Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Fate/PL - wątek główny |
Wersja do druku |
Urawa
Keszysta
Dołączył: 16 Paź 2010 Status: offline
|
Wysłany: 27-11-2011, 12:25 Fate/PL - wątek główny
|
|
|
Rok 2012 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Pominąwszy już kalendarz majów, który wywołał na świecie zamieszanie godne wcześniejszych przepowiedni Nostradamusa, kryzys gospodarczy, dalece bardziej namacalny niż brednie Indian sprzed połowy millenium, dawał się we znaki coraz mocniej. Stąd też coraz powszechniejsza była pewność, że coś musi się wydarzyć…
Kryzys w nie mniejszym, choć nieco innym znaczeniu dotyczył także Aleksandra. Że jego portfel do zasobnym nie należał, nie dziwiło, zważywszy na fakt bycia studentem. Od niepamiętnych dziejów słowo „ubogi” było synonimem słowa „student” i mimo upływu wieków, kolejnych reform edukacji, niewiele się tu zmieniło. Portfel Aleksandra dodatkowo wydrenował dokonany kilka dni temu wydatek – ksero pochodzącej sprzed stu lat książki. Naturalnie, biblioteka uniwersytecka nie była skłonna do robienia kserokopii tego rodzaju pozycji, zatem, poza kosztami odbicia niemal 500 stronnicowej cegły, doszła konieczność wręczenia tu i ówdzie drobnych upominków, które do reszty już zrujnowały kieszeń głodnego wiedzy chłopaka. Teraz zaś, kiedy siedział na zbindowaną księgą i wpatrywał się w jej strony, stało się jasne, że kryzys dotyka nie tylko jego portfela, ale czegoś o wiele bardziej ważnego – jego wiary w siebie.
Aleksander nie miał do tej pory okazji, by uczyć się łaciny, słyszał jednak, że nie jest to język trudny. Nabył zatem niewielkich rozmiarów słownik łacińsko-polski, otworzył zeszyt i rozpoczął mozolne tłumaczenie tekstu, zdanie po zdaniu. O ile jednak pierwsze zdanie brzmiało, choć pokracznie, względnie zrozumiale: „Zamieszanie wola być moje epitafium”, tak każde kolejne przypominało bardziej poezję lingwistyczną Mirona Białoszewskiego niż mroczne i zapomniane sekrety magii, na które chłopak tak bardzo liczył. Po trzech zdaniach odłożył wszystko i oparł się o krzesło. Nie należał do ludzi, którzy łatwo ulegali, ale po raz pierwszy od dawna poczuł niemoc. Był przecież tak blisko…
Herbata z cytryną poprawiła trochę jego nastrój. Wiedział, że musi mu się w końcu udać. Zainwestował w to niemal całe miesięczne finanse i stała przed nim perspektywa jedzenia przez dwa tygodnie jednej zupki chińskiej dziennie. Na dodatek, miał bardzo konkretne i sprecyzowane cele. Pierwszy z nich nosił grube jak denka od butelek po wódce okulary, miał długi, ostry nos i prowadził konwersatorium. Pod wizerunkiem miłego, starszego pana kryła się jednak wyjątkowo wredna osobowość udupiacza studentów. Aleksander obiecał sobie, że jak już nauczy się czegoś z tej księgi, pierwszym co zrobi, będzie jakaś wyjątkowo wredna klątwa rzucona na profesora Kowalskiego. Drugi cel był o wiele bardziej atrakcyjny wizualnie, miał długie, kasztanowe włosy, zielone oczy i przejawiał niezdrowe zainteresowanie parapsychologią. Gośka od dawna była koleżanką Aleksandra, jednak traktowała go lekko protekcjonalnie, co przejawiało się choćby w mówieniu doń per „Aluś”. Był przekonany, że teraz, mając w łapach ten almanach, znajdzie sposób, by jej zaimponować. Kłopotem jednak nadal pozostawało znaczenie zawartych w nim słów.
Przerzucił kilka pierwszych stron, dedukując, że zapewne zawierają one coś w rodzaju wstępu. Następne były o wiele bardziej interesujące, znajdowały się na nich nawet obrazki (niekiedy słabo widoczne – skutek marnej jakości uniwersyteckiej kserokopiarki, pamiętającej zapewne jeszcze PRL), na widok których Alkowe oczy zaświeciły się. Drżącymi palcami przewracał kolejne, starając się zrozumieć, o co chodzi w opisach i tytułach. W końcu zatrzymał się na stronie, gdzie grubymi literami widniał lekko zamazany napis, który udało mu się przetłumaczyć jako „przywołanie”. Czego dokładnie, to już sprawa drugorzędna, zwłaszcza że niżej znajdowała się rozpalająca wyobraźnię gwiazda z dziwnymi znakami. Taaaaak, to wyglądało ciekawie.
Była już trzecia w nocy, kiedy na podłodze niewielkiego mieszanka, umiejscowionego na szczycie jednej ze stołecznych kamienic, znajdowała się wyrysowana kredą gwiazda. Zgodnie ze instrukcjami Aleksander umieścił w niej przedmiot należący do swojego nemezis – niewielki pierścionek z orłem w koronie, który Kowalski wiele razy pokazywał na zajęciach jako pamiątkę rodzinną, pamiętającą wyjątkowo odległe czasy. Zakorbienie go było wyzwaniem. Ale teraz… Aleksander już zacierał ręce, zastanawiając się, jakiego demona naśle na swojego prześladowcę. Drżącymi z podnieceniami, lekko spoconymi rękami wykonywał gesty, których opis wyczytał z księgi.
Prawdę rzekłszy, coś w głębi duszy podpowiadało mu, że to jednak głupota, że nic z tego nie wyjdzie. Toteż, gdy poczuł nieprzyjemne mrowienie w prawej ręce, cofnął się. Odwrócił dłoń, by na jej górnej części dostrzec pojawiając się dziwny symbol. Ale to było mało istotne. Bo wyrysowana na podłodze gwiazda zaczęła mienić się błękitną poświatą. Chłopak otworzył szeroko oczy, zastanawiając się, czy nie złapać za zwinięty dywan i nie zakryć nim gwiazdy, której blask zapewne dawał przez okno całkiem mocno. Gdy zaś wprowadzał się tu, obiecywał właścicielce kamienicy, że będzie spokojnie, żadnych imprez itd. Iluminacja jednak ustąpiła chmurze szarawego dymu, którego słup wirował w środku gwiazdy, stopniowo przyjmując coraz bardziej namacalny kształt. W oczach Aleksandra pojawiło się przez chwilę nawet rozczarowanie, gdy widmowa postać, miast przypominać rogatego demona z tysiącem macek lub inny przedwieczny koszmar szalonego poety, nabierała coraz bardziej ludzkich kształtów.
- Co… co… - wyrzucił z siebie, gdy dym opadł i po środku gwiazdy stała młoda, smukła dziewczyna o ciemnych, wciąż jeszcze lekko powiewających włosach. Jej skóra była jasna, można by nawet rzec, że blada. Opiętymi mocno ciemny mundur podkreślał jej sylwetkę, w której, mimo niewątpliwie kobiecych kształtów i nawet dość filigranowej na pierwszy rzut oka urody, było coś, co w połączeniu z jej spojrzeniem, wzbudzało szacunek i respekt. Błękitne oczy wpatrywały się w stojącego naprzeciwko niej Aleksandra z ciekawością przemieszaną z lekkim zaskoczeniem. |
_________________ http://www.nationstates.net/nation=leslau
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 27-11-2011, 15:15
|
|
|
Był maj roku pańskiego dwa tysiące dwunastego. Świeciło słońce, nieliczne ptaki śpiewały... a Druga Polska Wojna o Graal właśnie się rozpoczynała. Dwudziestu jeden Mistrzów wznosiło ku niebu inkantacje i dwudziestu jeden herosów odpowiedziało na ich głosy, przybywając z odmętów historii, literatury, mitów i legend by raz jeszcze stanąć do walki. Już wkrótce szczęk oręża ponownie rozlegnie się na ulicach Warszawy...
Ksiądz Joachim odwrócił się od okna kościoła i spojrzał na opustoszałe pomieszczenie. Kościół został zamknięty dla wiernych pod jakąś bliżej mu nieznaną wymówką, a magiczne runy odsyłały tych, którzy próbowaliby złamać ten zakaz... bez bardzo specyficznego powodu. Cóż, sytuacja nie była typowa – i sam ksiądz też nie był stanowczo normalnym przedstawicielem swojego fachu. Szkolony w samym Watykanie doświadczony egzorcysta i łowca heretyków miał za zadanie nadzorować przebieg Wojny, by nie dopuścić do żadnych nieprawidłowości... i ukrywać przebieg wydarzeń przed oczami nieupoważnionych. Symbole na mistycznej tablicy którą trzymał w ręce świeciły się jasnym światłem – wszystkie dwadzieścia jeden... a to oznaczało, że Wojna oficjalnie się rozpoczęła.
