FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
  Zdrajca
Wersja do druku
Krwawisz Płeć:Mężczyzna
Blood & Belief...


Dołączył: 17 Sie 2008
Skąd: Beijing
Status: offline
PostWysłany: 15-01-2010, 13:19   Zdrajca

Poniżej pierwsza z trzech części mojego opowiadania. Jeszcze przed korektą interpunkcyjną więc nie zabijcie mnie w tym względzie ;)

Słońce już dawno schowało się za horyzontem. Obecnie, nad Wrzecinami – maleńką, mazurską wioską, niepodzielnie panował Księżyc. Stary, rozklekotany pikap pędził po piaszczystej, wiejskiej drodze pozostawiając za sobą tumany kurzu. Kierowca zdawał się nie zauważać porozrzucanych tu i ówdzie kamieni, mimo iż wiekowy samochód przenikliwymi jękami resorów, co jakiś czas, wyraźnie błagał o litość i zdjęcie nogi z gazu. Przejechał w ten sposób dobrych parę kilometrów. Dookoła, we wszystkich kierunkach ciągnęły się pola pszenicy. Zwyczajna pszenica, a jednak przeszyta snopami światła reflektorów, zdawała się mienić szczerym złotem. Niczym potężne, targane wiatrem morze drogocennego kruszcu. Mężczyzna niemal zachwycił się jego widokiem. Niemal...

Nie zauważył nawet, kiedy złoto zmieniło się w ciemną, przygaszoną zieleń sosen, świerków i wysokich na kilkanaście metrów modrzewi. Wąska, poprzeszywana wystającymi korzeniami ścieżka prowadziła w głąb lasu. Niechybnie zbliżał się do celu. Kilka minut dalej, czerwony, zardzewiały samochód wjechał na rozległą polanę. Pośrodku stał niewielki, dwupiętrowy domek. Był na miejscu. Z wyraźnym grymasem niezadowolenia, zdjął nogę z gazu i przejechał przez otwartą bramę. Zatrzymał auto na piaszczystym podwórku. Z chwilą przekręcenia kluczyka w stacyjce, dało się słyszeć delikatny świst pod maską i głęboki, acz cichy buch powietrza z rury wydechowej. Pikap odetchnął z ulgą. Mężczyzna oczywiście nie zwrócił na to uwagi. Z hukiem zatrzasnął drzwi, wyjął z bagażnika podłużny, szary worek i ruszył ku wejściu. Z okien na parterze zionęła ciemność. Jedynie na górze paliła się niewielka, samotna lampka.

Czyżby spali? Nie, w takiej chwili nikt nie zmrużyłby oka. - Kierowca szybko odpowiedział sobie na zadane w myślach pytanie. Jego nieco przygarbiona, odziana w cienki płaszcz sylwetka, zbliżyła się do drzwi. Zapukał po raz pierwszy. Grube, dębowe wierzeje wybrzmiały głuchym, basowym dźwiękiem. Nikt się nie pojawił. Odczekał chwilę i uderzył po raz drugi. Tym razem nieco mocniej i donioślej. Reakcja była natychmiastowa. Kilku, najpewniej dwóch lub trzech - wnioskując z charakterystyki kroku - postawnych mężczyzn zbiegło w pośpiechu po schodach i poczęło siłować się z czymś opartym o wejście.

- I raz, i dwa i trzy. Pchajta chłopy! - zasapany głos jednego z nich miał najwyraźniej zmotywować pozostałych do jeszcze większego wysiłku. - Teraz mocno i razem. Raz, dwa, trzyyy! - podłoga skrzypnęła, a potężna szafa, która jeszcze przed chwilą blokowała drzwi, przesunęła się i wsparła o ścianę. Chwilę później, dało się usłyszeć brzdęknięcie zasuwy i wrota uchyliły się na parę centymetrów. Cieniutki snop światła wylał się na zewnątrz oświetlając twarz stojącego na progu przybysza. Pierwszym co musiało rzucić się w oczy każdemu, kto na nią spojrzał, była szeroka blizna przeszywająca prawy policzek na całej szerokości. Takiej pamiątki nie zdobywa się na wczasach. Po drugiej stronie drzwi, pojawiła się za to twarz zupełnie inna. Twarz dosłownie przeorana zmarszczkami. Lico o tak wyraźnych, trójkątnych rysach, że zdawało się być dokładnym odbiciem szkolnej ekierki. Staruszek wybałuszył oczy. Wąskie, lekko zamglone i przymrużone, a jednak bardzo, jak na tak zaawansowany wiek, „żywe”. W owym momencie wyrażały dziwną mieszaninę przerażenia i młodzieńczego podekscytowania.

