FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2
  Code Geass: Braterstwo
Wersja do druku
Slova Płeć:Mężczyzna
Panzer Panzer~


Dołączył: 15 Gru 2007
Skąd: Hajnówka
Status: offline

Grupy:
Samotnia złośliwych Trolli
PostWysłany: 02-12-2009, 23:13   

Cała prawda o telewizji. Spotkanie na cmentarzu.


Utrzymanie w ładzie włosów niezależnie od sytuacji to priorytet niemal każdej kobiety. Nie ważne, co się w danej chwili dzieje, fryzura musi być jak najbardziej reprezentacyjna, zwłaszcza w telewizji. Czasem jednak, pomimo najszczerszych chęci, nie wszystko musi się udać.
Dopiero w tej chwili, na kilkanaście sekund przed wejściem na antenę Magda uświadomiła sobie, że starannie wykreowane rano uczesanie właśnie szlag trafił. W dodatku poprawiająca makijaż charakteryzatorka działała jej coraz bardziej na nerwy. Było zimno i wszyscy, poza prezenterką oczywiście, mogli się po ludzku ubrać.
- Dziesięć sekund - oznajmił z wozu transmisyjnego montażysta. Magda zaczęła rozgrzewać zmarznięte usta powtarzając w kółko ćwiczenie, polegające na szybkich wymawianiu samogłosek.
- Pięć! - wykrzyknął kamerzysta, dalej odliczając w dół gestem ręki.
- Wchodzimy!
Dziewczyna spięła się w sobie, wyprostowała i uśmiechnęła szeroko. Musiała dobrze wypaść, w końcu to ją państwowa telewizja wytypowała do stworzenia gorącego materiału. Wprawdzie oprócz niej z Polski przyjechała cała rzesza bardziej lub mniej znanych korespondentów wojennych, którzy lepiej wyglądaliby na tle czołgów, niż nienagannej urody blondynka z włosami do ramion, ale kogo to teraz obchodzi. Za zachodnią granicą jest teraz w pół do ósmej wieczorem, ogląda ją teraz cała Polska!
- Dobry wieczór państwu - rozpoczęła klasyczną formułką swoje wystąpienie - Znajdujemy się teraz na stacji kolejowej w...
Minęła dłuższa chwila, zanim warkot przejeżdżającego za plecami Magdy bojowego wozu piechoty oddalił się na tyle, by nie zagłuszać już jej słów. Ona sama nie wiedziała, że przed chwilą jedynie idiotycznie poruszała ustami. Spali się ze wstydu dopiero potem, kiedy z radością postanowi obejrzeć swoje wystąpienie.
- Jak państwo widzą rozładunek polskiego sprzętu przebiega sprawnie i bez przestojów. Nasi żołnierze już zostali zakwaterowani i w tej chwili odpoczywają po długiej podróży. Z nieoficjalnych informacji wiadomo, że pozostaną tu góra przez dwa dni, a potem zostaną oddelegowani na front. Mimo, iż sytuacja na wschodzie Związku Sowieckiego nie jest najlepsza, wśród lokalnej społeczności i żołnierzy Armii Czerwonej nie widać zmartwienia. Jak przyznali mi w rozmowach, obecność Polaków bardzo ich podbudowała i cieszą się, że to właśnie nasz kraj wyciągnął ku nim pomocną dłoń. Wśród żołnierzy z obu armii często dochodzi do symbolicznej wymiany ekwipunku. Jak państwo widzą, sama otrzymałam od jednego z naszych chłopców kamizelkę taktyczną i kevlarowy hełm. Musze przyznać, że są bardzo wygodne i do tej pory nie sądziłam, iż ochrona głowy może być taka lekka...
- E! Ty, diewuszka! - krzyknął jeden z przechodzących obok czerwonoarmistów. Cała grupa poruszała się niepewnym krokiem. Jeden z nich gwizdnął, co poskutkowało wybuchem głupkowatego śmiechu u reszty.
- Dawajtie, paznakomimsia! - odezwał się następny, lekko odsłaniając ukrytą pod płaszczem butelkę. Magda starała się nie reagować na te chamskie zaczepki, ale w myślach już spaliła się ze wstydu. Chciała jeszcze ratować wystąpienie pożegnaniem z widzami, ale kierowca przejeżdżającego obok Kamaza jakby specjalnie zatrąbił, zagłuszając jej ostatnie słowa. Miała ochotę wydłubać mężczyźnie ślepia, kiedy ten puścił jeszcze do niej oko.

Niewielki, wysłużony telewizor rzucał blade światło na ściany urządzonego w spartańskim stylu gabinetu. Właściwie, to kabineciku, bo tak tylko można było nazwać klitkę, w której urzędował profesor Barkiewicz. Prostej konstrukcji biurko, półka na segregatory i metalowa szafka z prywatnymi rzeczami stanowiły całość wystroju wnętrza. No i oczywiście jeszcze stolik z teleodbiornikiem ustawionym na kanał pierwszy.
Był późny wieczór. Biały, dawno nie prany kitel wisiał bezwładnie na wieszaku skutecznie dając do zrozumienia, że dzień roboczy dobiegł końca. Barkiewicz odpoczywał siedząc za biurkiem i popijając kawę z trzeciej dolewki. Brak smaku skutecznie maskowały kolejne łyżki cukru, który w zimnym napoju nie rozpuszczał się za dobrze i osiadał na dnie. Profesor zdawał się tym nie przejmować i z zaciekawieniem oglądał wieczorne Wiadomości. Relacja na żywo z jakiejś dziury gdzieś w głębi ZSRR bardzo mu się spodobała. Właściwie, to była kompletnie nudna i mało intrygująca, zanim do akcji nie wkroczyli czerwonoarmiści, skutecznie psując młodej dziennikarce całe wystąpienie. Barkiwiecz lubił przyglądać się, jak ludziom coś się nie udaje w śmieszny sposób. Ku jego niezadowoleniu transmisja się zakończyła i akcja znów wróciła do telewizyjnego studia.
- Dziękujemy ci, Magdo. - powiedziała prezenterka jeszcze przeglądając kartki z rozpiską informacji - To było sprawozdanie z obozowiska naszych żołnierzy w... - szum i skakanie obrazu na chwile zakłóciły przekaz. Sfrustrowany profesor cisnął w odbiornik teczką dokumentów, ale te, zamiast dosięgnąć celu, rozsypały się po pokoju. Po kilku chwilach wizja i dźwięk znowu stały się czyste.
- To jednak nie koniec informacji związanych z misją naszych żołnierzy w ZSRR. Dzisiaj w brytyjskiej telewizji zostało wyemitowane orędzie władcy Imperium Brytyjskiego do poddanych. Charles di Britannia odgrażał się w nim naszemu krajowi i zapowiedział, że od tej pory Polska jest następna na jego liście państw do podbicia, w kolejce zaraz za ZSRR. Posłuchajmy fragmentu tego wystąpienia.
Barkiewicz wyprostował plecy i zdjął nogi z biurka, nachylając się w stronę ekranu. Po chwili ukazała się w nim twarz starszego mężczyzny z archaiczną fryzurą splecioną z siwych włosów, układających się w opadające warstwami na ramiona wałki. Profesor pomyślał, że facet przypomina mu jego teściową, tylko był jeszcze większy.
- Głupcy i słabeusze! Co oni sobie mogą myśleć? Sądzą, że ich marne wysiłki zatrzymają niepowstrzymaną brytyjską machinę wojenną? Europa upada, mój syn oraz moi wierni dowódcy rzucą ją jak porozrywany ochłap przed mój tron. Zdepczę te ich utopijne idee raz na zawsze. Zgniotę ułudną demokrację i komunizm za jednym zamachem! Te marne podrygi tylko podsycają mój apetyt. All Hail Britannia!
Profesor spojrzał spode łba na telewizor, jakby mierząc sylwetkę krzyczącego tyrana wzrokiem. Naukowiec i jego ludzie już dawno poznali sekret tej wojennej machiny i wiedzieli, że jej potencjał nie jest wykorzystany nawet w połowie. Rozumieli też, że ma całą masę słabych punktów i odpowiednio skontrowana może spektakularnie zawalić się do wewnątrz. Potrzebny był tylko bodziec, a tego jeszcze nikt nie opracował.
Pukanie do drzwi wytrąciło profesora z zamyślenia.
- Telefon do pana, to pilne - powiedziała asystentka.
- Kto to? - zapytał się Barkiewicz kompletnie nie mając pojęcia, kto może go niepokoić o tej porze.
- Brygadier Jauner, to linia zastrzeżona...
- Dawaj - rzucił naukowiec momentalnie wstając zza biurka i wyrywając bezprzewodową słuchawkę z ręki dziewczyny - możesz już iść, najlepiej zrób mi drugą kawę - dokończył, podając jej ciężką od brązowych fusów szklankę. Asystentka bez słowa oddaliła się od gabinetu.
- Słucham pana - spokojnie rozpoczął rozmowę profesor, chociaż w istocie był zdenerwowany.
- Dobrze znów pana słyszeć, profesorze. - odpowiedział miło generał - Oglądał pan Wiadomości?
- Jestem w trakcie.
- Ach tak, racja, komercyjny sygnał jest opóźniony o pięć minut. - zaśmiał się lekko brygadier.
- To nawet i ja wiem. - Barkiewiczowi wyraźnie nie było do śmiechu.
- Spokojnie, profesorze. Chciałem się tylko zapytać, jak tam z tymi rycerzami. Już się obudzili?
Naukowiec milczał przez dłuższy moment. Dawno nikt go o to nie pytał i do tej pory prowadził badania spokojnie, bez pośpiechu, ale sprawnie. Teraz jednak musiał poszerzyć swój zespół, chociaż nie lubił pracować w tłoku. Ale termin gonił i mimo, że wszystko zmierzało ku końcowi, to on dalej pozostawał, prawdę mówiąc, z niczym.
- Generale, wiem, że to pana nie zadowoli, ale uważam, że nie uda nam się zamknąć prac przed pierwszą bitwą. Co więcej, to może potrwać nawet dłużej... Rycerze są gotowi do przebudzenia, ale nie mamy czym ich z tego snu wytrącić, rozumie pan chyba...
- Tak, wiem, o co chodzi - przerwał mu generał - ale nie spieszcie się, nie mamy zamiaru z miejsca pokazywać wszystkich asów. Skupcie się na jakości.
Barkiewicza zdziwiły te słowa. Spodziewał się zupełnie innej odpowiedzi.
- Rozumiem. Czy to wszystko?
- Tak, dobranoc profesorze - padła odpowiedź i połączenie zostało zakończone. Naukowiec stał tak jeszcze chwilę wsłuchując się w monotoniczny dźwięk zajętości, a potem wyszedł na jasno oświetlony korytarz.