***
Ri... to znaczy Kasandro Dzierżankiewicz... – zaciął się nieco młody trzydziestoletni mężczyzna w którego dowodzie osobistym stało Jan Kowalski – Naprawdę uważam, że z... Anną... wyjątkowo przesadzacie! Szczególnie tym razem!
Kobieta nazywana Kasandrą machnęła na niego ręką ze zniecierpliwieniem, zajęta rysowaniem magicznego kręgu. Poddając się, młodzian westchnął głęboko. Pomijając już wszystko, czemu występowali tutaj pod fałszywi nazwiskami, udając Polaków japońskiego pochodzenia? Głowa zaczynała go znowu boleć. Nic zresztą dziwnego, widać było po nim mimo młodego wieku ciągły stres związany z mieszkaniem pod jednym dachem z sześcioma kobietami... jego włosy stanowczo nie były już tak rude jak kiedyś - oraz wyraźnie się przerzedziły. A teraz jeszcze to... Gdy kilka miesięcy temu nowe Reiju pojawiły się na dłoniach jego przyjaciółek te podjęły błyskawiczną decyzję – mniejsza o Graala, zwyciężczyni dostanie... jego... na własność. Przegranej z bliżej nieznanymi Magami z takiej prowincji jak Polska (nie żeby Japonia nie była jeszcze większą prowincją pod względem magicznym, ale to uchodziło za nieistotny szczegół) nie brały nawet pod uwagę. I teraz siedział tutaj, podczas gdy dwie konkurentki szykowały rytuały przyzwania w sąsiednich skrzydłach wynajętego dworu. Tyle dobrze, że zawiązały względny kruchy sojusz na jakiś czas...
Jego telefon znowu się odezwał, wyświetlając napis „Królewski Żarłok” jako dzwoniącego. Była to jego niewielka, tymczasowa zemsta za ciągłe telefony, jakie go nękały codziennie od kiedy na granicy z Niemcami Saber została zatrzymana siłą Graala dopuszczającego na teren kraju jedynie polskich bohaterów i razem z Rider musiały zawrócić do Berlina. Z westchnieniem odebrał komórkę... Dobrze chociaż, że Illya nie dostała tym razem Reiju i została z Taigą w Japonii.
***
Illya uśmiechnęła się z miną kota, który zlizał śmietankę, całkiem nieświadoma myśli biednego Shirou. Nie tylko udało jej się oszukać obie wredne lisice polujące na jej brata, ukrywając przed nimi nowo otrzymane Reiju, ale nawet niezauważenie uciec drzemiącej Tygrysicy! Następne kroki były już proste – pozostawało przybyć do tego zapomnianego kraju zwanego Polską lotem pierwszej klasy (o ile można to było nazwać „pierwszą klasą”, hmph). A teraz stał przed nią jej nowy, wspaniały Berserker, który zapewni jej zwycięstwo... i pozwoli pozbyć się obu lisic z okolicy jej brata. Co prawda wyglądał dość dziwnie, nosząc jakąś wariację na temat kimona i jakiś dziwny miecz przypominający katanę... oraz futrzastą czapę, ale jaki to problem, że dziwnie się ubierał? Ważne, że był silny. I że tym razem nic jej nie bolało.
***
Piotr Czartoryski spokojnym ruchem zakończył rysowanie kręgu i przystąpił do inwokacji. Będąc potomkiem znakomitego polskiego rodu o długiej, sekretnej tradycji magicznej był pewien powodzenia – szczególnie dzięki artefaktowi, który udało mu się zdobyć. Nie było możliwości, aby ktokolwiek w tej wojnie zdołał się oprzeć wojownikowi, którego wzywał! Nie na ziemiach polskich!
Srebrzyste światło eksplodowało, gdy z magicznego kręgu wyszedł przed niego odziany w kolczugę wojownik pięknej postawy z mieczem u boku i włócznią w dłoni. Uczucie zwycięstwa przepełniło maga... Wojna była już wygrana.
***
Dwudziesty mecz z rzędu? I to do tego same headshoty! Między oczy! Przeciwko pięciu przeciwnikom! Stary, wymiatasz w CS! – gdzieś na obrzeżach Warszawy przypadkowy dwudziestoletni Master odkrywał niesamowite talenty swojego Servanta – chłopaka w zbliżonym do niego wieku, który pojawił się nagle w jego mieszkaniu uzbrojony w starego typu, jednak wyśmienitej roboty sztucer...
***
Magiczny krąg nakreślony przez kobietę nazywającą się Anną Pustułkowską jaśniał jasnym światłem. Szkoda trochę, że hmm... Jana nie było w tej chwili w pokoju, ale z drugiej strony... jej siostra pewnie by próbowała z niego wyciągnąć, jakiego Servanta wezwała – więc może i lepiej. Biedny Jan spędzał ostanie kilka godzin krążąc pomiędzy pokojami i próbując przekonać którąkolwiek z nich, aby zrezygnowały z tego pomysłu... nie tym razem. Tym razem to ona pokaże siostrze która z nich jest warta... Jana. Tym razem była gotowa – to ona będzie miała najpotężniejszego Servanta w tej wojnie! Kojarzonego przez wszystkich Polaków!
Co prawda postacią która stałą przed nią z pewną siebie miną, w kontuszu i z szablą u boku była wyjątkowo zgrabna, drobna, młoda i rudowłosa kobieta, ale kto jak kto, ale Sakura wiedziała, że pewne niedopowiedzenia w legendach się zdarzają.
***
Ale... – Kasandra (?) z wyjątkowym powątpiewaniem patrzyła w stronę swojego Servanta. Nie dość, że ZNOWU nie udało jej się dostać Saber, to jeszcze... no owszem, jej Rider wyglądał całkiem nieźle, wysoki na dwa metry, z niezłą muskulaturą (na ile można ocenić w kompletnym stroju), z blond czupryną jakiej by się nie powstydził lew i ładnie ukształtowanych okularach (hm, błękitne oczy), ale kto nosi skórzany płaszcz i gogle do garnituru od Armaniego? Pocieszające było to, że chyba sam Rider nie był do końca zachwycony tym wyglądem, więc może to tylko wpływ legendy...
A więc - przemówił Rider głębokim barytonem – Jesteś moim Mistrzem? |
_________________
|
|
|
|
|
Morg
Dołączył: 15 Wrz 2008 Skąd: SKW Status: offline
Grupy: AntyWiP Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 27-11-2011, 15:25
|
|
|
5 Maja, Roku Pańskiego 2012
„So ni gin to tetsu. So ni ishi to keiyaku no taikou. So ni wa waga daishi Schweinorg.
Oritatsu kaze ni wa kabe wo. Shihou no mon wa toji, oukan yori ide, oukoku ni itaru sansaro wa junkan seyo.
Tojiyo (mitase). Tojiyo (mitase). Tojiyo (mitase). Tojiyo (mitase). Tojiyo (mitase).
Kurikaesu tsudo ni godo.
Tada, mitasareru toki wo hakyaku suru.
────Tsugeru.
Nanji no mi wa waga moto ni, waga meiun wa nanji no ken ni.
Seihai no yorube ni shitagai, kono i, kono kotowari ni shitagau naraba kotae yo.
Chikai wo koko ni. Ware wa tokoyo subete no zen to naru mono, ware wa tokoyo subete no aku wo shiku mono.
Nanji sandai no kotodama wo matou shichiten, yukushi no wa yori kitate, tenbin no mamorite yo────!”
───────────────────────────────────────────────────────────────────────────
Rytuał był długi, żmudny i wymagający. Oczywiście dla maga to nic nadzwyczajnego — każdy prawie rytuał taki był. Ten był jednak szczególnie ważny, najmniejsza nawet pomyłka mogła mnie drogo kosztować. Przygotowywałem się od kilkudziesięciu miesięcy, taka okazja trafia się raz w życiu – przywołanie Castera mogłoby pozwolić mi znacznie przyspieszyć badania. Przestudiowałem historię Wojen, obowiązujące Reguły, próbowałem poznać genezę Graala (choć – uczciwie przyznając – nie udało mi się zbyt wiele na ten ostatni temat dowiedzieć). Ba, nauczyłem się nawet japońskiego, żeby nie popełnić błędów w stworzonej przez Tōsaków inkantacji oraz kupiłem spory budynek, żeby stworzyć porządną, magiczną fortecę (w dużych miastach co prawda niełatwo o zakup korzystnych magicznie terenów, ale na moje szczęście SLD akurat popadło w problemy finansowe i sprzedawało siedzibę partii). Wszystko przygotowałem perfekcyjnie: Krąg wyrysowany idealnie, inkantacja wypowiedziana bezbłędnie, artefakt obecny, pola ułatwiające odprawianie rytuałów założone...
