FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
  czytelniane warsztaty literackie
Wersja do druku
Bianca
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 19-08-2006, 14:12   czytelniane warsztaty literackie

Santoja: wersja wyslana


W rodzinie Waldano nie ma synów. W rodzinie Waldano bywają ojcowie, lecz nie zostają na długo. I dziewczynki - kobiety – wyschnięte, zawinięte w czerń staruchy ich nie pamiętają.
Margarita chciałaby być mężczyzną. Chciałaby tego teraz, już, póki piasek przed domem jest jeszcze ciemny od krwi jej matki, póki siostra wyje na łóżku nad cnotą wydziobaną przez kruki. Margarita – smukła, z poszarzałą twarzą, z zaciekłą nienawiścią w ciemnych oczach. Gdyby urodziła się synem, wyrwałaby skrzydła krukom z rodziny Santoja.


Dolores ma lepiej, jej żałoba wylewa się łzami, płynie i w końcu się zmyje. A Margarita... Straszne uczucie – bezsilność. Sucha jak piasek, rozgrzana do białości wściekłość przepełnia ją, wyrywa się na zewnątrz, ale nie znajduje ujścia. Płomień, który płonie wewnątrz, nie spali nawet kartki papieru.


Podchodzi pod ich dom i wypluwa swą nienawiść na ziemię; kuchennym nożem przeciąga po ramieniu, strząsa krople krwi.
Mężczyźni siedzący nieopodal przy kartach, śmieją się. Kamienne ściany udają, że jej nie słyszą. Nie widzą. Dom Korbino Sanoja, biały pod nieczułym słońcem, ukryty jest przed złymi spojrzeniami.
Ale Margarita wie, przed zemstą nie można się ukryć. Wendetta w jej okolicach miewała różne imiona, niech więc teraz nosi imię: Waldano.


W rodzinie Waldano nie ma mężczyzn, a po co bać się kobiet? Każdy, wracając z pijanego polowania, może wyważyć lichą bramę wdowiego domku, a potem – władować się do bram nieobudzonych jeszcze córek gospodyni, nie pytając o pozwolenie. A matkę, żeby nie przeszkadzała i nie wyła, odepchnąć – głową o kamień. Każdy może to zrobić, a zrobili – Santoja.


Mogłaby pojechać do Hastaluego, do wiedźmy, wyskrobać pieniądze, rzucić klątwę. Tylko klątwa jest krótka i niepewna: nigdy nie wiesz, jak zadziała.
Nie tak odbywa sią zemsta.

Podczas pełni Margarita wychodzi na skrzyżowanie dróg. Wiatr plącze rozpuszczone włosy. W oddali szczeka pies, gdzieś upojnie i smętnie dźwięczy gitara.
Margarita bierze krzesiwo, zapala przyniesioną świecę. Maluteńki płomyk samotnie, nieswojo trzepocze na wietrze.
To płomień dla wędrowca, który wyjdzie na drogę.
W wielkim glinianym kubku – nie woda, jej własna stopiona do przezroczystości wściekłość. Pluszcze się przypadkiem zaczerpnięty w studni księżyc. Dzwon czystym dźwiękiem rozlewa na niebie północ.
To by wędrowiec mógł się napić.
Obok kładzie martwe, suche szczapy.
To by wędrowiec mógł nakarmić konia.
Modli się, z oddaniem, jak nigdy nie umiała w dusznym, domowym, wiejskim kościele. Szepcze, niepewnie przestawiając słowa tyłem naprzód.
Ostatni dźwięk północy zawisa gęstą ołowianą kroplą i rozpływa się w niebie.
On wyjeżdża na skrzyżowanie znikąd, szkielet, owinięty szarym płaszczem. Nikt nie wie, kim jest. Mówią, że ostatnim, kogo pochowano na tutejszym cmentarzu. Jako ostatnią pochowano jej matkę, ale Margarita jej nie poznaje. Koń z obgryzionym pyskiem patrzy ze zrozumieniem.
- Kto – pyta Cichy Jeździec. – Do kogo mam się udać?
I Margarita wymawia, jak zaklęcie:
- Santoja.
Cichy Jeździec śmieje się, jego śmiech jest przezroczysty jak światło księżyca.
- Wszyscy mężczyźni Santoja.
Powtarza bezdźwięcznie, poruszając przerażającymi ustami. Patrzy na nią pustymi oczodołami. Zeskakuje z konia.
Gdzieś z wielkim zmęczeniem, ostatkiem sił, brzdąka gitara.

Santoja mają kamienny dom, jeden z najbogatszych w miasteczku. Są w nim wyszczerbione, kamienne schody i trzeba patrzeć by przypadkiem nie stanąć źle. Alvaro, najstarszy syn w rodzinie był pijany i nie patrzył. Komu innemu by się upiekło, ale ten złamał kark. Zostawił dwóch synów.
Margarita zamiera tam, gdzie fontanną bije serce miasta, zastyga w dziwnym letargu, zapominając o wiadrze, o lejącej się wodzie. Słucha – czeka, aż ciężkie słońce spadnie na dach domu Santoja, aż wzniesie się do nieczułego nieba krzyk wdowy.
Doczekuje się.

Dolores wychodzi z pokoju, z drżeniem wtulając się w szal. Margarita łapie ją za ramiona, sadza przy stole, krząta się dookoła jak przy chorej. Potem siada naprzeciwko i patrzą na siebie. Mierzą się wzrokiem: która ma w oczach większą pustkę.
Dolores milczy.


Anhel, brat Alvaro, pojechał do Hastaluego i zatrzymał się na noc. Zatrzymał się na własną zgubę: jak to bywa, mąż wrócił w złej godzinie. Komu innemu by się upiekło: w bieliźnie – i ogrodami. A tu mąż wyciągnął sztylet – i prosto w serce. Młodszy, Alberto, pojechał konno do miasta po ciało, ale nie dotarł – znarowiony koń zrzucił go i zadeptał. Najprzystojniejszym z braci był Alberto, ale kto pozna się na jego urodzie, kiedy została stratowana przez końskie kopyta.


Margarita idzie do kościoła, stawia świeczkę. Nie do kobiecego kąta – Matce – opiekunce czy męczennicy Huanie, a do świętego Brutusa – opiekuna mścicieli.

Najstarszy syn zmarłego Alvaro poszedł z przyjaciółmi się wykąpać. Komu innemu by się upiekło, oni wrócili, a jego ciało syte morze rano wyrzygało na brzeg.
Osiwiał w końcu Korbino Santoja – a przedtem nie chciał się starzeć.

Staruchy, garbiące się pod spalonymi słońcem ścianami, patrzą na nią koso. W niedobrej chwili urodziła się młodsza córka Waldano. Przypadły jej urodziny na sobotę, szósty dzień szóstego miesiąca, i Dziki Gon przeszedł po niebie tego wieczoru gdy matka rodziła. Margarita przechodzi obok wyprostowana – teraz może chodzić prosto. Zemsta dla mnie – powiedział Bóg. Dla mnie, myśli Margarita, a nie dla niego. Nawet za swojego syna się nie zemścił – więc jakim jest po czymś takim Panem?

