FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
  Fate/PL - wątek główny
Wersja do druku
Tren Płeć:Kobieta
Lorelei


Dołączyła: 08 Lis 2009
Skąd: wiesz?
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 12-12-2011, 18:11   

6 maja
Dwójka Masterów i ich Servanci, dotarli na dach w pobliżu Pałacu Kultury z którego mieli piękny widok na rozgrywającą się scenę. Kobiety po szybkim zlustrowaniu sytuacji uznały, że w walkę nie warto się wtrącać. Dlatego też, obie rozgościły się na dachu ustalając coś w rodzaju chwilowego zawieszenia broni, w ramach którego Rider został wysłany do sklepu po przekąski, gdyż Bazylia obawiała się puścić Saber samego.
Rider szybko wrócił z wiktuałami. Rin, najdostojniej jak mogła zaczęła pożywiać się rogalikiem z czekoladą, zaś Bazylia otworzyła paczkę czipsów. Za nimi ich Servanci również cieszyli się z przekąski opróżniając inną paczkę z czipsami.
W pierwszym rzędzie kwitła natomiast jedyna w swoim rodzaju loża szyderców.
- Dwóch Lancerów przeciwko Berserkowi... Byłaby to całkiem ciekawa walka, gdyby robili coś więcej niż uniki - oceniła Bazylia. - Widzisz gdzieś może Masterów?
- Jeden schował się tuż za swoim Servantem - zauważyła Rin, wskazując palcem. - Przykleił się do niego tak bardzo, że sama ledwo go zauważyłam.
- O, rzeczywiście. A teraz ruszył się, biegnie w stronę parkingu. Myślisz, że ma zamiar ukraść auto i odjechać?
- Całkiem możliwe - przyznała Kasandra. - Acz nie możemy wykluczyć, że ma trochę oleju w głowie i postanowił zmówić się z drugim Masterem, który tam się chowa, by wspólnie pokonać Berserka.
Nastała cisza przerywana tylko odgłosami walki, chrupaniem i szelestem opakowań.
- Czy ja dobrze widzę, że ci dwaj zaczęli walczyć ze sobą? - spytała Bazylia.
- Taaaak - potwierdziła Rin, głosem który sugerował, że na świecie nie ma dość facepalmów, by opisać tę sytuację.
- Cóż, chyba za dużo wymagałyśmy oczekując od nich zdroworozsądkowego zachowania - podsumowała egzorcystka.
- Jeśli to są magowie z którymi do tej pory miałaś do czynienia to nic dziwnego, że masz o nich takie złe mniemanie - stwierdziła Rin.
- Jak na razie jesteś najrozsądniejszym i najnormalniejszym magusem jakiego kiedykolwiek spotkałam - przyznała Bazylia.
- Miło mi.
Obie kobiety patrzyły teraz jak jeden z magów przygwoździł drugiego do podłogi.
- W sumie nie przedstawiłyśmy się jeszcze chyba sobie - zauważyła egzorcystka. - Jestem Bazylia Szczuka.
- Kasandra Dzierżankiewicz.
- Dziwnie polskie imię jak na cudzoziemkę - mruknęła egzorcystka, wzruszając ramionami. Ta reakcja wyraźnie podniosła ciśnienie czarodziejce, która już chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzła się język.
Znów rozległ się odgłos chrupania. Rin podniosła wymownie rękę, w której natychmiast wylądowała rzucona przez Ridera puszka z napojem.
- Chyba udało im się zawiązać coś na kształt współpracy - zauważyła Bazylia. - W samą porę, bo Servanci już ledwo ciągnął.
- Doprawdy, niektórzy faceci chyba nie są w stanie dogadać się ze sobą dopóki nie dadzą sobie po twarzy! - zauważyła z potępieniem Rin.
- W ogóle co za idiota idzie walczyć w białym garniturze? - zakpiła egzorcystka patrząc na podnoszącego się z ziemi Czartoryskiego.
- Totalni amatorzy.
- Ten drugi nawet nie wygląda na maga.
- Dwóch amatorów przeciwko Illyi. Oni mają więcej szczęścia niż rozumu, że trafili na kompetentnych Servantów - zauważyła czarodziejka.
- Illya? To imię tej dziewczynki? Znasz ją? - spytała Bazylia.
Rin spokojnie wzięła łyk napoju.
- To jeden z tych momentów, gdy bardzo marzę o tym, by jej nie znać.
- Rozumiem to uczucie - potwierdziła egzorcystka z autentycznym współczuciem. Ich uwaga, wróciła jednak szybko do walki. - O, odważniejszy amator właśnie ruszył zaatakować tą Illyę.
- Nie zdziwię się jak mu się uda. Ona zbyt mocno opiera się na obronie swojego Servanta.
Istotnie, po chwili mag zakradł się do Illyi i przykleił coś na jej plecach. Ta zaczęła się kręcić w niemal komediowy sposób, próbując zdjąć przypięty do pleców papier. Następne wydarzenia nie doczekały się komentarza, bo grupa zajęła się kończeniem posiłku i sprzątaniem po sobie.
Pod Pekinem tymczasem radośnie wrzał chaos, kłęby czarnego dymu i pokaz Noble Phantasmów. Lancerz w końcu się zgrali i zdobyli przewagę nad Berserkiem.
Kobiety spokojnie patrzyły na dogorywającą walkę.
- Czas się chyba zbierać - stwierdziła Bazylia wstając. - Przebierz się lepiej Saber, nie chcesz chyba zniszczyć nowych ciuchów.
- Idziesz walczyć? - spytała Rin.
- Tak - przyznała Bazylia z kwaśnym uśmiechem. - Ten tchórzliwy mag strasznie mi się nie podoba. Sądzę, że im wcześniej go usunę z wojny tym lepiej dla niego.
To mówiąc, podeszła do krawędzi dachu, ale zatrzymała się na moment, jakby namyślając się.
- Na razie Kasandro, miło było cię poznać - oznajmiła odwróciwszy się lekko.
- Ciebie też - przyznała cicho Rin i dodała głośniej. - Ale następnym razem jak się spotkamy będziemy wrogami!
Bazylia uśmiechnęła się.
- Inaczej tego sobie nie wyobrażam - stwierdziła ze śmiechem i zeskoczyła. Saber ruszył za nią.
Rider, który wcześniej wyglądał jakby się wahał, wykrzyknął na pożegnanie:
- Uważajcie na siebie! Waszym przeciwnikiem jest nie kto inny, jak Bolesław Chrobry!
Saber odwrócił się i pomachał, najwyraźniej w geście podziękowaniu, po czym zarówno on jak i Bazylia zniknęli w mroku.
- My też się będziemy zbierać Rider - oznajmiła Rin. - Czas odebrać naszą problematyczną znajomą.

Lancer patrzył z uwagą na dogorywającego Berserka. Gdy tylko upewnił się, że przeciwnik zakończył żywot, odwrócił się i spojrzał ponuro niewielki skwer zieleni. Gdzieś pomiędzy drzewami czekał na niego jego "Mistrz".
Nagle wyczuł obecność. A konkretnie wrogą obecność Servanta zmierzającą w stronę jego Mistrza. Niewiele myśląc, Lancer skoczył do przodu, pokonał sprintem kilkadziesiąt metrów i zaatakował gwałtownie wroga. Jednak wrogi wojownik wyraźnie był przygotowany na atak, gdyż bez trudu go sparował.
Lancer zmierzył swojego przeciwnika wzrokiem. Był to dobrze zbudowany mężczyzna bez jednego oka o blond-czarnych włosach, który uśmiechał się właśnie bezczelnie. Miał na sobie kolczugę i skórzany strój, a w ręku dzierżył miecz.
- Ha, nie przypuszczałem, że przyjdzie mi walczyć z królem - odparł Saber, stając w pozycji do ataku. - Ale wojna to wojna.
- Widzę, że mam do czynienia z rycerzem - odparł Lancer. - Masz zamiar ze mną walczyć?
Saber podrapał się po szyi jakby w namyśle.
- Cóż, zabicie króla byłoby haniebnym uczynkiem - stwierdził kontemplacyjnie - ale ucieczka również jest haniebna. Zaś nikt nie powiedział, że sprawdzanie własnych umiejętności w walce z królem jest czynem godnym potępienia! - oznajmił w końcu z uśmiechem.
Lancer skrzywił się lekko.
- Masz zamiar zabić mojego mistrza? - spytał. Wiedział, że przed podjęciem walki najlepiej byłoby spotkać się z magiem. Poza tym wolał uniknąć pojedynku z Saber tuż po walce z Berserkiem.
- Ah, nie do końca. Mam tylko wykluczyć go z wojny, a biorąc pod uwagę jak skocznie uciekał w krzaki myślę, że bez problemu przekonam go do poddania się bez odbierania mu życia - stwierdził radośnie.
Lancer skoczył do przodu zadając serię ciosów włócznią. Saber uniknął ataku i po chwili wyprowadził kontrę, która została zablokowana.
- W takim razie muszę cię powstrzymać - oznajmił król z mocą i ponowił natarcie.

Czartoryski wciąż był lekko roztrzęsiony, ale wyglądało na to, że Berserker ostatecznie zakończył życie. Teraz należało tylko poczekać na Lancera, a potem wycofa....
PFFFFFUUUHH!!
Mag w ostatniej chwili wyczuł nadchodzący atak przez co nie zdążył stworzyć dostatecznej obrony. W efekcie nagła kula ognia nie wyrządziła mu tak dużej krzywdy jak powinna, ale i tak skończył z mocnymi poparzeniami.
- Proszę, proszę. Nawet taki amator jak ty jest w stanie coś zrobić - mruknął kobiecy głos z ciemności. Czartoryski wytężył wzrok. Gdzieś spomiędzy drzew wyłoniła się niewyraźna kobieca sylwetka. W dłoni postaci nagle zapłonęła kula ognia i po chwili mag mógł stwierdzić z całą pewnością, że jest to na oko dwudziestokilkuletnia kobieta z długimi, rudymi włosami spiętymi w dwie kitki. Najbardziej przeraziła go twarz kobiety, patrzyła ona bowiem na niego z okrutnym uśmiechem, kogoś kto czerpie przyjemność z pastwienia się nad innymi.
Naprawdę, jedna okropna przedstawicielka płci żeńskiej po drugiej.
- Możemy to rozwiązać na dwa sposoby - oznajmiła kobieta, wciąż oświetlona złowróżbnie kulą ognia. - Albo w tej chwili dobrowolnie się poddasz i wyrzekniesz swojego Servanta, albo zmuszę cię do tego. Którą opcję wybierasz?
Czartoryski szybko stanął na nogi. Nie było mowy, by poddał się tak łatwo.
- Wybieram trzecią opcję! Twoją porażkę! Lancer! - krzyknął. Jego sługa nie pojawił się jednak. Ale w tym samym momencie zdał sobie sprawę, że słyszy odgłos walki za swoimi plecami. - Co jest?
- Oh, Lancer musiał wykryć Saber zmierzającego w twoim kierunku i teraz zapewne próbuje go powstrzymać - stwierdziła z uśmiechem kobieta. - Nie mniej uznaliśmy, że nawet on może mieć problemy z twoim sługą, dlatego też postanowiłam pomóc szczęściu.
W tym momencie ognisty pocisk wystrzelił w stronę Czartoryskiego, który tym razem był przygotowany na to i stworzył porządną barierę.
- Ha, myślisz, że takie dziecko jak ty jest w stanie mnie pokonać? - krzyknął, wyczarowywując kilkanaście ataków, które poleciały w stronę kobiecej sylwetki.
W tym momencie cała chmara ognistych kul uderzyła mężczyznę z prawej strony. Kilka z nich przebiło się przez obronę Czartoryskiego i mag z plaskiem uderzył o drzewo.
- Przyganiał teoretysta praktykowi - parsknęła Bazylia. - Nie zauważyłeś nawet, że zaatakowałeś iluzję.
Mężczyzna leżąc na ziemi wreszcie zdał sobie sprawę, że jego ataki w istocie trafiły w krzak, na którym dziewczyna zawiesiła kurtkę. Wyglądało na to, że kobieta wykorzystała chwilę, gdy Czartoryskiego na moment oślepiła kula ognia i stworzyła niewielką iluzję w tym miejscu, po czym sama okrążyła go i zaatakowała z boku.

Lancer choć zajęty walką zdał sobie sprawę, że dzieje się coś podejrzanego. Przede wszystkim wyczuł magiczną energię różną od tej jaką władał jego Master. Zaś jego uszu dobiegł odgłos lekkiej eksplozji z tamtego kierunku.
Król bez trudu złożył obraz w całość.
- Więc jesteś tylko dywersją - stwierdził patrząc na Saber. Rycerz stał niedaleko, miał na sobie mnóstwo mniejszych ran i dwie nieco głębsze. Choć doskonale posługiwał się bronią i świetnie opanował unik, widać było, że jego ciało nie zawsze nadąża. Poza tym wbrew temu co powiedział na początku walki, Noble Phantasm Lancera okazał się być znacznym utrudnieniem. Mimo to, rycerz wciąż pozostawał w dobrym humorze.
- Hahahaha. Rzeczywiście, moim zadaniem było tylko i wyłącznie wciągnięcie cię w walkę - przyznał Saber. - Sądzę jednak, że to honorowe rozwiązanie. Servant walczący z Servantem i Master walczący z Masterem. Osobiście, podoba mi się ten sposób rozgrywania wojny.
Lancer szybko przekalkulował sytuację. Saber zapewne mówił prawdę, król wyczuwał tylko jedno dodatkowe źródło magi. Servant nie był pewien co zrobić w tej sytuacji. Z jednej strony wyruszenie teraz na pomoc Mistrzowi mogłoby sprowadzić tylko na niego dodatkowe niebezpieczeństwo w postaci Saber. Lancer zdecydował się rozegrać tutaj walkę, by nie dać przeciwnikowi żadnych szans zbliżenia się do Czartoryskiego. Z całą pewnością, zwykły magus nie mógł być większym zagrożeniem niż Saber. Z drugiej strony Lancer miał poważne wątpliwości, gdy przychodziło do kompetencji jego Mastera. Może i znał się on na magii oraz posiadał pewną dozę talentu, ale wyraźnie brakowało mu instynktu bitewnego. A skoro Master Saber zdecydował się samotnie go zaatakować to całkiem realna wydawała się opcja, iż ma on większe szanse w bezpośredniej walce.
Innymi słowy, należało wycofać się z pojedynku z Saber i jak najszybciej spotkać z Czartoryskim. Rycerz zauważył jednak zmianę w swoim przeciwniku.
- Nie mów mi, że masz zamiar się teraz wycofać - parsknął.
- Cóż, sam zapewne się przekonałeś, że nie masz większej szansy w starciu ze mną - odparł spokojnie król.
- Nie wierzysz, że twój Master wygra? - spytał Saber.
Lancer nie odpowiedział, ale wyraźnie spiął się do biegu, jednak nim zdążył się ruszyć.
- ROHATYNE!!! - wykrzyknął Saber.
Lancer stanął.
I stał.
- Było, nie było, dostałem polecenie by cię zatrzymać - stwierdził z uśmiechem rycerz. - Uznałem, że wciągnięcie cię w starcie będzie ciekawsze dla nas obu, ale zawsze pozostał też i ten sposób.
Lancer zamachnął się włócznią. Saber, będący w jej zasięgu powstrzymał atak.
- W tym momencie obaj możemy jedynie wierzyć w zdolności naszych partnerów. Nie mniej sądzę, że będzie to zgodne z rycerskim ideałem jeśli do końca zabawię cię walką, królu - oznajmił rycerz, wznawiając atak.

Mężczyzna chciał wstać, ale nim zdążył się podnieść dziewczyna stała już przy nim i wymierzyła mu potężny kopniak w brzuch. Czartoryski wzmocnił swoje ciało magią, ale i tak poczuł falę bólu w tym miejscu. Zaś egzorcystka poprawiła jeszcze atak kilkoma solidnymi, również wzmocnionymi kopniakami (z których jeden kompletnie przypadkiem trafił poniżej pasa), przez co Czartoryski został sprowadzony do roli wijącej się z bólu ofiary.
- Cóż, czas przystąpić do negocjacji - stwierdziła klękając. Gdyby ktoś obserwował sytuację doszedłby do wniosku, że kobieta czerpie zdecydowanie za dużo radości z pastwienia się nad magiem. Lewą ręką przygwoździła korpus mężczyzny do ziemi, zaś w prawej zaczęła się formować bardzo skondensowana kula ognia.
- Posłuchaj kochanieńki, bo nie będę powtarzać. Jeśli w tej chwili nie wyrzeczesz się swojego Servanta to stracisz coś równie cennego jak twoje życie i to w bardzo, bardzo bolesny sposób.
Czartoryski nie odpowiedział. Jego ciało wciąż bolało go po wcześniejszych atakach skutecznie utrudniając analizę sytuacji, zaś potężne gorąco jakie czuł tuż przy swoim "strategicznym punkcie" sprawiało, że jakiekolwiek logiczne myślenie zniknęło pod falą paniki.
- Z tego co wiem powolne roztapianie się ciała pod wpływem gorąca jest bardzo obrzydliwe i podobno strasznie śmierdzi. Nie wspominając o bólu przekraczającym wszystko czego doznałeś w swoim marnym żywocie, więc albo w tej chwili porzucisz swoje prawo do bycia Masterem, albo zostaniesz magiem eunuchem!
Kula zaczęła się zbliżać coraz bardziej, Czartoryski czuł jak metalowe części rozporka nagrzewają się parząc go boleśnie. W powietrze uniósł się swąd palonych spodni. W tle słychać było odgłos zderzającej się broni.
- NIE ZABIJAJ MNIE!!! WYRZEKAM SIĘ NASZEGO KONTRAKTU, LAAAANCEEERR!!!
Reiju na jego ciele zaświeciło się, gdy zużył dwa życzenia. W panice zdążył pomyśleć o tym jak zareaguje jego Servant, gdy odkryje, że Czartoryski wyrzekł się go w obliczu niebezpieczeństwa i dlatego w obawie przed zemstą króla zużył dodatkowe życzenie.
Bazylia uśmiechnęła się szeroko.
- Gratuluję rozsądnego wyboru.
Czartoryski również się uśmiechnął w lekko spanikowany sposób, gdyż poczuł, że kula ognia oddaliła się. Chciał coś chyba powiedzieć, ale nim zdążył zobaczył rękę kobiety opadającą z dużą szybkością w stronę jego twarzy, a świat rozmył się w czerni.

