FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
  Smutek Zbawiciela - prolog
Wersja do druku
Kyo Płeć:Mężczyzna
Like wrestling a gorilla.


Dołączył: 10 Lut 2009
Skąd: Warszawa
Status: offline
PostWysłany: 16-02-2009, 12:14   Smutek Zbawiciela - prolog

Jest to wstęp do większej całości powstającej aktualnie w bólach i znoju. Jako że jest to zajawka, tekst jest niedopracowany i nieoszlifowany, w wersji finalnej najprawdopodobniej będzie wyglądał zupełnie inaczej. Niemniej jednak ciekaw jestem opinii. Uwaga: zawiera wulgaryzmy.

----cut here----

- Za krótko walą! – wrzasnął z drugiej linii umocnień obdarzony wyjątkowo wrażliwym słuchem weteran Gąsień, zanim jeszcze złowieszczy, basowy pomruk nadlatującego pocisku stał się ogólnie słyszalny.
- Za krótko tłuką! – zaskrzeczał krzywonosy przepatrywacz Gors Mucha wskakując z powrotem do okopu i przytrzymując ubłoconą ręką hełm, przy którym pękła mu skórzana taśma.
- Za krótko łupią. – burknął kapral Kabb Gragan do swojego brata bliźniaka w randze plutonowego, kiedy obydwaj jak na komendę rzucili się szukać schronienia pewniejszego niż wieńczące okop zwały byle jak ubitej ziemi.
- Za krótko biją. – zgodził się skulony pod wzmocnionym drewnianymi balami okapem starszy sierżant Amaris i z ponurą miną przygryzł koniec siwego wąsa, jak zawsze, kiedy zaczynał odczuwać przytłaczający ciężar najbliższej przyszłości.
Stojący w wejściu ziemianki na drugiej linii generał-major Werner von Quille opuścił lunetę i nerwowo poprawił daszek polowej czapki.
- Za krótko napierdalają, karły zakazane. – podzielił się myślą ze swoim adiutantem, który zerknął na niego z rozdziawionymi ustami i nawet nie zdając sobie z tego sprawy wyartykułował bezgłośne „tak jest”. Generał-major zignorował go zupełnie, odwrócony tyłem do linii okopów patrzył w stronę wzgórza, na szczycie którego w krwistych promieniach zachodzącego polarnego słońca lśniły pancerze Świętych.
- Za krótko strzelają, Wasza Świątobliwość. – poinformował św. 1534 Jakub Kulka próbując zapanować nad spłoszonym wierzchowcem.
Głównodowodząca Błogosławionym Zastępem św. 3 Beatrix de Agions milczała. Lekko wychylona do przodu, oparta o łęk siodła, wpatrywała się zmrużonymi oczami w rozjaśnione dziwnym, nienaturalnym blaskiem mury fortecy. Oblężona twierdza wznosiła się niczym ogromny, szaro-czarny kopiec termitów otoczony podwójną linią okopów. Między murami a okopami nie było nic poza zrytą, skopaną i rozrzuconą na nowo ziemią oraz dymiącym wrakiem gigantycznej stalowej gąsienicy, której pierwotnym zadaniem było dostanie się pod mury i sforsowanie bramy, ale która zawiodła w połowie drogi. Obrońcy na blankach tkwili w bezruchu, z głowami jak jeden mąż wzniesionymi do nieba: był czwartek, zachód słońca –pomiędzy zarumienionymi wieczorem chmurami otwierała się Brama, jakby ręka gigantycznego bandyty chlasnęła siniejące niebo na krzyż, a z rany poczęła sączyć się gęsta, jaskrawobiała krew i świetlistymi kroplami kapać gdzieś do wnętrza cytadeli.
Pocisk przeleciał z rykiem nad głowami Świętych, zapatrzonego w odblaski światła na pancerzach generała-majora von Quille wraz z adiutantem, wrażliwego na dźwięki drugoliniowego weterana Gąsienia, gryzącego wąsa i klnącego pod nosem sierżanta Amarisa, kaprala Gragana i jego plutonowego bliźniaka wciśniętych między worki z piaskiem, modlącego się bezgłośnie przepatrywacza Gorsa i eksplodował niecałe sto metrów przed linią okopów, wypełniając powietrze rozrywającym bębenki hukiem oraz zasypując skulonych wojaków lawiną ziemi, ostrych odłamków stali i rozpalonych do białości grud półpłynnej materii, którą jej krasnoludzcy twórcy nazwali mianem epirytu, a która charakteryzowała się nieprzyjemną właściwością redukowania kamienia do postaci płonących kałuż.
- Już, już. – szepnęła św. 3 Beatrix głaszcząc po szyi wystraszonego wierzchowca – Za krótko strzelają. Święty Jakubie, uczyńcie mi przysługę. Pchnijcie gońca do Gorana, niech mu powie, że strzela o dwie i pół mili za krótko.
Odrzuciła do tyłu jasne włosy i spojrzała na fortecę, która teraz wyraźnie lśniła już srebrnym blaskiem, zupełnie jakby światło przelewało się przez szczeliny w murze.
- Oby już nie było za późno. – powiedziała do siebie i zagryzła wargę.

