Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Aż nadto piekielnie |
Wersja do druku |
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 06-10-2010, 16:27 Aż nadto piekielnie
|
|
|
Muuuuuuuuuuuuuuuuu zaryczała Królowa Krów trzymając do góry swoją potężną halabardę ku górze, a w drugiej zmiażdżony i zakrwawiony hełm paladyńskiego osiłka, który wraz kompanami wszedł na nowe Krowie Królestwo. Dzikie i piekielne muczenie
- Spoiler: pokaż / ukryj
- wersja spowolniona jest bardziej klimatyczna;)
krów było słychać wzdłuż i wszerz „krowiego poziomu”. Wszystkie krowy zaczęły tańczyć w rytmie muczenia. Nagle na pochmurnym niebie pojawiły się światła, które były coraz jaśniejsze. Aż w końcu przebiły się przez chmury i uderzyły w ziemię. Piekielna łaciata władczyni pokazała kopytem swoim oddziałom, aby sprawdziły co się stało, a sama poszła do sali tronowej wraz gwardzistami i usiadła na swoim trupim tronie, pieszcząc nie spokojnie swojego nie zadowolonego z tego powodu kota. Nie chciała powiadamiać dolnego świata o nagłym zdarzeniu. Miała dosyć wtrącania swoich szefów w je sprawy. Sama się tym zajmie. Jej mocne postanowienie było widać było po uduszonym kocie.
..............................................................
Z kapsuły wyszedłem jako pierwszy. Powietrze było nasiąknięte zgnilizną i krwią. A kurz jeszcze nie opadł. Wokół krateru było pełno skruszonych kości na ziemi i pozostałości po zniszczonych budynków, które gdzieniegdzie się tliły. Od dawna ta kraina nie posmakowała pokoju, ani słońca. Na pewno nie byliśmy w przyjaznym miejscu, ale była to jedyna droga dostępu do świata Diablo. Aby zobaczyć co się tam stało. Zaczął rzęsisty padać deszcz i założyłem na siebie kaptur.
Nie obijać się . Niewiadomo jakie tałatajstwa hasają po tych ciemnościach. A za nami daleko droga. Teleportacja nic nie da.- krzyknąłem za siebie i ruszłem do przodu. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 06-10-2010, 22:14
|
|
|
- Nadal nie wiem co ja tu robię - rzucił Liść wychodząc z kapsuły.
Loko rozejrzał się wokół. Sceneria bardzo przypominała typowego hack'n'slasha, wszędzie walały się szczątki bliżej niezidentyfikowanych istot. Jego wzrok padł na grupkę krów tłoczących się pod jakimś płotem. Rozmawiały o czymś w krowim języku, nie zwracając najmniejszej uwagi na dwójkę mężczyzn którzy dopiero co wysiedli z dziwnej kapsuły.
- Ciekawe o czym gadają... - powiedział Caladan.
- O wymionach... o ile dobrze słyszę... - odparł jego towarzysz
- Znasz krowi?
- Znam. Trochę - dodał widząc podejrzliwy wzrok kompana - a zresztą, o czym mogą gadać krowy...
- O muuuuleku - zza ich pleców dobiegło donośne muczenie.
Loko i Caladan niespecjalnie przejęci odwrócili się powoli do dość dużego stada łaciatych, które podkradły się od tyłu, gdy oni przyglądali się zaaferowanej grupce. Te krowy również były wyposażone w halabardy, przewodził im brązowy byk, z ułamanym rogiem.
- Czy bydło zawsze musi robić problemy? - powiedział Loko bardziej do siebie niż reszty zebranych.
- Zamuuuuuilcz. Muuuuuorda. Rozumuuuuuisz? - wymuczał z trudem przywódca.
- Caladan - głos Liścia dobiegał zza dłoni, która w tym momencie skrywała jego twarz - jeśli jeszcze kiedyś wciągniesz mnie w coś takiego, osobiście cię zabiję.
- Sam przyznam że nie tego się spodziewałem...
W tym momencie z kapsuły wyłoniła się następna postać. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we. |
|
|
|
|
Ren
蓮 <-- To moje imię.
