Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Syndykat: Twilight of Tea |
Wersja do druku |
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 28-09-2010, 14:35
|
|
|
Kitkara wypiła jedną szklaneczkę mleka. Jej towarzysze przyglądali się jej z wielkim zaciekawieniem jak z surowego obojętnego oblicza zmienia się w szczęśliwą rozluźnioną osobę. Podstawiali jej szklanki, gdy się sprzeciwiała zaczęli rozmowę. Nie powiedzieli jej nic konkretnego o przeszłości, za to mleko szło jak woda.
- Chyba jest gotowa, nie sądzicie? - Szepnął Bel.
- Myślisz że jesteśmy w stanie to zrobić z nią? Król się może wkurzyć...
- Nie wkurzy się, jeśli o niczym nie będzie wiedział. - Odezwał się szeptem Raziel.
- Może i tak.
- Kitkara, jest dorosłą kobietą. Ma prawo się czasami zabawić ze starymi znajomymi - oczka mu zaświeciły radośnie. - Kiedyś była z niej niezła łobuziara.
- Hej, patałachy! - zawołała do nich - jeszcze jednego dawać mi tu!
- Na dzisiaj ci już wystarczy - rzekł Bel - chodź, teraz się pobawimy.
Zaprowadzili dziewczynę do hotelu. Wynajęli wielki pokój i zaczęli przygotowania. Pijana Kitkara siedziała na łóżku patrząc nieprzytomnym wzrokiem co oni wyprawiają. Kiedy skończyli, Zaz podszedł do niej.
- Zaczynajmy...
Wtedy ściana, w której było okno wybuchła. Pojawił się w niej Karel. Był bardzo wściekły. Po jego ciele przebiegały niebieskie wyładowania elektryczne, oczy jarzyły się z furii
- CO TU SIĘ NA DEMONY DZIEJE?!
Rozejrzał się po pokoju. Na dywanie leżała mata do twistera, a Zaz wręczał jej właśnie kostkę z kolorami. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 28-09-2010, 21:10
|
|
|
Osiem minut później Karel z Kitkarą na plecach opuszczał hotel. Szkody pokryje królewski skarbiec. Może trochę za bardzo ich obił? Gdy zobaczył tego Twistera w głowie zaczęły mu kiełkować obrazy wygibasów i ocierania się. Więc im przyłożył. Potem zobaczył Nintendo DS. Konsolka przypomniała mu z kolei hasło "Touching is good." Więc wtłukł im jeszcze raz. A potem znowu - profilaktycznie. Potem wyrzucił ich przez okno i potraktował piorunem. Chyba ich odratują w szpitalu.....
Zielonowłosy był twardzielem* i jak każdy twardziel nie potrafił sobie poradzić jedynie z dwoma rzeczami. Z Płaczącą kobieta i z Pijaną Kobietą.
- Khaaaarel thyyy zbokczlu hic! - wymamrotała śpiąca Kitkara ściskając jego ramię i śliniąc bark. Westchnął. Do otwarcia portalu (czy może stabilizacji? Nie pamiętał już i nie znał się na tym) zostały tylko trzy godziny. Księżniczka nie wytrzeźwieje przez ten czas nie mówiąc o kacu.
~Inna sprawa - pomyślał Karel - to pytanie....jak można do diaska upić się mlekiem?! - nie znał odpowiedzi.....może to kwestia rasy? Nie miał pojęcia. Sam był demonem zaledwie od sześciu wieków (czyli tyle co nic) i zastanawiał się czy gdyby też wypił szklaneczkę to by się wstawił? Alkohol mógł pić właściwie w nieskończoność (nooooo prawie). Nieistotne. Ważne było tylko to by doprowadzić narzeczona do stanu używalności. Skrzywił się. Naprawdę nie chciał tego robić ale nie miał wyboru. Wydał Black Windowi polecenie i ten przeniósł go przez wymiary.
* A przynajmniej nie spotkał nikogo kto by zaprzeczył. Zazwyczaj odpowiedź na prośbę o opinię brzmiała " Twardzielem? Może....ale...ghhhyyk....phohe mynie phhhuscikhc. Dhuuusza sie." |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 12-10-2010, 21:07
|
|
|
Kitkara czuła się fatalnie. Nie dość, że nie wiedziała co się dzieje dookoła niej, to jeszcze jakiś facet ciągle coś do niej mówił, a ona nie za bardzo wiedziała o co chodzi. Miała ochotę iść spać, najlepiej z kimś do przytulenia się... Np z wielką maskotką, którą dostała kiedyś od Karela. Ale, nie. Ci mężczyźni nie dość że bredzą trzy po trzy to jeszcze czegoś od niej wymagają...
- Ja, przepraszam - przerwała potok słów - ale możecie to obgadać z Karelem? - i nie czekając na odpowiedz - dzięki.
Zostawiła ich z zastygłymi minami, w połowie zdania. Asgard, była ciekawa jak tam jest. I nie długo dane jej będzie się tego dowiedzieć.
- Widział ktoś Karela?? |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 17-10-2010, 21:22
|
|
|
- Ja widziałam o Pani. - rozległ się głos za plecami Kitkary. Odwróciła się. Demonica ujrzała bardzo ładną elfkę. Zlustrowała ją wzrokiem. Nieznajoma była ubrana była w obcisły top. Kitkara spojrzała na biust nowo przybyłej i poczuła uczucie zazdrości. Spodnie elfki były połączeniem niezliczonej ilości kieszeni i pasków, ledwo starczyło miejsca na tkaninę. Na solidnych ciężkich wojskowych butach była zaschnięta warstwa błota. Na to wszystko elfka zarzuciła ciężki wojskowy płaszcz. Rękawy wisiały swobodnie gdyż obecnie spełniał on widocznie funkcję peleryny. Kitkara przyjrzała się buźce biuściastej. Ładna sercowata twarz miała bardzo ładne proporcje. Oczy koloru lodu wpatrywały się w demonicę. ładny lekko zdarty nosek i usta o cicheńkich wargach nawet nie drgnęły. Efekt psuła tylko różowa blizna biegnąca od szczęki do lewego policzka. Kitakra zdziwiła się gdy elfka skłoniła się przed nią w pół tak nisko że zamiotła podłogę grubym czarnym warkoczem.
- Eeee...tak....więc gdzie on jest? - wybełkotała.
- Karel-sama jest w sali tronowej i oczekuje na pani przybycie. Jego Wysokość bardzo się martwił Pani stanem zdrowia. - elfka wyprostowała się.
- T-tak. I dlaczego per "Pani". I kim ty w ogóle jesteś?
Chwilę potem pożałowała tego pytania. Biuściasta schyliła się przed nią jeszcze niżej niż wcześniej.
- Najmocniej przepraszam o Pani. Jestem Nessa Atumspring-Sight, jedna z Generałów Klejnotów - Generał Szafira. Za swoje gapiostwo ukażę się....
- Nie, nie,nie nie nie! To nic nie szkodzi ale...eee powiedz mi dlaczego per "Pani".
- Dama jaka Karel-sama wybrał na towarzyszkę przyszłego życia będzie kiedyś władczynią Ilyji.
- To ma sens. - przyznała demonica, po czym dodała już w myślach - Jest tak grzeczna ze zęby bolą.
- Niech Pani proszę pójdzie za mną. - skinęła głową elfka i z poprowadziła Kitkarę za sobą z gorliwością godną pokojówki fanatycznie oddanej swojej pracy.
Nessa otworzyła drzwi do sali tronowej i....
- Mam cię! - huknął Karel wskakując z boku ze strzykawką. Szybkim ruchem ukuł Kitkarę.
- Ała! Karel jak mogłeś! I to w pośladek! Co mi wstrzyknąłeś?! - zapytała demonica masując obolałą pupę.
- Środek wzmacniający. Widziałem jak szłaś korytarzem. - pokazał na ekrany przedstawiające obraz przekazywany przez pałacowy system monitoringu. - Ciągle niezbyt pewnie trzymasz się na nogach.
- No dobrze...ale musiałeś tak nagle?
- Nie byłem pewny czy boisz się zastrzyków....
- Karel-sama...czy oczekuje Lord ode mnie czegoś jeszcze? - wtrąciła się z pytaniem Nessa.
- Właściwie to tak....nie ma jeszcze tylko Topaza...
- Jestem Wasza Wysokość. - powiedział wchodzący właśnie Topaz.
- Punktualny jak zawsze. - Karel uśmiechnął się otwierając ramiona - Cieszę się że jesteś. - król odchrząknął.
- Sprawa w jakiej was wzywam jest całkiem istotna. Otóż udaję ze swoimi przyjaciółmi na pewną wyprawę. Chciałbym waszej dwójce powierzyć opiekę nad królestwem na czas mojej nieobecności. Razor...cóż on nie nadaje się do tego i sam o tym wie. Zenik zrobiłby wszystko byle mi zaszkodzić a...
- Rozumiemy Wasza Wysokość. Zrobimy wszystko co potrzeba.
- To dla mnie zaszczyt Karel-sama.
- Eee tak. Dziękuję wam. Kit?
- Huh? Już skończyłeś? Wreszcie raczyłeś mnie zauważyć?
- Błagam nie dąsaj się. Przecież muszę załatwić sprawy państwowe. Masz.
- Płaszcz zimowy? - zdziwiła się.
