Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Operacja "Szop". |
Z którym ugrupowaniem powinien sprzymierzyć się "Szop"? |
Z masonami. |
|
0% |
[ 0 ] |
Z lobby żydowskim. |
|
9% |
[ 1 ] |
Z cyklistami. |
|
18% |
[ 2 ] |
Z komunistami. |
|
27% |
[ 3 ] |
Z postfaszystami. |
|
0% |
[ 0 ] |
Z CIA. |
|
9% |
[ 1 ] |
Z Układem. |
|
36% |
[ 4 ] |
|
Głosowań: 11 |
Wszystkich Głosów: 11 |
|
|
|
Wersja do druku |
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 26-04-2009, 20:01 Operacja "Szop".
|
|
|
W swym potężnym lodowym pałacu, Stalin zaśmiał się złowieszczo. Oto dziś ostatecznie spełnić się miały jego wielkie plany...! Oto dziś światło dzienne ujrzeć miała chińska pornokreskówka z dołączonymi przekazami podprogowymi. Mniejsza zresztą o fakt, że była to chińska pornokreskówka (czy anime, jak chcieli litościwi doradcy wielkiego przywódcy), liczyły się przekazy podprogowe. Lime-iro Senkitan III: The Russian Controffensive miało zapewnić mu kontrolę nad wielką światową populacją otaku – jedynym, co jeszcze stało na drodze zwycięskiemu komunizmowi!
Dopijając wódkę ze stojącej na stole butelki (i ekscytując się wykonywanym przez Berię masażem ramion), człowiek zwany kiedyś Iosifem Dżugaszwili postanowił uciąć sobie drzemkę w oczekiwaniu na efekty swojej propagandy...
***
- Ja... im... nie... daruję... – wysapał Stalin, patrząc na wielki monitor. Jego dowódcy wyświetlali na nim recenzję produkcji, która ukazała się na pewnym czasopiśmie elektronicznym o mandze i anime. Starego komunistę kłuły w oczy sformułowania typu „niezależnie od tego, jak bardzo staram się wysłuchać ich monologów, słowa układają mi się w „lubię patetyczne banały” i trącą hipokryzją”, jawnie krytykujące dzieło powstające pod jego patronatem.
Nade wszystko, okazało się, iż recenzja obrzydziła ludziom oglądanie superprodukcji. Kina świeciły pustkami, nikt nie szukał serii w internecie... I ostatecznie, spisek N.H.K. i stalinistów przyniósł im kontrolę jedynie nad pięciuset osobami. A koszty spowodowały kolejny wzrost deficytu budżetowego komunistycznej bazy na Biegunie południowym.
***
- Tak, udzielimy pomocy. Interesuje mnie jednak, czemu sami nie napuścicie hakerów na ten portal...? Ach, rozumiem. CIA całą dobę czuwa nad funkcjonalnością serwerów i robi back-upy co pięć minut? Dobrze, widzę, w czym problem. – mówił do telefonu Velg, Najwyższy Dowódca Armii Bractwa. W myślach już wyrzucał sobie nadgorliwość. Komórka polityczna i tak stała pusta, przynajmniej odkąd Costly, dwa dni temu, poszedł do piwnicy konsumować wino (i do tego czasu nie powrócił)... Mógł zostawić sprawy własnemu losowi, lecz teraz będzie musiał się bawić w jakąś głupią interwencję...
Wreszcie odłożył on telefon na swoje miejsce i poszedł do piwnicy, gdzie spodziewał się ujrzeć Molinę. Zawieść się nie zawiódł – rzeczony spał w najlepsze, wzdychając do leżącej nieopodal butelki gondorskiego wina (rocznik 2513).
- Costly... Budź się.. – powiedział Admirał, trącając lekko śpiącego... Gdy to nie zadziałało, wymierzył Mrocznemu Kapłanowi silnego kopniaka w żebra.
- Ratunku! Niemcy mnie biją! - brzmiała jedyna odpowiedź śpiącego, a Pierwszy Sekretarz westchnął i zostawił mu kartkę. Głosiła ona: "Kiedy się obudzisz, idź do kica po rozkazy." |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Velg dnia 28-04-2009, 19:36, w całości zmieniany 4 razy |
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 26-04-2009, 23:00
|
|
|
Tymczasem w hitlerowskiej Warszawie Zachodniej pierwsza dama spadkobierców III Rzeszy i zmarłego Hitlera organizuje huczny bal z okazji dziesiątej rocznicy śmierci małżonka. Zaproszenia wysłano do wszystkich ważniejszych osobistości - a więc m.in. dziadka jeszcze nienarodzonego Silvio Berlusconiego, czy też pierwszej pary dążącego do niezależności młodego Szopa. Zachowując pełną kurtuazję zaproszono także szefów autorytarnego i totalitarnego MAC-u (a to, że postarano się o to, by dostarczono je im na dzień przed balem, można podsumować znaczącym milczeniem).
