Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
La tâche extraordinaire pour les héros et les héroines préde |
Wersja do druku |
Norrc
Dołączył: 22 Kwi 2008 Skąd: 西 Status: offline
Grupy: Lisia Federacja Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 16-12-2008, 19:47 La tâche extraordinaire pour les héros et les héroines préde
|
|
|
Witam! Przygoda startuje jutro. Proszę wszystkich uczestników do tego czasu o umieszczenie swoich postaci w "portretach". Pamiętajcie, zaczynam ja, a później piszemy w ustalonej kolejności. Przerwy między postami nie mogą być większe niż 24 godziny. Miłej zabawy i owocnego pisania! |
_________________
|
|
|
|
|
Norrc
Dołączył: 22 Kwi 2008 Skąd: 西 Status: offline
Grupy: Lisia Federacja Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 17-12-2008, 15:36
|
|
|
Norrca obudził trzask pękającego drewna. Zerwał się na równe nogi i rozejrzał po kajucie. Był to „pokój” o rozmiarach 2x1 metra. Za całe „umeblowanie” robił stary, zużyty hamak, na którym jeszcze przed chwilą, pomijając smród i hałas, smacznie spał. Norrc postanowił sprawdzić, co się dzieje, więc pomimo kołysania wyszedł przez zbutwiałe drzwi na pokład. Scena która ukazała się jego oczom, przypominała obraz z koszmaru, który często śnił od ostatniej katastrofy:
Po całym statku, w krzykach, zagłuszanych przez fale, uwijała się chaotycznie załoga. Jednak rzeczą, która najbardziej przykuwała uwagę Norrca, był maszt. A raczej jego brak. Trzask który słyszał, to musiał być odgłos łamanego masztu, który teraz gdzieś pływał sobie po morzu Xin’sol. Nagle, statek zaczął się przechylać, co wywołało spore zamieszanie na "scenie".
– Wszyscy, łapać się czegoś – ryczał kapitan. Nikomu nie musiał tego mówić, wszyscy wyprzedzili jego komendę. No, może poza kilkoma osobami, które nie miały tyle szczęścia i z wrzaskiem spadły z pokładu w granatową otchłań.
Norrc zamknął oczy. Znów pojawiły się obrazy: Ma 20 lat, płynie z misją dyplomatyczną do Hiszpanii. Nagle, uderza sztorm. Reszta wygląda dokładnie tak, jak dziś.
– Cholerny Kic. Mówiłem mu, że nie wejdę na ten zbutwiały kawał drewna – mruczał rozgoryczony, uważając, aby nie puścić się liny, która kurczowo ściskał.
Ale sprawy zakonu, to znaczy dobro świata, są na pierwszym miejscu. Tutaj osobiste lęki i upodobania względem transportu tracą na znaczeniu.
Kolejny huk wyrwał Norrca z rozmyślań na temat tego, jak odpłaci się Kicowi, jak tylko przeżyje, za zlecenie mu tej misji. Szybko dokonał próby przekalkulowania, ile może być do najbliższego brzegu, i w którym to kierunku. Jednak wykonanie obliczeń okazało się trudne, a wynik z pewnością niedokładny, ponieważ Norrc nie jest pewny, jak długo płynęli po odbicie w porcie Aqalbeque. Optymistyczna wersja mówiła o dwudziestu milach. O tej pesymistycznej nie ma co wspominać.
Statek znów zaczął się przechylać. Jeden z marynarzy osuwał się po deskach pokładu prosto do morza. Norrc wyciągnął się ile tylko mógł i złapał go za rękę.
– Długo tak nie wytrzymam, kolego – mruknął bardziej do siebie, niż do przerażonego chłopaka.
Szybki refleks może często uratować życie. Jednak, gdy jedną ręką trzymasz się liny, a drugą pokaźnych rozmiarów człowieka, uniknięcie beczki, którą zauważasz lecącą w twoją stronę, a jest ona tylko metr od ciebie, może być trudne, a nawet niemożliwe. Norrc przekonał się o tym na własnej skórze. Siła uderzenia „odczepiła” go od liny i sprawiła, iż poleciał, jak kilka lat temu, w objęcia przeznaczenia.
– Znowu?! – zdążył tylko westchnąć ze złością, a może żalem. Następnie spadł na dół i stracił przytomność, uderzając głową w kawałek dryfującego drewna. |
_________________
|
|
|
|
|
mart
Dołączyła: 16 Gru 2008 Skąd: Jasna Status: offline
|
Wysłany: 18-12-2008, 21:27
|
|
|
Sny Norrca nosiły znamiona tragedii.
Jeśli nie był to koszmar z jego młodości, powtarzane w zwolnionym tempie wszystkie wydarzenia tamtej morskiej nocy, huk fal, lodowata woda nakłuwająca jego ciało, sól w ustach, to przenosił się nagi pomiędzy wysokie, wysokie sosny, walczące z sobą nawzajem w koronach, których nie przeczesywało łagodne, srebrne światło gwiazd, albo biegł bardzo szybko z ręką wyciągniętą ku potężnym drzwiom, za którymi przeczuwał gwałt lub śmierć; ale dłoń, którą chciał zbliżyć do chłodnej okrągłości klamki trwała w miejscu, a on sam, który wyciągał nogi najdalej, jak mu na to pozwalały szczegóły jego anatomii, drżał, bo miast przybliżać, wejście oddalało się. Budził się, siadając gwałtownie w pościeli, w koszuli z cienkiego płótna pod pachami i wzdłuż torsu całkowicie mokrej od potu, ze źrenicami zwężonymi do bólu. Czarne okręgi pośrodku jego oczu wobec ciemności nocy winny otwierać się mocno; sny burzyły ten odwieczny spokój całkowicie, ściskały źrenice Norrca tak mocno, jakby ten patrzył w szalejący płomyk świecy, huśtanej na lekkim wietrze mimo, że były straszniejsze niż zasłona wieczoru, unosiły się nad nim jak gruba deska, uniemożliwiająca oddychanie.
Teraz Norrc nie wiedział jednak, co to deska, świeca, źrenica, spokój, wejście, drżenie, gwałt, sól, tempo, Norrc. Teraz Norrc był ciałem, ciężarem, który opadał powoli na zielone dno, który nie czuł bąbli powietrza, trącających jego nagie ramiona ani mokrych palców wody, wczepiających się w jego długie włosy, bawiących się nimi, układających z ich pasm nietrwałe warkocze.
Sploty rozwiązywały drobne, srebrne ryby, majaczące pomiędzy delikatnymi wodorostami dna, wpływające swobodnie i z radością swojego gatunku w nieznane, dotąd nietrącane kórą z mocnych łusek falujące czarne żyłki. Ciekawskie!, wpływały mu pod materiał ubrania, w którym położył się był spać wieczorem, plądrowały zakamarki kieszeni skórzanych spodni, penetrowały zagłębienia rękawów, wypełnione morską wodą. Przytomny, poczułby łaskotanie w pępek lub przegięcie, ku któremu zmierza delikatna skóra bioder; teraz padał jednak powoli na zielone dno.
Czarna fala włosów, dotąd dryfująca pomiędzy lśniącymi, obłymi ciałami w jednej chwili odsłoniła jego twarz. Nagle pęd pociągnął je ku jego plecom tak, że wyglądał jak rycerz, którego w południowy bój ponosi dobra, srebrzysta klacz, silna i gibka, a słońce gra w chowanego pośród jego tańczącej fryzury.
Kompania drobnych stworzeń mozolnie, ale z szybkością struny światła, wpadającej podczas burzy przez okna domu unosiła mężczyznę ku życiu, zamkniętemu w milionach drobin gazu bez barwy, tańczącego pod stalowoszarym niebiem. Jasna ławica wyniosła go prędko na powierzchnię rozgniewanej potęgi, włosy, które wyłoniły się pierwsze, z powrotem przykleiły mu się do głowy tak, że wyglądał jak miękka, koralowa poduszka w odzieniu ludzkich materiałów. Chuda, wyziębiona słomka na oceanie czasu.
