Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Slayers - AGAIN! |
Wersja do druku |
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 24-08-2006, 00:51 Slayers - AGAIN!
|
|
|
Delikatny wiatr poruszał zaroślami i liśćmi palm na samotnej oazie, jaka wykwitła na Pustyni Zniszczenia. Zamieszkiwała ją garstka ludzi, której wystarczały prymitywne szałasy z sitowia i gliny, jedynie dla podróżnych zbudowano nieco bardziej okazały karawanseraj. Nie było ich zresztą zbyt wielu, w dalszym ciągu mało kto miał odwagę przekraczać pustynię. Byli jednak tacy, których nie przerażało nawet przebycie tej drogi samotnie i na piechotę.
Przybysz, okryty od stóp do głów beżowoszarym płaszczem z peleryną i zasłoną na twarz, wkroczył do oazy w czasie sjesty, nie wzbudził więc takiej sensacji jaką powinien. Ludzie byli zwyczajnie zbyt senni by zauważyć jego przybycie, zresztą właśnie o to mu chodziło. Nie lubił robić sensacji, a w jego przypadku było to nietrudne. Ostrożnie uchylił zasłony na drzwiach i wszedł do głównej sali karawanseraju, podnosząc chmurę kurzu i wypełniając pomieszczeniem skrzypieniem desek. Wolnym krokiem ruszył w stronę lady, dając czas gospodarzowi na obudzenie, ziewanie i doprodzenie do porządku.
- Witam, panie Graywords, już myśleliśmy, że pan tam zostanie.
- Były jakieś listy? - Przybysz nie uznał za stosowne odwzajemnić uprzejmości, po prostu usiadł na pobliskim krześle, odrzucając na bok płaszcz.
- Taak, cały stosik... Czy znalazł pan czego szu...
- Czy tak jak prosiłem wyrzuciłeś wszystkie w różowych kopertach, sercokształtne bądź podejrzanie pachnące?
- Taaak, ale obawiam się, że one nauczyły się bardziej ukrywać, większość wygląda normalnie.
- Tego się obawiałem. No cóż, podaj kawę i te papiery.
- Już się robi.
Przez następną godzinę dziwny osobnik sączył kawę, otwierając listy i drąc je na kawałki po przeczytaniu pierwszego akapitu.
* * *
Morze Demonów nigdy nie widziało tyle statków co tego dnia. Morskie fale rozbijały się na setkach pancernych kadłubów, powietrze czerniało od dymu z tysięcy kominów. Potężna armada okrytych metalem okrętów, nad który łopotały różnokolorowe flagi z wyobrażeniami smoków, powoli sunęła w kierunku Vandarii, jednego z portów Koalicji Państw Wybrzeża, najbardziej oddalonego na południe. Na dziobie największego, nad którym powiewała flaga z czerwonym smokiem, stały dwie postacie. Potężnie zbudowany młodzieniec dumnie opierał się o poręcz, nieco z tyłu stał ktoś okryty czerwonopurpurowym płaszczem z kapturem.
- Już wkrótce - powiedział młodzieniec, nie wiadomo czy do siebie, czy do towarzysza. - Już wkrótce, mój drogi mistrzu...
- Tak... Już niedługo - spod kaptura dobiegł nieco harczący głos. - Nasza Orihalconowa Armada otworzy nam drogę przez pogańskie statkki czarowników, aż do samego serca ciemności. Woli bogów stanie się zadość.
- Tak. Spełnimy wolę Ognistego Smoka i oczyścimy cały przeklęty subkontynent z szatańskiego pomiotu i wszystkich jego służalców. Nie zatrzymamy się dopóki nie zatkniemy sztandarów na szczycie plugawych murów Seirun, miasta rozpusty.
- Niech się stanie.
* * *
Czas sjesty powoli dobiegał końca i w karawanseraju zaczęli się pojawiać pierwsi goście. Stosik listów nieubłaganie malał, za to rósł stos strzępów papieru. Zelgadis całkiem już mechanicznie podnosił do oczu kolejną otwartą kopertę, gdy nagle zamarł w pół ruchu. Szybko wydobył list ze środka i zaczął gorączkowo czytać. Przeczytal drugi raz, po czym spojrzał na gospodarza.
