Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Na marginesie |
Wersja do druku |
Nargan
Dołączył: 13 Wrz 2009 Skąd: Poznań Status: offline
|
Wysłany: 13-09-2009, 10:04 Na marginesie
|
|
|
Wybaczcie mi brak akapitów. To wina forum.
Opowiadanie pojawi się również na forach: www.tibia.org.pl
www.lucid.fora.pl
www.gothicgry.fora.pl
Zachęcam do wytykania błędów, dawania rad, postaram się ich nie zignorować.
Rozdział 1 : Okup
Daimon ziewnął. Leniwie ściągnął nogi z brudnego stolika, należącego do gospody Rotter. Pochylił się, by dopić ostatni łyk najmocniejszego trunku, z którego słynął bar. Wstał i rozglądnął się. Odrapane, brudne ściany wraz z trzeszczącą, ledwo trzymającą się podłogą, wprawiały w niemiły nastrój. Jednak nie wszystkich. Jeden ze starych bywalców właśnie wznosił toast „za żabę z kosmosu”, oblewając tanim trunkiem rówieśników. Daimon spojrzał na niego z poirytowaniem. Sen w knajpie był efektem nieprzespanej nocy. Zawdzięczał ją młodemu mężczyźnie siedzącemu w kącie knajpy. Już trzeci dzień nie dawał mu spokoju. Trzeba się go pozbyć. – jęknął myślach.
Wstał. Przeciągnął się. Sprawdził, czy zawartość kieszeni nie została naruszona i opuścił knajpę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, co było źródłem ciągłego stukania. To deszcz natrętnie walił w dach budynku. Trzęsąc się przez moment w zimna ruszył deptakiem. Gdzie nie spojrzeć, tam gospoda, knajpa czy jadalnia. Idąc dalej, stukając twardymi podeszwami w kostkę brukową, trafił na kuźnię, kilka niewielkich stajni i kolejną knajpę. Ogromne drzewo rosnące zaraz przy niej, było celem jego podróży. Oparł się o nie nonszalancko i wsadził ręce w kieszenie.
Celem jego oczekiwań było spotkanie z posłańcem. Ostatnimi czasy, by zarobić, handlował ze złodziejami. Dostarczał właśnie paczkę, którą dzień wcześniej zwinął ze stolika w sklepie z odzieżą.
Nie minęło dziesięć minut, a pojawił się odbiorca. Wysoki, niebieskooki blondyn z włosami zaczesanymi do tyłu. Urody mu nie brakowało, jednak wyraz jego twarzy na widok doręczyciela, świadczył o tym, że rozumem nie grzeszył. Daimon bez zbędnych ceremonii wręczył mu paczkę, wyciągnął dłoń po sakiewkę i opuścił posłańca.
Obrócił się. Nigdzie nie było widać jego ogona. Uśmiechnął się do siebie. W końcu dał mi spokój. – jednak przez następne kilka długich chwil, pewna myśl nie dawała mu spokoju.- Czego on chciał? Jego zdenerwowanie napędziła sytuacja, mająca miejsce kilka chwil po oddaniu paczki. Daimon miał zwyczaj częstego oglądania się za siebie. Przez moment zdawało mu się, że ktoś ciągnie blondyna za knajpę.
Jego los, nie obchodziłby go, gdyby nie fakt, że posłaniec spotkał się właśnie z nim. Jeżeli tamten został okradziony, co gorsza zabity, podejrzenia mogą paść na niego. – czego akurat nie chciał. Banda, której usługiwał słynęła z dużej ilości członków, toteż prawdopodobieństwo uniknięcia konsekwencji było nikłe.
Nie wrócił do knajpy, którą opuścił kilka chwil wcześniej. Wybrał pierwszą lepszą. Na wielkim szyldzie, nad wejściem widniała jej nazwa – „Orlik”. Tamtejsze towarzystwo miał raczej za nazbyt wychowane, toteż nieczęsto tam zaglądał. Na zewnątrz jak i wewnątrz zadbana. Właściciel zatrudnił nawet kelnerów.