- Podobno Asgard jest zimnym miejscem. Zresztą...nie uważasz ze pasuje - pokazał jej własny płaszcz. Identyczny nie licząc tego że to był męski krój. - Chodźmy obudzić Amrasta. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 22-10-2010, 20:16
|
|
|
Topaz dostał rozkaz powiadomienia Kory o różnych rzeczach. O tym, by wzięła ciepły płaszcz, przygotowała mikstury i inne bzdety na wyprawę do Asgardu. Znał wiedźmę, więc bez wahania podjął się tego zadania.
Ruszył korytarzem wschodniej części pałacu do pokoju, o który Kora poprosiła Karela. Stanął przed drzwiami, złapał za klamkę. Znieruchomiał, gdyż usłyszał dobiegający go ze środka przytłumiony śmiech. Cofnął rękę i zapukał umiarkowanie mocno. Proszę - krzyknęła dalej rozweselona wiedźma.
Generał wszedł do środka i ujrzał Korę i Saye siedzące obok siebie na łóżku. Wpatrywały się w stojącego w progu mężczyznę.
- Ah, ty musisz być Saya - Topaz zwrócił się do wampirzycy - król Karel oczekiwał ciebie. Musicie obie przygotować ciepłe ubrania, wszelkie bronie i inne pomoce, gdyż wybieracie się do Asgardu.
- Skąd ja mu teraz wezmę zimowe rzeczy? - spytała wiedźma z uśmiechem.
Topaza zatkało. Normalnie odpowiedziałby pewnie "to już ani moja, ani króla sprawa", ale teraz zwyczajnie zamilkł i nie wiedział co powiedzieć. Dziewczyny dalej się w niego wpatrywały. Po dłuższej chwili krępującej (dla Topaza!) ciszy wybuchnęły obie śmiechem.
- Dobrze, dobrze - powiedziała wampirzyca.
- Macie się stawić u neigo jak tylko będziecie gotowe - powiedział cicho generał i wyszedł.
Gdy zamknął drzwi za drzwiami znów rozległ się śmiech. Topaz odszedł w gniewie. Właściwie to czemu nie był w stanie nic powiedzieć, czemu go tak przytkało? Przy takich babach!
- Ci wszyscy generałowie Karela są tacy sami - mruknęła wampirzyca - głowa ze złota, tyłek z żelaza, a jak przychodzi do kluczowych strategii to nie wiedzą co robić!
- Zaiste - roześmiała się wiedźma.
- A tak na poważne, masz jakiś zimowy płaszcz?
- Mmm, niekoniecznie, ale Karel coś wymyśli. Musi. To jego królewski obowiązek! - znów wybuch śmiechu.
- No cóż, ja się zbieram, trza się pakować. Zajrzałabym też do Amrasta.
- Jasne, ja muszę dokompletować mikstury.
Wampirzyca poszła do swojego pokoju. Kora przejrzała wszystkie swoje rzeczy i stwierdziła, że brakuje jej kilku rzeczy. Przede wszystkim rzeczywiście brakowało jej zimowych rzeczy.
- Gdzie się podział Parus? - spytał Filip obudziwszy się.
- Wysłałam go po kilka, ziół, ale w tej zapadłej dziurze oczywiście nie znajdzie za wiele. Bida...
Kora wyszła z pokoju i pobiegła wzdłuż korytarza. Pobiegła dalej wgłąb zakamarków pałacu i czysto wrodzoną intuicją znalazła Topaza. Generał skrzywił się na jej widok.
- Oh cześć, jestem, już prawie spakowana, ale potrzebuje kilku rzeczy. Czy mógłbyś przekazać Karelowi, lub sam mi znaleźć. tak; zimowy płaszcz, zioła, które znajdują się na tej liście - tu podała mu zaskakująco dłuuuuga listę - tonę sproszkowanej czekolady i wazelinę. Dzięki! - nawet nie poczekała na jego odpowiedź tylko od razu wróciła do pokoju. Tam zastała Parusa, który miał dla niej nieprzyjemną wiadomość. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 06-11-2010, 20:25
|
|
|
- Obudź się leniu! - warknął Karel szturchając Amrasta. Elf jednak tyko głośniej zachrapał, podrapał się po pośladku i przewrócił na drugi bok. Karel spojrzał bezsilnie na narzeczoną ta łypnęła z irytacją na maga.
- Amrast do diaska! - spróbował jeszcze raz Karel ale jego palce przeniknęły przez elfa.
- Wstawaj bezużyteczna panienko! Kto to widział by facet nosił kieckę?! - nie wytrzymała Kitkara kopniakiem przewracając kanapę na której spał mag. Podziałało. Pół-duch wrzasnął, przetoczył się po podłodze i po chwili podniósł się do pozycji pół leżącej trzymając się za głowę i tocząc wokół nieprzytomnym wzrokiem.
- Nie leń się! - mruknęła Kitkara łapiąc czarodzieja za fraki i potrząsając nim.
- Co ,gdzie ,jak? - wyrzucił z siebie pytania Amrast i przetarł oczy na widok pary demonów. Oboje wyglądali jakby wybierali się na front. Za kołem podbiegunowym. Nie uszły jego uwadze takie szczegóły jak kształty pod pachami Karela(najwidoczniej pistolety), metalowe buty Kitkary, shotgun przewieszony przez ramię króla i granaty soniczne u pasa a także uzi na biodrach demonicy. A to było tylko to co zauważył pobieżnie.
- Hmmmm...wybuchła jakaś wojna o której nie wiem?
- Zaraz tu będzie wojna jak nie zaczniesz się przygotowywać! - zgrzytnęła zębami Kitkara - My tu pracujemy w pocie czoła a ty śpisz! Pożary, wybuchy i....
- Kitkaro uspokój się proszę - powiedział łagodnie Karel - Pamiętaj że Amrast męczył się całą noc z tym portalem i zmęczył się tym bardzo.
- Ah tak? - mruknęła ale jej ostre spojrzenie złagodniało znacznie.
- No....dobrze...która godzina? - zapytał mag ale nie czekał na odpowiedź tylko zerknął w jeden ze swoich magicznych przyrządów - Już ta? Zaraz ja....przygotowania....dajcie mi pół godziny dobrze? - i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu swojej torby podręcznej. Karel wzruszył ramionami, Kitkara prychnęła i wyszła z pokoju zrobić coś konstruktywnego. Anclime przyglądał się jakiemuś eliksirowi zastanawiając się czy akurat ten może mu się przydać.
********
Koranona siedział z nieciekawą miną na swoim łóżku gdy drzwi otworzyły się - o zgrozo bez pukania! - nagle. Topaz stanął w nich i czekał na jakaś reprymendę ale jego uszy nie wychwyciły ani jednego słowa. Za to jego oczy zauważyły jej wbity w ziemię wzrok i że miała zdecydowanie wkurzoną minę. Parus leżał w kącie z guzem na głowie. Topaz odchrząknął, położył dłoń na rękojeści szabli by dodać sobie animuszu i dopiero teraz szturchnął wiedźmę. Ta łypnęła na niego wzrokiem który można uznać za mówiący "Właśnie Sypnął Mi Się Dzień, Przez Moją Ukochaną<Sarkazm> Sikorę, Nie Chce Mi Się Już Iść Do Tego Asgardu, Wszystko Mi Jedno, Może Cię Walnę?" ale wstała i szurając podążyła za nim gdy gestem pokazał by tak uczyniła. Człapała obojętnie przez korytarze i nawet nie zwróciła uwagi gdy weszli do windy. Dopiero gdy na środku jakiegoś hight-tech korytarza spotkali Sayę uniosła zdziwiona brwi. Topaz wystukał coś na klawiaturze kodowej a zrobił to z szybkością niemieckiej telegrafistki. W gładkich na pierwszy rzut oka ścianach pojawiły się drzwi. Dziewczyny i generał weszli do pomieszczenia większego niż hamburskie hale magazynowe.
- Bierzcie stąd co chcecie - powiedział lekko rozbawiony Topaz - Macie pół godziny - dodał po czym wyszedł.
To mogło przypominać Ekspresowe Wielkie Zakupy Bez Płacenia. Wiedźma ożywiona trochę nadzwyczajną ilością ekwipunku oglądała właśnie jakiś ogromny karabin.
- To karabin przeciwczołgowy. Pociski ze wzbogaconego admantu. - stwierdził Topaz pojawiając się znikąd jak duch. Podniósł ciężką broń tak lekko jakby to była plastikowa zabawka - Rozrywa większość znanych pancerzy ale przy stu kilogramach wagi ma bardzo duży odrzut. Moze strzelać zaklętymi nabojami by zwiększyć siłę rażenia.
- A to? - zapytała Saya pokazując palcem na trzymany w drugiej ręce czakram koloru starego złota.
- Oooo to jest zrobione z damaskusu. Jeden z najtwardszych metali, świetnie przewodzi elektryczność.
- A co z......- zaczęła Kora.
********
- Jesteś NA PEWNO przekonany ze zabrałeś wszystko? - zapytał podejrzliwie Karel Amrasta gdy wchodzili do pokoju z portalem. Znudzona Kitkara była już w środku i znudzona opierała się o kolumnę z rękami założonymi pod biustem. Na ich widok jednak uśmiechnęła się i rozprostowała ramiona.
