Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 12-10-2008, 22:55 Lekcja Wychowania
|
|
|
Zgodnie z zapowiedziami opowiadanie jest głupie i nudne. Powstało z dwóch powodów:
1) Żeby popchnąć do przodu Monikę.
2) Żeby sprawdzić, czy zmieszczę się w 27 000 znaków, jak będę bardzo tego chciał.
Lekcja Wychowania
Trzy ropuszki dla służby w komnatach przy kuchni,
Siedem dla wojowników w kamiennych koszarach,
Dziewięć do wanny w łazience, niech czekają rana,
Jedna dla pani skrzydlatych, co na wieży mieszka.
Ta jedyna wystarczy,
Żeby ją wystraszyć,
Tak, by spać nie mogła
Gdy zapadnie wieczór.
- Musimy poważnie porozmawiać, droga panno. – oznajmiła Alchima i spojrzała Monice prosto w ogromne, uosabiające skrzywdzoną niewinność, błękitne oczy. Dziewczynka spociła się i cofnęła ze strachu. Kobieta poczuła się trochę głupio. Nie lubiła takich sytuacji. Mała – bo złotowłosa, drobna dziewczynka faktycznie była nieduża, nawet jak na swoje trzynaście, góra czternaście lat – wyraźnie się jej bała. Nie dziwiła jej się szczególnie, zwłaszcza, że wiedziała sporo o sierocińcach i przytułkach, których Monika była weteranem. Nie spodziewała się, by ktoś z jej doświadczeniami spodziewał się po dorosłych czegoś dobrego. W zasadzie współczuła jej, tym bardziej, że dzieciak był naprawdę sympatyczny, jeśli tylko zachowywał się dobrze.
Niemniej jednak Alchima była zimną profesjonalistką i rzadko dopuszczała osobiste sympatie i antypatie do głosu, gdy pracowała.
- Wyjaśnij mi, skąd ten pomysł? – zapytała się, wskazując na dużych rozmiarów, szklany słoik do wekowania. Miał on pojemność minimum pięciu litrów, a jego dno wyłożono wilgotną ligniną. Siedziało nań dziesięć ospałych, tłustych ropuch.
Monika spojrzała na słoik, potem na Alchimę, a następnie wbiła wzrok w podłogę, kuląc się w sobie. Miała za sobą już chyba z tysiąc tego typu rozmów, lecz z czasem nie zrobiły się one ani trochę przyjemniejsze. Zakładała, że scenariusz będzie taki, jak w wypadku innych wychowawczyń: pani Alchima najpierw będzie na nią krzyczeć i być może ją uderzy. Potem wyśle do kąta, klęczenia na grochu albo sprzątania. Monika nie dostanie też kolacji i – jeśli jej opiekunka będzie bardzo zła – także śniadania. W dłuższej perspektywie nie będzie to jednak miało znaczenia. Mimo, że starała się kryć była pewna, że za miesiąc lub dwa zrobi coś, co nie będzie jej winą, a co spowoduje, że Alchima odeśle ją w inne miejsce. Na przykład będzie rosnąć za szybko. Albo nie będzie umieć czegoś, co powinny umieć wszystkie dzieciaki. Lub na odwrót: okaże się, że potrafi coś, czego ani dzieciaki, ani dorośli zwykle nie potrafią i nikt jej o tym wcześniej nie powiedział.
W Monice od jakiegoś czasu narastało poczucie goryczy, krzywdy i buntu. Teraz jednak ustąpiły one strachowi i skrusze. Oczywiście Monika zdawała sobie sprawę, że – jeśli zostanie przyłapana – spotka ją kara. Aż do tej pory ryzyko wydawało się jednak warte dowcipu.
- Ja rozumiem, że miało to być bardzo śmieszne. – Alchima mówiła dalej, poważnym, opanowanym głosem. Nie była szczególnie zła. Osobom w wieku Moniki zdarzały się przecież różne wybryki, co nie znaczy, że należy je od razu skreślać. Oczywiście, kiedy ona była w wieku dziewczynki nie podrzucała ropuch swoim opiekunkom. Zwykle była zbyt naprana alkoholem i prochami, żeby wpadać na takie pomysły. Dużo wcześniej też dojrzała – przynajmniej pod względem zainteresowania drugą płciom.
– Tylko moja droga niestety nie było. Muszę cię poinformować, że podrzucanie ropuch koleżankom do łóżka nie jest szczególnie grzeczne. Natomiast, jeśli chodzi o te dziewięć sztuk, które znalazły się w mojej łazience, to nie jestem szczególnie zła. – oznajmiła. Wstyd się przyznać, ale po dzieciaku wykopanym z trzech sierocińców i wychowywanym obecnie przez jej uzależnioną od hazardu, tonącą w długach siostrzyczkę spodziewała się czegoś gorszego. – Pragnę tylko zaznaczyć, że wczoraj zastanawiałam się nad daniem ci jakiegoś niedużego kieszonkowego, ale chyba mi przeszło.
