FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony 1, 2  Następny
  To co ważne (Bleach ff)
Wersja do druku
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 09-09-2013, 13:27   To co ważne (Bleach ff)

Chapter 1 - Nie ma to jak stypa na początek

Jedną z najgorszych cech miast jest to, że nie widać z nich gwiazd. Warszawa może i tak była dużo mniejsza niż Londyn, ale latarnie i neony na starówce i z pobliskiego centrum umożliwiały jedynie obserwację księżyca i przelatujących samolotów. Przynajmniej oddychało się tu powietrzem, a nie smogiem. No i pogoda, co prawda nie była angielska, ale i tak osiem stopni zaledwie kilka godzin po zachodzie słońca pozostawiało wiele do życzenia. Może rzeczywiście powinna przeprowadzić się do Włoch, albo na południe Francji. Miałaby lepszą pogodę, mniej narzekających ludzi i co najważniejsze wino, dobre wino. Nie takie siki jakie piła w tej chwili.

Oparta o zamalowaną ścianę graffiti w stylu HWDP i tym podobnych wsłuchiwała się w muzyczną kakofonię z pubów i restauracji na Freta. Ściana była zimna i wilgotna. Górujący nad podwórzem klasztor dominikanów i stare drzewa niemal całkowicie zasłaniały promienie słoneczne nawet w najcieplejsze dni. Wystarczyło jednak tylko przejść z bramy dalej na podwórze, by wejść w zupełnie inny świat, w którym nie słychać odgłosów miasta, a wiatr szumiący w koronach drzew i ptasie trele. Tak przynajmniej było zazwyczaj. Dziś jednak w kamienicy przy mostowej gościło więcej ludzi niż przez ostatnie sto lat. Rodzina i przyjaciele rozprawiający o starych dobrych czasach i obsmarowujących się nawzajem za plecami. Jej ciotka urządziła pierwszorzędny zjazd rodzinny, jedyny problem polegał na tym, że miała to być stypa.

Jej prababcia odeszła z tego świata z uśmiechem na ustach w wspaniałym wieku stu dwunastu lat. Spora część jej krewnych przypuszczała, że staruszka jest wiedźmą i że przeżyje ich wszystkich, a to byłaby tragedia. W końcu co stałoby się z wspaniałą kamienicą i resztą dobytku? Ariel była przekonana, że prababcia Izabela żyła tak długo na złość tym wszystkim sępom. Jakie będzie ich rozczarowanie, gdy jutro odczytają testament. Godzinę wcześniej bowiem podszedł do niej pan Kornel, stary przyjaciel i adwokat jej babki, prosząc o rozmowę na osobności. To między innymi przez treść tej rozmowy stała teraz pod murem popijając wino.

Prababcia cały swój dobytek zostawiła jej. Nie swym synom, czy któremuś z wnucząt tylko jednej prawnuczce, która większość życia spędziła za granicą i której pieniądze były najmniejszym zmartwieniem. Czemu staruszka tak postąpiła dziewczyna nie miała pojęcia. Izabela kochała ją, tego była pewna, ale cała kamienica? Ariel nie chciała niczego, no może poza białą bronią zarastającą kurzem na ścianie w bibliotece. Uśmiechnęła się wspominając jak z durszlakiem na głowie biegała wymachując szpadą we wszystkie strony zabijając potwory lub udając Zorro. Z Tomasa, swego młodszego brata, zawsze robiła sierżanta Garsiję, chociaż wtedy to ona bardziej go przypominała. Rozpamiętując bezwiednie zaczęła bawić się medalionem, który dostała od Izabeli na siódme urodziny.

- Przepraszam bardzo? - nie zauważyła mężczyzny w eleganckim płaszczu, który podszedł do niej z głównej ulicy.

- Tak, mogę w czymś pomóc? - zapytała, na co mężczyzna szeroko się uśmiechnął i wyjął z kieszeni notes i pióro.

- Nie udzielam wywiadów - wysyczała stanowczo i odwróciła się na pięcie śpiesząc do domu. Dziennikarz nieubłaganie podążył jej śladem.

- Nawet dla gazety z rodzinnego kraju? Pani książki są niezwykle popularne, Polska musi się panią szczycić. Tylko jeden mały wywiadzik.

Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała reporterowi prosto w oczy, mówiąc spokojnym i zimnym niczym noce na księżycu głosem.

- Nie udzielam wywiadów. Piszę pod pseudonimem, by nie udzielać wywiadów. Trzech paparazzi ma sądowy zakaz zbliżania się do mnie i jakby pan nie zauważył, to jest stypa. Sama przyzwoitość powinna pana trzymać jak najdalej ode mnie - niedane jej było dokończyć swej tyrady bo mężczyzna został gwałtownie odwrócony przez wysokiego, dobrze zbudowanego bruneta.

- Proszę stąd iść, teraz. I ostrzegam więcej nie poproszę - chłopak z zadowoleniem przyglądał się szybko oddalającemu się mężczyźnie. - Może i taki drab jak ja ma problem z kupieniem ubrań, ale dwa metry mają też swoje zalety. Hej, w porządku?

Ariel usiadła na schodach. Była już zmęczona tym szumem. Robiła wszystko, aby ukryć się przed show biznesem. Wszędzie było to samo. W Europie, czy w Ameryce wszędzie ścigali ją dziennikarze. Co prawda nigdy w żadnych mediach nie podano jej danych, ale była to jedynie zasługa jej agenta, który odpowiednio sobie za to liczył. Mimo, że prawdziwa tożsamość Adama Nighta nie została ujawniona opinii publicznej hieny cmentarne na całym świecie zdawały się wiedzieć, że to ona.

- Mam tego dość Tomas. Gdybym wiedziała, że tak to będzie wyglądać to schowałabym swoje wypociny do szuflady i wyrzuciła klucz do Tamizy. Chciałabym się gdzieś schować, uciec stąd. Choć jutro i tak pewnie będę musiała pryskać.

- Co, dlaczego? Jeśli to przez tego gościa to zaraz go…

- Nie przez niego. Naprawdę sądzisz, że przejmuje się taką larwą? Po prostu - Ari westchnęła masując skronie, w których słonie zaczynały tańczyć kankana. - Prababcia zostawiła wszystko mi.

Tomas patrzył się na nią przez dłuższą chwilę nie mówiąc ani słowa. Po czym nagle zaczął zataczać się ze śmiechu. Opanował się po chwili i usiadł koło niej.

- Może rzeczywiście lepiej wróć do domu pierwszym możliwym samolotem. Ciotka Kryśka będzie wściekła. Wiem, nagram całe odczytanie testamentu. To będzie komedia warta oscara. Już to widzę. Te krzyki. Te łzy. Ach, raj.

- A to podobno ty jesteś normalny, a ja jestem socjopatką. Co mam zatem zrobić panie Spielberg? Zapuścić brodę i iść żebrać na centralny?

- Może lepiej chodźmy na strych. Jest tam ta stara szafa - dodał widząc jej pytającą minę. - Przy odrobinie szczęścia znajdziesz tam przejście do Narni.

- Przy moim szczęściu mam pewnie alergię na lwy.

Tomas objął ją.

- Ucieknij więc - zaproponował poważnie.

- Niby gdzie? Na drugi koniec świata? - zapytała apatycznie.

- Dlaczego nie? Wyjedź choćby do Japonii. Dla europejczyków wszyscy Azjaci wyglądają identycznie, tak samo musi być w drugą stronę. Znasz język, to nie problem. Wynajmij sobie jakieś małe mieszkanko, albo nawet kup. Stać cię. Rodzice są dorośli, poradzą sobie. Będę mieć na nich oko. A ciotka tam na pewno nie ma szpiegów. Nie lubi nawet sushi. Czekaj moment - pobiegł do domu tylko po to by za chwilę wrócić z wielkim starym atlasem. Przewertował kilka kartek, aż w końcu zatrzymał się na mapie Japonii. - No to wybieraj.

Ariel spojrzała się z powątpiewaniem na brata. To było szaleństwo, ale może właśnie w szaleństwie była metoda? Właściwie co miała do stracenia? Mieszkała sama, nie miała przyjaciół, gdyż ludzie ma ogół po bliższym poznaniu niezmiernie ją nudzili. Byli zbyt przewidywalni. Jedynym jej towarzyszem był kot o wdzięcznym imieniu Behemot. Uśmiechnęła się do Tomasa uśmiechem, który zawsze wywoływał u niego gęsię skórkę. Oznaczał bowiem, że jego siostra miała plan. A planów Ariel Black nie powstydziłby się sam Machiavelli. Dziewczyna zamknęła oczy i wyciągniętym palcem wskazała miejsce na mapie.

Otworzyła jedno oko chcąc sprawdzić, czy czasem nie skazała się na życie w oceanie. Jej palec wskazywał jednak Honsiu. Dokładnie małe miasteczko na zachód od Tokio w regionie Tama.

- Karakuro nadchodzę.
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 09-09-2013, 19:37   

To co ważne - Chapter 2 & 3
Uprzedzam, że zrobienie na samym początku z OC typowej Marysi jest działaniem ściśle zamierzonym. Zatem nie narzekać.

Chapter 2 - Japonia wita

Ariel nie wiedziała czy to, że całe jej życie zmieściło się w walizce powinno ją niepokoić. Załatwienie formalności związanych z przeprowadzką nie zajęło nawet tygodnia. Na szczęście zajął się nimi jej agent, który w niezrozumiały dla niej sposób znał wszystkich, wliczając w to japońskiego konsula. Załatwienie wizy w tydzień zamiast w miesiąc było karkołomnym zadaniem, jednak nie tak karkołomnym jak przekonanie jej matki, że nic jej nie będzie. Beatrice była nerwową kobietą. Tak jak Ariel uzależniona była od kofeiny, tak jej matka nie mogła żyć bez dziennej dawki adrenaliny, a wyjazd pierworodnej córki na drugi koniec świata był idealnym powodem do stresu. Dziewczyna nie wiedziała jak taki kłębek nerwów mógł pracować w Scotland Yardzie, co prawda matka nigdy nie opuszczała laboratorium, ale codzienne oglądanie zmasakrowanych zwłok nie było czymś dla ludzi o słabych nerwach. Cezar ojciec Ariel, próbował wytłumaczyć żonie, że będzie mogła codziennie widywać córkę na skypie, skończyło się na tym, że został nazwany nieczułym starym capem. Cezar uszanował decyzję córki, a jedyną oznaką, że się przejmował była lista jego kolegów z uniwersytetu tokijskiego, którą wręczył jej na lotnisku. Najbardziej zrozpaczony decyzją był jednak jej wydawca, jego zachowanie było przynajmniej całkowicie zrozumiałe. Kto nie martwiłby się, że jego kura znosząca złote jajka emigruje za ocean?

Podróż z Londynu do Tokio z przesiadką w Helsinkach zajęła trzydzieści godzin. Wyglądając przez okno, za którym widać było roztaczające się na dole Tokio miała wrażenie, że patrzy na mrowisko. Westchnęła, zbliżało się lądowanie, a to ją przerażało. Bowiem po nim będzie musiała odebrać bagaż, który oprócz małej walizki z rzeczami osobistymi zawierał klatkę z jej kotem. Kotem, który swe słodkie imię zawdzięczał iście diabelskiemu temperamentowi. Zamyślona wzięła łyk zimnej kawy, przez co o mało się nie opluła.

- Shit, co to za ohydztwo? - zaklęła. Brązową ciecz można było nazwać na wiele różnych sposobów, ale w życiu nie użyłaby słowa kawa.

Kilka godzin później była już w połowie drogi do Karakury. Wściekła przyglądała się pasom zieleni szybko przemykającym za oknem pociągu. Europejska, a zwłaszcza polska kolej mogłaby wiele nauczyć się od Japończyków. Machinalnie pokręciła dłonią, na której widniały czerwone ślady po pazurach. Ariel zacisnęła zęby wpatrując się w punkt ponad głową siedzącego naprzeciw niej staruszka. Tylko ona mogła mieć tyle szczęścia. Kogo innego okradliby piętnaście minut po wyjściu z lotniska? Cały jej niewielki dobytek odjechał w taksówce z fałszywymi numerami w siną dal. Pal licho ubrania i kosmetyki, ale w walizce był także jej komputer i wisiorek od Izabeli, którego ze względu na ostre krawędzie blaszki nie mogła mieć przy sobie. Szczyt jej irytacji nadszedł jednak potem, podczas składania zeznań na komisariacie. Wiele osób uważa, że nieporozumienia w tego typu sytuacjach wynikają zwykle przez barierę językową. Ariel przekonała się, że jest inaczej, chyba by założyć, że wszyscy policjanci na świecie wywodzą się z odrębnego gatunku, który niezdolny jest do logicznego myślenia, nie mówiąc już o wyciąganiu wniosków. Komisarz przyjmujący jej zeznanie miał minę, która wyraźnie wskazywała na wrodzony debilizm. Widząc jego szefa uświadomiła sobie, że było to zaledwie nieszkodliwe zidiocienie.

Tak więc gdy znalazła się w Karakurze, była zmęczona czterdziesto godzinną podróżą, podrapana przez diabelskiego kota, podrażniona głodem kofeinowym i wściekła na cały świat. Nawet Behemot skulił się na tyle klatki, nie chcąc wchodzić swemu człowiekowi w drogę, gdy był w takim stanie.

Na szczęście dla świata Ariel dotarła do nowego mieszkania bez kolejnych komplikacji. Po drodze zrobiła niezbędne zakupy, czyli zakupiła kawę, papier toaletowy, szczoteczkę do zębów, ramen błyskawiczny i karmę dla kotów. Przed wejściem do niewielkiego budynku, w którym miała od dzisiaj mieszkać jej uwagę przykuł szyld po drugiej stronie ulicy. Kupując mieszkanie nie miała pojęcia, że naprzeciwko było dojo. Rozejrzała się po swoim nowym apartamencie, który wyglądał identycznie jak w internecie. Eleganckie, dwupokojowe mieszkanie na poddaszu całkowicie spełniało jej wymagania. Było suche, ciepłe i miało dach.

Po kubku kawy zeszła na dół, by wyładować gniew na nieszczęśniku, który nawinie się jej pod rękę. Przy wejściu do dojo zdjęła buty stawiając je koło kilkunastu innych par, przy których jej trampki wyglądały jakby należały do wielkoluda. To uderzyło ją od razu po wyjściu z samolotu. Czuła się jak pieprzony Guliwer wśród liliputów. Była o głowę wyższa od wszystkich mijanych kobiet, które przyglądały jej się jak cyrkowej atrakcji. Teraz wiedziała jak czuł się jej brat, tyle tylko, że ona miała zaledwie metr siedemdziesiąt. Pokręciła głową wyobrażając sobie Tomasa w tłumie, w którym mężczyźni byli jej wzrostu.

W dojo trwał akurat trening. Kilku mężczyzn w brązowych i czarnych pasach gromadziło się na około maty pilnie przyglądając się walce. Ariel z zainteresowaniem przypatrywała się potyczce. Ciemnowłosa, podobnie do niej obstrzyżona, niepozorna nastolatka walczyła z widocznie przerażonym mężczyzną. Zważywszy jak szybko rozłożyła go na łopatki miał ku temu powody.

- Mogę pani w czymś pomóc? - zapytał starszy mężczyzna z krótko przystrzyżoną bródką. Dziewczyna ukłoniła się.

- Witam sensei - instruktor był wyraźnie zdziwiony zachowaniem cudzoziemki. Wcześniej był pewny, że pochodziła z zagranicy. Jej wzrost i jasnobrązowe włosy jasno na to wskazywały, ale jej maniery i idealny akcent mówiły co innego. Odkłonił się. - Nazywam się Black Ariel. Wprowadziłam się naprzeciwko i chciałam się rozejrzeć i możliwie zmierzyć się, z którymś z twoich uczniów mistrzu. Stwierdziłam, że rozprostowanie kości po podróży dobrze mi zrobi.

- Miło mi cię poznać Black-san. Nazywam się Mazuro Hiro i jestem zaszczycony mogąc powitać cię w moim dojo - uśmiechnął się do niej przyjaźnie, ale w pewien sposób przepraszająco. - Obawiam się, że będziesz musiała przyjść nieco później. Mam teraz grupę dla zaawansowanych, a i tak zaraz kończymy.

- To nawet lepiej Mazuro sensei - zapewniła go. Na co mężczyzna jedynie dokładniej jej się przyjrzał. Młoda kobieta z nieprzejednaną miną wydawała się być pewna swych umiejętności. Jeżeli sobie nie poradzi to cóż, jej sprawa. Przynajmniej nauczy kolejnego aroganckiego jankesa szacunku. - A jeśli to możliwe chciałabym walczyć z nią - wskazała na zwyciężczynię poprzedniego pojedynku.

- Z Tatsuki-san? Ostrzegam, to moja najlepsza uczennica.

- Jeśli można mi coś powiedzieć Mazuro sensei to chętnie się zmierzę z Black-san - wtrąciła nastolatka.

Ari ukłoniła się jej z wdzięcznością i pewnym krokiem weszła na matę. Nie walczyła już od bardzo dawna. Prawie zapomniała przyjemny dreszcz przebiegający po kręgosłupie tuż przed pierwszym ciosem. Przeciwniczki przyjęły pozycje i zastygły w wyczekiwaniu. Japonka niespodziewająca się wiele po przybyszu zaatakowała i nieoczekiwanie znalazła się na ziemi. Jasnowłosa kobieta podcięła jej nogi nim ta zdążyła się zorientować. Tatsuki szybko podniosła się i ponownie zaatakowała. Ari udało się unikać kolejnych ciosów, co niezmiernie irytowało Tatsuki.

- Przestań uciekać i w końcu zaatakuj - warknęła.

W następnej chwili gdy dziewczyna wyprowadziła cios Ariel ledwo ruszyła się w bok i wycelowała kolanem w brzuch dziewczyny, przez co ta aż się zgięła. Szatynka obróciła się i jednym kopniakiem posłała młodszą dziewczynę na drugą stronę maty. W dojo zapadła cisza.

Ariel podeszła do leżącej dziewczyny i kiwnęła jej głową.

- Dziękuję Tatsuki-san. To była dobra walka - nastolatka ostrożnie wstała trzymając się za brzuch i również ukłoniła się. Europejka następnie zwróciła się do mistrza. - Dziękuję Mazuro sensei i gratuluję wspaniałej uczennicy. Niedługo zapewne znowu się zobaczymy.

- Liczę na to Black-dono. Do zobaczenia - skłonił jej się niżej niż przedtem. A chór „do widzenia Black-sempai" zabrzmiał w koło.

Po Ariel nie było tego widać, ale walka naprawdę jej pomogła. Wracała do domu dużo spokojniejsza. Dotarła niemal do drzwi gdy usłyszała jak ktoś biegnie w jej kierunku. Dziewczyna, z którą wcześniej walczyła zatrzymała się tuż przed nią i nisko skinęła głową.

- Black-sempai chciałam podziękować za wspaniałą walkę i przedstawić się. Nazywam się Arisawa Tatsuki - wyraz twarzy Ari nie zmienił się. Odwróciła się od dziewczyny i otworzyła drzwi, w których zaraz zniknęła. Tatsuki stała zmieszana. Słyszała o złym wychowaniu turystów, ale to było powyżej krytyki, zwłaszcza, że młoda kobieta wcześniej wywarła na niej pozytywne wrażenie.

- Wchodzisz czy nie? - dziewczyna niepewnie zajrzała przez drzwi na klatkę schodową. Na półpiętrze czekała na nią Ari z uniesioną brwią. - Jeśli nie to zatrzaśnij drzwi.

Tatsuki przerzuciła plecak przez ramię i ruszyła za kobietą po schodach. Normalnie nie weszłaby do mieszkania nieznajomej osoby, ale prawie połowa jej grupy widziała gdzie poszła, więc nie sądziła by mogło się jej stać coś złego.

- Rozgość się. Napijesz się czegoś? Do wyboru mam wodę i kawę.

- Wodę jeśli można - szatynka słysząc to zniknęła w kuchni. Tatsuki usiadła sztywno na czerwonej kanapie w salonie.
Krzyknęła, gdy niespodziewanie coś skoczyła jej na kolana. Zastygła w bezruchu pod spojrzeniem żółtych ślepi. Wielki czarny kocur z poszarpanym uchem przypatrywał jej się jakby zastanawiając się, czy ma ją zjeść, czy tylko podrapać.

- Behemot zjeżdżaj - zeskoczył na podłogę z sykiem trafiony poduszką. Ari stała w wejściu z tacą ze szklankami i dwoma kubełkami ramenu. - Przepraszam za niego. Ma nierówno pod kopułą. Myśli, że jest psem obronnym.

- Nic nie szkodzi. Zaskoczył mnie, nic więcej - zapewniła i zażenowana wzięła kubek, zastanawiając się przez cały czas co tu właściwie robi. Ariel zlitowała się w końcu nad nastolatką.

- Bardzo dobrze walczysz Arisawa-san. Zwłaszcza na kogoś kto ma czternaście lat - Tatsuki spojrzała na nią pytająco.

- Black dono skąd wiesz ile mam lat? - kobieta wskazała na stojący przy kanapie plecak, z którego wystawał krawat.

- Po pierwsze mów mi Ari. Nie jestem przyzwyczajona do tych wszystkich sufixów. A jeśli chodzi o to, to widziałam jak z gimnazjum wychodziły dzieciaki ubrane w ten sposób, a w dojo nie domknęłaś plecaka. Wystawały z niego testy przed egzaminem końcowym. Jesteś zatem w ostatniej klasie gimnazjum, ergo masz czternaście lat.

Tatsuki miała coraz większy szacunek do kobiety siedzącej naprzeciwko. Mimo tego sama nie wiedziała co ma o niej myśleć. Była młoda, ale zachowywała się jak ktoś dużo starszy. Tatsuki miała też wrażenie, że ta cała grzeczność była jedynie na pokaz.

- A teraz powiedz mi Arisawa-san po co tak naprawdę do mnie przyszłaś.

- Black-sem, Ari - poprawiła się widząc lekko ściągnięte brwi. - Nie wiem o czym mówisz, chciałam po prostu podziękować i lepiej się poznać.

- I nawet nie przyszła ci do głowy chęć kolejnego sparingu? - ta konwersacja coraz bardziej ją bawiła. Nastolatka zarumieniła się.

- Nie, to znaczy było by mi bardzo miło - ucichła widząc wyciągniętą rękę.

- Wystarczy już Arisawa-san. Chciałaś się lepiej poznać, zatem pytaj - Tatsuki była zbita z tropu. Rozmowa z kobietą przypominała jazdę rollercoasterem. Odchrząknęła w zaciśniętą pięść.

- Tak więc… ile masz lat Ariel san i skąd jesteś?

- Dwadzieścia trzy, a przyjechałam z Londynu - to wzbudziło zainteresowanie brunetki.

- Z Londynu? Zawsze chciałam tam pojechać. Jak tam jest?

- W Londynie nie brakuje trzech rzeczy, deszczu mgły i londyńczyków. Miałam dość, zwłaszcza tych ostatnich, więc postanowiłam wyjechać najdalej jak się da. Los wskazał mi Karakurę - przerwała słysząc telefon dzwoniący z plecaka. Dziewczyna odebrała i uważnie słuchała tłumacząc, że coś jej wyskoczyło i że już wraca do domu.

- Rodzice?

- Tak, przepraszam Ari san, ale muszę już iść. Za kilka dni mam egzaminy i moja mama jest bardziej zdenerwowana ode mnie.

- Uwierz mi Arisawa-san, wiem coś o tym.

- Mów mi Tatsuki - dziewczyna uśmiechnęła się i podbiegła do wyjścia. - Do widzenia Ari - Ariel pomachała jej na pożegnanie i podeszła do otwartego okna. Gdy zobaczyła na dole nastolatkę krzyknęła do niej.

-Tatsuki, za tydzień o tej samej porze w dojo. Nie spóźnij się - brunetka uśmiechnęła się od ucha do ucha i pobiegła dalej.

Ariel westchnęła i zamknęła okno.

- No co? - zapytała się kocura spoglądającego na nią podejrzliwie z kąta.

Chapter 3 - Goście, goście

W dniu, w którym zaproponowała Tatsuki sparing musiała doznać zaćmienia umysłowego. Nie ważne, czy było to przez plamy na słońcu, cygańską klątwę, czy jej szczęście, ale ta dziewczyna była po prostu zwyczajnie… Ariel nie wiedziała nawet jak ma to określić. Nastolatka trenowała z nią dwa razy w tygodniu od trzech tygodni. Potem zawsze przychodziła porozmawiać, a takie zachowanie nie było naturalne. Przeciętnego człowieka wystraszała na trzecim spotkaniu, jeśli nie brać pod uwagę jej rodziców i Tomasa, ale oni byli spokrewnieni, więc to się nie liczyło.

Dla Ariel ludzie byli niczym układanki, które po poskładaniu małych kawałeczków złożonych z gestów, spojrzeń i zachowań tworzą wzorzec. Mając go łatwo mogła przewidzieć poczynania danego osobnika. Ludzie rzadko kiedy odchodzili od swoich wzorów, a to czyniło ich łatwymi do manipulowania. Nie robiła tego z tego samego powodu, z którego nie posłuchała matki, gdy ta mówiła jej, by została lekarzem. Byłaby świetna i wiedziała o tym, zwłaszcza jeśli zostałaby psychiatrą, ale był jeden mały problem. Mianowicie ludzie. Manipulacja jak i praca lekarza wymagała kontaktu z nimi, a Ariel nadzwyczajnie w świecie ich nie lubiła. Nie było to nic osobistego, po prostu ich głupota niezmiernie ją irytowała. Inni wyczuwali to i zostawiali ją w spokoju, ale nie dziewczyna znikająca w tej chwili za rogiem. Zdawała się nie posiadać instynktu samozachowawczego, a może była to wina dalekowschodniej kultury i kompleksu kamikaze? Tak czy inaczej Arisawa stała się stałym punktem w jej życiu i o dziwo nie przeszkadzało jej to tak bardzo, jak powinno. Ostatnio Tatsuki zaczęła ją namawiać by poznała jej przyjaciół i o zgrozo Ariel zastanawiała się nad tym.

Przypuszczała, że to przez zmianę klimatu i nudę. Poza tym im szybciej, by się na to zgodziła tym prędzej nastolatka dałaby jej spokój. Usprawiedliwiała się sama przed sobą. W tej chwili zabrzmiał dzwonek do drzwi. Podchodząc Ariel westchnęła, w kraju kwitnącej wiśni nawet wizjery w drzwiach były niżej niż w Europie, a jej nie chciało się aż tak schylać. Za progiem stały dwie dziewczynki. Niestety nie wyglądały na harcerki sprzedające ciasteczka, a szkoda, bo miała ochotę na coś słodkiego. Po otwarciu drzwi mniejsza uśmiechnęła się szeroko.

- Black-san, zgadza się? - zapytała druga o kruczoczarnych włosach.

- Co mogę zrobić dla koleżanek Tatsuki? - dziewczynki spojrzały się po sobie zdziwione. - Nie ma nikogo innego kto mógłby znać moje nazwisko, chyba że - Ariel przyjrzała się im uważnie, nie, nie wyglądały na szpiegów jej rodziny ani dziennikarzy. Otworzyła szerzej drzwi dając im jasno do zrozumienia, że mogą wejść.

Brunetka weszła pierwsza i podała kobiecie rękę, co ją zaskoczyło, spodziewała się bowiem ukłonu.

- Kurosaki Karin, a to moja siostra Yuzu. Jesteśmy sąsiadkami Tatsuki.

- Chciałyśmy pani to przekazać - wtrąciła druga podając jej różową kopertę. - Tatsuki ma niedługo urodziny i urządzamy jej przyjęcie, bo państwo Arisawa wyjechali na wakacje. Na pewno ucieszy się jeśli pani przyjdzie.

- Ari.

- Słucham? - zapytała niepewnie dziewczynka.

- Mówcie mi Ari, nie jestem aż tak stara. Behemot nawet nie próbuj! - wrzasnęła na kocura, który już szykował się do ataku zza doniczki, na co łypnął tylko ślepiami i oburzony poszedł w głąb pokoju. - Piekielne zwierzę. Tak czy inaczej dziękuję wam za zaproszenie, ale raczej nie przyjdę - wtedy Ariel popełniła kolejny błąd spoglądając w dół.

* * *

Wszechświat sprzysiągł się przeciw niej. Wiedziała to, pukając do domu Kurosakich, gdzie organizowane było przyjęcie. Rodzice Tatsuki wyjechali z okazji rocznicy ślubu na Bali, zostawiając córkę pod opieką sąsiadów. Czemu musiała spojrzeć w dół w te wielkie błagalne oczy?

Drzwi otworzyły się, a Ariel uniosła okulary nie będąc pewną, czy to co widzi nie jest spowodowane kolorowymi szkłami. Okazało się, że widziała dobrze. Stał przed nią nastolatek z cierpiętniczą miną i pomarańczowymi włosami. Nie rudymi, czy miedzianymi, a pomarańczowymi niczym marchew.

- Ty musisz być Ariel san. Wejdź - nie czekając na nią zniknął w środku domu. To, co zobaczyła w przedpokoju przekonało ją, że wizyta może być jednak intrygująca. Mężczyzna będący najwyraźniej ojcem chłopca wpadł do pokoju kopiąc syna w twarz i wrzeszcząc o truskawkach.

- Jak śmiesz tak traktować siostry. O Masaki, gdzie popełniliśmy błąd - niemal płakał klęcząc przed dużym portretem ładnej kobiety wiszącym na ścianie. Niestety zauważył gościa, a w następnej chwili ściskał już jej ręce z niebezpiecznym błyskiem w oczach. - Nie wiedziałem, że Ichigo zaprosił koleżankę, zwłaszcza tak piękną koleżankę. Nie wiedziałem, że nawet zna piękność o tak egzotycznej urodzie. Jestem Isshin…

Ariel przysłuchiwała się jego bełkotowi z rozbawieniem próbując przyjemnie się uśmiechać, a nie parsknąć salwą śmiechu, przez którą zaczynała się trząść.

- Zostaw ją ty stary wariacie! - wrzasnął Ichigo odciągając ojca. - Przestraszyłeś ją, patrz jak się trzęsie.

W następnej chwili tarzali się już po podłodze.

- Rozumiem, że to normalne - odezwała się do Karin, stojącej nieopodal ze znudzoną miną, która potwierdziła jej przypuszczenia i zaprowadziła do kuchni, gdzie Yuzu przygotowywała jedzenie.

Przyjęcie rzeczywiście okazało się ciekawym doświadczeniem, a rodzina Kurosakich wyjątkowo… interesująca. Tatsuki o ile nie była zdziwiona przyjęciem, to udział Ari widocznie ją zaskoczył. Kobieta przyglądała się jak solenizantka rozpakowuje kolejne prezenty w blasku fleszy Isshina, który robił zdjęcia z prędkością strzelającego Rambo. Mężczyzna był tak groteskowo przerysowany, że aż nierealny. Co jakiś czas rzucała mu spojrzenie człowieka, który jest genetycznie zaprogramowany tak, by nie wierzyć niczemu co zobaczy, czy usłyszy. Z potoku myśli wyrwał ją potężny uścisk Tatsuki zwisającej z jej szyi. Ichigo oficjalnie stał się jej rycerzem w lśniącej zbroi gdy odciągnął od niej swą podnieconą przyjaciółkę.

- Nie wiem jaki cudem je zdobyłaś, nie mówiąc o dedykacji i bardzo ci dziękuję, ale nie mogę ich przyjąć. Musiały kosztować fortunę - Ariel nie przyjęła od brunetki oferowanych książek.

- W takim razie nie mów. To naprawdę nic wielkiego - pomachała zbywająco ręką. Podarowanie jej kilku swych książek, których jej matka niewiadomo po co przysłała cały karton, nie było niczym wielkim, tak samo jak napisanie dedykacji. Ariel namęczyła się nad prezentem właściwie tak mało, że było jej głupio. Poprosiła więc brata o przysłanie oryginalnej bluzy ze sklepu z pamiątkami u Harrodsa, a którą teraz dumnie nosiła dziewczyna. Ari musiała przyznać, że barwy brytyjskiej flagi pasowały nastolatce.

Od tamtego dnia Ariel była dość częstym gościem w domu Kurosakich za sprawą korepetycji z francuskiego, które zaoferowała Karin, widocznie prześladowanej przez nauczycielkę. Jej brat nie jedną noc przepłakał w podstawówce przez podobną jędzę. To właśnie dla tego postanowiła pomóc.

* * *

Poznanie kolejnej przyjaciółki Tatsuki było szokiem, zwłaszcza dla jej kubków smakowych. Arisawa przyprowadziła Inoue Orhime pewnego dnia, najwyraźniej myśląc, że najlepszy będzie atak z zaskoczenia. Cały czas twierdziła, że Ariel za dużo czasu spędzała sama, nie licząc towarzystwa piekielnego kota, którego obecność na nikogo nie mogła mieć pozytywnego wpływu. Tak więc pod koniec lipca pojawiła się z wyjątkowo bogato obdarzoną w kobiece wdzięki dziewczyną. Black poczuła do niej coś, czego praktycznie nigdy nie czuła, zwłaszcza do pojedynczej jednostki, litość. Inoue jakiś czas temu straciła starszego brata, który opiekował się nią po śmierci rodziców. Nie litowała się nad dziewczyną tylko dla tego, że była sierotą. Pewnie, współczuła wszystkim dzieciakom, które musiały wychowywać się bez rodziców, ale takie już było życie. Nikt nie mówił, że było sprawiedliwe. Chodziło o coś zgoła innego. Mianowicie o zachowanie rudej dziewczyny, która była tak wesoła i dobroduszna, że aż prawie brało ją na wymioty. Wiedziała jedno. Ludzie, którzy tak często się uśmiechają, zawsze skrywają swe prawdziwe motywy i uczucia. W przypadku Orhime nigdy wcześniej nie spotkała kogoś, kto miałby tak małą wiarę w siebie. Od innych w jej położeniu emanował gniew, zarówno na siebie jak i na świat. Dziewczynie brakło go, pozostawała sucha bezsilność.

Żeby nie kopać leżącego Ariel odważyła się na coś, co wedle Tatsuki było najwyższym aktem odwagi. Spróbowała ciasta Orhime, a nawet je przełknęła. Największego szoku doznała jednak ze strony kogoś kogo znała od lat. Jej kocur o podniebieniu tak wysmakowanym, że mógłby pracować w przewodniku Michelin, wskoczył na stół i zaczął zajadać się tortem, dając im wymówkę do uniknięcia dokładki. Ariel nigdy nie chciała tak wycałować jego paskudnej gęby.

Gdy goście wyszli przez kilkanaście minut wpatrywała się w zwierzą z zadowoleniem wchłaniające resztę ciasta, zastanawiając się czy nie powinna wezwać egzorcysty. Ta myśl spowodowała lawinę kolejnych, z której jej agent i wydawca na pewno będą zadowoleni w najbliższej przyszłości. Siadając do komputera pierwszym co napisała, było imienne podziękowanie dla jej dzisiejszego gościa.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 10-09-2013, 14:30   

Chap 4 - Gdy wszystko zaczyna się pieprzyć

Mała dziewczynka kuląca się pod schodami na tyle kamienicy, co rusz pociągała nosem. Powiedzieć, że była przy tuszy byłoby… niedomówieniem. Staruszka przyglądająca się jej zza rogu podrapała się zażenowana po nosie, ale w końcu podeszła do zapłakanego dziecka.

- Co się stało pączusiu? - zapytała, przytulając trzęsącą się dziewczynkę, która starała obetrzeć oczy.

- Nic, tylko oni są głupi - szeptała pochlipując od czas do czasu. - Chciałam się z nimi pobawić w Zorro. Piotrek powiedział, że mogę, ale będę sierżantem Garcią bo jestem, tak gruba, ale… ale wtedy Łukasz powiedział, że nie chce się ze mną bawić bo dziwnie mówię i że… że jego mama mówi, że skoro dziadek zabrał mamę za granicę jak była mała, a ja się tam urodziłam to niech tam wracam. Bo klomuniści mnie złapią i tam zaciągną. Ja wtedy powiedziałam, że jego mam jest głupia, bo komunizm już się skończył. Łukasz wyrwał mi wtedy notatnik i rzucił do Antka, a Antek do Pauliny i tak dalej. Śmieli się, że mam imię jak syrenka, ale wcale jej nie przypominam.

Staruszka ujęła podbródek dziewczynki i uniosła go, by ta musiała spojrzeć jej w oczy.

- Ariel Black, posłuchaj mnie bardzo, bardzo uważnie. Masz imię po swej babce, którą twój ojciec bardzo kochał. To tylko i wyłącznie powód do dumy, a to, że nie wyglądasz jak ćwierćmózg z ogonem tylko ci się chwali. Najważniejsze co masz tu - puknęła ją palcem w czoło. - Jesteś najdoskonalszym okazem z całej naszej rodziny. Rozumiesz?

- Tak, a oni są głupi. I się seplenią. I nawet nie umieją pisać, ani czytać!

- Uwierz mi dziecko, ludzie są z reguły głupi.

- Nie chce mieć z nimi nic wspólnego - pięciolatka powiedziała stanowczo.

- Tylko tyle ile jest niezbędne, a teraz choć, poczytasz mi. Nie mam już tych oczu co kiedyś - położyła jej rękę na ramieniu, co wywołało niespodziewany ból.

* * *

Kobieta zerwała się zrzucając z siebie syczącego kota, a przy okazji spadając na ziemię. Całą siłę upadku przyjmując na podrapane ramię. Spojrzała złowieszczo na nastroszonego potwora.

- Któregoś dnia naprawdę cię wysterylizuję - zagroziła zanim ściągnęła kołdrę, którą okryła się od stóp po czubek głowy. Nie chciało jej się wstawać, nie miała po prostu siły. Nawet kasandryczne syczenie Behemota i jego usilne próby dostania się pod kołdrę, by móc pokazać jej pazurami, jak bardzo jest głodny, pozostały bez odzewu. Od paru dni czuła się osłabiona i miała zawroty głowy, brak było jednak gorączki i innych oznak choroby.

Jeszcze ten sen wyprowadził ją z równowagi. Nie lubiła myśleć o pierwszych trzynastu latach swego życia. Gąbrowicz pisał, że każdy człowiek nosi maskę. Ona nosiła wtedy maskę dzieciaka, który zawsze siedzi sam na przerwach, jest wybierany jako ostatni do drużyny i jest ogólnie przyjętym kozłem ofiarnym rocznika . Była tym grubym, niepopularnym kujonem, z którego wszyscy się śmieją. Problem stanowił jeszcze fakt, że była dużo niższa od innych w klasie. Po tygodniu uczęszczania do podstawówki dyrekcji udało się przekonać jej rodziców, by przeniesiono ją o dwie klasy wyżej.

Matka, mając nadzieję, że to coś pomoże, zaprowadziła ośmiolatkę na lekcje karate do swego kolegi z pracy, który przeszedł na emeryturę. Nie dość powiedzieć, że przez pierwszy rok prowadzała ją na siłę. Na jakikolwiek efekt trzeba było poczekać kolejne dwa. Potem nie umiała już bez tego żyć. Prawdę powiedziawszy jej wizyty w dojo były nielicznymi okazjami, w których odrywała się od książek. Nigdy nie zapomni dnia, w którym złamała Jonatanowi Turnsowi nos. Dostała dwumiesięczny zakaz chodzenia do biblioteki, ale było warto.

Niestety wszystko co dobre musi się skończyć. Jej leniuchowanie skończyło się, gdy Behemot dorwał się do jej stóp. Tak samo jak powinna się skończyć znajomość z Tatsuki i jej przyjaciółmi. Wszyscy prędzej, czy później okazują się tacy sami, a ona zauważyła, że zaczynała się do nich przywiązywać. Może szukała tylko substytutu dla rodziny, którą zostawiła tysiące kilometrów stąd, albo nie była tak odporna na głupotę jak sądziła. Wszystkie książki pisały o przyjaźni, miłości, czy nienawiści. Nawet ona o nich pisała, ponieważ doskonale wiedziała, że to o nich chcieli czytać ludzie. Na papierze wszystko kończyło się dobrze, w życiu wręcz przeciwnie.

Nakładając tuńczyka do miski podjęła decyzję, że musi to zdusić w zarodku. Sprzeda mieszkanie i jeszcze przed końcem wakacji wyprowadzi się na drugi koniec miasta. Jeśli to nie poskutkuje, przeniesie się do Tokio.

- No co? - warknęła na kota, drapiącego ją po nogach i prychającego z niezadowoleniem. - Wcześniej to jadłeś i ci nie przeszkadzało. Nawet ty się za bardzo do nich przyzwyczaiłeś. I nie patrz tak na mnie. Jak pojawia się jakiś problem, omijam go. Tak już mam.

* * *

Poszukiwanie nowego mieszkania na razie pozostawało bez rezultatów. Zerknęła na zegarek, było dwadzieścia po dziesiątej. Westchnęła, sklep pod domem był już zamknięty, zmuszona więc była zrobić zakupy gdzieś po drodze. O ile się orientowała niewielki całodobowy market powinien być za rogiem.

Ari przygryzła wargę przechodząc się między półkami. Ten kto zajmował się rozmieszczaniem asortymentu musiał robić to w delirium. Potrzebna była już jej tylko jedna paczka onigiri. Uśmiechnęła się widząc, że w chłodni została akurat ostatnia. Zanim zdołała ją chwycić dwa centymetry od jej nosa przeleciała puszka fasoli z głośnym hukiem uderzając w ścianę. Uważnie rozejrzała się wokół, ale nikogo nie zobaczyła.

- Co to za głupie żarty? Wiem, że tam ktoś jest, pokarz się! - odpowiedziało jej milczenie. Odetchnęła głęboko próbując uspokoić oddech. Jeszcze raz rozejrzała się i ostrożnie sięgnęła po onigiri. Następną rzeczą jako zarejestrował jej mózg było zetknięcie się ze ścianą. Poderwała się na nogi wrzeszcząc.

- Odbiło ci? - chwilę zajęło jej zauważenie, że patrzy za wysoko. Koło chłodni stała mała, piegowata blondynka z kucykami i wyzywającą miną. A co ważniejsze z jej jedzeniem.

- Co tak się gapisz głupku? - w pierwszej chwili kobietę zatkała tak jawna impertynencja.

- O co ci, kobiecina lekkich obyczajów, chodzi? Nie atakuje się obcych ludzi!

- Będę atakować kogo mi się tylko podoba, szmato! - Ariel zadrgała powieka.

- Słuchaj pokurczu, zamknij się lepiej. Nie mam siły ani ochoty się z tobą użerać.

- Uuu biedaczysko - przedrzeźniająco przechyliła głowę, pieszcząc się. - Nie chce brzydko mówić, a może myśli, że zrobi mi kuku? Nawet mnie nie tkniesz, miernoto! Głupia!

- Natychmiast oddawaj onigiri i przeproś ty une vieille bique!

- Bo jak nie to co dziwko? He?

Ariel miała dosyć. Smarkula sama się o to prosiła. Sięgnęła po mrożonkę chcąc wyrwać ja z rąk karlicy. Zanim zdążyła dotknąć paczki oberwała w twarz prawym sierpowym tak, że aż ją zamroczyło. Jak taki kurdupel mógł dosięgnąć tak wysoko? Złapała delikatnie za krwawiący nos.

- Prawie złamałaś mi nos!

-Zaraz to naprawię - Ari szykowała się do uniku widząc jak dziewczyna zdejmuje swój klapek i dzierży go niczym pocisk.

- Hiyori, co ty wyprawiasz!? -zahuczał głęboki męski głos, którego właściciel podniósł blondynkę za kołnierz. Ari podejrzewała, że doznała wstrząsu mózgu. Przed chwilą za małą wariatką nikogo nie było, a teraz stał tam wysoki facet w dziwnym, spiczastym afro, zielonym dresie i okularach przeciwsłonecznych. Kto nosi ciemne okulary w nocy?

- To jej wina, głupia, weszła mi w drogę i nie wiedziała kiedy odpuścić! kobiecina lekkich obyczajów - ostatnie słowo wymamrotała pod nosem. Mężczyzna usłyszał jej jednak i potrząsnął nią.

- Przeproś panią, Hiyori.

- Nie mam zamiaru, Love. Nienawidzę ludzi, a ona jest głupia - warknęła. Wyrwała się i zniknęła im z oczu. Po chwili dał się słyszeć dzwonek i trzaśnięcie drzwiami.

- Przepraszam za nią, ma trudny charakter - powiedział zrezygnowany mężczyzna, pomagając jej wstać.

- Ta wariatka prawie złamała mi nos! Jest niebezpieczna dla otoczenia.

- Proszę mi uwierzyć, wiem to. Proszę - podał jej pogniecione pudełko onigiri, o które zaczęła się cała rozróba.

- Dziękuję Love-san - mężczyzna skinął jej na pożegnanie i ruszył do kasy. Ari wzięła jeszcze paczkę mrożonego szpinaku, by ostudzić obity nos. Przejrzała się w lustrzanej kamerze przy suficie. Tak, nie było wątpliwości, jutro będzie miała mistrzowski purpurowy siniak na połowie twarzy.

Po odejściu od kasy przyjrzała się jeszcze raz zakupom, które były dziwnie lekkie.

- Tego szukasz głupku? - Ariel zacisnęła pięści i puściła się w pogoń za znikającą na zewnątrz dziewczyną. Niestety zarówno karłowata wariatka jak i jej jutrzejszy obiad znikły.

Wściekła przyłożyła mrożonkę do nosa i pomaszerowała do domu. Przez całą drogę nie mogła dojść kiedy i jak została okradziona. Mała była szybka i miała siłę, to nie ulegało wątpliwości. Ona zaś była ostatnio przemęczona. Z niedowierzaniem uniosła głowę, gdy poczuła spadającą kroplę na czole. Po sekundzie dołączyło ich dużo więcej. Deszcz wzmagał się z każdą minutą, doszczętnie przemaczając biegnącą kobietę. Widząc rzekę Karasu Ari odetchnęła z ulgą. Za mniej niż pięć minut będzie na miejscu. W momencie, w którym wchodziła na kładkę zakręciło się jej w głowie, a kolana się pod nią ugięły, zupełnie niczym marionetce o uciętych sznurkach. Legła na ziemię, starając się nie poddać nadchodzącej utracie przytomności. Każdy oddech bolał ją jakoby ostrzegając, że zaraz płuca mogą zapaść się do środka. Zamknęła oczy i skoncentrowała się na wyrównaniu oddychania, mając nadzieję, że to pomoże. Niespodziewanie usłyszała jak coś porusza się na drugim brzegu. Dochodzące odgłosy przywodziły jej na myśl psa myśliwskiego tropiącego zwierzynę. Zmusiła się, by spojrzeć w kierunku dźwięku, nic jednak nie zobaczyła. Im dłużej wpatrywała się w jeden punkt na tle latarni tym dziwniejszy wydawał się jej deszcz spadający tam. Zarówno prędkość i trajektoria kropel były dziwne, jakby coś stało im na drodze. Im bardziej wysilała wzrok tym większy ciężar czuła na piersi. W końcu nie wytrzymała.

