shugohakke
Najstarszy Grzyb
Dołączył: 15 Gru 2011 Status: offline
Grupy: Samotnia złośliwych Trolli
|
Wysłany: 17-12-2011, 02:21 Ten niezwykły dzień
|
|
|
Nie jest to specjalnie wyrafinowana historia, ale zawsze ją lubiłem. Ma już swoje lata (chyba z pięć) i składa się chyba z najczystszych absurdów, jakie mogą się do głowy wkraść. Powodzenia tym, którzy znajdą ochotę to to przeczytać.
Ten niezwykły dzień
Pewnego dnia miś stwierdził, że nie ma ogona. Uznając ten fakt za potencjalnie poniżający, szczególnie, jeśli dodać metr dwadzieścia wzrostu, postanowił go odnaleźć. Spakował więc cały swój dobytek, czyli dwie butelki wody, ceratę w kratkę, czapkę z wiatraczkiem oraz dwumetrowy drąg cisowy, i wyruszył w podróż. W czapeczce na głowie i z wodą w ceracie na kiju, przebrnął przez pole kapusty i wkroczył na drogę. Nie przeszedł raptem trzech metrów, gdy nagle, przeszedł czwarty i potem niespodziewanie, przeszedł piąty, następnie z pewnym zdziwieniem przemierzył kolejne pięć metrów, a dalej szedł już całkiem pewnie.
Po godzinie zmęczył się i usiadł na kamieniu.
- Uważaj! – krzyknął kamień i chwilę potem strącił misia.
- O! – zawołał miś, otrzepując się. W tym momencie kamień wstał, wysunął nogi
i głowę, a potem spojrzał na misia: Nie możesz, ot tak sobie, siadać na ludziach – powiedział.
- O! – zawołał miś.
- Zatkało cię czy jak?
- Oooo! Kamień, a gada.
- Jestem pancernikiem i to w dodatku niezwykłej urody oraz intelektu.
- Chcesz iść ze mną, kamieniu? Szukam ogona.
- Jestem uroczą samicą pancernika, a nie kamieniem!
- Nie kręć. Kamienie nie mają płci. To idziesz czy nie?
- Panc… A co mi tam, dokąd idziesz?
- Przed siebie. Chodź.
Tak więc miś i pancernik ruszyli razem przed siebie. Szli tak przez dwie godziny, gdy wreszcie na końcu drogi zamajaczyły drzewa. Las ten był niezwykle wręcz ogromny, mroczny, straszny i nieprzytomnie niebezpieczny. Nie zastanawiając się zbyt długo, miś i pancernik ruszyli w głąb puszczy.
Po paru chwilach zgubili się.
- Gdzie jesteśmy? – spytał miś.
- Na końcu drogi swego nędznego żywota, śmiertelnicy.
- Aha, a daleko stąd na drugi koniec lasu?
- Żartujesz sobie ze mnie – powiedział ten sam głos, który należał do wychodzącej zza krzaka wysokiej, zakapturzonej postaci w ciemnej szacie.
- Obawiam się, że nie. On taki jest naprawdę – wtrąciła pancernik.
- Och! Azali zmienia to teraz wasze beznadziejne wręcz położenie?
- Tak!!! – krzyknął uradowany miś.
- Nie. – ucięła postać.
- O, szkoda. Witaj, ja jestem misiem, a to kamień.
- Pancernik, ty biologiczny ignorancie.
- Nieistotnym jest to wszak, gdyż śmierć was czeka, waszmościowie. – i postać zalała się obłąkańczym śmiechem, wyrażającym nieopisaną radość.
- Pancernik!!! Czy to tak ciężko zrozumieć, bezmózga kupo futra? – wrzeszczała pancernik, tłukąc misia jego cisowym kijem.
- Ała! Pomocy, kamień mnie bije!
- Halo! Właśnie was napadam! Mielibyście choć tyle przyzwoitości, by zwijać się na ziemi ze strachu. – postać wyraźnie traciła cierpliwość.
- Pancernik! Jestem pancernikiem!
- No dobra! Znaczy się… Gińcie!
