Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Wiedza ponad wszystko |
Wersja do druku |
Slova
Panzer Panzer~
Dołączył: 15 Gru 2007 Skąd: Hajnówka Status: offline
Grupy: Samotnia złośliwych Trolli
|
Wysłany: 13-09-2009, 17:30 Wiedza ponad wszystko
|
|
|
Część pierwsza
Magos Explorator Paulus nie śnił. Jego zamknięte powieki przykrywały jedynie oczy, których i tak nie używał już od przeszło stu dwudziestu lat. Mimo to mięśnie poruszające gałkami nadal pozostały sprawne, a teraz drżały nerwowo, co było doskonale widać na pulsujących powiekach. Oddalał się powoli siedząc na swoim majestatycznym tronie, z którego nie zszedł odkąd tylko wyruszył na tę ekspedycję, a było to ponad czternaście lat temu. Wyglądał przy tym jak posąg któregoś z tych wielkich wodzów, którzy onegdaj prowadzili swoje armie poprzez gwiazdy, by rozsiewać w kosmosie ziarna prawdy i mądrości. Oddychał spokojnie podawanym poprzez maskę tlenową powietrzem, zawierającym śladowe ilości środków przeciwbólowych i odurzających. Musiał je przyjmować, by cierpienie, jakiego doznawał w każdej najmniejszej cząstce czasu po tysiąckroć, nie pozbawiło go zmysłów, a może nawet i życia. Opleciony setkami metrów kabli i przewodów nie był w stanie się poruszać więcej, niż o lekkie zgięcie palców, czy napięcie mięśni z zimna. Nie myślał o tym. Nie mógł, gdyż miał w tej chwili wiele ważniejszych rzeczy na głowie. Samopoczucie schodziło na dalszy plan, ponieważ wiedział, że jego podkomendni i podopieczni otaczają go najbardziej troskliwą opieką. Pozostało mu tylko wykonywać zadania dowódcy trzysta pięćdziesiątej siódmej ekspedycji poszukiwawczej bractwa Adeptus Mechanicus.
Znowu przeszły go dreszcze, kiedy kolosalnych rozmiarów fregata Gloria Mundi wysunęła ze swych trzewi anteny systemów skanujących, ustawiając się dnem do powierzchni OM-k101. Nie słyszał śpiewów swoich braci, kiedy zebrani w kręgu odmawiali wokół stanowiska dowódczego psalmy do Boga Maszyny. Nawet budzący nudności zapach świętych olejków i smarów nie zrobił na nim wrażenia, w tej chwili całym swoim jestestwem skupiał się na zsynchronizowaniu i zgraniu ze sobą wszystkich systemów głębokiego skanowania. Kiedy po kilkunastu minutach uznał, że wszystko działa jak w zegarku, rozpoczął skomplikowaną procedurę ustawiania częstotliwości i mocy sygnału. Jeżeli wybierze za słaby, badanie będzie trzeba powtórzyć, natomiast gdy przedobrzy, powracająca fala informacji zniszczy czułe sensory i wypali jego mózg. Nie mógł na to pozwolić, nie w tym momencie, kiedy byli już o krok od wiekuistej sławy odkrywców.
Gotowe. Sygnał wystrzelił w przestrzeń czterokrotnie przekraczając prędkość światła. Zapadła chwila ciszy, kiedy odbiorniki przygotowywały się na przyjęcie powracających danych. Trwało to niespełna jedną tysięczną sekundy, lecz dla Paulusa było wiecznością, podczas której doznał ukojenia. Nic. Pustka, której człowiek nie jest w stanie zauważyć, a jednak dla kapitana było to dość czasu, by nacieszyć się całkowicie pustym i wolnym od napływu danych umysłem. Przez tę znikomą chwilę do jego mózgu doszły bodźce, które dotychczas nie były w stanie przebić się przez potok informacji nadchodzących z całego Gloria Mundi. Paulus w myślach ucieszył się jak dziecko, gdy poczuł kojący aromat kadzideł i usłyszał zawodzenie kapłanów. Chciał się uśmiechnąć, jednak zanim jego mózg zdołał wysłać odpowiedni impuls nerwowy do mięśni twarzy, zewnętrzne odczucia znowu zostały zablokowane przez powracające sygnały skanerów.
Pomimo tego uśmiechnął się, co wywołało niemałe zdziwienie pośród członków załogi, którzy przez cały czas bacznie przyglądali się swojemu dowódcy. Nikt nie miał pojęcia, co ten grymas może oznaczać. Mógł to być nawet efekt utraty świadomości po przyjęciu kolosalnej porcji danych w ciągu jednej chwili. Tylko sam Paulus wiedział, dlaczego się uśmiechnął, a zrobił to całkowicie świadomie.
- Cyronie... - jęknął cicho, otwierając usta pierwszy raz od kilku tygodni. Załoga odetchnęła z ulgą.
- Tak, panie?- z tłumu wystąpił młody mężczyzna, ubrany w rozpięty czerwony płaszcz z kapturem, spod którego wyglądały elementy egzoszkieletu górnych kończyn. Liczne i krótkie włosy okrywały jego głowę, poprzetykane w kilku miejscach metalicznie błyszczącymi złączkami i implantami. Podszedł do tronu i uklęknął u stóp dowódcy.
- Komu służysz?
- Omnisjaszowi i Imperatorowi w jednej i tej samej osobie. - odpowiedział bez wahania Cyron.
Na mostku zapadła chwila ciszy. Nikt nie wiedział, czemu mają służyć te pytania, zwłaszcza, ze Cyron był najbliższym z uczniów Paulusa.
- Czy uważasz, że ślubując na podstawy swojej wiary i wiedzy podołasz twojej ostatecznej próbie?
- Tak, panie. - odparł uczeń, ponownie nie wahając się ani przez chwilę.
- A więc wstań i podejdź do mnie, niechaj namaszczę twoją głowę, albowiem dzisiaj staniesz się nowym bohaterem Imperium i przybliżysz się do woli Omnisjasza. Czy będziesz gotów użyć całej swojej siły, wiedzy i wiary, by tego dokonać?
Słysząc te słowa, załoganci westchnęli z zachwytu, domyślając się, że właśnie odkryli coś ważniejszego, niż życie ich wszystkich razem wziętych.
- Moje życie byłoby niczym, bez siły Człowieka, wiary w Imperatora i wiedzy danej mi od Omnisjasza, ale tylko moje czyny powiedzą, ile było warte.
- Doskonale - skwitował Paulus - zawsze wiedziałem, że twoje studia nie były marnotrawstwem czasu. Teraz jesteś już o krok od możliwości podjęcia własnych badań... - Paulus przerwał na chwilę, aby zaczerpnąć zimnego powietrza podawanego przez maszyny - Ale przed tobą ostateczny egzamin, a jednocześnie wielki zaszczyt. Prawowicie należy się on mnie, jako dowódcy ekspedycji, jednak w obecnym stanie nie mogę podołać tak wielkiemu wyzwaniu... Dlatego to ty, w imieniu naszej misji, postawisz nogę na OM-k101, jako pierwszy człowiek od czternastu tysięcy lat. Cała chwała spłynie na ciebie, mój uczniu, ponieważ wiem, że mnie nie zawiedziesz. Nigdy nie zawiodłeś... Dobór świty pozostawiam tobie... Idź, i niechaj wizje Omnisjasza prowadzą cię przez mroki niewiedzy. Przed tobą otworem staje skarbnica wiedzy z Mrocznych Epok Technologii.
Szepty, które do tej pory dało się słyszeć wśród załogantów, teraz przybrały na sile i zaczęły przechodzić w westchnienia zachwytu i wyrazy aprobaty. Każdy miał świadomość, ze przyczynił się do dokonania wielkiego, wiekopomnego dzieła ku czci Imperium, za co zawsze czeka sowita nagroda. Jednak największą radość dało się odczuć wokół tronu dowódczego. Wszyscy gratulowali Cyronowi zaszczytu, mając nadzieję, że na planetę zabierze któregoś z nich. Z tyłu dało sie słyszeć pochwalne hymny kapłanów, a euforia opanowała całe Gloria Mundi. Paulus natomiast na powrót zatracił się w morzu informacji, tym razem jednak ze świadomością, że będzie miał godnego następcę.
Dzisiejsza poranna zmiana wachty na okręcie była inna, niż dotychczasowe. W istocie można by rzec, że takowej nie było. Cała załoga już od dawna stała na nogach pomimo, iż nikt nie ogłaszał stanu pełnej gotowości. Wszyscy czekali.
Cyron również czekał, lecz on zamiast marnować czas na zbędne wiwaty, natychmiast zaszył się w swojej kajucie, przez całą noc studiując wyniki ekspertyz i zdjęcia satelitarne. Odetchnął z ulgą, kiedy nie znalazł w nich nic niepokojącego. Jego przyjaciel Muron, młodszy o kilka lat pomocnik konserwatora maszyn myślących, pomagał mu w przygotowaniach ile tylko był w stanie, mając nadzieję, że i on wyruszy na powierzchnię. Kiedy w końcu podniósł wzrok znad zwiniętego rulonu papieru wypełnionego cyframi, zorientował się, że już dawno powinien wrócić do obowiązków przy przeglądzie urządzeń pokładowych. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie musi iść, ale skupiona twarz Cyrona, który ani na chwilę nie przerywał pracy ostatecznie zatrzymała chłopaka. Nie mógł go opuścić w tej chwili, a stary inżynier z pewnością zrozumie nieobecność pomagiera.
Było już koło południa, kiedy Cyron zwołał naradę w sali konferencyjnej. Mimo, iż oprócz krzeseł dla dyskutantów w auli znajdowało się miejsce dla dwustu widzów, to widownia świeciła pustkami. Każdy musiał wrócić do swoich obowiązków, albo odsypiał nocne toasty. Tego dnia służby porządkowe nieco przymrużyły oko na lejący się obficie alkohol. Jedynymi słuchaczami okazali się być zaokrętowani na statku studenci, wśród których siedział Muron. Jego pomarańczowy roboczy kombinezon służby technicznej wyraźnie kontrastował z rdzawo - czerwonymi płaszczami uczniów bractwa Mechanicum.
Spośród pięćdziesięciu miejsc siedzących umieszczonych wokół okrągłego stołu obrad zajętych było tylko osiem. Cyron siedział na przeciwko widowni, na głównym fotelu, który zazwyczaj zarezerwowany był dla dowódcy okrętu. Tym razem jednak to uczeń Paulusa prowadził naradę, poza tym miał jego osobiste błogosławieństwo, nie było w tym więc żadnego nietaktu.
- Bracia - zaczął Cyron - jak doskonale wiecie, mistrz Paulus zobligował mnie do osobistego zbadania powierzchni OM-k101. To dla mnie wielki zaszczyt i radość, że będę mógł tego dokonać w jego imieniu. Nie zwolniło mnie to natomiast od przeanalizowania zebranych wczoraj danych. Z mojej osobistej analizy jasno wynika, że mamy tutaj do czynienia z pozostałościami kolonii górniczej, o czym świadczą liczne podziemne tunele i duże skupiska metali. Wierze w to, że ten ukryty pod powierzchnią kompleks został zbudowany około millenium dwudziestego, oczywistym więc jest, że przedmioty, które tam znajdziemy, mogą na nowo odkryć zapomniane dotąd wynalazki. Zdaje sobie sprawę, że nie zaskakuje was tymi stwierdzeniami, wszakże posiadacie większą wiedzę ode mnie, dla tego tak naprawdę jedynym powodem, dla którego poprosiłem o wasze przybycie, jest lista osób, które ze mną polecą.
Cyron zamilkł na chwilę, uważnie przyglądając się siedzącym przy tym samym stole inżynierom, kapłanom i astropatom, jak również i słuchaczom na widowni, którzy wyraźnie aż trzęśli się z emocji, ciężko powstrzymując okrzyki zachwytu. Każdy chciał uszczknąć sławy. W końcu jednak Cyron przerwał napięcie.