Cudem udało mu się znaleźć wolny stolik. Zamówił butelkę wina, wsparł się na łokciach i oparł głowę o dłonie. Nie musiał czekać długo. Nim zdążył się dobrze rozsiąść, pojawił się przed nim sługa. Wąsacz o kręconych, czarnych włosach w eleganckim stroju. Przyjął zamówienie i odchodząc złożył lekki pokłon.
Daimonowi na nic nie zdała się szklanka. Leniwym ruchem odsunął ją na koniec stolika i golnął kilkakrotnie z butelki. Żółty, całkiem smaczny trunek, sprawił, że zaczął normalnie myśleć. Gładząc ciemnobrązowe włosy zastanawiał się nad wyjściem z sytuacji. W końcu postanowił. Pod osłoną nocy spotka się ze znajomym barmanem, dzięki któremu zyskał kontakt z organizacją.
Nim zdążył się obejrzeć , wybiła godzina dwudziesta, a zawartość butelki została opróżniona. Spojrzał nań i zrobił smutną minę. Za oknem zapadł już mrok. Odgarnął włosy z oczu i machnął wysoko ręką, przywołując kelnera. Bez żalu zapłacił za wino, choć uważał, że cena była zbyt wysoka. Ruszył w kierunku drzwi. Zatrzymał się na moment, z ręką na klamce. Dostrzegł gwałtownie ruszającą się postać za oknem. Uznał to jednak za efekt wypicia dobrego trunku. Uśmiechnął się do swojego odbicia. Nie sprawiał zbyt miłego wrażenia. Ciemnofioletowe worki, szpeciły piękne, złote oczy. Włosy, dawniej proste, ułożone, teraz w nieładzie, co jednak uznał za dobrą zmianę. Zarost już od kilku dni zasługiwał na zgolenie.
Czas się ogarnąć. – pomyślał i nacisnął klamkę. Przeszedł przez próg i zatrzasnął drzwi. Dalszą drogę zagradzał mu wysoki facet o miskowatej budowie. Łypał na niego spode łba niebieskimi oczami.
-Wiesz ile mam laaaat? – zagadnął z przygłupią miną.
Rozkojarzony Daimon pogładził się po włosach i obrócił się. Co za idi… - i nim zdążył zaśmiać się w duchu, zauważył niebezpieczeństwo. Mknął ku niemu mężczyzna, który wcześniej towarzyszył mu wszędzie. Dziki wyraz twarzy i pałka w dłoni nie wróżyły nic dobrego. Nim zdążył cokolwiek zrobić, zgarnął kawałkiem drewna w łeb.
-Dlaczego akurat mi się takie rzeczy przy… - zaczął narzekać przez łzy. Przerwał mu grubasek. Wcisnął mu kawałek szmaty do ust i wciągnął worek na głowę. Daimon poczuł, że ktoś gmera go po nogach. Co mam do stracenia? – pomyślał i machnął nogą na oślep. Nie chybił. Strzyknięcie i jęknięcie przywodziło na myśl złamany nos. Szybko pożałował, gdyż tym razem ten większy zabrał się za uwiązywanie nóg. Zrobił to o wiele sprawniej. Cisnął Daimona na ziemię i związał.
Następne kilkanaście minut spędził przerzucony przez bark niedźwiedzia. Nie próbował się ruszać ani odzywać. Ból w plecach zupełnie go obezwładnił. Po czasie dotarli do celu. Miśkowaty kazał mu usiąść. Założył kolejne kilka węzłów. Ściągnął worek z głowy i wyszarpnął szmatę z ust.
-Leż tu i siedź cicho, bo w ryj. – mruknął.
-To mam leżeć czy siedzieć? – Daimon wypowiedział to, nim zdążył ugryźć się w język.
-Nieważne, po prostu rób to bezgłośnie. – odezwał się drugi głos. W jego tonie dało się wyczuć nutkę samo podziwu.