- Mówiłem ci już, jestem pewien. Dodatkowych ubrań nie potrzebuję bo nie czuję zimna.
- Chłopcy przestańcie się kłócić - stwierdziła demonica odgarniając grzywkę z czoła.
- Ale Kit muszę być pewny czy wszystko...- nie dawał za wygraną Karel ale ona pocałowała go z zamknął jadaczkę.
- Ehem spóźniają się - zauważył Anclime patrząc na zegar - a potrzebna mi krew tego wampira.
- Jakiego wampira? - zdziwił się szermierz.
- Nieistotne - mag machnął ręką - Ale oto już są.
Rzeczywiście zbliżyły się obie dziewczyny wraz z Topazem i Filipem w ludzkiej postaci. Wiedźma, wampirzyca i kot dźwigali pokaźne plecaki.
- Po co tyle tego? - zdziwił się czarodziej unosząc brwi i robiąc się nagle półprzezroczysty.
- Nie mogły się...-zaczął Filip ale Kora stuknęła go pięścią w łeb.
- Wolimy być przygotowane na każdą okazję. - stwierdziła Saya.
- Ale chyba nie potrzeba do tego tylu klamotów? - zapytała Kitkara pojawiając się za obładowaną trójką jak jakieś mroczne widmo - Jeśli jest się wystarczająco zdolnym wystarczy improwizować - zauważyła złośliwie.
- Oczywiście, to wszystko jest dla tych mniej zdolnych - odcięła się wiedźma.
- Dość - powiedział Karel cicho ale w jego głosie można było usłyszeć echo grzmotów i ryku wiatrów - Naskakać sobie do oczu mogłyście wcześniej i możecie to zrobić POTEM. Amrast czy nie pora? - zasugerował
- A tak ehem rzeczywiście. Saya masz to?
- Jasne - stwierdziła wyjmując buteleczkę z posoką i przekazując ją magowi - A własciwie co masz zamiar z tym zrobić?
Mag pokiwał palcem.
- Nie mogę zdradzać wszystkich moich sekretów prawda? - i odwrócił się do nich plecami w stronę portalu. Słyszeli jak mamrocze pod nosem jakieś inkantacje "pisząc" jedną ręką w powietrzu i pomagając sobie laską trzymaną w drugiej. Skarpetki na postumencie obok zaczęły świecić i błyszczały coraz jaśniej. W końcu z namaszczeniem elf odkorkował otrzymaną od wampirzycy butelkę i odwrócił ją do góry dnem. Krew wypłynęła ale zamiast spłynąć na ziemię utworzyła w powietrzu długie cienkie wstęgi. Saya zaczęła się oblizywać ale przestała gdy zobaczyła karcące spojrzenie Kitkary. Otrząsnęła się i odpowiedziała równie wyzywającym łypnięciem. Tymczasem latająca w powietrzu posoka utworzyła wokół portalu coś w rodzaju obramowania. Sam portal zmienił kolor z niebieskiego na wściekle pomarańczowy.
- Gotowe - stwierdził wyraźnie z siebie zadowolony mag.
- No to hop - zaczęła wiedźma ruszając dziarsko w stronę przejścia między światami ale ramię Karela zagrodziło jej drogę.
- Ja pójdę pierwszy. Bez urazy - potoczył po grupie wzrokiem - ale to ja jestem najtwardszy i najsilniejszy. Jeśli tam będzie coś z czym się nie uporam to nie wchodzicie.
- Karel....- zaczęła zaniepokojona Kitkara- ....jeśli myślisz ze ja będę siedzieć spokojnie gdy tam COŚ będzie ci odgryzać nogę to....
- Nic mi nie będzie.....no to komu w drogę....- i dał susa w bramę.
Wszyscy stłoczyli się przy portalu nasłuchując bo konsystencja przejścia nie pozwalała zobaczyć nic. Usłyszeli świst tnącego powietrze miecza, strzały, wycie wilków przepełnione bólem - ale to wszystko było niewyraźne jakby spod wody. Potem zaległa martwa cisza.
- Jesteście tam? - powiedział Karel ochrypłym głosem.
- Tak - potwierdziła wampirzyca.
- Dziwnie mówisz - zauważyła Kora.
- Jeden z tych drani kopnął mnie w gardło. - stwierdził szermierz zza portalu - Ale teraz jest czysto.
- Dobra - mruknął Amrast i przeszedł przez portal, reszta poszła za jego przykładem. topaz pożegnał ich milcząco, kiwnięciem głowy. Gdy już byli po drugiej stronie rozejrzeli się zdziwieni. "Czysto" było zbyt "czysto". Znajdowali się w jakiejś kopalni odkrywkowej. Na polu walki było jedno jedyne ścierwo wilka. Poza nimi tylko parę łusek po nabojach.
- Gdzie Karel? Gdzie?- zapytała zdenerwowana Kitkara ale akurat w tym momencie usłyszeli odgłos przywodzący na myśl wyciąganie korka z wanny. Zwrócili się w kierunku dźwięku ( z wyjątkiem Kitkary wciąż szukającej wzrokiem narzeczonego) i na ich oczach zmniejszył się i znikł z pyknięciem zostawiając tylko trochę kropel krwi.
- Saya! Zabiłaś tego wampira? - zapytał gniewnie mag.
- Nie....a miałam go zabić? - odpowiedziała niepewnie. Amrast ryknął gniewnie i sypnął garścią obrzydliwych przekleństw. Wampirzyca skurczyła się w sobie gdy zaczął jej wypominać ciskając przy tym z oczu gromy. Po dłuższej chwili się uspokoił.
- Brawo. Utknęliśmy tu - powiedział powoli a jego głos wibrował wciąż po niedawnym ataku furii - Świetnie, po prostu świetnie.
- Ano świetnie - powiedział obcy głos i cała grupa dostała jednocześnie w łeb padając bez zmysłów.
********
Obudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Tym bardziej gdy odkrywa się że jest się przywiązanym bardzo ciasno do słupa.
- Hy hy obudzili się - powiedział stojący na dwóch nogach wilk
- Aha powiadomię szefa - ucieszył się inny sierściuch wychodząc.
- A to ci niespodzianka. - klepnął się w udo jeszcze inny - Tyle czasu i żadnych gości. To się król ucieszy!
- No i skrzydlaci - zgodził się gorliwie pierwszy wilk po czym zwrócił się do więźniów
- Szczęściarze z was buahah! Normalnie skończylibyście na rożnie - po czym wyszedł wraz ze swoim kompanem. Przez chwilę zapanowała cisza po czym rozległ się głos.
- Kitkara? - zapytał.
- Amrast? - odpowiedziała demonica - Gdzie reszta?
- Tu jestem - mruknęła Saya. Chwilę potem jęknęła wiedźma. Ona odczuła cios w głowę najbardziej.
- A gdzie...Karel? - zapytała Kit
- Nie wiem ale nie ma go tu. Wcale go nie widziałem. Związali nas bardzo ciasno. I nie mogę stać się niematerialny. - powiedział elf zgrzytajac zębami.
- Karel mówił mi ze w Asgardzie jest Vallahalla miejsce gdzie idą zmarli w bitwie. Pewnie tu umarli stają się bardziej materialni.
- Szlag - zaklął mag.
- Ciekawe gdzie Zielony? - mruknęła do siebie Saya.
********
Karel został rzucony na wygarbowane skóry. Zacisnął zęby gdy sińce na ciele odezwały się w solidarnym proteście a rzemień którym związano mu ręce wbił się w ciało. Napuchniętym jednym okiem zobaczył że wygarbowane skóry na których leżał były...ludzkie.
- Witam jego Mroczną Wysokość - rozległo się kpiące powitanie z tronu przed nim - Jestem Fenrir król Asgardu.
- Cześć Królu Pchlarzu - wyrzucił z siebie szermierz. Fenrir tylko uśmiechnął się na tą obelgę i dał znak łapą. Natychmiast kilka ciosów spadło na leżącego długowłosego. Gdy skończyli Karelowi przybyło jedno rozcięcie, guz i parę sińców.
- Jakież nieprzystojne maniery w tej przesławnej Ilyji.
- Nie tak sławne.....jak to z ciągle robisz na dywan. - wydyszał przez zęby zielonowłosy. Wielki wilk znowu się uśmiechnął i Raiyami dostał kopniaka w brzuch. Wilk ruszył się ze swojego tronu
- Chcę żebyś coś zrozumiał.....ja jestem MIŁY....skrzydlaci...nie będą obchodzić się z tobą tak łagodnie wiesz? Oni mają lekką...obsesję na eliminowaniu tego co mityczne rozumiesz?
Karel nie odpowiedział bo wciąż próbował złapać oddech.
- A teraz powiedz mi....Wasza Wysokość - ciągnął Pożeracz Słońca tym samym sarkastycznym tonem co na początku - Po co tu przyszliście?
- Oh wiesz - wysyczał przez zęby zielonowłosy - Takie świeże zimowe powietrze...nie mogliśmy odmówić przyjemności dotlenienia się.
- Muahahah! - roześmiał się z tego dowcipu Fenrir - Jesteś prawie tak zabawny jak Loki.....to on dał mi tą robotę wiesz? Bycie władcą Asgardu nie jest łatwe...ale z pewnością nudne. Czasami dorabiam sobie jako superbohater Wilq ale......- wilk ponownie machnął łapą - Cóż prędzej czy później wyciągniemy to z ciebie....lub zrobią to oni. - mruknął po czym zagadnął jednego ze swoich stojących z boku sług przestając zwracać uwagę na szermierza.