- Jak dawno przyszedł ten list?
- Wszystkie przyniesiono około dwóch tygodni temu.
- Kisama... - Warknął. - Przygotuj mi zapas żywności na tydzień i rzeczy na drogę. Te co zwykle.
- Dobrze, panie Zelgadis. Ale nie zostanie pan na noc?
- Nie, nie mam czasu. Okazuje się, że to, czego szukałem może znajdować się zupełnie gdzie indziej. Muszę się spieszyć.
- No cóż... Pozostaje mi życzyć powodzenia. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
IKa
Dołączyła: 02 Sty 2004 Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 27-08-2006, 23:08
|
|
|
Miasteczko pogrążyło się we śnie, gdzieniegdzie słychać było jedynie nocne psie rozmowy. W stajni gospody szeleściło siano i parskały konie, pozostawione tam przez właścicieli, którzy znaleźli schronienie w przysadzistym budynku...
... od którego ściany oderwał się właśnie czarny cień, i, zerknąwszy jakby z niepokojem w stronę górnego piętra, szybko zniknął w otaczających zaniedbany warzywniak zaroślach leszczyny.
* * *
W starej kapliczce panowała ciemność. Tym głębsza, że świecący dotychczas słabo księżyc właśnie został zakryty chmurami. Ktoś wślizgnął się do wnętrza.
- Lighting...
W mroku rozbłysła malutka kula światła, dająca wystarczająco dużo światła, by wyłowić z ciemności płaskorzeźby, umieszczonych na bocznych ścianach. Postać podeszła do nich, stawiając ostrożnie kroki na pokrytej naniesionymi śmieciami posadzce.
- ... mówił prawdę... - szepnęła.
Na ścianach wyryte zostały sceny z legend sięgających pradawnych czasów. Niektórzy mówili, że sięgających czasów przed Początkiem... Widniały na nich dziwne i przerażające stwory, których istnienia lepiej było się nie domyślać. Pod każdą z tablic wyryty był także fragment tekstu w języku, który został zakazany wieki temu. Jedynie nieliczne osoby z pokolenia na pokolenie przekazywały jego tajemnicę, która powoli stawała sie jedynie obowiązkiem, a nie przestrogą.
- Gdzie to jest... - kawałek zmiętego papieru upadł na podłogę. Widniał na nim ciąg znaków, przypominających pradawny język, do którego dodano wyjaśnienia, po wielokroć przekreślane i poprawiane.
Ręka w czarnej rękawiczce zaczęła naciskać po kolei symbole pod jednym z wyjątkowo koszmarnych rytów. Przy ostatnim zawahała się, i po dłuższej chwili przycisnęła sąsiedni, nieznacznie tylko różniący się od sąsiada.
Zza ołtarza dobiegł zgrzyt otwierającego się przejścia. Postać w płaszczu zajrzała ostrożnie w mrok i z ciężkim westchnieniem ostrożnie zaczęła schodzić w dół po wyślizganych stopniach.
- Lighting - szepnęła i wzdrygnęła się nerwowo, gdy szept powrócił do niej odbity i zwielokrotniony przez echo.
Światło wydobywało z mroku nie tylko stopnie, ale też ściany, na których tu i ówdzie widniały pozostałości zniszczonych przez kogoś płaskorzeźb. Po chwili schody niespodziewanie dotarły do niewielkiej komnaty, częściowo zasypanej z jednej strony najwidocznej pozostałościami sufitu i ściany. Na wprost wejścia, na niskim piedestale pokrytym tysiącletnim kurzem, stała żelazna szakatułka, pokryta równie grubą warstwą pozostałości po przemijających wiekach.