Porywacze zostawili Daimona w spokoju. Rozglądał się po obskurnym pokoju. Ściany były całkowicie odrapane. Wyglądała, jak gdyby ktoś męczył ją długo młotkiem. Tu i ówdzie leżały szczątki mebli. Najwidoczniej właściciele domu specjalizowali się w robieniu bałaganu. W rogach można było zobaczyć pajęczyny i ich sporych właścicieli. Daimona przeszedł dreszcz na samą myśl o tym, że któryś z pająków mógłby znaleźć się na nim. Sytuacja nie jest taka zła. – pomyślał. Nic nie wskazywało na to, by napastnicy mieli go zabić. Zdjęcie worka i umożliwienie normalnego oddychania było dosyć miłym gestem.
Nie minęły trzy godziny, jak zjawił się wysoki, długowłosy szpieg z roślinką w dłoni.
-Zjedz to, a obejdzie się bez bólu. – powiedział. Daimon zestresował się. Chcą mnie zabić? Co to za roślina? Czego oni chcą? – myślał gorączkowo.
-Uspokój się. – chłopak nachylił się nad nim i poklepał po ramieniu. – Na imię mi Jessy. Jeżeli twój ojciec niczego nie spieprzy, wszystko będzie w porządku. To nie trucizna lecz środek na sen.
Daimon posłusznie zjadł liść. Miał gorzki smak. W ciągu następnych kilku chwil zaczęło mu się kręcić w głowie. Nie minęło dziesięć minut jak padł, pod wpływem działania zioła.
***
-Zacznij kobiecina lekkich obyczajów iść! – Daimona zbudził ból głowy. Nie była to najmilsza pobudka. Wszystko wskazywało na to, że miskowaty uderzył go, gdyż nie miał siły go ciągnąć.
Daimon znów miał na sobie worek, poczuł też denerwujące gryzienie w buzi, szmatka także wróciła na swoje miejsce. Słońce grzało niemiłosiernie w plecy. Uprowadzony posłusznie zaczął włóczyć nogami, prowadzony przez porywaczy.
-Rubel, uspokój się. Niczego tobie nie zrobił… - Jessemu najwidoczniej nie bardzo podobał się pomysł z uprowadzeniem.
-Będę robił co mi się podoba, rozumiesz? – wybuchnął grubas.
-Oooeeeuuaaaeeeyeee? – jęknął Daimon przez szmatę.
-Stul pysk! – odkrzyknęli zgodnie dwaj napastnicy.
Przez resztę drogi Daimon zastanawiał się, co jest celem ich podróży. Nim zdążył wszystko pojąć, zerwano mu worek z głowy i rzucono go na kolana. Jessy stał za nim i przyciskał mu sztylet do gardła. Daimon nerwowo przeleciał oczami po otaczającym go terenie. Znajdywał się na dworku rodziny Servar. Na dworze rodu, z którego został wydziedziczony. Zaraz po zaciągnięciu się świeżym powietrzem, dało się wyczuć intensywny zapach świerku i mokrej trawy. Klęczał przed frontowym wejściem do domu.
-Wołaj ojca. – syknął Rubel i wyrwał mu kawałek materiału z ust.
-Rubel, posłuchaj mnie uważnie. To głupota, nie jestem już członkiem tego rodu. Ojciec mi nie pomoże. – wysapał Daimon. – Zabierzcie mnie stąd kobiecina lekkich obyczajów!
Frontowe drzwi gwałtownie się otworzyły. Wyleciał przez nie starszy, chuderlawy, wysoki mężczyzna o przylizanych, dość długich włosach i niebieskich oczach. Wyglądał na strasznie zmęczonego. Towarzyszyło mu dwóch mężczyzn. Coś jednak było nie tak. Nie należeli oni do służby – zauważył Daimon. Zgolony na łyso, mężczyzna z wąsem i posturą ogra pchał Wiktora. Drugi przypominał szczura. Był wychudzony i siwiejący, wyglądał na strasznie znudzonego. Był to Gerard. – członek złodziejskiej organizacji, którego uprowadzony poznał od razu.