Monika nie zareagowała na te słowa. Nigdy nie dostała do rąk żadnych pieniędzy i nie spodziewała się takich dostać. Kieszonkowe było zjawiskiem zbyt abstrakcyjnym, żeby jego utrata wywołała żal.
- Jednak nie mogę pozwolić, żebyś znęcała się nad zwierzętami młoda damo. Weźmy na ten przykład te ropuszki, które zostawiłaś w wannie tak, że do rana wszystkie by pozdychały.
Natomiast te słowa zadziałały prawidłowo. Monika zaszokowana oderwała wzrok od podłogi i utkwiła go w słoiku. Lubiła zwierzęta, zwłaszcza żaby, ropuszki, traszki i zaskrońce. Większość ludzi ich nieznosiła, ale jej wydawały się słodkie (między innymi właśnie z powodu tej antypatii). Nie chciała, żeby stała im się krzywda. Ludziom w końcu było wygodnie w łóżkach, więc Monika po dziecięcemu uznała, że schwytanemu płazowi też będzie u Samii dobrze. Co zaś się tyczy tych w wannie, to dziewczynka była pewna, że ropuchy, tak jak żaby lubią wilgoć. Nawet specjalnie napuściła im wody.
- Ale ja nie chciałam… - Monika zgodnie z prawdą. – Przyniosłam je tu, bo ładnie kumkają… Nie wiedziałam, że one źle się będą czuć w zamku. – zrobiło jej się autentycznie smutno i źle.
Alchima spojrzała na nią. Monika wyglądała na naprawdę skruszoną. Mimo, że większość ekspertów z jej świata zarówno od pedagogiki jak i zarządzania w tym momencie poleciłaby użycie bicza, kobieta już dawno przekonała się, że spokojna i szczera rozmowa może w wielu wypadkach zdziałać cuda.
- Teraz już wiesz kochanie. – powiedziała najspokojniej, jak tylko umiała. – I na przyszłość będziesz o tym pamiętać. – oznajmiła, a Monika przytaknęła jej potulnym kiwnięciem głowy.
- Więc, czy następnym razem, kiedy będziesz chciała komuś zrobić dowcip to złapiesz jakieś małe zwierzę i przyniesiesz je do zamku?
Monika zaprzeczyła kręcąc głową.
- A dlaczego?
- Bo w ten sposób mogę je skrzywdzić…
- Doskonale. Czy to twoim zdaniem dotyczy tylko żab i ropuch, czy też wszystkich zwierząt?
- Wszystkich zwierzątek bez wyjątku… - dziewczynka odgadła z kontekstu. Głęboko w sercu postanowiła, że teraz dowcipy ograniczy tylko do przedmiotów nieożywionych. Wymieszanie cukru z solą, wiązanie sznurówek, stawianie wiader na drzwiach – takich niewinnych i nieszkodliwych psikusów.
- Dobrze. Czy chciałabyś coś jeszcze powiedzieć?
- Przepraszam… - wydukała Monika.
- Przyjęte, choć wolałabym, żebyś nieco bardziej to rozbudowała. Teraz weź ten słoik, zanieś go tam, gdzie nałapałaś te biedactwa i wypuść je w dokładnie tym samym miejscu. – poleciła jej Alchima wracając do pracy.
- Uhhhhmmmm… Pani Alchimo – zadała nieśmiałe pytanie Monika. – Czy wolno mi będzie zjeść obiad?
- Tak, o odpowiedniej porze dnia.
- A kolacje?
- Także, nie rozumiem dlaczego pytasz.
- To w takim razie ile będę musiała klęczeć na grochu albo w kącie?
- Ani chwili… - nie pocieszyło to Moniki. Przeciwnie, prawie natychmiast zbladła i oblał ją zimny pot.
- Dokąd mam iść, żeby przynieść pasek? – wyjąkała dwa razy bardziej skruszona, niż wcześniej.
- Monika! Idź już wypuść te żaby, bo jeśli zaraz tego nie zrobisz, to osobiście wyćwiczę ci skórę paskiem, a potem zamknę o głodzie w najgłębszym lochu, gdzie przez dwa lata będziesz klęczała na grochu! Zrozumiano?
- Tak, już znikam szybciutko…
Alchima westchnęła, gdy tylko Monika wypuściła jej gabinet. Zajęcia z pedagogiki na tym jeszcze się nie zakończyły.
- Mam nadzieję, że dostała solidne lanie! – oznajmiła Samia wparowując do pokoju.