W domu Dolores ściska ręce, dygoce pod szalem:
- To ty ich?
- Ja – bez uśmiechu, w głosie – spokojna duma, taka jak przystoi mężczyźnie.

Przy fontannie matka dziecka – tego co zabrano z brzegu, cichego, zielono-bladego, ze strąkami włosów, wczepia się w ramiona Margarity i wyje:
- Został mi on jeden! Jeden! Ich przywiodłaś do zguby i jego zgubisz? Nie rusz, nie rusz, w imię Świętej Matki!
- Czemu mi to mówisz? - Margarita odsuwa się. – Powiedz to Jeźdźcowi!
Jej głos drży.
- Teraz ty jesteś jego żoną! Czym zapłaciłaś mu tam na drodze, wiedźmo? Co mu dałaś? Jesteś jego żoną, więc powiedz! Powiedz! Został mi sam jeden, maleńki! - krzyk urywa się, zachłystuje i przechodzi w łkanie.
Ludzie stoją w półokręgu, patrzą i się nie mieszają. Cudzą zemstę trzeba szanować: to między rodzinami. Staruszkowie schowali się za kartami.
- Nie powstrzymałaś swojego męża, gdy jeździł polować na cudze spódnice – nie? Nie dopilnowałaś! - krzyczy w odpowiedzi Margarita, i w jej głosie – strach i brak nadziei. - A sama uważasz, że powstrzymam Jeźdźca? Myślisz, że mogę przekonać śmierć?
Myślisz, że mogę?
Siada na skraju fontanny. Zakrywa twarz dłońmi. Ludzie rozchodzą się. Tylko lśniące słońce ciąży jej na ramionach.

Czarna ciotka zimnica przyszła znikąd, wczepiła się gnijącymi palcami w dziecko, ostatniego dziedzica Santoja. Zawołano lekarza, wysłano do Hastaluego po najlepszego magika – ale gdy magik był w drodze, choroba ściągnęła chłopczyka z łóżka i zabrała ze sobą.

Margarita zerwała dla Dolores kwiatów, kupiła słodyczy, u wędrownego handlarza urwała naszyjnik z jaskrawych kamyków.
- Lola, siostrzyczko. Zobacz, co przyniosłam. Zapomnijmy o wszystkim i niech będzie jak przedtem.
- Jesteś potworem – płacze Dolores. - Nie jesteś moją siostrą, jesteś jego siostrą.
Margaricie opadają ręce:
- Ale jak? Co powinnam była zrobić?
Ale Dolores nie odpowiada. Mdli ją, mdli z tęsknoty.
- Ale to za ciebie – bezradnie mówi Margarita.

Do Korbino Sanoji idzie sama. On siedzi na cmentarzu, wpatruje się w świeże nagrobki.
- Poznajesz mnie?
Kiwa.
- Wszystkie moje dzieci – mówi. – Nie należy walczyć z kobietami. Kobiety nie walczą uczciwie.
- Powinieneś powiedzieć to synom. Zanim przyszli do mojego domu. Zemściłam się jak mogłam.
Korbino nie może powiedzieć nic. Jego ból: on rozumie.
- Wendetta będzie miała imię: Waldano.
- Śmierć będzie miała imię – ochryple mówi starzec. Ale Margarita nie będzie go zabijać, sam wskoczy na siodło za Jeźdźcem.
I tylko kobiety będą po nim płakać, a po co bać się kobiet?
Śmierć będzie miała imię. Przecież nie będzie chodzić bez imienia po wsze czasy.

Margarita siedzi na progu swojego domu; jej palce skrobią po ganku, po ziemi obok, zgarniają kamyczki, ściskają.
Moja zemsta jest sprawiedliwa, moja ręka czysta, i błogosławiony niech będzie Ten, co ją nakierował.
Tak zwykle mówi się w tych okolicach, gdy wendetta jest skończona.
Straszliwą, pooraną bruzdami twarz ma Margarita, jak gargulec przy bramie cerkwi.
Moja zemsta jest sprawiedliwa – myśli ona. Ale ręce nie są czyste. Jest na nich krew. I krew jest na sukni. Krew, która ściekała spomiędzy nóg Dolores, która pobladła nagle i śmiertelnie.
I błogosławiony niech będzie Ten...
Chciałaby pewnie coś powiedzieć, może przekląć ją, Margaritę – chociaż jak można bardziej. Ale głos odmówił posłuszeństwa wcześniej, a oczy wywróciły się, obnażając białka. A Margarita tylko patrzyła na krew spływającą z łona siostry. Rzuciła się by ją powstrzymać, ale było za późno – czerwony potok wciąż lał się strumieniem, póki nie osuszył Dolores, nie wymył z niej resztek życia.
Moja zemsta jest sprawiedliwa...
Wszyscy mężczyźni Santoja – powiedziała do Jeźdźca.
Komu innemu by się upiekło – a Dolores zabrał.

Margarita siedzi na progu pustego domu, przebiera ostre kamyczki, ściska dłoń. Jej wargi poruszają się, powtarzając jedno i to samo imię.

W rodzinie Waldano nie ma synów
Przejdź na dół
Bianca
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 19-08-2006, 14:13   

Santoja: wersja otrzymana (po redakcji)

W rodzinie Waldano nie ma synów. W rodzinie Waldano bywają ojcowie, lecz nie zostają na długo. I dziewczynki - kobiety – wyschnięte, zawinięte w czerń staruchy ich nie pamiętają. [tak się zastanawiam, czy chodzi o to, że nie pamiętają ich zarówno dziewczynki jak i kobiety, czy też jest u jakaś jedność, zamyślona przez autorkę dziewczynka/kobieta bo w pierwszym przypadku proponowałabym jednak coś w stylu: Ani dziewczynki, ani kobiety, wyschnięte, zawinięte...]
Margarita chciałaby być mężczyzną. Chciałaby tego teraz, już, póki piasek przed domem jest jeszcze ciemny od krwi jej matki, póki siostra wyje na łóżku za [wydaje mi się że wyje z żalu za utraconą cnotą] cnotą wydziobaną przez kruki. Margarita, smukła, z poszarzałą twarzą, z zaciekłą nienawiścią w ciemnych oczach. Gdyby urodziła się synem, wyrwałaby skrzydła krukom z rodziny Santoja.


Dolores jest łatwiej [tak będzie lepiej brzmieć], jej żałoba wylewa się łzami, płynie i w końcu się zmyje. A Margarita... Straszne uczucie – bezsilność. Wściekłość, sucha jak piasek, rozgrzana do białości przepełnia ją, wyrywa się na zewnątrz, ale nie znajduje ujścia.[zmieniłam szyk zdania, w wersji Twojej czytelnik może odnieść wrażenie, że bezsilność jest sucha] Płomień, który płonie wewnątrz, nie spali nawet kartki papieru.