-Jak śmiesz przedstawiać się pod nazwiskiem Servar? Wyjaśnij, co tu się dzieje! – krzyczał właściciel domostwa.
Rubel przybrał bojową pozycję. Najwidoczniej postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Dobył miecza i wykrzyczał:
-Koniec tej szopki! Wy dwaj, jeżeli chcecie widzieć Daimona żywego wyzbierajcie wszystkie klejnoty i złoto z domu i przynieście je tu!
Wiktor westchnął. Popatrzył w oczy synowi i prychnął pogardliwie.
-Bezel, Gerard. Z całym szacunkiem. Jeżeli sprzątniecie tych dwóch pajaców wszystko pójdzie zdecydowanie zgrabniej.
Goryl spojrzał na szczurka i dobył broni, gdy tamten skinął głową. Dwóch członków organizacji zbliżało się ku Daimonowi i jego nietypowym towarzyszom. Wydziedziczonemu właściwie zwisało to, czy porywacze zginą czy nie. Nie interesował go też los ojca. Chciał po prostu się stamtąd wyrwać. Wiedział, że nie ma czasu na wyjaśnienia, toteż siedział cicho.
Rubel przybrał pozycję bojową, nie budził jednak takiego respektu jak jego przeciwnik. Troll ze sporym młotem wydawał się niewzruszony, miskowaty zaś lekko się przeraził. Jessy nie wytrzymał. Puścił Daimona i rzucił sztyletem w Bezela. Chybił.
-Rubel, na nas chyba czas… - krzyknął odsuwając się w tył. Goryl był jednak zbyt blisko. Omal nie roztrzaskał głowy grubasa, za pierwszym zamachem. Miśkowaty najwidoczniej zrozumiał powagę sytuacji, pociągnął za sobą Daimona, tym samym stawiając go na nogi i zaczął biec ku bramie wejściowej.
Uprowadzony w kilka sekund sprawił, że Rubel został w tyle. Przez kilka chwil, trójka biegła ile sił w nogach. Gdy zrozumieli, że mordercy zaniechali pościgu skoczyli pomiędzy kłąb drzew. Daimon wybuchnął śmiechem. Jessy spojrzał na niego zasapany i zrobił to samo. Grubas zaś trzęsąc się, zaczął w kółko krążyć.
-O takiej akcji, to w życiu nie słyszałem. – wysapał Daimon.
-Fakt, fakt. Głupia sytuacja. – jęknął Rubel.
Po chwili chichotów zapadła niezręczna cisza. Trójka patrzyła po sobie, gdy nagle uśmiechając się Jessy ni stąd ni zowąd wypalił:
-Kto jest za odwiedzeniem knajpy? Strasznie mi w gardle zaschło od tego biegu.
Uprowadzonemu, perspektywa picia z porywaczami, wydała się dziwna, jednak chętnie przyjął propozycję. W ciągu kwadransa dotarli do celu. Odwiedzili gospodę Rotter i zamówili tamtejszą specjalność. Łatwo udało się im nawiązać dialog.
-Właściwie, to nie mam do was urazy. Ta dawka adrenaliny dobrze wpłynęła na moje samopoczucie. Jeżeli nie macie mnie teraz zamiaru sprzedać w niewolę, z chęcią z wami posiedzę. – Jessy wybuchł śmiechem.
-Nie martw się. Po prostu potrzebowaliśmy kasy. Opowiem ci jak do tego doszło. Kilka dni temu wypatrzyłem cię w knajpie i zauważyłem podobieństwo między tobą a Wiktorem. Popytałem kilka osób i okazało się, że jesteś jego synem! – golnął łyk piwa. – Uznaliśmy to za idealną okazję do zarobku. Nie spodziewaliśmy się jednak tego, że twojego ojca nie zainteresuje los syna… A już w ogóle nie spodziewałem się takiej ochrony… Czegoś tu jednak nie rozumiem…
-Pozwól więc, że wyjaśnię. – Daimon przerwał wypowiedź Jessemu. – Z pewnością pamiętasz blondyna, któremu doręczyłem paczkę? Okradliście go, prawda?