A Anoushka stała na brzegu, skupiona, nawołująca swoje srebrne córki, by niosły przybysza, wyrzuconego z drewnianej łupinki statku prosto ku sprężystym krzewom lądu. Fale rozbijały się z hukiem o jego skalne pazury wyłomów, bryzgały na wszystkie strony obłąkaną pianą, zamykały martwe światło ukrytego w chmurach słońca w matowe drobiny kropel podrzucanych wysoko. Norrca niosła jednak miękka fala zwierząt jak ciepła misa kołyski. Ryby wypłynęły z jego koszuli, o którą otarł się delikatny, miękki pył plaży, pożądliwie drapanej przez zazdrosne morze. Księżyc łypnął na Anoushkę; to on podesłał przypływ, który wzburzył ocean nagle i w połączeniu z siekącą w pancerz natury burzą wyrzucił za burtę żeglarzy.
Nie wiedział, że raniąca zawierucha piany i piachu stała się zaczynem prawdziwej, czarnej perły, którą urodziła ta noc na brzegu końca świata. |
|
|
|
|
|
aure
wise ass
Dołączyła: 16 Gru 2008 Status: offline
|
Wysłany: 18-12-2008, 22:51
|
|
|
Woda nie uspokoiła się prędko, silny przypływ wprawiał ją w szał i rzucał falami na wszystkie strony. Księżyc, obejmujący swym światłem (jak i wzrokiem) całą oceaniczną taflę, wyłaniał z morza ciemności srebrzyste kształty - od tych najmniejszych, w postaci kropelek, do trochę większych, do których z pewnością można zaliczyć zziębniętą dziewczynę trzymającą się kurczowo błyszczącej tratwy.
A jeszcze parę minut temu była gdzieś w centrum śmierdzącego Bristolu, wśród maszynerii, którą znała co do śrubki! Po kiego czorta pchała się do tego rozpraszacza cząsteczek? Ba, wiedziała nawet, że sprzęt jest wadliwy, ale ciekawość zwyciężyła. Usłyszała tylko nawoływanie przełożonego, "Kay! Kay Sparrow! Wyjdźże z tego gruchota, łamago!", ale nie było już odwrotu - drzwiczki zatrzasnęły się, prąd poraził ją całkowicie, a ogromny ładunek energii wypchnął w zupełnie inną rzeczywistość. A może tak wygląda śmierć?
Grunt, że nie czuła się martwa. Chwilę po utracie przytomności poczuła trzask łamanego drewna na kręgosłupie. Otworzyła oczy, a to, co ujrzała w ułamku sekundy, zdawało jej się co najmniej nierealne: znalazła się pod wodą, gdzie energia kontynuowała swoją robotę i wytworzywszy ogromny tunel ciśnieniowy wypchnęła ją na powierzchnię. A raczej prosto na statek, który na owej powierzchni się unosił. Ciało Kay przebiło drewno jak pocisk i nadal leciało w górę z oszałamiającą prędkością, przebijając jeszcze podłoże i sufit kajuty, aż w końcu wylatując ponad maszt. Tu dopiero zaczęła działać grawitacja. Dziewczyna zaczęła spadać, aż w końcu trafiła z powrotem do wody.
Wypłynęła na powierzchnię i rzuciła tylko okiem na tonący statek. "Cholera", pomyślała tylko, nadal nie wierząc za bardzo w to, co się dzieje. Obadała swoje ciało rękoma - była cała i zdrowa, ocalały też liczne torebeczki i zawartość kieszeni. Pogrzebała w nich przez chwilę, próbując jednocześnie utrzymać się na wodzie, aż w końcu znalazła to, czego szukała: Automatycznie Rozsuwana Ultralekka Tafla Metalowa (zwykle używana do smażenia sobie na niej obiadów). W wersji nierozsuniętej wyglądało to jak zapalniczka, Kay jednak uniosła ją nad głowę, ścisnęła mocno paznokciami i voila: tafla, dwa metry na półtora, była gotowa. Dziewczyna rzuciła ją na wodę , wdrapała się na nią i rozejrzała się wokół.
Zauważyła brzeg, niestety, znajdujący się dość daleko. Klnąc pod nosem przebierała rękoma w wodzie, by przyspieszyć moment dotarcia do stałego lądu. Jak się okazało, nie musiała długo czekać - zupełnie nagle zerwał się szalony przypływ, rozpoczęty olbrzymią falą, która podtopiła biedną konstruktorkę. Prowizoryczna tratwa płynęła do przodu w zawrotnym tempie, a Kay musiała chwycić się jej brzegów, by nie wpaść pod wodę. Udało jej się zobaczyć niesamowitą kobiecą postać stojącą na piasku - była pewna, że to halucynacje, więc zamknęła oczy i pozwoliła falom nieść tratwę, gdzie zechcą.
Aż do czasu, kiedy usłyszała jęk bólu zaraz przy swoim uchu.
Metal zarył, ale nie o piach, ale o postać, która na nim leżała. Kay uchyliła jedną powiekę i zobaczyła tylko burzę czarnych włosów. Poderwała się ze strachem, blacha zadzwoniła przy podnoszeniu jej z topielca, a po chwili była już malutkim, prostokątnym kawałkiem metalu. |
_________________ omg it's alfred molina |
|
|
|
|
Ewald
Dołączył: 16 Gru 2008 Status: offline
|
Wysłany: 19-12-2008, 00:19
|
|
|
Noc trwała nadal. Wydawać by się mogło, że odwieczną walkę jaką codziennie prowadzi z dniem niewątpliwie trzeba będzie rozstrzygnąć na jej korzyść, gdyż ciemne lica tej tajemniczej pani w żaden sposób nie pozwalały przebić się żadnemu promieniowi słońca. Ba! nawet w tej chwili nic nie wskazywałoby na to, że takowe w ogóle kiedykolwiek by istniało. Jedyną rzeczą jaka w tej chwili rozświetlała ciemne krańce tego tajemniczego świata był - księżyc. To on w pełni otulał swoim delikatnym drżeniem las który bestialsko wcinał się w morską taflę, powstrzymywany tylko przez kamienistą plażę, która właśnie przy takim świetle wyglądała wyjątkowo osobliwie. Fale nadal rozszalałe, niczym w amoku rozbijały się bezwiednie o potężny, wysoki klif z którego obserwator mógł zobaczyć ogrom morza, zarówno tego błękitnego, jak i „zielonego”.
Porywisty zryw wiatru i złowieszczy odgłos rozbijających się fal, nie wróżył nic dobrego. Jednak takie sytuacje nie były czymś nowym, przecież odwieczną walkę żywiołów można było tu oglądać na każdym kroku, mimo to Ewald wyrwany ze stanu pół snu pół czuwania, energicznie poderwał swoją głowę ze skrzyżowanych łap na których miał ją opartą. Nie miał żadnych wątpliwości, i tylko jedna myśl niczym strzała wystrzelona przez wprawionego łucznika przebiegła mu przez umysł z prędkością światła – Anoushka! Amulet który miał zawieszony na szyi świecił najjaśniejszym blaskiem. Oczy jego rozbłysnęły mocą tego kamienia tak bardzo, że praktycznie oślepiły go i nie był w stanie dostrzec niczego w pobliżu. Poderwał się z miejsca jak oparzony, i pomknął przez ciemności puszczy, które nie zostały obdarzone świetlistą łuną księżyca. Gnał przez uśpioną ciszę, która była przecież jego domem, w głowie kłębiło się pełno myśli, a sam właściwie nie wiedział czy uda mu się przybyć na czas. Proporcjonalnie od jakiejś już chwili im dalej znajdował się od miejsca w którym dziś urządził sobie nocny odpoczynek, tym las stawał się bardziej przejrzysty, jaśniejszy i klarowny. Łapy przez ułamki sekund dotykały podłoża, a on sunął bez opamiętania, aż w końcu wybiegł na ogromną polanę, gdzie las kończył swój bezmiar i ustępował miejsca trawiastej równinie. Jednym skokiem znalazł się na samej krawędzi dzielącej ląd od przepaści.