Podchodzi pod ich dom i wypluwa swą nienawiść na ziemię; kuchennym nożem przeciąga po ramieniu, strząsa krople krwi.
Mężczyźni siedzący nieopodal przy kartach, śmieją się. Kamienne ściany udają, że jej nie słyszą. Nie widzą. Dom Korbino Sanoja, biały pod nieczułym słońcem, ukryty jest przed złym spojrzeniem.[ lepiej zastosować liczbę pojedynczą, ma bardziej złowróżbny wydźwięk, bo w l.mn. to się rozmywa, Zle spojrzenia mogą być ot takimi niechętnymi myślami przechodzących sąsiadów a złe spojrzenie to urok, klątwa, coś co niesie zgubę]
Ale Margarita wie, że przed zemstą nie można się ukryć. [Lub: rozbić na dwa krotkie akcentowane zdania: Ale Margarita wie. Przed zemstą nie da się ukryć] Wendetta w jej okolicach miewała różne imiona, niech [ bedzie bardziej zdecydowanie] teraz nosi imię: Waldano.


W rodzinie Waldano nie ma mężczyzn, a po co bać się kobiet? [a kobiet nie trzeba się bać] Każdy, wracając z pijanego polowania[raczej nie, jednak polowanie nie bardzo może się upić. :), gdyby to było w dialogu i to współczesnym to owszem, ale w narracji tego typu nie. Proponuję...wracając z suto zakrapianego polowania...], może wyważyć lichą bramę wdowiego domku, a potem – władować się do bram nieobudzonych[a wiesz to ma wydźwięk komiczny. Albo władować do łóżek, albo próbować bardziej opisowo np...wziąć, co tylko zechce od nieobudzonych...] jeszcze córek gospodyni, nie pytając o pozwolenie. A matkę, żeby nie przeszkadzała i nie wyła, odepchnąć – głową o kamień.[w domyśle wychodzi,że4 odepchnąć głową, takie wrażenie jednak się moze pojawić. Można by inaczej, wzmacniając ale zachowując sens: ...odepchnąć. Głowa. Kamień. Krew. Każdy może tak zrobić, ale zrobili Santoja.


Mogłaby pojechać do Hastaluego, do wiedźmy, wyskrobać pieniądze, rzucić klątwę. Tylko że klątwa jest krótka i niepewna- nigdy nie wiesz, jak zadziała. [bez że zdanie oznacza, że tylko klątwa jest niepewna a wszystko inne jest pewne]
Nie tak odbywa się zemsta.

Podczas pełni Margarita wychodzi na skrzyżowanie dróg. Wiatr plącze rozpuszczone włosy. W oddali szczeka pies, gdzieś upojnie i smętnie dźwięczy gitara.
Margarita bierze krzesiwo, zapala przyniesioną świecę. Maluteńki płomyk samotnie, nieswojo trzepocze na wietrze.
To płomień dla wędrowca, który wyjdzie na drogę.
W wielkim glinianym kubku, nie woda, jej własna stopiona do przezroczystości wściekłość. Pluszcze się, przypadkiem zaczerpnięty w studni, księżyc. Dzwon czystym dźwiękiem rozlewa na niebie północ.
To po to, by wędrowiec mógł się napić.
Obok kładzie martwe, suche szczapy.
To po to, by wędrowiec mógł nakarmić konia.
Modli się, z oddaniem, jekiego nigdy nie doświadczyła [lub jakie nigdy nie było jej udziałem]w dusznym, domowym, wiejskim kościele. [sprecyzujmy o co chodzi czy o wiejski kościół czy o domową kaplicę, bo jeśli o kościół to zamiast domowy lepiej dać swojski, na przykład, a jeśli o kaplicę to należy zrezygnować z określenia wiejska] Szepcze, niepewnie przestawiając słowa tyłem naprzód. [czy ja wiem? chyba jednak, np.: niepewnie wymawiając słowa wspak, albo na odwrót, albo w odwrotnej kolejności, właściwie zależy to od tego czy chodzi o wypowiedanie słów od końca do początku, czy od ostatniej litery do pierwszej]
Ostatni dźwięk północy zawisa gęstą ołowianą kroplą i rozpływa się gdzieś w niebie.
On wjeżdża na skrzyżowanie znikąd, szkielet, owinięty szarym płaszczem [ On pojawia się na skrzyżowaniu nie wiadomo skąd, szkielet, owinięty szarym płaszczem. Ale znacznie lepiej będzie brzmiało: Nie wiadomo skąd pojawia się na skrzyżowaniu On. Szkielet, owinięty szarym płaszczem.]. Nikt nie wie, kim jest. Mówią, że ostatnim, kogo pochowano na tutejszym cmentarzu. Jako ostatnią pochowano jej matkę, ale Margarita jej nie poznaje. Koń z obgryzionym [ Marina, mogłabyś mi opisowo jakoś skonkretyzować o co chodzi? bo nie bardzo wiem, czy obgryziony przez coś, czy częściowo pozbawiony tkanki na skutek rozkładu itp] pyskiem patrzy ze zrozumieniem.
- Kto – pyta Cichy Jeździec. – Do kogo mam się udać?
I Margarita wymawia, jak zaklęcie:
- Santoja.
Przybysz śmieje się, jego śmiech jest przezroczysty jak światło księżyca.
- Wszyscy mężczyźni Santoja.
Powtarza bezdźwięcznie, poruszając przerażającymi ustami. Patrzy na nią pustymi oczodołami. Zeskakuje z konia.
Gdzieś z wielkim zmęczeniem, ostatkiem sił, brzdąka gitara.

Santoja mają kamienny dom, jeden z najbogatszych w miasteczku. Są w nim[ w miasteczku? może warto zmienić szyk poprzedniego zdania, bo tak podmiotem domyślnym staje się miasteczko] wyszczerbione, kamienne schody i trzeba patrzeć [raczej: uważać, patrzeć pod nogi] by przypadkiem nie stanąć źle.[nie wiem czy z tego nie zrezygnować lub zmienić na : by z nich nie spaść.] Alvaro, najstarszy syn, [wiadomo, to jest oczywiste]był pijany i nie patrzył. Komu innemu by się upiekło, a ten złamał kark. Zostawił dwóch synów.
Margarita zamiera tam, gdzie fontanną bije serce miasta. Zastyga w dziwnym letargu, zapominając o wiadrze, o lejącej się wodzie. Słucha. Czeka, aż ciężkie słońce spadnie na dach domu Santoja, aż wzniesie się do nieczułego nieba krzyk wdowy.
Doczekuje się. [Nie czeka długo. brzmi lepiej]

Dolores wychodzi z pokoju, z drżeniem otulając się szalem. Margarita łapie ją za ramiona, sadza przy stole, krząta się dookoła jak przy chorej. Potem siada naprzeciwko i patrzą na siebie. Mierzą się wzrokiem: która ma w oczach większą pustkę.[porównując pustkę w swoich oczach]
Dolores milczy.