- Za krótko! Walimy za krótko! – krzyczał Pierwszy Ogniomistrz Kragen Wolfowitz, z racji upodobania do płaskich, czerwonych czapek zwany powszechnie Dzięciołem.
Półkownik (półkownik, ponieważ regiment krasnoludzki ze względu na wzrost liczony był jako pół zwykłego regimentu) Goran Ringar Abberton rzucił na ziemię lunetę, z którą usilnie walczył przez ostatnie kilka minut i z furią kopnął ją w krzaki.
- Gówno widać przez to szkiełko. – warknął z nieukrywaną złością w głosie, jako że nerwy – nota bene nigdy nie najmocniejsze – miał już dość solidnie nadszarpnięte przez lunetę do spółki z Dzięciołem – Ale walimy za daleko! Za daleko, co najmniej pół mili za daleko, łeb sobie dam uciąć!
- Za krótko! – protestował Pierwszy Ogniomistrz – Bijemy naszych, widzę przecież gdzie poleciało, nie? Zobaczysz, Goran, Bea urwie ci jaja. Nie po to ciągnęliśmy Haubicę przez cały ten syf, żeby teraz tłuc naszych.
- Wiem co robię. – warknął Goran – A ty mnie, Dzięcioł, celować nie ucz, bom ja strzelał z armat, jak tyś jeszcze strzelał gilami w maminą zupę.
- Ty gówniarzu! – zaperzył się Dzięcioł, który w istocie był niemalże dwa razy starszy od Półkownika, aczkolwiek jego kariera nigdy nie była aż tak błyskotliwa, aby mógł osiągnąć rangę należącą do młodszego krasnoluda.
Za ich plecami gigantyczne, żelazne rusztowanie na którym osadzona była Haubica zgrzytało i jęczało, kiedy krasnoludy przetaczały do komory działa kolejny pocisk.
- Dwadzieścia pięć w dół! – zakomenderował Goran zupełnie ignorując wybuch Pierwszego Ogniomistrza.
- Zdurniałeś do reszty? Co najmniej osiemdziesiąt w górę!
- Trzydzieści w dół!
- Goniec z linii! – przerwał licytację jeden z pomocników Kragena wskazując usmarowanym paluchem nadjeżdżającą galopem sylwetkę.
Obydwa krasnoludy przerwały spór o elewację działa i zwróciły nieprzyjazne spojrzenie w stronę przybysza. Kransoludzkie klany i rodziny nigdy nie zwykły przepuszczać okazji rzucenia się sobie nawzajem do gardeł, ale kiedy tylko na horyzoncie pojawiali się ludzie, zawsze stawały jak jeden mąż, aby wespół w zespół i w miarę możliwości spuścić im solidne manto. Co prawda tym razem klan Abberton występował w charakterze nieocenionego sojusznika Świętych Zastępów, ale i tak niechęć bijąca od obydwu krasnoludów wisiała w powietrzu niczym materialna zapora. Nic zatem dziwnego, że goniec – pryszczaty chłopak w wieku lat może osiemnastu, z imponującą rudą grzywą i zaczątkami zbliżonego kolorystycznie zarostu – zatrzymał wierzchowca w odległości umożliwiającej sprawną i mającą szanse na powodzenie ucieczkę.
Przez chwilę panowała ciężka cisza zakłócana jedynie zgrzytami i potrzaskiwaniem Haubicy, w trakcie której krasnoludy starały się zrzucić posłańca z siodła samą siłą nienawiści, a posłaniec za wszelką cenę starał się w siodle utrzymać.
