Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Syndykat: Twilight of Tea |
Wersja do druku |
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 19-01-2011, 22:59
|
|
|
Czołgał się...
Nie wiedział ile czasu minęło. Gdy zawaliła się na nich cała góra stracił przytomność. Obudził go ból w ciele. Jego pierś i plecy przeszył lodowe odłamki. Jego wróg strzaskał mu nogę. Sam skrzydlaty leżał z boku z malowniczo zmiażdżoną głową.
Karel czołgał się. Nie wiedział dlaczego ale miał wrażenie że jeśli się zatrzyma to będzie koniec. Wpełzł do pobliskiej jaskini. Jak najgłębiej, jak najgłębiej. Nie mogą go dorwać. Karel znał sekrety zbyt ważne by pozwolić sobie umrzeć. Idiota! Nie może umrzeć. Ma obowiązki, królestwo, kompanów i....
- Wrócić...do...nie...j...- wycharczał
Obraz mu się rozmazywał ale zobaczył że ciemność tunelu przed nim pogłębiła się. Zdawało mu się że dostrzegł dwie skrzydlate postacie.
- A więc....zn-nalieźliście mnie opierzone dranie....Nie poddam się....jestem....zabiorę was...ze sobą! - uniósł rękę ale to wyczerpało resztki jego sił. Umysł jego opadł w ciemności.
******
W końcu jako ostatni wyszedł Amrast. Jego mina nie zdradzała nic. Trójka dziewczyn nawet nie próbowała ukrywać zainteresowania.
- Jeśli chcecie zadawać jakiekolwiek pytania to zachowajcie je dla siebie. Nawet gdybym odpowiedział to wątpię byście zrozumiały. - mruknął elf i odszedł na bok.
- Dupek - wymamrotała pod nosem Kora.
- Czyżby? Jakoś żadne z nas nie dzieliło się przeżyciami z tej próby - zauważyła wampirzyca.
- Ale nie musiał tego mówić tak...
- Ordynarnie? - wtrąciła się demonica - Jeśli to było "ordynarnie" to twoja definicja chamstwa musi być śmieszna.
- Nie tak jak czyjeś próby bycia "cool" - odgryzła się wiedźma.
- Spokojnie. Spokojnie! Pozabijajcie się jak JUŻ znikniemy z tego świata dobra? - wampirzyca weszła pomiędzy dwie obrzucające się niechętnymi spojrzeniami dziewczyny.
- Chciałbym to zobaczyć...o ile stąd wyjdziecie znaczy się. - powiedział głośno Marley - Bo widzicie następna będzie próba będzie specyficzna. I radzę się spieszyć.
- Niby dlaczego? -zapytała wampirzyca.
- Ahh..bo widzicie - Malwin pokiwał palcem - czas na zewnątrz biegnie trochę szybciej.
Amrast kątem oka zauważył jak młodzieniec głaszcze wiszący na piersi talizman.
******
- To niesamowite że jeszcze żyje. Zupełnie nie jak człowiek.
- Bo to NIE jest człowiek siostro. Każdy człowiek powinien być po czymś takim już martwy. Złamana ręka, zmiażdżona noga, kilka dziur w plecach i piersi, obrażenia wewnętrzne, wychłodzenie i stracił ponad dwie trzecie krwi. A zanim to wszystko zarobił był ciężko pobity tak więc jeszcze stłuczenia i siniaki.
- Ale wyjdzie z tego?
- Tak. Tym bardziej że ten dziwny amulet z ametystu zdaje się przesyłać do niego swoją energię.
- Nawet jeśli nie wyzdrowieje to co z tego? Co nam po nim?
- Uciekał przed siepaczami Sierściucha.
- Co to ma za znaczenie? To nie jest tak że Fenrir ma wielu przyjaciół. Może to szpieg.
- Litości Sigrdrifo! Czy myślisz że poświeciłby całą kompanię by umieścić tu jednego szpicla?!
- Jeśli by mu się to udało nie potrzebne by mu były żadne kompanie, już nigdy więcej.
- Mówisz to tak jakbyś zapomniała o Hel. Siostrzyczka nie chce się słuchać braciszka a nawet myślę że ma chrapkę na jego część. I pamiętasz? Trup skrzydlatego? Urwał mu głowę gołymi rękoma w środku lawiny! Co jak co ale te pierzaste dranie nie byłby gotowe poświęcać jednego ze swoich.
- Tylko nie "pierzaste" kochana. Jeszcze ktoś gotów się obrazić. No może za wyjątkiem karłów.
Zapadła kłopotliwa cisza.
~Głosy...trzy kobiece głosy...Co mówią? Nie słyszę. Tak niewyraźnie...
- Więc co, zostawimy go tutaj? Herja?
- Wróg naszego wroga jest naszym sprzymierzeńcem. Myślę ze nawet jeśli nie jest po naszej stronie to może nam pomóc.
- Nie wierzę....a ty Eir? Przecież może być niebezpieczny!
- Nie powinno się pozwalać wojownikowi umrzeć tak niechwalebnie...nawet jeśli Valhalli już nie ma. Poza tym..czuć od niego...Asem.
Zapadła ponowna chwila krótkiego milczenia. Karel wciąż nie mógł odróżnić słów ale wyczuwał emocje.
- Dobrze. W porządku. Ale nie zdziwię się gdy poderżnie wam gardła albo gdy wpadnie tu oddział niebian.
Dało się słyszeć trzask drzwi i oddalające się kroki. Dwie pozostałe kobiety znów coś zaczęły mówić ale szeptem. Nie mógł ich usłyszeć...tym bardziej że znowu opadł w leczniczy sen.
******
Szli lodowym korytarzem który wskazał im Melwin. Drogę oświetlały grupie zimnie niebieskie płomienie z wiszących na ścianach pochodni.
- Więc... - zaczęła Kitkara - jak myślisz jaka jest następna próba?
- Biorąc pod uwagę postać jaka przybrała poprzednia myślę że będzie ukierunkowana na nasze cechy tak jak poprzednia. Planuje się dowiedzieć czegoś o naszych charakterach i słabościach by zyskać przewagę. Ale jestem zdziwiony że sama się tego ni domyśliłaś to takie oczywiste jak się w to zagłębić.
-.........
- Mimo to...myślę ze nawet jak przejdziemy wszystkie próby nie wypuści nas.