Dołączył: 25 Cze 2010 Skąd: Manticore Status: offline
Grupy: Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 07-10-2010, 08:15
|
|
|
- Już po wszystkim ? - zapytała Saya ziewając przed kapsułą, lot nie był najgorszy ale lądowanie Panie Caladanie musisz poprawić.
Spojrzała na uzbrojone krowy i ... wybuchła śmiechem.
- Hahahaha... przepraszam ale nie dam rady haha, wojskowe bydło. Tylko nie mów, że te krowy potrafią jeszcze gadać hahah - nie mogła powstrzymać śmiechu.
Męszczyźni spojrzeli się na siebie.
- Zamuuuuuilcz!!. - wymuczał - byk.
Saya spojrzała w jego stronę wysunęła rękę i wypowiedziała krótkie zaklęcie.
Byk skrzywił się w wyrazie niesamowitego bólu po czym upadł na ziemie a z jego paszczoszczęki wyleciała strużka krwi.
- Nikt nie będzie na mnie krzyczał. - powiedziała po czym schowała się za plecami Caladana. |
_________________ Yoake umare kuru mono yo,
Keshite miushinawa naide,
You are you shoujyo yo ima koso!
Furi hodoki tachi agare!
Ostatnio zmieniony przez Ren dnia 10-10-2010, 21:12, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 07-10-2010, 08:57
|
|
|
Z kapsuły za ich plecami dobiegł trzask i odgłos lawiny przedmiotów spadających na ziemię.
Zaraz potem z wnętrza wyszedł Latacz, uprzednio zawadziwszy czołem o niskie drzwi, a następnie zaklinowawszy się na chwilę dzięki flambergowi zwisającemu w poprzek pleców.
-Całe szczęście, dał się przekonać i rzucił zaklęcie zmniejszające na motocykl. - rzucił Caladan a Liść i Saya pokiwali energicznie głowami. Pamiętali jeszcze jak próbował go wcisnąć do kapsuły w której ledwie oni sam się mieścili.
-Oż. - podsumował Latacz sytuację, tak jak to miał w zwyczaju. Zaiste była to sytuacja zasługująca na „oż”. Teraz stado bydła z halabardami było już wyraźnie wrogo nastawione po tym jak jeden z ich towarzyszy padł na ziemię rażony zaklęciem.
-Może trzeba było najpierw pogadać? Podyskutować? - powiedział ironicznie Latacz uśmiechając się półgębkiem i mrużąc oczy.
-Zapuuacicie nam za tooo!! - zaryczało coś potwornie .
Krowy nadciągały.
-Uwaga.. - ostrzegł Liść. Sytuacja była niewesoła, byli otoczeni przeważającymi siłami wroga...
-Jasne, jasne – odpowiedział mag-wojownik i zręcznym ruchem dobył miecza. Twarz mu stężała. Skupiał się teraz wyłącznie na walce. Pierwszy przeciwnik był już kilka kroków od niego.
Krowa zdecydowała się uderzyć halabardą jak włócznią, celując cienkim i ostrym szpicem w gardło Latacza. Ten obrócił się bokiem pozwalając by ostrze minęło jego szyję o centymetry, zaraz potem chwycił swojego flamberga pod ricasso i silnym ciosem, dodatkowo spotęgowanym impetem pędzącej krowy, wbił jej miecz w głowę z potwornym chrzęstem.
-Graj muzyko!-zaśmiał się. Wyszarpnął miecz z czerepu wroga, by natychmiast wznieść go do następnego ciosu....
Zaczęła się prawdziwa bitwa. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 07-10-2010, 10:17
|
|
|
Muyp , Muyp Muuuuuuuuuuuuuyyyyyp- próbowała skacowana Krowa powiadomić o nagłym ataku, ale skończyło się na tym, że nieprzytomna padła na urządzenie telegraficzne.
Na polu walki czwórka wojowników dzielnie i heroicznie walczyło z dziwnie poruszającymi się krówkami
Latacz jak ty widzisz rozmowę z nawalonymi krowami. Przecież od nich czuć skwaszonym mlekiem na milę- skomentował Caladan na wcześniejszą ironiczną wypowiedź towarzysza broni, biczując boleśnie mieczami raz po raz kolejnego przeciwnika, łapiąc drugą bronią fruwające kawałki mięsa, które trafiały do degustacji.
