłownie kilka minut później obraz w palantirze rozmył się i oczom zgromadzonych ukazał się jeden z Upiorów Pierścienia z meldunkiem. Latająca twierdza właśnie się znalazła... nad Minas Tirith.

Minas Tirith! Ogromna twierdza, wprawdzie mocno wyludniona na skutek działań wojennych i okupacji mordorskiej, ale mimo wszystko musiało tam teraz przebywać z kilkanaście tysięcy ludzi! Może więcej. A obecność podniebnej siedziby Przybyszów wiszącej nad miastem nie pozostawiała żadnych wątpliwości co do intencji tajemniczych przybyszów.

To. Będzie. Masakra.

Pod Galadrielą ugięły się kolana. Oczywiście mogła przypuszczać, że wkrótce nastąpi kolejny atak, ale świadomość, że prawdopodobnie za chwilę staną się jego świadkami, była po prostu paraliżująca. Kątem oka dostrzegła, że Cirdan szepcze coś pod nosem - bezgłośną modlitwę do Iluvatara? Elrond obejmował Brianę opiekuńczym gestem, chociaż pewnie sam sobie próbował w ten sposób dodać otuchy. Arwena najwyraźniej zapomniała, że powinna wpaść w histerię lub efektownie zemdleć, bo tylko zawisła na ramieniu brata, trzęsąc się jak osika. Sauron jako jedyny nie stał jak sparaliżowany, tylko natychmiast wydał rozkaz ewakuacji wojsk, nakazując przy tym, żeby Nazgul wziął ze sobą palantir, a generalicja skorzystała z latających wierzchowców. Chwilę później przełączył Kamień na widok na miasto. Wszyscy obecni byli bladzi jak trupy, ale jakaś dziwna siła sprawiała, że nikt nie był w stanie oderwać wzroku od palantira.

W mieście panowała panika. Ludzie najwyraźniej pamiętali sen, który kiedyś im zesłała, a może po prostu sami z siebie domyślali się, że latająca twierdza unosząca się nad miastem nie może przynieść nic dobrego? Dość, że tłumy, wymieszane z wojskami, które rozpaczliwie usiłowały zapanować nad sytuacją, wprowadzić jako-taki porządek i - przede wszystkim - wynieść się jako pierwsze, parły w kierunku jedynej bramy, tratując się nawzajem. A to i tak była brama w najbardziej zewnętrznym murze... Rzeka ludzi i orków wylewała się z twierdzy w przerażająco powolnym tempie. Tu i ówdzie jakiś żołnierz torował sobie drogę mieczem, ktoś krzyczał, żeby przynajmniej przepuścili dzieci, jakaś kobieta rzuciła się wyjąc z muru, nie wiadomo, zepchnięta, czy ogarnięta histerią w obliczu zbliżającej się apokalipsy.

Twierdza unosiła się nad miastem, jak milcząca groźba. Mijały minuty, w mieście panował absolutny chaos. A najgorsza była świadomość, że z tej odległości nie mogą zrobić nic - zupełnie nic! - żeby powstrzymać ewentualny atak. Czekanie było koszmarem...

... ale uderzenie mocy i echo tysięcy przerwanych istnień, które nastąpiło, gdy Minas Tirith zmieniło się w płonące magmowe piekło, było jeszcze straszniejsze. Galadriela wiedziała, czego się spodziewać, poczuła już przecież raz coś takiego, lecz to uderzenie było znacznie silniejsze od tego, które nastąpiło, gdy "negocjowała" z Sauronem pod Lorien. Zamroczyło ją na chwilę i musiała oprzeć się o ścianę, żeby nie stracić równowagi, a potem przez dobrych kilka sekund walczyła ze sobą, żeby odważyć się otworzyć oczy i obejrzeć zniszczenia. To, co w końcu zobaczyła, przeszło jej najgorsze obawy. Twierdza - jak się po cichu łudziła - powinna wytrzymać nawet bardzo potężne uderzenie, może nie w nienaruszonym stanie, ale przynajmniej nie zrównana z powierzchnią ziemi. I być może wytrzymałaby, gdyby nie utonęła w strumieniach lawy. Nikt, kto znalazł się na drodze ognistej rzeki, nie miał najmniejszych szans na przeżycie - przynajmniej miała nadzieję, że była to naprawdę szybka śmierć. Płonące strumienie wystrzeliwały w górę, niektóre nawet dosięgły lewitującej wyspy, lecz zniszczenia były żałośnie wręcz małe w porównaniu z tym, co Przybysze zgotowali mieszkańcom Śródziemia.