Saber odskoczył. Choć Lancer miał ograniczoną mobilność, nadal pozostał groźnym przeciwnikiem. Rycerzowi doszły kolejne rany, w tym jedna spora na ramieniu. Nie mniej, jego przeciwnik też nie pozostał bez zadrapania. W paru miejscach widać było ślady po trafieniu, acz król odniósł w tej walce znacznie mniej ran.
Nagle Lancer sapnął, jak gdyby zobaczył coś zaskakującego. Saber przez sekundę obawiał się, że wróg postanowił wreszcie użyć swojego Noble Phantasma, ale nic takiego nie nastąpiło. Lancer po prostu momentalnie znikł, rozpływając się w powietrzu.
- Czyżby koniec? - rycerz zadał retoryczne pytanie patrząc na pustkę przed nim, po czym niewiele myśląc ruszył, by dołączyć do swojej towarzyszki.
Po chwili dotarł do niej. Bazylia była właśnie zajęta paleniem czegoś co wyglądało jak garnitur. Na ziemi rozłożone leżały niegdyś białe spodnie na których pisała coś czarnym flamastrem.
- O, Saber, dobrze, że jesteś - stwierdziła. - Jak poszła walka?
- Nigdzie nam, rycerzom, do królów - oznajmił z pokorą. - Gdybyś nie pokonała jego Mistrza zapewne nie dałbym rady wyjść z tej walki bez szwanku.
- Bez szwanku zdecydowanie nie wyszedłeś - zauważyła egzorcystka patrząc na rany na ciele swojego Servanta.
- Zagoi się - stwierdził. - Z rzeczy ważniejszych. Mam pytanie.
- Tak?
- Co właśnie robisz? - spytał Saber patrząc na Czartoryskiego, który leżał na ziemi w samych bokserkach. Na czole kobieta napisała mu "IDIOTA", a twarz i tors ozdobiła rysunkami. Poza tym w losowych miejscach wypisała różne mądrości w rodzaju: "Jestem magiem - śmierdzę", "Prawiczek magik", "Tylko ostatni kretyn taki jak ja mógł włożyć biały garnitur do walki", "Jestem niegodzien posiadania takiego wspaniałego Servanta, ale powstrzymałem się i nie lizałem jego butów" oraz cała masa krótkich wyzwisk i innych obraźliwych określeń. Z innych godnych wspomnienia detali, jego bokserki zostały ozdobione napisem "MAŁY". Większość ubrań maga właśnie płonęła, a Bazylia przy świetle ogniska kończyła napis na spodniach.
- Nie widać? Wzmacniam moje zwycięstwo moralne - oznajmiła, jakby było to coś oczywistego.
- Zwycięstwo moralne?
- Tak, im większe ktoś ma ego, tym bardziej zaboli go kompromitacja. Zwiększam jego kompromitację, aby lepiej zranić jego dumę.
- I to powstrzyma go od podejmowania akcji? - spytał z powątpiewaniem Saber.
- Oczywiście, że nie, ale to świetna rozrywka. Chcesz coś na nim dopisać? - spytała wyciągając w jego stronę flamaster.

7 maja
Następnego dnia Czartoryski obudził się przemarznięty. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu spędził całą noc leżąc praktycznie nagi na ziemi. W efekcie nabawił się kataru i paru innych objawów chorobowych. Obolały podniósł się z ziemi i ruszył w stronę Pałacu. Myślał tylko o tym, by jakoś wrócić do domu.
Ku jego zdziwieniu pod budynkiem stał niewielki tłum gapiów żartujący z czegoś i robiący zdjęcia. Wszyscy pokazywali na szczyt Pekinu. Czartoryski wiedziony impulsem użył magii, by polepszyć swój wzrok i również spojrzał. Tam na szczycie budynku dostrzegł swoje niegdyś białe spodnie. Powiewały one na wietrze niczym flaga odsłaniając światu wymalowany na nogawkach tekst "EKSHIBICJONISTA CZARTORYSKI!".
Gdyby mag miał kiedyś zrobić listę najgorszych poranków swojego życia, ten niewątpliwie znalazłby się na szczycie listy.

_________________
"People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Urawa Płeć:Mężczyzna
Keszysta


Dołączył: 16 Paź 2010
Status: offline
PostWysłany: 13-12-2011, 18:42   

(post pisany z Morgiem)
- Jasne, ale może lepiej nie tutaj. Ulice też mają uszy. Znasz tu może jakieś bardziej bezpieczne miejsce? Co prawda mieszkam tu niedaleko, ale... cóż, budynek chwilowo nie nadaje się do użytku - choć Adam nie ufał chłopakowi w pełni (wszak spotkał go ledwie kilka godzin wcześniej), to nie miał zamiaru uchylać się od wyjaśnień... a przynajmniej nie tych bardziej ogólnikowych.
- Bezpieczne miejsce? - Aleksander zastanowił się głośno. Pierwszym co przyszło mu do głowy, było jego mieszkanie, ale tu zaraz zadźwięczała w głowie lampka ostrzegawcza. Z drugiej strony, o tej porze niewiele było w stolicy miejsc, które można uznać za bezpieczne. Zapraszać Opus Dei do domu... na pewno nie skończy się na malowaniu “K+M+B” nad drzwiami. Ale co tam, po tym wszystkim, przez co przeszedł tej nocy, nie miał już nic do stracenia.
- Hmm... w zasadzie to znam parę klubów, ale nie wiem, czy to dobre miejsca na odpowiednio dyskretną rozmowę. Może wpadniemy do mnie? Mieszkam blisko, a okolica jest spokojna.
- ... warsztat maga powinien być chyba odpowiednim miejscem... dobra - prowadź.
Na dźwięk tych słów Alek wbił się w dumę, po pierwsze, z racji nawania jego stancji “warsztatem”, a jego samego - magiem. Toteż, nie tracąc czasu, wskazał drogę i już niebawem siedzieli w niezbyt obszernym, ale jednak przytulnym pokoiku w jednej ze stołecznych kamienic. Zachowując przytomność i pamiętając, z kim ma do czynienia, Aleksander wszedł pierwszy i starannie zakrył notatkami rozłożoną na biurku pod ścianą księgę. Wstawił na herbatę i po chwili wrócił do pokoju, stawiając na stole dwie filiżanki i cukierniczkę. Po cichu modlił się, by gość nie słodził - to był cały jego zapas do końca miesiąca.
- Proszę, wiem, że to nie jest Earl Grey, ale całkiem smaczna (jak na “Sagę” z Biedronki, dodał w myślach). Odczekał chwilę.
- Dzięki - Adam wziął herbatę, taktownie ignorując istnienie cukierniczki, postawienie której obok herbaty uważał za jedną z najgorszych herezji - Nieźle zabezpieczone to mieszkanie. Nawet mi nie udało się wykryć żadnego z pól, więc różne magiczne uszy nie powinny dać rady się tu dostać. Ale do rzeczy, do rzeczy. Chciałeś o coś zapytać, nie?
- Możesz mi wyjaśnić dokładniej, co i jak? - spytał - Wiem już, że ludzie z przyzwanymi z przeszłości duchami walczą ze sobą o Graala. Ale co z tym ma wspólnego Kościół? Ojciec Rydzyk też jest Magiem i wspólnie z duchem papieża też na nas poluje? I najważniejsze - dodał po chwili - Co miałeś na myśli, mówiąc o sojuszu?
- Ojciec Rydzyk... cóż, to w sumie mała ryba. Ale żebym nie tracił czasu, na to, co oczywiste - co już wiesz o Kościele? Poza oczywiście tym, co wiedzą wszyscy, o zawieszeniu broni z Towarzystwem, że polują na wampiry, i tak dalej.
- Wamp... wampiry? - Aleksander bardzo, ale to bardzo starał się, żeby gość nie wyczuł drżenia w jego głosie. Dobra, duchy, czarodzieje nawalający się ze sobą w uliczkach. Nawet demony, które miał w planach przyznać. To wszystko jakoś tam mieściło się jeszcze w jego optyce pojmowania. Ale wampiry? Pierwszym, co przyszło mu do głowy, były koleżanki z roku, jarające się “Zmierzchem”. Ale nie, na takie wampiry nikt normalny by nie polował. Dlatego wyobraźnia podsunęła mu obraz rodem z filmu “Van Helsing”. I nie była to przyjemna perspektywa.
- Tak, jasne, wampiry, wiem, wszyscy wiedzą... - chciał dodac, że wczoraj czytał o tym w Wyborczej, ale ugryzł się w język - Ale co to wszystko ma wspólnego z nami, ze mną?
- Wampiry w sumie nic... miejmy przynajmniej taką nadzieję. A co do Kościoła - przecież nadzorują Wojnę, nie? - w głosie maga pojawiło się zwątpienie - Osoba z Towarzystwa byłaby z natury rzeczy stronnicza, więc było trzeba przeprowadzić mały outsourcing.
- Tak, jasne, w sensie, ty też jesteś od nich? Bo byłeś wtedy, w tym Kościele, a o tej porze przecież nie ma mszy.
- Trzeba było podjąć jakieś działania w sprawie tego Berserkera... normalnie bym pewnie olał zaproszenie od nich, ale nie chciałbym, żeby znielubili mnie jeszcze bardziej. Jedna wizyta Egzekutorów mi wystarczyła, więcej nie planuję, dziękuję bardzo. W każdym razie, informacja dla Ciebie: z rana ogłoszą polowanie na Berserkera, nagrodą będą dodatkowe zaklęcia rozkazu.
- Egzekutorów? - czymkolwiek rzeczeni byli, sama nazwa brzmiała wystarczająco zniechęcająco dla Alka, ale doszedł do wniosku, że jak na razie nic chyba nie zrobił takiego, co by mogło zwrócić na niego ich uwagę - Polowanie.... No właśnie, wiesz, ja nie wiem, czy mogę w to dalej grać, moja Rider mocno oberwała, a ja... chyba... - doszedł do wniosku, że nie ma co tego odwlekać - chyba nie wiem... bo... cholera... wiesz... tego... - szukał odpowiednich słów - cholera, ja dzisiaj zabiłem człowieka! Co się stanie, jak policja mnie złapie?
- Cóż, Mistrzowie giną... to w końcu wojna, a zwykle łatwiej pozbyć się Mistrza, niż Sługi. Policji nie masz się co obawiać, Kościół zajmuje się między innymi ukrywaniem śladów Wojny właśnie, na pewno zdążyli już sprawę zatuszować. Rider powinna względnie szybko wyzdrowieć, w końcu nie jest człowiekiem, a oddanie polowania walkowerem da przewagę któremuś z pozostałych Mistrzów. No, ale jak wolisz, to Twoja decyzja.... - tutaj Adam postanowił zrobić wymowną przerwę.
- Aha - Aleksander podchodził do tej pory z pewnym dystansem do wszystkich spiskowych teorii dotyczących Kościoła, ale wystarczyło kilkanaście minut rozmowy z Adamem, by uwierzył w znakomitą większość z nich. Cały ten cyrk go przytłaczał, przerażał... ale i zaczynał fascynować - No dobrze, jeżeli tak mówisz, to o której zaczyna się to polowanie? I na czym polega? W sensie, skoro polować na tego, no... Berserkera a nie na jego mistrza? Czułem jego aurę wtedy, była potężna. Nie prościej byłoby dopaść mistrza?
- Prościej, ale niestety Mistrz już nie żyje. Berserker natomiast ma jakieś dzikie zapasy many. Oczywiście w końcu sam zniknie, ale tak na moje oko, to starczy mu jej na jakiś tydzień. Możesz sobie wyobrazić co by się stało z Warszawą do tego czasu. - Adam wyglądał na autentycznie zmartwionego sytuacją - Polowanie zaś polega na tym, żeby dziada ubić. Mogę Ci w tym pomóc... w wojnie uczestniczy około dwudziestu Mistrzów, zawiązując sojusz zwiększymy nasze szanse na dotrwanie do końca. Powiedzmy, że to będzie gest dobrej woli z mojej strony. Tak na dobry początek współpracy. Co Ty na to? - uśmiechnął się.
- Jas... jasne - Aleksander ucieszył się, mając w perspektywie sojusz z kimś, kto wie lepiej, o co w tym cyrku biega - To właściwie bardzo dobry pomysł. Czekaj chwilę, dam ci numer mojej komórki - to mówiąc, wyjął z kieszeni telefon - na jakim mam zadzwonić, żeby ci go podesłać?
- Szóstka i osiem zer. I która to godzina - mężczyzna spojrzał na zegarek - Ajć. Będę się zbierał, muszę odebrać znajomą z lotniska, a jestem już prawie spóźniony. A co do polowania, to wpadnę rano, koło piątej, powinno być wtedy jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem, więc inni Mistrzowie nie powinni nic wiedzieć. Ok?

_________________
http://www.nationstates.net/nation=leslau
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź blog autora
Daerian Płeć:Mężczyzna
Wędrowiec Astralny


Dołączył: 25 Lut 2004
Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa)
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 13-12-2011, 20:05   

6 maja, noc
(post pisanym razem z Luik)

Tymczasem Potocka kontynuowała spokojne kopanie w ziemię.
Berserker zatoczył się. Ryknął wściekle i spojrzał na przeciwnika.
- Berserker! Do mnie! - Krzyknął Zaborski.
W kilku skokach jego servant wykonał polecenie.
- Panienka mówiła, że jesteśmy na jej terenie. Więc zaprośmy ją do siebie. A raczej do ciebie.
- Jam jest klucznik - zachrypiał wojownik.
W ręku berserkera zabrzęczały klucze. Najwiekszy z nich został włorzony w nie istniejącą kłódkę i obrócony. Przed berserkerem zmaterializowały się wielkie wrota, w których zniknęli obaj mężczyźni.
- Ciekawe czy panienka ma odwagę... - Zaborski wchodząc rzucił jakby w powietrze.
Lancer... - Potocka nie zdążyła dokończyć, gdyż Servant nie czekając przeszedł przez wrota. Magini spojrzała za nim złym wzrokiem i kontynuowała kopanie gruntu glanem.
Lancer przeszedł przez wrota i znalazł się w...
Wyglądało to jak wnętrze jakiegoś zamku. Od lat opuszczonego. Niszczonego siłami natury, rozkradanego chłopską ręką. Ale mury były porządne, stropy wytrzymałe, a podłogi kamienne. Ale budynek nie wyglądał jak zapomniany przez Boga i ludzi. Wyglądał jakby ktoś próbował go pilnować... Lancer przemierzał korytarze, kierując się odbijanymi przez echo pomrukami Berserkera. Doszedł w końcu do dużej sali. Na jej przeciwległym krańcu stał jego przeciwnik. Zaborski zajął miejsce na balkoniku za plecami swego servanta.
- Widzę, że panienka się nie odważyła... W każdym razie pozwolę sobie powitać ciebie w tym zamku, jako że prawowity właściciel zrobić tego nie może. Jakieś ostatnie życzenie?
Lancer potrzsnął głową, unosząć złocistą włócznię, której świało wyraźnie przygasło.
Berserker ruszył przez salę. Ale tym razem zaczął od skąplikowanego cięcie pod ramię. I tym razem Lancer sparował. Ale musiał obronę zakończyć obrotem i odskokiem, by zniwelować siłę uderzenia. Jego broń w dalszym ciągu świeciła, ale tym razem w czasie walki zachowywała się jak zwykłą włócznia. Lancer Odpierał nawałnice ciosów. Unikał ich lub strącał je. Jednakże już już nie mógł sobie pozwolić na nonszalanckie ich blokowanie.
Niemożliwa siła Berserkera powoli męczyła Lancera. Jego ruchy stawały się wolniejsze, mniej precyzyjne. Tymczasem Berserker gnany szaleństwem nie zwalniał, wyprowadzając kolejne ataki.
Szczęk broni wypełniał pomieszczenie. Jednak szaleńcze uderzenia wielkiej szabli spotykały się z coraz mniejszym oporem. Uniki Lancera były coraz mniej precyzyjne, coraz wolniejsze i coraz mniej skuteczne. Szabla mijała jego cało już o centymetry. W końcu odrzucony potężnym uderzenim potknął się o jakiś wystający z podłogi kamień. Nie przewrócił się. Ale zostawił lukę w obronie. Jeszcze zdążył spojrzeć w oczy przeciwnika. Nie zobaczył w nich nic poza furią.
Szabla przebiła się przez jego pierś i wbiła głęboko w ścianę za nim. Złota włócznia upadła na ziemie.
Kilka minut później z bramy wyszedł berserker. Za nim szedł Zaborski podpierając się laską. Wyglądał na trochę zmęczonego.
- Przykro mi dziecinko, ale twój przyjaciel nie zostawił żadnej pamiątki, nim wrócił, gdzie jego miejsce. - Powiedział z wyraźnym uśmiechem.
- No może poza tym zadrapaniem na ciele berserkera. Ale to szybko zniknie.
Potocka przyjrzała się spokojnie stojącym przed nią mężczyznom.
- Nieprzewidziany przebieg wypadków. - to mówiąc podniosła w górę obie dłonie, a światło i płomienie zaczęły momentalnie wypełniać gigantyczny krąg, wyryty przez nią w ziemi w tak zwanym międzyczasie. Berserker szykował się do skoku, ale nawet szalony Servant uświadomił sobie, że nie zdąży - i zasłonił ciałem swego Mastera, który otoczył ich obu polem ochronnym.
Sun Flare! - w tej samej chwili potężna kula ognia o temperaturze zbliżonej do plazmy pomknęła w ich stronę, a osłona rozpadła się niczym domek z kart. Gdyby nie Berserker, z Zygmunta być może zostałyby osmalone cholewki... ale i to nie było pewne. Jednak nawet tak potężny Servant nie wyszedł z tego uderzenia bez szwanku.
Natalia nie czekała, aż Servant i jego mistrz oślepieni wybuchem dojdą do siebie - przyciągając dłonie ku sobie wykorzystała na swoją korzyść prawa równej zamiany - tworząc taką temperaturę, musiała zabrać choć część energii z innego miejsca - a teraz wykorzystując i koncentrując w punkcie stworzone zimno momentalnie skuła w potężną bryłę lodu nogi obydwu przeciwników. Po czym rzuciła się do - na szczęście dla niej - udanej ucieczki.
Wynik walki był wyjątkowo nieudany, ale może chociaż ten irytujący starzec się przeziębi?