- Więc machina latająca wreszcie działa? Po tylu latach? Wspaniale, wspaniale....wypróbujemy ją pojutrze...- a potem Karel nie usłyszał już nic bo stracił przytomność gdy go podnosili z podłogi. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 21-11-2010, 15:21
|
|
|
- Co to za durny ptak? - warknął wilk odganiając się od natrętnej sikorki.
- Poczekaj, nie będziemy się z tym cackać - powiedział ten drugi i wyjął dziwnie zakrzywione ostrze.
- Nie trafisz!
- Trafię, powiedział i zamachnął się na ptak.
- Nie, nie trafisz - odezwał się inny, znajomy uwiezionym głos. Usłyszeli strzał i po chwili wilk chcący przeciąć sikorkę leżał na ziemi z przebitą an wylot głową.
- Filip! - krzyknęła wiedźma jednocześnie plując krwią i wypluwając wybitego zęba.
- Tyyyy... - z gardła drugiego wilka wydobył się niski warkot.
- Obrzydlistwo - powiedział Filip z niesmakiem i zabił go strzałem w głowę.
Sikorka zmieniła się w chłopca i podeszła do uwięzionych.
- Nie da się tak łatwo zniszczyć tych łańcuchów... - powiedziała Saya widząc, ze Parus próbuje ją uwolnić.
- Ty skurczysynu, draniu, zobaczysz; kiedyś wypruje ci flaki i zrobię z nich gulasz - wrzeszczała Kora na kotoczłowieka, podczas gdy ten sprawdzał, czy Wilki przypadkiem nie przeżyły.
- Wymyśl lepiej jak nas wydobyć wiedźmo, zamiast drzeć się na cały Asgard - mruknęła Kitkara.
- Phy...
- Z tego co można się domyślić, raczej zwykła broń nie załatwi łańcuchów - zauważyła demonica.
- Może kwas? - zaproponował Amrast.
- Dobra myśl! Parusie, weź moją teczkę - poleciła Nona sikorze.
Chłopiec wyjął spod swojego płaszcza sporą teczkę, otworzył i spojrzał pytająco na wiedźmę.
- Na spodniej warstwie masz takie małe flakoniki. Tak tutaj. Weź cię proszę ten bezbarwny z czerwoną nalepką. Nie ten, daltonisto, to jest pomarańczowy. Tak, ten. Masz destylowaną wodę i pustą probówkę, tak jak prosiłam? Doskonale. Teraz musisz rozcieńczyć ten kwas. NIE, GŁUPKU! Kwas do wody, nie woda do kwasu, chyba, ze chcesz stracić twarz. Dobra. Wlej do probówki wodę, do połowy. Teraz odkorkuj kwas i wlej tak 3/4 objętości probówki. Ostrożnie! Dobra... Teraz trochę poruszaj, żeby się wymieszało.
- Gorące! - krzyknął Parus.
- Pewnie, że gorące. To mocny kwas. Dobra. W takiej wewnętrznej kieszonce masz pipetę. Pobierz trochę tego i nakładaj na łańcuch. Ale bardzo ostrożnie, bo inaczej wypalisz nam ręce.
Podszedł do pierwszej z brzegu Sai. Nabrał kwasu i zatrzymał rurkę nad łańcuchem. Pierwsza kropla ledwo spadła na łańcuch. Sikorze zaczęła drżeć ręka.
- Oh, daj to, dzieciaku - zniecierpliwił się Filip widząc zdenerwowanie Parusa. Temu poszło sprawnie, jakby na co dzień musiał niszczyć łańcuchy kwasem.
- I co teraz? - spytał Amrast.
- No, teraz można rozwalić. I dalej poparzycie się kwasem, nie odpowiadam za to. Ale będziemy uwolnieni.
Wszyscy zaczęli przerywać swoje łańcuchy, rozeszło się kilka syków i brzęków.
- Dużo było tych wilczych - spytała wiedźma Filipa.
- Pięciu.
- Zabiłeś wszystkich?
- Nie...
- ...
- Jeden uciekł.
- Po prostu świetnie - powiedziała Kit - teraz pewnie pójdzie pochwalić się kolegom...
- Strasznie mnie wkurzacie obaj, jak tak znikacie - Kora zwróciła sie do Towarzyszy - ale na coś jesteście jednak przydatni.
- Trzeba znaleźć Karela - szepnęła demonica.
- Przede wszystkim to trzeba znaleźć stąd wyjście i gdzieś się ukryć, zanim przyjdzie reszta towarzystwa.
- A zielnowłosy to silny gość, da rade - dodała Saya. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 27-11-2010, 14:39
|
|
|
Kitkara popatrzyła na towarzyszy.
- Odwrócę ich uwagę, a wy uciekniecie.
Popatrzyli na nią dziwnie, jakby wyrosła jej druga głowa.
- Oszalałaś? - zapytała rzeczowo Kora.
- Dobry pomysł - przyznała obojętnie Saya.
- Ale.. Jesteś królową...
- Nie, nie jestem... jeszcze. Ale jako przyszła królowa, nie przyjmuję sprzeciwu. Jazda!
Wypowiedziała szybko zaklęcie, kiedy zza rogu wyskoczyła grupa strażników z mieczami i dzidami w dłoniach. Czerwona kula pomknęła prosto na nich... i rozproszyła się.
- Co na Ciemność się dzieje?! - warknęła.
- Może... - Zaczął Filip
- Jeszcze tu jesteście?!
Uformowała kolejne tym razem celując nad głowy strażników. Mury nie były chronione żadnymi osłonami. Gruz zawalił się im na głowę. Zaklęcie okazało się jednak za silne i sufit zaczął pękać coraz dalej zmierzając w jej stronę. Upewniła się że towarzysze są bezpieczni daleko na drugim końcu. Rozpostarła nad sobą tarczę ochronną. Strażnicy zatrzymali się. Wydobyli łuki i zaatakowali. Pomimo tarczy strzały przeszły przez nią. Większość zdołała odbić, lecz dwie trafiły celu. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 01-12-2010, 05:08
|
|
|
Kitkara zatoczyła się gdy jedna strzała utkwiła w nodze a druga w boku. Podparła się o ścianę. Wilki odrzuciły łuki niepraktyczne w korytarzach. Nie uszli jednak kilku kroków gdy zatrzymali się i zaczęli się trząść jak w padaczce. Demonica zerknęła na bok. Zobaczyła Amrasta stojącego z wyciągniętą ręką. Na jego twarzy malowało się ogromne skupienie. Wilki puściły miecze i przycisnęły łapy do ciał. Zaczęły drapać się do krwi po całym ciele. I chyba miały powód bo spod ich futer zaczął unosić się dym. Na oczach Kitkary wszystkie wilki - co do jednego - dokonały samozapłonu i wypaliły się aż do kości. Elf podparł się o ścianę ale zaraz stanął prosto.
- Bez laski trudno....a i ten świat zdaje się nie być przyjazny płomieniom.
Kitkara kiwnęła głową i sięgnęła do strzały w boku bo bolała ona straszliwe.
- NIE WYRYWAJ! - huknęła Kora - Nie wiadomo kiedy odnajdziemy nasz ekwipunek - czyli mikstury leczące - a ty chcesz jeszcze sobie zaszkodzić? Nie wiesz czy w czymś nie utkwiła tam w środku.
- Mówiłam wam...byście uciekali...- wydukała demonica.
- Tiaaa? A od kiedy jesteśmy czyimkolwiek poddanymi?- mruknęła wiedźma oglądając ranę - To znaczy mniej więcej to że nie posłuchamy się ciebie jeśli to będzie głupie.
- Więc dlaczego? - zapytała demonica na co Kora wywróciła oczami.
- Ktoś tu nie oglądał Power Rangers. Nie mówią o tym że Karel by nam nogi pourywał jakby się dowiedział - na to ostatnie stwierdzenie Kitkara uśmiechnęła się słabo.
- Daj rękę - zażądała wiedźma.
- Z ręką nic mi nie....
- Do podparcia się. - przerwała Kora. Zza rogu było słychać odgłos wystrzałów Magnum i trzask pękających kości i darcia ciała. Wyszli zza rogu i ujrzeli scenę niczym z filmu gore.
Saya siedziała rozkraczona i obryzgana po głowę posoką na ziemi i zlizywała krew z paznokci/pazurów. Filip przeładowywał broń a Parus był w ptasiej formie.
- Co za obrzydlistwo - rzekła wampirzyca spluwając - Nigdy nie lubiłam tej z psowatych. Ta z gadów jest świetna na upalne dni bo chłodzi ale....
- Co za bałagan. Nie można było czyściej? - zapytał elf z dezaprobatą w głosie, starannie unikając takich słów jak "syf" czy "burdel" jak na dżentelmena przystało. Saya wbiła wzrok w ziemię.
- Amrast możesz to osuszyć swą piorkinezą? Ta krew jest wszędzie a jak w nią wdepniemy to zostawimy ślady.
