Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Gary Bar |
Wersja do druku |
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 16-05-2010, 19:47 Gary Bar
|
|
|
Witamy w Gay Bar~
Był późny wieczór, jak zawsze w tym wymiarze. Przed oczami Loka rozciągała się pustynia, z której gdzieniegdzie wybijały się małe kaktusy. Piasek był przecięty w poprzek zakurzoną drogą, wychodzącą zza jednej linii horyzontu i idącą prosto po to, by zniknąć po przeciwnej stronie. Właśnie przy tej drodze znajdował się niewielki bar z małym parkingiem przed wejściem. Wydawało się że to jedyna ostoja życia w okolicy. Liść skierował swoje kroki w jego kierunku, gdy znalazł się na parkingu przystanął. Właściciel baru - Gary - gdy zakładał to miejsce, postanowił nazwać je od swojego imienia, stąd też ponad drzwiami znajdował się mdły, czerwony neon "Gary Bar". Niestety czas, robiąc swoje, postanowił zgasić literkę "r" w pierwszym słowie. Jedynie z bliska można było dostrzec niedziałającą lampę, każdy kto widział neon z chociażby lekkiego oddalenia, był raczony napisem "Gay Bar". Gary nigdy nie naprawił neonu, przez co knajpę zaczęto nazywać Gay Bar'em i tak się już przyjęło.
Loko spojrzał na samochód stojący po jego prawicy. Cadillac Eldorado, rocznik 1959 miał wygrawerowany na klamkach przepiękny napis "Geronimo". Skrytobójca ruszył przed siebie. We wnętrzu pomieszczenia uderzył go dym papierosowy, drzwi zamknęły się za jego plecami. Dźwięk dzwonka utonął w przyciszonej muzyce dochodzącej z szafy grającej stojącej naprzeciwko wejścia. Przy ladzie panował niemal całkowity mrok. Na lewo od wejścia, po dwóch stopniach w dół znajdowała się sala bilardowa. Tam kilkoro mężczyzn było pochłoniętych grą w której stawki osiągały nierzadko ogromne wielkości. Grali oni w przytłumionym przez dym świetle lamp, topiąc smutki w alkoholu. To miejsce uspokajało swoją smętną atmosferą, choć mężczyźni rozmawiali, słowa nie były tu potrzebne. Każdy mógł pomyśleć o swoich problemach, szczególnie o tym których nie można rozwiązać. Niektórzy przyjeżdżali tutaj też na ostatniego drinka w swoim życiu - gdy wiedzieli że problemy ich przerosły.
Skrytobójca podszedł do ostatniego miejsca przy ladzie, tuż koło szafy grającej. Gary rzadko się odzywał, zazwyczaj wiedział co komu podać. Wiedział także że Liść nie pija żadnych napojów. Skrytobójca siedział w milczeniu bardzo długo. W pewnym momencie dosłyszał w oddali ryk motocykla. Odgłos zbliżał się coraz bardziej, aż w końcu dostrzegł za przeszklonymi drzwiami motor, zatrzymujący się na parkingu. Karel wszedł powoli do baru, rozejrzał się po czym gdy zauważył Liścia uśmiechnął się i ruszył przez pomieszczenie by zająć miejsce obok zabójcy. Szermierz nie zmienił się nie licząc dżinsów jadowicie zielonego koloru i okularów przeciwsłonecznych które również były zielone. Uściskał Liścia i zajął swoje miejsce.
Gary bez słowa zdjął jedną z butelek, po chwili postawił przed szermierzem napełnioną do połowy szklankę. Minuty powolnie upływały. Jedyne co słyszeli towarzysze, to smętną jazzową muzykę i odgłosy gry za ich plecami. Grający nie kłócili się, co byłoby niezwykłe w każdym innym miejscu we wszechświecie. Tutaj nie istniało coś takiego jak konflikt, grali jedynie po to aby zapomnieć.
Loko spojrzał w kierunku drzwi. Mr Moreau siedział na krześle zaraz obok nich, trzymając obie ręce na lasce. Zawsze pojawiał się i znikał niezauważony. Szkielet był zamyślony, o czym świadczyło to, że nie spojrzał na Liścia gdy ten go zauważył. Skrytobójca nie przerwał mu jego rozmyślań, powrócił do wpatrywania się w ladę. Po jego lewej stronie z całkowitego mroku wyłoniła się ręka szkieletu. Śmierć stanął bez ruchu obok szafy grającej i opuścił głowę. Znowu nastało nieuciążliwe oczekiwanie. Każdy z przybyszy zagłębił się we własnych myślach. Blada ręka wtargnęła pomiędzy szermierza i skrytobójcę. Amrast Ancalime przyjął od Gary'ego wino, po czy stanął kilka kroków za plecami Liścia, tyłem do jednej z belek oddzielających bar od sali bilardowej. Na jego twarzy czaił się ironiczny uśmiech, jakby elf wiedział dokładnie co ma zaraz nastąpić. Kitkara wparowała do pomieszczenia brutalnie uderzając w drzwi. Chciała wypaść efektownie, jednak gdy absolutnie nikt nie zwrócił na nią uwagi, lekko zbita z tropu usiadła obok Karela. Ten początkowo nawet na nią nie spojrzał, dopiero po chwili odwrócił się ku niej i szepnął na ucho kilka słów. Gary podał demonicy kieliszek i powrócił do polerowania szkła.
Koranona szła sama poprzez pustynię. Zostawiła Filipa i Parusa, gdyż poproszona o obecność tylko ją. Nie wiedziała za bardzo czego się spodziewać. Liść zachowywał się jak ponury maniak, więc nie liczyła na żadną rozrywkę z jego strony. Za to zielonowłosy dziwak ze swoją wybranką mogli być zabawni. Wiedźma dotarła na parking i przystanęła na chwilę. Postanowiła nie dać po sobie poznać że jest zakłopotana i wejść wesoło, z rozmachem. Otworzyła drzwi entuzjastycznym pchnięciem i nie wydobyła z siebie ani słowa. Uderzyła ją atmosfera jaka tu panowała, stałaby tak jeszcze pewnie przez parę minut, gdyby nie Gary który wyciągnął ku niej rękę ze szklanką. Wiedźma przyjęła trunek i powoli weszła głębiej. Nie zdecydowawszy się usiąść obok Kitkary, Koranona oparła się o drugą z belek. Nie za bardzo jej się tu podobało, było zbyt ponuro, ociężale. Bała się zakłócić atmosferę tego miejsca, co było do niej niepodobne. Postanowiła czekać.