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3291361
juman_ Płeć:Mężczyzna
:)

Dołączył: 26 Lis 2011
Status: offline
PostWysłany: 13-12-2011, 21:51   

7 maja, popołudnie

Czerwona tabliczka z napisem "ZAMKNIĘTE" nie zniechęciła osoby, która w sposób wyjątkowo namolny dobijała się do drzwi agencji "Złoty Żuk". Gorazd, nieco zdziwiony czymś takim, odłożył czytaną książkę, polecił Lancerowi dematerializację i udał się do drzwi.

Przez judasza nie dostrzegł nikogo, nie wyczuwał też żadnej magii za drzwiami. Otworzył ostrożnie drzwi, gotowy do odparcia nagłego ataku, a wtedy... nic nie nastąpiło. Pod drzwiami leżał tylko jeden zwój pergaminu. Gorazd zmarszczył brwi, po czym zaczął przyglądać mu się uważnie. Nie wyglądał na opatrzony żadnego rodzaju czarodziejską pułapką czy innym groźnym cholerstwem, ale dla pewności szturchnął go lekko pogrzebaczem, przyniesionym z domu. Natychmiast zwój podniósł się i rozwinął na wysokości oczu detektywa, tak, aby mógł odczytać wypisane na nim słowa.

"Witaj, Gorazdzie Paprocki, mistrzu Lancera. Mam nadzieję, że moje pismo zastało Cię w dobrym zdrowiu. Jestem, jak się zapewne domyślasz, Mistrzem, biorącym udział w Wojnie. Znam przebieg twojej walki z Berserkerem i widziałem umiejętności twojego Servanta, a domyślenie się jego tożsamości raczej nie nastręczyło dużych kłopotów.

Mam zatem nad Tobą dość znaczną przewagę, jednak nie zamierzam jej wykorzystywać. Za to mam zamiar nawiązać z Tobą bliższą współpracę, która pomoże nam obu przetrwać tę Wojnę.

Jestem pewny, że obopólna wymiana informacji(może przydadzą ci się moje szczegółowe informacje na temat Berserkera, z którym ostatnio się starłem, a za głowę którego wyznaczono nagrodę?) i wzajemna pomoc wyjdzie nam na dobre.

Proponuję spotkanie w tym miejscu i o tej godzinie, aby dokładniej omówić tą kwestię. Mam nadzieję ,że dojdziemy do porozumienia. Życzę miłego dnia. Mistrz Castera, Adam Dembowski"

Po przeczytaniu całego tekstu przez Gorazda zwój natychmiast rozwiał się w powietrzu, a Gorazd nagle wiedział, o jakie miejsce i o jaki czas chodzi.

- Muszę to przemyśleć - rzekł, wchodząc z powrotem do biura, poprawiając za sobą tabliczkę i zamykając drzwi na klucz.



- Cóż, ciekawe, co z tego wyniknie. Wiedza, kim jest jego Servant, najprawdopodobniej wystarczy do wyeliminowania tego Mistrza, gdyby nie chciał współpracować. Tym bardziej, że nie jest on zbyt biegły, jeśli chodzi o magię - choć na pewno nie należy go nie doceniać. W końcu pokonał Servanta Einzbernów, a to jest nieliche osiągnięcie - powiedział "Adam" kończąc rysowanie magicznego glifu na ścianie budynku. Przeszedł kilkadziesiąt metrów dalej, zakręcając w zaułek i zaczał rysowanie następnego, identycznego. - Owszem, ten Berserker był naprawdę silny. Tak samo zresztą jak ten drugi Lancer... niewiarygodne, że jego Mistrz został pokonany tak łatwo. Ale nie zrobiło to za dużej różnicy, w końcu koronowane głowy to moja specjalność - Caster wyglądał na zadowolonego, ale dalej na jego twarzy widać było ślady zmęczenia ostatnim starciem. - Ten Saber i jego Mistrz, którzy wyłączyli króla z gry... jednooki rycerz z płowymi włosami, czy to może być aż tak proste? Trzeba będzie to sprawdzić, i to jak tylko odzyskasz pełnię mocy, Casterze. Na szczęście to tylko kwestia godzin.

Tymczasem "Adam" zakończył kreślenie ostatniego już glifu. Tu wszystko było już gotowe, pozostawało tylko przeprowadzenie rytuału i uaktywnienie magicznego zapalnika. Plecak, który przed chwilą tak mu ciążył, w końcu był pusty i lekki. Odwrócił się, uśmiechnął i udał się w stronę najbliższego przystanku tramwajowego. Za pięć minut odjeżdżał ostatni tramwaj nocny, którym mógł dojechać w bliskie sąsiedztwo swojego mieszkania.

Wieczór, 7 maja

Caster uśmiechnął się, ogarniając po raz kolejny wzrokiem sytuację na szachownicy.

- Przypomina mi to dawne czasy. Grywałem w szachy z moim księciem na jego dworze, gdy tylko miewał na to ochotę... choć nigdy nie dawałem mu wygrać. Wydaje mi się, że traktował to jako ćwiczenie się w pokorze, a i ja czułem się podczas tych rozgrywek niczym niewolnik rzymski, szepczący zwycięskiemu wodzowi podczas triumfu do ucha "Pamiętaj, żeś tylko człowiekiem; bacz, byś nie upadł".

- Mam nadzieję, że nie jestem zbyt mało wymagającym przeciwnikiem, Casterze - powiedział "Adam", przesuwając jeden z pionków po długim namyśle.

- Z pewnością mniej wymagającym od Arnolda. Każda gra z nim była niczym oddzielna bitwa równych sobie przeciwników... Miałbym wielką ochotę znów się z nim zobaczyć i porozmawiać o alchemii, o zmianach i odkryciach, do jakich doszło ostatnio.

- Cóż, nigdy nie śmiałbym nawet się do niego porównywać. Widzisz, mnie nie jest zbytnio potrzebny niewolnik, powtarzający "Cave, ne cadas". Znam swoje słabości i ograniczenia i biorę je pod uwagę. Jednak szachy moją piętą achillesową nie są. Co powiesz na to? - rzekł "Adam", przesuwając następny pionek po szachownicy.
Caster uśmiechnął się.

- Udało ci się przedłużyć tę grę o niecałe dwadzieścia ruchów; nie potrafię znaleźć lepszej alternatywy dla ciebie, gratuluję.

I faktycznie, po osiemnastu posunięciach "Adam" patrzył zdumiony na szachownicę. Najwyraźniej mieszczenie się w ścisłej czołówce polskich szachistów do lat dwudziestu nie wystarczało, aby mierzyć się z Casterem; czuł, że nie był nawet blisko zdobycia przewagi.

- Cóż, pozostaje mi jedynie pogratulować ci zwycięstwa. A teraz, skoro już skończyliśmy, może przejdziemy do uruchomienia glifów?

- Z przyjemnością.

Krąg na ścianie piwnicy, będący kopią znacznie większego kręgu, znaki którego rysował poprzedniej nocy "Adam", rozjarzył się mocą, kiedy "Adam" zaczął przelewać w niego swą manę. Mistrz i Sługa przeprowadzili ten rytuał wspólnie, deklamując unisono słowa zaklęcia i wzmacniając jego efekt. Efekt, o którym niebawem miała usłyszeć cała Polska...



Stefan Jędrzejewski, obecnie kierowca wielkiego autobusu spółki przewozowej "Polonus" w końcu dojechał na miejsce, do Warszawy, z dalekiego kursu do Karpacza. Był w drodze przez ostatnie kilkanaście godzin z małymi przerwami, więc ból głowy nie był dla niego zbyt wielkim zdziwieniem, ale kiedy wjechał na dworzec, nieszkodliwa z pozoru migrena zamieniła się w ostry, przeszywający ból. Poczuł też, jak nagle przygniata go zmęczenie; poczuł się całkowicie wyprany z sił. Ledwie dał radę dojechać na przystanek i otworzyć drzwi; patrzył, półleżąc na kierownicy, jak pasażerowie słaniając się opuszczają pojazd. I jak chwilę po wyjściu z autobusu padają, nieprzytomni, na ziemię. On także czuł, że traci przytomność. Ostatnim skrawkiem sił zauważył w oddali, w głównym budynku dworca... błysk? niebieskie światło, płynące do pulsujących linii na ziemi? eksplozję? ogień?

Chwilę potem cały jego świat pochłonęła ciemność.



O ataku terrorystycznym na zachodni dworzec autobusowy wieczorem 7 maja 2012 roku kilka godzin później mówiła już cała Polska. Olbrzymie ilości ładunków wybuchowych, umieszczone na przystankach i w głównym budynku, całkowicie zniszczyły kompleks i jego najbliższe okolice. Ofiarą tego strasznego wydarzenia padło ponad sto pięćdziesiąt osób. Policja nie wiedziała, jakim cudem ekstremistom islamskim, uznawanym za winnych, udało się tak dokładnie obstawić ładunkami wybuchowymi cały teren dworca. Co do winowajców, to jedyną kwestią w tej sprawie dla policji było to, która z wielu przyznających się do tego czynu organizacji terrorystycznych zrobiła to naprawdę.

Tymczasem Caster chłonął Moc, wypływającą z powstałego na ścianie portalu i wlewającą się grubą, ciągłą strugą w niego. Czuł się świetnie; olbrzymie ilości energii napełniały go siłą, która mogłaby kruszyć góry. Trwało to przez dobre kilka minut; potem Caster, dysząc ciężko, oparł się o ścianę. Oczy dalej jeszcze pulsowały mu na niebiesko, a na wąskich ustach tkwił jak przyklejony drapieżny uśmiech.

_________________
Set the Controls for the Heart of the Sun
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Potwór Latacz Płeć:Mężczyzna
Czajnik w Mroku


Dołączył: 05 Lip 2010
Skąd: Kraków
Status: offline

Grupy:
Omertà
PostWysłany: 16-12-2011, 00:19   

7maja wczesny ranek.
Detektyw drgnął i otworzył oczy. Z płytkiego snu wyrwał go nagłe trzaśnięcie połączone z sykiem. Popatrzył na zegarek. Była szósta z kawałkiem. Czas do pracy, pomyślał i ziewając zwlekł się z wersalki. Przez otwarte drzwi do sąsiedniego pokoju słyszał monotonną paplaninę. Poranne wiadomości. Gorazd postanowił rzucić na nie okiem, a później także kupić gazetę. W tej sytuacji wszystkie informacje mogły mieć znaczenie i zapewniać przewagę. Przewaga zdecydowanie była mu potrzebna - zauważył to już po swoim pierwszym spotkaniu z nieprzyjaznym magiem.

Kolejna rozmowa na temat wybuchu i osunięcia się ziemi... podatki....polityka... śmiesz..."Zaraz!" wykrzyknął Paprocki. "Przecież ten menel to Czartoryski. O, nawet na spodniach napisane.." z zadowoleniem potwierdził swoje przypuszczenie. I zaśmiał się. Nie lubił faceta od momentu w którym go zobaczył. Może dlatego że zaraz po tym jak go zobaczył został potraktowany klątwą, ale pewnie nie tylko z tego powodu. "Wczoraj wyczułem walkę, gdzieś w pobliżu, szefie" odezwał się Lancer. Zadziwiająco szybko dostosował się do sytuacji i teraz mógłby uchodzić za normalnego szarego obywatela. No, poza paroma detalami. Kosynier siedział rozwalony w fotelu, z puszką piwa w jednej ręce (Kto u diabła pije piwo o 7 rano?), pilotem w drugiej. "Następnym razem lepiej mi mów o wszystkich takich 'detalach'." mruknął niezadowolony Paprocki. "Jasne" odpowiedział posłusznie Sługa i pociągnął długi łyk z puszki. "Dzisiaj znowu idziemy się rozejrzeć. Duży ruch, większość sond coś wykryła." Magus mówił i jednocześnie przygotowywał swój warsztat. Tym razem w ruch poszła technologia. "W ramach rozrywki przejdź się po okolicy, pewnie większość tych zakłóceń to chowańce czy coś podobnego, ale nigdy nie wiadomo." kontynuował Gorazd. "Nie daj się zauważyć. Kiedy coś znajdziesz, daj mi znać." w powietrzu poszybował staroświecki telefon komórkowy. Po krótkim instruktarzu Lancer potrafił już obsługiwać aparat.

Przez chwilę stał w oknie i patrzył na ulicę. Lancer wyszedł z bramy kamienicy. Wyglądał całkiem normalnie w szarym prochowcu i czarnych jeansach. Dobrze. Było piętnaście po siódmej. Gorazd siadł przy biurku komputerowym i kliknął dwukrotnie na ikonkę podpisaną VisualParadigm. Często korzystał z tego narzędzia. Zunifikowany Język Modelowania doskonale nadawał się do porządkowania faktów i przypuszczeń w skomplikowanych sprawach. Zaledwie kilkanaście minut pracy kosztowało Paprockiego zamodelowanie całej sytuacji. Kiedy drukarka wypluła z siebie ostatni fragment jego dzieła, odchylił się na krześle i zapatrzył się w diagramy. Sprawa była nietypowa. Miał w ręce więcej nici niż potrzebował. Na dodatek wszystkie ślady były prawdziwe, w ten czy inny sposób. Na dodatek miał jeszcze informacje związane z kradzieżami artefaktów. Ta gra nie toczyła się na tych samych zasadach co normalne śledztwa. Teraz nie było ważne by znaleźć wroga. Trzeba było znaleźć odpowiedniego wroga. Gorazd uniósł w uśmiechu kącik warg i stuknął w symbol ludzika na jednej z kartek.
"PRZYBĄDŹ ... " usłyszał w swojej głowie przekaz. Musiał pochodzić od nadzorcy wojny. Szczęście mu dopisywało. Niepowtarzalna okazja by uzupełnić kilka pustych miejsc pod ludzikami na diagramach.

"SZEFIEEE??!!" krzyknął głos prosto do ucha Gorazda. "Nie musisz się tak wydzierać!" syknął Paprocki. "Mała zmiana planów. Nadzorca wzywa Mistrzów do stawienia się w kościele, chyba coś się stało. Zdematerializuj się i śledź ruch w tamtych okolicach, teren jest neutralny, nie powinno być kłopotów" kontynuował Magus. "Zależy mi na twarzach, klasach Sług, zapamiętaj co się da." powiedział Paprocki i rozłączył się nie czekając na potwierdzenie. Po drodze wstąpił jeszcze do pewnego sklepu. Nie stanowiło to problemu, stracony czas nadrobił lawirując zręcznie między samochodami stojącymi w korkach.