Jego oczy pośpiesznie przeczesywały okolicę w poszukiwaniu konkretnego oblicza, lecz talizman nie świecił już takim samym blaskiem jak wcześniej. Westchnął, uspokajając oddech, wpatrzony w oblicze księżyca znajdującego się tuż nad jego głową, - nie dziś… Pozostał tak przez chwilę, delektując się jego wyjątkowym widokiem.
Kolejni – szepnął w myślach sam do siebie, odchodząc, mając na uwadze parę rozbitków żarliwie ze sobą dyskutujących i przedzierających się przez plażę w kierunku leśnej gęstwiny. |
|
|
|
|
|
Wsiewołod
Dołączył: 16 Gru 2008 Status: offline
|
Wysłany: 19-12-2008, 21:17
|
|
|
Ostatnią rzeczą jaką pamiętał Wsiewołod gdy wsiadał do Czasoprzestrzennego aparatu Abrama Abramowicza Mikojana, profesora zaawansowanej fizyki i matematyki, był oślepiający błysk i niewiarygodny hałas, porównywalny do kanonady najcięższych dział jakie posiadała armia czerwona. Nie miał pojęcia co się teraz dzieje, wprawdzie profesor Mikojan ostrzegał go, że w czasie teleportacji może dochodzić do różnych niepokojących i obcych mu zjawisk, ale co on mógł wiedzieć,on teoretyczne liczydło, które nigdy nie opuszczało swojego ciemnego moskiewskiego gabinetu , ciągle zajęty obliczaniem, i analizowaniem wzorów matematycznych. Był to człowiek, o którym Wsiewołod nie mógł przestać myśleć , ciągle nasuwało mu się pytanie, czy wszystkie obliczenia dokonane przez tego profesora są poprawne, i czy nie wyląduje w czasie gdy Ziemia była dopiero kulą rozżarzonej magmy, pozbawioną atmosfery i wszelkiego życia. Mógł przecież się pomylić, ten jedyny raz w życiu , jedna jedynka postawiona w innym miejscu niż trzeba wśród obliczeń, i jego misja zakończyła by się szybciej , niż pół litra na kozackim weselu. Nagle jego rozmyślenia przerwał obraz spokojnego nocnego morza, widzianego z lotu ptaka, po którym płynął powoli archaicznie wyglądający statek, Wsiewołod nie umiał sobie wytłumaczyć, dlaczego widział to co widział, ale był zafascynowany tym widokiem, harmonia tej sceny była miłym kontrastem dla huku i nieprzyjemnego dla oka światła, które towarzyszyły mu dotychczas. Mimo sporej odległości, mógł dostrzec sylwetki marynarzy, a co jeszcze dziwniejsze, każde ich słowo. Wprawdzie mówili jakimś dziwnym dialektem,ale sens rozmowy wyłapał, chodziło o jakąś dziwną chmurę świecącą na niebie, która bardzo ich niepokoiła. Gdy wypowiedzieli te słowa, Wsiewołod poczuł, że hałas i błysk powróciły, tym razem ze zdwojoną siłą. Statek znikł mu z przed oczu, w chwilę potem poczuł, jak nieobecna to tej pory grawitacja, zaczęła się o niego upominać. Nieprzyjemne uczucie spadania, wprowadziło go ponownie w stan pierwotnej paniki, jednak w obliczu upadku z olbrzymiej wysokości w nieznane, przypomniała mu się w szczegółach odprawa przed misją, w której wymieniano po kolei elementy ekwipunku jaki każdy agent otrzymywał, była tam mowa o kompasach, scyzorykach i konserwach, ale też o czymś, co w tej chwili zdawało się wybawieniem, nowatorski spadochron który był wszyty w plecak wystarczyło tylko pociągnąć za linkę z tyłu plecaka i... Wsiewołod poczuł mocne szarpnięcie ku górze, jego nogi zwisały nieruchomo i czuł, że powoli opada w kierunku nieznanej mu gleby. Wprawdzie nie spoglądał na zegarek, ale czas w jakim spadał oszacował na około 30 minut.W czasie gdy spadał ujrzał coś, co zaskoczyło go niezmiernie, statek który jeszcze tak niedawno był cały, teraz był wpół zatopiony, pozbawiony masztu i załogi. Przestał jednak zwracać uwagę na statek, i zajął się wypatrywaniem idealnego miejsca do lądowania. Miejsce w jakim wylądował wydawało mu się tak niewiarygodne,że nie mógł sam do końca uwierzyć, niewielka polanka w topiona w nieskończony las sosnowy, niedaleko plaży i morza. Pomyślał, że jego lądowanie to fenomen,kilka metrów w inną stronę i nadziałby się na drzewa jak na pikę, kilka metrów zbyt blisko i wylądował by w oceanie wśród ryb. Czuł, że to szczęśliwy znak w mającej się dopiero rozpocząć misji. Nie marnował jednak czasu na zbytnie sentymenty i zaczął zwijać starannie czaszę spadochronu, która służyła również za namiot. Kończył zwijanie gdy, usłyszał głosy. Dochodziły one z nad morza. Staranie schował plecak koło drzewa, wyciągnął tylko lornetkę, pistolet i tłumik dźwięku. Podążając wzdłuż granicy między plaża a lasem, dotarł do miejsca gdzie zauważył dwie postacie ludzkie, kobietę i mężczyznę. Natychmiast padł i zachowując pewny dystans, obserwował przez lornetkę co się dzieje. Widok był dość niezwykły kobieta była malutka, ale krzyczała na znacznie wyższego mężczyznę, które nie pozostawał jej dłużny, i krzyczał na nią z nie mniejszym "entuzjazmem". Cała ta kłótnia wydawał mu się nawet śmieszna, jak z jakiejś komedii. Postanowił więc obserwować co się będzie działo dalej. |
|
|
|
|
|
fryta
Dołączył: 16 Gru 2008 Status: offline
|
Wysłany: 20-12-2008, 13:00
|
|
|
Po szybkiej decyzji porwania statku gwiezdnego o nazwie Foxen-454, Tiro-202 był już daleko od swoich stwórców, co wcale mu nie przeszkadzało. Jedyną rzeczą zaprzątającą mu procesor była masa obliczeń i wiele kart graficznych z wytycznymi różnych planet i galaktyk. Cały czas liczył na to, by nie wylądować byle gdzie, w dodatku nie rozwalając przy tym statku kosmicznego. Był to jeden z najnowszych i najszybszych sprzętów latających w jego galaktyce, co może okazać się przydatne w przyszłości.
W 6. dzień podróży w nieznane Tiro-202 po swojej lewej ujrzał Plutona - można sobie wyobrazić, z jaką ogromną prędkością leciał statek. Foxen-454 był dosyć dużą maszyną, ale nadawał się do lotów pasażerskich z prostego względu: trzy czwarte jego wnętrz zajmowały silniki nadświetle napędzane energią z jądra planety. Statek został zbudowany by przekraczać kosmiczne odległości, więc Tiro-202 nie przejmował się za bardzo brakiem energii.
Nagle jakaś potężna siła zaczęła błyskawicznie przyciągać statek. Niewiele obliczając, Tiro-202 automatycznie zaczął wyprowadzać statek z grawitacji niewiadomego obiektu - nie było czasu na oglądanie w monitorach tego co było dookoła wehikułu. Dobrze wiedział, że nawet olbrzymia moc wehikułu nie da sobie z tym rady. Nigdy przedtem nie spotkał się z taką siłą. Przekalkulował, iż może to być coś niezbadanego do tej pory. Po pewnym czasie wszystkie zabezpieczenia zostały uruchomione i podpięte pod Tiro-202, by mógł on bez ruchu wszystko kontrolować. Wszystko było gotowe do próby sterowanego rozbicia na nowej planecie.