Caibre przybył jako ostatni, zaanonsowany rykiem silnika i piskiem opon. Wszedł z kpiącym uśmieszkiem i powiesił na wieszaku płaszcz. Wnikliwy obserwator dostrzegłby jednak czającą się na jego twarzy spokój. Wiedział z jakim miejscem ma do czynienia. To był wymiar do którego należało się dostosować, inaczej po prostu się znikało. Nie przychodziło mu to łatwo, gdyż nie miewał stanów depresyjnych oraz poważniejszych problemów. A właśnie dla takich istot było to miejsce. Jako że Lisowi nie spieszyło się zostać zdematerializowanym, przyjął szklankę od Gary'ego i cierpliwie czekał na to co się stanie.
- Chyba wszyscy są już obecni - wyszeptał Liść - Karel, jeśli możesz... |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we.
Ostatnio zmieniony przez Loko dnia 23-12-2010, 16:26, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 16-05-2010, 20:59
|
|
|
- Wszyscy są. - stwierdził zielonowłosy po czym sięgnął do kieszeni. Wydobył stamtąd paczkę papierosów. Po chwili już zaciągał się dymem. Jego spojrzenie zza zielonych szkieł okularów i dymu wyglądało bardzo tajemniczo.
- Więc dzisiaj jest dzień w którym mija dokładnie 600 lat. Nie muszę mówić jakich lat. Od tej pory nie będziemy w stanie kierować wiedzą o przyszłości. Teraz będziemy realizować wizje jakie ułożyliśmy sobie przez ten czas. Nikt się o nas nie dowiedział....zaś my zgromadziliśmy ogrom informacji o tych którzy mogą się nam przeciwstawić. O wrogach rzeczywistych....i domniemanych. - szermierz westchnął i upił łyk ze szklanki. Następnie ponownie sięgnął do kieszeni kurtki i tym razem wyciągnął plik zdjęć. Rzucił je na stół. Pozostali sięgnęli po nie i zaczęli je oglądać.
Wśród fotografii rozpoznali twarze mniej lub bardziej znane, a także takie jakich nigdy nie widzieli na oczy.
- To są osoby które większym i mniejszym stopniu mogą stanowić problemy. Na przykład.....- szermierz sięgnął po jedno zdjęcie i podniósł do światła. - ....Daerian Baenre.
Liść drgnął lekko na dźwięk tego imienia ale poza tym jego oblicze nie zmieniło się.
- Albo....Maya Minamoto - tym razem oczom wszystkich ukazała się twarz sympatycznej rudej dziewczyny. Miała lekko zaostrzone uszy. Widocznie był to wpływ elfiej krwi.
- Najniebezpieczniejsi jednak są.....- tym razem obie ręce sięgnęły po zdjęcia.
- Poring Astralny Punyan - zdjęcie różowego...czegoś......
- At także....- tym razem zdjęcie przedstawiało małą, smarkatą blondyneczkę. -...Serika Crex.
Uwadze obecnych nie uszło to że to ostatnie miano szermierz wypowiedział ze szczególną nienawiścią. - Spotkałem się z nimi.....
- I co, i co? - Koranona była niezwykle ciekawa co było dalej.
- Umarłem....- wśród zebranych zapanowała konsternacja. Tylko Cai i Loko nie okazali najmniejszego zdziwienia. Drugi bo słyszał już historię zgonu Karela ,a pierwszy dlatego bo spotkał się już z tą dwójką. Szermierz zaś wypił kolejnych kilka łyków. Od tego gadania zaschło mu w gardle. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 16-05-2010, 21:43
|
|
|
-Wydaje mi się, iż podchodzicie do tego z niewłaściwej strony.
Rudzielec wyciągnął z torebki przy pasie fajkę i z wprawą począł ją nabijać.
- Takoż. Daerian jest drowem. Jako każdy przedstawiciel tej rasy, przy odpowiedniej argumentacji zrobi wszystko, co będzie nam na rękę.
-Argumentacji?
-Finansowej. Dalej. Mai chan - Cai uśmiechnął się lekko - wystarczy unikać szerokim łukiem. Bo z łuku uszyje. Poza tym, nie prowokować w sytuacjach podbramkowych, to nie będzie się starała wywrócić rzeczywistości na lewą stronę.
-Punyan....Er...- lis skończył ubijać tytoń w fajce i z desperacją rozejrzał się po zebranych. Karel ulitował się i użyczył mu zapalniczki.
Pyk Pyk....
-Poringa zostawcie mnie. Zostaje...
Podniósł ze stołu zdjęcie blondynki.
-Święta Serika od miotły. Niemniej - Cai pyknął znacząco fajką, otaczając wizerunek dziewczyny pierścieniem dymu - wiążą ją pewne zasady. Wystarczy ich nie łamać.
-Ogólnie wydaje mi się, iż początkowe działania i potencjalne zagrożenia, które przedstawił kolega Karel są nieco na wyrost wskazane. Osobiście sugerowałbym działania skierowane przeciwko pewnemu kościołowi, tudzież walka z ogólnie postępującą głupotą spłycającą coraz większe połacie Multiświata.....
Caibre zatrzymał się w przemowie i powoli rozejrzał po zebranych.
Na twarzach syndyków malowało się przerażenie połączone z absolutnym zaskoczeniem. Tknięty przeczuciem jeden Karel zaczął spięty wstawać..
-No co? Nie można rzeczowo porozmawiać? - Caibre na szczęście był domyślny - muszę cały czas być wcielonym chaosem? |
|
|
|
|
|
Tohunga
siedem
Dołączył: 07 Mar 2010 Skąd: Ghost-town Status: offline
Grupy: Syndykat Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 17-05-2010, 14:42
|
|
|
Umarłeś powiadasz? - Mruknął złośliwie Amrast do Karela.- Postaraj się tym razem nie popełnić tego samego błędu.
