Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Tsuna/Natsu , historia łowcy potworów |
Wersja do druku |
Tsuna
Dołączył: 27 Lut 2011 Status: offline
|
Wysłany: 27-02-2011, 15:05 Tsuna/Natsu , historia łowcy potworów
|
|
|
Oto moje opowiadanie , proszę o opinie , złe i dobre (tylko proszę nie komentować zapożyczeń imion i nazwisk postaci , mam swoje powody do tego(jest to opowiadanie przygotowujące postać na larp) nie jest one powiazane z zadnym anime
ostrzegam , jest to z lekka tekst wall , około 13 str a4 :
Wieczór, jak każdy inny. Szedł wąską ścieżką przez stary, zapuszczony park. Klął pod nosem, na czym świat stoi. Zastanawiał się, po co wziął to zlecenie. Od kilku dni uganiał się po okolicznych fortach i oczywiście nie zauważył zupełnie żadnych śladów wskazujących na aktualną pozycję demona. Było, jasne, kilka rozbabranych ciał, trochę kości… Ale nie mógł się poddać. Pięćset akwirów piechotą nie chodzi, a zwłaszcza na początku zimy.
Kiedyś z całą pewnością park był ładny. Teraz jednak nad wyschłym wieki temu stawem zwieszały się wysuszone gałęzie, które zapewne od lat nie miały nad sobie liści. Westchnął. Poczuł niepokojące drgnięcie powietrza. TO tu było. Czuł JEGO moc. Rozejrzał się. Ostatnie szkolenie znacząco poprawiło jego zdolność percepcji. Co jednak nie znaczyło, że bardzo mu pomogło. Musiał jeszcze się do tego przyzwyczaić.
Dłonią powiódł po rękojeści miecza, sprawdzając, czy dobrze wychodzi on z pochwy. Podszedł jeszcze w kierunku bramy ruin, które kiedyś z pewnością były zamkiem. Czuł na sobie JEGO wzrok, był tego pewien. Wiedział, że atakiem w krzaki nic nie wskóra, nie wiedział dokładnie, gdzie TO się znajdowało. Ale miał już pomysł, wiedział, że w ciemnym korytarzu zamczyska demon będzie chciał zaatakować go od tyłu. A łowca przecież potrafił szybko się odwracać.
Ruszył powoli, pchnął rozpadające się drzwi, choć, o dziwo, zawiasy łatwo ustąpiły. Był niemal pewien, że to właśnie tu demon urządził sobie swoją kwaterę główną. Smród krwi uderzył go natychmiast po wejściu, dokładnie z ciemnego korytarza wiodącego ku jakiemuś lochowi, czy piwnicy. Nie chciał ryzykować. Nie chciał, ale musiał.
W chwili, gdy o tym pomyślał, wyczulił słuch na odgłosy dochodzące z tyłu, powoli postępując jeszcze kilka kroków. Usłyszał szelest. Sięgnął dłonią ku broni, postąpił jeszcze krok, gotowy do zwrotu, gdyby usłyszał coś więcej. Za jego plecami zabrzmiał cichy trzask. Odwrócił się błyskawicznie. I stanął twarzą w twarz z demonem.
Ten ułamek sekundy mógł kosztować łowcę życie. Zobaczył wysokiego, dość szczupłego mężczyznę w długiej, czarnej szacie przypominającej te należące do elfickich magów. Ciemne włosy przytrzymywała opaska wyszywana nicią przypominającą nieco srebrną. Ale gdy patrzyło się prosto w taką twarz, twarz prawdziwego arystokraty, dostrzegało się przede wszystkim jego oczy. Krwistoczerwone, wpatrzone we wroga.
- Witaj w moich progach – uśmiechnął się perfidnie. Ręce miał ułożone jak do zaklęcia, mogło wystarczyć słowo, by coś poważnego zrobić łowcy. A mógł wystarczyć ruch, by coś poważnego zrobić demonowi.
- To nie zawsze były twoje progi – rzekł przybysz spokojnie. – Ich poprzedni właściciel wymyślił sobie je odzyskać. I wychodzi na to, że będziesz musiał stąd odejść.
- Odejść? – stwór roześmiał się, ukazując nienaturalnie wielkie, jak na człowieka, zęby. To nie był wampir, ale ktoś nieobeznany zapewne pomyliłby się w określaniu gatunku monstrum. – Pozwól, że to ja uprzejmie poproszę, żebyś wyszedł. I radzę, żebyś się do tej prośby zastosował albo jutro w parku znajdą twoje ciało. A jeśli chodzi ci o pieniądze… Daj spokój, mógłbym dać ci dwa razy tyle, co ten głąb, który cię tu wysłał.
- Tu nie chodzi o pieniądze… – zaczął łowca.
- A o co? – przerwał perfidnie mu jego rozmówca. – O co może chodzić, jak nie o pieniądze? W końcu... moje imię to chciwość! Pragnę bogactwa! Pragnę kobiet! Pragnę stanowisk! Sławy! Pożądam wszystkiego, co istnieje!!!
- Chyba cię, facet, pogięło! – elf wyglądał na urażonego propozycją przekupstwa. – Na łeb upadłeś!? Mózg ci robaki wyżarły?! Ty w ogóle wiesz, co mi tu proponujesz, pajacu!?
Demon po takiej serii wyzwisk spojrzał na łowcę „leciutko” zdenerwowany.
- Przegiąłeś, kimkolwiek jesteś, samobójco – powiedział, wyciągając rękę, w której niemal natychmiast zmaterializowało się długie, czarne jak węgiel ostrze z wyrytymi na nim elfickimi runami.
- Samobójco? Niech przemówią miecze! – rzekł z kolei Tsuna, dobywając oręża, a dokładnie w tej samej chwili, w miejscu, w którym moment temu stał demon, pozostał tylko słup czarnego dymu.
Wyostrzone zmysły elfa natychmiast zadziałały, zawirował w szybkim obrocie i już po chwili stał twarzą w twarz z demonem, blokując grad ciosów. Łowca jednak zauważył, że jego przeciwnik atakuje tylko jedną, widać wypróbowaną przez lata, sekwencją ciosów. Po szybkich uderzeniach na oba ramiona następowało potężne, wymierzone w głowę.
Po paru powtórzeniach owej sekwencji demon, jakby czytając w myślach łowcy, przeszedł do serii sztychów , a Tsuna wiedział że nie ma szans na zablokowanie żadnego z nich . Nagle walka stała się jednostronna, bo biorąc pod uwagę szybkość demona, Tsuna mógł jedynie przejść do błyskawicznych uników. Dla człowieka nieprzystosowanego do prędkości poruszania się łowcy wyglądało to, jakby nagle znikąd pojawiło się dziesięciu teleportujących się elfów.
