Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Coś z morzem |
Wersja do druku |
Samuel
Dinozaur
Dołączył: 17 Sty 2009 Skąd: Warszawa/Marysin Status: offline
|
Wysłany: 05-01-2010, 17:43 Coś z morzem
|
|
|
Że Jóźwa wyszedł z domu pierwsza zobaczyła babcia Cebulkowa. Starowinka, ósmy krzyżyk na karku, całe dnie spędzała w swoim oknie z widokiem na drogę, z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy odnotowując turystów, obmacujące się w krzakach pary, bójki przed wejściem do baru, który ku jej wielkiej uciesze wybudowali zeszłego roku po drugiej stronie ulicy, oraz pijanych w sztok chłopów, wracających z owego baru do domów.
Tako i zobaczyła Jóźwę jak ten szedł ulicą. Zobaczyła i wnet poleciała z tą wieścią do swojej najlepszej przyjaciółki i sąsiadki, sześćdziesięcioletniej pani Krzyny-Bułecki.
- No ale jak to to, dokąd poszedł? - zrobiła wielkie oczy najlepsza przyjaciółka i sąsiadka.
- Do sklepu poszedł. - odparła fachowo pani Cebulkowa, której żaden szczegół nie mógł umknąć.
- Ale po co?
- To nie wiem, przecie do cię od razu przyleciałam. A ważne to, po co?
Pani Krzyna siorbnęła herbaty ze szklanki w blaszanym koszyczku, których to komplet odziedziczyła jeszcze po matce, świeć Panie nad jej duszą. Spojrzała w fusy. Zadumała się.
- Co tak myślisz? - zdenerwowała się Cebulkowa.
- Musimy się dowiedzieć więcej. - odezwała się w końcu Krzyna-Bułecka tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Przeca odkąd na jesieni Jóźwie żona uciekła do Krakowa z jakimś gitarzystą, to on nigdzie nie wychodził. Tyle co do sławojki. Córka mu co czwartek przyjeżdża, duże zakupy robi, dobra dziewczyna choć podobno do kościoła nie chodzi, a Jóźwa to tylko siedzi i siedzi w tej swojej chałupie. Ani widu ani słychu co tam się dzieje.
- Prawda, prawda. - Cebulkowa pokiwała głową. - Okna ma zasłonięte. Nic nie widać. Raz to tak się wychyliłam, że kwiatka strąciłam z parapetu i doniczka się
zbiła. A i tak nic nie zobaczyłam.
- No właśnie. - potwierdziła Krzyna-Bułecka. - Stary! Rusz się! Idź do Jóźwy, spytaj co tam u niego!
Pan Bułecka do tej pory siedział spokojnie na kanapie, z piwem w jednej ręce i pilotem do telewizora w drugiej, jak Pan Bóg przykazał w sobotnie popołudnie. Oglądał biegi narciarskie i miał cichą nadzieję, że obradujące przy stole kobiety nic od niego nie będą chciały. Teraz wzdrygnął się lekko na dźwięk zawołania, ale opanował odruch i udał, że nic nie słyszał. Może przeskoczą na inny temat i zapomną. Może dadzą spokój.
- Stary! - żona zdecydowała się nie dać spokoju.
- Czego, no? Telewizor oglądam.
- Idźże do Jóźwy, mówię! Do sklepu szedł, to pewnie już wrócił! Idźże się dowiedzieć po co poszedł!
- To już iść człowiekowi do sklepu nie wolno?
- A co jak on, jak on... - wtrąciła Cebulkowa, unosząc w górę poskręcany ze starości palec. - A co jak on po pigułki jakie poszedł? Jak się zabić chce? Nic nie robi, siedzi w domu, a tu nagle jak do sklepa nie wyskoczy! To może być ta, no, coś z morzem, depresja!
Pani Krzyna znowu siorbnęła herbaty.
- Stary, idźże do Jóźwy i pogadaj z nim. Bo inaczej obiadu nie będzie. - zagroziła.
To przeważyło. Pan Bułecka zwlekł się z kanapy, rzucił Justynie Kowalczyk tęskne, pożegnalne spojrzenie, i poszedł na ganek wkładać walonki. Jakby nie było, kolejność w dwuczłonowym nazwisku jego żony wyraźnie mówiła, kto jest głową tej rodziny.
Jóźwa odśnieżał. Stał na podwórku w żołnierskich butach, starych spodniach z radzieckiego demobilu, brązowym swetrze w paski i czapce-uchatce, i machał zawzięcie łopatą. Odśnieżył już ścieżkę od drzwi domu do furtki, odśnieżył bramę, a teraz brał się za garaż. Bułecka stanął metr od niego, żeby nie dostać zmrożonym śniegiem po kurtce, i zagadywał. Jóźwa odburkiwał.
- A jak córka? - zagadnął Bułecka.
- Dobrze. - odburknął Jóźwa.