- Słusznie - stwierdził mag i tak uczynił. Szybko i sprawnie bo rozgrzanie powietrza jest łatwiejsze niż ugotowanie kogoś żywcem. Ruszyli dalej korytarzem. Napotkali jeszcze dwa patrole ale skutecznie powstrzymały ich klątwy Kory i tym razem kriokineza elfa. Przeciwnicy rozbijali sobie głowy przez pośliźnięcia i podobne wypadki. Ren pomna na uwagę wiedźmy zamiast szatkować wrogów przetrącała im karki. Kitkara od czasu do czasu tworzyła za nimi bariery na tyle silnie na ile pozwalały jej siły uszczuplone przez rany. Dotarli do drzwi które wydały im się podejrzane. Amrast wypowiedział słowo rozkazu i zajrzał przez dziurkę od klucza i zatarł ręce z uciechy.
- Jest tam. Zapaliła się na polecenie.
Kora ruszyła ku drzwiom ze spinką (zabraną jednemu ze strażników) ale Ren powstrzymała ją ruchem dłoni. Sekundę później wampirzyca wyrwała drzwi z framugi.
******
Ubrany jedynie w podarte a teraz i zakrwawione resztki spodni Karel był jednym wielkim siniakiem. Ledwo widział na prawe oko a dodatkowo spętali jego ręce łańcuchami które krępowały jego moc. Nie stracił jednak rezonu.
- Zabawne...czemu nie przykuliście mnie do ściany co? - spytał kuśtykając po swojej celi - Nie macie jaj czy jak?
Pilnujący celi strażnik nie odpowiedział ani nie zareagował. Za to kąciki warg na jego pysku uniosły się odsłaniając kły. Jego kumple przy stoliku nie słyszeli tego.
- A może schowaliście je do środka co? Jak to robią byki, wieloryby...i barany i prosiaki. Co ja tam wiem o wilkach? Chociaż dwa ostatnie przykłady są bardzo prawdopodobne jak na moje oko...i nos.
Strażnik dalej nie zareagował ale dało się słyszeć warczenie.
- A może one są na wierzchu co? Ale takie nie widoczne. Tyci,tyci...w sam raz na mikroskop.
Tym razem wilka nie wytrzymał. Odwrócił się tocząc pianę z pyska. Wkroczył do celi i dało się słyszeć odgłosy uderzeń gdy strażnik okładał karabinem króla Ilyji.
- Ej, daj już spokój. Jeszcze go zabijesz i szef się wkurzy - zawołał inny wilk który siedział przy stoliku i grał w karty z kumplami.
- Właśnie...daj już spokój. To ścierwo ma już za swoje...
W tym momencie dało się odczuć odległy wstrząs.
- Co to było?
- Coś na górze. Szybko, raz,raz,raz!
Strażnicy wybiegli pospiesznie poszczękując ekwipunkiem. Tylko ten w celi odwrócił się zdziwiony. I w tym momencie łańcuch kajdanek spadł mu na szyję i Karel skręcił mu kark.
******
Reszta drużyny tymczasem, już uzbrojona przedzierała się przez kolejne oddziały.
- Idą z lewej i z prawej. - zauważył mag - Gdzie prowadzą te drzwi? - zapytał Amrast mając na myśli wejście za swoimi plecami. Kora sprawdziła.
- Na schody.
- Tylko czy iść w górę czy w dół? - zauważyła problem Kitkara.
- Na górę...na pewno na górę. Jesteśmy pod ziemią. - mruknęła Ren zamykając oczy.
- Świetnie. Kitkaro pomóż mi. - poprosił mag. Razem zabezpieczyli drzwi całkiem silnymi zaklęciami. Wampirzyca posłużyła za zwiadowcę sprawdzając czy na górze klatki schodowej nikogo nie ma. W tym celu zamieniła się w chmarę nietoperzy. Na szczęście nie było nikogo prócz karaluchów. Na szczycie schodów drogę zagrodził im żelazny właz ale demonica wysadziła go w powietrze zaklęciem. Byli w czymś w rodzaju hangaru. Było bardzo ciemno.
- O kurczę. A niech mnie. - zawołał wampirzyca.
- Słucham? - zapytał się zdezorientowany elf.
- Nio...to chyba oczywiste? - teraz z kolei zdziwiła się Ren
- My nie mamy noktowizora w oczach - zauważyła cierpko Kitkara.
- A tak racja. Poszukam jakiegoś światła - stwierdziła wampirzyca mamrocząc pod nosem gdzie demonica może sobie wsadzić ten noktowizor. Po jakiś dwóch minutach zrobiło się jasno. Wszyscy zrobili głośne "Ach".
- To....niespodziewane. - stwierdziła wiedźma. Istotnie Concorde w Asgardzie nie był codziennym widokiem.
- Prawda? Ciekawe skąd się tu wziął? - zastanowił się pół-duch.
- Karel mi pokazywał jednego w czymś w rodzaju muzeum.
Po chwili wróciła Saya. Czeradka ponownie w (prawie) komplecie ruszyła zwiedzać
- To zastanawiające. Podobno wyprodukowano tylko dwadzieścia tych pojazdów. A oto jeden z nich stoi tutaj. - Amrast dumał intensywnie.
- Wyprodukowano ich sto. - przerwała mu z zaskoczenia Kitkara
- Co? - magowi prawie wypadła z ręki laska.
- Sto. Concorce był mało opłacanym przedsięwzięciem. Dlatego na Ziemi 761 produkowano te samoloty dla prywatnych klientów z różnych światów. Robili to w sekrecie bo oficjalnie rząd z 761 utrzymuje że żadnych takich kontaktów nie ma.
- S-Skąd wiesz?- mag aż się zacukał niespodziewaną informacją,
- Karel mi pokazał swojego. Nawet trochę ćwiczyłam.
- Świetnie. Więc uciekniemy tym samolotem i ty będziesz go pilotować - zauważyła wiedźma.
- J-Ja? - Kitkara zająkała się uderzona nagle tak niespodziewaną wiadomością.
- Jakby nie patrzeć. - zauważył mag - tylko ty masz doświadczenie lotnicze.
- A teraz raczej nie ma czasu na naukę pilotażu - stwierdziła Ren.
- Ale wrota hangaru wciąż są zamknięte - dodał elf.
- Ja je otworzę - zaoferowała się Kora i wybiegła z maszyny.
******
Tymczasem Karel przedzierał się przez pałac władcy Asgardu w subtelnym stylu Johna Rambo. Dwa kolejne wilki padły skoszone serią z zdobycznego CKM-u. Raiyami odzyskał swój ekwipunek z dwoma wyjątkami. Koszula nie nadawała już do niczego. Tak więc Karel zadowolił się tylko swoim wojskowym płaszczem. Potrzebował jednak spodni bo z jego również zostały frędzle. Znalazł jedne z wilczego futra w magazynie z napisem "Dowody". Być może utrudni to jakąś sprawę sądową. Karel zarzucił sobie karabin na plecy i dobył shotguna w jedną dłoń i miecz w drugą. Nagle zobaczył jak na korytarz wtoczyło się kilka granatów. Granatów Solarnych. Rozpoznając zagrożenie zielonowłosy rzucił się sprintem korytarzem. Po drodze odciął łeb jednego wilka i przerobił na fototapetę czerep drugiego. Szczupakiem rzucił się prosto za zamykające się drzwi windy.
******
Wiedźma otarła pot z czoła. Kontrolka hangaru była pełna niepotrzebnych paneli i trochę jej zajęło zrozumienie z czym co się je. W końcu jednak wrota poddały się jej manipulacjom. Schodziła właśnie zadowolona po metalowych schodach i zmierzła w stronę samolotu gdy usłyszała skrobanie pazurów na betonie. Odwróciła się powoli. Za nią, w odległości dwódziestu metrów stał największy wilki jakiego w życiu widziała. Był wielkości słonia. Piękny biały wilk o aksamitnym futrze i z okrucieństwem w ślepiach.
- He,he...dobry piesek? - Korze jej rodowa szabla nagle wydawała się śmieszną wykałaczką. Czy to jej myśli czy to ta bestia ma coś w sobie?
- Jestem Skoll ,syn Fenrira, książę Asgardu i Pożeracz Słońca. Jeśli chodzi o psy za chwilę ktoś stanie się dla kundli żarciem - zawarczał wilk - Przysporzyliście niemało zmartwień memu ojcu! - dodał ryknąwszy ostatnie słowo.
- Umm...Bardzo nam przykro? - wydukała wiedźma rzucając wzrokiem na prawo i lewo.
- Karą za taką zbrodnię jest śmierć!
Wiedźma zrozumiała że nie ma ratunku i stanęła wyprostowana. Jak już umrzeć to bez wad zwyrodnieniowych.....choć pewnie nie pożyje tak długo by jakiejś się nabawić.
- Proszę bardzo pożryj mnie Skollu! Ale nie dorwiesz już tych w samolocie! - gdy wypowiadała te słowa maszyna zaczęła kołować. Bestia zaśmiała się gardłowo.
- Jestem szybszy niż wiatr! Dopadnę żelaznego ptaka i poprzegryzam mu koła zanim wzbije się w przestworza!
- Wiedźmo z drogi! - krzyknął stojący w drzwiach samolotu Amrast i cisnął potężną ognistą kulą. Kora rzuciła się na bok. Zaskoczony wilk jednak nie. Rozległ się huk, posypał się beton. A gdy rozwiał się dym Skoll stał tam gdzie stał szczerząc paskudnie kły.