Co?- zapytał się Caladan spoglądając Sayę
Nic nic, ale jesteś brudny na twarzy- odrzekła Saya lekko zniesmaczona manierami Caladana
A dzięki- powiedział Caladan, wycierając twarz płaszczem, co jeszcze pogorszyło efekt
Smoki nie mają krzty wychowania pomyślała Saya. Oboje po miłych uprzejmościach wrócili do walki.
Teraz wiem jak zachowują się chore wściekłe krowy....- zaśmiał się Loko rozcinając rogi swoim przeciwnikom ogromnym mieczem
Po ukatrupieniu większości przeciwników. Ku ogromnemu zdziwieniu Loko zobaczył bydło w karnawałowe różowe sukienki , które zaczęło stawać w szeregu i na rozkaz dowódcy zaczęły pociągać suknie........Zaczynał się mocniej zastanawiać co on się wpakował.
KRYĆ SIĘ- krzyknęła Saya, która wyczuła niebezpieczeństwo.
Nad głowami zaczęły latać we wszystkich kierunkach nabiał wszelakiej postaci, mający groźne skutki. Sery zaczęły wybuchać, a pociski kefirowe przedziurawiały płaszcze.
Cała grupka schowała się za spróchniałym dyliżansem
Ma ktoś jakieś banany*?- Zapytał się nagle Caladan, który wyglądał bardzo rozentuzjazmowany walką.
* chodzi o Banana Bomb:) |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 10-10-2010, 19:52
|
|
|
Latacz przykucnął za kołem dyliżansu i popatrzył w górę. Wszędzie dookoła, nad i obok ich tymczasowej kryjówki przelatywały niebezpieczne produkty spożywcze. Od czasu do czasu bębniły głucho o boki pojazdu, lecz większość pocisków z mlaskiem lądowała w rozmiękłej od deszczu ziemi daleko za nimi. Caladan wychylił się na chwilę zza wozu by ocenić sytuację po czym natychmiast schował głowę o włos unikając trafienia kawałkiem sera. Pleśniowego, na domiar złego.
-Ma ktoś jakieś banany? - rzucił w kierunku reszty.
Liść wzruszył ramionami a Saya pokręciła przecząco głową.
-Przecież to ty handlowałeś z robalami? Co ze skunksem, tym który był po przecenie? - spytała.
-Właśnie!-ucieszył się Caladan demonstrując wszystkim lekko wymiętego zwierza i maskę przeciwgazową typu słonik która była w zestawie. -Teraz możemy je zadymić i...
ŁUP! ŁUP! ŁUP!
Gwałtowna seria uderzeń w burtę wozu zagłuszyła resztę wypowiedzi. Ogień powoli stawał się coraz mniej chaotyczny i nabiał przelatywał już niebezpiecznie blisko. Daleko mu było do celnego, jednakże..
-Trzeba coś zrobić! Jak tylko wpadną na pomysł żeby nas okrążyć zamiast bezmyślnie tłuc w dyliżans będzie niedobrze. Jak daleko jesteś w stanie rzucić tym skunksem?-spytał Latacz podniesionym głosem by było go słychać mimo deszczu i ostrzału.
Caladan wstał i złapawszy nieszczęsne stworzenie za koniec ogona zakręcił nim na próbę.
-Za daleko to on nie poleci- ocenił Liść przyglądając się jego poczynaniom.
-Mam lepszy pomysł. - wtrąciła się Saya obracając się i demonstracyjnie machając skrzydłami. - Ale będę potrzebowała trochę czasu zanim się wzbiję odpowiednio wysoko. Przydała by się jakaś osłona.
-Zrobi się- mruknął Latacz wbijając swojego flamberga w ziemię obok dyliżansu.