Pukanie do drzwi odwróciło uwagę pułkownika od komputerowego monitora. Oprócz niego w dowódczym Starze znajdowało się jeszcze dwóch żołnierzy, ale zajęci pracą zdawali się nie zwracać uwagi na nadchodzącego gościa.
- Wejść - oznajmił zaciekawiony, do kogo mówi. W progu ukazała się sylwetka opatulonego płaszczem polowym oficera.
- Dobry wieczór, panie pułkowniku - przywitał się niedbale salutując kapitan Martyniuk , którego zaczerwienione od mrozu policzki i nos zdawały się świecić w ciemności - Siarczysta pogoda, nieprawdaż?
- A, to wy, spocznijcie kapitanie - odpowiedział Kalinowski, sięgając po dzbanek z herbatą.
- Dziękuję - odparł kapitan siadając przy niewielkim stoliku. Wnętrze ciężarówki nie było nazbyt wszechstronne, ale na ciepły napój zawsze znalazło się miejsce - Ciepło tu - dopowiedział, pocierając o siebie dłonie.
- Naprawdę? - zapytał się pułkownik. - Jak dla mnie kilka dodatkowych stopni w górę by nie zaszkodziło - zażartował nalewając herbatę do szklanek. - Przepraszam za te warunki, ale jeszcze nie wszystko dotarło i chwilowo byłem zmuszony pożyczyć szklanki z kuchni. A skoro już o tym mowa, jak idzie rozładunek?
Martyniuk przyłożył do ust gorące naczynie, ale napój nie nadawał się jeszcze do picia.
- Bez większych problemów. Jeden Rosomak wprawdzie zsunął się z platformy, ale poza kilkoma rysami na lakierze i przebitą oponą wszystko z nim w porządku. Co prawda magazynierzy nie mogą doszukać się kilku skrzynek konserw, ale to raczej niewielki problem. Myślę, że do jutra rana wszystkie wagony będą opróżnione. Morale też bez zarzutów.
- Czyżby? - zapytał się znacząco Kalinowski, wspomagając się ciężkim spojrzeniem.
Kapitan, wyraźnie zdziwiony pytaniem, odstawił szklankę na stół.
- Nie rozumiem.
- Bo widocznie za mało się rozglądacie wokół siebie, kapitanie - ciągnął pułkownik, jakby zawiedziony - A to bardzo proste do zauważenia. Niech pan mi powie, jakie narody się tu spotkały?
- No... - zaczął niepewnie kapitan, zastanawiając sie, czy to nie jest żadne podchwytliwe pytanie - polski i rosyjski, jakby nie patrzeć.
- Brawo! - padła ironiczna odpowiedź. - A wie pan, co oznacza obecność takiej liczby przedstawicieli dwóch tych narodów w jednym miejscu?
Martyniuk tylko patrzył pytającym wzrokiem, niewiele z wywodu rozumiejąc. Zrezygnowany pułkownik pokręcił głową.
- Ech, Martyniuk, jeszcze dużo nauki przed wami - rzekł i po chwili dodał - Jeżeli naszych nie upilnujemy, to będziemy świadkami największej alkoholowej libacji, jaką tylko na tym świecie widziano!
Pracujący przy komputerach żołnierze jakby zaśmieli się po cichu do siebie. Kalinowski odchrząknął teatralnie w jednej chwili ich uspokajając. Kapitan siedział wyraźnie zdziwiony.
- Ale... - zająkał się nie wiedząc, co odpowiedzieć - poza skrzynką alkoholu przydzieloną dla korpusu oficerskiego nic ze sobą nie przywieźliśmy... Żołnierze także zostali przeszukani przez służbę celną...
- Ach! - Kalinowski przerwał tłumaczenia podirytowany - Widać, żeś pan jeszcze młody. Chociaż mi by pan z szacunku dla wieku takich bajek nie opowiadał.
Młodszy z oficerów milczał zbity z tropu.
- No niech pan pomyśli, gdzie my teraz jesteśmy? Kto wódkę wymyślił!? Tutaj tego więcej, niż wody w Bałtyku. Jakby chcieli, to by nie tylko mój pułk, ale i jeszcze kilka spoili! W geście pojednania oczywiście!
- Czyli... Co mam zrobić?
- Jak to co? Pilnować, żeby się na śmierć nie zapili, bo kto nam będzie walczył? A i jeszcze przed gospodarzami musimy się z dobrej strony pokazać. Także, panie kapitanie, wiecie już co macie robić. Mam rację?
- Tak... - odparł kapitan myśląc nad tym, jak tu postawić na nogi dowództwo swojej kompanii, bo był pewien, że z toastami na niego nie poczekali.

Wigierski zdawał się nie zwracać uwagi na przenikliwy mróz i hulający między mogiłami wiatr. Stał zadumany i wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt w powietrzu. Pomimo dość bogatego oświetlenia glorietta Pomnika Chwały rzucała cień na jego sylwetkę. Jedynie światło setek palących się pod monumentem zniczy rzucało na kolumny pełgające cienie.
Jauner zbliżył się do przełożonego prawie bezszelestnie. Nawiany na deptak śnieg tłumił stukot oficerskich butów o beton. Generał sięgnął ręka pod płaszcz i wyciągnął srebrną olejową zapalniczkę, której użył do podpalenia znicza.
- Długo tu stoisz - zwrócił się do marszałka - coś cię trapi?
- Nie. - odpowiedział - Przyszedłem by odwiedzić bliskich.
Brygadier zdziwił się wyraźnie. Wigierski, wyprzedzając jego pytanie, dopowiedział:
- Mój pradziadek bronił Lwowa.
Teraz Jauner zdziwił się jeszcze bardziej.
- Przecież on umarł długo potem.
- Nie spoczywa tutaj. Po prostu ci, których tu pochowano, są mi bliscy. I teraz nie wiem, czy się za mną wstawią u Pana Boga, że pospieszyłem komuchom na pomoc. Wiesz, niektórzy zginęli właśnie z nimi walcząc.
- Skąd nagle te wątpliwości, co? To do ciebie niepodobne. A oni... Zrozumieją. Ważne jest to, by umieć się dostosować do sytuacji. Na romantyzm jeszcze przyjdzie czas.
- Nie o to chodzi. Po prostu zdaje sobie sprawę z tego, że nawet z tej pomocy mogą wyjść nici.
- Jeszcze Polska nie zginęła, Karol. Zwłaszcza, że my też będziemy mieli asa w rękawie.
Marszałek spojrzał na kolegę. Znali się od dawna, jeszcze z czasów szkoły średniej. Wigierskiemu chwile, kiedy w końcu mogli nieoficjalnie porozmawiać, przynosiły ukojenie. Odkąd przyjął nominację na marszałka Polski, poza obowiązkami naczelnego wodza zaczęła go dobijać polityka, w którą z własnej woli nie chciał się mieszać.
- Czyżby jednak Śpiący Rycerze dali się obudzić? - zapytał.
- Nie. - odparł brygadier psując nastrój zagadkowości - W laboratoriach pracują jeszcze nad metodą sztucznego wytworzenia sakuradite. Bez tego dalej nie ruszymy.
- Rozumiem... A ty jak, poradzisz tam sobie?
- Będzie dobrze, Karol. Tylko wiesz, trochę by się więcej w ramach modernizacji nowych czołgów przydało. - zaśmiał się generał.
- Przecież wiesz, że ja rozdaje wedle potrzeb, a nie po znajomości - odpowiedział mu marszałek akompaniując sobie pobłażliwym spojrzeniem.
- Ech, zawsze te twoje zasady. No, ale to nic, ja już muszę ruszać. Czuję, że jak do jutra się na stołku nie zjawię, to mi wszystko do góry nogami zastępcy wywrócą. W takim razie ku chwale ojczyzny! - pożegnał się Jauner starannie salutując i odszedł. Jego sylwetka szybko zniknęła w zamieci, która rozszalała się podczas rozmowy.


Ostatnio zmieniony przez Slova dnia 03-12-2009, 21:14, w całości zmieniany 1 raz
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Grisznak
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 03-12-2009, 16:52   

Cytat:
Niewielki, wysłużony telewizor tzucał

rzucał
Cytat:
Charlesa di Britannia odgrażał się

Charles
Cytat:
Profesor pomyślał, że facet przypomina mu jego teściową, tylko był jeszcze większy.

Kwiknąłem ze śmichu. Dobre.
Cytat:
idealistyczne idee

Masło maślane?

Dobre, przyjemnie się czyta. Choć następnym razem czekam na trochę akcji.
Powrót do góry
Slova Płeć:Mężczyzna
Panzer Panzer~


Dołączył: 15 Gru 2007
Skąd: Hajnówka
Status: offline

Grupy:
Samotnia złośliwych Trolli
PostWysłany: 03-12-2009, 21:17   

Ok, błędy wymienione przez Ciebie i jeszcze kilka innych skorygowane. Akcja będzie, nie chciałem jej jednak tak natychmiast wprowadzać, chcę z początku trochę wprowadzić czytelnika w całą tę otoczkę i mam nadzieję, że mi wychodzi.