Kiedy znów otworzyła powieki było jeszcze ciemno, ale przestało padać. Ostrożnie uniosła się na łokciach. Wciąż czuła się osłabiona, ale wszystkie inne symptomy znikły. Zegarek wskazywał dziesięć po jedenastej, była więc nieprzytomna krócej niż kwadrans. Większość zakupów musiało wylecieć z torby, gdy upadała i wpaść do rzeki. Pozbierała to, co zostało i powoli ruszyła do domu, przysięgając sobie, że następnym razem, kiedy zobaczy piegowatą blondynkę wypatroszy ją łyżką do herbaty.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 11-09-2013, 18:03   

Chap 5 - Załamanie

Następnego ranka nawet Behemot zlitował się nad swym człowiekiem. Ariel nie miała zamiaru wstawać dziś z łóżka. Musiała odreagować wczorajszy dzień oglądając House'a i napychając się niezdrowym jedzeniem. Miała opuchniętą, siną twarz i podkrążone oczy. Nie mówiąc o tym, że biel i fiolet na jej facjacie przypominały barwy katarskiej flagi. Brakowało jej tylko proporczyka, na którym mogłaby się powiesić. Z wyziębienia nabawiła się jeszcze przeziębienia, zatem po każdym kichnięciu było słychać głośne przekleństwo i górnolotne pomsty skierowane na skarlałą wariatkę.

Rozsądek wziął jednak górę nad lenistwem i po południu Ariel zawlekła swą obolałą osobę do szpitala. Po kilku godzinach wyszła nie tylko zmęczona i obolała, ale także zła. Lekarze powiedzieli jej, że osłabienie to efekt aklimatyzacji. Kobieta prychnęła wsadzając ręce do kieszeni. Wyjątkowo opóźniony zapłon miała ta jej aklimatyzacja. Jedynym plusem wizyty było wyeliminowanie wstrząsu mózgu.

- Jinta-kun, proszę cię przestań.

- Zamknij się Ururu, czemu musisz wiecznie narzekać?

Dzieci kłócące się nie były niczym dziwnym, zwłaszcza dla kogoś kto wychował się z młodszym bratem, ale Ariel widząc scenę rozgrywającą się tuż przed nią postanowiła zrobić coś czego nigdy wcześniej nie robiła. Postanowiła się wtrącić. Zacisnęła pięści idąc w stronę maluchów. Szeroko znany jest pogląd, że dzieci są z natury okrutne. Ari się z tym nie zgadzała. Dla niej dzieci były po prostu złe. A rudy chłopiec szturchający kijem w głowę nieco wyższą, nieśmiałą dziewczynkę przywodził jej na myśl inkarnację szatana z wczoraj. Może to była wina wzrostu? Im mniejsze opakowanie tym ciśnienie złości było wyższe?

Jinta aż podskoczył, gdy ktoś wyrwał mu z tyłu kij.

- Co wyp… - umilkł, widząc patyk kilka milimetrów od swego nosa. Trzymała go wysoka młoda kobieta z krótkimi karmelowymi włosami o dużych orzechowych oczach z żółtymi plamkami. Byłaby ładna, gdyby nie opatrunek na nosie.

- Nie wiesz kurduplu, że podobno złość wzrostowi szkodzi? Jeśli będziesz dalej tak traktował koleżankę to nigdy nie urośniesz.

- Nie masz prawa mi mówić co mam robić! - wykrzyknął. - Kim ty w ogóle jesteś?

- Kimś kto jak najprędzej chce się znaleźć daleko stąd. No to sio, sio - ponagliła, lekko szturchając go w nos. Chłopak zacisnął zęby ze złości, ale posłuchał się i odbiegł. Ari złamała kij i wyrzuciła go za siebie.

- Dziękuję pani - dziewczynka ukłoniła się. - Jinta-kun wcale nie jest taki zły, czasami tylko się denerwuje.

Ariel ukucnęła i położyła dłoń na ramieniu dziecka.

- Nie daj sobą pomiatać, inaczej będzie tylko gorzej - poradziła i odeszła w swoją stronę.
Mała była dziwna, nawet bardzo. Za bardzo na kogoś, kto na czole ma niemal stempel „ofiara losu". W Karakurze na jeden metr kwadratowy musiało przypadać więcej dziwaków niż w Warszawie i Londynie razem wziętych, a to mówiło samo za siebie.

Kobieta postawiła kołnierz kurtki. Wiatr nabierał na sile aż co rusz przechodziły ją dreszcze. Kichnęła i złapała się z jękiem za nos. Zabije tego szczyla, choćby miała być to ostatnia rzecz jaką zrobi. W głowie jej zawirowało, oparła się o pobliski budynek. Na samą myśl o blond apokalipsie robiło jej się słabo. Ludzie rzucali jej zaciekawione spojrzenia, schowała się więc nieco w bocznej uliczce, by przeczekać atak niemocy, który zamiast słabnąć coraz bardziej przybierał na sile. Złapała się za skronie, które zaczynały nieprzyjemnie pulsować. Pomału przesuwała się do wyjścia z uliczki. Musiała dotrzeć do ludzi. Była już blisko, gdy ból zrobił się nie do wytrzymania. Skuliła się z dłońmi splecionymi na głowie. Wtem niebo rozdarł koszmarny ryk. Ari przerażona podniosła głowę. Powietrze kilkanaście metrów nad budynkiem dziwnie falowało, tworząc efekt mirażu niczym na pustyni. Ryk powtórzył się, ale ludzie zdawali się go nie słyszeć. Kilkoro zatrzymało się przy niej pytając, czy wszystko z nią w porządku. Ona jednak nie zwracała na nich uwagi, patrząc się na dziwne zjawisko, które niespodziewanie zaczęło spadać tuż na nich. W miarę zbliżania się groteskowy kształt stawał się coraz lepiej widoczny.

- Co to do cholery ma być? - wyszeptała.

Coś upadło prosto na dwa budynki górujące nad zaułkiem zatrzymując się kończynami na schodach przeciwpożarowych, które wydały złowróżbny jęk. Ludzie znieruchomieli obserwując gnące się pręty.

- To zaraz spadnie. Uciekać! - krzyknął ktoś z tyłu. Wszyscy obudzili się niczym na komendę i rzucili do ucieczki. Ari także zaczęła biec, ale w jej stanie nie wychodziło to jej najlepiej. Wtem wszystko runęło, łącznie z ryczącą fatamorganą.

Kobiecie udało się wskoczyć za kontener na śmieci. Gdyby tego nie zrobiła, zostałaby zmiażdżona przez metalowe konstrukcje. Ledwo dawała radę się poruszać, a upadając musiała sobie jeszcze zbić bark. Wstrzymała oddech widząc jak fantom się porusza. Miał ponad trzy metry, a sylwetką przypominał pająka. Nie wiedziała czy to wina odległości ale jego zarys stał się dużo bardziej widoczny. Krzątał się z konta w kąt węsząc. Wyraźnie czegoś szukał, a Ariel miała poczucie, że to ona była tym czymś. Wiedziała, że to, co się działo było niemożliwe, że pewnie zemdlała gdzieś, a to wszystko jej się śniło. W tym wypadku wolała jednak wykorzystać zakład Pascala. Jeśli to rzeczywistość, to musi uciekać, a jeśli to sen, to jak ucieknie to również nic jej się nie stanie. Wniosek, wiać. Problem polegał na tym jak to zrobić.

Nie miała zbyt wielkiego pola do popisu. Drogi wyjścia były tylko dwie dla kogoś kto nie potrafił latać. Dalsza zawalona była schodami, bliższą zagradzało to coś. Jedyną bronią pod ręką były cegły i ciężkie, powyginane metalowe pręty. Stwór coraz bardziej zbliżał się w jej kierunku. Nie miała innego wyboru. Ujęła kawał cegły i rzuciła go jak najdalej od pobliskiego wyjścia. Potwór słysząc nagły dźwięk pognał w jego stronę dokładnie tak jak zaplanowała. Ari nie czekając rzuciła się do ucieczki. Nie udało jej się pokonać dwóch metrów, kiedy poczuła coś śliskiego oplatającego się w koło jej nogi. Pociągnęło, ponownie przewracając ją. Usłyszała jedynie chrupnięcie, podejrzewała, że to żebro. Lina ciągnęła ją z powrotem w głąb zaułka, wypełnionego teraz ponurym śmiechem. Dziewczynie udało się chwycić zardzewiałą rurę zanim została doholowana pod nogi potwora, który uniósł ją na wysokość swej głowy. Nie widziała dokładnie twarzy monstra, ale jego czerwone ślepia widziała stanowczo za blisko. Zastygła bojąc się ruszyć choćby jednym mięśniem.

- Taka smakowita dusza - wysyczała poczwara głosem, który będzie prześladował ją do końca życia. Obawiała się, że nie będzie to zbyt długo. - Nawet nie wiesz ile czasu cię tropiłem. Ale było warto, twoja energia jest jeszcze słodsza niż przypuszczałem.

Ariel mocniej zacisnęła dłoń na rurze.

- A co to, myślisz, że zrobisz mi krzywdę kawałkiem metalu? Moja skóra jest stanowczo za twarda. Chciałem się z tobą dłużej pobawić, ale za tą obrazę pożrę cię od razu.
Stwór zbliżył ją do siebie aż czuła odór jego oddechu. Gdy była wystarczająco blisko ostatkiem sił wbiła mu metal w podniebienie. Monstrum zawyło z bólu, a Ari została wyrzucona na parę dobrych metrów. Była tak oszołomiona, że nie poczuła nawet bólu upadku. Zmusiła się by otworzyć oczy. Wizję pogarszało jej coś czerwonego. Dopiero po chwili zorientowała się, że to jej własna krew. Tuż przed utratą przytomności zobaczyła przed sobą dziewczynkę, której wcześniej pomogła, powalającą jednym ciosem czarnego, pająkopodobnego stwora w białej wilczej masce z ramionami wyrastającymi z pleców.

* * *

Grzbiet bolał ją jak jasna cholera. Chociaż była to poniekąd ulga. Reszty ciała w ogóle nie czuła. Ariel wsłuchiwała się w miarowe dudnienie, które po zastanowieniu uznała za bicie własnego serca. Co się z nią stało? A tak, pamiętała. Potwór, ból, potwór, dziewczynka i potwór. Wzdrygnęła się na samą myśl o nim. Dobrze, że wcześniej go nie widziała dokładnie, bo obojętnie czy to był sen, czy nie i tak dostałaby zawału. Trzy i pół metrowy pająk dla takiego arachnofoba jak ona? Nie, nie chciała nawet o tym myśleć.

Spróbowała otworzyć oczy. Jedną powiekę udało jej się unieść bez większego problemu, nie licząc początkowego oślepienia. Drugą coś blokowało. Najpewniej bandaż. Znajdowała się w prostym, klasycznie po japońsku urządzonym pokoju, ze ściankami shoji i słomianymi matami, nawet jej łóżkiem było klasyczne tatami. Wszystko to stanowczo wykluczało szpital. Gdzie więc mogła być? Jedynym jej tropem była dziewczynka, którą widziała przed utratą przytomności. Z tego co pamiętała miała coś napisane na koszulce. Nazwę jakiegoś sklepu.

Niestety wszystko świadczyło, że potwór nie był snem. Gdyby zwyczajnie zemdlała i ktoś by ją znalazł, zabrałby ją do szpitala. Chyba, że znalazł ją jakiś wariat, a tych w Karakurze nie brakowało.

- Widzę, że się obudziłaś Black-san - odezwał się mężczyzna stojący w odsuniętych drzwiach. Ari za szybko przekręciła głowę i syknęła z bólu. - Ostrożnie Black-san. Dopiero dochodzisz do siebie. Pomalutku.

Mężczyzna ostrożnie pomógł nieco się podnieść, podkładając pod głowę kolejną poduszkę. Ariel dało to idealną okazję by się mu przyjrzeć. Mężczyzna był zaniedbany, było to zarówno widać, jak i czuć. Ziemista cera, podkrążone oczy, jasne włosy niedbale wystające spod biało zielonego kapelusza.

- Urahara-san? - spróbowała, przypominając sobie nazwę sklepu. Trafiła, bo jego brwi uniosły się tak wysoko, że aż schowały się pod kapeluszem.

- My się znamy Black-san? - dziewczyna uśmiechnęła się na tyle na ile pozwoliły obolałe mięśnie, słysząc jego zdziwienie.

- Dziewczynka, którą widziałam miała nazwę sklepu na koszulce - dopiero teraz zauważyła jak słabo brzmiał jej głos. Urahara niespodziewanie wyjął z rękawa wachlarz i zasłonił nim twarz.

- Ach tak. Miałaś naprawdę dużo szczęścia Black san - zaczął przesłodzonym głosem. - Gdyby Ururu cię nie znalazła wykrwawiłabyś się pod tym żelastwem.

Ari nie dała tego po sobie poznać, ale w tej chwili nie chciała niczego bardziej niż kopnąć swego gospodarza. Może i nie miała siły ruszyć palcem, ale mózg jeszcze jej działał i na pewno nie pozwoli sobie nic wmówić.

- Znalazła mnie ta mała dziewczynka? - Urahara przytaknął. Ariel spojrzała się w sufit wzdychając. - Pewnie zapytałabym teraz, jak takie chucherko przyniosło mnie tutaj, gdybym nie widziała jak jednym ciosem powala potwora. Chciałabym za to wiedzieć co to było i czemu chciało mnie pożreć?

- A nie chcesz wiedzieć skąd wiem, jak się nazywasz Black-san?

- Z moich dokumentów?

Urahara złożył wachlarz i spoważniał.

- Potwór, który cię napadł to Pusty. Powstaje z duszy człowieka po śmierci jeśli pozostanie w tym świecie za długo - Ari nie mogła się powstrzymać i roześmiała się pomimo, że kosztowało ją to niemało. - Black san przestanę mówić, jeśli moje słowa mają mieć taki efekt.

- Przepraszam Urahara-san, ale zawsze inaczej wyobrażałam sobie poltergeista. Ale dlaczego ścigał akurat mnie?

- Posiadasz dość dziwne reiryoku, które je przyciąga…

- Zaraz moment - przerwała mu. - Po pierwsze co to reiyroku, a po drugie, jak to „JE"? Jest ich więcej?

-Reiryoku to siła duchowa pozwalająca, między innymi, widzieć świat duchów. I tak, jest ich więcej. Ostatnio ich liczba niemal się podwoiła - dziewczyna słysząc to przygryzła dolną wargę. Próbowała to jakoś ogarnąć, ale przychodziło jej to z trudem. Rozumiała co mówił Urahara, ale jeszcze się to do niej nie przebiło. Odetchnęła głośno, na szok przyjdzie czas później.

- Rozumiem…

Urahara westchnął przyglądając się nieprzytomnej dziewczynie. Czuł, że jest z nią coś nie tak w chwili, w której Ururu przyniosła ją do sklepu. Nie potrafił jednak pojąć co. Wydawała się być bardzo czuła na reiatsu, ale nigdy nie widział nikogo tak nadwrażliwego. Kiedy dotknął ją za pierwszym razem wiła się w konwulsjach pomimo połamanych kości. Najwyraźniej musiał też uważać co przy niej mówi. Nawet na pół przytomna wyjątkowo szybko kojarzyła.

* * *

- Pamiętam naszą poprzednią konwersację Urahara-san, nie musisz się powtarzać. O dziękuję Tessai-san - Ari ostrożnie ujęła herbatę. Szczerze powiedziawszy o mało nie dostała palpitacji gdy pierwszym co zobaczyła po przebudzeniu był, co najmniej niepokojąco wyglądający mężczyzna. Dziewczyna wzięła łyk herbaty. Czuła się już znacznie lepiej.

- To wspaniale Black-san. Na pewno masz jeszcze wiele pytań.

- Tak, zatem… wy - wskazała na okupantów pokoju, w którym oprócz ich trójki znajdowała się jeszcze dwójka dzieci. - Zajmujecie się walką z Pustymi?

- O nie, nie - zaprzeczył gwałtownie. - To jest zwykły sklep Black-san.

- W takim razie kto z nimi walczy? Ktoś musi, inaczej te stwory zżarłyby już dawno pół świata.

- Tym zajmują się Shinigami - Ari opluła się gorącą herbatą.

- Shinigami? Bogowie śmierci? Dalekowschodnia personifikacja europejskiego żniwiarza? - mężczyzna przytaknął jej z uśmiechem. - A pewnie ich przydupasy to wróżka zębuszka i piaskowy dziadek?

- Nie sądzisz, że Shinigami mają tyle samo sensu co Puści? W zasadzie to ich organizacja przypomina raczej wojsko. Generał, kapitanowie, dywizje i tak dalej - dziewczyna zrezygnowana potargała włosy. Przestała, gdy poczuła jak coś ociera się o jej nogi. Czarny kot bez ogródek wskoczył jej na kolana, zyskując sobie zdziwione spojrzenie Urahary. Ari bezmyślnie z przyzwyczajenia zaczęła go głaskać. - Widzę, że lubisz koty?

- Sama mam jednego, ale … powiedzmy, że Behemot ma bardzo adekwatne imię - blondyn parsknął słysząc to.

- Uwierz mi Black-san, ona wcale nie jest lepsza.

- Wracając do tematu, to czemu zaczęto mnie ścigać dopiero teraz? Nie licząc przeprowadzki z innego kontynentu w moim życiu nie wydarzyło się nic szczególnego. Nie powiesz mi, że Puści to wyłącznie japońska atrakcja?

- Są na całym świecie, zapewniam cię.

- To mi ulżyło.

- Dobrze wiedzieć. A przeprowadzka do Karakury mogła wywołać taki efekt. Miasto leży w obszarze o wysokiej energii duchowej.

- I przeprowadzka mogła zadziałać jako katalizator? - mężczyzna przytaknął. - Przypuszczam, że jeśli wrócę do Europy to i tak będą mnie ścigać?

- Dokładnie Black-san.

- W takim razie możesz skontaktować mnie z Shinigami? Sam mówiłeś, że jesteś tylko sklepikarzem, więc nie możesz mi pomóc. A ja jestem przywiązana do swego życia i wolałabym je zachować.

- Na razie nie ma takiej potrzeby. Jesteś jeszcze za słaba, aby gdziekolwiek pójść. Ledwo trzymasz się na nogach. Porozmawiamy o tym gdy nabierzesz więcej sił - nie dał jej się wtrącić. - O patrzcie jak późno! Jinta, Ururu spać. Tessai-san choć, pomożesz mi zamknąć wszystko.

Zanim Ariel się zorientowała została sama w pokoju.

* * *

Leżała już od dobrych kilku godzin gapiąc się w sufit. Usta zgryzła tak, że były poszarpane niczym powierzchnia księżyca. Urahara Kisuke, gospodarz, sklepikarz, ekspert od spraw pozaziemskich, kłamca. Jej życie wywróciło się do góry nogami. Równie dobrze mogliby zaraz przez ścianę wpaść Mulder i Scully szukając Golluma! W tej chwili była gotowa uwierzyć we wszystko. Wstała. Musiała się przejść, chociaż trochę. Może to pomogłoby jej poukładać myśli.

Kisuke znalazł swego nowego gościa siedzącego na schodach przed sklepem.

- Nie powinnaś wychodzić Black-san. Jeszcze się przeziębisz, a w twoim stanie to niewskazane. Proszę, wróć do środka.

- Urahara-san możemy porozmawiać? - mężczyzna bez słowa usiadł koło niej. Musiała przyznać, że bez swego kapelusza wyglądał zupełnie inaczej.

- O czym chciałaś porozmawiać?

- Jesteś niebezpieczny Urahara? - Pytanie widocznie zbiło go z tropu.

- Nie wiem o czym…

- Mógłbyś przestać pieprzyć głupoty? Naprawdę chociaż przez chwilę myślałeś, że uwierzę, że jesteś zwykłym kupcem? Tu nic nie jest tym na co wygląda, a najmniej ty Kisuke!

- Obawiam się że chłodne powietrze i brak snu ci zaszkodziły Ariel - powiedział nieco ostrzej.

- Zaszkodziło mi to, że chcesz zrobić ze mnie kretynkę! Mam wyłożyć karty? Dobrze i tak nie wiem, co może ze mną zrobić ktoś taki jak ty.

- Wolałbym żebyś mnie nie obrażała. Pomogłem ci…

- Tak całkiem bezinteresownie? Może teraz nic nie chcesz, ale jestem pewna, że za jakiś czas mój dług wróci i ugryzie mnie w tyłek, zwłaszcza, że nic o tobie nie wiem. Wyglądasz jak pracoholik, albo pijak. Tym drugim na pewno nie jesteś, bo oni zazwyczaj nie udają specjalnie debili. A w sklepie, który spokojnie dałbyś radę poprowadzić sam bez trójki pomocników, raczej się nie zaharujesz, musisz pracować więc gdzie indziej. Mówisz, że nie walczysz z Pustymi, bo to robota tajemnej, ściśle hierarchicznej, odwiecznej organizacji potężnych istot. Tych dobrych, którzy najwyraźniej nie są do ciebie przychylnie nastawieni. Do kogo może być wrogo nastawione wojsko? Do zdrajców, dezerterów? Nic co przyszło mi do głowy nie stawia cię w dobrym świetle Kisuke.

- To nie takie proste Ariel - powiedział zmęczonym głosem. Nigdy wcześniej nie wydał się jej tak stary. - Świat to skomplikowane miejsce.

- Wiem o tym dlatego siedzę i rozmawiam z tobą. Inaczej uciekałabym gdzie mnie nogi poniosą.

- A wtedy zostałabyś zabita - Ariel spojrzała prosto w stalowe, zimne oczy.

- Nie powiesz mi nic więcej? - po chwili zerwała kontakt wzrokowy i wróciła do środka. - Dobranoc Urahara san i dziękuję za wszystko.

* * *

Dwie godziny później szła przez Karakurę do domu. Wiedziała, że to co robi jest niebezpieczne i w stu procentach irracjonalne, ale nie obchodziło ją to. Urahara nie zatrzymał jej. Nawet nie zastanawiała się czy wiedział, że odchodzi. Zostawiła na łóżku kartkę z krótkim „dziękuję" i wszystkie pieniądze jakie miała przy sobie.

Czuła się już lepiej, choć wciąż była słaba. Dreszcz przebiegał ją po kręgosłupie za każdym razem, gdy wydawało jej się, że coś porusza się w ciemności. Cholera, czemu w tym mieście nigdy nie mogła złapać taksówki? Była wściekła, tak wściekła, że przestała myśleć gdzie idzie.

Wschodnie niebo pomału zaczynało się rozjaśniać, gdy straciła władzę w mięśniach. Nad nią rozległ się dziwny dźwięk, który już wcześniej słyszała. Na lekko różowiącym się niebie pojawiła się czarna dziura, z której wyłonił się Pusty. Ari mimowolnie odetchnęła z ulgą widząc, że to nie pająk. Goryl z rykiem upadł tuż przed nią. Dziewczyna wiedziała, że powinna uciekać, ale nie mogła zmusić ciała do wykonywania poleceń.

W następnej chwili Pusty znikł.

- Myślisz, że co wyprawiasz klęcząc tak, głupku? No powiedz coś! Gdyby nie ja byłabyś martwa! - Ariel nie mogła uwierzyć. Zminiaturyzowana Erynia, którą przysięgła sobie wypatroszyć była jedną z nich.

- Spokojnie Hiyori. Odpuść jej, wyraźnie jest w szoku - powiedział męski głos zza blondynki. Nie był to jednak baryton Lova a cieńszy, wyraźnie znudzony głos z dziwnym akcentem. Jego właścicielem okazał się chłopak, niewiele wyższy od Ariel.

- To ta kretynka ze sklepu. Hej słyszysz mnie? - podeszła do niej i szturchnęła rękojeścią w czoło. Nie spodziewała się reakcji dziewczyny, która złapała ją kołnierz.

- To ty! To twoja wina! Wszystko pogorszyło się po tym jak cię spotkałam, ty pieprzona Shinigami! - to zdenerwowało Hiyori. Mogła znieść wszystkie przezwiska, ale nie to. W jej oczach zapłonął ogień. Wyciągnęła katanę.

- Nikt nie będzie nazywał mnie Shinigami!

- Nie obchodzi mnie kim jesteś. Po tym jak mnie zaatakowałaś, nie mogę się nigdzie ruszyć bez Pustego dyszącego mi na kark. Urahara powiedział, że potrzebny był jakiś bodziec, który to wywołał. To byłaś ty! - chłopak próbował odczepić ręce Ariel od bluzki towarzyszki.

- Nie trzeba się od razu tak denerwować ślicznotko. Przed chwilą uratowaliśmy ci życie.

- Jak to my? To ja ją uratowałam, Shinji idioto! - zostawiła w spokoju stojącą przed nią dziewczynę i kopnęła blondyna w twarz.

- Nie jesteście Pustymi, ludźmi, ani Shinigami. Kim więc jesteście? Z resztą nie chcę wiedzieć. Po prostu spieprzajcie mi z oczu.

- Hej, to nie było miłe - zawołał z wyrzutem poobijany blondyn, starając się powstrzymać Hiyori przed rzuceniem się na kobietę.

- Bo nie miało być miłe! Od kilku tygodni czuję się jak gówno, zostałam okradziona, pobita przez agresywną karlicę i prawie zjedzona przez zmutowanego pająka. Potem cały mój światopogląd runął w gruzach, w dodatku jestem obolała, głodna i zmęczona, a najgorsze jest to, że od ponad tygodnia nie piłam kawy! Mam prawo przeżywać załamanie nerwowe!

Shinji podszedł do dziewczyny jak do zranionego zwierzęcia, próbując jej nie spłoszyć.

- No już, nie przejmuj się. Zabierzemy cię z powrotem do Urahary. Tam dojdziesz do siebie. Tylko nie próbuj mi tu płakać! - błagał, ale na próżno. Widząc rozklejoną dziewczynę nawet Hiyori przestała się rzucać.

- Zostawcie mnie wszyscy w spokoju - chlipała. - Nie mam zamiaru wracać do tego przeklętego kłamcy. Chcę by wszyscy zostawili mnie w spokoju.

- Shinji zostaw ją - blondynka pociągnęła za tył koszuli przyjaciela.

Shinji nigdy nie wiedział co ma robić przy płaczących kobietach. Przeważnie je zawstydzał, albo rozśmieszał, albo obie rzeczy na raz. Posłuchał się zatem Hiyori. Dobrze wiedział, że nie zdoła pomóc dziewczynie, póki nie wyjdzie z szoku. Poobserwuje ją aż się nie otrząśnie i nie wróci gdzieś gdzie będzie bezpieczna. Gdy tylko znikli za rogiem Shinji wyczuł zmianę w powietrzu i ledwo zdążył schować się z Hiyori w cieniu uliczki zanim nie pojawili się Shinigami. Całe dwie grupy tajnej policji z kapitan Sui-feng stały, wokół klęczącej dziewczyny, z zanpakuto gotowymi do ataku. Mężczyzna zauważył, że nieznajoma była w dużo gorszym stanie niż jeszcze przed chwilą. Przestała płakać, ale ledwo oddychała, a z nosa ciekła jej krew.

- Nie stawiaj oporu. To bezcelowe - ostrzegł najbliżej niej stojący Shinigami.

- Przeszukajcie teren. Gdzieś niedaleko powinien być zdrajca Urahara, zajdźcie go! - zakomenderowała niska, młoda kobieta w białym haori.

Ariel podniosła głowę w stronę gdzie chowała się dwójka, która ją przed chwilą uratowała. Wiedziała, że nie zdążyli uciec, a ludzie, którzy ją pojmali nie mieli zamiaru jej wypuścić.

- Czego chcecie od Kisuke-kun? - musiała powstrzymać uśmiech widząc minę niskiej kobiety. Wcześniej zauważyła jak zaciska pięści wspominając Uraharę. - On nic złego nie zrobił! Uratował mnie przed tygodniem od potwora i kilka razy zaprosił na kawę. To przecież nic złego! Uratował mi życie!

Kobieta mająca stanowczo dość jej zawodzenia mocno złapała ją za szczękę, zmuszając do klęczenia. Nie spodziewała się niekontrolowanych spazmów i mrożącego krew w żyłach krzyku. Dziewczyna upadła z powrotem na ziemię wijąc się w konwulsjach. Co nasiliło się jedynie, gdy jeden z żołnierzy chciał sprawdzić jej stan.

- Taichou, ona prawie nie ma pulsu!

- Wykonaliśmy zadanie. Zabieramy obiekt do Społeczności Dusz.

- A co z Ura…?

- Nie mamy na to czasu - powiedziała, choć słychać było w jej głosie zawód. - Otworzyć bramę. Wracamy.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 13-09-2013, 05:55   

Chapter 6 - Szklana klatka

Nigdy nie potrafił zrozumieć kobiet. Stroiły się, malowały, czesały, byle tylko dobrze wyglądać. Chciały dobrze wyglądać, zatem chciały być podziwiane. Czemu więc, kiedy doceniał ich wysiłki, zostawał za to zbesztany? Weźmy choćby Nanao-chan. Ich znajomość przypominała grę, której zasady oboje dobrze znali. Każde wiedziało, czego może spodziewać się po drugim. On robił aluzje, ona przywoływała go do porządku. Jedynym problemem było to, że z czasem inne kobiety także zaczęły grać w ich grę. A teraz żadna nie brała go na poważnie. Spojrzał z pod ronda kapelusza na idącego koło niego przyjaciela.

Jushiro, tak jak on był kapitanem. Tak jak on miał na karku wiele stuleci. Tak jak on był ogólnie szanowany. Jedyną różnicą było to, że gdy Ukitake uśmiechał się, wszystkie widzące to kobiety rzucały mu się do stóp. Ale niektóre z pewnością wolały mężczyzn, którzy wiedzieli czego chcą i nie bali się tego wziąć, niż takich jak… Jushiro.

- Co się tam dzieje? - W pierwszej chwili Shunsui nie wiedział o co chodziło, jednemu z obiektów jego rozmyślań. Do momentu, w którym nie spojrzał na tłum zebrany wokół senkaimon, bramy wiodącej do świata żywych. Plątała się tam chyba połowa dwunastego oddziału, łącznie z jego kapitanem i porucznikiem.

- Nie wiem, ale zaraz się dowiemy - dodał widząc znajomego oficera z oddziału badawczego. - Hej, Akon!

Słysząc swe imię młody shinigami w fartuchu laboratoryjnym, uniósł wzrok znad listy raportów.

- A, to wy - kiwnął im na przywitanie i wrócił do swych poprzednich raportów.

- Macie tu dziś niezły ruch. Coś ciekawego? - zapytał Shunsui, próbując zajrzeć przez ramię młodego shinigami.

- Taichou czeka na dostarczenie nowego okazu. Od razu mówię, że nic więcej nie wiem, a nawet gdybym wiedział, nie mógłbym powiedzieć. Najwyższy priorytet od generała. Tylko kapitan wie na co czekamy. Nie był tak podekscytowany od badań nad Quincy.

Dwóch starszych shinigami popatrzyło się na siebie, porozumiewając się bez słów. Cokolwiek wzbudziło takie zainteresowanie w Kurotsuchim nie mogło być niczym dobrym. Zwłaszcza jeśli generał Yamamoto nie poinformował nikogo innego niż szalonego naukowca.

- Tak, to raczej dość niezwykłe… - dodał Ukitake drapiąc się po podbródku. - Mówiłeś, że kto sprowadza ten „okaz"?

- Nie mówiłem - Akon westchnął, widząc, że kapitanowie nie dadzą mu spokoju, póki nie zaspokoją swojej ciekawości. - Kapitan Sui-Feng udała się z dwiema grupami sił specjalnych na ziemię, ma niedługo sprowadzić obiekt.

- Staruszek Yama wysłał dwie grupy z kapitanem? - Kyoraku nie mógł uwierzyć.
Co mogło być tak niebezpieczne, by wymagało, aż tak drastycznych środków? Jakby w odpowiedzi na jego pytanie senkaimon otworzył się. Wbiegła przez niego grupa shinigamich z niską kobietą na czele. Mężczyźni w środku pochodu wyraźnie coś nieśli. Naukowcy rzucili się do przodu, natychmiastowo wypełniając rozkazy swego kapitana. Przyjaciele pomału przesuwali się ku epicentrum zamieszania. Jushiro nie mógł uwierzyć własnym oczom, kiedy zobaczył leżącą na noszach młodą kobietę, pokrytą najwyraźniej własną krwią i wymiocinami.

- Miałaś sprowadzić ją żywą! Czy nawet tego twoi ludzie nie potrafią wykonać? - Kurotsuchi nie był zadowolony ze stanu nowego obiektu badawczego.

- Gdy ją znaleźliśmy była w dużo lepszej kondycji. Dostała ataku w chwili, w której zbliżyliśmy się do niej. Objawy nasilały się, kiedy była dotykana.

Dowódca dwunastego oddziału zamyślił się, słysząc raport Sui-Feng, po czym uśmiechnął tak szeroko, że wszyscy widzący to zadrżeli zaniepokojeni nawet trzech obecnych kapitanów.

- Jest jeszcze lepiej, niż przypuszczałem. Nemu, natychmiast przetransportuj okaz do laboratorium i nie dopuszczaj do niego nikogo. Dopilnuj, aby nie umarł dopóki nie przyjdę. Bardziej przyda mi się żywy, sekcję wykonamy później.

* * *

Ariel nie wiedziała, jak długo była świadoma, odkąd odzyskała przytomność. Wszystko co pamiętała to zimno, czarny tunel i ból. Potem pojawiło się więcej bólu, biel i zmieniające się twarze. Wiele z nich przypominało dziwne potwory z zdeformowanymi głowami. Robili jej coś. Różne dziwne rzeczy. Więc tak wyglądało porwanie przez kosmitów, tyle tylko, że ją porwali bogowie śmierci. Śmiałaby się, gdyby nie była całkowicie sparaliżowana. Nawet jej gałki oczne i powieki pozostawały bez życia. Wszystkim co widziała był biały sufit, który zdawał się świecić.

Usłyszała szum powietrza, jakby zasysanego do próżni. Ktoś wszedł do pomieszczenia i przesuwał się w jej kierunku. Biała ręka pojawiła się tuż nad nią i dotknęła oka, rozchylając dwoma palcami powieki. Nigdy nie chciała nikogo skopać tak, jak w tej chwili właściciela ręki. Zawsze miała wrażliwe oczy, nawet zapuszczanie kropli od wysuszania rogówki było dla niej katorgą, a ten gość najzwyczajniej w świecie szturchał jej oko swym przeklętym paluchem. W złości nie zauważyła, że widziała teraz właściciela owego palca. Stał nad nią arlekin z uśmiechem kota Cheshire.

- Oczywiście, tak jak przypuszczałem. Po usunięciu supresji reiryoku nastąpiła zmiana.

Ari chciała wyrwać mu te wielkie, białe, szczerzące się zębiska. Jaka zmiana? Jeśli zmienił ją na podobne innych widzianych wcześniej potworów, to… Kogo chciała oszukać? Miała ważniejsze rzeczy na głowie, niż dbanie o wygląd. Najpierw powinna zorientować się jak ma przeżyć, potem, ewentualnie uciec, na wszystko inne przyjdzie czas dużo później.

- Po zwężeniu źrenic wnioskuję, że odzyskałaś świadomość, wyśmienicie. Musisz wiedzieć, że masz szczęście. Jestem niezwykle delikatny w stosunku do żeńskich okazów badawczych. Spójrz, masz nawet ubranie. Muszę również przyznać, że jesteś bardzo interesująca. Nigdy jeszcze nie widziałem czegoś takiego. Twoja wrażliwość na reiryoku jest niezwykła i … widzę, że znów tracisz przytomność, to dobrze. Anestezja zaczyna działać.

Dziewczyna coraz słabiej go słyszała. Nie wiedziała, czy ma czuć ulgę, czy strach. Niedługo później, przed zapadnięciem w nieświadomość, nie była pewna, czy przeraźliwy klaun nie był wytworem jej wyobraźni.

* * *

Następnym razem, gdy odzyskała przytomność, pierwszym co zauważyła, była umiejętność mrugania. Nigdy nie przypuszczała, że zatęskni, za tak błahą i niezauważalną rzeczą. Gałki oczne także wykonywały jej polecenia. Oprócz białego sufitu Ari udało się zobaczyć równie białą podłogę i szklane ściany, oraz mężczyznę w fartuchu laboratoryjnym. Musiała mrugnąć kilka razy, by się upewnić, czy naprawdę widzi na jego czole rogi. Shinigami w końcu spojrzał sponad przeglądanej ryzy papieru w jej stronę.

- Obudziłaś się. Spróbuj coś powiedzieć - polecił, stając nad jej łóżkiem.

- Wiesz? - wycharczała, zdziwiona, że dała radę cokolwiek powiedzieć - powinnam ci dołożyć.

- Więc czemu tego nie zrobisz? - zapytał, unosząc brew.

- Ponieważ nie chcę być przywiązana do łóżka - zastanawiała się, czy nie powinna udawać idiotki, ale zważywszy na wystrój, nawet jej nie uda się pociągnąć takiej farsy dwadzieścia cztery godziny na dobę , a z pewnością będą ją nieustannie obserwować. To nie podlegało dyskusji. Mogła, zatem być sobą. - Gratuluję, za jednym zamachem zbadałeś nie tylko moje odruchy lokomocyjne i zdolność mowy, ale także poznałeś, że jestem inteligentną formą życia. Brawo.

Akon nie wiedział, co ma powiedzieć. Takiej reakcji na pewno się nie spodziewał. Przez ostatnie lata doświadczył strachu, płaczu, złości, zdezorientowania. Ale nigdy nie inteligentnej riposty. Wedle raportu dziewczyna podczas zatrzymania zachowywała się całkiem inaczej. Albo cierpiała na rozdwojenie jaźni, albo oszukała bandę shinigamich, w tym kapitan drugiej dywizji. Spojrzał w kalkulujące oczy. Zdecydowanie to drugie.

- Pewnie nie powiesz mi, dlaczego tu jestem i co się ze mną stanie, nawet jeśli grzecznie cię zapytam? - Akon tylko uśmiechnął się do niej. - Tak myślałam.

* * *

Ariel popadła w rutynę szczura laboratoryjnego. Dni wyznaczały jej dawki leków i przeprowadzane eksperymenty. Przez większość czasu była nieprzytomna, lub pozbawiona świadomości. Bywały niestety chwile, gdy ból stawał się nie do zniesienia. Starała się jednak nie krzyczeć, gdy zauważyła, jaką przyjemność sprawia to nadzorującemu tortury klaunowi. Kurotsuchi Mayuri, imię to do końca życia będzie dla niej synonimem bólu. Nigdy nikogo nie nienawidziła, ludzie nie byli tego warci, ale ten klaun stanowczo sobie na to zasłużył. Nie chodziło jednak o wymyślne i okrutne badania, lecz o konwersację, którą złamał jej nadzieję. Miała ona miejsce dwa dni, wedle jej miary czasu, po poznaniu naukowca z rogami.

- Co wy tak w ogóle mi robicie? - zapytała kuląc się w szklanym kącie i próbując powstrzymać trzewia przed wypełznięciem na wierzch.

- Nie mam zamiaru tracić czasu tłumacząc ci rzeczy, których i tak nie zrozumiesz - powiedział lakonicznie, patrząc się na nią z pogardą. - Ta wiedza i tak na nic ci się nie przyda.

- Czyli po prostu nie potrafisz mi tego wytłumaczyć?

W następnej chwili wisiała trzymana za gardło wysoko w powietrzu. Już dawno zauważyła, że Kurotsuchi był wyjątkowo drażliwy odnośnie swych umiejętności. Wiedziała także, że nie zabije jej. Choćby bardzo chciał, nie mógł zmusić się do zaprzepaszczenia okazji do badań. Mlasnął i puścił ją nie dbając, czy poobija się o twardą podłogę.

- Ścierwo - wymruczał. - Jeśli chcesz wiedzieć, testujemy eksperymentalną formę oddestylowania inhibitora, zakłócającego do tej pory twoje reiryoku. Tym samym obserwujemy degradację łańcucha przeznaczenia, jednocześnie eskalując jego transpozycję do powstania saketsu.

- Jednym słowem robicie mi eksperymentalny duchowy detoks? Nie przyszło wam do głowy, że mogę umrzeć? - wysyczała.

Słysząc jej wnioski uniósł w zdumieniu brew.

- Duchowy detoks? Sądzę, że i tak, można to ująć. Wyjaśnię ci jednak kilka rzeczy. Po pierwsze, to ja robię to wszystko, oni są jedynie formą zaoszczędzenia czasu. Po drugie, to taka myśl nawet przez chwilę nie przeszłą mi przez głowę. W końcu jesteś stworzona do eksperymentów. Nie jesteś niczym więcej, jak jednym z nich - zwiększył napór reiatsu, przygważdżając ją niemal do podłogi, by powstrzymać ją, przed zadawaniem pytań. - Po trzecie, nie mogę zabić czegoś, co nigdy właściwie nie żyło jako człowiek. Jak wspomniałem, jesteś wynikiem eksperymentu. Hodowli przeprowadzonej przez byłego kapitana Seireitei, badającego krzyżówki shinigamich z ludźmi. Ty nie jesteś ani jednym, ani drugim. Zwykłą nieudaną hybrydą, której autodestrukcja zaczęła się jeszcze przed przybyciem tutaj. Znikanie łańcucha przeznaczenia właśnie do tego prowadzi.

Dziewczyna nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Najpierw wmawiała sobie, że to kłamstwo. Wiedziała jednak, że Kurotsuchi nie miał powodu by kłamać. To zabawne, ale wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że przez cały czas miała nadzieję, że po tym wszystkim, w końcu wypuszczą ją. Była tylko człowiekiem, a oni powinni być tymi dobrymi. Zdała sobie jednak sprawę, że żadne z jej założeń nie było prawdziwe. Shinigami byli niczym ludzie, ich natury nie dało się określić jako dobrej, czy złej. Ona zaś była dla nich jedynie przedmiotem.

Od tego dnia Ari zamiast dotychczasowego zobojętnienia zaczęła próbować się zaadoptować. Ciężko jednak było to zrobić. Nie wiedziała jak do tego doszło. Jak znalazła się w szklanej, zimnej klatce. Tak teraz wyglądało jej życie. Dwudziesto cztero godzinny Big Brother, w którym monitorowano jej wszystkie funkcje fizjologiczne. W świecie ze szkła nie było miejsca na wstyd, bo nikogo to nie obchodziło. Dla nich Ariel była następnym eksperymentem, niczym więcej. Starała się nie załamać. Nie myśleć o tym, że kiedyś ona także traktowała ludzi jedynie jako zagadki do rozwiązania. Jak dawno to było? Nie mógł minąć nawet miesiąc, ale dla niej minęły lata.

Miała zbyt wiele czasu na myślenie. Na rozważanie słów szalonego klauna. Jedyny problem polegał na tym, że doszła do logicznych wniosków, w które za nic nie chciała uwierzyć. Specjalny okaz, tak zawsze ją nazywała. Nigdy wcześniej nie zwracała na to uwagi. To nie Urahara, ani Hiyori byli winni jej sytuacji, lecz jej prababka. Wszystko zaczęło się po jej śmierci. Całe jej życie… całe kłamstwo, rozpadło się po jej pogrzebie.

Na martwienie się o rodzinę, która na pewno uważała ją za zmarłą, także miała stanowczo za dużo czasu. Jej matka z pewnością załamała się, a brat obwiniał, że wysłał ją za ocean. Jedyną osobą, o którą była spokojna był Behemot. Ten kocur przeżyłby nawet wybuch bomby atomowej, tylko po to, by uprzykrzać później życie karaluchom. Cieszyła się tym samym, że wyjechała. Nie chciałaby ściągać niebezpieczeństwa na pozostałych. Miała nadzieję, że ani Tomas, ani jej matka nie odczuwali podobnych konsekwencji ich rodzinnej historii. Nie mogła pozwolić sobie na załamanie, nie kiedy patrzyli. Miała tylko nadzieję, że kamery nie zauważyły kilku słonych kropel, spływających, co noc po jej policzku tuż przed zaśnięciem.

Oprócz Kurotsuchiego i Akona doglądało jej jeszcze trzech shinigami. Brunetka imieniem Nemu. Rin, którego na początku wzięła za kobietę i Hiyosu, zielone okrągłe coś, z wyłupiastymi oczami. Shinigamiego skradającego się przez drzwi do sali komputerowej otaczającej jej więzienie, jednak nie widziała. Nie miał na sobie nawet kitla. Gdy zbliżył się, rozpoznała białe haori, takie jak nosił Kurotsuchi. Czemu kapitan miałby się do niej zakradać? Może był marą senną, tak jak staruszek, którego widziała kilka nocy wcześniej?

Mężczyzna stanął tuż przed szklaną taflą szeroko się do niej uśmiechając, nie sposób było jednak nie zauważyć, jak bacznie się jej przyglądał. Próbował coś powiedzieć, ale Ariel jedynie pokręciła głową i wskazała stojącą nieopodal konsolę. Białowłosy shinigami przyjrzał jej się zafrasowany. Widać było, że nie zna się na elektronice. Niespodziewanie odwrócił się w kierunku drzwi. Coś musiało się za nimi dziać. Chwycił leżący nieopodal pergamin, szybko napisał dla niej wiadomość i znikł. Dziewczyna nie była pewna, czy dobrze udało jej się odczytać litery. Nie chciała robić sobie nadziei, ale te kilka słów nie dawało jej spokoju. „Nie martw się. Pomożemy ci". Oparła czoło o chłodną taflę. Teraz na pewno nie będzie mogła zasnąć.

Następnego dnia obudził ją Akon, który niezgrabnie próbował pomóc jej podnieść się z podłogi. Klęcząc nad nią schylił się, szepcąc jej do ucha.