- Nie moja droga, naprawdę nie sądzę, żeby w tym przypadku kara fizyczna była dobrym rozwiązaniem. – oznajmiła jej opiekunka. – Monika tak naprawdę nie zrobiła nic złego…
- Podłożyła mi do łóżka gigantycznego, oślizłego płaza! Jakiegoś wstrętnego żabola, całego ociekającego śluzem! To ma być nic? – skrzydlata aż wzdrygnęła się ze wstrętu. Kazała służbie zabrać pościel, w której znajdowała się ropucha i spalić ją.
- Tak, przyznaję, nie było to zbyt grzeczne. Niemniej jednak nie wydaje mi się to szczególnie złe. Zresztą, weź pod uwagę – kontynuowała dalej Alchima. – Ze Monika spędziła bardzo dużo czasu w sierocińcu. Jak na dziecko, które straciło rodziców i którym tak naprawdę nikt się nie opiekował i tak zachowuje się bardzo grzecznie. Naprawdę, mogłoby być dużo gorzej.
- Tak? Ciekawa jestem, jak mogłoby być?
Alchima się zadumała. Musiała znaleźć coś, co wywróciłoby wizję świata Samii do góry nogami.
- Zacznijmy od tego, że Monika mogłaby przeklinać. Nasza mała blondyneczka dziś mówi dość zabawną mieszanką kilku odmian niskiego przeplatanych z dworskim wyniosłym, akcentując niektóre słowa jak w pierz oraz używając masy infantylizmów. To ostatnie robi chyba specjalnie, żeby podkreślić swój image milutkiej i słodziutkiej. Jednak wyraża się bardzo powściągliwie i kulturalnie. Tymczasem zauważ, że ona bardzo dużo czasu spędziła wśród dzieciaków z niższych klas społecznych. – Alchima zdawała sobie sprawę, że Samia nie grzeszy egalitaryzmem. – Wiele z nich to byli zapewne młodociani przestępcy wychowani na ulicy, dzieciarnia z rodzin patologicznych i zwykła hołota. Naprawdę Monika miała wszelkie warunki i okazje, żeby nauczyć się nie tylko kląć, ale też kraść i kłamać… - wyliczyła Alchima. Właśnie z tego powodu pozbyła się jej z zamku. Jak się jednak okazało zupełnie niesłusznie.
- Mimo to uważam, że ktoś powinien nauczyć ją dobrych manier… - uparła się Samia.
- To dlaczego sama nie spróbujesz? Jesteś w końcu księżniczką. Kto w tej dziedzinie może być lepszym przykładem od ciebie?
- A mogłabym? – skrzydlata zapaliła się do nowego pomysłu. Nudziło jej się strasznie.
***
Znalezienie miejsca, w którym schwytała ropuchy zajęło Monice dobre dwie godziny. Nie było to zadanie proste, bowiem polowanie na płazy zostało zakrojone na bardzo szeroką skalę i objęło znaczną część otaczających miasteczko pól i łąk. Gdy skończyła wróciła do gabinetu Alchimy. Raczej nie spodziewała się, by na tym kara się skończyła, a nie chciała ryzykować tego, że jej opiekunka się zezłości. Zapukała więc grzecznie do jej drzwi i weszła. Natychmiast rzuciła jej się w oczy postać Seriny, która stała przy oknie. Oraz Samii, siedzącej w pomieszczeniu niczym wielka wrona.
- Skarżypyta! – pomyślała, a jej serce natychmiast zawrzało od gniewu. Monika nie cierpiała skarżypyt, nie znosiła skrzydlatych i nie lubiła Samii. Jednak emocje, jakie ją ogarnęły były czymś więcej, niż tylko prostą sumą składników.
- Świetnie, że jesteś! – ucieszyła się Alchima. – Właśnie rozmawialiśmy z panienką Samią o tobie. Doszłyśmy do wniosku, że będzie dawać ci lekcje dobrych manier. Co o tym myślisz?
Monika zastanowiła się głęboko. Ok! Niecierpiała skrzydlatych. Ok! Byli straszni, okrutni i ogólnie wredni. Ok! Pachnieli dymem oraz krwią i wywoływali u niej nieprzyjemne skojarzenia z ogniem i bólem. Ok! Zawsze, gdy jakiegoś spotykała miała albo ochotę gdzieś się ukryć albo przegryźć im gardło. Jednak Samia to było coś innego. Samia była zwyczajnie głupia i nie widziała świata poza końcem swojego nosa.
- Proszę pani, ale ja już będę naprawdę grzeczna… - zadeklarowała się przerażona perspektywą oddania jej we władzę księżniczki.
Nie podziałało. Monika chciała zaprotestować, ale z tyłu popchnęła ją Serina. Pchnięcie było lekkie, lecz Monika odczuła je tak, jakby Serina z rozmachem wbiła jej nóż w serce. Zdrada przyjaciółki bolała.