- Ludzie, coście się tak zabarykadowali? Ileż można czekać... - z wyrzutem ofuknął go przybysz.
- Przepraszamy najmocniej, proszę, proszę, do środka. Czekali my na pana już od świtu. - uniżenie zaznaczył starzec, nieznacznie schylając przy tym głowę - Proszę do środka, panie Szlajer. - szybkim ruchem ramienia otworzył drzwi na oścież.
Szlajer. Przybysz zdecydowanie nie lubił tego określenia. Było niezgrabnym, pejoratywnie zabarwionym, ukutym przez niewykształconą wieś połączeniem słowa „szlajać” i angielskiego „slayer”. Nie dość, że zdawało mu się na wskroś durne, to w dodatku nijak miało się przecież do tego czym się zajmował, bo ani się nie szlajał, ani niczego nie siepał. Choć nie da się ukryć, że uśmiercał. Tyle tylko, że z finezją.

Nie tracąc więcej czasu na czcze rozmyślania, pewnym krokiem wkroczył do izby. W środku paliły się już wszystkie lampy. Wnętrze było skromne, ale na swój sposób przytulne. Pod ścianą stał duży kwadratowy stół z pięcioma bogato rzeźbionymi, dębowymi taboretami. Na niebieskim obrusie, wciąż leżały resztki niedokończonej kolacji. Nieopodal, w kamiennym kominku tliły się jeszcze kawałki wypalonego drewna. Z góry, groźnie łypała natomiast wielka głowa dzika z potężnymi, postawionymi na sztorc kłami. Zaiste godne trofeum. A w dodatku, jedno z wielu. Wypchane zające, jastrzębie, poroża jeleni i wilcze kły zajmowały tu praktycznie każdą wolną przestrzeń. Rozglądał się tak dłuższą chwilę, kiedy ciszę postanowił przerwać starzec:
- Dzięki Bogu, że nam pana zesłał – zaczął nieśmiało – inaczej oka by my dzisiaj nie zmrużyli. To mój syn Janek i wnuk Tomek – począł przedstawiać obecnych w pokoju mężczyzn.
Tajemniczy przybysz prześwietlił ich wzrokiem. Zarówno syn jak i wnuk byli wysocy i barczyści, flanelowe koszule z trudem opinały ich spęczniałe mięśnie.
– Ja żem jest Zenon, starszy leśniczy. - W tym momencie, w geście powitania, wyciągnął rękę w kierunku nieznajomego.
Ten postanowił ów gest zignorować.
- Mówcie mi Set. - wymyślił imię na poczekaniu. Nie każdy musi przecież wiedzieć, że swojego prawdziwego nie pamiętał – A teraz do rzeczy, bo nie chce spędzić tu całej nocy. W czym problem? Po coście mnie wezwali?
- Ano mamy problem... - Niemrawo przebąknął stary – trza stwora ubić. - Pozostali mężczyźni na potwierdzenie, zasępieni skinęli głowami.
- Jakiego stwora? Niedźwiedzia, wilka? - zapytał Set.
- Panie.. z niedźwiedziem czy wilkiem sami daliby my rade. Śrutu ci u nas dostatek. Ale to, odpuść Boże grzech, bajkon zafajdany. - i splunął siarczyście na podłogę.
- Pewien jesteś, że bajkon? Widziałeś kiedyś jakiegoś?
- A pewno żem widział. - Obruszył się Zenon – Kiedyś jak jeszcze my mieli telewizornie, to nawyt niejednego.
- Telewizję chyba... – wtrącił się nagle młodzian.
- Och, trzymajcie mnie bo jak łupnę w łeb, to zębów do jutra nie znajdzie - odwarknął starzec. - Polskiego mnie będzie gówniarz uczył. Wielgi mi nauczyciel, trzy klasy podstawówki.
- Panowie, do rzeczy.
- Racja, racja, o wybaczenie prosim, panie Set. Więc tak jak żem mówił...
- A herbatki się może napije?! - przerwał mu wysoki, piskliwy głos. Zza ściany wychyliła się niska, korpulentna kobieta w fartuchu i niezdarnie przewiązanej na głowie chuście.
- Nie przerywaj babo! - wrzasnął na nią. - To moja żona, Maria. Złota z niej kobita, ale wiecznie jęzorem szczebiocze.
- To jak z tą herbatką? Napije się czy nie?
- Nie, dziękuję. – ze słabo skrywaną uprzejmością, odparł Set.
- Niech pan nie zwraca na nią uwagi. Co do bajkona, to jak już żem powiedział...