*** *** ***
W podmoskiewskiej siedzibie MAC-u...
- Puk, puk!
- Kto to?
- Listonosz.
- Nie wierzę.
- ...??
- Według ustalonego przez nas schematu dziś powinien zajść niejaki Sasza Kołynin - ciebie widzę pierwszy raz. Gadaj kim jesteś i po co tu przylazłeś, ty szpiegu jeden.
- Osobisty listonosz władczyni Trzeciej Rz., ty komunistyczny buraku. Mam immunitet Batiuszki Stalina, o! Tu masz zaproszenie i wypchaj się nim, bo do jutra i tak nie zdążysz. Pfff!
Z okna na pierwszym piętrze całe to zajście zza zasłony obserwował kic - on zawsze był tam, gdzie coś się działo - od tego był.
- Ha-ha! Słyszałeś, Velgu? On we mnie wątpi - we MNIE! Ha-ha-ha! Przynieś mi to zaproszenie i niech wszystko będzie gotowe do drogi - ruszamy za pół godziny. Gdziekolwiek to będzie. Aa, i zawołaj Feia.
*** *** ***
Dwieście uderzeń serca ryjówki później...
- Fei, jedziesz ze mną.
- Powiedz mi najpierw o co tu chodzi - nie orientuję się...
- Nie ma na to czasu! Zresztą, ty nigdy nic nie wiesz.
- Z psychologicznego punktu widzenia nie powinno się mówić do swego rozmówcy "ty nigdy nic...". Stwierdzenie to niesie w sobie wybitnie negatywny ładunek - odbiorca tych słów, mimo że zdając sobie sprawę z ich nieprawdziwości (oczywistej dla obu stron), będzie się czuł niedoceniony. To wyolbrzymianie wad do niebotycznych rozmiarów z jednoczesną krasnalizacją (zminimalizowaniem) zalet. W konsekwencji może to mieć zły...
- Feiii! Nie mam czasu na głupią polemikę - zbieraj się!
- No tak, masz rację, kicu - Fei wzruszył lekko ramionami. - W obecnej sytuacji takie dywagacje mają tylko marginalne znaczenie, o czym zdaje się, że zapomniałem.
Kic wyszedł, trzaskając drzwiami. |
_________________
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imiona miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
A. Mickiewicz
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 27-04-2009, 13:35
|
|
|
Velg spokojnie wczytywał się w gazetę, wsłuchując się jednocześnie w monotonne odgłosy. Pociąg, wiozący śmietankę MACa do Warszawy Zachodniej, był dziwnie spokojny. Był wręcz zbyt spokojny, jak na realia granic wpływów Ukrytych Imperiów (jak ci wtajemniczeni zwali państwo Batiuszki Stalina i Trzecią Rzeszę). Cóż, to akurat liczyło się in plus – a Jeździec Apokalipsy mógł spokojnie poczytać Masons’ Daily.
Na pierwszej stronie dzisiejszego wydania był obszerny artykuł pt. „[/i]Seksskandal w MAC – nowe materiały?”. Z niego Pierwszy Sekretarz dowiedział się, że molestował seksualnie swoje podwładne. Zamieszczono nawet wywiad z jedną z nich – niejaką Shizuku. Ów wywiad szczególnie zaskoczył Velga, gdyż bogini wspomniała w nim o dziesiątce nieślubnych dzieci ze swym przełożonym. Najstarsze zdaje się miało mieć już trzynaście lat.
[i]Cóż, nie o wszystkim musi człowiek wiedzieć… – pomyślał, zaczynając czytać następny artykuł. Nie zaciekawił on MACanta, gdyż mówił o znanym mu, nowym kierunku polityki Bractwa. Niemniej, przysłowiową wisienką na torcie była rubryka „Okiem eksperta”, gdzie człowiek z doświadczeniem politycznym wyrażał aprobatę dla tzw. doktryny Maliny („Pamiętajcie – aby mieć sojuszników, należy wysyłać im zaproszenia i życzenia urodzinowe!”).