Postać w czarnym płaszczu siegnęła do szkatułki i po chwili znalazła mechanizm otwierający wieczko. Wewnątrz, zamiast klejnotów, znajdował się niewielki obły kamień krwistego koloru, poprzecinany czarno-złotymi żyłkami. Przez chwilę patrzyła sie nań z zachwytem, po czym ostrożnie wyjęła go ze szkatułki i włożyła do małego woreczka. Przez chwilę zdawało się, że słyszy jakiś szept dochodzący z niewiadomego kierunku, jednak po chwili on ucichł, można było go więc złożyć na karb przygniatającej ciszy, która powoli zaczynała dzwonić w uszach. Chwilę poświęciła na rozejrzenie się po komnacie w poszukiwaniu innych znalezisk i udała się z powrotem do kaplicy.
* * *
Postać w czerni przemknęła, kryjąc się w cieniu, do tylnych drzwi gospody i bezszeletnie wślizgnęła się do środka. Nad miasteczkiem nadal panował spokój...
* * *
... w mroku rozległ się szept... |
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 02-09-2006, 21:50
|
|
|
Zeldagis już od prawie godziny wędrował kazamatami pradawnego grobowca zatopionego wśród piasków pustyni. Wydawało mu się, że musiał już niemalże dotrzeć do najgłębszych trzewi samej Ziemi. Nogi powoli odmawiały mu posłuszeństwa, a miecz niesiony u boku zaczynał coraz bardziej ciążyć. Najbardziej jednak ciążyła mu dziwna kula z obsydianu, na której kurczowo zaciskał palce. Wiedział, że jeśli choć na chwilę wypuści ją z rąk, nic nie ukryje go przed oczami jego dotychczas nieświadomego przewodnika.
A tym był nie byle kto – sam tajemniczy kapłan, jak zwykł się nazywać. Zelgadis nie wiedział, czego poszukuje on tak głęboko pod ziemią, jedno było jednak oczywiste – to musiało być coś niezwykle starego, posiadające niezwykłą moc... A prawdopodobnie, była to kolejna, niekompletna kopia Claire Bible.
Minęli kolejny korytarz, kolejna salę, przeszli przez skarbiec wypełniony po brzegi złotem i prastarymi przedmiotami o mocy tak wielkiej, że na sam ich widok Zelgadisowi ciarki przeszły po plecach, a dłonie zadrżały.
Ale poszli dalej, w dół, ku kolejnym, salom...
Minęli jeszcze wiele miejsc, jakich Zelgadis nigdy by sobie nie wyobraził. A potem stanęli przed wielkimi drzwiami, pokrytymi setkami starożytnych znaków. Xellos wymówił słowa – słowa które nie istnieją w żadnym ludzkim języku, ani których nie wydobyłaby z siebie żadna żyjąca istota.
Drzwi powoli się otwarły... a Xellos odwrócił się. Witaj przyjacielu i bądź moim gościem – słowa te zabrzmiały w jego ustach jak największa drwina ze wszystkich, które kiedykolwiek wypowiedział. A jego oczy były otwarte.
Obsydianowi kula wypadła z rąk Zelgadisa. Jak – wyksztusił.
-Byłeś głupcem, myśląc że taki artefakcik może zadziałać cokolwiek przeciwko mnie... Sam ci go dostarczyłem... chyba za dobrze się maskowałem, znacie mnie jedynie jako śmiejącego się głupka...
-Ale po co?
Xellos nie odpowiedział. Nie zrobiły tego także niewyraźne postacie, wychodzące przez otwierające się drzwi...
A potem nagle, Xellos ukląkł. To samo uczynili pozostali, których sylwetki stały się wyraźne. A potem jeden z nich przemówił.
-Witaj ponownie, nasz panie.
Zelgadis upadł na kolana, a jego oczy rozerwał ogień... świat nagle zawirował, a potem stał się szkarłatny.
Witajcie – dobyło się jego i zarazem cudzych ust...
gdzieś w karczmie, niedaleko Seirun Lina obudziła się zlana mokrym potem. Sen, który przed chwilą śniła wydawał jej się taki prawdziwy... taki realny. Zupełnie, jakby był prawdziwy... Czy mogło to być prawdziwe wydarzenie... a może przepowiednia tego, co miało lub mogło nastąpić?