Jedna była tylko dobra strona tych uników. Wkrótce demon zwolnił swoje uderzenia, próbując za to celować inaczej, bardziej podstępnie i zaskakująco. Wiedział, że prostymi sztychami nic nie wskóra, trafił na zbyt dobrego szermierza.
Tsuna widząc szansę na przejęcie inicjatywy w pojedynku, natychmiastowo rozpoczął atak. W ułamku sekundy znalazł się na ziemi i podpierając się na rękach, kopnął demona prosto w twarz. Było to na tyle niespodziewane, że przeciwnik cofnął się i przesłonił twarz ręką. Ta niewielka chwila wystarczyła łowcy, który natychmiastowo podniósł się z ziemi i pchnął demona w klatkę piersiową w okolicach serca. Elf natychmiastowo wycofał miecz, odskoczył, wiedział ,że to jeszcze nie koniec, że zaledwie drasnął potwora, lecz ucieszyło go to, że pierwsza krew rozlana w tym pojedynku była krwią jego przeciwnika.
- O proszę, a jednak nie przychodzisz tu bez jakichkolwiek umiejętności … - powiedział demon, spluwając krwią z rozciętej wargi. – Zakończmy wreszcie tę zabawę – dodał po krótkiej przerwie groźnym tonem. Jednocześnie z lekkością przerzucił sobie miecz do lewej ręki. Nisko pochylony nad ziemią doskoczył do łowcy i ciął zamaszyście po udzie przeciwnika. Tsuna nawet nie zdążył się zastawić, krew obficie splamiła pole bitwy.
- I tyle po twojej pierwszej krwi – powiedział demon tonem wręcz ociekającym jadem. Lecz Tsuna nie zwracał uwagi na słowa demona, szybko wyszarpnął eliksir zza pasa i wypił go duszkiem, a po chwili krwawienie ustało i łowca był gotowy do dalszej walki.
Tsuna szybkim ruchem wyciągnął zza pasa nieużywane wcześniej dwa sztylety, którymi następnie rzucił w demona. Nie zastanawiając się długo, wydobywając z siebie ostatki sił, sprintem dobiegł do demona nawet przed sztyletami. Ciął demona od dołu, zmuszając go do przejścia delikatnie w lewo, na co właśnie łowca czekał. Wykonał szybki sztych w serce, nie trafił, znowu. W tej chwili po obu stronach głowy usłyszał świst, wiedział, że to rzucone wcześniej przez niego sztylety dosięgają celu. Demon zawył, gdy ostrza wbiły mu się w oba ramiona, na chwilę się zachwiał i Tsuna zdążył ciąć go jeszcze dwa razy po całej długości torsu. Rozwścieczony demon zaszarżował na elfa i uderzył go głownią miecza w skroń, nim tamten zdążył nawet podnieść oręż. Ostatnim, co ujrzał łowca, była wykrzywiona bólem i wściekłością twarz przeciwnika. Później zobaczył już tylko ciemność.
Zanim jeszcze otworzył oczy, sklął już demona, jego matkę, ojca, i całą rodzinę w promieniu trzech pokoleń. Do tego dodał jego zleceniodawcę, malowniczo opisując, jak zabawiała się z krasnalami jego rodzicielka, a na końcu jeszcze budowniczego tego zamku, który oczywiście nie mógł zrobić podłóg miększych niż ta kamienna, o którą tak boleśnie się uderzył.
Wreszcie uniósł powieki, ostrożnie podniósł się do pozycji siedzącej. Czuł się słabo. Głowa bolała go, jak po jakiejś cholernej popijawie w Aenthil, na którą mądry kupiec przywiózł na dodatek duże ilości samnijskiej czarnej wody. Powiódł wzrokiem po otoczeniu. Źle nie było. Krypta, w której leżał, była pusta, nieco zakrwawiona, ale nie było w niej ani śladu demona, co chyba okazało się w tym momencie najważniejszym jej elementem. Jedynie długi miecz z czarnym ostrzem leżał bezużytecznie na środku pomieszczenia.
Czyżbym dał radę go zabić? Może tamte cięcia jednak dały mu radę, z nadzieją pomyślał Tsuna. Ledwie jednak ta myśl uformowała się w jego głowie, usłyszał w niej także głos, który tym bardziej wzmógł ów straszny, pulsujący pod czaszką ból.
- Chyba sobie żartujesz.
- Co … co to ma być? Co się ze mną dzieje? – powiedział Tsuna, tym razem na głos.
- To tylko efekt nieudanego opętania – Tsuna aż cofnął się z przerażenia, gdy jego usta poruszyły się wbrew jego woli. – Ale to się zaraz naprawi… Co!? Nie mogę tego cofnąć!?
- Jak to nie możesz tego cofnąć!? Jaja sobie robisz!? Wielki Demon się znalazł! Wyłaź ze mnie! – krzyczał Tsuna, szarpiąc się za tunikę.
- Uspokój się, porwiesz nam tunikę! – wykrzyknął znowu.
- Nam!? Już przywłaszczasz sobie moje rzeczy! – darł się tymczasem oryginalny posiadacz krzyczącego ciała.
- Spokojnie… krzyk w niczym nie pomoże, musimy znaleźć sposób, by to odwrócić, lub tak żyć. – stwierdził demon.
- Dobrze, co powinniśmy więc zrobić? – rzekł Tsuna, który już, jak na niego wyjątkowo szybko, się opanował.
- Na początku weź mój miecz, pochwa jest w tej sali po prawej, wyjąłem go, gdy tylko poczułem obiadek – powiedział demon.
- A tym obiadkiem byłem ja? – rzekł ze zrezygnowaniem Tsuna.
- Oczywiście i jeśli nie chcesz abym zwracał się do ciebie per „obiadku”, lepiej zdradź mi swoje imię! – powiedział demon, kierując kroki ku wcześniej wspomnianych drzwiom.
-Tsuna... Tsuna Sawada – rzekł powoli Tsuna, zastanawiając się, czy właśnie nie podpisał wyroku własnej śmierci.
- Natsu Dragonil – powiedział powoli demon. – Swoją drogą, zabawnie. Tsuna i Natsu, cholerny los się z nami bawi! Nigdy nie lubiłem bogów!
Gdzieś w sercu łowcy to wyznanie poruszyło czulszą strunę. Ale przecież co mógł powiedzieć demon? Że lubi bogów? Litości!
- Też ich nie lubię. Dziwne istoty. Mieszają się w sprawy świata tylko wtedy, kiedy nie trzeba, a kiedy akurat są potrzebni, to pewnie sobie biesiadują w Walhalli!
- Przynajmniej jesteś trochę normalniejszy od poprzedniego przeciwnika. Eh, tamten to nawet szkoda gadać! Natchniony paladyn – tu prychnął, pokazując, gdzie miał owego paladyna.