Tymczasem, do przedziału weszła dwójka osobników w czarnych płaszczach. Wchodząc, ujrzeli tylko pusty przedział, wraz z około pięćdziesięcioletnim mężczyzną w czapce uszatce i grubym, zimowym płaszczu.
- Pan Igor Aleksandrowicz Iwanow? – z miejsca ozwał się wyższy i młodszy z dwójki, blondyn o wybitnie rosyjskich rysach twarzy.
- Co? – zdziwił się Velg, szybko oglądając się za swe plecy. Szczęściem, wejście do wagonu, w którym podróżowała reszta MACa było dobrze ukryte.
- Proszę nie liczyć na możliwość ucieczki. Ona jest daremna. – stwierdził drugi, mierząc w Pierwszego Sekretarza z pistoletu.
- Ja nie jes…
- Wszystko wiemy, proszę nie łgać.
Jeździec Apokalipsy zmusił się do rozpaczliwego wysiłku i przeanalizował sytuację. Był w zmienionej formie. Nikt go nie powinien rozpoznawać. Jeśli jednak nieświadomie przybrał jakąś ryzykowną formę, pozostawało…
- O co jestem oskarżony? – strzelił.
- O… – na twarzy młodszego widać było koncentrację, a jego wargi poruszały się, gdy przypominał sobie zarzuty – Zdradę masońskiej części lobby żydowskiego w Związku Cyklistów oraz pięćdziesiąt sześć innych rzeczy. Sam pan wie.
Niech to… – klął w myślach Velg. Poniewczasie uświadomiłmnił sobie, że nie ma szans zastrzelić ich przez gazetę. Nie, żeby spudłował... Nie, żeby cudeńko w jego ręce pozostawiało trafionych przy życiu. Nie. Po prostu, nawet sojusz z Batiuszką Stalinem nie przekonał tych biurokratów, aby dali mu kartki na kartki na amunicję do jego pistoletu…
- Proszę się nie buntować. Wtedy będziemy musieli być brutalni. – dopowiedział starszy, brunet w ciemnych okularach.
Zaczęło się… – przemknęło Velgowi przez myśli. A tymczasem, w przedziale obok, Costly budził się ze snu... |
_________________
|
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 27-04-2009, 16:32
|
|
|
Tymczasem dzień wcześniej...
Trening czyni mistrza. Pod sokolim wzrokiem Patriarchy Costly zachowywał prostą postawę i nienaganne maniery, efekty dwudniowej wizyty Mrocznego Kapłana w piwniczce Kościoła Praworządności nie manifestowały swojego istnienia poza głową Moliny.
- Pierwszy Sekretarz przekazać miał ci wiadomość ode mnie przed czterema godzinami. Dlaczego stawiasz się dopiero teraz Mroczny Kapłanie? - Spytał Kic Costliego mierząc go wzrokiem z tronu, na którym zasiadał. Dzięki bogu audiencja u Patriarchy była prywatna, skupianie uwagi na większej ilości ludzi niż pojedyncza jednostka przekraczało możliwości Moliny w tym momencie.
- Zostałem zatrzymany przez sprawy o charakterze służbowym. - Odpowiedział bez mrugnięcia okiem Costly.
- Twoim nowym zadanie Kapłanie ma charakter inwigilacyjny. Za zadanie będziesz miał przeniknąć w struktury wrogiej organizacji. - Powiedział oficjalnym tonem Kic.
Kapłan uniósł lekko powieki. Nie często zdarza mu się działać w terenie.
- Święta misja twoja ma niebagatelne znaczenie dla wiary.
Zleceniodawca dużo płaci. Skonkludował w myślach Costly.
- Jedyną osobą - kontynuował kic wstając z tronu i idąc w stronę Kapłana - która może się tego podjąć jesteś ty.
Nikomu innemu się nie chce.
- Opuszczenie twojej ciemnej komnaty od czasu do czasu dobrze ci zrobi.
Chce się mnie pozbyć i na dodatek śmieje się z tego, że jestem czarny.
- Przed rozpoczęciem zadania czeka cię jednak specjalny trening.
- Trening? - Powiedział Costly wybity nagle z rytmu.
- Tak. Udasz się na szkolenie od razu po opuszczeniu mojej komnaty. - Patriarcha położył dłonie na ramionach Kapłana. - Jeśli wejdziesz między wrony, musi krakać tak jak one. - Powiedział z uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego.
***
- Bonjour!. Jaki cudowny mundurek szkolny!