- A może placka zje? Świeżutki, dopiero com upiekła...
- Ludzie, trzymajcie mnie bo nie wytrzymam – starzec przybrał barwę purpury i wybuchnął – Wracał do garów babo! Tam jest twoje miejsce i jego się trzymej. Nie przeszkadzaj jak chłopy rozmawiają! W ogóle se babsko nie zdaje sprawy nad czym my tu radzim... - westchnął ciężko.
Kobieta spiorunowała go wzrokiem, ale posłusznie odeszła. A starzec mógł spokojnie kontynuować:
- Ani chybi to bajkon. Dzisiaj zanim jeszcze słońce wzeszło jedną krowę nam ubił i porzucił, a drugą porwał i tera w stodole siedzi. Pieruńsko ją wybebeszył, taką dziurę skubany zostawił – Starzec, z przerażeniem w oczach, rozsunął ręce na szerokość metra.
- Krowę porwał? - spytał, jakby sam siebie, przybysz – w takim razie, to na pewno nie człekulec...
- Człeku...lec? A co to za cholerstwo?
- Ja wiem ! Ja wiem! - wykrzyknął młodzian – człekulec to bajkon co wygląda jak człowiek, albo chociaż trochę jest podobny...
- Ma racje młody. - potwierdził Set.
- No ale jak to? - odezwał się, milczący dotąd Janek – człowiek przecież krowy żre. Skąd mamy pewność, że to nie ten człe-coś-tam?
- Człowiek może i żre, ale nie człekulec – on niczego nie je, nie potrzebuje. Zabija dla przyjemności.
- W takim razie musowo jakiś zwierz w naszej stodole siedzi... tylko jak sobie z nim poradzim? Z taką poczwarą to i czterech chłopa nie uradzi...
- Tym się nie martw starcze... macie książkę?
- Książkę? A skąd niby mamy mieć? Od czasu jak zakazali to żadnej żem u nas nie widział. A i wcześniej ciężko było jakową znaleźć. Roboty w lesie za dużo, szkoda se głowę psuć.
- Niedobrze.. - westchnął Set – Skoro nie macie książki, to ja stwora zabije, a wy go na ciągnik i jak najdalej musicie wywieźć. Niech tam w szkodę idzie...
- Że jak? - wtrącił się znów Janek – Skoro stwór ubity to ubity. Kwiatki od spodu będzie wąchał. Jak może komu innemu w szkodę iść?
- Jeśli nie zniszczycie książki, to po trzech dniach bajkon wstanie i kolejne krowy wam zeżre. A jak się krowy skończą to i wami nie pogardzi. Łapczywe są z reguły i... nieprzewidywalne. - dokończył po chwili.
- Prawdę gada – skinął głową Zenon – Kiedyś w telewizorni o tym gadali...
- W tele... - zaczął młodzian, ale starzec szybko przerwał mu, zamachując się ręką. Tomek zmrużył ze strachu oczy i nie dokończył.
- W TELEWIZJI o tym gadali – ciągnął dalej – jak się skubańca nie ubije, książki nie spali, to za niedługo wstanie, otrząśnie się i jakby nigdy nic dalej pójdzie. Zasraniec jeden...
- Czyli trza, jak pan Set gada, załadować drania na pakę i komu innemu podrzucić. Może Terleckiemu? Już trzeci tydzień mi pieniędzy nie oddaje, com mu pożyczył na wesele córki. Posmakuje bajkona to po kolanach oddać przyjdzie. - w tym momencie Janek wyszczerzył się w szkaradnym, żółtym uśmiechu.
- Co z nim zrobicie to już wasza sprawa. Dla mnie to nawet i lepiej. Może przyjdzie mi drugi raz tego samego drania ubijać. A teraz dość gadania o pierdołach. Pieniądze macie?
- Pewno, że mamy – lekko rozczarowany przyznał starzec.
- Chyba nie myśleliście, że o nich zapomnę? - momentalnie wychwycił to Set.
- Ale skąd. Ja człowiek honoru. Powiedziałem, że będzie tysiąc, to będzie. - tym razem odparł już dużo pewniej i wyciągnął z kieszeni zwitek gotówki.
Tysiąc złotych. Eh, gdzie te czasy kiedy się za robotę zgarniało trzy, czasem cztery razy tyle.
- Dobra, nie ma co tracić czasu. Trzeba się brać do roboty. Potrzebuje chwili na przygotowanie. Gdzie mogę graty rozłożyć?
- Na stole. Zdaje się, że żona już uprzątnęła – odparł Zenon, wskazując na drewniany mebel.