Dokręcanie śruby, wyczyszczony procesor i wymienione lampy... Dopiero po chwili Tiro-202 zorientował się, że absolutnie nic mu się nie stało. W dodatku statek wyszedł z upadku bez szwanku, a mimo paru otarć każde urządzenie działało. Tiro-202 swoim wszechwidzącym wzrokiem wywnioskował to w ułamku sekundy. Zauważył też, że ktoś grzebie w silnikach statku. Zdziwiło go to - do tej pory tylko on, z racji swojej małej postury, potrafił to robić. Podjeżdżając powoli przeskanował całość osoby siedzącej w środku i stwierdził iż zagrożenia nie ma. Po chwili ludzka postać obróciła się i z zadowoloną miną powiedziała:
- No, widzę, że nawet roboty umiem naprawiać.
A żeby naprawić Tiro-202, trzeba było znać się trochę na "tych" sprawach... Tiro-202 niewiele przetwarzając dane wziął się do roboty i zaczął pomagać młodej pani mechanik.
Czas mijał, a efekty było widać, co bardzo cieszyło robota. W końcu podszedł do nich obcy mężczyzna. Kay wyjaśniła ogólnikowo, w jakich zagadkowych okolicznościach znaleźli się w tym miejscu. Dodała, że Norrc nie jest groźny, "może trochę bezczelny" - powiedziała, ale po rzuceniu oka na kompana dodała "ale bez wątpienia przydatny". Norrc bowiem wrócił z głębi lasu z dosyć dużym niedźwiedziem na plecach, a ludzie potrzebowali pożywienia. Trochę później Norrc rozpalił ognisko a Tiro-202 ze Kay usiedli przy nim, Tiro-202 trochę dalej ponieważ nie lubił gdy przygrzewał mu się metal.
Płomień dogasał, niebo rozjaśniało się powoli. W pewnej chwili w krzakach coś poruszyło się. Wszyscy wstali, nasłuchując i wyostrzając wzrok... |
|
|
|
|
|
CaanissCaria
Dołączył: 16 Gru 2008 Status: offline
|
Wysłany: 20-12-2008, 17:36
|
|
|
To co w ostatnich dniach działo się na wyspie, było co najmniej dziwne. Caria widywał już różne bardzo nietypowe rzeczy, lecz to wybitnie go przerastało. Pojawienie się pierwszego rozbitka nie było aż tak nietypowe, takie sytuacje zdarzały się nawet tu, gdzie morze zwykło być bardzo spokojne. Natomiast ta krzykliwa kobieta w dziwnym stroju… To Ewald zauważył ją pierwszy. Jeszcze nie dawno to on był jedynym towarzyszem Carii, ponieważ mieszkańcy pobliskiej wioski praktycznie od zawsze traktowali go jakoś obco. Nie trudno się temu dziwić – był od nich znacznie wyższy, miał spiczaste uszy i władał dziwnymi mocami. Choć elfy nie były tu całkiem obcym zjawiskiem, to ludzie nigdy nie nabrali do nich zaufania. A teraz? I jeszcze ta błyszcząca machina. Caria nie był pewien, ale wydawało mu się, że słyszał jak wydobywa się z niej głos, mówiący w dodatku ludzką mową. Cóż, sytuacje jak ta nie zdarzają się codziennie, ale nie wypada udawać, że nic się nie stało. Caria postanowił ujawnić swoją obecność przed przybyszami, jednak miał również zamiar od razu zaznaczyć, że muszą radzić sobie sami. On i Ewald pragną mieć święty spokój.
Właśnie zmierzał w kierunku ogniska przy którym siedziała ta dziwaczna trójka, gdy usłyszał trzask łamanej gałązki. Był pewien, że nie dochodził on spod jego stóp – przez lata nauczył się być w lesie niewidzialnym i niesłyszalnym. Spojrzał w prawo, zauważył tam dość wysokiego mężczyznę z wydatnym wąsem, w stroju równie dziwnym co strój wcześniej przybyłej kobiety. Caria ledwie zdołał zdusić w sobie jęk rozpaczy. Jeszcze jeden…? Odwrócił się w stronę ogniska i spostrzegł, że siedzący przy nim też usłyszeli ten odgłos. Dziwna błyszcząca maszyna uniosła się lekko i zaczęła zmierzać w kierunku hałasu. W miejscu, które przypominało ludzką głowę pojawiło się niesamowite światło. Caria nie widział czegoś podobnego wcześniej, przypominało jasnością blask pioruna, poza tym machina najwyraźniej była w stanie światłem tym sterować. Zdemaskowany wąsaty mężczyzna wyszedł ostrożnie z lasu i próbował jakkolwiek zidentyfikować dwoje ludzi idących w jego stronę. Był to mężczyzna podobnego wzrostu co on sam, oraz nieco niższa kobieta.
Caria nie wiedział jak się zachować, jednak dla bezpieczeństwa wolał zaczekać. Tych dwoje podeszło do mężczyzny i najwyraźniej zaczęli rozmawiać, żywo przy tym gestykulując. Ciekawe jakim rodzajem mowy się posługują. Półelf przykląkł i zamknął powieki. Całkiem miło byłoby mieć przy sobie potężnego Ewalda. Nie specjalnie bowiem obawiał się nowoprzybyłych ale jednak nie chciał ryzykować. Umiejętność telepatycznego porozumiewania się ze swoim towarzyszem nawet na duże odległości była bardzo przydatna. Po zaledwie kilku minutach podczas których bacznie obserwował siadających do ogniska ludzi, pojawił się przy nim wilk. Nie witali się, bo nigdy się też nie żegnali. Dla obserwatora z boku mogli wyglądać jakby byli dla siebie obcy i obojętni. Porozumiewali się tylko za pomocą telepatii. Caria spojrzał na wilka. Jego bystre oczy były utkwione w ognisku. Ewald zaczął ostrożnie iść w tą stronę, więc Caria podążył za nim. Zrównali kroku i szli obok siebie, Ewald przylgnął do boku Carii, wyglądał całkiem jak pies przy nodze pana. Norrc zauważył ich pierwszy, był najwyraźniej zaskoczony. Nie powstał, nic nie powiedział, patrzył na twarz Carii, gdy ten stanął obok ogniska. Pozostali wymienili spojrzenia a następnie również utkwili je w półelfie.
- Kim jesteś? – Norrc pierwszy przerwał milczenie.
- N'ess a tearth. – odpowiedział Caria spokojnie. Spojrzał w kierunku drugiego z mężczyzn i zobaczył w jego dłoni broń. Miał z nią do czynienia już wcześniej. - N'aen aespar a me. Squaess’me…
Wszyscy spojrzeli po sobie. Mowa wysokiego, białowłosego mężczyzny była im zupełnie nieznana, nie przypominała im nawet żadnego ze znanych języków. Caria również poczuł się zaskoczony. Użył dialektu używanego w tej okolicy właśnie do porozumiewania się z obcymi. Każdy znał ten język lepiej lub gorzej. Ale najwyraźniej z tymi ludźmi nie miał szans. Zabrał więc leżący na piasku patyk i narysował nim prostą kreskę, symbolizującą ‘eisaz’ – runę pokoju. Miał nadzieję, że może w ten sposób uświadomi im, że nie ma złych zamiarów. Jednak wyrazy ich twarzy wskazywały na to, że się mylił. Postanowił spróbować zwykłego pokojowego przywitania elfów, dotknął więc dłonią ust.
- Nie wiem kim jest ten gość, ale ze wszystkiego zrozumiałam tylko, że mamy milczeć – wypaliła Kay. Norrc obrzucił ją dziwnym spojrzeniem.