Szklanica wina która jeszcze chwile temu znajdowała się w rękach maga, była już ponownie napełniana przez Garego. Wziąwszy kieliszek, odsunął się od belki przy której stał i zbliżył się do zdjęć. - Dość się już na nich napatrzyliśmy. Chyba każdy zna ich aż za dobrze więc trzymanie tu tych zdjęć nie było by najlepszym pomysłem, zwłaszcza zważywszy na nasze plany. Tak więc... - Zanim ktokolwiek zdołał zareagować, zdjęcia zajęły się ogniem.
-Czyż ty zgłupiał!? Kto normalny szukał by nas w tak podłym miejscu - rzucił zgryźliwie Karel.
-A co do tego miejsca... Trzeba by tu wprowadzić parę kwiatków, jakieś miejsce do tańczenia i... - Wszyscy w tym momencie spojrzeli na Koranone. Po chwili wymownej ciszy, oczy wszystkich ponownie wróciły na spalone zdjęcia.
-Sm00ku a co do twojego pomysłu... Nie po to tyle się męczyliśmy, żeby teraz unikać problemów. Co prawda dołączyłem do was jako ostatni, i większości ludzi z tego... popiołu nie miałem okazji poznać osobiście, a jedynie ich obserwować ale... - Przerwał, aby napić się wina, które po raz trzeci podał mu Gary - ... nie zamierzam teraz rezygnować. Wręcz przeciwnie. Dopiero teraz to wszystko zaczyna się rozkręcać. Wiemy o nich dostatecznie wiele. Pozostaje jeszcze jeden problem, ale chyba każdy zdaje sobie z niego sprawę. Działanie w ukryciu nie sprzyjało rozwoju Syndykatu. Ale przejdźmy do rzeczy...
Amrast otworzył mały portal. Z środka słychać było płacz dziecka, połączony z furią. Nawet do niego nie wchodził. Głos który krzyczał, że go nienawidzi, że go oszukał i inne tego typu sprawy po chwili stał się bardzo przydatny. Przez portal wyleciała książka o jakże sprośnym tytule "Coś o miłość wśród duchów". -e... Marto... nie tą podałaś... - Tu z portalu poleciała kolejna sterta wyzwisk ale tym razem przez portal wyleciała dobra książka. Co prawda wyleciała z taką siłą, że Gary był zmuszony podać Amrastowi nowy kieliszek, gdyż poprzedni z powodu uderzania, rozsypał się w pył. Zamknąwszy portal, Amrast otworzył książkę w dziale "Artefakty". - Cóż sm00ku, pominąłeś dość ważną rzecz jeśli chodzi o Daeriana. On nie jest tylko drowem. Jest także smokiem. Przynajmniej w jakiejś części. A to bardzo ułatwia... bądź utrudnia nam sprawę w zależności od tego czy uda nam się zdobyć "to"
Oczy wszystkich zebranych powędrowały na stronice, na której wyrysowana była wielka obsydianowa kula o średnicy około 1m. Stała ona na pięknie rzeźbionym stołku, którego nogi były w kształcie głów smoków.
-Oto smocze kula. Chodź znajduje się ona w Ansalonie, czyli pomniejszym uniwersum, nie została ona tam stworzona. To artefakt zrodzony z chaosu. Co możemy dzięki niemu zdziałać? Wszystko jest dokładnie opisane. Zdobycie jej rezerwuje dla siebie. Czy pomoże ona nam przy Daerianie tego pewien nie jestem, ale nie zaszkodzi spróbować jej zdobyć. Zwłaszcza, że mam też swoją osobistą sprawę w tym uniwersum.
Skończywszy swoja przemowę, Amrast zsunął na twarz swój głęboki kaptur i zanurzył się w wyśmienitym trunku.
- A co do reszty... |
|
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 17-05-2010, 17:50
|
|
|
- Kitkara! - Rozległ się Altruistyczny krzyk, a po nim eksplodowały drzwi do pomieszczenia, w którym siedzieli kombinatorzy. Gdy unoszący się dym nad zniszczonymi drzwiami rozwiał się do środka pokoju weszła czwórka uzbrojonych mężczyzn prowadzona przez Najwyższego Kapłana.
- Kitkara! - Krzyknął znowu Altruista, szukając wzrokiem dziewczyny. W końcu ją dostrzegł i spojrzał jej głęboko w oczy. Księżniczka MAC-u pod wpływem spojrzenia Kapłana spuściła wzrok. Altruiście krew odpłynęła z twarzy, przeniósł spojrzenie na Karela i wymierzył w niego oskarżycielsko palcem.
- To twoja sprawka! A więc zapamiętaj! Altruista nigdy niczym się nie dzieli! Niczym! - Po tych słowach rzucił się na szermierza. Karel wstał szybko sięgając po broń, ale Altruista był o wiele szybszy. Dopadł go w trzech krokach i uderzył mocno głową w twarz, łamiąc mu nos.
Karel wrzasnął, krew zalała mu twarz. Altruista zaatakował ponownie, tym razem wymierzając mu prawy sierpowy na szczękę. Po tym ciosie Karel zachwiał się i upadł na plecy. Bladolicy od razu do niego doskoczył i wymierzył mu mocnego kopniaka w żołądek od którego szermierz zgiął się w pół.
- Ahahaha! - Zaśmiał się Najwyższy Kapłan, a na jego bladej twarzy można było dostrzec ślady okrucieństwa.
- Karelu - złapał go za włosy - powiedz mi teraz co czujesz? Boli cie to, czy też może osiągnąłeś nirwanę?
- Czemu milczysz? No, powiedz mi! Powiedz! - Altruista zmaterializował w swojej dłoni nóż i skierował go w stronę Karela z zamiarem zakończenie jego żywota, lecz coś mu przeszkodziło. Coś ostrego.
Altruista krzyknął na głos wypuszczając nóż. Spojrzał na swoją zakrwawioną dłoń.
- Kto śmiał? Obrócił się do napastnika i zamarł. Naprzeciwko niego stała Kitkara z wymierzonym w niego mieczem.
- To mój kamrat i nie pozwolę go skrzywdzić! - Powiedziała stanowczo. - Odejdź stąd w tej chwili.
- Bez ciebie nie odejdę! - Odpowiedział Altruista i spojrzał jej gniewnie w oczy.
- Chyba będziesz musiał. - Odpowiedziała mu podobnym spojrzeniem Księżniczka MAC-u.
- Ech... - Altruista westchnął na głos.
