Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
BISHOUJO SENSHI (H)ARCHER(Z) MAYA |
Wersja do druku |
Irin
Dołączyła: 09 Kwi 2005 Status: offline
Grupy: House of Joy WIP
|
Wysłany: 24-08-2007, 15:37
|
|
|
Thotem-sama, cóż za twórczy komentarz XD!
Ysen, a ja ci jeszcze raz powtórzę, że jesteś genialny. A w fiku jest kilka naprawdę ślicznych scen, które zdecydowanie zasługują na fanarta (może ja za wielką artystką nie jestem, ale to musisz przecierpieć >P). |
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 20-08-2008, 18:59
|
|
|
AT LAST!!!
Khem... Już straciłem nadzieję, że to kiedykolwiek skończę. Bogu dzięki pisałem to niemal równe trzy lata, ale jednak się udało. Dziękuję wszystkim, którzy mieli cierpliwość by czekać i wytrzymałość, by znosić nienajlepszą zazwyczaj korektę i niedopracowany styl. Do zobaczenia przy innej, daj borze lepiej dopracowanej, pisaninie :P.
Kontynuacji nie przewiduję, ale może komuś będzie się chciało pociągnąć:D.
___________________________________________
Niecałe dwie godziny po wschodzie słońca nad Tokio rozpętała się burza. Deszcz ugasił liczne pożary, wzniecone przez walczących, zamienił drogi w brudne potoki. Błyskawice ślizgały się po chmurach groźnie połyskując, ich pomruk niósł się wśród pustych dzielnic i osiedli, rozdartych gigantycznym pentagramem. Betonowy moloch zdawał się całkowicie wyludniony i pozbawiony życia, niepokojąco cichy po wielogodzinnej kanonadzie. Tylko nieliczni ocaleli mieszkańcy pozostali na jego obszarze, ukryci we względnie bezpiecznych miejscach jak piwnice domów czy podziemne parkingi, cierpliwie czekając na akcję ratunkową.
Nie wszyscy jednak oczekiwali jej przybycia.
Drobna postać w czarnym płaszczu sunęła poprzez zgliszcza, kierując się w stronę wraku "Aurory". Jej misja była delikatna i wymagała dyskrecji, pod żadnych pozorem nikt nie mógł się o niej dowiedzieć. Już wkrótce wokół zniszczonego okrętu zaroi się od dziennikarzy, żołnierzy i robotników, każdy centymetr powierzchni zostanie zbadany i obfotografowany. Teraz nie było tu żywej duszy, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Postać zwinnie przeskoczyła resztki muru centrum handlowego, na które zwalił się stalowy kolos, po czym zaczęła sadzić wielkimi susami poprzez zwałowiska. Dobrze wiedziała gdzie znajduje się cel jej misji, choć wydawałoby się to niemożliwe. Zupełnie jakby wiodła ją tam niewidzialna siła.
Gdy znalazła się zaledwie kilkanaście metrów od spodu kadłuba zatrzymała się nagle i zeskoczyła ze stosu gruzów. Podeszła do wielkiej płyty, kiedyś kawałka sufitu, i odwaliła ją lekkim ruchem ręki; trudno byłoby stwierdzić, czy dokonała tego dzięki nadludzkiej sile czy też pomagała sobie jakimś zaklęciem. Następnie pochyliła się i wsunęła do wąskiej niszy między kawałkami stropu. Wydobyła się z niej około minuty później, szczelnie owinąwszy rąbkiem płaszcza zawiniątko, które przyciskała do piersi. Deszcz prawie ustał, gdy ruszyła w drogę powrotną, tym razem poruszając się znacznie ostrożniej niż wcześniej.
* * *
Gdyby ktokolwiek zaprzątał sobie głowę mapą pogodową Japonii dostrzegłby dość niecodzienne zjawisko. Chmury burzowe, przyniesione zachodnim wiatrem, nakryły niebo nad całą aglomeracją Tokio i okolicami, przynosząc umęczonej ziemi deszcz. Wszędzie, z wyjątkiem idealnie okrągłego obszaru na wschód od stolicy, obejmującego luksusowy ośrodek wypoczynkowy oraz ląd i morze w promieniu kilku mil od niego. Jakaś magiczna siła nie przepuszczała nawet najmniejszej chmurki, blokowała podmuchy mroźnego wiatru, zupełnie jakby w celu stworzenia idealnych warunków dla plażowania. Oczywiście cały świat przejęty był tragedią Tokio, pogodowy fenomen przeszedł zatem zupełnie bez echa.
Noma, Błękitna Wiedźma, dobrze znała przykazania wszystkich magów wszystkich światów. Wiedziała, że najważniejszym z nich jest utrzymanie równowagi. Że nie wolno naginać praw natury tylko dla własnej doraźnej potrzeby, wreszcie, że skutki mieszania w pogodzie mogą być nieobliczalne. Jednocześnie wiedziała jednak, że coś się jej od życia należy, a świat się nie zawali, jeśli raz na kilka lat sprawi sobie idealne warunki do pokazania się w efektownym kostiumie i fikuśnym kapeluszu. Oczywiście w jej przypadku opalanie nie było najlepszym z pomysłów, toteż siedziała pod parasolem i sączyła drinka. Ośrodek, w którym się zatrzymali był nieczynny, na szczęście jeden z jej ludzi znał się na rzeczy nie gorzej od niejednego zawodowca. Zmieniła utwór w swoim MP3-playerze. Zazwyczaj nie słuchała muzyki, gdy chciała się zrelaksować, czasami jednak odczuwała jej silną potrzebę. Na przykład wtedy, gdy niepowołane osoby dorwały się do sprzętu do karaoke.
Your cruel... device!
Your blood... like ice!
One look... could kill!
My pain... your thrill!
Błękitna wiedźma podkręciła głośność. W normalnych warunkach śpiew szybko zamieniłby się w cienkie kumkanie, do swojej wrzosowej koleżanki miała jednak słabość i pozwalała jej na dużo. Czasami zastanawiała się czy nie za dużo.
* * *
I wanna love but I better not touch
I wanna hold you but my senses tell me to stop
I wanna kiss you but I want it too much
I wanna taste you but your lips are venomous POISON!!!
- Co zrobiliście tej kobiecie i jakimi grzechami zgotowała sobie ten los?
- Daj jej się wyżyć.
- Wiesz – westchnęła Maya, przewracając stronę - gdyby ona podeszła do nauki śpiewu z entuzjazmem z jakim podchodzi do śpiewania to już dawno śpiewałaby bardzo ładnie. To samo zresztą tyczy się Miya-kuna.
