Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Wrażenia po spektaklach |
Wersja do druku |
Melmothia
Sexy Chain Smoker
Dołączyła: 09 Lut 2007 Status: offline
Grupy: Alijenoty
|
Wysłany: 28-11-2009, 22:15 Wrażenia po spektaklach
|
|
|
„Idiota”
Przepis: bierzemy powieść, wyrzucamy parę scen, a resztę kompresujemy do czterogodzinnego przedstawienia, wybierając na chybił trafił dialogi. Czyli „Idiota” w opolskim teatrze dramatycznym, w reżyserii Koniny, który podobno bardzo długo nosił się z myślą o realizacji tego pomysłu.
Może czegoś nie zrozumiałam, może nie powinnam oczekiwać od reżysera, że da coś od siebie, jakąś myśl przewodnią, pomysł, ideę nadrzędną. Może powinnam po prostu spodziewać się takiego streszczenia powieści Dostojewskiego, z rozłażącym się na wszystkie strony ciągiem zdarzeń (brak logicznego następowania po sobie zdarzeń przy jednoczesnym trzymaniu się powieści to już sztuka, nie wiem, jak oni to zrobili), jakie dostałam. Ale jako że moje wymagania są jednak nieco większe, to sobie popsioczę.
Osoba, która czytała powieść, w przedstawieniu nie znajdzie nic nowego, a jedyne, co mi przychodzi na myśl jako potencjalny wątek przewodni, to nieudolnie pokazana gotowość poświęcenia się jakiegoś rozmamłanego chłopaczka dla cierpiącej latawicy, która straszliwie... no, cierpi, jest taką thagiczną postacią, że aż rozdziera (widz japę z nudy). Rzecz u Dostojewskiego pokazana świetnie, będąca tylko przyczynkiem do czegoś innego, z charakterami, które się wręcz „czuło”, tutaj wypadła tak płytko, że nic, tylko jak najszybciej zapomnieć.
A aktorzy...? No, Rogożyn to Rogożyn, trochę inaczej go sobie wyobrażałam, ale ta kreacja była dobra, Wrona się postarał, chociaż tyle. Był inny, ale dalej rogożynowaty, niebezpieczny i trochę dziki (chociaż w porównaniu do tego z powieści i tak wydaje się ułagodzony, przypomina raczej jakiegoś podrzędnego yakuzę, którego zadaniem jest pilnowanie żony szefa). Panie też grały w sumie dobrze, najlepiej wypadła generałowa Jepanczyn i Nastazja, chociaż ta ostatnia mało uwodzicielska, taka nieco nieporadna, niezdecydowana femme fatale – z jednej strony może być, bo ona taka „nieszczęśliwa” była, jak twierdził Myszkin, ale z drugiej to jej nieszczęście było aż za bardzo podkreślane, wręcz obrywaliśmy nim po oczach, przy jednoczesnym nacisku na to, jakie to poświęcenie ze strony tego kołka podpierającego ścianę, że chce się z nią ożenić... Właśnie, Myszkin. Auć. A tak chciałam zapomnieć. Odmawiam przyjęcia do wiadomości, że ten niski, całkiem przeciętnie przystojny, sztywny, recytujący zadany tekst nijaki brunet to był Myszkin. Wszystkie cechy zewnętrzne, wewnętrzne, zachowanie i w ogóle to, co czyniło Myszkina Myszkinem, wyparowało. Nie mamy też zielonego pojęcia, dlaczego towarzystwo ciągle nazywa go „idiotą”. Niektórzy twierdzą, że dlatego, że w przestawieniu po prostu zrobiono z niego dosłownie takiego idiotę, całkowicie zapominając, że przecież nie o to chodziło, ja zaś twierdzę, że postać, którą próbował grać Namysło – swoją drogą w innych przedstawieniach całkiem dobry aktor, ale do tej roli absolutnie się nie nadający – była zbyt płytka, żeby cokolwiek na jej temat powiedzieć. Wygłasza on od czasu do czasu dłuższy tekst z powieści, nieco zmieniony (dawno czytałam, więc nie jestem pewna, chociaż mam wrażenie, że poza małymi zmianami, to było prawie słowo w słowo, ale na zasadzie wycinania jednych zdań, a zostawiania innych, bez jakiegoś szczególnego powodu), wyskakując z Poglądami jak filip z konopi. Jeśli TAKA postać, która u Dostojewskiego wywoływała TAKIE wrażenie, w spektaklu w ogóle nie porusza, to chyba coś jest nie tak. I ja tu nie mówię o aktorze, bo aktor, jak już pisałam, może sobie być i dobry (chociaż nie miał biedak okazji się wykazać właściwie żadnej), ale jeśli każe się mu siedzieć/stać/podpierać ścianę w miejscu i od czasu do czasu wygłosić tekst, kiedy (przepraszam za wyrażenie, zerżnięty bez pomysłu i w urywkach z powieści) scenariusz tego od niego wymaga, to co się dziwić, że wypada blado i nijako. Nie widać, że to „dobry człowiek”, w ogóle nie widać, co to za człowiek, jego charakter jest tak spłycony i niewyraźny, że jeśli bym nie znała powieści, to pomyślałabym, że służy on za dekorację. Za to w momencie, w którym się okazało, że Hipolit to ten łysy pan z ABS, karczychem i Głosem, mało nie spełzłam z fotela. Rozumiem, kontrast, ale... po co? Tak samo krzyki i wrzaski Gawriły – jak się wydarł za pierwszym razem, to przez chwilę nie widziałam, co się dzieje, kto, co, dlaczego? I na tym polegała cała jego rola, na skakaniu i zdzieraniu sobie gardła.