Następnie znowu kucnął oparty o koło i wyciągnął z wytartych skórzanych kabur dwa potężne rewolwery. Położył je w poprzek ud i zaczął szeptać : „an-Nār ، Wknt ، Kmā Hw al-Ḩāl Fy Bţn al-ʼRḑ al-ʻMyqh „. Na lufach wykwitł skomplikowany ognisty wzór złożony z cienkich i delikatnych linii. Przez chwilę mienił się i błyszczał by po chwili zblednąć i zniknąć całkowicie. Trzasnęły metalicznie odwodzone kurki.
-No, już gotowi?-popędzał Caladan, wprost paląc się do walki. Dosłownie i w przenośni, gdyż po jego słowach i krótkim niedbałym geście przedpole zapłonęło. Mokra i błotnista ziemia zaczęła palić się niczym przesiąknięte żywicą drewno, buchając dymem i językami ognia.
Liść przygotował się do biegu, by gdy tylko Saya wystartuje związać krowy walką na krótkim dystansie.
-Gotowi!!- krzyknął Latacz i zerwał się nagle z miejsca. Wyskoczył zza osłony i oparł lufy obu rewolwerów o jelec swojego miecza wbitego w ziemię.
-Saya, startuj!!-krzyknął i rozpoczął ostrzał. Rytmicznie. Najpierw jeden potężny wybuch, następnie drugi. Kłęby gęstego gryzącego dymu unoszą się w górę, mieszając się z dymem pożaru zasnuwają ich gęstym całunem. Wzory na lufach jarzą się na wiśniowo. Potem dwa trzaśnięcia kurków i znowu huk... Pociski wylatując z luf natychmiast zmieniają się w stopioną masę metalu,
wypalając nieregularne dziury w ciałach wrogów. Oślepione bólem krowy miotają się i dodatkowo potęgują chaos.
Saya wystartowała podrzucona przez Caladana. Nagle wyłoniłą się na sporej już wysokości z maskujących jej poczynania kłębów dymu. Tylko kilka łatwych do uniknięcia pocisków poszybowało w jej stronę, zasłona była skuteczna i niewiele krów zorientowało się co się święci. Trzymając w rękach skunksa szybowała w kierunku pozycji nieprzyjaciela.
Caladan wyciągnął łuk i zaczął strzelać. Szybko, strzała za strzałą. W locie rozdzielały się i każda trafiała w cel z doskonałą precyzją. Wrogowie padali, jednak nadal było ich zbyt wielu.
Liść z zadziwiającą szybkością wybiegł zza dyliżansu i zamrażając pełen kałuż teren wokół siebie ruszył do ataku.
-Koniec amunicji!-oznajmił Latacz zwracając się do Caladana. Krople deszczu syczały na rozgrzanych lufach. Zakręcił pistoletami i wsadził je do kabur. Nabicie ich zajęło by zbyt dużo czasu. Dobył teraz Tachi i machnął na próbę. Podmuch wiatru porwał kłęby maskującego dymu i popchnął je daleko naprzód. To się przyda, skunksy cebulowe są podobno nadzwyczaj paskudne. Będzie mógł odpowiednio pokierować łzawiącą chmurą, nawet gdyby powiał przeciwny wiatr. – pomyślał Latacz i postanowił poczekać na rozwój sytuacji. Korzystając z chwili wytchnienia wciągnął na głowę maskę której używać do tej pory jakoś nikt nie zechciał. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 12-10-2010, 18:58
|
|
|
Pomiędzy niczego nieświadome krowy spadł skunks, puszczony przez lecącą Sayę. Pewnie kilka z nich udusiłoby się z powodu jego "oddziaływania", ale zmyślna drużyna nie przewidziała jednego - wysokości. Zwierzę głucho uderzyło w ziemię i na tym zakończyło się jego krótkie życie. Poświęcenie nie poszło jednak całkowicie na marne, stado łaciatych przerwało ostrzał nabiałem i zaczęło tłoczyć się w miejscu w którym upadł. Po chwili Liść znalazł się między nimi. Gdy Latacz i Caladan usłyszeli pierwsze wrzaski zarzynanego bydła, natychmiast wyskoczyli zza wozu i pośpieszyli na pomoc Lokowi. To co zobaczyli lekko ich przerosło. Obstrzał nabiałem miał jedynie odwrócić uwagę drużyny - podczas gdy oni chowali się za wozem, krowy wysłały po posiłki. Teraz na wzgórzach rozciągających się po widnokręgu stały ich setki. Caladan i Latacz spojrzeli po sobie, zdrowy rozsądek polecał rzucić się do ucieczki, ale odwaga nie pozwoliła zostawić Liścia, który nieświadomy przewagi liczebnej wroga z satysfakcją wybijał kolejne krowy. Mężczyźni rzucili się w tłum.