- Wyście Goran? – zapytał w końcu chłopak zwracając się do Dzięcioła.
- Dla ciebie, obesrańcu: Wasza Wielmożność Pan Półkownik Abberton. – zawarczał wściekle Goran – A tyś kto?
Chłopak przełknął głośno ślinę.
- Ja... – zająknął się – Ja... ja...
- Jaja? – przedrzeźnił go Goran – Tyty coco? Jąkatyty? W moich stronach, w Karachu, znają dobry sposób na jąkanie: kładą delikwentowi jądra na kowadle i walą w nie cegłą. Po zabiegu wrzeszczy się przez dobrą godzinę, ale potem nigdy nie ma już problemu z wymową. Działa za każdym razem. Leczniczy wpływ powietrza, czy jakoś tak.
Chłopak otarł grzbietem dłoni pot z czoła i obejrzał się, jakby obmyślał drogę odwrotu na wypadek, gdyby krasnoludy okazały się na tyle wspaniałomyślne, aby terapię z miejsca zastosować.
- Święta Beatrix prosi o przekazanie, że bijecie za krótko. – wyrzucił z siebie tak, jakby każde słowo było rozżarzonym węglem.
- O, widzisz. – powiedział z satysfakcją w głosie Półkownik – Wystarczyło tylko wspomnieć i... że co?!
Zapadła przeraźliwa cisza. Umilkły nawet zgrzyty i jęki Haubicy, której obsługa zamarła w bezruchu spodziewając się mającego nastąpić lada chwila brutalnego i gwałtownego mordu. Posłaniec też musiał poczuć wiszącą w powietrzu rychłą śmierć, bo nienaturalnie pobladł i zmuszając się niemalże nadludzkim wysiłkiem do wyartykułowania każdego słowa, dodał cichutko:
- O dwie i pół mili.
- Panie pułkowniku. – dokończył prawie już niesłyszalnie.
- Półkowniku. – zawarczał Goran, a posłańcowi nagle wydało się, że słyszy w tym głosie echa szczęku dobrze naoliwionej stali i huku karabinowych salw. Wiedziony instynktem samozachowawczym, nie czekając na obrócenie się niewypowiedzianego słowa w ciało chłopak zawrócił wierzchowca i spiął go ostrogami, wtedy niespodziewanie dosięgły go ostatnie słowa drugiego z krasnoludów, który do tej pory ograniczał się do milczącej prezentacji wyjątkowo złośliwego uśmiechu:
- Zgol ten zarost, bo wygląda, jakby kto szpilek w gówno nawsadzał!
- Zardzewiałych! – dorzucił wściekle pobladły i trzęsący się ze złości Półkownik.
- W blade gówno. – sprecyzował Dzięcioł – Jego matkę musieli karmić w ciąży kleikiem.
- Cud, że go donosiła.
- Raczej nie do końca.
Po udzieleniu plecom oddalającego się w pośpiechu gońca światłej rady Pierwszy Ogniomistrz Kragen Wolfowitz zwrócił się do wściekłego Gorana, strzelił palcami w ognistym salucie i zapytał oficjalnym tonem:
- Co teraz Wasza Wielmożność Pan Półkownik rozkaże?
Goran spojrzał na niego wzrokiem, w którym czaiła się bardzo powolna i bardzo bolesna śmierć.
- Spierdalaj, Dzięcioł. – zawarczał, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę linii drzew z furią kopiąc kamienie i tratując nieliczne polne kwiaty.