- Nie wydaje mi się… On wygląda na miejscowego, wcale nie czuje się tu nieswojo i chyba nie szuka drogi… I to bydlę przy jego boku. Tylko co on próbuje nam powiedzieć?
Caria poczuł się zrezygnowany. Nie widział większych możliwości na dogadanie się z przybyszami, ale być może ktoś w pobliskiej wiosce zwanej ‘Elaine’ przez widoki jakie ją otaczały, będzie potrafił zrozumieć tych dziwnych ludzi. Tak więc Caria odszedł kilka kroków od ogniska i zaprosił gestem Norrca do podążania za nim. |
|
|
|
|
|
Norrc
Dołączył: 22 Kwi 2008 Skąd: 西 Status: offline
Grupy: Lisia Federacja Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 22-12-2008, 17:40
|
|
|
Norrc miał serdecznie dość dzisiejszego dnia: Najpierw sztorm i katastrofa morska. Następnie spotkanie i kłótnią z tą prostaczką, która nie ma za grosz ogłady i nie zna swojego miejsca. Przygarnięcie jakiejś pustej, przerdzewiałej zbroi, która migocze diabelskimi ognikami i wydaje szatańskie jęki oraz piski. A teraz spotkanie tego bezbożnika, posługującego się jakimś barbarzyńskim językiem z piekła rodem. Bestii u jego boku źle z oczy patrzyło, więc Norrc miał ciągle rękę w pogotowiu, na rękojeści miecza.
Jednakże, zamiary najnowszego przybysza i jego bydlęcia były widocznie pokojowe. Albo ciągnąc grupę w las, prowadził ją ku pułapce... Norrc postanowił zaryzykować. Nie, nie zaufał tej dwójce, ale siedzenie w tym dziwacznym towarzystwie przy ognisku, przyprawiało go o czarną rozpacz. Lepiej już rozprostować kości i ściąć kilka łbów w imię Jezusa Chrystusa Zbawiciela Miłosiernego, Pana Jedynego, Który Wręczył Ludziom Na Ziemi Dwa Miecze Boskiej Sprawiedliwości.
Drużyna powoli i w milczeniu posuwała się w głąb lasu. Przodem szedł Długouchy, za nim Norrc, a pochód zamykała kobieta, niosąca na rękach, niczym dziecko plugawy pomiot szatański. Wilk znikł gdzieś w zaroślach. Pewnie pobiegł zarzynać dzieci i niewiasty gdzieś w pobliskiej wiosce, by tym oddać cześć swoim krwawym, bezlitosnym bogom.
Dojście do miasta zajęło kilka godzin. Gdy na horyzoncie ukazały się lśniące białe mury obronne, ozdobione licznymi wieżyczkami i wspaniałą bramą, Norrc nie mógł powstrzymać westchnięcia wypełnionego podziwem. Nie tego spodziewał się po barbarzyńcach. Skoro jest tutaj cywilizacja, z pewnością odnajdzie kościół chrześcijański, którego wyznawcy twórcami wszelkiego postępu ziemskiego i dorobku kulturowego. Przyśpieszył więc kroku, wysuwając się na prowadzenie, i ponaglił resztę drużyny, aby podążyła za nim.
W pewnej chwili powietrze rozdarł wrzask przerażenia, dochodzący z lasu. Grupa zatrzymała się nasłuchując. Nagle, spomiędzy drzew wybiegła dziwaczna postać, ubrana jakby dopiero co odprawiała modły ku czci szatana i jego świty. Norrc nie potrafił porównać stroju tego osobnika do niczego, co widział dotychczas, więc musiało to być dzieło diabła. Jednak nie to było najdziwniejsze, a z pewnością nie najgorsze, lecz "rzecz", która tak go przeraziła... |
_________________
|
|
|
|
|
mart
Dołączyła: 16 Gru 2008 Skąd: Jasna Status: offline
|
Wysłany: 23-12-2008, 22:40
|
|
|
- Ratunku! Pomocy! Nie! Nie! Ratunku! - darł się kocmołuch głosem piskliwym, przerażonym, kompletnie kontrastującym z budową jego ciała. "Pomyślałby kto - pomyślała Kay - że taki chłop, który by wyrwał z okablowaniem, nitami i podłogą nawet największy Generator Potwornie Silnego Promieniowania Gamma posługuje się głosem wystraszonego śmiertelnie dziewczęcia". Odchrząknęła na boku, by sprawdzić, jakim głosem posługuje się jej dziewczęce ciało - przez głośne i pełne obelg kłótnie z tym czarnym baranem odczuwała dyskomfort, gardło było podrażnione i suche. Tym samym dyskretna, intymna kontrola gruchnęła między zebranymi jako potężne i donośne chrypienie.
Zebrani wokół zmierzyli ją od stóp do głów spojrzeniem wyrażającym dezaprobatę, która wielkością miała się odwrotnie proporcjonalnie do jej wzrostu. W powietrzu wisiała milcząca umowa, że nijak ocenią nocnego sprintera dopóty, dopóki nie odzyska równowagi, by móc złożyć sensowne zeznania na temat tego, co widział. Musiało to być coś straszliwego, skoro zmieniło potężne chłopisko w drżący kisiel. Ciemny las na kilka godzin przed świtem na obcej ziemi nie jest najprzyjemniejszym i najpełniejszym rozrywek miejscem i na pewno nie mógł on tam znaleźć pączków z galaretką albo różowej, słodkiej pianki, ale jego obłęd nie mieścił się w żadnej skali.
"Dziwne - myśl przemknęła przez głowę Norrca - bać się czegokolwiek w taki świt, tego samego poranka, gdy jeden czuje życie zwrócone mu cudem jak powtórne narodziny, a drugi klnie na wszystkie świętości, kompletnie przerażony...". Rozlane po niebie pastelowe światło skrzyło się w srebrnych włosach elfa, który odważył się podejść do wystraszonego olbrzyma. Zauważył przy tym, że przybysz wszystkie nieokryte ubraniem części ciała miał podrapane i zaognione, z pojedynczych ranek sączyła się ciemnoczerwona krew, a kość lewego policzka była wyraźnie podpuchnięta. Caria przeczuł, że nie powinien się odzywać, że jego cudne narzecze wywoła w tym przybytku niedoli jeszcze większe przerażenie, badał więc go tylko uważnym spojrzeniem. Pod jego wpływem sprinter ochłonął, krople potu spływały cicho po jego skroniach, a on przetarł je podartym rękawem i uśmiechnął się blado.
- Nie dość, że człowiek ląduje z hukiem w buszu, w samym środku stada dzikusów - Ewald warknął ostrzegawczo - to dodatkowo czyste zło mami go tu kapitalistycznymi wizjami! Czy wy wiecie, towarzysze, że wszelkie cierpienie na świecie spowodowane jest przez retorykę pieniądza? Chęć posiadania? Chęć zysku? Zabija się nie za przekonania, nie na wojnie, nie z powodu dzierżenia broni po stronie wroga, ale dla mamony, złota, akcji, obligacji, diamentów i kurortów oraz kortów...
- Oczywista - wtrącił stanowczo Norrc, któremu rosyjska retoryka robiła źle na żołądek. Mężczyzna zaprawiał swoją wypowiedź orientalnym, wschodnim akcentem, którego nie lubił. Bardzo. - Nadal nie wiemy jednak, co cię tak przeraziło, przyjacielu...