Anhel, brat Alvaro, pojechał do Hastaluego i zatrzymał się na noc. Zatrzymał się na własną zgubę.Jak to bywa, mąż wrócił w złej godzinie. Komu innemu by się upiekło.W bieliźnie. Ogrodami. A tu mąż wyciągnął sztylet. I prosto w serce. Młodszy, Alberto, pojechał konno do miasta po ciało, ale nie dotarł. Znarowiony koń zrzucił go i zadeptał. Najprzystojniejszym z braci był Alberto, ale kto pozna się na jego urodzie, kiedy została stratowana [zmiażdżona, chyba lepiej] przez końskie kopyta.[ lub po prostu zmiażdżonej przez końskie kopyta]


Margarita idzie do kościoła, stawia świeczkę. Nie do kobiecego kąta, Matce Opiekunce czy męczennicy Huanie, a do świętego Brutusa,opiekuna mścicieli.

Najstarszy syn zmarłego Alvaro poszedł z przyjaciółmi się wykąpać. Komu innemu by się upiekło, oni wrócili, a jego ciało syte morze rano wyrzygało na brzeg.
Osiwiał w końcu Korbino Santoja – a przedtem nie chciał się starzeć.
Staruchy, garbiące się pod spalonymi słońcem ścianami, patrzą na nią koso. W niedobrej chwili urodziła się młodsza córka Waldano. Przypadły jej urodziny na sobotę, szósty dzień szóstego miesiąca, i Dziki Gon przeszedł po niebie, tego wieczoru gdy matka rodziła. Margarita przechodzi obok wyprostowana – teraz może chodzić prosto. Zemsta dla mnie – powiedział Bóg. Dla mnie, myśli Margarita, a nie dla niego. Nawet za swojego syna się nie zemścił, więc jakim jest, po czymś takim, Panem?

W domu Dolores ściska ręce, dygoce pod szalem:
- To ty ich?
- Ja – odpowiada bez uśmiechu. W głosie spokojna duma, taka jak przystoi mężczyźnie.

Przy fontannie matka dziecka, tego zabranego z brzegu, cichego, zielono-bladego, ze strąkami włosów,[ może dodać: na twarzy, czole, coś w tym guście], wczepia się w ramiona Margarity i wyje:
- Został mi jeden! Jeden! Ich przywiodłaś do zguby i jego zgubisz? Nie rusz! Nie rusz, w imię Świętej Matki!
- Czemu mi to mówisz? - Margarita odsuwa się. – Powiedz to Jeźdźcowi!
Jej głos drży.
- Teraz ty jesteś jego żoną! Czym zapłaciłaś mu tam na drodze, wiedźmo? Co mu dałaś? Jesteś jego żoną, więc powiedz! Powiedz! Został mi sam jeden, maleńki! - krzyk urywa się, zachłystuje i przechodzi w łkanie.
Ludzie stoją w półokręgu, patrzą ale [lub tylko z przecinkiem: patrzą, nie mieszają się.] się nie mieszają. Cudzą zemstę trzeba szanować.To między rodzinami sprawa [ tak bym uzupełniła]. Staruszkowie schowali się za kartami.
- Nie powstrzymałaś swojego męża, gdy jeździł polować na cudze spódnice! Nie dopilnowałaś! - krzyczy w odpowiedzi Margarita, a w jej głosie, strach i brak nadziei. - A uważasz, że powstrzymam Jeźdźca? Myślisz, że mogę przekonać śmierć?
Myślisz, że mogę?
Siada na skraju fontanny. Zakrywa twarz dłońmi. Ludzie rozchodzą się. Tylko lśniące słońce ciąży jej na ramionach.

Czarna ciotka zimnica przyszła znikąd, wczepiła się gnijącymi palcami w dziecko, ostatniego dziedzica Santoja. Zawołano lekarza, wysłano do Hastaluego po najlepszego magika – ale gdy magik był w drodze, choroba[ śmierć - byłaby lepsza] ściągnęła chłopczyka z łóżka i zabrała ze sobą.

Margarita zerwała dla Dolores kwiatów, kupiła słodyczy, u wędrownego handlarza urwała[ nie rozumiem, ukradła czy nabyła?] naszyjnik z jaskrawych kamyków.
- Lola, siostrzyczko. Zobacz, co przyniosłam. Zapomnijmy o wszystkim i niech będzie jak przedtem.
- Jesteś potworem – płacze Dolores. - Nie jesteś moją siostrą, jesteś jego siostrą.
Margaricie opadają ręce:
- Ale jak? Co powinnam była zrobić?
Ale Dolores nie odpowiada. Mdli ją, mdli z tęsknoty.[za czym?]
- Ale to za ciebie – bezradnie mówi Margarita.

Do Korbino Sanoji idzie sama. On siedzi na cmentarzu i wpatruje się w świeże nagrobki.
- Poznajesz mnie?
Kiwa głową.
- Wszystkie moje dzieci – mówi. – Nie należy walczyć z kobietami. Kobiety nie walczą uczciwie.
- Powinieneś powiedzieć to synom. Zanim przyszli do mojego domu. Zemściłam się jak mogłam.
Korbino nie może powiedzieć nic. Jego ból. On rozumie.
- Wendetta będzie miała imię: Waldano.
- Śmierć będzie miała imię – ochryple mówi starzec. Ale nie Margarita będzie go zabijać, sam wskoczy na siodło za Jeźdźcem.
I tylko kobiety będą po nim płakać, a kobiet nie trzeba się bać.
Śmierć będzie miała imię. Przecież nie będzie chodzić bez imienia po wsze czasy.

Margarita siedzi na progu swojego domu; jej palce skrobią po ganku, po ziemi obok, zgarniają kamyczki, ściskają.
Moja zemsta jest sprawiedliwa, moja ręka czysta, i błogosławiony niech będzie Ten, co ją nakierował.
Tak zwykle mówi się w tych okolicach, gdy wendetta jest skończona.
Straszliwą, pooraną bruzdami twarz ma Margarita, jak gargulec przy bramie cerkwi.
Moja zemsta jest sprawiedliwa – myśli . Ale ręce nie są czyste. Jest na nich krew. I krew jest na sukni. Krew, która ściekała spomiędzy nóg Dolores, która pobladła nagle i śmiertelnie.
I błogosławiony niech będzie Ten...
Siostra chciała pewnie coś powiedzieć, może przekląć ją, Margaritę, chociaż jak można bardziej[chocoiaż bardziej już nie można]. Ale głos odmówił posłuszeństwa wcześniej, a oczy wywróciły się, obnażając białka. A Margarita tylko patrzyła na krew spływającą z łona siostry. Rzuciła się by ją powstrzymać, ale było za późno – czerwony potok wciąż lał się strumieniem, póki nie osuszył Dolores, nie wymył z niej resztek życia.
Moja zemsta jest sprawiedliwa...
Wszyscy mężczyźni Santoja – powiedziała do Jeźdźca.
Komu innemu by się upiekło, a Dolores zabrał.