- Chodź, będzie fajnie! – obiecała dziewczyna. Serina, mimo, że zaledwie kilkanaście dni temu z dziką radością odkryła, że nie musi już chodzić do szkoły dla dobrych panien głęboko wierzyła w wartość edukacji. Desperacko trzymała się myśli, że dziesięć lat, podczas których uczyła się, jak należy wykonywać ukłony, tańczyć, podnosić do ust sztućce, śpiewać, tam gdzie to było zupełnie nieodzowne także pisać i liczyć oraz tych cholernych rysunków nie mogło być kompletną stratą czasu. Tym bardziej, że spędzała je z bandą oślic, które z radością zmieniłyby jej życie w piekło z samej złośliwości, gdyby nie powstrzymywała ich świadomość, że Serina potrafiłaby połamać im ręce.
I nogi.
Monika także miała wątpliwości co do tego fajnie. Zaledwie tydzień temu nauczyła się całego alfabetu oraz bardzo wielu liczb, oprócz naturalnie tego nieudanego dowcipu z zerem. Mimo, że mogła uciec poszła za dziewczynami. Zrobiła to jednak głównie po to, żeby nie irytować bardziej Alchimy. Wolałaby jednak uczciwe klęczenie na grochu zamiast takiej kary.
Pokoje Sami stanowczo zmieniły się od momentu, gdy Monika była w nich ostatni raz. Po tamtym zabawnym demonie nie został nawet ślad. Nawet plamę sadzy ktoś wytarł z podłogi. Mimo, że Monika weszła do pomieszczenia nieostrożnie węsząc, nie wyczuła w powietrzu nawet śladu zapachu tamtych wydarzeń. Owszem, pachniało trochę magią, ale były to inne czary. Różnica była jak między perfumami, takimi jakich używała pani Alchima, Elther albo Samia, a tym, co sprzedawali na niektórych straganach. Monika doskonale wychwytywała tego typu niuanse.
Natomiast jakoś nigdy nie czuła się dobrze, jeśli chodzi o wzrok, zwłaszcza w dzień. Owszem, oczy miała zdrowe, ale wolała bardziej polegać na innych zmysłach. Jej ciało jednak wyraźnie miało inne zdanie na temat ich przydatności. Zdołała więc zarejestrować liczne zmiany, które nastąpiły od momentu, gdy pierwszy (i ostatni) raz gościła w pomieszczeniu. Pamiętała, że wtedy pokój był pusty, czysty i sprawiał wrażenie, jakby zaledwie wczoraj posprzątano w nim po remoncie i wstawiono meble. Wtedy nawet pachniał świeżym gipsem. W tej chwili komnata Samii nadal była sterylnie czysta, tak, jakby ktoś w niej sprzątał, gdy tylko księżniczka wychodziła. Jednak w pokoju znajdowało się znacznie więcej przedmiotów, które świadczyły o jego częstszym używaniu. Wystrój wzbogacił się o książki, papiery, przybory do pisania, kałamarze, świeczki, kilka kuferków i zgrabną komódkę. Na sekretarzyku stał nawet wazonik, a w nim bukiet polnych kwiatów.
Monika z zadowoleniem stwierdziła, że mimo iż prawie nie miała własnych rzeczy (ale i tak nie potrafiła utrzymać wśród nich porządku) w jej kwaterze było znacznie przytulniej.
– Usiądźmy może przy stoliku. - zaproponowała. – Rozkażę służącym, żeby przynieśli nam coś do picia, a zanim się zjawią zobaczymy z Seriną, co właściwie potrafisz. Zgoda? – zaproponowała ze sztucznym uśmiechem.
Monika nie odpowiedziała. Dawno już odkryła, że nie zawsze pytanie pozwala na wybieranie odpowiedzi. Samia jednak, nawet na tle innych swoich ziomków wypadała wyjątkowo niekorzystnie. Dziewczynka znała ją krótko, ale miała silne wrażenie, że księżniczka zadziera nosa. Uważała się za lepszą od wszystkich wokół, mądrzejszą i grzeczniejszą, a była złośliwa i głupia. Monika bardzo, ale to bardzo chciałaby jej go utrzeć.
Myśli te bardzo łatwo dało się odczytać na jej twarzy. Gdy siadała przy stoliku wyglądała, jak nieletnie wcielenie pochmurnego oburzenia. Samia natomiast patrząc na bynajmniej nie pokerową twarz swojej nowej podopiecznej miała ochotę się roześmiać. Powstrzymało ją jednak poczucie dobrego obyczaju. Nie wypadało, żeby księżniczka krwi głośno się śmiała, jak jakaś dziewka ze wsi. Szybko jednak wyraz twarzy Moniki zmienił się, a w głębokich, niebieskich oczach zaczyna błyszczeć zaciekawienie.