_________________
Mam przywilej [nie] być Człowiekiem
But nvidia cards don't melt, they just melt everything within 50 meters.

Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Slova Płeć:Mężczyzna
Panzer Panzer~


Dołączył: 15 Gru 2007
Skąd: Hajnówka
Status: offline

Grupy:
Samotnia złośliwych Trolli
PostWysłany: 01-01-2010, 21:46   

Ok, poproszono mnie o akcję, to ją daję. Wprawdzie już prawie miesiąc temu miałem ten fragment napisany, lecz miałem nadzieję, że rozwinę to w pełny rozdział. Brak weny zrobił swoje. Ponadto nagle stwierdziłem, że zmierzam do mordobicia i niczego więcej, ponieważ poza ogólnym zarysem nie mam konkretów fabuły. No i jakiś konkretnych pierwszoplanowych bohaterów też mi brak... Miłego czytania.

Śnieg skrzył się muskany promieniami porannego słońca, które mozolnie i niechętnie wychylało się zza ciężkich, szarych chmur zasłaniających cały nieboskłon. Mroźna noc powoli odchodziła, pozostawiając po sobie zlodowaciałą pokrywę białego puchu i zesztywniałe od zimna gałęzie drzew, które pękały pod naporem wiatru. Czasem w lesie dało się nawet usłyszeć trzask łamiącego się drewna, ale poza tym panowała nienaturalna wręcz cisza. Było spokojnie, a strużki jeszcze słabego światła przebijały się przez zwarty okap świerczyny.
Rozjeżdżona, pokryta zlodowaciałą krupą droga zdawała się zupełnie nie pasować do tego iście bajkowego krajobrazu, wdzierając się w serce lasu i krętą wstęgą przeszywając go na wylot. Sunąca po niej powoli kolumna pojazdów zakłóciła spokój poranka. Warkot silników i szum trzaskającego pod kołami zamarzniętego śniegu niósł się już z daleka, zwiastując nadciągające zagrożenie. Dopiero po kilku minutach zza zakrętu obok gęstego, świerkowego młodnika wyłonił się pierwszy samochód. Głęboki bieżnik na oponach zdawał się nie wystarczać i nadmiernie obciążony pojazd ślizgał się po zewnętrznej krawędzi drogi, ale w końcu wyszedł na prostą. Sunąca za nim czteroosiowa ciężarówka pokonała wiraż znacznie spokojniej, powoli i bez większych trudności łagodząc tor jazdy po poboczu. Następny w kolejności był nietypowego kształtu lekki czołg poruszający się na kołach, a za nim następny samochód ciężarowy i zamykająca karawanę terenówka.
Huk wystrzału przeszył momentalnie powietrze, wyraźnie odcinając się od dźwięków wojskowej kawalkady. Szyba pierwszego samochodu rozprysnęła się tysiącami szklistych, błyszczących w słońcu odłamków. Czaszka siedzącego po prawej stronie kierowcy pękła z jeszcze większą łatwością. Kość ustąpiła pod naporem snajperskiego pocisku, który spenetrował głowę nieszczęśnika i przeszedł na wylot, przelatując obok siedzącego po lewej pasażera. Bezwładne ciało upadło na kierownicę i samochód z impetem uderzył w najbliższe drzewo, strącając z konarów lawinę śniegu. Jadąca z tyłu ciężarówka nie zdążyła wyhamować i uderzyła w tył poprzedzającego pojazdu, miażdżąc drzwi zabudowanej paki i skutecznie blokując drogę ucieczki siedzących wewnątrz żołnierzy. Ktoś krzyczał wydając chaotyczne polecenia. Z okrytej plandeką skrzyni ładunkowej zaczęli zeskakiwać jeszcze oszołomieni ludzie. Kierowca sunącego z tyłu czołgu w ostatniej chwili odbił w lewo unikając kolejnych ofiar, dwa dalsze pojazdy zatrzymały się bez problemu.
Świst przeszył lodowate powietrze. Szara smuga dymu znaczyła tor lotu kumulacyjnego pocisku z granatnika przeciwpancernego. Pierwsza ciężarówka zniknęła w kuli ognia, która pochłonęła również rozbitą na drzewie terenówkę i stojących obok żołnierzy. Grad odłamków zadzwonił o pancerz czołgu. Wtedy odezwało się staccato karabinu maszynowego. Deszcz ołowiu przeszył brezentową plandekę drugiego samochodu ciężarowego. Kilku ludzi wypadło bezwładnie na ziemię, stojący na ziemi rozproszyli się, szukając schronienia za pniami drzew. Strzelec obsługujący zamontowany na dachu ostatniego samochodu karabin wystrzelił kilka serii w kierunku, z którego nadleciał pocisk z granatnika. Zorientował się, że celuje w powietrze, kiedy wieżyczka lekkiego czołgu wzbiła się w powietrze, ciągnąc za sobą pióropusz bijącego z wnętrza wozu ognia. Zamarznięty śnieg momentalnie zaczął topnieć. Uzbrajający karabin maszynowy żołnierz padł, rażony ogniem snajpera. Maszynowy ogień rozrył pień, za którym chował się inny ocalały z ataku.
Nagle wznoszący się nad drogą pagórek jakby ożył. Kilka krzewów poruszyło się, rozrzucając na boki obłoki śniegu. Padły kolejne strzały. Teraz sylwetki zamaskowanych żołnierzy były dobrze widoczne. Biegli przez moment, a potem schronili się za drzewami. Za nimi ruszyli następni i osłaniani przez poprzedników podbiegli jeszcze bliżej do zalegających przy drodze Brytyjczyków, którzy przyduszeni maszynowym ogniem nie byli w stanie skutecznie odpowiedzieć na atak. Tymczasem kilku napastników odbiło na boki, okrążając pobojowisko.

Sierżant spojrzał w dół stoku, lekko wychylając się zza świerkowego pnia. Pierwsza część ataku przebiegła pomyślnie, ale teraz było już dużo trudniej. Brytyjczycy zalegli obok drogi, ale najwidoczniej nie chcieli się poddać, co działało na niekorzyść atakujących. Nie trudno było się domyślić, że wezwali już wsparcie.
- Czugun!, Wania! Na lewo, załatwimy ich granatami - krzyknął Rybakow do wiszącego obok ust mikrofonu i wystrzelił kilka razy, osłaniając podkomendnych. Potem poderwał się do biegu i ruszył na prawo. Klepnięciem w ramię oznajmił innemu żołnierzowi, żeby szedł za nim.
Eksplozja pierwszego granatu rozeszła się echem po lesie, strącając śnieg z pobliskich drzew. Potem wybuchły trzy kolejne ładunki, wzbijając w powietrze bryły lodu i zmarzniętej ziemi. U podnóża pagórka ktoś krzyczał.
Rybakow długimi susami zbiegał w dół stoku. W ślad za nim puścił się inny czerwonoarmista, osłaniając dowódcę. Sierżant dopadł do drzewa rosnącego raptem kilkanaście metrów od drogi. Kilka pocisków uderzyło w i tak już postrzępioną korowinę.
Nagle kilku Brytyjczyków poderwało się z ziemi, zmuszając nadbiegających z prawej strony Rosjan do znalezienia kryjówki.
- Wierabiej, co wy tam robicie do cholery!? - Rybakow znowu krzyczał do mikrofonu - Pięciu, plecami do was! Adam, widzisz ich!? - zapytał się snajpera. Jakby w odpowiedzi jeden z imperialistów padł na twarz, trzymając się za krwawiący brzuch. Idący najbliżej kolega przykucnął, starając sie odciągnąć rannego z linii strzału.
- Da... - zabrzmiało w słuchawce. Mając świadomość wsparcia ze strony snajpera, sierżant wyskoczył zza pniaka i puścił długą serię w stronę nadbiegających Brytyjczyków. Było ich już tylko dwóch. Ogień z karabinu odrzucił pierwszego do tyłu, drugi upadł na ziemię i odtoczył się za ścięty pniak. Rybakow, pędząc ile sił w nogach, wślizgiem znalazł się tuż obok prowizorycznej osłony. Długi nóż błysnął złowieszczo w jego dłoni, ale przeciwnik najwyraźniej był przygotowany na takie posuniecie i również dobył swojego sztyletu. Sierżantowi zdawało się, że przez wizjery w pełnym hełmie widzi twarz Brytyjczyka, który szerokim łukiem wyprowadził cięcie od góry, celując w szyję Rosjanina. Ten chwycił wroga za nadgarstek i oparł stopę na jego klatce piersiowej, przewracając się na plecy. Zdziwiony imperialista przeleciał nad Rybakowem, ciężko padając na śnieg. Nim się zorientował, zmatowiałe ostrze było do polowy zatopione w jego szyi. Sierżant jednym wprawnym ruchem wyciągnął nóż z martwego ciała i cisnął nim w kierunku żołnierza, którego przed momentem postrzelił. Zimna stal błysnęła w strudze światła i zniknęła w przedramieniu trzymającej karabin ręki. Mężczyzna z jękiem upuścił broń i chwycił się za kolejną ranie. Rosjanin w biegu podniósł z ziemi swój karabin i bez namysłu zdzielił nim w twarz zwijającego się z bólu przeciwnika, momentalnie go uciszając. Spod popękanej maski hełmu na śnieg spłynęła strużka krwi.
Chwila wytchnienia. Rybakow zaryzykował dłuższe spojrzenie na miejsce potyczki. Czugun i Wania szukali żywych, Misza zdzielił w tył głowy Brytyjczyka pochylonego nad postrzelonym przez snajpera kolegą, pozbawiając nieszczęśnika przytomności. Chyba było już po wszystkim.
- Wszyscy cali? - krzyknął sierżant, podchodząc do zamykającego kolumnę samochodu. Strzelec cekaemu leżał martwy z głową odchyloną do tyłu w bardzo nienaturalnej pozycji. Rybakow otworzył drzwi pojazdu i wyrzucił z niego martwego kierowcę.
- Tylko Anton zlał się w gacie, jak mu zaczęły pociski nad łbem latać! - zażartował Wierabiej, wychodząc ze swojej kryjówki. Dobrze zamaskowany wyglądał niczym żywy, poruszający się krzew.
- Ty tam mordę zamknij! - odpowiedział obrażony żołnierz, zarzucając RPG-7 na plecy.
- Dobra, - rzekł Rybakow - kto chce, niech bierze pamiątki i zwiewamy. Czugun, wezwij śmigłowiec. Na pewno będą szukać tego patrolu, musimy się pospieszyć.
Rzekłszy to, sierżant odpalił brytyjską terenówkę. Usytuowana z prawej strony kierownica niezbyt mu odpowiadała, ale innej opcji nie mieli. Do samochodu wsiadło ośmiu żołnierzy, meldując sie po kolei, a potem ruszyli, zostawiając z tyłu pobojowisko. Kłęby czarnego, smolistego dymu wznosiły się wysoko nad lasem, skutecznie zdradzając miejsce potyczki.