Tsuna chwycił miecz, chwilę później pochylił się nad pochwą. Szedł powoli, nieco się chwiejąc, a już zwłaszcza wtedy, gdy Natsu koniecznie chciał iść w zupełnie inną stronę. Kiedy pochwa była już przypasana, a nieszczęsne ciało elfa zmierzało powoli w stronę wyjścia z zamku, demon odpuścił nieco, ukrywając się w czeluściach mózgu łowcy. Jego przeciwnik odetchnął z ulgą.
Świtało, kiedy szedł wąską ścieżką przez zapuszczony park. Klął pod nosem, na czym świat stoi, obserwując stary, wysuszony przed wiekami staw, nad którym pochylały się złowrogo wyglądające gałęzie. Zastanawiał się, po co wziął to zlecenie. I wciąż nie mógł znaleźć odpowiedzi. Pięćset akwirów piechotą nie chodzi, a zwłaszcza na początku zimy, tak? Oddałby trzy takie pensje, żeby uwolnić się od tego, co stało się tej nocy.
- Nie przesadzaj, Tsuna, źle nie jest. Mogłeś nie żyć!
- Ty też, Natsu! Nie przeszkadzaj w uczciwym klęciu na tych, co mnie tu wysłali. Zasługują.
Kiedy wszedł do wioski, do głowy wpadł mu jeszcze jeden, tak szatański, że chyba podsunięty przez demona pomysł. Jakiś koniuch nabierający wodę ze studni na widok powracającego łowcy postanowił zrobić mu niezłą reklamę. A gdy krzyk obudził kogoś ważniejszego… Tsuna uśmiechnął się drwiąco.
Oparł się o cembrowinę studni, odruchowo poprawiając opadające mu na czoło włosy, które musiały się wysunąć spod opaski, którą ujął je wieczorem. Natsu stwierdził cicho, że im dłuższe włosy, tym lepsze i że żałuje chociaż tego jednego elementu swojego dawnego ciała. Tsuna uciszył go, gdy tylko dostrzegł zbliżającą się postać. Jego kochany zleceniodawca, serdeczny wróg Natsu.
- Grrr…
- Spokój, Natsu, wrócimy tu kiedyś. Na razie wydoimy go z kasy. Patrz, jak to robią profesjonaliści.
Po tych słowach, utykając widocznie, podszedł ku owemu hrabiemu, baronowi, czy jakie oni tu porąbane tytuły nosili.
- Widzę, że wróciłeś – z nieukrywanym podziwem zaczął facet.
- Ano jestem. Trochę poraniony wprawdzie, ale jestem. Cholerne bydle już tu się nie pojawi.
- Że co?! Nie przeginaj! – był to potężny, mentalny krzyk i łowca niemal natychmiast złapał się za głowę.
- Może potrzeba ci kapłana, łowco. Te twoje rany…
- Nie! – wrzasnął demon, przedarłszy się przez tamto uciszenie.
- Co? Coś się stało? Czemu nie chcesz medyka?
- Po…poradzę sobie sam – a tobie, Natsu, coś kiedyś zrobię. Bolesnego. – To nie jest poważna rana, dam sobie radę.
Nigdy nie był dobry w przekonywaniu innych do swojego zdania, ale na zaspanego władykę chyba to wystarczyło.
- No dobra… to teraz pokaż mi dowód na to, że nie przekimałeś się w parku, zamiast wleźć do zamczyska. Masz tę głowę demona?
- Głowa jest bezużyteczna i śmierdzi. Skalpu zdejmować nie chciałem, mało czasu było. Ale zabrałem cholerstwu miecz. Ładne, elfickie ostrze. Przyda się – tu płynnym ruchem zademonstrował oręż. Zleceniodawca spojrzał z lekkim podziwem na czarną, zdobioną runami klingę.
- Ile to ja mówiłem? Czterysta?
- Pięćset. A dodałbym jeszcze ze stówę za ranę. Koleś był szybki, naprawdę szybki.
- Ta, co jeszcze?! Pięć stówek to i tak nagroda, jak za smoka! – władca próbował się targować, ale Tsuna jedynie drwiąco się uśmiechał, wyciągając rękę po sakiewkę. Mężczyzna powolnym, tęsknym ruchem odpiął mieszek od pasa i rzucił rozmówcy.
- Powodzenia na szlaku – dodał na pożegnanie.
- Mogę mu coś zrobić? Mogę, mogę, mogę? – głosem przedszkolaka zaczął Natsu.
- Nie teraz, ściągniemy na siebie tylko niepotrzebne podejrzenia. Musimy stąd odejść. Przezimujemy sobie w jakimś bezpiecznym miejscu.
- Nie zapominaj, że jestem DEMONEM i potrzebuję KRWI od czasu do czasu.
- Taa, jasne. Mam nadzieję, że nie krwi dziewic. Po wojnie dziewice są towarem deficytowym.
- Zawsze są jeszcze świątynie i te ich kapłaneczki. Co ty na to?
Tsuna prychnął, choć gdzieś w podświadomości wciąż tkwił mu obraz świątyni zamienionej w dom rozpusty.
*
Kolejne dni mijały, a łowca, jak to bywa w tym zawodzie po większym zastrzyku gotówki, odwiedzał wszelkie ujrzane na szlaku karczmy, gospody i tawerny. I choć niemal co dnia zdarzała się jakaś niemiła sytuacja, gdy Natsu przejmował kontrolę nad ciałem elfa, wieczory bywały co najmniej ciekawe.
Tego popołudnia szedł sobie w kierunku granicy Aenthil, mając nadzieję na przezimowanie już w cieniu Puszczy. Przynajmniej tam zimy nie były tak mroźne, jak na północy, a i z pucharem wina w ręku lepiej zimowało się niż w barbarzyńskim niemal Tryncie czy innej Samnii. Uśmiechał się do swoich myśli, dostrzegając już główny trakt i stojącą przy nim oberżę. Przed sobą zaś na drodze widział jedynie niewielki kupiecki wóz eskortowany przez dwóch czy trzech zbrojnych. Żadnych kapłanów, natchnionych inkwizytorów, czy innych mogących dostrzec niesamowicie złożoną naturę elfa. Dobrze, dobrze, pomyślał Tsuna, a Natsu przytaknął mu w ciszy. Wóz tymczasem zbliżył się już na strzał z łuku.
- Witaj, dobry czło… dobry elfie! – poprawił się siedzący na koźle brzuchaty mężczyzna, najwyraźniej właściciel ładunku. – Daleko jeszcze do wioski? Mus mi przed zachodem stanąć w osadzie.
- Niedaleko, powinieneś zdążyć – od niechcenia odrzekł łowca. – Za milę trakt staje się równiejszy, można przyspieszyć. Swoją drogą, dzieje się coś ciekawego w stronach, skąd przybywasz?