W ciągu pierwszej minuty od ataku nikt się nie odezwał. Rodzina Drieli siedziała na podłodze, nie pozbierawszy się najwyraźniej po pierwszym szoku. W zasadzie ich twarze nie wyrażały nic, tylko po drżących wargach i pojedynczych łzach ukradkiem spływających po policzkach można było wnioskować, że groza sytuacji dotarła do nich w pełni. Cirdan wpatrywał się w palantir bez ruchu, jakby tuż przed atakiem ktoś zamienił go w kamienny posąg. Sauron zaciskał tylko pięści z wyrazem absolutnej wściekłości na twarzy...
Po czym przeklął i biegiem ruszył w stronę drzwi.
- Nie powstrzymasz ich sam!
- Powstrzymam! A ty zajmij się wieżą i nic nie zepsuj! - rzucił.
Przez chwilę słyszeli tupot zbiegających po schodach stóp, a następnie z zewnątrz dobiegł ich wściekły ryk. Dopiero wtedy oderwali na chwilę wzrok od palantira. Ogromny czarny smok rozwinął skórzaste skrzydła i wzbił się w powietrze, po czym w zawrotnym tempie pomknął na zachód. Odprowadzili go wzrokiem bez słowa, po czym ich uwagę znów przykuł obraz, który ukazywał im się w magicznym kamieniu. Strumienie lawy wciąż spływały z wyrwy w skalnej ścianie, lecz wyraźnie zaczynały tężeć. Nad górą krążył drobny czarny kształt, który po bliższym przyjrzeniu się okazał się dosiadającym wiwerny Nazgulem. Upiór Pierścienia wykrzykiwał słowa w straszliwej, starożytnej mowie, a tam, gdzie przeleciał, ogień przygasał. Nieliczni ocaleni, którzy jako pierwsi dopadli bramy i zdołali oddalić się na wystarczającą odległość, by umknąć przed morderczym strumieniem roztopionej skały, tępo wpatrywali się w miejsce, z którego wciąż sączyła się lawa.
Przytłaczającą ciszę przerwał w końcu Cirdan, cedząc przez zęby jedno krótkie słowo.
- Skurwysyny.



Za specjalnym pozwoleniem moderacji w osobie Mai. Myślę, że w tej sytuacji pojedyncze przekleństwo jest usprawiedliwione.

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 13-02-2009, 09:43   

Olbrzymia skrzydlata bestia stworzona z mroku, ognia i wściekłości krążyła nad miejscem gdzie kiedyś było Minas Tirith w towarzystwie Nazguli i innych latających oddziałów. Serce Saurona przepełniał gniew, którego nie mógł jednak na nikim wyładować. Zanim zdążył dolecieć, twierdza ponownie zniknęła w chmurach, unikając wykrycia przez nadlatujące z zachodu oddziały. Użycie Oka także nie wchodziło w grę - przybranie tak potężnej formy, znacznie wykraczającej ponad to, czego dotychczas próbował mocno ograniczyło zasięg jego zdolności percepcji, czuł też, że z ponowną zmianą postaci bezpieczniej będzie jeszcze trochę poczekać. Był nieco zły że nie kazał Khamulowi podążać za Obcymi, ale z drugiej strony jego obecność na miejscu sporo pomogła - magia Nazgula spowolniła wypływ lawy, i dała mieszkańcom miasta dodatkowy czas do ucieczki. Mieszkańcy najwyższych 3 poziomów miasta (w tym zdecydowana większość wojsk Haradu stacjonujących w mieście) nie mieli żadnych szans, ale z najniższego ocaleli prawie wszyscy, z drugiego ponad połowa, było też trochę ocalałych z następnych dwóch poziomów.
Z braku lepszych pomysłów na poszukiwania latającej broni przeciwnika wysłanych zostało pół setki lotników, a pozostałe siły odleciały z powrotem na zachód, by zdążyć wziąć udział w szykującej się bitwie z resztkami armii Bractwa.

