Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Fate/PL - wątek główny |
Wersja do druku |
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 28-11-2011, 23:49
|
|
|
Natalia Potocka zakończyła kreślenie kręgu na środku podłogi swojej niezwykle bogatej biblioteki. Srebrne światło narastało, gdy kolejne słowa inwokacji spływały z ust czterdziestokilkuletniej kobiety o wyglądzie drobnej, choć dobrze zbudowanej studentki. Lekko zakasłała podczas inwokacji, jednak niewystarczająco, by mogło to mieć jakiś wpływ na zaklęcie.
Potężna fala światła zalała ciemny zazwyczaj pokój, odsłaniając regały zastawione kilkoma tysiącami tomów, w tym co najmniej dwiema setkami ksiąg magicznych, z których kilkadziesiąt byłoby ozdobą każdej magicznej biblioteki. Także postać odzianej w fioletowe szaty liturgiczne Natalii stała się wyraźnie widoczna.
Ze srebrnego kręgu wyszedł wysoki, wąsaty wojownik w pięknie wykonanej kolczudze. W jednej z jego dłoni jaśniała włócznia pięknej roboty, wyglądająca jakby wykuto ją z czystego promienia światła. Drugą ręką trzymał włócznię dłuższą, lecz o znacznie bardziej powszechnym wyglądzie.
Witaj – czy jesteś moim Mistrzem?
***
Pierwsze problemy Czartoryskiego zaczęły się już przy kolacji dla swojego nowego sojusznika – gdy ten odmówił wykwintnych potraw, domagając się raczej porządnej pieczeni z dzika i sarny oraz piwa. Przynajmniej w ziemniakach zasmakował, choć stanowiły dla niego wyraźną nowość... nic zresztą dziwnego. Do tego jadł nożem i palcami! A przecież Czartoryski, jako wytrawny mag wiedział, ze zjawiając się w tym świecie musiał automatycznie nauczyć się posługiwać nożem stołowym i widelcem! Do tego odmawiał uznania jego autorytetu, mówiąc wprost o różnicy rangi między nimi...
***
Młody chłopak patrzył z zachwytem na swojego Servanta. Czarna zbroja, pełny hełm, do tego taki coooool czerwony płaszcz! Żyć nie umierać po prostu, z takim Servantem wojna była już jego... a jeszcze gdy ten podniósł przyłbicę... nic go nie zatrzyma.
Problemem były tylko jego Reiju, których nie mógł wykorzystać – ze względu na jego mały potencjał magiczny Mistrz zrobił coś z nimi... uniemożliwiając ich wykorzystanie, za to sprawiając, że wytwarzały dodatkową Pranę dla Servanta. Ach, jak jego Mistrz żałował, że to Albert Prochowski, a nie on sam został wybrany... ale taka była wola Graala. Pozostawało teraz jedynie zadbać o zwycięstwo!
Do tego kontakt telefoniczny z Mistrzem udzielającym mu rad zapewniał mu taką wspaniałą przewagę... |
_________________
|
|
|
|
|
Urawa
Keszysta
Dołączył: 16 Paź 2010 Status: offline
|
Wysłany: 30-11-2011, 16:05
|
|
|
Dochodziła dziewiąta, kiedy Rider z grubsza wyłuszczyła Aleksandrowi kwestie Świętej Wojny, w której on, chcąc nie chcąc, miał teraz wziąć udział. Brzmiało to, prawdę powiedziawszy, nieco przerażająco, biorąc pod uwagę fakt, że walczyli przeciwko sobie magowie, a przegrani mieli spore szanse, aby użyźnić glebę. Jak on miał walczyć z magami? Spojrzał na leżącą na biurku kserówkę. Niewątpliwie, zawierała ona jakąś tam ilość wiedzy magicznej, ale niestety ze zrozumieniem tej wiedzy było już gorzej. Ech, przypomniał sobie dziadkowe porzekadło, że jak pan Bóg chce kogoś ukarać, to mu spełnia życzenie. No przecież chciał się nauczyć magii, żeby zaszpanować Gośce i odegrać się na psorze Kowalskim.
Dziewczyna wydawała się nie przejmować jego stanem, gdyż właśnie z uwagą wertowała podręcznik do historii, nadrabiając tym samym lukę dziejową między czasami jej życia a współczesnością. No tak, miała sporo do nadrobienia, a pech chciał, że niemal wszystko, co najgorsze w dziejach Polski było dopiero przed nią. Prawie jej współczuł. I wtedy ktoś zapukał do drzwi mieszkania, a chwilę później naciśnięta klamka obróciła się…
- Cześć Aluś, wpadłam po te notatki, co mi obiecałeś… - stojąca w drzwiach Małgorzata przerwała w pół zdania, widząc siedzącą na kanapie dziewczynę. Choć za nic w świecie (jak i we wszechświecie zresztą też) nie przyznałaby się do tego, poczuła ukłucie jednego z najbardziej kobiecych uczuć, jakie tylko mogą być – zazdrości.
- Ech, część, Gośka, to jest moja… - mózg Aleksandra, mimo że osłabiony nieprzespaną nocą, nigdy jeszcze nie pracował tak intensywnie nad wymyśleniem jakiegoś wiarygodnego kłamstwa. Pewnym było, że wyjawienie jej prawdziwej tożsamości Rider nie jest dobrym pomysłem, przynajmniej na razie. Gośka miała na uczelni opinię ekscentryczki, zgoda, ale mimo wszystko… - kuzynka – dokończył szybko. Dobra, skoro kuzynka, to w takim razie…
- Kuzynka? – w głośnie Małgorzaty wyraźnie pobrzmiewała nuta niedowierzania. Rider odłożyła książkę, trochę zaskoczona całą sytuacją.
- Tak, kuzynka, widzisz, nazywa się… Amy, przyleciała właśnie z USA, ale na lotnisku ukradli jej bagaże, wszystko dosłownie – Aleksander konfabulował tak, że prawie czuł się z siebie dumny – Przyjechała na kilka tygodni do Polski.
- Aha – w głosie Małgorzaty nadal słychać było lekkie niedowierzanie, ale teraz wyraźnie ustępowało ono miejsca spokojowi – Jestem Gośka – podeszła do Rider, która wydawała się ciągle zmieszana, ale jednak zrozumiała sytuację.
- Amy. Miło cię poznać.
- Co to dziwny strój? Taki trochę… staroświecki.
- Widzisz, jej rodzina to Amisze.
- Wow, poważnie? Jesteś amiszką? Ale odjazd…
Rider była już tak skołowana, że autentycznie nie wiedziała co powiedzieć, spojrzała zatem na swojego mistrza, a w jej wzroku błaganie o pomoc mieszało się ze złością z powodu wpakowania ją w tą sytuację.
- Znaczy, to skomplikowane. Ona nie jest, ale jej rodzice są, więc uparli się, żeby miała to na sobie, a nie zdążyła się przebrać, bo jej ukradli na lotnisku bagaże…
- Cholera, to niefajnie. Słuchaj Amy, mamy dziś rano zajęcia, a popołudniu labę, może skoczymy do Złotych Tarasów ci coś skupić? Przecież nie możesz chodzić ubrana jak jakaś rekonstrukcja historyczna.
- Złotych Tarasów?
- Najbardziej lansiarska i wypasiona galeria handlowa w stolicy. Nie bój, wszędzie można płacić kartą, więc luzik. Aluś ci pożyczy…
- Te notatki – Aleksander wręczył jej zeszyt.
- Dzięki. Wpadnę o trzeciej i wyskoczymy na miasto. Narka! – Małgorzata wyparowała z mieszkania równie szybko, jak tam weszła. Aleksander tymczasem zastanawiał się, czy ta cała święta wojna była faktycznie jego największym zmartwieniem. |
_________________ http://www.nationstates.net/nation=leslau
|
|
|
|
|
Tren
Lorelei
Dołączyła: 08 Lis 2009 Skąd: wiesz? Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 02-12-2011, 12:15
|
|
|
Jak Saber szybko się przekonał, nie było sensu przywiązywać się do miejsca, gdzie go przyzwano.
- Skoro już tu jesteś to powinniśmy jak najszybciej przenieść się do bazy - oznajmiła kobieta.
Do tego czasu oboje zdążyli sobie uciąć dość długą pogawędkę. Rycerz dowiedział się z niej, że kobieta, która go przywołała nazywa się Bazylia Szczuka i najlepiej, żeby mówił do niej po imieniu. Jak sama to ujęła "panienka brzmi zbyt infantylnie, pani tworzy niepotrzebny dystans, a kazanie kilkuset letniemu duchowi mówić do ciebie per mistrzu to coś czego wymagałby jedynie durny mag". Saber nie miał nic przeciwko, acz szybko zauważył, że jego panią charakteryzują pewne dziwactwa. Między innymi dowiedział się, jak nie należy na nią mówić chyba, że chce się dostać kulą ognia w twarz. Pominąwszy jednak te drobiazgi jego partnerka jawiła się jako całkiem sympatyczna osoba. Przede wszystkim wyraźnie miała do niego szacunek, który nie wynikał bynajmniej ze strachu. Traktowała go jak oczekiwanego gościa, co było na swój sposób miłe. Poza tym Saber czuł, że jego pani włada dość potężną magią. Jedynym poważnym problemem była właściwie płeć Bazylii.
- To miejsce, gdzie zwykle mieszkam, ale przepływ mocy jest tutaj wyjątkowo zły. Jak wspomniałam tylko jeden pokój miał warunki dostatecznie dobre, by przeprowadzić przywołanie. Dlatego na czas wojny zamieszkamy w bazie.
Najwyraźniej baza była miejscem, gdzie Bazylia praktykowała... swoje sztuki.