- Długo zastanawiałem sie nad tym, kto jest godzien wyruszyć ze mną, a tym samym i z mistrzem Paulusem. W końcu jednak zdecydowałem, iż zabiorę ze sobą czterech serwitorów badawczych i serwoczaszkę. - Cyron przerwał, delektując się słyszalnym od strony widowni zdziwieniem, a potem kontynuował, jak gdyby nigdy nic.
- Oczywiście sprzęt to nie wszystko, a wraz ze mną do annałów historii przejdzie brat Guzrel, ponieważ spośród doradców mistrza jest zawsze najbliżej niego, a tym samym i mnie.
Siedzący po prawej stronie mężczyzna, przyodziany w rdzawy płaszcz skinął swoją zamocowaną na mechanicznym kręgosłupie głową. Reszta osób nadal się nie odzywała, czekając na dalszy werdykt.
- Listę chwalebnych, jak ją już zdążyłem nazwać, zamknie mój zacny przyjaciel, druh i kompan długich podróży, Mika Muron, który nie odstąpił mnie nawet na krok, odkąd tylko razem rozpoczęliśmy służbę pod banderą mistrza Paulusa. Proszę, nie miejcie do nich żalu. Z tej ekspedycji nikt nie wyjdzie z pustymi rękoma, Omnisjasz obdarowuje hojnie każdego, kto pomaga budować jego potęgę.
Nastał kolejny dzień w sztucznym dobowym rytmie wyznaczanym przez zegary Gloria Mundi. Pomimo tego, iż Mika spał całą noc, nie był wypoczęty. Sama myśl o rzeczach, jakie mogą go spotkać na dole nie dawała mu spokoju. Koledzy również. Chłopak już dawno przestał liczyć osoby, które od końca narady odwiedziły jego kajutę. W większości byli to koledzy po fachu, dla których jego sukces był symbolem. Teraz zwykli technicy i mechanicy stali się równi potężnym Kapłanom Maszyny! Takie wydarzenie należało uczcić, toteż oprócz gratulacji goście przynosili ze sobą artykuły pierwszej potrzeby, to jest różnego rodzaju i sortu alkohole. Mika jeszcze nigdy nie miał na raz okazji widzieć tylu różnych trunków z tylu różnych planet i regionów Imperium. Z żalem więc oznajmiał kolegom, że nie może się z nimi napić, ponieważ przed misją musi być w stu procentach dyspozycyjny. Oczywiście goście wyrażali żal i współczucie z tego powodu, które ochoczo topili w toastach na cześć chłopaka. Jak widać główny zainteresowany wcale nie był im do szczęścia potrzebny. Nie mogło to jednak zepsuć Mice nastroju. Był z siebie bardzo dumny. Nawet jego przełożony, główny konserwator maszyn myślących Henk dyskretnie puścił do niego oko. W końcu to był jego pomagier, jego uczeń! Nikt go teraz nie pobije w pijackich przechwałkach, do jakich często dochodzi na wystawnych bankietach na zapleczu magazynu osiem. Czasami Muron zastanawiał się, w jaki sposób udało im się zajść tak daleko z taką załogą.
Przepełniony dumą i pewny siebie kroczył długim korytarzem ciągnącym się przez cały pokład mieszkalny załogi. Na krok nie odstępowało go wrażenie, że w wąskich przejściach wszyscy ustępują mu drogi i szepczą na jego temat. Bez wątpienia, gdyby wśród obsługi technicznej były jakieś dziewczyny, wszystkie leżałyby już u jego stóp, ku zazdrości wrogów.
Z tego całego zamyślenia Mika nie zauważył, że stoi już u drzwi hangaru. Sprawnie wpisał kod dostępu i przyłożył metalowy identyfikator do czytnika. Śluza otwarła się z sykiem pneumatycznych siłowników, a chłopak wyszedł na jeden z zawieszonych nad wewnętrznym pokładem balkonów. To co ujrzał, zamurowało go reszty. Widział setki ludzi, inżynierów, mechaników, kapłanów i brygadierów, którzy bez przerwy krzątali się wokół ustawionych w rzędzie maszyn, przygotowując lądowisko do rozpoczęcia misji. Nikt nie leserował, każdy był skupiony wyłącznie na swoich obowiązkach. Idealna koordynacja prac, jakiej Mice na pokładzie Gloria Mundi nie było dane do tej pory oglądać.
Ktoś teatralnie zakaszlał za jego plecami, momentalnie sprowadzając chłopaka na ziemię.
- Mika Muron? - zapytała blond włosa dziewczyna w niebieskim uniformie operatora lądowników. Duża, cyfrowa tablica elektronicznego notatnika rzucała na jej twarz pomarańczową poświatę. Nieco zdezorientowany Mika odparł twierdząco.
- Nazywam się Lea Giocholli, zostałam oddelegowana do pilotowania waszego lądownika.
- I co w związku z tym? - Mika chciał powiedzieć coś uprzejmego, zacząć podrywać dziewczynę, ale w tej chwili nie mógł zdobyć się na miłe słowa. Wyuczony, formalny ton zatriumfował. W końcu w hierarchii okrętowej była od niego starsza, chociaż wiekiem najpewniej wiele się nie różnili. Intuicyjnie spojrzał na jej dłonie, w których trzymała notatnik. Szczerze mówiąc spodziewał się innego widoku, chociaż teraz przynajmniej wiedział, dlaczego piloci noszą rękawiczki nawet do obiadu. Dziesiątki mikrozłączy i kabelków wystawało spod skóry, wewnątrz ciała oplatając kości wychudzonych dłoni. Wtopione w miejsce paznokci metalowe blaszki połyskiwały w świetle silnych lamp. Chłopak przyglądał się chyba nieco zbyt długo, gdyż spieszona dziewczyna schowała ręce za plecami, kończąc tym samym niezamierzony pokaz.
- Miałam ci przekazać, że masz stawić się w magazynie obok szatni dla pilotów. Dostaniesz skafander i ekwipunek do spacerów po powierzchni. Odlot przewiduję na dziesiątą. - odpowiedziała dziewczyna, jak gdyby nic się nie stało.
- A jest?
- Dziewiąta. - odparła, patrząc ponad ramieniem Miki na wiszący pod sufitem cyfrowy zegar wielkości boiska do tenisa.
- To niedużo czasu... Czy Cyron już tam jest? - zapytał po chwili zastanowienia.
- Kto? - odparła zdziwiona dziewczyna.
- Ten student, który miał przewodzić misji w imieniu mistrza Paulusa...
- Ach, mówisz o bracie Hatzerze? Z tego co wiem, jest teraz na osobistej audiencji u mistrza-kapitana. Chcesz się zapytać o coś jeszcze?
- Nie, do zobaczenia na odprawie. Mów mi Mika. - rzucił na odchodne chłopak.
- Lea. - zdążyła jeszcze odpowiedzieć dziewczyna.
- Spójrz na gwiazdy, Cyronie. Widzisz je?
Stojący obok kapitańskiego tronu mężczyzna rzucił szerokie spojrzenie przez cały opustoszały mostek. Na rozkaz dowódcy wszyscy członkowie załogi opuścili swoje stanowiska i udali się na przymusową przerwę. Kontrolę nad okrętem sprawowali teraz wyłącznie pozbawieni własnej woli i rozumu serwitorzy, oraz kontrolujący ich pracę umysł Paulusa. Na jego komendę półmetrowej grubości płyty pancerne rozsunęły się, ukazując kosmiczną przestrzeń. Teraz wnętrze okrętu od próżni oddzielała tylko gruba warstwa zbrojonego szkła.
- Tak, mistrzu. Kiedyś nie wydawały się być tak blisko...
- I teraz także nie są - przerwał Paulus - jednak ludzie tacy, jak ja, jak ty... My wszyscy przybliżamy je z dnia na dzień. Kiedyś... Kiedyś człowiek stąpał po ziemi, o której my zapomnieliśmy. A teraz musimy ją odnaleźć, to nasz obowiązek. Naszą powinnością jest zachowanie spuścizny naszych przodków. W końcu ich dzieło dało podwaliny do założenia Imperium. Odkrywali nowe światy, konstruowali nowe maszyny, by nam żyło sie lepiej, a teraz... Zbezcześciliśmy ich wysiłki, utraciliśmy naszą przeszłość. Wszystko, czego dokonali starożytni, obróciło się w niwecz, przez naszą pogardę dla istnienia i zadufanie. Kult Boga Maszyny...
- Słucham? - zdziwił się Cyron.
- Adeptus Mechanicus musi naprawić to, co zepsuliśmy wszyscy, cała ludzkość jest winna naszemu zacofaniu. Pomyśl tylko, jak prymitywni jesteśmy w stosunku do naszych przodków! Przy nich jesteśmy tacy malutcy i nic nie znaczący...
- Ja tak nie uważam - sprzeciwił się chłopak - Prowadzimy wojny na skalę, o której nikt inny wcześniej nie myślał, przemierzamy galaktykę wzdłuż i wszerz okrętami, które sami budujemy. Walczymy o przetrwanie i triumf człowieka. Czego chcieć więcej?
- Wiedzy - odpowiedział srogo Paulus - Wiedzy mój uczniu! Zrozum, że nasi przodkowie nauczyli się tego wszystkiego, co my dzisiaj potrafimy, w kilka tysiącleci! Wystarczyło im kilka tysięcy lat, by wyjść z plemiennych jaskiń i w arkach hibernacyjnych zacząć podbijać wszechświat! Przy zachowaniu takiego tempa rozwoju my powinniśmy już dawno stworzyć okręty, które byłyby w stanie wyłamać się z przyciągania galaktyki. Ale nie. Dalej gnijemy w odrętwieniu. Nasze umysły są zbyt liche, by wyjść z własną inicjatywą, zacząć tworzyć nowe konstrukcje. Przecież w istocie rzeczy większość technologii, które wykorzystujemy, jest dla nas nieznana, a wręcz niepojęta! Otaczamy nabożną troską wszystkie te martwe maszyny, ponieważ w razie ich utraty nie moglibyśmy ich odtworzyć. Nigdy! Bezsens!
Cyron milczał. Wcześniej nigdy o tym nie myślał. Jako studentowi wpajano mu, że Imperium jest wieczne, a wiara i wiedza człowieka nieograniczone. Teraz słyszał coś zupełnie innego z ust swojego mentora. To zakrawa o herezję! Teraz już wie, czemu kazał opuścić mostek wszystkim załogantom.
- Dla tego twoja, nasza misja jest taka ważna - ciągnął dalej stary dowódca - Tam, na dole, ukryte są skarby, które pomogą nam zrozumieć chociażby cząstkę wiedzy, jaką posiadamy. Bo, oczywiście, mamy wiedzę, ale jej nie rozumiemy! Obłęd! Nawet ja nie wiem, w jaki sposób mój umysł łączy się ze wszystkimi systemami okrętu. Nikt nie wie. Kiedy pierwszy raz tu zasiadłem, wszystkie czynności sprzężenia mojej świadomości z Duchem Maszyny wykonywano wedle ścisłego schematu. Żaden ze starych, o wiele starszych ode mnie kapłanów nie wiedział dokładnie, co w danej chwili robi, prowadziła ich jedynie instrukcja. To przykre, ale taka jest prawda. Nie wiemy nic. Nasza wiedza odeszła, lecz nie przepadła, a jedynie pozostała z tyłu, rozproszona po całej galaktyce. Tutaj jest jej ułamek, a jednak pomoże on wzmocnić siłę Imperium! Pomyśl tylko, cóż może się kryć w tych podziemnych kompleksach? Modele broni, silniki, stopy metali... A może nawet... - Paulus zamilkł na chwile, przełykając ślinę - Wzorzec Standardowy.
Starzec mówił dalej, jednak Cyron juz go nie słuchał. W jego myślach odbijała się jedynie jedna myśl. Wzorzec Standardowy... Wzorzec Standardowy...
