IKa
Dołączyła: 02 Sty 2004 Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 21-12-2007, 20:58 Krótka historia yuri w mandze i anime
|
|
|
Krótka historia yuri w mandze i anime
Autor: Grisznak
Artykuł pochodzi z zinu Youkou – www.youkou.pl
Za pomoc w napisaniu tego tekstu pragnąłbym podziękować Erice Friedman i innym użytkowniczkom grupy dyskusyjnej portalu www.yuricon.org
I’d like to say „thank you” for a great help with writing this artcile to Erica Friedman and other users of yuricon mailing list.
Kiedy jakiś czas temu Garet poprosił mnie o napisanie kilku słów na temat historii yuri, odpowiedziałem „Jasne, czemu nie?”. Kiedy jednak nadszedł czas pisania tegoż artykułu, skonstatowałem, ze wcale nie będzie to takie łatwe, jak by się można było początkowo spodziewać. Jednakże słowo się rzekło.
Na samym początku kilka słów wyjaśnienia – nie będzie to z pewnością szczegółowy opis całej, trzydziestosześcioletniej historii gatunku – z prostego powodu, jakim jest brak miejsca. Postaram się natomiast ująć syntetycznie najważniejsze momenty w historii mang i anime dotykających tematyki miłości kobieco-kobiecej i wspomnieć o tytułach, które miały znaczący wpływ na rozwój gatunku. Stąd też proszę o wyrozumiałość i nie wypominanie mi, że pominąłem jakąś mangę albo anime. Wszystkich zainteresowanych tą tematyką zachęcam do własnych poszukiwań. W sieci znajduje się sporo ciekawych artykułów poświęconych tej tematyce. Mi osobiście bardzo pomogli znajomi z listy dyskusyjnej Yuriconu, zwłaszcza zaś Erica Friedman, której uwagi były bardzo cenne.
Zaczynając od opisywania jakiegoś zjawiska, warto pokusić się o to, aby choć w kilku zdaniach opisać jego genezę. Skąd pochodzi nazwa „yuri” i dlaczego tak właśnie określono miłość między dwiema kobietami w mandze i anime? Po raz pierwszy (prawdopodobnie) określenie „yuri” pojawiło się w piśmie „Barazoku”, gdzie lesbijki określono mianem „plemienia lilii” („yuri” – jap. Lilia). Tu wykonajmy drobny skok do przodu, gdyż warto zauważyć, że w symbolice mang yuri dominuje raczej róża a nie lilia. Prawdziwą popularność temu określeniu przyniosło bowiem bardzo częste nadawania imienia „Yuri” bohaterkom mang oraz doujinshi o tej tematyce. Swoistym signum temporis było nadanie tego imienia bohaterce mangi „Dirty Pair”. Jak się później okaże, nieprzypadkowe.
Koniecznie trzeba też wyjaśnić kwestię terminologii – potocznie uważa się, że yuri to wszystkie mangi, w których występują lesbijki – również hentaje o tej tematyce. By wprowadzić jakiś porządek, powstało określenie „shoujo-ai” mające określać mangi o tej tematyce skierowane do kobiet. Określenie to powstało na zachodzie i co, ciekawe, przyjęło się. Dziś „shoujo-ai” i „yuri” często stosowane są wymiennie, choć nadal uważa się, że pod „yuri” podpadają mangi z jednoznacznie erotyczną lub pornograficzną zawartością. Oczywiście, powstały jeszcze podkategorie – takie jak „shounen yuri” – czyli yuri dla facetów i shoujo yuri – czyli yuri dla kobiet. Niemniej wszystko i tak zamyka się w jednym, dużym zbiorze któremu na imię yuri. Stąd też w tym tekście będę posługiwał się wyłącznie tym określeniem.