... i oczywiście wszystko musiało się koncertowo spieprzyć. Przede mną bowiem bardzo ewidentnie pojawił się Rider – wysoki, ciemnowłosy mężczyzna z bokobrodami i krótkim wąsem. Przy jego boku stał biały koń, a on sam prezentował się w starodawnym mundurze przepasanym szarfą, z szablą przy boku. Na ramionach epolety, na piersiach ordery... szlachcic jak się patrzy.
Rwa, inni Mistrzowie musieli mnie ubiec. Jasna cholera, żeby ich Zelretch pogryzł – co ja mam, do licha ciężkiego, zrobić z Riderem?!
────────────────────────────────────────────────
Edit: Lekka zmiana w dacie, w celu dostosowania się do linii czasowej. |
_________________ Świadka w sądzie należy znienacka pałą przez łeb zdzielić, od czego ów zdziwiony wielce, a i do zeznań skłonniejszy bywa.
Ostatnio zmieniony przez Morg dnia 03-12-2011, 16:53, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Tren
Lorelei
Dołączyła: 08 Lis 2009 Skąd: wiesz? Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 27-11-2011, 16:10
|
|
|
Na podłodze rozłożona była olbrzymia płachta papieru na której wyrysowano skomplikowany krąg. Kobieta spojrzała z dumą na swoje dzieło.
Oczywiście byłaby nieco szczęśliwsza, gdyby dzieło przywołania potężnego chowańca nie odbywało się w pokoju jej siostrzenicy, który wypełniony był różnokolorowymi pluszakami, lalkami, niezbyt chętnie czytanymi książkami oraz miał zawieszony na drzwiach plakat z jakimś nastoletnim ideałem piękna. Niestety, pokój ten był też jedynym miejscem w całym mieszkaniu z odpowiednim przepływem energii, a kobieta nie chciała ryzykować przywołania poza domem.
Wzięła głęboki oddech. Za 47 sekund wybije południe. Czas, gdy jej moc jest najsilniejsza.
Pokój pomimo infantylnej zawartości wydawał się być złowróżbny, gdyż kobieta zasunęła rolety zatapiając go w półmroku. W ciemności rozrzucone gdzieniegdzie podręczniki wyglądały jak księgi magiczne, a lalki kojarzyły się z niesławnymi horrorami klasy B. Nawet wtedy nic nie było w stanie pomóc aparycji dandysowatego pięknisia z plakatu, ale kobieta szczęśliwie stała tyłem do drzwi i rozważania na temat spaczonego gustu jej siostrzenicy nie zakłóciły jej koncentracji.
24 sekundy. Kobieta pochyliła się nad kręgiem i zaczęła powoli przęść zaklęcie. Gęsta magia powoli wypełniała pokój.
Jeszcze 9 sekund. Zaklęcie było już niemal gotowe. Niewielkie pomieszczenie posiadało teraz tak potężne zagęszczeni magii, że rzeczywistość zaczęła się zacierać w kątach.
5 sekundy. Kobieta uczyniła ostatni gest dopełniając rytuału. W tym momencie potężna fala energii eksplodowała na środku pokoju wywołując mini wichurę. Książki, pluszaki i luźne kartki wzniosły się w powietrze powodując chwilowy chaos. Przez półprzymkniete oczy kobieta zauważyła, że coś spadło na krąg, ale nie zdążyła ustalić co, gdyż w następnej chwili jej twarz zakryły porwane wiatrem szorty.
Godzina 12 wybiła. W Krakowie jakiś nieszczęśnik zaczął właśnie grać hejnał. W kilku biurowcach w różnych miastach znudzeni pracownicy postanowili zrobić sobie przerwę na lunch. A w Warszawie w pewnym mieszkaniu... pojawiła się postać, która zdecydowanie nie powinna istnieć w tym stuleciu.
Wiatr ucichł. Kobieta zdjęła z twarzy szorty, mając szczerą nadzieję, że były one wyprane, tylko po to, by spojrzeć w oko stojącego przed nią mężczyzny. Nosił on solidne skórzane ubranie i kolczugę, zaś na nie miał narzucony nieco wytarty ciemny płaszcz z futrem. Na głowie miał czarną przepaskę zasłaniającą jego lewe oko, prawe za to patrzyło na świat stalowym spojrzeniem. Najdziwniejsze pozostawały jednak włosy przywołanego, które u podstaw były płowe, ale przy końcach zmieniały kolor na czerń i wyglądały jakby mężczyzna swego czasu je ufarbował, a teraz miał odrosty. Niestety, całą doniosłość sytuacji psuł nieco stary, różowy królik, który leżał na głowie przywołanego. Mężczyzna zdjął go powoli z głowy i spojrzał na pluszową twarz zużytej maskotki, która podobnie jak on nie posiadała jednego oka. Następnie przeniósł wzrok na kobietę.
- Ty jesteś moim Mistrzem? - spytał spokojnie.
- Tak! - oznajmiła kobieta z dumą. - Jestem Bazylia Szczuka!
Mężczyzna kiwnął głową.
- Miło mi poznać panienkę. Jestem Saber, a moje prawdziwe miano to....
- Nie musisz mówić - przerwała mu Bazylia patrząc na książkę leżącą w środku kręgu, u stóp rycerza. - Zdążyłam się domyśleć.
Nastała cisza, gdy obie strony starały się ocenić świeżo otrzymanego partnera.
- Nim przystąpimy do omówienia sytuacji mam pytanie - oznajmił wciąż spokojnie mężczyzna.
- Jakie?
- Panienka lubi pluszaki? - spytał mężczyzna rozglądając się z lekkim zaciekawieniem po pokoju, jak gdyby nie wiedząc co myśleć o swojej infantylnej Mistrzyni i wciąż trzymając w ręku różowego królika.
- TO NIE MÓJ POKÓJ!!!! - zawyła kobieta, wyciągając lekko rozbawionego Saber do przedpokoju. |
_________________ "People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
|
|
|
|
|
juman_
:)
Dołączył: 26 Lis 2011 Status: offline
|
Wysłany: 27-11-2011, 16:30
|
|
|
Cztery pochodnie, stojące w czterech kątach obskurnej piwnicy płonęły jasno, rzucając migotliwe światło na znajdujący się dokładnie w centrum pomieszczenia ołtarz. Na podłodze dookoła niego - setki mistycznych symboli, umieszczonych na kręgu. Poza kręgiem - olbrzymi pentagram. Kilka strużek potu spłynęło po obliczu akolity, stojącego przy ołtarzu i ostatni, szesnasty już raz kontrolującemu poprawność wszystkich symboli. Jova, Zachali, Omedele, Chirovaddia, Belsamte i wszystkie inne, wyrysowane z wielką dokładnością i starannością. Tak, wszystko się zgadzało. Nadchodziła chwila, do której przygotowywał się, od kiedy wstąpił do Kultu. Nadeszła pora rozpocząć rytuał. Rozpalił cztery czarne świece, znajdujące się w kątach ołtarza. Już czuł zbliżającą się Moc, przejmującą go, jak zwykle, ekstazą. Kochał to uczucie, kiedy siły Piekła brały jego ciało w posiadanie, a z jego ust wydobywały się słowa, które dobrze znał.
- Yadare! Przybądź, Sługo i Mistrzu! Przybądź przez ogień, wodę, światło, ciemność, moce stworzenia i siły entropii! Na Azazela, Adramelecha, Belzebuba i Samaela, przyzywam cię!
Powoli pentagram i symbole zaczęły migotać na czerwono, rzucając poświatę na ściany obskurnej piwniczki. Ogień pochodni na ścianach zaczął powoli przygasać i chwiać się, cienie ołtarza i akolity tańczyły po całym pomieszczeniu. Głos akolity zaczynał sięgać wysokich, nieludzkich rejestrów, kiedy powoli, po kilkunastu minutach deklamacji dochodził do kluczowego momentu inkantacji.