Set szybkim krokiem zbliżył się doń, zdjął płaszcz, który przez cały czas miał na sobie i ułożył szary worek na drewnianym blacie. Pospiesznie rozplątał sznur konopny, po czym począł wyjmować z wora kolejne narzędzia mordu. Na początek, z cichym brzdękiem wysypały się srebrne, czteroramienne gwiazdki o śmiertelnie ostrych krawędziach. Prezent od kolegi z Japonii. Jak zwykł mawiać ów skośnooki przyjaciel: „Doskonałe jeśli trzeba komuś poszerzyć uśmiech”. Obok wylądował jeszcze krótki, pozłacany sztylet, mały indiański toporek z długim drzewcem i nabijana kolcami rękawica. Na koniec mężczyzna wyjął z worka długi, purpurowy kawał płótna, przewiązany złotymi wstążkami. Szybkim ruchem zerwał je, odsłonił lewą część materiału i oczom zebranych w izbie ukazał się potężny, długi na ponad półtora metra miecz. Set podniósł go w górę, tak wysoko, że niemal dotknął sufitu. Ostrze zalśniło tysiącami barw, niczym promienie słońca odbijające się od zmierzwionej powierzchni wody. Była to jego duma, jego skarb. Jego espadon.
- Ohh... - głośne westchnienie wyrwało się z gardła młodzika.
- Jezusie Przenajświętszy, po co tyle tego żelastwa? – wytrzeszczył oczy Janek - Nie lepiej było wziąć kałacha i podziurawić stwora, jak my to niegdyś z Kaziem Skrzekotą robili?
Nie lepiej. Set był tradycjonalistą. Nigdy w życiu nie splamił się używaniem, czy to broni palnej, czy też, coraz popularniejszych, laserowych wynalazków. Jedynym przedstawicielem nowoczesnej technologii w jego wyposażeniu był malutki noktowizor zakładany na prawe oko, który nie dość, że pomagał doskonale widzieć w nocy, to w dodatku wyposażony był w czujnik ruchu, wyłapujący wszystko w promieniu kilku metrów. Niezwykle przydatna rzecz.