- Oh well. Może odłożysz tę książkę i przyłączysz się do zabawy?
- Nie. Tu mi ciepło, tu mi dobrze, tu się będę rozmnażać.
- Łyp?
Łuczniczka rozejrzała się wokoło. Niedaleko Xeniph ze swymi trollami lepił zamek - a raczej Disneyland - z piasku, nieco dalej zaś wygrzewała się na słońcu spora gromadka kolorowych zwierzaków. Pozostałe uganiały się po całej okolicy, starając możliwie często wpadać pod czyjeś nogi. Wiedźmy i ich obstawa złożona z Aniołków Małgorzaty, elitarnych i nieziemsko przystojnych wojowników, kłębili się głównie wokół baru w słomianej chatce, nie zważając na wokalne zapędy Seriki i Miyi. Kilka osób pływało w morzu, a kawałek za barem Maya ujrzała mecz siatkówki plażowej. Biała Wiedźma Vanille i Mia, półkocia piratka, grały przeciwko również kotopodobnemu Irhisowi oraz wysokiemu i długowłosemu mężczyźnie, którego łuczniczka znała pod imieniem Reed. Był to typ dość nieprzystępny i mało sympatyczny, a Vanille z jakiegoś powodu czuła do niego prawdziwą awersję. Nawet wiedząc to Maya była zaskoczona furią, z jaką białowłosa serwowała i ścinała piłkę na drugą stronę siatki – wyglądało to tak, jakby próbowała pozabijać nieszczęsnych przeciwników.
Gdy zauważyła, że Vanille za wszelką cenę stara się nie patrzeć w stronę baru, zaskoczenie ustąpiło miejsca rozbawieniu.
- Wielki i mroczny borze – mruknęła konspiracyjnie. – Czyżby jej wreszcie przeszło?
- Na to wygląda – odparła nie mniej konspiracyjnie IKa, popijając swego drinka. – Już myślałam, że nie odpuści i będzie próbowała zaciągnąć biedaka przed ołtarz.
- Oby tylko teraz nie próbowała go zaciągnąć na ołtarz. By złożyć w ofierze mrocznym bogom.
- Może nie… Musi sobie chłopa znaleźć, o.
- Tru. A Serika z Miya-kunem wyglądają uroczo…
Była to prawda. Wrzosowa Wiedźma i czarnowłosy młodzieniec wydzierali się jak nieboskie stworzenia, stojąc tuż obok siebie i kiwając w rytm muzyki. Ona w czarnowrzosowym bikini, on w błękitnofioletowej hawajskiej koszuli i spodenkach. Pasowali do siebie idealnie i, co najbardziej rozbrajające, zupełnie nie zdawali sobie z tego sprawy. Tym bardziej nie zdawali sobie sprawy z tego, że prawie wszyscy patrzą na nich rozczulonym wzrokiem, od czasu do czasu szepcząc między sobą.
Miya-kun miał więcej powodów do radości. Całonocne zmagania, w których brał niepośledni udział, poważnie poprawiły jego ocenę w oczach otoczenia. Wiedźmy patrzyły na niego bardziej życzliwym okiem, a nawet Aniołki Małgorzaty nagle zaczęły zauważać jego istnienie. Złota Wiedźma mimochodem wspomniała nawet coś o zatrudnieniu na pełny etat. Co prawda miał w perspektywie odziedziczyć niebagatelną fortunę, chwilowo jednak pewne fakty poważnie nadwerężyły jego nadzieję na zdobycie spadku po Walentym Anatolu Thotemie.
- Tak w zasadzie – rzekła Maya, rozglądając się w dalszym ciągu – to gdzie ta nowa Szara Wiedźma o której wspominałaś? Wokoło sami znajomi.
- Cóż… Powiedziała, że nie lubi upału, więc ruszyła prosto na „Arkadię”. Zresztą niedługo odbędzie się jej ceremonia Uwiedźmienia, będziesz miała okazję ją poznać.
- Aha… Właśnie, ty pamiętasz o co cię wcześniej prosiłam?
- Mayuś…
- Nie mayuj mi, tylko mówię serio.
- Ale naprawdę nie wiem po co ci czar zapieczętowania mocy magicznej!
- Po to, że chcę odwiedzić Cephiro nie wzbudzając kosmicznej sensacji. Tam nawet dzieci wyczuwają energię magiczną, a ja przecież byłam znana jako całkiem zwyczajna dziewczyna i magiczne beztalencie! Poza tym może wtedy się ci wszyscy wariaci i sekciarze ode mnie odczepią…
- Dobrze, skoro tak bardzo ci to do szczęścia potrzebne… Słuchaj, tak w ogóle, to gdzie podziałaś swojego rycerza?
- Yyy… Szuka czegoś.
* * *
- Można spytać czego szukasz, bracie?
- Nie mam pojęcia.
- Ach. Skoro nie masz pojęcia to skąd wiesz, że...
- Powiem ci, jak znajdę. Za tobą jest automat z gazetami, może poczytasz sobie dopóki nie skończę?
Brat Armand przewrócił lekko oczami. Kawalerowie z tajnego referatu zakonu znani byli z enigmatyczności i małomówności, zazwyczaj jednak sprawiali wrażenie jakby wiedzieli, co robią. Konfrater Ysengrinn sprawiał wrażenie jakby wiedział nie do końca, co nie przeszkadzało mu prowadzić intensywnych poszukiwań wokół Tokyo Tower. Przetrząsał wszystkie zakamarki, zaglądał pod każdy samochód i do każdej dziury, grzebał w rumowiskach. Przekazanie skróconego raportu z bitwy zajęło mu niecałą minutę, w czasie której nie przerywał poszukiwań, następnie obiecał, że dostarczy pełną wersję w najbliższym czasie. Drugi rycerz cały czas musiał za nim iść, od czasu do czasu także pomagać w odwalaniu co cięższych przeszkód.
Armand westchnął lekko, krzyżując opancerzone ręce i opierając się o mur. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie zadanie, gdy w koszarach jego konwentu ogłoszono alarm bojowy. Przylecieli długo po tym, jak zakończyły się jakiekolwiek walki, nawet pożary zostały w większości ugaszone przez deszcz. Pozostali rycerze, którzy z nim przybyli wraz z sojusznikami z JDF, ruszyli zabezpieczyć teren wokół obelisków i wraku okrętu, meldowali już jednak, że nie napotkali żadnego oporu. Załoga "Aurory" była zdziesiątkowana i upadła na duchu, poddała się niemal natychmiast i nawet nie próbowała uciekać. Nie zauważyli także jakichkolwiek innych zagrożeń, nawet w postaci wymagających zabezpieczenia niewypałów czy odpadów radioaktywnych. Odsiecz okazała się zupełnie zbędna, a dalsza obecność sił zakonnych w Tokio w zasadzie niepotrzebna. Tyle dobrego, że Zakon nie dał popisu nieudolności jak amerykańska flota, w przeciwnym wypadku nie mieliby się co pokazywać w Watykanie.