Costly delikatnie uniósł powieki. Fakt że szata Mrocznego Kapłana niespecjalnie przypomina szkolny mundurek miał tu na pewno znacznie. Choć prawdopodobnie większy wpływ na to miało, że zasiadał właśnie w szkolnej ławce, a zwracał się do niego jego nowy nauczyciel. Fakt, że nauczyciel miał na sobie sukienkę, choć zarost na jego twarzy dość jednoznacznie wskazywał na jego płeć zapewne także nie mógł zostać zbagatelizowany.
- Oh, jaki słodki uczeń mi się trafił! Niech no ci się przyjrzę! - Zapiszczał nauczyciel stając nad Kapłanem.
- Ekhm...profesor Ludwik jak mniemam? - Powiedział Molina zachowując żelazną twarz.
- Ah! Znasz już moje imię! Magnifiquement! Więc jak, zaczynamy słodziutki? - Powiedział Ludwik posyłając Kapłanowi całusa zza kilkudniowego zarostu.
- Tak więc lekcja wymowy! - Zaczął mówić dalej nauczyciel latając od lewej do prawej. - Aller! Powtarzaj za mną: zuo.
- Zło. - Powiedział Kapłan.
- Non non non! Zuuuuo! - mówił Ludwik przeciągając sylaby. - Ułóż swoje piękne usta jak ja i powtarzaj za mną: zuuo!!
- Zło. - Powiedział Kapłan.
- Oj, słodziutki mal mal maaaaal! Jeszcze raz: zuuuo!!
- Zło. - Powiedział Kapłan.
----kilka godzin później----
- Mon cher! Teraz na pewno ci się uda: zuuuuuuo!!
- Zu...u..o - Wysapał z wysiłkiem Kapłan.
- Tres bien! Magnifiquement! Świetna robota kochanienki! A teraz powiedz: guembia!!
Kapłan z mocą uderzył głową o blat stołu. |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 28-04-2009, 16:31
|
|
|
Kraków, godzina 13:00, okolice starego rynku. Altruista, przebrany za wombata, stał, opierając się plecami o kiosk Ruchu. W rękach trzymał gazetę, lecz nie ona była obiektem jego zainteresowania. Najwyższy Kapłan dyskretnie obserwował bar "Tarantula Mariana" po drugiej stronie ulicy. Jakieś pół godziny temu wszedł do niego ktoś, kogo śledził od rana. Osobą śledzoną przez niego był niejaki Szota Arweładze (pseudonim Szop).
Władze MAC-u od dawna podejrzewały tą osobę o nadsyłanie do Polski najbardziej obiektywnych recenzji.
Altruiście było strasznie gorąco. W Krakowie była słoneczna, ciepła pogoda, a na ulicach panował ruch. Tramwaj, pełen pawianów, ciągnęły pasiaste wieprze. Z powodu gorąca, siedząca na przystanku para tapirów z trudem łykała powietrze. Kraków tętnił życiem.
- Sołnycznyj krug, niebo wokrug. Eto risunok malcziszki - usłyszał nagle za sobą jakiś głos. Altruista odwrócił się szybko i spojrzał prosto w brodatą twarz syrenki Ariel.
- Narisował on na listkie i podpisał w ugołkie - kapłan odpowiedział szybko na hasło swojego zmiennika, po czym oboje złapali się za ręce i zaczęli pląsać wokół śpiewając:
- Pust wsiegda budiet sonce,
- Pust wsiegda budiet nieba,
- Pust wsiegda budiet mama,
- Pust wsiegda budu ja
- No nareszcie Mozarusie... Dobrze, że już przyszedłeś. Nie wytrzymałbym dłużej w tym kostiumie. Straszny upał mamy.
- Ano - uśmiechnął się akolita - słońce dzisiaj daje. Jak tam nasz "obiekt"?
- Nadal siedzi w barze - odpowiedział na pytanie Altruista. - Ty go tam dalej pilnuj, a ja zmykam na pociąg do Warszawy. A tak w ogóle - dodał jeszcze - masz ładny kostium.
- A dziękuję - Mozarus był bardzo zadowolony, że "Najwyższy" skomplementował jego kreację.
- Powodzenia i na razie. - Altruista zamknął się oczy i przeniósł się na dworzec.
Nie wiedział tylko, że przeniósł się na dworzec prosto w pułapkę wroga.