-Wybacz mi Kitkaro, ale nie pozostawiasz mi innego wyboru. - Po tych słowach bladolicy gwałtownie zdarł z siebie koszule prezentując swój boski, lekko umięśniony tors.
Rozległo się łubudu. Jak było do przewidzenia Kitkara fikła na plecy. Po chwili gdzieś z boku rozległo się drugie łubudu. Altruista z ciekawości aż zerknął w tamtą stronę i dostrzegł Loka, również rozciągniętego na ziemi.
- Ha. - Altruista poprawił dłonią swoją fryzurę. - Zawsze o tym wiedziałem!
Następnie podszedł do nieprzytomnej Kitkary i klęknął przy niej. Delikatnie wziął ją na ręce i ruszył z nią w kierunku portalu utworzonym przez Fei Wang Reeda. Po chwili Altruista wraz z Kitkarą zniknęli. |
|
|
|
|
|
Sylar
Poszukujący Prawdy
Dołączył: 11 Lis 2009 Status: offline
|
Wysłany: 17-05-2010, 17:51
|
|
|
Wśród całej czwórki to Sylar wyróżniał się najbardziej, nie tylko postawą, ale również celem jaki go tu sprowadził. Bohater nieco mieszanie wspomina propozycję Altruisty, która wiązać się miała z niezła nagrodą. Cel był prosty, zmierzyć się z kilkoma outsiderami, rozłożyć ich na łopatki i uratować niewiastę. O ile ostatni fragment zadania nie interesował bohatera w ogóle, to ten pierwszy mógł wiązać się z możliwością zdobycia nowych umiejętności oraz sprawdzenia swoich zdolności. Suma pieniężna jaką zaoferował Altruista również nie była tu bez znaczenia. Spora prowizja przemawiała za tym zleceniem. Cóż więc innego mu zostało?
- Kitkara! Kitkara! - darł się niemiłosiernie Altruista, niszcząc przy tym otoczenie. Sylar trzymał się lekko na uboczu. Nie chciał być utożsamiany z tą zgrają, nawet mimo perfekcyjnego kamuflażu i zmienionych rys twarzy.
Najwyraźniej Altruista był w gorącej wodzie kąpany, bowiem od razu zaszarżował na jednego z rywali. W tej chwili w takt za nim ruszył Sylar, asekurując go. W cieniu, mrok mógł dostrzec tylko on. Jednym susłem doskoczył do Altruisty i mocnym pchnięciem wybił z rytmu broń Liścia. Ten odskoczył i zataczając półokrąg posłał grad noży w stronę bohatera, który dzięki swym zmysłom uniknął część, a resztę sparował. Walka w cieniu niedostrzegalna była przez resztę przeciwników, przez co Sylar mógł w całości skupić się na rywalu. Rozegrał się taniec ostrzy i błysk iskier. Przeciwnicy byli warci swych zdolności. Sylar jednak czuł pewien dyskomfort będąc na cudzym terenie. Pojedynek rozegrał się na uniki i finty. Tempo było imponujące, tak że nawet zmysły Sylara zaczęły to odczuwać. Przeciwnik był o wiele bardziej doświadczony. Liść zadał nagły cios, nie to była kolejna finta, przewrót i wybicie szpady przycisnęły Sylara pod kąt. Liść zbierał się do ostatniego ciosu. Już miał zamiar pchnąć miecz, gdy naglę cała jego twarz pokryta była rumieńcami, a chwilę potem rywal padł komicznie na ziemi. Zdziwił się Sylar bardzo. Mimo wszystko była to jednak okazja powziąć tak dobre zdolności szermierskie. Bohater bez wahania wziął się do działa i przyłożył rękę do czoła Liścia, bacznie obserwując wroga i mierząc końcówką ostrza w jego szyję. Naglę Altruista wskoczył do otwartego portalu. Dla Sylara był to sygnał do odwrotu.
- Tsy. - zasyczał ukradkiem Sylar. - Może następnym razem... - i wbiegł do znikającego portalu. |
|
|
|
|
|
Norrc
Dołączył: 22 Kwi 2008 Skąd: 西 Status: offline
Grupy: Lisia Federacja Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 17-05-2010, 17:51
|
|
|
- Fei musi popracować nad komfortem swoich portali... - to było pierwsze, co przyszło rycerzowi do głowy po wylądowaniu na tym odludziu. Z zadumy na temat niekompetencji STB wyrwał go hałas dochodzący zza drzwi budynku. Wszedł więc pośpiesznie.
- Ehe, robota czeka - pomyślał.
Norrc nie potrafił powstrzymać uśmiechu, patrząc na poczynania Altruisty. Nie mógł jednak w pełni rozkoszować się pięknem owej sceny. Zajął dogodną pozycję i gdy tylko reszta "towarzystwa" zerwała się na pomoc Karelowi, wybrał z tłumu rudego kurdupla, po czym wymierzył mu potężny cios w brzuch. Zwalony siłą uderzenia rudzielec poleciał na stół, przewracając pozostawione tam butelki i szklanki. "Ciekawe jakie to uczucie, oberwać z pancernej rękawicy" pomyślał Norrc, po czym dla pewności zamknął swojego oponenta w kuli nieprzeniknionej otchłani, którą po zmniejszeniu wrzucił do szklanki z niedopitą whisky.
- Miłej zabawy bratku. Trochę tam sobie popływasz - mruknął.
Rycerz, lekko zawiedziony tak szybkim obrotem spraw, wziął zza baru butelkę trunku i usiadł na krześle w kącie. Obserwował sytuację. Myślał, że może będzie potrzebna jego pomoc, jednak akcja przebiegała bez najmniejszych problemów.
- Syndykat? - Parsknął pogardliwie. - Dobre sobie... |
_________________
|
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 17-05-2010, 17:51
|
|
|
Nagłe zniknięcie Amrasta mogło spowodować kłopoty dla zespołu.
Szybko wysłałem do grupy wiadomość telepatyczną
-Zajmę się nim.
Dla mojej osoby nie był to żaden problem.
Dusze są smacznym kąskiem, a przechodzenie do sfer duchowo-eterycznych nie było pierwszyzną. Nie mówiąc o przechodzeniu na wyższe gęstości bytów.