- Przygotowałam już ostatnie rzeczy do przeniesienia. A ty bądź tak miły i zdematerializuj się. W swoim obecnym stroju wzbudziłbyś pewną sensację, a wolałabym, żebyśmy chwilowo nie zwracali na siebie uwagi.
* * *
Ciężko było dokładnie określić wiek budynku. Pokrywające go graffiti i mocno poszarzała, niegdyś kremowa farba świadczyły o tym, że istniał on na tym świecie od jakiegoś czasu. Z drugiej strony brakowało na nim jakichkolwiek poważniejszych zniszczeń, a betonowe drzwi jakie ich powitały zostały wyraźnie wstawione niedawno, gdyż nie pokrywał ich żaden sprej. Budynek miał kształt zbliżony do sześcianu i dość gładkie ściany, jak również podejrzanie małą liczbę okien. Po bliższej inspekcji można było zauważyć, że kilka z nich zamurowano.
- To nasza baza - oznajmiła Bazylia do stojącego za nią zdematerializowanego Saber.
- Odnoszę wrażenie, że wcześniejsze miejsce było przytulniejsze - odparł duch.
- Wnętrze robi lepsze wrażenie - obiecała kobieta, stawiając na ziemi torby z rzeczami i wkładając klucz do zamka. Nim go przekręciła wykonała skomplikowany ruch ręką i wymówiła jakieś słowa. Dopiero potem otworzyła drzwi i weszła ze swoim Servantem do miejsca, które na czas wojny miało stać się ich domem. Po zamknięciu przez Bazylię drzwi od wewnątrz, Saber zmaterializował się i przejął od niej torby.
Wnętrze budynku rzeczywiście okazało się być znacznie przytulniejsza. Po wejściu przywitał ich pomalowany na pomarańczowo wąski korytarz, ale już za następnymi drzwiami znajdował się przedpokój, w którym umieszczone były schody. Oboje weszli na górne piętro, by znaleźć się w korytarzu z kilkoma drzwiami. Bazylia podeszła do jednych i otworzył je.
- Tutaj będziemy mieszkać - oznajmiła wchodząc. Mężczyzna podążył za nią i znalazł się w dość przestronnym pokoju. Po prawej stronie stała kanapa i łóżko oraz w pewnym oddaleniu od nich stół. Przy ścianie naprzeciwko drzwi oprócz łóżka stacjonowały też dwie szafy na ubranie. Po lewej zaś znajdowało się kilka mniejszych szafek ustawionych jedna jak drugiej, jak również stojący dumnie między nimi duży ekran telewizyjny. Podłączone do niego leżało coś co wyglądało na konsolę. Poza tym na podłodze porozrzucane był różnych rozmiarów poduszki, a przy ścianie czekał w pogotowiu niewielki stolik i dwa taborety. Mężczyzna wszedł głębiej i rozejrzał się z zaciekawieniem po pokoju. Wszystko co teraz obserwował było takie inne od tego co pamiętał ze swojego życia. Dopiero teraz zwrócił uwagę na tarczę z rzutkami. Była to zwykła tarcza, do której ktoś najwyraźniej przybił zdjęcie, jednak obraz był tyle razy podziurawiony rzutkami, że powstała w nim wyraźna dziura w kształcie osoby. Saber wziął rzutki z tarczy i rzucił nimi. Dwie trafiły w środek, ale trzecia lekko zboczyła z kursu i wbiła się dwa centymetry niżej.
- Czy wszyscy Servanci są tacy dobrzy w rzutki? - spytała z ciekawością Bazylia, która zajęła się chowaniem do szafy ubrań które ze sobą przyniosła.
- Ci ślepi raczej nie - odparł przekornie mężczyzna. - Przy okazji to chyba dobra pora, by się spytać. Czemu bierzesz udział w wojnie? - kolejne trafienie w środek tarczy.
- Po to, by wygrać - odpowiedziała mu kobieta. - To chyba oczywiste.
Świst. Kolejne trafienie.
- Miałem raczej na myśli jakie życzenie skłoniło cię do wzięcia udziału.
- Nie zrozumiałeś. Moim życzeniem jest wygrać wojnę, Graal ma dla mnie drugorzędne znaczenie.
Świst. Rzutka ominęła tarczę i wbiła się w ścianę.
- Chyba powinienem to od razu powiedzieć - stwierdził Saber nagle poważniejąc. - Nie popieram idei kobiet biorących udział w wojnie.
- Nie dziwię ci się - stwierdziła spokojnie Bazylia. - Spodziewałam się, że coś takiego powiesz, ale moja decyzja jest nieodwracalna.
- Masz zamiar ryzykować swoje życie dla pustego zwycięstwa? - wykrzyknął mężczyzna.
W jego głosie było coś ostrego. Cała niepowaga z jaką wcześniej się zachowywał prysnęła gdzieś.
Bazylia stała jednak nieporuszona.
- Nie tobie o tym decydować. I nie chcę słyszeć o tym od ciebie.
Odpowiedziało jej milczenie.
- Nie patrz na mnie takim wzrokiem. Znam twoją historię i domyślam się o co ci chodzi, ale widzisz, z tego co słyszałam Servanci i Masterzy w pewnych przypadkach są do siebie podobni.
Mężczyzna dalej milczał.
- Wygląda, że tym razem los złączył dwójkę ludzi, którzy są zbyt uparci dla swojego własnego dobra.
* * *
Obiad przebiegł spokojnie. Saber pomimo bycia duchem chętnie zjadł rosół. Oboje siedzieli teraz w kuchni i zastanawiali się co zrobić dalej.
- Jutro będę musiała pójść kupić jedzenie. Kupię od razu więcej, żebyśmy nie musieli wychodzić przez najbliższe parę dni.
- Masz zamiar tu siedzieć?
- Taki jest plan - oznajmiła Bazylia. - Początek wojny będzie sporym chaosem. Wolę przeczekać pierwsze walki, gdzie słabsze jednostki odpadną. Później oczywiście też się włączymy do wojny. Chyba, że przez najbliższy tydzień wszyscy wrodzy Masterzy się wybiją. Wtedy wygramy walkowerem.
- Wątpię, by to było takie proste.
- Ja też - zgodziła się kobieta.
Wzrok wbił się w nią niczym świder.
Bazylia wiedziała o co chodzi, ale musiała być twarda. Na tym polegała jej strategia.
Mężczyzna pochylił się nad stołem, by znaleźć się na tym samym poziomie wzrokowym.
Kobieta cały czas unikała tego spojrzenia. Wiedziała, że nie ma szans. Jeśli tylko choć na moment pozwoli się zdekoncentrować...
- Wiem przez Graala, że w obecnych czasach stworzyliście różne miejsca rozrywki, w tym...
Bazylia wiedziała, że musi powstrzymać to zdanie.
- Właściwie to jutro jest dobra okazja, by kupić ci ubranie - wypaliła.
Mężczyzna przerwał w pół zdania.
- ...ubranie?
- Nie możesz się pokazywać przy ludziach w tym co masz teraz na sobie! - stwierdziła z naciskiem. - Jutro pójdziemy do Złotych Tarasów i coś ci kupimy. Przy okazji możemy pochodzić po sklepach. Zapewne chcesz zobaczyć jak wygląda handel w obecnych czasach.
Uśmiech wzrastający na twarzy jej chowańca zdawał się promieniować.
- Oczywiście! - stwierdził mężczyzna.
Bazylia westchnęła.
Z jednej strony to dobrze, że mogła dość łatwo odczytywać potrzeby i problemy swojego Servanta, ale z drugiej strony... czemu musiał jej się akurat trafić pragnący rozrywki bohater?! |
_________________ "People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 02-12-2011, 12:54
|
|
|
Wzrostu był raczej niewielkiego, do tego chudy i żylasty, z twarzą pomarszczona, a do tego nosił krótką, rozwichrzoną i czarną brodę. Takiego samego koloru brwi opadały na oczy.
Osobnik w dziwnym stroju wzniósł głowę, spokojnie obserwując znajdujący się przed nim budynek. Pomimo nietypowego wyglądu, nikt nie zwracał na niego uwagi.
"Byś wiedzial, że prawdę mówię, na progu się wywrócisz" - wyszeptał, a świat wokół niego zrobił się szary... jakby rozchodzący się promieniście wokół niego kształt wysysał wszystkie kolory, rozchodząc się coraz dalej. Nie trwało to nawet sekundy, nim wszystko wróciło do normy... pozornie.
Assasin spojrzał na budynek i skoczył. Nie wiadomo dlaczego, niewielkie wyszczerbienie w murze, którego przedtem nie było widać dało mu oparcie dla nogi. Kawałek tynku skrywający kamień zasilający Bounded Field odpadł, pozwalając na bezpieczną eliminację. Zamki w oknach otworzyły się same, a elektroniczny alarm najwyższej klasy dostał krótkiego spięcia na sekundę, w której Servant przekraczał okno.
Kolejny Bounded Field w środku budynku nie był tak łatwo wystawiony na zniszczenie... ale Assasin nie przejmując się tym zupełnie rozpoczął własną inkantację. Chwilę później ochronne pole pękło i zapadło się w sobie, a Assasin ruszył dalej korytarzem.
Życie Twardowskiego ocalił tylko jego Servant - zanim Magus otrząsnął się z szoku, jaki wywołało szybkie i brutalne przerwanie jego szykowanego przez kilka dni Bounded Field, strzała z krótkiego łuku Assasina mknęła już w jego stronę - na szczęście dla Adama, jego Servant miał dość dobry refleks, aby odbić ją szablą.
Sytuacja wyglądała na patową - Rider był bez wątpienia skuteczniejszy w bezpośredniej walce, ale w korytarzach Rozbratu nie byłby w stanie wykorzystać pełni możliwości... takie miejsca należały do Assasinów. Ten z kolei wyraźnie nie miał tym razem ochoty na walkę...