Zmaterializował się na peronie. Rozejrzał się uważnie... Coś mu się tutaj nie podobało. Na peronie oprócz niego była jeszcze piątka ludzi z krokodylem. Altruista przyjrzał się im. Mieli na sobie niebieskie mundury, a na głowach mieli niebieskie czapki. Czterech z nich podeszło do Altruisty, otaczając go. Wyjęli pałki i noże oraz zaczęli się głupkowato uśmiechać.
- Quo Vadis... Wombat? - zapytał jeden z nich.
Altruista westchnął. Słyszał o tych ludziach. Nikt nie chciał mieć z nimi do czynienia, gdyż byli to najgorsi najemnicy, jakich można było spotkać. Otóż Altruista stanął oko w oko z " Sfrustrowanymi Pracownikami Poczty".
Nie namyślając się dłużej przystąpił do działania. W jego dłoni zmaterializował się buzdygan. Altruista zatoczył nim szeroki łuk, nie dopuszczając przeciwników do siebie.
Musiał jakoś szybko wyrównać szanse. Zaciskając buzdygan w prawej pięści, kapłan MAC-u skoczył do przodu, wybijając się z pozycji kucznej całą siłą swych krzepkich nóg.
Ten ruch zaskoczył Sfrustrowanych. Altruista wylądował przed jednym z nich, ale nie zaatakował buławą. Wystarczył mu tylko dotyk. Wyciągnął rękę i pochwycił listonosza za ramię, szepcząc przy tym modlitwę do kica. Listonosz, pod wpływem magii, ryknął z bólu i osunął się na ziemię. Jeden z innych listonoszy, widząc co się dzieję z jego kompanem, ryknął głośno i rzucił się na Altruistę, lecz on był już na to przygotowany. Zamachnął się swoim buzdyganem, mierząc w głowę napastnika. Nie musiał trafić, a wręcz nie o to mu chodziło
- Północ - Szepnął Najwyższy Kapłan i jego przeciwnik krzyknął z przerażenia, bowiem został oślepiony. Wykorzystując to, Altruista rozbił mu głowę uderzeniem maczugi.
Kątem oka Miecz Patriarchy dostrzegł trzeciego przeciwnika, który zaatakował desperacko, wznosząc do ciosu pałkę. Altruista obrócił się szybko i sparował cios buzdyganem. Stali tak, zwarci ze sobą, przez chwilę, lecz to kapłan okazał się silniejszym i obalił listonosza na ziemie. Czwarty przeciwnik zaskoczył Altruistę od tyłu. Złapał go wpół i mocno przytrzymał. Altruista wypuścił buzdygan i zaczął się szarpać, lecz na nic się to zdało. Na twarzy pojawiły mu się rumieńce, bo mimo wszystko ten uchwyt mu się spodobał.
Piąty pracownik poczty, który jeszcze nie przystąpił do działania, wyjął z kieszeni stoper. Spojrzał na swojego wielkiego krokodyla i rzekł donośnie.
- ACHTUNG, ACHTUNG HERMAN - wskazał palcem Altruistę.
- Drei, zwei, eins, nul, Feuer!
Tymczasem, Mozarus wsiadł do tramwaju. Był zdenerwowany i wystraszony, bo dwie godziny temu sprzedał masonom swojego przełożonego.
- Czy mi się to opłaci? - zapytał siebie w duchu, denerwując się coraz bardziej.
Mozarusowi cały czas przyglądało się pewna starsza kobieta z dzieckiem.
- Zobacz synuś - wskazała szpiega palcem - właśnie tak wygląda kapuś. |
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 28-04-2009, 17:20
|
|
|
Człowiek (aktualnie) zwany Igorem Aleksandrowiczem stał tuż koło drzwi, a towarzyszący mu żydomasonocykliści mierzyli w niego z pistoletów. Mierzyli – przynajmniej póki pociąg nie zatrzymał się. Wtedy popchnęli Pierwszego Sekretarza w stronę wyjścia z przedziału. Ów póki co nie stawiał oporu, jednakże wykorzystał okazję do wykorzystania zdolności zmiany Wieloświata. A mianowicie - stworzył dwa naboje do swej Tajnej Broni Nr 54.
Tymczasem...
- Herr Günther, skończ to pan. - powiedział młodszy z oprawców Velga w stronę otwierających się drzwi. Jakby wiedział, że ujrzy za nimi molestowanego seksualnie Altruistę...