Caladan szybko synchronizował się z światem niematerialnym Tohungi i ku własnemu zdziwieniu złapał istotę do buteleczki, którą zakorkował i następnie błyskawicznie zapieczętował magicznym korkiem z czarem diamentowa nienaruszalna sfera Otiluka. Nie minęła chwila, a znów pojawił się w świecie cielesnym, cały w odłamkach lodu. Niestety, butelka zaczęła szybko buzować, jakby był w niej szampan i mogła zrobić kuku co poniektórym. Wyrzuciłem ją za okno, za którym można było usłyszeć straszny jęk i powiew zimnego wiatru z śniegiem. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need
Ostatnio zmieniony przez Caladan dnia 17-05-2010, 19:56, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 17-05-2010, 18:04
|
|
|
Costly z zasady nie lubił wtykać nosa w nie swoje sprawy, ale krążący po Kościele w szale Alt wzbudzał ciekawość. Dlatego gdy tylko wyruszył on z grupą elitarnych zbrojnych w jakieś enigmatyczne miejsce, Costly postanowił zabić nudę i przyjrzeć się sytuacji.
Korzystając z portalu Fei Wang Reeda udał się on dyskretnie za całą grupą, a następnie wykorzystał zrobiony przez nich rejwach i przekradł się do miejsca przy barze.
- Panie, nie jest bezpiecznym tutaj przebywać. - Powiedział spokojnie towarzyszący kapłanowi Shouka obserwując latające wszędzie meble, butelki i kawałki broni.
"Więc Najwyższy odbija swoją Księżniczkę..." - pomyślał czarnoskóry kapłan z nagłym rozbawieniem.
- Oj tam, to ładne show. - Powiedział cicho Costly znad kufla piwa spoglądając na Altruistę, który właśnie zakończył patetyczną mowę obnażeniem klaty. Molina zakrztusił się piwem na ten widok.
- Pheeeh... będę miał koszmary dziś... - Powiedział ciągle się krztusząc.
Zamieszanie jak szybko się zaczęło, tak zaraz poczęło gasnąć. Najwyższy Kapłan wraz z nieznanym Molinie najemnikiem zniknęli w czeluściach portalu, w pomieszczeniu pozostał już tylko Norrc i Caladan. Prawdopodobnie wkrótce też znikną.
- ...zaraz - powiedział nagle cicho kapłan - jeżeli oni znikną, to ja tu zostanę, z całym tym burdelem na głowie...
- Zgadza się, Panie. - Przytaknął spokojnie Kou.
- Pantaleon. - Wyszeptał Costly rzucając zaklęcie na siebie i towarzysza.
- Pijemy piwo jak gdyby nigdy nic i cicho sza!
- Tak, Panie. |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 17-05-2010, 18:55
|
|
|
Koranona była szczerze zdumiona, a zdziwienie powinno ostatnio gościć na jej twarzy cały czas. Nie wiedziała początkowo po jakiego grzyba Liść ich wszystkich zwołał, ale tym bardziej nie spodziewała się takiego chaosu w zwykłym barze na środku pustkowia. Całe zamieszanie sprawiło, że poczuła, ze co jak co, ale nie powinna tu być; w tym miejscu i o tym czasie. Nie miała przy sobie ani Parusa, ani Filipa, a szabla w pomieszczeniach sprawiała się nad wyraz niedobrze. Zaczęła kierować się ku wyjściu kiedy wpadł na nią Amrast.
- Lepiej się stąd zmywajmy... - powiedział oglądając się za siebie na idącego w ich stronę jegomościa.
- Co? - spytała wiedźma i choć nienawidziła tego pytanie było ona jak najbardziej adekwatne.
Tu poczuła, że coś ją ciągnie do tyłu, lecz nie była to do końca materialna przestrzeń. "Zrobiło się gorąco" - usłyszała głos Filipa - "A ty nie możesz sobie pozwolić na zabawę teraz. Masz coś do zrobienia" Poczuła znajome mrowienie na całym ciele. Znikała, jak zawsze, z jakiegoś wymiaru zniknąć musiała. Spojrzała jeszcze na Amrasta i nieświadomie chwyciła go za przegub. Razem zniknęli, rozpłynęli się we wrzącym od nieprzyjemnego nastroju powietrzu.
O dziwo wylądowali w miejscu, które było najlepszym schronieniem i miejscem odpoczynku w całym Multiwersum. Kora uśmiechnęła się i przypomniała sobie, ze zapomniała wziąć ze sobą swój flet... |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Tohunga
siedem
Dołączył: 07 Mar 2010 Skąd: Ghost-town Status: offline
Grupy: Syndykat Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 17-05-2010, 18:55
|
|
|
Przeszłość w Gary Barze:
W pierwszej chwili tylko zniknięcie przyszło na myśl. Było tu całkiem bezpiecznie dopóki nie pojawił się Caladan. To było zagrożenie. Niestety Caladan nie potrafił się dostosować tak szybko jak potrzeba. A już zwłaszcza nie szybciej niż Amrast otworzył swój portal i wyrzucił z niego Jęczącą Martę a sam schował się w swoim wymiarze. Niestety Caladan z powodu rozpędu nie patrzył jaką istotę łapie.
Teraźniejszość:
-Było blisko... Za blisko... - odparł jedynie Amrast opierając się o ścianę obok Koranony. - Teraz czekajmy na reszte... |
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 03-06-2010, 21:08
|
|
|
Wreszcie Karel zdołał się pozbierać. Istotnie....nawet najlepszy wojownik może zostać wzięty z zaskoczenia. Jednak teraz napięty niczym sprężyna skoczył w strone Norrca by wyładować swój gniew. Rycerz zdołał się uchylić ale butelka wypadła mu z ręki.
- Wyląda na to że efekt zaskoczenia minął - mruknął Caladan - nic tu po nas. - dodał i wskoczył do portalu.
Norrc stał jeszcze przez chwilę i obaj z szermierzem mierzyli się wzrokiem.
- Spotkamy się jeszcze - rzuił na pożegnanie generał i równiez zniknął. Karel jednk nie chciał pozwolić mu uciec.
- Kuroi....- zielonowłosy wyciągnął przed siebie dwa palce. ale wtedy czyjaś ręka złapała go za nadgarstek. To był Loko. Karel zrozumiał że prawie dał się ponieść emocjom i kiwnął głową.