- ...w tym lesie pełno dziwów, wiecie, towarzysze? Więcej powiem, więcej! Tutaj cór korynckich pełno jest! Niejedną już widziałem w życiu swoim, o, żebym tylko na nie patrzył, ale takich szatańskich pomiotów, takich wystrojonych to żaden las nie ma! Dzwoniła między drzewami złotem, poznałem! Niewiele w życiu złota oglądały moje oczy, dlatego poznaję je, jak dzwoni, jak pachnie, jak mami! Kobieta to zła była, straszliwa, unosiła się nad ziemią, a włosy miała takie długie, że wrażenie dzikich odnóży, splątane w dwa warkocze, sprawiały! Zaraza kapitalistyczna, złota mi daje, bezwstydna! Żeby mi jeszcze płacić, że ja ją oglądam! W jakiejś błękitnej mgle się unosiła, pewno się upudrowała jak lala... Towarzysze, ja, Wsiewołod, żołnierz, bohater, komunista, wzywam was do walki z olbrzymem kapitalizmu w imię równości i sprawiedliwości! Nie dajcie się porwać obłędnej ideologii potworów, pragnących waszymi dłońmi zarabiać na wzniesienie imperiów zła i wyzysku mimo, że przybierają one lica nadobne! To są istoty piekielne! Nie daj... - urwał się potok melodyjnych nawoływań, z którego słuchacze wyciągnąć zdołali tylko imię oratora, zawinięte w gospodarczo-ekonomiczny bełkot. Wsiewołod zbladł, postawił oczy w słup i w mgnieniu oka osunął się na ziemię z głupawym uśmiechem osoby, która straciła przytomność.
- Stracił przytomność - potwierdziła oczywiste Kay. Żaden z towarzyszy jednak nie okrasił ironią tego stwierdzenia, wszyscy pochylili się nad mężczyzną, zebrani dokoła jego ciała. Ewald począł lizać go po twarzy i poczuł cierpki zapach krwi, sączącej się spod Wsiewołodowych włosów. Naraz zamarł, zezując na swój amulet. Stożek jaśniał ledwie widocznym w słońcu poranka światłem. Podniósł czujny łeb w kierunku lasu, nosem starając się wychwycić ten dobrze znany sobie, piżmowy zapach kobiety; nozdrza jednak poprowadziły go w kierunku leżącej na polanie złotej, owalnej bryły, która powaliła Wsiewołoda, jeszcze rozgrzanej dotykiem drogiej dłoni.
Gdyby wilki umiały się uśmiechać, morda Ewalda rozpromieniłaby się do granic wilczej przyzwoitości. Anoushka potrafiła zadbać o swój honor dyskretnie acz stanowczo i skutecznie, a w dodatku dała mu znak, że wciąż jest blisko niego. |
|
|
|
|
|
aure
wise ass
Dołączyła: 16 Gru 2008 Status: offline
|
Wysłany: 26-12-2008, 16:38
|
|
|
- Dobra - zupełnie nagle i dobitnie powiedziała Kay, do tego tak głośno, że wszyscy przytomni towarzysze podskoczyli. Nieprzytomny zaś drgnął zauważalnie.
- To najgłupsza i najbardziej abstrakcyjna sytuacja, w jakiej kiedykolwiek się znalazłam - ciągnęła, dłubiąc od dłuższego czasu małym śrubokrętem w czymś, co wyglądało jak zakratowany wylot ściekowy o średnicy dziesięciu centymetrów. - A ja za takimi sytuacjami nie przepadam. Wiecie, wszystko musi grać i działać jak należy - mrugnęła porozumiewawczo do nie za bardzo rozumiejących jej tok myślenia towarzyszy. Westchnęła głęboko.
- Po pierwsze, wszyscy z obecnych mają być przytomni - stwierdziła bardzo rzeczowo, upychając ów wylot ściekowy i śrubokręt w jednej ręce, drugą zaś wyjmując z kieszeni mały metalowy kwadracik z przyciskiem i wystającym drucikiem. Uklęknęła przed nieprzytomnym komunistą, przytknęła drucik do jego skóry na dłoni i, zaciskając zęby, mocno nacisnęła wypustek. Spory ładunek prądu przeszył ciało Wsiewołoda, który wrzasnął i natychmiast stanął na nogi.
- Pasuje - powiedziała Kay, chowając swoje koszmarne urządzonko. - Po drugie, wszyscy z obecnych mają mówić zrozumiale.
Włożyła sobie śrubokręt do buzi i podeszła do Carii z wyciągniętym "wylotem ściekowym" prosto w jego stronę. Ten syknął coś w swojej pięknej mowie i natychmiast uchylił się, przerażony.
- No, kotku, spokojnie! - powiedziała, lekko niewyraźnie co prawda, przez ciągłe ściskanie śrubokrętu ustami. Zrezygnowana wzruszyła ramionami i odwróciła się, by nagle zaatakować z zaskoczenia - wnet skoczyła na elfa, siłą umieściła dziwny przedmiot na jego ustach, umocniła go zatrzaskami i puściła ofiarę.
- Świetnie - westchnęła, ocierając pot z czoła. - To konwerter gramatyczny, który potrafi rozpoznać zależności gramatyczno-językowe we wszystkich dostatecznie rozwiniętych językach świata i tłumaczy słowa na język potoczny. Nigdy jeszcze go nie testowałam, więc...
Przerwał jej Caria, który próbował siłą ściągnąć urządzenie ze swojej twarzy, krzycząc przy tym głośno. Krzyki te brzmiały bardzo sucho i cyfrowo po przejściu przez niby-głośnik, ale po jakimś czasie zaczęły kształtować się w słowa. Wśród pisków i trzasków dało radę wychwycić parę powtarzających się słów: "ja-pieprzyć-oni-barbarzyńca-śmiałość-oni-pieprzyć!".
- Chyba jednak działa - stwierdziła Kay, całkiem z siebie zadowolona. - Niestety, nie mam sposobu na to, by on zrozumiał nasz język... - przygryzła wargi. Podeszła do Carii i jednym ruchem palca poluźniła zatrzaski i zdjęła mu maskę. - Widzisz pan? SPOSOBEM! SPOSOBEM! - darła się na niego z uśmiechem, choć i tak nie zrozumiał, o co chodziło tej butnej dziewczynie w stroju z kosmosu. |
_________________ omg it's alfred molina |
|
|
|
|
Ewald
Dołączył: 16 Gru 2008 Status: offline
|
Wysłany: 27-12-2008, 22:58
|
|
|
Cała grupa od kilku już dni przebywała w mieście o nazwie Elanie. Z czterech stron owa miejscowość ochraniana była przez ciemny i nie przenikniony las, który miejscami był niemalże nie do przejścia. Ich przybycie na początku wywołało niemałe zdziwienie wśród mieszkańców Elanie, w końcu nie codziennie widuje się samotnego rycerza, na dodatek bez konia, „gadającą i świecącą zbroję”, kobietę, która nie rozstaje się z narzędziami i zawsze grzebie w jakichś dziwnych urządzeniach, do tego jeszcze ten Wsiewołod, rozprawiający cały czas o jakimś socjalizmie. Poza tym przyprowadził ich tutaj ten dziwny elf. Mieszkańcy raczej nie ufnie zbliżali się do nowych przybyszów, plotkując między sobą o całym tym zamieszaniu jakie, od jakiegoś czasu mogli obserwować. Cała czwórka znalazła schronienie w niewielkiej, lecz wyjątkowo sprawnie urządzonej chacie Carii. Co prawda, nie przebywał on w niej zbyt często, gdyż większość czasu spędzał na odkrywaniu najciemniejszych zakątków lasu, mimo to, była jak na standardy Elanie w miarę schludna i czysta.
Ponieważ konwerter gramatyczny Kay nie zdał egzaminu, Norrc był skazany tylko na porozumiewanie się językiem migowym. Zdołał wywnioskować i z zachowania Carii i z jego gestykulacji, że ma zamiar przedstawić ich magowi imieniem Yasen, najmądrzejszemu i najstarszemu mieszkańcowi Elanie. Jednak mędrzec kilka tygodni przed ich przybyciem, wyruszył na coroczną wędrówkę w poszukiwaniu ziół, z których potem zimą warzył swoje napary i lecznicze napoje dla wojowników, którzy co prawda rzadko, ale walecznie bronili niezależności Elanie, jak i dla stroskanych matek, które potrzebowały lekarstw dla swoich maluchów, chorujących na przeziębienie. Norrc i cała reszta postanowili pozostać, czekając na powrót Yasena, gdyż w sercu żywili nadzieję, że uda mu się odpowiedzieć na nurtujące pytanie ich pytanie: „Co właściwie tutaj robią?”.