- Do czego to jest? – zapytała patrząc na zamontowany nad stolikiem dzwonek i nie czekając na odpowiedź pociągnęła za sznurek.
Nie było to pytanie, którego spodziewała się Samia. Oczekiwała, że zaprowadzi swą uczennicę do pokoju, posadzi przy stoliku i spokojnie nauczy ją tego, co zamierzała. Monika natomiast oczarowana wysoką kulturą powinna chłonąć wiedzę z radością i ochotą, w pełnej koncentracji i rezygnując z irytującego zachowania. Zdołała jednak zdobyć się na cierpliwość i przybrawszy sympatyczny uśmiech, którego nauczenie jej zajęło mistrzowi ceremonii trzy dni.
- Dzwonek służy do szybkiego wzywania pokojówek – wyjaśniła łagodnym głosem.
Jakby na potwierdzenie tych słów do pokoju weszła jedna ze służących. Była to jedna z osobistych pokojówek Samii. Miała kilka lat więcej od księżniczki, Monika zwróciła też uwagę na jej brązowe włosy i szare skrzydła. Samia wydała jej kilka poleceń w Pierz, po czym kobieta oddaliła się. Wróciła kilka minut później, niosąc ze sobą tackę, a na niej imbryczek herbaty, trzy filiżanki oraz koszyczek ciastek. Monika w prawdzie nie całkiem wiedziała, co ludzie lubią w słodyczach, ale poczęstowała się jako pierwsza.
Samia trzepnęła ją w dłoń. Dziewczynka cofnęła ją z wyraźną urazą. Skrzydlata sama zamierzała zjeść te ciastka, czy co?
Jej wysokość tymczasem wróciła do indagowania Moniki o to, co ta już umie. Dziewczynka w prawdzie nie znosiła skrzydlatych, za to lubiła, gdy ktoś poświęcał jej uwagę. Z wielką radością pochwaliła się więc swoimi osiągnięciami. Niestety, nie były one szczególnie duże. Mimo to Samia i Serina, korzystając ze wspólnych wspomnień z edukacji przygotowały jej niewielkie zadanie sprawdzające. Powielały wzorce, których same doświadczyły i mimo, że starały się jak najlepiej dostosować je do umiejętności Moniki, obie popełniły podstawowy błąd początkujących nauczycielek. Zlecona praca była więc bardzo trudna, a przy tym żmudna. Jednak możliwość zabłyśnięcia sprawiła, że ich uczennica zabrała się do niej z entuzjazmem. Skoncentrowana dodawała, odejmowała i mnożyła całe cykle liczb, a jej obydwie opiekunki śledziły jej zadania z uwagą, czasem tylko komentując. Cała trójka dała się ponieść entuzjazmowi pierwszego razu. Lekcje miały stać się nudnym obowiązkiem dopiero w przyszłości. Jednak pogrążona w swojej pracy Monika nie myślała o tym. Zamiast tego wychyliła się ostro do tyłu. Dziewczynka była bowiem typową kinestetyczką. Aktywność umysłowa nieodłącznie łączyła się u niej z ruchem. Tacy jak ona nigdy nie mieli łatwego życia w szkołach. Podobnie jak ich nauczyciele.
- Łup! Łup! – ciężkie hebanowe krzesło opadło na parkiet zostawiając wyraźnie widoczne ślady.
Łup! Łup!
Łup! Łup!
- Przestań (Łup!) się huśtać (Łup!) na tym (Łup!) krześle (Łup! Łup!)! – zażądała Samia.
- Dlaczego? (Łup!)
- Bo (Łup!) spadniesz (Łup!) i stanie ci (Łup!) się (Łup!) krzywda (Łup!).
- Nie stanie (Łup!)! – oświadczyła Monika, pewna swego (Łup!). Jak każdy, kto miał odrobinę wprawy w huśtaniu się na krześle potrafiła doskonale utrzymywać równowagę oraz wyczuć kąt maksymalnego, bezpiecznego wychylenia. Nie było szans, żeby upadła bez pomocy kogoś z zewnątrz.
Samia kopnęła krzesło, gdy dziewczynka ponownie się wychyliła…
ŁUUUUUUUUUUUUUUUUP!!!!!!!!!
- Mówiła, że spadniesz. – Samia uśmiechnęła się z satysfakcją.
- To twoja wina! Przewróciłaś mnie!
- Naprawdę trzeba było się nie huśtać.
- To twoja wina! Przez ciebie nabiłam sobie siniaka! Zobacz jak puchnie!
- Nie będę patrzyć na twoje sińce! Ustaw z powrotem to krzesło i wracaj do nauki!