- Nie wiem co się dzieje. Rozkazy z góry.

Nie mogła go o nic zapytać, bo nim się spostrzegła dwóch obcych shinigami postawiło ją na nogi.

Akon patrzył się bezradnie, jak wysłannicy pierwszej dywizji wyprowadzają dziewczynę. Powinien myśleć o niej wyłącznie, jak o przedmiocie badań, ale zdążył się do niej przywiązać. Miał nadzieję, że znów ją zobaczy, ale poza dwunastą dywizją. Nigdy nie przyznałby się do tego nikomu, ale obiekt katalogowy dwieście pięćdziesiąt siedem F, zaczął bardziej interesować go, jako osoba, niż projekt badawczy.

* * *

Ariel nigdy nie lubiła wesołych miasteczek. Zwłaszcza Roller Costerów, a teraz czuła się jakby właśnie z jednego wysiadła. Nie wiedziała, jak poruszają się shinigami, ale jej się to nie podobało, zwłaszcza z czarnym workiem na głowie. Kiedy bujanie ustało, a niosący ją osobnik zechciał postawić ją na ziemię i zdjąć worek, nie mogła się powstrzymać. Zwymiotowała wprost na stojącą przed nią osobę. Starszy shinigami, noszący coś na podobę kapitańskiego haori, skrzywił się, co uwypuklały jeszcze jego wąskie wąsy. Nie powiedział jednak ani słowa, tylko obtarł jej twarz chusteczką.

- Przepraszam i dziękuję - wyjąkała.

Shinigami zarzucił jej na plecy białe kimono i nakazał za sobą podążać, znikając za wysokimi drzwiami. Nie miała co do tego wyboru, gdyż dwóch nowych mężczyzn postanowiło ją eskortować.

W pierwszej chwili po wejściu do pomieszczenia oślepiło ją światło. Od jak dawna nie widziała promieni słońca?

Chrząknięcie sprowadziło ją na ziemię. Była w dużym eleganckim pokoju, w którym stała masa dostojnie wyglądających shinigami. Jej uwagę przykuł wsparty na lasce starzec w kapitańskim haori, stojący pośrodku sali. Było w nim coś dziwnego, zupełnie jakby spoglądało się w krater uśpionego wulkanu, nie wiedząc czy nie wybuchnie ci w twarz. Kurotsuchi także tam był, spoglądając na nią spode łba, niczym dziecko, któremu zabraną ulubioną zabawkę. Nawet bała się mieć nadzieję, gdy w następnej sekundzie studiowała twarze pozostałych zebranych, szukając kapitana, który wcześniej obiecał jej pomóc. Osoba, którą zobaczyła stojącą koło długobrodego starca, nie była tą, której szukała. Stał tam bowiem mężczyzna, który ponoć był tylko senną marą.

W komnacie rozległo się głośne stukanie, na które wszyscy zamilkli.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 13-09-2013, 19:21   

Chapter 7 - Precedens

Ariel nigdy nie lubiła zwracać na siebie uwagi. Nie było to zdrowe dla dziecka z nadwagą, otoczonego innymi, rządnymi krwi dziećmi. Wystarczy powiedzieć, że tak już jej zostało. Przełknęła ślinę. Oczy wszystkich shinigami w sali zwrócone były w stronę starca, najwyraźniej przewodniczącemu zebraniu, który spod przymkniętych powiek bacznie się jej przyglądał. Od ostatniego uderzenia laski o podłogę minęło raptem kilka sekund, ale dla dziewczyny minęły lata. Nie przypuszczała, że czas może być aż tak względnym pojęciem. Na razie była w szoku, nie musiała, więc niczego udawać. Jednak, gdy tylko ujawnią swe zamiary wobec niej, będzie musiała zrobić wszystko, byle wyjść żywą z tego pokoju. O ile to możliwe w przeciwnym kierunku, niż nadąsany pod ścianą klaun.

Całe zebranie wydało jej się dziwne, może dlatego, że większość jego uczestników była do siebie bardzo podobna. Nie chodziło jej tylko o pochodzenie z tej samej klasy społecznej. Wszyscy z wyjątkiem Kurotsuchiegi i stojących na straży shinigami, byli arystokratami. Dziwne było to, że większość z nich miała ciemną skórę i oczy w podobnym odcieniu złota i miedzi. Czy to możliwe by…?

- Zebraliśmy się tu wszyscy, aby podjąć decyzje w sprawie obecnej tu kobiety - starzec odezwał się pewnym głosem. - Pojmanej trzy tygodnie temu w Karakurze w Japoni, a będącej od tego czasu pod opieką Kurotsuchiego taichou. Mamy, także zdecydować, czy owa kobieta, spokrewniona jest z byłą kapitan trzeciego oddziału Shihoin Izanami. Kurotsuchi taichou, jeśli możesz…

- To nie będzie konieczne, generale Yamamoto - wtrącił mężczyzna, którego miała za senną marę. - Wszyscy zapoznaliśmy się z raportem Sui-Feng-san i wstępnymi notatkami kapitana Kurotsuchiego. Chcemy wiedzieć, czy jej stan się ustabilizował i czy można na sto procent stwierdzić, że jest spokrewniona z Izanami-sama.

Kiedy mężczyzna zamilkł, Ari przygryzła wargę. Babka Izabela naprawdę miała na imię Izanami i była arystokratką? Więc w grę wchodziła polityka, a ona najwyraźniej była im do czegoś potrzebna. Jeśli dobrze rozegra tą partię, nie tylko pozostanie przy życiu, ale uwolni się od tego szaleńca. Mężczyzna powiedział, że czytali raport kapitan, która pojmała ją w Karakurze, czyli mieli ją za idiotkę, którą wciąż powinna udawać. Nieśmiałych głupców łatwo jest kontrolować i na ogół są nieszkodliwi. To, że była kobietą tylko uwiarygodniało jej przedstawienie. Spuściła oczy na podłogę i zaczęła gnieść rękaw kimona. Będzie musiała podziękować shinigami z wąsami, od którego je dostała. Stanie na środku pokoju, wypełnionego mężczyznami, w skąpej szpitalnej koszuli, jakoś do niej nie przemawiało.

- Obiekt nie wykazuje już nadwrażliwości na reiatsu - tłumaczył Kurotsuchi, przyglądając się jej zachowaniu z zaciekawieniem. - Po usunięciu pieczęci ochronnych jej reiryoku przestało być represjonowane, co umożliwiło normalne funkcjonowanie pomimo wyczuleniu na energię innych.

- Kurotsuchi taichou, mam pytanie - przerwał mu, stojący do tej pory cicho mężczyzna, nieprzypominający z wyglądu pozostałych.

- Tak Kuchiki-sama?

- To, co chce zrobić dom Shihoin jest oczywiste. Chcą zaburzyć równowagę, której wypracowanie zajęło sto lat…

- Równowagę, w której Kuchiki nie mają sobie równych - uciął grubszy, łysiejący mężczyzna stojący koło jej mary sennej.

- Chcecie wpuścić pod swój dach przybłędę.

- I to mówi przedstawiciel rodziny, której przywódca poślubił pasożyta z Rukongai, a potem uznał kolejnego za siostrę, przez sentymentalną obietnicę? Ariel-sama ma w swych żyłach naszą krew.

- Doprawdy? - Kuchiki z powrotem zwrócił się do kapitana dwunastego oddziału. - Czy wszystkie testy to wykazały, Kurotsuchi? Wszystko odbyło się poprawnie? O ile sobie przypominam, to wedle raportu dziewczyna miała wcześniej brązowe oczy, a nie złote? Dziwny zbieg okoliczności?

Kurotsuchi nienawidził arystokracji. Zwłaszcza takiej, która śmiała insynuować mu fałszowanie badań. Wcześniej miał zamiar walczyć na wszystkie możliwe sposoby, by zatrzymać obiekt w laboratorium. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym miał większe wątpliwości. Wykonał już niemal wszystkie pomiary, a danych do analizy wystarczy mu na kilka ładnych miesięcy. Wiedział, że dziewczyna zdała sobie sprawę, jaka jest stawka i zaczęła już grać. Przerażony kurczak chcący dostać się do kurnika. Wystarczyło, by ich ostrzegł, że pod ładnymi piórkami skrywa się lis, próbujący ich przechytrzyć. Zapewne się jej to uda, jeśli tylko dostanie szansę. Była od nich inteligentniejsza, choć to akurat nie był wielki wyczyn. Głupcy stawiający się ponad nim, tylko dlatego, że mieli odpowiednią matkę. Większość nie potrafiła bez pomocy trafić palcem do nosa. Czy wypuszczenie tak interesującego okazu, było warte patrzenia jak się wiją?

- Izanami nie chciała być odnaleziona. Ukrywała się i swe eksperymenty ponad sto lat przed Społecznością Dusz. Tego można było się spodziewać po mentorce Urahary. Po usunięciu pieczęci, kolor tęczówki powrócił do swego naturalnego stanu, jaki wszyscy widzą. A jeśli, Kuchiki-sama, nie jesteś przekonany, co do rzetelności badań przeprowadzanych przez moją jednostkę, to chętnie pokaże ci wszystko osobiście, lordzie - tylko szaleniec nie wyczułby groźby w słowach Mayuriego.

- Czyli zapewniasz, że w jej żyłach płynie krew Shihoin?

- Tak, ile razy mam powtarzać?

- Kurotsuchi taichou! - jedno warknięcie i nieco reiatsu Yamamoto wystarczyło, by wszystkich uciszyć.

Ariel nie musiała udawać zdenerwowania, kiedy wszystkie oczy zwróciły się ku niej. Poczuła jak robi się jej gorąco, a w głowie zaczyna kręcić. Do energii Kurotsuchiego przyzwyczaiła się, ale moc, którą teraz czuła była na zupełnie innym poziomie. Wiedziała, co się zaraz stanie. Przez ostanie trzy tygodnie tyle razy straciła przytomność, że wystarczyłoby jej do końca życia. Starała się zachować spokój, ale stres oraz nadmiar reiatsu i tak dały o sobie znać. Przed zemdleniem udało jej się tylko przekręcić tak, by nie upaść na twarz.

* * *

Kiedy się obudziła, dojście do ładu z własnymi wspomnieniami zajęło jej trochę czasu. Przyczyną dezorientacji było słońce spływające jej na twarz i miękkie łóżko, na którym leżała. Uświadomiwszy sobie, co to może znaczyć poderwała się stanowczo za szybko, wywołując kolejną falę mdłości. Jeśli czuła się tak niedobrze, to przynajmniej wykluczało, że to sen. Ale na sen na pewno to wyglądało. Zamiast na zimnej podłodze leżała na wielkim futonie z dziesiątkami poduszek i kaszmirowym kocem. To wszystko nie było zaś w szklanym sześcianie, tylko w przestrzennym, eleganckim pokoju, niczym w tokijskim Capitol hotel. Szorstką szpitalną koszulę, zastąpiła jedwabna piżama.

Dziewczyna popadłaby w euforię, gdyby nie nękała jej pewna myśl. Wszystko miało swoją cenę, a ona nie była pewna, czy potrafiła ją zapłacić. Upadła z powrotem w pielesze z głośnym westchnięciem. Jej sytuacja nie wyglądała idealnie, ale na pewno była lepsza od poprzedniej. Będzie zmuszona jakoś sobie poradzić, bowiem stało się jasne, że nie może wrócić do domu. Dla garstki osób, które zauważały jej istnienie, od niemal miesiąca była trupem. Pozostawało jej tylko przyzwyczaić się do nowego życia i przestać rozpamiętywać stare.

Jeszcze raz spróbowała wstać, tym razem powoli. Obeszła dokładnie cały pokój, szukając czegoś podejrzanego. Powąchała nawet wszystkie flakoniki stojące na etażerce. Jedynym niepokojącym znaleziskiem, czy raczej obserwacją, była ilość kwiatowych ornamentów, zarówno na wyposażeniu wnętrza jak i w garderobie, którą znalazła za przesuwanymi panelami. Chciała się ubrać, ale po obejrzeniu najprostszego kimona zdecydowała dać sobie z tym spokój, bez instrukcji obsługi nie była w stanie powiedzieć od czego zacząć. Poprawiła jedynie włosy przed lusterkiem. Ktoś najwyraźniej umył je, gdy spała. Co dziwne, czuła się bardziej nieswojo myśląc o tym, niż gdy myślała o przeprowadzanych na niej wcześniej badaniach. Poczochrała grzywkę próbując zasłonić oczy, których nowy kolor niepokoił ją. Wsadziła słoiczek węgla do malowania oczu, do kieszeni i ruszyła w stronę drzwi.

Idąc poprzez labirynt identycznych korytarzy, cieszyła się, że udało jej się znaleźć coś, czym mogła zaznaczać drogę. Jedno z pozoru niewinne dotknięcie palca, a na ściance shoji zostawał mały, czarny odcisk. Przynajmniej od piętnastu minut błąkała się nie spotykając nikogo żywego. Chociaż „żywy" nie było może najlepszym słowem na określenie kogoś w domenie shinigami. Cały dom był dziwnie pusty i bezosobowy, zupełnie jakby nikt nie mieszkał w nim od wielu lat. Nic w nim nie zdradzało także charakteru jego mieszkańców. Ariel zatrzymała się i oparła czołem o ścianę. Obawiała się, że musi uznać rekonesans za niewypał. Nie dowiedziała się niczego, nie licząc tego, że będą potrzebne jej rolki, jeśli chce swobodnie się tutaj poruszać.

Odsunięcie się panelu shoji, o który akurat się opierała, spowodowało nieunikniony upadek. Spoglądała na nią zastygła w przerażeniu, młoda kobieta w prostym granatowym kimonie.

- Hej - zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, dziewczyna przebudziła się z transu i uciekła. - Hej, wracaj!

Ariel pobiegła za nią ile sił w nogach, próbując nie stracić jej z oczu. Grzeczne prośby, aby się zatrzymała nie dały rezultatu. Ari miała ochotę wpleść w krzyki kilka mocniejszych wyrazów, ale miała wrażenie, że kłóciłoby się to z wizerunkiem zahukanej, nieśmiałej i przygłupiej kobietki, który chciała uzyskać. Goniąc za służką tęskniła za laboratorium. Tam przynajmniej mogła ich wyzywać ile się jej tylko podobało. Biegając po korytarzach pomału zaczynała się orientować w planie, w jakim zostały rozplanowane pokoje. Postanowiła spróbować przeciąć dziewczynie drogę i skręciła we wcześniejsze drzwi, niż ona. Skrót opłacił się. Udało jej się zauważyć jak dziewczyna chowa się do szafy.

- Ariel-sama?

Nagły krzyk całkowicie ją zaskoczył. Podskoczyła i niechcący strąciła stojący z boku wazon.

- Ariel-sama, nic ci się nie stało? Co tu robisz? Nie powinnaś wychodzić z pokoju w twoim stanie - dziewczyna przyjrzała się stojącym w wejściu mężczyznom. Byli to ci sami, którzy wiedli prym na wcześniejszym spotkaniu. Ten, którego widziała po raz pierwszy u Kurotsuchiego zdjął swój płaszcz i zarzucił go na jej plecy. Ari doszła do siebie i natychmiast skłoniła się im, pokornie spuszczając wzrok.

- Dziękuję milordzie i bardzo przepraszam. Nie chciałam niczego zepsuć, naprawdę. Obudziłam się całkiem sama i chciałam tylko sprawdzić gdzie jestem, ale zaraz po wyjściu z pokoju zgubiłam się, przepraszam.

- Ariel-sama, nie musisz przepraszać. Zaskoczyłaś nas, to wszystko - powiedział drugi. Jeśli Ari zastanawiała się kiedyś, jak wyglądaliby japońscy Flip i Flap to właśnie miała odpowiedź. - Nazywam się Masato, a to jest Takumi-sama. Jesteśmy przywódcami dwóch sąsiednich gałęzi rodziny Shihoin, jednego z czterech wielkich klanów.

Dziewczyna ukłoniła się jeszcze niżej. Im prędzej dowie się o co dokładnie tu chodzi, tym będzie się mogła lepiej przygotować.

- Masato-sama, Takumi-sama, to dla mnie zaszczyt. Mam na imię Ariel i… Wiem, że to niegrzeczne, ale czy mogłabym dowiedzieć się o co tutaj chodzi? Jestem skołowana. Moglibyśmy jednak wyjść do ogrodu? Strasznie tu duszno - dodała, przypominając sobie o służce schowanej w szafie.

- To zrozumiałe, ale jesteś pewna, że nie wolałabyś lepiej odpocząć, Ariel-sama?

- Takumi-sama, twa troska bardzo mi schlebia, ale obawiam się, że nie zaznam spokoju dopóki nie dowiem się, co się dzieje - dziewczyna ledwo powstrzymała się przed ugryzieniem się w język. Od nadmiaru etykiety dostawała nudności.

- Skoro uważasz, że tak będzie najlepiej - ukłonił się jej wskazując drogę. - Kiedy doszły nasz klan słuchy, że najprawdopodobniej kapitan Kurotsuchi przetrzymuje członka naszej rodziny, nie mogliśmy stać bezczynnie. Uruchomiliśmy nasze kontakty w Gotei, by sprowadzić cię bezpiecznie do domu.

- To znaczy, że babcia Izabela, znaczy Izanami, należała do waszej rodziny?

- Do naszej rodziny, Ariel-sama. Izanami hime była przedostatnią głową naszej rodziny, ale jeszcze przed swym zniknięciem zrzekła się tytułu na rzecz swej kuzynki - gdyby Ari była psem jej uszy stanęłyby na baczność. Do tej pory dziwiło ją, że ta dwójka, która najwidoczniej zainicjowała całą akcję, zdecydowałaby się na tyle zachodu, gdyby chodziło o zwykłego krewnego. Teraz sytuacja wreszcie zaczynała się klarować.

- Prababcia była prawdziwą księżniczką? - zapytała z niedowierzaniem.

- Tak, najprawdziwszą - Takami położył jej rękę na ramieniu, uśmiechając się szeroko. - A kiedy wszystko przygotujemy ty, moja pani, także otrzymasz ten tytuł.

Bingo, pomyślała.

- Księżniczką, ja? O nie, nic o tym nie wiem! Tylko wygłupiłabym się przed wszystkimi. Myślicie, że mogłabym o tym porozmawiać z inną księżniczką? Może powiedziałaby mi, co mam robić?

Mężczyźni popatrzyli się na siebie niepewnie. Ari prawie nie zauważyła uniesienia kącików ich ust.

- Obawiam się, Ariel-sama, że to niemożliwe. Ostatnia księżniczka Shihoin znikła w tajemniczych okolicznościach przed ponad stu laty.

- Jak to? Coś się jej stało? - zapytała przerażona.

- To smutna historia - zaczął drugi. - Biedaczka, zaślepiona przyjaźnią pomogła mężczyźnie, który okazał się zdrajcą. Potem słuch o niej zaginął.

- I nie wybraliście następnej księżniczki? Nikogo, kto mógłby mi pomóc? - dziewczyna musiała zakryć dłonią usta, by ukryć uśmiech, którego nie udało jej się zatrzymać, gdy zobaczyła jak błyszczą im oczy.

- Niestety, tytuł ten mogą nosić jedynie potomkinie głównej linii rodziny, ale nie musisz się martwić Ariel-sama. Ja…

- Lub ja -przerwał mu Masato. - Chętnie pomożemy ci nieść to brzemię.

- Nie musisz się o nic martwić, pani.

* * *

Ariel wracając do swej komnaty nie mogła powstrzymać natłoku myśli, tętniących przez jej głowę. Rozmowa potwierdziła kilka jej przypuszczeń i dodała kilka nowych, niespodziewanych faktów. Wielka rodzina okryła się niesławą przed stu laty, tracąc tym samym ostatniego, pełnoprawnego przywódcę. Od tamtej pory panował nieład, a żadna z frakcji, którym najwyraźniej przewodzili jej dwaj wcześniejsi rozmówcy, nie mogła zgarnąć wszystkiego. Aż tu nagle, pojawiła się okazja. Ktoś, kto wedle prawa mógł przejąć pełną władzę i stać się poręczną marionetką. Dla kogoś, kogo normalnie posłaliby na śmierć, jako potomka zdrajcy, zawiązali sojusz, aby wypracować precedens.

Dziewczyna uśmiechnęła się. Masato i Takami nie wiedzieli, że w grze weźmie udział jeszcze jeden gracz. Tak, w tą grę mogła grać. Polityka to słowa, a na słowach znała się jak mało kto. Los rozdał pierwsze karty, a ona miała wrażenie, że pod koniec rozdania zbierze fulla.

Prowadząca ją służąca skłoniła się i odeszła, gdy doprowadziła ją pod jej komnatę. Ari zadowolona z siebie, pewnie weszła do pokoju.

- Dobrze widzieć cię w dobrym nastroju, Ariel-sama - dziewczyna zamarła, widząc siedzącą wygodnie przed jej futonem kapitan drugiego oddziału, z miną niczym kot, który właśnie połknął kanarka. - Nie chcę psuć ci humoru, pani, ale musimy poważnie porozmawiać.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 14-09-2013, 21:59   

Chapter 8 - Nadchodzi jesień

- Porozmawiać, pani kapitan?

- Nie jesteś w Seireitei od dawna, ale jestem pewna, że wiesz coś o Siłach Specjalnych - Sui-Feng wyraźnie ją podpuszczała, ale póki co to ona narzucała tempo, a Ari musiała tańczyć w jego rytm.

- Nie licząc tego, że ty, Sui-Feng taichou, nimi dowodzisz, i że mnie tu sprowadziły, nie wiem nic więcej.

- Siły Specjalne to tajna jednostka do specyficznych zadań, silnie związana z klanem Shihoin. Głowa rodu jest również dowódcą jednostki - tego, dziewczyna się nie spodziewała. Jak widać gra szła o wiele większą stawkę, niż przypuszczała. Miała niedługo zostać uznana jako przyszła głowa rodziny i ktoś, kto zabierze Sui-Feng jej stołek. To przynajmniej tłumaczyło obecność kapitan. - Przez niemal sto lat pełniłam tę funkcję po zdradzie ostatniego dowódcy. Jestem lojalna klanowi Shihoin i ostrzegam, że nie pozwolę, by coś mu zagroziło.

- Obawiam się, że nie rozumiem - i na prawdę nie rozumiała. Brunetka nie traktowała jej, tak jak należało. Brała ją za zagrożenie dużo poważniejsze, niż powinna. Mogło znaczyć, to tylko jedno, nie udało jej się jej oszukać.

- Jestem pewna, że rozumiesz. Widzisz, Siły Specjalne szczycą się umiejętnością pracy w ukryciu - powiedziała, wyciągając z rękawa mały słoiczek. Ariel nie drgnął ani jeden mięsień, lecz w głowie sprawdzała każdą możliwą okazję, kiedy kobieta mogła zabrać jej węgiel. - Nie jestem głupia i wiem, że ty też nie. Wcześniej udało ci się mnie oszukać, ale to koniec. Czego chcesz?

Dziewczyna westchnęła ciężko, zdejmując pożyczone odzienie i rzucając je niedbale na krzesło. Była zmęczona. Od miesiąca nie pamiętała chwili, w której nie byłaby. Akon tłumaczył jej, że to dlatego, że jaj ciało na nowo zaczęło produkować reiryoku, ale wiedziała, że jest coś więcej. Może chodziło o nieustanną groźbę nagłej i bolesnej śmierci?

- Chcę? - zapytała.- Chcę kilku rzeczy. W tej chwili, na przykład, chętnie napiłabym się kawy.

Sui-Feng trzasnęła dłonią w podłogę.

- Kombinujesz coś. Wiedz, tylko że nie pozwolę ci na to, cokolwiek by to nie było.

- Kombinuję coś? Chcę czegoś? - zacisnęła pięści, tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. - Wiesz co, pani kapitan? Masz rację. Pomimo tego, jak uparcie wmawiał mi Kurotsuchi, że nie jestem człowiekiem, to zaraziłam się od nich pewną dolegliwością, życiem. Do swego jestem mocno przywiązana i nie chciałabym go stracić. Dlatego zaiste „kombinuję", by po tym , jak zostałam zaatakowana przez potwora, porwana, zmieniona w świnkę doświadczalną i wplątana w polityczną intrygę, go nie stracić. Na ten ostatni przypadek mogę przynajmniej wpłynąć. Chociaż nie jest to zbyt bezpieczne w świecie, w którym niemal każdy ma super moce i może mnie zabić ot tak - pstryknęła palcami. - Albo ma na tyle władzy, by nakazać to innym, którzy potrafią. Chcę wygrać tę grę, pani kapitan. Ale mam zupełnie inny cel od pozostałych uczestników.

Brunetka wstała i z kamienną miną podeszła do drzwi.

- Dziękuję za rozmowę, Ariel-sama. I przepraszam za zepsucie humoru - widać było, że na pewno nie jest jej przykro.

- Niepotrzebnie Sui-Feng taichou. Dobrze wiedzieć, że moja paranoja była przynajmniej uzasadniona. A, jeszcze jedno taichou. Mogłabym prosić o mój słoik? - zapytała z szerokim uśmiechem.

Kobieta agresywnie rzuciła go jej i znikła w mgnieniu oka. Ariel położyła się. Naprawdę napiłaby się teraz kawy.

* * *

Przechadzając się po niekończących się korytarzach dziewczynie chciało się śmiać. Gościła w tym domu już niemal od miesiąca, a wszystkie, nieliczne osoby, które spotkała skatalogowała jako potencjalnych wrogów. Najdziwniejsze było to, że komuś udało się zdetronizować Kurotsuchiego, jako największego okrutnika. Tytuł ten przypadł zarządczyni posiadłości. Starej, pomarszczonej kobiecie, która spojrzeniem zmiatała z powierzchni ziemi całą radość i nadzieję. Kurotsuchi przynajmniej się śmiał. Co prawda był to śmiech szalonego naukowca, ale wiedziała, że przynajmniej był do tego zdolny. Ibamari-san miała tylko jeden życiowy cel. Unieszczęśliwić wszystkich, tak jak ona była nieszczęśliwa.

Teraz przynajmniej rozumiała, czemu pierwsza spotkana pokojówka uciekła przed nią, jakby zarażała trądem. Służący nie mogli dotykać członków rodziny ani z nimi rozmawiać, nie mówiąc o spowodowaniu upadku. Ari przekonała się o tym, gdy natknęła się na znajomą służącą w towarzystwie zarządczyni. Cała farsa skończyła się na tym, że dziewczyna miała teraz swą prywatną pokojówkę, która uparcie odmawiała jakiegokolwiek spoufalania. Młoda kobieta o imieniu Megumi, była jedyną osobą, z którą miała kontakt przez całe dnie. Ariel mówiła do niej, a ona milczała. Równie dobrze mogłaby załatwić sobie zwierzątko, ale nigdzie nie widziała żadnego psa ani kota, a chodzenie z akwarium pod pachą mogłoby wydać się innym nieco dziwne.

Przez ostatnie tygodnie nie robiła nic, nie licząc godzin spędzonych na uczeniu się etykiety i studiowaniu ściśle wybranej historii rodziny Shihoin. Ariel nie mogła uwierzyć, gdy Masato zjawił się w jej komnacie z książkami i zwojami z szerokim uśmiechem na twarzy i wręczył jej głównie propagandowe manifesty. Na szczęście wcześniej udało jej się zabłądzić do biblioteki, która akurat była w trakcie „inwentaryzacji" i zauważyć kilka książek, które będzie musiała potem zdobyć. Dla niej cenzura była dotąd reliktem przeszłości, z którym teraz będzie musiała mierzyć się, jak widać codziennie.

W tej chwili, to jednak nie cenzura zajmowała jej myśli. Rozmowa z Sui-Feng mogła przysporzyć jej wielu problemów. Nie wiedziała jak mogła być tak głupia. To, że nikogo nie widziała nie znaczyło, że nikt jej nie obserwował, zwłaszcza w świecie, którego mieszkańcy na co dzień zajmują się zabijaniem potworów. Nie dziwiła się brunetce, że była na nią zła. Nagle ni stąd ni zowąd zjawia się podejrzany typ, który chce zabrać jej stołek. Sprawa nie przedstawiała się dobrze. Jeśli kapitan podzieli się z jej nową rodziną wiedzą, że ich przyszła księżniczka wcale nie będzie tak łatwa do kontrolowania, jakby się mogło wydawać, to Ariel była pewna, że nie dożyje nawet do oficjalnego uznania tytułu za kilka dni.

Od ich spotkania mijały, jednak dni i tygodnie, a Masato i Takami wciąż jej się podlizywali. Może źle oceniła niską kapitan? Nie było trzeba być geniuszem, by wywnioskować z ich wcześniejszej rozmowy, że siły specjalne zajmują się usuwaniem niewygodnych, „specyficznych" ludzi. Sui-Feng dowodziła im od dłuższego czasu, a dodatkowo jako kapitan gotei, była zobowiązana posiadać również umiejętność sprzątania. Naprawdę musiała na starcie zrazić do siebie Leona zawodowca? Próbując się uspokoić potargała włosy. Może, jeśli dobrze rozegra swoje karty uda się jej, jednak coś ugrać? Uśmiechnęła się do swego odbicia w mijanym oknie, wychodzącym na ogród. Może nawet więcej niż sądziła? Nastał czas, by podnieść stawkę.

* * *

Zieleń liści żółkła z każdym dniem, nadając im cieplejszego koloru, który jednak zwiastował nieuniknioną zimę. Shunsui nasunął na oczy kapelusz. Nie chciał myśleć o zimie, gdy jeden z ostatnich letnich dni chylił się ku końcowi.

- Niedługo pierwszy dzień jesieni - powiedział cicho Ukitake, jakby czytając mu w myślach.

- Wciąż martwisz się o tą dziewczynę?

- A ty nie? - zapytał białowłosy kapitan, nie zaprzeczając.

Shunsui popatrzył na falujące nad nim liście, przez które leniwie prześlizgiwały się promienie słońca.

- Dobrze wiesz, że nie zdołalibyśmy jej tak szybko wydostać, a z tego co wspomniał Kurotsuchi, wykonał już prawie wszystkie eksperymenty. Została mu tylko sekcja. Nie mówiąc, że nie wiadomo nawet, czy udałoby się nam jej pomóc.

- Słowa dwóch kapitanów są dla Centrali czterdzieści sześć niczym, w porównaniu z zachciankami Shihoin - Jushiro ze smutkiem uniósł do ust czarkę sake. - Z jednej klatki wysłali to biedactwo do drugiej. Kiedy zostanie oficjalnie ogłoszona następną głową rodziny nie będzie dla niej odwrotu.

- Shihoin robią wszystko wyjątkowo po cichu. Nie zaprosili nawet kapitanów nie licząc Staruszka, Kuchiki i Sui-Feng.

- Sensei musi być obecny przy zaprzysiężeniu, by było prawomocne, Byakuya idzie, bo to Byakuya, a Sui-Feng oddaje dowództwo nad Siłami Specjalnymi.

- Tak, nic dziwnego, że była ostatnio w kiepskim nastroju - podrapał się zmyślony w brodę. - Oddzielenie Onmitsukido od drugiej dywizji na pewno będzie dla kompanii silnym ciosem. Ale ty lepiej przestań się martwić! W końcu dziewczyna zostanie księżniczką. Wszystkie te wymyślne stroje, błyskotki, bale i zaszczyty. Jestem pewny, że się jej spodoba.

Ukitake spojrzał krytycznie na przyjaciela.

- Nie wiem, czy bycie ochłapem mięsa, wyrywanym z rąk do rąk, przypadłoby komuś do gustu.

- Ale to lepsze niż bycie martwym.

Chorowity kapitan nie odpowiedział. Wyciągnął dłoń, na którą zleciał pierwszy spadający tej jesieni liść.

* * *

Ariel stała cierpliwie wpatrując się w swoje odbicie. Poruszanie się w warstwach materiału, które miała na sobie i tak było niemożliwe. Wyglądała jak ręcznie malowana, porcelanowa lalka, stojąca na wystawie u Harrodsa. I właśnie tym miała być. Piękną zabawką, na którą przyjemnie się patrzy i która nie rusza się o krok, jeśli jej ktoś nie przesunie.

- Nie uważasz Megumi-san, że od tego pomarańczu lepiej pasowałaby mi zieleń? - westchnęła, nie słysząc odpowiedzi od stojącej cicho w kącie dziewczyny.
Nieraz miała ochotę nią porządnie potrząsnąć, by się opamiętała. Przysięgła sobie, że zmusi ją do mówienia. Niestety, wszystko, co do tej pory próbowała, zawiodło.

Starała się sunąć, tak jak była uczona przez ostatnie tygodnie do okna, by zobaczyć zbierających się w ogrodach gości. Trudno było ocenić, czy jej się udawało. Pod zwałami kimona mogłaby ukryć czołg i stado guźców, a i tak nikt, by nie zauważył różnicy. Ze znudzeniem przyglądała się kolejnym eleganckim gościom, aż niespodziewanie odskoczyła od okna chowając się pod parapetem.

- Megumi-san, czemu stoi tam krzyżówka Christiana Bale z Orlando Bloomem? - zapytała, nie będąc pewna, czy od zbyt ścisło zawiązanego obi nie miała przywidzeń. Służąca popatrzyła na nią zaniepokojona. Ari ostrożnie ponownie wyjrzała. - I czemu, to bożyszcze, ukradło tyłek Johnnemu Deppowi? Powiedz mi proszę, że to nie jest jakiś mój bliski kuzyn, bo mam ochotę go…

- Ariel-hime!

- Ha, to mówi! - Megumi zaczerwieniona zakryła usta. - Nie przejmuj się, skoro już zaczęłaś możesz dokończyć. Nie zjem cię, słowo.

Brunetka nie wiedziała co ma zrobić, ale widząc szeroki uśmiech na ustach księżniczki westchnęła tylko i podeszła do okna. Nie rozumiała o czym mówiła jej pani, ale wiedziała o kogo jej chodziło.

- To Byakuya-sama, dwudziesta ósma głowa rodu Kuchiki, Ariel-hime - powiedziała cicho.

- Megumi-san, możesz mówić mi po imieniu. Chciałabym byśmy zostały przyjaciółkami - służka odskoczyła od niej, gdy ta chciała położyć jej rękę na ramieniu. - Chyba nie mogę wymagać naraz zbyt wiele. Małe kroczki.

Ariel mentalnie poklepała się po plecach. Wiedziała, że szczery uśmiech, szczebiotanie i trzepotanie rzęsami zaprowadzi innych do lekceważenia jej lub szybkiej sympatii. Odpowiednie słowa i mina były wszystkim, co potrzeba do otwarcia każdych drzwi.

Jeszcze raz przyjrzała się kruczowłosemu arystokracie. Więc, to był Kuchiki o dobrym sercu. Na pewno na takiego nie wyglądał. Nosił się jeszcze wynioślej niż pozostali goście, a na zgromadzeniu największych bufonów w Soul Society to nie byle co. Był przystojny, temu nie mogła zaprzeczyć. Jej wcześniejsza reakcja, choć przesadzona była szczera. Dobre serce, czy przerośnięte ego to na razie było nieistotne. Dzisiaj Ariel miała inny cel i nie pozwoli, by nawet personifikacja samego Apollina ją zdekoncentrowała.

* * *

Ari wznosiła dziękczynienia do nieba, kiedy ceremonia zbliżała się do końca. Nigdy nie miała takich mdłości z nerwów jak przed wyjściem do gości. Od kilku godzin uśmiechania się mięśnie zastygły jej tak, że nawet gdyby ktoś stanął jej na nogę nie potrafiłaby przestać się szczerzyć. Po powitaniach wszystkich zebranych, w czasie których naliczyła dwieście czterdzieści osiem osób, rozpoczęła się koronacja. Głowa o mało nie przechyliła się jej do tyłu i nie wyrwała z zawiasów, gdy przypinali jej trzy piękne, złote i cholernie ciężkie spinki do włosów będące oznaką panowania. Odtąd wiedziała, że to wszystko o władzy i ciężkim brzemieniu było trzeba brać nie tylko w przenośni. Potem na szczęście zaczęła się nudna część, czyli przyjmowanie przysięgi lennej, począwszy od najważniejszych członków klanu do innych podległych rodzin.

Kiedy Sui-Feng uklękła przed podwyższeniem, na którym siedziała dziewczyna, Ariel uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. Kobieta widząc to zacisnęła zęby. Schyliła się dotykając czołem podłogi, jak robili to wszyscy przed nią podczas hołdu lennego.

- Ja, Sui-Feng, kapitan drugiego oddziału gotei, członkini rodziny Feng, uznaję cię, Ariel-sama, za księżniczkę i przyszłą głowę klanu Shihoin. Przysięgam bronić cię nawet za cenę własnego życia i wypełniać wszystkie twe rozkazy, jakby płynęły z ust samych bogów. Składam także u twych stóp dowództwo nad Onmitsukido, które miałam zaszczyt pełnić. Od tej chwili jesteś panią mi i wszystkim mym potomkom, wasza ekscelencjo.

Ariel skłoniła głowę, jak zwykle po wysłuchaniu przysięgi.

- Dziękuję, Sui-Feng taichou. Zrobię wszystko, by przyświecać ci przykładem i służyć pomocą. Akceptuję twą przysięgę, ale… - słysząc ostatnie słowo klęcząca kobieta o mało nie oderwała czoła od podłogi.- Nie całą. Jakkolwiek me intencje zapewnienia świetlanej przyszłości naszemu klanowi i Soul Society są szczere, to nie mam złudzeń, że brak mi wiedzy i umiejętności, by od tej chwili sprawować władzę nad Korpusem Sił Specjalnych. Korpusem są, bowiem oddani Shihoin shinigami, których powinnam chronić. Dlatego też proszę cię, Sui-Feng taichou, byś zechciała ponieść za mnie to brzemię, jak robiłaś to do tej pory, póki nie uznasz, że jestem gotowa, by je od ciebie przejąć - dziewczyna skłoniła się niemal dotykając głową podłogi.

Wszyscy zamilkli w wyczekiwaniu na odpowiedź kapitan, która zszokowana nie była pewna, czy dobrze usłyszała. Uniosła lekko oczy, by zobaczyć wciąż pokłonioną dziewczynę. Nie miała wyboru.

- To będzie dla mnie zaszczyt, wasza ekscelencjo.

Wielu Shihoin patrzyło na swą nową przywódczynię z niedowierzaniem. Nikt nie był jednak w takim szoku jak dwóch mężczyzn, którzy ją do tej pory tresowali. Dziecko siedzące jakby nigdy nic na postumencie, dalej z wytwornym uśmiechem, słuchało następnych przysiąg. Ona nie miała prawa! Nie tak ją nauczyli! Przez ponad tydzień, kilka godzin dziennie wbijali jej do głowy przebieg uroczystości. Ariel była idealną marionetką. Naiwną, lękliwą dziewczynką, na tyle inteligentną, na ile było trzeba, by nie przyniosła im wstydu. Miała robić to, co jej powiedzą, niezależnie, który zdobyłby nad nią w końcu władzę, a nie wyskakiwać z czymś takim!

Po części oficjalnej rozpoczęła się uczta i tańce. Ariel była już teraz ekscelencją. Mogła, więc w spokoju siedzieć na podwyższeniu i wszystkiemu się przyglądać. Kiedy po kilku godzinach ilość sake w dzbanach znacznie się zmniejszyła uznała, że bezpiecznie już będzie oddalić się do swych nowych komnat. Cudem udało jej się uniknąć dwóch czyhających na nią arystokratów. Nie miała siły ani ochoty użerać się teraz z nimi. Przemknęła za krzewem kamelii w stronę wyjścia.

- Shihoin-hime? - Ari skrzywiła się słysząc wyjątkowo podekscytowany, starczy głos. Wpatrywały się w nią dwie pary oczu.

Byakuya wydawał się poniekąd zadowolony zmianą uwagi swego rozmówcy. Choć równie dobrze mogła to być jej wyobraźnia. Starzec, którego słuchał pełnił funkcję jednego z sędziów Centrali Czterdzieści Sześć i powszechnie uważany był za największego nudziarza wśród Shihoin.

- Kuchiki-sama, Benkotsu-sama, dobrze, że pana spotkałam - uśmiechnęła się szeroko do niższego staruszka, łapiąc go za ręce. - Właśnie ktoś, kto jest mi potrzebny.

- Potrzebny, ja? - wyjąkał.

- Kilku naszych krewnych, obawiam się, że nie zapamiętałam ich imion, strasznie się kłóci w zachodnim ogrodzie. Chyba o jakąś ziemię i nie ma nikogo, kto mógłby ich rozsądzić.

- Jestem pewny, że sobie poradzą. Chętniej dotrzymam pani towarzystwa, ekscelencjo. Proszę pozwolić, że przedstawię, oto kapitan Kuchiki Byakuya.

Brunet ukłonił jej się lekko.

- Shihoin-sama.

- Kuchiki-sama, to dla mnie zaszczyt. Mam nadzieję, że nasze rody będą żyły w przyjaźni i pokoju, tak jak i my.

Byakuya musiał przyznać, że zaskoczyła go ta nowa dziewczyna. Dla wszystkich jasne było, że była tylko figurantką, nie podejrzewał wiec, że tak szybko dostosuje się do ich norm społecznych.

- I ja mam taką nadzieję, Shihoin-sama.

- Bankotsu-sama, naprawdę nie powinien pan pozwolić mi się zatrzymywać. Jest pan im tam potrzebny. Boję się, że może dojść nawet do rękoczynów, a to byłby dla mnie taki wstyd…

- W zachodnim ogrodzie mówisz, ekscelencjo? W takim razie lepiej prędko się tam udam. Proszę się nie martwić, nie pozwolę, by zepsuli uroczystość, księżniczko. Kuchiki-sama.

Dwie głowy rodów przyglądały się w milczeniu jak sędzia, zataczając, oddalał się. Gdy zniknął za rogiem dziewczyna odetchnęła, ukłoniła się i pożegnała z Kuchikim, po czym zmęczona udała się do siebie. Tym razem nie była zdziwiona, gdy w komnacie zastała Sui-Feng.

- Jeśli ktoś dowiedziałby się, że wciąż zakradasz się do mej komnaty, pani kapitan, mógłby to ciekawie zinterpretować.

- Co, ja nie… !- niska shinigami zaczerwieniła się.

- Tylko żartowałam, ale, skoro już tu jesteś mogłabyś mi pomóc zdjąć to wszystko? - zapytała próbując wypiąć z włosów spinki. Jak zdołali je przyczepić do tej długości włosów nie miała pojęcia. Przestała, gdy zauważyła, że kobieta nie ruszyła się ani o krok.

- Czemu to zrobiłaś? - zapytała w końcu.

- Po co te podejrzenia, taichou? Wyjaśniłam już, że nie obchodzi mnie cały ten cyrk. Cenię życie, zwłaszcza swoje, ale cudzego też nie mam zamiaru wyrzucać bez zastanowienia. Nie znam się na dowodzeniu Siłami Specjalnymi. Właściwie nie znam się na dowodzeniu niczym. To było najlepsze co mogłam zrobić. Dziękuję, że się zgodziłaś.

- Wiesz, że nie miałam wyboru! - prychnęła kobieta. Przesunęła się za plecy swej nowej księżniczki i zaczęła rozwiązywać jej obi. - A teraz poważnie. Dlaczego to zrobiłaś?

- Potraktuj to jako akt dobrej woli.

- Woli czego?

- Rozważenia współpracy? Po dzisiejszym odstąpieniu ci kąska, który chcieli zagarnąć Masato i Takami, będę mieć wielu wrogów. Przydałby mi się, chociaż jeden alternatywny sprzymierzeniec - wzięła głęboki oddech, czując jak poły kimona rozluźniają się. - Dziękuję.

- Wiesz, że wciąż mogę być przeciw tobie? Że może straciłaś coś bardzo cennego?

- To gra, pani kapitan. Kto podnosi stawkę musi liczyć się ze stratami.

Shinigami podała jej misternie haftowane, purpurowe obi.

- Potraktuj to jako akt dobrej woli, Shihoin-hime.

Ariel pierwszy raz tego wieczoru szczerze się uśmiechnęła zaraz po tym, jak kobieta znikła.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 16-09-2013, 15:27   

Chapter 9 - Jak żyć?

Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział jej, że będzie zamykać się w łazience przed kobietą sięgającą jej nieco powyżej pasa, kazałaby mu, dość dobitnie, udać się do specjalisty. Gdyby zaś ktoś powiedział jej, że nie będzie chciała wstawać codziennie z łóżka z obawy przed szalonymi shinigami sama, by go tam zaprowadziła. A jednak los bywa czasami okrutny. Ariel wiedziała, że nie była aniołem, pod względem moralnym podejrzewała, że nie różniła się wiele od innych osób z udokumentowanymi skłonnościami socjopatycznymi. Kiedy się nie pilnowała nie była miłą osobą. Potrafiła być wesoła. Potrafiła być przyjacielska i czasami nawet sympatyczna, ale bycie miłą, tak samo z siebie dość rzadko jej wychodziło. Czasami jeszcze tu pochachmęciła, tam sfałszowała zeznanie podatkowe, ale, żeby zasłużyć sobie na coś takiego? Ze stresu, jaki przebyła w ciągu ostatnich tygodni schudła kilka dobrych kilo. Jeżeli nic się nie zmieni, a na to się nie zanosiło, Ari podejrzewała, że do nowego roku zapadnie się do środka.

Wiedziała, że dramatyzowała, ale szczerze, leżąc na ziemi, po misternie wymierzonym w splot słoneczny ciosie, miała to gdzieś. W chwili, gdy dowiedziała się, że jako przyszła szefowa Onmitsukido powinna zacząć szkolić się w sztukach walki, by móc w ogóle nią zostać, dziewczyna myślała, że zacznie walić głową w ścianę. Robiła wszystko, żeby zachować swe ciało w nienaruszonym stanie, a oni wysyłali ją na szkolenie bojowe. Ironia.