Kolejna krowa padła rozcięta zakrzywionym lodowym ostrzem Liścia. W tym momencie ujrzał że nie jest już jedynym niełaciatym wojownikiem. Wykonał szybki obrót i kolejna krowa została przecięta na pół. Skrytobójca zmaterializował swój ogromny miecz, rzucił nim w tłum i natychmiast skoczył za orężem. Odbijając się od łbów bydła zamrażał je, rozkruszając jednocześnie ich czaszki, po chwili dotarł do byka w którego piersi zagłębił się jego miecz i wyszarpnął broń nim ten zdążył upaść. Wykonał w powietrzu salto przecinając głowę pechowego zwierzęcia na dwoje i wylądował na ziemi. Zetknął się plecami z Lataczem. Twarz wojownika była zabrudzona krwią, maska przeciwgazowa zniknęła w ferworze walki. Mężczyzna zabił już swoimi powietrznymi atakami dziesiątki przeciwników, ale ci ciągle nadchodzili. Krowy otoczyły dwójkę mężczyzn, żadna jednak nie kwapiła się pojeść bliżej.
- Jest ich za dużo - wydyszał Latacz
- Więcej niż myślałem, co teraz zrobimy?
- Liczyłem na to, że ty coś wymyślisz.
- Gdzie jest Caladan?
Jakby w odpowiedzi na to pytanie, gdzieś z boku coś eksplodowało. Caladan musiał użyć jakiegoś silniejszego zaklęcia, bo krowy dosłownie latały w powietrzu. Loko wziął Latacza pod ramię i wyskoczył z nim do góry, wylądowali miękko koło trzeciego mężczyzny. Stał on w małym kraterze i uśmiechał się nieznacznie. Krowy wyraźnie bały się podejść bliżej.
- Mamy chyba chwilkę spokoju - stwierdził Loko
- Nie - odparł Latacz podpierając się na mieczu i wskazując głową na pierwsze krowy które zaczynały się zbliżać.
Nagle bydło zaczęło umierać. Loko widząc co się dzieje wytworzył lodową kopułę nad głowami swoich towarzyszy i własną.
***
Saya przyglądała się z góry polu walki. Zachodziła w głowę jak pomóc kompanom, ale w walce z setkami krów miała małe szanse. Jak każdy z nich. Wampirzyca latała nad krowami dobrych kilka minut, nie mogąc się zdecydować na żadne działanie. Chodziła jej po głowie pewna myśl, ale było to bardzo ryzykowne zagranie. Zarówno dla niej jak i dla jej towarzyszy na dole. Jednak nie było czasu, Saya zmaterializowała swój miecz i cięła się we własne ramię, głęboko, wodząc ostrzem po widocznych żyłach. Potem zaczęła się kręcić, coraz szybciej i szybciej...
Skażona krew niczym deszcz spadła na krowy tłoczące się ciasno wokół wojowników. Nie minęła chwila gdy zaczęły padać. Wzbudził się popłoch, bydło uciekało na wszystkie strony, ale niewiele to dało. Stado zostało zdziesiątkowane, atak wampirzycy całkowicie zniszczył to, czego nie zdołali pokonać Caladan, Loko i Latacz. Saya widząc, że walka jest już wygrana, spokojnie omdlała w powietrzu. Wciąż lekko wirując opadła na dół, wprost w ramiona Liścia. Ten wspólnie z Caladanem zaleczył jej ramię. Po chwili nieprzytomna wampirzyca została ułożona na prowizorycznym posłaniu złożonym z plandeki od wozu. Latacz i Caladan usiedli obok niej, Liść wolał stać, jak to miał w zwyczaju.