-Fakt… - Rubel poklepał się po kieszeni. Coś zabrzęczało.
-Więc ta paczka była dla Vereka. – Daimon pogładził się po bródce. – Biorąc pod uwagę to, czym się zajmujecie, powinniście wiedzieć kim jest…
-Jasne! – potwierdził wesoło Jessy. – Więc to byli jego ludzie? – Daimon pokiwał głową.
Zagrzali miejsca w knajpie aż do wieczora – do momentu, w którym padło zaproszenie. Jako, że Daimon był chwilowo bezdomny, przyjął propozycje nowych kolegów. Spędził noc w ich domu. Wszystko wskazywało na to, że nie tylko poznał kolegów, ale i znalazł sobie partnerów. |
Ostatnio zmieniony przez Nargan dnia 03-10-2009, 11:52, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 13-09-2009, 17:52
|
|
|
Cytat: | Wstał i rozglądnął się. |
...za słownikiem poprawnej polszczyzny?
Cytat: | Obszarpane, brudne ściany wraz z trzeszczącą, ledwo trzymającą się podłogą, wprawiały w niemiły nastrój. |
Obszarpane ściany... obszarpany może być materiał, opcjonalnie tapeta... ale trudno mi sobie wyobrazić szarpanie ściany.
Cytat: | Sen w knajpie był efektem nieprzespanej nocy, którą zawdzięczał młodemu mężczyźnie, obserwującego go z drugiego kąta knajpy. |
Najpierw zaleciało yaoi, a potem pojawił się trzeci element zdania, w którym nagle nastąpiła niespodziewana zmiana formy orzeczenia. "Obserwującego"?
Cytat: | Gdzie nie spojrzeć, tam gospoda, knajpa czy jadalnia. |
Normalnie kurort jakiś...
Cytat: | Urody mu nie brakowało, jednak wyraz jego twarzy na widok doręczyciela, świadczył o tym, że rozumem nie grzeszył. |
Za cholerę nie rozumiem, co wyraz twarzy miał tu do rozumu.
Cytat: | Przez moment zdawało mu się, że ktoś ciągnie blondyna za knajpę. |
I tu przestałem czytać... yaoi to nie moja bajka. |
|
|
|
|
|
Nargan
Dołączył: 13 Wrz 2009 Skąd: Poznań Status: offline
|
Wysłany: 13-09-2009, 18:18
|
|
|
Tak czy inaczej dziękuję. Poprawię wymienione błędy, gdy znajdę czas. |
|
|
|
|
|
Nargan
Dołączył: 13 Wrz 2009 Skąd: Poznań Status: offline
|
Wysłany: 03-10-2009, 11:47
|
|
|
Trochę to trwało. Szkoła demotywuje do pisania. ;D
Zachęcam do krytyki.
Rozdział 2 : Kamień
Minął zaledwie tydzień od porwania. Zaraz po wyjściu z knajpy Daimon wraz z kolegami udali się do wspólnego domu. – tego w którym wcześniej trzymano zakneblowaną ofiarę. Trójka partnerów zżyła się ze sobą. Większość czasu spędzali razem, przepijając pozostałe pieniądze. W końcu nadeszła ta chwila.
-Kasa się skończyła. – jęknął Rubel trzymający ogromne dłonie na wypiętym do przodu brzuchu. Daimon założył ręce na tył głowy.
-Na mnie nawet nie patrzcie. Również jestem spłukany.
-Ze mną to samo. – wyrzucił z siebie Jessy.