Ezekiel, Barbatos, Tamiel! Przybądź i bądź mi posłuszny, służ mi, jako niegdyś służyłeś Panu Piekieł! Mefistofeles, Asmodeusz, Mersilde! Va henesim, va veni maradie, va gari maradie, va teni maradie, govi, govi, ber, ber, verimos, VERIMOS, KADARE, KAREDI, DERPANDU, MAFARE, MAAAFARE, MAAAAAAFARE!!!
Akolita szybkim krokiem zbliżył się do wiklinowej klatki, stojącej przy ścianie piwnicy. Włożył do niej rękę i z nieludzką precyzją pochwycił białą gołębicę, tłukącą się szaleńczo od jakiegoś już czasu po ścianach klatki. Szybko wyciągnął ją z zamknięcia i zamaszystym ruchem przycisnął ją do ołtarza. W drugiej ręcę uniósł się obsydianowy nóż ofiarny.
Krew trysnęła na ołtarz, wysoką strugą zachlapała occultum. Ostatnia pochodnia zgasła, a płomienie świec wyrosły na ponad pół metra. Więcej światła od nich dawał jednak pentagram i symbole; bijące od nich czerwone światło sprawiło, że w mrocznej komnacie wszystko było dokładnie widoczne, lecz skąpane jakby we krwi.
Niechaj ta odrobina krwi będzie przedsmakiem tego, co czeka Ciebie, Sługo i Mistrzu, w tej sferze i w tej walce! Przybądź na chwałę Pana, aby jego wrogowie zostali unicestwieni! Mo, Kirinash, Duzuva, Hutuy, Makorte, Chevi, Duruz, Mo, Mo, Terpandu! Przybądź i bądź posłuszny! Va henesim, va veni maradie, va gari maradie, va teni maradie!
Pośrodku ołtarza pojawił się otwór o płonących brzegach. Po chwili zaczął się z niego wynurzać wysoki, mroczny kształt. Osiągnął mniej więcej wysokość dorosłego człowieka. Dało się już rozpoznać w nim człowieka; chudego, owiniętego ciemnym płaszczem, dzierżącego sękaty kostur. Kaptur opadł mu z twarzy, odsłaniając siwowłose, starcze oblicze. Ciemne oczy sprawiały wrażenie, jakby przewiercały się przez twarz i umysł akolity, odzierając go ze wszystkiego, co prywatne. Akolita oparł się, wyczerpany, o krawędź ołtarza; na jego zmęczonej, pokrytej zawiłymi rysunkami twarzy pojawił się wyraz triumfu. Tak, to musiał być On. Osiągnął cel, który przyświecał mu już od długiego czasu.
- Achhhhh... Dlaczego nie dajesz mi spokoju i wywołujesz mnie? - odezwała się postać cichym głosem. - Czyżbyś to ty... miał być moim Mistrzem? |
_________________ Set the Controls for the Heart of the Sun |
|
|
|
|
Urawa
Keszysta
Dołączył: 16 Paź 2010 Status: offline
|
Wysłany: 27-11-2011, 17:21
|
|
|
Trzy godziny i cztery szklanki mocnej herbaty później Aleksander był już pewien tylko jednego – nie o to mu chodziło. Siedząca naprzeciwko niego ciemnowłosa piękność wydawała się lekko skonsternowana faktem, że jej „mistrz” (Aleksander za nic w świecie nie przyznałby głośno, że uwielbiał, gdy tak się do niego zwracała) przyzwał ją przez pomyłkę. Jeśli nawet jednak była obrażona, to nie okazywała tego.
- Tak czy inaczej, skoro mnie przyzwałeś, musisz przygotować się do wojny – powiedziała, popijając herbatę, która najwyraźniej bardzo jej smakowała.
- Wojny? – Aleksander wstał z krzesła – Jakiej znowu wojny? Putin napadł na Polskę?
- Kto to jest Putin?
- Prezy… tego, no… jakby to ci… o, wiem! To car Rosji.
- Car Rosji… więc znowu grabieżcza, moskiewska pięść zagraża naszej ziemi… Skoro sam nie wiesz, czy mnie przyzwałeś, może to przeznaczenie skierowało mnie tu i teraz, bym poprowadziła rodaków do wojny przeciwko moskalom?
- Czekaj, czekaj… przecież to ja cię przyzwałem – tu Aleksander zaprezentował dłoń z symbolem – Jestem twoim mistrzem, a ty moim sługą, sama tak mówiłaś.
- To prawda – westchnęła – Ale musisz wiedzieć, że skoro przyjąłeś na siebie rolę mistrza, w takim razie przyjdzie nam zmierzyć się z innymi.
- No tak, coś tam mówiłaś o Graalu… Ale… w sensie, mamy się z nimi bić? Może dałoby się jakoś dogadać…
- Dogadać? Układy są dobre dla tchórzy! – Aleksander cofnął się, bo jej głos przybrał nagle niepokojący odcień, nieodległy już gniewowi – To właśnie dogadywanie i układy nie jeden raz pogrążyły ojczyznę w nieszczęściu.
- No dobra, ale jak mamy się z kimś bić?
- Zostaw to mi, mój mistrzu – nagle, ku bezbrzeżnemu zdumieniu Aleksandra, dziewczyna wstała z kanapy i podeszła do niego, klękając na jedno kolano – jako twoja sługa przysięgam, że Graal będzie twój. Widzę w twych oczach prawość i miłość do ojczyzny, toteż jestem pewna, że moc jego wykorzystasz pro patriae bono.
- Moc? A jaka ona jest?
- Nieograniczona. Pozwoli spełnić ci jedno, dowolne życzenie.
Aleksander sam już nie wiedział, czy lepszą byłaby szóstka w totka czy też może osobisty harem… ale najpierw trzeba było wygrać, a cała sprawa wydawała się śmierdzieć mocniej niż pokój w akademiku po kilkudniowej balandze. |
_________________ http://www.nationstates.net/nation=leslau
Ostatnio zmieniony przez Urawa dnia 27-11-2011, 18:25, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Tabris
Snowflake
Dołączył: 19 Lut 2011 Status: offline
|
Wysłany: 27-11-2011, 17:48
|
|
|
Niestety - grzmiał komentator meczu Polska - Gruzja - Arweładze strzela nam kolejną bramkę.
- A nie ich szlak - Roch cisnął szklanką o ścianę.
- I w tym momencie Szwedzki arbiter zakończył pierwszą połowę. Przegrywamy 3-0 i chce do... - nie dokończył bo Roch postanowił skrócić swoje męki i wyłączyć telewizor.
- Cholerni Gruzini zawsze muszą nam dopiec. Najpierw Wujek Stalin, a teraz Arweładze. By ich... Ech - mężczyzna westchnął głośno łapiąc się za głowę.
- Po kija ja się tak przejmuje? Przecież i tak nic z tego nie mam. Właśnie.. nic. Więc czas się zając czymś pożytecznym.
Roch wstał z fotela i ruszył do kuchni. Zapalił tam światło, na stole leżała niedokończona kolacja. Kawałek swojskiej kiełbasy i dwie kromki chleba. Jednak nie to interesowało Rocha. Mężczyzna spojrzał na gumolit na którym narysował godzinę temu gwiazdę. Wolał rytuał odczynić w kuchni na gumolicie, bo jeśli by coś poszło nie tak to łatwiej będzie można to potem sprzątnąć. Roch zdjął z palca sygnet i przyjrzał mu się z bliska
Sygnet był srebrny w jego oczku znajdował się wizerunek topora.
- Tatko niech to do cholery ciężkiej będzie w końcu coś warte. - po tych słowach mężczyzna umieścił sygnet na środku gwiazdy.
- Czas zacząć - lecz potem pomyślał, że lepiej będzie dla bezpieczeństwa jak najpierw wykręci korki, więc to zrobił. Po pięciu minutach powrócił do kuchni z latarką.
Dochodziła powoli 21 godzina, gdy Roch Kowalski rozpoczął rytuał.
Gdy skończył narysowana gwiazda zaczęła dziwnie błyskać zmiennymi barwami. Latarka zgasła, Roch wykonał dwa kroki do tyłu zasłaniając oczu przed dziwnymi błyskami.
Po kilku sekundach wszystko się uspokoiło. Roch w tym momencie wiedział już, że nie jest sam w swojej kuchni. Włączył więc latarkę i zamarł. W poświacie ukazał mu się bowiem jakiś dziwnie ubrany kurdupel w futrzanej czapce.
-Mmm... Master? - Wydukała z siebie istota.