Jego jasne, jakby wyblakłe oczy spoczęły na Adamie. Siła tego wzroku aż zatrzęsła magiem. Rider poruszył się, ale nim zdążył zareagować...
"Jeśli nie opuścisz tego zamku, Twoja śmierć jest pewna" - Adam poczuł, jak słowa Assasina oplatają go niczym klątwa, przebijając wszelkie magiczne osłony jaki posiadał. Jego los został zmieniony... mocą zbliżoną do tej, jaką oferowała True Magic. Kontrola Losu - Assasin wykorzystał przeciwko niemu swój Noble Phantasm... po czym zniknął zanim Rider zdążył zaatakować.
Asaasin zdolny używać Magecraftu na poziomie pozwalającym mu aspirowac do klasy Castera - nieznany Servant był istnym koszmarem dla Maga.
Późnym wieczorem tego samego dnia Illya zajęła pozycję przed wielkim, strzelistym budynkiem wykonanym według jej opinii w wyjątkowo złym guście. Należało zając pierwszy Leyline Warszawy, a ten znajdował się w końcu pod Pałacem Kultury!
Ciekawe, czy ktoś spróbuje jej przeszkodzić... |
_________________
|
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 02-12-2011, 14:19
|
|
|
Mistrz i Sługa uścisnęli sobie dłonie. Nie było to konieczne, lecz miało dla Gorazda duże znaczenie.
Teraz mógł przestać myśleć o pewnych prawach. Teraz nie było odwrotu.
Choć właściwie, sprawy musiały potoczyć się w ten sposób, myślał mag-detektyw ledwie zauważając cienkie strużki krwi spływające mu po brodzie. Zdążył przyzwyczaić się, że intensywne korzystanie z jego obwodu magicznego nie służy zdrowiu.
"Lan.."-zaczął, po czym słysząc rozlegające się echem skrzypienie rzucił się do przedpokoju. Ciągnąc Lancera za pas zawrócił do wnętrza mieszkania. Odholował go do pokoju i wrócił by zatrzasnąć drzwi.
"Przecież dobrze byłoby obejrzeć pole bitwy"- zdziwionym tonem zaczął sługa, lecz Gorazd przerwał mu.
"Nie warto biegać z pustymi wiadrami"-odpowiedział mag marszcząc brwi. Otarł z niezadowoleniem twarz podwiniętą koszulą - i tak była już cała zachlapana.
"Nie mówiąc już o bieganiu w takim stroju. Co prawda jest maj... uhh" - stęknął otwierając wieko starego kufra. Zawiasy były lekko pordzewiałe i nie pracowały tak lekko jak powinny. Z szacunkiem zaczął odkładać na bok oprawne w skórę tomy aż znalazł to czego szukał.
Gdyby mógł, podziękowałby przodkom którzy przechowywali ten pozornie niepotrzebny bagaż wiedzy. Od kilku pokoleń, to znaczy od śmierci prapradziadka Gorazda który zginął w jakiejś mało znaczącej potyczce nie przekazawszy potomkowi Znaku rodowego, kufer był tylko
nieprzyjemną pamiątką. Mimo iż rodzina powoli odsuwała się od swojego magicznego dziedzictwa, w końcu historia zatoczyła koło.
Gorazd trzymał w ręce bardzo stary notatnik. Jedynym ruchem ręki zgarnął wszystko ze stołu i położył na nim zeszyt, a obok niego wylądowała z trzaskiem laminowana mapa sztabowa stolicy z naniesionymi odręcznie notatkami. Przekartkował zapiski, znalazł to czego
szukał i wykreślił na mapie trzy grube czerwone linie. Dodał kilka zaznaczeń, coś zanotował aż wreszcie skończył pracę.
„Postaraj się zapamiętać przebieg tych czerwonych linii i miejsca które zaznaczyłem. Za chwilę wracam.” - powiedział pospiesznie zmieniając zakrwawioną koszulę na czystą. Lancer z kwaśną miną usiadł przy stoliku i zaczął studiować mapę. Nagle odwrócił się i jedną ręką złapał obie
rzucone w jego kierunku puszki.
„Piwo. Kiedy wrócę, zaczynamy działania w terenie.” - powiedział zamykając drzwi.
„Haa! To rozumiem!” - ucieszył się Lancer. Chyba lubił piwo.
Po pół godzinie Gorazd wrócił z kilkoma pakunkami. Zastał swojego gościa przemierzającego mieszkanie i z zaciekawieniem oglądającego komputer, lodówkę i inne nieznane za jego czasów wynalazki.
„Całkiem wygodnie wam się teraz żyje. Co to za bucząca skrzynka?” - zapytał wskazując na komputer.
„Komputer.” - mag zastanowił się chwilę i dodał „No, taka maszynka do liczenia i rysowania. Tego co policzy.. Tak w skrócie przynajmniej. Trzymaj. ” - wręczył herosowi reklamówkę z ubraniami.
„Mówiłem , że nie będziemy działać na ślepo” - powiedział i wyciągnął metalową blachę, taką jakiej używa się do pieczenia. Ewidentnie nie była wykorzystywana w sposób przewidziany przez producenta. Teflon na jej powierzchni był cały porysowany, linie tworzyły skomplikowany asymetryczny wzór. Na blasze leżała cała masa spinaczy biurowych, zaplecionych ze sobą parami.
Gorazd zaczął je rozplątywać, rzucając część na mapę a część do małego woreczka. Lancer pochylił się nad stołem z niepewną miną.
„Po co to .. ?” - zapytał i podkręcił wąsa.
„Rozrzuć je w miejscach które zaznaczyłem na mapie. Nie daj się zauważyć. Żadnych walk w samo południe. Jak już skończysz wróć tutaj i poczekamy na efekty.”
Mag siedział i z napięciem wpatrywał się w stosik spinaczy. Przed chwilą jeden z nich drgnął i powoli zaczął wpełzać na sztabówkę. Zatrzymał się dokładnie tam gdzie powinien, w nakreślonym czarnym flamastrem kółku. Poleżał chwilę w spokoju, po czym leniwie odwrócił się w kierunku najbliższej czerwonej linii i zastygł w bezruchu.
Jakiś czas później wszystkie spinacze leżały już na wyznaczonych miejscach. To znaczy, że Lancer skończył robotę. Gorazd podrapał się po lewej ręce i jeszcze raz przyjrzał się Reiju. Pomyślał, że coś trzeba będzie z nim zrobić. Długie grube linie ciągnęły się ukosem przez cały wierzch dłoni i kończyły się w połowie długości palców.
Aż podskoczył, gdy jeden ze spinaczy drgnął i obrócił się wokół własnej osi.
Leżał niedaleko Pałacu Kultury. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
juman_
:)
Dołączył: 26 Lis 2011 Status: offline
|
Wysłany: 02-12-2011, 20:43
|
|
|
Noc z 5 na 6 maja, 2012
Portal zamknął się, a chochlik, który właśnie z niego wyszedł, zamarł, wyraźnie oczekując na rozkazy. Wyglądał dość dziwnie, jego mały, beczkowaty korpus był pokryty śluzem, tak samo jak skrzydełka. Swoją twarzą pozbawioną jakiegokolwiek otworu gębowego potrafił o dziwo przekazać służalczość i gotowość do działania.
- Powiedz mu, aby patrolował ten obszar. Jeśli ktoś użyje tam magii, muszę natychmiast o tym wiedzieć. Mam nadzieję, że potrafią komunikować się na tyle wyraźnie, żeby opisać Mistrza albo Sługę, którego wykryją? - powiedział ogolony na łyso młodzieniec, siedzący w głębokim, wygodnym fotelu w rogu sali.
- Oczywiście. Są dość inteligentne, pomimo, że nie wyglądają na to - odparł stojący obok wysoki, szczupły, siwowłosy mężczyzna.
- Proszę cię też o zakamuflowanie go. Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś go dostrzegł.
- Nikt nie zwróci na niego uwagi, możesz mi wierzyć.
Starł z czoła małą kroplę potu, po czym otworzył okno i odwrócił się w stronę chochlika. Nie wypowiedział ani słowa, jednak po krótkiej chwili chochlik podskoczył nagle i wyleciał z pomieszczenia.
- Będzie wiedział, co robić.
- To już ostatni obszar. Żadne ważniejsze starcie nie powinno nam umknąć, mamy obstawioną całą Warszawę. Wyślij jeszcze po dwa chochliki w te trzy obszary, Casterze - rzekł chłopak, wskazując Casterowi trzy zaznaczone długopisem obszary na mapie. Jeden z nich był wyróżniony na mapie obrazkiem wysokiego, strzelistego budynku, który, jak Caster wiedział, był Pałacem Kultury.
- Nie nadwyręży to nazbyt twojej mocy, mam nadzieję? W razie czego nie bój się skorzystać z dusz ludzi, których nikt nie zauważy, jeśli tylko będziesz potrzebował więcej mocy.
- Takie pomniejsze przyzywania raczej mało mnie kosztują, nie martw się.
- Później przejdziemy do czegoś, co chyba już nie będzie Cię tak mało kosztować... ale raczej się nie martwię o to, bezdomnych w tym mieście jest naprawdę mnóstwo, myślę, że kilka nagłych zgonów wśród więźniów też nie zwróci niczyjej uwagi. Dobrze, to już dość na dziś, przyjemnej lektury - młodzieniec wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Caster wzruszył ramionami i podszedł do leżącej z boku sterty książek. Pogrzebał w niej chwilę, po czym wydobył jedną z nich. Tytuł brzmiał "Kwasy i substancje żrące XXI wieku", Caster nie rozpoznał jego autora. Cóż, uznał, może czegoś się z niej dowiem?
- Yo, stary, dawno nie zaglądałeś - powiedział odziany w dresy łysy, postawny, umięśniony facet w wieku okołodwudziestoletnim, otwierając drzwi swojego domu.