- Próżny wysiłek! Nie ima się mnie żaden czar tak jak mego brata nie ima się żaden oręż! Zginiecie dziś wszyscy!
Zdesperowana wiedźma zrobiła coś bardzo głupiego i bardzo odważnego....
Wskoczyła wilkowi na grzbiet. Skoll wytrzeszczył oczy zdumiony ale Kora zdołała zacisnąć pięści na jego futrze. Mimo to nogi dyndały jej swobodnie. Wilk dostał szału, zaczęło się istne rodeo. Skakał, wierzgał, wyginał się w grzbiet. Nona nie puszczała wiedząc że to oznacza śmierć. Tymczasem bezsilny Amrast wycofał się do samolotu.
- Co się dzieje? - zapytała Kit gdy wpadł do kabiny pilota.
- Kora walczy ze Skollem. Jest odporny na magię i...
- Co? Muszę jej pomóc!- próbowała wstać z fotela ale mag posadził ją z powrotem.
- Zostań!
- Ale...
- Tylko ty potrafisz pilotować samolot! Nie mówiąc o tym że eliksiry wiedźmy wyleczyły cię tylko powierzchownie. Zostań!
- Ale...
- Patrz gdzie kołujesz!
Demonica skręciła w ostatniej chwili i wyjechali z hangaru. Wampirzyca próbowała wylecieć jako nietoperze przez wciąż otwarte drzwi ale do powrotu zmusił ją ostrzał z gatlingów strażników którzy nagle się pojawili.
- Srebrne poświęcone kule...nie mogę - usprawiedliwiła się. Nietoperze były delikatne
- Odbijają się od kadłuba. Musi być opancerzony - zauważył mag.
Tymczasem z budynku wypadł Skoll tak szybko jakby go goniły wszystkie demony Multiświata. Na szczęście z wciąż trzymającą się go Korą. Zrównał się on z samolotem który właśnie wykonywał skręt na pas startowy.
- Żelazny ptaku nie wydałem wam zezwolenia na lot! - rozległo się z wieży kontrolnej.
- Wypchaj się! - zdenerwowana demonica wyłączyła łączność. Zerknęła na jeden z ekranów monitoringu. Wilk biegnąc zrównał się z jednym skrzydłem. Był tuż za jednym z silników.
- No dobrze, zjedz to! - i poderwała maszynę. Concorde stanął dęba jadąc przez moment na dwóch kołach. Podmuch silników Olympus uderzył w bestię z pełną mocą i Skoll musiał się zatrzymać. I ten moment wykorzystała Kora by dosiąść go wierzchem. Ściskając teraz boki zwierzęcia piętami mogła dobyć szabli. Skoll zdał sobie z tego i zdwoił wysiłki by ją zrzucić. Dłoń z szablą trzymaną niczym sztylet uniosła się i gwałtownie opadła prosto na kark. Wilk zawył z bólu i miotał się rozpaczliwie ale wiedźma dysząc zadawała kolejne pchnięcia. Bestia zwolniła i w końcu stanęła. Kora poczuła wibrowanie tak silne że zaszczękały jej zęby i nie była w stanie się utrzymać gdy ostatni przedśmiertny podryg wyrzucił ją wysoko w powietrze. Szczęściem poleciała w stronę samolotu....prawie idealnie. Saya rzuciła się z drzwi maszyny by złapać Korę a za nią wychylił się Amrast łapiąc wampirzycę za kostkę. Naprężył z całej swojej mocy wątłe muskuły mola książkowego i jakimś cudem wciągnął obie panie z powrotem do środka.
- Uff...blisko...za blisko. - zauważyła Ren
- Nigdy...w-więcej...- dyszała na czworakach wyczerpana wiedźma.
- Wyglądasz jak rzeźnik. - zauważył mag siedzący oparty o ścianę. Istotnie była skrawiona jak po uboju...który w pewnym sensie się odbył. Dopiero teraz zauważyła to wampirzyca. Kierowana instynktem rzuciła się do wylizywania.
- O tak ta jest smaczniejsza <lizu,lizu>.
- Nieee! Saya, zostaw! Mam łaskotki! Nie! NIEEEE! - usłyszał mag gdy opadł na fotel w biznes klasie.
Kitkara słysząc wiedźmę odetchnęła.
******
Tymczasem na drugim końcu lotniska z innego hangaru wypadła postać Karela. Z dwoma pistoletami w dłoni tańczył pośród przeciwników zasadzając headshoty. O ile było to możliwe to wyglądał jeszcze gorzej niż w celi. Świeże postrzały i cięcia zdążyły odznaczyć jego osobę. Przez brzuch i pierś pod ciężkim płaszczem ciapnęły się zwoje bandaży zabarwione czerwienią. Szermierz zatrzymał się na chwilę by rozejrzeć się w sytuacji. Concorde zwrócony do niego tyłem wykonał właśnie ostatni manewr i teraz przygotował się bezpośrednio do startu. Karel ruszył biegiem ale osłabiony przeżyciami nie miał szans w te sposób dogonić maszyny. Wtem zauważył stojący z boku skuter śnieżny.
******
Kitkarze ze zdenerwowania aż spociły się dłonie. Wprawdzie pokazywano jej w kabinie to i owo ale nigdy nie latała czymś tak trudnym jak Concorde. Mimo to gdy sięgnęła do mikrofonu starała się by jej głos drżał pewnie.
- Proszę państwa...proszę zająć miejsca i zapiąć pasy.
Niestety nie widziała co działo się na zewnątrz samolotu. Kule uszkodziły kamery.
******
Szermierz pędząc na skuterze z rozwianym włosami zrównał się właśnie ze skrzydłem.
Nagle Concorde jednak przyspieszył. Zielonowłosy wciąż jadąc stanął na siodełku maszyny i odwinął z pasa swój wierny Łańcuch. Zrobił zamach i skoczył do przodu zaczepiając się ogniwami o ogon gdy maszyna właśnie oderwała się od ziemi.
******
Ren przerwała na chwilę wylizywanie Kory.
- Słyszałaś to? - zapytała wampirzyca.
- Co?
- Takie metaliczne "kling"!- na te słowa wiedźma nastawiła uszy.
- Nie niczego nie słyszę. - przyznała po chwili
- Hmmm dziwne. No cóż <lizu,lizu>.
- Nie! NIEEEEEE!
******
- Wznosimy się. - zauważył Amrast będący teraz w kabinie pilota. Byli już daleko i wysoko.
- Ale za słabo. Jeśli tak dalej pójdzie. - demonica pokazała na łańcuch górski na horyzoncie i przejechała palcem po szyi.
- Wiec zrób coś.
- Próbuje ale...samolot....nie...słucha - stwierdziła przez zęby Kitkara mocując się ze sterami.
******
Dyndając na końcu łańcucha Karel zastanawiał się.
~Dlaczego się jeszcze się bardziej nie wznoszą? Jeśli tak dalej pójdzie to....
W tym momencie zerknął do góry i zrozumiał. Łańcuch obciążył ogon maszyny, zmniejszał aerodynamikę. Wiedząc że jest tylko jedno rozwiązanie rozkazał łańcuchowi się odczepić.
~Dobrze że mnie nie zobaczyli....bo próbowaliby mnie ratować. - pomyślał jeszcze znikając w mgłach na dole.
Concorde o włos przeleciał nad szczytami. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 12-12-2010, 21:40
|
|
|
<Dubel bo reszcie najwyraźniej się nie chce ^^ >
- Mój...syn...
Władca Asgardu. Pogromca Odyna. Jedyny i niepowtarzalny Fenrir klęczał w ludzkiej formie nad zwłokami swojego potomka.
- Ojcze...- Hati nie mógł znaleźć słów by pocieszyć swego rodzica.
- Nie obchodzi mnie żelazny ptak...nie obchodzi że uciekli...nie obchodzi ze zabili wiele z moich sług...ale za to BĘDĄ CIERPIEĆ PRZEZ CAŁĄ WIECZNOSĆ!!!
- Sprawiedliwy gniew jest słuszny Fenrirze. Ale nie do ciebie należy wymierzanie kary za grzechy - rozległ się ciepły baryton przy wtórze szumu skrzydeł.
- Ty!? Uriel! Co ty tu robisz.
- Pytanie, a właściwie pytania powinny brzmieć "Jak dostali się tu obcy z innego wszechświata? Czy planują przeszkodzić nam w reformacji tego planu? I dlaczego dopuściłem do tego by uciekli?".
- Tyyyyy! Uciekli owszem. Ale nie na długo! Złapię...dorwę ich a wtedy...wtedy...
- Czy naprawdę jesteś zdolny do tego wyczynu? Czy hordy którym rozkazujesz podołają? Zobaczymy. Niech wiec będzie. Damy ci tą możliwość. Ale pamiętaj, jeśli okaże się to zbyt...trudne dla ciebie będzie trzeba pomyśleć o nowym Królu Asgardu.
- Ghhh...- Fenrir zacisnął zęby w bezsilnym gniewie.
- Nie obawiaj się. Jeśli ci się nie uda twój lud będzie istniał dalej. W końcu to wilki prawda? To te wszystkie parodie człowieka muszą być usunięte. Bo tylko ludzie są godni by istnieć i kształtować...wszystko.