- He?
- Inaczej nie byłby mu potrzebne takie dane o nas. Ni wiem jeszcze co planuje ale nie będzie grał uczciwie to pewne. - gdy to mówił akurat w tym momencie skończył się korytarz ukazując spora gustowną salę.
- Aaaa witam! Witam na Próbie Ambicji!
- Ambicji? - zapytała się wiedźma.
- A taaak. Każdy do czegoś dąży prawda? Pragnienie parcia do przodu, bycia w czymś najlepszym. może zbudować najszybszą na świecie łódź? Zostanie mistrzem wszechświata w szachach? Albo przewyższenie znienawidzonego rywala? Albo pobicie swojego wyniku w Super Mario Bros? Ta próba przybierze różne formy. inną dla każdego z was. Walka, zagadka...słowem cokolwiek. - tu Melwin odchrząknął - Tak więc moje duszyczki najpierw przechodzicie przez ten krąg płomieni - bez obaw, przepuści was - potem przez mostek nad fosą na tą wielką kamienną platformę. Mostek się zapodanie i nie podniesie dopóki aż nie wygracie. Ach i jeszcze jedno...Tym razem próba będzie publiczna. - Marley uśmiechnął się paskudnie.
- Cóż...nie mam nic przeciwko pokazania moich ambicji. - stwierdziła Saya
- Nic dziwnego..skoro ograniczają się do następnego woreczka Rh+ - warknęła Kitkara.
- Więc...kto pierwszy? - zapytała Kora ale już czuła ze zna odpowiedź.
- Proponuję się trzymać już ustalonej kolejności.
- Tiaaa...dzięki...- mruknęła wiedźma drepcząc w stronę ognia. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 06-02-2011, 11:23, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 25-01-2011, 00:22
|
|
|
Kora przeszła przez ogień bez strachu. W końcu żadne płomienie nie imają się wiedźmy. przeszła przez mostek i skrzywiła się, gdy belki po których przed chwilą stąpała rozpadły się i spadły bezgłośnie w otchłań pod nią.
- Pfff, no co za bezczelność - dziewczyna znalazłszy się na platformie odwróciła się i zauważyła, że wszyscy, którzy zostali po drugiej stronie wpatrywali się w nią - hehe, spokojnie...
Nad platformą w powietrzu, może metr ponad jej głowa zmaterializował się metalowy drąg. None wytraciło to z równowagi, kompletnie nie wiedziała co to coś miało oznaczać. Ma w to uderzyć, chwycić to? Nigdzie nie zmaterializowała się jej "ambicja", która zapewne chciałaby ja zabić...
Wiedźma chcąc chwycić drag usłyszała trzask, a kamienna posadzka zaczęła jej uciekać spod nóg. Oto platforma zaczęła się rozpadać, począwszy od sieci pęknięć wprost pod jej nogami.
Spadała, a obok nie spadały ogromnej wielkości odłamy potężnej posadzki. Wtedy coś jej zaświtało. Przecież te drągal cały czas tam jest! Wystarczyłoby się tylko odbić od tych odłamów i go chwycić...
... co w praktyce okazało się cholernie trudne. Wiedźma co prawda była szybka, ale nie na tyle, by odbijać się i omijać jednocześnie mniejsze kawałki Tym sposobem Kora co prawda przedostała się wyżej, ale, co było do przewidzenia, w końcu spotkała się z większym kawałkiem. Blisko.
Zdesperowana myślała już tylko, że jedyne co jej pozostało to spaść razem z tymi głazami. Ale wtedy odezwał się w niej ten wewnętrzny głos, który przejmuje inicjatywę, kiedy człowiek traci nadzieje. Krzyczał "musisz być szybsza! Jeszcze szybsza! Musisz poszerzyć pole widzenia! Szybko! Szybciej!". Wiedźma dobrze wiedziała do kogo należy owy głos. To był głos ze wspomnień z czasów gdy była młodsza.
Wcale jej to nie uspokoiło, wręcz przeciwnie, ze złości po jej włosach zaczęły skakać iskry.
Znów zaczęła się odbijać. Ignorowała ból i rany jakie zadawały spadające na nią odłamy.
Szybciej! Wyżej!
Drążek był już ta blisko. Przymrużonymi z powodu wszechobecnego kurzu oczami widziała jak jej palce już go chwytają. Ale nie była wystarczająco blisko.
I na chwile straciła przytomność. Gdy ją odzyskała zwisała na przepaścią pełną gruzów platformy. Trzymając się drążka.
- Ufffffff - westchnęła.
Wtedy usłyszała jakiś huk ze strony, gdzie pozostała reszta jej kompanii.
- Co do cholery...? |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 06-02-2011, 11:51
|
|
|
Karel otworzył ślepia. Zielone plamy wirowały mu przed oczami. Zupełnie jakby wypił za dużo...ale nie zdarzyło mu się to od...
Nie ruszał się próbując przypomnieć sobie zasłyszane przez sen głosy. Był pewien że były kobiece ale...
Czyżby to one przyniosły go tutaj? Zanim stracił przytomność widział dwie skrzydlate postacie. Jeżeli to one były nimi to muszą być aniołami...anielicami...nieważne. Ważne były środki zaradcze.
- Dobra Wasza Wysokość. Mała inspekcja organizmu. - poruszył po kolei wszystkimi mięśniami. Był pewien ze coś sobie wcześniej złamał ale wyglądało na to że poza żebrami było wszystko w porządku. Sam korpus oberwał najmocniej. Ciągle bolały go nie do końca zagojone rany. Przejechał ręką po twarzy, wyczuł bandaż na czole.
Zlustrował wzorkiem pomieszczenie. Było ciemno ale jego oczy nie musiały się odzwyczajać od światła więc widział dobrze. Umeblowanie było skromne, można rzecz spartańskie. Łóżko, krzesło, szafa, i stolik przy łóżku to były jedynymi meblami w pomieszczeniu. Ale nie to było zaskakujące. Samo pomieszczenie było po prostu wykonaną w ziemi dziurą podtrzymanej belkami. Dotknął "ściany" za plecami.