Dosyć łatwo jest ustalić moment narodzin yuri w mandze – jest to rok 1971, kiedy to nakładem Ribbon Comics ukazała się manga „Shiroi Heya no Futari”(„Para z białego pokoju”) autorstwa Riyoko Yamagishi. Ten wydany w jednym tomie komiks opisuje związek uczuciowy dwóch dziewcząt – cichej i spokojnej Resine oraz impulsywnej i złośliwej Simone, które, mimo początkowej wzajemnej niechęci, stopniowo odkrywają to, co do siebie naprawdę czują. Akcja rozgrywa się w katolickiej szkole z pensjonatem. Od trzydziestu sześciu lat jest to jeden z najpopularniejszych schematów występujących w yuri i jak łatwo się przekonać, wciąż żywy (vide „Maria Sama Ga Miteru” czy „Strawberry Panic”). Riyoko Yamagishi ma na koncie jeszcze jedną mangę o tej tematyce „Arabesque: part II”, opisującą uczuciowe perypetie pewnej pianistki.
Jednak jaskółka nie czyni jednak wiosny... Do rozwoju popularności yuri walnie przyczyniła się najwybitniejsza japońska autorka mangi - Riyoko Ikeda. Trzy z pośród jej mang: „Lady Oscar”, „Brother, Dear Brother” i „Claudine” to do dziś żelazna klasyka gatunku. Dwie pierwsze doczekały się wersji animowanych. Choć w przypadku „Lady Oscar” trudno mówić o yuri (bohaterka jest bowiem zdecydowanie heteroseksualna) to już sam fakt, że paraduje w mundurze wojskowym, zaś przez inne kobiety często brana jest za mężczyznę, wystarczył wielu za wpisanie tego tytułu na listę yuriowatych evergreenów. Dwie pozostałe historie to bez dwóch zdań yuri. „Claudine” opowiada o życiu dziewczyny, która uważała się za mężczyznę, zaś swoje kobiece ciało traktowała jako pomyłkę natury. „Brother, Dear Brother” to znacznie bardziej skomplikowana historia rozgrywająca się w środowisku dziewczęcej szkoły średniej, gdzie wątki yuri, aczkolwiek istotne, nie są dominującymi. Miłość ma tu nierzadko formę obsesji i jest uczuciem niszczącym. No ale nie ma róży bez kolców...
Wkład Riyoko Ikedy trudno przecenić. Stworzone przez nią postaci kobiece, które łamią stereotypy zawodów zarezerwowanych dla mężczyzn (jak Oscar de Jarjayes) i kierują swoje uczucia w kierunku przedstawicielek tej samej płci (Claudine de Montesse) stały się na długo ikonami gatunku. Na długo też wypełniły listę schematów pojawiających się w manga yuri, do których autorki kolejnych generacji będą się często odwoływać.
Ostatnią pozycją, pod wieloma względami wyjątkową, który zamyka okres lat siedemdziesiątych jest „Boku no Shotaiken”. Dlaczego wyjątkową? Raz, że jej autorem jest mężczyzna (Yuzuki Hikaru), co w tego typu mangach jest rzadkością. Dwa, ponieważ po raz pierwszy w mandze yuri pojawia się tematyka zmiany płci. Główny bohater, pod odtrąceniu przez dziewczynę popełnia samobójstwo. Tuż przed śmiercią jego ciało znajduje szalony naukowiec i przenosi umysł chłopaka do ciała dziewczyny. Co z tego wyniknie? Ano chyba nietrudno się domyśleć...
Tytułem, którego nie sposób pominąć jest „Dirty Pair”. Być może ktoś, kto czytał wydaną w Polsce przez TM Semic amerykańską wersję tego tytułu, zdziwi się. Owszem, oryginalna japońska manga różni się dość mocno, zarówno od komiksu Adama Warrena jak i od powstałego później anime. Choć nie było mowy o dosłowności znanej z mang Ikedy, czytelnik dość szybko dostrzegał, że Kei i Yuri, dwie bohaterki, łączy coś więcej niż tylko przyjaźń. Nawet jeśli pozostawał spory margines interpretacyjny, fani szybko dopowiedzieli resztę, czyniąc z dwóch skąpo odzianych agentek organizacji WWWF etatowe lesbijki i kolejne ikony fandomu. Oto magia fanserwisu... Ich dominacja miała się zakończyć dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych. Ale o tym później...