Caria codziennie rano, nim pierwsze pianie koguta budziło, zaspanych mieszkańców miasteczka, wychodził przed próg swojej chaty i nerwowo z nadzieją wyglądał czy też czasami mędrzec nie wraca uginając się pod ciężarem nazbieranych ziół. Jednak zawsze wynik był negatywny.
Po niecałym tygodniu spędzonym wśród nieufnych i zamkniętych w sobie mieszkańców grodu, można było zaobserwować delikatne ocieplenie stosunków i przełamanie pierwszych lodów. Norrc, ku swojej uciesze, znalazł ciekawskich i żądnych mocnych wrażeń młodzieńców, którym prezentował swoje umiejętności wojownicze, ucząc ich kilku trudnych i wyjątkowo celnych ciosów, do tego młode dziewczęta spoglądały na niego pożądliwym wzrokiem. Tiro stał się świetną rozrywką dla dzieci, które ganiały za nim z uśmiechem po całym rynku, przy zupełnie odwrotnej reakcji samego robota, dla którego dzieci były co prawda miłe, lecz bardzo męczące. Wsiewołod już pierwszego dnia, postanowił sobie, że poszuka w mieście jakiegokolwiek zalążka swojej partii, bo jak mu się wydawało, takowa musi tu przecież istnieć. Jednak pomimo usilnych poszukiwań nic nie znalazł, odpuścił i ograniczył się do codziennych publicznych wystąpień na ławce przy studni znajdującej się centralnym miejscu grodu, skupiając wokół siebie najczęściej żebraków i pijanych klientów wychodzących z karczmy. Natomiast Kay skonstruowała urządzenie pomagające prząść tkaniny, co znacznie usprawniło pracę tkaczek, dlatego też już po kilku dniach na ulicach miasteczka, można było oglądać prawdziwą rewię mody, prezentowaną przez kobiety, robiące wczesnym rankiem zakupy na różnorodnych straganach.
Czas płynął wolno i leniwie, ludzie nabrali pewnego zaufania do całej czwórki, a nawet zaczęli ich darzyć sympatią, oni sami natomiast, zapomnieli, że pochodzą zupełnie z innych światów, stając się jakby częścią Elanie. Tylko poranna pobudka elfa i jego szybki powrót do chaty z zafrasowaną miną, przypominała im, że właściwie sami nie mają pojęcia co lub kto chciał, by się tu pojawili. Tak było i tym razem. Norrc poderwał się z posłania, zbudzony cichym trzaskiem zamykanych drzwi, po chwili jednak powrócił do krainy snów, po której błądził. Caria wyszedł przed dom i utkwił swój wzrok w bramie broniącej dostępu do miasta. Mimo iż wielokrotnie kończyło się to fiaskiem, nie utracił on zapału i nadal jak co dzień, wyglądał czy czasami mędrzec nie wraca. Ku swojemu zdziwieniu, ujrzał w bramie Ewalda, który powolnym krokiem zbliżał się do niego w promieniach porannej jutrzenki. Wilk spokojnie podszedł do zaskoczonego kompana i usiadł obok, w milczeniu spoglądając na przepiękny wschód słońca. Twarz Carii nagle pojaśniała, zdradzając lekki powiew uśmiechu. Dziękuję przyjacielu – odrzekł elf podrywając się z miejsca
Wraca! – szepnął Caria sam do siebie, wbiegając pośpiesznie do swojej chaty… |
|
|
|
|
|
Wsiewołod
Dołączył: 16 Gru 2008 Status: offline
|
Wysłany: 29-12-2008, 23:40
|
|
|
W czasie gdy Yasen wracał do swoje chaty, rozpalał ogień i wstawiał wodę na pyszną herbatę z korzonek,na ławce w parku miejskim, niedaleko chaty mędrca leżał Wsiewołod , zmęczony agitacją ostatniego dnia, położył się tu na chwilę by nabrać sił, ale usnął i miał koszmary. Śniły mu się porażki ostatnich dni. Po raz kolejny został zignorowany przez szersze masy, i musiał zadowolić się grupką ignorantów, którzy byli zbyt pijani by zrozumieć choćby jedno słowo z jego przemowy.
-Tępacy!!- mruknął cicho pod nosem. -Nie tak to wszystko miało wyglądać. Miały być uciemiężone tłumy robotniczo-chłopskie, oraz JA, paladyn Komunizmu, głoszący hasła Markso-Lenino-Stalinizmu, który uwalnia was z kajdanów kapitalistycznych..- nie dokończył, jego senne majaczenie zakończyła szyszka, która spadła na jego obolałą głowę. Fakt ten tylko pogorszył jego i tak nie najlepszy nastrój, więc postanowił wrócić do reszty nowych towarzyszy, i zrobić sobie coś do jedzenia. Wiedział, że na pewno ma jeszcze ze dwie konserwy mielone "Pobieda", i kilka papierosów, i ta myśl dała mu nowej siły.
Drogę powrotną umilał sobie nucąc "Międzynarodówkę", i planując w myślach harmonogram wystąpień na ten dzień. Ale poranek potoczyłby się zupełnie inaczej, prawdopodobnie przy ognisku, z papierosem i pyszną konserwą, gdyby nie chatka która przykuła jego uwagę. Była to chata, a właściwie niewielka kamienica, różniąca się od chat innych mieszkańców wioski. Jako jedyna miała piętro,zbudowana była z cegły, oraz miała dachówkę, zamiast wszechobecnej strzechy. Wsiewołod od razu wyczuł bogactwo, a co za tym idzie, jakiegoś tłustego burżuja-wyzyskiwacza. Dziw go brał, że dopiero teraz zauważył tą budowlę, chociaż cały ostatni dzień spędził w pobliżu. Od razu poczuł się w obowiązku rozprawić z lokalnym gnębicielem biednych, i w ten spektakularny sposób zdobyć trochę prestiżu wśród lokalnego proletariatu.
Powoli zbliżył się do szyby owej kamienicy. Ujrzał salon, umeblowany rzeczywiście bogato i ze smakiem. Wiedział od razu, że musi to być lokum, jakiegoś lokalnego kapitalisty. Wiedział też, że taka akcja musi "pójść" szybko, trzeba wejść, aresztować kogo trzeba, i dokonać konfiskaty wartościowych przedmiotów. Drzwi wejściowe okazały się, ku jego zadowoleniu otwarte i mógł bezproblemowo wejść do środka. Nie tracąc czasu odnalazł schody prowadzące na piętro, wyciągnął z kabury pistolet, i podążył na piętro. Wejście ku górze było jednak zamknięte, musiał więc je wyważyć. Wziął głęboki oddech, i całą swoją siła otwarł to, co było to tej pory zamknięte. I lepiej by było, żeby te drzwi pozostały zamknięte, w każdym razie jeszcze przez jakiś czas. Wewnątrz na łożach leżało kilku nagich mężczyzn w objęciach wielu młodych i pięknych kobiet, które również nie były zbytnio ubrane, za wyjątkiem wyzywającej bielizny. Pech chciał, że Wsiewołod dokonał szturmu na lokalny przybytek rozkoszy, a owymi nagimi panami, byli burmistrz, dowódca gwardii miejskiej oraz lokalny kapłan, bardzo szanowane osoby w lokalnej społeczności. Wsiewołod patrzył przez chwilę na uczestników orgii, a oni na niego. Trwało to chwilę. Aż do momentu, w którym dowódca gwardii, wrzasnął na cały głos:
-Ty!! Zabiję cię parszywy podglądaczu!!!- i ruszył w stronę intruza. Wsiewołod stanął jak wryty, na widok nagiego człowieka, który był znacznie wyższy, masywniejszy od niego i ze swoim owłosieniem przypominał wielkiego syberyjskiego niedźwiedzia. Tylko refleks umożliwił mu uniknięcie morderczych łap dowódcy, i ucieczkę schodami. Ostatnią rzeczą jaką usłyszał, był obłąkany od złości krzyk gwardzisty:
-To jeden z tych co pojawili się niedawno u tego elfa, wiedziałem od początku, że to bezbożnicy i dewianci, trza ich wszystkich dopaść i powywieszać!!.