- Wieczna zmarzlina - mruknął. Na ciemności! Nawet stolik był nieheblowany. Ale właśnie na nim leżał nóż do obierania owoców. Karel wywnioskował to z resztek skórki na ostrzu. Akurat gdy chwycił rączkę prowizorycznej broni rozległ się dźwięk kroków. Szermierz szybko opadł na poduszki. Dwie sekundy później drzwi otworzyły się.
- Zobaczmy jak się ma nasz pacjent - stwierdziła przybyła. Niosła ona pielęgniarski zestaw.
- Hmm czas zmienić bandaże...- zaczęła ale zaraz zamilkła. Zauważyła nożyk w dłoni Karela.
- Kiedy...- zaczęła ale zielonowłosy szybciej niż myśl złapał ją za usta i podsunął ostrze do gardła.
- Nie opieraj się a nie zginiesz skrzydlata. Bez namysłu zabijam tylko ludzi. A teraz idź przodem.
Popchnął ją przed sobą jako tarczę wciąż trzymając "broń" przy jej szyi.
Wyszli na korytarz...prosto pod dwieście ostrzy wymierzonych w szermierza. Wszystkie trzymane przez kobiety.
- Cóż...to nigdy nie jest proste - zaczął.
- Uwolnij zakładniczkę a nie stanie ci się krzywda. - jedna z nich wystąpiła przed szereg. Emanowało z niej dostojeństwo i duma, pomimo że była ubrana jedynie w podarte szmaty jaki i reszta. Najwyraźniej była liderką zgromadzonych.
- Tak jakbym miał wam uwierzyć po tym jak przegoniliście mnie przez pół Asgardu. - rzucił cierpko.
Przez tłum wojowniczek przebiegł szmer.
- Idiota - stwierdziła jedna z nich do tej która zdawała się szefować - Mówiłam ci siostro. Niezwarto było się wysilać i poświęcać nasze zapasy medykamentów na tego głupca. Wziął nas za....anielice. - ostatnie słowo wypowiedziała niczym przekleństwo.
- Na pierwszy rzut oka nie ma między nami różnicy Sigrdrifo. Nic dziwnego że jest zdezorientowany - chwyciła swój ubiór i jednym ruchem zdarła go z siebie zostając bez okrycia. Istotnie miała skrzydła...trzy pary. Pierwsza klasyczna na plecach owinęła się wokół niej okrywając jej nagość. Druga mniejsza, wyrastająca z bioder rozłożyła się na cała szerokość by mógł ją sobie obejrzeć. Trzecia najmniejsza była na kostkach wzbudzając skojarzenia z Hermesem.
- Nie...nie jesteście aniołami. nich wszystkie pary są na plecach.
- Tak jak powiedziałeś. Jesteśmy valkiriami, córkami Odyna. Fenrir który cię prześladował i pomagający mu skrzydlaci to nasi zażarci wrogowie.
- Rozumiem. moja pomyłka. Proszę mi wybaczyć pani medyk - rzekł wypuszczając zakładniczkę.
- Pani brzmi zbyt poważnie. Mów mi Eir.
- Chyba nie masz zamiaru mu tego darować Herja?! - wrzasnęła agresywna valkiria.
- Zamierzam. Tym bardziej ze nic złego się nie stało. Widać w naszym gościu hardosć ducha.
- Ano hardość bo ja mu nie wybaczam - rzekła Sigrdrifa i rzuciła oszczep.
******
- Ach to jest ciekawe - rzekł Melvin głaszcząc wisior.
~ To musi być dla niego coś ważnego. Nie robi tego świadomie. To raczej odruch - ocenił w myślach Amrast - Z pewnością nie wypuści nas gdy skończy zabawę. Teraz gdy jest zajęty obserwacją jest jedyna okazja.
I Amrast okazję wykorzystał. Rzucił kulą ognia...którą jego oponent zablokował odwracając się na pięcie.
- No no czy myślelałeś ze nie jestem przygot...
- Tak - powiedziała Kitkara spadając z góry odcinając jedną dłoń. Melwin wrzasnął straszliwie i wyrzucił zdrowa kończynę w stronę demonicy. Rzuciło ją do tyłu niczym kulę armatnią. Saya zamachnęła się mieczem z boku ale napotkała niewidzialną barierę. Melwin strzelił piorunem ale zaklęcie rozeszło się po innej magicznej osłonie, tym razem Amrasta...i w tym momencie lotem nurkującym Kemi zerwał młodzieńcowi talizman z szyi.
- Nie,nie NIEE! - wrzeszczał młodzian miotając zaklęciami na wszystkie strony.
- Gdzie twoje opanowanie i pewność siebie? -zakpiła Kitkara która zdążyła się pozbierać i robiła teraz uniki przed elementarnymi pociskami. Kemi podał jej szklany amulet ale zaraz z cegieł posadzki utworzył się golemy wytracając go z jej ręki. Talizman poszybował w powietrze...złapany za łańcuszek przez Melwina. Wampirzyca cisnęła swym srebrnym ostrzem przecinając ogniwa. Amulet potoczył się po ziemi...prosto pod but spodziewającego się tego Amrasta.
- Młody głupiec - mruknął duch-elf z uśmiechem kręcąc głową i miażdżąc przedmiot stopą.
Elfem rzuciło do tyłu gdy strumień czerwonego światła wystrzelił z resztek artefaktu. Równie czerwona mgła pojawiła się dosłownie z znikąd i wirując przybierała kształt...ogromny...coraz większy. Kształt smoka.
- Melwinie. Mój zdradziecki wychowanku. - powiedziała właśnie w pełni uformowana paszcza potężnego gada.
- M-mistrzu - zadygotał młodzieniec przyciskając krwawiący kikut do piersi.
- Przygarnąłem cię współczując twojemu żałosnemu losowi. Przelewałem w ciebie wiedzę. Zaspokajałem twoje potrzeby. A gdy spoczywałem odpłaciłeś mi się zdradą. A teraz gdy zadarłeś z magiem który przewyższa cie mądrością i sprytem po stokroć i gdy wreszcie zostałem uwolniony udzielę ci ostatniej lekcji...
- Mistrzu!
- Lekcji sprawiedliwości - pazurzasta łapa owinęła się wokół młodzieńca ale nie zacisnęła. A potem w rozbłysku magicznej mocy młody czarodziej przestał istnieć.
- Mój naiwny i głupi uczeń już nie będzie was niepokoił - zadudnił smok.