Nie tak daleko, w samym mieście także Amelia obudziła się z krzykiem... śniła ten sam sen.
Lina już od prawie godziny wędrowała kazamatami pradawnej świątyni, ukrytej pod ochronnym pentagramem Seirun. Wydawało jej się, że musiała już niemalże dotrzeć do najgłębszych trzewi samej Ziemi. Nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa. Jednak najbardziej ciążyła jej dziwna kula z obsydianu, na której kurczowo zaciskała palce. Wiedziała, że jeśli choć na chwilę wypuści ją z rąk, nic nie ukryje jej przed oczami jej dotychczas nieświadomego przewodnika.
A tym był nie byle kto – sam tajemniczy kapłan, jak zwykł się nazywać. Lina nie wiedziała, czego poszukuje on tak głęboko pod ziemią, jedno było jednak oczywiste – to musiało być coś niezwykle starego, posiadające niezwykłą moc... A prawdopodobnie, była to kolejna, niekompletna kopia Claire Bible.
Minęli kolejny korytarz, kolejna salę, przeszli przez skarbiec wypełniony po brzegi złotem i prastarymi przedmiotami o mocy tak wielkiej, że na sam ich widok Linie ciarki przeszły po plecach, a oczy zalśniły się blaskiem chciwości...
Ale poszli dalej, w dół, ku kolejnym, salom...
Minęli jeszcze wiele miejsc, jakich Lina nigdy by sobie nie wyobraziła. A potem stanęli przed wielkimi drzwiami, pokrytymi setkami starożytnych znaków. Xellos wymówił słowa – słowa które nie istnieją w żadnym ludzkim języku, ani których nie wydobyłaby z siebie żadna żyjąca istota.
Drzwi powoli się otwarły... a Xellos odwrócił się. Witaj przyjaciółko i bądź moim gościem – słowa te zabrzmiały w jego ustach jak największa drwina ze wszystkich, które kiedykolwiek wypowiedział. A jego oczy były otwarte.
Obsydianowi kula wypadła z rąk Liny. Jak – wyksztusiła.
-Byłaś głupia, myśląc że taki artefakcik może zadziałać cokolwiek przeciwko mnie... Sam ci go dostarczyłem... chyba za dobrze się maskowałem, znacie mnie jedynie jako śmiejącego się głupka...
-Ale po co?
Xellos nie odpowiedział. Nie zrobiły tego także niewyraźne postacie, wychodzące przez otwierające się drzwi...
A potem nagle, Xellos ukląkł. To samo uczynili pozostali, których sylwetki stały się wyraźne. A potem jeden z nich przemówił.
-Witaj ponownie, nasz panie.
Lina upadła na kolana, a jej oczy rozerwał ogień... świat nagle zawirował, a potem stał się szkarłatny.
Witajcie – dobyło się jej i zarazem cudzych ust...
Daleko na pustyni Zelgadis obudził się zlany potem. ten sen był taki realny, taki prawdziwy.. i potwierdzał jego najgorsze obawy. Czy mogło to być prawdziwe wydarzenie... a może przepowiednia tego, co miało lub mogło nastąpić?
Tymczasem gdzieś, daleko od nich wszystkich Xellos uśmiechnął się okrutnie.
Wszystko przebiega zgodnie z planem... – powiedział sam do siebie – teraz każde z nich zacznie szukać pozostałych. A wtedy...
Uśmiechnął się w duszy, jeśli można powiedzieć, że Mazoku ją posiada... i wyszedł z pokoju, kierując się ku drzwiom.
Po drodze zahaczył o salę wspólna, gdzie kilkanaście pomniejszych demonów zażarcie coś pisało.