- Niestety - Jęknął Roch i wyłączył latarkę. |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Tabris dnia 27-11-2011, 19:07, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 27-11-2011, 18:17
|
|
|
"To był niezwykle pracowity miesiąc" westchnął Gorazd z obracając tabliczkę na drzwiach
w taki sposób, by witała wszystkich potencjalnych klientów czerwonym napisem ZAMKNIĘTE. Nie narzekał jednak,
w końcu lubił to co robił.
Wchodząc po schodach na poddasze zacierał ręce i w myślach porządkował fakty.
"Sprawa tej historycznej szmatki .. załatwiona, właściciel nie zgłosi się jeszcze przez jakiś czas.
Sprawa masowych kradzieży i zaginięć - niemalże rozwiązana. Mam wszystkie nici w garści. No i eksperyment ..." wyliczał.
Gorazd Paprocki był właścicielem jednej z wielu agencji detektywistycznych w Warszawie.
"Złoty Żuk" był spełnieniem marzeń z dzieciństwa. Do tej pory detektyw śmiał się,
że w jego wieku wszystkie dzieci chciały być lotnikami i żołnierzami, a jemu imponował zawsze
Watson, zaufany pomocnik Sherlocka Holmesa. Nie wiedział czemu akurat on. Po prostu tak było.
W każdym razie, ostatnimi czasy właściciel i jedyny pracownik agencji, był bardzo zajęty.
Na początku miesiąca został wynajęty jako jeden z wielu prywatnych detektywów do zbadania
sprawy określanej półoficjalnie jako "Kradzieże Kolekcjonera". Wszystkie przypadki łączył fakt,
że żaden z przedmiotów nigdy nie wypłynął. Jak kamień w wodę. Zero, null. Ponadto, złodziej
lub złodzieje mieli dość specyficzny zakres działania. Ginęły wyłącznie przedmioty związane bezpośrednio
z historią Polski. Można by rzec, osobliwe.
W tym samym czasie wpłynęło także inne zlecenie, poszukiwanie pamiątki rodzinnej czy coś podobnego.
Zadziwiająco wpasowała się w schemat "Kradzieży Kolekcjonera", niemal idealnie.
Aż dziwne, że był to efekt zwykłego niedbalstwa właścicielki.. Dobrze się jednak stało w obliczu
późniejszych wydarzeń. Można by rzec, że Gorazdowi wpadł w ręce prawdziwy skarb.
Nie wiedział o tym aż do momentu w którym, korzystając ze swojego niestandardowego arsenału detektywistycznego.
wygrzebał w antykwariacie rękopis.Był to zbiór dość szczegółowych notatek, najprawdopodobniej przekład z łaciny
albo innego piekielnego języka. I całe szczęście, autentyczne księgi traktujące o magii były naprawdę szatańskim
wynalazkiem. (Czemu magom nigdy nie przyszło do głowy że angielski jest dużo wygodniejszy niż łacina?).
Początkowo nie był pewny czemu amulet zaciągnął go niemal siłą do antykwariatu i szarpał się jak
wściekły pies nad tą stertą zapleśniałych kartek. Ale nauczył się - z magią lepiej nie zadzierać. Przeczytał więc kilka
stron i w chwilę później maszerował już do domu z nowym nabytkiem.
"Rzecz o Graalu", taki tytuł widniał na pierwszej z kart. Prawdziwa skarbnica wiedzy. Słudzy, Mistrzowie, kompletne formuły!
Wraz z darmowym, podanym na tacy rozwiązaniem sprawy "Kradzieży Kolekcjonera".
Gorazd myślał szybko, więc przypomnienie sobie tego wszystkiego zajęło mu akurat tyle, co wspięcie się do swojego mieszkania.
Zawiesił płaszcz na haku i przeszedł do niewielkiego pokoiku z podłogą z klepek zasłaną białymi kartkami.
Poza skrawkiem szmaty leżącym w centrum i niewielkim stolikiem obok wejścia, pokój był pusty.
Gorazd zamknął za sobą drzwi, ostrożnie by nagłe zawirowanie powietrza nie rozrzuciło arkuszy na podłodze. Przeciągnął się
prostując się na całą wysokość swojego niezbyt imponującego metra siedemdziesiąt osiem, poruszył całkiem imponująco umięśnionymi ramionami
i rozluźniony przystąpił do ostatecznych oględzin Kręgu. Krąg wyrysowany był na kartkach, cienkimi liniami nakreślonymi zielonym atramentem.
Zawsze rysował kręgi na kartkach, łatwiej je rozerwać w przypadku awaryjnym. A było to ważne przy jego sposobie czynienia magii.
Wszystko było w porządku, oczywiście jeżeli anonimowy autor przekładu kolokwialnie mówiąc, nie ściemniał.
Zastanowił się jeszcze raz czy na pewno tego chce, ale natychmiast przestał. Zjadała go ciekawość i po prostu nie mógł przepuścić takiej
okazji. "Zaczynajmy" - odchrząknął i zaczął inkantację. Skalpelem wykonał nacięcie na kciuku lewej ręki i w kilku kluczowych miejscach
zamknął krąg własną krwią. Czuł że energia zaczęła krążyć, szybciej i szybciej... Skupił się na dwóch rzeczach: przedmiocie wewnątrz kręgu,
oraz własnym wewnętrznym obwodzie magicznym, starając się dostarczyć tak wiele energii jak tylko był w stanie.
Energia magiczna wyrwała się na wolność, linie na papierze zaczęły tańczyć i wykrzywiać się jak gdyby zostały nakreślone nie na papierze,
ale na powierzchni jeziora. W bardzo wietrzny dzień.
Luźne kartki zerwały się do lotu i zaczęły krążyć w powietrzu unoszone magicznym tornadem. Gorazd poczuł nagłe szarpnięcie. Jak gdyby ktoś
nabił jego duszę na wielorybniczy harpun i ciągnął swoją zdobycz...
Wszystko ustało, szarpnięcie przeszło w inne nieprzyjemne uczucie, jakby ciągłe szarpanie za rękaw.
Latające arkusze opadły. I szczęka Gorazda też by opadała, ale był zbyt zmęczony.
Na środku pokoju stał wysoki, barczysty mężczyzna w białym przykurzonym stroju. Zajmował całą przestrzeń, od podłogi do sufitu, niezbyt wysokiego
lecz jednak.
Rozejrzał się dookoła, podniósł rękę do twarzy i podkręcił wąsa.
Jego wzrok spoczął w końcu na Gorazdzie. Spoważniał, podkręcił wąsa jeszcze raz i tubalnym głosem rzekł:
"Zapytuję się, tyś jest moim Mistrzem?"
Paprocki oparł się ciężko o ścianę za swoimi plecami. Wykrztusił tylko "Jako żywo" i osunął się na podłogę.
Udało się więc mógł chwilę odpocząć. Z takimi umiejętnościami magicznymi, bez użycia rodowego Znaku przywołanie tak potężnego
bytu i nie kopnięcie przy tym w kalendarz było nie lada dokonaniem.
"Więc tak jak myślałem. Lancer."
"Prowadź do boju, Mistrzu! Zetniemy kilka głów i batalia wygrana..." Wesoło i z pasją zamachnął się trzymaną w ręce bronią. Pokój był
mały więc trzonkiem uszkodził ścianę, a ostrzem zahaczył o stolik pozbawiając go jednej z nóg która wyrżnęła z rozpędem tuż koło głowy Gorazda.
Paprocki wzniósł oczy do nieba i pomyślał że z Lancera chyba chłop poczciwy, ale będą z nim kłopoty. Oj będą... |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Luik
Dołączył: 22 Sie 2011 Skąd: Pruszków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 27-11-2011, 20:14
|
|
|
Słońce powoli zbliżało się do horyzontu. Czas najwyższy był, by jechać do domu. Zygmunt Zaborski skierował się więc ku drzwiom Biblioteki Narodowej. Kiwnął głową, szatniarzowi na pożegnanie, a ten odpowiedział tym samym. Ponurak ten był jednym z nielicznych rozpoznawanych przez personel gości, ale jak mogłoby być inaczej skoro od blisko dwudziestu lat bywał tu niemal codziennie.
Przez te lata przejrzał niezliczone księgi z przepastnych archiwów tego dobytku. Nie był z wykształcenia ani zawodu historykiem, ale zawsze tęsknie spoglądał w przeszłość i nie przepuścił żadnej okazji poznania jej lepiej. Nauczył się nawet w młodości łaciny i liznął greki z tego powodu. Zwłaszcza po śmierci żony ucieczki w świat przeszłości stały się jego metodą radzenia sobie z tak nielubianą teraźniejszością. A gdzie szukać przeszłości, jeśli nie w książkach? Gdzie szukać książek, to chyba każdy wie.