- Kto jest większym głupcem? Głupiec czy ten przez niego przechytrzony? - rzucił Amrast.
Wampirzyca i demonica spojrzały ze strachem na maga. No pięknie. Ciszę przerwała...
- Hah...hah....czy coś - dyszał wiedźma - Ominęło?...Oj.
- Istotnie byłem głupcem dając się zamknąć w pułapce.
Takiej odpowiedzi elf się nie spodziewał. Zatkało go, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Zawdzięczam wam wolność. W zamian oferuję wam odpoczynek i pomoc. Słyszałem wszystko z wnętrza szklanego wisiora. Nie obawiajcie się o upływ czasu na zewnątrz. Teraz będzie identyczny jak wszędzie indziej.
- Świetnie bo nie wiem jak wy...ale ja padam z nóg. - rzuciła Kora.
- Dobrze. Nie widzę powodu by damy nie mogły skorzystać z odpoczynku. Ja jednak go nie potrzebuję...gospodarzu...? - elf zasugerował niewypowiedziane pytanie.
- Moje imię brzmi Wagner. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 25-02-2011, 19:00, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 23-02-2011, 18:42
|
|
|
Pomimo ran, potłuczeń i zmęczenia Karel był wciąż najlepszym szermierzem jakiego znał Multiświat. Nożyk opuścił swoje miejsce przy szyi i wystrzelił na spotkanie pocisku. Odpowiedni ruch nadgarstkiem i ku zdumieniu valkirii oszczep rozdzielił się na dwie połowy. Połówki wbiły się po obu stronach Karela a jedna z nich przeszyłaby Eir gdyby nie to ze król odepchnął ją w bok. W tym samym czasie reszta cór Odyna rzuciła się by obezwładnić Sigrdrifę.
-Nieziemskie...- mruknęła Herja. W tym momencie Karel poczuł ból w żebrach.
- Dziękuję - rzekła Eir zbierając się z ziemi - Ponownie otworzyły ci się rany - pokazała na przesiąkające zielenią bandaże.
- Cóż sam się o to prosiłem.
- Na szczęście odzyskałeś świadomość. Dzięki temu mogę cię już poić ziołami. to powinno znacznie przyspieszyć proces gojenia.
- Miło słyszeć. I chyba jestem wam winny przysługę?
- Jutro szermierzu. A twoje imię brzmi...?
- Jestem Karel Raiyami
Wyrywająca się Sigrdrifa odprowadzana przez dwie strażniczki odwróciła się i rzuciła zielonowłosemu nienawistne spojrzenie.
******
- Król osiemnastu światów. Gdy zobaczyłam jak przecinasz ten oszczep w locie...nie...wcześniej gdy zobaczyłam cię żywego mimo tylu ran.
Karel który przed chwilą opowiedział swój życiorys nie rzekł na to nic bo właśnie popijał ziołowy napar z drewnianego kubka.
- Równo obdzielone zabiłyby tuzin naszych wojowniczek - stwierdziła uzdrowicielka.
- A nie mamy ich zbyt wiele. Tyle lat pozostawania w ukryciu...
- Nie sprzyja wychowaniu dzieci? - rzucił Karel. Od razu zorientował się ze zapytał o coś nieodpowiedniego. W pomieszczeniu powiało chłodem.
- To...- zaczęła Herja.
- Nie mógł wiedzieć. Ale myślę...że możemy to powiedzieć.
- Dobra - brązowowłosa valkiria odchrząknęła i zaczęła mówić.
- Karelu Raiyami to co ci teraz powiemy to temat dla nas bardzo drażliwy i nie mówimy o im. Ale jako że zmuszone jesteśmy prosić cię o pomoc obdarzymy cię zaufaniem. Powiemy to tylko raz i prosimy byś nam nie przerywał a pytania zostawił na potem.
Karel upił kolejny łyk naparu po czym kiwnął głową. Eir wzięła głęboki wdech.
- Jak wiesz jesteśmy córkami Odyna. Naszym zadaniem było sprowadzanie poległych do Walhalli, usługiwanie podczas uczt w niej a także bycie posłanniczkami naszego ojca. Przynajmniej gdy wszystko było w porządku...
- Eir nie dygresuj - mruknęła Herja
- Wybacz siostro. Tak więc pewnego dnia zdarzył pewien incydent z jedną z nas, Brunhildą. Nasz ojciec chcąc zapobiec ewentualnym podobnym sytuacją dał nam wszystkim dar płodzenia potomka z dowolnym mężem dowolnej rasy. Urodzone dzieci zawsze było...jest dziewczynkami i nieśmiertelnymi wakiriami ale ma to swoją cenę...
- Gdy stracimy cnotę - podjęła wątek Herja - tracimy nasze skrzydła, większość naszych mocy i zaczynamy się starzeć by w końcu odejść z tego lub innego padołu jak rodzeni śmiertelnicy. Krótko mówiąc przestajemy być valkiriami.
- To trudne dla nas bo jesteśmy wojowniczkami. Macierzyństwo jest koniecznością i niewiele z nas decyduje się na nie. Teraz jest nas niewiele i pewnie kilka naszych sióstr zdecydowałoby się na to gdyby nie to że nawet gdyby to uczyniły nie ma tu warunków do wychowywania córek. Nie przeżyłby.
Karel zrozumiał ze to koniec wyjaśnień.
- Rozumiem. Ostatecznie poświęcić żywot...by dać początek innemu...lub kilku - szermierzowi skojarzyło się to trochę z modelem mrówczym - Kiedy się to zaczęło?
- Wtedy gdy pojawił się osobnik zwany Valgard i uwolnił Fenrira a...
- Nie. - zaprotestowała Hreja - Wtedy gdy Thor zaczął pić. Obwiniał się o śmierć Baldura. Na początku było jeszcze w porządku...ale potem...gdy Odyn powiedział mu ze Baldur i Heimdall są p..p..p-p-p-p....- valkiria zaczerwieniła się i zaczęła dukać.
- Zorientowani inaczej w sferze rozmnażania.
- Właśnie. Wtedy całkiem się załamał i stracił kontrolę. A potem ten cały Valgard sprowadził obcych by uwolnili Lokiego.
- Uwolnił się wcześniej - zwróciła uwagę medyczka.
- Tak ale wtedy tego nie wiedzieliśmy. W kazdym razie Lokiemu udadło się wymusić Ragnarok...ale nie wszystko potoczyło się tak jak powinno.