Więcej i szybciej – zakomenderował – Zelgadis przez pewien czas nie będzie w żadnym mieście, musi otrzymać dużo wiadomych listów gdy już do jakiegoś dotrze... |
_________________
|
|
|
|
|
Zegis Black Priest
Szary Wędrowiec
Dołączył: 04 Lut 2003 Skąd: z swoich opowiadań... Status: offline
|
Wysłany: 02-09-2006, 22:51
|
|
|
To był dobry dzień. Jeden z pierwszych cieplejszych w tym roku, a na pewno pierwszy słoneczny dzień od jakiegoś tygodnia. Rozradowane dzieci bawiły się wesoło na ulicach jakiejś malutkiej osady. Matki obserwujące goniących się, wskakujących w ogromne kałuże, czy beztrosko grających w piłkę malców, tylko kręciły głowami, na myśl o wielkim praniu swoich pociech i ich ubłoconych ubrań.
*
Słońce odbijające się od okien, raz po raz oślepiało napływających do miasta, maleńkim strumyczkiem ludzi, głównie kupców zmierzających, pierwszy raz od wielu dni, na targ. Między nimi kroczył dziwny osobnik. Przy pasie miał miecz, na głowie kapelusz z dużym rondem, w brązowych, sięgających kolan butach chował jasnozielone spodnie, które w połączeniu z kamizelką narzuconą na kanarkową koszulę wyróżniała go z szaro-brązowego tłumu kupców.
Dziwny przybysz stanął na środku miasta, między kilkoma stoiskami z warzywami i czekał. Czekał ignorując zaciekawione spojrzenia klientów i kupców. Czekał ignorując zalęknione spojrzenia matek, wzywających dzieci do domu na obiad.
Minęła godzina, potem kolejna i następna. I jeszcze jedna.
Wreszcie do stojącego samotnie, pośród pakujących się kupców, Zangulusa Xoana Mel Navariltova podszedł osobnik wyglądający nieco bardziej niecodziennie niż on...
*
Jak to często bywa podczas podejrzanych rozmów brzęcząca sakiewka przeszła z rąk do rąk, zaś obydwoje rozmówcy podczas rozmowy starali się mówić jak najciszej mogą. Nieznajomi wykorzystali także kilka, rzadziej spotykanych przy takich rozmowach, zachowań. Jak przyjacielski uścisk dłoni na koniec, czy papier przechodzący z rąk do rąk.
Zakończenie było jednak typowe. Zleceniodawca wychodzi pośpiesznie z karczmy, zostawiając w niej pogrążonego w myślach najemnika - Zangulusa.
*
Papier wręczony Zangulusowi był listem gończym. Wydano go za człekiem w dziwnej zbroi, o twarzy srogiej, nieprzyjemnej, poznaczonej masą blizn. Wedle listu zwał się Ibrahim ibn Valad. Biorąc pod uwagę przeciętne "ofiary" szermierza, cena za głowę Ibrahima była dość niska - niecałe sto tysięcy sztuk złota.
Zagadką było co tak nisko wycenionej osobie jest tak niebezpiecznego, iż potrzeba zatrudnić jednego z najlepszych łowców nagród. Do tego sama forma zatrudnienia była intrygująca. Miast oficjalnego rozesłania listu gończego, rozesłano list głoszący, iż on - Zangulus ma stawić się tego, a tego dnia w okolicach Sailune, które postanowił zresztą odwiedzić po odebraniu zlecenia... |
_________________ Wróciłem, nie cieszycie się? :]
"Do not fear in the face of your enemies, speak the truth always, even if it leads to your death, save helpless and do no wrong..." |
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 06-09-2006, 16:41
|
|
|
Światło słońca odbijało się od tysięcy wypolerowanych pancerzy, wiatr tańczył wśród setek kolorowych sztandarów. Armia, jakiej Subkontynent nie widział od czasu Wojny Upadku, stała w równych szeregach, prezentując włócznie, miecze, muszkiety i chorągwie swemu wodzowi. Młodzieniec, z rozwianymi, blond włosami i wzniesioną pięścią, wyglądał jak uosobienie wojownika światłości. Gromowym głosem przemawiał do wojsk, rozwiniętych na nadmorskiej równinie, a echo dochodziło aż do zakotwiczonych okrętów.