Tsuna mówił spokojnie, mając nadzieję dowiedzieć się czegokolwiek przydatnego.
- Jeśli mówisz o najbliższej okolicy, to niewiele. A jadę z zachodu, od Liryzji, tam sporo się dzieje, jak zwykle.
- A w Aenthil? Nic ważnego? O niczym nie słyszałeś na pograniczu puszczy?
- Nie, nic chyba. O żadnych niebezpieczeństwach mi nie wiadomo. Ale mówił ktoś gdzieś, że na trakcie wiodącym w stronę stolicy monstrum jakoweś się zaczaiło, jeśli więc podróżować wypadnie ci tamtędy, proponują ludziska okrężną drogę.
Natsu chciał prychnąć, ale łowca powstrzymał go siłą woli.
- Dawałem sobie już radę z potworami, nie straszne mi one.
Ani jedna z połówek elfa nie czuła jednak potrzeby życzenia kupcowi szerokiej drogi czy dziękowania za informacje. Tsuna krótko skinął głową, kończąc rozmowę i ruszył w dalszą drogę, nawet nie oglądając się na mężczyznę. Większą uwagę zwracał na oberżę i jej kołyszący się na wietrze szyld, na dwójkę podróżnych jadących głównym traktem… Ale oni chyba nie stanowili zagrożenia. W sumie… tknęło go dziwne przeczucie niebezpieczeństwa, ale bardzo szybko o nim zapomniał. Dookoła było przecież spokojnie, a z każdym krokiem z oberży dolatywał coraz mocniejszy, smakowity zapach przygotowywanej wieczerzy.
Na progu zajazdu łowca znalazł się szybko. Wszedł z miną wielkiego pana, co zawsze bardzo podobało się Natsu, nawet nie zaszczycając spojrzeniem owej dwójki podróżnych, którą wcześniej widział na trakcie, a która rozmawiała właśnie z pachołkiem. Błyskawicznie zlustrował typową, karczemną izbę, później kierując wzrok na stojącego za barem grubawego i podpitego barmana.
- Wieczerzę i pokój – powiedział zamiast powitania, rzucając na szynkwas kilka akwirów.
- Z pokojem może być problem, gościmy tu Ofirczyków i…
Kolejne kilka akwirów spadło na blat, nim ucichł rozlazły niczym gęba karczmarza głos.
- Oczywiście, panie, coś się znajdzie – mruknął oberżysta, skwapliwie zmiatając akwiry z baru. – Proszę się rozgościć, zaraz zaprowadzę pana do pokoju.
Tsuna, nieco podenerwowany, że musi czekać na gospodarza, przysiadł przy małym stoliku w kącie. Subtelnym ruchem ręki zbadał ciężar sakiewki, a stwierdziwszy, że nie jest źle, przystąpił do obserwacji karczmy. Z braku zajęcia zainteresował się nawet okrągłym śladem po przewróconej świeczce, który zdobił wybrany przez niego stolik.
Gości było sporo i, jak mówił, szynkarz, byli wśród nich także Ofirczycy. Ich typowe, bogato zdobione stroje wyraźnie wyróżniały się spośród szaroburych płaszczów Wergundów, czy zielonych bądź brązowych elfickich tkanin. Musieli to być kupcy z eskortą, bo kilku zbrojnych w charakterystycznych nakryciach głowy z nieukrywanym szacunkiem spoglądało na swych cywilnych rodaków.
Elfów zaś, co ze zdziwieniem stwierdził łowca, było niewiele. Jakiś młody panicz, być może uciekinier z domu, bo świetność jego stroju dawno już przeminęła, zamawiał coś przy barze. Stojąca obok niego kobieca postać pewnie także była elfką, lecz jej twarz skrywał cień obszernego kaptura. Zaciekawiony Tsuna wytężył słuch, by usłyszeć, jak się przedstawi.
- Potrzebujemy miejsca do odpoczynku – dość cicho rzekł elf. – I jakiegoś posiłku.
- Pokój dla dwojga? Na jakie nazwisko mam wynająć?
- Panicz Thellon i panna Tavariel.
Zakapturzona nie odezwała się słowem, potwierdziła jedynie wypowiedź towarzysza krótkim skinieniem głowy. Karczmarz zakrzątnął się za barem, wydając służbie jakieś polecenia, po czym skierował się w stronę Tsuny. Łowca po raz ostatni spojrzał na nowych gości, ale nie dostrzegłszy nic niepokojącego, dał sobie z tym spokój. Oberżysta wskazał mu schody na wyższe piętro zajazdu, po czym krótkim korytarzem doprowadził go pod drzwi niewielkiego, lecz dobrze wyposażonego pokoju.
- Gdyby szanowny pan czegoś potrzebował, proszę wołać. Natychmiast ktoś z służby udzieli panu pomocy.
- Oczywiście – bezbarwnym głosem rzekł łowca, z widocznym żalem odpinając pas z przytroczonymi do niego dwoma pochwami. Rzadko był zmuszony do pozbawiania siebie oręża, ale odświeżenie się po całodziennej podróży do takich sytuacji na pewno należało. Płaszcz niemal natychmiast wylądował na dnie szafy, letnia woda przygotowana w niezbyt dużej miednicy spłynęła po żądnym oczyszczenia ciele.
- Uczesz mnie porządnie, jak na arystokratę przystało – pouczył Tsunę Natsu. – A i mieczy nie odkładaj, jak zejdziesz na kolację. Chcę mieć je w zasięgu ręki.
- Tylko pamiętaj, mamy wyjść z tej oberży żywi, bez listu gończego. Więc hamuj swój temperament.
- Ciężko będzie. Nie dałeś mi ostatnio okazji do zdobycia krwi… Ostrzegam, dzisiaj MUSZĘ ją dostać.
- Taa, jasne. Spróbuję. To nie jest łatwe na głównych traktach, dobrze o tym wiesz.
- To też SPRÓBUJĘ trzymać się na wodzy¬ – podkreślił demon, gdy Tsuna wyjął z juków jakąś mniej ubrudzoną przez podróż koszulę. Pas przypiął zaraz potem, sprawdzając, jak wyglądają miecze, czy nie wypadałoby jeszcze wypolerować ich ostrzy. Stwierdziwszy, że jednak nie trzeba tego czynić, łowca zdecydował się zejść na wieczerzę.