7 maja po południu.
Spotkanie było interesujące. Co prawda nie znalazło się tam tyle osób ile by chciał, lecz i tak było warto przyjść. Sam nie musiał przejmować się pozostawianiem w cieniu. Większość liczących się w wojnie graczy poznała jego tożsamość podczas walki z Berserkerem. Paprocki i jego Servant siedzieli w pokoju zmienionym tymczasowo w małe centrum dowodzenia. "... i miał jakieś takie śmieszne.. coś" - Lancer wykonał nieokreślone machnięcie w okolicach głowy i skończył referować. Uśmiechnął się i rozparł się wygodnie w fotelu. Gorazd notował, stukając w klawisze komputera z dużą częstotliwością. "No, całkiem nieźle jak na początek. Co myślisz o tym polowaniu?" zapytał detektyw przerywając pisanie. "Wchodzę w to! Już jednego pokonałem, mam wprawę." oświadczył Lancer i podkręcił wąsa. Paprocki pokręcił głową. "Ten, jest dużo silniejszy. Teraz powinniśmy poczekać. Z pewnością ktoś skusi się, będzie chciał dodatkową Pieczęć.". "A ty się nie skusisz? To zapewnia sporą przewagę. Ale z drugiej strony , nie podoba mi się to że tymi śmiesznymi symbolami możesz mnie do czegoś zmusić." zamyślił się. "Nie. Przewaga przewagą, ale ta cała impreza da nam okazję do zebrania informacji i uderzenia na osłabionego przeciwnika. " odpowiedział po chwili wahania Gorazd. Nie poruszył kwestii Reiju, jak się zdawało, celowo.

***

"Pierwsza propozycja sojuszu. Druga próba grożenia mi śmiercią, tym razem nieco subtelniejsza. Hmmm" podsumował całe wydarzenie Paprocki. "W tej chwili zawarcie takiego sojuszu nic nas nie kosztuje." dodał. "Nie podoba mi się to. Czarownicy zawsze byli typami którym nie należy ufać." mruknął Lancer i podrapał się w czoło. "Jak uczą ludowe podania." wtrącił Paprocki uśmiechając się lekko. "Ale racja, czemu chce sojuszu? Jak napisał w grę miała by wchodzić wymiana informacji. Czyli chce mnie wykorzystać, to proste. Pewnie liczy że jako detektyw.." Gorazd chodził w kółko po pokoju zastanawiając się głośno."No i ?" - spytał Kosynier. "No i przyjmiemy jego propozycję." "Nawet jeżeli chce nas wykorzystać?" zdziwił się Lancer. "Mam nadzieję, że chce. Wiesz, to działa w dwie strony." stanowczo powiedział Paprocki. "No, do wyznaczonego terminu spotkania mamy masę czasu. Trzeba się powoli i dokładnie przygotować."

_________________
Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>

"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź galerię autora
 
Numer Gadu-Gadu
25993346
Tren Płeć:Kobieta
Lorelei


Dołączyła: 08 Lis 2009
Skąd: wiesz?
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 16-12-2011, 01:26   

[jak zapewne wszyscy zgadnom, post był pisany przy współpracy Daera]

Noc z 6 na 7 maja
Po tym jak Saber zawiesił spodnie na Pekinie, Bazylia wróciła razem z nim do bazy. Dotarłszy tam postanowiła zacząć od wzięcia solidnej kąpieli. Wyszła z niej orzeźwiona. Na sobie miała niebieski szlafrok, a na nogach puchate, granatowe kapcie. Saber zajął łazienkę zaraz po niej. Jak sam przyznał, bardzo chciał przetestować współczesne środki czystości, a zwłaszcza osławiony płyn do kąpieli. Oznaczało to, że zapewne skończy się to pogrążeniem całego pomieszczenia w bańkach, ale Bazylia była we wspaniałomyślnym nastroju. Z uśmiechem weszła do pokoju i usadowiła się przed laptopem. Właśnie była w trakcie opisywania znajomej swojego wspaniałego zwycięstwa nad Czartoryskim, gdy zadzwoniła jej komórka.
Bazylia rzuciła podejrzliwe spojrzenie na telefon. O tej porze najlepsza rzecz jakiej mogła się spodziewać to zachęta do udziału w jakimś konkursie, gdyż jej rodzina miała żelazną zasadę nieużywania telefonu po 21, a wszyscy znajomi dostali przykazanie niezawracania jej w najbliższym czasie głowy. Ewentualnie mógł to być jeszcze jakiś klient, który nie wyczytał na jej stronie internetowej, że Bazylia ma "urlop".
Pełna złych przeczuć odczytała SMSa.

Godzinę później Saber wreszcie pojawił się w pokoju. Był nagi pominąwszy sporych rozmiarów różowy ręcznik, który miał przewiązany na biodrach.
- Ten płyn do kąpieli jest naprawdę niesamowity. A bąbelki przypominały pianę morską, tylko było ich więcej i można było je wziąć na ręce i pachniały... - rycerz momentalnie urwał wreszcie zauważając, że coś jest nie tak. Bazylia miała na sobie śnieżnobiałą koszulę z kołnierzykiem, długą do kolan purpurową sukienkę i czarne rajstopy. Włosy znów związała w dwie kitki i chyba nawet miała na sobie lekki makijaż. Wszystko to jednak nikło wobec wyraźnej irytacji na jej twarzy. Saber dopiero teraz zauważył, że jego partnerka z nadzwyczajną żywotnością wbija rzutki w tarczę, zaś część poduszek leży rozrzucona pod ścianą, jakby uderzyły o nią.
- Coś się stało? - spytał.
- Tak - stwierdziła zdenerwowana egzorcystka. - Będziemy się zbierać.
- Dokąd? - spytał zdziwiony Saber.
- Do kościoła - odparła ponuro Bazylia.

Bazylia stała pod kościołem z zaciętą miną. Budynek górował nad nią posępnie, jak gdyby chcąc udowodnić swoją wyższość, zaś mrok nocy nadawał okolicy złowróżbny wygląd. Oczywiście każda inna osoba uznałaby raczej, że kościół wygląda całkiem normalnie, ale stojąca pod nim dwójka wiedziała swoje.
- Servanci nie mogą wchodzić do Kościoła. Poczekaj tu na mnie.
- Bazylio... - stojący za nią niewidzialny rycerz wymamrotał z niepokojem.
- Wiem.
Przeprowadzili już tę rozmowę. Bazylia nie ufała Kościołowi, uznawała się za ateistkę, a jej przodkowie byli Żydami przez co nie posiadała absolutnie żadnej więzi z chrześcijaństwem chyba, że za takową można uznać obowiązkowe lekcje religii. Zaś Saber... również nie miał najlepszych doświadczeń jeśli chodzi o kontakty z zakonnikami.
- Jak mówiłam: poczekaj na mnie, a jeśli coś się stanie... - tu urwała, jak gdyby nie wiedząc co właściwie powiedzieć - ...to powodzenia - dokończyła w końcu z nieco wymuszonym uśmiechem.
Nie wiedziała jak zareagował zdematerializowany Saber, ale ponieważ nic nie odpowiedział Bazylia odwróciła się i pchnęła drzwi Kościoła, wchodząc do środka.
Kościół tonął w półmroku... ktoś wyraźnie wyłączył oświetlenie elektryczne dla lepszego wrażenia.
Egzorcystka westchnęła. Nie po to ubrała się w najbardziej eleganckie i stonowane ubranie jakie znalazła w szafie, żeby teraz okazało się, że równie dobrze mogłaby przyjść w piżamie, gdyż szczerze wątpiła, by w panującej w kościele ciemności ktokolwiek był w stanie to docenić. Szybko jednak zebrała się w sobie i ruszyła wzdłuż ławek szukając oznak obecności tajemniczego Ojca Joachima.
- Pogniótł Ci się rękaw - usłyszała od ołtarza, niedaleko którego przechadzał się ksiądz. - Nie zakładałaś chyba, że nie zauważę Cię w półmroku? Bardzo ładny strój, do twarzy Ci w nim, jeśli pozwolisz się skomplementować.
Ojciec Joachim skierował się dziarskim krokiem ku Bazylii.
- Witaj na łonie Kościoła, młoda, zdolna i zbuntowana Egzorcystko - powiedział z uśmiechem.
Bazylia powstrzymała pytanie o to, gdzie Kościół ma łono i zamiast tego pstryknęła palcami. Obok niej pojawił się niewielki wiszący w powietrzu płomyk oświetlający wnętrze kościoła.
- Również witam, i proszę wybaczyć ten płomień, ale nie lubię siedzieć po ciemku.
- Niech więc łaska nas oświetli - powiedział Joachim i chwilę potem światła elektryczne w kościele zapaliły się.
Bazylia uśmiechnęła się. Płomień natychmiast zniknął, jak gdyby jego celem było pojawienie się ledwie na moment. Po czym z ciekawością rozejrzała się po świątyni. Nigdy nie była w tym kościele, więc korzystała z okazji, by zapoznać się z wystrojem.
Kontemplacja zabrała jej niecałą minutę, po czym znów skierowała się w stronę księdza.
- Proszę mi wybaczyć, ale jako porządna grzeszniczka musiałam spędzić obowiązkową minutę na rozważaniach nad moim marnym żywotem - stwierdziła tonem, który wskazywał, że marność jej obecnego żywota jest stanem w niczym jej nie przeszkadzającym.
- Z przyjemnością mogę dopomóc - Joachim się uśmiechnął - mamy tu konfesjonał.
- Cóż, odniosłam wrażenie, że miał pan do mnie jakąś pilną sprawę, a nie chciałabym panu zabrać całej nocy na rzeczy tak mało istotne jak moja dusza.
- Całej nocy? Cienko, po Tobie spodziewałem się co najmniej doby... psujesz moją wizję Twojej osoby - stwierdził ksiądz, załamując ręce.
- Wszyscy zawsze są załamani moją osobą - stwierdziła kobieta. - Zaczynam się przyzwyczajać. I czy jeśli na szybko spowiem moje dzisiejsze grzechy to przejdzie ksiądz do rzeczy? Bo najchętniej załatwiłabym rzeczy istotne najpierw, a potem przeszła do obowiązkowych uszczypliwości.]
- Dzisiejszych? W sumie nie kojarzę sobie specjalnych, poza złym gustem w doborze bielizny... ta Japonka ma lepszy gust. Ale przejdźmy rzeczywiście do rzeczy.
- Wydawało mi się, że pozbawienie bliźniego odzienia, totalne złamanie jego ego i zostawienie go w parku w samych bokserkach, żeby złapał przeziębienie nie zostanie najlepiej odebrane przez wiarę ale widzę, ze kościół jest łagodniejszy niż sądziłam.
- Dlaczego? To Czartoryski. Ale jako dobrzy samarytanie przygotowaliśmy mu już strój zastępczy - powiedział Joachim, pokazując w stronę wiszącego na wieszaku habitu - Szkoda, że nie mamy niestety innego pod ręką - dodał widząc minę Bazylii.
Nic dziwnego zresztą - był to typowy habit zakonnicy.
Bazylia zaklaskała cicho z uznaniem.
- Mam tylko jedną prośbę. Prosiłabym o zdjęcie. Znam kilka osób, które ucieszyłyby się mogąc rozpowszechnić je w Internecie.
- Ach, zdjęcie... od czego mamy kamery w dzisiejszych czasach? Przechodząc jednak do meritum sprawy... jakie jest Twoje życzenie w tej wojnie, Bazylio?
- Ach, życzenie - powiedziała egzorcystka z ociąganiem. - Muszę powiedzieć, że ksiądz jest cokolwiek zuchwały pytać tak wprost kobietę jakie jest jej najgłębsze życzenie. I spodziewa się pan pewnie, że odpowiem... - tu urwała na moment. Ojciec Joachim chciał jej coś odpowiedzieć, ale nie zdążył gdyż Bazylia natychmiast kontynuowała. - ...ale rzeczywiście odpowiem, gdyż nie jest to żadna tajemnica. Moim jedynym obecnym pragnieniem jest wygrać wojnę o Graala. Nie mam żadnego pomysłu co zrobić z życzeniem, które dostanie zwycięzca - przyznała szczerze kobieta.
- Muszę przyznać, że mnie to nawet nie zaskakuje - ojciec Joachim uśmiechnął się promiennie.
- Pana nic chyba nie zaskoczy. Więc pewnie jeśli dostanę to życzenie to zużyję je na coś co akurat będzie potrzebne. A jak nie będzie nic takiego to pewnie poproszę o pieniądze - kontynuowała swobodnie Bazylia - Albo może je odsprzedam. Chciałby może ksiądz kupić? Dla pana będzie cena promocyjna. Tylko milion! A może miliard? Za ile należałoby odsprzedać takie życzenie? - kobieta zamyśliła się rozważając nagły pomysł. - Niech to, do tej pory sprzedawałam tylko książki i talizmany na allegro...
- Jestem pewien, że Kościół wystąpi z dobrą ofertą - szczególnie jeśli zagwarantujesz pierwszeństwo zakupu... wtedy możemy nawet zapłacić część ceny teraz, w ramach pomocy i szczerej przyjaźni.
- Eh? - Bazylia na moment zdębiała. - Właściwie to nie było skierowane tyle do organizacji co do pana... - bąknęła zaskoczona, ale szybko zebrała się w sobie. - Przyznaję, że to dobra oferta, ale... to nie jest tak, że odsprzedam wam jakiekolwiek życzenie. Czy może ujmę to inaczej, wasze życzenie może kolidować bezpośrednio z moim dobrym interesem, ale jeśli będzie to coś co będę mogła zaakceptować to... to nie widzę problemu - przyznała.
- Kościołowi nie zależy na realizacji życzenia - Joachim spojrzał na Bazylię uważnie - wręcz przeciwnie. Chcemy kupić... jego nie wykorzystanie.
Kobieta kiwnęła głową.
- Chyba rozumiem. W takim razie mogę zagwarantować. Jeśli w trakcie walki nie stracę nic dla mnie cennego nie mam najmniejszego zamiaru wykorzystywać Graala. Oczywiście mój Servant to inna kwestia, ale jego życzenie raczej nie powinno być dla was zbyt problematyczne.
- Hm, a jak dokładnie ono brzmi?
- A myślałam, że to będzie oczywiste skoro śledziliście mnie przez cały dzień.
- Cały dzień? Oh, jeśli chcesz w to wierzyć. Ale poważnie - nie zwykłem polegać na “oczywistym”, gdy mogę polegać na “pewnym”.
- Akurat życzenie mojego Servanta jest tak samo oczywiste jak jego tożsamość... Chce zostać tutaj po wojnie, by móc cieszyć się życiem. Po wygranej osobiście planuję wysłać go w podróż dookoła świata, gdy tylko nadarzy się okazja.
- Opłacimy tę podróż. Wyśmienicie, naprawdę chyba udało się nam dojść do porozumienia... a więc co do początków zapłaty - spójrz proszę na tę mapę...
- Tu dopisz “Baza” - poprosiła Bazylia stukając palcem w swoją, zaznaczoną na mapie siedzibę. - I dodaj jakieś ostrzeżenie, bo nie chcę, by ktoś spróbował przypadkiem zniszczyć mój dom. Zwierzaki mogłyby przeżyć i rozbiec się po mieście, a to byłoby... problematyczne. Dla wszystkich zainteresowanych.
- Dopisać? Cóż, jeśli Ci zależy, ale nie do końca wiem po co...
- Bo być może dzięki temu uda się uniknąć chaosu w mieście. Najlepiej dopisać “niebezpieczne zwierzęta”. To mniej więcej ujmuje sprawę.
- Ktoś jeszcze musiałby te mapę zobaczyć, wiesz...
Bazylia uśmiechnęła się z miną osoby, która WIE.
Ojciec Joachim odpowiedział jej mrugnięciem osoby, która wie, że wiesz.

Bazylia wyszła z kościoła milcząc.
Saber natychmiast ruszył za nią zaniepokojony. Miał problem z odczytaniem uczuć swojej partnerki z jej twarzy. Szli w milczeniu jakieś pięć minut, aż w końcu rycerz postanowił spytać.
- Co się... - ale wtedy przerwał mu gwałtowny okrzyk.
- AAAAARRRGGGGGGHHHH! Dlaczego wszyscy przystojni mężczyźni tego świata są albo zajęci, albo martwi, albo są zakonnikami oddanymi służbie Kościołowi. ŚWIAT JEST ABSOLUTNIE NIESPRAWIEDLIWY!!!!

_________________
"People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
wa-totem Płeć:Mężczyzna
┐( ̄ー ̄)┌


Dołączył: 03 Mar 2005
Status: offline

Grupy:
Fanklub Lacus Clyne
WIP
PostWysłany: 17-12-2011, 22:14   

post pisany wraz z Daerem.

7 maja, bardzo wczesny poranek

Witold przekazał Assasinowi polecenie powrotu i zerwał więź z servantem. Zachwiał się, wyszedł z wyrysowanego na podłodze kręgu, i ciężko opadł na fotel pod ścianą.

Po chwili wstał, podszedł do ściany służącej za tablicę, i zapatrzył się na mapę. Przed oczyma dalej wirowały mu obrazy, wizje generowane wzrokiem wybitnie nie-ludzkim, od których bolała go głowa.

Niespokojnie przechadzając się, zaznaczał na mapie i powieszonych obok kartkach i fotografiach zdobyte informacje.