Po raz pierwszy widząc kogo Shihoin wybrali na jej trenera straciła wszelką nadzieję. Sui-Feng z złowróżbnym błyskiem w oku przyglądała jej się, jakby chciała ją wypatroszyć i wywiesić na maszcie swej dywizji. Najgorsze było to, że niska kapitan pokazując kłębiącą się w niej niechęć do swej nowej pani, jednocześnie w pewnym stopniu naprawdę sądziła, że robi jej przysługę, bijąc ją na kwaśne jabłko. Lepiej ona teraz, niż później wróg. Ariel wiedziała, że to słuszne i logiczne rozumowanie, ale czemu musiało tak cholernie boleć? Z resztą jakich wrogów? Nie była na tyle głupia, by rzucać się na któregoś z tych monstrów, nie było takiej możliwości za żadne skarby świata. Jeśli zaś ktoś z jej nowej rodziny wysłałby za nią mordercę, to na pewno byłby to ktoś na tyle wykwalifikowany, że nawet nie zorientowałaby się, który oddech był jej ostatnim.

- Wstawaj - dziewczyna nie uchyliła nawet powieki. Po co skoro wiedziała, że sprowadzi to na nią tylko więcej bólu.

- Nie.

- Jak to nie? - warknęła niska kobieta. - Jam mam cię szkolić, a ty masz się uczyć. To dość proste do zrozumienia. A teraz podnoś się.

- Strajkuję. W kraju, z którego teoretycznie w połowie pochodzę wszyscy to robią. Górnicy, pielęgniarki, nauczyciele, teraz moja kolej.

- Że co? - Sui-Feng zaczynała tracić cierpliwość. Przyrzekła sobie, że spróbuje dać jej szansę, ale młoda kobieta leżąca uparcie na podłodze kapitańskiego dojo w drugiej dywizji, chyba z całych sił starała się jej dowieść, że nie warto. - Sama mówiłaś, że trenowałaś sztuki walki, a to tylko rozgrzewka. Wstawaj.

Ariel prychnęła, ostentacyjnie odwracając głowę od brunetki.

- Nawet Chuk Norris nie wytrzymałby tej twojej rozgrzewki. Jestem człowiekiem, zwykłym szarym człowiekiem i odmawiam bycia poniewieraną, ku uciesze nadnaturalnej gawiedzi.

- Zachowujesz się dziecinnie. To nie przystoi Shihoin.

- Bingo! - zawołała, podnosząc się nieco na łokciach. - Jestem dziecinna, uparta, nie umiem się angażować i mam gigantyczne problemy z zaufaniem. Kiedy się denerwuje paplę bez sensu. A do tego jestem uzależniona od kawy i słodyczy. Nie jestem wojownikiem, tylko tchórzem. Zrozum to wreszcie, o wspaniała pani kapitan. Jeśli będziesz kontynuować te katusze to w końcu, mimo mych usilnych starań, zginę. Właściwie to dziwię się, że do tej pory nie umarłam. Kilka z tych ciosów normalnie uznałabym za śmiertelne.

Sui-Feng z niedowierzaniem patrzyła, jak Ariel obmacuje swój tułów szukając wewnętrznych obrażeń. Może dziewczyna miała rację i metody brunetki nie były dopasowane do jej potrzeb. Najpierw Sui-Feng chciała ją stłamsić, nie było trudno to zauważyć. Pokazać tej nowoprzybyłej wagabundzie, gdzie jest jej miejsce. O dziwo okazało się, że ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę i najchętniej wróciłaby do swego dawnego życia. To zaś sprawiało, że w kapitan pomału zaczynała kwitnąć do niej sympatia, w znacznej mierze przytłaczana jednak irytacją.

- Twoja energia duchowa zniwelowała większość siły uderzenia - wytłumaczyła, krzyżując ręce na piersi. - Jesteś bardzo dziwna. Wiesz?

Dziewczyna skinęła głową i majestatycznie zamachała rękami imitując wytworny ukłon.

- Chodząca dychotomia, do usług - widząc pytający wzrok kapitan, Ari westchnęła. Obojętnie czy była w śród ludzi, czy shinigami i tak większość nie rozumiała słów dłuższych niż dwusylabowe. - Nieważne.

Brunetka zmierzyła dziewczynę krytycznym wzrokiem. Może to było rozwiązanie. Pomimo jej zachowania, które przeważnie było sensowne, wedle miary społeczności dusz Ari była zaledwie dzieckiem, a Sui-Feng nie miała z nimi zbyt wiele do czynienia. Do tej pory trenowała tylko ściśle wyselekcjonowanych kandydatów, którym udało dostać się do Tajnych Służb. Nigdy nie uczyła nowicjuszy.

- Dobra, zbieraj się.

- Przecież mówiłam, że nie mam mowy. Mam ci to przeliterować wielkimi literami? W porządku: PIERDOLĘ NIE ROBIĘ - w następnej chwili turlała się z żołądkiem wciśniętym w płuco przez około pięć metrów.

- Za każde przekleństwo czeka cię kara. Jeśli ktokolwiek, by cię usłyszał zhańbiłabyś swój ród. Głowie Shihoin nie przystoi takie zachowanie. A teraz wstawaj, bez dyskusji i wsiadaj do lektyki.

Ari załapała oddech po kilku bezowocnych próbach. Nieczuła swej energii duchowej, ale jeśli przeżyła taki kopniak, to był to niezawodny dowód, że jakąś posiadała. Podniosła się ostrożnie i pokuśtykała do lektyki na dziedzińcu.

- Nie jest za wcześnie, by już wracać?

- Nie wracamy do posiadłości - wyjaśniła Sui-Feng. - Gdzie się podziali ci idioci?

- Nie miałyśmy wracać jeszcze przez kilka godzin. Pewnie gdzieś poszli - wyjaśniła Ariel, widząc, że słudzy noszący jej lektykę zniknęli. - Ja zrobiłabym tak samo. Gdybym miała czekać na kogoś tyle czasu złapałaby mnie kur… ka wodna.

- Kurka wodna?

- Chciałam powiedzieć co innego, ale mam już wystarczająco dużo siniaków, dziękuję bardzo. Starych nawyków nie wyplenia się tak łatwo. Nie powiesz mi, gdzie chciałaś mnie zabrać? - Sui-Feng tylko spojrzała się na nią znacząco. - Oczywiście, że nie. Powinnam się do tego już przyzwyczaić.

- Teraz nigdzie się nie wybieramy - prychnęła. - Niesubordynowani głupcy.

- Kapitan Sui-Feng z całym szacunkiem, ale nogi, pomimo twych starań, jeszcze mi nie odpadły. Zapewniam, że mogę się przejść - brunetka słysząc to, aż się skrzywiła.

- Oczywiście, że nie możesz. To nie wypada. Głowa Shihoin nie może chodzić wśród pospólstwa.

- Ale przecież nikt nie wiem kim jestem. Wystarczy, że ubiorę się jak shinigami, a inni wezmą mnie za jednego. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy kim jestem.

- Chcesz po prostu zobaczyć Seiritei z bliska - niewinny uśmiech na twarzy dziewczyny powiedział jej wszystko. - To nie jest dobry pomysł. Oomeda cię zaniesie. Używając shunpo znajdziemy się tam dużo szybciej.

Ariel o mało nie zaprotestowała gwałtownie, ale w ostatniej chwili udało jej się powstrzymać. Gdyby się nie opanowała Sui-Feng postarałaby się, by zrobić wszystko byłe tylko zrobić jej na umyślnie. Relacje między kobietami cechowały się wieloma dziwnymi prawami, a im Ari lepiej poznawała Kapitan drugiego oddziału tym łatwiej było nią manipulować. Nie wiedziała co chodziło jej teraz po głowie, ale wśród tłumu na pewno była bezpieczniejsza niż w wyludnionej sali treningowej.

- Pani kapitan wiem, że Oomeda-san to pani porucznik, ale jest on raczej obleśny. Bliski kontakt z nim wprawiłby mnie w zakłopotanie. Nie mówiąc o tym, że widok wymiotującej Shihoin przyniósłby wstyd całemu klanowi.

- Oomeda jest obleśny, ale żeby od razu wymiotować…

- Nie zrozumiałaś mnie Sui-Feng taichou. Ostatnim razem kiedy ktoś niósł mnie z shunpo, zwymiotowałam na starszego gentelmana z pierwszej dywizji.

Kapitan westchnęła masując czubek nosa. Wszechświat musiał ją nienawidzić.

* * *

Ulice Dworu Dusz były niepokojąco do siebie podobne. W ich sterylności było coś, co przyprawiało Ari o nieprzyjemne mrowienie na karku. Biały kamień murów i budowli swym nieprzejednanym chłodem przywodził na myśl prosektorium, w którym pracowała jej matka. Nawet żółte i błękitne dachówki nie łagodziły wszechobecnych ostrych krawędzi. W kulturze europejskiej biel była symbolem czystości, w Japonii była kolorem żałobnym. Jakże odpowiednie dla domu bogów śmierci. Tylko oni sami w czarnych mundurach przypominali coś żywego. Dokładnie mrówki. Śpieszyli ulicami zajęci własnymi sprawami, o dziwo często spoglądając na nową shinigami towarzyszącą kapitan drugiego oddziału. Shinigami pomimo ujednoliconego ubioru różnili się od siebie. Niemniej, większość kobiet i tak była od niej dużo niższa. Było ich wyraźnie mniej niż mężczyzn, nic dziwnego. W końcu było to wojsko. Wcześniej podróżując w osłoniętej lektyce niedane było jej zobaczyć świata zewnętrznego, teraz, gdy już go ujrzała, wiedziała, że przyzwyczajenie do niego zajmie jej nieco czasu.

Ariel, podążając za kapitan, skubała zbyt luźny rękaw. Mundur shinigami był jak dla niej zbyt obszerny, zwłaszcza spodnie, w których czuła wszędobylskie przeciągi. O butach wolała nawet nie wspominać. Czego by nie oddała za pary jej starych jeansów i conversy? I kawę z Maison Bertaux? I tamtejsze babeczki z kawałkami czekolady, które słynęły w całym Soho? Albo za kebab na Świętokrzyskiej o trzeciej nad ranem, na który trzeba czekać w długiej kolejce cieszących się nocnym życiem studentów? Uśmiechnęła się rozżalona. Tęskniła za nieistotnymi szczegółami nie będąc pewną, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy kogoś żywego. Ale jeśli już musiała myśleć lepiej by myślała o takich szczegółach. Inaczej jej wspomnienia popłynęłyby ku jej rodzinie. Najbardziej tęskniła za kubkiem kawy, którym co dzień rano jej ojciec wyciągał ją z łóżka, wstępując do niej po drodze na uczelnię. Za okładaniem się z Tomasem poduszkami, dopóki nie spadli z kanapy. Za wieczornym oglądaniem snookera kiedy całą trójką kibicowali swym faworytom wprawiając matkę w ogólno panującą rezygnację. Tęskniła nawet za codziennymi godzinnymi narzekaniami jej mamy przez telefon na temat spraw całkiem nieistotnych. Jej matka była prawdziwym mistrzem świata w wyolbrzymianiu nieistniejących problemów, najzabawniejsze było to, że robiła to analizując zdjęcia zmasakrowanych zwłok. Jej rodzinka była nienormalna i przypuszczała, że nie była to wina nadludzkiej puli genowej, a ich własna, osobista fiksacja.

- Kapitan Sui-Feng, mogę w czymś pomóc? - Ariel wyrwała się z zamyślenia słysząc nieznany głos. Nie zauważyła nawet gdy najwidoczniej dotarli na miejsce. Stali przy wejściu do jednego z licznych, identycznych budynków którejś z trzynastu dywizji.

- Przyszłam zobaczyć się z kapitanem.

Shinigami kiwnął głową i zaprowadził je przez labirynt korytarzy do ogrodu gdzie miały zaczekać na kolejnego kapitana. Dziewczyna rozglądała się dyskretnie. Nigdy nie przypuszczałaby, że w Soul Society może być tak żywe miejsce. Ogrody Shihoin wydawały się sztuczne. Ani jeden opadły liść nie leżał w nich na nieskazitelnie równym trawniku. Były tak dopracowane, że aż nierealne, to miejsce zaś po prostu żyło. Jesienne kolory przeważające wśród szumiących liści nadawały im wrażenie mijającego czasu, a to było coś czego nie doświadczyła od wielu tygodni. Gdy zostały same zwróciła się do niższej kobiety.

- Taichou, sadzisz, że mogę się nieco rozejrzeć?

- Tylko nie odchodź za daleko Ariel-sama - Sui-Feng zgodziła się niemal natychmiast i tak chcąc porozmawiać najpierw z znajomym kapitanem na osobności.

Ogrody okazały się dużo bardziej rozległe niż dziewczyna przypuszczała. Drzewa i krzewy, pomimo że pod kuratelą ludzi rosły głównie wedle własnego uznania. Było to miejsce do wypoczynku, idealne po ciężkim i stresującym dniu. Ariel miała ostatnio same takie dni.

Rozprostowała się nad brzegiem jeziora przyglądając się w zaciekawieniu altanie zbudowanej na wysepce na jego środku. Rozejrzała się czy nikt jej nie widzi i weszła na pomost prowadzący do wysepki. W połowie drogi przystanęła i przygryzła dolną wargę, zerkając co rusz na szafirową toń. Jeśli ktoś by ją zauważył mogła wpakować się w kłopoty. Zwarzywszy na indywidua jakie dotąd spotkała w Społeczności Dusz nie zdziwiłaby się, gdyby tutejszy kapitan miał dziwny fetysz dotyczący monopolu na moczenie stóp w stawie. A pieprzyć to, pomyślała i zamaszyście ściągnęła buty. Usiadła na brzegu pomostu jeszcze raz upewniwszy się, że nie ma nikogo w pobliżu. Duży palec u prawej nogi posłużył jej za tester temperatury. Woda była wspaniała, ale zakłócenie jej tafli zdawało się niszczyć harmonię ogrodu. Gdy woda na powrót się uspokoiła, delikatnie dotykała ją, tym samym tworząc rozchodzące się koła. Gdy drugą nogą także wzburzyła falę te nakładały się na siebie częściowo niwelując się, a częściowo odbijając się od siebie i zmieniając kierunek. Dyfrakcja i interferencja fal nadal istniały w tym świecie, dobrze było wiedzieć, że choć niektóre zjawiska fizyczne występowały w Społeczności Dusz. Z grawitacji shinigami może i sobie kpili, ale jabłko rzucone w górę w końcu spadało, a dwa różnoimienne magnesy przyciągały się. Przy następnej wizycie w łazience będzie musiała sprawdzić jak działa tu siła Coriolisa.

Zanim zdążyła przerwać swe rozważania coś popchnęło jej plecy, wrzucając ją do stawu. Ariel nawet nie zdążyła złapać powietrza nim cała znalazła się w zimnej, nienaturalnie czystej wodzie. Z szoku wyciągnął ją kujący ból w płucach, które domagały się powietrza. Gdy udało jej się wydobyć na powierzchnie, tak skoncentrowała się na oddychaniu, że nawet nie zauważyła kiedy wdrapała się z powrotem na pomost. Z szoku wyrwały ją dopiero duże brązowe oczy, które po chwili wydały jej się być raczej ciemnym odcieniem różu.

- Śmiesznie wyglądasz! Otwierasz usta jak rybka!

Ari skrzywiła się słysząc piskliwy dziecinny głos. Ten irytujący dźwięk wydobywał się z dziewczynki o różowych włosach, która teraz naśladowała rybie usta. Kiedy tlen dotarł do jej mózgu, Ariel zorientowała się, że to ten mały szatański pomiot najpewniej wrzucił ją do wody. Już miała pociągnąć ją za ucho gdy zobaczyła, że mała nie dość, że miała na sobie mundur shinigami, to na ramieniu nosiła przepaskę porucznika. Ostrożnie usiadła przyglądając się widocznie rozbawionemu dziecku. Nie wiedziała czy bardziej prawdopodobne było, by mały różowy teletubiś ukradł porucznikowi przepaskę, czy by sam był porucznikiem. Zmusiła się do uśmiechu, tak czy inaczej wolała nie zwymyślać komuś, kto najprawdopodobniej mógłby zabić ją bez większego wysiłku.

- Muszę przyznać, że udało ci się mnie zaskoczyć - przyznała przesłodzonym głosem, potrząsając głową tak by jak najbardziej zmoczyć dziewczynkę.

- A teraz suszysz się jak Koma- Koma. Lubię cię, jesteś śmieszna, ale… - z zastanowieniem przyłożyła palec do ust. - Nie znam cię. Musisz być nowa. Jak chcesz to poznam cię z Kennym!

Ari nie wiedziała co ma myśleć słuchając szczebiotania dziecka. Po pierwsze mała miała różowe włosy, a to samo w sobie było dla niej zatrważające. Po drugie była nadpobudliwa jak naćpany zając, a po trzecie jaki Kenny? Pomasowała skroń chcąc wybić sobie z głowy obrazek blond partnera lalki Barbie o fosforowo białym uśmiechu i w typowym dla shinigamich kosode, rozchylonym na tyle by wszyscy mogli podziwiać jego opalony tors. Stanowczo potrzebowała kawy albo lepiej wina. I to w dużej ilości.

- Tak, będzie mi bardzo mił…

- Muszę już lecieć. Ken-chan pewnie już obudził się z swojej drzemki. Pa pa Toto-chan.

Nie zdążyła nawet mrugnąć nim dziewczynka znikła. Zaraz, czy ona właśnie nazwała ją rybką? Ari z jękiem rozłożyła się na pomoście, zasłaniając rękawem słońce świecące jej prosto w oczy. Czy w tym pieprzonym świecie nie mogła spotkać choć jednej normalnej osoby? Czy nawet dzieci, zwyczajnie będące pomiotami szatańskimi, tu musiały posiadać jeszcze nadnaturalne moce? Już to widziała, dziecko pewnego pięknego dnia pomyliło cukierki z próbkami uranu i w ten sposób narodził się super badass z różowymi włosami, z wściekłym uwielbieniem wpychający bogu ducha winnych ludzi niespodziewanie do sadzawki. Kto do cholery ma różowe włosy?

- Ca me fait chier.

- To raczej niegrzeczne słowa, nie uważasz?

Ari uderzyła tyłem głowy w pomost. Przecież ktoś musiał usłyszeć jak klnie, nie było innej możliwości. Poirytowana spojrzała w kierunku, z którego dobywał się nowy głos. Zamrugała kilkakrotnie. Niecałe dwa metry od niej stał kapitan, który obiecał jej pomóc wydostać się z laboratorium. Natychmiast poderwała się na równe nogi, nie wiedząc czego może się spodziewać po bladym mężczyźnie. Gdy zobaczyła jego uśmiech również się uśmiechnęła, ale trybiki w jej głowie zaczęły kręcić się jeszcze szybciej. Była na zbyt wielu spotkaniach biznesowych, by już kiedykolwiek uwierzyć, bez potrzeby uśmiechającemu się człowiekowi.

Ukitake odchrząknął w zaciśniętą pięść.

- Tak, cóż… - zamilkł, zauważywszy jej mokre ubranie. - Co ci się stało?

- To nic takiego, sir. Mały wypadek - odpowiedziała wciąż się uśmiechając.

Ukitake znów chrząknął. Sui-Feng miała rację. Jej nowa przywódczyni była inna niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Główka pełna roztrzepanych, karmelowych włosów i szeroki uśmiech zdecydowanie nie pasowały do chłodnego, kalkulującego spojrzenia, typowych dla Shihoin, złotych oczu. Kiedy po raz pierwszy usłyszał prośbę Sui-Feng o pomoc w treningu dziewczyny był zadowolony perspektywą upewnienia się, że wszystko z nią w porządku. Teraz, podczas wciąż wydłużającej się niekomfortowej chwili milczenia zaczynał żałować swej nieprzemyślanej decyzji. Oboje stali tam niczym zardzewiałe gwoździe. Dopiero kiedy Ukitake zobaczył jak dziewczyna trzęsie się z zimna podjął próbę nawiązania kontaktu.

- Cała się trzęsiesz! Powinniśmy niezwłocznie wrócić do baraków. Nic nie działa tak rozgrzewająco, jak dobra herbata - zaproponował niezręcznie.

Ari musiała powstrzymać mimowolny odruch wymiotny. Nigdy nie lubiła za specjalnie herbaty, a odkąd tu przybyła nie miała w ustach nic innego. Troska w głosie mężczyzny była jednak tak szczera, że nie wypadało odmówić. Nie wspominając, że rzeczywiście powinna się wysuszyć. Skinęła więc jedynie głową i podążyła za jej nowym opiekunem.

- Kuchiki podaj nam herbatę! - zawołał blady mężczyzna zaraz po wejściu do swego gabinetu. Dziewczyna usiadła przy stole przyglądając się krzątającemu się po pokoju kapitanowi, który w końcu westchnął zrezygnowany.

- Przepraszam, byłem pewny, że miałem tu gdzieś zapasowe ubranie.

- Dziękuję taichou, ale to doprawdy niekonieczne, nic mi nie będzie - zapewniała.

- Nonsens - zaprotestował gwałtownie. - Nie powinnaś lekceważyć swego zdrowia Black-san. Uwierz mi, wiem co mówię. Gdzie podziewają się Kione i Sentaro kiedy są potrzebni?

Ari nie wiedziało co bardziej wytrąciło ją z równowagi. Dźwięk własnego nazwiska, czy położenie na jej ramionach haori białowłosego kapitana.

- Taichou, to naprawdę…- jej sprzeciw przerwało pukanie do drzwi, które otworzyły się natychmiast po zezwoleniu na wejście.

- Ukitake taichou - niska, młoda kobieta o niedługich czarnych włosach ukłoniła się z szacunkiem swemu przełożonemu.

Dziewczynie pozwoliło to założyć, że niska shinigami najprawdopodobniej była adoptowaną siostrą Byakuyi, o której słyszała. Wśród wszystkich arystokratów, jakich do tej pory poznała nie widziała takiego szacunku i oddania, jakie zauważyła w oczach kobiety. Z pewnością nie posiadała snobistycznego zachowania, które wszyscy jej nowopoznani kuzyni wyssali z mlekiem matki.

- Wspaniale Kuchiki, bardzo ci dziękuję. Pozwól, że ci przedstawię nową głowę rodu Shihoin, Ariel-sama oto Kuchiki Rukia.

Rukia ukłoniła się nisko, choć dziewczyna na pierwszy rzut oka nie wzbudzała wrażenia majestatu takiego jaki roztaczał się wokół jej brata. Widząc ją po raz pierwszy w ogóle nie powiedziałaby, że ma przed sobą kogoś szlachetnie urodzonego. Nawet ubranie miała normalne. Nie licząc nietypowego koloru włosów i oczu nie wyróżniała się niczym szczególnym. No może tym, że siedziała w gabinecie kapitana cała mokra i tego, że miała na sobie kapitańskie haori. Rukia zmrużyła oczy. Nie wiedziała czemu, ale czuła, że młoda kobieta sprowadzi kłopoty na trzynastą dywizję.

Ariel odetchnęła w duchu po tym jak drzwi zatrzasnęły się za młodą shinigami. Po byciu skopaną, przemoczoną i wciąż pojoną herbatą była poważnie poirytowana. Mięśnie policzkowe utrzymujące przyjazny uśmiech na miejscu drgały w niekontrolowanych spazmach. Przyglądała się swemu odbiciu w filiżance herbaty nie będąc pewną jak długo wytrzyma nim w końcu pęknie. W tym momencie najchętniej wpełzłaby pod łóżko i nabzdyczała się przez pół dnia klnąc w niebogłosy. Przez drugą połowę objadałaby się lodami do nieprzytomności. Zaparła się w sobie i wzięła potężny łyk. Przecież nie miała tu nawet normalnego łóżka, pod które mogłaby wpełznąć! Czemu zaświaty musiały być stylizowane akurat na japońską modłę?!

- Możesz już przestać Black-san.

Kobieta spojrzała zdezorientowana na mężczyznę siedzącego przed nią, który z zamkniętymi oczami rozkoszował się aromatem brunatnej cieczy.

- Ukitake taichou?

Kapitan odsunął od ust filiżankę i popatrzył się na nią poważnie.

- Możesz już przestać się uśmiechać. To nie jest konieczne. Wolałbym abyś zachowywała się przy mnie naturalnie - wyjaśnił.

- A teraz nie zachowuję się naturalnie?

- Wedle tego, co powiedziała mi Sui-Feng, raczej w to wątpię.

Uśmiech niemal natychmiast zniknął z twarzy kobiety.

- Co jeszcze mówiła panu Kapitan? - zapytała odstawiając filiżankę.

- Że powinienem na ciebie uważać, bo jesteś dużo …sprytniejsza niż może się to wydawać i …że masz kłopoty z opanowaniem podstaw - odpowiedział, ostrożnie dobierając każde słowo.

- Jednym słowem powiedziała, że jestem niebezpieczna, pomimo że jestem do bani - prychnęła.

- Nie, tak bym tego nie ujął - zapewniał, drapiąc się zmieszany w tył głowy.

- Dlaczego? - zapytała. - Zapewniam, że jestem do bani, nie czuję nawet własnej energii duchowej, a nazwanie mojego skrzywienia psychicznego sprytem jest niedomówieniem stulecia.

Jej słowa przykuły uwagę kapitana.

- Nie czujesz własnego reiatsu?

- Ani swojego, ani żadnego innego. Wcześniej w laboratorium reiatsu Kurotsuchiego sprawiało mi ból, ale potem nawet to ustało. Nie licząc Kapitana głównodowodzącego nie czuję żadnej energii - kobieta wzruszyła ramionami, dając jasno do zrozumienia, że jej to wcale nie przeszkadza.

Ukitake pogładził się po podbródku.

- Kiedy ostatnio coś jadłaś?

To pytanie wyraźnie zbiło dziewczynę z tropu.

- W dwunastym oddziale podawali mi przez kroplówkę jakąś białą papkę, a wcześniej - zastanowiła się. O dziwo wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Od przybycia do Seritei nie tknęła niczego. Za ryżem nie przepadała, a nie dostawała niemal niczego innego, z resztą nikt nie domagał się, by coś jadła. Wszyscy, za to hektolitrami wlewali w nią herbatę. Nie była głodna od, nie pamiętała, kiedy ostatnio miała w ustach porządny posiłek, nawet przed opuszczeniem świata żywych. Przez opanowujące ją nudności nie jadła nic od kilku dobrych tygodni! - Właściwie to nic dziwnego, że tak schudłam.

- Tak sądziłem. Powinnaś jeszcze napić się herbaty - zakomenderował stanowczo.

Ari złapała jego rękę, kiedy sięgał po imbryczek.

- Proszę, tylko nie herbata.

- Nie lubisz jej?

- Nigdy mi specjalnie nie smakowała, o ostatnio mam jej już… stanowczo za dużo - poprawiła się zanim powiedziałaby coś niecenzuralnego.

- Smakowała? To znaczy, że odczuwasz smak?

- No... tak? - teraz naprawdę była zdezorientowana. Czemu niby miałaby nie czuć smaku potraw?

- A na co miałabyś ochotę? - jego podekscytowanie wydało jej się wysoce podejrzanie.

- Pizzę? - widząc jego skonsternowaną minę wiedziała, że nie mam nawet o czym marzyć. - W takim razie może na coś słodkiego? Chociaż wiem, że spora część ludzkości nie uznaje słodyczy za pełnoprawną grupę żywieniową.

Mężczyzna uśmiechnął się od ucha do ucha i nie wiadomo skąd wyciągnął wielki worek rzucając go na stół. Oczy Ari zaświeciły się widząc jego zawartość. Były tam słodycze i to nie jakieś pozaziemskie, nieumarłe słodycze dla zombi, tylko najprawdziwsze czekolady, cukierki i ciastka jakie można było spotkać w dobrych cukierniach na Ziemi. Nie czekając nawet na pozwolenie wzięła wieli lizak i bez wahania włożyła go do ust. Ukitake widząc jej dziecinne zachowanie widocznie rozchmurzył się. Wcześniej nie wiedział jak ma się z nią porozumieć, ale jak to mówią „przez żołądek do serca".

- Musisz przyzwyczajać się do jedzenia. Niedługo zaczniesz go potrzebować. Głód odróżnia dusze z energią duchową od tych, które jej nie posiadają. To, że wykształcił się u ciebie smak jest nieomylnym sygnałem, że twoje ciało ją wytwarza.

- W takim razie dlaczego jej nie czuję? - zapytała, wyjąwszy na chwilę lizak z buzi.

- Pierwszy raz widzę coś takiego, ale twoje reiatsu wytworzyło swoistą barierę wokół ciebie. Nie pozwala przeniknąć niczemu z zewnątrz do środka i odwrotnie.

- Zaraz, to znaczy, że mam wokół siebie kulistą sferę ze zwierciadeł odbijających wszystko? - nie dowierzała.

- Tak, można to tak określić - przyznał, zadowolony, że tak szybko pojęła koncept. - Aby zapanować nad tym najpierw musimy sprawić by twa bariera znikła.

- Co to, to nie.

- Słucham?

Ari spojrzała na niego zdecydowanie.

- Ta bariera, tarcza, czy jeszcze co tam innego, wydaje mi się całkiem przydatna. Nie ma mowy bym się jej pozbyła.

- Ale, jeśli chcesz…

- Ja niczego nie chcę. Nie licząc powrotu do domu. Zawsze bardziej popierałam defensywę niż ofensywę. Na karate poszłam tylko dlatego, bo moja matka zaciągnęła mnie tam niczym muł pociągowy. Nie potrafię i nie chcę walczyć! Ja chcę tylko przeżyć.

Ukitake pomasował obolałą pierś, która coraz bardziej zaczynała mu dokuczać. Westchnął wiedząc co musi teraz zrobić.

- Powinienem cię przeprosić i proszę, nie przerywaj mi. Należą ci się moje przeprosiny, bo pomimo najszczerszych chęci nie udało mi się ci pomóc. Uwierz, chciałbym byś mogła wrócić do domu, ale zrozum, że to już teraz niemożliwe. Musisz się z tym pogodzić.

- Wiem - powiedziała cicho i spokojnie, swym zwykłym melodyjnym głosem. - Staram się to zaakceptować, ale to nie jest takie proste, taichou.

Mężczyzna delikatnie ujął jej dłoń.

- Wiesz, że jeśli będziesz czegoś potrzebować możesz na mnie liczyć. Pomogę ci, jak tylko będę mógł. Możesz mi zaufać.

Ariel pierwszy raz w jego obecności szczerze uśmiechnęła się. Nie był to jednak przyjazny uśmiech, a taki jaki widuję się na twarzy rozbawionego prawnika po udanej rozprawie. Dziewczyna zabrała rękę kładąc ją sobie na kolanie, poza zasięgiem kapitana.

- Obawiam się, że to niemożliwe. Nawet na Ziemi miałam, jak to ujął mój terapeuta? Ach tak, problemy z zaufaniem. Wątpię więc bym mogła nim obdarzyć tu kogokolwiek. Niezależnie jak uczciwe wydają się być jego intencję. Mam zamiar przeżyć, Ukitake taichou. A takie narażanie się, nie leży w mojej naturze.

- Przywiązanie się do innych uważasz za niebezpieczne? - jego oddech stawał się coraz płytszy z każdym słowem, a jego ton coraz bardziej poważny.

- Nie. Przywiązanie się do istot, które mnie porwały, torturowały i chciały zmanipulować uważam za niebezpieczne.

Ukitake zakaszlał. Ari spięła się, widząc na jego dłoni krew.

- Ukitake taichou? - zapytała, nie wiedząc co ma zrobić. Blady shinigami położył jej rękę na ramieniu.

- Nie chcesz zginąć, Ariel-san. Ale jak zamierzasz tu żyć?

Dziewczyna przytrzymała go, gdy ten niemal osunął się na ziemię przy następnym ataku. Ostrożnie położyła go i pobiegła do drzwi wołając o pomoc.

* * *

Sui-Feng zdziwiła się widząc nieprzychylne miny dwóch, trzecich oficerów trzynastego oddziału, których minęła idąc do gabinetu Ukitake. Jeszcze bardziej zdziwiła się widząc nieprzytomnego kapitana, leżącego na tatami pośrodku pokoju. Siedziała przy nim jasnowłosa dziewczyna zatopiona w lekturze grubej księgi.

- Ariel-sama, co się tu dzieje?!

Dziewczyna nawet nie podniosła wzroku. Jedynie pośliniła palec i leniwie przekręciła stronę.

- Nic szczególnego, taichou. Kapitan Ukitake źle się poczuł, to wszystko.

Brunetka założyła ręce na piersi.

- I czuwasz przy nim bez przyczyny, z potrzeby serca?

Tym razem Sui-Feng zasłużyła sobie na spojrzenie i smutny uśmiech.

- Znamy się tak krótko, pani kapitan, a ty już tak dobrze zdążyłaś mnie poznać. Jestem poruszona. Uprzedzam, że nie wyrządziłam kapitanowi Ukitake, niczego przez co jego stan się pogorszył. Czuwam przy nim jedynie z powodu, że to w tej chwili najprawdopodobniej najbezpieczniejsze dla mnie miejsce w barakach. Inni nie byli zbyt skorzy uwierzyć w moją niewinność - wytłumaczyła widząc pytającą minę kobiety. - Postanowiłam tu na ciebie zaczekać. Nikt nie ośmieliłby się mnie tu zaatakować i zakłócić mu spokoju.

Sui-Feng pomasowała pulsujące skronie. Już czuła nadchodzący ból głowy. I pomyśleć, że przez chwilę sądziła, że Ari siedziała przy nim z dobrych pobudek.

- Lepiej stąd chodźmy, Ariel-sama - przystanęła przy progu czując, że dziewczyna nie podąża za nią. Poirytowana obróciła się. Młoda kobieta jakby nigdy nic wtykała w swój mundur książki i zwoje, wcześniej najwyraźniej starannie wybrane. - Co ty wyprawiasz? Księżniczka Shihoin nie może kraść!

- Nie kradnę, tylko pożyczam bez pytania. Zresztą Ukitake taichou nie miałby nic przeciwko. W końcu to mój mentor. Nie może żałować mi wiedzy. Chowam je tylko dlatego, że inni mogliby tego nie widzieć w ten sam sposób. Zwłaszcza, że już są do mnie uprzedzeni.

Kapitan sił specjalnych czuła fale migreny nachodzące ją niczym tsunami.

- A czego chcesz tak pilnie się uczyć?

- Jak żyć, pani kapitan. Jak żyć.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 18-09-2013, 18:41   

Chapter 10 - Kozy i wielkie BUM!

Pokój rozświetlony wieloma misternie zdobionymi lampionami był czymś godnym podziwu. Piękne, dębowe meble, regały po sufit zastawione książkami i widok zza okna, który mógł być natchnieniem dla niejednego malarza. Ariel sfrustrowana do granic możliwości uderzyła głową w stół. Tak oto wyglądało teraz jej życie. Wcześniej miała posiadłość Shihoin za złotą klatkę, teraz przekonała się, że jest to cholerny obóz pracy. A wieczór zapowiadał się tak przyjemnie, ale nie! Od chwili, w której wsiadła do lektyki wszystko znów musiało się spieprzyć.

* * *

Zaczęło się od zarzucenia na nią namiotu, który z założenia miał być jej kimonem treningowym. Hakama i kosode shinigami nie przypadło jej zbyt do gustu, ale i tak były o niebo lepsze niż te wymyślne fatałaszki. Podczas gdy Ari próbowała okręcić się w jedwabne zwały katuszy, Sui-Feng idąca na zewnątrz z zaciekawieniem przeglądała rzeczy, jakie dziewczyna „pożyczyła" od Ukitake, a które oddała na przechowanie kobiecie. Ciemne oczy z niepokojem przebiegały po tytułach takich jak: „Wyczerpująca historia Shinigami", „Kompendium praw Gotei", „Herbarza Soul Society", czy „Bezwzględna teoria reiryoku".

- Po co ci to, Ariel-sama? Na dworze jest wiele ksiąg o historii i reiryoku - zapytała.

Dziewczyna wyjrzała zza kotary w oknie z głową do połowy przysłoniętą ubraniem.

- Tak, ale chcę poznać stan rzeczywisty, a nie taki, jaki oni chcą, bym znała - po tych słowach znów znikła w lektyce. Sui-Feng spojrzała się niepewnie na złocony powóz słysząc dochodzące ze środka niepokojące szelesty.

- Nie no, gdzie to ma przód?!

Tak czy inaczej, Ariel po powrocie zamierzała zamknąć się w pokoju i spędzić noc na czytaniu. Może na to nie wyglądało, ale słowa Ukitake naprawdę dały jej do myślenia. Zachowywała się do tej pory, jak uparte dziecko. Fakty były takie, a nie inne, a ona nie mogła nic na to poradzić. Nie wiadomo, ile, by się nabzdyczała. Musiała przynajmniej spróbować zaadoptować się w nowym świecie. Wyłącznie dla swego dobra. Sui-Feng powierzyła ją kapitanowi trzynastej dywizji, znaczyło to więc, że był on warty zaufania, przynajmniej wedle standardów niskiej brunetki. Ari zaś nie była osobą, która lekceważyła doświadczenie innych. Na razie spróbuje słuchać się chorowitego mężczyzny, oczywiście nieustannie bacznie patrząc mu na ręce. Zatem pierwszą rzeczą jaką powinna zrobić było opanowanie własnego reiatsu.

W chwili, w której przekroczyła próg domostwa już czekała na nią pokłoniona Megumi, by zaprowadzić ją do jej komnat. Służąca otworzyła jednak inne drzwi niż te, które wiodły do sypialni. I tak Ari znalazła się w pokoju, który, jak później się okazało był jej nowym gabinetem. Głowa Shihoin miała, bowiem wiele obowiązków, także górę roboty papierkowej.

Dziewczyna ponownie uderzyła głową w blat. To nie była jakaś tam góra. O nie, to był najprawdziwszy Mount Everest! Ari przygryzła wargę patrząc się na następny raport podatkowy podległego klanu, w którym z niewyjaśnionych powodów brakowało ładnych kilkudziesięciu tysięcy Kan. Odłożyła go na coraz wyższą kupkę spraw do wyjaśnienia. Czy ci ludzie naprawdę sądzili, że nie potrafi liczyć? W swoim życiu zrobiła wystarczająco wiele przekrętów nie mówiąc nawet o ilu pisała, aby wiedzieć jak się ich wystrzegać.

Następnym plikiem dokumentów było pozwanie się nawzajem członków dwóch bocznych linii Shihoin. Monit z powodu, przetarła oczy nie będąc pewną czy dobrze przeczytała. Jak wół było napisane, że z powodu kóz. Dziewczyna opanowana już kompletną rezygnacją ugryzła spory kawałek anko-dango. Opatrzność jedna raczy wiedzieć, przez co musiała przejść, by je dostać. Megumi, gdy usłyszała jak Ari prosi ją o coś na kolację prawie zemdlała. Musiała tłumaczyć jej trzy razy, że chce coś bardziej pożywnego niż herbata. Niestety, nie udało jej się wydębić od dziewczyny sake.

Z samozaparciem i cierpliwością godną samuraja układającego kwiaty, wzięła się za dalsze czytanie. Kilka godzin później nie siedziała przy biurku, a leżała pod nim z papierami porozkładanymi po całej podłodze. Ari nazywała to twórczym bałaganem, w którym najlepiej się jej myślało. To głównie z jego powodu po pierwszej wydanej książce kupiła własne mieszkanie. Jej matka codziennie dostawała ataku furii zsynchronizowanej z ślinotokiem, wchodząc do jej pokoju. Nie chciała, by jej dom wyglądał jak pole minowe po szarży czterech jeźdźców apokalipsy.

Dziewczyna ze zgrozą spojrzała na zegarek. Za kilka godzin znów miał nastać świt, a jej została jeszcze jedna sterta papierów, w tym sprawa kóz. Musiała przyznać, że to przez nią znalazła się na podłodze. Czytając absurdalny pozew śmiała się tak mocno, że aż sturlała się z krzesła. Kozy pozwanego, w dokładnej liczbie sztuk pięciu, zjadły rabarbar powoda i stratowały mu resztę warzyw. Jako odszkodowania domagano się zadośćuczynienia w postaci dwóch bukłaków sake i wydania połowy winnych. Pozwany w swej obronie podał, iż powód sam się o to prosił, bo nie zamknął furtki do ogrodu. Ponadto domagał się pisemnego przeproszenia za oszczerstwa powiedziane w obecności jego mamusi i wyjaśnienia jaki związek z rabarbarem ma sake. Skończyło się oczywiście bijatyką z użyciem ławek, butelek i innych narzędzi destrukcji pomiędzy dwoma stronami i pracującymi u nich kmieciami. W załączniku umieszczono zdjęcia zrujnowanych grządek i śladów na prawej łydce po ugryzieniu kozy, którą pozwany poszczuł powoda w trakcie awantury. Wisienką na torcie absurdu był jeszcze dwa wzajemne pozwy dotyczące kóz, w liczbie dwóch i pół, które powód przywłaszczył sobie, wedle pozwanego bezprawnie, a ten następnie odzyskał je, co wedle powoda było bezpodstawnym przywłaszczeniem mienia. Ari nie miała pojęcia jak ma to rozsądzić. W życiu na własne oczy nawet nie widziała kozy. Od wiejskiej sielanki stroniła jak tylko mogła od czasu, kiedy jako pięciolatka miała spotkanie z kogutem, który gonił ją wokół studni przez bite dwadzieścia minut. W dodatku nie mogła zrozumieć jak można zwędzić dwie i pół kozy. Opętana bezsensem egzystencji zamknęła na chwilę oczy.

* * *

- Wasza ekscelencjo, proszę się obudzić.

Ari potarła zaspane oczy. Megumi z oczywistym przestrachem w oczach delikatnie wodziła piórkiem po jej nosie. Wszystkie jej jasne włosy uniosły się, kiedy kichnęła. Mogła się założyć, że słyszano ją na drugim końcu Soul Society. Nie zrozumiała czemu w następnej chwili poczuła jakby zwaliły się na nią sterty papierów. Przecież wczoraj przekopała się prawie przez wszystkie. Nie wiedziała co się dzieje. Przed dziesiątą rano jej mózg odmawiał wszelkiej współpracy. Każdy, kto zbliżał się do niej wcześniej, musiał odkupić grzechy wielkim kubkiem kawy. Chciało jej się płakać na myśl o pysznej brunatnej cieczy, będącej niemal sensem jej istnienia.

- Która godzina Megu…? - urwała w pół słowa. Wokół niej w istocie leżały całe Himalaje dokumentów.

- Już niemal siódma, wasza ekscelencjo - zaszczebiotała, wtykając jej pod nos coś koronkowego i różowego. - Proszę spojrzeć jakie piękne kimono przysłał ci wczoraj w prezencie Masato-sama! Najnowszy krzyk mody!

Ari błagała obojętnie jakie pierwsze z brzegu bóstwo, które zlituje się nad nią i trzepnie ją piorunem.

- Czy w mojej szafie jest coś nadającego się na pogrzeb?

- Na pogrzeb, pani? Coś się stało? - zapytała przerażona.

- Dzisiaj jest bardzo smutny dzień Megumi-san. Dzień, w którym oficjalnie żegnam się z kawą, a w którym zmartwychwstaje biurokracja.

Po swej tyradzie Ariel nie bacząc już na nic, bez protestów pozwoliła ubrać się, jak lalkę. Wiedziała, że nie miała wyboru, a w danej chwili nie miała nawet sił oponować. Pół godziny później, siedząc samotnie w ogromnej jadalni i merdając pałeczkami w sojowych kluskach koncentrowała wszystkie siły, by nie upaść twarzą w talerz. Dziś perspektywa powędrowania na klęczkach do Kurotsuchiego i błagania, aby pozwolił jej wrócić, wcale nie wydawała się taka straszna.

Podskoczyła, kiedy coś czarnego przeleciało jej tuż przed nosem. Przed jej twarzą unosił się wielki czarny motyl.

- Sio - próbowała odgonić go, bez rezultatów. - No zjeżdżaj stąd ty plugastwo za… kichane.

Złote oczy zaszkliły się łzami, kiedy przez chwilę nieuwagi, w której starała się nie kląć pamiętając przestrogę Sui-Feng, uderzyła ręką o blat. Motyl wykorzystał ten moment i usiadł na jej palcu.

„Shihoin-hime".

Ariel podskoczyła i zamrugała kilkakrotnie. Rozejrzała się zdezorientowana. Nigdzie nie widać było źródła głosu, który należał do poznanej wczoraj młodej Kuchiki. Wyjątkowo wkurzonego głosu. Spojrzała niemal zezując na niepozornego motyla próbującego znów usiąść na jej palcu. Powstrzymując obrzydzenie wyciągnęła palec wskazujący. Nienawidziła stawonogów. O ile skorupiaki mogła znieść, zwłaszcza na talerzu, to owady wzbudzały w niej odrazę, o pajęczakach nawet nie wspominając. Te ich wszystkie szczękoczułki i nogogłaszczki i owłosione odnóża. Wzdrygała się na samą myśl.

„Shihoin-hime" głos rozbrzmiał z powrotem gdzieś między jej uszami, gdy tylko motyl wylądował. „ Mówi Kuchiki Rukia. Z polecenia kapitana Ukitake informuję, że jest on niezdolny do prowadzenia dzisiejszych zajęć. Udało mu się jednak ustalić zastępstwo do czasu, kiedy jego stan się poprawi. Kapitan drugiego oddziału również została o wszystkim poinformowana. Jesteś proszona o stawienie się w barakach piątej dywizji o dziewiątej rano."

Ari odetchnęła jak tylko motyl odleciał. Wytarła rękę w kimono jakby dotykała trędowatego. Dopiero teraz skupiła się na tym co usłyszała. Rukia była na nią wściekła, to nie ulegało wątpliwości. W jej głosie było tyle wyrzutów, że zapełniłyby w całości rów mariański. Czy ci ludzie naprawdę sądzili, że potrafiła wzrokiem wywołać krwotok wewnętrzny? Z drugiej strony może to i lepiej, że przez parę dni nie będzie widywać Ukitake. O ile stosowanie się do czyichś rad nie stanowiło dla niej kłopotu, to przyznawanie komuś otwarcie racji, nie było już tak proste. Zakryła usta chcąc powstrzymać ziewnięcie. Zapowiadał się ciężki dzień.

* * *

Hinamori Momo krzątała się po barakach piątej dywizji znacznie żwawiej niż zwykle. Nie był to wszak normalny dzień. Dziś, bowiem wedle zapewnień kapitana Aizena, zaszczyci ich swoją obecnością księżniczka Shihoin. To, że jeden z czterech wielkich rodów znów miał oficjalną głową rodziny utrzymywano jak dotąd w tajemnicy. Czyli huczało o tym w całej Gotei. Nieoficjalnie rzecz jasna.