Stara, zrujnowana knajpa z wielką, przeszkloną galerią przy samej ulicy nie była dobrym miejscem na kryjówkę. Michał na pewno znalazłby lepszą, ale nie miał na to zbyt wiele czasu. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj wznosił toasty razem z nowymi kolegami spod Moskwy. A dzisiaj wskoczył przez wyważone drzwi do środka zrujnowanego lokalu, o mały włos unikając koszącej serii z karabinu maszynowego, która przeszła tuż na d jego głową, na wysokości talii. Dziękował Bogu, że potknął się o połamane krzesło.
Schował się za solidną, wykonaną z cegieł ladą. Rozejrzał się dookoła. Jak okiem sięgnąć wszędzie walały się rozbite butelki po alkoholu. Jedynie te poniżej blatu baru pozostały nietknięte. Na ich widok Michałowi zrobiło się niedobrze. Do jego nozdrzy dotarł zapach rozlanych i zmieszanych ze sobą trunków. Woń spirytusu kręciła w nosie i powodowała łzawienie. Zrobiło mu się niedobrze na myśl o zakończeniu wczorajszego spotkania. Chciał przestać o nim myśleć, ale umysł nie poddawał się, uparcie przywracając wspomnienia dnia poprzedniego, chociaż powinien się skupić na sytuacji obecnej. Głupi mózg - pomyślał Michał - jak go potrzeba, to cyrki odstawia.
Zaczynał kojarzyć fakty. Z tego, co sobie przypomniał wynikało, że mieli odciążyć część radzieckich posterunków. Właśnie przejmowali jeden z nich, kiedy rozpętało się piekło. Nikt nie wiedział, skąd padały strzały, kilka sąsiednich budynków eksplodowało. W polu widzenia pojawiły się Brytyjskie machiny bojowe. Knightmare, o ile dobre zapamiętał słowa porucznika na odprawie. Właśnie, porucznik. Kazał się rozproszyć i od tej pory Michał nie mógł odnaleźć reszty plutonu. Spojrzał na zegarek. Pięć po drugiej po południu. Zaczynało się powoli ściemniać.
- Poruczniku... - rzucił do mikrofonu - Poruczniku!
Cisza. Widocznie był poza zasięgiem krótkofalówki. Albo ktoś zagłuszał sygnał. W takich chwilach Michał nigdy nie wiedział, co robić. Nikt by nie wiedział. Był sam w zupełnie obcym sobie mieście, otoczony ze wszystkich stron. Żeby chociaż miał mapę, a to... Mieli dostać od zachodzących z posterunku czerwonoarmistów.
Wychylił się zza lady. Na ulicy zdawało się jakby na chwilę przycichnąć. Dobra pora, żeby zmienić miejsce pobytu. Ostrożnie podszedł do roztrzaskanej galeryjki. Na zewnątrz unosił się jedynie dym. To chyba najlepszy moment. Michał wybił się mocno i przetoczył za zaparkowany przed knajpą samochód, z którego teraz został jedynie zdezelowany rupieć. Dalej cisza. Za dobrze to wyglądało. Jezdnia nie była szeroka, raptem dwa pasy ruchu, a po drugiej stronie kusiło zacienione przejście między budynkami. Kilka dłuższych susów i chłopak już tam był.
- Poruczniku, odbiór, tu szeregowy Markiewicz. Gdzie jesteście? - zaczął wywoływać dowódcę plutonu.
- Słyszę cię, Markiewicz - w końcu padła odpowiedź - wygląda na to, że na chwilę przestali napierać. Gdzie jesteś?
Michałowi spadł kamień z serca. Teraz przynajmniej wiedział, że ma kogo szukać.
- Nie wiem, rozbiegliśmy się, a potem się zgubiłem. Nie mam mapy, muszę polegać na punktach terenowych.
- Ech... - w słuchawce wyraźnie było słychać westchnięcie - Pół plutonu zebrałem, jesteśmy obok warsztatu samochodowego przy głównej ulicy, reszty nie mogę się doszukać. Trafisz?
- Nie bardzo, - odparł Michał po chwili zastanowienia - może jakieś wskazówki?
- Rozejrzyj się dookoła. Widzisz ceglany komin? Wysoki taki.
- Ta... Tam jesteście?
- Niezupełnie, ale idź w jego kierunku. Czekamy dziesięć minut, potem zmieniamy pozycje, zanim jeszcze nas nie znaleźli.
- Przyjąłem, bez odbioru.

_________________
Mam przywilej [nie] być Człowiekiem
But nvidia cards don't melt, they just melt everything within 50 meters.

Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Galnea Płeć:Kobieta
Wierna Imperialistka

Dołączyła: 31 Mar 2009
Skąd: Gliwice
Status: offline
PostWysłany: 03-01-2010, 15:36   

Bardzo miło jest wreszcie zobaczyć opowiadanie, gdzie styl nie wzywa o pomstę do nieba. Czyta się całkiem przyjemnie - zwłaszcza początkowy opis lasu przypadł mi do gustu (chociaż akurat sama bitwa wydawała się mało dynamiczna). W sumie znalazłam tylko kilka błędów, ale trzymać tak dalej.

Cytat:
Zorientował się, że celuje w powietrze, kiedy wieżyczka lekkiego czołgu wzbiła się w powietrze, ciągnąc za sobą pióropusz bijącego z wnętrza wozu ognia. Zamarznięty śnieg momentalnie zaczął topnieć. Uzbrajający karabin maszynowy żołnierz padł, rażony ogniem snajpera. Maszynowy ogień rozrył pień, za którym chował się inny ocalały z ataku.

Potrójne powtórzenie.
Cytat:
Biegli przez moment, a potem schronili się za drzewami. Za nimi ruszyli następni i osłaniani przez poprzedników podbiegli jeszcze bliżej do zalegających przy drodze Brytyjczyków,

Znowu powtórzenie. Chyba lepiej brzmiałoby "zbliżyli się do zalegających..."
Cytat:
chwycił się za kolejną ranie.

Ranę.
Cytat:
o mały włos unikając koszącej serii z karabinu maszynowego, która przeszła tuż na d jego głową, na wysokości talii.

Albo anomalia anatomiczna, albo miałeś na myśli głowę trzustki - ona rzeczywiście rzutuje się mniej więcej na wysokości talii. ;)
Cytat:
Pięć po drugiej po południu.

Trochę niezręcznie to brzmi. Może albo "za pięć druga", albo "pięć po czternastej".
Cytat:
Żeby chociaż miał mapę, a to... Mieli dostać od zachodzących z posterunku czerwonoarmistów.

"Schodzących" - chyba, że to taka metafora odnosząca się specjalnie do żołnierzy spod znaku Czerwonej Gwiazdy. Poza tym jest jeszcze jedno powtórzenie.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
 
Numer Gadu-Gadu
2483333
Slova Płeć:Mężczyzna
Panzer Panzer~


Dołączył: 15 Gru 2007
Skąd: Hajnówka
Status: offline

Grupy:
Samotnia złośliwych Trolli
PostWysłany: 03-01-2010, 16:04   

Galnea, Bardzo mi miło, ale nie mam nic na swoją obronę odnośnie błędów - czysty wynik lenistwa i nic więcej, fragment wisiał tak niedokończony i chwilowo nie miałem chęci się nim na poważnie zająć. Uznałem jednocześnie, że zarastać kurzem też nie może. W najbliższym czasie postaram się skorygować błędy i nadać więcej dynamizmu walce. W sumie początkowo nie chciałem, żeby wszystko działo się szybko z obawy na odbiorców.

_________________
Mam przywilej [nie] być Człowiekiem
But nvidia cards don't melt, they just melt everything within 50 meters.

Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Grisznak
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 04-01-2010, 16:39   

Dobra, opis przyrody może nie w stylu XIX wiecznych powieścideł, ale wiele już nie brakuje. Ja to nawet lubię, tym bardziej, że widać, iż piszesz o tym, co znasz z autopsji.
Dobrze się czyta, a z co do sceny bitewnej - nieźle, co prawda preferuję nico inny styl, ale skłamałabym, gdybym powiedział, że coś schrzaniłeś.
Powrót do góry
Slova Płeć:Mężczyzna
Panzer Panzer~


Dołączył: 15 Gru 2007
Skąd: Hajnówka
Status: offline

Grupy:
Samotnia złośliwych Trolli
PostWysłany: 04-01-2010, 16:46   

W nagrodę za przychylne opinie postaram się coś z siebie wykrzesać w tym tygodniu. Musze się przyznać, że odczuwam tak wielką przyjemność z czytania pozytywnych komentarzy, że aż chcę więcej pisać, bo przyjemności nigdy nie za wiele.