Biegł więc ile sił Wsiewołod pakować swoje rzeczy i wynosić się z miasta, gdzie kapitalistyczny potwór, zdawał się na obecną chwilę, zbyt silnym wrogiem. A, musiał też, przy okazji ostrzec nowych towarzyszy, że niedługo się ich powiesi, jeśli nie dadzą nogi.. |
|
|
|
|
|
fryta
Dołączył: 16 Gru 2008 Status: offline
|
Wysłany: 04-01-2009, 13:30
|
|
|
Gdy wszyscy byli zainteresowani opowiadaniami Yasena, który w tym czasie gotował i parzył swe nowo zdobyte zioła, nagle do chaty Carii wlazł Wsiewołod. Był mocno spocony i jeszcze bardziej przerażony, chciał wyraźnie wszystkim coś oznajmić. Po chwili cała grupa nowych mieszkańców miasta Elanie już wiedziała co ich czeka. Każdy chciał uciekać jak najdalej i jak najszybciej z miejsca gdzie już wszyscy zbierali się na rynku i przygotowywali „przedstawienia”. Tylko Yasen był spokojny i wiedział, że nic im nie zagraża, był tego dosyć pewien ponieważ to on był głównym punktem medycznym w Elaine.
Tiro cały czas kręcąc się wokół siebie powtarzał z uradowanym głosem, że jego nie da się powiesić, uspokoił się dopiero wtedy kiedy Kay mu powiedziała, że jeszcze słowo a go rozkręci i sprzeda. Wszyscy siedzieli cicho w chacie Carii z myślami daleko od miasteczka lecz wszyscy zaufali Yasenowi i stwierdzili, że zostaną i zobaczą co będzie się działo dalej. Norcc wymachiwał mieczem w chacie, co nie było zbyt bezpieczne, ale wiedział co robi, można powiedzieć że ćwiczył na wypadek gdyby miał się bronić. Wsiewołod siedział przy kominku z bronią skierowaną w stronę drzwi. Ewald jak zawsze spokojnie leżał przy Carii, który rozmawiał z Yasenem w języku tylko dla nich zrozumiałym, choć jak się później okazało, dla Tiro również. Już minęło trochę czasu od poznania Carii i Tiro-202 już dawno sobie przyswoił jego język. Kay z Tiro-202 zaczęli budowę nie jakiegoś tajemniczego przyrządu. Nikt nie wiedział co to będzie, sami też nie chcieli powiedział co konstruują.
Czas uciekał, a całą grupa nie wiedziała co dalej będzie z nimi. Po pewnym czasie zapomnieli że ich szukają, dlatego gdy nagle Ewald staną na łapach wszyscy się wzdrygnęli i po chwili usłyszeli słowa z dworu
- Wychodzić, cholerna bando barbarzyńców… |
|
|
|
|
|
CaanissCaria
Dołączył: 16 Gru 2008 Status: offline
|
Wysłany: 10-01-2009, 13:04
|
|
|
Sparaliżował ich strach. Na dworze, sądząc po głosach, stało kilkunastu mężczyzn. Wykrzykiwali pogróżki i łomotali w drzwi chaty Carii. Wpadka Wsiewołoda niosła za sobą wybitnie przykre konsekwencje… Obecni w chacie przestali się poruszać, wydawało się, że boją się nawet przełknąć ślinę. Stali wszyscy wpatrując się w drzwi, jak gdyby oczekiwali wtargnięcia tej hołoty do środka, co z biegiem czasu nabierało coraz bardziej oczywistego znaczenia. Wtedy Caria się poruszył. Jego chata była niewielka, jednak mimo to przybysze nie znali wszystkich jej kątów. Niemałym zaskoczeniem było dla nich, gdy Caria podważył fragment podłogi ukazując zejście do piwnicy. Jednak jeszcze nie wiedzieli, że to nie koniec niespodzianek w wykonaniu tego półelfa.
Pierwszy do piwnicy zszedł Ewald, jego oczy nie potrzebowały zbyt wiele czasu aby przyswoić się do ciemności. Zaraz za nim Caria rozkazał ruszyć całej reszcie. Nikt nie zadawał pytań, nikt nawet nie skomentował tego co się działo. Wszyscy zerwali się i zaczęli zbiegać w chłodny, ciemny korytarz. Caria przez ułamek sekundy zastanawiał się, co też najlepszego wyprawia. Nigdy nie był ulubieńcem mieszkańców wioski, a teraz pomaga jakimś obcym przybyszom… Przecież to nie jego sprawa. Jednak nie miał czasu na dalsze przemyślenia, w mieszkaniu pozostał już tylko Yasen. Caria spojrzał w jego stronę. Starzec uśmiechnął się spokojnie i gestem rozkazał Carii iść. Wiedział, że może czuć się bezpieczny, był jedynym medykiem w całej okolicy.
Kiedy już znaleźli się na dole Caria podniósł niewielką lampę naftową i zapalił ją. Dawała lekkie, ciepłe światło.
- Wygląda na to, że musicie uciekać. Wygląda na to, że teraz ja muszę uciekać razem z Wami…
Przybysze spojrzeli niepewnie po sobie. Po ich minach dało się wywnioskować, że zdawali sobie z tego sprawę. Wiedzieli, że Caria pomagając im podpisał na siebie swego rodzaju wyrok.
- Nie, nie przejmujcie się – dorzucił szybko Caria widząc miny towarzyszy – nigdy nie przepadałem za tym miejscem.
- Wybacz mój nietakt, ale jak zamierzasz stąd uciec? – Norrc utkwił nieco niedowierzające spojrzenie w Carii - Myślisz, że kiedy odkryją pustą chatę to odejdą, a wtedy my wyjdziemy? Z całym szacunkiem ale szczerze wątpię…
Na twarzy Carii pojawił się głupawy uśmiech.
- Myślałem, że jesteście niewidzialni i zwiejemy im koło nosa.
Zabrał podpaloną wcześniej lampę i ruszył przed siebie. Grupa w milczeniu podążyła za nim. Korytarz którym podążali był znacznie dłuższy niż można się tego spodziewać po rozmiarach chaty. Było chłodno i wilgotno, a od głównego korytarza co jakiś czas odchodziły ciemne rozwidlenia. Nagle korytarz zaczął biec lekko pod górę i do tarli do niewielkiego pomieszczenia.
- Tu jest właz – Caria podniósł rękę do góry ukazując idealnie gładkie sklepienie. – Tam jest łopata, niestety będzie nam musiała posłużyć zamiast kilofa, zmieniamy się co 30 uderzeń. Kto pierwszy na ochotnika?
- Niech będę ja – Norrc wyszedł do przodu i złapał narzędzie.
Wykonał kilka uderzeń, jednak były one całkiem bezskuteczne. Powierzchnia wyglądała na nietkniętą.
- Może jednak ja zacznę – Caria odepchnął Norrca i wziął duży zamach – Tu trzeba trochę brutalności.
Po tych słowach grzmotnął ciężko w strop. Faktycznie, wykazał się brutalnością. Wielki kamień wstawiony w tym miejscu dla zamaskowania włazu odpadł już przy pierwszym uderzeniu. Nikt się tego nie spodziewał, a już na pewno nie Caria, kiedy ciężar spadł na niego. Nastała zupełna ciemność.
Carię obudził dźwięk telefonu. |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|