- Najpierw strącę cię z krzesła ty głupia…
- Dziewczyny! – Serina była raczej spokojna, raczej opanowana i raczej pozbawiona pewności siebie. Jednak potrafiła całkiem głośno krzyczeć. – Uspokójcie się natychmiast! Monika: ustaw krzesło z powrotem tak, jak stało i wracaj do nauki. Samia: ona ma racje. Nie kop więcej tego krzesła!
Obie dziewczyny dziwnym trafem jej posłuchały i naburmuszone wróciły na swoje miejsca. Jak później uznała Serina zawdzięczała to głównie faktowi, że uzbrojeni ludzie zwykle cieszą się pewnym autorytetem. Popatrzyły więc na siebie wrogo i wróciły do pracy. Atmosfera była nadal napięta, ale stopniowo poprawiała się. Po kilku minutach rozluźniły się na tyle, żeby Monika zaczęła się znowu huśtać.
Wbrew przypuszczeniom Samii nie robiła tego złośliwie. Pracowała pilnie, skupiona na zadaniach, nawet nie myśląc o tym, co robi. To wychodziło tak samo z siebie. Księżniczka nie mogła jednak już tego wytrzymać. W jej idealnym świecie ludzie powinni być spokojni,
stateczni, nie ruszać się za bardzo i wykonywać polecenia gdy tylko je otrzymają.
Dudnienie huśtającego się krzesła po podłodze działało jej na nerwy.
- Mam tego dość! – oświadczyła nagle, przerywając zajęcia. Wstała ze swojego miejsca i zdjęła z pułki jedną z książek. Tom był nowy, oprawiony został w świeżą jeszcze skórę, a napisano go na nowomodnym, czerpanym papierze. Tylko dobre wychowanie sprawiło, że Samia nie buchnęła śmiechem za pierwszym razem, gdy zorientowała się z czym ma do czynienia. Książka była podręcznikiem do czarów, który zapewne kosztował fortunę. Jednak osoby, które dobierały zaklęcia robiły to pod kątem ich przydatności w tym, co rozumiały poprzez życie (a nie rozumiały przez to nic ciekowego) oraz wedle tego, żeby przypadkiem jej użytkowniczka nie zrobiła sobie krzywdy. Zaklętnik zawierał więc całą masę trywialnych czarów, ze słynnym urokiem otwierającym słoiki na czele.
Na szczęście Samia wzięła z domu wartościowsze podręczniki. Jednak to właśnie księdze z Erthenroth było zaklęcie, którego potrzebowała. Wyszukała je niemal natychmiast na lśniących nowością kartach. Czar na szczęście był dość prosty. Do jego zapisu wykorzystano prawie wyłącznie konwencjonalnych liter i tylko kilku znaków mocy z Niższego Klucza Mądrości. Wymagało też znajomości podstaw Sztuki Przemieniania. Bez problemu wypowiedziała czar i wlała Moc w swój głos.
- Spróbuj pohuśtać się na krześle. – poprosiła Monikę.
- Łaaaa! Umiesz czarować!? – jak łatwo się spodziewać dziewczynka nie posłuchała. Odkryła nowe, fascynujące źródło potencjalnej rozrywki, więc huśtanie się mogło poczekać. – Nauczysz mnie?
- Nie, nie nauczę cię. – oznajmiła. – Jeśli ktoś nie ma wrodzonego talentu i własnej mocy może pracować wiele lat, a w niektórych wypadkach nawet całe życie nim zdoła rzucić pierwsze zaklęcie, a efekty zwykle nie są warte tego wysiłku. – uzasadniła swoją niechęć.
- Założę się, że potrafiłabym lepiej czarować od ciebie! – burknęła Monika, a jej twarz przybrała wyraz głęboko zranionej dumy. Naprawdę wierzyła w swoje możliwości. Była pewna, że, gdyby tylko chciała potrafiłaby czynić cuda, o jakich Samia nie miała pojęcia. Ba! Wiedziała o tym doskonale. W końcu właśnie za to wyrzucono ją z pierwszego sierocińca. Co więcej wujek Myrdrin, który był kolegą wujka Hrogtara i druidem twierdził, że ma wielką moc. Temu ostatniemu jednak nie wierzyła, bo Haugowie uwielbiali ją nabierać.
- Nie kłóć się, tylko spróbuj się pohuśtać! – nakazała Samia.
Monika uznała, że tym razem, wyjątkowo i ostatni już raz spełni jej polecenie. Oparła się całym swoim ciężarem o krzesło. To nie poruszyło się ani o milimetr. Samia patrzyła na to z wyższością. „Klej”. Takie bezsensowne, bezużyteczne, wręcz haniebne zaklęcie, a takie pożyteczne. Według opisu w księdze żadna, przyrodzona siła nie powinna być zdolna oderwać krzesła od podłogi.