***
Mrok zapadł, a atak ciągle nie nadchodził. Przygotowane do natarcia orki stały w milczeniu, tak jakby czekały na jakiś znak. Minęła godzina, potem następna, a oddziały Mordoru nadal stały w ciszy. Nagle, przez linię wojsk przeszła fala szeptów, gdy orki zaczęły pokazywać sobie coś po drugiej stronie obozu przeciwnika. Od strony gór, z przełęczy którą nadeszła armia MAC widoczne było światło, podobne do odblasku dalekiego pożaru. Światło stawało się coraz mocniejsze, ale, nieoczekiwanie, potęgowało to tylko ciemności. Wreszcie na przełęczy pojawiło się źródło fenomenu - pośród ogromnego cienia majaczyła czarna sylwetka z kształtu podobna do ludzkiej, lecz większa; siła i groza tchnęły z tego stwora i wyprzedzały go, gdziekolwiek szedł. Rozwiana grzywa potwora tliła się sypiąc iskrami. W prawym ręku miał sztylet wąski i ostry jak płomienny jęzor. W lewym dzierżył bicz wielorzemienny. Cień rozpościerał się nad nim na kształt dwóch ogromnych skrzydeł. Potwór wzniósł bicz, rzemienie świsnęły i zachrzęściły. Z nozdrzy Balroga buchnął ogień. Z gardła wydobył się gniewny ryk. Otaczające go płomienie strzeliły ku górze, jednak, zamiast rozświetlać teren, wydawały się raczej pochłaniać resztki światła, sprawiając jednocześnie wrażenie, jakby przestrzeń za Balrogiem pełna była zrodzonych z cienia sylwetek ludzkich.
Dum-dum-dum - grzmiące odgłosy dobiegły od strony wojsk Saurona, gdy zagrały bitewne bębny. Potem rozniósł się echem głos rogu, a z mroku odpowiedziały mu inne rogi i ochrypłe wrzaski. Oddziały Mordoru z wyciem ruszyły do szturmu.

Siły Bractwa miały kilka dni na przygotowanie i przedyskutowanie planu obrony, więc obrońcy doskonale wiedzieli, co należy robić. Rozległy się odgłosy wystrzałów z pierwszych dział, które szybko narastały na sile, aż wszystkie stanowiska artyleryjskie pluły ogniem w stronę atakujących. wzdłuż linii wozów kulili się strzelcy, czekając by posłać salwy w twarz nadciągających orków. W powietrze wzbiły się resztki Zakonu Nieba, by przeciwdziałać nieuchronnym atakom z tego kierunku.