Arvus nie należy do wybitnie luksusowych pojazdów, jakimi zwykli się poruszać notable czy oficerowie floty. Wprawdzie posiada duży przedział transportowy i osiąga prędkość naddźwiękową w przelotach atmosferycznych, jednak nadal pozostaje jedynie transportowcem, którego głównym zadaniem jest przekazywanie towarów i załóg pomiędzy okrętami. Piloci także nie lubią Arvusa, przede wszystkim ze względu na ciasny kokpit, przeszklony jedynie od frontu, co utrudnia manewrowanie. Jeżeli do tego dodać ponad osiem metrów długości, tyleż samo rozpiętości skrzydeł i cztery metry w "kłębie" przy piętnastu tonach wagi, otrzymujemy niezdarnego kolosa, którego utrzymanie w ryzach wymaga nerwów ze stali.
Mimo tych wszystkich wad Cyron wybrał właśnie ten pojazd, by dostarczył go na powierzchnię OM-k101, z prostej przyczyny - szybszy, bardziej komfortowy i łatwiejszy w pilotażu lądownik Aquilla posiada przedział dla pasażerów, lecz nie byłby w stanie zabrać ze sobą na planetę sprzętu badawczego, niezbędnego do wykonania wstępnych badań, oraz serwitorów, którzy będą wykonywać wszelkie prace fizyczne.
- Trochę dużo tego... - stwierdził Mika, przyglądając się krzątaninie w hangarze. Stał obok pojazdu czekając, aż skończy się załadunek i z nudów lustrował zawartość skrzyń wnoszonych do przedziału transportowego. Chociaż starał się najmocniej jak tylko potrafił, rozpoznał jedynie kilka urządzeń, z którymi miał już do czynienia. Reszty nigdy w życiu nie widział na oczy i nie raz zdziwiony przypatrywał się kompletnie obcym dla niego kształtom. Istotnie, Adeptus Mechanicus nie szczędzi w środkach.
Biały skafander, który miał na sobie, musiał założyć na przylegający ściśle do ciała kombinezon, co nie było komfortowym rozwiązaniem. Co chwilę coś poprawiał, naciągał i przekręcał. Czuł się, jakby ktoś oblał go smołą. W dodatku przypięte do skafandra oporządzenie w postaci baterii słonecznych, zbiorników z powietrzem i całej maści innych urządzeń, o których przeznaczenia wolał nie znać, ciążyły mu niezmiernie. Zaczął współczuć kolegom z sekcji spacerów naprawczych, którzy potrafili spędzić w takim stroju kilka godzin w przestrzeni kosmicznej, naprawiając powierzchowne uszkodzenia poszycia okrętu. Marzył o swoim brzydkim, pomarańczowym kombinezonie. Pocieszał go jedynie fakt, że Cyron i Guzrel również wyglądali idiotycznie w skafandrach, zwłaszcza ten drugi, ze względu na swój zaawansowany wiek. Mimo tego po obydwu nie było widać, że ich strój sprawia im jakikolwiek dyskomfort.
- Wszystko się może przydać - odpowiedział Cyron - nadmiar sprzętu zostawimy na powierzchni, w końcu nasze lądowanie ma wymiar bardziej symboliczny, a prawdziwa ekspedycja wyląduje dopiero po tym, jak zbierzemy i przebadamy pierwsze próbki. Nie sądzę, byśmy spędzili na planecie więcej, niż dwie - trzy godziny. Co pan o tym sądzi, mistrzu Guzrel?
- Sam nie wiem - odpowiedział podstarzały mężczyzna, który jako jeden z nielicznych tech - kapłanów nie nosił na twarzy żadnych znamion przynależności do kultu Boga - Maszyny, takich jak implanty czy bioprotezy. Bez swojego serwo ramienia, które na czas misji musiał odłączyć ze względu na brak kompatybilności ze skafandrem, nie różnił się wybitnie od zwykłego człowieka. Jedynie wystające zza kołnierza zwoje iluminujących kabli i świadomość, że ów osobnik liczy sobie ponad sto osiemdziesiąt lat świadczyły o jego profesji - Sam lot będzie trwał może i godzinę. Na powierzchni szaleją huraganowe wiatry, a manewrowanie z pełnym obciążeniem w tak ekstremalnych warunkach to nie lada wyzwanie dla pilota.
- To prawda, adepcie - wtrąciła się Lea, która od dłuższej chwili przesłuchiwała się rozmowie. Mika odruchowo wyprostował się jak struna - Chociaż musze przyznać, że Arvusy latające pod godłem Bractwa są dobrze wyposażone i przygotowane do tego typu zadań.
- Rozumiem, że to od zgrabnych dłoni tej młodej damy będzie zależało powodzenie naszej misji, mam rację? Aż dziw bierze, że tak drobne palce mogą okiełznać takiego byka. - zapytał Gurzel, kierując swoje słowa do Cyrona. Lea zachichotała, dając do zrozumienia, że przyjęła komplement starego człowieka.
- Owszem, kapral Giocholli ma nas, wraz ze sprzętem, dostarczyć na powierzchnię, a potem przywieźć z powrotem. Wybrałem ją, ponieważ miała całkiem dobre referencje z kursu pilotażu, oraz wylatane ponad tysiąc godzin. - odpowiedział Cyron, teraz już bardziej do siebie, niż do starca. Mika był zbyt spięty, żeby słuchać, nie mówiąc już o przyłączeniu się do pogawędki. Pomagier głównego konserwatora dziwił się przyjacielowi, że tak obojętnie podchodzi do dziewczyny, a także kapłanowi, że pomimo wieku pozwala sobie na flirt. Sobie też się dziwił, podczas wczorajszej rozmowy z pilotką nawet nie zwrócił uwagi na to, że mu się podoba. Teraz z kolei świadomość ta odjęła mu rozum.
- Gdzie uczyłaś się pilotażu? - kontynuował rozmowę Gurzel, który już dawno nie miał okazji do tak przyjemnej i luźnej pogawędki. Ostatnio coraz częściej miał dość naukowych wywodów i prezentacji na panelach. Uważał, że nawet pomimo starczego wieku, jemu też coś się od życia należy, chociażby miałaby to być pogadanka z kimś innym, niż z kolegami po fachu.
- Byłam kadetką na Nieśmiertelnym Piorunie, flota wojenna Scarus. Zdobyłam tam licencję trzeciej kategorii, czyli, w praktyce, mogłabym już latać myśliwcem, ale transport powietrzny całkowicie mi wystarcza. Tutaj jest mi dobrze, a do myśliwców by mnie i tak nie przydzielili, nawet po kursie pilotażu bojowego. Wiedzą panowie, bariera płci... Co najwyżej siedziałabym za radiostacją.
- Rozumiem - skwitował starzec - Ale szkoda by było, gdyby tak piękna młoda dama marnowała się wśród tych obdartusów z Marynarki. Mądrze zrobiłaś, że się do nas przeniosłaś.
- Dziękuję - odparła z uśmiechem Lea - Zgłosiłam się na misję, ponieważ miałam dość latania dzień w dzień pomiędzy dokującymi okrętami. Tak naprawdę na misji bojowej byłam tylko raz, a i to mój okręt był w odwodzie... No, ale jak już wspomniałam, tutejsze maszyny są o niebo lepsze! - stwierdziła z entuzjazmem dziewczyna.
- Co masz przez to na myśli? - Cyrus także chciał wziąć udział w dyskusji, która coraz bardziej zaczynała go wciągać. Cieszył się, że w jego grupie panują przyjacielskie nastroje. No i nigdy by się po takim zesztywniałym staruchu, jak Gurzel nie spodziewał takiego zachowania.
- Oj, wiele rzeczy. Chociażby dokładniejsze czujniki, lepsza hydraulika, precyzyjniejsze sterowanie, skórzana tapicerka! - zaśmiała się dziewczyna. - Długo by mówić. Ciekawe, ile jeszcze czasu będą te wasze gra... Ekwipunek załadowywać. Jak tak dalej pójdzie, to nie oderwiemy się od pokładu!
- Uwaga załoga, właśnie zarzuciliśmy kotwicę grawitacyjną na orbicie geostacjonarnej. Korygowanie kąta natarcia na planetę rozpoczęte. - wydobywający się z głośników silny, kobiecy głos zagłuszył rumor panujący w hangarze.
- Chyba już skończyli, bo to nasz ostatni dzwonek. - rzucił Cyron i wszedł do środka Arvusa.
W trakcie lotu Mika przypomniał sobie, że mimo, iż na Gloria Mundi służy już piąty rok, to nie miał jeszcze okazji oglądać okrętu od zewnątrz. A raczej miał, tyle, że ją przegapił, zasypiając znużony długim lotem w stronę statku. Wygląd swojego nowego domu znał jedynie z przekolorowanych opowieści kolegów. Na szczęście teraz miał szansę nadrobić zaległości i przez niewielki lufcik w tylnym włazie spoglądał na majestatyczną, zawieszoną w przestrzeni konstrukcję.
Pierwsze, co rzucało się w oczy, to gigantyczny Machina Opus widniejący na dziobie statku. Mikę przeszedł dreszcz. Symbol ten przepełniał go niepokojem, ilekroć tylko miał okazję go widzieć. Trwogą napawał go wizerunek usytuowanej na tle koła zębatego ludzkiej czaszki, do połowy białej, jednak po całej lewej stronie metalowej, czarnej jak węgiel, poprzetykanej kablami i okrytej stalą. Taka właśnie jest filozofia kapłanów Boga - Maszyny - odrzucenie ludzkich słabości poprzez upodobnienie się do Omnisjasza, zastąpienie duszy ludzkiej Duchem Maszyny, czyli przeobrażenie organicznego ciała w metalową skorupę. Ideał, którego Mika nie potrafił pojąć, mimo, iż bardzo próbował. Rozumiał osoby, które zastępują ucho, oko, albo inną część ciała implantami, czy to z powodu choroby, urazu, albo przez zwykły kaprys. Mechaniczne protezy oferują więcej możliwości, niż mogła przewidzieć natura. Niemniej jednak odcięcie się od reszty ludzkości poprzez stalową płytę, zawsze zimną i nieczułą, uważał za poważne zboczenie, a może nawet chorobę psychiczną. Nie mógł jednak tego wyrazić otwarcie. Maszyny nie znają litości.
W miarę, jak oddalali się od okrętu, coraz większa jego część była widoczna przez wizjer. Teraz już wyraźnie było widać kanciaste litery umieszczona na bordowym tle na prawej burcie, układające się w nazwę statku. Dalej za nimi, w zgłębieniu walcowatej sylwetki okrętu widoczne były kontury włazów, mieszczących za sobą pokłady startowe. Patrząc dalej Mika zaobserwował mostek, przypominający monstrualny kompleks gotyckich świątyń, poprzetykanych strzelistymi basztami, miedzy którymi bogato rozmieszczono uzbrojenie. Wkrótce jednak Arvus zaczął wchodzić w bardzo rzadką atmosferę planety i okręt zniknął z widoku.
W środku transportowca panował półmrok, gdyż ciągnące się pod sufitem lampy w ramach oszczędności świeciły na jedną czwartą mocy, ledwo kreśląc kontury ludzi i ładunku. Prawdę mówiąc, to ekspedycja wręcz siedziała na paczkach. Wprowadzeni w stan czuwania serwitorzy ustawieni byli jeden za drugim po środku komory ładunkowej i tylko co jakiś czas wydawali dźwięki w swoim maszynowym języku. Chyba tylko oni nie denerwowali się podczas lotu. Mika miał nadzieje, ze dotrą na powierzchnię jak najszybciej. Okropnie nie lubił przebijania się przez atmosferę, gdyż z tego, co czytał, to właśnie podczas tej czynności zdarzało się najwięcej wypadków, spowodowanych głównie wątpliwą jakością środka transportu. Chciał spojrzeć w oczy pilotowi. Lea z pewnością była opanowana, dla niej tego typu czynności stanowiły jedynie urozmaicenie w pracy. A może i ona była spięta? Na pewno również znała statystyki i wiedziała, że nie musi popełnić błędu, by wszyscy zginęli. Cała czwórka. Wystarczyłoby tylko uszkodzone poszycie kadłuba...