Trójka sług, i co najmniej dwójka mistrzów wyeliminowana w pierwszej rundzie starć?
"Strzelająca" różami Archer odeszła w niebyt wraz ze swym mistrzem... Witold nie był zaskoczony, od dawna podejrzewał Cielakowskiego o pokątne imanie się Sztuk.
Nieco większym zaskoczeniem było pojawienie się homunkulusa Einzbernów. Oczy, postura, włosy - tożsamość nie podlegała dyskusji. Parokrotnie padło też imię, z ust wysokiej brunetki której nie można było pomylić z nikim, jeśli się choć raz przejrzało "who-is-who" wydawane przez Towarzystwo w Londynie. To było najdziwniejsze - wszystko wskazywało na to, że w wojnie udział brali członkowie znanych rodów spoza kraju. Cóż, właściwie to nie powinno być aż taką niespodzianką. W sprawach ojczyzny zawsze mieszali obcy, nie zawsze ze złymi intencjami, ale...
Potężna turbulencja magiczna na południu dość dobitnie znaczyła odejście jeszcze jednego sługi, a charakterystyczna kula ognia dobitnie świadczyła o tożsamości magusa w tarapatach. Witold spodziewał się, że Potocka nie przejdzie biernie koło Wojny o Graala, ale nie sądził, że tak szybko popadnie w tarapaty. Czekała go pilna rozmowa z opiekunką miasta.
Zupełnie za to nie dziwiła go - ani nie smuciła - porażka Czartoryskiego, którego ostatnio widział po utracie sługi - Lancera, nieprzytomnego i rozdzianego do bielizny, gdy zwyciężczyni pojedynku wieszała jego galoty na iglicy Pałacu.

Z ponurych rozważań wyrwała go dyskretna obecność Assasina. Sługa z niemal namacalną ciekawością patrzył na notatki i świeżo naniesione zmiany. "Rozejm, i wezwanie do kościoła Świętego Aleksandra." Assasin przytaknął, jadnak po chwili jego wzrok wrócił do oznaczeń w południowej części miasta. "Potocka? Co o niej wiemy?" "Stara rodzina, choć nie z tych najbardziej wpływowych, w każdym razie, nie jeśli chodzi o magię. Formalnie - jedna z trzech opiekunów Warszawy. Wie o mnie, choć pewnie nie tyle ile jej się wydaje że wie - nasza rodzina unikała rozgłosu, a nasze metody budzą... errm... nieufność, tradycyjnego establishmentu. " Po twarzy Assasina znać było rozdrażnienie. "Znam tą sytuację, mnie też określano jako niebiezpiecznego radykała. A patrząc po historii, to ja miałem rację." "Cóż, spróbować można, to baaaardzo daleki strzał, ale obecna sytuacja na pewno nie budzi jej aprobaty."

Witold wstał, założył tweedową marynarkę i zgarnął klucze. Assasin wtopił się w cień, i obaj wyszli z domu. Po krótkim marszu, Witold dotarł do mizernie wyglądającego Renaulta. Zaletą tej dzielnicy zawsze była bliskość dosłownie wszystkiego. Nawet spokojną jazdą, w kilka minut dotarli na Książęcą, gdzie Witold zaparkował samochód tuż poza granicami strefy. Spokojnym spacerem dotarł do osamotnionego na środku placu kościoła Św. Aleksandra. Assasin zaczaił się przy kolumnadzie, zaś Witold spokojnie wszedł przez drzwi i przyklęknął w kruchcie.

Ksiądz Joachim westchnął patrząc w stronę Witolda, po czym spokojnie i powoli udał się znaczącym krokiem do konfesjonału. Po chwili wahania, Witold wstał z klęczek i podążył za księdzem. Nie lubił konfesjonałów, ale poczuwał się do obowiązku, jak każdy chrześcijanin. Odgarnął ciężką kotarę i przyklęknął za nią na wąskim, drewnianym stopniu. “Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus...”
Spowiedź przebiegała normalnie, dopóki nie doszła do sprawy skarpy...
“- Opowiedz mi o tym dokładniej synu.”
“- A cuż tu wiele opowiadać. Jestem patriotą. Nawet ojczysta ziemia jest mym narzędziem w walce ze zdrajcami myślącymi jedynie o własnym interesie... i dopilnowałem, by w okolicy nie było nikogo postronnego. A że wyglądać mogło radykalnie... cóż, jakiś czas temu podobne osunięcie było na Filipinach. Uznałem, że to podpowiedź z niebios. Traktuję swoje obowiązki wobec ojczyzny poważnie, w tym także obowiązek przetrwania dla niej. A nowy właściciel Rozbrat nie jest, łagodnie mówiąc, łatwym przeciwnikiem. Teraz, cokolwiek tam knuł wśród upiorów czerwonych zdrajców, musiał co najmniej zmienić plany.”
“- Miło mi słyszeć, że zostali jeszcze prawdziwi patrioci w narodzie... mów dalej synu. Chwali Ci się, że nie miaszałeś niewinnych do starcia z heretykiem.”
“- Sądzę, że powiedziałem wystarczająco wiele. Nadchodzi chwila prawdy dla zdrajców i głupców. Tych pierwszych należy wygubić, tych drugich oświecić i przymusić do służby ojczyźnie - albo, jako zdrajców, również wygubić. Zdrajców i heretyków... i gości, którzy zapominają o swym statusie.
A ja chciałbym usłyszeć, czemu ogłoszono rozejm, i wezwano nas do stawiennictwa.”
“- Najpierw dokończmy spowiedź synu... w końcu po to usiadłeś do konfesjonału, nieprawdaż? Powiedz mi więc, co zamierzasz uczynić z Graalem... i co zrobisz z innymi Masterami?”
“- Od dziecka wychowywano mnie tak, bym myślał przede wszystkim o dobrze Ojczyzny. Dzisiejsze czasy wszechobecnej prywaty mierżą mnie. Gdy przed wojną tworzono Muzeum Narodowe czy urządzano Zamek Królewski, wielu zamożnych ludzi darowywało dzieła z rodzinnych kolekcji by tworzyć instytucje nowej Polski. Teraz, bydło myśli tylko o mamonie, jak by tu się nachapać, gdzie by coś tu wyrwać... tacy Braniccy, pierwsi do wpisywania na listę rodzinnych “pamiątek” rzeczy które Muzeum kupiło już po wojnie... i ostatni do udowodnienia, że spłacili długi wobec Banku Rolnego. Już chyba tylko cud może odmienić ducha narodu. I tego właśnie pragnę. Heretycy... nie muszą się niczego z mojej strony obawiać, chyba, że nierozsądnie będą upierać się w staniu pomiędzy mną, a dobrem ojczyzny. Nie daruję żadnej krzywdy, którą wyrządzą jej lub jej uczciwym obywatelom.”
W konfesjonale zaległa cisza.
Po chwili Witold dorzucił zwyczajową formułkę: “więcej grzechów nie pamiętam; za wszystkie serdecznie żałuję i proszę Boga Ojca o przebaczenie, a ciebie, Ojcze duchowny, o rozgrzeszenie”
Ojciec zakończył spowiedź zgodnie z tradycją, dodając jednak na końcu - “póki chodzi o heretyków, Twoje działania są miłe Panu. Nie wykraczaj jednak zbyt daleko...i chroń niewinnych.”
Ksiądz wstał wychodząc z konfesjonału.
“- A więc co potrzebujesz wiedzieć, Witoldzie? Tylko nie udawaj, że wszystkiego, nie lubię mleć językiem po próźnicy.” - promienny uśmiech Joachima wyraźnie sugerował, że nie ma ochoty bawić się w kotka i myszkę.
“- Ojcze, niepokoi mnie obecność maga, który ewidentnie zaprzedał duszę piekłu. Mam... swoje metody, z grubsza orientuję się, gdzie używa się magii, jednak istoty z piekła... czy Świętemu Officjum wiadomo coś więcej o tym heretyku? Witoldowi umknęła ironia tej wypowiedzi w ustach kogoś posługującego się magią krwi.”
“- Ależ synu, Święte Oficjum nie istnieje już od dawien dawna...” Witold odpowiedział spojrzeniem pełnym przekonania o własnej racji.”...ale owszem, pewne informacje z innej komórki Kościoła miałbym dla Ciebie... pod pewnym warunkiem. Twoje życzenie jest bardzo szlachetne... jednak za nim je wypowiesz, chciałbym abyś skonsultował jego treść ze mną, jako z człowiekiem któremu również zależy na losie ojczyzny - i kościoła. Czy mamy umowę, Witoldzie?”
“- Pro fide, lege et patriae!” wyrzucił z siebie Witold.Poczuł przez chwilkę nieco dziwne, trochę obce uczucie, jednak szybko minęło. Tymczasem ksiądz wyciągnał z zanadrza mapę... (której zawartość wszyscy chyba już dobrze kojarzą, ale pojawił się na niej dodatkowo pewien bliżej nie zidentyfikowany dom na Woli).
“- Aktualizacje będę Ci wysyłał MMSem” - uśmiechnął się ksiądz - “oczywiście, jeśli podasz mi swój numer...”.Witold wyjął z kieszeni przygotowaną za wczasu karteczkę z szeregiem cyfr. Nie czuł się w obowiązku powiadamiać Ojca Joachima, że numer należy do umieszczonego na dachu pewnego bloku przekaźnika. Ani że numer nie był wszystkim, co znajdowało się na kartce... ani, że nie był to w zasadzie papier. Strzeżonego pan Bóg strzeże, i nawet jeśli w Kościele mogą być ludzie pokroju księdza Skargi, mogą być i tacy, których teczki skrywały archiwa Wydziału Piątego.
Ksiądz przyjrzał się kartce w ręce Witolda, uśmiechnął się się i spisał numer nie biorąc jej do ręki.
“Za papier podziękuję” - stwierdził uśmiechając się promiennie - “powątpiewanie w pasterza nie przystoi owieczkom.” Witold najlepiej jak potrafił, ukrył rozczarowanie. “A czy... panna Potocka odpowiedziała już na wezwanie?” rzucił niewinnym tonem.
“Jeszcze nie - z tego co wiem w tej chwili kręci się po mieście, szukając byłego Servanta Czartoryskiego. Te gacie wiszące na Pałacu Kultury stanowiły dla niej widać wystarczającą podpowiedź co do przebiegu wydarzeń...”
Witold uśmiechnął się pod nosem. “Jeśli Ojciec wybaczy, obowiązki...” Witold zawiesił głos. Przyjmując ciszę za koniec rozmowy, ukłonił się i kichnął wychodząc - zaczynał miec już dość zapachu curry dochodzącego z zakrystii. Zaraz za progiem dołączył do niego Assasin, jednak brak było sygnałów ostrzegawczych - obserwowani nie byli. Witold, prowadząc w stronę Woli, zreferował przebieg spotkania. Assasin nieufnie kręcił głową, jednak jego oczy aż się zaświeciły na widok mapy. Witold tymczasem skręcił z Połczyńskiej w Dźwigową, i zaparkował samochód u wejścia do parku. Nad brzegiem stawu koziorożca siedziało kilku krótko ogolonych młodzieńców, których twarze przybrały nieobecny wyraz gdy się zbliżyli. Witold wysłuchał szeptanych słów, które skwitował krótką inkantacją, i po raz kolejny skaleczył się ostrym nożem. Assasin drgnął i odwrócił wzrok z dezaprobatą. Młodzieńcy rozdzielili się i ruszyli w głąb parku, wzdłuż brzegu stawu i wzdłuż pobliskiej ulicy. Witold rzucił krótko: “Potocka zapewne jest niedaleko... bo jesteśmy w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca w sposób specjalny dedykowanego Bolesławowi Chrobremu. Znajdź ją. Nie zabijaj.”

Natalia niespokojnie wyglądała zza gęstych zarośli ku ulicy. Żadnego maga nie przerazi widok kilku łysoli, ale od grupki która ją minęła chwilę temu wyczuwała coś ...nienaturalnego. Gotowa była też przysiąc, że byli świadomi jej obecności, chociaż nie powinni. Jednak grupa oddaliła się spokojnie ku parkowi, i skręciła ku brzegom stawu. Widać była przeczulona. Skupiła myśli na rzeczywistym celu swojej wizyty w tej okolicy - i wszystkie znaki które umiała czytać, wskazywały że miała rację. Porzucony sługa musiał być gdzieś niedaleko.

Serce podeszło jej pod gardo, gdy bezpośrednio za jej plecami z niebytu zmaterializował się servant. Jej prawa ręka błyskawicznie została wykręcona na plecy. Na szyi poczuła lodowate ostrze. Tej maestrii w ukrywaniu swej obecności nie sposób było z niczym pomylić.

Assasin.

Natalia przełknęła ślinę, gdy usłyszała ciche kroki, a w jej polu widzenia stanął blady, wysoki mężczyzna o lodowato zimnym spojrzeniu. Nie przeżyłby zresztą tego, gdyby spojrzenie Natalii miało moc Gorgony...

“Natalia Potocka, jak mniemam” - powiedział mężczyzna. Natalia nie wiedziała, czy oczekiwał jakiejś odpowiedzi, a jeśli tak, to jakiej. “Nie tylko trzeci, ale i pozostali opiekunowie Warszawy raczej się dziś nie spisali” - kontynuował. “Nikt nie jest nieomylny, ale Ojczyzna oczekuje gorętszego zaangażowania, wierniejszej służby. W mieście grasuje heretyk, który zaprzedał duszę diabłu.” Natalia patrzyła na mężczyznę szeroko otwartymi oczami. Blada karnacja, blizny po dziesiątkach magicznie zasklepionych ran nie zostawiały wiele wątpliwości... TAKIE słowa z ust kogoś, kto posługuje się magią krwi?! Przez głowę Natalii przemknęła paniczna myśl - “Mam do czynienia z szaleńcem... kompletnym wariatem...” Mężczyzna patrzył na nią badawczo. “W tych przeklętych czasach wszyscy mają prawdziwy patriotyzm za przejaw szaleństwa.” powiedział, jakby czytał jej w myślach. “Niczego nie proponuję, i o nic nie proszę prócz odrobiny refleksji. Choćby nad tym, komu można, a komu nie można ufać. A ten, którego szukasz... usłyszy cię, jeśli poszukasz trochę dalej - po drugiej stronie linii kolejowej, na skwerze przed stacją. To jego miejsce... ale radziłbym się pośpieszyć, nie muszę być jedynym który się tego domyślił.” Mężczyzna opuścił pole widzenia Natalii. Chwilę potem uścisk na jej dłoni zmalał, a lodowate ostrze na jej gardle zniknęło.

"What. The. Fuck. Was. That." Pomyślała Natalia, pocierając obolałą grdykę.

_________________
笑い男: 歌、酒、女の子                DRM: terror talibów kapitalizmu
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
3869750
RepliForce Płeć:Mężczyzna
Vongola Boss


Dołączył: 30 Sty 2009
Skąd: Z Pustyni
Status: offline

Grupy:
Omertà
PostWysłany: 23-12-2011, 20:58   

7 Maj, wieczór
Maciej siedział na dachu budynku. Patrzył się na miasto, które powoli przygotowywało się do snu.
- Saber - zawołał swego sługę
- Tak mistrzu? - wojownik pojawił się za jego plecami. Jego odzienie dumnie powiewało na wietrze.
- Chyba już cz...- przerwał chłopiec, po czym kontynuował - albo nie, jednak nic. Możesz się ukryć.
- Mistrzu, czy mogę o coś zapytać? - spytał dumnym głosem sługa
- Słucham cię, Szermierzu. - odparł chłopak beznamiętnie
- Minęło już dużo czasu. Straciłeś swój dom. Dlaczego nie walczysz. ?
Chłopiec uśmiechnął się pod nosem. Spojrzał w miasto, po czym odpowiedział
- Czekałem aż o to spytasz. Otóż czekam.
- Na boga, na co ? Nie dość już straciłeś?! - Krzyknął sługa
- Szermierzu, niektórym sługom udało się wyeliminować silniejszych servantów. Masz racje, nie było to zbyt mądre, ale przynajmniej nie ucierpiałem jeszcze ani ja ani ty. Inni mistrzowie bądź słudzy mogą być lekko wycieńczeni walkami. Wtedy jest najlepszy czas na atak
- Ależ mistrzu - sługa znów podniósł głos- tak nie godzi się wojownikowi, a już szczególnie mego pokroju!
- Wiem. Dlatego będę ci pomagać.
- Pomagać? - Odparł zdziwiony sługa- jak to?
- Zobaczysz, mistrzu miecza.
- Panie, mogę cię jeszcze o coś spytać?
- Pewnie, pytaj.- odparł młodzian.
- Sztylet który dzierżysz... Jest bardzo podobny do mego “Białego orła”. Dlaczego?
- Heh, to proste. On nie jest podobny. To ten sam miecz.
Na twarzy szermierza pojawiło się ogromne zdziwienie. Spojrzał na pochwę maleńkiego ostrza, po czym znów przemówił
- Jak to ten sam miecz?
- To proste- święte miecze nigdy nie rdzewieją. Z części oryginału powstał mój sztylet
Twój drugi miecz, mimo że jedynie magiczny, też nie zardzewiał, dlatego sztylet z jego esencji pozwolił ciebie przyzwać.
- Ale nadal nie rozumiem, jak chcesz mi pomóc w walce, mistrzu?
Chłopiec uśmiechnął się znów. Zamknął na chwile oczy, po czym rozpoczął wyjaśnianie
- Szermierzu, otóż, wiesz co jest silniejsze niż dwa miecze? - spytał beznamiętnie chłopiec
- Nie wiem, miecz dwuręczny? łuk? Topór? Tarcza?
- Nie, przyjacielu, odpowiedz jest prosta - Trzy miecze.
Na twarzy sługi znów pojawiło się zdziwienie.
- M-mistrzu, przecież to szaleństwo. A co jeśli trafimy na berserkera?
- Nie chodzi że będę ci pomagał bezpośrednio. Po prostu będziesz mógł skupić całą swoją uwagę na walce, ja sobie poradzę, jeśli coś mnie zaatakuje.
- Mistrzu... - powiedział niepewnie wojownik
- Możesz już powrócić do formy duchowej, mój sługo.
- Tak jest - odpowiedział po czym zniknął.