Tak więc bywał tu niemal codziennie. Przeczytał niemal wszystko związane z historią, co mogła mu ta biblioteka zaoferować. W tym również stare rękopisy, manuskrypty i zwoje, niedostępne dla większości ludzi. A w nich odkrył magię. Tą prawdziwą magię. I wojnę, której zwycięzca mógł spełnić swoje marzenie...
Taksówką podjechał pod samą bramę swojej posiadłości. Spadku po rodzicach, których zabrała II Wojna Światowa gdy miał 5 lat.
Wszedł do domu i zdjął swoje szare palto. Poszedł na piętro. Tam, w obszernym salonie na drewnianej podłodze wyrysowane były różne dziwaczne symbole i leżały przeróżne przedmioty. Ogarnął to wszystko krytycznym spojrzeniem. Wyglądało porządnie, tak jak w księdze.
Uniósł rękę i rzucił tarcze na dom (zadziwiające, jak dobrze mu to szło, mimo, że jeszcze 15 lat temu nawet nie wiedział o istnieniu magii. Podejrzewał, że nie był pierwszym magiem w swojej rodzinie.). Następnie stanął w starannie wybranym miejscy i zaczął mruczeć zaklęcia wzmacniające. Następnie przeszedł do właściwego przywołania. Wypowiadała słowa głośno i wyraźnie. Z rosnącym nakładem energii, a powietrze zaczynało wirować, z każdą chwilą szybciej. Atmosfera gęstniała, szara mgłą wypełniała pomieszczenie. Aż w końcu rozległ się grzmot i wszystko ustało, a mgła zaczęła rzednąć. A gdy opadła całkowicie odsłoniła zdumiewający widok.
Oto na środku pokoju, na przeciw siebie stali dwaj mężczyźni. Wsparty na lasce staruszek o długich, siwych włosach i mlecznej brodzie spływającej na pierś, oraz człowiek również już niemłody, potężnie zbudowany, w liberii z potężnym mieczem za pasem i o ponurej twarzy pokrytej bliznami... |
|
|
|
|
|
RepliForce
Vongola Boss
Dołączył: 30 Sty 2009 Skąd: Z Pustyni Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 27-11-2011, 20:39
|
|
|
Maciej spoglądał przez okno swego domu na ulice warszawy, pięknie oświetlone przez auta ludzi wracających do domów. Myślał wtedy o problemach dnia codziennego, o tym co dzieje się w szkole, o swoich znajomych, o tym co już było, i o tym co już będzie. Nagle ktoś położył rękę na jego ramieniu. Poznał, że to jego mentorka i zarazem rodzicielka.
-Już czas- powiedziała opiekuńczym głosem. Chłopak wstał z okna i razem z matką ruszyli w stronę piwnicy domku, w którym mieszkał od kilku lat. Przykrył swoje oblicze kapturem, zamknął za sobą drzwi od pokoju, wziął swój sztylet z dziwnym okiem kryształu w rdzeniu ostrza.
Matka zapaliła światło w piwnicy. Ostrożnie stawiał kroki, aby nie upaść ze schodów. Lekko denerwował się, przed tym, co miało nastąpić za chwile. Miejsce te lekko pachniało stęchlizną, było ciemne, paraliżujące, zimne. Na ścianach i podłodze rozrysowane były dziwne znaki, zaś w losowych z pozoru miejscach leżały dziwne przedmioty.
-Gotów? Na pewno chcesz to zrobić?– spytała jego matka. W odpowiedzi dostała lekkie, trochę niepewne kiwnięcie głową. Rodzicielka zaczęła mamrotać pod nosem ryty. Nad domem pojawiła się niewidzialna z pozoru bariera, chłopak wezwał do swej ręki światło, i sam zaczął recytować te same ryty aby pomóc matce wesprzeć barierę. Następnie chłopak stanął przed kręgiem przyzwania. Przełknął ślinę, po czym przeszedł do głównego rytuału. Słowa wypowiadał głośno, wyraźnie, stanowczym tonem. Powietrze w pomieszczeniu wirowało, napięcie rosło coraz bardziej, światła przygasały. Chłopiec zaś recytował coraz to głośniej i głośniej. W pewnym momencie nastąpił grzmot. Obłoki pyłu opadały powoli. Po chwili spod nich ukazał się młody, pięknie zbudowany mężczyzna, odziany w piękną zbroję, niosący przy swoim pasie dwa miecze. Na twarzy chłopca pojawił się uśmiech. Pierwszy raz uczestniczył w turnieju, a już udało mu się wyciągnąć najsilniejszą kartę
- Servant Saber, do usług Panie |
_________________ "Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
|
|
|
|
|
Smk
Dołączył: 28 Sie 2011 Status: offline
Grupy: Syndykat
|
Wysłany: 27-11-2011, 23:11
|
|
|
[Place bioder zapoznawczy*]
*nie, autokorekta po prostu jest bezkonkurencyjna.
Szymon Drożnicki z wysiłkiem otworzył jedno oko. Wzrok potwierdził relację innych zmysłów, ku zgrozie mężczyzny - świat stanął na głowie. Jakże inaczej wytłumaczyć fakt wpijających się w ramię i brzuch pasów bezpieczeństwa i trawy wyrastającej z nieba. I to wycie, niczym trąby sądu ostatecznego. I czemu głowa mnie tak boli, pomyślał z trudem formułując całe zdanie.
Wracał z Berlina. Konwent był udaną imprezą, obfitującą w ciekawe spotkania, interesujące prelekcje i salę sklepową która wydobyła z Szymona dwunastolatka. Z kartą kredytową. Bez limitu. Rozsądek się jednak włączył i zakupił jedynie kilka drobiazgów, poczym wrócił do domu. Prawie. Powrót zakończył się zaraz za granicami miasta Wrocławia. O trzeciej nad ranem nie było widać żywej duszy na drodze, więc mężczyzna przycisnął gaz nieco mocniej. Stare Volvo posłusznie zamruczało i ociężale poczęło przyspieszać. Nagle..
Nagle na drogę wybiegł pies. Psisko rozmiaru małego kucyka, wyglądające jak wyjątkowo dobrze odpasiona krzyżówka owczarka niemieckiego z jakimś praprzodkiem wilka. Albo i tygrysa szablozębnego. Szymon zareagował odruchowo, sprawnie omijając przeszkodę szerokim łukiem. Oczywiście, na szczycie łuku najbardziej obciążona opona pękła. Samochód miast skręcić, pojechał prosto.
Szymon zaparł się o podłogę i zaciągnął ręczny hamulec.
Wóz posłuszny fizyce zawirował w szalonym piruecie i przeleciał przez barierki odgradzające chodnik od jezdni tyłem. Następnie zahaczył o ozdobny schodek z piaskowca, rozbijając go w pył. I radośnie rozpoczynając dachowanie.
Szymona ocuciło solidne szarpnięcie. Ktoś wyciągnął go z wraku i ułożył na dość poważnie zniszczonym trawniku. Mężczyzna z trudem uniósł głowę i spróbował rozeznać sie w otoczeniu.
Pierwsze odnalazło się Volvo. Maszyna leżała, wciąż w rozpoznawanej formie, na dachu, wsparta zderzakiem o cokół pomnika. Sam pomnik przekrzywiony teraz nieco, zdawał się zsuwać na samochód. Wokół wraku poniewierało się rozsypane szkło, jakieś plastikowe odłamki oraz zakupy. Płyty dvd dopełniały obrazu nieszczęścia i rozpaczy, rozsypawszy się wokół całego tego chaosu.
Ten moment paliwo z rozdartego zbiornika postanowiło się zapalić. W idealnym kręgu wokół nieszczęsnego księgowego na pół etatu, pomnika, płyt z limitowaną edycją ulubionego serialu.
I czegoś jeszcze. Dokładnie w tym miejscu przecinały się lokalne linie geomantyczne. Potężne strumienie prany, rzadko używane nawet przez najpotężniejszych magów zostały podrażnione właściwą kombinacją.
- Czy to z tobą będę pracował teraz?
Szymon poddał się i pozwolił opaść głowie na ziemię, co pozwoliło zarejestrować w polu widzenia drugą osobę w kręgu.
-Pytam się - ukutana w grube zimowe futra postać zdjęła uszatą czapkę, równie włochatą jak reszta odzieniia, ukazując burzę blond włosów - czy ty jesteś moim mistrzem?