- Dobra....czy ktoś mi wyjaśni co się tu dzieje? - stwierdził Karel masując sobie szczękę. - W porządku Loko? Chyba oblało cie trochę wody.
- Taaa....nic mi nie jest. - szepnął zabójca masujac sobie bark - A co do pierwszego pytania chyba wpadli i dali nam w mordę...o cholera...
- Co?
- Caibre - szepnął Liść podniósł leżącą na ziemi butelkę. Karel szybko ją odpieczętował. Po Chwili Lis siedział na ziemi cały i zdrowy acz mokry i śmierdzący alkoholem.
- Zabawne, gdy jest się w środku to wydaje się że jest jej więcej. - Powiedział Cai i wydzielił przez skórę trochę mocy i otoczył się niebieskim płomieniem. Wiadomo, whisky się pali.
- Co teraz zrobimy?
- Myślę że....- zaczął Cai a słowom tym towarzyszyło strzelanie kostek.
- Wiem co myślisz Lisie. Ale wybacz powiem, nie. Jak ty zaczynasz się odgrywać to w ziemi zostaje bardzo-duży-krater. A ja wolałbym żeby ten Bar pozostał tam gdzie jest bo pewnie zaczęłoby się od niego.
- Musze się z tobą nie zgodzić. - Cai pokręcił przecząco głową i już chciał ruszyć do wyjścia.
- Greyblade pomyśl! Będziesz miał jeszcze okazję odpłacić mu wielokrotnie. Poza tym.....czy nie lepiej byłoby gdyby WIEDZIAŁ że go ścigał? Wiesz groza i takie tam.
Miało to sens, Cai rozluźnił się.
- Lepiej żeby tak było....co teraz?
- Cóż chyba sobie poszli...ale....
Szermierz czuł że coś jest nie tak. Lata kampani wojennych mogą w osobie rozwinać szósty a nawet siódmy zmysł.
- Ktoś tu jeszcze jest...czuję go węchem. - stwierdził Cai pokazując kciukiem na swój nos. I rzeczywiście, Costly Molina cichaczem wymknał się przez portal gdy zauważył że został wykryty. Co gorsza, zwinął królującą nad barem butelkę Stołecznej.
- No to co teraz? Odpłacamy się? Porwali twoją dziewczynę wiesz? - zapytał Lis.
-...Nie.
- Słucham? - powiedzieli na raz zdziwieni Loko i Cai.
- Nieprzemyślane działanie mogłoby tylko zaszkodzić. Pomyślmy chwilę....dlaczego przyszli tylko we czterech? Wygląda na to że albo nie maja ludzi albo są zajęci. Tak czy siak mamy czas na przygotowania.....i czy zauważyliście?
- Co?
- Minę Altruisty gdy mnie zobaczył. MACanci nie są głupcami, są po prostu zbyt pewni siebie. Najwyższy Kapłan nie spodziewał się mnie, WIEDZIAŁ że byłem, a raczej POWINIENEM być martwym. Myślę że przyszli tu za Kitkarą nie wiedząc co zastaną na miejscu.
- Czyli myślisz że Kitkara ich tu sprowadziła?
- Nie, myślę że nie wiedziała że idą za nią. Dlatego lepiej dla niej, by odsunąć od niej podejrzenia zostawić Bractwo w spokoju.
- To nie może im ujść płazem! Wpadają tutaj i myślą że ujdzie im to na sucho? - Lis walnął pięścią w stół.
- I nie ujdzie....ewentualnie. Nie wiedzą jakimi dysponujemy środkami. Wskazuje na to fakt że nie wiedzieli że jestem żywy. To pokazuje że nie maja pojęcia o podróży w czasie, Ilyji ani....o innych miejscach. W takim wypadku zastanowili by się dwa razy zanim by przyszli.....chociaż....Najwyższy Kapłan to czystej wody czubek. A reszta chyba nie miałaby odwagi powiedzieć Altruiście "nie" nawet gdyby o tym wiedzieli, w obawie przed gniewem Patriarchy.
- Więc zostawisz Kitkarę ot tak samą sobie? - nawet teraz Cai nie mógł się powstrzymać przed zadawaniem kłopotliwych pytań. Karel jakby zapadł się w sobie.
- To...silna dziewczyna, nie sądzę by coś jej zrobili. Poza tym Altruista ma do niej...słabość. I naprawdę nie ma chyba takiej siły która byłaby w stanie ją zamknąć jeśli ONA sobie tego nie życzy.
- Wydajesz się całkiem pewny siebie. Co teraz? - zapytał Liść.
- Ja poszukam Amrasta i wiedźmy. Widocznie przerzuciło ją gdzieś znowu. Potem zaś.....postaram się trochę rozciągnąć swoje wpływy. Jeżeli zechcecie mi pomóc wiecie gdzie mnie znaleźć.
- Wiemy. - stwierdził Loko
- Taaaa, jasne że wiadomo. - Cai podrapał się po głowie.
Zielonowłosy zaś energią mroku poszukał śladu astralnego jaki zostawiła Koranona i Amrast. Zorientował się że mag skoczył za nią. Szermierz przywołał energię mroku by przeskoczyć za nimi. W porównaniu do subtelnej teleportacji wymiarowej Black Winda było to jak wyważenie drzwi z kopa ale w tej chwili Karel nie potrzebował subtelności. Wylądował po drugiej stronie ulicy od poszukiwanej dwójki. Na widok kłębu ciemności który pojawił się znikąd jakaś staruszka zemdlała. Karel tylko wzruszył ramionami i podszedł do Kory i Ancalima. Stali przed Wielką Filharmonią Multiświata.
- W porządku? - zaciekawił się elf?
-Nic szczególnego, wyeksmitowaliśmy kilku nieproszonych gości.......
- Iiiiii.......? - przeciągnęła Kora, Karel westchnął.
- Zabrali Kitkarę.
- Nie brzmi to zbyt dobrze - stwierdził Amrast - Nic jej nie jest?
- Nie.....myślę że powinniśmy zostawić ją i Bractwo na razie w spokoju. Najwyższy Kapłan tylko ją ogłuszył. - Nagle zrobiło się aż gęsto od nadmiaru nienawiści.
- Ale za to że podniósł na Nią rękę wypruję mu flaki. - powiedział zielonowłosy strasznym głosem, sekundę później wszystko wróciło do normy.