Tego dla Velga było za wiele - momentalnie zastrzelił obu masonów, kończąc okres swej bytności Iwanowiczem. Masoni na zewnątrz spojrzeli na niego - on jednak już się przemieniał. Nie był już człowiekiem, nie... Miał postać ponad dwumetrowego demona o grubych zielonych łuskach, mocno przetykanych żółcią. Miał też dziwne oczy, jakby błyskające czerwienią fasetek. Nade wszystko jednak udziwniały go dziwne łapy oraz niemal całkowity brak dostrzegalnej anatomii.
- Hermann, zabij go! - krzyknął jeden z masonów do krokodyla...
Jeździec Apokalipsy zrazu się zaśmiał, wnet jednak poznał konsekwencje zdrady. Z dawien dawna wiedział, iż w pociągu "ma dojść do zamachu terrorystycznego, zorganizowanego przez islamskich różokrzyżowców". Przecież już jego prywatny informator u Iluminatów mu to przekazał - a KGB potwierdziło. Czemu więc nie zapobiegł...?
Mozarus...! - dostąpił zrozumienia, gdy rzekomo rozbrojone przez byłego szpiega bractwa materiały wybuchowe eksplodowały, niszcząc niemal cały pociąg. Miał zresztą szczęście, że ocalał - a zdołał przeżyć jedynie dzięki szybkiej przemianie formy w bardziej ognioodporną. Altruista miał zaś szczęście, że Velga rzuciło na niego. Jeździec Apokalipsy przyjął większość impetu na siebie, więc Najwyższy Kapłan przeżył.
Wszędzie wokoło widać było zabitych masonów, cyklistów oraz kilkunastu martwych ochroniarzy Bractwa. Oraz znokautowaną śmietankę MACa, którą z kolei ocaliła jedynie wytrzymałość wagonu...
A chwilę później, na dworzec wpadli agenci Trzeciej Rzeszy, gotowi do zaaresztowania / zakatrupienia "terrorystów z MAC". Zapanował chaos kompletny - któremu oparł się tylko Costly, malowniczo przewracając się na drugi bok (i wykrzykując przez sen "G...u...ł...ę... Nie, nie, nie!"). |
_________________
|
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 28-04-2009, 19:29
|
|
|
- Tres bien! - Krzyknął zlany potem Costly podrywając się na równe nogi.
- Halt! - Dotarło gdzieś z oddali do świadomości Kapłana. Nie było jednak czasu się tym przejmować. Nagłe powstanie do pozycji prostej wywołało druzgoczące efekty. Molina padł na ziemie, ścięty jak drzewo pod wpływem nagłych zawrotów głowy i dziwnych sensacji w żołądku. Na ziemie upadła też trzymana przez niego ostatnia butelka Gondorówki.
- Aufstehen! - Zawołał głos gdzieś ponad udręczonym mężczyzną. Kapłan uniósł swoje oczy na stojącego przed nim człowieka w uniformie KGB. Uniform widział tylko przez ułamek sekundy, widok od razu zasłoniło mu coś rozmiarów dwudrzwiowej szafy, wyglądem przywodzące na myśl demona z amerykańskich horrorów klasy C.
- Efekciarstwo. - Powiedział chłodno Costly przechodząc do pozycji siedzącej i rozglądając się na boki.
Cóż, miejsce, w którym obecnie Kapłan przebywał wszelaką modą wyglądało na dworzec kolejowy. Czy był to punkt docelowy - ustalenie tego było na ten moment niemożliwe. Pobierzna obserwacja pozwoliła Molinie na ustalenie trzech faktów - człekokształtne coś było Velgiem, jakby nie zmienił formy śmierdzi sianem ze stajni pegazów tak samo. Zabawiał się on właśnie rozrywaniem dryblasów błagających o litość po niemiecku. Na prawo przy ścianie znajdowało się kilka filarów, zza jednego z nich wystawał psi ogon i głowa Najwyższego Kapłana. Costly postanowił nie myśleć zbyt intensywnie nad całościowym obrazem tej sceny. Uważna obserwacja pozwoliła mu też na zaobserwowanie szeregu walących się po okolicy ciał, jak i kilku dalszych dostojników MAC, właśnie gramolących się z ziemi.
I wtedy świat rozpadł się na kawałki.
Otwarte szeroko oczy Moliny utkwione były w rozbitej butelce. Oto była ostatnia Gondorówka, osobista zdobycz wojenna Kapłana, destylowana przez sołtysa pewnej wioski w Anfalaście. Oczy Costly'iego napełniły się łzami, przez ciało przeszedł dreszcz. Oto była ostatnia butelka.