Więc jednak rąbnąłem się w głowę troszkę za mocno, pomyślał Szymon nim stracił przytomność. |
_________________ There is no "good" or "bad". There is only "fun" and "boring".
Ostatnio zmieniony przez Smk dnia 29-11-2011, 01:32, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 28-11-2011, 11:27
|
|
|
W centrum Warszawy ku zdziwieniu pewnej Kobiety z zakupami stał tłum gapiów. Policja odgradzała miejsce zbrodnie, dziennikarze próbowali dowiedzieć się czegoś, bo akurat tegoż dnia nic nadzwyczajnego nie działo. Z czystej ciekawości zapytała się pewną starszą Panią co się stało.
-Przepraszam Panią Co się zdarzyło- zapytała się kobieta napotkana starsza Panią
- Jakieś znowu porachunki mafijne. Znaleźli jednego trupa - odpowiedziała starsza Pani
Po chwili dodała łapiąc za krzyżyk starsza kobieta
-Złych czasach żyjemy
Po zdobyciu za bardzo nic nie wyjaśniającej wypowiedzi zamyślonej Starszej Pani Kobieta ruszyła do domu, aby zrobić obiad swojemu mężowi. A sprawa morderstwa na pewno będzie omawiana w mediach, więc nic nie straci. Zawsze będzie miała o czym rozmawiać w pracy.
Tymczasem w pewnym pokoju hotelowym. Janusz siedział na łóżku i patrzył na sufit. Zdjął z siebie ciemną odzież, oraz złoty krzyżyk, który świadczył o sukcesach w jego fachu. Nagle zadzwonił telefon.
-Witaj bracie pozbyłem się tego satanistę. Nie zostawiłem żadnego śladu. Poszło dosyć gładko. Komendant policjanci nakazał swoim podwładnym zetrzeć ślady tak jak nakazałeś przez twojego pośrednika, więc nie powinno być problemów.
-Dobrze spełniłeś wolę Boską. Zacząłeś cały proceder. Przecież nie chcemy, aby ludzie nie służący naszej słusznej sprawie zdobyli ten święty artefakt i pobrudzili go swoimi nikczemnymi rękoma.
-Zaraz to zrobię. Daj mi trochę czasu na ochłonięcie.
-Dobrze zadzwoń do mnie po rytuale.
Po godzinie Janusz zaczął rysować kręgi recytować i zaklęcia.
Ku jego radości pojawił się starszy facet, od którego biło majestat wiedzy i potęgi, która trochę zaczęła przygasać. Miał dosyć egzotyczny ubiór i białą długą brodę. Janusz mimo tego był zadowolony dopóki nie odezwał się przywołaniec.
I'M YOUR CASTER...... and Is this Teatime.?
Janusz szybko wziął telefon i zadzwonił do brata.
Houston we have a problem.................... |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need
Ostatnio zmieniony przez Caladan dnia 28-11-2011, 21:24, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Xeniph
Buruma
Dołączył: 23 Sty 2003 Status: offline
Grupy: AntyWiP WIP
|
Wysłany: 28-11-2011, 20:40
|
|
|
Ania pośpiesznie wracała ze szkoły. Lekcje tego dnia kończyły się o dwunastej, co oznaczało, że ma jeszcze prawie cztery godziny zanim jej rodzice wrócą do domu. Z dużym prawdopodobieństwem było to więcej niż wystarczająco dużo czasu na to, co zamierzała zrobić. Tym, co ją gnało do domu nie był pośpiech, lecz niecierpliwość.
Przekręciła klucz w zamku, wbiegła do przedpokoju i zrzuciła buty. Teraz tylko otworzyć magicznym wytrychem drzwi do pracowni ojca, wślizgnąć się tak, żeby niczego nie naruszyć i dobrać się do księgi. Bułka z masłem, wszak robiła to od tygodni, po kawałku czytając stare tomisko i kompletując swoją wiedzę na temat starego rytuału...
Rytuału, dzięki któremu z czeladnika stanie się prawdziwym magiem. Nie oficjalnie, oczywiście - gdyby rodzice dowiedzieli się, co robi, dostałaby szlaban do końca życia. Chodziło bardziej o udowodnienie sobie że potrafi. A co mogło by lepszym sprawdzianem własnych możliwości, niż skomplikowany rytuał o wielkiej mocy?
Z księgą z ręku przeszła do swojego pokoju, zahaczając po drodze o łazienkę. Dwie tubki pasty powinny wystarczyć. Wpadła na to jakiś czas temu: pastę do zębów rozprowadzała się szybko i równie szybko dawało się ją sprzątnąć. Od kiedy przeszła na nią z flamastrów, czas potrzebny na gorączkowe sprzątanie przed powrotem rodziców zmalał niepomiernie, dając jej więcej czasu na właściwe eksperymentowanie.
Zrolowała dywanik i zgodnie z rysunkiem w księdze wyrysowała na podłodze magiczny krąg o zapachu mięty. Krąg wyszedł nieco większy, niż się starała wyznaczyć - nad kilkoma liniami niczym wiadukt stało krzesło, a w jednym z ramion gwiazdy znajdował się rzucony wcześniej na podłogę plecak. Niemniej jednak, Ania była zadowolona z roboty i ochoczo przystąpiła do właściwej części rytuału, czyli inkantacji.
Zaczęła wypowiadać słowa przywołania i od razu poczuła efekt - najpierw ze środka kręgu zaczęło bić światło, potem zerwał się wiatr, a w końcu stanął w nim czarnowłosy mężczyzna ubrany w dziewiętnastowieczny surdut i płaszcz. Z ramienia zwisała mu skórzana torba, z której wystawały trzy grube książki. Mężczyzna spojrzał na Anię uśmiechnął się.
“Cóż to za oblicze, jak światłość miesiąca? Witaj, urocza dziewico. Jakież twoje miano?”
Mężczyzna zapauzował, dodając w głowie dwa do dwóch
“...Tyś moim Mistrzem?” |
_________________ You don't have to thank me. Though, you do have to get me donuts. |
|
|
|
|
wa-totem
┐( ̄ー ̄)┌
Dołączył: 03 Mar 2005 Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne WIP
|
Wysłany: 28-11-2011, 22:14
|
|
|
Już po ostrzegawczym dzwonku, słysząc syk w siłownikach zamykających drzwi, Witold w ostatniej chwili wyskoczył z 116 na przystanek. Nerwowy ruch we wnętrzu wozu był aż zbyt jednoznaczny, ale spóźniony - światło się właśnie zmieniło, zaś kierowca autobusu ruszył z werwą, starając się nadrobić parominutowe opóźnienie. Witold odczekawszy na zmianę świateł, spokojnie powędrował ku kolejnemu przystankowi, przystając przed kilkoma witrynami i wstępując do sklepu pasmanteryjnego po kupon Lotto.
Każdy z tych postojów pozwalał mu dyskretnie obserwować, czy z przyklejonego do niego "pudełka" na pewno nic nie pozostało.
Na przystanku czekało kilkanaście osób, wśród nich kilku ponurych, krótko ostrzyżonych, młodych mężczyzn o lodowato zimnym spojrzeniu. Jego eskorta. Nie odważył się całkowicie z niej zrezygnować, mimo że wiedział doskonale że to, co ma do wykonania, musi wykonać sam.
Na pustawy autobus nie czekał długo. Na tym odcinku linia 122 nie była uczęszczana, a pora była późna. Przy Elbląskiej nie dawało się już zachować pozorów - mimo wszelkich prób, wysiąście z autobusu całą grupą musiało zwrócić uwagę, jednak młodzi łysole postąpili dokładnie z instrukcjami - głośno rozmawiając, podążyli ku cmentarzowi. Witold mógł w spokoju udać się w dół pustej o tej porze ulicy, ku równie pustej ruinie hali dawno zapomnianego przedsiębiorstwa, których wiele było w tym niemiłym rejonie miasta.
Po dotarciu na miejsce, Witold raz jeszcze rozejrzał się podejrzliwie, nim odsunął wyrwane z framugi drzwi, odkrywając zadziwiająco dobrze utrzymane, metalowe drzwi wiodące do niedużej piwniczki, która już od kilku lat służyła mu za magiczne atelier.