Układając kwiaty w wazonie Momo zastanawiała się jaka będzie ta księżniczka. Na pewno będzie piękna i ubrana w prześliczne kimono. Musi też być miła i sympatyczna. Prawdziwa księżniczka z bajki. Przynajmniej taką miała nadzieje. Wczoraj wieczorem wspomniała o tym Renjiemu, on zaś skutecznie ostudził jej zapał, przypominając kapitana Kuchiki, który w żaden sposób nie zachowywał się, jak książę z bajki.

- Hinamori fukutaichou! - zawołał zaaferowany shinigami, wbiegając bez pukania do sali treningowej. - Nadjeżdża!

Dziewczyna stanęła jak słup soli. Po czym pobiegła z shunpo do głównego wejścia dywizji, by odpowiednio powitać gościa. Kapitan Aizen został dziś wezwany przez generała, więc honor piątego oddziału zależał od niej.

Przełknęła ślinę widząc niesioną przez czterech rosłych mężczyzn, wspaniałą złotą lektykę. Ukłoniła się kiedy drzwi otworzyły się.

- W imieniu kapitana Aizena, porucznik Hinamori Momo, ma zaszczyt powitać cię w piątej dywizji Shihoin-hime! - wyrecytowała be zająknięcia się.

- Miło mi cię poznać Hinamori-san.

Kiedy Momo lekko podniosła głowę zobaczyła poirytowaną, młodą kobietę próbującą wydostać się z lektyki, co skutecznie uniemożliwiały jej warstwy eleganckiego różowego kimona.

- Może mogłabym pomóc, wasza wysokość? - zaoferowała, nim zdążyła się powstrzymać.

- Będę wdzięczna, Hinamori-san. - pomoc okazała się jednak niepotrzebna, bo właśnie w tej chwili kobieta pociągnęła za materiał zbyt mocno i upadła na ziemię. Hinamori natychmiast rzuciła się, by pomóc jej wstać. Przystanęła jednak w pół kroku przypominając sobie, że Aizen taichou wspominał, iż nie należy dotykać kogoś o tak wysokim statucie społecznym. Jasnowłosa kobieta sama podniosła się i bezceremonialnie otrzepała z kurzu.

- To chyba tyle jeśli idzie o dobre pierwsze wrażenie - wymruczała pod nosem odgarniając opadłą grzywkę. - Jeśli możesz, Hinamori-san, mów mi Ari.

Momo otworzyła usta patrząc się w niespotykane, złote oczy. Dopiero teraz zauważyła, że kobieta była od niej znacznie wyższa, mniej więcej tyle samo co Rangiku.

- Ja nie jestem pewna, czy to odpowiednie, Shihoin-hime - wyjąkała.

Ariel westchnęła, to miał być naprawdę długi dzień.

* * *

Hinamori przyglądała się klęczącej na podłodze kobiecie. Nie wiedziała co powinna zrobić. Wcześniej wytłumaczyła i to bardzo dokładnie co to jest reiatsu i jak je kontrolować. Potem zaproponowała ćwiczenia medytacji. Problem polegał na tym, że jej uczennica po pięciu minutach zasnęła. Momo nie chciała jej budzić, zauważywszy przykryte pudrem, lecz wciąż widoczne worki pod oczami jasnowłosej dziewczyny.

Delikatnie położyła koc na jej ramionach i rozłożyła wkoło poduszki, na wypadek, gdyby księżniczka przekręciła się we śnie i upadła.

* * *

Ariel obudziło głośne lamentowanie. Zaspana przetarła oczy. Czy naprawdę zasnęła podczas medytacji. Rozejrzała się wkoło z niedowierzaniem. Tak, zasnęła i znów zrobiła z siebie głupka.

Żałosny jęk ponownie rozdarł powietrze wzbudzając jej ciekawość. Owinęła granatowy koc, którym Hinamori musiała ją przykryć, wokół ramion i najciszej jak potrafiła przesunęła się w kierunku drzwi prowadzących do gabinetu młodej porucznik.

- Nie rozumiesz Momo-san. Zostanę zdegradowany albo wsadzony do więzienia! Nigdy już nie ujrzę blasku słońca!

Ari przygryzła wargę powstrzymując się od śmiechu. Drobny blondyn skomlał żałośnie na podłodze prawie płacząc. Hinamori głaskała go po ramieniu, próbując go uspokoić. Dziewczyna wiedziała, że śmianie się z takiej sytuacji nie było najmilsze, ale nigdy nie twierdziła, że była miłą osobą. Dobrze było mieć świadomość, że ktoś miał gorszy dzień niż ona.

- Na pewno wszystko się ułoży Kira-kun. Proszę cię bądź jednak ciszej. Obudzisz Shihoin-hime - błagała go, rozdarta między pocieszaniem przyjaciela, a obawą przed obudzeniem arystokratki.

Ari odchrząknęła w pięść będąc znudzoną biernym obserwowaniem.

- Może mogę w czymś pomóc twemu przyjacielowi Hinamori-san? - zaproponowała pośpiesznie, zanim brunetka zaczęłaby ją przepraszać.

To był błąd.

* * *

Wielkie puste oliwkowe ślepia patrzyły się na nią. Ari nie wierzyła, że dała się w to wrobić, ale oto stało się. Gdyby nie to, że w przyszłości mogło się jej to opłacić, poszłaby utopić się w rzeczce jaką mijali po drodze do trzeciego oddziału. Teraz, stojąc na jego trawniku czuła się jak podczas muzułmańskiego Eid al- Adha. Wszędzie gdzie się obróciła były kozy. Bardziej jednak w przenośni niż w praktyce, bo oto teraz gapiła się na nią tylko jedna, z wściekłym uwielbieniem wcinająca trawę.

I pomyśleć, że Ari wpakowała się w to tylko po, to by uciec od irytującej porucznik piątego oddziału. Nie chodziło o to, że Hinamori była niemiła. Wręcz przeciwnie. Była zbyt miła, zwłaszcza gdy opowiadała o swym kapitanie. Takie oddanie i podziw przyprawiały ją o mdłości. Nawet zalety w nadmiarze były chore, a to był właśnie taki przypadek. Momo przypominała jej małego szczeniaczka, który chce wszystkich zadowolić całkiem zapominająco sobie. Dlatego zawsze wolała koty. Były dużo mniej irracjonalne.

Tak oto stała teraz przed sprawczynią zbrodni stulecia. Owa koza, dokonała bowiem kradzieży, a raczej pożarcia żołdu trzeciej dywizji, którego odbiór pokwitował dzień wcześniej Kira Izuru, a którego nie zdążył w większości wydać.

Ari miała przed sobą dowód A, postrzępioną torbę i dowód B, winowajczynię.

- Z całym szacunkiem Kira-san, ale każdy dureń wie, że koza zażre wszystko.

- Jak widać prawie każdy - westchnął.

- Jak wielu shinigami nie dostało wypłaty?

- Większość - głos znów zaczął mu drgać. - Właśnie zaczynałem kiedy kapitan zwołał zebranie.

- Rozumiem i Centrala Czterdziestu Sześciu przysłała śledczego, by zbadał sprawę? I teraz ten śledczy z jakiegoś dziwnego, niepojętego powodu nie wierzy, że koza zjadła wypłatę?

- Tak i muszę oddać Gotei Sto pięćdziesiąt tysięcy Kan albo pójdę siedzieć.

- Rozumiem - Ari podrapała się po podbródku. - Zaprowadź mnie do tego śledczego.

* * *

- Nie wierzę.

- Kito-sama, wiem, że to trudna sprawa do pojęcia ale ten mężczyzna i ja dużo razem przeszliśmy i mogę zaręczyć za jego uczciwość i oddanie Gotei - Ari kłamała jak najęta stojąc przed śledczym i kapitanem trzeciego oddziału, który bacznie się jej przyglądał.

- Wierzę Shihoin-hime, ale mam na karku Lorda Kasumioji z powodu bardzo ważnego raportu. Pracuję nad nim od dłuższego czasu i muszę go oddać najpóźniej za dwa dni. A teraz zamiast nim muszę się zająć taką niedorzecznością. Chcę szybko to zakończyć abym mógł zdążyć przed terminem i wypełnić rozkaz Lorda.

- Wszyscy chcemy to szybko załatwić - wtrącił wiecznie uśmiechnięty kapitan.

- Ichimaru taichou, mam tu potwierdzenie wydania wypłat dla trzeciej dywizji. Czy to twój podpis poruczniku?

- Tak, ale…

- Wypłaciłeś cztery tysiące dwieście szesnaście Kan. Pozostaje jeszcze sto czterdzieści pięć tysięcy siedemset osiemdziesiąt cztery Kan, których nie ma. Gdzie one są?

- Mówiłem już, koza zjadła!

Śledczy założył ręce za plecy.

- Koza - potwierdził Ichimaru.

- Koza - Ari również potwierdziła.

- Koza - westchnął z niedowierzaniem Kito. - A myślałem, że słyszałem już wszystko.

- To nie tylko zabawne, ale i prawdziwe - Ariel ponownie próbowała go przekonać.

- Zapewniam Pana, że nie ukradłem tych pieniędzy!

- Nie ważne, czy ukradłeś, czy zgubiłeś. Podpisałeś odbiór, a pieniędzy nie ma. Jesteś je winien Gotei. Albo się odnajdą albo Centrala zarekwiruje twoje pobory, a ciebie przekaże oddziałowi karnemu.

- Chyba pan żartuje - Ari nie mogła uwierzyć, że chcą go wsadzić do więzienia.

- Nie mam czasu na żarty Wasza eminencjo. A teraz wybaczcie państwo, muszę dokończyć raport.

- Proszę się wstrzymać Kito-sama -zastopowała go dziewczyna. - Za wcześnie stawia pan szubienice. Co by się stało gdyby pieniądze spłonęły w pożarze?

- Mielibyśmy pewność, że są zniszczone i zastąpilibyśmy je.

- A Kira-san miałby spokój?

- O co ci chodzi Shihoin-hime?

- Chodzi o to, że jeśli pieniądze mogły się spalić, to mogły też zostać strawione. Jeśli jest pan śledczym, to proszę rozpocząć śledztwo.

- Tak, dziękuję Ariel- sama. O to tylko proszę - w oczach Izuru niemal zalśniły łzy wdzięczności.

- Dobrze przeprowadzę śledztwo. Kira Izuru, będziesz moim pierwszym świadkiem. Masz dowody, że koza zjadła pieniądze?

- Pogryzioną torbę?

Cała trójka w milczeniu patrzyła jak śledczy zatrzaskuje za sobą drzwi, wychodząc.

Ichimaru poklepał swego porucznika po ramieniu.

- Nie martw się Kira-kun. Będę cię odwiedzał w jednostce karnej - dodał, jakby wielce bawiła go cała sytuacja. - Tak na marginesie nie wiedziałem, że tyle razem przeszedłeś z Ariel-hime?

- Z baraków piątego do trzeciego oddziału jest spory kawałek, Ichimaru taichou - skwitowała kobieta. - I proszę mówić mi Ari.

-Skoro nalegasz Ari-chan.

Dziewczyna uśmiechnęła się. Nietypowy jegomość przypadł jej do gustu. Był pierwszą osobą, która nie trzymała się ściśle reguł i nie brała wszystkiego na poważnie.

- Kira-san, jesteś pewien, że nikt nie widział, jak koza zjadła pieniądze? Może chociaż słyszał mlaskanie? - dziewczyna upewniała się, na co blondyn jedynie zaprzeczył głową znów na skraju łez. - A może ktoś widział kozę w luksusowych ciuchach, planującą wakacje?

- Mam wrażenie, że polubimy się Ari-chan - Ichimaru poklepał ją po głowie. Bardzo przypominał jej Tomasa. - Nie martw się Izuru-kun, może śledczy porozmawia z oddziałem, dowie się jaki jesteś porządny i da ci spokój?

- Tak sądzisz kapitanie?

- A może zamachasz rękami i odlecisz na księżyc?

- Nikt nie widział kozy zjadającej wypłaty. Już po mnie! - blondyn z frustracji począł rwać sobie włosy z głowy.

- Oto między wymiarowe pojęcie sprawiedliwości, panowie. Człowiek niewinny do chwili zmiażdżenia przez pociąg - Ariel przygryzła wargę. W jej głowie zaczął kiełkować pomysł. - Żyjemy w rozpaczliwych czasach, które wymagają desperackich metod.

- Świetny pomysł Ari-chan, zbombardujmy ich kolokwializmami.

- Mam lepszy pomysł Ichimaru taichou. Będę jednak potrzebować waszej pomocy.

* * *

Kaito trzasnął ołówkiem w stół. Pukanie do drzwi pomieszało mu liczenie kolumn.

- Wejść - zawołał nadąsany.

Kira wszedł ze spuszczonym wzrokiem.

- Przepraszam pana, ale kapitan niezwłocznie wzywa pana do siebie.

- Jestem zajęty.

- Mówi że to bardzo pilne - blondyn nie dał za wygraną.

- Już dawno skończyłbym ten cholerny raport, gdyby mi nie przeszkadzano. Dobra, dobra chodźmy - zamaszyście wstał i pomaszerował do drzwi. Izuru podążył tuż za nim.

Ari obserwowała jak oddalają się od budynku dla gości w stronę głównych baraków. Kiedy droga była wolna wychyliła się zza rogu i pociągnęła za sobą kozę. Po cichu, ostrożnie weszła do pokoju śledczego z makiawelicznym uśmiechem.

* * *

- Przepraszam sir, gdybym wiedział, że kapitan będzie chciał pokazać panu nasze drzewa daktylowe nie zawracałbym panu głowy. Ichimaru taichou bywa czasem kontrowersyjny - Kira łasił się, biegnąc za rozwścieczonym urzędnikiem.

- Już mi tylko nie przeszkadzaj. Pod żadnym pozorem! - krzyknął wchodząc do swego pokoju.

- Tak sir. Może pan na mnie liczy...

Zamarli w bezruchu widząc kozę pożerającą w całości ukochany raport śledczego Kaito.

- Mój raport! Przestań natychmiast!

- Odejdź! - porucznik począł wyrywać strzępki raportu z jej pyska.

- Ona zżarła mój raport! - Kaito osunął się na ziemię z kilkoma ocalałymi stronami przyciśniętymi do piersi.

- Coś się stało? Co to za raban? - zapytał zatroskany Ichimaru, za którym niczym cień podążała Ari.

- Tragedia, przeokropna sir! Zżarła raport.

- Ty zwierzu - skarciła ją Ariel, rzucając kozie jedno z swych popisowych zabójczych spojrzeń.

- Lord urwie mi głowę. Nie uwierzy, że koza zżarła raport.

- Prawda? - zapytała wyraźnie rozbawiona kobieta.

- Ciężko w to uwierzyć - zawtórował jej kapitan. - Taka wymówka jest raczej kiepska.

- Rozumiem. Złapaliście mnie. To ci się nie uda, Kira - zapewnił sekretarz. - Przypilnuję byś dostał to na co zasłużyłeś i jeszcze więcej.

- Swietny pomysł, Kito-sama. Razem zagracie sobie w pokera.

- Albo obaj się z tego wygrzebiecie albo wspólnie pójdziecie na dno - oświadczyła dziewczyna.

- Co to ma znaczyć?

- Gdyby koza miała udokumentowane tendencje zżerania wszystkiego co jej się nawinie pod mordę udowodnione przez śledczego.

- Na przykład ciebie - wtrącił Ichimaru. - I poparte przez kapitana, na przykład mnie wtedy obaj bylibyście uratowani.

- Co ty na to, Kito? Toniecie, czy płyniecie? Zależy od ciebie.

Urzędnik potrząsnął z niedowierzaniem głową.

- Dobrze, macie mnie. Oczyszczę Kirę - dodał niechętnie. - Ale módl się poruczniku by nasze drogi nigdy się już nie przecięły. Zabieram tę kozę by pokazać ją jako dowód Centrali.

- Tylko proszę ją karmić - zawołała za nim Ari.

- Nie powinno być trudno. Zżera wszystko - Ichimaru zamachał mu na pożegnanie.

- Szczególnie papier polany melasą - roześmiała się kobieta, gdy śledczy zniknął za zamkniętymi drzwiami.

Białowłosy kapitan objął ją ramieniem.

- Czuję, że to początek pięknej przyjaźni, Ari-chan. I mów mi Gin.

* * *

Ari siedziała pomiędzy stertami papierów, próbując robić to co wcześniej powiedziała jej Hinamori. Oddychanie i niemyślenie wychodziły jej dość dobrze po wyjątkowo absurdalnym dniu. Odchrząknęła. Nie spodziewała się za wiele po tej całej medytacji. Miała przeczucie, że to bycie shinigami nie było dla niej. Zamknęła oczy. Ona była stworzona do pracy intelektualnej, nie do ganiania z mieczem za zamaskowanymi potworami. Wciągnęła powietrze przez nos. Teraz chyba nadszedł czas by bariera z reiryoku opadła. Niemal w chwili, w której to pomyślała poczuła, jak świat naokoło niej się rozpada. W krąg pojawiały się za to czerwone wstążki rozchodzące się w we wszystkie kierunki. Były ich setki. Przerażona otworzyła oczy. Chyba jej się udało?

* * *

Przyglądała się uważnie Hinamori, gdy ta pokazywała jej prawidłowe użycie kido. Ari prawie parsknęła śmiechem słysząc, że shinigami korzystają z magii. Nie wyobrażała sobie Ukitake lewitującego na miotle w czarnym, spiczastym kapeluszu.

- Panie! Masko krwi i ciała, wszystkie stworzenie, trzepotanie skrzydeł, ty który nosisz imię człowieka! Inferno i pandemonium, morze bariery przepięć, marsz na południe!

Z ręki drobnej brunetki wystrzeliła czerwona kula, która trafiła w tarczę i całkowicie ją zniszczyła. Ari musiała przyznać, że to było coś. Pokaz Momo był dla niej wyjątkowo ciekawy, bo oprócz efektów wizualnych czuła zmianę w jej reiatsu. Do tej pory zauważyła, że każdy z mijanych shinigami posiadał inną energię. Każda miała inny kolor i kształt, każda inaczej falowała. To było dziwne. Ari nie widziała tego, lecz tak jakby czuła. Czuła jak reiatsu Hinamori zmieniło się podczas inkantacji.

Wzruszyła ramionami. Co szkodziło jej spróbować? Wyciągnęła przed siebie rękę w stronę tarcz. Spróbowała przywołać uczucie, które poczuła podczas wcześniejszej prezentacji. Poczuła ciepło zbierające się pomału na śródręczu.

- Napiszę ci inkantacje do kilku podstawowych kido - zaproponowała porucznik piątego oddziału. - Byś nauczyła się ich na pamięć. Na początku na pewno nic ci nie wyjdzie, ale to normal…

- BUM!

Hinamori zobaczyła jedynie wielki rozbłysk czerwonego światła i poczuła uderzenie powietrza wyrzucające ją w dal.

Ari otworzyła oczy. Po wystrzeleniu Shakkaho rykoszet odrzucił ją na drugą stronę pokoju. Szczęka opadła jej na widok zniszczeń. To przecież nie miało zadziałać, nie mogło! Zamiast tego nie tylko zniszczyło cel, ale również całą ścianę i część dziedzińca.

- No, no Ari-chan, muszę ci przyznać, masz kopa.

- Daj jej spokój Ichimaru - upomniał go delikatny, męski głos. - Nic ci nie jest, Shihoin-sama?

Dziewczyna wciąż w szoku uniosła wzrok, który napotkał parę pięknych, brązowych oczu skrytych za okularami.

- My się jeszcze nie znamy. Nazywam się Aizen Sosuke.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 19-09-2013, 11:53   

Chapter 11 - Zabawa w kotka i myszkę

Aizen? Wpatrywała się w wyciągniętą, dużą dłoń. Dłoń należącą do jednego z trzynastu najpotężniejszych ludzi w Seireitei, któremu właśnie zniszczyła część jednostki. I nic nie szkodzi, że ten niezwykle przystojny shinigami uśmiechał się do nie jakby nic się nie stało. Przecież się stało kobiecina lekkich obyczajów mać! Wysadziła połowę budynku, zraniła jego porucznika. On nie miał prawa się uśmiechać, jakby przelała wodę w doniczce! Coś było z tym facetem zdecydowanie nie tak. Nikt nie mógł być tak naiwny.

Dłoń sama pochwyciła jej rękę i pociągnęła, zupełnie jakby Ariel nic nie ważyła. Aizen drugą rękę włożył pod jej kolana i niespodziewanie uniósł ją. Dziewczynę zamurowało. Co on do cholery wyprawiał? Chciał wynieść ją gdzieś, gdzie nie będzie miał świadków i pobawić się w Kubę Rozpruwacza? Spojrzała na Gina szukając pomocy, ale on jedynie szerzej się uśmiechnął, Hinamori zaś patrzyła się na swego kapitana jak na herosa z greckich mitów.

- Hinamori, możesz poinformować Shihoin, że Ariel-hime miała wypadek? Zaniosę ją do czwartego oddziału, by Unohana taichou zbadała, czy nie stało się nic poważnego.

Szpital?! O, co to, to nie!

- Aizen taichou, dziękuję za troskę, ale to zbędne. Nic mi nie jest - próbowała zaoponować ciągnąc za jego haori, by zwrócił na nią uwagę. Poskutkowało. Duże brązowe oczy spojrzały na nią z troską, a na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech.

- Będę dużo spokojniejszy, jeśli pozwolisz się zbadać - tłumaczył jak małemu dziecku. - Nie odmówisz mi tego, prawda?

Ari uśmiechnęła się. Co za manipulacyjny dupek! Nie ważne, że gdy się uśmiechał nogi się pod nią uginały, to wcale nie było istotne! Doskonale wiedział, że nie mogła mu odmówić!

- Oczywiście, że nie Aizen taichou. Tylko proszę nie shun…

- Świetnie - w tej samej chwili znikł z piszczącą dziewczyną w ramionach.

* * *

Ari trzymała poły jego haori i kosode tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Nienawidziła shunpo, a teraz gdy potrafiła wyczuć reiatsu wirujące wkoło jej głowy, niczym stado wściekłych szerszeni, gardziła nim z wściekłą pasją. Robiło jej się niedobrze. Wtuliła się w ciepłe ciało mając nadzieję skoncentrować uwagę na czymś innym. I udało jej się.

W głowie wyraźnie zanotował jej się jego zapach. Pachniał czystością. Nie miał na sobie jakiegoś określonego zapachu, może z wyjątkiem lekkiej wody kolońskiej. Ale kombinacja najwidoczniej świeżo wypranego ubrania i jak przypuszczała, miętowej pianki do golenia dawały wrażenie, eleganckiego, czystego zapachu, jakby jakakolwiek inna naleciałość mogła zakłócić jego perfekcyjność. Był mężczyzną, który bardo dbał o wygląd, to było dla niej jasne. Był oszustem, zwodzicielem, łgarzem. Szczególnie dobrze pachnącym łgarzem. Gdy tylko sobie to uświadomiła odsunęła się od niego na ile tylko pozwalał jego uścisk.

- Wszystko dobrze Ariel-hime? - zapytał w chwili, w której byli na miejscu.

- Oczywiście, Aizen-sama. Dlaczego miałoby być inaczej?

Mimowolnie zaczerwieniła się, gdy znów się do niej uśmiechnął. Wiwatowała, kiedy w następnej chwili przekazał ją członkowi czwartego oddziału. Pożegnała się z wszystkimi koniecznymi formalnościami, mając nadzieję nie zobaczyć go przez dłuższy czas. Na odchodne musiał jeszcze ją zawstydzić, wodząc ręką po jej czole, stanowczo za długo, jak na jej gust po to tylko, by odgarnąć jej kosmyk włosów z czoła.

Ten gościu na serio próbował ją oczarować. Może jej hormony udało mu się nabrać, ale jej mózg wciąż stał na straży jej jestestwa. Ari od dziecka miała bardzo proste spojrzenie na miłość. Coś takiego nie istniało. Istniało jedynie przyzwyczajenie i chęć podtrzymania gatunku, nic więcej. To wszystko wyłącznie reakcje chemiczne, występujące w całej przyrodzie. Prędzej piekło ją pochłonie, niż pozwoli, by jakaś mizerna ewolucja dyktowała jej, jak ma żyć!

Ona także potrafiła się uśmiechać, nawet pod badawczym spojrzeniem kapitan czwartego oddziału, która zerkała w jej stronę, chwilowo zajęta usypianiem jakiegoś pokiereszowanego nieszczęśnika.

Kąciki ust uniosły się jej delikatnie, tym razem z własnej woli. Kłamca zawsze pozna kłamcę. To mógł być jej największy atut lub największe przekleństwo. Lecz to miało się jeszcze okazać.

* * *

Już od dawna nie była tak z siebie zadowolona . Przechadzała się ulicami Seireitei i niemal nikt nie zwracał na nią uwagi. Wszystkie spojrzenia jakie na siebie ściągała były wynikiem wielkiego plastra na nosie, który obiła sobie przeskakując mur piątej dywizji. Gotowa była na wszystko, byle nie spotkać brązowookiego kapitana, którego spojrzenie przyspieszało jej puls. Nie mogła przy nim ufać własnemu ciału, a to było niedopuszczalne. Należy chyba wspomnieć, że nie miała także ochoty na lekcje kido. Znów by coś zniszczyła, a pogadanka, jaką obdarzyła ją wczoraj starszyzna i góra dokumentów wyjaśniających zajście, jakie musiała wypełnić, starczą jej na całe życie po życiu.

Tak zatem maszerowała z podniesioną głową szukając miejsca, w którym mogłaby się w końcu wyspać. Wyglądała jak ghul, z zapadniętymi od braku snu oczami i ziemistą cerą. Zatrzymała się widząc daszek, na który można było dostać się po zaparkowanym przed budynkiem wozie dostawczym z dzbankami sake. Ari podeszła pewnie do niego i nie patrząc na przechodzących obok shinigamich zgarnęła jeden bukłaczek pod mundur.

Alkohol, cisza i słońce. Wystarczyłaby jeszcze tylko kolorowa palemka do drinka i dziewczyna byłaby w pełni usatysfakcjonowana. W końcu należyty relaks. A najlepsze jest to, że udało jej się wszystko tak zachachmęcić, że Shihoin myśleli iż ich księżniczka pilnie się uczy, a Momo była święcie przekonana, że zatrzymały ją ważne sprawy rodzinne. Roześmiała się na myśl, co powiedziałby Ukitake, gdyby ją teraz zobaczył. Właśnie tak zamierzała żyć.

Ari wzięła potężny łyk, gdy coś różowego ciężko wskoczyło jej na brzuch powodując, że się opluła.

- Co do…? - zamilkła. Czy mówiła, że to przyjemny dzień? Odwoływała to z całą stanowczością patrząc się na uradowane do granic przyzwoitości dziecko z różowymi włosami. Do tego cała teraz śmierdziała jak żul spod mostu.

- Toto-chan! Ja i Kenny wszędzie cię szukaliśmy. Nie zgadniesz, Ken-chan słyszał co wczoraj zrobiłaś i chce się z tobą bawić!

- Huh? - to na pewno nie była najmądrzejsza odpowiedź w dziejach ludzkości, ale jedyna na jaką było ją teraz stać. Niezrozumiała ani jednego słowa jakie wypluł z siebie naćpany dzieciak.

Nagle zrobiło jej się chłodno. Najwidoczniej słońce zaszło za chmury. Zastanowiła się, ale przecież na niebie nie było ani jednej chmurki. Spojrzała w górę i zobaczyła swój marny koniec. Stał nad nią mężczyzna, właściwie to góra, stylizowany na punk pirata z przepaską na oku i postawionymi na żel włosami w kształcie szpikulców. Tak właśnie powinien wyglądać prawdziwy shinigami. Problem polegał na tym, że to monstrum, które samo potrafiło stworzyć sztuczny tłum, patrzyło się na nią jakby chciało ją zjeść.

- Walcz ze mną - oznajmił nieprzyjemnym głosem.

- Słucham? - zapiszczała. Już nigdy nie pójdzie na wagary.

- Powiedziałem byś ze mną walczyła! - zamachnął się na nią wielką kataną, której udało jej się uniknąć turlając się w bok.

- To jakieś wielkie nieporozumienie, nie wie pan kim jestem! Napyta pan sobie biedy! - krzyczała machając rękoma.

- Żaden ze mnie pan, a wiem, że to wczoraj ty wysadziłaś salę treningową Aizena. Mi to wystarczy - uśmiechnął się szaleńczo. - A teraz wyciągaj miecz i walcz!

- Ale ja nie mam żadnego miecza - wrzasnęła skacząc ku krawędzi dachu. Nigdy tak nie dziękowała matce, za upór z jakim prowadzała ją do dojo, jak w tej chwili. Chwyciła sake i chlusnęła nim mężczyźnie prosto w oczy. Zawył, jednak nie z bólu, lecz z radochy.

- Brudno pogrywamy? Nareszcie prawdziwy wojownik, a nie jakiś zasmarkany laluś - ponownie zamachnął się obcinając jej kosmyk włosów, a zważywszy jakie były one krótkie, było to zdecydowanie za blisko.

Ariel zrobiła jedną możliwą rzecz. Zaczęła uciekać. Obojętnie, gdzie nie skręciła, ile uliczek przebiegła, wciąż podążał za nią diabelski śmiech.

- Ugh, zostaw mnie w spokoju, psia krew! Zajmij się czymś co normalnie robisz, jakimiś rozbojami, czy szerzeniem masowej destrukcji, czy co tam jeszcze…!

Przystanęła, rozglądając się. W zasięgu wzroku nie widać było popieprzonego sadysty.

- Przypomniałam mu o czymś, czy co? - odległe dudnienie dało się słyszeć coraz bliżej. Ari zamrugała widząc unoszący się tuman kurzu zmierzający w jej stronę. Dziewczyna pobiegła jakby zależało od tego jej życie i pewnie tak było. Obejrzała się przez ramię. Potwór nieubłaganie zbliżał się.

* * *

Porucznik dziewiątej dywizji szedł pomału, balansując przed sobą stertą dokumentów. Wyszedł zza rogu, gdy usłyszał dziwny hałas. Wyjrzał zza papierów, by zobaczyć wysoką, jasnowłosą shinigami biegnącą wprost na niego. Kiedy nie pokazała żadnych oznak zamiaru zwolnienia, czy zatrzymania się, Hisagi zrobił kilka kroków wstecz. Powieka zadrgała mu w niekontrolowanym przykurczu.

- Zaczekaj! Zatrzymaj się zanim…!

Dziewczyna uparcie kręcąc głową jedynie przyspieszyła. Podskoczyła tuż przed nim i odepchnęła się od jego głowy, dając susa ponad nim, niczym przez kozła. Ignorując jego przekleństwa, groźby i rozrzucone kartki wskoczyła na murek i na pobliski budynek, dalej przeskakując z dachu na dach.

Miał puścić się za nią w pościg, gdy minął go kapitan jedenastego oddziału, śmiejąc się w niebogłosy. Czy to możliwe, by ją gonił? Nic dziwnego, że biegła w takim pośpiechu. Powinien powiadomić o tym kapitana Tousena, nim będzie za późno.

* * *

Ari biegła rozważając dostępne opcje. Do posiadłości ani innego bezpiecznego miejsca nie mogła się udać, ponieważ nie miała pojęcia, gdzie w tej chwili się znajduje. Gdyby udało jej się spotkać Gin albo nawet Aizena, ale nie! Facetów jak zwykle nie było, kiedy byli najbardziej potrzebni.

Zastanawiało ją, że nawet, kiedy chlusnęła mu sake w oczy i tak dokładnie wiedział, gdzie była. Może on także szukał jej śledząc reiryoku? Gdyby więc zakamuflowała je, nie wiedziałby gdzie jest. Ariel próbowała zniknąć, zapaść się do środka, stać się tak malutką jak tylko mogła. Uśmiechnęła się czując, że jej energia wyraźnie zmalała. Teraz pozostało jeszcze tylko jedno. Zeskoczyła z powrotem na ulicę i klepnęła ręką, w której zebrała reiatsu przechodzącego shinigami. Wskoczyła w pobliskie otwarte okno dosłownie w ostatniej chwili. Zanim jeszcze dotknęła podłoża usłyszała dzwoneczki brzęczące na jego spiczastych włosach.

Jakie było jej zdziwienie, gdy upadła na coś miękkiego.

* * *

Shunsui był wściekły. Co śmiało spaść na niego akurat, kiedy śniło mu się, jak Nanao-chan zgodziła się pobawić z nim w doktora? Świat był niesprawiedliwy. Kyoraku uspokoił się, gdy poczuł, że cokolwiek na niego spadło miało bardzo ujmujące kształty. O wiele bardziej kształtne niż te należące do Nanao. I pachniały lawendą i sake. Uśmiechnął się wodząc po nich subtelnie opuszkami palców. Drugą ręką podniósł kapelusz by ujrzeć skoncentrowaną ślicznotkę widocznie czegoś oczekującą, której w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało to, że na nim leży.

- Nigdy nie spodziewałem się, że anioł spadnie mi wprost z nieb… - nie dokończył nim drobna dłoń zakryła mu usta. Drugą dziewczyna przycisnęła do swych ust, nakazując mu milczenie.

Shunsui umarł i poszedł do raju. Nie mogło być innego wytłumaczenia. Siedziała na nim jedna z najładniejszych dziewcząt jakie dane mu było oglądać, o cudnych złotych oczach. Gdzie do tej pory podziewał się ten anioł? Nie dała mu nawet zapytać, którego kapitana powinien molestować, by przenieść ją do swej dywizji, jedynie mocniej zatkała mu usta. W dodatku lubiła ostro sobie pogrywać! Westchnął. Jego ciało już zaczęło na nią reagować. Musnął palcami jej plecy powoli kierując się coraz niżej.

Ari zmrużyła oczy czując jak ręka dziwnego faceta w różowym kimonie, na którym wylądowała, bezwstydnie ją obmacuje. Dopiero teraz poczuła unoszącą się od niego woń sake. Spojrzała na niego krytycznie, na co on jedynie się uśmiechnął. Poczuła ruch jego ust na swej dłoni. Nie dość, że ganiał ją wariat, żywcem wyciągnięty z „Piły", to jeszcze spotkała teraz zboczeńca.

Uśmiechnęła się nieprzyzwoicie zauważywszy butelkę sake stojącą za jego głową. Pochyliła się nad nim. Ręką, którą wcześniej go kneblowała uniosła delikatnie jego głowę, by mieć lepszy zamach. Uderzyła go z całej siły, na chwilę go zamraczając. To wystarczyło, aby móc wyskoczyć przez przeciwległe okno.

Shunsui ujął w dłonie obolałą głowę. Nie wypił aż tak dużo, by mieć takiego kaca. Skrzywił się wyczuwając wielkiego guza. Więc nie był to sen. Uśmiechnął się na samo wspomnienie kobiety. Zastanowił się przez moment. Dziwne było, że nie wyczuł jej wcześniej. Gdy się nad tym zastanowił nie czuł jej reiryoku nawet gdy na nim leżała. Pewnie miał wtedy inne rzeczy na głowie, ale i tak… Teraz także nie czuł, że rzeczywiście tu była. Jedynym dowodem, że była więcej niż wytworem jego wyobraźni był guz dumnie stojący na czubku jego głowy.

Ciekawe, pomyślał.

* * *

Dziewczyna nie wiedziała jakim cudem, ale ten popieprzony gościu znowu się do niej zbliżał. Czuła jego żółte reiryoku tnące jej pięty niczym trzcinowe witki. Miała tego już stanowczo dość! Niech się tu tylko zjawi ten kretyn jeden z mózgiem świnki morskiej i twarzą ziemniaka, wysadzi go w powietrze, jak budu dudu. Walnęła się ręką w czoło. Od tego biegania mózg wypływał jej już uszami. I wtedy ujrzała wybawienie.

Stał przed nią majestatyczny budynek z szóstką wymalowaną na ścianie. To oddział Byakuyi! Nie zastanawiając się nawet pobiegła przed siebie kierując się przeczuciem, że silne białe reiryoku należy do niego. Nie zważała na wołających za nią shinigamich, ani na starszego blondyna w okularach, którego prawie stratowała. Nic nie mogło jej powstrzymać kiedy zobaczyła przed sobą drzwi z tabliczką „kapitan".

* * *

Kuchiki Byakuya przyglądał się misternie sporządzonemu raportowi. Każdy ruch pędzla musiał być idealny i wyważony, by w pełni dopełniać całość. Zostało już tylko złożyć podpis i będzie mógł go wysłać generałowi Yamamoto. Podskoczył oblewając całą stronę tuszem, gdy drzwi do jego gabinetu otworzyły się z hukiem. Byakuya zacząłby krzyczeć, gdyby nie był sobą. Zamiast tego zmierzył intruza swym najgroźniejszym spojrzeniem. W drzwiach stała rozdygotana, młoda kobieta o zwichrowanych, krótkich włosach i z wielkim plastrem na nosie. Zamrugał kilkakrotnie. Nie czuł od niej żadnego reiatsu!

Nie zdążył zareagować nim kobieta wpadła mu pod biurko usadawiając się dokładnie pomiędzy jego kolanami. Zwykle nieruchomą, białą jak alabaster twarz pokrył lekki rumieniec. Zdezorientowany spojrzał w dół. Co tu się u licha wyprawiało?

Spotkały go charakterystyczne złote ślepia?

- Shihoin-sama? - zapytał nie wierząc własnym oczom.

- Byakuya, na wszystkie świętości proszę cię, pomóż mi - błagała go.

Wtedy poczuł brutalne reiatsu szybko zbliżające się do jego gabinetu. Nie minęła sekunda nim stał przed nim we własnej osobie Zaraki Kenapchi z Yachiru siedzącą mu na plecach.

- Widzisz Ken-chan? Mówiłam ci, że tu będzie.

- Czego tu szukasz Kenpachi? - zapytał chłodno Kuchiki wstając z krzesła i kładąc dłoń na rękojeści swego zanpakuto.

- Nie szukam ciebie Byakuya, tylko ślicznotki siedzącej pod biurkiem - na jego twarzy zagościł lubieżny uśmiech. - Nie wiedziałem, że jesteś typem, który lubi takie rzeczy. Zaskoczyłeś mnie. Może będzie jednak z ciebie mężczyzna.

Kapitan szóstego oddziału wyciągnął miecz.

- Czego chcesz od Shihoin-hime?

- Księżniczki? - Yachiru wyjrzała zza ramienia Zarakiego. Znikła i pojawiła się tuż koło kulącej się Ari. - Jesteś prawdziwą księżniczką?

- Podobno?

- Ale to niemożliwe! - dziewczynka pociągnęła ją za włosy. - Księżniczki mają długie lśniące włosy, takie jak Byakushi. I chodzą w drogich sukniach i czekają na księcia, by żyć długo i szczęśliwie.

- Zgadzam się w zupełności, ale im to powiedz - Ari nie mogła uwierzyć, że gdy w końcu ktoś zrozumiał, że to jedna wielka pomyłka, miała zaraz zostać poddana dekapitacji przez brutalnego troglodytę.

- Odsuń się Byakuya, albo sam cię przesunę - dziewczyna miała wrażenie, że Zarakiemu wcale nie przeszkadzał taki pomysł.

- Dawaj.

Przełknęła ślinę czując wzbierające w nich reiatsu. Było żądne krwi. Czy oni naprawdę zamierzali tutaj walczyć? Wśród tych wszystkich ludzi? Przecież to było chore!

- Przepraszam taichou, nie mogłem go powstrzymać - zameldował dyszący mężczyzna ledwo stojący w drzwiach. To był ten sam, którego o mało nie rozdeptała. Dopiero teraz spostrzegła bandanę porucznika na jego ramieniu.

Kobieta pokręciła głową. Musiała to przerwać. Ich reiatsu było zbyt silne. Jej też zaczęły już pojawiać się mroczki przed oczami. Jeśli będą tu walczyć zniszczenia będą niewyobrażalne. A ona miała wrażenie, że wszystko oczywiście i tak spadnie na nią. Przecież ktoś musi być kozłem ofiarnym. Wściekła wyczołgała się spod biurka i stanęła pomiędzy nimi.

- Starczy już tego! Do diabła, zachowujecie się jak rozwydrzone bachory! Kuchiki, schowaj miecz i to w tej chwili, a ty - zwróciła się do szeroko uśmiechniętej, choć wyraźnie zszokowanej bestii. - Skoro chcesz ze mną walczyć to walczmy, ale pod jednym warunkiem.

- Nie bądź śmieszna, nie możesz - wystarczyło jedno spojrzenie kobiety, by Byakuya umilkł.

- Będziesz stał spokojnie i dasz mi zadać pierwszy cios.

Kenpachi uśmiechnął się jak kot, który złowił właśnie tuńczyka.

- To brzmi ciekawie.

Ari wciągnęła powietrze przyglądając się uważnie wielkoludowi. Czemu wcześniej nie zajarzyła, że miał na sobie kapitańskie haori? Odetchnęła, to było nieistotne. Jeśli Black miała zejść z tego świata, to przynajmniej z hukiem! Czemu więc jej podświadomość darła się, że postradała rozum?

Jeszcze raz przyjrzała się mężczyźnie jakby coś kalkulując. Cofnęła się i postawiła przed Kenpachim krzesło, na które weszła. Byakuya nie mógł zmusić się do zamknięcia ust. Co ona wyprawiała?

Dziewczyna zamknęła oczy skupiając się na reiryoku Zarakiego. Było szalone, tak jak jego właściciel. Ale w każdym szaleństwie był schemat, teraz musiała jedynie go znaleźć. Złożyła ręce tuż przed jego twarzą skupiając w nich energię. Jeszcze raz odetchnęła. To był odpowiedni moment! Dotknęła palcem czoła brutala, który zaczął się śmiać.

- I co to ma niby byyyy…

Ariel zeskoczyła z krzesła wprost w ramiona Byakuyi nim Zaraki padł jak kłoda.

- Udało mi się? - pytała, nie mogąc uwierzyć. - Ale jaja, udało mi się!

Brunet patrzył zdezorientowany na leżącego w jego gabinecie kapitana, zafrasowaną Yachiru i niemal tańczącą w jego ramionach kobietę.

- Co mu zrobiłaś?

Ari słysząc głos Byakuyi przestała wiwatować i skoncentrowała się na leżącym mężczyźnie.

- Wczoraj będąc w czwartej dywizji widziałam jak Unohana-san usypiała pacjenta. Stwierdziłam, że to będzie najlepsze wyjście w zaistniałej sytuacji. Nie mogliście tu walczyć, zbyt dużo postronnych. Ja też nie mogłam z nim walczyć z oczywistych powodów.

- Widzę, że go uśpiłaś, ale jak? - ostrożnie postawił ją na ziemię.

- No cóż… - Black podrapała się po karku. - Dostroiłam swe reiryoku tak, by jego nie brało mnie za wroga, to była najtrudniejsza część. Potem użyłam kido.

Porucznik w okularach zaczął się śmiać zjeżdżając po ścianie by w końcu usiąść.

- Zrobiłam coś nie tak?

Byakuya pomasował skronie. Dziewczyna z lekko odklejonym plastrem na nosie była ponad jego siły.

* * *

Ariel widząc Sui-Feng przytuliła kobietę z całych sił. Podniosła i zakręciła nią w powietrzu.

- Ariel-sama, co ty wyprawiasz? Proszę natychmiast mnie postawić!

- Nawet nie masz pojęcia jak za tobą tęskniłam. Już myślałam, że nigdy nie zobaczę tych twoich śmiesznych warkoczyków i słodkich dołeczków w policzkach, kiedy się denerwujesz!

- Śmiesznych warkoczyków i dołeczków? - do Sui-Feng dopiero dotarło co widziała. Kuchiki wezwał ją do swego gabinetu w niecierpiącej zwłoki sprawie. Widok Ariel zaskoczył ją, choć nie, tak jak jej reakcja. Kobieta wyglądała jakby przeczołgała się przez piekło. Byakuya siedział i spokojnie sączył herbatę, którą nalewał mu Shirogane fukutaichou, a Yachiru spała na chrapiącym Kenpachim.

- Ariel-sama, czy nie powinnaś być na zajęciach z Aizenem?

- Nie uwierzysz jak ci opowiem, ale najpierw lepiej napij się herbaty.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 20-09-2013, 08:45   

Chapter 12 - To co ważne

- Nie wiem jak mogłaś się w to wpakować. Miałaś nie zwracać na siebie uwagi, a ty biegasz przez pół Seireitei z Kenpachim wzbudzając chaos! - Sui-Feng była wściekła. Ari niemal widziała kłęby pary buchające jej z uszu.

- A niby co miałam zrobić? Stać jak kołek i dać się posiekać?

- Być w piątej dywizji i uczyć się kontroli reiatsu! Najpierw wysadzasz budynek…

- Połowę -sprostowała.

- A teraz… zaraz, gdzie się podziało twoje reiatsu? - kapitan popatrzyła się na nią podejrzliwie.

- Przecież go nie zjadłam. Wyłączyłam je, by Kenpachi nie mógł mnie znaleźć. Niestety nie zadziałało.

- Zaraki Kenpachi nie potrafi wyczuć nawet krzty reiatsu - zapowietrzyła się. - Co masz na myśli mówiąc, że je wyłączyłaś? Reiatsu nie da się wyłączyć, można je co najwyżej zmniejszyć. To nie światło!

- No… - Ariel wzruszyła ramionami. - Ale to zrobiłam, patrz.

Skoncentrowała się i jej energia wróciła do normy, potem znów ją wyłączyła i włączyła.

- Zmniejsz ją - zakomenderowała kapitan.

- Słucham?

- Nie wyłączaj jej tylko zmniejsz.

Dziewczyna próbował i próbowała i próbowała… i nic. Nie potrafiła ustabilizować mocy reiryoku na wskazanym poziomie. Nie uznawało ono ułamków, zaokrąglało się do zera lub całości.

- Nie rozumiem, jego częstotliwość i kształt mogę zmieniać do woli. Co to znaczy?

- To, że nie dość, że nie potrafisz walczyć, to twoje kido jest bezużyteczne - westchnęła kapitan drugiego oddziału. - Szefowa Onmitsukido musi kierować się dyskrecją, a ty każde zaklęcie będziesz dosłownie wysadzać. Może i masz predyspozycje do kido, ale nie potrafisz dopasować jego mocy. Masz szczęście, że uśpiłaś akurat Zarakiego, dzięki jego pokładom reiatsu nic mu nie będzie. Gdyby to był kto inny już by się nie obudził.