- Wielka Rada i Watykan nie będą zadowoleni, że wracamy z pustymi rękami.
- Nie wracamy z pustymi rękami - odparł czarnowłosy rycerz, zajęty grzebaniem pod zielonkawą hondą civic. Jego współbrat zauważył nieznaczne napięcie w głosie. Po chwili Ysengrinn wstał przyciskając coś do piersi i podszedł w jego stronę.
- Co to ma...
- Zabierzesz go do naszej bazy w Schwarzwaldzie. Strzeż jak oka w głowie i nie wypuszczaj z rąk.
- Wielki mistrz raczej nie jest człowiekiem, któremu na pocieszenie przywozi się kociaka.
- Ten kociak powinien go zainteresować - stwierdził tajemniczo czarnowłosy przekazując mu smoliście czarną kulkę.
- Miau!
Wielkie zielone ślepka wpatrywały się w Armanda. Kotek był rozbrajająco uroczy i bezbronny, rycerz dawał mu najwyżej dwa miesiące wieku. Miał wyjątkowo piękne czarne futerko o zielonym połysku i niesamowity odcień oczu, poza tym jednak było to najzwyklejsze kocię jakie można sobie wyobrazić. Rycerz nie miał pojęcia czy brat Ysengrinn próbuje zrobić z niego idiotę czy jest po prostu całkiem szalony, nie czuł się jednak na siłach dyskutować o paranormalnych właściwościach znaleziska. Kociak w dalszym ciągu patrzył mu się w oczy podejrzanie rozumnym spojrzeniem, jakby go badał i szukał słabych punktów. Armand złożył to jednak na karb tego, że wszystkie jak dotąd koty próbowały mu dokuczyć, okaleczyć twarz i generalnie nie lubiły go. Ze wzajemnością.
- Uważaj na siebie - mruknął Ysengrinn, jakby nie widząc w zaleceniu niczego absurdalnego.
- To nie jest zwykły kot, prawda? - spytał z nadzieją w głosie drugi rycerz.
- Niewykluczone. Zakonny ośrodek badawczy musi się mu przyjrzeć, nim będziemy w stanie stwierdzić to z całą pewnością. Niestety więcej mogę powiedzieć tylko wielkiemu mistrzowi lub preceptorowi tajnego referatu.
- Rozumiem. Jestem przyzwyczajony do tajemnicy służbowej.
- Ja muszę już iść. Poradzisz sobie?
Armand z trudem pohamował pragnienie uduszenia konfratra gołymi rękami.
* * *
20 lipca AD 2006
Odbudowa Tokio postępuje sprawnie. Powiedziałbym wręcz, że rutynowo - rekonstrukcja stolicy ma w Japonii rangę osobnej, dochodowej gałęzi przemysłu i kilkanaście wielkich koncernów od dawna miało podpisane kontrakty, przygotowane materiały, a nawet sporządzone plany mających powstać dzielnic. Każdy mieszkaniec miał od dawna przygotowane miejsce w stałym obozie dla uchodźców, a nawet wykupione prawa do mieszkania, które powstanie na gruzach starego domu. Dość prawdopodobne, iż nadejście katastrofy później niż zakładano zdestabilizowałoby gospodarkę.
Sytuacja międzynarodowa jest w dalszym ciągu nieco napięta, choć ona także powoli wraca do normy. USA i Federacja Rosyjska oskarżają się wzajemnie o nieautoryzowaną przez ONZ próbę interwencji zbrojnej w Japonii, Raul Castro i Hugo Chavez oskarżają japońskich imperialistów o tłumienie sprawiedliwych i pokojowych dążeń ludu pracującego. Prezydent Iranu posądził Żydów o zamienienie Tokio w olbrzymią gwiazdę Dawida (światową opinię publiczną oburzyła akcja polskich studentów, którzy na znak poparcia podarowali mu żywego świstaka).
Zakonne proroctwo nie spełniło się, przynajmniej na razie. Tak naprawdę Wielka Rada doszła do wniosku, że nawet nie wiemy jak poznać, że się wypełniło, skoro nasze interpretacje są o kant globusa potłucz. Póki co Wielki Mistrz powstrzymał się od dalszych działań – jeśli nie liczyć karnego przeniesienia wszystkich zakonnych interpretatorów do obierania ziemniaków i kopania latryn w irackim garnizonie zakonnym. W nagrodę za udział w bitwie zostałem awansowany do rangi preceptora i w dalszym ciągu pozostaję do dyspozycji Wielkiego Mistrza. Znaleziony w ruinach Tokio kot rośnie jak na drożdżach, nie wykazując jak na razie żadnych oznak niezwykłości. Bracia nazwali go Jerzy Michał i szukają mu kotki.
Stosunki ze Zgromadzeniem bardzo poprawiły się, do tego stopnia, że zostałem zaproszony na uroczystość Uwiedźmienia (tak, to oficjalna nazwa; bez komentarza). Osobiście mam nadzieję, że nie w charakterze ofiary dziękczynnej.
* * *
Mayą targały sprzeczne uczucia. Jednocześnie odczuwała wzruszenie, przerażenie, dumę i chęć wydłubania jajników wszystkim Wiedźmom po kolei. Oraz rycerzowi, tak w ramach równouprawnienia. Wychodząc z długiego, słabo oświetlonego korytarza na powietrze ujrzała czyste błękitne niebo bez jednej chmury i olbrzymi ośmiokątny taras wielkości przynajmniej boiska do siatkówki. Z trzech stron otaczały go ściany avellanowej warowni, z pozostałych pięciu tylko niebo i, najprawdopodobniej, przepaść bez dna. Na marmurowej powierzchni wyrysowane były grube linie pokryte dziwnymi wzorami i opalizujące wszystkimi ośmioma kolorami, układające wielki foremny oktagram. Poza zgromadzonymi nie było na tarasie niczego, nawet balustrady. Łuczniczka nigdy wcześniej nie widziała tego miejsca, trochę rozczarował ją brak jakichkolwiek kotłów, kamieni, tronów czy innych mebli z symboliką przez wielkie „Sy”. Miała nadzieję, że po uroczystości będzie mogła łypnąć za krawędź i sprawdzić, czy skrywa ona koniec świata, jezioro lawy, czy, powiedzmy, zagrodę z różowymi kucykami. Po jej mentorkach można było spodziewać się wszystkiego.