Schował więc shurikeny, zatknął toporek i nóż za paskiem, założył rękawice, przerzucił espadon przez plecy, następnie wyprostował się, energicznie obrócił na pięcie i ruszył w kierunku drzwi.
- Zostańcie w chacie i pod żadnym pozorem nie wychodźcie. Gdybym nie wrócił, dzwońcie na policję - poinstruował przed wyjściem
- Eee... - to wszystko na co stać było bladego jak papier, wyraźnie przerażonego starca.
Set przestąpił przez próg i zamknął za sobą drzwi. Po chwili usłyszał dźwięk zatrzaskiwanej zasuwy i skrzypienie podłogi pod pospiesznie przesuwaną szafą. Opuścił noktowizor na oko, po czym zszedł ze schodów udając się w kierunku stojącej nieopodal stodoły. Wcześniej sprawdził jeszcze działanie sensora ruchu. W jego zawodzie, ostrożności nigdy nie za wiele.

Drewniana stodoła stała za domem, na małym wzniesieniu. W świetle księżyca przypominała nieco zakopiański kościółek, w którym przyszło mu kiedyś mierzyć się z ogromnymi, białymi nietoperzami. Paskudne były france, wyżarły połowę okolicznej wioski, drugą połowę posyłając na przymusowe, dożywotnie wczasy w rozsianych po kraju psychiatrykach. Trzeba było po kolei skracać je o głowę. Eh, ile się człowiek przy tym naskakał, namęczył, mieczem narąbał. Tym razem, na pewno, chodziło o coś innego, coś łatwiejszego. Sądząc po tym co mówił leśniczy, w stodole siedział wielki niedźwiedź, albo tygrys. Nie było się więc czym przejmować. Takich Set ubił już na pęczki. Nie przypadkiem był ostatnim, żyjącym Szlajerem po tej stronie Wisły.

Starając się stąpać tak cicho, jak tylko się da, zbliżył się do dużej, przymkniętej bramy. Chwycił toporek w lewą rękę, a prawą delikatnie rozsunął jedno z jej skrzydeł. Zajrzał do środka. Noktowizor po raz kolejny potwierdzał swoją przydatność. Niczym za dnia, dostrzegł wysokie na kilka metrów stogi siana po obu stronach drewnianej konstrukcji. Pomiędzy nimi, na ubitej, glinianej posadzce leżało ciało krowy. Potwornie zmasakrowane. Tam gdzie wcześniej znajdował się brzuch, zwisały jedynie poszarpane frędzle skóry, mięśni i narządów wewnętrznych. Nogi wykrzywione były pod dziwnym, nienaturalnym kątem. Zapewne połamał je i wystawił ze stawów podczas „transportu”. Jedyną nienaruszoną częścią krasuli był łeb. Jej wciąż otwarte, zamglone oczy spoglądały wprost na Seta. Jak gdyby chciały ostrzec go przed tym, co czai się wewnątrz. Ten jednak nic sobie z tego nie zrobił. Tej nocy był wyjątkowo pewny siebie, może nawet zbyt pewny.
Poprawił przewieszony przez plecy miecz, nieco szerzej uchylił drzwi, drugą, wolną wciąż rękę zacisnął na nożu i bezszelestnie wślizgnął się do środka. Powoli przesuwał się w kierunku krowich szczątków. Delikatnie i uważnie stawiał stopy, starając się nie wydawać nawet najmniejszego dźwięku. Nieznacznie ugięte w kolanach nogi, teoretycznie pozwalały mu zareagować na zagrożenie w ułamku sekundy. Czerwona, ostrzegawcza lampka, detektora ruchu nie dawała znaku życia. Mężczyzna zbliżył się do zwierzęcia. Nachylił się nieco chcąc dokładniej przyjrzeć się zwłokom. Wewnątrz otwartej jamy brzusznej brakowało wszystkich czterech żołądków, wyrwane były jelita, których końcówki zwisały bezwładnie, pogruchotane były kości, niektóre z nich przebiły skórę i wystawały tu i ówdzie niczym milczące pomniki zaistniałej masakry. Dużą szczękę ma bydlak - zauważył Set po czym skierował wzrok ku przedniej części ścierwa. Tam bowiem, na ziemi dostrzegł ciemne, rozległe plamy krwi, które nieco dalej zlewały się w ciągła, dość szeroką, brunatno-czerwoną smugę, sunącą przez całe klepisko, aż do znajdującego się po przeciwnej stronie, drewnianego boksu.