Ariel, myśl, że szczerzący się wariat mógłby się nie obudzić wcale nie przeszkadzała. Powinna dostać za to pokojowego Nobla. Niestety poległa.

- Ale znając życie, pomimo że jestem do bani, to nie będę mogła przerwać tych pożałowania godnych tortur? - niska brunetka nie odpowiedziała, tylko zarzuciła ją sobie przez ramię niczym worek kartofli. - Postaw mnie! Jesteśmy na dziedzińcu szóstego oddziału. Robisz widowisko.

- Widowisko to będę miała ja, patrząc jak tłumaczysz się starszyźnie.

Ari zrobiła się zielona nim jeszcze shunpneły.

* * *

Powinna zmienić nomenklaturę dni takich jak ten z niedobrych na normalne. Chciała po raz setny już tego wieczoru uderzyć głową w biurko zastawione po brzegi papierami, ale powstrzymała się. Jak tak dalej pójdzie to będzie miała na czole na stałe wielkie czerwone znamię. Ariel była zmęczona, nie przepraszam, wyczerpana. Nie przepadała za joggingiem, a dziś nabiegała się za całe życie i najbliższe cztery wcielenia. Potem musiała wysłuchiwać reprymend od połowy Shihoin. Jej dwóch ulubieńców było tak czerwonych, że koza spokojnie mogłaby ich pomylić z burakami. Przez większość przygan wyobrażała sobie jak piszczeliby uciekając przed gigantycznym zwierzęciem.

- Ariel-hime, ktoś do ciebie.

Nie zauważyła nawet Megumi stojącej w drzwiach. Kiedy znikła, przed oczami wyobraźni stanął jej widok kapitana jedenastego oddziału, który obudził się ze swej drzemki. Przełknęła ślinę. Złapała krzesło, z którym zasadziła się na intruza za drzwiami, by znokautować go zaraz po wejściu do pokoju. Wolała dmuchać na zimne niż wierzyć, że Kenpachi nie kłopotałby się z anonsowaniem swego przybycia.

Już brała zamach w chwili otwarcia drzwi. Powstrzymała się przed rozłupaniem czaszki w ostatnim momencie czując, że wchodzące reiatsu nie należy do okupanta jej koszmarów w najbliższej pięciolatce.

- Shihoin-sama?

Wypuściła z rąk krzesło widząc ciemne włosy i trzy pary małych rogów wyrastających z czoła jej wieczornego gościa.

- Akon? - wydusiła w końcu. - Czego do diabła chcesz?

- Co za miłe powitanie - szydził. - Czemu sądzisz, że czegoś chcę? Może wstąpiłem się przywitać?

- Strażnicy nie wpuściliby cię do mnie o tej porze, gdyby nie przysłał cię Kurotsuchi.

- Jak zwykle spostrzegawcza.

- Moja matka jest patologiem w Scotland Yardzie, a ojciec wykłada astrofizykę na Harwardzie. Bycie spostrzegawczą jest wpisane w mój genotyp. Ale to i tak tylko jeden wielki eksperyment. Wiesz jak poznali się moi rodzice? Babka Izabela wylała na ojca kawę, gdy była z wizytą w Londynie u swej wnuczki. Jak to był przypadek to ja jestem pieprzoną primabaleriną!

- Nie jesteś w najlepszym nastroju - zagadnął, wchodząc w głąb gabinetu za dziewczyną.

- Wyobraź sobie, że nie. Miałam ciężki dzień.

- Widziałem, znaczy słyszałem - poprawił się szybko, ale i tak zmierzyła go już krytycznym wzrokiem.

- Ach tak?

- Taichou był wniebowzięty, kiedy usłyszał jak załatwiłaś Zarakiego.

Dziewczyna jęknęła rzucając się na krzesło. Tylko tego jej było potrzeba. Więcej uwagi i plotek. Przetarła oczy powstrzymując je od zamknięcia.

- Nie dość, że przeżyłam horror to jeszcze rozbawiłam twego szefa, super. Ale chyba nie przysłał cię by mi podziękować za darmową rozrywkę?

- Nie - Akon usadowił się naprzeciw niej. - Jestem tu w sprawie konsultacji.

- Że co?

- Z jakichś niewyjaśnionych przyczyn shinigami wysyłani do świata żywych ostatnio coraz częściej ściągają na siebie uwagę ludzi, kiedy są w gigai. Musimy przynajmniej raz w tygodniu wymazywać komuś pamięć. Myślimy, że może być to wina komunikacji, Jigokucho to niezbyt wygodny sposób porozumiewania się między wymiarami.

- Zaraz, stop - przeszkodziła mu, masując skronie. - Nie mówię tym waszym śmiercionośnym żargonem. O co chodzi z tym gigai i Jigokucho?

- Gigai to sztuczne ciała, pozwalające nam na interakcje z ludźmi. A Jigokucho to piekielne motyle, służą do przenoszenia informacji - wujaśnił.

- Chcesz mi powiedzieć, że na środku ulicy gadacie do paskudnych insektów? I ty się mnie pytasz co jest nie tak? Nie lepiej załatwić im komórki z między wymiarowym roamingiem?

- Co to są komórki? - zapytał zainteresowany.

- Moment, kiedy ostatnio robiliście rozpoznanie w tamtym świecie?

- Niedawno, jakieś niecałe trzydzieści lat temu. Pamiętam, że zaopatrzeniowiec od ubrań wszystkie stroje bazował na muzycznej historii o włosach.

Ari jęknęła wznosząc oczy do nieba. Dziwacy z „Hair" gadający do obrzydliwych owadów.

- Ciuchy na razie sobie darujemy, najwyżej pomyślą, że promujecie styl retro. Poszukaj informacji o telefonach komórkowych w internecie. Tam znajdziesz wszystko.

- Internecie?

Tym razem dziewczyna nie wytrzymała i przyłożyła głową w blat. Jak miała mu wytłumaczyć co to jest globalna sieć? Ledwo sama potrafiła myśleć, a co dopiero wyłowić kogoś z odmętów międzygatunkowej ignorancji.

- Przyjdę do was jutro i wszystko ci wyjaśnię, ale będziesz winien mi przysługę. Tylko dopilnuj bym nie spotkała Kurotsuchiego, bo nie ręczę za siebie.

* * *

Następnego dnia Ariel idąc po korytarzach w laboratoriach dwunastej dywizji czuła się napięta niczym struna. Nie spodziewała się, że wizyta w tym miejscu będzie miała, aż taki skutek. Bała się każdego dźwięku i cienia, mając wrażenie, że zaraz wyskoczy na nią klaun z chloroformem. Odetchnęła dopiero, kiedy Rin doprowadził ją do pokoju Akona. Jakie było jej zdziwienie widząc w nim Sui-Feng i ładną, kształtną, rudawą kobietę.

- Sui-Feng taichou, co tu robisz?

- Miałam zapytać cię dokładnie o to samo Ariel-hime. Nie miałaś być dziś z Ukitake? Podobno lepiej się czuje.

Ariel potwierdziła, że owszem przed południem była w trzynastej dywizji, ale kapitan pozwolił jej wyjść wcześniej, po tym jak niemal nie zniszczyła jego ogrodu, ćwicząc kido. Najwyraźniej nie potrafiła kontrolować mocy żadnego zaklęcia jakiego próbowała. Była jeszcze bardziej do dupy niż przypuszczała. On jednak uparcie próbował coś z niej wykrzesać, nie potrafił zrozumieć, że z pustego i Salomon nie naleje.

Podeszła do biurka, na którym rozłożone były zdjęcia. Znów poczuła się jak w domu. Były to bowiem zdjęcia zmasakrowanych zwłok.

- Znaleźliśmy rano ciało leżące w balii w opuszczonym budynku na przedmieściach trzeciego dystryktu Rukongai - wytłumaczyła nieznana jej dotąd kobieta, widząc jak dziewczyna przygląda się fotografiom. - Ciało zaczęło się już rozkładać co utrudnia identyfikację. Dlatego Hitsugaya taichou przysłał mnie po pomoc.

- Niestety nie mamy danych o wszystkich shinigamich w Seireitei. Nie był oficerem, więc nie mamy jego DNA w bazie, ale zaraz - Akon popatrzyła się na nią uważnie. - Nie mówiłaś, że byłaś koronerem?

- Moja matka jest patologiem - zaprotestowała gwałtownie, wiedząc do czego zmierzał. - Ja żyłam z opowiadania ludziom kłamstw. Może i studiowałam antropologię, ale i tak...

- Shihoin-sama, nazywam się Matsumoto Rangiku, porucznik dziesiątego oddziału, prowadzimy to śledztwo. Zapewniam, że przyda się nam każda pomoc.

- Nawet mowy nie ma! - gwałtownie zaprotestowała niska kapitan.

- Ale taichou!

Ariel z niedowierzaniem przyglądała się kłócącym się kobietom. Musiała przyznać, że sama nie wiedziała co ma robić. Nie chciało jej się pomagać w śledztwie. Nic by z tego nie miała. Wolałaby pospać. Jedynym problemem była alternatywa zajęć z Aizenem, a na samą myśl, że znowu zachowałaby się przy nim jak kompletna kretynka dostawała szału. Wystarczyło, że pomyślała o tym jego sztucznym, ale uroczym uśmiechu i już robiło jej się gorąco. Do diabła, zaczynała zmieniać się w Hinamori! Nie co to, to nie! Jej ciało podjęło za nią decyzję.

- Kapitan Sui-Feng, to dużo bardziej opłacalne - wtrąciła się.

- Niby jakim cudem twoje plątanie się na miejscu zbrodni jest opłacalne?!

- Tak, że będę stale pod twoim nadzorem i że nie wpakuję się wtedy w żadne kłopoty.

- U Aizena też będziesz pod nadzorem - brunetka nie dawała za wygraną.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że w przeciwieństwie do niego nie potrafisz mnie upilnować?

- Oczywiście, że nie…

- Zatem załatwione. Matsumoto-san, idziemy? - popchnęła ramiona duszącej się ze śmiechu kobiety w stronę wyjścia.

Sui-Feng dygotała ze złości, jak mogła dać tak się zbajerować? Wściekła ruszyła za oddalającymi się kobietami. Prędzej napisze list miłosny do Urahary niż zostawi Ariel samą z porucznik dziesiątej dywizji.

Kiedy Akon został sam usiadł i zaczął się śmiać. Teraz żałował, że kapitan zabronił im pomagać w jakimkolwiek śledztwie. Gdyby nie statystyki kompetencji dywizji, w których Kurotsuchi chciał brylować, miałby niezły ubaw. Już wyobrażał sobie minę nowego, białowłosego kapitana na widok trzech kobiet. Powinien powiadomić Unohanę, że będzie niedługo miła wielu pacjentów z odmrożeniami.

* * *

Ari starała się nie oddychać. Widziała różne rzeczy, niejednokrotnie gorsze niż to, ale nigdy nie widziała na własne oczy świeżego trupa. Cholernie śmierdział. Pochyliła się nad wanną będąc bacznie obserwowaną przez Sui-Feng.

- Ale cuchnie - Rangiku zatkała nos.

- Matsumoto, co to ma być!? - wrzasnął białowłosy chłopiec zbliżający się do nich z złowróżbnym błyskiem w oczach. Nie chciał żadnych cywili na terenie oględzin.

- Dekomponowanie tkanek - odpowiedziała Ari, podnosząc rękę denata, z której odpadł z pluskiem do balii potężny kawał skóry.

- Powiedz, że to woda. Bardzo brudna woda - poprosiła zdegustowana Sui-Feng.

- To mieszanina skroplonych w wyniku rozkładu protein i lipidów.

Hitsugaya przyglądał się dziwnej kobiecie, która najwyraźniej towarzyszyła kapitan drugiego oddziału, klęczącej przy drewnianej wannie.

- To możliwe, żeby to wszystko z niego wypłynęło?

- Nie jestem ekspertem Matsumoto-san, ale biorąc pod uwagę etap rozkładu i wagę ofiary, to możliwe by ta ilość płynów odpowiadała ciele tej wielkości na tym poziomie degradacji - Ari w końcu odwróciła wzrok od trupa by spojrzeć na wyraźnie zniesmaczoną trójkę. Oko jej zadrgało widząc małego chłopca w kapitańskim haori. Następny dzieciak, który jest od niej ważniejszy. Westchnęła.

- Możesz powiedzieć coś, co pomogłoby nam go zidentyfikować, Ariel-sama? - zapytała Sui-Feng.

Toshiro otworzył ze zdziwienia usta. Więc to była kobieta, która uśpiła Kenpachiego? Nie wyglądała groźnie w drogim kolorowym kimonie ze spojrzeniem mówiącym, że zaistniała sytuacja raczej ją nudzi.

- To zdecydowanie mężczyzna. Wieku nie jestem pewna, ale rozwój kości w datowaniu zwykłych ludzi określiłabym na około czterdziestkę. Masa i układ kostny sugeruje, że był aktywny fizycznie, ale wśród shinigami nie mówi nam to za wiele. Liczne ślady po złamaniach.

- Możemy je spisać i porównać z kartoteką czwartego oddziału - zaproponował chłopak. Ari przyjrzała mu się raz jeszcze. Myślał, a to więcej niż można powiedzieć o większości społeczeństwa.

- Powinniście też sprawdzić ostatnie zgłoszenia o gwałtach. Odcięty penis i moszna niosą z sobą pewną symbolikę.

- To znaczy, że nie rany kute były przyczyną zgonu? - Sui-Feng zapytała zaintrygowana.

- Nie, zadano je już po śmierci - dziewczyna naprawdę była wdzięczna matce za te wszystkie porozrzucane po domu zdjęcia. W normalnych domach w łazienkach leżały gazety i programy telewizyjne. U niej były to prace naukowe ojca i akta matki. - Spójrzcie na siniaki, ten mężczyzna został uduszony. Jego kość gnykowa jest nadłamana. Poszukajcie w raportach kogoś, kto nie stawiał się na zbiórki od jakichś trzech, czterech dni.

* * *

Sui-Feng uważnie przyglądała się dziewczynie wertującej wraz z Hitsugayą dokumenty. Nie przeszkadzała im, co więcej jej uwagi okazały się przydatne. Kapitan nie musiała tego dłużej ukrywać, Ariel zjednała ją do siebie. W chwilach takich jak ta była z niej dumna. Była przez to na siebie strasznie wściekła. Jak mogła przywiązać się do takiej irytującej osoby jak ona, tak szybko? Zwłaszcza po tym co przeszła z Yourichi?

Z westchnieniem przeczytała po raz dziesiąty akta ofiary. Udało im się go zidentyfikować. Był to członek jedenastej dywizji, Wataru Tadashi, oskarżony piętnaście lat temu o gwałt. Sprawa została jednak umorzona przez niedopatrzenia w śledztwie. Ari i Toshiro znaleźli za to meldunek, sprzed czterech dni o napastowaniu, złożony przez shinigami z czwartego oddziału, która na razie była jedyną podejrzaną. Zeznała ona bowiem, że Tadashi w istocie w wieczór, w którym najprawdopodobniej zginął, narzucał się jej. Wracając wysłała motyla do swych baraków, mając wrażenie, że ktoś ją śledzi.

* * *

Czerwone liście niemal w całości opadły już z drzew na terenie dziesiątego oddziału. Ariel obserwowała te, które zostały jeszcze na drzewach, a teraz były targane przez wiatr. Niedługo nawet one przestaną się opierać, upadną i zmienią się w kompost. Świat nie był idealny. Drapieżnik zabijał swe ofiary, aby przeżyć. Tylko ludzie byli inni. Robili sobie nawzajem krzywdę bez żadnego sensownego powodu. Dziewczyna nie rozumiała tego. Nie mogła pojąć po co marnowali życie innym i sobie skoro nic z tego nie zyskiwali. Chciało im się to robić z powodu żądz? Sex, władza, pieniądze, trzy najczęstsze powody deprawacji ludzkości. Jak często jednak nagroda za takie czyny warta była poniesionej ceny?

Ariel nie szczyciła się empatią. Szczerze powiedziawszy to odczuwała w tej dziedzinie spore braki, ale dla niej takie zachowanie przeczyło logice. Spojrzała na zdruzgotaną kobietę, siedzącą za kratami w areszcie dziesiątej dywizji. Mikirito Ai, nie była specjalnie urodziwa, miała proste, długie włosy i zadarty nos. W tłumie nie wyróżniała się niczym nadzwyczajnym, a teraz wypłakiwała się na ramieniu przyjaciółki. Druga kobieta starała się ją pocieszyć. Ari machinalnie zwróciła uwagę na mieniące się w ostatnich promykach słońca kryształki, którymi wysadzana była jej misternie wykonana szpilka do włosów w kształcie motyla. Taką samą miała niegdyś jej prababka.

Znów zwróciła wzrok za okno. Ciekawe co powiedziałaby Izabela, gdyby ją teraz zobaczyła. Czy eksperyment spełnił zamierzone kryteria?

- Przepraszam? - Ari odwróciła się. Mówiła do niej kobieta ze spinką. - Czy pani bierze udział w dochodzeniu?

-Powiedzmy.

- Ja - kobieta spuściła wzrok - Chciałam tylko powiedzieć, że Ai-chan nie mogła tego zrobić. Bała się mężczyzn. Nawet kapitan Unohana przydzielała ją wyłącznie do sprzątania i do kuchni.

- Dlaczego Mikirito-san bała się mężczyzn, pani?

- Fukuraki Chiyo. Pani nie jest członkinią Gotei, więc pani nie wie, ale… takie praktyki są częste. Zwłaszcza wśród kobiet na niskim stanowisku. Góra nawet o tym nie wie, bo wszystko jest tłumione po drodze.

Ari ściągnęła brwi.

- Takie praktyki, masz na myśli gwałt? - zapytała. O dziwo ta wiadomość nie zaskoczyła jej, ani nie zbulwersowała. Tak było przyjęte w tym świecie i nikt się temu nie sprzeciwiał. Wcześniej sama się zastanawiała jak przedstawia się tu sprawa sexu, w społeczeństwie, które wygląda jak Japonia sprzed wieków. W świecie rządzonym przez mężczyzn, w którym za pewno ukręcano głowy dużo poważniejszym sprawom. W końcu co było złego w tym, że jakiś żołnierz użył sobie od czasu do czasu? Wszystko było w porządku dopóki ktoś nie zginął. Tak jak teraz.

- Tak. Przyzwyczaiłyśmy się do tego. Znaczy… większość z nich jest delikatna, ale czasami są wyjątki.

- I Ai-san trafiła wcześniej właśnie na taki wyjątek? - kobieta przytaknęła wciąż ze spuszczonym wzrokiem. Ariel spojrzała się na jej ręce. - Ale ciebie to nie spotkało, prawda Fukaraki-san? Pochodzisz z arystokratycznego rodu i jesteś oficerem. Masz zbyt delikatne ręce jak na zwykłą shinigami.

- Moja rodzina nie jest zbyt ważna, ale zalicza się do szlacheckich rodów. I tak, jestem dziewiątym oficerem.

- Toto-chan!

Oblała się zimnym potem słysząc piskliwy głosik. Yachiru ni stąd ni zowąd była na jej plecach. Dziewczyna uspokoiła się nie wyczuwając w pobliżu Kenpachiego.

- Co tu robisz pani porucznik? - o mało nie ugryzła się w język będąc grzeczną dla tego małego ćwoka.

- Ken-chan przysłał mnie bym rozpoznała Wataru - jej głos zmienił się. Nie był już tak dziecinny, wzbudzał coś w duszy Ari, co kazało jej się bać. - A teraz Sui-Sui kazała, byś mnie odprowadziła do baraków.

- Do jedenastego oddziału? Musiała zajść pomyłka, z całą pewnością - Sui-Feng nie przepadała specjalnie za Ariel, ale dziewczyna wątpiła, aby chciała jej śmierci.

- Nie! Wyraźnie powiedziała: „ Weź ze sobą Ariel-hime, niech cię odprowadzi do jedenastego oddziału i tam na mnie zaczeka"- Ariel nie mogła powstrzymać uśmiechu słysząc nadpobudliwą dziewczynkę parodiującą zwykle nieugiętą panią kapitan. - A teraz chodź!

- Do zobaczenia Fukaraki-san i dziękuję za rozmowę! - krzyczała, będąc ciągniętą za rękaw przez roześmiane dziecko.

* * *

Ariel stojąc na progu jedenastej dywizji nie mogła się ruszyć. Czuła dochodzący z niej smród męskiego potu, testosteronu i brudnych skarpetek, dokładnie tak jak słyszała dochodzące z niej wrzaski.

- Coś nie tak, Shihoin?

Dziewczyna umarła, dead, kaput, decede. Stał za nią bowiem Zaraki ze swym zwykłym szerokim uśmiechem. Przełknęła głośno zastanawiając się co ma powiedzieć, co pasowałoby na ostatnie słowa. Skuliła się widząc jak wyciąga ku niej rękę. Czekała na ból ale nic nie poczuła. Otworzyła jedną powiekę. Kenpachi stał z dziwnie wyciągniętą ręką czekając na jej reakcje.

- Stary Yamamoto kazał mi cię przeprosić - wyraźnie nie był z tego zadowolony.

Ariel potrząsnęła prędko jego dłoń nie chcąc go zdenerwować. Zrobiłaby wszystko byle tylko się na nią nie wściekł.

- Em… tak. Ja też przepraszam. To co zrobiłam nie było fair.

Mężczyzna roześmiał się i klepnął ją w plecy przewracając ją na ziemię.

- Bzdura! Wcale nie jest ci przykro, i zrobiłabyś to znowu bez mrugnięcia okiem.

- Cóż - podniosła się, masując otarte łokcie. - Masz rację Kenpachi.

- Świetnie, a teraz idziemy się bawić! - Ari nie zdążyła zaprotestować nim Yachiru shunpnęła z nią do środka dywizji.

* * *

Słońce kończyło zachodzić nad dachami jedenastego oddziału robiąc miejsce pierwszym gwiazdom. Dziewczyna poprawiała roztrzepane włosy. Ten dzień był dziwny. Zaczął się od wysadzania ogrodu Ukitake, potem zmienił się w ślęczenie nad zwłokami, a kończył godzinami zabawy z różowym cukiereczkiem z ADHD. Uśmiechnęła się.

Yachiru mogła okazać się przydatna. Mała uwielbiała robić dowcipy, a Ari miała kilka dobrych pomysłów. Zaplanowały już operację, o wdzięcznym kryptonimie „Ryba", którą dziecko miało wcielić w życie dziś w nocy. Wystarczyło wkraść się w jej łaski, a zyskiwało się świetnego człowieka do brudnej roboty. Włosy stanęły jej na karku, gdy poczuła energię Kempachiego.

- Jak udało ci się ją uśpić? - zadudnił w powietrzu nietypowo cichy głos Zarakiego.

- Opowiedziałam jej bajkę.

- To musiała być dobra bajka.

- Może - wzruszyła sztywno ramionami. - W świecie żywych żyłam z tego.

- Z opowiadania bajek? - niedowierzał. - Przecież ty nie cierpisz dzieci.

- Z pisania książek - odpowiedziała. W jego obecności wciąż była spięta nie wiedząc czy nagle nie zmieni zdania i nie wyceluje w nią tym swoim wielkim mieczem.

- Inteligent co? Po sposobie walki nie powiedziałbym. Walczysz jak złodziejaszek z Rukongai.

- Ja nie powiedziałabym, że opiekujesz się małą dziewczynką, Zaraki taichou.

Jedynie prychnął słysząc to. Siedzieli przez dłuższą chwilę w niezbyt komfortowej ciszy.

- No wykrztuś to w końcu z siebie! - krzyknął, że aż podskoczyła, jakimś cudem nie budząc chrapiącego na jej kolanach dziecka.

Ari nie chciała w ogóle poruszać tego tematu. To nie była jej sprawa. Zbawianie świata nigdy nie było zapisane w jej planie dnia, ale patrząc w zniecierpliwione oczy bestii siedzącej tuż koło niej nie mogła wymyślić nic innego. Miała w głowie czarną dziurę wypełnioną obrazami swej niechybnej śmierci.

- Ja, znaczy… chodzi o ostatnie wydarzenia.

- O te morderstwo?

- O gwałty - Ariel patrzyła na twarz kapitana, która nie drgnęła ani o milimetr. Wzruszył jedynie ramionami.

- Chłopaki czasem muszą się wyładować.

Nie zdziwiło jej, że o tym wiedział. Był chodzącą esencją tego co najgorsze w Rukongai, a to właśnie tam dochodziło do tego procederu. Ale mówił to nie tylko podły morderca bez sumienia. Mówił to człowiek, który opiekował się najbardziej irytującym wyrostkiem jakiego nosił ten i tamten świat. Ari nie cierpiała na syndrom bohatera, ale głupotę zwalczała nie bacząc na skutki.

- Miejmy nadzieję, że nigdy nie wyładują się na niej - wskazała śpiącą dziewczynkę.

- Nikt nie jest na tyle głupi, by tknąć Yachiru. Jeśli te kobiety są zbyt słabe by się bronić to ich problem.

- Jak mają się bronić? Yachiru-chan ma ciebie. Opowiedziała mi jak się ją zająłeś. Gdybyś wtedy nie zaopiekował się nią, zginęłaby. Jej bronią jest strach, jaki wzbudzasz. Kim one mogą postraszyć kretynów, którzy dla chwili zapomnienia niszczą im życie. Niezrobienie nic co może pomóc, gdy to nic nie kosztuje, jest zmarnowaniem okazji. A to najzwyklejsza głupota.

Kiedy skończyła żałowała, że nie ma żadnej sztachety, którą mogłaby dać sobie w łeb. Wcześniej sądziła, że większym niebezpieczeństwem będzie nieodpowiedzenie mu. Teraz widząc jego skoncentrowaną minę wiedziała, że lepiej było się nie odzywać. Zrobiła się biała jak ściana widząc jak do niej podchodzi. Schylił się nad nią dysząc jej w twarz. Dziewczynie zrobiło się słabo. Mogła przyrzec na całą kawę świata, że jej serce zatrzymało się, gdy patrzył się jej prosto w oczy.

- Zasrana mądrala - warknął, po czym zarzuciła sobie dziecko na plecy i wyszedł z pokoju.

Kobieta zbadała własny puls, by sprawdzić czy rzeczywiście jeszcze żyje. Ten właśnie moment wybrała sobie kapitan drugiego oddziału na wejście do pokoju. Zamiast ulgi Ari poczuła potężną dawkę rozdrażnienia.

- Nie mogłaś przyjść dziesięć minut wcześniej? Zaoszczędziłabym kilka ładnych lat życia straconych przez stres.

- Przestań narzekać.

- Kiedy ja właśnie chcę sobie ponarzekać. To się nazywa wolność słowa. Jak chcę to mogę nawet wyśpiewać moje narzekania. Wszystkim wam bębenki popękają od mojego jazgotu.

- Mamy następne ciało - te trzy słowa wystarczyły, by przymknęła jadaczkę.

* * *

Trzy dni później szła do gabinetu Ukitake nie zwracając na nic uwagi. Rozwiązali sprawę, ale Ari nie rozumiała pobudek, będących przyczyną morderstw. Z westchnieniem weszła bez pukania do pokoju, w którym chorowity kapitan próbował naprawić jej wrodzony brak zdolności. Zatrzymała się widząc tam nie tę osobę, której się spodziewała.

Siedział tam bowiem pacan, który niedawno bawił się w odkrywanie jej pośladków.

- Oj w końcu dane jest się nam znów spotkać. To przeznacze…

Ariel skrzywiła się widząc jak dostał w głowę idealnie wycelowaną książką. To musiało boleć.

- Przepraszam za niego. Nie potrafi się zachować - wyjaśniła ładna brunetka poprawiająca okulary.

- Nic nie szkodzi, ale radzę zacząć podawać mu hormony albo odstawić te, które łyka, bo zachowuje się jak napalony dzieciak.

- Jak możesz być tak okrutna aniele z mych snów? I ty też Nanao-chan?

- Nie wiedziałem, że już jesteś Ari-dono - przywitał ją wchodzący z ogrodu kapitan. - Kyoraku co się stało, czemu klęczysz na podłodze?

- Pamiętasz jak mówiłem ci, że znalazłem kobietę z moich snów?

- Tę, która nabiła ci tego wielkiego guza? - zapytał szukając u przyjaciela oznak zbyt wczesnego spożycia sake.

- Dokładnie - przytaknął. - Mam zaszczyt przedstawić ci przyszłą matkę moich dzieci.

Ukitake podrapał się po brodzie spoglądając na przeszczęśliwego Shunsuia, skonsternowaną Nanao i rozbawioną Ariel.

- Mówisz o Shihoin-hime?

- Shihoin-hime? - zamrugał, nie będąc pewny czy dobrze usłyszał.

- Jest pan odważny Kyoraku-san. Mało kto byłby na tyle śmiały by chcieć się ze mną ożenić. Ale przedstawię pana kandydaturę Starszyźnie. Może przyjść pan na pierwsze przesłuchanie jutro o czwartej?

Shunsui wyglądał jakby ktoś spuścił z niego powietrze.

- Małżeństwo? - wydyszał. Dla takiego starego kawalera jak on był to synonim piekła.

- Nie bądź taka okrutna, Ari-dono - zaśmiał się Ukitake.

- Ostatnio każdy kto może poszczycić się penisem jest na mojej czarnej liście - w pokoju nastała głucha cisza. - Nie no, co wy? Zachowujecie się jak Toshiro kiedy powiedziałam pochwa.

To dopełniło dzieła. Ukitake i Nanao zaczerwienili się, a Kyoraku szeroko uśmiechnął.

- Chciałbym zobaczyć minę tego dzieciaka.

- Była bezbłędna - zapewniła. Ari bardzo polubiła młodego kapitana. Zwłaszcza to jak łatwo się zawstydzał. Był od niej o wiele starszy, ale to ona wychodziła przy nim na starego zbereźnika. Odkryła przy tym, że Sui-Feng wcale nie była dużo lepsza od niego. Dorosła kobieta, a rumieniła się na każde wspomnienie narządów płciowych.

- Tak - Ukitake odchrząknął. - Podobno należą się wam gratulacje. Rozwiązaliście sprawę w rekordowym czasie.

- Chodzi ci o te seryjne zabójstwa i kastrowanie? Opowiedz nam wszystko Ari-chan!

- Kyoraku, dobrze wiesz, że tajemnica śledztwa zabrania shinigamim nieobjętym pozwoleniem od kapitana jednostki prowadzącej dochodzenie, zapoznawania się z treścią sprawy. Ari-dono jest zobowiązana do utrzymania tajemnicy.

- Nie jestem nawet shinigami, więc wasze zasady mnie nie dotyczą. Ale chętnie wam opowiem. Może pomożecie mi zrozumieć.

- W takim razie nie krępuj się i mów, Ari-chan, ale nie na sucho - Shunsui wyjął zza pazuchy bukłak sake i podał go jej. Jego oczy zrobiły się jak spodki, gdy zobaczył jaki potężny łyk wychyliła. - Mamy przynajmniej nowego kompana do picia Jushiro.

Ariel potargała włosy. Ta dwójka, zupełnie jakby słuchała ojca i jego współpracowników na uczelni. Była jednak zadowolona. Awansowała z potencjalnej ozdoby łóżka na kumpla od kieliszka

- Proszę się nim nie przejmować Shihoin-hime. Mój kapitan gada od rzeczy, ale w gruncie jest nieszkodliwy.

- Nanao-chan, jesteś zbyt miła.

-To nie miał być komplement. Zdaje mi się, że dawała mi do zrozumienia, że jesteś impotentem. Ale jestem ciekawa skąd to wiesz Nanao-san?

Ukitake nie mógł dłużej powstrzymywać śmiechu. Zawsze karcił jej niewyparzony język, ale widok tej dwójki zawstydzonej jak przedszkolaki podczas swej pierwszej akademii był wart każdego jej przytyku.

- Ari-dono, miałaś nam opowiedzieć o śledztwie - przypomniał jej, bojąc się o zdrowie skamieniałego przyjaciela, który nie oddychał od dłuższego czasu.

Dziewczyna zmarszczyła czoło i podparła brodę na ręku. Wzrok zogniskowała jakby patrzyła zupełnie gdzie indziej.

- Pierwsze ciało znaleziono trzy dni po zgonie. Mężczyzna został uduszony, a po śmierci zadźgany i wykastrowany. Rozpoznaliśmy go jako członka jedenastego oddziału. Kilka lat wcześniej był oskarżony o gwałt. Aresztowaliśmy podejrzaną kobietę, którą w dzień śmierci molestował. Następnego dnia odnaleziono drugiego mężczyznę, prawie ten sam modus operandi. Jedyną różnicą była przyczyna zgonu. Dwa pchnięcia ostrymi narzędziami w plecy i brzuch. Na miejscu znaleźliśmy długi blond włos. Sui-Feng zaczęła szukać blondynek, wśród kobiet wnoszących w ostatnim pięćdziesięcioleciu pozwy o gwałt. Było ich do przejrzenia ponad piętnaście tysięcy.

- Aż strach pomyśleć ile nie wpłynęło. Przestępstwo na taką skalę powinno zwrócić czyjąś uwagę - porucznik ósmego oddziału nie mogła tego pojąć.

- Słyszałem, że mamy z tym problem, ale sądziłem, że to tylko plotki. Nigdy nie miałem na biurku ani jednej skargi - Ukitake był wyraźnie wstrząśnięty.

Shunsui westchnął biorąc kolejny łyk sake.

- Sądziliście, że ktoś mści się na nich?

- Tak, udało nam się odszukać kobietę do której należał włos. Pomogła nam w tym Matsumoto-san, mówiąc, że nie ma zbyt wiele kobiet z takimi długimi blond lokami. Przyprowadziła nam podejrzaną, do której po porównaniu włos rzeczywiście należał. Pracowała w administracji oddziału karnego, wniosła pozew trzy lata temu przeciw innemu, jeszcze żywemu mężczyźnie.

Shunsui gwizdnął.

- Elegancka robota Ari-chan - poklepał ją po plecach barczysty mężczyzna.

- To nie wszystko. Ta kobieta wpadła głównie przez własną głupotę. Do zabicia go użyła własnego zanpakuto…

- Ale? - dopytywał się Jushiro.

- Rana na plecach także pochodziła z zanpakuto, ale innego. Zresztą po kącie wbicia widać, że trzymała je osoba leworęczna, a nie prawo jak w drugim przypadku.

- Był tam ktoś jeszcze - domyśliła się zaaferowana porucznik.

- Tak, zatem Sui-Feng taichou kazała śledzić shinigami będącego potencjalnie następnym celem. Toshiro i Matsumoto-san ponownie sprawdzali miejsca zbrodni, a ja przeglądałam zwłoki. Matsumoto fufutaichou przyszła poinformować mnie, że nic nie znaleźli, kiedy zauważyła w uchu drugiej ofiary czerwony kryształ. Przypomniałam sobie gdzie go widziałam ale Sui-Feng zaaresztowała już drugą zabójczynię. Udałoby się jej następne morderstwo, gdyby kapitan akurat osobiście nie była na miejscu.

- Kto to był? - Ari nie zauważyła wcześniej jak Nanao przysunęła się do niej niemal spijając z jej ust każde słowo. Wątpiła, aby dokumenty, które porucznik miała w rękach dało się odprostować.

- Kobieta, którą widziałam po raz pierwszy, gdy odwiedzała w areszcie naszą początkową podejrzaną. Okazało się, że to ona prowadziła śledztwo piętnaście lat wcześniej przeciw pierwszej ofierze, jeszcze kiedy była członkinią Onmitsukido.

- Czuła się winna, że nie zdołała go wtedy powstrzymać i chciała się zrehabilitować - wywnioskował Ukitake.

- I właśnie tego nie rozumiem - wyznała zasępiona kobieta. - Jej zachowanie było całkowicie irracjonalne. Ryzykowała tak wiele dla kogoś, kto był jej praktycznie obcy. Nigdy nie była ofiarą gwałtu, ale z nieznanych mi przyczyn identyfikowała się z nimi.

- Mogłaś ją zapytać czemu to zrobiła - zauważył Shunsui.

- Pytałam się - westchnęła. - Ale powiedziała tylko, że tak było trzeba. Miała dobre życie. Zaryzykowała wszystko i w końcu wszystko straciła, gdy od początku jasne było, że nie miała nic do zyskania. Rozumiem gdyby kogoś broniła, ale to co się stało było nieodwracalne. Ja po prostu nie rozumiem!

Ukitake spojrzał się na zdezorientowaną kobietę. Była zagubiona tak samo jak gdy widział ją zamkniętą w laboratorium. Dla niej pojmowanie porządku rzeczy było fundamentalne. Dlatego gdy czegoś nie rozumiała czuła się bezsilna.

- Uczucia rzadko kiedy są logiczne Ari-chan. Te dwie kobiety nie mogły zaznać spokoju póki nie zemściły się.

- Zemściły się mając nadzieje na co, Kyoraku-san? Na odkupienie, poprawę swego losu?

- Na obronę dumy - odpowiedział poważnie chorowity mężczyzna.

Ariel uśmiechnęła się cynicznie.

- Dumy? Muszę przyznać, że nigdy nie rozumiałam tego azjatyckiego poczucia honoru.

- Walka i śmierć w obronie dumy to bardzo ważna rzecz, zwłaszcza dla wojownika, Ariel-dono.

- Ukitake taichou, z całym szacunkiem, ale wybranie śmierci zamiast życia z obojętnie jakich powodów dla mnie nie jest aktem odwagi, a tchórzostwa. Głupotą i marnotrawstwem. To oznaka egoizmu. Myślenia wyłącznie o sobie, a nie o świecie, który się zostawia.

- Nie jeśli bronisz swoich przekonań, czegoś lub kogoś, kto jest dla ciebie cenniejszy niż ty sama - oponował. - Musisz zastanowić się, co dla ciebie jest w życiu ważne. Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że nie ma nikogo w kogo obronie poświęciłabyś wszystko bez nadziei na zysk? Zrobiła rzeczy nielogiczne?

Mimowolnie przez głowę dziewczyny błysnął obrazek trzech osób mieszkających w starym domu na krańcu Eastendu. Czy dla nich rzeczywiście zrobiłaby wszystko? Nie znała odpowiedzi. Chwyciła od Shunsuia butelkę i wypiła ostatnią porcję alkoholu.

- Rozumiem pochodzenie uczuć i to jak potrafią ogłupiać ludzi. Planując każdą postać w powieści trzeba najpierw stworzyć jej profil psychologiczny, schemat wedle którego tyka. Ale w realu ludzie czasami nie zachowują się logicznie. Są miotani namiętnościami, których nie jestem w stanie pojąć. Autentycznie jestem dewiantem o skrzywionej inteligencji emocjonalnej.

Dziewczyna podskoczył gdy niespodziewanie zmaterializowała się przed nią torebka z kolorowymi cukierkami.

- Ri-chan ma kiepski humor. Kiedy ja zjem coś słodkiego od razu czuję się lepiej - Yachiru wetknęła jej woreczek niemal w twarz. Kobieta nie mając wyjścia wzięła jeden dziwnie wyglądający cukierek i po dokładnym obwąchaniu wsadziła go do ust. Gdyby był zatruty któryś z kapitanów na pewno by ją powstrzymał, prawda?

Trzy pary oczu z niedowierzaniem patrzyły się na niewyobrażalną scenę dziejącą się tuż przed nimi. Powszechnie w Gotei znany był fakt, że Yachiru z nikim nie dzieliła się swymi cukierkami.

- Dziękuję Yachiru-chan, ale co tu robisz? - dziewczynka wskoczyła jej na plecy.

- Kenny strasznie przez ciebie się zezłościł - kobieta pobladła o mało nie dostając ataku apopleksji słysząc to. - Łysolek mówi, że po rozmowie z tobą zagroził całej dywizji, że jeśli będą źle się zachowywać w stosunku do kobiet to znaczy, że mają za dużo energii, a on wtedy chętnie się jej pozbędzie bawiąc się z nimi. Szkoda, że tego nie widziałam, bo byłam z Byakushim. To musiało być śmieszne!

Ariel opadła szczęka. Czy ona dobrze usłyszała, czy stres wprowadził ją w stan katatonii powiązany z majakami? Zaraki zrobił coś miłego?

- Zaraki taichou stanął w obronie kobiet shinigami? - Nanao wyraziła na głos jej niedowierzanie, nie licząc kilku epitetów, które wplotłaby po drodze. Czy przerażający potwór nie był jednak taki zły? - Skoro nawet on mógł zadziałać, to my też musimy coś zrobić.

- Co chcesz zrobić Ise fukutaichou? Założyć ligę obrony kobiet? - Ari mentalnie pacnęła się w czoło widząc minę brunetki, która najwyraźniej uznała, że to wcale nie głupi pomysł.

- Ja będę panią prezes, bo mi trzeba pomóc pierwszej! Ken-chan był ostatnio dla mnie nie dobry - różowo włosa dziewczynka zasępiła się. - Zabronił mi chodzić bawić się z Ri-chan, bo jest zajęta. Ale dzisiaj powiedział, że już mogę i że on też chce posłuchać bajki na dobranoc, a wtedy Łysol i Yun-Yun powiedzieli że też nie mają innych planów i posłuchają razem z Ken-chanem!

Black próbowała zdjąć z siebie wiercącą się dziewczynkę chcącą wejść jej na głowę. Niestety smutny nastrój dziecka prysł niczym bańka mydlana. Mówiła wcześniej, że Kenpachi nie był taki zły? Błąd! Ten facet zdecydowanie jej jednak nienawidził i specjalnie nasłał na nią tę różową zarazę, by uprzykrzać jej życie.

Ukitake uśmiechnął się widząc panującą w jego gabinecie anarchię. Nanao znów biła Shunsuia za nieodpowiedni komentarz, a Ariel walczyła ze skaczącym po niej dzieckiem. Dziewczyna może nie zdawała sobie sprawy, ale zaczynała przywiązywać się do otaczających ją osób. Nie miał wątpliwości, że na początku robiła to specjalnie, by wkupić się w ich łaski, ale w wciąż powtarzane kłamstwo, w końcu sam kłamca zaczyna wierzyć. Aż nie wiadomo kiedy, pewnego dnia kłamstwo staje się prawdą. A kiedy to nastąpi Ariel będzie siedziała w nim już zbyt głęboko, by móc się wycofać, o ile w ogóle będzie chciała.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 21-09-2013, 08:48   

Chapter 13 - Gwiezdne, kurka, wojny!


Ari miała pierwsze wolne dwie godziny od czasu wynalezienia biurokracji, która niestety nie została stworzona w czasach hiszpańskiej inkwizycji. Zrobiłaby, wtedy furorę. Miała zamiar położyć się spać, a kiedy się obudzi przekręcić się na drugi bok i znowu zasnąć, ale robiła coś z goła innego. Miała, bowiem gościa, który wybawił ją od kolejnego wieczoru spędzonego samotnie przy papierach i na umartwianiu się jutrzejszymi zajęciami z szatynem z jej koszmarów. Oto, bowiem pojawił się przed nią kapitan trzeciego oddziału i ukradł jej dokumenty, nie żeby za nimi tęskniła, oświadczając, że mu się nudzi i że to ona ma temu zaradzić.

Kobieta nie wiedziała czemu, ale Ichimaru z tym swoim absurdalnym akcentem przypadł jej najbardziej do gustu spośród wszystkich shinigamich jakich do tej pory spotkała. Może dla tego, że przy nim nie miała ochoty tworzyć wzorców jego zachowań. Ariel nie lubiła przegrywać, a Gina nie potrafiła odczytać za żadna skarby świata. Nie umiała przewidzieć jego reakcji jak i zamiarów. Był dla niej zagadką, zatem jego towarzystwo było ciekawsze niż pozostałych. Nie mówiąc, że nie był tak sztywny, jak reszta.

Zatem grali teraz w… po prostu grali.

Ariel pewnie przesunęła białą wieżę po szachownicy.

- Szach - dumnie zaanonsowała.

- Tylko tak sobie myślisz - Gin wysunął koniuszek języka z ust i rzucił na planszę parę kart. - Trójka trefl. Koronuj mi króla.

Dziewczyna z marsową miną patrzyła jak przesuwa pionek od warcabów niebezpiecznie blisko jej królowej. Uderzyła pantoflem w stół przewracając wszystkie figurki. W końcu chciał aby koronować mu króla. Jaki jest na to lepszy sposób niż mały przewrót?

- Dziękuję - skinął jej głową uważnie przyglądając się zza przymkniętych powiek kartom w ręku.

- Nie ma za co. Oszukujesz!

- Jakim cudem? - zapytał unosząc brew. - Tu nie ma zasad.

- Racja - uśmiechnęła się. - Goniec na gońca pięć. Ful, oszuście.

- Naprawdę? - pokazał jej swe karty, szczerząc się, jak to zwykle miał w swym zwyczaju. - Gin.

- No to Gin, Gin - wyjęła spod stołu butelkę i nalała mu pełny kieliszek.

- Dziękuję. Nie ma to jak sake a la Gin.

- Rozstawmy jeszcze raz planszę. Tym razem ja gram pionkami i kartami.

- Nie, nie, nie. To nie fair. Ktokolwiek ma karty i pionki zawsze wygrywa.

Grali, bowiem w coś czego zasady z ich ogólnego braku, wyglądały mniej więcej tak. Król był warty dwie damy i waleta. Pionki latały jak chciały i trzeba było mieć powyżej promila we krwi, żeby zacząć. Idealna gra dla tych, którzy nie lubią wiedzieć czemu przegrywają.

- No właśnie… - rozsiadła się wygodnie w fotelu. - Nawet nie masz pojęcia jak tęskniłam za nierobieniem niczego.

- A jutro znów wracasz do kołomyi.

- Wolałabym o tym zapomnieć.

- Za to wypiję - wzniósł kieliszek ku gwiazdom za oknem, których blask pięknie współgrał z alkoholem i oliwką w naczyniu.

* * *

- Mowy nie ma!

- Musisz pójść z nami - nalegała Matsumoto.

- Czemu, gdy choć raz chcę zachować się, jak porządny, sumienny, nudny człowiek świat próbuje mnie od tego odwieść wołami?