- No panowie... - powiedział Loko - to było coś. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we. |
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 27-11-2010, 18:32
|
|
|
Główne siły Krowiego imperium dotarły do lodowej kopuły. Były straszne rozwścieczone po zobaczeniu ciał swoich braci na placu boju. Zaczęli wystrzeliwać kamieniami katapultami i balistami, które miały za zadanie rozkruszyć lód. Krowi szamani tańczyli i uprawiali modły do Boga Ognia, który miał pomóc w stopieniu lodowego schronienia. Reszta budowała mogiłę upamiętniającą zmarłych.
Posłaniec niosący wieści o tym co wydarzyło się koło lodowej kopuły, pędził co sił na ogromnej dzikiej świnie, nagle "wierzchowiec" zawył z bólu i padł martwy na ziemię. Kurier przekoziołkował kilka metrów i nad sobą zobaczył dziwne postacie bardzo podobne do siebie, po chwili stracił nieprzytomność.
Królowa krów nerwowo łaziła dookoła tronu, posłańca długo nie było. Nagle jednak drzwi sali tronowej otworzyły się ze skrzypnięciem i w progu stanął ewidentnie spóźniony kurier. Władczyni kopytnych nakazała zbliżyć się do tronu doręczycielowi. W tym momencie jakby czas stanął w miejscu i po chwili przed obliczem Wysokiej Rogatej leżał trup.
- Co tu się dzieje?! - wymuczała Królowa do przerażonych strażników i doradców.
Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, wtrącił się strażnik, który stanął przed drzwiami:
- Pani ktoś uwolnił więźniów. Długo nie damy rady. Ratuj się Panie - krzyczał ranny strażnik.
Z ulicy było słychać zbliżającą się wrzawę rozwścieczonego tłumu. Jednak co innego wytrąciło z równowagi Władczynię Krów. Na koronie brakowało jednego kryształu. Wiedziała, że jest to zły omen.
***
Dwie postacie wymknęły z zamku i na wierzchowcach ruszyły do bramy świata Diablo , uaktywniając ją za pomocą kryształu. Wyleciało z niej kilkadziesiąt aniołów z których nie iskrzyła dobroć, wraz z nimi jako ostatnia pojawiła się zakapturzona postać.
- Dobrze spisaliście, w podzięce dostaniecie odpowiednią nagrodę, godną waszego poświęcenia - rzekła zakapturzona postać.
- Dziękujemy ci. Niech pustka dosięgnie i spaczy wszystko - odrzekli jednocześnie bliźniacy i teleportowali się na drugą stronę, gdzie czekała na nich reszta Spaczonych.
Po tym Kapłan rozkazał Aniołom na wyruszenie na krowie łowy. Trzepot ich skrzydeł niósł wiatr śmierci. Zaś Duchowny Pustki wyruszył w kierunku zamku wraz kilkoma przybocznymi, aby zjednać na nową wiarę tłum więźniów.
***
Tymczasem troje towarzyszy opatrywała ciężko ranną Sayą, która spała.
- Chyba nie dadzą nam spokoju - rzekł Liść
- Najwyraźniej tak. Hibernacja da nam czas, aby znaleźć odpowiednią ilość krwi. Ta krowia do niczego się nie nadaje. Jak żyjesz Latacz - Uśmiechnął się do niego Caladan
- Bywała gorzej – odpowiedział, trzymając za ramię szermierz, który oddał krew do transfuzji
- Te krowy są wyjątkowo uparte, kopuła wytrzyma ich nędzne starania, ale z drugiej strony chyba nie będziemy tu siedzieć całą wieczność - oznajmił Loko
- Wpadliśmy jak śliwka w kompot. Tych krów tam jest miliony, czy tam jedno zero więcej. Będzie ciężko - ocenił Caladan.
- Może zrobimy podkop - palnął Latacz
- W tej sytuacji, muszę stwierdzić że to niegłupia myśl - Liść spojrzał na Caladana
- Niech zgadnę, to ja mam odwalić brudną robotę? - Zapytał Caladan, pomimo tego że już znał odpowiedź.