- Joł, ziom, sorki, ale nie mam ostatnio czasu na picie. Miałem mnóstwo problemów z takim jednym wrednym facetem, koleś myśli, że jak nie kibicuje Legii, to jest lepszy, mam wielką ochotę spuścić mu solidne lanie. Może nie dzisiaj, ale jakoś za parę dni, dam ci namiary i wpadniemy z chłopakami z wizytą - powiedział chłopak, którego znamy jako Mistrza Castera, stojący w progu. Miał na sobie nowiutki trzypaskowy dresik firmy Adidas, a wokół szyi miał dumnie owinięty szalik warszawskiej Legii.
- Wiesz do kogo walić, jak kogoś trzeba utemperować. Już się o nic nie martw, za dwa dni będziesz miał dobrą, zgraną ekipę, pokażemy mu, z kim zadarł. Dawaj teraz na siłkę, miałem właśnie iść, a w dwójkę jakoś raźniej.
- Dobra, można się wybrać, tylko muszę zebrać rzeczy z chaty, poczekaj parę minut. |
_________________ Set the Controls for the Heart of the Sun
Ostatnio zmieniony przez juman_ dnia 03-12-2011, 18:57, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
wa-totem
┐( ̄ー ̄)┌
Dołączył: 03 Mar 2005 Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne WIP
|
Wysłany: 02-12-2011, 22:04
|
|
|
Assasin, głęboko pogrążony w myślach, siedział na tylnej kanapie furgonetki swego mistrza, zaparkowanej w Alei Na Skarpie. Na burtach pojazdu widniało logo MPWiK. Tak za samochodem jak i przed nim otwierał się spory, zadrzewiony skwer otwaty na potężny, murowany taras zwrócony ku mrokom parku u stóp skarpy. Było po północy, a ta część miasta sprawiała wrażenie wymarłej - jedynie z oddali dochodziły odgłosy ruchu na największych arteriach miasta. W oddali łańcuch światełek znaczył ulicę Rozbrat i przeciwległy skraj parku. Poza koroną cierniową Pomnika Saperów, jedynym znaczącym elementem w dole był gmach, będący według słów Witolda magiczną fortecą wroga.
Assasin skrzywił nos. Wnętrze furgonetki przesycone było ostrą wonią oleju napędowego i saletry amonowej. Witold...
Assasin wzdrygnął się.
Z początku był głęboko nieufny wobec swego Mistrza, i zszokowany krwawą jatką w miejscu swego przywołania. Dom Witolda, i to co przyszło Assasinowi obserwować przez cały poprzedni dzień, zmieniło jego pierwsze wrażenie... przynajmniej dopóki nie wysłuchał pierwszego planu swego Mistrza. Ten człowiek był szalony - albo genialny.
***
Wkrótce po tym gdy radiowozy minęły autobus, pędząc ku łunie pożaru znaczącej miejsce przywołania, wszystko wróciło do normy. Reszta podróży upłynęła w ciszy i spokoju. Assasina zdziwiła niewielka willa leżąca przy małym placyku w samym sercu skromnej, ale nowoczesnej, urzędniczej dzielnicy. Nic nie sugerowało, że może być siedzibą maga - i co najdziwniejsze, nie pobudowano jej na którejkolwiek z linii mocy... tym większym szokiem było odkrycie, że budowla aż pulsuje energią. Z mieszaniną podziwu i grozy assasin spojrzał ukradkiem na swego mistrza - nie chciał sobie wyobrażać, jakie okropieństwa kryją lochy tego domostwa, jeżeli źródłem całej tej mocy miałaby być magia krwi. Z odrobiną profesjonalnego szacunku assasin współuczestniczył w swoistym majestatycznym "tańcu" gdy wraz ze swym mistrzem przekraczali kolejne bariery i omijali czyhające w zakamarkach mageokonstrukty strzegące domu. Witold ewidentnie niczego nie zostawiał przypadkowi. I to musiało być rodzinne, bo niektóre z pułapek były tak skomplikowane, że uplecenie tworzących je piętrowych zaklęć musiało zająć dekady. "Ten dom mój dziadek zbudował z myślą o takich czasach, jak obecne" rzucił Witold, jakby czytając w myślach Assasina. Planowanie z wyprzedzeniem - to było coś, co Assasin rozumiał i pochwalał. Wkrótce wraz ze swym mistrzem pałaszował kanapki, i słuchał briefingu taktycznego na temat siedziby i jej otoczenia. "Ale... ta moc... tutaj?" Assasin nie bardzo śpieszył się skonkretyzować swoje przemyślenia. Witold uśmiechnął się chytrze, i naniósł kilka znaków na mapę najbliższej okolicy. Assasin głęboko wciągnął powietrze w płuca i gwizdnął. "Proste... i piękne w swej prostocie" - powiedział. "Nieprawdaż? Moja rodzina nigdy nie szukała atencji innych; w ten sposób mogliśmy przygotowywać się... nieniepokojeni." Twarz Witolda przypominała pyszczek wyjątkowo zadowolonego kota, tuż zanim zacznie mruczeć.
***
Znaczną część następnego dnia Assasin spędził obserwując swego mistrza przy "pracy". O różnych porach, przed dom przewinęła się całkiem szacowna ilość młodych ludzi, najczęściej krótko ostrzyżonych, noszących się na czarno bądź wojskową modłą. Niektórzy nosili na szyjach zaskakująco kolorowe szaliki. Po południu prawa dłoń Witolda pokryta była mrowiem magicznie zagojonych ranek. Assasin nie wiedział, czy ma czuć ulgę, że jego mistrz w niektórych rytuałach stosuje WŁASNĄ krew, czy raczej obawiać się tego, jak chętnie sięgał po ten konkretny reagent.
Tak czy siak, musiał przyznać że rozstawienie po mieście całej sieci niezupełnie świadomych, poddanych lekkiemu geassowi agentów ma poważne zalety. Niemal odruchowo porównywał te przygotowania do własnych działań sprzed lat. Zaczynał rozumieć, czemu to akurat ten człowiek został jego Mistrzem.
Gdy zasiadł z Witoldem do obiadu, zmierzchało. To wtedy Witold wydobył mapę i w kilku zdaniach wyłuszczył podstawowe założenia swego planu, rolę jaką przeznaczył w nim Assasinowi, i cel. Z każdym słowem, oczy Assasina otwierały się szerzej.
***
Trzaśnięcie drzwi furgonetki wyrwało Assasina z rozmyślań. Witold ciężko klapnął za kierownicę i rzucił zdawkowe "wszystko w porządku". Teraz kolej na niego. Assasin skupił się na przywołaniu płomieni, które towarzyszyły mu całe życie. Gdy poczuł znajome pulsowanie, sięgnął myślą w głąb ziemi, pod siebie.
Skupienie się nie przychodziło łatwo, ze względu na bliskość potężnej linii mocy, jednak wkrótce Assasin znalazł to, czego kazano mu szukać. Sama skala zapierała dech w piersiach. Jak wcześniej mu to objaśnił, Witold spędził całe lata wykorzystując swoje zaklęcia Wpływu na pracownikach różnych służb miejskich po to, by na znacznym obszarze skwerów w osi ul. B. Prusa i tarasów na Skarpie przy ul. Ks.J.Stanka rozmieścić łącznie kilka ton saletry amonowej, a następnie cały teren skazić olejem opałowym ze zbiorników w piwnicach pobliskich posesji bądź napędowym, celowo rozlewanym w wybranych miejscach. Mieszanina saletry amonowej i oleju napędowego była nad wyraz skuteczna, miała tylko jedną wadę - małą wrażliwość, wymagającą skutecznego inicjatora... ale ogień był czymś, z czym ten Servant był za pan brat. Niemal z żalem Assasin uwolnił swój ogień.
Głęboko w trzewiach warszawskiej skarpy, pod pogrążonym w mroku skwerem, płomienie zainicjowały falę eksplozji. Dziesiątki ton improwizowanego materiału wybuchowego, w sposób niemal tożsamy z strzelaniami znanymi z kopalń odkrywkowych, podcięły ścianę skarpy wiślanej. Efekt tylko wzmocniło upłynnienie z natury niezbyt stabilnego gruntu na styku z lustrem wód gruntowych.
Furgonetka zadrżała, bynajmniej nie tylko od włączonego przez Witolda silnika. Pojazd raźno ruszył wzdłuż Prusa. Ziemia trzęsła się i jęczała; gdy chwilę później samochód zniknął za zakrętem, skarpa ruszyła przed siebie - w przeciwnym kierunku.
***
Pan Włodek właśnie wywlókł się z przychodni Szpitala u zbiegu Rozbrat i Książęcej. Patent z izbą przyjęć nie wypalił, i bezdomny pijaczyna zmierzał ku kolejnej opcji noclegowej - ukrytemu w krzakach włazowi komory ciepłowniczej, gdy ziemia zaczęła mu tańczyć pod nogami. "Och kurde, co było w tym cholernym jabolu?" wymamrotał pod nosem, patrząc jak cały taras parkowy, kawał skarpy, a wreszcie i sam park zmieniają się w gargantuiczną, grząską, sunącą powoli ale niepowstrzymanie falę błota i kamieni o wysokości kilkunastu metrów... falę zmierzającą wprost na gmach przy Rozbrat 44. Żadna budowla nie mogła przetrwać czegoś takiego, zwłaszcza w połączeniu z upłynnieniem gruntu pod fundamentami, naturalnym przy naruszeniu statyki gruntu na taką skalę. Masywny gmach zadrżał, a po chwili z przypominającym jęk konającego zgrzytem pochylił się prosto w objęcia nadciągającej fali.