Odegnał od siebie te myśli. Cokolwiek czuła teraz dziewczyna, jego to nie powinno obchodzić. Ta dociekliwość spotęgowała jedynie lęk, a ten nic mu nie da. Jeżeli umrą, to godnie, ponieważ byli w trakcie misji. Pogoń za wiedzą wymaga ofiar.
- Postaw to tutaj. Skrzynie na próbki zostaw na pokładzie, nie ma sensu jej zdejmować.
Gurzel był w swoim żywiole. Nic nigdy nie sprawiało mu większej radości, jak możliwość kontrolowania dobrze skonstruowanych i zaprogramowanych serwitorów. Nigdy się nie sprzeciwiają, zawsze są posłuszni, wymagają jedynie rutynowych przeglądów, konserwacji i napraw, co gwarantuje ich długą służbę. W dodatku pod jego komendę oddano najlepszy z możliwych rozdaj cyborgów - Servitude Imperpituis, czyli maszyny zbudowane na podstawie ludzi, którzy sami postanowili poddać się woli Omnisjasza i oddali całych siebie do dyspozycji Bractwa Mechanicum. Takie oddanie Duchowi Maszyny jest rzadko spotykane, najczęściej na serwitorów przeznaczani są kryminaliści, dla których taka służba jest jedynym sposobem na odkupienie win przed Imperatorem Ludzkości.
- Przed nami jaskinia. - Oświadczył Cyron, który badał okolicę za pomocą krótkodystansowego skanera. Jego głos był mocno zniekształcony przez wbudowane w skafander stare urządzenia komunikacyjne i porywisty wiatr, hulający po rozległej równinie, na której wylądowali. Jak okiem sięgnąć rozciągała się wielka pustynia czerwonego pyłu i metalicznie połyskujących skał. Nieba nie było widać, ponieważ w rzadkiej atmosferze pchany wichrem kurz unosił się wysoko, tworząc swoiste chmury.
- To chyba jedyne miejsce w pobliżu, które moglibyśmy zwiedzić od razu. Nie mam nic przeciwko zbadaniu wnętrza, jak tylko nadamy komunikat na okręt. Serwitorzy juz kończą rozstawiać nadajnik orbitalny. - Odpowiedział stary kapłan, na chwilę odrywając wzrok od pracujących cyborgów.
W środku tunelu panowała całkowita ciemność, którą przetykały jedynie strugi światła z wbudowanych w skafandry latarek. Cyron prowadził grupę w dół jaskini od ponad pięciu minut, ale jak dotąd niczego nie znaleźli. Droga była idealnie prosta, bez żadnych odnóg i zakrętów. Grota zdawała się sięgać serca planety. Mrokowi akompaniowała cisza. Kompletny brak dźwięków, jakichkolwiek, nawet szum wiatru na zewnątrz był wytłumiony. Chrzęszczenie piasku pod ciężkimi butami i tupanie serwitorów niosły się daleko w ciemność. Bijące serce zdawało się teraz hałasować niczym bęben wybijający wioślarzom rytm.
Jaskinia była idealnie półkolista, żebrowana, pokryta na dnie grubą warstwą piasku i wzbijanego przez serwitorów pyłu i kończyła się obszerną grotą, do której ścian nie docierało już światło latarek. Cyron domyślał się, gdzie się znaleźli, lecz Gurzel wyprzedził go w oznajmianiu faktów.
- Sala składnicy przeładunkowej. Gdzieś niedaleko musi być wejście do reszty kompleksu.
- A więc znaleźliśmy to, czego szukaliśmy? - zapytał Mika, omiatając pomieszczenie światłem latarki.
- Jeszcze nie - odpowiedział szybko Cyron - Wejścia mogą być zasypane piaskiem, albo kompleks mógł się zawalić. Te żebrowanie w tunelu zapewne było pozostałością po wspornikach. Musimy obejść salę dookoła, tylko tak znajdziemy dalszą drogę.
- Mamy na to czas? Musi być ogromna.
- To tylko złudzenie. Po prostu idź na wprost, a potem w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, ja pójdę w druga stronę. Jeżeli ktoś coś znajdzie, niech natychmiast melduje. Mistrz Gurzel zostanie w tym miejscu, tak na wszelki wypadek.
Starzec kiwnął lekko głową. Nie miał ochoty na zabawy w chowanego, wolał pobrać próbki piasku.
Unosząca się w powietrzu serwoczaszka pofrunęła za Cyronem, bucząc silnikiem anty grawitacyjnym. Jej czułe sensory rejestrowały obraz i dźwięk, a także temperaturę, skład powietrza i masę innych parametrów, które za pomocą przekaźników psionicznych trafiały bezpośrednio na mostek Gloria Mundi, a tam dostęp do nich zastrzegł sobie Paulus. Dzięki tej niewielkiej maszynie zbudowanej w oparciu o ludzki czerep, miał możliwość śledzenia wszystkich ruchów ekspedycji. Czuł się tak, jakby był tam z nimi, nawet zapach od tysiącleci zastygłego w bezruchu powietrza. Było ono kwaśne, zupełnie niezdatne do oddychania dla człowieka i nawet Kosmiczni Marines, słynący ze swoich zdolności adaptacyjnych i odporności na trucizny, mieliby problem z funkcjonowaniem w takiej atmosferze.
Widział ciągnący się w ciemność tunel. Zamontowane na serwitorach lampy były za słabe, aby rozświetlić go w całej szerokości, przez co zdawał się nie mieć końca. Obraz w podczerwieni wykazywał jednak, że jest inaczej. Ściany zaczynały nabierać kształtów, rusztowania i stemple wystawały gdzieniegdzie, odcinając się kanciastymi sylwetkami od tła. Nadgryzione zębem czasu były tylko cieniem dawnej świetności kopalni, ale nawet teraz przytłaczały wygasłym już majestatem swoich twórców.
Trudno powiedzieć, kiedy otoczenie zmieniło się zupełnie. Tunel zwęził się i teraz rosły człowiek mógłby dotknąć naraz obu jego ścian, z których zaczęły wyłaniać się kratownice i rury. Bez wątpienia ekspedycja zeszła już bardzo nisko, na nowo odkrywając opuszczony kompleks podziemnych budowli. Paulus uśmiechnął się w duchu. Jego przypuszczenia zdawały się być słuszne. Starodawna kopalnia, skrywająca w swoich trzewiach zapomniane zdobycze techniki i nauki. Wieczną sławę.
- Nie wiem, po co tak głęboko kopać. Rozumiem, żeby to była kopalnia, ale to raczej przypomina pokład mieszkalny. - Skarżył się Mika, szperając latarką po ciemnych kątach.
- Nikt aż tyle nie kopał - tłumaczył Gurzel - przez kilka tysięcy lat wiatr nawiał morze piasku, założę się, że te wzniesienia, które otaczały rejon lądowiska od południa, były kiedyś iglicami naziemnej części kompleksu. - ciągnął dalej staruszek.
- Bez wątpienia to miejsce wymaga dokładniejszych oględzin, niż zakładałem przed misją. Nie załamcie się, jeżeli wrócimy dzisiaj z pustymi rękami. Te korytarze to labirynt, a tlenu zużyliśmy prawie połowę. - dorzucił Cyron, badając szeroką odnogę korytarza, od której odchodziła klatka schodowa. Gdyby nie rdza i patyna, ciężko by było stwierdzić, że nikt nie odwiedzał kopalni od tysięcy lat.
Ruszyli dalej, schodząc klatką schodową na niższy poziom, który przypominał salę fabryczną. Wiekowe maszyny i pozbawione pasów transmisyjnych podajniki taśmowe zajmowały całą powierzchnię obszernej hali. Cyron bez słowa ruszył przed siebie, oświetlając sobie drogę latarką, zafascynowany i podniecony widokiem. Brązowe od rdzy konstrukcje sięgały sklepienia i tworzyły swoisty labirynt schematycznych i równomiernie rozmieszczonych przejść. Zaaferowany widokiem adept o mało nie wpadł do ziejącej w podłodze wyrwy, która zupełnie nie pasowała do otoczenia. Zatrzymał się i poświecił latarką w głąb dziury, przekonując się, że jest płytka i ciągnie się dalej pod podłogą.
- Coś znalazłem - rzucił do mikrofonu, szykując się do zejścia.
- Gdzie jesteś? - usłyszał w odpowiedzi szumiący głos Gurzela. Obecność dużych ilości metalu zakłócała komunikację.
- Nie mogę dokradnie powiedzieć, szedłem przed siebie i nagle zobaczyłem wyrwę w podłodze. Właśnie schodzę, aby ją zbadać. Znajdziecie mnie po odczycie nadajnika.
- Zrozumiałem, zaraz do ciebie dołączymy. Poczekaj chwilę.
Cyron jednak nie posłuchał i opuścił się na rękach, dotykając stopami podłoża. Było suche i szeleściło, bez wątpienia nie zostało pokryte metalem. "Zapewne stara izolacja" - pomyślał i ruszył przed siebie. Cicho bucząca serwoczaszka pofrunęła w ślad za nim, rejestrując każdy moment tej wiekopomnej chwili. Chłopak zdawał sobie z tego sprawę i chciał się jeszcze bardziej wykazać w oczach mistrza.
Nie musiał iść daleko, by znaleźć się w całkiem obszernej komorze, oblepionej fałdami zeschłej izolacji, spod której wystawały spiczaste, jajowate pąkle, sięgające mu niekiedy do pasa, pokryte grubą warstwą kurzu i wyraźnie już skamieniałe. Podszedł do jednego z nich i delikatnie ostukał.
- Masz tam coś? - odezwał się Mika, wyraźnie zaniepokojony długim milczeniem kolegi.
- Tak, to chyba jakieś skamieniałe mięczaki, całkiem duże. Wyglądają na ciężkie, nie ma szans, aby je stad ruszyć ręcznie. - odpowiedział Cyron, kontynuując oględziny przy pomocy szczoteczki i młoteczka.
- Wyrwa jest za wysoka dla serwitorów - dorzucił Gurzel - trzeba będzie poczekać. Weź próbki i wracamy, zrobiliśmy więcej, niż od nas oczekiwano.
- Już, już. - odparł student, odłupując kawałek skorupy i wpychając ją do foliowego woreczka.
Paulus był zbyt podekscytowany, by zawracać sobie głowę dziwnymi skamielinami. Obserwował wszystko, a teraz oglądał, jak jego najukochańszy uczeń zręcznie rozprawia się ze znaleziskiem, z jakim kunsztem i pewną ręką zbiera pierwsze próbki i tworzy historię. Bez wątpienia bycie odkrywcą ma zapisane w genach.
Magos Explorator nakazuje serwoczaszce zbliżyć się do oprawianego przez Cyrona obiektu. Pąkla bez wątpienia jest jednym z elementów flory, która towarzyszyła kopalnianym pracom, ale teraz, kiedy ludzie stąd odeszli, a atmosfera stała się nieprzyjazna dla życia, umarła. Potwierdzała to podczerwień - skorupa była zimna jak kamień.
Paulus przyglądał się poczynaniom ucznia, starał się wczuć w jego rolę. Wielce żałował, że nie może być obok niego, więc w myślach sam dokonywał wzrokowych oględzin. Wciągnęło go to tak bardzo, że nie zwrócił uwagi na jeden mało istotny detal - pęknięcia po młotku zaczęły się rozrastać. Z początku wolno, po chwili jednak cała pąkla okryła się siatką bruzd. Grube kawałki skały jedna po drugiej zaczęły odpadać i uderzać o ziemię, roztrzaskując się w drobny pył i odsłaniając błyszczącą i lepką powierzchnię. Wydobywające się ze środka pulsujące, zielonkawe światło rzucało bladą poświatę i odbijało się od przeszklonego hełmu Cyrona, który wydawał się być oczarowany tym spektaklem do tego stopnia, że upuścił młotek i woreczek z próbkami.