Bestia pozostawiła ślad - pomyślał i ruszył powoli krwawym szlakiem. Kilka sprężystych kroków i znajdował się parę metrów od celu. Sensor wciąż pozostawał głuchy. Zdaje się, że będzie łatwiej niż przypuszczałem, pewnie śpi skubany. Na samą myśl o tak łatwym łupie, uśmiechnął się nieznacznie i przesunął do przodu. Wówczas, w jednej chwili zdarzyło się kilka rzeczy naraz. Najpierw, dosłownie przez ułamek sekundy poczuł bardzo niewyraźny zapach, który niesiony delikatnym wietrzykiem przemknął mu tuż przed nosem. Zapach, który znał doskonale. Mieszanina brudu, sierści i zakrzepłej krwi mogła oznaczać tylko jedno. W tym samym momencie, sensor ruchu oszalał. Przenikliwy pisk jaki z siebie wydał zjeżył mu włosy na plecach, czerwona lampka ostrzegawcza migotała z niespotykaną dotąd częstotliwością. Oznaczało to tylko jedno. Jeszcze nigdy nie dopuścił przeciwnika tak blisko.

Atak był błyskawiczny. Zza pleców. Szlajer instynktownie ugiął kolano i ciął tomahawkiem przez prawe ramię. Potężne, kilkunastocentymetrowe, ostre jak brzytwa zęby, z ogłuszającym trzaskiem, kłapnęły mu tuż przed twarzą. Siła uderzenia wytrąciła toporek z ręki. Miał jednak szczęście, wciąż żył. Przeturlał się parę metrów w bok i niczym z trampoliny wyskoczył w powietrze. Błysnęły shurikeny. Z charakterystycznym świstem przeszyły powietrze. Nie bez przyczyny na dalekim wschodzie ów dźwięk nazywany jest „ostatnią melodią”. Bestia ryknęła głośno i cofnęła się parę kroków. Gwiazdki sięgnęły celu. Set wylądował na ugiętych nogach, zwinnie niczym kot. Mógł teraz przyjrzeć się swojemu oponentowi. A jednak, miał rację – kilka metrów dalej stał tygrys powarkując groźnie i obnażając kły. Jego widok niejednemu zmroziłby krew w żyłach. Z tak ogromną bestią mężczyzna jeszcze nie walczył. Niemal trzy metry wysokości i ponad tona, napakowanego mięśniami, przystosowanego do zabijania, cielska. Kły ma pewnie dłuższe niż mój ulubiony sztylet... – pomyślał ze zgrozą Szlajer, zdając sobie przy okazji sprawę, że gdzieś go właśnie zgubił. Nie było jednak czasu na rozważania. Poczuł nagły przypływ adrenaliny. Serce dudniło niczym dzwon. Uwielbiał to uczucie. Szybkim ruchem ramienia zdjął z pleców espadon, chwycił go mocno w obie dłonie i ruszył na wroga. Błyskawicznie pokonał dzielącą ich odległość, zrobił dwa dłuższe kroki i wybił się w powietrze, jednocześnie robiąc potężny zamach. Hartowana w hiszpańskich kuźniach stal, z niebywałą siłą runęła na znajdującego się poniżej kota. Przecięła jednak powietrze. Tygrys w mgnieniu oka odskoczył w bok i maksymalnie się wyprężając machnął potężną łapą w kierunku napastnika. Set, który stracił równowagę po zadanym uprzednio ciosie, nie mógł skutecznie ani skontrować, ani odskoczyć. Pozostało jedynie paść na glebę. Dzięki temu, dość niespodziewanie, znalazł się pod śnieżnobiałym korpusem oponenta. Natychmiast to wykorzystał, poderwał się na kolana i wbił końcówkę miecza w podbrzusze ogromnego kota. Rubinowa krew buchnęła mu w twarz. Ryk jaki wydała z siebie bestia był ogłuszający. Kolana ugięły się pod drapieżnikiem. Set szybko odskoczył w bok i nie czekając na reakcję, ciął w znajdującą się teraz na odpowiedniej wysokości, głowę. Miecz wbił się w czaszkę niczym w masło. Bestia jęknęła raz jeszcze i z hukiem zwaliła się na ziemię.