Odgłos wyrwał z osłupienia nawet podpitego pana Włodka, który z wrzaskiem rzucił się spowrotem ku drzwiom szpitala. |
_________________ 笑い男: 歌、酒、女の子 DRM: terror talibów kapitalizmu
|
|
|
|
|
Luik
Dołączył: 22 Sie 2011 Skąd: Pruszków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 03-12-2011, 01:09
|
|
|
Zygmunt Zaborski powoli schodził na parter swojej posiadłości, pomagając sobie laską. Za nim dudniały ciężkie kroki jego towarzysza. Przeszli przez zakurzony korytarz wyłożony wyblakła już dawno temu zielono brązową tapetą i skręcili w lewo. Za drewnianymi drzwiami znajdował się niewielki pokoik. Na podłodze leżał brązowy dywanik. Stały na nim dwa ciężkie fotele, a pomiędzy nimi niski stolik o konstrukcji wskazującej na co najmniej kilkudziesięcioletnią historię tego mebla. Ciężkie regały zapełnione książkami przysłaniały ściany. Starzec gestem poprosił swojego servanata o usieliście. Sam wygrzebał z regału książkę, a następnie usiadł na przeciwko. W kącie stary zegar wybijał pierwszą. Za jedynym tu oknem panował mrok.
- Zygmunt Zaborski, witam w moich skromnych progach - starzec zaczął rozmowę.
- Waszmość jestem teraz moim mistrzem? Całą przyjemność po mojej stronie - odparł stary szlachcic.
- Wydaje się, że wszystko poszło zgodnie z oczekiwaniami. Nie będę marnował czasu na tłumaczenie gdzie i dlaczego jesteśmy. To byłoby zbędne, prawa?
Odpowiedziało mu kiwnięcie głową.
- Czeka nas teraz dużo pracy. Praca będzie pewnie walką. Ale konieczność walki nie powinna stanowić problem, jeśli się nie mylę - kontynuował starzec.
Kiwnięcie głową.
- Wojna już się rozpoczęła. Ulice zaraz zaroją się od żądnych walki idiotów. Natomiast grupa domorosłych taktyków i strategów będzie to wszyto obserwować z przeróżnych nor wpadając w zachwyt nad swoim planem, jak mi się zdaje. - jego głos był cichy i chrapliwy.
Kiwnięcie głową.
- Postawiłem barierę dookoła domu. Nie będzie ona w stanie powstrzymać kogoś, kogoś naprawdę będzie chciał się tu dostać, ale poinformuje mnie gdy ktoś będzie chciał fizycznie, lub magicznie zinfiltrować dom. Nie opanowałem jeszcze zbyt dobrze sztuk związanych z chowańcami, więc nie wiem na ile się przydadzą szczury które posłałem na zwiad. Ale nie możemy tu siedzieć i bezczynni czekać. Pójdziemy sprawdzić osobiście sytuację.
Kiwnięcie głową.
Noc była chłodna. Po opustoszałych ulicach szedł starzec o obfitej brodzie, podpierając się laską. Krok w krok za nim podążał barczysty mężczyzna o głowie pokrytej bliznami i wielkiej szabli za pasem... |
|
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 03-12-2011, 14:58
|
|
|
Detektyw wyciągnął z szafy swój strój bojowy. Kurtka motocyklowa, kask i grube rękawice ze wzmocnieniami na wierzchu dłoni.
W pośpiechu otwierał szuflady i pakował do torby zwinięte w ruloniki karteczki. Wątpił by mu się przydały, ale papier dużo nie ważył.
Do kieszeni włożył ciężki metalowy cylinder. Był gotowy.
Wybiegł z mieszkania i wpadł na wracającego Lancera.
"Złowiliśmy coś!"- powiedział Mag. "Coś dużego, na dodatek niedaleko."- dodał zbiegając po wąskich schodkach.
"Prowadź, dowódco! Z kim będziemy walczyć?" - zapytał heros.
"Nie wiem z kim, ale na pewno jest silny. I jest dokładnie nad linią mocy. Mógłbyś?" - Lancer zrozumiał o co chodzi
i zniknął. Paprocki wyczuwał jego obecność jako lekkie mrowienie na karku. Zapotrzebowanie na energię magiczną także zmalało,
więc poczuł się nieco mniej zmęczony.
Po chwili znaleźli się na miejscu. Gorazd zaparkował motocykl przodem do wyjazdu i powiesił kask na kierownicy. Kask dobrze
tłumił dźwięki dochodzące z zewnątrz, więc nie usłyszał odgłosu eksplozji. Zauważył dym, radiowozy i karetki na sygnale. Kilka
wozów straży pożarnej. Kilka wypolerowanych, czarnych samochodów.
"Lancer, uważaj. Jeżeli zauważysz coś podejrzanego... wiesz co robić." - pomyślał. W odpowiedzi odebrał telepatyczny odpowiednik
kiwania głową.
Budynek był tak paskudny jak zawsze. Teraz, gdy w środku czaił się wrogi Mistrz, Pałac wydał się Paprockiemu jeszcze bardziej złowieszczy.
Przypominał mu zamki z kiepskich horrorów. Zamki w których straszy i w których giną ludzie.
Zawsze miał takie skojarzenia, dlatego nigdy nie mógł zmusić się by zwiedzić Pałac. Nie wiedział jak wygląda w środku.
Może przy wyjściu są jakieś ulotki, albo mapka na tablicy informacyjnej.
Ruszył w stronę głównego wejścia. Uderzyło go, że okolica jest wyjątkowo cicha i wyludniona. Zaniepokojony wymacał w kieszeni zimny metalowy
cylinder i zacisnął na nim palce. Jego spojrzenie powędrowało w górę szerokich schodów.
Na ich szczycie stała niska postać. Czuł na sobie jej spojrzenie. Niezbyt przyjazne, delikatnie mówiąc |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
juman_
:)
Dołączył: 26 Lis 2011 Status: offline
|
Wysłany: 03-12-2011, 18:23
|
|
|
Godziny popołudniowe, 6 maja 2012
- Czyli coś dzieje się w Pałacu Kultury? Wydaje mi się, że przydałoby nam się odrobinę ruchu, Casterze. Skieruj połowę chochlików na obszar Pałacu, reszta niech patroluje obszary dwa razy większe niż dotychczas. Sami udamy się tutaj - Mistrz wskazał pewne miejsce na mapie. - Od kilku lat otaczałem ten dom barierami, więc raczej nie powinniśmy zostać wykryci. Nawet jeśli zostaniemy, to mam dla gości kilka niespodzianek. Proszę, oto kompletny plan z zaznaczonymi wszystkimi niespodziankami - wręczył Casterowi rulon, który ten zaczął studiować w milczeniu.
- Nie wiem, ilu Mistrzów pojawi się dziś w Pałacu Kultury, ale myślę, że jutro będę znał tożsamość co najmniej kilku z nich. Wtedy będzie można przygotować im niespodziankę. A może już tej nocy kilku zostanie wyeliminowanych. W takiej sytuacji musimy... - Mistrz wyjawiał swój plan Casterowi, który słuchał skupiony, od czasu do czasu dodając uwagi. A gdy plan został już dopięty na ostatni guzik, zaczęli szykować się do podróży. Podziemne laboratorium alchemiczne Castera dostarczyło kilkunastu cennych argumentów Masterowi, który teraz nosił je na pasku na piersi. Oprócz tego kilka rytuałów naładowało go maną, więc czuł się więcej niż gotowy na dzisiejszy wieczór. Mistrz i zdematerializowany Sługa udali się więc do swojej tymczasowej bazy, uważając pilnie, czy aby nie są śledzeni, po czym Caster zostawił tam Mistrza i ruszył wcielić w życie swoją część planu. |
_________________ Set the Controls for the Heart of the Sun |
|
|
|
|
wa-totem
┐( ̄ー ̄)┌
Dołączył: 03 Mar 2005 Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne WIP
|
Wysłany: 03-12-2011, 19:06
|
|
|
6 maja, ranek
Starszy Aspirant Jan Kowalski krążył raźno w rześkim chłodzie poranka, patrząc na ziejącą w skarpie czarną wyrwę i monstrualne rumowisko, po którym rozpełzło się stadko jego "podopiecznych", ludzi z wydziału Geologii UW, skombinowanych "na cito" przez szefostwo. Ewidentnie nocne wydarzenia nastroszyły piórka tu i uwdzie, Kowalski w swoich ponad 14 latach służby nie pamiętał, by kiedykolwiek tak energiczne działania podejmowano bez interwencji "z góry".
Zachęcony ożywioną rozmową dwóch krągłogłowych, podszedł i zapytał, czy mają jakieś wstępne uwagi. "Mmmm... raczej nie, panie komisarzu." Kowalski skrzywił się, ale zignorował dziwny tytuł przylepiony mu przez cywila. "Co mogę powiedzieć, to to, że nigdy bym się nie spodziewał u nas efektów znanych z ameryki łacińskiej czy Filipin. Mieliśmy wprawdzie bardzo wilgotny początek roku i śnieżną, długą zimę, a proces upłynnienia gruntu na styku z lustrem wód bądź skałą macierzystą jest znany i opisany, ale żeby ot tak, i tak gwałtownie... swoją drogą, w glebie jest dużo zanieczyszczeń ropopochodnych, skąd tego tyle?" Cywil zamilkł, A Kowalski ponuro myślał o alergii wierchuszki na niewygodne tajemnice, patrząc jak wokoło zbierają się pozostali. "Errm..." rzucił niepewnie cywil. "Powinniśmy chyba zaprosić ludzi z Kazunia." Kowalski patrzył na cywila przeciągle, gdy ten kontynuował: "Sam pan wie, rocznie interweniują po kilkaset razy. Kto wie ile wojennych pamiątek teraz tutaj wypłynęło... w każdym razie, koledzy uważają, że do zakończenia sprawdzania terenu przez saperów, wszelkie dalsze badania są ich zdaniem niemożliwe."
Kowalski skrzywił się. A do emerytury mundurowej miał już tylko rok...