******
Karel Raiyami...Król Ilyji i bóg burz podniósł się z trudem.
- Ughhhhhh...! - złapał się za bolącą głowę. Z pomiędzy palców pociekła zielona krew. Gdzieś za nim, daleko, daleko rozległo się żałosne wycie. Podpierając się mieczem jak laską zielonowłosy pokuśtykał przed siebie, byle dalej od źródła tego dźwięku. W kieszeni jego płaszcza, ku jego nieświadomości podzwaniała cicho Ametystowa Brosza. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 05-03-2011, 18:12, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 12-12-2010, 22:10
|
|
|
- Tracimy wysokość...
- Wiem.
- Rozbijemy się, jeśli nic z tym nie zrobisz.
- Wiem.
- W dodatku nie wiemy gdzie jesteśmy.
- WIEM!!!
Amrast przerwał dręczenie demonicy, wyraźnie już mu się to znudziło. A zaiste nie wiedzieli, gdzie są. Po tym, jak udało im się wylecieć z fortecy Fenrira niemal od razu wpadli w mgłę. Tak gęstą, że właściwie czuli się, jakby pływali w mleku.
- Rozbijemy się.
- Uda mi się posadzić tę maszynę...
W tym momencie maszyna zahaczyła o coś, wpadła w turbulencje. Pasażerowie w takiej sytuacji wyglądali, jakby grali w Twistera na poziomie HARD.
Kit czując, że gwałtownie tracą wysokość pociągnęła stery do siebie...
...i było to najlepsze, co tylko mogła zrobić. Maszyna siadła ciężko na kamiennej posadzce. Rozległ się głośny zgrzyt i nastała cisza.
- Ciekawe gdzie jesteśmy... - Saya wstała z podłogi pokładu - trzeba wyjść się rozejrzeć.
- Niech pierwszy wyjdzie Parus, jeśli coś tam jest, jego nie zauważy - zaproponowała Nona.
Sikora wyszedł, po chwili odezwał się, najpewniej już przemieniony w człowieka.
- Czysto. Tylko mgła. Dużo mgły. Ona się chyba wydobywa z tamtych drzwi...
- Jakich znowu drzwi - zirytowała się Kora i stanęła oniemiała.
- Gdzie my... - już chciał pytać Filip, ale również zamilkł.
- Khy... jesteśmy na jakimś dziedzińcu... - mruknęła Saya. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 13-12-2010, 01:21
|
|
|
Dziedziniec nie wyglądał ani odrobinę znajomo. Wręcz przeciwnie, bardzo nie znajomo. Szczególnie że dookoła nic nie było widać. Kitkara zrobiła co mogła najlepszego w tej sytuacji... użyła magii. Jednym zamaszystym ruchem, zwinnym obrotem w powietrzu odpędziła mgłę tam skąd pochodziła. Towarzysze ścisnęli się jeden obok drugiego czujnie podziwiając wyjątkowo bujną okolicę. Podskoczyli, kiedy zza drzwi, gdzie odeszła mgła wyskoczył jakiś wychudzony młodzieniec z wysuszonym badylem wierzby w dłoni i spiczastym, pomarańczowym pachołkiem na głowie.
- Ani kroku dalej, obrzydliwe maszkary! - wrzasnął wymachując na prawo i lewo swoja "bronią".
- Nie, no! Ja sobie wypraszam takie obelgi - oburzył się Filip. - Szczególnie, że się wcale nie znamy.
Pachołek zsunął się chłopakowi z głowy zasłaniając mu widok.
- Atakujecie?! Sprowadziliście na mnie ślepotę. Ale ja się nie poddam tak łatwo! - gałązka świsnęła Kitkarze nad uchem.
Demonica nie miała nastroju ani na żarty, ani na walkę. Próbowała wyszarpnąć gałąź z rak gospodarza, ale gdy tylko ją dotknęła lekka błyskawica jasno dała jej do zrozumienia żeby lepiej tego nie robiła. Saya w końcu nie wytrzymała. Chwyciła czubek pachołka i zatrzymała chłopaka w biegu.
- Słuchaj no chudzino. Nie jesteśmy żadnymi potworami, nie zjemy cie, bo chyba byś nam w gardle staną - zmierzyła go od góry do dołu - nasz samolot się zepsuł i wylądowaliśmy tutaj. Jedyne czego nam trzeba to obiad, nocleg i informacje.
Chłopak popatrzył na nią nie pewnie ale kiwnął głową, że rozumie.
- Świetnie. A, teraz może uprzejmie powiesz nam jak ci na imię?
- Marley, jestem czarnoksiężnikiem i panem tych ziem - wypiął dumnie pierś.
- Świetnie, świetnie - usiłowała stłumić dziki śmiech. - Będziesz taki miły i zaprosisz nas do środka?
- Najpierw musicie przejść trzy próby i przyrzec, że nie zrobicie nikomu krzywdy - wytarł gila w rękaw za długiej stanowczo granatowej szaty.
- Skoro musimy - jęknęła Kitkara - byle szybko. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 20-12-2010, 22:21
|
|
|
Czarne ostrze świsnęło rozplątując pierś Lodowego Olbrzyma. Chwilę skoczył wilk ale zwinny kopniak przetrącił mu kark.
Karel dyszał ciężko. Zabił już sporo ale wokół niego było ich jeszcze tylu...I dał się zaskoczyć na klifie.
Następna bestia zaatakowała celując w jego kark ale szermierz pchnął do tyłu oburącz nawet się nie oglądając. Wyciągnąwszy broń zakręcił nią młynka i cisnął do góry. Wzrok dwóch gigantów podążył za mieczem a wtedy zielonowłosy cisnął w nich obu piorunami z obu dłoni.
Łapiąc swe ostrze okręcił się wokół własne osi tanecznym krokiem rozpruwając brzuchy trzech następnych oponentów. Następnie zaprzestając ruchu wyskoczył w powietrze, wykonał salto i lądując wbił Belderivera w skałę. Kamienie zdały się jęknąć gdy pęknięcie rozeszło się na boki.
Klif pękł i prześladowcy Karela wrzasnęli i zawyli w proteście spadając w przepaść.
Król dysząc ciężko spojrzał za nimi. Odetchnął głupiej i nagle chwyciły go spazm kaszlu. Na śniegu przed nim wylądowało kilka kropel krwi.Uspokoił się dopiero po chwili. Musiało mu uszkodzić organy wewnętrzne. Co gorsza kaszel sprawił że otworzyły się świeżo co zasklepione rany. Karel złapał się za pierś i dopiero wtedy zobaczył stojącą na skarpie po drugiej stronie przepaści postać. Uskrzydloną postać. Obcy zaprezentował upierzenie zakręcił włócznią i zaatakował.
******
- No więc najpierw przejdziecie próbę Pragnienia.
- Próbę czego? - zapytała podejrzliwie Kora.
- W tym pomieszczeniu - powiedział smarkacz - Skonfrontujecie to czego chcecie z tym czego pragniecie.
- A to nie to samo? -demonica wzruszyła ramionami.
- To się okaże. - stwierdził Melwin. Amrast nic nie powiedział ani o nic nie zapytał. Nie nie w tym co mówił chudzielec. Czuć było w tym taką prawdę że się robiło niedobrze. Bardziej nie pasował mu sam Melwin ale nie potrafił jeszcze powiedzieć co jest nie na miejscu.
-No więc...- młodzieniec znowu wytarł gila rękawem i poprawił rękawy - Panie przodem.
Kora obejrzała się do tyłu. Oczywiście Kit i Saya były już w ułamku sekundy przy ścianie, jak najdalej od drzwi.
- Eeeeee?- jęknęła żałośnie zawiedziona wiedźma. Jakakolwiek iluzja "solidarności jajników" prysła jak bańka mydlana - Dlaczego ja?
- No wiesz...- zaczęła Kit.
- Pokonałaś syna Fenrira i w ogóle...więc czynimy ci honory! - dokończyła prawie radośnie wampirzyca.
- Tak oczywiście. - zgodziła się dla świętego spokoju i weszła do środka a ciężkie drzwi zatrzasnęły się za nią.
******
Sypnęły się iskry gdy włócznia anioła zderzyła się z bronią Karela. Czas jakby zwolnił. Szermierz zerknął na skrzyżowane ostrza zmagające się ze sobą tak jak ich właściciele. Ucieszył się bo opiłki metalu pochodziły z broni skrzydlatego. Odepchnął go od siebie ale ten machając skrzydłami zdołał utrzymać równowagę. Natarli na siebie ale nie wariacko jak to bywa zazwyczaj. Każdy cios był wyważony , każdy ruch obliczony. Karel zacisnął zęby. Gdyby nie to że był tak ranny już teraz czyściłby swoje ostrze z posoki. Anioł zbił cios i wyprowadził swoją włócznią niskie pchnięcie. Szermierz zablokował i ustąpił krok by wytrącić napierającego przeciwnika z równowagi. Zielonowłosy okręcił się na pięcie i uderzył go łokciem w plecy. Anioł upadł na twarz a wtedy zielonowłosy amputował mu jedno ze skrzydeł. Trzeba to było przyznać jego wrogowi nawet nie jęknął odwrócił się za to wstając i przebił króla własną bronią. Karel zacisnął wolną dłoń na twarzy anioła i wypuścił mroczne błyskawice które oszpeciły oblicze skrzydlatego. Zaczęli się szamotać w zapaśniczym chwycie. W końcu anioł zdołał oderwać dłoń króla od swojej spalonej już twarzy. Wyładowania rozprzestrzeniły się na wszystkie strony krusząc skały. Całe zbocze góry osunęło się w dół a wraz z nim oboje walczący.