Margarita siedzi na progu pustego domu, przebiera ostre kamyczki, ściska dłoń. Jej wargi poruszają się, powtarzając jedno i to samo imię.

W rodzinie Waldano nie ma synów.
Powrót do góry
Bianca
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 20-08-2006, 21:10   

Santoja (moje poprawki 2 tura)
http://zhurnal.lib.ru/h/hmelewskaja_i_j/santoja.shtml


W rodzinie Waldano nie ma synów. W rodzinie Waldano bywają ojcowie, lecz nie zostają na długo. I dziewczynki - kobiety – wyschnięte, zawinięte w czerń staruchy <czy tu by sie jakiś znak interpunkcyjny nie przydał?> ich nie pamiętają. [tak się zastanawiam, czy chodzi o to, że nie pamiętają ich zarówno dziewczynki jak i kobiety, czy też jest u jakaś jedność, zamyślona przez autorkę dziewczynka/kobieta bo w pierwszym przypadku proponowałabym jednak coś w stylu: Ani dziewczynki, ani kobiety, wyschnięte, zawinięte... - jedność, kobiety wychodzą za mąż wcześnie, i równie wcześnie zostają wdowami i się starzeją]
Margarita chciałaby być mężczyzną. Chciałaby tego teraz, już, póki piasek przed domem jest jeszcze ciemny od krwi jej matki, póki siostra wyje na łóżku z żalu za cnotą, wydziobaną przez kruki. Margarita, smukła, z poszarzałą twarzą, z zaciekłą nienawiścią w ciemnych oczach. Gdyby urodziła się synem, wyrwałaby skrzydła krukom z rodziny Santoja.


Dolores jest łatwiej, jej żałoba wylewa się łzami, płynie i w końcu się zmyje. A Margarita... Straszne uczucie – bezsilność. Wściekłość, sucha jak piasek, rozgrzana do białości przepełnia ją, wyrywa się na zewnątrz, ale nie znajduje ujścia. Płomień, który płonie w środku, nie spali nawet kartki papieru.


Podchodzi pod ich dom i wypluwa swą nienawiść na ziemię; kuchennym nożem przeciąga po ramieniu, strząsa krople krwi.
Mężczyźni siedzący nieopodal przy kartach, śmieją się. Kamienne ściany udają, że jej nie słyszą. Nie widzą. Dom Korbino Sanoja, biały pod nieczułym słońcem, ukryty jest przed złym spojrzeniem.
Ale Margarita wie. Przed zemstą nie da się ukryć. Wendetta w jej okolicach miewała różne imiona, niech teraz nosi imię: Waldano.


W rodzinie Waldano nie ma mężczyzn, a kto miałby bać się kobiet? Każdy, wracając z zakrapianego polowania[raczej nie, jednak polowanie nie bardzo może się upić. :), gdyby to było w dialogu i to współczesnym to owszem, ale w narracji tego typu nie. Proponuję...wracając z suto zakrapianego polowania... - suto chyba jednak nie, trochę za długie i chyba rytm się traci], może wyważyć lichą bramę wdowiego domku, nie pytając o pozwolenie władować do łóżek nieobudzonych jeszcze córek gospodyni. A matkę, żeby nie przeszkadzała i nie wyła, odepchnąć, głową na kamień. Każdy może, zrobili Santoja.


Mogłaby pojechać do Hastaluego, do wiedźmy, wyskrobać pieniądze, rzucić klątwę. Tylko że klątwa jest krótka i niepewna - nigdy nie wiesz, jak zadziała.
Nie tak wypełnia się zemsta.

Podczas pełni Margarita wychodzi na skrzyżowanie dróg. Wiatr plącze rozpuszczone włosy. W oddali szczeka pies, gdzieś upojnie i smętnie dźwięczy gitara.
Margarita bierze krzesiwo, zapala przyniesioną świecę. Maluteńki płomyk samotnie, nieswojo trzepocze na wietrze.
To płomień dla wędrowca, który wyjdzie na drogę.
W wielkim glinianym kubku, nie woda, jej własna stopiona do przezroczystości wściekłość. Pluszcze się, przypadkiem zaczerpnięty w studni, księżyc. Dzwon czystym dźwiękiem rozlewa na niebie północ.
To po to, by wędrowiec mógł się napić.
Obok kładzie martwe, suche szczapy.
To po to, by wędrowiec mógł nakarmić konia.
Modli się, z oddaniem, jakie nigdy nie było jej udziałem w dusznym, swojskim, wiejskim kościele. Szepcze, niepewnie stawiając słowa wspak.
Ostatni dźwięk północy zawisa gęstą ołowianą kroplą i rozpływa się gdzieś w niebie.
Nie wiadomo skąd pojawia się na skrzyżowaniu On. Szkielet, owinięty szarym płaszczem. Nikt nie wie, kim jest. Mówią, że ostatnim, kogo pochowano na tutejszym cmentarzu. Jako ostatnią pochowano jej matkę, ale Margarita jej nie poznaje. Koń z obgryzionym [ Marina, mogłabyś mi opisowo jakoś skonkretyzować o co chodzi? bo nie bardzo wiem, czy obgryziony przez coś, czy częściowo pozbawiony tkanki na skutek rozkładu itp – użyte rosyjskie słowo jest identyczne jak stosuje się go obgryzionej kości (w szczególności i przede wszystkim obgryzionej przez psa)] pyskiem patrzy ze zrozumieniem.
- Kto – pyta Cichy Jeździec. – Do kogo mam się udać?
I Margarita wymawia, jak zaklęcie:
- Santoja.
Przybysz śmieje się, i jego śmiech jest przezroczysty jak światło księżyca.
- Wszyscy mężczyźni Santoja.
Powtarza bezdźwięcznie, poruszając przerażającymi ustami. Patrzy na nią pustymi oczodołami. Zeskakuje z konia.
Gdzieś z wielkim zmęczeniem, ostatkiem sił, brzdąka gitara.

Santoja mają kamienny dom, jeden z najbogatszych w miasteczku. Ma on wyszczerbione, kamienne schody i trzeba uważnie patrzeć, by przypadkiem z nich nie spaść. Alvaro, najstarszy syn, był pijany i nie patrzył. Komu innemu by się upiekło, a ten złamał kark. Zostawił dwóch synów.
Margarita zamiera tam, gdzie fontanną bije serce miasta. Zastyga w dziwnym letargu, zapominając o wiadrze, o lejącej się wodzie. Słucha. Czeka, aż ciężkie słońce spadnie na dach domu Santoja, aż wzniesie się do nieczułego nieba krzyk wdowy.
Nie czeka długo.