- Jakżeby inaczej – odpowiedział Liść
- Mam nadzieje, że Saya wytrzyma to wszystko - Powiedział sam do siebie Latacz, patrząc na wampirzycę.
***
Po wielu minutach wytężonego atakowania lodowej kopuły, krowom udało się zrobić sporą wyrwę na jej ścianie. Wywołało to niemałą euforię wśród łaciatych, które jak głupie zaczęły włazić do jej wnętrza. Około setki zwierząt stłoczyło się w jego wnętrzu, ale tylko kilka stanęło oko w oko z mężczyzną, który opierał się o wewnętrzną ścianę.
- Muuu... Póóóójdziesz z namuuuuui! - wymuczała jedna krowa.
- Och, bardzo chętnie - odparł Loko - ale ja tu tylko zabezpieczam tyły.
Po tych słowach zatoczył ręką okrąg. Gruba lodowa kopuł zaczęła pękać i po chwili pogrzebała pod zwałami lodu oddział krów. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 28-11-2010, 21:34
|
|
|
Siedzieli w niewielkiej jaskini kilka metrów pod powierzchnią ziemi i nasłuchiwali. Liść zapewnił ich, że załatwi sprawę....
Sądząc po odgłosach z góry załatwił ją definitywnie. Cichnące porykiwania i strużki szybko krzepnącej od zimna krwi które zaczęły przesączać się z góry nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Odczekali w milczeniu jeszcze chwilę.
-Wiesz może w którym kierunku jest pałac?- spytał Latacz.
-Bo mi się wydaje, że gdzieś tam.-wskazali w przeciwne strony świata.
Nagle usłyszeli trzaski dochodzące z wszystkich stron. Ich oddechy zaczęły zmieniać się w parę, ściany pokryły się niebieskawo połyskującym szronem. Wszystko dookoła zamarzło. Ściana przed nim zaczęła się rozstępować i formować w dość spory lekko pochyły tunel.
-Prezent od Liścia- uśmiechnął się Caladan patrząc w głąb.
-Raz się żyje – stwierdzili i ciągnąc za sobą Sayę wskoczyli do lodowej rury.
Przejażdżka była naprawdę wesoła. Na nogach utrzymali się przez pierwsze kilka wybojów a potem resztę trasy pokonali odbijając się od ścian i klnąc na czym świat stoi.
Podróż zakończyła się w niewielkiej jaskini z kręconymi lodowymi schodami sięgającymi wysoko w górę. Zadbał o wszystko pomyśleli i pokiwali głowami.
-Powinniśmy być kilkaset merów przed pałacem. Wyjdziemy tutaj na powierzchnię i ocenimy sytuację- powiedział Latacz i wszedł na schody.
Wspinali się szybko i po kilku minutach nad głowami pojawiły się duże płaskie kamienie.
Caladan wysunął się do przodu i skoncentrowaną energią rozbił je w drobny mak.
Wygrzebali się z szybu. Było trochę zbyt ciemno jak na kilkaset metrów 'przed'
pałacem. Sufit nad ich głowami dowodził, że ktoś zdecydowanie pomylił się o te kilkaset metrów
Ich zdziwienie było tym większe, że wyłonili się z ziemi tuż przed niewielką grupą krów które właśnie zajęte były zbieraniem szczęk z podłogi. Jak widać obie strony były równie zaskoczone.
Jednak krowy jak to krowy, niezbyt szybko były w stanie otrząsnąć się z szoku. Tym bardziej, że nad ich głowami nagle dał się słyszeć potworny grzmot i z sufitu zaczęły odpadać spore kamienie potęgując chaos.
Niewiele myśląc Caladan i Latacz położyli Sayę w możliwie bezpiecznym miejscu i z krzykiem rzucili się w tłum wrogów.
-To królowa!- Krzyknął Latacz przerąbując się przez wyjątkowo dobrze uzbrojone i wyszkolone krowy. Rzeczywiście jedna z nich miała na głowie koronę.
-Zabij ścierwo, ja zabawię się z eskortą!- Odkrzyknął Caladan i zamaszystymi cięciami pozbawił łbów oponentów którzy niebezpiecznie skrócili dystans do niego.