Mistrz - kapitan osłupiał. Nie wierzył w to, co widział. Wszystko działo się tak szybko, że jego zalany morzem informacji umysł nie był w stanie na czas pojąć, co się właściwie stało. Przywołał odczyt z serwoczaszki i ze zdumieniem stwierdził, że temperatura wewnątrz pąkla momentalnie wzrosła, wyraźnie odcinając się już od otoczenia. Zahipnotyzowany obserwował dalszą część spektaklu, jak wierzchołek tworu dzieli się na cztery i rozchyla niczym kwiat, ciągnąc za sobą nitki śluzu. Zachęcony tym odruchem Cyron nachylił się nad powstałym otworem, a potem upadł na ziemię, kiedy z wnętrza pąkla coś wystrzeliło i uderzyło go w twarz, rozbijając wizjer. Obiekt był tak szybki, że czułe systemy optyczne serwoczaszki ledwo zdołały zarejestrować ten ruch. Paulus stęknął widząc, jak dziwna ośmionożna istota czepia się twarzy ucznia i owija wokół jego szyi długi ogon. Czynność ta nie zajęła jej więcej, niż sekundę.
Magos Explorator Paulus z Modiary, uczeń Artisana Ektymoniusa rzucił się do przodu, zrywając setki złączek, które spajały jego organizm z tronem. Niemy krzyk, jaki wydobył się ze starego umysłu przeszedł na wskroś cały Gloria Mundi, na ułamek sekundy zawieszając pracę wszystkich elektronicznych urządzeń. Zespoleni z jego umysłem serwitorzy jak na rozkaz zaczęli głośno lamentować w swoim cyfrowym języku, stwarzając poziom hałasu niebezpieczny dla ludzkiego słuchu. Ich liche umysły nie były w stanie znieść niosącej się poprzez psioniczne złącza rozpaczy.
Paulus krzyknął, wierzgnął i spadł z tronu. Stare, poprzetykane metalem mięśnie napięły się jak postronki, przezwyciężając żelazny uścisk setek metrów przewodów oplatających starcze ciało. Nie czuł bólu. To, co widział, na dłuższą chwilę sparaliżowało jego funkcje myślowe. Kompletnie nie obchodziło go, że z tysięcy ran na całym ciele traci krew. Wolał umrzeć. Posłał swojego ukochanego ucznia na misję, którą sam powinien wykonać. To on powinien być na jego miejscu. Imperator ukarał go za niedopełnienie obowiązków. Cierpienie Cyrona było dla niego gorsze, niż jego własny mentalny krzyk, który właśnie powrócił do jego mózgu, okrążając cały okręt. Otworzył oczy i ujrzał załogantów, którzy zareagowali błyskawicznie i rzucili się na ratunek swojemu dowódcy. |
Ostatnio zmieniony przez Slova dnia 13-10-2009, 12:55, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Slova
Panzer Panzer~
Dołączył: 15 Gru 2007 Skąd: Hajnówka Status: offline
Grupy: Samotnia złośliwych Trolli
|
Wysłany: 13-10-2009, 12:55
|
|
|
Część druga
Ważąca półtorej tony śluza odgradzająca lądowisko od sieci korytarzy otwarła się z sykiem w trybie awaryjnym, czemu towarzyszył dźwięk giętego metalu i trzaskających siłowników. Zanim jeszcze obydwa skrzydła drzwi ukryły się w ścianie, przetoczył się przez nie otoczony kordonem ludzi wózek z zawieszoną nad nim kroplówką. Mika chciał jeszcze pochylić się nad ciałem Cyrona, ale jeden z ratowników brutalnie go odepchnął i chłopak poleciał plecami na ścianę, zszokowany i zdyszany. Chwilę potem zza wrót wyłoniła się Lea, upuszczając w biegu lotniczy hełm, ale wózek zniknął już wtedy za rogiem korytarza. Muron osunął się na ziemię, doszczętnie osłabiony swoją bezradnością, która momentalnie wyssała z niego siły. W jego głowie wciąż brzmiał stłumiony krzyk przyjaciela, w interkomie brzmiący jak charczenie starca, urwany niczym wycie topielca. Pamiętał, jak wiedziony impulsem zeskoczył wgłąb wyrwy, ruszając na ratunek kompanowi. Teraz znowu dopadło go te same osłupienie, które zatrzymało go w pół kroku, a jakiego doznał na widok Cyrona, z tym czymś uczepionym twarzy. Chwycił się za usta, ledwo powstrzymując odruch wymiotny. Emocje wywracały jego żołądek na lewą stronę. Spojrzał na Leę wytrzeszczonymi z przerażenia oczami i stwierdził, że dziewczyna ma się jeszcze gorzej. Przypomniał sobie, ile wysiłku włożyła w lot powrotny, wytężając umysł do granic możliwości i wykazując się umiejętnościami, a jakie by sama siebie nigdy nie podejrzewała. Jej dłonie drżały teraz jak w febrze, a palce kurczowo zaciskały się i rozluźniały, jakby niezależnie od woli. Z trudem i grymasem bólu na twarzy zdjęła rękawiczki. Poza kośćmi, kablami i skórą prawie nic nie pozostało z jej dłoni, ostre światło jarzeniówek prześwietlało je na wskroś.
Mika rozejrzał się dookoła, nagle zdając sobie sprawę z tego, że otacza ich tłum ludzi. Wiedział, że zna te twarze, ale nie był w stanie ich rozpoznać. Był kompletnie nieobecny, wycieńczony i zdruzgotany. Nawet nie zauważył, kiedy ktoś okrył go kocem i pomógł wstać. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu Gurzela, ale obraz rozmazał mu się przed oczami. Zachwiał się i czuł, że leci, ale ktoś złapał go w ostatniej chwili. Zamknął oczy i zemdlał, nie śniąc o niczym, jak trup.
Paulus przysunął się bliżej przeszklonej ściany galeryjki nad główną salą operacyjną, do której kilka minut wcześniej przywieziono Cyrona, bezdusznie odzierając go ze skafandra i kombinezonu. Skóra chłopaka momentalnie pokryła sie gęsią skórką.
Magos Explorator uważnie obserwował wszystkie wykonywane przez lekarzy czynności. Najpierw były to rutynowe badania prostymi przyrządami, wzrokowe oględziny, opisanie widocznych objawów, wszystko wedle ścisłego schematu. Potem dwie pielęgniarki zabrały Cyrona na specjalistyczne badania i światła zgasły.
Oczom Paulusa ukazało się w szybie jego własne odbicie. Był teraz wrakiem człowieka, większym, niż wcześniej. Jego uzależnione od środków przeciwbólowych i narkotyków ciało cierpiało ogromne katusze. Odłączony od maszynowego wspomagania umysł stał się otępiały, ale mimo to Magos bez trudu umiał porównać swoją obecną twarz do tej sprzed wyprawy. Pamiętał dumnego i pewnego siebie, powszechnie respektowanego sługę Bractwa, hardego i zawziętego. Obecnie jego usta wykrzywił mimowolny grymas bólu. Przekrwione oczy patrzyły nieobecnie przez przyciemnione szkła okularów. Musiał je nosić, by nie stracić wzroku, a prawie mu się to udało, kiedy spadł z tronu. Teraz siedział na antygrawitacyjnym wózku, który cicho buczał i kołysał podczas ruchu.
Światła na sali znowu rozbłysły i Cyron w asyście pielęgniarek wjechał przez drzwi. Siostry podały lekarzom zdjęcia i wyniki badań, a ci szybko je przestudiowali, wymienili między sobą kilka słów i kazali położyć chłopaka na stole operacyjnym. Paulusa przeszedł dziwny dreszcz i z emocji zaciskał nerwowo palce na podłokietnikach. Spojrzał na chirurgów, którzy już przygotowywali się do zabiegu. Można by powiedzieć, że znał ich wszystkich, wiele razy przeglądał w myślach elektroniczne kartoteki załogi. Było ich pięciu i wszyscy byli lekarzami, poza ostatnim, największym i w przeciwieństwie do reszty ubranym na czerwono, w obszyty złotym bajorkiem kitel z wyszytym na plecach Machina Opus. Paulus dobrze znał tego osobnika, sam poprosił go o uczestnictwo w misji. Był to Magos Genetor Juren z Taskanu, który obiecał osobiście nadzorować operację, ręcząc za życie Cyrona własnym stanowiskiem. Mistrz-kapitan wierzył jemu i w jego wiedzę nie mniej, niż w swoją własną.
Poza nimi po wszechstronnej sali krzątało się kilku pomagierów i kilkanaście pielęgniarek, wyłącznie autoryzowany personel. Studenci nie zostali zaproszeni, ponieważ sprawa była zbyt delikatna.
Drzwi do galeryjki otwarły się cicho i pojawił się w nich Gurzel, bez słowa siadając na krześle obok Paulusa. Przez dłuższą chwilę nie wymienili miedzy sobą ani słowa, przyglądając się przygotowaniom do zabiegu. Dotychczas kipiąca życiem sala nagle opustoszała i wewnątrz pozostały tylko najbardziej niezbędne osoby. Specjalistyczna, porozstawiana po kątach aparatura zaczęła buczeć i mienić się różnymi kolorami, główne oświetlenie zgasło i z sufitu zsunął się olbrzymi robot chirurgiczny. Miał kształt wielościennej bryły, dwa razy szerszej od stołu i wysokiej na ponad metr, zawieszonej na grubych i cieńszych siłownikach i połączonych w pęki kablach. Niewprawne oko prędzej posądziłoby maszynę o bycie kupą złomu, stertą poskręcanych bez ładu i składu metalowych części i przewodów, z powtykanymi losowo ostrzami, wiertłami i Imperator wie, czym jeszcze. W rzeczywistości był to jednak szerokopasmowy robot produkowany na licencji Adeptus Mechanicus wyłącznie do użytku wewnętrznego, a i to w niewielkich ilościach. Maszyna ta była cudem techniki samym w sobie, konstruowanym kilkadziesiąt lat z iście zegarmistrzowską precyzją. W proces jej powstawania zaangażowano całą armię ludzi, od projektanta począwszy, a na najprzedniejszych rzemieślnikach w całym Bractwie skończywszy. Każdy tego typu robot był unikatem, miał własnego konstruktora i wykonawcę, a na tabliczce znamionowej wypisano kody i nazwiska osób i serwitorów, które go tworzyły, nawet, jeżeli ich wkład w dzieło miał polegać na wkręceniu jednej śrubki. Teraz od zaangażowania tamtych osób zależało czyjeś życie.
- To ja powinienem teraz leżeć tam, na dole, zdany na łaskę tej antycznej maszynerii, a nie on. To kara... - rzekł cicho Paulus, nerwowo bujając się w siedzisku. Perlisty pot skraplał się na jego czole i skapywał strużkami na cienką, białą tunikę, założoną bezpośrednio na gołe ciało. Gurzel odwrócił wzrok od stołu operacyjnego i przez dłuższą chwilę przyglądał się mistrzowi-kapitanowi, nie wiedząc, czy ma odpowiedzieć jak podwładny, czy może jako przyjaciel.
- Jesteś przemęczony, Paulusie. Twój organizm źle reaguje na separację z okrętem. Nie powinno cię tu teraz być... - stary kapłan chwycił się za słowo, zdając sobie sprawę, że powiedział za wiele, ale teraz mógł już tylko czekać na odpowiedź.
- Nie! - charknął Paulus - Poniósł karę za bluźnierstwa, jakie mu wyznałem przed misją. Zamiast podbudować w nim wiarę, ja otumaniłem go moimi bezmyślnymi wizjami. Gurzelu, ja... Ja popełniłem herezję i teraz cierpię za to mocniej, aniżeli wiedźma na stosie. Imperator zesłał na mnie karę...
- To nie tak. Gdybyś teraz to ty leżał na tamtym stole, oznaczałoby to koniec naszej misji. Twojej misji, która pochłonęła już niewyobrażalne nakłady ludzkiego wysiłku. Nie ma co ukrywać, w przeciwieństwie do niego, ty pewnie byś już nie żył, ale Imperator chce inaczej. Musisz dotrwać do końca i poprowadzić nas dalej. Nawet, jeżeli bluźniłeś, to On ci wybaczy, da szansę, na odkupienie grzechów, a ta właśnie stoi przed tobą.