Lata osiemdziesiąte nie są dla yuri zbyt dobrym okresem. To, czego wyraźnie zabrakło, to lokomotywa, tytuł, który zdobyłby popularność i pociągnął za sobą cały gatunek do przodu. W tej dekadzie trudno mówić o takim tytule. Co za tym idzie, liczba manga i anime poruszających tą tematykę zmniejszyła się drastycznie. Oczywiście, yuri nie znikło całkowicie, z ważniejszych pozycji tego nurtu wymienić można takie tytuły jak anime science fiction „Iczer One” czy historyczną mangę „Sword of Paros”. Pierwsza z nich, trzyodcinkowa seria oav, to raczej mroczna historia z pogranicza science fiction i horroru, w której wątki yuri pojawiają się niejako przy okazji. „Miecz Paros” autorstwa Yumiko Igarashi to zaś yuri pełną gębą. W mandze tej opowiedziana została dramatyczna historia miłości księżniczki Erminii i pochodzącej z ludu Fiony rozgrywająca się w realiach średniowiecznej Grecji. Bez wątpienia obydwa tytuły możemy uznać za udane, weszły one również w skład klasyki yuri. Mimo wszystko, aż do początku nowej dekady fandom powoli słabł a wraz z nim zainteresowanie yuri. Dopiero kolejna dekada miała przynieść przełom.
Początek lat dziewięćdziesiątych przyniósł jaskółkę nadziei w postaci ekranizacji klasycznej już mangi Riyoko Ikedy – „Brother, Dear Brother”. Na dodatek seria ta ukazała się także poza Japonią (fakt, że w wersji mocno ocenzurowanej, ale jednak), co wzbudziło na nowo u wielu zainteresowanie tematyką miłości kobieco-kobiecej w mandze i anime. Ale prawdziwa burza miała się dopiero zacząć...
Gdy na ekrany telewizorów wchodziło „Bishoujo Senshi Sailor Moon” nikt chyba nie spodziewał się, że seria ta zdobędzie tak wielką popularność na całym świecie, stając się jednym z najbardziej znanych anime w historii tego gatunku. Ale nie to nas w tej chwili interesuje. Tak, zapewne domyślacie się o co (a raczej o kogo) chodzi. Rolę Haruki i Michiru trudno przecenić. Dzięki tym dwóm, drugoplanowym w sumie postaciom, zaczął się na dobre renesans yuri. Tym razem nie ograniczał się on do Japonii. Fanki i fani tej dwójki pojawiali się wszędzie tam gdzie wyświetlano to anime – czyli niemal wszędzie.
Na temat H&M można by spokojnie napisać osobny, obszerny artykuł, to właściwie „zjawisko w zjawisku”. Tym, co chciałbym tu zasygnalizować, jest fakt, że od tej pory słowo „yuri” zaczyna na dobre gościć w mangowym fandomie, przestaje być zrozumiałym dla kilku zapaleńców słowem – kluczem. O relacjach tych dwóch bohaterek pisano w prasie, analizowano, poddawano krytyce – zainteresowanie zaś trwa do dziś.
Mimo wszystko róża, której się nie podlewa – więdnie. Tak właśnie było z yuri w latach osiemdziesiątych. Tym razem było jednak inaczej. Skoro wspomniałem o różach to zapewne niektórzy już domyślają się, o czym będzie za chwilę. W 1996 szerzej nieznana autorka mang shoujo, zauroczona stylem Ryoko Ikedy postanowiła stworzyć historię różniącą się zdecydowanie od tradycyjnych historii miłosnych. Autorka ta nazywała się Chiho Saito, a manga, którą w efekcie tego zamierzenia stworzyła, nosiła tytuł „Shoujo Kakumei Utena”.
Zaledwie kilka linijek wyżej pisałem o pewnym fenomenie – i znów staje przede mną podobne zadanie. Niezwykła, miejscami surrealistyczna opowieść o Utenie – dziewczynie, która chciała być księciem oraz Anthy – różanej oblubienicy stała się (i jest do dziś) ikoną yuri jako gatunku. Ikoną bardziej chyba rozpoznawalną niż cokolwiek innego. Walnie przyczyniła się do tego ekranizacja, dzięki której anime to zyskało duża popularność na całym świecie. Nawet ludzie, których yuri nie interesuje i którzy nie posiadają większej wiedzy o gatunku, na dźwięk słowa „yuri” najczęściej reagują odpowiedzią „Utena”.