Witold był młodszym z dwóch braci, wychowanym przez dziadków w duchu wiary i patriotyzmu. Nie mógł zrozumieć, czemu jego dobre intencje, jego słuszna duma i poczucie sprawiedliwości tak często budzi w przygodnych obcych tak głęboką nienawiść. Tym bardziej, że ci sami obcy jako jedyną wartość akceptowali brak jakichkolwiek wartości poza kultem odmienności. Bestialskie zakatowanie jego brata przez nieznanych sprawców w wigilię Dnia Niepodległości kilka lat wcześniej całkowicie przeorało jego świat, tym bardziej, że przyniosło ze sobą rewelacje które wstrząsnęły jego pojmowaniem rzeczywistości. Do dziś pamiętał ponure, ciężkie spojrzenie dziadka, gdy spokojnym, rzeczowym głosem objaśniał mu, że teraz to właśnie na niego - w zastępstwie brata - spada rola seniora rodu, który przejmie dziedzictwo magii, kultywowanej w rodzinie od pokoleń z myślą o większej chwale Ojczyzny.
Magia.
Alchemia.
Przywołania.
Wskrzeszeńcy.
Dzieci Nocy.
Od dziecka przywykł patrzeć na świat przez pryzmat wspólnoty narodowej i konfliktów jej interesu z interesami innych nacji. Nowa wiedza nadawała wszystkiemu nowy wymiar - także nieuchwytności kolorowych pajaców o tępych, sprawiających wrażenie zaćpanych, gębach. Pajaców których widziano w pobliżu miejsca gdzie znaleziono zwłoki jego brata.
Witold zamknął oczy, starając się uspokoić oddech. Nie pozwoli na to. Ojczyzna jest słaba, w potrzebie, pozbawiona wiernych obrońców oddanych Sprawie. On to naprawi. Nawet łże-elity da się naprostować w lodowatych objęciach strachu. Kto się nie ugnie, będzie musiał ...odejść. Tak.
Nie wypuszczając welinu który stanowił największy skarb jego dziadka, powoli podszedł do brudnego i śmierdzącego toboła w kącie zimnego pomieszczenia, które ostatnich kilka lat zapełnił dziesiątkami szkiców, probówek, którego podłogę zaścielały niezliczone resztki reagentów. Teraz był u końca drogi. To miejsce spełniło swoją rolę, i wkrótce oczyści je płomień.
Potraktowany kopniakiem, tobół jęknął.
- Ej no, nie bądź taki brutal... pieszczo--- och, nie, nie, po co ci ten nóź? Ja tylko żartowa-a-aaAAAAAAAAAAAAAAAAA~!!!!!!
Witold nie odezwał się ani słowem. Metodycznie kreślił na podłodze Krąg, i równie metodycznie powtarzał inkantację. Po raz pierwszy wszystko wokół niego układało się w zrozumiałą całość. Siedział w spokoju wśród istnej burzy magii, i dopiero po chwili zauważył, że w piwniczce pojawił się nowy gość. W środku kręgu stał szpakowaty, krótko ostrzyżony mężczyzna o wysokim czole, niewielkich, głęboko osadzonych oczach i wydatnym nosie. W jego postaci było coś nieuchwytnego, przypominającego drapieżnego ptaka.
Mężczyzna długo mierzył Witolda spojrzeniem, wreszcie bardziej twierdzącym niż pytającym tonem stwierdził: "Ojczyzna DALEJ w potrzebie, ....Mistrzu?" Witold przytaknął bez słowa. Wycierając ręce, zauważył na swej prawicy skomplikowany, asymetryczny, spiralny wzór. Jego serce biło jak oszalałe. Sukces!
Jego gość milczał. Dopiero po dłuższej chwili rzekł: "Podstawą zawsze są przygotowania i organizacja; zwłaszcza gdy Ojczyzna nie jest gotowa, gotowi musimy być my. Ufam, że to miejsce nie jest jedynym." Witold przytaknął. Gość spojrzał na tobół, znów zepchnięty w kąt. "Przemoc nie zawsze jest słuszną drogą. Nie wystarczyło wybatożyć?" Witold wzruszył ramionami. "Zdrajca rasy, pe-- ...sodomita" Poprawił się, szukając terminu bardziej zrozumiałego w jego mniemaniu dla jego gościa.
Mężczyzna bez słowa, ale z zainteresowaniem i rosnącym uznaniem obserwował jak Witold metodycznie opróżnia na podłogę kanister ropy, a potem wciska niewielki detonator w ciastowatą bryłę trinitrotoluenu wytopionego z pracowicie wyszabrowanych z poligonu w Wesołej niewybuchów. "To piorunian?" zapytał mężczyzna. "Zaiste." Witold rzucił przybyszowi kose spojrzenie i porozumiewawczy półuśmiech, łącząc elektrody z prostym elektronicznym zapalnikiem; odpowiedzią była niemal lustrzana mina.
Chwilę później dwaj mężczyźni wtopili się w panujące na zewnątrz ciemności, spiesznie dążąc ku światłom miasta. Gość półgębkiem zauważył: "TO... zwróci uwagę; miejsce nie jest ...zupełnie ustronne". Jego zaniepokojone spojrzenie uciekło na bok, ku kolejnym postindustrialnym ruinom, oświetlonym przez płonący w starej beczce ogień. Zza muru dobiegał monotonny łomot. "Zapewne" odpowiedział Witold. Jego oczy spotkały pytające spojrzenie mężczyzny. "Squat. Lewackie rykowisko, nielegalne jak samo lewactwo być powinno. Coś takiego w bezpośrednim sąsiedztwie zafunduje im wizytę policji i popsuje zabawę".
Gdy kilka minut później Witold wraz ze swym gościem odjeżdżał w stronę domu, ciemnością wstrząsnął łomot wybuchu. Chwilę później, w przeciwnym kierunku przemknęły na sygnale wozy służb. Gość przyglądał się im ze skrywanym, ale zauważalnym zainteresowaniem. "A jednak reagują bardzo szybko," rzucił do Witolda. Błękitne światło syreny przez chwilę nadało jego twarzy siny, trupi odcień. |
_________________ 笑い男: 歌、酒、女の子 DRM: terror talibów kapitalizmu
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 28-11-2011, 23:19
|
|
|
- A więc chcesz mi powiedzieć, że to wpływ pisarzy kontynuujących dzieło oryginalnego autora... i FANFIKÓW? – kobieta zwana Kasandrą była pewna, że się przesłyszała.
- Niestety. Jako względnie młoda postać literacka jestem mocno podatny na ich wpływ, co ma bardzo... niespodziewane następstwa. I dlatego tu jestem – stanowczo chciałbym wrócić do dawnej postaci. Oczywiście, jestem gotów do współpracy.
- Ale dlaczego to ja zawsze dostaję dziwacznych facetów!!!
***
- Ale... chcesz powiedzieć... że moje wspaniałe wydanie w twardej oprawie przygotowane do rytuału jako relikt miało... tak poważny błąd w druku? – Sakura była zdruzgotana.
- Niestety lub na szczęście – młoda Saber patrzyła na swoją Mistrzynię z pewnym zaskoczeniem – chociaż brzmi to niewiarygodnie, mam wrażenie, że jestem znacznie silniejsza niż być powinnam. Wezwałaś mnie, ale ja... chyba mam jego umiejętności.
Mimo tego stwierdzenia Sakura nadal wyraźnie była mocno przybita ciężarem losu. Co też powie Rin?
***
- Więc doskonale udało Ci się zepsuć cały rytuał i cudem masz sprawnego Servanta...
- Wiec znowu nie udało Ci się wezwać Saber...
Atmosferę w jadalni można było kroić nożem. Była tak gęsta, że tym razem nawet mężczyzna zwany Kowalskim nie próbował nawet pogodzić obu sióstr... modlił się tylko do wszystkiego co święte i do Graala, aby przypadkiem telefon nie zadzwonił w tej chwili. Oczywiście nie mógł go sprowokować w lepszy sposób... Obie siostry rzuciły mu tak lodowate spojrzenie, że czym prędzej wycofał się za drzwi.
- Więc – zaczęła Rin – kontynuujemy nasze ustalenia?
- Hmph - mruknęła Sakura na znak zgody.
W tej sytuacji już wysłałem odpowiednich informatorów – powiedział materializujący się nagle Rider. Nawiasem mówiąc, ciekawy przypadek ta Saber... spodziewałem się raczej... – w tej chwili przerwał patrząc na minę Sakury, wyrażającą równocześnie zaskoczenie i rozpacz – rozumiem, że coś jest nie tak.
- Ale... skąd?
- Jestem dość... doświadczony w sprawach historii i literatury. Na tyle, że stało się to nawet jedną z moich cech jako Servant.
- RIIIIIIIN!!! |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Daerian dnia 28-11-2011, 23:50, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|