Zaduch głównej izby był ciężki do zniesienia, ale stolik przy drzwiach okazał się, na całe szczęście, wolny. Elf przysiadł na drewnianym zydlu, skinął na karczmarza, a zanim ten podał parującą miskę z polewką, zdążył rozejrzeć się w poszukiwaniu zmian w otoczeniu. Para, która wcześniej wynajmowała pokój, siedziała teraz kawałek dalej. Mężczyzna, niewysoki elfi brunet w nieco podniszczonej, lnianej tunice, kończył właśnie swoją wieczerzę. Jego towarzyszka natomiast, której elfich uszu ciężko było nie zauważyć pomimo faktu, że była odwrócona tyłem, całkowicie pochłonięta była polewką i zdawała się nie dostrzegać ukradkowych spojrzeń rzucanych na nią przez panicza. Nie mówiła wiele, czasem odezwała się słowem czy dwoma, ale ledwie można było dosłyszeć jej głos z wyraźnym akcentem stolicy księstwa Aenthil. Kiedy Tsunie wydało się, że skądś zna tę barwę głosu i sposób mówienia, z dziwnym kaleczeniem litery „r”, nadszedł karczmarz, a wieczerza pochłonęła łowcę dużo bardziej niż cokolwiek innego.
- Co myślisz o odbiciu tej paniusi tamtemu paniczykowi? – podsunął Natsu między kolejnymi stuknięciami łyżki o miskę.
- Nie mam ochoty na zabawy z losowymi dziewczynami – poważnie odpowiedział łowca. – Daj spokój, coś ci znajdę jeszcze, a z tego mogą wyniknąć tylko kłopoty. Może być kimś wysoko postawionym albo co gorsza…
- Nie przeginaj! Wysoko postawiona miałaby eskortę! Z rodaczką się nie zabawisz? Co z ciebie za łowca, jak się baby boisz?!
- Natsu, to ty mi tu nie pitol nad uchem i posłuchaj! Chcesz krwi, to się wybierzemy do wioski, chcesz zabaw, pójdziemy gdzieś za stodołę! Ale jak wpakujesz nas w szambo, to nie spocznę, póki nie znajdę egzorcysty!
- Mażesz się jak elfka nad rozdartą suknią! Nic ci nie będzie! A teraz… bywaj.
Po tych słowach Tsuna poczuł się kompletnie otumaniony. Świat nieco zamazał mu się przed oczyma, a elf poczuł, jak jego własna ręka wbrew jego woli opiera się o stół, a nogi prostują się niemal samoczynnie. Na twarzy zakwitł uśmiech, który właściciel tego ciała najchętniej by ukrył.
- Co ty, u licha, robisz, Natsu?! Nie będziesz się tak bawił moim ciałem! Oddawaj mi kontrolę!
- Odbiło ci – autorytatywnym tonem stwierdził demon. – Dwa dni do pełni, mam potęgę, której prostym nakazem nie przezwyciężysz. A teraz milcz, z łaski swojej. Idę się zabawić.
Tsuna był bezsilny, gdy współwłaściciel jego ciała z miną godną Księcia Imperatora podszedł do stolika owej pary. Łowca natychmiast skupił się na jakimkolwiek innym szczególe otoczenia. Nie chciał widzieć miny tej dwójki, gdy zobaczą demona w akcji.
- Witaj, ślicznotko – zabrzmiał głos elfa, choć on akurat oddałby wszystkie bogactwa Ofiru za możliwość przerwania tej wypowiedzi. – Paniusiu, zostaw tego wypłosza i chodź ze mną na górę. Zabawiłabyś się z arystokratą…
Dziewczyna spurpurowiała jak nowicjuszka, trudno było tego nie zauważyć. Szybko jednak opanowała się, nawet otwierała już usta, by coś odpowiedzieć natrętowi, kiedy jednak zabrzmiał inny głos. Głos młody, nieco nieśmiały, ale teraz wyjątkowo zdecydowany.
- Jeśli ktokolwiek ma tu prawo do obrazy drugiej osoby i kpin z jego pochodzenia, to na pewno nie jesteś to ty. Arystokrata, tak? Chrzanić nawet księcia, jak się zachować nie umie! A pani, jeśli tego nie widać, jest zajęta i nie życzy sobie towarzystwa. Nie dotarło do ciebie? – dodał po chwili, gdy przybysz ani myślał odchodzić. – Spływaj!
Brunet zdążył nawet wstać, widząc świadczącą tylko o jednym minę rozmówcy. Na jego twarzy zastygł wyraz bezgranicznego oddania tej kobiecie, kimkolwiek była. Tsuna nie wytrzymał, spojrzał także na nią. I zamarł, czując ogarniające jego ciało emocje. To była Aerlinn, kapłanka Silvy, tego towarzyszka z Silberbergu! Jeśli go rozpozna… Natsu, coś ty narobił! Zostaw ją!
Ale demon albo tego nie słyszał, albo nie chciał usłyszeć. Szybkim, mocnym ruchem odepchnął z drogi przeszkodę w postaci elfa i chwycił jego towarzyszkę za rękę. Próbowała się wyrywać, ale wobec siły ciała Tsuny niewiele to dawało. „Może mnie nie rozpozna, przybyło mi w końcu trochę blizn, głos też mam trochę inny, Natsu używa innych słów…”
Tyle że w tej chwili obydwoje, zarówno Natsu, jak i Tsuna, mieli inne zajęcia. Głośny trzask plus ból w czaszce oznaczał jedno, krzesło złamane na głowie napastnika. Demon i elf równocześnie zaklęli w myślach, a ciało odwróciło się w tempie godnym najbardziej profesjonalnych z łowców potworów.
- Ty chędożony zawalidrogo! Na mnie rękę podnosisz? – krzyk zaalarmował nawet tych gości, których nie zainteresował odgłos strzaskanego krzesła. – Ja ci zaraz pokażę, suczy synie, co się robi z tymi, którzy przeszkadzają szlachcie się zabawić!
Cios wyprowadzony był szybko, za szybko, jak na tak młodego i pewnie niedoświadczonego elfa. Ostatnie słowa jeszcze wibrowały w powietrzu, gdy dołączyło do nich przekleństwo nierozważnego, jak ocenił go Natsu, przeciwnika.
- Prosiłem grzecznie, teraz widzę, że grzeczności są zbędne – mruknął brunet, ocierając strużkę krwi cieknącą już z nosa. – Nie wiesz, na co w swej głupocie się porwałeś! Podniosłeś rękę na majestat bogów, którym służy ta elfka!
Wydawało się, że słowa te zaskoczyły łowcę, a właściwie demona siedzącego w jego skórze. Natsu jednak już wkrótce rozpromienił się, jak dziecko, któremu właśnie dano nową zabawkę.
- Kapłanka… No popatrzcie, jakie udane łowy – rzekł z jawnym podziwem. – Dzięki za informacje, przyjemniej się ją będzie rozdziewiczało.