Fabuła „Uteny” jest bogata i wielowątkowa, zaś dotyczące tematu tego artykułu wątki są raczej schowane. Bohaterka, co do której upodobań nie można mieć wątpliwości (czyli Juri Arisugawa) jest na dalszym planie, zaś relacje dwóch głównych bohaterek trudno uznać za wzorcowe dla gatunku. Dopiero powstały nieco później film kinowy przekroczył granicę dzielącą świat symboliki od świata dosłowności i fizyczności. O Utenie można by pisać dużo, nawet bardzo dużo, ale to już wykraczałoby znacznie poza rozmiar tego artykułu. Dlatego też zamknijmy fragment poświęcony temu tytułowi stwierdzeniem, że mimo wszystko, czy tego ktoś chce czy nie, popularniejszego yuri nie ma, i pewnie jeszcze długo nie będzie.
Zostawmy teraz na chwile mainstream i zerknijmy do nieco mniej znanego, mangowego światka. A tu pod koniec lat 90 i na początku nowego wieku działo się sporo. O ile jeszcze bowiem twórczynie Uteny czy Sailor Moon odwoływały się wyraźnie do dzieł dawnych mistrzów i mistrzyń, tak w tym czasie zdążyła się pojawić zupełnie nowa generacja rysowniczek, które do klasyki, owszem, miały szacunek, ale starały się iść własną drogą. Warto tu wspomnieć o Yamaji Ebine, której znakomita manga shoujo-ai „Love My Life” niedawno doczekała się ekranizacji. Autorka ta rysuje w stylu bliższym realizmowi znanemu choćby z amerykańskich komiksów, zaś fabułą jej historii jest zwykłe życie, pierwiastków fantastycznych tu nie uświadczymy. To samo dotyczy mang Eriki Sakurazawy, której rewelacyjne „Between the Sheets” ukazało się także poza Japonią. Podejrzewam, że gdybyście zaprezentowali którąś z tych pozycji zwykłemu „komiksiarzowi”, to ten pewnie nie dostrzegłby nawet, że ma do czynienia z mangą. Ciut bliżej kanonicznie japońskiej kreski jest „Pieta” Haruno Nanane.
Nie piszę tu o fabule poszczególnych mang z prostego powodu – są one, przynajmniej w założeniu początkowym, dość podobne – mamy dwójkę różniących się od siebie kobiet, które zaprzyjaźniają się ze sobą, a stopniowo, wraz z upływem czasu odkrywają, że łączy je coś więcej. Wyjątkiem jest tu „Love My Life”, gdzie od początku nazywa się rzeczy po imieniu (co wynika po części z faktu, że autorka tejże mangi jest lesbijką). Zupełnym przeciwieństwem takiego traktowania tematu jest zaś bardzo popularna „Nana” Ai Yazawy. W opowieści o przyjaźni dwóch dziewcząt o tym samym, tytułowym imieniu – piosenkarki rockowej i sprzedawczyni z antykwariatu, każdy znajdzie to co chce. Owszem, niektóre z tych nowych mang yuri są weselsze (jak bardzo optymistyczne, zgodnie z tytułem, „Love My Life”) czy smutniejsze (jak, przeangstowana, moim skromnym zdaniem, „Pieta”), ale łączy je jedno – nie znajdziemy tu romansideł rodem z XIX wieku, bogatej ornamentyki jak z mang Ikedy czy też supermocy. Nie od dziś wiadomo, że to właśnie zwykłe życie pisze najciekawsze scenariusze.