Paulus nic nie powiedział, głównie przez to, że odpowiedź przyjaciela zbiła go z tropu, a także dla tego, ze zabrakło mu słów. Gdyby jego oczy jeszcze mogły napełnić się łzami, z pewnością zapłakałby jak kot, lecz nie mógł. Kapitan, duchowy przywódca, mistrz wyprawy... Takie zachowanie nie przystoi. Zamiast tego zaczął udawać, że całą uwagę skupia na zabiegu, który właśnie się rozpoczął.
Juren przyglądał się uważnie dostarczonym mu kilka minut wcześniej zdjęciom pacjenta, które powiesił na podświetlanej tablicy. Prześwietlenie ukazywało zarówno zdjęcia chłopaka, jak i obiektu na jego twarzy. Magos doskonale wiedział, że jest teraz obserwowany, ale wcale mu to nie przeszkadzało w pracy. Wierzył w swoją wszechstronną wiedzę, którą żmudnie zdobywał i szlifował przez osiemdziesiąt lat. Wszystko po to, by wspiąć się na wyżyny hierarchii Bractwa. Był genetykiem, biologiem i medykiem w jednej osobie, ale z takim przypadkiem miał do czynienia pierwszy raz w karierze. Mimo to wiedział, że podoła.
- Ektopasożyt wprowadził do organizmu słomkę, sięgającą gardła. Nie umiemy wyjaśnić jej znaczenia, najprawdopodobniej służy podawaniu tlenu ofierze. - zaraportował jeden z chirurgów, wskazując na szereg rozpostartych zdjęć.
- Analiza chemiczna? - zapytał Juren.
- W drodze.
- Hmmm... - zamyślił się Magos - nie mamy zbyt wiele czasu, w ciąż nie wiemy, jakie szkody powoduje to coś w organizmie chłopaka. Pasożyta należy usunąć natychmiast i umieścić w płynie fizjologicznym w słoju zabezpieczonym pieczęciami czystości. Zalakowany, ma być dostarczony do mojego laboratorium z najwyższym priorytetem ważności. Chłopaka będzie trzeba odseparować od reszty załogi, nie wiemy, czy obiekt nie przenosi żadnych chorób. - ciągnął w zamyśleniu.
- Próbowaliśmy rozluźnić uścisk odnóży i ogona bezinwazyjnie, lecz bez skutku. Mięśnie zdają się mieć budowę, która nie pozwala na ich rozluźnienie się po znalezieniu ofiary. Pozostaje jedynie ich odcięcie. - kontynuował lekarz.
- Dobrze, rozpocznijcie zabieg. Niech Imperator prowadzi wasze dłonie.
- Na zawsze i na wieczność. Że tak powiem, zapraszam do stołu.
Skalpel błysnął w jasnym świetle lamp. Sterylnie czysty i idealnie ostry, powoli, płynnym ruchem zbliżył się do linii, narysowanej na jednym z ośmiu odnóży istoty. Chirurg prowadzący jeszcze na moment zatrzymał cięcie, spoglądając na Magosa. Ten kiwnął pewnie głową i nieco bardziej pochylił się nad stołem. Lekarz wrócił do zabiegu, delikatnie prowadząc rękę zakończoną protezą, z której wystawały najróżniejsze przybory operacyjne. Skalpel wpierw lekko ucisnął wyznaczone kreską miejsce, ale po chwili rozciął blado żółtą skórę. Z otwartej rany trysnęła zielonkawa, fluorescencyjna ciecz, w mgnieniu oka stapiając najwyższej jakości chirurgiczną stal i oblewając drogocenną protezę. Zszokowany mężczyzna mimowolnie chwycił się za rękę i wrzeszcząc wniebogłosy, jakby ciśnięty niewidzialną siłą, rzucił się na plecami na ścianę. Metal dymił i wrzał, kiedy nieznany płyn topił okablowanie i złącza, powoli dochodząc do żywej materii. Dotychczas lekarz krzyczał bardziej z przerażenia, niż z bólu, teraz jednak jego wrzask przepełnił się wyczuwalnym w głosie cierpieniem. Kwas sięgnął kości prawego przedramienia i tam też się zatrzymał, dosłownie wyparowując. Przerażeni chirurdzy instynktownie odskoczyli do tyłu. Wszystko trwało raptem kilka sekund, po których wycieńczony mężczyzna padł nieprzytomny na wyłożoną białymi kafelkami podłogę. Jeden, widocznie bardziej rozgarnięty, ruszył mu z pomocą, natomiast Juren bezwiednie przyglądał się, jak pozostała dwójka stara się zatamować dziwny krwotok, by wydzielina nie uszkodziła pacjenta.
Gurzel przylgnął nosem do szyby, nie mogąc się nadziwić widokowi. Kilka kropelek świecącej mazi spadło na stół operacyjny i przepaliło grubą na kilka centymetrów, stalową płytę na wylot. Ludzie krzątali się i sprzeczali w motłochu, do pomieszczenia wpadło dwóch pielęgniarzy z noszami, na które wrzucili okaleczonego chirurga. Zaraz za nimi wpadł mężczyzna z zestawem do zabezpieczania toksyn.
- Szansa, tak? - rzucił nagle z pretensją Paulus, drżącym i ledwie słyszalnym głosem - Więc to jest moja szansa!? Jestem tu, by oglądać tę tragedię, tak!?
Gurzel spojrzał na niego. łysa, blada głowa pokryła się teraz gęstą siatką krwiaków, małych, ale wyraźnie widocznych i licznych. Wychudłe ręce drżały nerwowo jeszcze bardziej, niż poprzednio. Zanim starzec zdążył zareagować, Paulus wygiął się do tyłu, a jego ciałem zaczęły targać spazmy. Wykrzywiona w niemym krzyku twarz zastygła, a oczy wywróciły się białkami ku górze.
- Lekarza! - krzyknął Gurzel, wypadając przez drzwi na pełen personelu szpitalny korytarz.
Izolatka była urządzona bez większych wygód, można by wręcz powiedzieć, że surowo. Białe ściany pozbawiono wszelkich obrazków, jedynie duże, zajmujące pół szerokości działowej ściany lustro zdobiło nieprzyjazną z wyglądu powierzchnię. Stojący po drugiej jego stronie Juren pogrążał się w zadumie, obserwując chłopaka, samotnie leżącego w wszechstronnej sali, z której usunięto wszelkie wolne łóżka i meble, pozostawiając wyłącznie okrągły, trójnogi stół stojący na środku. On także był pusty, za wyjątkiem kilku wydruków z odczytami stanu pacjęta.
Cyron leżał bez ruchu, przykryty do pasa cieniutką kołdrą. Jego pozycja była tak naturalna, że wręcz niewiarygodna, a oddech rytmiczny jak w zegarku. To właśnie niepokoiło Jurena. Jak dotąd obecność pasożyta nie wywarła żadnego wpływu na żywicielu. Na wszystkich wynikach badań tłustym drukiem maszyny wypisały frazę, którą Magos zdążył już znienawidzić - W N O R M I E. To już piąta godzina od operacji, kiedy wszystko mieściło się w normie.
Z zadumy wyrwał Jurena lekarz, który w asyście pielęgniarki wszedł do pomieszczenia. Obydwoje byli odziani w kombinezony przeciwchemiczne i doskonale wiedzieli, że są obserwowani przez Magosa. Kiedy doktor delikatnie badał pacjenta, pielęgniarka wymieniła kroplówkę i podała chłopakowi kilka zastrzyków. Wszystko to były rutynowe procedury, a po prawdzie i one były zbędne, bo przecież, wedle badań, Cyron był zdrów jak ryba. Juren w to nie wierzył, podobnie jak i lekarz, który smętnie pokiwał głową w jego stronę, nawet go nie widząc. Ale wtedy Magosa już nie było za lustrem. Kilka chwil wcześniej poszedł sprawdzić pracę studentów i serwitorów, którzy w tej chwili przeszukiwali archiwa, licząc na znalezienie choćby strzępków informacji.
Gwiazdy. W pradawnych czasach, jeszcze na długo przed Unifikacją Terry, to one były celem pierwszych arek kolonizacyjnych. Ich światło wyznaczało drogę przez mroki kosmosu, a każda kryła za sobą zagadkę nowego życia. Gwiazdy. Paulus zastanawiał się, czy dalej są takie same, jak w tedy, gdy za młodu studiował mapy Imperium. Podnosił wtedy pergaminy i przez teleskop porównywał ich zapis z realnym stanem. Już wtedy wiedział, że jedną z nich będą nazywać jego imieniem, ale w najgorszych rojeniach nie mógł przewiedzieć, jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić.
Siedział teraz w swoim obszernym gabinecie i przez wysoki do sklepienia wizjer podziwiał kosmiczną pustkę. Pech chciał, że jego kajuta znajdowała się po stronie okrętu przeciwnej do feralnej planety, którą przybyli zbadać. Paulus miał wielką ochotę zobaczyć na własne oczy źródło swoich nieszczęść, a najchętniej rozpołowić glob samym wzrokiem, mimo, iż stan zdrowia nie pozwalał mu nawet na dłuższe utrzymanie głowy bez podpierania jej z tyłu.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, poruszając samymi zmęczonymi oczami, które dobrze czuły się w panującym wewnątrz półmroku. Pomimo, iż nie był w swoim gabinecie już od czternastu lat, to nadal panował w nim porządek. Służba najwidoczniej szczerze wywiązywała się z obowiązków.
Pukanie do drzwi zmąciło panującą od kilku godzin ciszę. Paulus zwlekał z odpowiedzią przez dłuższą chwilę, ale stukanie sie nie powtórzyło. Mistrz-kapitan podfrunął za biurko na swoim antygrawitacyjnym wózku inwalidzkim.
- Wejść - oznajmił chrapliwym głosem, którego sam nie był w stanie poznać. Mimo, iż starał się włożyć w rozkaz jak najwięcej charyzmy i majestatu, jego komenda brzmiała nadzwyczaj obojętnie i cicho. Oficer jednak zdołał ją usłyszeć i wszedł do pokoju, nieco zdezorientowany panującymi wewnątrz ciemnościami.
- Mam nadzieję, że mistrza nie obudziłem. Przynoszę nowe wieści od Magosa Jurena.
Paulus wzdrygnął się i poczuł ekscytację. Nie ważne, co miał powiedzieć oficer, on chciał to wiedzieć t e r a z.
- Mów - skinął głową starzec.
- Cyron Hatzer się obudził...
- Co!? - mistrz-kapitan przerwał raport przepełnionym zdumieniem i radością krzykiem - Kiedy?
- Bodajże kilka minut temu - odparł zbity z tropu oficer.
- Dlaczego tak długo!? Szybko, prowadź mnie na pokład szpitalny! - zakomenderował Paulus, w którym na raz wezbrały nowe siły. Włączył wózek i prześmignął obok kompletnie skołowanego marynarza.
Jakieś poruszenie nastąpiło w szpitalnej sali. Zdawało się, że lekarze z całego oddziału zwalili się w te jedno miejsce, by na własne oczy ujrzeć ozdrowiałego Cyrona. Nikt jednak, poza osobami ściśle wyznaczonymi, nie wchodził do pokoju. Pokaźna widownia zgromadziła się za to za szybą i obserwowała, chętnie wymieniając się opiniami i zawzięcie dyskutując. Paulus kompletnie nie zwrócił na nich uwagi, czym prędzej zmierzając ku drzwiom. Zdyszany oficer jeszcze nie zdążył ich do końca otworzyć, kiedy mistrz-kapitan wdarł się przezeń do środka. Zdumieni medycy aż podskoczyli na widok niezapowiedzianego gościa.
- Dzięki niech będą Imperatorowi, że uwolnił cię od tego plugawego jarzma, Cyronie! - rzekł głośno Paulus. Chociaż w sercu krzyczał wniebogłosy, jego ciało nie mogło dorównać emocjom.
- Mistrzu, zawiodłem... - wyszeptał chłopak, bojąc się podnieść wzrok.