Obrońca nie zamierzał odpuścić. Błyskawiczny cios w podbródek, później jakaś garda, być może z tych, w których to szkoli się nawet arystokratów… Demon prychnął z nieukrywaną pogardą, szykując się do wyprowadzenia kolejnego ciosu.
- Dość! - obydwoje odwrócili się ku właścicielce tego głosu. Jasnowłosa elfka teraz także stała, ale jej oczy straciły już poprzedni wyraz przerażonego zaskoczenia. Teraz była wyraźnie zdenerwowana.
- Poradzę sobie, Anavarze. Dziękuję za pomoc - na ułamek sekundy uśmiechnęła się, ale chwilę później ponownie zmarszczyła brwi. - A ty, kimkolwiek jesteś, naucz się, że nie atakuje się wysłanniczek bogów, bądź ich towarzyszy.
Powoli złożyła rękę w ten sam gest, którego używała jeszcze podczas modlitw w Silberbergu.
- Nie strasz mnie bogami, dziewko. Mieszają się w sprawy świata tylko niewzywani i niepotrzebni, bo świat bez nich świetnie dałby sobie radę.
"Nie powinieneś tego mówić" - pomyślał Tsuna, widząc błysk zaskoczenia w oku elfki. Dobrze wiedział, że opinie jego i demona na temat bogów są aż nazbyt podobne. A więc takie słowa mogły spowodować...
Opuściła dłoń, wyraźnie przerażona.
- Na święte gaje Aenthil! - szepnęła z lękiem. - Na mózg ci się rzuciło, Tsuna?
To imię wwierciło się w mózg łowcy, osłabiając jednocześnie władzę demona. Elf skupił całą swoją siłę woli na jednym tylko celu, przejęciu kontroli nad własnym ciałem. Kto wie, co Natsu mógł jeszcze wymyślić?
Udało się, wiedział to już w momencie, kiedy wewnątrz umysłu usłyszał donośne przekleństwo demona. Teraz jednak czekał go jeszcze jeden problem. Co odpowiedzieć kapłance, z którą przed chwilą jego towarzysz chciał się niewybrednie zabawić?
- Wybacz - zaczął zachowawczo. - To wszystko przez alkohol i brak snu. Nawet nie wiesz, ile ostatnio znajduje się zleceń dla łowcy potworów.
- Taa, oczywiście. I z braku snu obrażałeś nie tylko mnie, ale i Tą, której służę?
- Błagam, nie zaczynaj teraz teologicznej dysputy - jęknął, mając nadzieję, że nie potraktuje go za to pamiętnymi silberberskimi pnączami. - Znasz moje zdanie na temat mieszkańców Walhalli.
- I nadal zamierzam je zmienić! Jak można, po tym wszystkim, czego doświadczyłeś, tak ignorować działanie tych, którzy wrócili ci życie?!
Dziękował losowi za to, że nie wkurzyła się aż tak, jak mogła. Jej towarzysz za to spoglądał badawczo na niedawnego przeciwnika.
- Co cię tu sprowadza, Aerlinn? - zmienił niebezpieczny temat łowca. - Myślałem, że bezpiecznie siedzisz sobie w stolicy, a nie włóczysz się po traktach, przedstawiając się zmyślonym nazwiskiem.
- Ach, no tak, przecież ty nic nie wiesz... Nazwisko otrzymałam w dzień Yule z nadania Przełożonej. A włóczę się, pomagając Anavarowi w jednej jego sprawie. No właśnie, przecież was sobie nie przedstawiłam. Anavar, to Tsuna Sawada, mój towarzysz z Silberbergu, który czasem ma... dziwne pomysły. Tsuna, to Anavar Thellon, łucznik z Aenthil, mój serdeczny przyjaciel.
Przez chwilę jeszcze badali się nieufnymi spojrzeniami, ale już wkrótce zasiedli przy stole. Tsuna zaoferował się sypnąć groszem i postawić łucznikowi szklanicę dowolnego napoju. Wkrótce zdawało się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, alkohol rozwiązał języki obu elfów, rozmowa zapowiadała się naprawdę pasjonująco. Aerlinn zaś, jak typowa kapłanka po kilku łykach grzanego wina z korzeniami, raczej się nie odzywała.
- Gdzie przebywałeś ostatnio? - padło tymczasem pytanie ze strony Anavara. - Taki łowca musi mieć pasjonujące życie.
- A, tu i ówdzie na pograniczu, w górach głównie. Ale najciekawsze przygody działy się wcześniej - Tsuna zachował jeszcze trzeźwość umysłu, a przynajmniej na tyle, by nie opowiedzieć o Natsu. - Wiesz, co? Bywałem na ziemiach Wergundii, gdy dowiedziałem się o istnej pladze utopców nad Sankarą...
Przerwał na chwilę, gdy zadziałał jego niezwykle czuły słuch.
- Albo mi się wydaje, albo...
- Czy jest tu jakiś medyk?! - rozpaczliwy okrzyk zabrzmiał gdzieś z głębi karczmy. Nie trzeba było długo czekać, aż elfka wstała od stołu i przepchnąwszy się między gośćmi, zniknęła z oczu obu towarzyszom.
- Co ci się wydawało? - zapytał Anavar.
- Ktoś się krztusił. A sądząc po okrzyku, ten sam ktoś łyknął coś zamiast alkoholu i trzeba mu ratować d*pę.
- Myślisz, że sobie poradzi? - dopytywał się łucznik, mając zapewne na myśli medyczne zmagania elfki.
- Powinna. Ale kto tam wie tych kapłanów? Bogowie zawsze mogą odmówić łaski, obrazić się, cisnąć kowadłem z nieba... Są cholernie nieprzewidywalni. Jak już mówiłem, mnie tam to mało pasuje.
Rozmówca Tsuny nie odpowiedział, najwyraźniej poważnie nad czymś rozmyślając. Przez zgiełk przebił się głos Aerlinn proszącej o pomoc przy wynoszeniu pacjenta na górę, do pokoju.
- W sumie lepiej, żeby jej na dole nie było - mruknął panicz Thellon, jednocześnie spoglądając w stronę otwieranych właśnie drzwi. Stanęła z nich bowiem czwórka osiłków zbudowanych jak krasnoludzcy kowale, owłosionych jak niedźwiedzie i o twarzach tryntyjskich bandytów.
- Karczmarzu, wytoczże beczułkę czegoś mocniejszego, nie każ nam czekać - rzucił pierwszy z nich, właściciel zatkniętego za pasem bojowego cepa i pokaźnej blizny biegnącej w poprzek czoła.
- Myślisz, że ten kiep ma w piwnicy cokolwiek nas godnego? - dodał drugi, pogardliwym spojrzeniem omiatając zatłoczoną karczmę. - Patrz, jaka hołota tu siedzi! Ofirskie maminsynki, elfickie panienki... Patrz, ten nawet długie włosy zapuścił, coby się do baby upodobnić!