Oczywiście IKa o tym, że to także jej święto, powiadomiła ją dopiero przy przekraczaniu progu, lekko popychając zdębiałą łuczniczkę na zewnątrz.
Maya momentalnie zrozumiała czemu ona i IKa zażyczyły sobie, by stawiła się w swoim nowym kostiumie bojowym. Kosztowało ją to dużo wysiłku, ale pozbierała się i ruszyła statecznym krokiem do środka, dziękując bogom, że nie musiała wychodzić na środek jako pierwsza. Uderzył w nią silny podmuch wiatru, rozpościerając pelerynę niczym skrzydła, zrywając z głowy kaptur i tarmosząc włosy i sukienkę. Spojrzała na Wiedźmy, zajmujące pozycje na wierzchołkach oktagonu wewnątrz gwiazdy i pomyślała, że jako czarodziejka jeszcze wiele się musi nauczyć. Na przykład jak można sprawić, by wicher rozwiewał tylko pelerynę i włosy, kieckę zostawiając w spokoju.
Ysengrinn, do tej pory idący z jej prawej niczym cień, zatrzymał się przed pierwszą linią, ona sama wkroczyła do najbliższego ramienia gwiazdy i także się zatrzymała. Wyprzedziła ją Irin Salix Hyomiyu, której łuczniczka wreszcie miała okazję się porządnie przyjrzeć. Była młodziutka, ale wyższa od niej, o niezwykłym kolorze prostych włosów i oczach, które zdawały się mienić różnymi barwami, na ile dało się to stwierdzić na odległość. Pod szarą peleryną miała niebieską suknię, która ku zgrozie Mayi wydawała się być równie ujarzmiona jak suknie starszych Wiedźm. Zatrzymała się na samym środku tarasu, po czym uklękła. Spośród Wiedźm wystąpiła Noma, trzymająca w dłoniach szary spiczasty kapelusz.
- Wzywam na świadka Metal – rzekła silnym głębokim głosem, wznosząc kapelusz do góry. – Wzywam na świadka Bestie. Wzywam na świadka Niebiosa, Światło i Życie. Wzywam na świadka Śmierć. Irin, uczennico Szarej Wiedźmy Tristis, przekazuję ci Szarą Tiarę, oddając w porękę Domenę Cienia. Czy przyjmujesz ją i przysięgasz strzec Równowagi, Cyklu i Tajemnicy?
- Przysięgam na Cień.
- Niech Osiem Potęg wspiera cię w każdym działaniu, a Osiem Wiatrów nigdy nie rozwiewa twych mgieł – zakończyła Błękitna Wiedźma, wkładając jej kapelusz na głowę. Następnie odwróciła się i powróciła na swój wierzchołek oktagonu. Irin Szara Wiedźma powstała i udała się na miejsce między Złotą Bianką a Bursztynową Avellaną.
Maya z trudem ukryła rozczarowanie. Spodziewała się... Czegoś. Czegokolwiek. Choćby pojawienia się nad głową uwiedźmianej świecącego napisu „LEVEL UP!” i efektu dźwiękowego. Tymczasem nie wydarzyło się absolutnie nic, poza przekazaniem śmiesznej, za dużej czapki i wyrecytowaniem bełkotliwych regułek. Westchnęła w duchu, że Zgromadzenie Wiedźm mogło zatroszczyć się o choćby śladowe efekty specjalne, po czym ruszyła wolnym krokiem do środka oktagonu.
Natychmiast po przekroczeniu linii poczuła, że nie są na tarasie sami. Powietrze było aż gęste od duchów i innych niewidzialnych bytów, które ściągnęły, by być świadkami niecodziennego święta. Krążyły, wirowały w powietrzu lub po prostu lewitowały tuż nad posadzką. Maya miała wrażenie, że dostrzega dookoła niewyraźne twarze, sylwetki i ciekawskie oczy, nie była jednak pewna czy to nie prądy powietrza płatają jej figle. W każdym razie bezcielesne istoty nie wykazywały żadnej wrogości i najwyraźniej nie zamierzały się wtrącać w przebieg uroczystości. Łuczniczka dotarła do środka i uklękła, zwracając się w stronę IKi, w której dłoniach już wcześniej zobaczyła czerwony kapelusz. Gdy jej kolana dotknęły marmuru wyczuła jednak coś jeszcze. I tym razem także bez żadnej wątpliwości zobaczyła.
Za Zieloną Wiedźmą stała jakaś postać. Bez wątpienia kobieta, choć Maya dostrzegała tylko czarne zarysy jej wysokiej sylwetki, białą suknię i przepiękne złote włosy, opływające ją ze wszystkich stron niczym wodorosty. Świeciły własnym oślepiającym światłem, nadając jej wygląd niemalże anielski, choć pozbawiony jakiegokolwiek ciepła i dobroci. Łuczniczka bez trudu się domyśliła, że ma przed sobą Lon, Panią Koszmarów i władczynię Morza Chaosu, z którą jej mistrzyni zawarła kiedyś, w niejasnych okolicznościach, pakt. Gdy Maya spojrzała na boki zauważyła, że na prawo od Zielonej Wiedźmy bije czysto białe światło, na lewo zaś jasnofioletowe. Potęga z której czerpała moc Vanille była zbyt oślepiająca by jej się przyjrzeć, nie zdołała więc nawet stwierdzić czy to istota czy byt bez własnej świadomości. Bardzo wyraźnie natomiast widziała boginię za Seriką – czarna lekko opalizująca skóra, białe włosy, sześcioro rąk oraz oczy, płonące lawendowym blaskiem i niewątpliwym szaleństwem. Pajęcza władczyni elfów w całym swym majestacie.
Rudowłosa nie mogła się oczywiście swobodnie rozglądać, wyczuła jednak, że pozostałe Wiedźmy również są w towarzystwie swych źródeł mocy i emanują potężnymi aurami. W pewnym momencie poczuła też obecność także i swoich Płomieni, co dodało jej otuchy. IKa wystąpiła przed szereg, podnosząc do góry kapelusz.
- Wzywam na świadka Metal.
Maya niechcący mruga. Gdy ponownie otwiera oczy z jej ust o mało nie dobywa się krzyk. Nie znajdują się już na kamiennym tarasie. Otacza ich komnata o ścianach wręcz kapiących od złota, z których spoglądają na nich ikony smutnych brodaczy i wysmukłych kobiet. Nad głowami mają łukowate sklepienie pokryte mozaikami z drogocennych klejnotów, po posadzce walają się zaś całe stosy złotych monet i kosztowności. Strój każdej z Wiedźm zmienił się w obszerny dworski strój z jedwabiu i złotogłowiu, przywodzący na myśl coś między szatami biskupa a mundurem chińskiego mandaryna. Wszystko tonie w ciepłych barwach i zapachu kadzidła.