*****
Znacznie dalej oczy pewnej demonicy rozszerzyły się. Mag nie omieszkał o to zapytać.
- Coś nie tak? - zapytał Amrasy
- Karel...chyba stało się coś złego...- stwierdziła niepewnie Kitkara.
- Skąd wiesz? Nie jesteś telepatką prawda?
- Ja...nie wiem. Ale chyba...chyba nic mu nie będzie.
Elf zacisnął wargi i potarł palcami podbródek. Nigdy o czymś takim nie słyszał a to było stanowczo...ciekawe. Będzie musiał uważniej obserwować relacje tych dwoje.
- Tak. Nic mu nie jest - powiedziała do samej siebie demonica. Chciała naprawdę w to uwierzyć. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 26-12-2010, 17:28
|
|
|
Drzwi za wiedźmą zatrzasnęły się ciężko. Pomieszczenie było duże, ciemne, podświetlane tylko przez mętne zielone światełka znajdujące się w posadce. Podłoga była w takim razie szklana. Kora w każdym razie widziała jakieś poruszające się między światełkami kształty. wolała nie wiedzieć, co to jest.
Otworzenie szerzej oczu wcale nie pomogło. Dziewczyna spogladała z ciekawością w ciemność. Za cholere nie zrozumiała słów Melwina. To znaczy nie tyle nei zrozumiała, co nie potrafiła ich przełożyć na paktyke.
Przynajmniej w swojej sytuacji.
Gdy już z nudów wyjęła szable, by pokręcić nią młyńce zaczęła się materializować przed nią postać. Była raczej niewysoka. Głowa z burzą kasztanowych włosów była spuszczona, szare oczy podświetlał blask bijący z posadzki. W reku błyszczała karabela z łańcuchem zamiast kabłąka.
Przed wiedźmą stała ona sama.
- O co... - Kora nie dokończyła zdania, bo postać rzuciła się na nią - Hej! - krzyknęła parując niesamowicie silne uderzenie.
Jej sobowtór zdawał się być nieludzka maszyną do zabijania. Nona z niemałym trudem się broniła, bo o jakimkolwiek ataku nie było mowy.Oponentka ogarnięta szałem atakowała niemiłosiernie z ogniem w oczach. Ta prawdziwa Kora nie potrafiła już trzymać dystansu, co chwila się potykała.
Ale chwila, myślała dziewczyna, skoro ona jest mną, a najwyraźniej jest... to czemu jest tak wściekła? W jakiej sytuacji wzbudziło by się we mnie tyle gniewu?
Wtedy wiedźma się wywróciła. Ta druga podniosła wysoko ostrze do ostatecznego cięcia.
- Giń - wrzasnął z nienawiścią jej klon.
- Wiem - krzyknęła Kora - jesteś zemstą!
Atak został sparowany wytworzona tarczą. To dało wiedźmie czas, by odbiec.
- Nie jestem moim ojcem! - krzyknęła do biegnącej na nią przeciwniczki - nie muszę być... - dodała cicho.
Odłożyła spokojnie broń.
Jej oponentka była już tuż obok.
Usiadła po turecku.
Ta druga już była przed nią.
Westchnęła, odprężyła się.
- Nie! - wrzasnęła przeraźliwie Kora-Zemsta.
- Tak, przed gniewem i chęcią zemsty uratować nas może tylko spokój - wiedźma wyszczerzyła się, wstała i podniosła broń.
~~~
- Doktor prosi następnego pacjenta - poinformowała Kora wychodząc z komnaty ziewając przy tym ostentacyjnie. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 03-01-2011, 04:31
|
|
|
Kiedy wyszła gospodarz nie wyglądał na uradowanego jej widokiem. Jego mina i postawa wskazywała, że coś najwyraźniej nie idzie po jego myśli. Popatrzył na pozostałych.
- Proszę, teraz twoja kolej panienko - wskazał krzywym palcem Kitkarę.
Kiedy zobaczył jej minę cofnął się o krok. Stała z założonymi na piersiach rękami i spod byka się mu przyglądała tym wzrokiem który pali nawet duszę.
- Co jeśli tego nie zrobię? - Sprzeciwiła się.
- Chcecie się stąd wydostać, prawda? - Oblizał swoje wargi nieco lubieżnie. - Możemy to załatwić w inny sposób.
- A jaśniej? - wtrącił Filip.
- Posiadam środek transportu, dzięki któremu bez problemu opuścicie to miejsce. Idę wam na rękę nie chcąc w zamian prawię nic. Ale mogę to załatwić mniej przyjacielsko. To jest mój teren i nic mi nie jesteście w stanie zrobić.
- Ja na twoim miejscu bym się nie zakładała - rzekła Kitkara atakując go płonącą kulą ognia.
Czar dosięgnął ciała chłopaka spopielając je doszczętnie. Kiedy już myśleli że mają go z głowy on pojawił się na gałęzi drzewa tuż nad ich głowami śmiejąc się w głos.
- Nie mogę się doczekać, Kitkaro, kiedy ty wejdziesz do tej komnaty. - Jego uśmiech był wredny a oczka świeciły się łobuzersko.
- Nie wejdę w ogóle.
- Więc spędzicie zemną całą wieczność. Każdej nocy będę robił z wami co zechce.
Dziewczyny nie miały ochoty dowiadywać się co by chciał. Kitkara dobyła dwóch sztyletów. Jak to ona nie poddała by się bez walki.
- Nie radzę. Zróbcie coś głupiego a zniszczę jedyną drogę ucieczki z tego miejsca - pogroził wszystkim palcem.
Rzuciła w niego sztylety, tak by przygwoździły go do drzewa.
- To czego pragnę, z czym czego chcę... To nie może być nic strasznego...
Wkroczyła do komnaty. Nie drgnęła kiedy drzwi z hukiem się za nią zatrzasnęły. Przed nią stał Karel w ślubnym smokingu.
- Kitkaro, wyjdź za mnie - rzekł głosem przepełnionym miłością.
Dziewczyna zesztywniała widząc swojego przystojnego chłopaka. Obraz się rozmazał. Pojawiło się łóżko. Na nim przykuty do jego rogów leżał NAGI Karel. Z ciemności wyszedł sobowtór Kitkary.... Zaczęły dziać się rzeczy, których dzieci nie powinny oglądać... Następnie zrobiło się ciemno. Z mroku wyłoniła się chmura czerwieni. Przepełniona bólem, cierpieniem, chaosem i krwią. To była chmura wojny i śmierci. Wyciągnęła po nią dłoń. Chmura wchłonęła ją pokazując drugą stronę jej serca. Tą pradawną starą Kitkarę. Miecz w dłoni połyskiwał szkarłatem od niezliczonym poderżniętych gardeł. Jej bojowa zbroja wyglądała niesamowicie. Srebrna z kolcami na plecach tworzącymi skrzydła anioła, który zwiastował śmierć. Ona była inna. Posiadała smukłe kobiece, czarne rogi zakrzywione lekko do tyłu. Nie miała butów, tylko wielkie pazurzaste stopy. A, twarz... to była twarz Kitkary, ale była taka... cudowna... taka inna. Wtedy te miękkie, smukłe wargi zaopatrzone w wampirze kły wykrzywiły się w uśmiechu, który bez trudu zdobył by każde serce. Demonica wyprostowała się.
- Ty pragniesz krwi - wymierzyła miecz w jej stronę.
- Kiedyś może i tak było - głos jej drżał. Czuła te zapachy. Wirowało jej w głowie, to zapachy wspomnień.
- Pragniesz sycić się krwią narodów. Krwią całego świata.
- Już nie!
- A, wiesz jaka krew jest najwyśmienitszym napojem podniebienia istoty takiej jak ty?
- Nie...!
- Krew przepełniona bezgraniczną miłością - Demonica strzeliła swoim ogonkiem jak biczem. - Chcesz JEGO krwi. Chcesz go pochłonąć by już żadna go po tobie nie miała.
- Nie chce niczyjej krwi. Kłamiesz!
- W, końcu zrozumiesz, że przez krew on będzie do niebie należał, po kres wszystkiego. Przecież nie chcesz znowu tego czuć. - Demonica otuliła ją ramionami. - Nie chcesz czuć... Nie chcesz być pożerana przez zazdrość. - Polizała ją po uchu. - Ona w końcu powróci. Zawsze powraca - zachichotała.
Demonica odpłynęła od Kitkary chichocząc słodko.
- Nie wierze ci...
- Kochanie. Ja jestem tobą. I, wiem że mi wierzysz. Tylko nie chcesz przyznać że mam rację. - Popatrzyła na swoje szpony. - A teraz idź. Jesteś wolna. Bo wiesz czego pragniesz. Teraz możesz się stąd wydostać.
Kitkara wyszła z komnaty. Niebo już pociemniało. Spędziła w komnacie wiele godzin. Towarzysze patrzyli na nią nie pewnie. Czuła to. Chcieli zapytać. Ale tego nie zrobili.
- Doskonale - mruknął Marley. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|