- Eeeee a....a kiedy? - zapytała trochę zdziwiona wiedźma.
- Gdy przyjdzie odpowiednia pora. A teraz chodź wiedźmo. Mamy sporo do zrobienia.
- A? Dlaczego ja?
- To jak łatwo powalił mi Altruista uświadomiło mi jak bardzo zardzewiałem przed 600 lat siedzenia na tronie. To nie może się powtórzyć.
- Więc dlaczego nie poprosisz Ca....- ale Karel się zaśmiał.
- Greyblade'a? Wybacz ale w mojej obecnej formie rozłożyłby mnie na łopatki raz dwa....a to nie byłby żaden trening tylko świniobicie. Poza tym on potrafi już bardzo dużo....a w tobie widzę dużo miejsca na rozwój.Normalnie poprosiłbym o to Kitkarę ale....- Karel westchnął. Zaraz jednak zebrał się w sobie.
- Jest jeszcze coś. - tym razem zwrócił się do Amrasta.
- Mam plany by rozszerzyć swoje...nie... NASZE wpływy. Jeśli będziesz zainteresowany to czuj się zaproszony.
- Rozumiem i zapamiętam. - elfi mag kiwnął głową. - Do zobaczenia.
Zielonowłosy kiwnął głową i położył wiedźmie rękę na ramieniu. Razem przeskoczyli z powrotem do Baru. Zastali Liścia z nieciekawą miną.
- Wygląda na to, że muszę się czymś zająć - stwierdził zabójca - przez jakiś czas nie będę mógł was wspierać. Muszę pomóc pewnej mojej przyjaciółce, a potem...- powiedział szeptem. Karel jednak wstrzymał monolog podniesioną ręką
- Nieważne, obiecaj tylko że skopiesz w moim imieniu mnóstwo tyłków.
Loko kiwnął głową po czym uścisnęli się jak bracia. Następnie Liść razem ze Śmiercią wyszli przez drzwi.
- Czy mogę? - zapytał Mr.Moreau - Słyszałem że planujecie sesję treningową. Myślę że w tej kwestii moje zdolności mogą się okazać przydatne.
Karel zgodził się na to, razem z wiedźmą wyszli przed Bar gdzie rzucony na ziemię zegarek zamienił się w motocykl. Karel wsiadł na niego zapraszając ją do zajęcia miejsca z tyłu.
- O? Czyżbyś próbował mnie podrywać?
Karel nie odwrócił się ale powiedział zimnym głosem.
- .....We mnie jest miejsce tylko dla jednej kobiety.
Nie zabrzmiało to przyjemnie. Mimo to Koranona usadowiła się z tyłu i po chwili oboje zniknęli. Do Ilyji. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 14-08-2010, 22:39
|
|
|
Rozmowa telefoniczna gdzieś i kiedyś
- Hej Mała Nona.
- Hej
- Co tam, co porabiasz, jak ci się wiedzie? Jak ostatnio rozmawiałyśmy to łaziłaś z jakimiś wariatami... Lis, Karel. Dobrze mówię?
- Tak, dobrze mówisz. Wiedzie mi się... przyzwoicie. Jakoś żyje.
- Filip nie wajuje?
- Nie, pomaga mi bardzo.
- A co teraz robisz?
- Ja? głównie uzupełniam eliksiry, bo...
- No co? Tylko nie mów, że się w coś pakujesz. Znowu.
- I tak nie mam co robić. Będzie wojna.
- No ładnie... A jak coś ci się stanie?
- Raczej wątpliwe wyjście. Karel na prawdę nieźle się uzbroił.
- To znaczy?
- Naprawdę mam wymieniać te wszystkie latające, strzelające i pływające machiny?
- Ah ta dzisiejsza młodzież, nic, tylko by za technologiom gonili.
- Lis tez coś planuje...
- Aha.
- A poza tym, mam nadzieje, że "on" też się tam zjawi.
- Świetnie. To nie daj sobie zrobić krzywdy. A, i jak "go" spotkasz, to przegryź mu tętnice ode mnie.
- Dobrze mamo. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 14-08-2010, 23:15
|
|
|
Orbita okołoziemska.....alternatywna wersja Ziemi nr. 1134. Stacja Eris
Karel Raiyami spacerował po korytarzach imponującego ośrodka naukowego.
"Eris" była chroniona przez trzy inne stacje - o charakterze wojskowym - orbitujące w pobliżu. Na samej stacji żołnierze w kombinezonach bojowych stali przy każdej większej parze drzwi. Mimo to króla i badacza śledził szpieg. Sam będący naukowcem przekazywał tajne informacje wrogom monarchy. Jednak zielonowłosy o tym wiedział...głównie dlatego ze sam za pomocą systemu monitoringu obserwował jak szpicel usiłuje podsłuchać rozmowę jajogłowego i sobowtóra Karela. Nie było to jednak istotne - taka myśl pojawiła się w głowie szermierza gdy podnosił się z fotela.
~Kto wie? Może ~ten szpion sie jeszcze przyda? - zadał sobie pytanie Raiyami gdy z uśmiechem wsiadał do ciężkiego myśliwca bojowego......ten wystartował i minutę później był już za orbitą Księżyca.
Księżyc Saturna Tytan.....brzeg Kraken Mare.
Myśliwiec wylądował nad brzegiem metanowego morza. Kabina maszyny otworzyła się i władca Ilyji stanął na zamarzniętym globie. Wytwarzając wokół siebie wyjątkowo silne pole elektryczne niwelował nieprzyjazne życiu warunki. Nadane z księżyca informacje o miejscu lądowania w odpowiedzi na zaszyfrowane hasło kazało mu pojawić się właśnie tu. Rozumiał jednak że wejście do sekretnej bazy nie znajdowało się w najbliższej okolicy.
Trzy dni i trzy noce szedł po księżycu Saturna. Nie spieszył się. Gdyby poruszał się najszybciej jak potrafił mógłby coś przegapić. Od czasu do czasu wyciągał komunikator i dzięki odbieranym sygnałom zmieniał kierunek marszu. Teraz wspinał się właśnie po zboczu kriowulkanu. Z cichym chrzęstem schodził po zboczach krateru. Będąc na środku spojrzał w zimne niebo niegościnnego świata i powoli - jakby chciał się w każdej chwili rozmyślić - wyciągnął miecz. Krawędź ostrza zalśniła gdy trzymał oburącz broń przed sobą - za głownię i rękojeść. Podziwiał przez chwilę skomplikowane zdobienia broni stojąc nieruchomo jak posąg.......