_________________
Mam przywilej [nie] być Człowiekiem
But nvidia cards don't melt, they just melt everything within 50 meters.

Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Slova Płeć:Mężczyzna
Panzer Panzer~


Dołączył: 15 Gru 2007
Skąd: Hajnówka
Status: offline

Grupy:
Samotnia złośliwych Trolli
PostWysłany: 12-01-2010, 23:04   

Miało być w zeszłym tygodniu, ale jednak ani czas, ani wena nie dopisały. Dlatego dopiero dzisiaj daję kolejny fragment. To nadal nie koniec rozdziału. Aha, jest to poprzednio zamieszczony urywek połączony z kilkoma nowymi i poprawiony zgodnie z Waszymi uwagami. Chyba wszystko, co miałem teraz do powiedzenia.

Śnieg skrzył się muskany promieniami porannego słońca, które mozolnie i niechętnie wychylało się zza ciężkich, szarych chmur zasłaniających cały nieboskłon. Mroźna noc powoli odchodziła, pozostawiając po sobie zlodowaciałą pokrywę białego puchu i zesztywniałe od zimna gałęzie drzew, które pękały pod naporem wiatru. Czasem w lesie dało się nawet usłyszeć trzask łamiącego się drewna, ale poza tym panowała nienaturalna wręcz cisza. Było spokojnie, a strużki jeszcze słabego światła przebijały się przez zwarty okap świerczyny.
Rozjeżdżona, pokryta zlodowaciałą krupą droga zdawała się zupełnie nie pasować do tego iście bajkowego krajobrazu, wdzierając się w serce lasu i krętą wstęgą przeszywając go na wylot. Sunąca po niej powoli kolumna pojazdów zakłóciła spokój poranka. Warkot silników i szum trzaskającego pod kołami zamarzniętego śniegu niósł się już z daleka, zwiastując nadciągające zagrożenie. Dopiero po kilku minutach zza zakrętu obok gęstego, świerkowego młodnika wyłonił się pierwszy samochód. Głęboki bieżnik na oponach zdawał się nie wystarczać i nadmiernie obciążony pojazd ślizgał się po zewnętrznej krawędzi drogi, ale w końcu wyszedł na prostą. Sunąca za nim czteroosiowa ciężarówka pokonała wiraż znacznie spokojniej, powoli i bez większych trudności łagodząc tor jazdy po poboczu. Następny w kolejności był nietypowego kształtu lekki czołg poruszający się na kołach, a za nim następny samochód ciężarowy i zamykająca karawanę terenówka.
Huk wystrzału przeszył momentalnie powietrze, wyraźnie odcinając się od dźwięków wojskowej kawalkady. Szyba pierwszego samochodu rozprysnęła się tysiącami szklistych, błyszczących w słońcu odłamków. Czaszka siedzącego po prawej stronie kierowcy pękła z jeszcze większą łatwością. Kość ustąpiła pod naporem snajperskiego pocisku, który spenetrował głowę nieszczęśnika i przeszedł na wylot, przelatując obok siedzącego po lewej pasażera. Bezwładne ciało upadło na kierownicę i samochód z impetem uderzył w najbliższe drzewo, strącając z konarów lawinę śniegu. Jadąca z tyłu ciężarówka nie zdążyła wyhamować i uderzyła w tył poprzedzającego pojazdu, miażdżąc drzwi zabudowanej paki i skutecznie blokując drogę ucieczki siedzących wewnątrz żołnierzy. Ktoś krzyczał wydając chaotyczne polecenia. Z okrytej plandeką skrzyni ładunkowej zaczęli zeskakiwać jeszcze oszołomieni ludzie. Kierowca sunącego z tyłu czołgu w ostatniej chwili odbił w lewo unikając kolejnych ofiar, dwa dalsze pojazdy zatrzymały się bez problemu.
Świst przeszył lodowate powietrze. Szara smuga dymu znaczyła tor lotu kumulacyjnego pocisku z granatnika przeciwpancernego. Pierwsza ciężarówka zniknęła w kuli ognia, która pochłonęła również rozbitą na drzewie terenówkę i stojących obok żołnierzy. Grad odłamków zadzwonił o pancerz czołgu. Wtedy odezwało się staccato karabinu maszynowego. Deszcz ołowiu przeszył brezentową plandekę drugiego samochodu ciężarowego. Kilku ludzi wypadło bezwładnie na ziemię, stojący na ziemi rozproszyli się, szukając schronienia za pniami drzew. Strzelec obsługujący zamontowany na dachu ostatniego samochodu karabin wystrzelił kilka serii w kierunku, z którego nadleciał pocisk z granatnika. Zorientował się, że celuje w powietrze, kiedy wieżyczka lekkiego czołgu wzbiła się w powietrze, ciągnąc za sobą pióropusz bijącego z wnętrza wozu ognia. Zamarznięty śnieg momentalnie zaczął topnieć. Uzbrajający karabin maszynowy żołnierz padł, rażony kulą snajpera. Grad wystrzeliwanych maszynowo pocisków rozrył pień, za którym chował się inny ocalały z ataku.
Nagle wznoszący się nad drogą pagórek jakby ożył. Kilka krzewów poruszyło się, rozrzucając na boki obłoki śniegu. Padły kolejne strzały. Teraz sylwetki zamaskowanych żołnierzy były dobrze widoczne. Biegli przez moment, a potem schronili się za drzewami. Za nimi ruszyli następni i osłaniani przez poprzedników zbliżyli się jeszcze nardziej do zalegających przy drodze Brytyjczyków, którzy przyduszeni maszynowym ogniem nie byli w stanie skutecznie odpowiedzieć na atak. Tymczasem kilku napastników odbiło na boki, okrążając pobojowisko.

Sierżant spojrzał w dół stoku, lekko wychylając się zza świerkowego pnia. Pierwsza część ataku przebiegła pomyślnie, ale teraz było już dużo trudniej. Brytyjczycy zalegli obok drogi, ale najwidoczniej nie chcieli się poddać, co działało na niekorzyść atakujących. Nie trudno było się domyślić, że wezwali już wsparcie.
- Czugun!, Wania! Na lewo, załatwimy ich granatami - krzyknął Rybakow do wiszącego obok ust mikrofonu i wystrzelił kilka razy, osłaniając podkomendnych. Potem poderwał się do biegu i ruszył na prawo. Klepnięciem w ramię oznajmił innemu żołnierzowi, żeby szedł za nim.
Eksplozja pierwszego granatu rozeszła się echem po lesie, strącając śnieg z pobliskich drzew. Potem wybuchły trzy kolejne ładunki, wzbijając w powietrze bryły lodu i zmarzniętej ziemi. U podnóża pagórka ktoś krzyczał.
Rybakow długimi susami zbiegał w dół stoku. W ślad za nim puścił się inny czerwonoarmista, osłaniając dowódcę. Sierżant dopadł do drzewa rosnącego raptem kilkanaście metrów od drogi. Kilka pocisków uderzyło w i tak już postrzępioną korowinę.
Nagle kilku Brytyjczyków poderwało się z ziemi, zmuszając nadbiegających z prawej strony Rosjan do znalezienia kryjówki.
- Wierabiej, co wy tam robicie do cholery!? - Rybakow znowu krzyczał do mikrofonu - Pięciu, plecami do was! Adam, widzisz ich!? - zapytał się snajpera. Jakby w odpowiedzi jeden z imperialistów padł na twarz, trzymając się za krwawiący brzuch. Idący najbliżej kolega przykucnął, starając sie odciągnąć rannego z linii strzału.
- Da... - zabrzmiało w słuchawce. Mając świadomość wsparcia ze strony snajpera, sierżant wyskoczył zza pniaka i puścił długą serię w stronę nadbiegających Brytyjczyków. Było ich już tylko dwóch. Ogień z karabinu odrzucił pierwszego do tyłu, drugi upadł na ziemię i odtoczył się za ścięty pniak. Rybakow, pędząc ile sił w nogach, wślizgiem znalazł się tuż obok prowizorycznej osłony. Długi nóż błysnął złowieszczo w jego dłoni, ale przeciwnik najwyraźniej był przygotowany na takie posuniecie i również dobył swojego sztyletu. Sierżantowi zdawało się, że przez wizjery w pełnym hełmie widzi twarz Brytyjczyka, który szerokim łukiem wyprowadził cięcie od góry, celując w szyję Rosjanina. Ten chwycił wroga za nadgarstek i oparł stopę na jego klatce piersiowej, przewracając się na plecy. Zdziwiony imperialista przeleciał nad Rybakowem, ciężko padając na śnieg. Nim się zorientował, zmatowiałe ostrze było do polowy zatopione w jego szyi. Sierżant jednym wprawnym ruchem wyciągnął nóż z martwego ciała i cisnął nim w kierunku żołnierza, którego przed momentem postrzelił. Zimna stal błysnęła w strudze światła i zniknęła w przedramieniu trzymającej karabin ręki. Mężczyzna z jękiem upuścił broń i chwycił się za kolejną ranę. Rosjanin w biegu podniósł z ziemi swój karabin i bez namysłu zdzielił nim w twarz zwijającego się z bólu przeciwnika, momentalnie go uciszając. Spod popękanej maski hełmu na śnieg spłynęła strużka krwi.
Chwila wytchnienia. Rybakow zaryzykował dłuższe spojrzenie na miejsce potyczki. Czugun i Wania szukali żywych, Misza zdzielił w tył głowy Brytyjczyka pochylonego nad postrzelonym przez snajpera kolegą, pozbawiając nieszczęśnika przytomności. Chyba było już po wszystkim.
- Wszyscy cali? - krzyknął sierżant, podchodząc do zamykającego kolumnę samochodu. Strzelec cekaemu leżał martwy z głową odchyloną do tyłu w bardzo nienaturalnej pozycji. Rybakow otworzył drzwi pojazdu i wyrzucił z niego martwego kierowcę.
- Tylko Anton zlał się w gacie, jak mu zaczęły pociski nad łbem latać! - zażartował Wierabiej, wychodząc ze swojej kryjówki. Dobrze zamaskowany wyglądał niczym żywy, poruszający się krzew.
- Ty tam mordę zamknij! - odpowiedział obrażony żołnierz, zarzucając RPG-7 na plecy.
- Dobra, - rzekł Rybakow - kto chce, niech bierze pamiątki i zwiewamy. Czugun, wezwij śmigłowiec. Na pewno będą szukać tego patrolu, musimy się pospieszyć.
Rzekłszy to, sierżant odpalił brytyjską terenówkę. Usytuowana z prawej strony kierownica niezbyt mu odpowiadała, ale innej opcji nie mieli. Do samochodu wsiadło ośmiu żołnierzy, meldując sie po kolei, a potem ruszyli, zostawiając z tyłu pobojowisko. Kłęby czarnego, smolistego dymu wznosiły się wysoko nad lasem, skutecznie zdradzając miejsce potyczki.