Daimon powstał. Zaczął krążyć po dosyć obskurnym pokoju. Drewniana, kołysząca się kanapa pokryta stosem kołder, koc rzucony w kąt i dwa złączone fotele, świadczyły o tym, że trójka niechętnie kładzie się spać. Śmieci – głównie butelki po trunkach i kilka worków zostały niedbale kopnięte pod ścianę. Jedynym ładnym przedmiotem w całym domu zdawała się być lampa wisząca nad zniszczoną sofą. Była szklana, zawieszone na białych sznurkach kawałki szkła, przypominały kryształy.
W końcu przystanął. Wskoczył na sofę, która zatrzeszczała i pękła. Daimon poturlał się po podłodze. W chwilę później rówieśnicy też się na niej znaleźli, gdyż zwijali się ze śmiechu.
Po minucie radości Nowy przerwał im machnięciem dłoni. Poskładał byle jak tapczan i przysiadł spokojnie. Rozpoczął przemowę.
***
Było wczesne południe. Jessy nerwowo gładził włosy, przygotowując się do swego zadania. Plan Daimona wydawał się być dobry. Ich celem było obrabowanie kowala. By zysk był wysoki, złodzieje postanowili złożyć drogie zamówienie.
Daimon i Rubel czaili się przy drzewie oddalonym o niecałe dwadzieścia metrów od pracowni kowala. Jej właściciel obżerał się właśnie chlebem. Nie był to stereotyp kowala. Ludzie zwykle widzą ich oczyma wyobraźni jako umięśnionych, małych grubasów. Ten był wysoki i nie można było nazwać go grubym. Nawet jeśli był masywny, sprawiał dobre wrażenie przystojnego i normalnego mężczyzny.
Jessy ruszył. Kowal już z daleka zauważył zbliżającą się postać, odrzucił chleb, popił wodą i przetarł usta rękawem. Gdy złodziej był już o kilka kroków od niego, ten wstał i zaśmiał się.
-Witam w kuźni Bernarda! – uścisnął dłoń długowłosego.
-Dzieńdobry… - zaczął niepewnie Jess. Podrapał się nerwowo po szyi.
-Czego ci potrzeba? – zapytał basem Bern.
-Właściwie, to nie jestem zdecydowany. Słyszałem o jakimś katalogu z rysunkami i opisem… - nim dokończył, Bernard sięgnął za siebie i wręczył mu malutką książeczkę.
-Siadaj, śmiało. – Kowal poklepał go po ramieniu i wskazał miejsce. – Czego właściwie szukasz? – zagadnął po chwili.
-Broni, najlepiej miecza… Nigdy nie przepadałem za toporami.
-Potrafię robić też wspaniałe maczugi, mogę wykłuć nawet zbroję, dostaniesz tutaj nawet podkowy, jeśli dobrze zapłacisz! Szykujesz się na jakąś wyprawę? Polecić coś? – Bernard zasypał pytaniami.
-Tak, mam zamiar odwiedzić starego przyjaciela, mieszka w Gemeter. – Na szczęście Jessy był dosyć dobrze przygotowany. Daimon przewidział kilka kierunków dialogu. – Szczerze mówiąc chciałbym się czymś pochwalić. Zrobić dobre wrażenie po latach. Tak się składa, że uzbierałem sporą sumkę i chciałbym coś naprawdę ładnego… - Jess przewracał leniwie strony szukając możliwie jak najdroższej broni.
-Gemeter! Ha! Mam tam rodzinę… Spora sumka… Ile dokładnie? – Po tonie i umiejętności wciągnięcia klienta w rozmowę, można było wywnioskować, że potrafił na ludzi wpłynąć w ten sposób, by wydali jak najwięcej. – tego właśnie oczekiwał Jessy.
-Właściwie to mam dwa tysiące rogów… Spadek po…
-O cholera! – przerwał mu kowal. – Spora sumka. – zaczął dobierać się do książeczki i przewracać strony. – Mam tutaj coś naprawdę odpowiedniego dla ciebie… specjalny miecz, nie robię takich masowo, mogę nawet dodać coś od siebie… wybić imię czy pseudonim… Miecz nazywam Minetta! Patrz! – wskazał palcem na szkic.