Łowca odwrócił się, próbując nie zwracać na siebie uwagi. W jego umyśle Natsu prychnął wyraźnie na wspomnienie własnych długich włosów.
- Hej, oberżysto! Gdzie ta beczułka?! - wrzasnął tymczasem pierwszy z przybyszów, z głośnym stukotem podkutych butów zmierzając do jednego ze stolików. Chwilę później podano trunki, więc cała grupa na kilka pacierzy uspokoiła się. Gromada zebranych w karczmie elfów odetchnęła z ulgą.
- Ostatnio podobno doszło do jakichś pogromów w Wergundii - rzekł Anavar. - Wolałbym nie siedzieć pod jednym dachem z tymi osiłkami, to pewne niebezpieczeństwo.
- Eh, przesadzasz. Popiją, wyrzygają się za próg i albo odjadą, albo pośpią się na piętrze. A nawet jeśli... przecież umiesz się bronić, skoro wyruszasz na trakty, prawda?
- Uczono mnie fechtunku, ale... nigdy nie brałem udziału w poważnym starciu.
- Dobrze wiedzieć - wisielczym tonem zakomunikował Tsuna.
Minął kwadrans, później dwa, karczma znów stała się tym samym rozwrzeszczanym przybytkiem, co przed pojawieniem się w niej osiłków. Łowca wychylał właśnie kolejną szklanicę miodu pitnego, w którego antałku widać już było dno, natomiast łucznikowi jego porcja trunku stanowczo zbyt mocno rozwiązała język.
- Wuj wielokrotnie mówił mi, że po takich, co z budowy przypominają krasnoludy, nie warto spodziewać się nic innego, jak pijaństwa, bijatyki i spalonych wiosek. A najlepiej już skrzyknąć się w kilku towarzyszy i zdzielić ich kuflami przez łeb, a potem oddać straży jakowej, przykład dając innym, coby nie pchali się już w takie interesy.
- Daj spokój, wielu pewnie próbowało i najlżejsze, co ich spotkało, to takie samo zdzielenie kuflem przez łepetynę. A o najgorszym przy tak wybornym trunku wolę nie wspominać.
- Ale jakby z zaskoczenia podejść, dobrze się zamachnąć, choćby tak... - tu wziął szklanicę i malowniczo pokazał odpowiedni zamach, który jednak skończył się wychlapaniem sporej części miodu.
- Psia twoja mać, spiczaku! Nowa tunika! Niech cię licho porwie, synu orka i ladacznicy! - zabrzmiało zza pleców.
- Osz kurw... Czemu wszystkie ciekawe dni muszą kończyć się tak nieprzyjemnie?! - zaczął Anavar, lecz Tsuna nawet się nie odwrócił.
- Uszy puchną od tego narzekania! Spływaj stąd, mazgaju, zanim ci tej tuniki w rzyć nie wepchnę! - krzyknął łowca. Chwilę później zaczął tego żałować.
- Zważ, do kogo mówisz, psie! - zabrzmiały dwa ciężkie kroki podkutych butów. Tsuna już wiedział. Ale nie zamierzał przepraszać po raz drugi tego dnia. Z pogardą spojrzał na górującego nad nim mężczyznę.
- Widzę nadętego, egoistycznego głąba postury zapitego krasnoluda o kulturze rozmiarów szczurzego bobka, który albo jest głuchy, albo ma problemy z głową, bo nie rozumie prostego słowa "spływaj" - powiedział spokojnie.
- Brawo, podoba mi się to - zachichotał Natsu, próbując mentalnie "pomóc" Tsunie w sprowokowaniu dość sporej bijatyki. - Ja chcę KRWI!!!
- Pozwalasz sobie na zbyt dużo, smarku - skomentował wypowiedź łowcy stojący niewzruszenie osiłek. - Mamusia nie nauczyła, jak odpowiada się ważniejszym od siebie? Czy może chcesz zaimponować swojemu kochasiowi?
Tsuna zmarszczył brwi. Naprawdę nie chciał zamieniać tej karczmy w piekło. Ale skoro ktoś ośmielił się nazwać doświadczonego łowcę potworów dzieciakiem... Natsu wszedł właśnie na nowy poziom demoniczności, próbując zachęcić towarzysza do wyciągnięcia broni. Na całe szczęście, nie zdążył, nim Anavar błyskawicznie wstał i trzasnął natręta w tył głowy. Widać był to dziś ulubiony cios łucznika, bo nawet łowca nagle poczuł bolący ślad po roztrzaskanym w tym samym miejscu, tyle że jego głowy, krześle.
- Jeszcze raz usłyszę to słowo, a ktoś straci głowę - butnie rzekł panicz Thellon, choć nie wiadomo, ile było w tym prawdy, a ile działania alkoholu. Tymczasem z miejsc wstała pozostała trójka przybyszów gotowych ratować swego przywódcę, czy też towarzysza.
- Tłuc szpiczaków! - wrzasnął jeden z nich. - Elfie panienki do burdeli, nie zakłócać ludziom wieczerzy!
Nim jeszcze dotarli do Tsuny, drogę zastąpił im jakiś bogom ducha winny Ofirczyk błagający o zostawienie w spokoju karczmy, a wraz z nią dobytku jego karawany. Chwilę później twarz ciemnoskórego zmieniła się w strumień krwi buchającej ze złamanego nosa.
Łowca stał już w pełnej gotowości. Zdążył jeszcze obdzielić zapobiegawczym kopniakiem wstającego z klęczek pierwszego ze zbójów, nim dopadła do niego dwójka jego kamratów. Trzeci rzucił się na Anavara, który jakimś cudem uniknął ciosu, lecz przy drugiej pięści nie miał tyle szczęścia. Jęknął, gdy przez chwilę próbował zogniskować wzrok, a gdyby jakikolwiek medyk był obok, przepowiedziałby piękne limo rosnące już w okolicach powieki.
Trzeba przyznać, Tsuna refleks posiadał i to wcale nienajgorszy, nawet jak na łowcę potworów. Wirował, wykręcał się, raz po raz parując czy zadając kolejne ciosy. Nawet nie spostrzegł, gdy po stronie osiłków stanęła niemal cała ludzka część oberży. Na nic zdały się rozpaczliwe krzyki kupców i samego karczmarza, pierwszy dzban właśnie przemknął przez całą salę, by nieszczęśliwie trafić kogoś w głowę. Zaczęło się na dobre.
Przewaga atakujących dwójkę elfów była całkiem spora. Pozostała część szpiczastouchych dyskretnie wycofywała się z karczmy, by w ferworze walki nie trafiła ich jakaś zabłąkana pięść. Tymczasem łowca oraz Anavar, który dość szybko pozbierał się po tamtym ciosie, starali się odpierać natarcia, niczym bohaterscy obrońcy jakiejś twierdzy, choć zarówno ich bastion - stół i kilka krzeseł, jak i charakter - nieco pijany i bardziej zawadiacki niż bohaterski, ciężko było do tego porównać.