Nie widzę, co w efekcie tego noszenia się z pomysłem reżyser wyniósł. Oślepłam na przesłanie i głębię. Dla mnie to jest po prostu gorszy, pozbawiony wielu elementów „Idiota” Dostojewskiego, z nieporadnie wstawionymi przemyśleniami, chaotyczny, urywkowy i, krótko mówiąc, mdły, ze scenami, które rozciągano w nieskończoność, przenosząc całe strony poszarpanych dialogów, nawet się już nie będę zastanawiać, po co.
I co to było za... plumkanie w tle? PlumplumPLUM plumplumPLUM -ot i cała muzyka. Przez CAŁE 4 godziny. A nie, jeden zgrzyt jeszcze był, tak, w jednym momencie było plumplumPLUM cisza ZGRZYYYYYYYYYT cisza plumplumPLUM. Teraz dobrze.
A, jeszcze piętrowa scenografia, wręcz nachalnie narzucająca sposób interpretacji. Ale fajnie się kręciła na samym końcu. O, właśnie, sam koniec był dobry, ale to dosłownie ta ostatnia minuta zaraz przed brawami. |
_________________ "Słowo ludzkie jest jak pęknięty kocioł, na którym
Wygrywamy melodie godne tańczącego niedźwiedzia,
Podczas gdy chcielibyśmy wzruszyć gwiazdy"
G.F.
|
|
|
|
|
Eire
Jeż płci żeńskiej
Dołączyła: 22 Lip 2007 Status: offline
Grupy: AntyWiP Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 08-11-2010, 14:23
|
|
|
Król w szopie, czyli Nabucco w Łódzkim Teatrze Wielkim
Kocham operę. Od czasu gdy 10 lat temu zaszpanowałam przed klasą "Jadę do teatru na prawdziwą operę" nie przepuściłam żadnej okazji by udać się do Krakowa i przenieść w świat bogactwa i muzyki. Niestety rok temu opera na dzień dobry zgwałciła mi uszy profanacją Strasznego Dworu (niewyraźny śpiew, orkiestra i śpiewacy zagłuszający się na wzajem) i obraziłam się na Kraków. Po miesiącach oglądania oper na ekranie dałam szansę teatrowi koło Anatomicum.
Idę z koleżanką.
Bierz co chcesz, byle nie na piątek. Padło na Nabucco. Moja ukochana opera, od której rozpoczęłam swoją przygodę. Tego nie można zepsuć.
Idziemy. Cholera, gdzie są nasze miejsca? A myślałam, że gorzej niż na paradyzie w Słowackim być nie może.
Podobno kultura upada i nikt do opery nie chodzi. Ja wolnych miejsc nie widzę. Zaczyna się. Głosy piękne, stroje świetne, tylko pusto jakoś...
Lubię oszczędne i pomysłowe dekoracje, ale to co zobaczyłam wczoraj zasługuje tylko na pierwszy przymiotnik. Jest po prostu pusto. Widziałam salę balową zrobioną z okna, fotela i śniegu za oknem. Widziałam salon Traviaty składający się z draperii i stolika, jednak w tych przypadkach wszystko dało się dośpiewać samemu. Tutaj nie ma na czym oka zawiesić i trochę mnie to denerwuje. Ze słób bileterki wynika, ze powinnam się cieszyć, że nie powiesili swastyki.
Gdy zamykam oczy- jest świetnie. Jak nie wiecie na co iść, idźcie na Nabucco. Podobno na partii Abigail największe artystki łamią głosy, ale całej sztuki nie sposób zepsuć. |
_________________ Per aspera ad astra, człowieku! |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|