Zapalanie papierosa w trakcie szybkiego marszu to trudna sztuka, którą do perfekcji opanowują jedynie najwytrwalsi palacze, czyli ci, których nałóg za szybko nie zabił. Jauner, w przeciwieństwie do wielu nałogowców, zdawał sobie doskonale sprawę ze zgubnego wpływu jego zamiłowania do tytoniu, lecz niezbyt go te mankamenty poruszały. Kiedy słyszał z czyichś ust pouczenie na ten temat - sięgał po papierosa. Gdy targał nim nagły kaszel - tłumił uciążliwy odruch dymem. Jeżeli był zdenerwowany, lub nudził się - zapalał następnego. Ale teraz za nic mu się nie udawało połączyć sztuki wykrzesania ognia zapalniczką i jednoczesnego wdziewania munduru. Kątem oka spojrzał na swój oficerski zegarek - pamiątkę po pradziadku. W pół do czwartej nad ranem. Alarm. Ludzie biegali bez celu wymachując kartkami papieru. Coś się działo.
Zorganizowany w pośpiechu pokój narad jeszcze kilka dni temu stanowił pomieszczenie restauracyjne hotelu. Teraz jednak w miejsce menu do poczytania były mapy, a zamiast kelnerów dookoła krzątali się żołnierze ze służb łączności i sztabu. Harmider zdawał się koncentrować wokół środka sali, gdzie przy przykrytym dokumentami stole zaciekle dyskutowało kilkoro wysokich rangą oficerów radzieckiej armii. Jauner wyłapał z tłumu swojego adiutanta, odciągając go nieco na bok.
- Słyszałem, że ofensywa ruszyła. Wiesz coś więcej?
- Niestety nie, panie generale. Starałem się zebrać więcej informacji, ale chwilowo każdy mówi co innego. Ponoć Brytyjczycy przerwali front i zajęli Niżniewartowsk i wyprowadzają uderzenie na Surgut. Wywiad donosi, że szykują bazę pod wypad na Swierdłowsk.
- Cholera, wczoraj uzgodniłem przejęcie posterunków w Surgucie. Skontaktuj się z Kalinowskim, niech skoncentruje obronę wokół tamy na Jeziorze Surgickim i czeka na posiłki.
- Tak jest! - potwierdził młody porucznik i okręcił się na pięcie, by po chwili zniknąć w tłumie. Brygadier przysunął się bliżej okupowanego ze wszystkich stron stołu. Z początku miał trudności z przebiciem się przez szczelny kordon żołnierzy, ale błyszczące na pagonach dystynkcje szybko utorowały mu drogę. Wiedział, że ta narada nie będzie miała spokojnego przebiegu, a może nawet będzie musiał przeforsować swoje stanowisko. Najbardziej martwiło go jednak, że na miejsce nie dotarł jeszcze cały sprzęt korpusu ekspedycyjnego, a czołgi i reszta ciężkich maszyn spoczywały w transportach kolejowych lub były przygotowywane do wysłania. W dodatku ludzie nie byli przygotowani na tak szybką walkę.
Zgromadzeni wokół stołu dowódcy posępnie spoglądali na mapę, szukając wyjścia z sytuacji. Zarówno Niżniewartowsk, jak i Surgut stanowiły ważne porty na Obie, ponadto rejon tego pierwszego dostarcza połowę wydobycia ropy naftowej w całym ZSRR. Był dopiero początek grudnia i najwidoczniej Brytyjczycy postanowili wielmożyć wysiłki, zanim zima całkowicie zatrzyma obydwie walczące strony. Wtedy też nastąpi powolna wojna ekonomiczna, której w obecnej sytuacji Związek Radziecki nie był w stanie zwyciężyć. Osłabienie działań w Azji pozwoli Imperialistom na otworzenie kolejnego frontu na Starym Kontynencie jeszcze w tym samym roku. To był najgorszy z możliwych scenariuszy.

Stara, zrujnowana knajpa z wielką, przeszkloną galerią przy samej ulicy nie była dobrym miejscem na kryjówkę. Michał na pewno znalazłby lepszą, ale nie miał na to zbyt wiele czasu. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj wznosił toasty razem z nowymi kolegami spod Moskwy. A dzisiaj wskoczył przez wyważone drzwi do środka zrujnowanego lokalu, o mały włos unikając koszącej serii z karabinu maszynowego, która przeszła tuż nad jego głową. Dziękował Bogu, że potknął się o połamane krzesło.
Schował się za solidną, wykonaną z cegieł ladą. Rozejrzał się dookoła. Jak okiem sięgnąć wszędzie walały się rozbite butelki po alkoholu. Jedynie te poniżej blatu baru pozostały nietknięte. Na ich widok Michałowi zrobiło się niedobrze. Do jego nozdrzy dotarł zapach rozlanych i zmieszanych ze sobą trunków. Woń spirytusu kręciła w nosie i powodowała łzawienie. Zrobiło mu się niedobrze na myśl o zakończeniu wczorajszego spotkania. Chciał przestać o nim myśleć, ale umysł nie poddawał się, uparcie przywracając wspomnienia dnia poprzedniego, chociaż powinien się skupić na sytuacji obecnej. Głupi mózg - pomyślał Michał - jak go potrzeba, to cyrki odstawia.
Zaczynał kojarzyć fakty. Z tego, co sobie przypomniał wynikało, że mieli odciążyć część radzieckich posterunków. Właśnie przejmowali jeden z nich, kiedy rozpętało się piekło. Nikt nie wiedział, skąd padały strzały, kilka sąsiednich budynków eksplodowało. W polu widzenia pojawiły się Brytyjskie machiny bojowe. Knightmare, o ile dobre zapamiętał słowa porucznika na odprawie. Właśnie, porucznik. Kazał się rozproszyć i od tej pory Michał nie mógł odnaleźć reszty plutonu. Spojrzał na zegarek. Pięć po drugiej w dzień. Zaczynało się powoli ściemniać.
- Poruczniku... - rzucił do mikrofonu - Poruczniku!
Cisza. Widocznie był poza zasięgiem krótkofalówki. Albo ktoś zagłuszał sygnał. W takich chwilach Michał nigdy nie wiedział, co robić. Nikt by nie wiedział. Był sam w zupełnie obcym sobie mieście, otoczony ze wszystkich stron. Żeby chociaż posiadał mapę, a to... Mieli dostać od schodzących z posterunku czerwonoarmistów.
Wychylił się zza lady. Na ulicy zdawało się jakby na chwilę przycichnąć. Dobra pora, żeby zmienić miejsce pobytu. Ostrożnie podszedł do roztrzaskanej galeryjki. Na zewnątrz unosił się jedynie dym. To chyba najlepszy moment. Michał wybił się mocno i przetoczył za zaparkowany przed knajpą samochód, z którego teraz został jedynie zdezelowany rupieć. Dalej cisza. Za dobrze to wyglądało. Jezdnia nie była szeroka, raptem dwa pasy ruchu, a po drugiej stronie kusiło zacienione przejście między budynkami. Kilka dłuższych susów i chłopak już tam był.
- Poruczniku, odbiór, tu szeregowy Markiewicz. Gdzie jesteście? - zaczął wywoływać dowódcę plutonu.
- Słyszę cię, Markiewicz - w końcu padła odpowiedź - wygląda na to, że na chwilę przestali napierać. Gdzie jesteś?
Michałowi spadł kamień z serca. Teraz przynajmniej wiedział, że ma kogo szukać.
- Nie wiem, rozbiegliśmy się, a potem się zgubiłem. Nie mam mapy, muszę polegać na punktach terenowych.
- Ech... - w słuchawce wyraźnie było słychać westchnięcie - Pół plutonu zebrałem, jesteśmy obok warsztatu samochodowego przy głównej ulicy, reszty nie mogę się doszukać. Trafisz?
- Nie bardzo, - odparł Michał po chwili zastanowienia - może jakieś wskazówki?
- Rozejrzyj się dookoła. Widzisz ceglany komin? Wysoki taki.
- Ta... Tam jesteście?
- Niezupełnie, ale idź w jego kierunku. Czekamy dziesięć minut, potem zmieniamy pozycje, zanim jeszcze nas nie znaleźli.
- Przyjąłem, bez odbioru.