- Nadszedł czas, bracia!
- HURRRAAA!!!
- Tylko dni dzielą nas od zadania naszym adwersarzom śmiertelnego ciosu w samo serce! Tylko dni dzielą nas od dnia, gdy na zawsze odmienimy bieg historii!
- HURRRAAA!!!
* * *
- Wzywałeś nas, ojcze?
- Tak - odparł człowiek w czerwonopurpurowym płaszczu, kładą ręce na oparciu złotego tronu. W dalszym ciągu skrywał oblicze pod kapturem. - Twój widok cieszy moje stare oczy, muszę cię jednak prosić o podjęcie się pewnego zadania. Jest ono bardzo niebezpieczne i nie gwarantuję, iż powrócisz żywy, ma jednak kluczowe znaczenie dla naszych planów.
- Podejmę się wszystkiego, co niezbędne dla zapewnienia sukcesu naszemu przedsięwzięciu - zaręczyła druga zakapturzona postać, klęcząca naprzeciw.
Byli sami w wielkiej, kolumnowej sali opuszczonej świątyni, niemal całkiem pogrążonej w ciemnościach. Kapłani uciekli jak tylko ujrzeli lądujące siły, a żaden z przybyłych żołnierzy nie odważył się postawić stopy w bluźnierczym przybytku. Było więc to jedno z ostatnich miejsc w pogrążającym się w płomieniach świecie, gdzie można było w ciszy porozmawiać. I tu jednak docierały echa żołnierskich okrzyków. Klęczący, okryty szarym płaszczem, poruszył się nieznacznie, gdy jego rozmówca długo się nie odzywał.
- Na czym ma polegać moje zadanie?
- A tak... Tylko jedna osoba spędza mi sen z powiek, z krążących o niej opowieści wynika bowiem, że mogłaby stanowić dla nas zagrożenie.
- Któż to taki?
- Nazywa się Lina Inverse. Musisz ją znaleźć i zabić. Tylko ona stoi między nami i Seirun.
- Tak się stanie...
* * *
- Nie oszczędzajcie nikogo! Wszyscy, którzy stąpali po tej przeklętej ziemi, zostali splugawieni demonicznymi siłami! Dla ich ciał nie ma już ratunku, ale ich dusze możemy jeszcze ocalić! Trzeba skąpać je w oczyszczającym ogniu naszego pana, Vlabazarda! Tylko jego święty płomień może wyplenić z nich zgniliznę Chaosu!
- HURRRAAA!!!
Ustawione w rzędzie armaty zaczęły strzelać na wiwat. Wkrótce dołączyły do nich setki muszkietów i garłaczy. Tysiące włóczników dudniło o ziemię tokami swych pik, a szermierze uderzali jelcami o tarcze.
* * *
Zelgadis maszerował bez wytchnienia, zatrzymując się tylko na sen i skromny posiłek. Czuł się, jakby na karku siedziało mu stado piekielnych ogarów i tylko czyhało, by został gdzieś na dłużej. Nie miał pojęcia, czy jego sen miał jakikolwiek związek z prawdą, z nawiązką jednak odrobił rok pozbawiony wrażeń. Czy to możliwe, by Lina... Do stu parszywych synów kaduka! I jeszcze ten list... Zupełnie już niemal zapomniał o swojej siatce szpiegowskiej, jeszcze z czasów Rezo, jak i zadaniach jakie im zlecił. Teraz zaś nagle otrzymuje wiadomość z samego Seirun, od jednego z najwierniejszych podwładnych, że to, czego tak długo szukał jest na wyciągnięcie ręki. Czy między listem a snem jest jakiś związek? I czy uda mu się zdążyć przed przeklętym kapłanem, nim ten trafi na ślad całej afery i znowu mu wyrwie łup sprzed nosa?
- Do dwustu tysięcy trędowatych, czemu to miasto jest tak daleko?! |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|