Dolores wychodzi z pokoju, z drżeniem otulając się szalem. Margarita łapie ją za ramiona, sadza przy stole, krząta się dookoła jak przy chorej. Potem siada naprzeciwko i patrzą na siebie. Mierzą się wzrokiem: która ma w oczach większą pustkę.[porównując pustkę w swoich oczach – nie wiem, mam wrażenie że w ten sposób jest technicznie poprawniej, ale traci się trochę na ekspresji]
Dolores milczy.


Anhel, brat Alvaro, pojechał do Hastaluego i zatrzymał się na noc. Zatrzymał na własną zgubę. Jak to bywa, mąż wrócił w złej godzinie. Komu innemu by się upiekło. W bieliźnie. Ogrodami. A tu mąż wyciągnął sztylet. I prosto w serce. Młodszy, Alberto, pojechał konno do miasta po ciało, ale nie dotarł. Znarowiony koń zrzucił go i zadeptał. Najprzystojniejszym z braci był Alberto, ale kto pozna się na urodzie, zmiażdżonej przez końskie kopyta.


Margarita idzie do kościoła, stawia świeczkę. Nie do kobiecego kąta, Matce Opiekunce czy męczennicy Huanie, a do świętego Brutusa,opiekuna mścicieli.

Najstarszy syn zmarłego Alvaro poszedł z przyjaciółmi się wykąpać. Komu innemu by się upiekło, oni wrócili, a jego ciało syte morze rano wyrzygało na brzeg.
Osiwiał w końcu Korbino Santoja – a przedtem nie chciał się starzeć.
Staruchy, garbiące się pod spalonymi słońcem ścianami, patrzą na nią koso. W niedobrej chwili urodziła się młodsza córka Waldano. Przypadły jej urodziny na sobotę, szósty dzień szóstego miesiąca, i Dziki Gon przeszedł po niebie, tego wieczoru gdy matka rodziła. Margarita przechodzi obok wyprostowana – teraz może chodzić prosto. Zemsta dla mnie – powiedział Bóg. Dla mnie, myśli Margarita, a nie dla niego. Nawet za swojego syna się nie zemścił, więc jakim jest, po czymś takim, Panem?

W domu Dolores ściska ręce, dygoce pod szalem:
- To ty ich?
- Ja – odpowiada bez uśmiechu. W głosie spokojna duma, taka jak przystoi mężczyźnie.

Przy fontannie matka dziecka, tego zabranego z brzegu, cichego, zielono-bladego, z włosami pozlepianymi w strąki, wczepia się w ramiona Margarity i wyje:
- Został mi jeden! Jeden! Ich przywiodłaś do zguby i jego zgubisz? Nie rusz! Nie rusz, w imię Świętej Matki!
- Czemu mi to mówisz? - Margarita odsuwa się. – Powiedz to Jeźdźcowi!
Jej głos drży.
- Teraz ty jesteś jego żoną! Czym zapłaciłaś mu tam na drodze, wiedźmo? Co mu dałaś? Jesteś jego żoną, więc powiedz! Powiedz! Został mi sam jeden, maleńki! - krzyk urywa się, zachłystuje i przechodzi w łkanie.
Ludzie stoją w półokręgu, patrzą, nie mieszają się. Cudzą zemstę trzeba szanować. To między rodzinami sprawa. Staruszkowie schowali się za kartami.
- Nie powstrzymałaś swojego męża, gdy jeździł polować na cudze spódnice! Nie dopilnowałaś! - krzyczy w odpowiedzi Margarita, a w jej głosie, strach i brak nadziei. - A uważasz, że powstrzymam Jeźdźca? Myślisz, że mogę przekonać śmierć?
Myślisz, że mogę?
Siada na skraju fontanny. Zakrywa twarz dłońmi. Ludzie rozchodzą się. Tylko lśniące słońce ciąży jej na ramionach.

Czarna ciotka zimnica przyszła znikąd, wczepiła się gnijącymi palcami w dziecko, ostatniego dziedzica Santoja. Zawołano lekarza, wysłano do Hastaluego po najlepszego magika – ale gdy magik był w drodze, śmierć ściągnęła chłopczyka z łóżka i zabrała ze sobą.

Margarita zerwała dla Dolores kwiatów, kupiła słodyczy, u wędrownego handlarza znalazła naszyjnik z jaskrawych kamyków.
- Lola, siostrzyczko. Zobacz, co przyniosłam. Zapomnijmy o wszystkim i niech będzie jak przedtem.
- Jesteś potworem – płacze Dolores. - Nie jesteś moją siostrą, jesteś jego siostrą.
Margaricie opadają ręce:
- Ale jak? Co powinnam była zrobić?
Ale Dolores nie odpowiada. Mdli ją, mdli ze zgryzoty.
- Ale to za ciebie – bezradnie mówi Margarita.

Do Korbino Sanoji idzie sama. On siedzi na cmentarzu i wpatruje się w świeże nagrobki.
- Poznajesz mnie?
Kiwa głową.
- Wszystkie moje dzieci – mówi. – Nie należy walczyć z kobietami. Kobiety nie walczą uczciwie.
- Powinieneś powiedzieć to synom. Zanim przyszli do mojego domu. Zemściłam się jak mogłam.
Korbino nie może powiedzieć nic. Jego ból - rozumie.
- Wendetta będzie miała imię: Waldano.
- Śmierć będzie miała imię – ochryple mówi starzec. Ale to nie Margarita będzie go zabijać, sam wskoczy na siodło za Jeźdźcem.
I tylko kobiety będą po nim płakać, a kto miałby bać się kobiet.
Śmierć będzie miała imię. Przecież nie będzie chodzić bez imienia po wsze czasy.

Margarita siedzi na progu swojego domu; jej palce skrobią po ganku, po ziemi obok, zgarniają kamyczki, ściskają.
Moja zemsta jest sprawiedliwa, moja ręka czysta, i błogosławiony niech będzie Ten, co ją nakierował.
Tak zwykle mówi się w tych okolicach, gdy wendetta jest spełniona.
Straszliwą, pooraną bruzdami twarz ma Margarita, jak gargulec przy bramie cerkwi.
Moja zemsta jest sprawiedliwa – myśli . Ale ręce nie są czyste. Jest na nich krew. I krew jest na sukni. Krew, która ściekała spomiędzy nóg Dolores, która pobladła nagle i śmiertelnie.
I błogosławiony niech będzie Ten...
Siostra chciała pewnie coś powiedzieć, może przekląć ją, Margaritę, choć bardziej już chyba nie można. Ale głos odmówił posłuszeństwa wcześniej, a oczy wywróciły się, obnażając białka. A Margarita tylko patrzyła na krew spływającą z łona siostry. Rzuciła się by ją powstrzymać, ale było za późno – czerwony potok lał się strumieniem, póki nie osuszył Dolores, nie wymył z niej resztek życia.
Moja zemsta jest sprawiedliwa...
Wszyscy mężczyźni Santoja – powiedziała do Jeźdźca.
Komu innemu by się upiekło, a Dolores zabrał.