Kolejna walka wygrana. Set wstał, otrzepał ubranie i spojrzał na przeciwnika. Piękny kot, szkoda, że nieprawdziwy – pomyślał gorzko i począł zbierać rzeczy, które zostawił. Tomahawk i sztylet znalazł od razu, lekko przysypane ziemią. Odnalezienie gwiazdek zajęło dłuższą chwilę. Dwie wbite były w drewniane podpory stodoły, a kolejne dwie wgryzły się w ciało kota – jedna w grzbiet, druga w przednią łapę. Wyposażenie skompletowane, pozostało już tylko odebrać zapłatę. Przyspieszony oddech, zaczął się powoli uspokajać. Miał być spacerek i był – uśmiechnął się w duchu.

- Kot ubity. Nie wiem jak go teraz gdziekolwiek przeniesiecie bo musi ważyć z tonę. - mówiąc to końcówką płaszcza przetarł ubrudzoną ziemią i umazaną krwią twarz.
- Dzięki ci Panie! Jakoś sobie poradzim... - z wyraźną ulgą wykrzyknął wciąż lekko otumaniony starzec. Pozostali dwaj mężczyźni i żona stali tylko, szeroko się uśmiechając.
- A teraz dawajcie zapłatę i obyśmy więcej nie musieli spotkać się w takich okolicznościach.
- Racja, racja – przytaknął, po czym wsunął Setowi zwitek banknotów do kieszeni. - Liczyć nie trzeba. Chyba, że chcecie...
- Obejdzie się. Bądźcie zdrowi. - Mówiąc to Szlajer odwrócił się i nie oglądając na nikogo, wyszedł.
Po chwili dało się jeszcze słyszeć dźwięk zapalanego silnika i jednostajny, coraz mniej wyraźny turkot oddalającego się, czerwonego pikapa.

---------

Zenon ze zgrozą patrzył na rozpłataną czaszkę wielkiego kota. Ręce drżały mu mimowolnie, zaciskając się wokół głowni czarnej laski, na której się wspierał. Tomek z Jankiem patrzyli tylko z otwartymi szeroko ustami. Nie wydobyli z siebie nawet dźwięku.
- Jezusie Nazarejski! Od kiedy to takie potwory po ziemi łażą? Dobrze, że żeśmy po tego Szlajera posłali. Inaczej już by niechybnie po nas było... - westchnął.
- Racja, pierwszy raz takie coś widzę. Jakie długie kły, jakie łapy... Nie obudzi on się czasem? - niepewnym głosem spytał Janek.
- Przecie Szlajer mówił, że po trzech dniach.
-No tak, ale wiadomo czego się po takich spodziewać? Ja tam bliżej nie podchodzę... - Janek był wyraźnie przestraszony.
- Oj tato, jak pan Set powiedział, że po trzech dniach, to po trzech dniach. Ja się nie boję! - zawadiacko wykrzyczał Tomek.
- Jak jesteś taki mądry to ganiaj po ciągnik z przyczepą i będziesz go na nią wtaczał! Bohater się znalazł...
-A żebyś wiedział, że pójdę. Ja przynajmniej na widok byle martwego kotka nie sikam pod siebie.
- Miarkuj się młody, miarkuj bo skórę przetrzepię i ...
- Najlepiej by było – przerwał im stary – jakbyście obydwaje po traktor polecieli. A ja sobie tu jeszcze trochę popatrzę.