***
Noc 5/6 maja -- 6 maja, wczesny wieczór
Witold powrócił na Żoliborz, zaparkował furgon, i po rutynowym spacerze mającym ujawnić ewentualny ogon, wrócił do domu.
Dzień upłynął spokojnie, co zaniepokoiło Assasina. Wszystko wskazywało, że przeprowadzony atak powiódł się częściowo, pozbawiając jednego z należących do establishmentu magów jego siedziby. Co nie znaczyło wiele, bo było niemal pewne, że ma coś w rezerwie. W ciągu dnia, Assasin z najwyższym zainteresowaniem obserwował swojego mistrza obsługującego szereg technologicznych urządzeń. Zapytany wprost, Witold objaśniał wszystko chętnie; jego wyjaśnienia wskazywały że urządzenia nie reagują dobrze na obecność magii, więc do zbierania "raportów" od swoich "współpracowników" Witold zmuszony jest używać aparatury operowanej zdalnie.
W środku dnia nastąpił wysyp aktywności, zaś Witold zaczął nanosić znaki na mapę i kreślić linie. Niepokojąco wiele z nich krzyżowało się w okolicy, o której Witold miał do powiedzenia tylko dwa słowa: "Pałac Kultury". Tuż przed zmierzchem, Witold, pokazując Assasinowi mapę teraz upstrzoną plątaniną triangulacyjnych linii, objaśnił swoje podejrzenia.
"Nie mam pojęcia, czy to może mieć coś wspólnego z naszym wczorejszym "otwarciem", ale zanosi się na starcie." Witold popatrzył na Assasina, ale jego nieobecne oczy wypełniała zaduma. "To pewne ryzyko, ale informacja jest teraz najważniejsza, a moje metody, choć bezpieczne i niemal niewykrywalne dla tych nadętych zadufków ze Stowarzyszenia, są ograniczone. Udaj się w rejon starcia i postaraj się dowiedzieć jak najwięcej. Za wszelką cenę unikaj bezpośredniej konfrontacji. W razie problemów, zdematerializuj się i wracaj."
Assasin ukłonił się głęboko i rozpłynął w powietrzu. |
_________________ 笑い男: 歌、酒、女の子 DRM: terror talibów kapitalizmu
|
|
|
|
|
Tabris
Snowflake
Dołączył: 19 Lut 2011 Status: offline
|
Wysłany: 03-12-2011, 22:14
|
|
|
6 maja, poranek
Budzik znajdujący się na taborecie przy łóżku oznajmił melodyjnie, że nadeszła już 5:30.
Roch otworzył oczy i jęknął, a potem bardzo powoli wstał z łóżka. Wszystko go bolało.
Wczorajszy dzień nie był dla niego udany. Nie dość, że w pracy dostał mocno w kość, to jeszcze dodatkowo nie udało mu się przyzwać odpowiedniego sługi.
Roch ubrał się szybko i wyszedł z sypialni do sąsiedniego pokoju przerobionego na gościnny.
Tak jak przypuszczał, Assasina zastał tam gdzie go wczoraj zostawił. Mały zarośnięty człowieczek siedział na fotelu ściskając nerwowo w dłoniach swoją futrzaną czapkę. Ptasie piórko, które wcześniej się w niej znajdowało gdzieś znikło. Posłanie, które mu przygotował na wersalce było nietknięte.
Assasin na widok swojego mistrza wstał szybko z fotela.
- Wiii, wiitaj panie! - wykrztusił z siebie mężczyzna swoim piskliwym głosikiem.
- Witaj, czy ty w ogólnie spałeś?
- Nieeeee, ja nie potrzebuje snu.
- Dobrze, a czy jesteś może głodny?
- Nnn, nieeeeee, ale zauważyłem nocne zmiany, uwarunkowane gęstością zjawisk tych nocnych. - Assasin zaczął entuzjastycznie wymachiwać dłońmi w powietrzu. Tak jakby chciał nimi nakreślić jakieś kółko.
- Znowu zaczyna bredzić - pomyślał Roch, a potem wrócił pamięcią do wczorajszego dnia. Jego Sługa od początku był dziwny. Zaraz po przywołaniu padł przed nim na kolana i począł wykrzykiwać słowa, o przysiędze i Graalu. Uspokoił się dopiero wtenczas, gdy Roch po raz setny zapewnił go, że naprawdę chce zawiązać z nim pakt.
Roch przyjrzał się uważnie mężczyźnie. Jego sługa, gdy w przeszłości zginął miał niespełna trzydzieści lat. Teraz młodo na pewno nie wyglądał. Assasin miał spory zarost, cała jego twarz była czerwona, tak samo jak i oczy. Roch pomyślał, że to pewnie z przepicia.
- Super, Alkoholik mi pomoże wygrać Gralla - powiedział cicho.
- Ppp-aanie mówiłeś coś?
- Ma dobry słuch - pomyślał - Assasinie powiedz mi, czy ty dobrze władasz szablą którą masz u boku?
- Tą? - Assasin wyciągnął ze starej i zdaniem Rocha mocno wysłużonej pochwy, zardzewiałą szable.
- Bogowie chyba sobie ze mnie jaja robią - jęknął Nowak.
- A może chociaż znasz jakieś magiczne sztuczki - zapytał dalej, lekko już poddenerwowany.
Stłuczkiiii? - Assasin wywrócił oczyma.
- Nie! Czy znasz się coś na magii?
- Kiedyśś na dww-orze mój papa gościł sztu-mistrzów
- Pewnie sztukmistrzów?
- Tak! - Assasin zaczął klaskać w dłonie. - Tak, tak!
- Ech - Roch zamknął oczy. Wiedział w co się pakuje i co mu grozi, gdy rozpoczynał rytuał przyzwania. Jednak nigdy nie przypuszczał, że już na starcie będzie tak źle.
Roch otworzył oczy i... zamarł. Bo sługa, gdzieś zniknął
- Assasinie! - wykrzyczał rozglądając się nerwowo po pokoju.
- Tak panie? Dobiegł gdzieś z boku głos. Roch spojrzał w tamtą stronę. Dopiero po chwili dostrzegł przezroczystą sylwetkę opartą o ścianę.
- Jak to zrobiłeś? - Roch był wyraźnie zaskoczony.
- Zwyczajnie - Assasin zmaterializował się przed swoim mistrzem.
- A jednak może się on na coś przydać. - pomyślał Roch, a na jego twarzy zagościł podejrzany uśmieszek. |
_________________
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 04-12-2011, 12:32
|
|
|
Wieczór 6 maja
Czartoryski razem ze swoim Servantem szli pewnym krokiem w stronę Pałacu Kultury. Jakiś pomniejszy Magus był na tyle nieostrożny, aby dać się wykryć jego czujnikom – należało więc dokonać szybkiej i sprawnej eliminacji. Jego Servant wyglądał co prawda trochę zabawnie – postawny ciemnowłosy wojownik z wielkim wąsem miał zarówno włócznię, jak i miecz owinięte czerwonym maskującym suknem, na głowie zaś nosił wielką uszatą czapkę zakrywającą jego normalne nakrycie głowy. Do tego jego płaszcz ze złotą spinką powiewał za nim – pomimo braku wiatru. Nie zmieniało to jednak faktu, że maskowanie było skuteczne, a pokonany Magus nie będzie przecież komentował tego wyglądu...
Pewność siebie Czartoryskiego zmniejszyła się jednak, gdy pod wejściem do budynku nie tylko zaobserwował innego Magusa ze stojącym obok niego rosłym chłopem w sukmanie – ale przede wszystkim ze względu na nieznacznej postury dziewczynkę stojącą na półpiętrze. Dziewczynkę o srebrnych włosach.
Wspomnienia o trzech założycielskich rodzinach przemknęły przez głowę Czartoryskiego, gdy przypominał sobie o homunculusach tworzonych przez rodzinę Einzbern. Tymczasem postawny szlachcic w tradycyjnym kontuszu i napierśniku uniósł w górę szablę...
Berserker – zawołała dziewczynka – zamknij ich tutaj!
Servant wydał z siebie nieartykułowany pomruk, jednak nazwa jego Noble Phantasmu była słyszalna i wyraźna...
Klatka Wiecznej Tortury – Piły odkrawające kończyny!
Potężna energia magiczna wypełniła okolicę, gdy tysiące łańcuchów otoczyło przestrzeń wokół nich tworząc klatkę z której nie było ucieczki. Inne zwisały z nieba, zaczynając się w powietrzu, zakończone ostrzami... z podłogi zaś wyłaniały się kolejne półprzezroczyste narzędzia tortur, zyskując momentalnie materialności. I piły. Wszędzie było pełno ostrzy pił, rozmaitego rozmiaru, leżących na ziemi, wiszących na łańcuchach, wirujących w powietrzu... jakby stanowiących przedłużenie woli Servanta. Poruszały się wraz z jego krokami, posłuszne jego żądaniom, szykujące się by deszczem spaść na wrogów, gdy schodził w stronę dwóch Lancerów i ich Mistrzów...
Nie był to jednak koniec... Panowie Bracia – towarzysze w wolności! – po tych słowach kilkunastu półprzezroczystych szlachciców pojawiło się za Servantem... nie byli materialni, jednak pojawiające się wraz z nimi niespecjalnie wielkie, ale idealne do ostrzału dworów armaty były jak najbardziej prawdziwe... a oni całkiem sprawnie je ładowali.
Stojąca na górze schodów Illya uśmiechnęła się radośnie: - Zabij ich! A jak nie wystarczy, użyj ostatniego Noble Phantasmu!
Armatnie kule wystrzeliły wraz z deszczem pił wszelakich rozmiarów w stronę obu Lancerów. |
_________________
|
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 04-12-2011, 17:56
|
|
|
Wieczór 6 maja.