Naturalnie nie wystarczyło to, żeby powstrzymać Monikę od wiercenia się. Przeciwnie teraz nawet wierciła się bardziej: nieruchome krzesło wyraźnie ją zafascynowało. Napierała na nie całą siłą, próbowała oderwać od podłogi, nawet kopała, jednak nie zdało się to na nic. Księżniczka postanowiła zaczekać, aż się zmęczy i dopiero wtedy wrócić do lekcji. Faktycznie, po kilku chwilach Monika usiadła spokojnie, wyraźnie skoncentrowana.
Krzesło trzymało, jak przymurowane. Sztuczka była ciekawa. Monika nie widziała jeszcze, żeby człowiek potrafił zrobić coś takiego! Ba! Była prawie pewna, że normalnie ludzie czegoś takiego nie umieją robić! Skrzydlaci też zresztą chyba nie powinni. Nawet ona też by tego nie umiała, choć pewnie mogłaby się nauczyć. Potrafiła za to robić całą masę innych rzeczy, co do których wiedziała, że dzieci z sierocińca tego nie umiały, a według opiekunek w ogóle nie powinny umieć. Ten pokaz mocy sprawił, że Monikę zaczęło kusić, żeby popisać się swoimi własnymi umiejętnościami. Ostatnim razem, gdy to zrobiła, czyli prawie rok temu skończyło się to dla niej bardzo źle. Od tego czasu nauczyła się ostrożności i zwyczajnie bała się zdradzać ze swoimi sekretami.
Z drugiej strony Samia się swoją magią chwaliła zupełnie bezwstydnie. Monika też miała ochotę się trochę pochwalić, a możliwość utarcia nosa zarozumiałej wronie po prostu kusiła. Fakt, że Samia była jedną ze znienawidzonych skrzydlatych stanowił tylko dodatkowy bonus.
Oczywiście księżniczka mogła też okazać się świnią, pójść na skargę i wszystko wygadać.
Jednak Monika wtedy mogła powiedzieć, że to skrzydlata ją namówiła. Każdy by jej w takiej sytuacji uwierzył. Niestety, starszym, silniejszym i złośliwszym dziewczętom pewne rzeczy przychodziły trudniej, niż drobny, słodkim, mały sierotkom z niebieskimi oczętami. Zwłaszcza, jeśli te drugie potrafiły bardzo przekonująco płakać.
Monika jednak przysięgła sobie, że będzie mądrą dziewczynką i nie ulegnie pokusie. Wzmocniona o to postanowienie usiadła spokojnie, po czym spięła się w sobie i skoncentrowała.
Mimo samozaparcia i dużej siły woli była tylko dzieckiem. I to takim z licznymi wadami charakteru.
Pozwoliła więc odpłynąć swojemu umysłowi, temu, co podejmowało w niej decyzje i głębokim wdechem powietrza wwęszyła się w smak świata i na końcu wypowiedziała słowa, które cofnęły zmiany, jakie narzuciła Samia, pozwalając rzeczom z powrotem biec zgodnie z ich naturalnym torem.
Gdy otworzyła oczy wszystko na pierwszy rzut oka wyglądało tak samo, jak przed chwilą. Tylko z powietrza wyparował zapach magii. Czuła jednak, że zaszły jakieś, poważne zmiany. By to sprawdzić odepchnęła się mocno od podłogi, z całych sił wprawiając krzesło w ruch huśtający się.
Samia patrzyła na to z politowaniem. Owszem, było możliwe, że trafi na dziecko, które coś tam umie z czarów. Było wiele istot, które rodziły się z mocą, wiele nawet potrafiły jej używać. Całkiem sporo z nich robiło to wręcz instynktownie, lecz wśród ludzi tacy się nie trafiali, przynajmniej z tego, co wiedziała Samia.
Owszem, istnieli jeszcze czarodzieje. Ci mieli wrodzone moce, którymi dorównywali (lub wręcz przewyższali) wyszkolonych magów, jednak nawet im osiągnięcie dużej biegłości zajmowało całe lata. O ile oczywiście w ogóle istnieli. Jej mistrz twierdził, że w swoim życiu nigdy nie spotkał autentycznego czarodzieja. Zdaniem Sami nie było szans, by mała zdołała rzucić jakikolwiek czar.
Pisk, a potem głośne łupnięcie sprawiły, że zrozumiała, jak bardzo się myliła.