Kiedy opadł dym i pył wzniecony eksplozją, oczom oblegających ukazał się widok, który na kilka minut odebrał im mowę: cała sekcja muru o długości może pięćdziesięciu metrów leżała w gruzach tak, jakby nigdy jej tam nie było. Chwilę później z wnętrza fortecy dobiegły paniczne krzyki i nawoływania, zaraz po nich – oszalałe, nieregularne bicie dzwonów.
- Naprzód. – zakomenderowała św. 3 Beatrix de Agions i spięła wierzchowca ostrogami – Święty Jakubie, w imię Pana.
Św. 1534 Jakub Kulka zasunął przyłbicę hełmu i uniósł hetmańską buławę. Odpowiedział mu szczęk długich mieczy, kiedy elitarna ciężka jazda jak jeden mąż dobyła broni i powolnym stępem ruszyła ze wzgórza.
- Naprzód. – wychrypiał cicho generał-major Werner von Quille z oczami utkwionymi w ruszających do szarży pancernych, luneta już jakiś czas temu wypadła mu z rąk i walała się w pyle pod jego stopami.
Jego adiutant przełknął głośno ślinę.
- Do oddziałów! Naprzód! – wrzasnął w stronę skupionych przy ziemiance dowódców.
Wzdłuż linii okopów rozległy się gwizdki podoficerów i wykrzykiwane komendy.
- Naprzód, szczury! – zakomenderował starszy sierżant Amaris wprawnie nasadzając bagnet na lufę karabinu, koniec siwego wąsa tkwiący między nerwowo zaciśniętymi zębami.
- Naprzód! – zawołał zachrypniętym od kurzu głosem kapral Kabb Gragan równocześnie ze swym bratem-plutonowym wyskakując z okopu, a reszta drużyny z bojowym rykiem rzuciła się w ich ślady.
- Naprzód! Naprzód! – skrzeczał krzywonosy przepatrywacz Gors Mucha na użytek i ku chwale szarżującej jazdy, aczkolwiek jego wysiłki zostały przez adresatów zupełnie zignorowane.
- Naprzód! – ryczał nie zdając sobie z tego sprawy biegnący wraz ze swoimi szturmowcami w drugiej linii weteran Gąsień, chociaż wśród wrzasków, łomotu kopyt i szczęku stali i tak nikt nie mógł go usłyszeć.
Pędząc z obnażonym mieczem na czele szarży św. 3 Beatrix de Agions zdawała sobie sprawę, że przegrała. Na nic zdało się dziewięć miesięcy postów, modlitw i wyrzeczeń – myślała ze wzbierającą niczym fale przypływu furią - na nic dziesięć lat trudu, znoju i bezsennych nocy. Na nic całe sześciomiesięczne oblężenie, na nic, na nic. Zalewająca zmiażdżone mury fortecy czerwonawym blaskiem przewodnia gwiazda z wolna przygasała, w powietrzu nie było już czuć tej unoszącej włoski na karku elektryczności. Na nic, wszystko na nic.
- Musiał się gówniarz uprzeć! – wrzasnęła, kiedy wściekłość przestała wreszcie mieścić się za kurczowo zaciśniętymi zębami. Jej krzyk został zupełnie zagłuszony przez łomot końskich kopyt, szczęk broni i ryk pędzącej z tyłu piechoty, ale wraz z tym sfrustrowanym krzykiem złość opuściła jej ducha i ciało i zsunęła się po zadzie wierzchowca. Nie zdążyła dosięgnąć ziemi aby tam lec na łasce i niełasce podkutych żelazem kopyt i żołnierskich butów, kiedy św. 3 Beatrix de Agions już karciła się za ów wybuch.
Nie powinna czuć złości, nie powinna znać nienawiści: była Prawdziwie Świętą, powinna czuć jedynie smutek i współczucie dla tych, którzy w swoim egoiźmie i krótkowzroczności nie wiedzieli co czynią, a których krew już niebawem zostanie rozlana jej ręką. Współczucie dla tej duszy, która nigdy nie będzie w stanie osiągnąć swojego prawdziwego przeznaczenia, duszy skazanej na wygnanie do kraju, w którym nikt nigdy nie zrozumie i nie doceni jej wielkości.
Nie, powiedziała sobie św. 3 Beatrix przesadzając okalający mury kolczasty rów, nie. Nie będzie tak, nie może tak być. Mój kraj tonie, mój kraj umiera. Mój kraj potrzebuje Zbawiciela, a ja przysięgłam mu Zbawiciela. Nie poddam się. Nie wolno mi się poddać. Ofiara zostanie spełniona.
Z bojowym hymnem na ustach elitarna ciężka jazda Świętych Zastępów pokonała ogromną, ziejącą w poczerniałym murze dziurę i niczym nóż w masło wbiła się w zwartą formację heretyków.