Ponure, szare miasto przygnębiało swoim widokiem. Wąskie, ciągnące się kilometrami aleje otoczone były ścianami wielkich kompleksów fabrycznych, których kominy pięły się wysoko ku niebu. Leżący na ulicy gruz i kawałki pobitych cegieł jeszcze nie ostygły od wybuchów pocisków. Jakaś zabłąkana rakieta przemknęła w powietrzu, z hukiem rozbijając się o pokryty eternitem dach. Odłamki strzelały na boki, sypiąc się tysiącami w dół i brzęcząc o szybę samochodu.
- Wysadź nas przed tamtym skrzyżowaniem - powiedział kierowcy porucznik Stachura, odbezpieczając przewieszonego przez ramię Jantara z doczepionym granatnikiem. Siedzący z tyłu Żubra Polacy również przygotowali broń. Pojazd pędził prostą ulicą, mijając kolejne zjazdy, aż w końcu kierujący zarzucił tyłem wozu, który obrócił się niemalże o sto osiemdziesiąt stopni. Żołnierze momentalnie wyskoczyli i rozproszyli się. Żubr odjechał. Grupa dalej poruszała się na piechotę.
Przeszli kilkaset metrów, co i rusz ukrywając się i przeczekując, przez co marsz zajął im dziesięć minut. Stachura spojrzał przez lornetkę w dół ulicy i ujrzał zorganizowany naprędce posterunek Brytyjczyków. Dwa samochody i duży, człekokształtny robot. Porucznik machnął ręką w stronę kryjącego się z tyłu snajpera. Odziany w szary mundur mężczyzna natychmiast ruszył i zaczął się wspinać po wątpliwej jakości rusztowaniu na dach jednego z budynków.
Było ich dziesięciu i nie stanowili żadnej typowej grupy bojowej, charakterystycznej dla Wojska Polskiego. Ich niecodzienne, nowoczesne, a często też prototypowe wyposażenie kompletnie nie pasowało do wizerunku szeregowego żołnierza. Mimo, iż nie nieśli dużych ilości ekwipunku, to ostatecznie targali na sobie kilkanaście kilogramów sprzętu każdy, głównie elektroniki. Miejscami widoczne pod szaro-białym mundurem okablowanie, zwinięte w grube pęki i otoczone metalowymi spiralami znikało w kevlarowym hełmie i przymocowanym do broni osprzęcie, mając swój początek w pękatej kamizelce taktycznej. Stachura zsunął na oko zawieszony z lewej strony hełmu miniaturowy wyświetlacz na długim ramieniu, jednym okiem odczytując napływające informacje, a drugim cały czas obserwując otoczenie. Żołnierz obok porucznika zgrabnym ruchem dopadł podwieszony na klatce piersiowej opancerzony, przenośny komputer. Na płaskim wyświetlaczu po otwarciu ukazała się taktyczna mapa okolicy. Stercząca z plecaka antena bez przerwy odbierała nowe dane, które cyfrowa inteligencja przetwarzała na bieżąco. Polak przy pomocy sprawnych i wprawionych palców wprowadził zaobserwowaną pozycję wroga do bazy danych, skąd nowa informacja trafi do dowództwa, a wtedy do reszty drużyn. Z całego zmatowiałego, okrytego kamuflażem oporządzenia wyróżniała się tylko naszyta na prawym ramieniu kolorowa tarcza, ukazująca białego orła siedzącego z rozpostartymi skrzydłami na rzymskiej liczbie dwadzieścia jeden.
Stachura gestem dłoni wydał kilka szybkich poleceń i cała drużyna rozbiegła się w różne strony, po chwili całkowicie znikając z ulicy. Porucznik wcisnął sporych rozmiarów przycisk umieszczony z lewej strony hełmu, aktywując wiszący przy ustach mikrofon.
- Czwórka, co tam widzisz? - zapytał się leżącego na dachu snajpera. Minęła dłuższa chwila, zanim nadeszła odpowiedź.
- Jeden Knightmare Frame typu Sutherland uzbrojony w WKM i granatnik automatyczny, okopany transporter opancerzony z armatką, gniazdo CKM z polem rażenia na naszą ulice i tę po prawej. Około piętnastu ludzi, lekkie uzbrojenie - w umieszczonym obok ucha głośniku rozbrzmiał nieco ochrypły głos, dodatkowo oszpecony trzaskami krótkofalówki.
- Dobra, czwórka, namierzaj. Siódemka, na mój znak odpalasz i natychmiast przeładowujesz. Dwójka, trójka i piątka za mną, szachownica, szóstka, ósemka i dziewiątka osłaniają, dziesiątka rozkłada zabawki i czeka na sygnał.
W interkomie rozbrzmiały po kolei meldunki o gotowości. Po chwili od strony snajpera nadeszło klarowne "Cel namierzony". Zapadła chwila ciszy, żołnierze kolejno ustawili się na odpowiednich pozycjach i przygotowali do akcji. Przyczajony na dachu Polak cały czas trzymał na celowniku swojego wielkokalibrowego karabinu wyborowego TOR człekokształtnego robota. Wbudowane w zwykły, optyczny celownik elektroniczne systemy natychmiast zaczęły przekazywać koordynaty do mikrokomputera ukrytego w kamizelce taktycznej żołnierza. Stamtąd informacje drogą bezprzewodową trafiały do reszty drużyny, w tym do centralnego urządzenia, które już rozsyłało wszystko dalej.
Kryjący się pod numerem siódmym żołnierz poprawił spoczywającą na jego ramieniu rakietnicę, wymierzoną w powietrze. Na cyfrowym wyświetlaczu wbudowanego w broń celownika ukazał się obraz z kamery podwieszonej pod karabinem TOR. Krótkie i ciche piśniecie zasygnalizowało, że cel został namierzony.
- Na moją komendę - rzekł spokojnie do mikrofonu porucznik, by po chwili dodać pełnym emocji i przejęcia głosem - Do boju!
Z przypominającej grubą tubę wyrzutni ze świstem wyleciał rakietowo napędzany podkalibrowy pocisk, ciągnąc za sobą pióropusz ognia i zostawiając dymny ślad. Kiedy znalazł się już kilkadziesiąt metrów nad ziemią, skręcił ostro w lewo i skierował się w stronę brytyjskiego posterunku. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, pokryty białymi plamami na granatowym tle Knightmare zniknął w rozbłysku światła i kuli płomieni, z której wyfrunęły tysiące metalowych części, raniąc pobliskich żołnierzy.
Zanim jeszcze Stachura na dobre rzucił się do biegu, powietrze, niczym lodowato zimne ostrze rozdarł huk snajperskiego karabinu. Operator niebezpiecznie usytuowanego KM-u poleciał raptownie do tyłu, rażony w klatkę piersiową półcalowym pociskiem. Umarł jeszcze przed tym, jak jego ciało dotknęło ziemi.
Wykorzystując element zaskoczenia, porucznik wraz z trójką ludzi ruszył biegiem w dół ulicy, chowając się przy ścianach budynków i za wrakami samochodów. Rzucony chwilę wcześniej granat dymny wybuchł, spowijając okolicę szarym całunem. Stachura na ślepo, bardziej kierując się pamięcią i odczytami systemów, niż muszką i szczerbinką, wypalił z granatnika, czemu towarzyszyło głuche stuknięcie, a potem huk i ludzki krzyk. Gestem dłoni dowódca nakazał kompanom, by ruszyli przodem, póki jeszcze wiatr nie rozwiał dymu.
Kolejny gwizd pocisku opuszczającego wyrzutnię oznajmił zbliżający się koniec okopanego wozu pancernego. Po chwili do gorejącego szkieletu kroczącej maszyny dołączył poskręcany wrak pojazdu, którego opatrzona w gładkolufową armatkę wieżyczka w locie rozbiła się o ścianę pobliskiego budynku, wybijając w niej ogromną dziurę. W powietrzu niczym grom rozbrzmiewał huk TORa.
Wyłaniający się z dymu Polacy przywodzili na myśl antycznych herosów. Kule gwizdały wokół nich, rozbijając się o karoserię samochodów czy ceglane murki. Każda osłona była dobra, o ile dało się zza niej skutecznie odpowiedzieć ogniem. Świst przelatujących pocisków mieszał się z trzaskiem wystrzałów Beryli i ich młodszych, bezkolbowych braci - Jantarów. Masa dodatkowego oprzyrządowania i nowoczesne, kolimatorowe celowniki odróżniały karabiny porucznika i jego ludzi od broni jednostek liniowych. Raz po raz serie pocisków zmuszały obrońców do ukrycia się za workami z piaskiem i wrakami pojazdów, co dawało Stachurze czas na podejście bliżej. Wślizgiem dopadł do wywróconego kontenera na śmieci i przeładował granatnik. Wystawił Jantara poza obrys śmietnika, samemu nie ruszając się bezpiecznej pozycji. Obraz z zamontowanej na szynie kamery widział w miniaturowym wyświetlaczu przed lewym okiem. Chwycił broń obydwiema rękami, zacieśnił uchwyt i posłał następny granat w kierunku okopanego przeciwnika. Worki z pisakiem i gruz z rozbitego asfaltu wzbiły się w powietrze. Od tego momentu wymiana ognia nie trwała już długo. Pozostali przy życiu Brytyjczycy wyszli z uniesionymi w górę rękoma, rzucając na ziemię hełmy. Na tle dźwięku gorejących wraków słychać było jęki ciężko rannych. Stachura podszedł do jednego z przytomniej wyglądających jeńców i zapytał po angielsku:
- Kto tu dowodzi?
Trójka szturmujących razem z porucznikiem Polaków, z bronią gotową do strzału rozpoczęła przeszukiwać pobojowisko. Reszta drużyny cały czas pozostawała na pozycjach i osłaniała kompanów.
- Nasz kapitan zginął w Sutherlandzie, - odpowiedział Brytyjczyk z wyczuwalnym w głosie żalem, ale kontynuował - sierżant jest nieprzytomny, więc pozostaję ja... - urwał, niepewnie spoglądając na swoich rozbrajanych towarzyszy.
- Dobra, zbierz swoich ludzi i opatrzcie rannych. Od tej chwili znajdujecie się w niewoli Rzeczypospolitej Polskiej jako jeńcy wojenni. Nie radzę robić głupstw i lepiej przekaż kolegom, że jak wam się u nas nie spodoba, to możemy was oddać ruskim, albo zastrzelić na miejscu. Zrozumiałeś? - z powagą i stanowczością w głosie dał do zrozumienia Stachura. Pokonany skinął głową - Dobrze, możesz odejść. Melduj do mnie, jeżeli zabraknie wam opatrunków - dodał i ruszył w stronę podkomendnych, przewieszając karabin przez ramię. Jeszcze raz spojrzał w stronę wrogiego rozmówcy, który przekazywał kolegom usłyszane słowa. Na pokonanych twarzach malowało się zrezygnowanie i gorycz porażki tak wielkie, że biedacy nawet nie protestowali.
- Czwórka, zostań na stanowisku i obserwuj okolicę. Reszta do mnie, grupa osłony zabezpieczyć teren - rzekł do mikrofonu porucznik, a potem odwrócił się do szperającego w laptopie radiooperatora - Mileczko, nadaj, że teren czysty i mogą przejechać. Zabiorą jeńców i ruszamy dalej.
- Tak jest - odparł okularnik w stopniu kaprala. Przez chwilę milczał, jakby mocując się z chęcią zadania pytania, ale zaraz najwidoczniej się przemógł.
- Panie poruczniku, mogę o coś zapytać?
- Pytaj Mileczko. Może odpowiem - zachęcił przyzwyczajony do takiej postawy podwładnego oficer.
- Dlaczego im jeszcze pomagamy, równie dobrze moglibyśmy nawet do nich nie strzelać. Ranni, rozumiem, niech sobie sami z nimi radzą, ale żebyśmy jeszcze nasze bandaże im oddawali? Po co?
Stachura wciągnął ciężko powietrze do przepalonych nikotynowym dymem płuc. Kilka sekund myślał nad odpowiedzią, ale postanowił nie owijać w bawełnę.
- Bo jeżeli, Mileczko, w tym całym piekle zatracicie swoje człowieczeństwo, to czego byście potem nie zrobili, to i tak zostaniecie pokonani. Przez samych siebie.
Porucznik dobrze pamiętał chwilę, gdy kiedyś usłyszał coś podobnego od pewnego kolegi, Rosjanina, który walczył w Afganistanie. Ponoć ta wojna nawet w połowie nie równała się tamtej, gdzie walka toczyła się z całym narodem, a nie na zorganizowanych polach bitew.
Jeńcy powoli zbierali się do kupy. Połowa z nich leżała w grupie na ziemi, twarze mieli zasłonięte kocami. Inni zgromadzili się wokół ciał poległych i oddali się powadze sytuacji, w ciszy żegnając kolegów.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Galnea Płeć:Kobieta
Wierna Imperialistka