- Wzywam na świadka Cień – wyrecytowała IKa, wplatając do formuły nowy element.
Wszystko wokół pociemniało i zmętniało. Widzi otaczający ją krąg monolitów zatopionych we mgle, kamienistą ziemię porośniętą rzadką trawą. Wszystkie kolory zamarły, zmieniwszy się w odcienie szarości, oprócz barwy jej kapelusza w rękach IKi, który teraz zdaje się wręcz płomienieć. Wiedźmy, okryte długim płaszczami i z głowami w kapturach, pojawiają się i znikają, w miarę jak zimny wiatr przegania obłoki mgły.
- Wzywam na świadka Bestie – kontynuowała IKa, jakby nieświadoma niczego.
Sceneria ponownie się zmienia, przyjmuje rdzawe barwy opadłych liści i jasną szarość pochmurnego nieba. Znajdują się na malutkiej polanie pośrodku jesiennego lasu, okryte skórami drapieżników i z pomalowanymi twarzami. Na łysych gałęziach widzi czarne kruki, a może wrony.
- Wzywam na świadka Niebiosa…
Ruiny niewielkiej świątyni na maleńkiej wysepce, pośrodku nieskończonego, błękitnego morza. Granica między morzem a niebem ledwie dostrzegalna. Smak soli na ustach, małe niebieskawe kraby pełzające po wilgotnej ziemi. Wiatr szarpie zwiewne błękitne tuniki Wiedźm, wyglądających niczym antyczne posągi.
- … Światło…
Jaskinia o ścianach pokrytych kryształami górskimi, może całkowicie z nich zbudowana. Jest bardzo jasno, ale nie potrafi określić źródła światła. Kobiety wokół niej okrywają czysto białe habity, w krysztale przed sobą widzi swe własne odbicie. Ma na sobie szarą szatę adeptki, wie jednak, że już niedługo.
- … I Życie.
Szumiące zielonozłote łany zbóż, niebo pełne śpiewających ptaków. W oddali dostrzega wysokie grusze, niemalże oszałamia ją zapach kwiatów. Mimochodem zauważa, że IKa wreszcie wygląda tak jak powinna – w długiej zielonej sukience i wianku na włosach.
- Wzywam na świadka Śmierć.
Księżyc w pełni rzuca bladofioletowe promienie na niemal płaską powierzchnię pustyni, gdzie wśród pyłu i kamieni stoi zaledwie kilka martwych drzew i krzaków. Nie słychać żadnego dźwięku, samo powietrze jest całkowicie nieruchome. W miejscu gdzie stały Wiedźmy wznoszą się malutkie kopczyki kamieni. Czerwony kapelusz wisi na wbitej w ziemię żerdzi.
- Mayu – głos Zielonej Wiedźmy wyrwał ją z przerażającej wizji i przywrócił na taras zamku Avellany. Nigdy nie czuła się tak szczęśliwa słysząc ten najpiękniejszy z dźwięków. – Uczennico Zielonej Wiedźmy IKi, przekazuję ci Czerwoną Tiarę, oddając w porękę Domenę Ognia. Czy przyjmujesz ją i przysięgasz strzec Kręgu, Prawa i Tajemnicy?
- Przysięgam na Ogień – odparła. Wiedziała już, że każda przysięga jest nieco inna, w najbliższej przyszłości musiała zapytać IKę co dokładnie która znaczy.
- Niech Osiem Potęg wspiera cię w każdym działaniu, a Osiem Wiatrów nigdy nie rozprasza twych strzał.
Gdy kapelusz spoczął na jej głowie poczuła... W zasadzie nic nie poczuła. Zresztą już wcześniej słyszała od dziewczyn, że kapelusze nie mają żadnych szczególnych właściwości, poza tym, że chronią przed czarną magią i deszczem. Poczekała aż IKa wróci na swe miejsce, po czym wstała i zajęła ostatni wolny wierzchołek, między Biancą a Seriką. Korzystając z okazji zerknęła stronę Bianki, ta jednak, poza samą złocistą aurą, nie miała żadnego towarzysza, jakich miały pozostałe Wiedźmy. Zaintrygowało to łuczniczkę, chwilowo jednak miała inne sprawy na głowie. Jej Płomienie były na szczęście w swych „dorosłych” formach, gdyby pojawiły się jako małe pokemony rozważała zapadnięcie się pod ziemię. Otoczyły ją gdy tylko odwróciła się do środka kręgu, Punyan podszedł od prawej strony, podkładając łeb pod jej rękę, Daerian z lewej, Eltanin pozostał za jej plecami zwieszając mocarną szyję nad lewym ramieniem. Nagle otoczenie znowu się zmieniło.
Noc, gorące letnie powietrze pachnące kwiatami i sianem, nisko wiszący rdzawy księżyc, tysiące świetlików. W środku kręgu płonie olbrzymie ognisko, które otaczają całą ósemką w prostych, ale ładnych sukienkach. Wszędzie wokoło widzi dziesiątki, jeśli nie setki podobnych ognisk, wokół których krążą przypominające ludzi cienie. Zaskoczenie. Przyjemne, w głębi ducha spodziewała się wnętrza czynnego wulkanu albo ognia hulającego na zgliszczach wioski. Jedna z postaci przy najbliższym ognisku odwraca się i podnosi dłoń, łuczniczce wydaje się, że widzi uśmiechającą się Mayę Łyżwiarkę. Sama też się uśmiecha, skrobie za uchem Punyana, co ten przyjmuje z lekkim zdziwieniem. W pewnym momencie pozostałe Wiedźmy unoszą w górę ręce i zaczynają recytować formułę, której nigdy wcześniej nie słyszała. Zauważa, że jej zwierzęta nagle kulą się i zaczynają kurczyć
aż wreszcie całkiem nikną, wnikając w jej ciało. Znowu są na tarasie, w świetle dnia i podmuchach paskudnie zimnego wichru. Próbuje się owinąć szczelnie peleryną, ale zauważa, że ma na sobie swój stary, lekko spłowiały strój podróżny. Mogłam się ciepłej ubrać, burknęła w duchu.
- Witaj w Zgromadzeniu, Mayeczko – rzekła Avellana, podchodząc. – Zgodnie z życzeniem założyłyśmy pieczęć na ciebie, mocą wszystkich siedmiu. Żeby ją znieść potrzeba by kogoś silniejszego od nas wszystkich.