_________________
"Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
4841576
Tren Płeć:Kobieta
Lorelei


Dołączyła: 08 Lis 2009
Skąd: wiesz?
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 26-12-2011, 22:49   

Wieczór 7 maja
Dwójka chłopaków spojrzała na budynek. Wyglądał on wyjątkowo niezachęcająco - przejawiał jednocześnie oznaki zaniedbania, jak i zapuszczenia. I nie chodziło tu tylko o wygląd, ale również o magiczną ochronę. Ciężko było powiedzieć czy w ścianach znajduje się więcej materiałów budowlanych czy kręgów ochronnych. W środku bazy ktoś mógłby zdetonować potężną bombę, a sąsiedzi zapewne nawet by nie zauważyli. Widać było, że właścicielka domu poświęciła wiele uwagi temu, by nikt nie stworzył sobie dodatkowych wejść do domu.
Gdy wzięło się pod uwagę te nakłady pracy jakie włożono we wzmocnienie budynku, doprawdy niewyjaśnione pozostawało czemu główne wejście było praktycznie niebronione. Owszem, drzwi również zostały wzmocnione, podobnie jak ściany i okna, ale zamek okazał się być kompletnie inną bajką.
- Gotowe - odparł z dumą chłopak. - Niech mnie, Stefan miał rację. Ten zamek to totalne izi-modo! Ta czarownica nie ma zielonego pojęcia o nowoczesnych zabezpieczeniach - stwierdził z drwiną.
- Mimo to powinniśmy uważać - ostrzegł go stojący za nim blondyn trzymający w rękach sztucer.
- Nie bój żaby. Wiedźmy nie ma w domu - odparł spokojnie jego Master.
Mimo wyjaśnień Servanta, chłopak wciąż nie do końca rozumiał koncept całej wojny o Graala. Nie mniej nastąpiła pewna zbieżność interesów. Kilku kolegów chłopaka zostało pogonionych przez wiedźmę - wredną, rudowłosą babę, wynajmującą ten budynek, a on postanowił wymierzyć dziejową sprawiedliwość. Na dodatek jego nowy towarzysz odkrył, że budynek istotnie należy do osoby specjalizującej się w magi, która zapewne również walczyła o Graala. Obaj postanowili więc zakraść się do budynku i albo zdemolować jego wnętrze, albo zaczaić się w nim i zaatakować z zaskoczenia magiczkę.
- Nie chcę nic mówić, ale słyszałem, że wiedźmy są bardzo wredne - wyjaśnił swój niepokój Servant, gdy obaj zaglądali przez drzwi. Powitał ich długi i nie wiedzieć czemu niepokojący korytarz.
- Prawie jak w Silent Hillu - gwizdnął nastolatek. Porównanie było cokolwiek nie na miejscu, gdyż korytarz był zadbany, ale ciemność panująca w budynku skutecznie działała na wyobraźnię. - Dobra, nie ma co czekać aż wiedźma wróci. Włazimy! - zarządził szeptem. Dwójka chłopaków ostrożnie weszła do środka.
- Powinienem iść przodem - stwierdził nagle Archer. - Może się okazać, ze gdzieś tutaj są pułap... - nie dokończył ostatniego zdania, gdyż drzwi zamknęły się za nim raptownie pogrążając ich w ciemności. Młodociany master natychmiast wyjął z kieszeni swoją komórkę i włączył znajdującą się w niej latarkę. Korytarz rozjaśnił się częściowo ukazując niespodziewaną zmianę. Na wcześniej pustych ścianach świeciły teraz słabo kręgi. Kilkadziesiąt identycznych kręgów różnych rozmiarów pokrywało przestrzeń po obu ich stronach.
Natomiast na podłodze naprzeciwko nich siedział nieduży ognisty poring. Servant odruchowo podniósł sztucer, ale nim wystrzelił sytuacja zaczęła rozwijać się w nieprzewidziany sposób. Z otaczających ich ścian zaczęły wyskakiwać setki identycznych istot. Korytarz zaczął się zapełniać gwałtownie i dosłownie w ciągu sekund stworzenia sięgnęły im kolan. Chłopak krzyknął z bólu. Stworzenia emitowały z siebie wysoką temperaturę. Dotykanie ich przypominało wkładanie ręki do ukropu. W dodatku wylatująca ze ścian fala wcale się nie zmniejszała.
- Zrób coś z nimi - jękną chłopak.
Servant niewiele myśląc wystrzelił w stronę skłębionej masy poringów, ale pociski przeleciały spokojnie przez ich ciała nie czyniąc stworzeniom większej krzywdy, po czym zatrzymały się przy ścianach zatrzymane przez ochronne zaklęcia. Tymczasem poringi sięgnęły im pasa. Sytuacja wydawałaby się totalnie surrealna gdyby nie to, że powodowany przez stworzenia ból był jak najbardziej prawdziwy. Nieznośne gorąco utrudniało dwójce chłopaków myślenie i sprawiało, że z trudem łapali oddech.
Czy to miał być koniec?
Mieli zginąć przygnieceni przez te dziwaczne kuliste stworki?
Mamusiu, za co?!
Wszechobecna panika zalała niedoświadczonego Mastera. Słyszał, że wiedźmy są wredne i dziwne, ale spektakl, w który został wciągnięty przekroczył jego wyobrażenia. Archer w desperacji uaktywnił swój Noble Phantasm, ale strzały między oczy poringa był równie skuteczny co strzał w jakąkolwiek inną jego część. Stworzenia wciąż wskakiwały do korytarza sięgając klatki piersiowej. Oboje mieli coraz większy problem z poruszaniem się i oddychaniem. Właściwie na tym etapie Master nie miał już siły jakkolwiek protestować, a jedynie stał nieruchomo czekając rozpaczliwie na koniec. Archer próbował jeszcze strzelać w poringi, ale i on musiał się poddać przytłoczony przewagą liczebną.

Świat zakryła kolejna fala pomarańczowych poringów, a świadomość obu panów rozpłynęła się w ciemności.

Chłopak odzyskał świadomość. Pierwszym co zarejestrował był fakt, że nie znajdował się w korytarzu. Znajdował się... gdzieś. Jego mózg wciąż niezbyt dobrze pracował, ale nastolatek mimowolnie zdał sobie sprawę z uczucia komfortu. Wisiał w miłej, ciepłej i wygodnej ciemności. Nie leżał na posadzce, ani nie dokuczały mu oparzenia wywołane przez te dziwne stwory...
Właściwie czy nie były one tylko surrealistycznym snem?
Zapewne dopiero co obudził się z tego koszmaru.
Więc dlaczego nie miałby spać dalej?
Chłopak pozwolił swojej świadomości ponownie odpłynąć. Nie zdawał sobie sprawy, że ledwie metr od niego jego Servant właśnie dokonywał swojego żywota patrząc z nienawiścią na wyryty za szybą kpiący napis "Za złodziejstwo i włamania trafia się do specjalnego kręgu piekła. Witajcie w nim!"
Archer odpadł z gry, przeklinając fatalne poczucie humoru wiedźmy.

_________________
"People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Daerian Płeć:Mężczyzna
Wędrowiec Astralny


Dołączył: 25 Lut 2004
Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa)
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 11-01-2012, 21:15   

7 maja, ranek
Shirou był zrozpaczony. Za jakie grzechy spotkało go to wszystko? Jego własnych, jak i grzechów dziesięciu jego poprzednich wcieleń i dziesięciu pokoleń jego rodziny wstecz byłoby za mało na to wszystko. Pozostawało mu jedynie patrzeć na dantejskie sceny, jakie rozgrywały się przed jego oczami i starać się udzielać jak najbardziej wymijających odpowiedzi wszystkim trzem stojącym obok niego demonom, z których dwa bardzo intensywnie atakowały werbalnie ostatniego.
Innymi słowy, Illya właśnie przekonywała Rin i Sakurę, że obranie jej żywcem ze skóry nie jest karą, na którą zasłużyła.
Shirou wymknął się do kuchni, przyjmując strategię ucieczki z pola bitwy. Jego ostanie pocieszenie, brak Illyiasviel w okolicy Wojny właśnie zginęło bezpowrotnie, a on sam pragnął już tylko aby to wszystko się skończyło.
***

Potocka zbliżyła się powoli do szkoły. Jeśli Mistrz Assasina miał rację, były Servant Czartoryskiego powinien się tu znajdować... ale czemu ten człowiek jej pomagał? Sprzeczne myśli kłębiły jej się w głowie. Czy to mogła być pułapka? Ale jeśli tak, to po co - przecież miał ją w ręku przed chwilą i mógł zrobić z nią co tylko chciał...
Skierowała się na dach szkoły. Czuła na sobie wzrok obserwatora i wiedziała, że jest sprawdzana... ale bezpański Servant także nie miał innego wyjścia, ani czasu aby szukać innego Mistrza nawet jeśli mu nie odpowiadała. Nie żeby po Czartoryskim ktokolwiek nie był miłą odmianą – pomyślała.
Kontrakt został wkrótce zawarty.

7 maja, popołudnie
Berserker został zauważony – stwierdzenie padło z miejsca, w którym przed chwilą jeszcze nikogo nie było. Cienie w kościele skrywały mówiącego.
Doskonale – ojciec Joachim nie wydawał się w najmniejszym stopniu zaskoczony – melduj.
Zmaterializował się w środku średniowiecznego festynu na starówce – na razie nie wywołał kłopotów, ale w każdej chwili może zacząć zabijać.
Powiadomienia do Mistrzów na których mam namiary wysłane – uśmiechnął się Joachim, naciskając kilka przycisków w telefonie – pozostali muszą się zadowolić flarą magiczną. Dajcie mistyczny znak „Cel tutaj”, doświadczeni magowie powinni to zauważyć.
Oby tylko pamiętali, aby jakoś ukryć walkę – westchnął cicho.
***

Master Archera został wyeliminowany – słowa mistrza wywołały głębokie zadowolenie w Andrzeju. Miał biedak pecha, stracił przytomność w wypadku samochodowym... – kontynuował mistrz - a w szpitalu znaleźli go moi ludzie i zaaplikowali mu odpowiedni dodatek do kroplówki. Wszyscy wierzą, że to atak serca, śledztwo wyciszyliśmy bez problemów. A jego biedny Servant nie miał za bardzo czasu by zdążyć do Warszawy. Musimy się znowu spotkać, przydadzą Ci się kolejne Reiju...
***

(Uwaga: Scena zawiera spoilery do Fate/Stay Night, dlatego została zamaskowana. Dla osób nie chcących się zaspoilerować: z domu Magusa Repliego zostały jedynie fundamenty. Wyglądające jakby w ciągu jednej chwili postarzały się o jakieś 100 lat...)
Dom młodego maga na Woli nie wyglądał jakoś szczególnie imponująco, ale wyraźnie miał podstawowe zabezpieczenia. Nie zniechęcało to jednak Sakury – bazowe zabezpieczenia niedoświadczonego maga dawno przestały stanowić dla niej przeszkodę. Magiczne zaklęcia trzymały z daleka zwykłych ludzi, a dom był opuszczony... wyczuwała to. Co za rozczarowanie – nie było Mastera, którego mogłaby wyeliminować. Pozostawało więc utrudnić mu trochę życie i sprowokować do reakcji. Uniosła w górę rękę i
Spoiler: pokaż / ukryj
wypowiedziała słowa ”Kirsche Drang Gral!”. Czarna energia popłynęła z jej dłoni, wznosząc się w górę, po czym niczym gęsta maź spływając na dom Repliego. W całkowitej ciszy słychać było tylko lekki bulgot... a potem pokryte mazią wzgórze zaczęło powoli się obniżać. Kilkanaście sekund później czarna substancja zaczęła znikać, ale w miejscu domu młodego Magusa ziała dziura w ziemi, wyglądająca jakby ktoś dokopał się do starych fundamentów.

Sakura odwróciła się, odchodząc powoli. Może Magus zdąży jeszcze ją doścignąć?
7 maja, wieczór

Myślę, że musimy być bardziej neutralni w tej wojnie – powiedział ojciec Joachim, wskazując na ekran telewizora, na którym pokazywany był na żywo reportaż z miejsca w którym znajdował się do nie dawna Dworzec Zachodni. Głoś był wyłączony.
Innymi słowy, Waszym zadaniem jest znaleźć i powiadomić o miejscu przebywania tego <cenzura>, który to zrobił. Rodzaj użytej magii wskazuje na tego domorosłego demonologa znanego z walki z Berserkerem. A gdy, powtarzam – gdy, a nie jeśli - Wam się uda – najlepiej eliminacja. Magowie są zbyt pewni siebie, gdy tylko dostają Servanta... bo myślą, że tylko inni Servanci mogą im zagrozić. Wykorzystajcie to. Odmaszerować.
Pięćdziesięciu Egzekutorów obecnych na odprawie fizycznie lub na odległość przez odbiorniki natychmiast przystąpiło do realizacji zadania. Niewielu ludzi spoza Kościoła i wcale nie tak wielu więcej z niego samego wiedziało, że to z Polski wywodzą się dwie elitarne drużyny Egzekutorów wyspecjalizowane w wspieraniu samej Burial Agency w polowaniu na najpotężniejszych Dead Apostle Ancestors... a jeszcze mniej wiedziało, że drużyny Lanca i Korona Cierniowa miały za zadanie obserwować przebieg Wojny.
***

Shirou obserwował ekran telewizora, zaciskając pięść tak silnie, że aż zbielały mu kłykcie. Pozostali domownicy patrzyli na ekran spokojniej, ale i w ich oczach widać było wyrok.

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3291361
Tabris Płeć:Mężczyzna
Snowflake


Dołączył: 19 Lut 2011
Status: offline
PostWysłany: 14-01-2012, 23:33   

6-maja

— Dlatego trzeba właśnie powołać specjalną komisje, która by to wszystko zbadała! — grzmiał w radiu Antoni Macierewicz - Z Al-Qaeda nie ma żartów.
— Pan poseł przesadza. — wtrącił się nowy rozmówca, członek Platformy Obywatelskiej Ryszard Kalisz. — Nie ma najmniejszych dowodów na to, że za atakiem na siedzibę przy Rozbrat odpowiedzialna jest ta grupa terrorystyczna. Co więcej...

— Co za brednie! — Roch wyłączył radio. — Ci ludzie nic nie rozumieją, a chrzanią jak potrzaskani. — westchnął do siedzącego obok niego w samochodzie Assasina. Mały człowieczek tylko skinął głowa, mało go zdaje się teraz obchodziły uwagi Rocha. Nowak zatrzymał się na światłach, Assasin wykorzystał ten moment na spuszczenie szyby i wystawienie głowy przez okno.
— Co go tak zaciekawiło? — Roch przyjrzał się uważnie temu na co spoglądał jego sługa. Nieopodal po drugiej stronie ulicy trwale roboty drogowe. — Serio zrywanie asfaltu jest dla ciebie takie fascynujące?
— Tak! - Assasin był wyraźnie podekscytowany. — Za moich czasów tego nie było.
Chyba, że tak. — Roch bardzo dzielnie ruszył swoim dziesięcioletnim Fordem Focusem na zielonym. Lubił duże, bezpiecznie samochody. W takich to zawsze jest co się gnieść gdy dochodzi do wypadku.


6-maja, godz 16:17.

Zakład stolarski Osika.

Roch zaparkował samochód na parkingu za zakładem. Było na nim jeszcze dość sporo wolnego miejsca, przez co Roch doszedł do wniosku, że nie za dużo ludzi musi tutaj pracować.
— Poczekaj na mnie w samochodzie. — rzekł do Assasina, po czym nie czekając na jego odpowiedź wysiadł z samochodu. Na dworze było ciepło przez co Roch musiał rozpiąć swoją kurtkę. Rozejrzał się uważnie, przy rampie trwał mały rozładunek. Dwójka mężczyzn w ubraniach roboczych wyciągała jakieś duże paczki z Poloneza Trucka. Nowak postanowił podejść do nich.
— Dobrze ludzie. — zaczął grzecznie. Mężczyźni obaj dobrze po trzydziestce na dźwięk jego głosu przerwali prace.
— Zdzisiu, on chyba mówi o nas.
— Najwidoczniej. — odezwał się drugi.
— Szukam Mariana Riv Van Della.
— A Mańka! - odpowiedział mężczyzna nazywany Zdzisiem. — Wie pan co, jest już piąta, więc on na pewno ma teraz przerwę. Znajdzie go pan na stołówce, to tuz niedaleko zakładu. Pójdzie pan...