Mężczyźni bez dyskusji obrócili się i wyszli ze stodoły, energicznie nad czymś debatując.
Zenon raz jeszcze obszedł ciało. Nie wiedział dlaczego, ale podświadomie chyba czegoś szukał. Wtem dostrzegł niewyraźny, niewielki kształt wystający spod kupki leżącego nieopodal siana. Podszedł bliżej, odgarnął parę źdźbeł i podniósł ów przedmiot do góry. Na skórzanej, zielonej okładce widniał złoty napis „W poszukiwaniu bestii. Pióra A.A Nowotczyńskiego”. Skąd to się tu wzięło – pomyślał i przekartkował niegrubą książkę. Jego wzrok zatrzymał się na jednej ze stron. Znajdowało się na niej nieco tekstu i mały, wyglądający na odręczny obrazek. Obrazek tygrysa, dziwnie podobnego do tego, który leżał właśnie u jego stóp. Z przerażeniem rzucił książkę na ziemię, szybkim ruchem ręki wyjął z kieszeni zapalniczkę z wizerunkiem Mao Zedonga – pamiątkę po młodzieńczej podróży do Chin, obsypał książkę sianem i podpalił. Następnie przez kilkadziesiąt sekund patrzył jak płomienie pożerają pożółkłe już nieco strony. Od zawsze lubił wpatrywać się w ogień. Było w nim coś dzikiego, coś nieokiełznanego, co nie pozwalało mu oderwać wzroku. Kiedy pozostał już po niej tylko popiół, z wyraźnie malującą się na twarzy ulgą, odwrócił się żeby raz jeszcze popatrzeć na bestię. Zwierza równie przecież dzikiego i równie nieokiełznanego. Starzec z niedowierzaniem przetarł oczy. Ujrzał tylko porozrzucany i poorany pazurami piasek. Kot zniknął równie niespodziewanie jak się pojawił.

W tym samym momencie, przez otwartą bramę wjechał traktor z Tomkiem i Jankiem w kabinie. Starzec, kuśtykając wyszedł im naprzeciw.
-Zawracej! Nie ma tu już czego przenosić.

--------

Ciąg dalszy, w którym dowiecie się o co w tym wszystkim chodzi, niechybnie nastąpi...

_________________
Our fortress is burning
Charred birds escape from the ruins and return as cascading blood
Dying bloodbirds pooling, feeding the flood
The god of man is a failure
And all of our shadows are ashes against the grain
Przejdź na dół
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora
Koranona Płeć:Kobieta
Morning Glory


Dołączyła: 03 Sty 2010
Skąd: Z północy
Status: offline

Grupy:
Syndykat
WOM
PostWysłany: 15-01-2010, 16:42   Re: Zdrajca

Cytat:
Nieopodal, w kamiennym kominku tliły się jeszcze kawałki wypalonego drewna.


Albo mam wrażenie, albo po nieopodal przecinek jest zupełnie zbędny. I ogólnie szyk zdania jakiś taki rażący.


Cytat:

Wewnątrz otwartej jamy brzusznej brakowało wszystkich czterech żołądków, wyrwane były jelita, których końcówki zwisały bezwładnie, pogruchotane były kości, niektóre z nich przebiły skórę i wystawały tu i ówdzie niczym milczące pomniki zaistniałej masakry.


Tak jakoś rzuciło mi się w oczy, wyczulona jestem :)
Znowuż jakiś dziwny szyk po pierwszym i po trzecim przecinku. Ale może to kwestia stylu.


Cytat:
Hartowana w hiszpańskich kuźniach stal, z niebywałą siłą runęła na znajdującego się poniżej kota.




Bestię, zwierze, przeciwnika? Przez chwilę zastanawiałam się o co chodzi z tym kotem. Bo kot to kot, tu niejednoznaczny. A jeśli już, to tygrys mi się raczej kojarzy z wielkim kotem. Później już mi jakoś bardziej pasuję, ale to takie tam moje gadanie.



Nie ma co sobie za bardzo głowy zawracać, że poprawiam innych a sama jestem noga z ortografii i prawidłowej naszej pięknej polszczyzny. A sam tekst bardzo mi się podoba. Pierwszy dialog jest trochę męczący, musiałam się mocno skupić żeby się nie zgubić, ale to może kwestia koncentracji, która u mnie szwankuje w okresie zimowym. Trochę, nie tyle stylem, ale raczej historią, trochę mi przypomina przygody wiedźmina ( nawet nie poczujesz kiedy zrymujesz). Być może, że to tylko pierwsze wrażenie.

Zainteresowało mnie

_________________
"I like my men like I like my tea - weak and green."
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
408121
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group