- W ten czwartek sama przyjechała, a wcześniej zawsze z mężem. Stało się coś? Wszystko u niego w porządku?
- W porządku.
Bułecka odchrząknął i splunął gęstą śliną. Jóźwa machnął łopatą. Kupa śniegu przykryła plwociny.
- Nie trzeba ci czasem w domu pomóc?
- Ni.
- Zakupy zrobić? Znaczy się, coś czego córka nie przywozi?
- Ni.
- To może czasem choć na piwo pójdziemy?
- Ni. - tym razem Jóźwa przestał machać łopatą. Wbił ją w śnieg, oparł się o trzonek i spojrzał na Bułeckę spod krzaczastych brwi. - Ni. Nie trza. Mam co robić.
Bułecka podrapał się po nieogolonym policzku. No nic, chyba jednak będzie trzeba o to spytać. Żona by go potem ze skóry obdarła, gdyby nie spytał.
- A w zasadzie to co ty tam w domu robisz całymi dniami?
Jóźwa zaburczał coś niewyraźnie. Chwycił mocniej łopatę, wyciągnął ją ze śniegu.
- Grom. - mruknął i wrócił do odśnieżania.
- O, grasz? - Bułecka uśmiechnął się szeroko. A więc jednak nie była to żadna morska depresja. - To dobrze! Bardzo dobrze! Ty nawet nie wiesz, Jóźwa, jak to dobrze. A na czym grasz?
Jóźwa znów mruknął coś niewyraźnie, zajęty rozbijaniem zamarzniętej grudy śniegu i starej trawy.
- Aaa... - Bułecka pokiwał głową. - To tak jak mój syn. Też gra. Do akademiji muzycznej się dostał, wiesz? Mówiłem na pewno. Narzeczoną se tam znalazł. Ładna dziewka, jak z obrazka. Też gra. Podobno zespół będą zakładać.
Zamilkł na chwilę, oczekując komentarza. Ale komentarz nie nadszedł. Za to zabrzęczały klucze, gdy gospodarz otwierał garaż, by wstawił łopatę z powrotem do środka.
- Ty, Jóźwa, a po co ty tak odśnieżasz? Wyjeżdżać gdzieś będziesz?
- Ni.
- To po co? W taki ziąb to nie lepiej dalej siedzieć w domu i grać?
Zawiasy zazgrzytały, gdy Jóźwa zamykał garaż. Przekręcił klucz, odwrócił się do Bułecki i rozłożył ręce.
- Przecie mówie, że grom. Tylko tera patch mi sie wielki ścionga, to pomyślał żem, że sie czym zajme.
---
EDIT: Zmiana tytułu, bo dopiero teraz do mnie dotarło, że ten będzie lepszy :) |
_________________ ॐ भूर्भुवः स्वः । तत् सवितुर्वरेण्यं ।
भर्गो देवस्य धीमहि । धियो यो नः प्रचोदयात् ॥
Ostatnio zmieniony przez Samuel dnia 07-01-2010, 11:06, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 06-01-2010, 20:08
|
|
|
Gdzie ja już widziałam ten styl pisania, hm... Coś jak Pilipiuk, coś jak Sapkowski, takie swojskie to i swobodne, intrygujące. Liczę na kontynuacje, na razie intryguje, zaciekawia, innymi słowy coś z tego wyjdzie :) |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Samuel
Dinozaur
Dołączył: 17 Sty 2009 Skąd: Warszawa/Marysin Status: offline
|
Wysłany: 06-01-2010, 21:05
|
|
|
Ale to już koniec :) |
_________________ ॐ भूर्भुवः स्वः । तत् सवितुर्वरेण्यं ।
भर्गो देवस्य धीमहि । धियो यो नः प्रचोदयात् ॥ |
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 06-01-2010, 21:07
|
|
|
Ech, coś mnie ominęło? Szkoda... Ale brnij w to dalej! |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Samuel
Dinozaur
Dołączył: 17 Sty 2009 Skąd: Warszawa/Marysin Status: offline
|
Wysłany: 06-01-2010, 21:23
|
|
|
Nie ma w co brnąć, to już koniec tekstu :D |
_________________ ॐ भूर्भुवः स्वः । तत् सवितुर्वरेण्यं ।
भर्गो देवस्य धीमहि । धियो यो नः प्रचोदयात् ॥ |
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 06-01-2010, 21:32
|
|
|
Em, mówię bardziej o stylu ( nie musisz mi uporczywie na każdym kroku przypominać że to konie :P). A poza tym, coś mi się wydaję, że takie postacie, sytuacje nie mogą być wymyślone na raz. Bardzo lubię takie teksty, a że właśnie teraz czytam "Czas Pogardy" to jestem jak najbardziej w klimacie. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 07-01-2010, 00:14
|
|
|
Grom.
Dobra puenta, dobra :D |
_________________
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|