Nieludzki ryk Kapłana przeszył cały dworzec, wszyscy w trwodze zaczęli rozglądać się szukając jego źródła. |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 29-04-2009, 15:23
|
|
|
Fei nie zdążył na pociąg bezpośredni relacji Moskwa-Warszawa Zachodnia (tzw. Mozach). Kic zapomniał go uprzedzić, że z z powodu niekontrolowanych opadów śniegu na Syberii odjazd pociągu przyspieszy się o pół godziny. Przyspieszenie pociągu może ulec zmianie. Za utrudnienia przepraszamy. Biiiim-baaaam-booom. Co było robić? Kic odleciał wcześniej prywatnym helikopterem Szopów (do którego się zresztą sam zaprosił), a reszta członków Bractwa też już się zdążyła gdzieś zniknąć. Ostatnią szansą były radzieckie taksówki, kultowe "gaziki" na amerykańskiej licencji...
A więc w taksówce... Oczywiście o żadnym rzeczowym taryfikatorze nie mogło być mowy, a za przejazd trzeba było zapłacić z góry. Pierwsze dwie godziny były najnudniejszymi, jakie tylko można sobie wyobrazić, na dodatek jadąc ciągle z prędkością 60kmph w nieustannie padającym deszczu, z kierowcą-niemową (nie mówił bo, jak się okazało, nie znał rosyjskiego... ale wtedy było za późno). Robiło się coraz ciemniej, a oczy Fei się zamykały. Taksówkarz kilka razy się obrócił, zerkając okiem na pasażera - ku zdumieniu Feia jego głowa przypominała głowę wielkiego, pokracznego szopa. Minikomputer, podłączony do mózgu i siatkówki oka wyświetlił ogromny, czerwony i denerwująco migający napis NIEBEZPIECZEŃSTWO. Ale Fei już spał...
Obudził się z przybijającym kacem moralnym i upartym wrażeniem, że zapomniał o czymś ważnym. Podniósł głowę (leżał na czymś, i to czymś cholernie twardym! - jak skonstatował), z trudem otworzył oczy i... spadł z ławki (bo to ławka była). Za nim rozciągała się duża rzeka (Wołga? Dniepr? Wisła? - te nazwy, z takim trudem zapamiętane w szkolnych ławkach nagle się zbuntowały i za nic nie chciały się do niczego przyporządkować, zostały psute słowa), przed nim jakiś park z niezwykle wysokimi, egzotycznymi drzewami jak na klimat umiarkowany (a jaki to w ogóle klimat?), dalej widać było liczne budynki i... wyprodukowany na radzieckiej licencji - Bałac Kóltury Ina Uki (uff... a więc Warszawa Zachodnia!). Coś go polizało po ręce - patrzy, a to młody szop, łaszący się i czekający na zasłużone smakołyki (a guma arabska może być? - akurat nic pod ręką nie ma). Powąchał nieznaną substancję, skrzywił pyszczek i bezczelnie dziabnął go w kciuk, odwrócił się i odszedł powoli z dumnie podniesionym ogonem.
Pozbierał się z ziemi i ruszył w stronę najbliższego mostu. Ktoś go wskazywał palcami. Warszawianki czy studentki? Zanim zdołał się przyjrzeć te schowały się za drzewo i za nic nie chciały się pokazać. Poszedł dalej.
Na ulicach czuł się nieswojo (wszyscy wyglądają tak dziwnie...). Fei wyglądał naprawdę dziwnie - jego uszy stały się obiektem zainteresowania każdego przechodnia (te bachory! nie mają gdzie nosa wściubiać!). Gdzież mu było do dziesięcio- czy dwudziestocentymetrowych skośnych uszek.
- Babciu, a dlaczego on ma takie krótkie uszy?
(co z nimi?! co to za maskarada z tymi uszami?!)
W końcu dotarł do skrzyżowania Alei Jednorożców (???) oraz Nowego Łuku (??!) i przeczytał wielki napis, głoszący dumnie: CAŁY NARÓD ZNAJDUJE STOLICĘ ELFÓW (?!!).
Zemdlał. |
_________________
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imiona miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
A. Mickiewicz
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 11-05-2009, 18:52
|
|
|
Do płaczącego na peronie kapłana podeszła stukając oficerkami postać w czarnym SS-mańskim płaszczu.
Sięgnęła pod pazuchę i wyjęła butelkę ku kompletnemu zaskoczeniu kapłana identyczną z tą rozbitą.