Margarita siedzi na progu pustego domu, przerzuca ostre kamyczki, ściska dłoń. Jej wargi poruszają się, powtarzając jedno i to samo imię.

W rodzinie Waldano nie ma synów.
Powrót do góry
Bianca
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 21-08-2006, 15:03   

Santoja wersja kolejna i chyba ostatnia

W rodzinie Waldano nie ma synów. W rodzinie Waldano bywają ojcowie, lecz nie zostają na długo. I dziewczynki - kobiety - wyschnięte, zawinięte w czerń staruchy ich nie pamiętają. Margarita chciałaby być mężczyzną. Chciałaby tego teraz, już, póki piasek przed domem jest jeszcze ciemny od krwi jej matki, póki siostra wyje na łóżku z żalu za cnotą, wydziobaną przez kruki. Margarita, smukła, z poszarzałą twarzą, z zaciekłą nienawiścią w ciemnych oczach. Gdyby urodziła się synem, wyrwałaby skrzydła krukom z rodziny Santoja.


Dolores jest łatwiej, jej żałoba wylewa się łzami, płynie i w końcu się zmyje. A Margarita... Straszne uczucie - bezsilność. Wściekłość, sucha jak piasek, rozgrzana do białości przepełnia ją, wyrywa się na zewnątrz, ale nie znajduje ujścia. Płomień, który płonie w środku, nie spali nawet kartki papieru.


Podchodzi pod ich dom i wypluwa swą nienawiść na ziemię; kuchennym nożem przeciąga po ramieniu, strząsa krople krwi.

Mężczyźni siedzący nieopodal przy kartach, śmieją się. Kamienne ściany udają, że jej nie słyszą. Nie widzą. Dom Korbino Sanoja, biały pod nieczułym słońcem, ukryty jest przed złym spojrzeniem.

Ale Margarita wie. Przed zemstą nie da się ukryć. Wendetta w jej okolicach miewała różne imiona, niech teraz nosi imię: Waldano.


W rodzinie Waldano nie ma mężczyzn, a kto miałby bać się kobiet? Każdy, wracając z zakrapianego polowania, może wyważyć lichą bramę wdowiego domku, nie pytając o pozwolenie władować do łóżek nieobudzonych jeszcze córek gospodyni. A matkę, żeby nie przeszkadzała i nie wyła, odepchnąć, głową na kamień. Każdy może, zrobili Santoja.


Mogłaby pojechać do Hastaluego, do wiedźmy, wyskrobać pieniądze, rzucić klątwę. Tylko że klątwa jest krótka i niepewna - nigdy nie wiesz, jak zadziała.

Nie tak wypełnia się zemsta.

Podczas pełni Margarita wychodzi na skrzyżowanie dróg. Wiatr plącze rozpuszczone włosy. W oddali szczeka pies, gdzieś upojnie i smętnie dźwięczy gitara.

Margarita bierze krzesiwo, zapala przyniesioną świecę. Maluteńki płomyk samotnie, nieswojo trzepocze na wietrze.

To płomień dla wędrowca, który wyjdzie na drogę.

W wielkim glinianym kubku, nie woda, jej własna stopiona do przezroczystości wściekłość. Pluszcze się, przypadkiem zaczerpnięty w studni, księżyc. Dzwon czystym dźwiękiem rozlewa na niebie północ.

To po to, by wędrowiec mógł się napić.

Obok kładzie martwe, suche szczapy.

To po to, by wędrowiec mógł nakarmić konia.

Modli się, z oddaniem, jakie nigdy nie było jej udziałem w dusznym, swojskim, wiejskim kościele. Szepcze, niepewnie stawiając słowa wspak.

Ostatni dźwięk północy zawisa gęstą ołowianą kroplą i rozpływa się gdzieś w niebie.

Nie wiadomo skąd pojawia się na skrzyżowaniu On. Szkielet, owinięty szarym płaszczem. Nikt nie wie, kim jest. Mówią, że ostatnim, kogo pochowano na tutejszym cmentarzu. Jako ostatnią pochowano jej matkę, ale Margarita jej nie poznaje. Koń z obgryzionym [to może dodać: do kości] pyskiem patrzy ze zrozumieniem.

- Kto - pyta Cichy Jeździec. - Do kogo mam się udać?

I Margarita wymawia, jak zaklęcie:

- Santoja.

Przybysz śmieje się, i jego śmiech jest przezroczysty jak światło księżyca.

- Wszyscy mężczyźni Santoja.

Powtarza bezdźwięcznie, poruszając przerażającymi ustami. Patrzy na nią pustymi oczodołami. Zeskakuje z konia.

Gdzieś z wielkim zmęczeniem, ostatkiem sił, brzdąka gitara.


Santoja mają kamienny dom, jeden z najbogatszych w miasteczku. Ma on wyszczerbione, kamienne schody i trzeba uważnie patrzeć, by przypadkiem z nich nie spaść. Alvaro, najstarszy syn, był pijany i nie patrzył. Komu innemu by się upiekło, a ten złamał kark. Zostawił dwóch synów.

Margarita zamiera tam, gdzie fontanną bije serce miasta. Zastyga w dziwnym letargu, zapominając o wiadrze, o lejącej się wodzie. Słucha. Czeka, aż ciężkie słońce spadnie na dach domu Santoja, aż wzniesie się do nieczułego nieba krzyk wdowy.

Nie czeka długo.


Dolores wychodzi z pokoju, z drżeniem otulając się szalem. Margarita łapie ją za ramiona, sadza przy stole, krząta się dookoła jak przy chorej. Potem siada naprzeciwko i patrzą na siebie. Mierzą się wzrokiem: która ma w oczach większą pustkę.

Dolores milczy.



Anhel, brat Alvaro, pojechał do Hastaluego i zatrzymał się na noc. Zatrzymał na własną zgubę. Jak to bywa, mąż wrócił w złej godzinie. Komu innemu by się upiekło. W bieliźnie. Ogrodami. A tu mąż wyciągnął sztylet. I prosto w serce. Młodszy, Alberto, pojechał konno do miasta po ciało, ale nie dotarł. Znarowiony koń zrzucił go i zadeptał. Najprzystojniejszym z braci był Alberto, ale kto pozna się na urodzie, zmiażdżonej przez końskie kopyta.


Margarita idzie do kościoła, stawia świeczkę. Nie do kobiecego kąta, Matce Opiekunce czy męczennicy Huanie, a do świętego Brutusa, opiekuna mścicieli.


Najstarszy syn zmarłego Alvaro poszedł z przyjaciółmi się wykąpać. Komu innemu by się upiekło, oni wrócili, a jego ciało syte morze rano wyrzygało na brzeg.

Osiwiał w końcu Korbino Santoja - a przedtem nie chciał się starzeć.