- Wszystko potoczyło się NIE tak jak powinno siostro. Po Ragnaroku miał nadejść czas Odrodzenia. A tak mamy umierający świat, oszalałego Asa-pijaka i żadnej nadzieji na poprawę. A wszystko to Loki zrobił z czystej złośliwości. Dobrze wiedział że Fenrir jeszcze nie ma synów, że Jörmungandr nie stawi się na bitwę. Że Baldur JEDNAK żyje, po prostu ojciec ukrył go ze wstydu. Bo chciał RAZ wygrać - skończyła Eir z goryczą.
- Tak...reszta bogów widząc co się stało z Thorem pogrążyła się w gnuśności. Gdyby tylko ojciec nam zaufał.
- Kim byli ci przybysze?
- Pamiętam ich doskonale, szczególnie tych czworo co przybyli podobno jako pierwsi. Pierwszy był przystojny rudowłosy mazoku. Drugi to czarnowłosy elf w dziwnych spodniach, swetrze i bamboshach na nogach. Trzecia młoda dziewczyna, ubierała się jak magiczka, srebrno-czarne włosy, takoż srebrne oczy i mały pentagram na lewym policzku.
- A czwarta? - Karel zaczął kojarzyć opisane osoby z danymi jakie zgromadził w Ilyjskich archiwach.
- Czwarta była smarkata blondyneczka, faliste włosy uczesane w dwa warkoczyki, fioletowe oczy, duży kapelusz w stylu rokoko...a i miała miotłę.
Pękł drewniany kubek ściśnięty z niesamowitą siłą. Napar i płynąca z przebitej drzazgami dłoni krew spłynęła i wsiąkła w pościel. Oczy szermierza zapłonęły morderczym blaskiem, twarz wykrzywiła się w grymasie furii a obie valkirie zostały przytłoczone wybuchem mocy intensywnym niczym żar szalejącego pożaru.
- CREEEEEX!
******
Gdy już obu valkiriom udało się uspokoić szalejącego Karela (i założyć mu nowe opatrunki bo ponownie otworzył swoje rany) szermierz ściskając pięść wycedził.
- Rozumiem że ta...kreatura, abominacja chaosu wtrąca się we wszystko w swojej głupocie i naiwności. Ale nie przypuszczałem...że cała waleczna rasa zostanie skazana na życie robaków tylko dlatego że nie pomyślała o konsekwencjach. Wygląda na to ze mam jeszcze jedną zadrę z nią.
- To znaczy? - zapytała zdziwiona Eir.
- Pomogę wam. Zrobiłbym to nawet gdybym wam nie zawdzięczał ocalenia. Moim celem który skłonił mnie i moich towarzyszy do przybycia do tego wymiaru to zemsta na owej....Crex. Teraz widzę że pomszczę nie tylko siebie ale was i cały ten świat. Posprzątam ten bałagan. A Crex nawet nie będzie wiedziała co ja czeka. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 25-02-2011, 19:43
|
|
|
-... a właściwie - dodał po sekundzie lekkiej konsternacji - to Hrabia Artur Rudolf Wagner.
- Heh - wyrwało się wiedźmie.
Wszyscy spojrzeli z lekkim zażenowaniem na mężczyznę, zapadła kolejna, krótka, acz przytłaczająca cisza.
- Oczywiście, że to tylko oficjalnie. A czy musimy być oficjalni? - spytał z rozbawieniem patrząc na podróżników, na których twarzach było widać ulgę - Zawdzięczam wam uratowanie. Nie stójmy tu tak, już zmierzcha, robi się zimno. Byłbym zaszczycony, gdybyście zechcieli zatrzymać się u mnie przynajmniej na noc.
- Z przyjemnością - odpowiedziała demonica zanim ktoś zdążył zabrać głos.
Z nieukrywana wdzięcznością grupa pomaszerowała za Arturem, który poprowadził ich najpierw przez ogromną bramę na dziedziniec pałacu, a potem wprowadził do środka, ukrytymi, niewielkimi drzwiami.
Podróżnicy wspinali się teraz za Wagnerem po stromych schodach. Powietrze było niesamowicie zimne, a ściany, o które się opierali mokre.
- Czemu tu jest jak w podziemnych lochach? - rozbrzmiał ciemnościach głos Sayi, która zamykała korowód - Przecież znajdujemy się teraz nad poziomem...
- Tak - przyznał Hrabia - owszem, ale to miejsce należało kiedyś do Frigg, która przez te swoje robótki ręczne rozprowadziła niesamowitą wilgoć po całym pałacu. Niektóre pomieszczenia udało mi się doprowadzić do stanu używalności, lecz niektóre dalej wyglądają jak te schody.
- Aaaah...
- No, jesteśmy.
Skrzypnęły drzwi. Wychodzących po kolei z ciemności towarzyszy oślepiła niesamowita jasność holu, w którym się znaleźli. środek stanowił duży, okrągły stół z ustawionymi dookoła krzesłami. Na poboczach stały stare, wyświechtane kanapy. Przy ścianach stały wysokie regały z książkami. Dosłownie masa książek. po przeciwnej stronie znajdowały się drzwi, w prawo i w lewo ciągnęły się długie, ciemne korytarze, na których końcach na pewno znajdowały się schody na wyższe kondygnacje.
- Czujcie się jak u siebie w domu - Wagner machnął ręką jak gdyby pokazując, że mają do dyspozycji wszystko co widzą - Jeśli znajdziecie jakieś dobre ubrania, nie krępujcie się, możecie je sobie wziąć. Możecie zająć dowolny wolny pokój. Przygotuje wam posiłek, ale gdybyście nieoczekiwanie zgłodnieli to kuchnia i spiżarnia jest na wyższym pietrze, tym korytarzem w prawo i pierwsze drzwi po prawej.
- Jej, ile książek! - zachwyciła się wiedźma, Amrast spojrzał znacząco w stronę regałów.
- Dziękujemy Ci za twą hojność gospodarzu, ale jeszcze musimy się przedstawić - zwróciła się demonica do Artura - Moje imię to Kitkara, to mój towarzysz Kemi, to małe wiedźmowate to Koranona, Amrast - mag, a wampirzyca to Saya - przedstawiła wszystkich Kit.