Pole bitwy przedstawiało się niesamowicie - całe okryte ciemnością, którą na chwilę rozświetlały wystrzały, oraz wybuchy jakie następowały gdy kolejny ork napatoczył się na minę. Mrok słabł tylko w pobliżu oświetlonego ogniskami obozu MACu, oraz daleko za oddziałami orków, gdzie z pochodniami w dłoniach nadal trzymały się z tyłu siły Rohanu, Haradu i Easterlingowie. Kanonada artyleryjska trwała nadal, choć w ciemnościach trudno było zaobserwować jej skuteczność. W pobliżu granicy obozu widać było rosnące stosy trupów, wypełniające powoli wykopany prowizoryczny rów. Coraz więcej wychodzących z ciemności ataków dosięgało linii wozów i coraz trudniej było obrońcom ich na tej linii powstrzymać.
Nagle wzbił się w niebo zgiełk dzikich okrzyków - główna fala natarcia uderzyła o mur obrońców. Orkowie, nie mogąc się przedostać przez linię wozów, zatrzymali się na brzegu i stamtąd sypnęli strzałami. W niektórych miejscach w tłumie pojawiały się iskry pośpiesznie nieconego ognia, a potem z tłumu wylatywały w stronę obrońców gliniane dzbanki z goblińskim ogniem, jednak nie zdarzało się to często - płonące wozy stanowiły równie skuteczną zasłonę przed atakującymi jak te obsadzone przez żołnierzy.
Część napastników próbowała wspinać się na prowizoryczne umocnienia, ale byli spychani pikami i strącani ogniem strzelców. Lecz w jednym miejscu barykady przez bandę orków przecisnął się duży oddział górskich trollów z Gorgoroth. Biegli rycząc jak dzikie bestie; więksi i tężsi niż ludzie, okryci tylko przylegającą ciasno do ciała łuską, która może była ich zbroją, a może własną potworną skórą, mieli wielkie, krągłe, czarne tarcze i w sękatych potężnych rękach nieśli wzniesione do ciosu ciężkie młoty. Z impetem uderzyli w ścianę obrońców, bez wahania wskakując na wozy i spychając z nich przeciwników. Jak burza spadli na zwarte szeregi MACu druzgocąc hełmy i czaszki, ramiona i tarcze, niby kowale kujący rozgrzane i miękkie żelazo.
Za nimi do wnętrza kręgu zaczęły przepychać się orki, powiększając krok po kroku zdobyty wyłom. Z tyłu za nimi część żołnierzy (z istotną pomocą grupki trolli) zaczęło rozsuwać wozy, tworząc przejście do wnętrza obozu, którym zaczęły się do środka wlewać kolejne oddziały napastników.
Widząc to, generał Rajmund rozkazał wzmocnić wyłom oddziałami drugiej linii. Przez chwilę napór napastników został powstrzymany, a nawet zaczął się cofać. Wydawało się, że tym razem uda się jeszcze atak odeprzeć. Wtedy nad zwałami trupów zjawiła się straszliwa postać: wysoki jeździec z twarzą ukrytą w kapturze, spowity czarnym płaszczem. Olbrzymią czarną sylwetką oświetloną migoczącym blaskiem ognisk i pochodni wydawał się górować nad wszystkim, urastał do symbolu grozy i rozpaczy. Z wolna, miażdżąc pod kopytami wierzchowca ciała poległych, Król Nazguli wjechał do obozu, jakby nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo. Zatrzymał konia i podniósł długi, blady miecz. Strach poraził wszystkich, zarówno napastników, jak obrońców; wszelkim żołnierzom w okolicy ręce zwisły bezwładnie, linie wojsk zatrzymały się, a strzały ucichły. Na chwilę zaległa głucha cisza.
Nagle rozległ się huk, błysnęły płomienie, wzbił się obłok dymu. Szczątki jednego z wozów z drugiego krańca barykady wyleciały w powietrze, jakby wyrzucone w niebo ręką olbrzyma. Przez wyrwę utworzoną ogniami Orthanku wdarła się kolejna grupa atakujących. Zaskoczone oddziały Bractwa próbowały reagować, ale w tym samym momencie z przenikliwym wrzaskiem spadły spod nieba Skrzydlate Cienie; Szóstka Nazguli nurkowała nad polem szerząc śmierć. Razem z nimi do walki włączyły się wreszcie siły powietrzne, wsparte (jak ostatnim razem) przez chmary głośno kraczącego ptactwa. Rycerze Zakonu Nieba rzucili się na spotkanie przeciwnika, ale tym razem to lotnicy Saurona dysponowali zdecydowaną przewagą powietrzną.

Od strony gór Balrog schodził w stronę obozu spokojnym, ale coraz szybszym krokiem. W ślad za nim, krok w krok podążali Umarli.

W odległości linia pochodni wreszcie się ruszyła. Po oczyszczeniu przez orki podejścia z min, zasypaniu rowów (głównie ciałami), zrobieniu przejść przez barykadę i zajęciu artylerzystów MACu zagrożeniem z powietrza reszta oddziałów napastników wreszcie zamierzała włączyć się do walki.

...a ze szczytu pobliskiej góry wielki kształt obserwował pole bitwy przez pełne gniewu Oko.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 12 z 13 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 11, 12, 13  Następny
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group