Serina wyskoczyła prawie ze swojego krzesła, pędząc na ratunek poszkodowanej, Samia natomiast nie zareagowała. Owszem, powinna, tego wymagało dobre wychowanie. Jednak tak naprawdę los Moniki nic ją nie obchodził, w końcu mogła mieć nową sierotę lub chłopskie dziecko w każdej chwili. Miast tego otworzyła księgę czarów. Zaklęcie „rozproszenia magii” musiało gdzieś w niej być. Nie był to łatwy czar, ale na szczęście szeroko znany. Rzeczywiście znalazła go w końcu i spróbowała odcyfrować zapis. Nie udało jej się to. Litery mocy skakały jej przed oczami, a co gorsza nie były to proste znaki. W ogóle nie rozumiała ich znaczenia, ani gramatyki zaklęcia. Spróbowała odczytać instrukcje zaklęcia, zrozumieć, w jaki sposób zestroić się z mocą… Nie do końca jednak rozumiała ten czar. Instrukcje nawiązywały do sztuki odrzucania i Samia chyba nawet rozumiała, do których jej dziedzin, ale nie porafiła przenieść teorii na praktyczny przykład. Było coś o Meandrach Ciemności i pulsie Matki Ziemi oraz kilkunastu innych rzeczach, których nie rozumiała. Generalnie większość tych rzeczy znała z lekcji i teoretycznie była na odpowiednim poziomie wtajemniczenia, jednak żadne z tych połączeń nie miało sensu.
Im dłużej patrzyła na formułę tym bardziej rosła w niej frustracja. Zaklęcie było skomplikowane, lecz nie aż tak, jakby chciała. To był czar dla osób, które pokonały już etap czarodziejskiego raczkowania, nauczyły się chodzić i teraz pomału zaczynały biegać.
Samia zmierzyła złym wzrokiem Monikę. Ile to mogło mieć lat? Na oko ze czternaście, choć zachowywała się często na takim poziomie, jakby była o jakąś połowę młodsza. Kim ona była? Osieroconą córką jakiegoś maga lub czarownicy? Nawet jeśli, to musiałaby być naprawdę utalentowana, by być tak biegła w Sztukach i Naukach. A może były inne źródła tego fenomenu? Mała mogła być opętana, albo stanowić jakiś relikt dawnych czasów mroku, który kapłani wydobyli z krypt pod Orlimi Wierzycami? Ta ostatnia myśl tak przeraziła księżniczkę, że przez chwilę ogarnęła ją ochota, by zawezwać wiatr i błyskawice, a następnie unicestwić nimi małą. Szybko jednak przeszła jej ta myśl.
Ten scenariusz nie wchodził w grę. Monika była zabawką kapłanów i do tego tak potężnią Samii już nie byłoby wśród żywych. Zbyt blisko ją dopuściła, a mała miała zbyt wiele swobody. W tych okolicznościach to nie paskudną żabę by znalazła w łóżku, tylko coś tysiąc razy gorszego.
Samia spojrzała jeszcze raz na małą. Niebieskie oczy, złote włosy, kilka dziwacznych manieryzmów, nadmierna aktywność, tendencja do chowania się za plecami starszych, gdy się coś zbroi oraz zupełny brak odpowiedzi na pytania o przeszłość. Kto by pomyślał, że w tym drobnym, chudym ciele podrzutka żyła taka moc?
- Prawdziwe dziecko magii! – Samia nie mogła wyjść z podziwu, jaką moc oddał jej w ręce los. Na wygnaniu, daleko od jakichkolwiek cywilizowanych istot i dworskich intryg, bez dostępu do nauczycieli, wpływowych osób, dowódców i bogaczy, których mogłaby wciągnąć do współpracy odnalazła prawdziwy skarb! Zdawała sobie sprawę, jak wielką potęgę zdoła zyskać, jeśli zdoła przekonać do siebie Monikę.
Zresztą, to ostatnie nie było tak ważne. Chętna do współpracy czy też nie dziewczynka miała przecież aż dwie nerki, a za inne kawałki pewnie też inni czarownicy daliby niezłą cenę.
Samia wyciągnęła w jej stronę dłoń, na końcu której zapłonęło niewielkie światełko.
- A potrafisz zrobić coś takiego?
Brak szczerości w głosie Samii sprawił, że włoski na karku Moniki zjeżyły się, a serce dziewczynki zabiło szybciej, jak to bywa u przerażonych, małych zwierzątek. Instynkt podpowiadał jej, że skrzydlatej nie należy ufać. Przez moment czuła się prawie jak wtedy w lesie. Słowa księżniczki zdawały się pobrzmiewać metalem i przemocą, a powietrze, prócz wszechobecnej woni magii przeniknął też zapach dymu i krwi. Był ledwie wyczuwalny, znajdował się jakby poniżej granicy wyczuwalności. Monika poczuła, jak wydłużają jej się zęby.
- Ghhhhh! – warknęła uwalniając moc. Żadna jędzowata skrzydlata nie będzie jej poniżać! Tak, czy siak lekcje dobrego wychowania były już skończone. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|