- Ależ o czym ty mówisz, Cyronie? Wykonałeś swoje zadanie, na chwałę Imperatora i Omnisjasza w jednej i tej samej osobie! - nie dał mu dokończyć rozentuzjazmowany starzec.
- Mistrzu-Kapitanie, wybacz, że przeszkodzę, ale pański stan zdrowia nie pozwala na... - wtrącił się jeden z lekarzy, ale został natychmiast zgaszony przez dowódcę.
- Wiem, co mi wolno, doktorze. Na wieść o ozdrowieniu mojego ucznia wróciły mi wszystkie siły. Jak się czujesz, Cyronie? - zapytał Paulus, lustrując ciało chłopaka. Chociaż jeszcze młode, to już było naznaczone licznymi znamionami Boga-Maszyny.
- Dobrze, Mistrzu. Po prawdzie to gdyby nie wspomnienia, nie wiedziałbym, że coś się stało...
- Doskonale! - znów przerwał starzec - poruczniku, proszę ogłosić że uroczystość okazji powrotu ekspedycji odbędzie się za godzinę. Wszystko ma się odbyć tak, jak zaplanowano wcześniej.
- To nie jest dobry pomysł, Magosie - zaprotestował Juren, który do tej pory tylko stał i przyglądał się ośmionożnej istocie, pływającej w wypełnionym solą fizjologiczną słoiku. - To coś - wskazał na naczynie - dosłownie kilkanaście minut temu odpadło z twarzy chłopaka. Nie wiemy, czemu tak się stało, nikt z nas nie dotykał się do tej poczwary od incydentu na sali operacyjnej. To nie jest pora na szopki, Bracie, musimy zbadać to dokładniej.
- Na badania przyjdzie czas. Teraz natomiast liczą się morale. Zbyt wiele osób widziało, co przytrafiło się ekspedycji. Plotki rozchodzą się lotem błyskawicy i mnożą jak mszyce. Musimy je ukrócić i uspokoić załogę. Jeżeli będą się bali tego, co może ich spotkać na planecie, nasza misja weźmie w łeb. Lata pracy pójdą na marne. Na razie zajmij się tym... obiektem, jak to nazywacie. Jestem pewien, że powie wam więcej, niż ciało mojego ucznia.
Obydwaj tech-kapłani zmierzyli się wzrokiem. Paulus, mimo, iż był stary i schorowany, przeszył rozmówcę swoim dowódczym autorytetem, którego się nie wyzbył nawet w obliczu przykucia do wózka inwalidzkiego. W końcu Juren ustąpił, bezradnie wzdychając. Wielki, dobrze zbudowany mężczyzna nie mógł się oprzeć setkom lat doświadczenia, zawartymi w spojrzeniu przełożonego.
- Zrobię wszystko, co mi Mistrz rozkaże - stwierdził Cyron, wstając z łóżka, przepełniony nienaturalnym wigorem i chęcią do działania.
Cyron nie miał zbyt wiele czasu na przygotowania. Uroczystość rozpoczęła się punktualnie o ósmej czasu okrętowego. Wprawdzie większość załogantów była jeszcze zaspana po nocnej wachcie, ale stawili się wszyscy, którzy nie pełnili w tym czasie służby, albo których obowiązki mogły poczekać. Ostatecznie wszechstronna aula, mieszcząca się na pokładzie reprezentacyjnym, tuż pod mostkiem kapitańskim, była wypełniona po brzegi i z braku miejsc siedzących wiele osób musiało podpierać ściany.
Cyron rozejrzał się po sali, która jak dotąd miał okazję oglądać jedynie raz, podczas apelu z okazji przyjęcia na pokład nowych studentów, do których grona należał. Od tej pory wewnątrz nic się nie zmieniło. Wysokie na kilkanaście metrów ściany pokryte były malowidłami przedstawiającymi motywy z życia kapłanów Adeptus Mechanicus i poprzetykane podporami żeber, na których wspierało się niebotyczne, kopulaste sklepienie, w całości pokryte kolorowymi, metalowymi płaskorzeźbami. Ciężko było ogarnąć wzrokiem wspaniałości, które pokazywały. Cyron zdołał dostrzec imperialne Tytany otoczone legionami Skitarii. Po środku natomiast złotem błyszczało wypukłe słońce, okolone diamentową aureolą. Ze środka gwiazdy, na grubych łańcuchach zwisał wielopoziomowy żyrandol, bogato okraszony drogocennymi metalami i kamieniami, a po jej bokach widniały dwie najważniejsze planety w całym Imperium Człowieka. Wykonany w całości z miedzi, ciężki i majestatyczny Mars pulsował refleksującym od jego powierzchni światłem, Ziemia zaś była matowa, wykuta z biało-błękitnej skały. Obydwa modele ciał niebieskich miały powierzchnię lądowiska dla pionowo startujących samolotów. Mimo to w obliczu słońca, które i tak nie zostało wykonane wedle skali, wydawały się karłowate.
Większość ze znajdujących się na widowni załogantów pierwszy raz w życiu oglądała takie cuda, które człowieka przytłaczały swoim majestatem już od pierwszego spojrzenia na nie. Z pewnością przez lata będą opowiadać swoim dzieciom, wnukom i przyjaciołom, czego dane było im doświadczyć podczas służby w szeregach Bractwa. Wspaniałości te na Cyronie nie wywarły jednak żadnego wrażenia. Podczas pobytu na Marsie miał okazje widzieć rzeczy jeszcze bardziej zapierające dech w piersiach i przyprawiające słabe umysły o natychmiastową paranoję. Ze swojej grupy tylko on nie zwariował, kiedy psychiczna luminescencja Tytana klasy Imperator została w ich obecności obudzona po tysiącach lat uśpienia.
Tego obrazu dobrobytu i przepychu, jaki panował w auli dopełniały kolorowe witraże, usytuowane od dziobu okrętu. Były one dziełem sztuki i rzemiosła same w sobie i oddzielały wnętrze statku od pustki kosmosu. Cyron jednak nie mógł dokładnie określić, co przedstawiają, gdyż znajdowały się zaraz za jego plecami i z bliska kawałki szkła nie układały się w żadne logiczne wzory.
Do mównicy podchodzili kolejni goście, prezentując długie wywody i przyprawiając publiczność o senność. Ludzie czekali na swoich bohaterów, ale etykieta i procedury musiały odegrać swoją własną rolę. Cyron wiedział, że jeszcze jakiś czas poczeka za kulisami, ale nie to go martwiło. Rozejrzał się po sali, ale nigdzie w pobliżu nie spostrzegł Murona, który, po prawdzie, powinien siedzieć teraz obok niego i czekać na główny punkt ceremonii. Cyron słyszał, że jego przyjaciel wrócił z misji w bardzo złym stanie, ale nie sądził, że wyeliminuje go to z dalszej gry.
Z pozostałych członków ekspedycji zjawił się jedynie Gurzel, głównie z obowiązku, gdyż jako Adept Adeptus Mechanicus zasiadał w loży honorowej i jego absencja była niewskazana.
W laboratorium Jurena panował półmrok, rozświetlany jedynie przez blade światło aparatury badawczej, które nadawało temu miejscu trochę diabolicznego uroku. Szklane tuby, ustawione rzędem wzdłuż ściany, skrywały różne gatunki zwierząt i roślin, które odkrył na odwiedzanych przez wyprawę planetach. Większość z nich była już dokładnie opisana i nazwana przez jego samego, inne jeszcze czekały w kolejce. Porozstawiane po kątach spreparowane okazy różnych istot straszyły martwymi oczami.
Magos nie udał się na uroczystość. Doskonale wiedział, że w ten sposób popełnia druzgocący afront, ale nie miał w tej chwili czasu na ceregiele. Bardziej, niż wykłady, interesował go obiekt, który właśnie szczegółowo badał. Dokładnie opisał już jego budowę, a serwitorzy właśnie badali kod genetyczny. Juren nie rozpracował jeszcze fizjologii istoty, ale do tego w końcu też dojdzie. Jak na razie wiedział, że po przyczepieniu się do ofiary organizm czyni wszystko, by na niej pozostać, a potem w niewyjaśnionych okolicznościach odczepia się i umiera. Zastanawiający jest fakt, że po żywicielu nie widać żadnych śladów działalności pasożyta, poza samą jego obecnością. Magos był pewien, że przebadanie chłopaka dostarczyłoby niezbędnych informacji do określenia roli, jaką odgrywa gatunek w przyrodzie i co powoduje. Zakładał też możliwość, że warunki panujące na statku okazały się być nieodpowiednie do rozwoju pasożyta, który padł z powodu braku przystosowania. W poszukiwaniu podobnych zwierząt Juren, przy pomocy serwitorów, przejrzał już znaczną cześć okrętowego archiwum, ale nie znalazł nic, co by go w pełni usatysfakcjonowało. Żadnych konkretów. W najbliższym czasie planował jeszcze zawitać do biblioteki, ale wpierw chciał zaciągnąć chłopaka na badania, najlepiej wraz z końcem ceremonii. Wiedział jednak, że nie będzie to łatwe, gdyż każdy pragnął porozmawiać z bohaterem.
Z zamyślenia wyrwał Cyrona wzmożony hałas na auli. Podniósł głowę z piersi i zauważył, że widownia bije brawo, a prowadzący z uśmiechem spogląda na niego. Euforia ogarnęła tłum, który krzyczał i wiwatował jak oszalały. Nadszedł czas na główny punkt programu.
Student wstał z obitego czerwoną tapicerką, szerokiego krzesła. Odczuł przy tym dziwne zmęczenie, które ledwo zdołał przezwyciężyć. Uczucie ciężkości nasiliło się po kilku krokach. Na w pół przytomny podszedł do mównicy i uświadomił sobie, że właśnie zjada go trema.
- Droga załogo - rzekł prowadzący - przywitajcie naszego bohatera, który za chwilę opowie wam o swoich przeżyciach i wspaniałościach, jakie odkrył podczas misji!
Oklaski przybrały na sile, zlewając się w jednostajny huk, wielokrotnie wzmocniony przez doskonałą akustykę sali. Cyron miał wrażenie, że od ciągłego dudnienia pękną mu bębenki w uszach. Zostało raptem kilka kroków do mównicy, kiedy jego ciało przeszedł nagły, idealnie zsynchronizowany skurcz wszystkich mięśni. Ściągnięta bólem twarz wykrzywiła się w nienaturalnym grymasie. Zesztywniałe ciało zwaliło się na ziemię niczym kłoda. Tłum zamarł i przez chwilę jedynie słabnący pogłos rozchodził się w powietrzu. Chłopak chwycił się za brzuch i krzyknął. Przepełnione bólem wycie zamieniło się w charkoczący bulgot, kiedy krew zalała jamę ustną.
W jednej chwili na pomoc rzuciło się parę osób, z pierwszych rzędów widowni poderwało się kilkoro lekarzy. Ktoś przez interkom wezwał nosze, następna osoba starała utrzymać szamoczącego sią chłopaka w jednym miejscu. Paulus przyglądał się temu wszystkiemu ze swojego honorowego miejsca, na podeście wznoszącym się nad sceną. Nie czuł już nic, po prostu się przyglądał, otępiały i zszokowany tak mocno, iż nie był w stanie myśleć. Jakież było jednak jego zdziwienie, kiedy klatka piersiowa Cyrona zaczęła wykonywać nienaturalne ruchy, które nasilały się z każdą sekundą. W pobliżu szamoczącego sie chłopaka było słychać wyraźny trzask pękających żeber. Posoka splamiła podłogę i pobliskie osoby, kiedy skóra ustąpiła pod naporem wielkiej, skierowanej od wewnątrz ciała siły. Ktoś instynktownie rozerwał cienką tunikę, okrywającą chłopaka, kiedyś białą, teraz jednak ociekającą od krwi. Coś błysnęło w ranie, którą stanowiła dziura wielkości pięści, usytuowana tuż pod ostatnimi żebrami. Mały, wydłużony łepek wychylił się z jamy brzusznej i wyszczerzył zęby. Wężowatego pokroju istota trwała tak przez chwilę, po czym uciekła w stronę widowni. Przerażeni ludzie rozstępowali sie przed nią niczym żywe morze, aż w końcu mały potwór zniknął w ujściu tunelu wentylacyjnego.