- Dzięki.
- Gdybyś natomiast zmieniła zdanie, bądź na gwałt potrzebowała swej mocy, to proszę – podała małe pudełeczko, które łuczniczka natychmiast otworzyła.
- Ooo... – westchnęła, podnosząc na rzemieniu niewielki czerwony kamień. Był przezroczysty i przypominał lekko rdzawy rubin. – Śliczny jest! Co to takiego?
- Rozpałka do Mayeczek.
- ... Co!?
- Jesteś w końcu Wiedźmą Ognia, czyż nie? Koncentrując się na tym klejnocie i wypowiadając magiczne słowa możesz rozpalić swój Płomień, deaktywując mayeczkopieczęć na jakiś czas. Usypiasz Płomień tak samo.
- Bosko!
- A więc jesteśmy w komplecie – rzekła cicho Noma, jakby do siebie. – O ile mi wiadomo po raz pierwszy od kilku tysięcy lat, co oznacza nie lada okazję.
- Tak – potwierdziła Złota Wiedźma. – Ostatni wszystkie osiem Wiedźm zeszło się jeszcze chyba za cezara Augusta.
- Proponuję to uczcić. Mayeczka i Irin, jak rozumiem, szampan bezalkoholowy?
* * *
- Nie jestem pewien czy dobrze rozumiem problem – głos Xenipha był równie beznamiętny co zawsze, choć Miyi zdawało się, że wyczuwa lekką nutkę irytacji. – W tym tytanowym pudle znajduje się testament cedujący na ciebie cały majątek naszego wroga, tak?
- Tak mi się wydaje… - Chłopak niespokojnie wiercił się na krześle, czując się nieswojo w miejscu publicznym z dwoma trollami.
- I nie możesz się do niego dostać, bo nie znasz hasła.
- Znam hasło! To znaczy… Hasło brzmi „Alexis de Tocqueville”. Nie wiem kim jest ta kobieta, być może to dawna ukochana…
- Z tego co mi wiadomo to nie była żadna kobieta, lecz twórca myśli liberalnej.
- O… W każdym razie wiem, jak się to imię wymawia, nie wiem jak je zapisać…
- Poszukaj w Wikipedii.
- Ojej…
- Nie wpadłeś na to?
- Nie…
- I próbowałeś wpisywać trzy razy pod rząd?
- Tak…
- Rozumiem. Myślę, że powinienem być w stanie to otworzyć.
- To wspaniale! Będę naprawdę…
- Tadashii… W zamian oddasz mi swoją duszę.
- … Na cholerę ci moja dusza?!
- Chcę zbadać czy rzeczywiście można je wykorzystywać jako źródło energii. Wyobraź sobie znaczenie dla ekologii.
- Ano ne...
- MIYA-KUUUN!!! - Miya Mizuno odwrócił się błyskawicznie, zdążył jednak zobaczyć tylko brunatnoniebieski błysk nim coś z olbrzymią energią na niego wpadło i zrzuciło z krzesła.
Znajdowali się, na wyraźne żądanie Xenipha, w jednej z tych restauracji, gdzie kelnerki noszą fanserwiśne stroje, obscenicznie kuse spódniczki i zachowują jakby zjadły za dużo cukru. Młodzieniec miał poważne wątpliwości co do tego, czy faktycznie chodziło wyłącznie o znalezienie spokojnego miejsca gdzie nikt ich nie pozna, ale musiał przyznać, że przy zbieraninie dziwolągów, jaka się tu kłębiła nawet facet w czerwonej zbroi z mechanicznymi skrzydłami nie robił wielkiego wrażenia.
Gdy tylko oprzytomniał na tyle by ruszać głową spojrzał w kierunku stworzenia, które leżało na nim, uczepione jego torsu i piszczało jak szalone. Była to niebieskowłosa dziewczynka, na oko w wieku dwunastu lat, ubrana w ciemnobrązowy mundurek jednej ze szkół. Kątem oka zauważył, że Xeniph wystukuje numer w telefonie komórkowym.
- Jak jest po japońsku „pedofil”? – Spytał jednego ze swoich trolli.
- Ejże!!! Przecież to ona na mnie skoczyła!
- Wszyscy tak mówią…
- Miya-kun, nareszcie cię znalazłam!
- Nie znam cię! Puszczaj mnie! – wrzasnął, zrzucając ją z siebie i wycofując się pod ścianę.
Dziewczynka odturlała się kawałek dalej, gdzie natychmiast przypadły do niej dwie meido – w niepokojąco znajomych uniformach – i pomogły wstać. Próbowały ją otrzepać z kurzu, ona jednak rozepchnęła je, stanęła w zwycięskiej pozycji i zaczęła arystokratycznie śmiać, zakrywając usta.
- Ahahahaha! Możesz się zapierać, ale wcześniej czy później zrozumiesz, że jesteśmy sobie przeznaczeni.
- [Policja? Chciałbym zgłosić przypadek]…
- Xeniph-saaan! Ja nie mam z nią nic wspólnego!
- Czy ten człowiek ma z tobą coś wspólnego – mężczyzna w zbroi zwrócił się do niebieskowłosej.
- Touzen da! Jesteśmy narzeczeni!
- Narze… - Miya wyraźnie zbladł. To było gorsze niż Biała i Szara Wiedźma razem wzięte. - Nawet nie wiem jak się nazywasz, do jasnej Anielki!
- Ahahahaha! Nie domyślasz się? Naprawdę mnie nie poznajesz? Watashi wa Barentina Anatoria Thotem!
Komórka pękła i w dziesiątkach kawałków posypała się pod stopy zszokowanego Xenipha, który z wrażenia aż się cofnął. Twarz Miyi straciła jakikolwiek wyraz.
* * *
- Czy dobrze rozumiem – spytała IKa, głosem prawie, że trzeźwym - że wracasz do… Watykanu? Niemiec? Skądkolwiek twój zakon się wywodzi?
- Tak… Panienka Maya niedługo przeniesie się na inny świat – jak groźnie by to nie brzmiało. Zakon nie uznał za celowe kontynuowania obserwacji i zostałem wycofany.
- Bu!
- Buu! – Maya nawet nie próbowała udawać, że nie jest wstawiona. - Nie słuchaj! Powiedz, że cię porwałyśmy dla okupu!
- Miło z waszej strony, że chcecie mnie porywać dla okupu, ale naprawdę muszę jechać.
- Buu! Nie kochasz nas!
- Przykro mi, ale…
- Wyłyżeczkujemy ci jajniki. Łyżeczką!