Tsuna oczywiście także nieraz nie zdążył uskoczyć przed jedną z licznych pięści, ale ciosy zwykle dochodziły do niego już słabe, bez siły, którą zabierała im garda, bądź odległość zwiększone przez liczne uniki. Wkrótce bojowe okrzyki napastników zaczęły bardziej przypominać wściekłe wycie rozdrażnionej ciżby i niemal pewny stał się rozlew krwi.
- Są wściekli. Gotowi wziąć którąś ze świec i podpalić tę karczmę, a to nie jest dobry pomysł - łucznik na chwilę odzyskał trzeźwość umysłu.
- Racja - to łowca starał się przekrzyczeć zgiełk bójki, przy okazji zbijając cios mający trafić go w nos. - Na mój znak chodu na zewnątrz.
Odczekał chwilę, wyprowadzając jeden prawy podbródkowy i uskakując przed lecącym niemal znikąd kuflem. Ta cała bitka zaczynała go coraz bardziej irytować... Rozejrzał się, szybko kalkulując ciężar stojącego nieopodal stołu.
- Spadaj! - krzyknął do Anavara, jednocześnie wykonując szybki skok z własnego bastionu w stronę wspomnianego stołu. Mebel nie był wprawdzie lekki, ale dla łowcy ciężkie przedmioty nie były pierwszyzną. Zaklął po krasnoludzku, podnosząc stół i ciskając nim w pierwsze rzędy atakujących. To dało mu czas na ucieczkę. Wszak napastnicy po czymś takim musieli się przegrupować.
W kilku susach przemknął przez karczmę, kogoś jeszcze kopnął, komuś przyłożył w tył głowy, nim przez otwarte już drzwi wypadł na zewnątrz. Anavar stał obok, wciąż dysząc lekko.
- Wiejemy?
- Tak, już to widzę, że stąd zwiejmy, jasne - rzucił z przekąsem, oceniając stan podwórza i kawałka traktu. Nawierzchnia była prawie równa, można by było walczyć na niej nawet z zawiązanymi oczyma. Łowca rozejrzał się raz jeszcze, szukając jakiegoś wzgórka, czy prowizorycznego bastionu.
- Nie damy rady tak się obronić - mruknął, gdy Natsu z uśmiechem dodał w jego umyśle: "Chyba, że wyciągną broń, wtedy to będzie rzeź". Elf postarał się go zignorować, udzielając towarzyszowi ewentualnych rad, co do wycofywania się. Łucznik dzięki bójce niemal kompletnie wytrzeźwiał.
Nie minęła chwila, a drzwi karczmy ponownie się otworzyły, tak mocno, że niemal wypadły z zawiasów. Napastników wiódł, jak poprzednio, osiłek z cepem za pasem, tym razem o lekko nieobecnym spojrzeniu, co jednak nie przeszkadzało mu w prowizorycznym dowodzeniu całą zgrają.
- Hej, pięści tu wiele nie pomogą! W czym pomogły nam wewnątrz?! Jazda, roznieść ich na mieczach! - padło gdzieś z tyłu. Tsuna zaklął. Anavar z lekkim lękiem spojrzał na rękojeść własnego miecza. Choć przecież szkolił się w walce, żaden szermierz nie jest szermierzem, póki nie stanie twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Łowca doskonale znał ten stan duszy, zaklął ponownie, chyba tylko dla rozluźnienia się przed walką. Tłum podchwycił sugestię tamtego. Zadźwięczała stal. Świsnął zamachujący się do ciosu cep. A choć obydwaj elfowie nie chcieli mieć na sumieniu listów gończych, bardziej, niźli wolność, cenili własne życie. Dwa miecze wyskoczyły z pochew Tsuny, ten lśniący, jego własny oraz ten należący do Natsu, czarny jak węgiel, pełen elfickich run. Anavar wyszarpnął swoje ostrze, dość długie, zdobione krótkim runicznym napisem i typowo elfickimi ornamentami. Ten oręż jeszcze dziś miał posmakować krwi. |
|
|
|
|
|
Morg
Dołączył: 15 Wrz 2008 Skąd: SKW Status: offline
Grupy: AntyWiP Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 27-02-2011, 15:15
|
|
|
Polecam zapoznać się z czymś, co się zowie akapity. W tym momencie nie da się tego czytać. |
_________________ Świadka w sądzie należy znienacka pałą przez łeb zdzielić, od czego ów zdziwiony wielce, a i do zeznań skłonniejszy bywa. |
|
|
|
|
Enevi
苹果
Dołączyła: 20 Lut 2006 Skąd: 波伦 Status: offline
Grupy: Alijenoty Fanklub Lacus Clyne
|
Wysłany: 27-02-2011, 16:57
|
|
|
Nie wiem, co zamierzasz dalej z tym zrobić, ale tekst wymaga wielu poprawek (przeczytałam na oko trzy strony, więc treści czepiać się nie będę). Natomiast językowo jest źle, bardzo źle. Zdania są zbyt krótkie, składnia też bardzo cierpi (wszystko jest tak chaotyczne, że często nie wiadomo kto, co, gdzie i z kim). Używasz słów powiedzmy specjalistycznych (typu sztych lub głownia), a w połączeniu z prostym i niepoprawnym językiem samego opowiadania wygląda to dość groteskowo. Już właściwie sam początek nadaje się do wymiany:
Cytat: | Wieczór, jak każdy inny. Szedł wąską ścieżką przez stary, zapuszczony park. |
Brak wyraźnie zaznaczonego podmiotu (łatwo się domyślić, że chodzi o kogoś) i wychodzi na to, że to rzeczony wieczór idzie przez park i wykonuje wszystkie pozostałe czynności. Sam dialog początkowy jest... słaby i niesamowicie sztuczny. Z jednej strony mamy elfa, z drugiej demona, którego nazywasz arystokratą, a obaj panowie wyrażają się jak przedszkolacy. Język mówiony musi być żywy i dobrze jeśli bywa potoczny, jednak to prawdziwa sztuka nie popaść w przesadę i śmieszność przy tworzeniu takich wypowiedzi tak, aby faktycznie sprawiały wrażenie realistycznych. Przykłady można mnożyć, a to jest jedynie wierzchołek góry lodowej. Niestety, w obecnej formie tekst miałby problem z zaistnieniem gdziekolwiek. Musiałbyś najpierw poprawnie nauczyć się budować zdania, koniecznie bardziej złożone. |
_________________
吾輩は王獣である。名前はまだ無い。
_________________
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|