Staruchy, garbiące się pod spalonymi słońcem ścianami, patrzą na nią koso. W niedobrej chwili urodziła się młodsza córka Waldano. Przypadły jej urodziny na sobotę, szósty dzień szóstego miesiąca, i Dziki Gon przeszedł po niebie, tego wieczoru gdy matka rodziła. Margarita przechodzi obok wyprostowana - teraz może chodzić prosto. Zemsta dla mnie - powiedział Bóg. Dla mnie, myśli Margarita, a nie dla niego. Nawet za swojego syna się nie zemścił, więc jakim jest, po czymś takim, Panem?


W domu Dolores ściska ręce, dygoce pod szalem:

- To ty ich?

- Ja - odpowiada bez uśmiechu. W głosie spokojna duma, taka jak przystoi mężczyźnie.


Przy fontannie matka dziecka, tego zabranego z brzegu, cichego, zielono-bladego, z włosami pozlepianymi w strąki, wczepia się w ramiona Margarity i wyje:

- Został mi jeden! Jeden! Ich przywiodłaś do zguby i jego zgubisz? Nie rusz! Nie rusz, w imię Świętej Matki!

- Czemu mi to mówisz? - Margarita odsuwa się. - Powiedz to Jeźdźcowi!

Jej głos drży.

- Teraz ty jesteś jego żoną! Czym zapłaciłaś mu tam na drodze, wiedźmo? Co mu dałaś? Jesteś jego żoną, więc powiedz! Powiedz! Został mi sam jeden, maleńki! - krzyk urywa się, zachłystuje i przechodzi w łkanie.

Ludzie stoją w półokręgu, patrzą, nie mieszają się. Cudzą zemstę trzeba szanować. To między rodzinami sprawa. Staruszkowie schowali się za kartami.

- Nie powstrzymałaś swojego męża, gdy jeździł polować na cudze spódnice! Nie dopilnowałaś! - krzyczy w odpowiedzi Margarita, a w jej głosie, strach i brak nadziei. - A uważasz, że powstrzymam Jeźdźca? Myślisz, że mogę przekonać śmierć?

Myślisz, że mogę?

Siada na skraju fontanny. Zakrywa twarz dłońmi. Ludzie rozchodzą się. Tylko lśniące słońce ciąży jej na ramionach.


Czarna ciotka zimnica przyszła znikąd, wczepiła się gnijącymi palcami w dziecko, ostatniego dziedzica Santoja. Zawołano lekarza, wysłano do Hastaluego po najlepszego magika - ale gdy magik był w drodze, śmierć ściągnęła chłopczyka z łóżka i zabrała ze sobą.


Margarita zerwała dla Dolores kwiatów, kupiła słodyczy, u wędrownego handlarza znalazła naszyjnik z jaskrawych kamyków.

- Lola, siostrzyczko. Zobacz, co przyniosłam. Zapomnijmy o wszystkim i niech będzie jak przedtem.

- Jesteś potworem - płacze Dolores. - Nie jesteś moją siostrą, jesteś jego siostrą.

Margaricie opadają ręce:

- Ale jak? Co powinnam była zrobić?

Ale Dolores nie odpowiada. Mdli ją, mdli ze zgryzoty.

- Ale to za ciebie - bezradnie mówi Margarita.


Do Korbino Sanoji idzie sama. On siedzi na cmentarzu i wpatruje się w świeże nagrobki.

- Poznajesz mnie?

Kiwa głową.

- Wszystkie moje dzieci - mówi. - Nie należy walczyć z kobietami. Kobiety nie walczą uczciwie.

- Powinieneś powiedzieć to synom. Zanim przyszli do mojego domu. Zemściłam się jak mogłam.

Korbino nie może powiedzieć nic. Jego ból - rozumie.

- Wendetta będzie miała imię: Waldano.

- Śmierć będzie miała imię - ochryple mówi starzec. Ale to nie Margarita będzie go zabijać, sam wskoczy na siodło za Jeźdźcem.

I tylko kobiety będą po nim płakać, a kto miałby bać się kobiet.

Śmierć będzie miała imię. Przecież nie będzie chodzić bez imienia po wsze czasy.


Margarita siedzi na progu swojego domu; jej palce skrobią po ganku, po ziemi obok, zgarniają kamyczki, ściskają.

Moja zemsta jest sprawiedliwa, moja ręka czysta, i błogosławiony niech będzie Ten, co ją nakierował.

Tak zwykle mówi się w tych okolicach, gdy wendetta jest spełniona.

Straszliwą, pooraną bruzdami twarz ma Margarita, jak gargulec przy bramie cerkwi.

Moja zemsta jest sprawiedliwa - myśli . Ale ręce nie są czyste. Jest na nich krew. I krew jest na sukni. Krew, która ściekała spomiędzy nóg Dolores, która pobladła nagle i śmiertelnie.

I błogosławiony niech będzie Ten...

Siostra chciała pewnie coś powiedzieć, może przekląć ją, Margaritę, choć bardziej już chyba nie można. Ale głos odmówił posłuszeństwa wcześniej, a oczy wywróciły się, obnażając białka. A Margarita tylko patrzyła na krew spływającą z łona siostry. Rzuciła się by ją powstrzymać, ale było za późno - czerwony potok lał się strumieniem, póki nie osuszył Dolores, nie wymył z niej resztek życia.

Moja zemsta jest sprawiedliwa...

Wszyscy mężczyźni Santoja - powiedziała do Jeźdźca.

Komu innemu by się upiekło, a Dolores zabrał.

Margarita siedzi na progu pustego domu, przerzuca ostre kamyczki, ściska dłoń. Jej wargi poruszają się, powtarzając jedno i to samo imię.


W rodzinie Waldano nie ma synów.
Powrót do góry
IT. Płeć:Kobieta
Ukochana żona orka


Dołączyła: 15 Lip 2005
Skąd: Czeremcha
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
PostWysłany: 21-08-2006, 21:18   

Nie wiem czy to jest temat do pisania dla każdego ale mam dwa pytania:

Czy nie daloby sie czegoś zrobic z tym dziwnym refrenem "Komu innemu by się upiekło"? Niewiem czemu ale wydaje się wybija z całości... Czy: Kogoś innego by zostawił... Albo coś w tym stylu nie pasowaloby lepiej? <<To tylko pytanie. Proszę nie reagowac zbyt gwaltownie... Nie mam nic zlego na myśli>>

A po drugie to dlaczego pojawiły sie entery między linijkami? Według mnie taki tekst sie bardzo cięzko czyta... <<To również tylko pytanie...>>

_________________
Nidere Ide Ime roechul
Et sore il Im sour
Kael Kaad Ardo Sono
Te Im ilne ke aono

Jestem Wodą, płynącą Wodą
Przynoszę Życie, służę Śmierci wiernie.

Odrobinę władcza. To bardzo dobre słowo.
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
 
Numer Gadu-Gadu
9838391
IKa Płeć:Kobieta

Dołączyła: 02 Sty 2004
Status: offline

Grupy:
WIP
PostWysłany: 28-09-2006, 19:14   

Wysłane. Temat zamykam
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group