- Niezmiernie mi miło. Trochę się zasiedziałem w tym medalionie, wiec nim zrobię posiłek, muszę sprawdzić kilka rzeczy. Rozgośćcie się. Zapraszam was na wspólną kolacje za dwie godziny.
~ |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 05-03-2011, 20:45
|
|
|
Zamek Księżycowych Wichrów - Pałac Fenrira
W kamiennym holu rozległ się stukot butów. Stojący w niwach strażnicy zwrócili groźne spojrzenia na przybysza. Żołnierze w mig poznali kto nadchodzi, jedna z nielicznych osób która może się pojawiać przed królem Asgardu. Najstarsi z nich pamiętali ze wcześniej był sługą kogoś innego...i ze nigdy nie służył bezinteresownie.
Drzwi sali tronowej otworzyły się powoli. Fenrir był sam, najwyraźniej czekał na tajemniczego gościa w czarnym płaszczu
- Jesteś nareszcie. Nie spieszyłeś się. - powiedział władca z dezaprobatą.
- Miałem trudności...panie - głos spod kaptura zdawał się wypowiadać ostatnie słowo z pewną niechęcią.
- Czy słyszę nutkę buntu w twoim głosie? Pamiętaj o umowie. Wykonujesz dla mnie zadanie a w zamian otrzymujesz tą szczyptę magii potrzebną do potrzymania istnienia twojego świata.
~ A ty zagwarantujesz by nigdy nie było jej za dużo...bym nie miał czasu poszukać sobie innego pracodawcy - pomyślał z goryczą zakapturzony.
- Tym bardziej...- ciągnął Fenrir - że są to fragmenty rzeczywistości światów które skrzydlaci uznali za...niestosowne - wilk zaśmiał się ale po chwili radosny rechot zamarł, przytłoczony inną, nienawistną myślą.
- Do tego wymiaru dostali się intruzi. Potężni, zdołali zabić mojego syna. Masz ich znaleźć i dostarczyć zanim zrobią to słudzy Uriela! Stwierdził że nie będzie się mieszał ale to kłamstwo, doniesiono mi ze wysłał na ich poszukiwanie kilku aniołów. Wytrop obcych przed nimi i przywlecz tych intruzów! Żywych czy martwych, jeśli trzeba to zadowolę się zbezczeszczeniem ich zwłok. Szczegóły dostarczy ci kapitan Pikhdal.
- Jak rozkażesz...panie.
Zamaskowany przybysz okręcił się na pięcie zamiatając lśniąca marmurowa posadzkę połami peleryny i zniknął za drzwiami którymi wszedł ledwie pięć minut temu.
Z cienia wyłonił się książę Hati.
- Ojcze czy możemy mu zaufać?
- Służył i pomógł mi uwolnić twojego dziadka gdy nie było ciebie na świecie. Wprawdzie chodziło mu wtedy o te śmieszne błyskotki ale teraz jego sytuacja nie jest wcale taka inna od poprzedniej. Właściwie to nawet wiąże go bardziej.
- Naprawdę jego wymiarowi przydarzyło się coś...takiego?
- Cóż, dostał go z powrotem. Ale wygląda na to ze gdzieś nastąpił błąd w sztuce. A moze nie mogło być inaczej? Tak czy siak jest zmuszony łatać pęknięcia...a tylko my mamy nici i igły.
- Ale to skrzydlaci mają pastwiska z których pochodzi wełna o len na te nici.
- Dobrze powiedziane mój synu.
******
Karel zdrowiał szybko. Następnego dnia mógł już chodzić. Valkirie oprowadzały go po podziemnej kryjówce którą można było nazwać raczej miastem. Tym bardziej ze niektóre chodniki były szerokie jak prawdziwe ulice.
- Nie zdaje się wam brakować tu niczego. Dlaczego nie zignorujecie wiec Fenrira i nie żyjecie sobie w spokoju?
- To tylko złudzenie Raiyami. Gdy Nidhogg przegryzł PO Ragnaroku - jeśli można go tak nazwać - korzenie Yggdrasilla potężny jesion upadł. W ciągu trzech lat ziemia wyjałowiała prawie całkowicie oprócz sąsiedztwa samego drzewa oraz nekropoli. - powiedziała Hreja - Tak królu, wszelkie nasze jedzenie jest ostatnim darem umarłych. Dlatego pieczołowicie zbieramy poległych nawet tych należałoby do przeciwnika.
-.....- szermierz nie mógł znaleźć słów na takie wyznanie więc milczał.
- A pamiętasz Karelu ten strzęp materiału który Hreja miała na sobie przy pierwszym spotkaniu? - zapytała Eir - To płaszcz niewidzialności. Nie mamy jednak środków by go naprawić a jego magia osłabła na tyle ze działa teraz wyłącznie gdy noszony jest na gołe ciało.
- ^@#$%(*&^ Midgarðsormr psia &^*%&*. Nie stawił się! Nie miał jaj ani $%*(*! by być na miejscu! Ten ^*&%&*! elf się nie liczy! - ryknął potężny głos.
- Na ciemności! Co to takiego?
- Pokażemy ci...choć to gorzki dla nas widok. - rzekła smuto Hreja.
Skręcili w prawo i oczom Karel ukazało się największe jak na razie skrzyżowanie. Pod rogiem jednego z budynków leżał ogromny blondyn w otoczeniu kilku szeregów butelek. Sam osobnik zarośnięty na twarzy był niesamowicie brudny a jego spękane usta poruszały się w jakimś pijackim mamrotaniu.
- Kto to jest? - zapytał zielonowłosy wstrząśnięty. Na pierwszy rzut okaz rozpoznał ze ma przed sobą niegdyś potężnego wojownika wiec widok jak nisko może upaść taki osobni wytrząsnął nim i przygnębił. Tym bardziej ze miał wrażenie ze coś ich łączy.
- To jest ostatni z Asów. Ostatni którego znaleźliśmy...Thor. Przegrana z tym elfem - mimo ze na butelki - złamała go całkowicie. Teraz ogóle nie trzeźwieje i zwiędłyby już dawno gdyby nie nieśmiertelność. Nawet Mjolnir go odrzucił.
W milczeniu cała trója wróciła do kwater.