- Tak w ogóle… Tak w ogóle to czemu twoja zbroja jest różowa?!
Rycerz nie odpowiedział. Na jego szczęście ulica małego miasteczka, w którym zatrzymali się wraz ze swym mobilnym domostwem, była o tej porze prawie pusta. Ich przejście nie wywołało wielkiego zbiegowiska, jednak i tak kilku tubylców zrobiło im parę tysięcy fotek, a jakiś pijaczek ostentacyjnie wyrzucił na ich widok do kosza butelkę. Choć następnego dnia o świcie mieli opuścić Japonię, to wyglądało na to, że długo będą tu wspominani.
Przyjęcie, odprawiane w małej restauracji, było całkiem sympatyczne, acz w pewnym momencie Noma i Serika zaczęły sprzeczać się w jakim kolorze mu bardziej do twarzy i postanowił się ewakuować. Musiał jednak poczekać na Mayę i IKę, które stwierdziły, że późno już i pójdą z nim, a w tym czasie Błękitna i Wrzosowa Wiedźma postanowiły dowieźć swej racji na przykładzie i wyjęły różdżki. Wiedział, że lepiej będzie nie protestować, ale miał gorącą nadzieję, że paskudztwo wkrótce samo wyparowuje. Zbroja absurdalnie wyraźnie odcinała się od wieczornego, jakby świeciła własnym, wściekle różowym światłem.
- Przypomniał mi się „Lesio”... – Zauważyła IKa. Obie z Mayą szły w miarę stabilnie, ale zdecydowanie za wiele rzeczy je bawiło.
- Dziękuję.
- Tylko ci trąby brakuje.
- IKaIKa, zrób mu trąbę!
- Mayeczko...
- Zróóób!
- Mayeczko, co mówiłam o rzucaniu czarów w stawie stanienia? To znaczy... Słanie stawienia... Wstanie... Cholera.
- Po kielichu w każdym razie – burknął Ysengrinn.
- O. W stanie po kielichu. Zrozumiano?
- No dobra już, nie krzycz na Mayeczkę... Ale oczko możemy mu wydłubać?
Skończyły się domy, przeszli przez przejście kolejowe i ruszyli poboczem asfaltowej drogi. Obie Wiedźmy, które całą drogę mruczały i nuciły jakieś melodie, teraz zaśpiewały pełnymi, choć lekko niemrawymi głosami „Moją prześliczną mufkę”. Rycerz postanowił iść ostentacyjnie daleko od nich, w efekcie jednak najpierw potknął się w ciemności o figurkę lisa, a potem o mało nie przebił do środka małej kapliczki. Koniec końców schował honor do kieszeni i zmniejszył dystans od umierających ze śmiechu dziewczyn.
- Pokaż obojczyk.
- …
- Pooookaaaż!
- Pokaaaż, nie bądź paladyn…
- Do czego wam potrzebny mój obojczyk, na święty Kościół?
- Wbijemy ci gwoździkaaa!
- Nie…
- I będzie tryskaaałooo…
- Nie… Muszę mieć wzór do tego… No… Obrazka. Będziemy miały pamiątkę.
- No. Potem wbijemy ci gwoździka!
- Co panienkę tak fascynuje we wbijaniu gwoździków?
- Bo tryskaaa!
- Nie rozumiem czemu pamiątka musi zawierać mój obojczyk…
- Wolisz żeby zawierała różową zbroję?
Doszli już do niewielkiego lasku, gdzie stał dom na kurzej stopce. Nim IKa otrzymała na nurtujące ją pytanie odpowiedź rycerz zauważył jakiś ruch u stóp schodów.. Przyspieszył kroku, dobywając miecza, który na szczęście zachował oryginalną barwę. IKa i Maya w mig pojęły, że coś się święci i ruszyły za nim, błyskawicznie trzeźwiejąc. Zbliżając się przez chwilę widzieli niewysoką smukłą postać, trzymającą w ręce jakiś długi przedmiot, ta jednak też ich spostrzegła i wycofała się potężnym susem w krzaki. Zielona Wiedźma przyzwała małą lewitującą kulkę światła, którą posłała przodem. Kulka obleciała dookoła stópkę, nie oświetlając niczego podejrzanego, po czym wróciła pod schody. W jej świetle ujrzeli niewysoką rudowłosą dziewczynę, zwiniętą w kłębek na pierwszym stopniu. Miała postrzępione i zakrwawione ubranie, ozdobione skomplikowanym wzorem, ale najbardziej w oczy rzucał się... Półtorametrowy wiewiórczy ogon, tego samego koloru co czupryna i najwyraźniej zupełnie prawdziwy. Obie Wiedźmy natychmiast pochyliły się nad nią.
- Hej, słyszysz nas?
- C... Cabhair...*
- Ciii, nic nie mów. Zaraz zaniesiemy cię na górę i zajmiemy się tobą. Nic ci już nie grozi.
- Jestem IKa Minamoto – Wiedźma pokazała na siebie, drugą ręką splatając zaklęcie leczące. – To jest Maya, a ten tam to Ysengrinn. Kim ty jesteś?
- Inis... Inis is.... anam dum...**
* * *
- Uciekła ci?
- Phi – parsknął niewysoki czarnowłosy elf, wypinając chudą pierś i wprawiając w klekotanie liczne noszone na ubraniu bibeloty. – Dobre sobie. Jeszcze żadna nie uciekła Szamanowi Fetyszy.
- Czyżbyś więc puścił ją wolno?
- Nie prowokuj mnie, bym wypróbował na tobie mą moc, ludzka dziewko. Oni przybyli wcześniej, niż mówiłaś.
- Podobno zadanie miało ci zająć pół minuty.
Elf wzruszył ramionami, podchodząc do stolika i nalewając sobie wina. Ubrany był w obcisły lateksowy kostium, z suwakami umieszczonymi w dość niepokojących miejscach, na stopach miał papucie w kształcie białych królików. Do rękawów i nogawek miał przyczepione pozornie niewinne elementy ubrania – majtki, staniki, skarpetki, na szyi nosił naszyjnik z okularów, futrzanych kajdanek, piórek i podejrzanie wyglądających kulek. Szyję zdobiła ćwiekowana obroża, na krzyż przez pierś przewieszone miał dwa cienkie łańcuchy, a do pasa, niby miecz, przytroczoną dorodną kolbę kukurydzy. Mimo tak kłopotliwego ubioru poruszał się z typową dla elfa gracją i wdziękiem.
- Zakazałaś mi się ujawniać. Gdyby nie to także z nimi bez trudu bym skończył.