Było to ostrze, ze wspaniałą srebrną rękojeścią, delikatnie falowane, troszeczkę ponad klingą było kilka kropeczek. – odbiegała od nich strzałka i napis na jej końcu. „Tutaj krótki napis”. Pismo było zupełnie inne, niż te którym zapisana była waga, krótki opis oraz cena. (1750 rogów) Toteż można było wywnioskować, że należało do kowala.
-Myślę, że jest wspaniałe. – oznajmił, po chwili wpatrywania się w rysunek.
-Oczywiście, że jest! Idealnie wyważone, niezbyt ciężkie, ostre jak brzytwa…
-Czas realizacji? – zapytał Jess opierając się na łokciu.
-Wyrobię się w cztery dni.
-Mam taką nadzieję. Chcę wyruszyć w przeciągu tygodnia. – Długowłosy niby odetchnął z ulgą. Tymczasem w głowie błądziło pytanie. - Pięć dni bez alkoholu?
Nadszedł czas na kolejną część planu.
-Nie wybierze się pan przypadkiem na kufel zimnego piwka? – zagadnął Jess. Bernard uśmiechnął się od ucha do ucha. Pomysł powitał z entuzjazmem.
Ruszyli ku centrum miasta. Kowal zaproponował bar „Helena”. Gdy byli już o krok do stracenia kuźni z oczu, Bern zatrzymał się.
-Cholera. Zapomniałem o torbie z pieniędzmi. Zaczekaj tutaj. – ruszył szybkim krokiem w kierunku budynku.
Jessy rzucał w myślach setki przekleństw na sekundę. W momencie gdy znikał z pola widzenia wraz z kowalem, dwójka jego przyjaciół miała zapoznać się z wnętrzem kuźni. Jedyne co wiedzieli o składzie z bronią to, to że został dobrze ukryty.
Nie ma czasu do stracenia, myśl pajacu! – Długowłosy nie miał pojęcia co zrobić. Wlepił wzrok w buty. Kamień! Tak, to jest pomysł! – wrzeszczał w myślach. Chwycił go, rozbiegł się i cisnął z całej siły w kierunku domku. Miał nadzieję, że hałas wypłoszy partnerów z budynku. Żadnego huku jednak nie było. Traf chciał, że kamień wpadł przez otwarte okno.
Jessa przeszedł niemiły dreszcz. Zrobiło mu się piekielnie gorąco. Nikt nie wybiegł z kuźni, a kowal wciąż się zbliżał. Powoli zmierzał ku budynku, by w razie czego pomóc przyjaciołom. Nerwowo ściskał rączkę długiego sztyletu trzymanego za pasem.
Bernard doszedł do kuźni. Przystanął i rozglądał się przez chwilę. – napięcie rosło. Kowal schylił się. Sięgnął ręką pod stół. Pomachał wesoło ręką do Jessego.
-Znalazłem! – krzyknął z uśmiechem na twarzy.
***
Daimon leżał na łóżku z mokrą szmatą przyłożoną do głowy.
-Jesteś idiotą. – oznajmił, niby po chwili namysłu.
-A co miałem zrobić? To było najlepsze rozwiązanie! Gdyby nie ja…!
-To co? – odezwał się Rubel. Od akcji z kamieniem stał się gburowaty, mało żartował. Ciągle chodził zestresowany.
-Nie roztrząsajmy tego dłużej. Następnym razem po prostu wal mniejszymi kamieniami, albo bądź celniejszy. – westchnął i otarł krew z policzka. – Ważne, by druga część planu poszła jak należy. – Czy to nie wygląda idiotycznie? – zagadnął znów po chwili przyglądając się ranie w odbiciu.
-Gdy znów rozpuścisz włosy, będzie lepiej. – burknął Jessy. – Przepraszam.