Ari naprawdę wolała pójść z nadpobudliwą kobietą niż siedzieć z Aizenem i cały czas trzymać na wodzy swe burze hormonalne. Do klimakterium zostało jej jeszcze sporo czasu, a z okresu nastoletniego wyszła już kilka lat temu. Jedyny okres buntu w jej historii przejawił się sporem z dziekanem na trzecim roku, kiedy to, bardziej jednak z chęci dopieczenia mu przed wizytacją i zapewnieniu jego następcy szybszej drogi na szczyt niż normalnie. Została, za to rzecz jasna odpowiednio wynagrodzona. „Pożyczyła" z bratem kilka ruletek i stołów z magazynów Scotland Yardu, mających je w swym posiadaniu z zamkniętego kasyna i zamontowali je w dziekanacie na Oxfordzie. Zatem, o co do diabła chodziło tym cholernym feromonom? Z resztą raz już uciekła z zajęć w piątej dywizji i to jej wystarczy na wszystkie czasy, za powtórkę z rozrywki stanowczo podziękuje.

- Bo jesteś nam potrzebna!

- I nawet kapitan Aizen się zgodził - Hinamori z radości i dumy ze swego bożyszcza niemal kicał w miejscu. - Wystarczyło, że wytłumaczyłam mu, o co chodzi i nie miał nic przeciwko.

- Zatem może któraś raczy i mnie wspaniałomyślnie oświecić?

- A, gdzie w tym niespodzianka? - Rangiku nie czekała na odpowiedź złapała ją za rękę i shunpnęła. Ari nie zdołała nawet powiedzieć, że z reguły nie cierpi niespodzianek.

Ariel wiedziała, że cokolwiek nastąpi w najbliższym czasie przyprawi ją, o co najmniej ból głowy. Bardziej prawdopodobny było jednak wystąpienie tendencji neurotycznych oraz silnej paranoi z stanem maniakalno depresyjnym. Zwiastunem tego były kobiety zebrane w pokoju w czwartym oddziale. Nawet Sui-Feng i Unohana były obecne. Kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi wiedziała, że ucieczka jest bezsensowna. Na zapas poczęła już masować skronie.

Już wcześniej podejrzewała, że Nanao zrobi coś z pomysłem, który niefortunni rzuciła trzy tygodnie temu w gabinecie Ukitake. Znając zaś niektóre z obecnych tu kobiet, zwłaszcza Yachiru, bała się, że z ligi obrony kobiet zmieni się to w organizację nadprzyrodzonych feministek. Miała tylko nadzieję, że nie będą chciały namówić ją na latanie po Seireitei bez stanika. Ba, co smutniejsze, by bez czegoś latać najpierw trzeba to mieć. Co by oddała za normalną bieliznę!?

- Ri-chan! - Yachiru już siedziała jej na plecach. - Zobacz, to pierwsze spotkanie Stowarzyszenia Kobiet Shinigami, a ja jestem panią prezes. Nana jest moją zastępczynią, a Retsu-chan się nami opiekuje. Ty też będziesz moją zastępczynią!

Co? O nie, Nie, NIE! Za żadne skarby świata nie było możliwości, by dała się w to wpakować. Miała wystarczająco dużo roboty bez wypełniania zachcianek wkurzającego smerfa. Musiała się z tego wyłgać, choćby miała dostać zawału na zawołanie.

Uśmiechnęła się od ucha do ucha.

- Bardzo ci dziękuję, pani prezes, ale jest mały problem.

- Huh?

- Ja nie jestem shinigami, zatem ktoś tak światły, jak ty rozumie, że nie mogę być członkinią tej zacnej grupy, ale z prawdziwą przyjemnością przyjmę patronat nad waszą organizacją jako głowa Shihoin.

Sui-Feng, z obawą przyglądająca się jej odkąd weszła, zamknęła oczy. Cokolwiek planowała ta nieznośna kobieta nie mogło być niczym dobrym. Zwłaszcza, jeśli zaoferowała się coś zrobić nie mając na gardle ostrza. Bycie dobrym samarytaninem było ostatnią rzeczą o jaką, by ją posądzała. Będzie musiała mieć ją na oku i uratować z opałów, w jakie bezwątpienia się wpakuje.

- Patronat? - Kuchiki zapytała się wyraźnie nie ufając jasnowłosej dziewczynie.

- Zgadza się, Rukia-dono. Shihoin jest rodziną o tradycji wywodzącej się z typowego matriarchatu. To, że będziemy wspierać organizację popierającą prawa kobiet jest oczywiste.

- I chcesz przypisać Shihoin całą chwałę? - Ari mentalnie uderzyła się w czoło. Niska brunetka na serio była do niej uprzedzona. Musiała coś zrobić, by jej zaimponować, a jednocześnie oddalić wiszącą nad nią groźbę następnego, czasochłonnego zajęcia.

- Ależ skąd. Nie mogłabym zrobić czegoś takiego. Mam nawet propozycję, jak ród Kuchiki mógłby pokazać, że nie przejmuje się bezwartościowymi podziałami i wspomóc nową idee, zapisując się na kartach historii kolejną szlachetną inicjatywą. - Rukia słuchając jej stawała się coraz bardziej zaciekawiona. - Czy nie byłoby wspaniale Rukia-dono, gdyby klan Kuchiki udzielił jednego z swych licznych pomieszczeń do waszego użytku? Wyobraź sobie. Oznaka wzniesienia się ponad przywiązanie do którejś dywizji i chęć pomocy wszystkim kobietom w potrzebie.

- Tak, ale… Nie jestem pewna czy Ni-sama się na to zgodzi.

Ari widząc jej spuszczony wzrok wywnioskowała, że pomiędzy przyszywanym rodzeństwem sprawy nie wyglądają zbyt różowo. Rukia pomimo wielkiego szacunku dla Byakuyi wątpiła w jego przywiązanie do niej. Położyła dłoń na ramieniu brunetki i zniżyła się do poziomu jej oczu.

- W świecie żywych jest takie powiedzenie, „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal". Byakuya-sama to wspaniały mężczyzna, ale jednak mężczyzna. Pewien szczególny rodzaj głupoty idzie w nich do pary z testosteronem. Jeśli postawimy go przed faktem dokonanym nie będzie miał wyboru. A kiedy się o tym dowie i przemyśli wszystko będzie ci wdzięczny.

Ari niemal czuła się podle widząc nadzieję w dużych, fiołkowych oczach. Płonną nadzieję. Rukia wykazywała się inicjatywą, uporem i zupełnym brakiem poczucia rzeczywistości. Byakuya, kiedy się o tym dowie dostanie migreny wielkiej niczym jego ego, ale cóż? Lepiej on niż ona. Kuchiki wydawała się ciężko myśleć o jej pomyśle, co dawało spore szanse, że na niego przystanie. Yachiru już go jednak przemyślała i aby to uzmysłowić innym mocno uderzyła młotkiem w stół. Zaraz, kiedy ona właściwie z niej zeszła i skąd wytrzasnęła młotek?

- Wniosek Ri-chan został przyjęty. Byakushi będzie zadowolony, że nam pomaga. Znajdziemy jakiś duuuży pokój dzięki korytarzom pod jego posiadłością. Teraz następna sprawa. Nowe opakowania dla pigułek z zastępczymi duszami. Te, które mamy są brzydkie!

Ariel przestała słuchać. Skupiła się na idei korytarzy pod włościami Kuchiki. Kiedy wróci będzie musiała poszukać takich na dworze Shihoin. Kto wie, co może się czasami przydać?

* * *

Plan dnia przywódczyni jednego z czterech wielkich domów wyglądał następująco.

Pobudka - 06:30

Śniadanie - 08:00

Lekcje z Ukitake - 09:00

Lekcje z Aizenem - 13:00

Powrót do Shihoin na obiad - 17:00

Użeranie się z papierologią stosowaną - 18:15

Wyruszenie na nieautoryzowane nocne zwiedzanie posiadłości - 01:00

Doczołganie się do łóżka - okolice 04:00

Co dla kogoś z nawet marginalnymi umiejętnościami matematycznymi dawało jednoznacznie niepełne trzy godziny snu. Coś takiego było zabronione przez konwencję genewską, ONZ, WWF i każdą inną organizację na ziemi. Ale nie tu. Już wiedziała dlaczego wszędzie organizowali egzekucje o szóstej, kto chciałby żyć o takiej godzinie? Wolałaby, by zamiast półtorej godziny ubierania się Megumi w ogóle nie przeszkadzała jej tak wcześnie tylko po to, aby odpowiednio wyglądała przy śniadaniu, śniadanie samo w sobie było wystarczającą przeszkodą. Czemu pierwszą pozycją w jej planie dnia nie mogła być kawa albo, chociaż drink?

Jeśli ktoś kiedyś powie jej, że tytuł szlachecki wiąże się z balami, pieniędzmi i nic nie robieniem, wsadzi mu jego własny język głęboko w dupę i przytka dla pewności wszystkimi papierami jakie przeżuci przez tydzień. Shinigami wyraźnie nie słyszeli o ochronie lasów równikowych, zużywając więcej papieru niż drukarze ulotek na Manhattanie. Moda na Eko-style wyraźnie jeszcze tu nie dotarła. Bycie przywódcą klanu było wspaniałe. Te wszystkie tysiące szczegółów, które zajmowały jej dnie i marnowały noce. Jeśli czas pozwoli mogła nawet podrapać się po nosie. Była wściekła na cały świat. Nawet Dżyngis Chan miał lepszy humor niż ona ostatnio.

Dziewczyna podgarnęła sobie pod brodę kupkę raportów. Zamknie oczy tylko na pięć minut. Tylko na pięć minut i jeśli nie przyśni jej się Johnny Depp to wniesie skargę do twórcy wszechświata na zbyt jawną niesprawiedliwość.

* * *

Jak oni mogli jej to zrobić? Dlaczego akurat jej? Przecież nic, im nie zrobiła. Najpierw była dla nich miła. Potem, gdy uznała, że nigdy jej nie zaakceptują schodziła im z drogi. Dlaczego, więc tak jej dokuczali?

Nie znała powodu. Tak samo jak nie wiedziała, ile czasu tu siedziała. Było tu ciemno i zimno. Ale tym się nie martwiła, w końcu była to piwniczka w starej kamienicy, taka więc powinna być. Przeszkadzali jej, za to, współlokatorzy. Bardzo wielu lokatorów o kilku odnóżach, którzy po niej chodzili. Krzyczałaby, gdyby miało to jakiś sens, ale go nie miało. Musiała więc czekać aż ktoś ją znajdzie. Przynajmniej do kolacji. Nie mogła jednak powstrzymać wodospadu łez płynącego po jej policzkach. Ona chciała tylko do mamy i do taty. Nawet do Tomasa, choć był on tak mały, że nie umiał chodzić i nie byłoby z niego żadnego pożytku. Tylko, by jej przeszkadzał. Ale i tak chciała do niego.

Musiała siedzieć cicho i bez ruchu bo nie miała już na nic siły. Po tym jak ją zamknęli i poczuła pierwszego pająka wspinającego się po jej nodze dostała ataku paniki. Nie mogła się powstrzymać. Wiedziała, że nie było w tym obszarze żadnych jadowitych gatunków, ale nie mogła zmusić się do spokoju. Przestała, dopiero gdy zaczęła się dusić.

- Pączusiu! Gdzie jesteś?!

Ariel słysząc babcię Izę poderwała się na równe nogi i zaczęła walić w drzwi i krzyczeć ze wszystkich sił jakie jej pozostały. Kiedy zobaczyła światło i stojącą w nim kobietę rzuciła jej się w ramiona płacząc niczym bóbr. Była uratowana. Kobieta głaskała ją po głowie i uspokajała cichym głosem, ale wszystkim o czym mogła myśleć dziewczynka były ośmionogie potwory.

Nie wiedziała, kiedy babcia przeniosła ją do domu i położyła do łóżka. Ari przytuliła pluszowego lisa, którego dostała na urodziny bardzo dawno temu. To będą już jakieś dwa lata. Dziewczynka nie nadała mu nawet imienia. Wiedziała, że było to głupie. Wszak była to tylko rzecz, tak jak krzesło, czy łyżka, a im nie nadaje się imion ale gdy przyciskała go do piersi ze wszystkich sił z niewyjaśnionych powodów robiło jej się lżej na duszy.

- Byłaś tam bardzo dzielna, wiesz?

- Przestań babciu. Mam arachnofobię, a tam było pełno pająków. Cały czas jeszcze trzęsę się, jak galareta -łkała nie wychylając się spod kołdry.

- Każdy się czegoś boi. To, że potrafisz się do tego przyznać jest pierwszym krokiem do pokonania strachu.

- Psychiatra powiedział, że to choroba. Jak mam się do tego nie przyznać?

Izabela odkryła prawnuczkę i obtarła jej twarz ścierką. Postawiła przed nią glinianą, dużą figurkę leżącego lwa, która stała na najwyższej półce w kredensie.

- Co mam z tym zrobić? - zapytało zdezorientowane dziecko. Kobieta tylko zagadkowo się uśmiechnęła i usiadła na łóżku koło zaintrygowanej wnuczki.

- Serce lwa zawsze skrywa tajemnicę.

Ari przetarła zaszklone oczy.

- Zakrzep? Nie wiedziałam, że to u nich częsta choroba.

Staruszka słysząc to wzniosłą oczy ku niebu.

- Tyle razy mówiłam Beatce, by nie pracowała przy tobie. Przynoszenie pracy do domu nie sprzyja rozwojowi dziecka.

- Ale ja nie widziałam tego w domu tylko w kostnicy jak czekałam z tatą na mamę, aż skończy pracę. Na katafalku leżał tam mężczyzna z rozciętą klatką piersiową w środku autopsji. Ale ja cały czas nie rozumiem, co to ma z tym wspólnego!

- Odkręć mu główkę.

Dziewczynka zrobiła co jej kazano i od razu się rozchmurzyła.

- Ciasteczka!

- Czekoladowe, tylko nie mów o nich nikomu. Zwłaszcza cioci Krysi. Nie powinnam ich jeść z tą moją cukrzycą, ale wiesz jak to jest być uzależnioną od słodyczy, co?

Buzia cała w okruszkach uśmiechnęła się całkowicie zapominając o ostatnich traumatycznych przeżyciach.

* * *

Ari obudziła się w kiepskim humorze. To na bank nie był Johnny. Prostując się złapała się z jękiem za szyję. Kark tak jej zesztywniał, że myślała, że przez sen połknęła pręt podporowy do konstrukcji żelbetonowych.

Wyjrzała za okno. Było jeszcze ciemno. Musiało być mniej więcej wpół do trzeciej. Niemal na oślep przeszła na korytarz. Dzisiaj miała przejrzeć i obstukać sale w zachodnim skrzydle. Czemu nie chodzili tu w jakichś bamboszach tylko na boso? Było jej zimno w nogi, a palce odmawiały wierzgania już po piętnastu minutach marszu.

Wertując zawartość kolejnych pokoi kobieta pomału traciła wiarę w sens tej eskapady. Przynajmniej do czasu, gdy nie otworzyła dużych drzwi schowanych za gobelinem. Znalazła je praktycznie przez swe zapędy kartograficzne. Powierzchnia na nabazgranej na kawałku pergaminu mapce nie zgadzała się z realiami. I tak pomiędzy dwoma mniejszymi, niż powinny być wedle jej wyliczeń, pokojami znalazła gabinet bliźniaczo podobny do jej sali tortur.

Meble pozakrywane w nich były białymi prześcieradłami. Tylko raczej nieudane obrazy na ścianach straszyły widzów swym surowym pięknem. Jej uwagę przykuł zwłaszcza jeden. Wielki, wiszący tuż nad biurkiem obraz lwa pożerającego jagnię. Malarz psioczył najwidoczniej na brak kolorów z wyjątkiem sepii. Wtedy coś ją tknęło.

Wątpiąc w resztki swej logiki podeszła do obrazu. Wcześniej nie myślała o swych snach jako o proroczych. Wszystkie te przepowiednie i wróżby, kpina. Był to dla niej jedynie bezsensowny bełkot podrzędnych naciągaczy, ale odkąd trafiła do tego świata przestała wierzyć w przypadki. Sen o jej przeklętej babce i przeklętym lwie i to akurat teraz, godzinę później, czystym przypadkiem rzecz jasna, ma przed sobą wielkiego kota w całej swej brzydocie. Naprawdę nie wiedziała jakim cudem przyśniło jej się właśnie to, ale nie miała nawet zamiaru się nad tym zastanawiać. Jakiekolwiek sztuczki jedi znali shinigami nie miało dla niej znaczenia. Teraz liczyła się jedynie karykatura lwa wisząca tuż przed jej nosem. Najważniejsze pytanie brzmiało, czy powinna coś z tym zrobić, a jeśli tak to co? Westchnęła siadając na biurku i wpatrując się w ślepia zwierzęcia, które wyglądało jakby było na kacu.

Izabela wepchnęła ją w to gówno najwyraźniej specjalnie, doskonale wiedząc, co ją kiedyś spotka. Jak inaczej odczytać te wszystkie wskazówki? Serce lwa skrywające odpowiedzi wisiało tuż przed jej nosem. Problemem było to, że nie znała odpowiednich pytań. Krzyki typu „Dlaczego, kuźwa, ja!?", raczej nie były na miejscu. Teraz naprawdę przydałby się jej shot wódki.

Zdecydowała, że skoro siedzi w tym bagnie po czubek głowy to równie dobrze, może dać w nie nura. Wstała i z na wpółprzymkniętymi oczami dotknęła miejsca, w którym teoretycznie powinno znajdować się serce lwa. Czekała, czekała i czekała i nic. Walnęła, myśląc, że ustrojstwo zacięło się po wieku nieużywania.

- Co do ciężkiej cholery ma to być!? - wysyczała obmacując cały obraz. Ktoś sobie jaja z niej robił, czy co? Syknęła kiedy coś kujnęło ją w palec. Czy z braku snu miała omamy, czy to diabelstwo właśnie ją ugryzło? Pieprzyć sztuczki jedi, jej babka była cholernym mistrzem sithów we własnej osobie.

Lew na obrazie podniósł się i odsłonił małą srebrną kulkę pod jego łapą, która choć wedle wszystkich praw powinna być dwuwymiarowa wypadła da podłogę i poturlała się. Ari rzuciła się za nią. Zrobiła to jednak zbyt późno i dziwny przedmiot wtoczył się pod biurko.

- Shit, shit, shit! - klęła, tarzając się po podłodze. Jej ręka była jednak za gruba i nie mieściła się w szparę. - Eureka!

Na ścianie przy drzwiach wisiał wielki rapier, który po kilku próbach, złamanym paznokciu i całej epopei przekleństw udało jej się ściągnąć. Kiedy w końcu wyciągnęła spod biurka kulkę była brudna jakby przeszłą na klęczkach przez Czarną pustynię w Egipcie, zahaczając po drodze o kościół w środę popielcową.

Rozsiadła się na podłodze i obejrzała kulkę ze wszystkich stron. Naciskała na nią, nakazywała otworzyć się we wszystkich znanych sobie językach. W ostateczności miała nawet zamiar ją polizać, by mogła sprawdzić materiał genetyczny. O dziwo to ostatnie zadziałało. Ari położyła otwierającą się kulę na podłodze i dla pewności schowała się za krzesło. Wolała by nie wybuchło jej w twarz. Przedmiot rozchylił się ukazując czerwony kryształek w swym wnętrzu, który zaczął świecić. Snop światła wystrzelił w górę, a w nim ukazała się jej babka w całej swej okazałości. Była młodsza, miała ciemniejszą karnację niż w świecie ludzi i nosiła mundur kapitana. Dziewczyna miała wrażenie, że znalazła się w jednej z pierwszych scen Gwiezdnych Wojen. Jej babka nie była Imperatorem tylko księżniczką Leią. To czyniło z niej kogo? Obi-wana?

Obraz ustabilizował się, a postać zaczęła mówić.

- Kimkolwiek jesteś, musisz być najbardziej udanym z mych projektów. Nie chciałam, aby któreś z was trafiło do Gotei, ale najwyraźniej nie dałam rady ochronić wyników mych badań, zatem najpewniej nie żyję - Ariel ledwo pohamowała rosnącą w niej irytację. Jej babka, nie wróć, ta zołzowata pawianica, traktowała ją jak przedmiot. Przygryzła wargę i słuchała dalej. - Jak przewidziałam musiałam ukryć się w świecie żywych. Szczątki badań przekazałam swemu uczniowi Uraharze Kisuke. Jeśli słuchasz tego, jemu także musiało się jednak coś przytrafić. Musisz być niezwykle ostrożny. W Gotei jest zdrajca, który dybie na me prace badawcze, a co za tym idzie na ciebie. Jest to osoba, której zależy na zatarciu granicy międzygatunkowej. Pierwsze kroki poczyni zapewne ku chimerach z Pustymi. Wiele bowiem spośród nas ignoruje ludzki gatunek, zapominając, że to w ludzkiej duszy każdy z nas miał swój początek. To, co zobaczysz następne zapamiętaj dobrze. Są to współrzędne mego laboratorium, w którym znajdziesz więcej informacji. Zniszcz je.

Przekaz urwał się. Ari siedziała oniemiała wpatrując się w punkciki błyszczące przed nią. Nie wiedziała czym były, ale przerysowała je na papierze, na którym wcześniej szkicowała mapę budynku. Znikły po kilku sekundach, a kulka zasyczała i rozpadła się w drobny srebrny proszek. Dziewczyna zamiotła go rapierem pod biurko, co było nie małą sztuką. Nie było mowy by dotknęła to coś.

* * *

Hitsugaya Toshiro przerzucał leżące przed nim góry papierów, starając się ignorować siedzącą naprzeciw kobietę. Nie chodziło o to, że nie lubił nowej głowy Shihoin, wręcz przeciwnie. Musiał przyznać, że bardzo im pomogła podczas ostatniego śledztwa, co zaważyło na zajęciu przez dziesiąty oddział pierwszego miejsca w ostatnim rankingu kompetencji dywizji. Ale zdążył zauważyć, że kobieta lubiła manipulować innymi, tak jak próbowała to robić z nim w tej chwili. Nie rozumiał jednak dlaczego się z tym nie kryła.

- Nie powinnaś być teraz z Ukitake, a potem z Aizenem, Shihoin- hime? - spytał zerkając na wciąż uśmiechniętą dziewczynę.

- Powinnam, ale kapitan Ukitake mnie puścił.

- Puścił cię? Dlaczego?

- Uznał, że to bezpieczniejsze, zarówno dla mnie, jak i otoczenia.

Młody kapitan słysząc to potargał włosy. Wiedział, że pożałuje następnego pytania.

- Czemu?

- Ponieważ powiedziałam mu, że planuję nieautoryzowaną eskapadę i że mogę to zrobić dziś za dnia w towarzystwie kogoś rozsądnego lub wymknąć się w nocy. Kiedy powiedziałam, że idziesz ze mną zgodził się. Napisał mi nawet zwolnienie z zajęć z Aizenem - pomachała mu świstkiem przed nosem.

- A nie przyszło ci do głowy, by najpierw zapytać mnie o zgodę?! - irytacja była wyraźna w jego głosie niczym pasy na zebrze.

- Po co skoro jesteś jedynym kandydatem?

- Chcesz powiedzieć, że jestem jedyną rozsądną osobą w Społeczeństwie Dusz? - nie mógł za nią nadążyć. Rozmowa z Ariel była większym wyzwaniem niż test podczas egzaminu na kapitana.

- Oczywiście, że nie. Jesteś jedyną rozsądną osobą, która się nadaje.

- Proszę? - teraz już nic nie rozumiał.

- Mój wybór ograniczał się do osób, które znam. W większości są to, o zgrozo, kapitanowie. Kurotsuchi i Kenpachi odpadają w przedbiegach. Sui-Feng wszystko robi mi na umyślnie. Ichimaru nie jest raczej uważany za kogoś nazbyt odpowiedzialnego. Aizen, powiedzmy, że został wykluczony z powodów osobistych. Ukitake źle się czuje, a Shunsui to zboczeniec. Unohany nie znam na tyle dobrze by ją o coś prosić. Byakuya niby się nadaje, ale nie wytrzymałabym z tym jego niepowstrzymanym słowotokiem. Zostałeś więc ty.

Toshiro na marne próbował zamknąć szczękę.

- Wybrałaś więc mnie drogą eliminacji?

- Dokładnie. To nie moja wina, że nikt inny nie spełniał kryteriów.

- Wiesz, że to nienajlepszy sposób zachęcania mnie?

- Wcale nie miałam takiego zamiaru. Na zachętę mam coś innego.

- Niby co? - mimowolnie zaintrygował się, choć wiedział, że powinien być urażony.

- Jeśli ze mną pójdziesz to powiem ci, gdzie Matsumoto trzyma sake - wyszeptała, pochylając się nad biurkiem w jego stronę.

- Skąd to wiesz? - zmrużył oczy z niedowierzaniem.

- Ja nie wiem, ale Ichimaru taichou i owszem.

- I ci powie?

Jedynie rozbawiona uniosła brew.

* * *

Odgadnięcie znaczenia kropek zajęło jej niemal tydzień. O dziwo pomogła jej w tym Yachiru, która nocą zakradła się do jej sypialni i zmusiła do szaleńczej pogoni po ogrodzie. Leżąc na trawie i łapiąc oddech w chwili, w której zastanawiała się gdzie jest ta pieprzona ochrona, zobaczyła skrzące się nad nią gwiazdy. Potem wystarczyło, że sprawdziła mapy nieba i już wiedziała jakim współrzędnym odpowiadały kropki, które były gwiazdami widocznymi w tej konfiguracji jedynie z ściśle określonego miejsca.

Teraz, patrząc się na wysoką półkę skalną w środku lasu zaczynała mieć wątpliwości.

Toshiro z niezachwianym spokojem szedł tuż za nią, nieustannie próbując znaleźć powód, dla którego zafundowała mu tę małą wycieczkę. Niespodziewanie okręciła się i uderzyła go lekko w szyję.

- Komar - wyjaśniła.

W tej samej chwili odczuł ogarniającą go dziwną senność.

Ariel złapała niskiego kapitana, zanim ten upadła na ziemię. Musiała przyznać, że jak na takiego niziołka to ważył całkiem sporo. Oparła go o pobliskie drzewo i schowała do kieszeni małą strzykawkę, którą wydębiła od Akona. Co prawda musiała mu obiecać, że pomoże mu zorientować się w zawiłej sztuce ziemskiej popkultury, jeśli skombinuje jej środek odurzający wraz z antidotum. Położyła na czole chłopca również małą maszynkę, która zakamuflowała jego obecność, zarówno przed shinigami, jak i przed dzikimi zwierzętami. Rogaty mężczyzna nawet nie chciał pytać po co jej prototyp maskujący. Stwierdził, że ten, kto mniej wie dłużej żyje i krócej zeznaje.

Kobieta zakasała rękawy spoglądając na kępę krzaków rosnąco ponad dwadzieścia metrów nad ziemią, gdzie powinno być wejście do laboratorium. To stało się już oficjalne. Ariel Black postradała rozum, ale wolała to, niż życie w nieświadomości. Zwłaszcza, że ta nieświadomość zesłała ją w zaświaty.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 22-09-2013, 08:39   

Chapter 14 - Podwyższanie stawki

Pomimo że Tomas nie raz siłą zaciągał ją na ścianki wspinaczkowe, teraz i tak miała niemały problem. Co podkusiło ją, by wspinać się dwadzieścia metrów bez zabezpieczenia? Nie wiedziała i nawet nie chciała wiedzieć. Od urodzenia uważała się za osobę inteligentną. Jak widać nawet największą inteligencję ogarnia zaćmienie umysłowe w najmniej wyczekiwanych momentach. To był dokładnie taki moment.

Wisząc na skałce pocieszała się zajęciem jakie wykonuje dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć procent ludzkości, kiedy ma przydzielone karkołomne zadanie. Mianowicie odliczała, ile jej jeszcze zostało. Teraz pozostały już jej tylko dwa metry. Czyli zaledwie jedna dziesiąta, a spadnięcie i niechybne zabicie się po przejściu dziewięciu dziesiątych drogi byłoby żałosne. Kiedy dotknęła palcami gałęzi myślała, że zacznie wyć z zachwytu nad swą własną skromną osobą. Wdrapała się już do krzaków porastających wejście. Teraz musiała się już tylko przez nie przedrzeć. Żałowała, że nie poprosiła Akona o jakiś herbicyd. Ciekawe czy wiedziałby on w ogóle, co to jest? Wątpiła przypominając sobie jego pytania o pizzę. Rozumiała ignorancję międzywymiarową, ale to było po prostu bluźnierstwo.

Odetchnęła siadając na w miarę grubej gałęzi, która dawała jej dobry dostęp do zarośniętych wrót. Niemal chciała śpiewać, gdy wymacała zawiasy. Zaparła się i pchnęła ze wszystkich sił. Okazało się to niepotrzebne, bo drzwi lekko ustąpiły, przez co wpadła na zakurzoną podłogę. Zaczęła kaszleć jakby nawdychała się gazu dławiącego. Teraz już dokładnie wiedziała jaki bałagan potrafił się robić sam. Niestety nie będzie mogła nigdy uświadomić tego swej matce. Potrząsnęła głową. To nie był czas na zbędne sentymenty.

Pomieszczenie przypominało raczej opuszczoną jaskinię niż laboratorium. Nie było w nim żadnego sprzętu. Jedynie kilka pustych drewnianych pudeł, stary materac i wieszak na ubrania. Ari przeszła się po pokoju obmacując ściany, aż dotarła do miejsca, w którym pod jej dotknięciem otworzyła się mała klapka, pod którą ukryty był dorodny czerwony guzik. Każdy wiedział, że nie należy przyciskać podejrzanych guzików, zwłaszcza takich, które są czerwone. Ale jedną z fundamentalnych zasad wszechświata było to, że i tak każdy zawsze go wciskał. Ariel nie była wyjątkiem od tej reguły. Skoro i tak dzisiaj zwariowała to mogła to równie dobre zrobić na całego. Nawet nie zdziwiła się, kiedy podłoga się pod nią rozstąpiła i poczęła spadać w dół. Wspominała już, że nie cierpi wesołych miasteczek. To samo tyczy się spadania wąskimi skręconymi tunelami.

Jej spadku nie można było nazwać gładkim. Lata nieużywania owocowały pozarastaniem tunelu, który nawet w czasach swej świetności musiał być wyjątkowo wyboisty. Po wylądowaniu i ujrzeniu nad sobą nieba jęknęła nie tylko z bólu. Niech nikt nawet nie odważy się mówić, że zawróciło ją to do punktu wyjścia. Jeśli tak, to chrzanić tę całą tajemnicę. Budzi Hitsugayę i nęka go dopóki nie zaniesie jej z powrotem na górę.

Powstrzymała swe złorzeczenia, kiedy zauważyła, że nie leży na trawie, tak jak powinna, a na gołej, piaszczystej skale. Podniosła się i rozejrzała. Była w zupełnie innym miejscu. Odważyłaby się nawet stwierdzić, że tunel przeniósł ją do innego wymiaru.

- Dorotko nie jesteś już w Kansas - wymruczała pod nosem.

Nie było to z pewnością coś czego się spodziewała. Miała nadzieję znaleźć laboratorium podobne do tego w dwunastej dywizji. Przed jej oczami rozciągało się zaś niebo i skalisty step. Zero dokumentów, książek, czy sprzętu badawczego. Ari poirytowana potargała włosy. To wyglądało jak pieprzona baza do prób jądrowych. Najważniejsze pytanie brzmiało jednak jak miała się stąd wydostać. Ruszyła przed siebie powłócząc nogami. Musiała znaleźć kolejny czerwony guzik. Może przy odrobinie szczęścia wyleci w powietrze.

Szła nie więcej niż dziesięć minut nim usłyszała dziwny dźwięk. Zaraz potem pojawiła się przed nią latająca kulka. Dziewczyna myślała, że to kolejny hologram. Chciała złapać przedmiot, gdy ten wystrzelił w jej stronę wiązkę laserową, która zrobiła elegancką dziurę w miejscu, gdzie przed chwilą stała.

- Bez jaj…!

Ariel czuła się, jak kaczka podczas sezonu łowieckiego. Skakała, turlała się i biegała robiąc wszystko, by uniknąć usmażenia przez latającą mikrofalówkę. Zachciało jej się bawić w cholernego Indianę Jonesa, to teraz ma. Nigdy więcej maczania rąk w nie swoich sprawach, nawet jeśli poniekąd są jej. Złapała się za klatkę piersiową. Chwyciła ją kolka, skutecznie utrudniając ucieczkę. Urządzenie przyparło ją do muru. Nie pozostało jej zbyt wiele do wyboru. Uniosła rękę i skoncentrowała w niej reiatsu. Teraz wystarczyło już tylko trafić. Mówiła już, że jest w wielu rzeczach beznadziejna? Trafianie w ruchomy cel było kolejną z tych rzeczy. Robot zawirował w powietrzu i uniknął kido, które zniszczyło pokaźny głaz w oddali. Zrezygnowana zamknęła oczy. Nie było szans, by zdążyła zebrać wystarczająco dużo energii, zanim zostanie ustrzelona.

- Reiatsu rozpoznane - ostrożnie uchyliła jedną powiekę słysząc metaliczny głos dobiegający z kuli. - Proszę podążać za mną.

Dziewczyna przesunęła się w jego kierunku będąc gotowa w każdej chwili odskoczyć. Nie potrafiła przekonać swej podświadomości, że robot nie ma wgranego programu psychicznego torturowania ofiar dając im wpierw złudną nadzieję. Poszła w ślad za nim, trzymając się jednak w bezpiecznej odległości. Kiedy robot, który ochrzciła jako Toster, zatrzymał się pośrodku niczego przygotowała się na rzucenie kido. Jej zamiary pokrzyżowała kolejna zapadnia, która otworzyła się pod nią właśnie w tej chwili.

Spadając z ulgą odkryła, że ten tunel był dużo bardziej aerodynamiczny niż poprzedni. Wyłożony gładką blachą z mniejszą liczbą zakrętów z łagodniejszym kątem nachylenia. Jednak warstwa kurzu na podłodze była porównywalna. Zakręciło ją w nosie i kichnęła. Sufit rozjaśnił się ukazując laboratorium pełne dziwnych urządzeń. Jedynym problemem było to, że wszystkie były kompletnie zniszczone. Kawałki szkła i metalu rozrzucone były po całym pomieszczeniu. Hologram kazał jej zniszczyć badania, ale najwidoczniej ktoś ją ubiegł. Chyba, że Izanami nagrała komunikat zanim osobiście zdecydowała się to zrobić. A więc wszystko było na marne? Nie mogła się z tym pogodzić. Nie po to zgrywała małpę i kaczkę, by wrócić z niczym. Poprawiła na ramieniu zawiniątko, które służyło jej za plecak i zaczęła przeczesywać pozostałości sprzętu.

Podskoczyła, kiedy usłyszała za sobą brzdęk spadającego metalu. Gdyby strzelanie kido w małej zamkniętej przestrzeni, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej wrodzoną ułomność, nie było złym pomysłem, to z Tostera pozostałoby tylko wspomnienie. Kula zatrzymała swój dziwny podniebny pląs tuż przed jej twarzą. Zaczęła obniżać swój pułap, aż Ari nie miała wyboru i musiała ją złapać. Była cięższa niż przypuszczała.

Dziewczyna wyrzuciła Tostera, gdy ten niespodziewanie zapiszczał. Z jednym susem schowała się za najbliższą konsolą. Po minucie, kiedy upewniła się, że nic nie wybuchnie jej w twarz wyjrzała ostrożnie zza rogu. Toster znikł, a na jego miejscu leżała srebrna blaszka na czarnym skoroszycie. Ari rzuciła w nią odłamkiem metalu. Nie uzyskawszy reakcji podniosła przedmioty. Blaszka pod jej dotykiem rozdęła się tworząc metalową piłkę i odleciała w górę, kryjąc się w świecącym suficie.

Książka był gruba. Pożółkłe stronice oprawione w czarną skórę pełne były własnoręcznych zapisków. Ari na pierwszy rzut oka wiedziała, że należały do jej prababki. Nieważne czy pisała katakaną, czy alfabetem łacińskim. I tak Izanami bazgrała jak kura pazurem. Pełno było tam również najprzeróżniejszych wykresów i symboli. Może jednak podróż nie była nadaremna. Z prowizorycznego plecaka wyrzuciła na podłogę kupę zwiniętych szmat i na ich miejsce wsadziła notes. Po zamknięciu wszystko wyglądało tak samo. Przygotowała się do drogi. Powinna wracać do nieprzytomnego kapitana. Jeżeli słońce zmieni na niebie swe położenie zbyt znacznie nie zdoła go oszukać. I tak nie podejrzewała ile czasu siedziała w tym dziwnym miejscu, ale przez tą dziką pogoń po pustkowiu, wiedziała, że zmarnowała go zbyt wiele.

* * *

Na chwilę go zamroczyło. Kiedy otworzył oczy widział tuż przed sobą złote ślepia.

- Sądziłam, że chociaż w zaświatach nie będziecie mieli insektów. Najwyraźniej się myliłam - Ariel wzruszyła ramionami.

Toshiro przyjrzał jej się badawczo. Coś mu nie pasowało, nie wiedział jednak co.

- Powinniśmy poszukać bardziej na południe. Jeśli nie znajdziemy nic w przeciągu pół godziny wracamy. Nogi mnie bolą. Jutro będę miała zakwasy, że szkoda gadać… Coś nie tak? Dziwnie się mi przyglądasz.

- Sam nie wiem - potrząsnął głową. Może miał po prostu paranoję? Ariel nie była osobą, której by zaufał, ale to, że nie mógł pozbyć się uczucia, że nieustannie coś kombinuje było już chyba przesadą. - Masz mi natychmiast powiedzieć czego szukamy. Inaczej natychmiast wracamy!

Dziewczyna obróciła się na pięcie i przyjrzała się mu najwyraźniej rozważając jego groźbę. W końcu westchnęła.

- Chciałam znaleźć dawną kryjówkę Shihoin. W starych dokumentach wychwyciłam o niej kilka wzmianek. Była używana ponad tysiąc lat temu jako magazyn. W Seireitei było wówczas niespokojnie i wszyscy byli nad wyraz ostrożni. Także moi przodkowie. Chciałam zobaczyć czy uda mi się wygrzebać coś interesującego.

- Czemu ciężko mi w to uwierzyć? - widząc jego przymrużone powieki roześmiała się.

- Może dlatego, że głównie chciałam zrobić sobie dzień wolny, a ostatnie wagary jakie sobie urządziłam nie wyszły najlepiej. Potrzebowałam więc wymówki i ochroniarza.

Hitsugaya zacisnął pięści. Został daleko w tyle z papierkami i pozostawił całą dywizję pod opieką Matsumoto, w tej chwili zapewne już bardzo pijanej Matsumoto, by robić za jej niańkę? Niewysoki kapitan dziesiątego oddziału miał się za osobę spokojną i zrównoważoną, ale w tej chwili stał na skraju wybuchu.

- Shihoin…

- Prawie zapomniałam - przerwała mu, podsuwając pod nos kawałek pergaminu. - Wypisane skrytki Matsumoto-san. Muszę przyznać, że Gin miał niezły ubaw kiedy powiedziałam mu co chcę zrobić. Najwyraźniej uznał to za wyśmienity dowcip.

Ari ledwo pohamowała uśmiech, gdy chłopiec wybąkał coś pod nosem i schował kartkę do kieszeni. Toshiro był bystry, ale nawet on nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłaby go oszukać. Wszystkich innych czemu nie, ale nie jego. Oblizała zaschnięte usta. Shinigami byli tacy sami jak ludzie. Widzieli tylko to, co chcieli zobaczyć i nic więcej.

Wydostanie się z laboratorium było prostsze niż przypuszczała. Wystarczyło, że powiedziała Tosterowi, by zaprowadził ją do wyjścia, a ten to zrobił. Myśląc o ciężkim woluminie spoczywającym na dnie plecaka cieszyła się, że ma tak marny cel.

* * *

Ariel ślęcząc na bardzo ważnym i bardzo nudnym spotkaniu z Kuchiki zdążyła już policzyć wszystkie panele, z których wykonany był sufit. Musiała patrzeć się w górę inaczej powieki opadły by jej niczym kurtyna po spektaklu i pięciu bisach. Jedynie tony węgla wokół oczu ukrywały jej zmęczenie, nie powstrzymały jednak uczucia oczodołów zapadających się do wnętrza czaszki. Ukradkiem zerknęła na Byakuyę, który siedział niewzruszony niczym góra, roztaczając wokół siebie aurę wszechogarniającej wyższości i majestatu. Ona nie potrafiłaby tak promieniować nawet jakby podłączyli ją pod reaktor atomowy. Naprawdę chciała wiedzieć jak on to robi. Może to przez operacje plastyczne? To tłumaczyłoby zarówno boski wygląd jak i kamienną minę. Musieli najzwyczajniej wstrzyknąć mu za dużo botoksu.

Powtarzała sobie, że musi myśleć, obojętnie o czym, byle tylko nie zasnąć. Wcześniej cały jej umysł zaprzątały notatki, które uważnie w nocy studiowała, ale po powtarzaniu ich treści trzy razy, zanudziły jej się. Skoroszyt zawierał bowiem badania nad pieczęciami. Wysoce zaawansowanym rodzajem kido, które służy głównie do tworzenia barier i pieczętowania. Powtórzywszy teorię i nie mając zamiaru nawet próbować zastosować jej w praktyce, musiała znaleźć sobie nowy temat do rozmyśleń. I tak jej refleksje popłynęły w stronę króla kamiennej twarzy. Zanotowała sobie w pamięci by nigdy nie grać z nim w pokera.

- A zatem ustalone - zawołał Takumi, wyrywając ją z zadumy. - Odstąpimy wam pola uprawne w wschodnim okręgu, tak jak ustaliliśmy, oraz jeszcze część z północno wschodniego w podzięce za uratowanie przez Byakuyę-sama naszej księżniczki.

Ari mentalnie poczęła wyszukiwać w pamięci pól, o których mówił jej doradca. Chcieli oddać za bezcen ziemię, z której w większości pochodziły zapasy ryżu Społeczności. A za pretekst postawili sobie jej wybryk, który w najmniejszym stopniu nie był jej winą. Przecież nie odpowiada za to, że Kenpachi to krwiożerczy wariat. Jeśli Takumi i Masato nie mieli dostać pokaźnej działki z tego całego interesu to ona, Ariel Black, zaczai się na Aizena w jakimś ciemnym kącie i bezwstydnie się na niego rzuci. Czemu jej hormony nie mogły mieć obsesji na punkcie bożyszcza siedzącego naprzeciw niej?

Pomału odkręciła się ku starszemu Shihoin i uśmiechnęła się szeroko. Od tej historii z Sui-Feng i tak nie traktowali jej, jak bezradnej sierotki, a ona miała już dość tej zabawy. Nie mogli już tak po prostu zabić jej, nie wywołując lawiny pytań, nie kiedy zapoznała się z większością kapitanów. Mając zabezpieczenie mogła więc przenieść grę na wyższy etap.

- Takumi-sama, nie powinieneś insynuować czegoś takiego.

- Słucham? - zapytał zdezorientowany, nie spodziewając się jakiejkolwiek opozycji.

- Twoje wcześniejsze stwierdzenie jasno głosiło, że honor Byakuyi-sama jest na sprzedaż. Zawsze myślałyśmy, że ma on cenę nadrzędną, której nie da się wycenić, a na pewno nie na marny kawałek ziemi. Wiemy, że jesteś wdzięczny za uratowanie nas, ale Byakuya-sama postąpił tak jak należało.

- W istocie - potwierdził stoicki mężczyzna.

- To znaczy, że nie dojdziemy do porozumienia? - wydukał wzburzonym głosem stary, łysiejący Kuchiki.

- Cena, jaką proponujecie za cały obszar jest zbyt mała. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę prognozy plonów na najbliższe lata. To by było dla nas nieopłacalne, chyba, że żądasz wypełnienia tej dysproporcji jako zadośćuczynienie za pomoc nam udzieloną?

- Oczywiście, że nie Shihoin hime -doradca ukłonił się. Nie miał wyjścia. Nie mógł przecież wycenić honoru swego przywódcy zwłaszcza kiedy ten siedział z boku.

- Zatem to już wszystko? - zapytała znając odpowiedź. Wstała, a za nią zrobili to pozostali. - Czy możemy teraz liczyć na oprowadzanie po ogrodach twej posiadłości Byakuya-sama? Słyszałyśmy, że nie mają sobie równych w całej Społeczności Dusz.

- Oczywiście Ariel hime.

Dziewczyna ledwo powstrzymała ziewnięcie po tym jak wyszli z komnaty.

- To co zrobiłaś było… interesujące - dokończył po chwili zastanowienia. Ari nie mogła uwierzyć, że odezwał się jako pierwszy i to z własnej nieprzymuszonej woli. - Nie wiem jednak czy to rozsądne.

- Ja też nie, ale żeby więcej wygrać trzeba więcej zaryzykować - przyznała. - Z resztą to, że jestem figurantką nie znaczy, że dam się robić w trąbę. Zaczęłam o sobie mówić nawet w liczbie mnogiej. Nie przegram z dwoma zramolałymi prostakami, których mózgi utkwiły w ich czterech literach.

- W trąbę?

- To takie powiedzenie - wyjaśniła. Czy tylko jej się wydawało, czy usłyszała w jego głosie rozbawienie? - Ale przejdźmy do interesów Byakuya.

- Kiedy to opuściliśmy formalności?

- Zawsze sądziłam, że siedzenia między czyimiś nogami zbliża ludzi, myliłam się? - nie powinna go podpuszczać, ale widok lekkiego zaróżowienia na jego policzkach był warty małej niesubordynacji kulturalnej.

Odchrząknął w zaciśniętą pięść.

- O czym chciałaś porozmawiać?

- Słyszałam, że masz w swojej bibliotece pokaźną kolekcję książek. Przydałoby mi się parę.

- Shihoin mają równie imponującą bibliotekę.

- Tak, ale niewiele z niej zostało po „inwentaryzacji". Tytuły, które mnie interesują znikły niczym kamfora. A jeśli ty pożyczyłbyś mi je, te nie mogłyby zniknąć.

- Lubisz stawiać ludzi w sytuacjach bez wyjścia - stwierdził.

- Nawet nie masz pojęcia.

* * *

Ari przyglądała się paćce, którą Megumi miała przed sobą na talerzu.

- To jak widok z lotu ptaka na Wielkie bagna - wybełkotała, opierając brodę o rękę. - Lepiej nie jedz tego palcami. Może być tam aligator.