- Zakazałam ci też ich lekceważyć. Jesteś o krok od złamania obydwu zaleceń.
- O wa... Tak czy siak już wkrótce nasz plan zacznie wchodzić w życie.
- Owszem. Dlatego należy uśpić ich czujność. Wystarczy, że Thotem-chan się ujawniła.
- Przecież nic nie wiedzą o jej reinkarnacji.
- Rycerz wie za dużo, może się domyślić.
- Heh – Szaman bawił się przez chwilę winem w kielichu, opierając o ścianę. – Zaczynam się niecierpliwić. Czy nie dałoby się...
- Nie – ucięła, wreszcie wychodząc z cienia.
- ...
- Dowiesz się wszystkiego, kiedy czas dojrzeje. Na razie pozostaje nam czekać. Czekać i obserwować – uśmiech Szarej Wiedźmy był zimny niczym lód.
BUT THAT IS ANOTHER STORY
THE END
* irl. „pomoc”.
** irl. „nazywam się Wysep”… Khem, „nazywam się Inis” :P. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Miya-chan
Aoi Tabibito
Dołączyła: 08 Lip 2002 Skąd: ze światów Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 20-08-2008, 19:22
|
|
|
Ojej... Wyłazi ze mnie standardowy bohater haremówek... Jestem nieporadny, niepozorny i wszystkie na mnie lecą... <kiwu kiwu> Ale za to śpiewam z Seriką-sama, o.
<nie może przestać płakać ze śmiechu>
Borze. Zakonny kociak Jerzy Michał, Walentyna Anatolia i bardzo bardzo zuy Irinek! I obojczyki XD I śliczna scena Uwiedźmienia *__*
Mru, akurat kiedy potrzebowałam czegoś do ostrej fazy. |
|
|
|
|
|
Mai_chan
Spirit of joy
Dołączyła: 18 Maj 2004 Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć... Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 20-08-2008, 19:26
|
|
|
Ysen, Ysen! Jesteś wielki, genialny i puchaty! Podziwiam za ogrom pracy, niesamowity zmysł obserwatorski i mnóstwo poczucia humoru. Śliiiiiiczne toto było. Oj bardzo. I yaaaay. I wojgle. ^_____________^ |
_________________ Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!
O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 22-08-2008, 21:08
|
|
|
Troszkę braków mam i aż czytać się boję... |
|
|
|
|
|
wa-totem
┐( ̄ー ̄)┌
Dołączył: 03 Mar 2005 Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne WIP
|
Wysłany: 24-08-2008, 17:24
|
|
|
(º_o'') ...
A-anoo~? |
_________________ 笑い男: 歌、酒、女の子 DRM: terror talibów kapitalizmu
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 24-08-2008, 21:51
|
|
|
Sam się prosiłeś swoim multinickowaniem;P. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
wa-totem
┐( ̄ー ̄)┌
Dołączył: 03 Mar 2005 Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne WIP
|
Wysłany: 25-08-2008, 19:00
|
|
|
Ysengrinn napisał/a: | Sam się prosiłeś swoim multinickowaniem;P. |
I tak oto zostałem narzeczoną Miya-kuna... lol? |
_________________ 笑い男: 歌、酒、女の子 DRM: terror talibów kapitalizmu
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 26-08-2008, 00:45
|
|
|
Jest .txt z tego, btw? Życie mnie rozpieszcza brakiem czasu a tak miałbym co w telefonie czytać.. |
|
|
|
|
|
Vodh
Mistrz Sztuk Tajemnych.
Dołączył: 27 Sie 2006 Skąd: Edinburgh. Status: offline
Grupy: Alijenoty Fanklub Lacus Clyne
|
Wysłany: 26-08-2008, 01:59
|
|
|
ctrl+c, ctrl+v anyone? |
_________________ ...
|
|
|
|
|
Sm00k -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 26-08-2008, 06:19
|
|
|
Dziesięć stron? >P W razie odpowiedzi przeczącej sam to zrobię, a tak, może ktoś się już pokusił, pytam... |
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 22-09-2008, 16:30
|
|
|
Prawie-że pełna kolekcja obrazków do fika.
Aniołki Małgorzaty oszywiście nie są moje i nie powstały w związku z fikiem, ale skoro ich sobie pożyczyłem... |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
izka15x
Gość
|
Wysłany: 14-03-2011, 14:36
|
|
|
każdy dzień jest dla mnie okropny.Gdy jestem w szkole widzem tych najlepszych którzy nie mają z niczym kłopotów.Widzem w nich :spokój,radość,pełnie życia i w dodatku bardzo a nawet wzorowo się uczą.a ja odczuwam same porażki: mam kłopoty z matematyką i naukę muszę zaczynać od najgorszej szkoły -zawodówki.mam indywidualne nauczanie i okrutne długie oczekiwanie na to aby nie widzieć i nie męczyć się na tym okrutnym świecie .Problem w tym że nie mam odwagi na śmierć wolałam bym umrzeć wdychając czad tylko jak jak mieszkam z rodzicami? |
|
|
|
|
|
izka15x
Gość
|
Wysłany: 14-03-2011, 14:39
|
|
|
podaj skuteczne przykłady szybkiej śmierci |
|
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 14-03-2011, 22:42
|
|
|
Wiesz co, chyba trochę o czym innym jest ten temat, ale skoro już piszesz... :)
Nie sądzę, żeby ktoś podał Ci tu świetny sposób na rozwiązanie Twoich problemów, bo nie brzmią na takie, które daje się rozwiązać szybko i łatwo. Nie wydaje mi się jednak, żeby śmierć była najlepszym z możliwych rozwiązań.
To co piszesz brzmi okropnie niefajnie i nie dziwię się, że się tym dołujesz. Ale zawodówka nie zawsze musi być najgorszym rozwiązaniem - kończysz ją z konkretnym zawodem, a ludzie, którzy idą na studia, mają często tylko ogólną wiedzę i bardzo ciężko im potem znaleźć pracę. Jako kosmetyczka czy fryzjerka nie powinnaś mieć z tym bardzo dużych problemów, a myślę, że coś takiego może nawet sprawiać sporo frajdy :>
Poza tym ja wiem, że to pewnie zabrzmi strasznie banalnie, ale masz się komu wyżalić i wypłakać? To czasami naprawdę bardzo pomaga, nie żeby problemy znikały, ale tak jakby robią się mniej paskudne. Polecam dobre lody z koleżankami albo naprawdę poważną rozmowę z rodzicami, jeżeli masz z nimi niezły kontakt (wiem, że z tym bywa różnie). A może zarejestrowałabyś się tutaj? :> |
_________________
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|