Trzy minuty później.

Stołówkę nietrudno było znaleźć, budynek w którym się znajdowała był obskurny.
— Na pewno to nie jest przytulne miejsce. — pomyślał po czym nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Od razu musiał zatkać nos, bo w pomieszczeniu jego nozdrza zaatakował zapach smażonej kapusty, a Roch tego zapachu strasznie nie cierpiał. Minęło kilka sekund nim Roch doszedł do siebie.
W stołówce oprócz niego były jeszcze trzy osoby. Młoda dziewczyna krzątająca się za ladą, jakiś dziadek oparty o ścianę, trzymający w dłoniach dwa kompoty i siwy mężczyzna, dla którego właśnie Roch tutaj przyjechał. Były SBek Marian Riv Van Dell siedział sobie przy stoliku zajadając się mielonym z ziemniakami. Roch od razu ruszył w jego kierunku.
— Pan Marian? — Roch musiał odczekać chwile, aż mężczyzna przełknie kotleta.
— A kto pyta?
— Roch Nowak.
Siwy mężczyzna odsunął od siebie talerz i spojrzał uważnie Rochowi w oczy. Był stary, twarz miał zniszczoną - pewnie alkoholizmem pomyślał Nowak. Na policzkach Mariana dostrzegł drobne blizny.
— Słyszałem o tobie, ty jesteś... Jesteś od Wojtka Pękalskiego?
— Tak, dobrze jest pan poinformowany.
— Hehe! Taki już mój zawód. — SBek uśmiechnął się paskudnie demonstrując przy tym zepsute żółte zęby.
— Co cię do mnie sprowadza? — odezwał się po chwili.
Roch sięgnął pod katanę i wyjął dużą, niebieską reklamówkę. Położył ją na stole przed Marianem.
— Czy to?
— Sam zobacz. — Roch strzepnął z rękawa dużą muchę, która właśnie się do niego przyczepiła.
SBek drżącymi dłoni wyjął zawartość reklamówki i z miejsca dostał ciary.
— O mój Boże! — To „mój Boże” mocno zdziwiło Nowaka, ale nie dał tego po sobie poznać. — Toć to złamany kij Pękalskiego!
— Tak to jego złamany kij, który na powrót musi zostać sklejony.
— Czyżby już nadszedł czas? — Widząc, że Roch kiwa głową Marian dodał pośpiesznie. — Zajmę się tym.


Godzinę później na parkingu zakładu Osika.

Wręczenie kija baseballowego było bardzo szybkie, ale za to uroczyste. Roch musiał go tylko odebrać z dłoni klęczącego przed przed nim byłego SBeka.
— Co prawda udało mi się go posklejać, ale pamiętaj... Możesz go dopiero zacząć używać nie wcześniej niż po upływie ośmiu godzin. Nie wcześniej.
— Zapamiętam mistrzu, a teraz... — Roch sięgnął do portfela. — Należy ci się coś za to.
— Nie trzeba, nic mi nie jesteś winien.
— Dlaczego? — Roch był wyraźnie zaskoczony, wszystkiego mógł się po Riv Van Dellu spodziewać, ale na pewno nie tego. — Nie rozumiem, nie chcesz pieniędzy?
— Widzisz... — i nagle oczy Mariana zapłonęły gniewem. — Te prawicowe oszołomy zabrały mi emeryturę! Słyszysz mnie? Zabrali temu, który dla tego kraju się tyle narażał i go broni! Muszą za to zapłacić, rozumiesz?
— Tak rozumiem, bywaj więc. — Roch wsiadł do samochodu zadowolony z siebie, że z tego całego wypadu udało mu się chociaż zaoszczędzić dwadzieścia złotych.

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Tren Płeć:Kobieta
Lorelei


Dołączyła: 08 Lis 2009
Skąd: wiesz?
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 22-01-2012, 19:37   

7 maja
Bazylia wracając z kościoła miała dość czasu by rozważyć strategię po drodze informując pobieżnie swojego Servanta o spotkaniu. Postanowiła oszczędzić mu detali jeśli chodzi o wymianę ciętych uwag z nadzorcą wojny i zamiast tego skupiła się na informacjach jakie otrzymała.
- Berserker – wymamrotał Saber. – Jeśli chcesz zdobyć nagrodę to teraz byłaby dobra pora na poszukiwania.
Bazylia nie odpowiedziała. W myślach układała strategię. Servant widząc zamyślenie dziewczyny wzruszył ramionami. W międzyczasie dotarli do mieszkania. Egzorcystka mimo głębokiego zamyślenia bezbłędnie wprowadziła magiczną komendę dezaktywującą pułapkę. Saber mimowolnie zastanowił się ile razy musiała ona do tej pory wykonywać tę sekwencję, by nabrać takiej wprawy.
Zapewne używała ją równie często jak rzucała kule ognia…

Bazylia wciąż rozkojarzona dotarła do pokoju skąd wzięła piżamę.
- Idę spać – oznajmiła odwracając się w stronę Saber. – Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale sugeruję byś się zdematerializował. Zużyłeś dzisiaj sporo mocy i chciałabym, żebyśmy szybko nadrobili ten brak. Jak chcesz możesz pooglądać telewizję, dopóki będzie ściszony nie powinien mi przeszkadzać. Kwestię dalszych planów omówimy po śniadaniu.
Wydawszy polecenia kobieta powlokła się do łazienki, niewiele później wróciła i niemal natychmiast usnęła.
W ciszy rozbrzmiewał przytłumiony głos dochodzący z włączonego telewizora.

Poranek przebiegał spokojnie. Oczekujący kulinarnych nowości Saber tym razem został poczęstowany świeżą sałatką z fetą, tuńczykiem i pomidorami. Bazylia lubiła robić sałatki. Była to jedna z pozostałości jej prób ”poprawy stylu życia”, której poddała się w chwili słabości. Jej plan ostatecznie upadł… z wielu przyczyn, które wymagałyby szczegółowego opisu dwóch pracowitych miesięcy i wspomnienia osoby, o której w tym momencie Bazylia bardzo nie chciała sobie przypominać. Ale mimowolnie przypomniała sobie i teraz patrząc na resztę sałatki na swoim talerzu zastanawiała się co ta osoba chciała osiągnąć. Nie wiedzieć czemu nieodmiennie konkluzja sprowadzała się do: ”Chciała mnie zdenerwować.”
- Skończyłaś? – spytał Saber. Bazylia ocknęła się, chyba od paru minut wpatrywała się w talerz, gdyż w międzyczasie Servant rozprawił się z resztą sałatki. Wciąż nieco roztargniona chwyciła widelec i szybko dokończyła.
- Dobrze, możemy przejść do planu dnia – stwierdziła wstając i wyciągając spod ściany tablicę szkolną na kółkach. – Najpierw uporządkujmy dane – oznajmiła rysując i pisząc coś kredą. Po chwili odsunęła się i używając długiego, dwuzębnego widelca do mięsa jako wskaźnika zaczęła objaśniać.
- Zacznijmy od końca – zdecydowała wskazując ponuro widelcem na narysowany w dolnym rogu tablicy rysunek kościoła i czegoś co najwyraźniej miało być karykaturą księdza Joachima. – Wizyta u nadzorcy okazała się całkiem pomocna z dwóch względów. Po pierwsze dowiedzieliśmy się o Berserkerze – w tym miejscu widelec przesunął się wzdłuż strzałki prowadzącej od kościoła w stronę kiepsko narysowanej zbroi. – Pozbawiony Mastera Servant szlaja się po mieście i atakuje innych graczy. Wyznaczono za niego nagrodę – tu widelec poklepał rysunek wzoru jaki widniał na ręce egzorcystki. – Jednakże im dłużej nad tym myślę tym bardziej dochodzę do wniosku, że to ślepa uliczka – przyznała. – Fakt, że Berserker nie zginął na miejscu oraz wyznaczenie za niego nagrody dobitnie wskazują na to, że jest to nieprzeciętny wróg i zapewne stanowi potencjalne zagrożenie. By pokonać go musielibyśmy użyć zapewne wszelkich możliwych środków, a to nienajlepszy pomysł. Głównie dlatego, że na tym etapie wieść o nim już się rozeszła. Familiary przeczesują okolicę szukając go i najprawdopodobniej Berserker zostanie jeszcze dzisiaj wykończony wspólnym wysiłkiem ludu – tu Bazylia podniosła widelec na kolejną strzałkę prowadzącą do zbroi, na której końcu znajdowała się masa schematycznych ludzików. – Ale im dłużej nad tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że tłum Masterów to ostatnia rzecz jakiej nam potrzeba, bo wybacz Saber, ale jesteś… oczywisty – przyznała. – Na tym etapie przyjęłam, że każdy bez problemu rozpozna twoją tożsamość. Ba, po wczorajszej walce pewnie parę osób już się domyśliło.
Mężczyzna wzruszył ramionami dając do zrozumienia, że nie przeszkadza mu to.
- Ważniejsze od twojej tożsamości. Z punktu widzenia strategicznego, oczywiście. Jest jednak twój Noble Phantasm. Jeśli Berserker naprawdę jest tak silny jak podejrzewam to może okazać się konieczne, byś skorzystał z jego mocy. A wtedy stracimy nasz ostatni atut. Dlatego też nie wyruszymy na Berserkera – podsumowała kobieta, skreślając kredą rysunek zbroi. - Zamiast tego skupimy się na drugim zysku wczorajszej nocy – widelec powędrował z powrotem do rysunku kościoła, ale tym razem poszedł za inną strzałką i zatrzymał się czymś co miało być zapewne kartką papieru – Mapy. Jeśli mam być szczera uważam ją za o wiele ciekawszy prezent. Dzięki niemu znamy pozycję naszych wrogów. A ja wolę pracować na nieruchomych celach. Przy okazji warto wspomnieć, że mapa zawiera również lokalizację naszej bazy, a ta mnisia zakała – tu ostrza widelca niemal wbiły się w tablicę w miejscu, gdzie narysowany był ojciec Joachim – najpewniej rozdaje te mapy losowo innym osobom. W związku z tym możemy przyjąć, że w najbliższym czasie ktoś spróbuje nas zaatakować. Myślę więc, że im szybciej przystąpimy do eliminacji wrogich jednostek tym lepiej.
Saber kiwnął głową.
- Do czego zmierzasz? – spytał. Fakt, że Bazylia zadała sobie trud, by tak dokładnie opisać sytuację świadczył o tym, że najwyraźniej zamierzała powziąć jakiś plan i uznała za istotne wyjaśnić przyczyny stojące za tą decyzją.
Bazylia westchnęła.
- Jak wspomniałam napady na bazę bardziej mi odpowiadają. Jednocześnie są jednak trudniejsze, gdyż wrogowie mogą mieć przygotowane jakieś wredne pułapki. Sama zastawiłam parę. Nie mniej możemy natrafić na trudności. Dlatego też postanowiłam zdecydować się na desperacki krok.
- Desperacki? – rycerz wychylił się na krześle.
- Bardzo – przyznała Bazylia, po czym wyjaśniła o co chodzi. – Czy jesteś ze mną Saber?

* * *
Dochodziła trzynasta. Bazylia przełknęła ślinę i spojrzała z lekką zazdrością olbrzymi dwór. Był to budynek starego typu, ale wciąż świetnie utrzymany i z wprowadzonymi nowoczesnymi ulepszeniami. Jej baza wyglądała przy tym jak ruina. Egzorcystka szybko jednak się pozbierała. Nie mogła pozwolić, by takie drobnostki przeszkodziły jej we wprowadzeniu w życie planu.
To pomyślawszy wcisnęła guzik domofonu.
Nastała chwila nerwowej ciszy, gdy nagle głośnik zaskrzypiał.
- Kto mówi? – spytał niewyraźnie jakiś głos.
- Tu Bazylia, chciałam się spytać czy zastałam Kasandrę Dzierżankiewicz – kobieta potulnie wyjaśniła.
- W jakiej sprawie? – tym razem głos zabrzmiał wyraźniej i egzorcystka upewniła się, że rzeczywiście rozmawia z poznaną wczoraj magiczką.
- Chciałam przedyskutować pewną sprawę, o ile to nie problem – wyjaśniła. Jej ton dawał jasno do zrozumienia, że chodzi o coś związanego z Wojną o Graala i nie jest to dyskusja którą należy prowadzić na ulicy. Bazylia podejrzewała, że gdzieś ukryta jest kamera przez którą są obserwowani. Ta na murze niemal na pewno była atrapą. Tak czy tak, Bazylia i towarzyszący jej Saber starali się wyglądać tak niegroźnie jak to tylko możliwe. Egzorcystka miała na sobie długą, jasnozieloną bluzkę i czarne spodnie z zielonym paskiem. Saber miał swój wczoraj złożony współczesny strój, ale tym razem obrazka dopełniały dwie duże foliowe torby jakie trzymał w ręce. Ich czerwonawa zawartość sprawiała jednak, że rycerz wyglądał cokolwiek podejrzanie, zwłaszcza że na twarzy miał zadowolony uśmiech, który mógł bardzo łatwo zostać źle zinterpretowany.
Osoba po drugiej stronie domofonu na moment zamilkła. Po chwili rozległo się mamrotanie jak gdyby ktoś rozmawiały przy zakrytym głośniku. Następnie rozległ się trzask otwieranej bramy.
- Dziękuję – mruknęła Bazylia i powoli ruszyła w stronę dworu, Saber raźno ruszył za nią bacznie przyglądając się otoczeniu. Rycerz wyraźnie nie czuł się za pewnie na terytorium wroga. Oboje nie zdążyli nawet dojść do drzwi, gdy otworzyły się one raptownie ujawniając Rin i Ridera. Magiczka stała sztywno, oparta o framugę. Jej Servant stał tuż obok również uważnie lustrując przybyłych. Egzorcystka uśmiechnęła się cierpko, miło wiedzieć, że gospodarze również czują się niepewnie.
- Miło mi znowu cię widzieć Kasandro – powiedziała na głos Bazylia podnosząc rękę w przyjacielskim geście. Rin spojrzała wrogo.
- Po co przyszliście? – spytała ostro.
- Tak jak mówiłam przyszłam porozmawiać – jeszcze raz wyjaśniła Bazylia. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w niczym – tu jej głos zawisł lekko, jak gdyby w zastanowieniu – w czymkolwiek przeszkadzać bym mogła.
Rin skrzywiła się na tę uwagę i nieznacznie odwróciła głowę. Nie mniej Bazylia osiągnęła sukces i atmosfera rozluźniła się nieznacznie.
- Moja wizyta ma cel całkowicie pokojowy – kontynuowała egzorcystka. – Przyszłam tutaj wierząc, iż będziesz w stanie to zrozumieć i uszanować.
- Na przyszłość nie powinnaś tak bardzo ufać swojej intuicji – burknęła Rin. – Wiara w ludzi, których znasz krócej niż dzień może cię kiedyś zabić.
- Zamierzasz mi to koniecznie zaprezentować czy może jednak zaprosisz mnie do środka? – spytała lekko zniecierpliwiona Bazylia. Gdyby magiczka chciała rozlewu krwi już teraz na podjeździe toczyłaby się walka na śmierć i życie między Servantami. W tym kontekście Kasandra wytykająca błędy swojej przeciwniczce brzmiała raczej jak gospodarz, który nie może się powstrzymać od długiej powitalnej rozmowy.
Rin rzuciła Bazylii złe spojrzenie, ale egzorcystka kontynuowała.
- Nie to, żebym nie doceniała porządnego pouczenia, ale stojąc tutaj stanowimy łatwy cel i można nas podsłuchać. Poza tym jeśli będziemy zwlekać jeszcze chwilę to nic nie pozostanie z powitalnego prezentu jaki przyniosłam – to stwierdziwszy spojrzała ostro na rycerza, który zamarł złapany na akcie przeżuwania. - Na litość, Saber! Zeżarłeś już całą jedną torbę! Chcesz dostać rozstroju żołądka?!
Rycerz przełknął cokolwiek miał w buzi i odkaszlnął.
- Prawdziwy wojownik nie polegnie po byle kilogramie truskawek – stwierdził. Bazylia powstrzymała chęć ukrycia twarzy w dłoniach. Zamiast tego odwróciła się w stronę Rin i Ridera.
- Zabierzcie mu je, zanim zeżre wszystko – poprosiła.