Dziewczyna spojrzała się na swą panią z dużymi przestraszonymi oczami.

- Jeśli ktoś będzie mnie szukał, będę w moim musie jabłkowym - próbowała upaść twarzą w swój talerz, ale brunetka z refleksem godnym shinigami zwinęła go jej w ostatniej chwili.

- Shihoin-hime, pobrudzisz się!

Tak, jakby upaciane w konfiturach kimono było jej największym zmartwieniem. Jechała lektyką niewiadomo gdzie wraz z piskliwą, przewrażliwioną kobietką i bandą strzegących ją shinigami, którzy nie odważyli się nawet spojrzeć w jej kierunku, o odzywaniu nie mówiąc. To nie była jednak dokładnie prawda. Ari wiedziała gdzie i po co się udaje. Jechała bowiem do odległych sąsiadujących ze sobą gospodarstw, których właściciele wnieśli odwołanie, odnośnie wyroku z kozami. Czy to, że kazała jednemu oddać zwierzęta, a drugiemu zżarty rabarbar i wpłacić na rzecz pomocy sierotom po dwa tysiące kan mogło się aż tak nie spodobać, że musiała przeprowadzać wizję lokalną? Przecież przez ten absurd nawet Byakuya tarzałby się ze śmiechu!

Na dodatek studiując dziennik babki i książki wydębione od Kuchiki nie miała już niemal czasu na sen. A oprócz zmęczenia kołysanie lektyki przyprawiało ją o mdłości. Jedzenie, jakie miała przed sobą tylko pogarszało ten stan.

- Wszystko dobrze, Shihoin-hime? Źle wyglądasz, może jeszcze napijesz się zielonej herbaty?

Dziewczyna już chciała powiedzieć, że po ostatnich trzech szklankach w przeciągu dwóch godzin Megumi, może wsadzić sobie tę herbatę tam gdzie słońce nie dochodzi, kiedy poczuła, jak jej serce ściska się w małą kulkę wraz z jej pozostałymi wnętrznościami. Wiedziała co to za uczucie. Jednak zanim zdążyłaby choćby się odezwać powietrze przeszył przerażający ryk. W następnej chwili potrafiła się skupić już jedynie na energii mknącej w ich stronę.

Lektyka przewróciła się, a kimono, które Megumi tak usilnie próbowała chronić pokryło się zieloną breją. Ari ostrożnie podniosła się na łokciach. Miała obity bok, jeśli nie złamane żebro. Lektyka musiała przekoziołkować dobrych kilka razy zanim zatrzymała się na drzewie.

- Shihoin-hime?

- Żyję, póki co - jęknęła ocierając twarz z krwi. Musiała rozciąć sobie łuk brwiowy.

- Pani ty krwawisz! - kobieta pomogła jej usiąść.

- To nic takiego - Ari odepchnęła rozdygotaną brunetkę i wyjrzała na zewnątrz. Ogromny Pusty przypominający modliszkę robił sieczkę z shinigamich, którzy powinni ją bronić. Musiała poczekać, aż potwór w pełni skupi się na którymś nieszczęśniku by mogła uciec. Widząc odpowiedni moment wyczołgała się z lektyki.

- kobiecina lekkich obyczajów mać - zaklęła pod nosem i chwyciła ze ramię nierozgarniętą idiotkę. Wiedziała, że jeszcze przyjdzie jej za to zapłacić. - Na co czekasz? Idziemy!

Ariel słyszała w życiu wiele rzeczy, ale wrzasku mężczyzny nabitego na ostry chwytnik nigdy nie zapomni. Z jego brzucha lała się krew spadająca na zieloną trawę, gdzie mieszała się z czerwienią osocza pozostałych shinigamich. Potwór przestał zwracać na niego uwagę. Swą ohydną głowę obrócił w stronę kobiet. Ari po raz pierwszy nie zwracała uwagi na owada. Nie mogła odwrócić wzroku od oczu konającego mężczyzny. Widziała w nich pragnienie życia. Rana była wylotowa, ale wąska. W ten sposób będzie umierał godzinami zanim się wykrwawi, chyba że najpierw zostanie zjedzony żywcem.

Nie wiedziała, kiedy znalazła się przed Megumi, zasłaniając ją przed widokiem monstra. Nie wiedziała też, kiedy zaczęła szeptać inkantację i wycelowała dłonią w kierunku potwora.

- Panie! Maska z krwi i kości, trzepotanie skrzydeł. Ty, który nosisz imię człowiecze! Prawda i wstrzemięźliwość, na tej bezgrzesznej ścianie marzeń uwolnij nieco swego gniewu pazurami. Hado trzydzieści trzy, Sokatsui!

W białym blasku nie widziała niczego prócz przerażonego shinigami, który nie chciał jeszcze umierać, a którego zabiła. Tak samo jak tych leżących wkoło Pustego, a którzy nie wyzionęli jeszcze ducha. Kiedy dym i kurz opadły w miejscu modliszki był jedynie ogromny krater. Zabiła tych ludzi, ale pokonała również potwora. Nie umrze tu dziś w tym zapomnianym przez wszystkich miejscu. Później przyjdzie czas na żal, teraz musiała się stąd wydostać. Nie wiadomo, czy gdzieś nie czaił się kolejny Pusty.

Dopiero ruch za jej plecami przypomniał jej, że nie jest sama. Musi zebrać dziewczynę chowającą się za nią do kupy i ruszyć w drogę.

Zimny, ostry ból przeszył jej serce. Ari nie mogła powstrzymać odruchu wymiotnego. Z jej ust pociekła krew. Spojrzała w dół. Z jej piersi wystawało ostrze. Obróciła się. Megumi stała za nią z sztyletem w dłoni, dociskając go do miejsca, w którym było serce.

- Coś nie tak, Shihoin hime? - zapytała drwiącym głosem.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 22-09-2013, 21:28   

Chapter 15 - Stereotypy

Jak na jeden z ostatnich jesiennych dni, ten był wyjątkowo przyjemny. Wiatr delikatnie kołysał gałęziami drzew rosnących w siódmym oddziale, które niedługo pokryje zapewne niewielka warstwa śniegu. W Soul Society zima była łagodna i trwała krótko. Porucznikowi odpowiadał ten stan rzeczy. Myśl o odpoczywaniu po ciężkim dniu pracy przy czarce sake pod drzewem na mrozie niespecjalnie do niego przemawiała. Mlasnął ustami smakując alkohol, który wygrał wczoraj w nocy w kości od Ikkaku. Nie był, to może pierwszorzędny towar, ale lepsze to niż nic.

-Tetsuzaemon!

Słysząc dziarski, acz starczy kobiecy głos opluł się. Głos prześladujący go w koszmarach. Co ona mogła tu robić i to w środku dnia?

- Mamo! - stanął niemal na baczność przed staruszką, która wychowała go, a której spojrzenie było groźniejsze niż nawet te kapitana jedenastej dywizji. Wąskie brwi ściągnęły się krytycznie mierząc mężczyznę od stóp po czubek głowy.

Iba Chikane, jego matka, była porucznik trzeciego oddziału i najbardziej wymagająca osoba jaką znał była zła, a to nie wróżyło dobrze dla nikogo, zwłaszcza dla niego. Przełknął ślinę zauważywszy, że nie była sama. Tuż za nią stała jedyna kobieta, która mogła rywalizować z jego matką pod względem zasadniczości. Ibamari-sama z swym ściśle upiętym kokiem i jeszcze ściślej zaciśniętymi ustami wydawała się być samym wcieleniem zasadniczości. Nie dość, że zarządzała główną posiadłością Shihoin. Jej osoba zdawała się w naturalny sposób zarządzać wszystkim co stanie jej na drodze. Była to jedyna osoba, która sprawiała, ze jego matka była jeszcze gorsza.

- Poruczniku Iba, wynikła sprawa niecierpiąca zwłoki. Natychmiast zaprowadź mnie do swego kapitana - zażądała.

- Ale… ?

- Natychmiast znaczy natychmiast, synu!

* * *

Ariel nie mogła uwierzyć spoglądając na sadystyczną twarz Megumi. Kto by pomyślał, że istota, którą miała za jedno za najbardziej naiwnych i wkurzających stworzeń na świecie okaże się być kimś zgoła innym? Upadła, a w ustach coraz wyraźniej czuła metaliczny smak napływającej krwi. Jej umysł zdawał się gnać z prędkością światła. Musiała coś wymyślić, po prostu musiała.

- Nieładnie, wasza ekscelencjo, poplamisz swą brudną krwią kimono. Nie wiesz, ile musiałam się natrudzić, by je dla ciebie przygotować?

- Dlaczego? - zapytała, starając nie zakrztusić się krwią.

- Dlaczego, DLACZEGO?! Spójrz na siebie, jesteś żałosna. Taka mądra, sprytniejsza niż cały świat razem wzięty, a teraz co? Spójrz na siebie. Pokonała cię głupia służka.

Ari nie słuchała jej. Pomału odczołgiwała się od zabójczyni chcąc zwiększyć dystans między nimi. Wiedziała, że było to nie istotne, ale nie mogła uwierzyć, że ta dwójka błaznów odważyła się na coś takiego. Zabójstwo w takim momencie było okropnym pomysłem. Nieprzemyślanym i pochopnym. Zaśmiała się w duchu. Zawsze nie doceniała innych, a jeden raz, kiedy ich przeceniła będzie musiała przypłacić to życiem. Megumi podchodziła do niej powoli, kręcąc ostrzem wyraźnie napawając się strachem swej ofiary. A Ari bała się. Bała się, jak jasna cholera. Nie była jakimś zasranym herosem potrafiącym zachować zimną krew w każdej sytuacji. Spanikowała, nie wiedziała co mogła zrobić przeciwko w pełni wykwalifikowanej zabójczyni. Bo nią właśnie musiała być Megumi, o ile tak się nazywała. Żaden żółtodziób nie zdołałby jej oszukać.

Musiała się opanować i wziąć się w garść, pomimo mgły coraz bardziej zaćmiewającej jej umysł. Jedyną jej przewagą było to, że kobieta w stu procentach spełniała stereotyp złoczyńcy, który rozwodzi się w chwili, kiedy ma już głównego bohatera na tacy, wtedy to zawsze dzieje się coś, co prowadzi do jego niechybnego upadku. Do tej pory sądziła, że to kiepski scenariusz prowadzący do „nieoczekiwanego" zwrotu akcji. Nie przypuszczała, że ludzie w realu tak postępują. Cóż, miała jedynie nadzieję, że i jej uda się jakiś zgrabny fortel, który pomoże jej wykaraskać się z opałów. Musiała zyskać na czasie.

- To Takumi, robisz to na jego zlecenie?

- Nie tylko. Wynajęto mnie z dwóch źródeł, na ten sam cel. Zatem dostanę podwójną zapłatę za wykończenie cię. Ale zrobiłabym to nawet za darmo. Byłaś taka pewna siebie, taka zadufana, że nawet nie zauważyłaś małej służącej, która plątała się pod twymi stopami niczym zabłąkany szczeniaczek -przerwała tyradę by uskoczyć w bok nim kido, które wystrzeliła Ari dosięgłoby ją. - No, no, no. Nieładnie. Hado na dwudziestym poziomie bez inkantacji i to po tylu kubkach herbaty. Jestem pod wrażeniem.

- Co?

Kobieta wybuchła śmiechem widząc jej minę.

- Podtruwałam cię od samego początku. Musiałam wyeliminować twój największy atut, a zważywszy, że miałaś tylko jeden nie było to trudne. Jeszcze przed koronacją zaczęłam podawać ci wywar, który zakłóca kontrolę nad reiatsu. Nie sądziłaś chyba, że Shihoin pozwolą ci sobą rządzić? Miałaś swoją szansę, mogłaś, żyć spokojnie robiąc to co ci powiedzą, ale ty musiałaś oczywiście wtrącić swoje trzy grosze. Jesteś jedynie dzieckiem, dzieckiem przeświadczonym o swej wyższości. Nie jesteś niczym więcej, jak obleśną wijącą się larwą!

Brunetka natarła na nią delektując się każdą milisekundą strachu, który od niej odczuwała. Ariel odsuwała się szybciej pomimo utraty krwi. Dotarła niemal do krateru, który pozostał po Pustym. Zakaszlała pokrywając całą dłoń czerwoną lepką substancją.

- Jakieś ostatnie słowa, Shihoin-hime?

- Właściwie to tak - wycharczała. - Cieszę się, że pomyliłam się dziś dwa razy.

Ari dotknęła pokrwawioną ręką ziemi, na której czerwona wstęga prowadziła do krwawych run wymalowanych na piachu, które zaczęły się żarzyć czerwienią.

Ruchy morderczyni zwolniły znacznie. Zdawało się, że niemal stoi w miejscu. Jej usta zaczęły już formować pytanie, kiedy dziewczyna podniosłą się i wyjęła jej sztylet z ręki. Bez chwili wahania wsunęła ostrze jak najgłębiej w jej tchawicę i przejechała nim wszerz szyi niemal całkowicie oddzielając głowę od tułowia. Zdołała utrzymać się na nogach dwie sekundy dłużej niż upadające zwłoki nim sama upadła w kałuże krwi, zarówno swejej własnej jak i jej niedoszłej zabójczyni. Dziewczyna roześmiała się, ale z jej ust wydobył się jedynie głuchy bulgot i więcej czerwonej mazi. Może jednak jej radość była przedwczesna. Zawsze chciała umrzeć we własnym łóżku we śnie, a nie wypatroszona, jak świnia na środku pustkowia w krainie zmarłych. Była ciekawa co dzieje się z shinigami po śmierci i czy z nią stanie się to samo.

Cóż, teraz się przekona.

* * *

Dobra, w jednej minucie pukała do drzwi śmierci będąc wcześniej porwaną do innego wymiaru przez jej personifikacje, mianowaną księżniczką i wypatroszoną w zamachu, na który chciało się niemal krzyknąć "I ty Brutusie?", w między czasie została zaatakowana prze kilka potworów i pomyleńców. W następnej chwili okazało się, że nie tylko nie umarła, ale znajduje się w towarzystwie groźnie wyglądającej kobiety z dużymi piersiami wyjętej żywcem z jakiejś trzeciorzędnej sprośnej mangi. Nie tylko to, wszystko bolało ją jak jasna cholera, trzęsło ją zimno, przy którym noce polarne mogły się schować zatem jasno mogła wywnioskować, że dostanie zapalenia płuc w czego wyniku i tak umrze nawet, jeśli wyglądająca na niebezpieczną wariatkę kobieta raczy oszczędzić jej życie.

Wyobraźcie sobie, że spotkało was to, a następnie pomnóżcie to razy tysiąc, a może zdołacie zrozumieć, co czuła w tej chwili Ari.

- Obudziłaś się - powiedziała znudzona kobieta wyjmując z ust dymiącą fajkę.

Ariel kiwnęła głową na ile pozwoliły jej na to bandaże.

- Nie kiwaj mi tu! - wrzasnęła, uderzając pięścią w podłogę tuż koło jej głowy. - Przecież widzę, nie jestem ślepa. Ledwo co udało mi się cię odratować. Że też ten mój niewydarzony brat musi znosić do domu jakieś przybłędy. Najpierw ta świnia, a teraz…

Jasnowłosa dziewczyna przełknęła ślinę. Brunetka najwyraźniej nie mówiła do niej, a do siebie samej.

- Znalazł mnie twój brat, proszę pani?- wiedziała, że pytanie było błędem, kiedy zauważyła pulsującą żyłkę na czole kobiety.

- Musisz powtarzać to, co przed chwilą powiedziałam? I nawet nie waż mówić mi per pani, nie jestem taka stara. Nazywam się Shiba Kukaku, ale właściwe pytanie brzmi kim ty jesteś?

* * *

Renji idąc za Ikkaku i Yumichiką potarł obolałą skroń. Nie spodziewał się, że Yachiru podniesie taki raban z powodu zaginionej arystokratki. Kiedy Iba powiedział o podejrzeniach jego matki dotyczącej zamachu wśród Shihoin mała porucznik niemal nie strąciła mu z nosa okularów. O dziwo kapitan Zaraki i dwaj idący z nim mężczyźni również nie potraktowali tego lekko. Renji nie rozumiał w czym rzecz. Przecież była to tylko kolejna napuszona arystokratka. Widywał ją kilka razy wieczorami w barakach jedenastego oddziału. Nieraz zastanawiał się co tam robi. Zapytał się o to nawet raz Ikkaku, ale ten zmieszał się i kazał mu nie wtrącać się w nie swoje sprawy.

Musiał jednak przyznać, że jatka, którą odkryli przy porzuconym powozie nie była byle jaka. Litry krwi, krater i wyraźnie wyczuwalna energia Pustego nie zwiastowały zbyt dobrze. Ale księżniczki shihoin nigdzie nie było. Poczęli przeszukiwać pobliskie tereny. Przecież nie mogła odejść zbyt daleko. Musieli ją znaleźć jeśli nie chcieli mieć do czynienia z rozwścieczoną panią porucznik. Yachiru może i była mała, ale wściekła nawet jego przyprawiała o mrowienie na karku. Gdzie też mogła podziać się ta głupia dziewczyna?

* * *

Ganju wracając ze świeżymi bandażami obawiał się najgorszego. Jego siostra była wściekła, kiedy przywiózł z Bonnie-chan zakrwawioną kobietę. Szczerze powiedziawszy najpierw nie wiedział, czy w ogóle powinien jej pomóc. Pobojowisko z wielkim kraterem pośrodku wyglądało jak sprawka shinigamich, ale kiedy Bonnie-chan nie dała się zawrócić i powęszyła w stronę dwóch leżących zwłok, zauważył, że żadne z nich nie ma na sobie ubrania shinigamich. Zrobiło mu się niedobrze widząc kałuże krwi, a w niej dwie kobiety. Niemal nie wyskoczył z siebie, gdy usłyszał rzężenie wydobywające się z ust jednej. Jasnowłosa dziewczyna oddychała lecz ledwo. Pod napływem impulsu postanowił zabrać ją do domu. Przecież nie wyglądała na shinigami, była nawet inaczej ubrana i nie wyczuwał od niej ani krzty reiatsu.

Po opatrzeniu ran, kiedy stan nieznajomej się ustabilizował Ganju zorientował się, dopiero jak ładna jest kobieta, którą uratował. Szeroko się uśmiechnął wyobrażając sobie, jak okaże mu swą wdzięczność. Może będzie to warte nawet wściekłości jego siostry. Roześmiał się pod nosem. Z całą pewnością będzie.

Wchodząc do pokoju nie spodziewał się, że obiekt jego rozmyślań będzie przytomny ani, że tak szybko zdoła ściągnąć na siebie gniew Kukaku, która darła się wniebogłosy, jak zwykle nie wiadomo o co. Najwyraźniej jej własne słowa o potrzebie ciszy i odpoczynku dla rannej kobiety nie obowiązywały jej samej. Dobrze, że przynajmniej nie okazywała tego bardziej manualnie.

Ariel nie wiedziała czy ma się bać, czy śmiać z skąpo ubranej kobiety, która stanowczo zbyt łatwo wpadała w gniew. Musiała przygryźć wargę, by nie parsknąć, kiedy Kukaku niespodziewanie zamachnęła się butelką z środkiem dezynfekującym i trafiła nią wprost w głowę nowo przybyłego mężczyzny. Wywnioskowała, że to musiał być Shiba Ganju, który ją uratował. Mężczyzna był wysoki i szeroki w ramionach o kwadratowej szczęce i małych ochach. Gdyby zgolił włosy i ubrał się w dres, a nie w pirackie ciuszki wyglądałby niczym żywcem wyciągnięty z warszawskiej pragi.

Brunetka deptała właśnie głowę swego brata, gdy Ari zdecydowała, że powinna pomóc mężczyźnie. Wiedziała, że podjęła tę irracjonalną decyzję zapewne po dawce opioidów, która znacznie przewyższała tę wskazaną. Miała to jednak w tej chwili gdzieś, tak jak wszystko zresztą.

- Kukaku-dono, nie uważasz, że jesteś nazbyt fizycznie emocjonalna?

Postanowiła się nie odzywać, po tym jak nieco nad jej głową przeleciała kolejna butelka.

* * *

Przez niezliczoną ilość ostatnich nocy pragnęła, by móc położyć się i zasnąć. Teraz leżąc w cichym, ciemnym pokoju mogła to zrobić, ale nie potrafiła. Powtarzała sobie, że to absurd. Że nie było nic innego, co mogłaby zrobić. Ale wiedziała, że wmawiając to sobie wcześniej, skąpana w świetle racjonalizmu i logiki miała rację, lecz teraz w nocy, gdy zapadła ciemność, gdy przyłożyła głowę do poduszki, racjonalizm stracił swoją moc na rzecz mroku rodzącego złudne nadzieje.

Nadzieje i wyrzuty sumienia. Ariel zabiła dziś ludzi. Nie wiedziała, co miała czuć, czy cokolwiek powinna czuć. Zrobiła to, co było konieczne. Powtarzała to sobie nieustannie. Bez rezultatu. Nie mogła zapomnieć oczu dogorywającego shinigami, błagających ją by nie wystrzeliwała zaklęcia, ale ona to zrobiła. Nie myślała wtedy o niczym, najzwyczajniej w świecie zrobiła to co było konieczne, by przeżyć. Instynkt przetrwania wyzwalał w ludziach to, co zwykle skrzętnie ukryte, najdziksze. Zawsze sądziła, że była ponad to. Jak bardzo się myliła. O zabiciu Megumi nie myślała za wiele. Wolała nie. To nie była przypadkowa ofiara, a ściśle skalkulowane morderstwo z zimną krwią. Wiedziała, że powinna żałować. Każde życie było dla niej cenne. Ale nie żałowała. Nie wtedy i nie w tej chwili. Zabawne czego człowiek dowiaduje się o sobie samym postawiony przed sytuacją ekstremalną.

Westchnęła. Teraz zostało jej jedynie czekać na pomoc z Gotei. Na pytanie Kukaku kim jest skłamała, podając się za członkinię klanu Kuchiki. Ze wcześniejszej rozmowy wywnioskowała, że Shiba kryją do Społeczności Dusz urazę, a jakoś musiała dać znać innym, że żyje. Podawanie nazwiska Shihoin groziło możliwością nasłania kolejnego zabójcy. Co potem nie wiedziała. Nie chciała się nawet nad tym zastanawiać.

W końcu pomimo niepokoju duszy straciła przytomność. Przyczynił się do tego kolejny krwotok i zbliżające się reiatsu.

* * *

Stwierdziła, że budzenie się w nieznanych jej miejscach, całkiem odbiegających od tych, w których zasnęła wchodzi jej w nawyk. Białe ściany i sufit przywodziły jej na myśl szpital, ale skąd wzięła się w szpitalu? Uniosła się lekko na łokciach chcąc dokładniej przyjrzeć się otoczeniu. Przez okna wślizgiwały się pierwsze promienie słońca spływające na shinigamiego śpiącego na krześle pod drzwiami. Ari zastanowiła się. Już go wcześniej widziała, ale raczej nie w czwartej dywizji, bo tu właśnie musiała być. Skonsternowała się do reszty, zauważywszy naćkanie kwiatów, słodyczy i kartek z życzeniami w całym pokoju. Wyglądało na to, że póki co wciąż uznawana jest za głowę Shihoin. Inaczej wątpiła, aby każdy ważniejszy ród wysłał jej coś w prezencie i to w kilku egzemplarzach, a tak musiało się stać zważywszy na obecną ilość. Ujęła kartkę stojącą najbliżej. Była od Toshiro i Matsumoto. Na pobliskim bukiecie strelicji zauważyła karykaturę Shunsuia i staranne pismo Nanao. Poczuła w środku przyjemne ciepło na myśl, że pomyśleli o niej ludzie, którzy nie musieli tego robić ze względu na wymagania społeczne. Ale wciąż pozostawało pytanie jak się tu dostała.

Nie miała ochoty na grę w podchody. Chwyciła pudełko czekoladek i rzuciła je w głowę rudowłosego shinigami.

- Co do?! - wrzasnął, zrywając się na równe nogi. - A, to ty… Znaczy się, miło widzieć cię w dobrym zdrowiu Shihoin hime!

Ari uniosła jedną brew. Wysoki jegomość z pewnością był interesujący. Zwłaszcza kiedy był zażenowany tak, że jego facjata nie różniła się kolorem od włosów.

- Kim jesteś i skąd się tu wzięłam, shinigami-san?

- Abarai Renji, piąty oficer w jedenastym oddziale - zasalutował tak gwałtownie, iż dziewczyna myślała, że zaraz wybije sobie oko. - Kapitan Zaraki i porucznik Kusajishi zalecili mi przy pani czuwać, znaczy się powinienem chyba poinformować kapitan Unohane, że się obudziłaś, Shihoin hime?

- Abarai-san, te formalności są zbyteczne, a najpierw wolałabym się dowiedzieć skąd się tu wzięłam. Nie wyglądam chyba na umierającą?

Renji odchrząknął? Czy głowa Shihoin właśnie z nim flirtowała? Ten uśmiech i delikatne dołki w policzkach były urocze, ale… A co mu tam, przecież nie wyglądała, jakby miała paść trupem.

- Szukaliśmy cię cały dzień z Ikkaku i Yumichiką, z resztą tak jak większość Gotei. Bez skutku. Mieliśmy już zawrócić, kiedy natknęliśmy się na kapitana i porucznik. Yachiru fukutaichou chyba pierwszy raz wskazała odpowiedni kierunek. Taichou zabrał cię mimo protestów kilku domowników, u których byłaś. No i przynieśliśmy cię tutaj - dokończył wyraźnie już rozluźniony.

- Rozumiem…

- Ri-chan!

Ari wgniotła głowę jak najgłębiej w poduszkę by nie stuknąć się czołem z nadpobudliwą dziewczynką. Tyle było po jej spokoju.

* * *

Dziwiło ją, że Unohana nie wykopała zbytecznych okupantów pokoju. Nie cierpiała szpitali, ale bardzie nie cierpiała tylko gości ją tam odwiedzających. A teraz wkoło niej stało ponad dziesięć osób, które całą swą energię skupiały na przekrzykiwaniu się nawzajem.

Po pojawieniu się Yachiru niemal natychmiast wszedł Zaraki i jego dwa nieodłączne cienie. Ari oswoiła się z nimi podczas cotygodniowego opowiadania bajek na dobranoc, które były swoistą mieszanką Disneya i Tarantino. Potem nadeszła reprezentacja Kuchiki z Byakuyą i Rukią nieśmiało za nim podążającą. Ariel zaciekawiło, że zaraz po ich wejściu Renji, który z wściekłym uporem starał się nie patrzeć na niską brunetkę wymknął się z pokoju. Ari chętnie podążyłaby jego śladem, zwłaszcza jeśli wiedziałaby jakie pandemonium nastąpi później.

Następnymi gośćmi była Rangiku i Momo ciągnące za sobą poirytowanego Toshiro. Za nimi weszła Sui-Feng, która zauważywszy powstający chaos próbowała wygonić pozostałych gości, co poskutkowało jedynie jeszcze większym rabanem. Do szczęścia brakowało jej jeszcze tylko kapitanów trzeciej, ósmej i trzynastej dywizji. Dwóch ostatnich spełniło jej życzenie w gratisie ciągnąc za sobą Nanao.

No i wtedy rozpętało się piekło. Shunsui dostał od swej porucznik książką po głowie za kolejny sprośny komentarz. Toshiro wrzeszczał na Matsumoto, która umawiała się z Madarame na wieczorną popijawę, a Kuchiki i Zaraki niemal nie zaczęli walczyć na środku pokoju nie wiadomo o co. Sui-Feng starała się wszystkich wygonić chcąc, by jej pani miała w końcu zasłużony odpoczynek, a Ukitake jak zwykle próbował załagodzić sytuację.

O dziwo nikt nie zauważył, jak osoba, która powinna leżeć na szpitalnym łóżku wymknęła się przez okno.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
SerielDrake Płeć:Kobieta
Seriel


Dołączyła: 09 Wrz 2013
Skąd: Największa wieś w kraju
Status: offline
PostWysłany: 23-09-2013, 13:49   

Chapter 16 - Koniec początku

To zabawne jak historia wije się i zakręca. Czasami płynie powoli, kiedy indziej jej dziarski nurt porywa nas nim zdążymy się spostrzec i wiedzie ku najdziwniejszym miejscom. Ari patrząc za okno w swym pokoju w czwartej dywizji przeciągnęła się. To było życie. Nie, żeby preferowała je od dawnej ziemskiej egzystencji, ale na pewno miała lepiej niż jeszcze tydzień temu. Bowiem dokładnie tydzień minął od dnia, w którym prawie umarła. Nie mogła wyjść z podziwu nad zdolnościami kapitan Unohany i jej podwładnych. Nic ją nie bolało i nie miała nawet blizny, a przez upór z jakim kapitan chciała usunąć z jej organizmu truciznę rozregulowującą reiatsu, nie mogła opuścić jednostki. Całymi dniami byczyła się jedząc czekoladki i studiując interesujące ją książki. Reszta Shihoin nie miała jednak równie przyjemnego życia.

Sui-Feng tak zaangażowała się w śledztwo, że generał Yamamoto był zmuszony odsunąć ją od niego. Przejął je kapitan dziewiątej dywizji, na którego właśnie czekała. Z tego co wiedziała, Takumi i Masato zostali wtrąceni do więzienia, a nad domostwem czuwała stara zarządczyni, która to powiadomiła o zaistniałej sytuacji Gotei. Szczerze powiedziawszy dziewczyna nie mogła uwierzyć, że to Ibamari-san zawdzięcza poniekąd życie. Kobieta odwiedzała ją nawet raz dziennie zdając raport i pytając się co do niektórych kwestii. Najważniejsze jednak, że z jej codziennej rutyny zniknęły góry papierów. Okazało się bowiem, że miała możliwość zlecenia wykonania ich części komu innemu, co niechybnie zrobiła. Sui-Feng nie pozwoliłaby jej na nic innego. Zachowanie brunetki najbardziej ją zdziwiło. Nie przypuszczałaby, że lojalność niskiej pani kapitan sięga tak głęboko.

Ariel zerknęła w kierunku drzwi, ku którym zbliżały się dwie energie, muszące należeć do kapitana i jego porucznika. Nie myliła się. Do pokoju weszli dwaj mężczyźni. Jeden z szramą i tatuażem na twarzy. Dziewczyna musiała przygryźć wnętrze policzka by nie zapytać, czy wytatuowane liczby oznaczają jego ulubioną pozycję seksualną. Przynajmniej raz dziennie od przybycia do tego świata musiała powtarzać sobie, że tutaj nieznane było jeszcze pojęcie rewolucji seksualnej. Skarciła się w duchu za złe myśli typowe dla ludzi dwudziestego pierwszego wieku, zwłaszcza po tym jak przyjrzała się dokładniej mężczyźnie. Czemu większość tutejszej gwardii dowodzącej spokojnie klasyfikowała się do miana ciach, gdy na ziemi znalezienie kogoś takiego było niemożliwe? Nigdy nie interesowała się amorami, najzwyczajniej w świecie nudziło ją to. Nie wspominając, że każdego normalnego chłopaka wystraszała po pięciu minutach rozmowy. Westchnęła.

Drugi mężczyzna noszący kapitańskie haori całkowicie ją zaskoczył. Był czarny, czy jak to nakazuje powiedzieć poprawność polityczna, był afro-amerykaninem. Ari zaczynała już podejrzewać, że po śmierci wszystkie dusze wybielają się niczym po wpuszczeniu do wybielacza.

- Nazywam się Tosen Kaname, kapitan dziewiątej dywizji. A to jest mój zastępca Hisagi Shuhei.

Dziewczyna skinęła im głową. Najwyraźniej jednak po śmierci wszyscy zostawali przechrzczeni na japońską modłę.

- Shihoin Ariel, miło mi.

Shuhei stanął przy drzwiach obserwując swego kapitana, który usiadł przy łóżku Shihoin i wypytywał ją o zdarzenia sprzed tygodnia. Hisagi nie mógł uwierzyć, że kobieta, która jakiś czas temu wpadła na niego rzeczywiście była głową jednego z czerech wielkich domów. Słyszał, że musiała być to ona, bo to właśnie księżniczkę Shihoin gonił, wtedy po całej Seireitei Zaraki. Chciał jej pomóc, ale nie mógł nigdzie znaleźć kapitana Tosena, a nie był na tyle głupi, by stanąć pomiędzy Kenpachim i jego zwierzyną. Wyrzucał to sobie do tej pory i poprzysiągł sobie, że odtąd nigdy już nie zawiedzie zaufania, jakie pokładał w nim kapitan.

Ari odpowiadała na pytania z cierpliwością godną sapera ślęczącego nad bombą. Normalnie powtarzanie w kółko tego samego męczyło ją, ale jeśli mogło jej to zapewnić dalsze obijanie się mogłaby nawet bez przerwy śpiewać „Marysia miała owieczkę". Kapitan dziewiątego oddziału wydał jej się dziwny. I nie mówi o tym, że był ślepy. Przypuszczała, że dla kogoś, kto dobrze potrafi wyczuwać reiatsu nie jest to aż tak wieli handicap. Chodziło jej raczej o jego obsesje na punkcie sprawiedliwości. Rozmawiali od niespełna dziesięciu minut, a on użył go już pięć razy. Normalni ludzie nie używają zbyt często takich słów bez odpowiedniego kontekstu. Niosą z sobą zbyt wielki patos, a nadużywanie ich wydaje się być niepoważne. Przez chwile patrząc się w lustrzane gogle zastanawiała się czyją sprawiedliwość miał na myśli mężczyzna. Było ich, bowiem tyle co ludzi je głoszących. By się o tym przekonać wystarczyło włączyć wiadomości. Dlatego podczas kampanii wyborczych nigdy nie była w danym kraju. Politycy zdawali się wyskakiwać niemal z lodówki głosząc swą jedyną i sprawiedliwą prawdę.

Zdziwiła się, gdy po przesłuchaniu mężczyzna nie wyszedł od razu, a zapytał się czy nie chciałaby porozmawiać o wyrzutach sumienia związanych z zabiciem Megumi.

- Dziękuję kapitanie, ale Ukitake-dono porusza ten temat za każdym razem, gdy mnie odwiedza - odpowiedziała wymijająco. Ukitake nękał ją tym niemal codziennie, a i tak nie powiedziała mu, że zabiła także shinigamich, którzy mieli ją bronić. Wtedy nie mogłaby się od niego opędzić. Zrobiła to, co zrobiła. Rozżalanie się nad tym nic nie zmieni.

Tosen wstał, ale przystanął jeszcze w drzwiach.

- Shihoin-sama, słyszałem, że wcześniej zajmowałaś się pisaniem książek, to prawda?

- Tak - odpowiedziała zbita z tropu dziewczyna. Nie wiedziała czego chciał, ale cokolwiek to było wiązało się zapewne z pracą.

- Widzisz, odpowiadam za tutejszą gazetę i w związku z tym staram się śledzić prasę śmiertelników, ale nigdy nie natknąłem się na nazwisko Black w kolumnie literackiej.

Ari uśmiechnęła się próbując zyskać na czasie, by zdecydować czy skłamać, czy powiedzieć mu prawdę i wrobić się zapewne w następną brudną robotę. Oznaczało to jednak zaskarbienie sobie w przyszłości wdzięczności kapitana. Dziewczyna podrapała się po karku.

- Nie lubiłam zbytniego szumu, zatem używałam pseudonimu. Tworzyłam pod nazwiskiem Adama Nighta.

- Naprawdę? - wyrwało się Hisagiemu.

- Wiecie, kto to jest?

- Oczywiście - odpowiedział podniecony chłopak. - Wracający z służby w świecie żywych shinigami czasami przywożą różne rzeczy. Członkowie dziewiątego oddziału stacjonujący w Nowym Yorku mają co rok obowiązek dostarczać do biblioteki dywizji po egzemplarzu z czołówki new york timesa. Każda książka Nighta była w pierwszej trójce corocznego zestawienia bestsellerów. Pani jest geniuszem. Bylibyśmy zaszczyceni, gdyby zechciała nam pani pomóc!

Dziewczyna z niepokojem przyglądała się skłonionemu porucznikowi.

- Obawiam się, że nie znam się za specjalnie na pracy dziennikarskiej. Zawsze najlepiej mi wychodziło wymyślanie historii, a nie spisywanie faktów. Nie mam nawet polonistycznego wykształcenia, ale postaram się pomóc wedle możliwości. Oczywiście, jeśli kapitan Tosen się zgodzi.

* * *

Ślęcząc nad artykułami do kolejnego wydania „Miesięcznika Soul Society" nie mogła uwierzyć, że minęły już ponad trzy miesiące od dnia, w którym zgodziła się pomóc w redagowaniu gazety. Przez te kilka miesięcy jej życie ustabilizowało się. Na, ile to możliwe żyjąc w zaświatach. Po zamknięciu Takumiego i Masato oraz kilku ich pomagierów w jednostce karnej, zwanej Gniazdem Larw, bunt wśród Shihoin ustał. Zdawali się pogodzić z przywództwem Ari i podejmowanymi przez nią decyzjami. Przyczyniło się do tego niewątpliwie otwarte poparcie jej przez Sui-Feng i Byakuyę. Wspominając niską kapitan stosunki dwóch kobiet po zamachu zdawały się wywrócić niemal o sto osiemdziesiąt stopni. Ukitake wspomniał jej kiedyś, że dopiero tamten wypadek uzmysłowił kapitan drugiego oddziału, że przywiązała się do Ari niemal, tak jak niegdyś do Yourichi.

Robotę papierkową ograniczyła do koniecznego minimum, co nie znaczyło, że nie musiała ślęczeć nad nią po nocach. Oprócz tego sporą część jej czasu zajmowała nauka kido z Ukitake i Byakuyą. Udało jej się namówić go by pomagał jej zamiast Aizena, w którego obecności wciąż miękły jej kolana, czego nie potrafiła zwalczyć pomimo usilnych starań. Każdy czwartkowy wieczór spędzała w jedenastej dywizji opowiadając Yachiru bajki. Do słuchania prócz Zarakiego, Ikkaku i Yumichiki przyłączyli się także Renji i Gin, który potem zawsze zabierał ją do Rukongai na kieliszek czegoś mocniejszego. Cały czas, który jej pozostał, pomiędzy wspomnianymi czynnościami, a innymi obowiązkami głowy rodu spędzała studiując sztukę pieczęci Izanami. W małym dzienniku, który niegdyś uratował jej życie były zaklęcia, za których znanie centrala czterdziestu sześciu kazałaby ją wyeliminować. Czego jednak nikt nie wie, to jej nie zabije.

Zerknęła na zegarek. Widząc godzinę jęknęła w duchu. Niedługo miała spotkanie z kapitanem Kuchiki, który w sprawy klanowe sprawnie wplecie wypominanie jej drobnego udziału w otworzeniu przez jego byłego porucznika sklepu z okularami na ziemską modę. Przecież ona tylko powiedziała Shirogane-san, by robił to, co mu się najbardziej opłaca i pomogła mu wykonać analizę rynku. To nie jej wina, że wynikło z niej, że zastępca Byakuyi miał pomysł na miarę Rockefellera i pozostanie w oddziale w ogóle mu się nie opłacało. A teraz to była oczywiście jej wina, że szósta dywizja została bez porucznika.

Wiedziała, że jej zguba nadchodzi, pomimo że Kuchiki wszedł bez zaanonsowania. Rzucił jej jedynie bardziej naburmuszone dzień dobry niż zwykle i usiadł naprzeciw niej z aurą jasno mówiącą, że jest niezadowolony.

- Co cię gryzie? - zapytała mężczyznę, o którym chcąc nie chcąc zaczynała myśleć jak o przyjacielu.

- Znalazłaś mi już wice kapitana?

Ari uniosła brew i złożyła przed sobą palce na wysokości twarzy. Zapoznała się na tyle dobrze z zachowaniem Byakuyi by wiedzieć, że nęka go co innego. Coś co zapewne związane jest z jego byłą żoną lub jej siostrą.

- Przypuszczam, że Abarai Renji z jedenastego oddziału by się nadawał - rzuciła bez zastanowienia. - A teraz przestań chrzanić i mów co ci leży na wątrobie.

Byakuya zmarszczył czoło. Zastanawiając się czy powinien powiedzieć siedzącej naprzeciw niego kobiecie co go dręczy. Przez ostatnie miesiące okazała się interesującą osobą, która pomimo braku okazywanego mu szacunku traktowała go tak, jak jeszcze nikt wcześniej. Normalnie. Nie z szacunkiem należytym przywódcy rodziny, a zwykłej osobie. Pozwalał jej na to. W końcu zajmowała podobną jemu pozycję społeczną. Tak, mógł jej pozwolić na spoufalanie się z sobą, to nie było wbrew zasadom, ale tylko jej.

- Wiesz, że Rukia w końcu oficjalnie została pełnoprawną członkinią trzynastej dywizji?

- Pewnie, chociaż mam wrażenie, że po tylu latach stażu tam przyczyniłeś się do tego, że nie została oficerem. Jesteś jak kokos. Twardy i szorstki na zewnątrz, a miękki i słodziutki w środku - roześmiała się słysząc warkot wydobywający się z jego krtani. Kto by pomyślał, że dostojny kapitan Kuchiki pozwala sobie na coś tak pospolitego, jak warczenie? Spojrzenie, którym ją obdarzył mogłoby zamrozić ostatni krąg piekła. - No już, wyluzuj. Co takiego stało się, co zagraża bezpieczeństwu Ruki?

- Jesteś niemożliwa.

- Dziękuję, zawsze powtarzam to sobie wstając z łóżka. Teraz mów.

- Ukitake zdecydował się wysłać ją samą do świata żywych - odpowiedział po chwili.

- Myślisz, że dałoby się ją namówić na mały przemyt kawy?

- Shihoin.

- No już, już, wyluzuj - westchnęła. - Zatem boisz się, że nie będziesz mógł jej tam chronić i wypełnić obietnicy danej Hisanie. Rukia jest dorosła, może powinieneś spróbować jej zaufać? Chociaż, z drugiej strony to dziwne, że Centrala zgodziła się posłać tam żółtodzioba… Słuchaj, może po prostu powiesz jej, że się o nią martwisz i nie chcesz, by się tam udała?

Jeżeli wcześniejsze spojrzenie uznała za mogące zamrozić piekło to, to zapewne spowiłoby w białych okowach cały wszechświat. Nie rozumiała czemu mężczyźni komplikowali sprawy najprostsze, gdy było to całkowicie zbyteczne. Ta cała duma, która była dla Byakuyi wymówką niemal na wszystko zaczynała coraz bardziej ją wkurzać.

- Oczywiście, że nie. Kretynka ze mnie. Co chcesz, więc zrobić?

- Porozmawiaj z nią? Uprzedź przed możliwymi niebezpieczeństwami.

- Zdajesz sobie sprawę, że świat żywych to nie jest jakaś dzika dżungla, gdzie co trzeci krzak wyskoczy na nią maniakalny zabójca. Nikt nie będzie jej nawet widział. Jeśli poradzi sobie z Pustymi, w czym w żaden sposób nie jestem w stanie jej pomóc, to nic jej nie będzie. Nie licząc, że jeśli nazbyt dokładnie rozejrzy się wokół to jej naiwny światopogląd i system wartości mogą się spaczyć.

- Ale porozmawiasz z nią?

- Człowieku, aleś ty upierdliwy. Dobrze porozmawiam z nią. Zadowolony?

Był i to bardzo, skoro pozwolił sobie nawet na uniesienie kącika ust.

- Abarai Renji, mówisz?

* * *

Rukia popijając herbatę w ogrodach trzynastego oddziału wraz z Shihoin-hime nie wiedziała co ma myśleć. Czym zasłużyła sobie na jej obecność? Nie znały się nawet za dobrze. Co prawda przekonała się do jasnowłosej kobiety, ale nigdy dotąd nie rozmawiały bezpośrednio bez żadnego powodu.

- Pewnie zastanawiasz się po co tu jestem? - zapytała kobieta, obracając w dłoni płatek kwitnącej jabłoni.

- Nie, to znaczy tak Ariel-sama.

- Ile razy mam ci powtarzać byś mówiła mi Ari? Ale tak na poważnie przyszłam prosić cię o przysługę.

Brunetka zamrugała zdezorientowana. Czego mogła od niej chcieć jedna z najbardziej wpływowych w Gotei osób niebędąca shinigami?

- Przysługę?

- Słyszałam, że wybierasz się do świata żywych. Mogłabyś przywieść mi stamtąd kawę. To taki proszek w słoiku. Obojętnie jaką, aby było jej dużo.

- Ja… to nie powinien być problem- Rukia zastanowiła się. Była podekscytowaną wyprawą do świata śmiertelników, ale także martwiła się. Zwłaszcza zachowaniem brata.- Shihoin-sa… znaczy się Ariel-dono, dużo czasu spędzasz z moim bratem. Nie wiem co robię nie tak. Nigdy nie wydaje się być ze mnie zadowolony.

- Byakuya to największy introwertyk jakiego znam. Martwi się o ciebie, mimo że tego nie okazuje. Mężczyznom ciężko wyrażać emocje, nie mówiąc, że ma na sobie wielką odpowiedzialność. Wszyscy od niego bardzo wiele oczekują.

- Wiem o tym! - wzburzyła się. - Nie narzekam na niego, tylko…

- Spokojnie Rukia. Chodzi ci o to, że twój brat, choć wspaniały przypomina bardziej lodołamacz niż żywą istotę. Jeśli chcesz mogą poprosić Gina by wsadził mu Shinso w tyłek, ale wątpię by to coś pomogło.

To była jedyna rzecz, która najbardziej jej przeszkadzała w nowej przywódczyni Shihoin. Jej przyjaźń z kapitanem Ichimaru niepokoiła ją niemal tak jak sam kapitan.

- To nie będzie konieczne - zapewniła.

- Weź to - dziewczyna podała jej małą karteczkę.

- Co to jest?

- To adres Urahary Kisuke. Gdybyś nie miała wyjścia zgłoś się do niego po pomoc, ale tylko w stanie najwyższej konieczności. Ten facet, cóż powiedzmy, że należy bacznie mierzyć zaufanie jakim się go darzy. Rozumiesz?

- Tak, tylko w stanie najwyższej konieczności.

Szkoda, że nie wiedziała wtedy, co wyniknie z jej pierwszej wizyty w świecie śmiertelników.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 1 z 2 Idź do strony 1, 2  Następny
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group