Nie było to wcale takie proste, gdyż tłumek strażników zaczął gromadzić się dookoła.
W tej sytuacji nie pozostało mu nic innego tylko liczyć na odrobinę szczęścia. Zamachnął się potężnie i wypuścił swój flamberg z rąk. Ten ze świszcząc przeleciał kilka metrów i utkwił w cielsku królowej która padła na podłogę.
W mgnieniu oka było po wszystkim.
Caladan chwycił Sayę, a Latacz podbiegł by odzyskać swój miecz. Królowa dyszała jeszcze gdy wyciągał ostrze, jednak spadający kawałek sufitu dokończył dzieła miażdżąc jej głowę.
Nie było czasu na świętowanie zwycięstwa, bo cały ten przeklęty budynek rozpadał się na kawałki.
Biegli korytarzem, potem wpadli na jakieś schody... kilka pięter w górę...wszędzie dookoła zwłoki....
Zatrzymali się oddychając ciężko. Byli już chyba powyżej poziomu gruntu...
Zza zakrętu dały się słyszeć kroki. Kroki biegnącego człowieka, gdyż nie było słychać stukania kopyt o posadzkę. Jakiś obdartus brzęcząc zerwanymi łańcuchami wypadł zza załomu korytarza a Caladan nie namyślając się wiele w pierwszym odruchu trzasnął go łokciem w twarz.
Przyjrzeli mu się bliżej.
-Eee kto to jest?- spytał niepewnie Latacz wskazując na nieprzytomnego.
-Nie wiem, ale się nam przyda- odpowiedział Cal i podszedł do Sayi.
Saya dostała krew której potrzebowała, lecz nadal nie dawała oznak życia.
-Może niesmaczny?- zastanowił się Latacz
W tym momencie ciało wampirzycy leżące do tej pory bezwładnie na podłodze rozświetliło się wewnętrznym blaskiem i uniosło się w powietrze. Wyczuli co się święci i położyli się plackiem na podłodze. Ilość nergii jaka wypływała w tym momencie z ciała Sayi była ogromna Mimo iż przylepili się do podłogi, to i tak rzuciło nimi o ścianę.
Trwało to ułamek sekundy, po czym Saya opadła na ziemię i zamrugała oczami.
-Cześć..-powiedziała po czym splunęła – co za paskudztwo piłam?-zdziwiła się.
Odetchnęli z ulgą.
-I tak w ogóle to gdzie jesteśmy? I gdzie się podział Liść?
-Nie ma czasu, trzeba wiać! - odpowiedź Latacza skontrapunktował brzęk szkła.
-Oho, nadchodzą kolejni?
Przygotowali się do walki. Na szczęście okazało się że to reszta drużyny w postaci Liścia.
-Jak wam się podobały efekty specjalne?
-AA!!- krzyknęli jednym głosem Latacz i Caladan – Prawie by nas przygniotło...
- Wybaczcie, ale te pochodnie koło składu prochu zbytnio mnie korciły. I zdobyłem też coś do przebrania- wskazał na przerzucone przez ramię naręcza szat.-Chyba to był ktoś ważny, więc może uda nam się przebić do wrót bez większych problemów.
Na zewnątrz odbywał się właśnie Armageddon w pigułce. Anioły latały nad ich głowami wypatrując grup zaciekle i desperacko broniących się krów. Wszędzie poniewierały się rozsieczone i zakrwawione zewłoki. Wszystko skąpane było w czerwono-pomarańczowym blasku ognia buchającego z zapadniętego budynku prochowni.
Anioły dostały już swoje rozkazy, więc pochód Kapłana i kilku jego pomocników w kierunku bramy nie wzbudził niczyjego zainteresowania. Rzeź trwała.
Tymczasem Caladan dumnie krocząc na czele pochodu przebierańców nieznacznym ruchem dłoni zwinął z postumentu kryształ, na co cała grupa rzuciła się w stronę zamykającego się przejścia.
Po chwili w krowim świecie nie było ani śladu przejścia do innego wymiaru. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|