I wtedy zaczął padać śnieg...
Metanowe płatki zaczęły opadać w dół. Powoli....jakby niechętnie....zaczęły się osadzać na szermierzu - na kurtce, na ramionach, na włosach.
Jeden z płatków opadł na ostrze.....
W momencie gdy dotknął klingi z miejsca gdzie się z nią zetknął ostrze zaczął ogarniać purpurowa aura-płomień. Karel chwycił miecz oburącz i wbił w lód pod sobą. Potężne pchnięcia pojawiły się w lodowej skorupie, metanowe zaspy w promieniu kilku kilometrów zostały odrzucone siłą uderzenia nawet pomimo ochrony zboczy krateru. Oddzielona od reszty tafla lodu na której stał szermierz przechyliła się niebezpiecznie ale Raiyami się tylko uśmiechnął się półgębkiem. Bo oto gigantyczny metalowy cylinder przebił osłabioną taflę. Zielonowłosy w kilku zgrabnych skokach dopadł do niego i wszedł w wejście które się w nim pojawiło. Cylinder zaraz potem wycofał się z powrotem w dół. Woda sącząca się ze szczelin zaraz zamarzła i po chwili tylko dziwne pozycje lodowych tafli mogły zdradzać ze ktoś tu był.
Tytan - 3000 km pod powierzchnią.
Karel wyszedł z planetarnej windy....tylko po to być przywitanym przez....
[Hyperion] Witamy wasza wysokość.
[Karel] Mówiłem ze nie musisz mnie tak nazywać Hyperionie - stwierdził Karel ale uśmiechnął się na widok tytana.
[Hyperion] Wybacz...doktor już na ciebie czeka.
[Karel] Marudził?
[Hyperion] Jak zawsze...ale...
[Karel] Tak?
[Hyperion] Wydaje się zadowolony że przydzieliłeś go do tak ważnego projektu.
[Karel] I nie ma mi za złe ze konstruuje go od 30 lat.
[Hyperion] Nie..twierdzi że muszą tylko zbudować pierwszego...idzie powoli właśnie dlatego ze JEST pierwszy. Podobno jak z nim skończą z następnymi będzie łatwiej.
[Karel] Swoją drogą nie masz mi za złe...że cię tu wysłałem doglądać tego wszystkiego.....?
[Hyperion] Mówisz o tym innym satelicie Saturna? - tu Hyperion się roześmiał - To było bardzo zabawne.
Weszli do środka....byli w czymś w rodzaju wieży kontroli lotu. Nad konsoletą stał drow w kitlu laboratoryjnym. Koło niego stał sędziwy ork w okluarach również w kitlu. Wyglądało że nad czymś teoretyzują.
[Dr.Tej] Ale czy przeciążenia nie rozerwą....?
[Dr. Hamgrim] Dlatego właśnie zainstalowaliśmy stabilizatory. Chyba pamiętasz ze testy dały 124% wydolności.
[Dr.Tej] Ciągle o tym zapominam....
[Karel] Ehem....
[Dr.Hamgrim] Na moje okulary, przecież to Król!
[Karel] Jaki tam Król, najwyżej król. Przybyłem zobaczyć postęp prac.
[Dr.Tej] Doskonale wasza wysokość. Wszystkie elementy są gotowe...został tylko montaż.
[Karel] Bardzo miło słyszeć....i o idealnej porze - Rzekł z uśmiechem zielonowłosy wyjrzawszy na będący za szybą 70 kilometrowy dok montażowy.
Tydzień później Ilyja.
Zirytowany Karel szedł korytarzem otoczony przez istną chmarę urzędników. Ci byli gotowi przekazać każde jego słowo i każdy rozkaz.
[Karel] Najwyżej 20 tysięcy, nasze fabryki nie mają czasu do wyprodukowanie większej ilości miniaturowych silników Czwartej Energii.Nie mówiąc o tym ze jeszcze zostały okręty liniowe....
[Urzędnik] Mój panie ostanie testy MGR zostały zakończone. Wypadły one pomyślnie.
[Karel] Rozpocząć produkcję masową. Resztę decyzji podejmie 5 Klejnotów. Nie da się im znać ze mają pełna swobodę przy poszczególnych zamówieniach w ramach przyznanych im funduszy. Odmaszerować.
[Urzędnicy] Tak Wasza Wysokość! - rozeszli się błyskawicznie i szermierz został sam....wszedł do swojego gabinetu. Tam czekał na niego Ji'dan Razor zwany Opalem.
[Razor] Witam wasza wysokość.
[Karel] Mam mało czasu a chcę udać się na spoczynek....jak stoją sprawy z Projektem "Deadliest Soldier"?
[Razor] Przetrwało dwunastu...co ciekawe...wszyscy to ochotnicy. Konkluzja jest oczywista....
[Karel] Taaak...istotnie daje to do myślenia.....możesz odpocząć Razor. Daję ci trzy dni wolnego. Dobrze się spisujesz.
[Razor] Odmawiam sir. Jest jeszcze tyle do zrobienia....
[Karel] Jak chcesz...zostaw mnie samego. - Opal pokiwał głową i wyszedł.....gdy jeden z Pięciu Klejnotów opuścił gabinet Karel dalej siedział sam i rozmyślał...nawet nie zauważył jak zasnął w fotelu. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 27-12-2010, 19:42, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 17-08-2010, 11:54
|
|
|
Kitkara siedziała samotnie nocą na niewielkim zielonym wzgórzu. Przed nią skwierczały wesoło płomienie ogniska. Obok niej spokojnie leżał Sokar i Pandora. Kemiego wywiało w krzaki za potrzebą. W sumie wycieczki w tak ciepłą noc należały do jednych z jej ulubionych. Przybyła tutaj,a by podziwiać rozgwieżdżone niebo nad sobą. Myślała o kimś wyjątkowym, o kimś kto zawsze lubił bawić się w przestrzeni kosmicznej. I, wtedy dostrzegła to. Najpierw jedną, następnie drugą i kilkanaście kolejnych. Właśnie zaczął się deszcze meteorytów. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|