***
Jessy zmierzał ku kuźni. Był po pięciu dniach odwyku alkoholowego, całe szczęście mieli pod dostatkiem jedzenia. Tego roku lasy były obfite w różnego rodzaju owoce.
Wypatrzył kowala. Bernard zauważył i jego. Wstał i pomachał. – wszystko zgodnie z planem. – Jessy przewrócił się. Leży i lekko drzy. Nie wstaje. Bern biegnie ku niemu z pomocną dłonią.
Tymczasem dwójka złodziei biegnie ile sił w nogach do budynku. Wskakują do środka. Wszędzie ciemno. Kowadło stoi po środku pomieszczenia. Z przodu piec, zaraz obok osełka i wiadro wody. Na prawej ścianie wisi mały arsenał broni. Dokładnie pięć sztuk.
-Bierzemy po dwie! – wyrzuca z siebie szybko Daimon. Chwyta dwa ostrza. Zamówiony miecz oraz jeden z tych masowej produkcji. Biegnie. Zaraz za nim Rubel. Wlatuje z kopa w drzwi. Rozglądanie się trwało zbyt długo. Naprzeciwko stoi ogromna postać. – Cofnij się! – krzyczy. Kowal posłusznie uskakuje. Grubasowi także udaje się wyjść. Biegną w stronę lasu.
-Ej! Pomóż mi! – wrzeszczy basem Bern. – Zapłacę!
Jess wstaje i chwyta kamień. Biegnie za dwójką uchodźców. Rzuca – niby w kierunku złodziei. Dzieje się jednak coś niespodziewanego. Rubel skręca. Długowłosy dokładnie widzi lot kamienia. Ląduje na głowie przyjaciela. Miśkowaty pada.
Gdyby nie niezręczność sytuacji, pewnie wybuchnąłby śmiechem. Wyglądało to przekomicznie. Komizm sytuacji uciekał jednak wraz ze zbliżającym się kowalem. W dłoni ściskał pałkę z metalową kulą założoną na końcu. – niby okrągły młotek. Zamachnął się na grubasa, ten ani drgnął. Daimon zareagował jednak w dobrym momencie. Cisnął z całej siły ostrze w kierunku kowala. Ten najwidoczniej uznał, że lepiej zająć się tym przytomnym.
Dwie postacie biegną ku sobie. Długowłosy, poruszający się ze zwierzęcą prędkością Daimon i masywny kowal, przypominający potwora, doprowadzającego tupaniem do trzęsienia ziemi. Gdy są już o niecałe dwa metry od siebie Daimon wyskakuje i kopie przeciwnika w twarz. Kowal chwieje się, ale nie upada.
Wkracza Jessy. Uderzył z całej siły kolejnym kamieniem w tył głowy Bernarda. Ten runął na ziemię. Zdenerwowany młodzieniec okładał go kawałkiem głazu, aż nie odciągnął go Daimon. Płakał. Czaszka rozłupana. Twarz Berna wgnieciona była do środka. Jess był cały w krwi. Dla kowala nie było już ratunku. Nowy ocucił grubasa i pobiegli truchtem ku odludziu.
***
-Uspokój się Jessy. – Daimon gładził przyjaciela uspakajająco po plecach. Skryli się w cieniu ogromnego buku. – Żaden skarb nie jest wart życia dobrego człowieka. Miej jednak na uwadze to, że gdyby nie twoja interwencja, to Rubel byłby na miejscu kowala. Nie wiadomo co byłoby z nami. – Rubel pokiwał smutno głową.
-Przemyję się w strumyku i wracamy. – Długowłosy otarł łzy, rozcierając sobie tym samym krew na twarzy. Zniknął po chwili.
-Po kiego grzyba on rzuca tymi kamieniami..? – zaczął Rubel. – Daimon przerwał mu ruchem ręki. Wiedział, że nie jest to odpowiedni moment na obwinianie partnera. Bał się, w jaki sposób sytuacja wpłynąć na jego charakter. |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|