- Została po popijawie w bibliotece - wyjaśnił Karel bo w istocie to był on. W oczach kapłana stanęły łzy wzruszenia ale uświadamiając sobie że szermierz jest jego podwładnym więc zamiast się rozpłakać ponownie zapytał.
- Jak ty żeś się ubrał? Co to ma być?!- rzeczywiście ten miał na sobie pełne umundurowanie członka SS. Raikomaru nigdzie nie było widać ale ten mógł sobie go przywołać w każdym momencie. Na ręku wisiał nieodłączny zegarek - motocykl- droid.
- Nooo kamuflaż chyba widać. Całkiem skuteczny bo nikt mnie nie zaczepiał. Tylko na motor się dziwnie patrzyli ale nikt nie zadawał pytań.
- Ale skąd go wziąłeś?
- Zwyczajnie zabrałem...znaczy się oryginalnemu właścicielowi.
Jakiś stary pryk ukrywał się w nim w piwnicy.
- Jak zwykle musiałeś kogoś zaciukać.
- A skąd. Tym razem go przepiłem i zaczekałem aż uśnie. Potem wyrzuciłem go na ulicę.
- Więc on żyje?
- Nie bardzo po chwili ktoś się do niego dobrał...ale to nie nasz problem. W każdym mąć razie przyjechałem wam pomóc bo mamy nowe okoliczności. Lucek się burzy.
- Lucek? -zapytał Velg który właśnie skończył przerabiać ostatniego Niemca na masło orzechowe i wrócił do normalnej postaci. Karel tymczasem wyciągnął papierosa a następnie zapalniczkę marki Zippo. Po chwili puścił kółko z dymu i kontynuował.
- No Lucek. Lucyfer, Szatan, Książe Ciemności, Upadły itd. - wyjaśnił pokazując palcem pionowo w dół. - widzicie jakieś parę lat temu grał w szachy z tym na górze - palec odwrócił pozycję - i wygrał. Konkretnie wygrał 30 lat robienia sobie tutaj co mu się żywnie podoba. Pewnie niedługo wyśle za nami szwadron SS albo nawet pół Wermachtu.Lucek znaczy się.
- Ale skąd, jak dlaczego...i od kogo te info? - zapytał Costly
- Dlatego że ubzdurał sobie że jesteśmy zagrożeniem, nie może nas kontrolować. W sumie to paranoik. A info mam od Rafaela. Przegrał ze mną w Pokera ognisty miecz i oddałem mu w zamian za info.
- Skąd wiesz że cię nie okłamał - zapytał Velg
- Och daj spokój Szefie anioły nie potrafią kłamać. Dlatego tacy z nich frajerzy.....to co robimy? |
Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 13-05-2009, 16:10, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 13-05-2009, 15:54
|
|
|
- Pół Wehrmachtu? - spytał Velg, wciąż nie do końca rozumiejąc słowa Karela...
Odgłosy strzałów z broni maszynowej specjalnego komanda Tajnych Służb Wehrmachtu uświadomiły mu, że pytania mogą poczekać. Znał ten oddział. Dowodził nim wyjątkowo okrutny oficer - przedstawiciel różokrzyżowców antysemitów - ps. "Lucyfer". Po chwili doszło do niego, że to o nim mówił kapitan straży.
- Co zrob... Gdzie uciekamy? - wykrzyknął Pierwszy Sekretarz do zbierających się z ziemii MACantów.
Zapadła głucha cisza, a członkowie Bractwa spojrzeli po sobie. No tak, to chyba zbyt trudne pytanie... - przemknęło mu przez głowę, kiedy wciąż nikt się nie odezwał. Wreszcie, kiedy przyduszający ogień karabinów maszynowych zbliżał się, Altruista zdołał coś wykrztusić.
- Żaden niewierny nie pokona Bractwa, które wierzy! Zatem... - krzyknął, wnet jednak zamilknął. Propozycja jakoś nie zdołała zyskać poklasku.
- Tres bien...! - rzucił wtedy z rozpędu Costly, szybko jednak zmienił ton - Znaczy zuo. Ich jest więcej.
- Szybciej, oni się zbliżają. Jeśli w ciągu minuty nie podejmiemy decyzji, lepiej już wypróbować jego metody. - Velg wymownie wskazał na Karela, który próbował wykopać łyżką prowizoryczny tunel.
Rada przyszła niespodziewanie. Ryuzaki ocknął się i z miejsca zaproponował:
- Chłopaki... Może napijemy się czegoś przed podjęciem decyzji? |
_________________
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|