Ostatecznie Rin niechętnie wpuściła Bazylię i jej Servanta do budynku. Egzorcystka od razu zauważyła, że dwór ma więcej mieszkańców – w przedpokoju stała podejrzanie duża liczba butów, a na wieszaku stacjonował zdecydowanie męski, niebieski płaszcz, który wyglądał na zbyt zużyty, by należeć do Ridera. Bazylia mimowolnie przypomniała sobie byłą właścicielkę Berserkera, którą Kasandra wczoraj zgarnęła. Pewna para butów zdawała się należeć do niej, ale nawet jeśli dziewczynka znajdowała się w budynku to nie ujawniła się. Bazylia uznała, że nie warto pytać. Masterzy, którzy odpadli z wojny nie interesowali jej.
Rin zaprowadziła egzorcystkę do salonu, gdzie kobiety usiadły przy stole naprzeciwko siebie. Bazylia rozejrzała się z zainteresowaniem. Pokój był gustownie, acz nieco staromodnie urządzony. Jedynym elementem nowoczesności zdawał się być plazmowy telewizor z podłączonym do niej Blu-rayem i DVD. Fachowe oko kobiety zarejestrowało zatuszowane oznaki spalenizny na ścianie, jak gdyby ktoś zaatakował bogu ducha winny sprzęt potężną kulą ognia.
Po chwili na stole wylądowała olbrzymia taca pełna dojrzałych i świeżo umytych truskawek. Bazylia odchrząknęła.
- W dowód moich szczerych intencji – najlepsze polskie truskawki! Nie jakieś półprodukty z Hiszpanii, które trzeba jeść z cukrem i którym brakuje aromatu! - oznajmiła z emfazą.
Egzorcystka promieniowała dumą, jak gdyby truskawki były skarbem na miarę dziedzictwa narodowego. Bazylia przez chwilę zdawała się walczyć ze sobą, ale nie wytrzymała, porwała jedną z talerza i zjadła. Po przełknięciu kiwnęła głową.
- Tak, porządne owoce godne stołu królów. Słodkie jak najlepszy deser, a znacznie mniej tuczące.
Rin odchrząknęła.
- Chyba nie przyszłaś tu reklamować owoców? – spytała ironicznie.
- Ah, nie skądże – kobieta zaprzeczyła machając ręką. – Przyszłam tutaj, by zaproponować sojusz.
Kasandra podniosła brew. Opierający się o ścianę Saber mimowolnie się uśmiechnął. Desperackie środki, doprawdy. Siedzący po drugiej stronie pokoju Rider spokojnie lustrował sytuację.
- Czyli chcesz powiedzieć, że po wczorajsze walce uzyskałaś o mnie tak wspaniałą opinię, że dzisiaj niewiele myśląc wyruszyłaś tutaj, by błagać mnie o sojusz? – parsknęła Rin.
Bazylia westchnęła.
- Nie do końca. Po prostu po naszym wczorajszym spotkaniu uzyskałam coś co sprawiło, że zostałam zmuszona do rewizji mojej strategii – wyjaśniła. – A mówiąc dokładniej mapę. Mapę z zaznaczonymi na niej siedzibami niektórych Masterów.
- Zaraz. Mapę? I skąd masz pewność, że zaznaczone lokacje są poprawne? – przerwała jej Rin.
Egzorcystka przekrzywiła głowę.
- Mapę dostałam z wyjątkowo mało zaufanego źródła, ale lokacje zdają się być poprawne. Moja baza jest na niej zaznaczony. Twoja posiadłość też znajduje się na niej i fakt, że tu trafiłam zdaje się potwierdzać, iż można na niej do pewnego stopnia polegać. Zresztą nie mam zamiaru ślepo z niej korzystać. Takie operacje zwykle poprzedza się wysłaniem zwiadu w postaci chowańców.
- Takie operacje? – powtórzyła pytająco.
- Mam na myśli atak na bazę wroga oczywiście – Bazylia kontynuowała z uśmiechem. – Nie chce mi się biegać losowo po mieście czekając aż wpadnę na jakiegoś Servanta. Wolę starannie przygotowany plan ataku na budynek. Oznacza to jednak walkę na terytorium wroga, co jest znaczącą wadą całego planu. Jednakże wadę tę można wyeliminować w prosty sposób: przewagą liczebną. Dlatego przyszłam do ciebie z propozycją sojuszu. Wspólnie możemy wyeliminować konkurencję.
Rin wciąż zdawała się nieprzekonana.
- Zdajesz sobie sprawę, że nawet jeśli zawiążemy sojusz to prędzej czy później będziemy musiały stanąć naprzeciwko siebie.
Bazylia porwała kolejną truskawkę.
- Oczywiście, dokładnie na to liczę – oznajmiła kobieta ze spokojnym uśmiechem.
- Co masz przez to na myśli? – spytała podejrzliwie Rin.
- Dokładnie to co powiedziałam. Widzisz nie jest to żadną tajemnicą. Nie biorę udziału w tej wojnie, by zdobyć życzenie, walczę po prostu o zwycięstwo. Oczywiście mam zamiar zrobić wszystko, by wygrać, jednak nie jestem dość głupia, by nie dopuścić do siebie scenariusza w którym jednak spotka mnie porażka. Jest możliwe, że podczas walki przypadkiem zostanę pokonana przez totalnego nowicjusza, który okaże się mieć więcej szczęścia niż rozumu i Servanta z przepakowanym Noble Phantasmem. Jeśli przegrałabym z kimś takim wyrzucałabym sobie do końca życia, że poległam w walce z taką miernotą. Z drugiej strony, gdybym poniosła porażkę z ręki doświadczonego magusa, który rzeczywiście przewyższa mnie pod względem zdolności i taktyki, wtedy nie miałabym raczej problemu z pogodzeniem się z porażką. Innymi słowy Kasandro, jesteś najidealniejszym materiałem na finałową przeciwniczkę jaki znalazłam – stwierdziła wprost Bazylia.
Rin patrzyła na rozmówczynię z rosnącym zmieszaniem. Nie była pewna czy to co właśnie usłyszała powinna wziąć za komplement czy obrazę. Z drugiej strony rozumiała punkt widzenia egzorcystki. O ileż życie byłoby lepsze, gdyby finałowym przeciwnikiem była cywilizowana osoba z którą można by odbyć sensowny pojedynek nie musząc się martwić o to, że przegrana spowoduje olbrzymią katastrofę, przejęcie władzy nad światem przez szaleńca, apokalipsę, koniec świata jaki znamy, wskrzeszenie Kireia albo inną równie potworną rzecz.
- Jakie warunki w takim razie proponujesz? – spytała Rin.
- Bardzo proste. Zawieszenie broni i współpracę do czasu aż wyeliminujemy wszystkich pozostałych wrogów. Gdy upewnimy się, że jesteśmy jedynymi zawodniczkami jakie pozostały umówimy się na ostateczne starcie, które rozstrzygnie wszystko. Myślę, że taki układ odpowiadałby nam obu.
Rin zamyśliła się. Starała się tego nie okazywać, ale istotnie układ był bardzo korzystny. Jej głównym celem również było zwycięstwo. Co więcej dojście do finału razem z tutejszą autochtonką byłoby niemal porównywalne z wygraną, gdyż oznaczałoby wyeliminowanie po drodze Sakury. Nie wspominając o tym, że Bazylia na pewno byłaby o wiele prostszą przeciwniczką i zostawienie jej na finał wydawało się być rozsądnym pomysłem, zwłaszcza, że i tak z lekką pomocą Ridera zidentyfikowała już tożsamość Saber.
- Niech będzie – stwierdziła Rin wyciągając rękę. – Ale jeśli zaczniesz coś kombinować za moimi plecami to obiecuję, że pożałujesz tego.
Bazylia uścisnęła dłoń.
- Ha, to samo mogłabym powiedzieć tobie!
Umowa została zawarta. Obie panie uśmiechnęły się do siebie, dając do zrozumienia, że nie zamierzają odpuścić. Następnie płynnie przystąpiły do omawiania celu najbliższego ataku przy mapie, którą do tej Saber trzymał w kurtce. Dyskusja nie trwała jednak długo, gdyż Rin spojrzała w pewnym momencie na zegarek i nagle zasugerowała, by może dokończyć rozmowę następnego dnia. Bazylia nie protestowała, powoli wstała od stołu, gdy nagle jej wzrok przykuło duże zdjęcie stojące na kredensie pod ścianą. Egzorcystka podeszła bliżej zaciekawiona. Przedstawiało ono naprawdę dużą ilość ludzi, zdjęcie miało chyba uchodzić za rodzinne, ale osoby na nim przedstawione z całą pewnością nie były ze sobą spokrewnione. Starczy powiedzieć, że na zdjęciu nie było nawet dwóch osób o identycznym kolorze włosów. Nawet dwie kobiety i niewielki chłopczyk mieli włosy w różnym odcieniu blondu. Wszyscy jednak zdawali się być z sobą zżyci. Szczególną uwagę Bazyli przykuł jednak środek zdjęcia, gdzie stała Rin, która z uśmiechem opierała się o rudowłosego chłopaka i blondynkę z nieco poważną miną. Po drugiej stronie chłopaka, jak gdyby chcąc go wyrwać stała druga kobieta z długimi jak gdyby fioletowymi włosami. Obok niej stała dziewczynka, którą egzorcystka zidentyfikowała jako byłą Masterkę, którą Kasandra wczoraj uratowała.
Bazylia nie stała tam jednak długo, gdyż Rin wyraźnie zależało na w miarę szybkim pozbyciu się gościa. Z tego powodu odprowadziła ich do drzwi i pożegnała. Rider przy okazji zaoferował się odprowadzić ich kawałek. Kasandra wyglądała na nieco niezadowoloną z tej propozycji, ale zgodziła się. Drzwi zamknęły się za nim.
Trójka osób ruszyła w stronę ulicy.

_________________
"People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Potwór Latacz Płeć:Mężczyzna
Czajnik w Mroku


Dołączył: 05 Lip 2010
Skąd: Kraków
Status: offline

Grupy:
Omertà
PostWysłany: 28-01-2012, 22:06   

7 maja wieczór.

"Komenda Policji...." szczeknął w słuchawce znudzony głos. "Michał! Dawnośmy się nie słyszeli." przerwał detektyw facetowi przy telefonie z drugiej strony. "Gorazd. Gorazd Paprocki! Tak, faktycznie. Ale słuchaj pogadamy później, koleś z kradzieżą siedzi mi na protokole" powiedział szeptem Michał. "To będę się streszczał. Potrzebuję materiału z kamer na .." Gorazd rozprostował zabazgraną kartkę i wymienił nazwy ulic. Dokładnie te, na których zastał po swoim powrocie przemieszczone spinacze. Rozmowa, mimo wszystko, była długa. W końcu chęć pomocy koledze z rocznika przeważyła poczucie obowiązku. Login i hasło umożliwiające dostęp do policyjnej bazy danych przez najbliższe 2 tygodnie znalazły się bezpiecznie zapisane na dysku komputera detektywa. Nikt nie powinien robić problemów. Przecież takie drobne przekręty zdarzają się w policji dość często.

***

Ostatnie polecenie, ostatnie teatralne stuknięcie w klawisz enter i mógł już pobierać obrazy kamer z całej Warszawy. Badając możliwości przełączał się między kolejnymi z nich. Właśnie oglądał obraz z jednej z kamer umieszczonych w pobliżu przypuszczalnej lokalizacji Berserkera, gdy usłyszał głośny basowy pomruk, a potem lekki wstrząs połączony z dzwonieniem szyb w starych ramach okiennych. Obraz z kamery zastąpiły czarno-białe zakłócenia, lecz po chwili wrócił do normy. Gorazd rzucił okiem na mapę. Spinacze wirowały jak szalone, reagując na nadmiar energii uwolniony w wybuchu. "Więc to jakiś magus."- mruknął i zdenerwowany zaczął bębnić palcami w blat, wyszukując pliki z nagraniami z dworca na który wskazywały magiczne sondy.

Do świtu pozostało jeszcze kilka godzin. W tym czasie powinien poznać już twarz podejrzanego, jeżeli ten był na tyle nieostrożny by dać się sfilmować.


8 maja, ranek.

Zapach świeżo parzonej, mocnej kawy wypełniał mieszkanie na poddaszu. Sprawy zaczęły się komplikować więc Paprocki nie mógł pozwolić sobie na zbyt wiele snu.Jego biurko zaścielały papiery, stare zeszyty z notatkami, niewielkie odłamki czerwonej cegły oraz wydruki komputerowe. Na skosie dachowym przypięty pinezką wisiał niewyraźny obraz rozmazany przez zakłócenia i dawno nie czyszczoną soczewkę kamery. Stopklatka przedstawiała sylwetki dwóch postaci manipulujących przy jednej ze ścian nieistniejącego już dworca. Obok niego znalazły się kolejne fotografie, tym razem twarze. Komputerowo powiększone, nadal były ledwie rozpoznawalne. Mimo wszystko detektyw był pewny, że zidentyfikowałby tą dwójkę. Byli to Mistrz i jego Sługa odpowiedzialni za wysadzenie dworca. Taka była teoria na dzień dzisiejszy. Gorazd był też w stanie założyć się o sporą sumę pieniędzy że Sługa jest Casterem. Wyraźnie współpracowali przy, jak podejrzewał, aktywacji potężnych glifów dzięki którym wysadzili podziemną konstrukcję. Magus odrzucił pióro którym narysował prosty symbol na karteczce białego papieru i owinął nią ostatni z przygotowanych odłamków cegły leżących na stole. Otrzepał ręce z czerwonego pyłu i trąc palce bezskutecznie próbował zetrzeć z nich tusz. Pociągnął łyk zimnej już kawy i skrzywił się. Była paskudna.

Niedługo później wrócił Lancer. "Dostarczyłem list na miejsce spotkania, nie powinien znaleźć go nikt poza tym facetem." rzucił od progu. "Świetnie. Ja też jestem już gotowy." odpowiedział Gorazd. Przez "miejsce spotkania" obaj mieli na myśli starą, opuszczoną kamienicę w najgorszej dzielnicy Warszawy. Tam chciał spotkać się z nim mistrz Castera. Miejsce było tak odludne, że nawet kilka kul ognia i wybuchające pociski nie wzbudziły by niczyich podejrzeń, przynajmniej przez jakiś czas. Paprocki postanowił więc zminimalizować ryzyko i wysłał tam swojego Sługę z krótką karteczką. "Z przyjemnością spotkam się z Panem, lecz proponuję nieco inne miejsce, również dla własnego bezpieczeństwa." W liście zamieścił adres baru mlecznego, zupełnie blisko kościoła. Jako godzinę spotkania określił 9 rano. Dość czasu by dojść spokojnym krokiem, lecz zbyt mało na przygotowanie przykrych niespodzianek. Sam nie planował nic podobnego, lecz pamiętał że może mieć do czynienia z groźnym człowiekiem. Być może nawet tym samym który zniszczył dworzec.

Lancer stał oparty plecami o framugę drzwi i obserwował swojego Mistrza kątem oka. Magus zebrał kamienie zawinięte w kawałki papieru do torby, dołożył kilka zwojów papieru. Na czarny podkoszulek założył szelki taktyczne z kilkoma kaburami, wypełnionymi cylindrycznymi przedmiotami. Pociągnął za szelki by sprawdzić czy uprząż trzyma jak należy, dotknął czubkiem palca rękojeści noża i kabury na pałkę teleskopową. Całość leżała dobrze, wszystkie przedmioty znajdowały się pod ręką, gotowe do natychmiastowego użycia. Czuł się jak mały czołg, nigdy do tej pory nie musiał nosić ze sobą broni. Założył kurtkę. "Hmm, myślałem że będzie gorzej" stwierdził oglądając się w lustrze. Wyglądał jak po roku intensywnego ćwiczenia na siłowni, lecz poza tym zupełnie normalnie. Z zewnątrz nie można było dostrzec że nosi pod kurtką swój mały arsenał. "Więc jednak idziemy skopać mu tyłek? Myślę że w takim razie nie trzeba było zmieniać miejsca spotkania." powiedział Lancer wykrzywiając usta. "Wcale nie mam zamiaru walczyć, chcę porozmawiać. Myślałem że to jasne." odpowiedział Paprocki nieco zirytowany. "A co jeżeli to ten ***, który wysadził dworzec? Zabił, tylu.. Szlag, chcę go dorwać i upuścić mu krwi!" krzyknął Sługa i stanął wyprostowany zajmując przestrzeń od podłogi do sufitu. Żyła na jego czole pulsowała. Gorazd popatrzył na niego ostro. "Dosyć. Nie wiemy niczego na pewno, oprócz niego jest jeszcze dwóch innych Casterów. Mogę się też mylić, to może nie być nawet Caster. Informacja w liście też nie musiała być prawdziwa." powiedział i podniósł prawą rękę wierzchem dłoni w stronę rozmówcy. Lancer syknął i rozpłynął się w powietrzu.


Gdy jechał przez miasto, ciągle słyszał syreny. Odzywały się ze wszystkich stron, na ulicach pełno było radiowozów, wozów straży pożarnej i karetek pogotowia. W pewnym sensie Gorazd uznał to za sprzyjającą okoliczność. W takich warunkach nikt poza skończonym szaleńcem nie wszczynałby walki. Do baru mlecznego dotarł piętnaście minut przed dziewiątą, chwilę kręcił się oglądając okolicę. Polecił Lancerowi pilnować wejścia, a sam udał się do środka. Zgodnie z oczekiwaniami, wnętrze urządzone w PRL'owskim stylu, było wypełnione jedzącymi późne śniadanie urzędnikami, policjantami pożywiającymi się po ciężkiej nocnej służbie, oraz robotnikami budowlanymi. Stolik w tylnej części sali był szczęśliwym trafem pusty. Paprocki zamówił fasolkę po bretońsku i rozsiadł się na krześle niespiesznie jedząc. Ze swojego miejsca w rogu sali mógł obserwować wejście, oraz ulicę za przysłoniętym żółtawą od brudu firanką oknem.

Czekał.

_________________
Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>

"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź galerię autora
 
Numer Gadu-Gadu
25993346
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 4 z 4 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group