Błysnęło i rozległ się ogłuszający świst. Powiało chłodem. Trawa położyła się
przy ziemi, a miś i pancernik przelecieli dwanaście metrów.
- Żyjecie? Jakże to możliwe?
- To dość proste, tak jakby mamy to od urodzenia. – odrzekła pancernik.
- Ale jakim cudem przeżyć udało się wam me uderzenie?
- No, trochę mną rzuciło, ale jakoś się trzymam.
- Czy to… to znaczy, że… wybacz, że pytam, ale chyba nie jesteście demonami
z piekła rodem?
- Ja jestem pancernikiem. – powiedziała to z błyskiem w oczach, sugerującym,
co spotka tych, którzy ośmielą się podważać ten fakt – A to coś tam, to chyba jednak naprawdę niedźwiedź. – powiedziała wskazując na nieprzytomnego misia.
- Końcem mym okazać musi się zdarzenie to. Nie potrafię nawet odróżnić niedźwiedzia od demona.
- Chcesz iść z nami? Widzisz on szuka ogona, a ja uważam, że przydałby się nam
w drużynie ktoś normalny – powiedziała pancernik z uśmiechem. – W miarę – dodała szeptem.
- Gdyż żyć mi już teraz w tym łez padole pisanym nie jest, uczynić to mogę, jak się zdaje.
- Owsianka! – wrzasnął miś odzyskując przytomność i stracił ją chwilę później
po gwałtownym kontakcie z dwumetrową cisową laską.
Po kilku godzinach odpoczynku i wypiciu prawie całej wody oraz wyjaśnieniu misiowi poglądów pancernika na owsiankę i kamienie, ruszyli znów przed siebie. Szli, szli i szli, aż doszli do małej polanki. Polanka była zielona i kwiecista. Skakał po niej gnom. Był mały i zielony, i miał brodę.
- Giń poczwaro, jeśliś odważny.
- Hm – mruknęła pancernik.
- Cóż?
- Gnomy to nie złe demony.
- Ach tak – wysoka postać była wyraźnie zawiedziona. – I jesteś pewna, że to nie ohydna bestia z równoległego wymiaru, która podszywa się pod skrzata? – zapytała z nadzieją w głosie.
- Tak!
- Kartofel! Hura! – zawołał miś.
- Nie! Gnomy nie są jadalne.
- Pomocy! – zawył gnom.
- Mogę? – spytała postać.
- Możesz, ale szybko.
Czas się zatrzymał.
Rzekła więc moc wszechpotężna z nicości
Nie dane ci będzie zaznać radości
I śnić będziesz wciąż o boskiej wielkości
A ostrze twe nigdy nie straci ostrości
I czas powrócił.
Miś leżał na ziemi, a postać trzymała w ręce gnoma.
- Rany, ale masz szczęście. One spełniają życzenia. – powiedziała pancernik.
- Nie chcę tego, władza taka bruka serce i duszę.
- DAJ GO MNIE! – pancernikowi zapaliły się oczy.
- Ej, ty, niedźwiedziowaty. Łap.
- Czemu on? Czemu ten imbecyl? – łkała pancernik.
- Chcę… – zaczął miś.
- Czekaj niedźwiedziu! Przemyślałeś to dobrze? Masz tylko jedno życzenie, nie zmarnuj go.
- Chcę…- wtedy właśnie miś uświadomił sobie, że może poprosić o ogon
i zakończyć długą i męczącą podróż. Może spełnić swoje największe pragnienie, może też chcieć urosnąć lub dostać władzę nad światem. Miał w ręku klucz do potęgi. Nie wahał się ani chwili, doskonale wiedział, czego pragnie – butelkę wody.
- Coooo? – krzyknęły naraz wysoka postać i pancernik.
- Na co się gapicie? Skończyła się przecież.
W tym momencie dwie rzeczy stały się naraz. Pierwsza, to pojawienie się dużej butelki wody i zniknięcie gnoma. Druga nie nadaje się do opisania, ale powiedzieć można,
iż udział w tym wydarzeniu brały: miś, pancernik i dwumetrowy cisowy kij…
…ale to już całkiem inna historia. |
_________________ I crossed the mountain and I climbed the river... |
|