******
Podczas kolacji drużyna na przemian opowiadała "Co,Jak,Dlaczego". Znając już całość historii Wagner jedną ręką szarpał się za wąs a drugą stukał w brzeg kieliszka.
- Księga Lokiego! To bardzo ciekawy powód do tak niebezpiecznej wyprawy. Och nie potępiam was. - zapewnił szybko - gdyby nie wy siedziałbym w tym talizmanie jeszcze długo jeśli nie wieczność.
Kitkara słuchała tego jednym uchem, była zamyślona a jej oczy widziały coś innego niż rzeczy przed nią.
- Księżniczko? - zapytał smok.
-.....- demonica zdawała się go nie słyszeć.
- Księżniczko Kitkaro? - zapytał głośniej gospodarz.
- Aaa, tak? - czarnowłosa otrząsnęła się - Coś nie tak?
- Nie dotknęłaś nawet swojego talerza. Czyżby posiłek ci nie odpowiadał?
- Nie. Ja...nie jestem po prostu głodna. Przepraszam, muszę wyjść - czerwonooka odsunęła się od blatu i po chwili zniknęła za drzwiami.
- Wydaje się bardzo zmartwiona. Chyba chodzi o niego. - mruknęła Ren
- Mam nadzieję ze nie będzie jej to przeszkadzać gdy będzie potrzeba działać. Nie wiem czy warto pomagać komuś kto lampi się jak wół na malowane wrota.
- Amrast! - Kora którą trudno było posądzić o lubienie Kitkary spojrzała na niego karcąco. Elf wzruszył ramionami i w tym momencie zrobił się przezroczysty.
- Emm tak. W każdym mać razie cieszę się że mogę wam powiedzieć ze wiem gdzie jest oryginał księgi.
- Naprawdę? - nieumarły mag naglę się "ożywił". Wiedźma i wampirzyca spojrzały na siebie. Było oczywiste że jego zainteresowanie artefaktem wykracza poza chęć pomocy Karelowi.
- Owszem. Znajduje się ona w rękach osoby której Loki ufa. Konkretnie w posiadaniu ognistego olbrzyma Sutra. Bardzo płomienny z niego jegomość. Pamiętam jak kiedyś wyszedłem na spacer i...emm tak, może kiedy indziej - zastopował się smok - Na szczęście wiem także jak dostać się do jego krainy. Mogę was podrzucić kawałek ale dostarczenie was prosto na miejsce leży poza moim możliwościami. Mogę was jednak wyposażyć w wiedzę o niebezpieczeństwach będących na drodze. A wiec słuchajcie...
******
Noc w Asgardzie była mroźna i pogodna. Nocne niebo było dobrze widoczne gdyż aż po horyzont nie było widać ani jednej chmurki.
Księżniczka Kitkara wpatrywała się w obce jej gwiazdy. Ni były to nocne płomyki świata Bractwa ani też wiecznie przytłoczone przez światła miasta kropeczki z Ilyji ale czuła jakąś ulgę gdy na nie patrzała.
Sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyjęła...paczkę papierosów.
"- Po co mi to dajesz?! Wiesz jak nie lubię gdy palisz.
- Wole by były w rękach kogoś kto NIE pali. A skoro będą w twoich będziesz mnie hamować.
- Hph. Głupi."
- Głupi - powiedziała tym razem na głos by pozbyć się niedawnego wspomnienia.
Nie przyznałaby się nawet przed sama sobą ale trochę się o niego martwiła.
******
Gorący wiatr porwał kilka ziarenek piasku. Uniesione ze szczytu pobliskiej wydmy poleciałyby w dół i leciałby jeszcze długo gdyby nie zderzyły się z porażająco wysokim i srebrnowłosym osobnikiem który właśnie wyłonił się z pustynnych ruin.
- A WIĘC I WROTA AARU SĄ OTWARTE - powiedział do siebie Nekumen - NIE WRÓŻY TO DOBRZE. I CZY MANAVOLTI MACZAŁ W TYM PALCE? - zadumany cybrog zwiesił głowę
- CIEKAWE CO PORABIA JEGO CÓRKA?
******
- To był długi dzień - powiedział wiedźma do wampirzycy.
- Z tego co mówił Wagner następny może być gorszy. - odparła Saya - szkoda że nie ma tu trumny.
- Są koniecznie? - zaciekała się Kora
- Nie ale są zazwyczaj wygodne, nie obudzi cię hałas z zewnątrz i nie możesz z nich spaść jeśli kręcisz się przez sen...
- O! Może kiedyś spróbuję.
- ...ale jeśli oddychasz to się udusisz - dokończyła Ren.
- Emm to może jednak spasuję. Dobranoc - powiedziała wiedźma ziewając
- Branoc - rzekła wampirzyca i weszła do swojego pokoju. W swoim lokum wiedźma zdjęła jeno buty i prawie natychmiast zasnęła snem bez snów po rzuceniu się na łóżko.
Prawie bez snów....
******
- Nessa to lekka przesada - jęknął Topaz.
- Karel-sama powiedział ze jeśli nie da znaku życia przez trzy dni to legiony od 502 do 509 maja być w pełnej gotowości bojowej przez dwadzieścia-cztery godziny na dobę!
- Ale miej litość. Żołnierze tez kiedyś MUSZĄ odpocząć.
- KAREL-SAMA MÓWIŁ ZE PRZE DWADZIEŚCIA CZTERY TO DWADZIEŚCIA CZTERY. NIE ZŁAMIĘ ROZKAZU KARELA-SAMA A KAREL-SAMA POWIEDZIAŁ ŻE MOGĘ TO ZROBIĆ WTEDY I WYŁĄCZNIE WTEDY GDY ZAGROŻONE JEST ŻYCIE KITKARY-SAMA. KAREL-SAMA MARTWI SIĘ BARDZIEJ O KITKARĘ-SAMA NIŻ O SIEBIE CO DOWODZI ŻE JEST.....- wykrzyczała elfka jednym tchem. Topaz wykorzystał chwilę jaka jej zajęła na złapanie powietrza i rzekł.
- Ale Nessa. Żołnierze nie będą w pełnej gotowości bojowej jeśli broń będzie wypadać im z rąk ze zmęczenia!
Elfka zamilkła a po chwili odwróciła się i zaczęła wydawać odpowiednie rozkazy. Na placu rozległo się solidarne westchnienie ulgi.