Gorazd analizował fakty. Z pewnością wszyscy znają ten stan w który wpada ktoś, kogo za chwilę ma uderzyć rozpędzony samochód lub stracił równowagę, zaraz ma spaść ze schodów i zderzyć się z ziemią łamiąc kark... Człowiek przekonany o nieuchronności własnej śmierci potrafi z niesamowitą precyzją i bezstronnością ocenić sytuację i wyciągnąć wnioski. Nie potrafi zareagować.
Zaraz umrę. Za ułamki sekundy rozpędzona masa ostrych przedmiotów wbije się we mnie
i zostanę odrzucony do tyłu w chmurze krwi. Przegrałem. A ten facet obok. On też przegrał.
I jego Servant. Tak, to ***. Wielka szkoda. Lancer? Po prawej stronie stoi samochód. Gdybym tak..
Poczuł, że do jego nóg dotarły w końcu sygnały z jego mózgu. Kolana powoli zaczęły zginać się,
wreszcie ciężar ciała spoczął na prawej nodze.... Za późno.
Lancer skoczył. Odtrącił swojego mistrza barkiem. Gorazd wylądował za samochodem. Osłonił głowę przy upadku, przetoczył się. Tak jak uczą na szkoleniach policyjnych.
Kule armatnie zaświszczały i zamiast trafić w Lancera łagodnym łukiem poszybowały dalej. Jedna z nich trafiła w budkę parkingowego, druga skosiła pobliską latanię.
Zaraz za nimi nadciągała nawałnica ostrzy. Nieznośny wizg powietrza na zębach pił i ogniwach łańcuchów wgryzał się w mózg.
Nagły brzdęk, a później trzask i łomot. Ziemia drży, kawałki asfaltu wirują w powietrzu.
Chmura kurzu rozwiewa się, przegnana nagłym zawirowaniem powietrza.
Lancer stoi obok krateru wyrwanego w powierzchni parkingu. Twarz mu pociemniała, oczy błyszczą złowrogo. Jego prawie 4 metrowa kosa celuje ostrzem w gardło zbliżającego się wroga.
Paprocki zauważył, że poza poszarpanym rękawem sukmany, nie widać by Lancer odniósł jakiekolwiek cięższe obrażenia. Rzut oka w lewo upewnił go, że ten drugi magus także przeżył.
„Lancer! Zajmij go na chwilę!” - krzyknął zza samochodu, wysypując zawartość swojej torby na ziemię. Bycie kiepskim magiem w końcu mogło się mu na coś przydać.
Czartoryski przyjął inną taktykę - gwałtownie schował się za swoim Servantem, który z kolei błyskawicznym ruchem zerwał z głowy czapkę - uszatkę, odsłaniając lśniącą pod nią koronę. Jego włócznia zawirowała w powietrzu, odtrącając na boki lecące w jego stronę ostrza na wszystkie strony i miażdząc armatnie kule.
Fascynujące - stwierdził drugi Lancer, ruszając szybkim krokiem w stronę przeciwnika. Czartoryski tymczasem rozpoczął szukanie osłony.
Gorazd znalazł to czego szukał. Kręgi lokalizacyjne były całkiem proste do wykonania nawet dla niego. Dodatkowo wymagały bardo niewiele mocy magicznej do zainicjalizowania. Resztę pobierały same, z otaczającej je przestrzeni. Niestety były potwornie nieekonomiczne.
Silniki parowe współczesnej magii, można by rzec.
Zauważył ruch kątem oka. W kierunku „jego” samochodu biegł ten drugi magus. Chyba jeszcze go nie zauważył. Wymacał w kieszeni składaną pałkę i czekał.
Czartoryski stanął za samochodem, osłonięty częściowo przed gradem pocisków.
„Ekhem” - obrócił głowę i zobaczył wrogiego mistrza z pałką wzniesioną co uderzenia.
“Mam nadzieję że trafiłem na rozsądnego faceta?” - zapytał Gorazd i wyszczerzył zęby.
Czartoryski również wyszczerzył zęby. A potem wypalił Gandrem z obydwu dłoni, odrzucając Gorazda kilka metrów do tyłu. Z tej odegłości po prostu nie można było spudłować...
Wygląda na to - uśmiechnął się, wyciągając z kieszeni pistolet - że muszę niestety utrzymać Cię przez chwilę przy życiu - lepiej odłóż to i podejdź spokojnie.
Powalony na ziemię magus otrzepał kurtkę i podniósł się na na nogi. Chwycił pewniej pałkę i powoli podszedł do mierzącego do niego z pistoletu Czartoryskiego. Ten mocniej ścisnął broń.
“Niezła sztuczka. ” - powiedział i dodał zaraz, będąc już całkiem niedaleko “Ale popełniłeś mały błąd”
Przykre - stwierdził Czartoryski, pociągając za spust i spoglądając ze zdumieniem na broń, gdy pistolet nie wypalil.
Paprocki pokiwał głową i korzystając z chwili dezorientacji wyrżnął Czartoryskiego w podbródek ciężkim metalowym cylindrem złożonej pałki. I momentalnie poczuł jak drętwieją mu ręce - jakby uderzył w mur. Reinforce dyletancie - odpowiedział złośliwie Czartoryski, posyłając mu cios pięścią. Wstrząs po uderzeniu był dotkliwy, ale na szczęście motocyklowe rękawice ze wzmocnieniami uchroniły go przed złamaniem lub pęknięciem. Zdenerwował się. Pięść przeciwnika minęła go o centymetry. Gorazd odwrócił się bokiem, złapał magusa za rękę i korzystając z jego rozpędu posłał go na ziemię. Fakt ten stanowczo nie był miły dla Czartoryskiego, który z trudem zaczął podnosić się z ziemi. Były policjant widząc że jego przeciwnik to twarda sztuka ponownie dopadł do niego i tym razem wykręcił mu ręce. Instruktorzy z akademii byli by z niego dumni. Złapana ofiara szarpała się, więc zirytowany krzyknął prosto w ucho “A może jednak porozmawiamy?!!” Czartoryski był nawet chętny do rozmowy, nie miał specjalnej ochoty walczyć dalej z tym obrażającym sztukę... nie, takie słowa były poniżej jego godności!
W tym samym czasie na schodach rozpoczęła się prawdziwa bitwa. Berserker przyciągnął do siebie piły i ostrza i przygotował je do następnego ataku. Lancer Gorazda nie pozwolił mu jednak na odsunięcie się poza zasięg jego kosy. Potężne uderzenie przemieściło szablę Berserkera daleko w bok. Lancer zaatakował wykorzystując powstały w obronie wyłom, lecz trzonek kosy zderzył się z ostrzem przyczepionym do łańcucha.
Lancer odskoczył unikając kolejnego ataku ostrych narzędzi. Drugi mistrz włóczni zaatakował z boku, uderzając pod zdumiewającym kątem. Nie ujawniał natury swoich broni, jedynie korona jaśniała jasno... Lancer Gorazda wyraźnie czuł płynący od niego autorytet. Podobnie musiał czuć się Servant Illyi, gdyż nawet w szale Berserkera wyraźnie mniej pewnie atakował i odparowywał ataki tego przeciwnika. Pomimo przewagi liczebnej, Berserker radził sobie nad wyraz sprawnie. Obaj Lancerzy atakowali zawzięcie, jednak brakowało im zgrania i koordynacji by pokazać pełnię swoich możliwości. Nie wiedzieli czy za chwile nie będą musieli walczyć także ze sobą.
Po pierwszych chwilach starcia Berserker wyraźnie zaczął dążyć do odwrotu, aby utrzymać przeciwników pod odstrzałem Nie była to co prawda typowa taktyka przedstawiciela tej klasy - jednak ten Berserker wyraźnie preferował nieco inne metody...
Gigantyczne ostrza pił wielkości samochodu raz za razem wystrzeliwały w stronę wrogich mu Servantów. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Urawa
Keszysta
Dołączył: 16 Paź 2010 Status: offline
|
Wysłany: 04-12-2011, 18:38
|
|
|
Szli w kierunku galerii, gdzie umówili się z Małgorzatą. Rider z ciekawością rozglądała się po mieście, szczególnie dużo uwagi poświęcając strojom na wystawach mijanych sklepów. Aleksander zastanawiał się, jak wyjaśni fakt, że w chwili obecnej na koncie ma tyle, by starczyło na zupkę chińską i mineralną niegazowaną dziennie. Należało wyjaśnić zatem, że jak już mają kupować ciuchy, to najwyżej w ciuchlandzie i to jakimś tanim, a Złote Tarasy to…
- Zbliża się – nagle Rider straciła zupełnie zainteresowanie strojami na wystawach i podeszła bliżej swojego mistrza.
- Gdzie, gdzie? – Aleksander rozglądał się w poszukiwaniu Gośki.
- Inny Mistrz. Jest gdzieś w pobliżu, razem ze swoim sługą.
- Co? – Aleksander zaczął kręcić nerwowo głową, patrząc podejrzliwie na wszystkich w okolicy. Robiło się już szarawo. Poczuł się jakoś nieswojo. Nie podobało mu się to.
- Powinniśmy się wycofać, prawda? – spytał i nie czekając na reakcję Rider, chwycił ją za rękę i ruszył przed siebie. Skręcił w jedną z bocznych alejek… i zatrzymał się. Wokół było pusto, ani jednego człowieka, ani jednego samochodu. Centrum stolicy, późne popołudnie… nie, to nie było normalne.
- Cholera, co się dzieje?
- Nadchodzi.
Aleksander czuł, jak pocą mu się dłonie. To było jak kiepski horror. Co miało niby nadejść? Candyman? Freddie? Jason? W odpowiedzi usłyszał kroki. Z drzwi jednego z budynków wyszedł powoli niezbyt wysoki, krótkowłosy mężczyzna, w okularach, które w połączeniu z rysami twarzy nadawały mu wygląd kogoś, kto uważa, że zawsze wie wszystko najlepiej. Aleksander miał wrażenie, że widział tą twarz. Ale gdzie? Może w telewizji? Cyniczny uśmiech wydawał się przyklejony do twarzy nieznajomego. Na sobie miał elegancki płaszcz.