Dołączyła: 31 Mar 2009
Skąd: Gliwice
Status: offline
PostWysłany: 13-01-2010, 22:59   

Na szybko kilka rzeczy, które zwróciły moją uwagę.
Cytat:
Czaszka siedzącego po prawej stronie kierowcy pękła z jeszcze większą łatwością. Kość ustąpiła pod naporem snajperskiego pocisku, który spenetrował głowę nieszczęśnika i przeszedł na wylot, przelatując obok siedzącego po lewej pasażera.

Kilka słów na temat mechaniki czaszki. Po pierwsze - wbrew pozorom jest to struktura dość sprężysta. Małe przedmioty, jak np. młotek, czy pocisk mogą najwyżej spowodować powstanie otworu otoczonego wgłębieniem. Żeby doszło do pęknięcia kości, siła musi zadziałać na dużo większą powierzchnię, jak to się dzieje chociażby w czasie upadku. Po drugie - sklepienie czaszki utworzone jest przez cztery duże, płaskie kości rozwijające się na podłożu łącznotkankowym. Taka budowa powoduje, że trzeba się naprawdę napracować, żeby wywołać tutaj jakieś większe złamanie. A jeśli nawet, to szwy zespalające te struktury są tak trwałym ustrojstwem, że raczej rozpadnie się tkanka obok, niż sam zrost.
Co innego podstawa - połączenia tutaj powstają na podłożu chrzęstnym, po których pozostają różnego rodzaju parszywe szczeliny, otwory i kanaliki, przez które przechodzą naczynia krwionośne i nerwy. Nie wpływa to najkorzystniej na odporność, dlatego urazy głowy wywołają raczej złamania dolnej ściany niż górnej.
Wiem, że ta rozpadająca się czacha była już we wcześniejszej wersji, ale dopiero teraz rzuciła mi się w oczy.
Cytat:
Nim się zorientował, zmatowiałe ostrze było do polowy zatopione w jego szyi. Sierżant jednym wprawnym ruchem wyciągnął nóż z martwego ciała i cisnął nim w kierunku żołnierza, którego przed momentem postrzelił. Zimna stal błysnęła w strudze światła i zniknęła w przedramieniu trzymającej karabin ręki.

Jeśli ostrze było zmatowiałe, to raczej nie mogło błyszczeć, chyba że się w międzyczasie wyczyściło.
Cytat:
Mieli dostać od schodzących z posterunku czerwonoarmistów.

Mieli je (mapy) dostać. Bez tego można by odnieść wrażenie, że czekało ich wklepanie.
Cytat:
Operator niebezpiecznie usytuowanego KM-u poleciał raptownie do tyłu, rażony w klatkę piersiową półcalowym pociskiem. Umarł jeszcze przed tym, jak jego ciało dotknęło ziemi.

Trochę przesadziłeś. Przy takiej ranie raczej się jeszcze przez pewien czas męczył.
Cytat:
Wyłaniający się z dymu Polacy przywodzili na myśl antycznych herosów.

Nic na to nie poradzę - w tym momencie przed oczami stanęło mi stado półnagich, srodze umięśnionych brodaczy.
Cytat:
Pozostali przy życiu Brytyjczycy wyszli z uniesionymi w górę rękoma, rzucając na ziemię hełmy.

Rzuciwszy na ziemię hełmy. Z podniesionymi do góry rękami mieliby problem.
Cytat:
Jeńcy powoli zbierali się do kupy. Połowa z nich leżała w grupie na ziemi, twarze mieli zasłonięte kocami. Inni zgromadzili się wokół ciał poległych i oddali się powadze sytuacji, w ciszy żegnając kolegów.

Jak rozumiem, z tymi kocami na twarzach leżeli nieboszczycy, a nie jeńcy.

Tyle znalazłam przy jednym czytaniu. Jakąś wnikliwszą opinię napiszę dopiero pojutrze, kiedy będę miała więcej czasu. Ale spokojnie - jest dobrze.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
 
Numer Gadu-Gadu
2483333
Slova Płeć:Mężczyzna
Panzer Panzer~


Dołączył: 15 Gru 2007
Skąd: Hajnówka
Status: offline

Grupy:
Samotnia złośliwych Trolli
PostWysłany: 14-01-2010, 16:33   

Galnea napisał/a:
Przy takiej ranie raczej się jeszcze przez pewien czas męczył.

Widziałaś kiedykolwiek na oczy półcalowy pocisk? Dla pobudzenia wyobraźni:
Najpopularniejsza broń zasilana tego typu amunicją http://pl.wikipedia.org/wiki/Browning_M2

Oraz opisany przeze mnie polski karabin TOR http://pl.wikipedia.org/wiki/Karabin_Tor

Dla lepszego porównania napiszę, że zazwyczaj tego typu broń snajperska jest używana do niszczenia osprzętu (radiostacje etc). Nie muszę więc chyba mówić, co robi z ciałem.

Co do reszty, to jak zwykle biorę sobie do serca.

_________________
Mam przywilej [nie] być Człowiekiem
But nvidia cards don't melt, they just melt everything within 50 meters.

Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Slova Płeć:Mężczyzna
Panzer Panzer~


Dołączył: 15 Gru 2007
Skąd: Hajnówka
Status: offline

Grupy:
Samotnia złośliwych Trolli
PostWysłany: 15-05-2010, 22:29   

W końcu zdecydowałem się dodać prolog na czytelnię, chwilowo jednak tylko tyle, ponieważ mam zamiar rozpisać historię nieco bardziej i wyjaśnić kilka spraw. Najbardziej zależy mi na rozwinięciu wątku politycznego i po części także gospodarczego. Po czasie wyłapałem również kilka poważnych zgrzytów, a największy z nich to kwestia uzbrojenia. Nie ukrywam, że najlepiej widzę uzbrojenie Polaków w sposób charakterystyczny dla naszych czasów (zakładam, że brak IIWŚ spowolnił nieco rozwój broni, albo po prostu że ekwipunek jest eksploatowany do końca i dlatego też w roku 2017 spotkać będzie można "zabawki" z lat 80 ubiegłego wieku), no ale tu rodzi się problem - w jaki sposób Polska uzyskała licencję na AK i T-80 od ZSRR? Czy opcja, że kryzys tak dokuczył sowietom, że zgodzili się na handel zagraniczny byłaby wiarygodna?

_________________
Mam przywilej [nie] być Człowiekiem
But nvidia cards don't melt, they just melt everything within 50 meters.

Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Tren Płeć:Kobieta
Lorelei


Dołączyła: 08 Lis 2009
Skąd: wiesz?
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 17-09-2010, 18:18   

Temat zamknięty na prośbę autora.

_________________
"People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 2 z 2 Idź do strony Poprzedni  1, 2
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group