----cut here----

_________________
Call me Bubbles, darling! Everybody does!
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Slova Płeć:Mężczyzna
Panzer Panzer~


Dołączył: 15 Gru 2007
Skąd: Hajnówka
Status: offline

Grupy:
Samotnia złośliwych Trolli
PostWysłany: 16-02-2009, 15:49   

Kyo napisał/a:
Pocisk przeleciał z rykiem nad głowami Świętych, zapatrzonego w odblaski światła na pancerzach generała-majora von Quille wraz z adiutantem, wrażliwego na dźwięki drugoliniowego weterana Gąsienia, gryzącego wąsa i klnącego pod nosem sierżanta Amarisa, kaprala Gragana i jego plutonowego bliźniaka wciśniętych między worki z piaskiem, modlącego się bezgłośnie przepatrywacza Gorsa i eksplodował niecałe sto metrów przed linią okopów, wypełniając powietrze rozrywającym bębenki hukiem oraz zasypując skulonych wojaków lawiną ziemi, ostrych odłamków stali i rozpalonych do białości grud półpłynnej materii, którą jej krasnoludzcy twórcy nazwali mianem epirytu, a która charakteryzowała się nieprzyjemną właściwością redukowania kamienia do postaci płonących kałuż.

jasna cholera, powiem jedynie, zę to zdanie jest po prostu zbyt wielokrotnie akumulacyjno złożone. To utrudnia czytanie i spowalnia akcję. Dopiero po przeczytaniu za trzecim razem zrozumiałem, że to chodzi o lot pocisku, a nie przeklinanie, gryzienie wąsów i modlitwy połączone z błyskami na pancerzach.
Kyo napisał/a:
bom ja strzelał z armat, jak tyś jeszcze strzelał gilami w maminą zupę.

haha, genialny tekst. Kocham takie docinki : D "Tyś u mnie jeszcze w ch*** nie był, synu, jak ja betoniarę ciągałem!"
Kyo napisał/a:
rangę należącą do młodszego krasnoluda.

Wystarczy rangę młodszego krasnoluda. Bez "należącą".
Kyo napisał/a:
tratując nieliczne polne kwiaty.

Kwiaty na polu bitwy? W odatku w okopach? Aż mi się przypomniała finalna scena z filmu "Na zachodzie bez zmian".
Kyo napisał/a:
nasadzając bagnet na lufę karabinu, koniec siwego wąsa tkwiący między nerwowo zaciśniętymi zębami.

Nie za bardzo rozumiem. Wąs był bagnetem?


Zapytam się tylko, realia własne?

_________________
Mam przywilej [nie] być Człowiekiem
But nvidia cards don't melt, they just melt everything within 50 meters.

Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Kyo Płeć:Mężczyzna
Like wrestling a gorilla.


Dołączył: 10 Lut 2009
Skąd: Warszawa
Status: offline
PostWysłany: 16-02-2009, 16:15   

Slova napisał/a:
jasna cholera, powiem jedynie, zę to zdanie jest po prostu zbyt wielokrotnie akumulacyjno złożone. To utrudnia czytanie i spowalnia akcję. Dopiero po przeczytaniu za trzecim razem zrozumiałem, że to chodzi o lot pocisku, a nie przeklinanie, gryzienie wąsów i modlitwy połączone z błyskami na pancerzach.

Tak, wyszło zaiste nieco proustowsko. Trzeba będzie dorobić temu jakieś ręce i nogi, bo póki co faktycznie przypomina strumień świadomości.
Slova napisał/a:
Wystarczy rangę młodszego krasnoluda. Bez "należącą".

Racja. Ekologia.
Slova napisał/a:
Kwiaty na polu bitwy? W odatku w okopach? Aż mi się przypomniała finalna scena z filmu "Na zachodzie bez zmian".

I słusznie, że się przypomniała. Aczkolwiek na pierwszy rzut oka rzeczywiście te kwiaty mogą wydawać się nieco grubymi nićmi szyte.
Slova napisał/a:
Nie za bardzo rozumiem. Wąs był bagnetem?

Nie, figurą retoryczną. Chociaż najwyraźniej niezbyt precyzyjną.
Slova napisał/a:
Zapytam się tylko, realia własne?

Jak najbardziej. Fanfików nie pisuję już od ohohoho.

Za uwagi dziękuję. Jednak nie ma to jak świeże na sprawę spojrzenie.

_________________
Call me Bubbles, darling! Everybody does!
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Slova Płeć:Mężczyzna
Panzer Panzer~


Dołączył: 15 Gru 2007
Skąd: Hajnówka
Status: offline

Grupy:
Samotnia złośliwych Trolli
PostWysłany: 16-02-2009, 16:20   

Bardzo mi się to spodobało i wciągnęło. Ciekawie się czytało. Myślę, że może z tego wyjść coś poważniejszego. Pisz, jestem ciekaw dalszych postępów.

_________________
Mam przywilej [nie] być Człowiekiem
But nvidia cards don't melt, they just melt everything within 50 meters.

Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group