Zastygła w bezmyślnym grymasie twarz Cyrona zdawała się jeszcze wołać o pomoc. Zdrętwiałe i wykręcone ciało szybko bladło, a krew przestawała sączyć się z rany na brzuchu. Posoki prawie nie było widać na wyłożonej czerwoną wykładziną scenie, jedynie twarze niedoszłych ratowników były nią obficie wybrudzone.
Zgromadzony wokół już spory tłum rozstąpił sie przed unoszącym się na wózku Paulusem. Starzec bez słowa, jakby fachowym okiem przyjrzał się martwemu uczniowi. Stoicki spokój był wręcz nieodpowiedni, a na pewno nie pasujący do sytuacji. Mistrz-kapitan z wyraźnym wysiłkiem schylił się i delikatnym gestem starczej dłoni zamknął powieki chłopaka. Ktoś z tyłu zaczął recytować modlitwę.
- Przeszukać cały okręt. Złapać tego potwora. Chce go mieć żywego... Albo martwego... - rzekł Explorator, ledwo powstrzymując sie od wybuchu złości.
- Co z ciałem? - zapytał jeden ze stojących obok lekarzy.
- Natychmiast wydać dla Magosa Jurena. Dość już czeka na jego zbadanie...
O tej porze w hangarze panowały całkowite ciemności, miejscami tylko poprzetykane świetlistymi punktami kontrolek. Opustoszałe hale, skrywające w swoich trzewiach różne pojazdy, zdawały się ciągnąć aż do samego serca okrętu. Wszystkie ulokowane w przedziałach maszyny były zamknięte i zabezpieczone, poza jedną, której niedomknięty właz błyszczał podświetlonym, czerwonym obramowaniem. Skryty w cieniu Arvus trwał dalej nieruchomo, pomimo, iż w jego wnętrzu coś się ruszało. W końcu właz zatrzasnął się z sykiem siłowników i samolot przestał być w jakikolwiek sposób widoczny.
Lea ostrożnie, z gracją zdjęła białe rękawiczki, odsłaniając zniszczone dłonie, których w normalnej sytuacji nie zwykła nikomu pokazywać. Musnęła nimi zimną twarz, drażniąc skórę metalowymi wszczepami. Mikę przeszedł dreszcz, kiedy to zrobiła. Bardzo podobał mu się jej dotyk, ale teraz przyszła jego kolej i zamierzał się odwdzięczyć. W całkowitych ciemnościach, kierując się tylko intuicją i wyczuciem, wymacał guziki zapinające mundur dziewczyny. Miał wrażenie, że chciała mu w tym pomóc, ale podczas pracy w nieoświetlonych zakamarkach okrętu nauczył się posługiwać rękami na wyczucie.
Westchnęła ciężko, uwalniając swoją ekscytację. W całkowitej ciszy jej nerwowy oddech brzmiał niczym szum wichru. Mika wręcz wyczuwał ruch powietrza na swoich ustach, kiedy przycisnął do siebie dziewczynę, by ją pocałować. Zrobił to najbardziej namiętnie, jak tylko umiał, wyzwalając pokłady czułości, o które by nigdy w życiu siebie nie posądził. Delikatnie zdjął jej błękitną marynarkę pilota i, nie przestając całować, zabrał się za rozpinanie kremowej bluzki. Kiedy uporał się już z trzema pierwszymi guzikami, Lea przerwała pocałunek i zupełnie bez wdzięku zaczęła rozdziewać chłopaka, jakby chciała nadgonić stracony czas.
Mika jednym pewnym ruchem rozpiął jej stanik i odłożył na bok. Wielce żałował, że jest ciemno i nie może zobaczyć jej piersi, ale jednocześnie wiedział, że mrok nadaje mu pewności siebie i wyostrza zmysły. Obydwoje poruszali się na czucie, bez słów, posługując się wyłącznie mową ciała.
Delikatnie zsunął dłoń na jej biust, a ona cicho stęknęła, jakby przez moment naszły ją wątpliwości, ale po chwili znów zaczęła rozbierać chłopaka. Nie dał jej dokończyć i delikatnym pchnięciem położył panią pilot na zimnej, twardej podłodze przedziału ładunkowego Arvusa. A potem znów pocałował.
Dziwne myśli zaczęły mu krążyć po głowie. Wydarzenia z dnia poprzedniego wydawały się być tak odległe, że aż nierealne, jakby nigdy do nich nie doszło. Ale gdzieś głęboko w jego sercu tlił się niepokój, który nie dawał mu spokoju. Wczorajszy incydent bardzo zbliżył jego i młodą oficerkę, budując miedzy nimi mocną więź, która w innych warunkach nigdy by nie powstała. W swoich przeżyciach byli jedyni i tylko oni mogli siebie nawzajem zrozumieć. Musieli odreagować to, co zszargało ich nerwy i zmusiło do pracy na najwyższych obrotach. Nie składali sobie żadnych obietnic, po prostu czuli wewnątrz, że tylko razem mogą ukoić ból.
- Wiesz, Mika... - odezwała się dziewczyna, swoim zadyszanym głosem przerywając upojną ciszę.
- Słucham. - odparł chłopak, ściągając podkoszulek, tym razem swój.
- Myślę, że jednak powinniśmy być na uroczystości, przynajmniej ty... - kontynuowała niepewnie, sama ledwo wierząc w swoje słowa - No wiesz, w końcu ty jesteś jednym z wybrańców.
- To nic nie znaczy - rzucił Mika, dobierając sie do długiej za kolana spódnicy - Obydwoje dostaliśmy zwolnienia lekarskie, mamy się kurować. Z resztą, co ja niby bym tam robił? Przemawiał? Nie nadaje się do tego, jestem tylko prostym technikiem. Cyron musi tam być, bo to jego obowiązek. Złoży raport dla Mistrza-Kapitana i przejdzie do historii. Jak ja bym się prezentował obok niego w galerii sław? Wyobrażasz to sobie?
- W sumie, to nie... - odpowiedziała z wyraźną wątpliwością w głosie, a po chwili dodała już pewniej - ale przecież to twój przyjaciel, powinieneś mu towarzyszyć!
Chłopak przystanął na chwilę, jakby rozważając słowa Lei. Po chwili jednak kontynuował pracę.
- Niby masz rację, ale on to zrozumie. To dla jego dobra, źle bym się przy nim prezentował. Teraz już nie możemy być ze sobą tak blisko, jak dotychczas. Wiesz... - zawahał się, jakby jakieś słowa nie chciały mu przejść przez gardło - on teraz należy do wyższej kasty, przeszedł do sfery uczonych. Prędzej czy później musielibyśmy się rozstać. Ja co najwyżej mogę zostać zarządcą produkcji w fabryce, albo szefem obsługi na statku kosmicznym. Jego przyszłość jest za to między gwiazdami. Tutaj nasze drogi się rozchodzą.
Wiedział, że Lea patrzy mu w prosto w oczy, chociaż obydwoje się nie widzieli. Teraz, kiedy zwolnił, wyraźnie czuł jej napięcie. Znowu ją pocałował, przeciągając ręką bo gładkim udzie. Odepchnęła go raptownie. Zdezorientowany usiadł na kolanach i spojrzał na nią z wysoka. Nie poruszyła się nawet o milimetr.
- Słyszałeś to? - zapytała, niespokojnie nasłuchując odgłosów otoczenia.
- Nic nie słyszałem, musiało ci się...
- Ciiii! - przerwała mu dziewczyna - Znowu! Ktoś tu jest!
Usiadła, nerwowo szukając bluzki. Teraz to Mika nasłuchiwał. Z początku dalej był przekonany, że wyostrzone zmysły w końcu zaczęły płatać dla pani pilot figle, ale cichy, stłumiony stukot stóp o metalową kratownicę w mig postawił go w stan gotowości.
- Może powi... - chciała coś zaproponować Lea, ale chłopak zasłonił jej usta jednym szybkim ruchem i znowu położył ją na ziemię. Targany budzącymi się w nim pierwotnymi instynktami wyjrzał przez szybę w kokpicie, ale ciemność była nieustępliwa. Stąpanie ucichło na dłuższy czas, by znienacka znowu rozbrzmieć, tym razem tuż obok Arvusa. Potem znowu zniknęło, by po chwili ponowić się w innym miejscu, ale równie blisko. Ktoś krążył wokół samolotu i Mika wyraźnie czuł, jak zbiera w nim adrenalina. Miał ochotę wyjść i porachować kości typowi, który niepokoi jego, nie bał się już tego powiedzieć, kobietę. Nie ważne, jaki byłby z niego dryblas. Już chciał podejść bliżej do okna, kiedy nagle zauważył na nim parę. Byli podglądani. Mika stwierdził, że dłużej tego nie wytrzyma i podszedł do włazu, z zamiarem otwarcia go, kiedy nagle ujrzał w szybie sylwetkę podglądacza. Mignęła tylko przez moment, ale to wystarczyło, by krew w żyłach zastygła z przerażenia. Lea podeszła do chłopaka, nie wiedząc co się dzieje, okryta jedynie niezapiętą marynarką. W tedy też brojone szkło w kokpicie pękło do środka, rozpryskując się w tysiące maleńkich kawałków, które zadzwoniły o metalowe elementy wykończenia.
Mika instynktownie zasłonił ciałem swoją oblubienicę. W tym samym też momencie, uderzeniem pięści w przycisk zapalił lampy oświetlające ładownię. W miejscu szyby kręciła się teraz bezoka, silnie wydłużona głowa. Ślina obficie ściekała się z wypełnionej drobnymi ząbkami gęby. W połyskującej na zielono, idealnie gładkiej skórze pomocnik konserwatora maszyn myślących zobaczył odbicie swojej bladej z przerażenia twarzy i zląkł się jeszcze bardziej. Żałował, że jako technik nie ma dostępu do uzbrojenia, a nie wiedział, gdzie jest pistolet Lei i nie mógł go znaleźć wśród jej rozrzuconych po podłodze rzeczy. Tymczasem coraz większa część bestii wdzierała się do wnętrza Arvusa, szamocząc sie opętańczo. Potwór syczał przy tym i rozchlapywał po ścianach śluzowatą, toczącą się z gęby wydzielinę. Sparaliżowana strachem dziewczyna jęknęła głośno, ale nie zdobyła się na prawdziwy krzyk.
Trzask. Odgłos karabinka laserowego przeszył zastałe w hangarze powietrze, a promień skupionego światła wypalił wyrwę w pancerzu samolotu. Szarobłękitny lakier odprysnął na boki. Strzelec zaklął pod nosem i poprawił się. Padł kolejny strzał, tym razem celny. Błękitna wiązka promienia laserowego oderwała kawał obślizgłego cielska bestii, która zwinęła się z bólu, zawyła i zaczęła się jeszcze bardziej szamotać, zaklinowana w wąskim kokpicie. Resztką sił zdołała rozszerzyć metalowe obramowania nieobecnych już szyb, ale nie dała rady wejść bardziej do środka. Tętniący w jej żyłach zielonkawy, intensywnie świecący kwas rozbryznął na boki i wylewał się do jam ciała, trawiąc je bardzo szybko. Dwa następne, oddane jeden za drugim celne strzały tylko przyspieszyły proces agonalnej śmierci potwora, który po chwili wyparował w obłoku pary. Rozlana na podłodze krew żarła kokpit metalową podłogę hali, wypalając głęboką dziurę i miejscami odsłaniając mieszczące się pod spodem hangary innego pokładu startowego.
Mika ciężko osunął się na kolana, kiedy emocje już w nim opadły, pociągając za sobą Leę. Objął ją całkowicie instynktownie, niczym małe dziecko szukające schronienia w ramionach innego człowieka. Zaczęła cicho szlochać. Drobne łzy splamiły błękitna tkaninę. |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|