Wróćmy jednak do anime, gdyż tu, w nowym stuleciu działo się sporo. Przede wszystkim pojawił się nowy tytuł – pociąg. Była to „Maria Sama Ga Miteru”, animowana wersja powieści Oyuki Konno. Okazało się, że klasyka wciąż jest w cenie. „Matka Boska Patrzy na Nas” to bowiem historia zbudowana według klasycznej konstrukcji mang shoujo-ai – mamy tu szkołę dla dziewcząt prowadzoną przez zakonnice, wewnętrzny system zależności między uczennicami określany przy pomocy róż i dość skomplikowane, choć niezbyt trudne do przewidzenia relacje uczuciowe. Wszystko to już kiedyś było, ale mimo wszystko (a może właśnie dlatego) „Maria Sama Ga Miteru” szybko stała się przebojem, doczekawszy się wersji mangowej, dwóch serii TV i wciąż kręconej serii OAV. Z nowych pozycji shoujo-ai, właśnie ta cieszy się chyba największą popularnością. Wywołała ona renesans zainteresowania klasycznym yuri. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
W 2004 pojawiło się anime, które, zdaniem autora tekstu, jest jedną ze zdecydowanie najlepszych i najoryginalniejszych yuri w dziejach. Piszę o „Kannaduki no Miko”, wydanym niedawno w Polsce jako „Kapłanki Przeklętych Dni”. Oto okazało się, że yuri wcale nie musi być pozycją przeznaczoną głównie dla dziewcząt. W historię miłości dwóch dziewcząt, które okazują się reinkarnacjami kapłanek sprzed tysiąca lat, wpleciono wątki mitologiczne, widowiskowe walki mechów, całą masę fetyszy oraz galopującą akcję. Tego jeszcze świat nie widział. „Kannaduki No Miko” nie zdobyło może takiej popularności jak wspominana akapit wyżej „Marimite”, ale doczekało się na pewno dość licznej grupy fanów, by w 2006 powstała kontynuacja – „Kyoshiro No Towa No Sora”, niestety, całkowicie nieudana.
Kontynuując wątek fantastyczny, warto wspomnieć o całkiem świeżej serii, opisywanej zresztą niedawno w Youkuo, jaką jest „Simoun”. To znowu coś świeżego – tym razem osią fabuły jest walka w powietrzu prowadzona przez maszyny bojowe Simoun, pilotowane przez dziewczęta. Przeciwnie niż w większości mang tego rodzaju, tu wręcz zachęca się bohaterki do tworzenia par (czego symbolem jest pocałunek przez każdą misją), wiedząc że dzięki temu ich determinacja będzie większa (przypomina się Święty Zastęp Tebański). Co jednak się stanie, gdy jedna z pilotek zginie? „Simoun” to kolejne anime akcji, w którym jednak kwestie miłości kobieco – kobiecej zostały potraktowane dużo poważniej.
Pisząc o najnowszych tytułach nie sposób nie wspomnieć o „Kashimashi: Girl meets Girl” – komedii romantycznej, której głównym motywem jest zmiana płci bohatera. Hazumu, zniewieściały chłopak, w wyniku przypadku zostaje zabity przez kosmitów a następnie wskrzeszony jako kobieta. Jak zareagują na to dwie dziewczyny, z którymi wcześniej łączyły Hauzmu relacje uczuciowe – Yasuna i Tomori? „Kasimashi” różni od innych yuri duża dawka humoru i raczej wesołe potraktowanie tematu. Podobnie jest z „Otome Wa Boku No Koishiteru” – tam główny bohater, przebrany za dziewczynę, zmuszony jest do uczęszczania do żeńskiej szkoły katolickiej. Seria ta raczej wyśmiewa stereotypy yuri, ale też niekiedy z nich korzysta.
Czego spodziewać się w najbliższej przyszłości? Dużo dzieje się w naszym kraju, gdzie w tym roku ma ukazać się manga „Revolutionary Girl Utena” oraz kinowa wersja „Uteny” na DVD. Na samym początku 2007 pojawiło się pierwsze DVD z opisywanym wyżej „Kannaduki No Miko”. Coraz więcej mówi się o wydaniu mangowej „Nany”. A na świecie? Kilka dni zaledwie przed ukończeniem tego tekstu, pojawiło się oficjalne potwierdzenie (łącznie z trailerem) prac nad nową wersją „Lady Oscar”. Jeszcze pod koniec 2006 wyszedł trzynasty epizod „Kashimashi”, w maju ma się ukazać bonusowy odcinek „Otome Wa Boku...”, zaś cały czas powstaje seria oav „Maria Sama Ga Miteru”. Coraz więcej yuri ukazuje się na zachodzie, a zatem szanse na wydanie ich u nas wzrastają. Pozostaje tylko czekać.
Grisznak |
|
|