Nawet nie zauważył, kiedy u boku nieznajomego pojawiła się kobieta. Starannie ułożone, ciemne włosy górowały nad niskim czołem. Surowe, ostre rysy twarzy sprawiały, że trudno było ją nazwać pięknością, niezaprzeczalnie miała w sobie jednak coś, co zwracało uwagę. Może to głębokie, mocno osadzone oczy? Aleksander nie był w stanie tego określić. Rider stanęła przed nim, zasłaniając go. U jej boku pojawiła się szabla, która chwilę później znalazła się w jej ręku.
- Archer – powiedziała, patrząc na nieznajomą – Wiedz, że nie żywię do ciebie, jako do rodaczki, wrogich uczuć, jednak walczę dla mego mistrza i dla mej ojczyzny, zatem…
- Ha ha ha ha!!! – stojąca naprzeciw kobieta wybuchła śmiechem – Daj spokój tym bzdurom, feudalny przeżytku klasy wyzyskiwaczy! Cóż znaczy jakaś tam ojczyzna wobec światowej rewolucji proletariackiej?? Wyklęty powstań ludu ziemi!
- Archer, zabij ich – powiedział jej mistrz, robiąc krok do tyłu i stając koło latarni, która znacznie lepiej oświetlała jego twarz. Aleksander doznał olśnienia. No tak, jak mógł nie poznać. To był Jaromir Cielakowski, redaktor pisma „Optyka Polityczna” i właściciel kawiarni „Stary, dobry świat”. Ale co to…
Na zastanowienie się zabrakło czasu, bo Rider chwyciła go i pchnęła do tyłu. W tej samej chwili, w miejscu, w którym przed chwilą stał, w asfalt wbiły się trzy róże, które ułamek sekundy później eksplodowały. Dym spowił niewielką alejkę. Aleksander oddychał ciężko, leżąc pod ścianą. Koło niego stała Rider, która jednak zaraz potem zniknęła, nurkując w chmurze dymu tak szybko, że nawet nie zauważył dobrze, kiedy to zrobiła.
- Cholera, czy ja spisałem testament… - pomyślał.
Kolejne trzy róże zmaterializowały się w powietrzu, by ze świstem przeciąć je i pomknąć w kierunku nadciągającej Rider. W chwili, w której miały jednak osiągnąć swój cel, w powietrzu gęstym od dymu zabłysło stalowe ostrze szabli. Róże opadły na ziemię, pocięte na kawałki. Archer cofnęła się, unosząc się lekko w powietrzu i obserwując okolicę. Jej mistrz schował się w drzwiach, z których przed chwilą wyszedł.
Aż sześć róż wbijało się w asfalt ulicy, wybuchając, jedna po drugiej, jednak kreśląca między nimi linię slalomu Rider mknęła lekko, jakby bawiło ją to wszystko. Widziała wyraźnie wiszącą powyżej przeciwniczkę. Wcześniej zastanawiała się, jakie to uczucie, gdy przyjdzie jej się zmierzyć z kimś, komu tak jak i jej leży na sercu dobro ojczyzny. Teraz jednak była pewna, że w starciu z tym wrogiem sentymenty może sobie darować.
Odbiła się od jednej ze ścian i wykorzystując siłę pędu wystrzeliła w powietrze, w kierunku swojej przeciwniczki. Ta zamierzała właśnie posłać w jej stronę kolejne róże, jednak tym razem Rider sięgnęła po pistolet. Strzał trafił jedną z róż, zanim ta pomknęła w cel. Eksplozja rzuciła Archer do tyłu, na dach jednego z budynków. Niedaleko niej wylądowała Rider.
Aleksander podniósł się z ziemi, otrzepując z kurzu. Słyszał wybuchy i zastanawiał się, jakim cudem jeszcze nie mieli na głowie całej lokalnej policji, gapiów i dziennikarzy TVN24. Dym powoli opadał. Chłopak usłyszał kroki i dostrzegł w dymie sylwetkę mężczyzny w płaszczu. Cielakowski? To on był mistrzem Archer? Aleksander dostrzegł, jak tamten wyjmuje coś spod płaszcza. Długie, okrągłe, lśniące ostrze, które wydawało się płonąć. Czy ty był… sierp? Chwilę potem wrzasnął, bo ostrze o mało co nie skróciło go o głowę.
- Oszalałeś? – krzyknął w kierunku Cielakowskiego – Chcesz mnie zabić?
- To też, ale niejako przy okazji… Ten magiczny sierp wysysa energię magiczną z trafionego. Oczywiście, widzę już, że mam do czynienia z fujarą, niskopoziomowcem, ale nawet ta odrobina mocy, którą masz, wzmocni mnie.
- Żart… żartujesz? Cholera… ty naprawdę chcesz mnie… aaaahhh… - tylko gwałtowny ruch do tyłu uratował Aleksandra przed dekapitacją. Odbiegł kilka kroków do tyłu. To już nie były żarty. To wszystko było na serio. Zbyt na serio, jak dla niego. Jak miał z nim walczyć. Grzebał w kieszeniach. Nie miał nawet scyzoryka, tylko jakieś kartki…
Rider pędziła w kierunku podnoszącej się z ziemi Archer. Ta, widząc nadchodzące zagrożenie, gestem dłoni przywołała dwie kolejne róże. Rider była gotowa je przeciąć, ale róże, zamiast w nią, przeleciały obok, mijając cel o dobry metr każda. W chwili, w której mijały Rider, rozprysły się w powietrzu. Miliony płatków zawirowały w powietrzu, otaczając cel. Ich krawędzie cięły jak kawałki szkła. Zaskoczona Rider upadła na dach, starając się zasłonić przed ostrymi jak brzytwa płatkami. Chociaż ranki zadawane przez nie były niewielkie, to sama ich ilość była śmiertelnie niebezpieczna. Archer podniosła się i ruszyła w kierunku przeciwniczki. W powietrzu obok niej zabłysły trzy kolejne róże.
Aleksander wiedział już, że jeżeli zaraz czegoś nie wymyśli, to czeka go szybki i gwałtowny koniec. Z kieszeni wyjął jedną z kartek, na których miał zapisane fragmenty z tamtej książki. Przepisał je sobie, żeby wracając sprawdzić znaczenie kilku słów w słownikach biblioteki uniwersyteckiej. Podejrzewał, że mogą zawierać jakieś zaklęcia, albo coś takiego. Cielakowski, trzymając w ręce lśniący w świetle latarni sierp zbliżał się jak wcielenie śmierci. Nie mając nic do stracenia, wyrecytował, drżącym głosem:
Ecce, Shub Niggurath, adjuvat me,
ominus sustentat vitam meam!
Voluntaerie sacrificabo tibi,
celebrabo nomen tuum, capra nigra, quia in silvum asperum est!
Oczekiwał apokalipsy, ognistej kuli, błyskawicy z nieba… niestety, nic się nie stało. Cielakowski zatrzymał się nawet na chwilę, jakby niepewny tego, co miało się stać, ale widząc zerowy efekt dokonań przeciwnika, uśmiechnął się tylko i wziął szeroki zamach ręką zbrojną w sierp. Aleksander skulił się pod ścianą, czując, że całe życie zaczyna przemykać mu przed oczami.
Cios jednak nie spadł. Asfalt pod nogami Cielakowskiego pękł, by uwolnić dziesiątki przypominający korzenie pnączy. W asyście przeraźliwego, przypominającego bek kozy zawodzenia, korzenie oplotły się wokół nóg maga. Ten próbował je odciąć przy pomocy sierpa, ale na każdy odcięty korzeń przypadały kolejne trzy.
Rider czuła, że słabnie. Wiedziała, że zdoła w końcu poradzić sobie z tymi płatkami, ale kątem oka dostrzegła wycelowane w nią kolejne róże. I wtedy nagle Archer zniknęła. Zeskoczyła z dachu. Płatki otaczające Rider opadły na ziemię. Mimo dziesiątek niewielkich, lecz wciąż krwawiących ran, Rider zerwała się na nogi i podbiegła do krawędzi dachu, by dostrzec zmagającego się z otaczającymi go pnączami maga, stojącego nad jej mistrzem i podążającą w jego stronę Archer. To była szansa, której nie mogła zmarnować. Tuż obok niej zmaterializował się widmowy koń. Rider wskoczyła na jego grzbiet i gnając przez powietrze, spadła na Archer, nie spodziewającą się zupełnie ataku. Szabla w ręku Rider zadała jeden, pewny cios, który dekapitował przeciwniczkę.
Aleksander zasłonił ręką oczy, by nie patrzeć, jak Cielakowski miażdżony jest w splotach drewnianych pnączy, które całkowicie oplotły jego ciało i zgniatały, wyciskając zeń soki. Niestety, nie mógł zasłonić uszu i przeraźliwy wrzask umierającego maga brzmiał w jego głowie. Litościwie chwilę później ustał, a gdy Aleksander odważył się odsłonić oczy, przed nim znajdował się już tylko spękany asfalt, nic poza tym. Wciąż chwiejąc się wstał, by zobaczyć zmierzającą w jego stronę Rider. Ta zrobiła dwa kroki i zatrzymała się, by upaść. Jej mistrz w ostatniej chwili zdążył ją złapać. Dostrzegł jej pokryty setkami krwawych plam uniform.
- Wygraliśmy – powiedziała.
Aleksander sam już nie wiedział, czy to on pierwszy stracił przytomność, czy to Rider zniknęła ułamek sekundy wcześniej. |
_________________ http://www.nationstates.net/nation=leslau
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|