- Jej zaangażowanie dla Jego Wysokości i Przyszłej Królowej jest największe z nas wszystkich ale czasami jest tak trudno za nią nadążyć - westchnął blondyn i podał na fotel.
******
- No dobrze. W czym mogę pomóc? - zapytał Karel, był już całkowicie zdrowy. Jego naturalne leczenie i kuracja bitewnych dziewic zrobiły cuda.
- Musimy wydostać z więzienia brata Fenrira, Jörmungandr'a. Wąż Midgardu nie zgadzał się na absolutne rządy Fenrira. Oponował za tym by rządzić wspólnie. Zazdrosny król uwięził swojego brata i podzielił i zmusił do neutralności siostrę. Od tego czasu Jorm jest trzymany w najgłębszej celi Pvnagardu, więzienia jakie Fenrir zbudował dla swoich wrogów - wyjaśniał Hreja
- Niech zgadnę. Jest trzymany w Żelaznej Masce i pilnowany przez głucho-niemych dozorców?
- Słucham? - zdziwiła się Eir
- To tylko takie skojarzenie. Zresztą mam plan jak tam się dostać - rzekł Karel a na jego twarzy rozkwitł uśmieszek.
******
Wody Siódmego Morza chlupotały tajemniczo uderzając o brzegi statku. Argo - bo to był ów sławny okręt - płynął przez spokojne wody napędzany siłą wioślarzy. Każdy kto zauważyłby statek przyznałby ze jest taki jak opisują go opowieści. Nie zgadzała się tylko jedno: ta wersja pochodziła z wymiaru gdzie Hellada leżała na Jamajce.
- Jak długo jeszcze Jazonie?! - zapytał zirytowany Herakles potrząsając dredami.
- Spokojnie człowieku! Po co się tak spieszyć? Atalancie się podoba.
- Gdybym ja miał nucić cały czas to....- heros przerwał gdyż naokoło okrętu podniosła się mgła. Z mlecznej zasłony zaczęło się coś wyłaniać. Ogromny zbiór błękitu. Załoga zamarła ze zgrozy. Monstrum otworzyło paszczę i...
- KWAAAAA! |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Ren
蓮 <-- To moje imię.
Dołączył: 25 Cze 2010 Skąd: Manticore Status: offline
Grupy: Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 12-03-2011, 13:09
|
|
|
Saya leżała jeszcze jakiś czas na wyznaczonym łóżku, otworzyła oczy a jej czerwone tęczówki oświetlały czarne zimne ściany pokoju.
Najciszej jak umiała wyszła z pokoju rozejrzała się po długim korytarzu i ruszyła w stronę sali w której niedawno odbyła się uczta. Po drodze zgarnęła ze stołu złoty puchar z resztkami jakiegoś napoju wypiła go i a puchar rzuciła o ziemię ten rozpadł się bezgłośnie na tysiące kawałków. Zeszła schodami na dół dokładnie tak jak przyszli, wyszła na zewnątrz zamku rozłożyła skrzydła i poleciała na miejsce gdzie uwolnili smoka. Wylądowała dokładnie obok roztrzaskanego talizmanu.
Uklękła przy nim, złożyła ręce jak do modlitwy i zaczęła wypowiadać zaklęcia w tylko jej znanym języku.
Niebo zasnuły czarne chmury a szybko tworząca się mgła pokryła ziemie wokół wampirzycy.
Wszystkie cząstki zgniecionego talizmanu zaczęły świecić we wszystkich kolorach tęczy, uniosły się na wysokość twarzy dziewczyny i zaczęły wirować wokół niej.
Saya podniosła głowę i rozłożyła szeroko ręce wtem uderzył w nią ogromny piorun a jej krzyk słyszalny był aż w innym wymiarze.
- Aua ... przesadziłam troszkę ... - powiedziała do siebie i przygniotła ręką naelektryzowane i lekko przypalone włosy.
Podniosła z ziemi teraz już kompletny i całkowicie sprawny amulet obejrzała go dokładnie i zmaterializowała swój miecz. Wycięcie w jego rękojeści pasowało idealnie do talizmanu, połączenie przedmiotów wywołało lekki błysk. Dziewczyna wstała, obróciła się w stronę zamku i złapała miecz w obie ręce.
- Pierwszy punkt zrealizowany - głośno myślała - co mnie obchodzą te ich "ważne" sprawy i ta cała księga, mam dokładne instrukcje... cały ten świat się rozpada a ja dokończę dzieła zniszczenia.
Po czym mocno wbiła miecz w ziemię. Miecz bezgłośnie rozdarł ziemię na pół i znikł wbijając się do końca już samodzielnie. W tym miejscu powstała malutka czarna plamka która bardzo powoli powiększała się.
Saya spojrzała na zegarek.
- Czarna dziura powinna pochłonąć ten świat nie później niż za 30 dni.
Z pod krótkiej sukienki wyjęła małe czarne pudełeczko wcisnęła jedyny przycisk który sie na nim znajdował i powiedziała:
- Punkt pierwszy zrealizowany.
- Zrozumiałem - odpowiedziało pudełko - działaj dalej.
Schowała pudełko z skąd je wzięła, rozłożyła skrzydła i wróciła do zamku. Przechodząc przez kuchnie otworzyła ogromną lodówkę i wyjęła smakowity krwisty befsztyk. Oblizała usta i zjadła go w kilka sekund.
Dziewczyna powoli zeszła schodami do komnaty w której spał uwolniony smok, po cichutku weszła do środka zamykając za sobą dokładnie drzwi. Zmaterializowała miecz, stanęła nad smokiem i cisnęła nim prosto w tors smoka.
Miecz wbił się głęboko w ziemie tuż obok smoka.
- Nie mogę -
Odwróciła głowę i szybko wyszła oparła się plecami o drzwi. Dłońmi wytarła łzę z oka i powoli udała się do swojego pokoju. |
_________________ Yoake umare kuru mono yo,
Keshite miushinawa naide,
You are you shoujyo yo ima koso!
Furi hodoki tachi agare!
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 13-04-2011, 01:40
|
|
|
Kitkara poczuła nie przyjemne mrowienie na plecach. To normalne uczucie jak się jest samym w ciemnym lesie. Za towarzysza miała jedynie cień. Jej zasięg wzroku sięgał nie wiele dalej niż do czubka nosa. Można rzec, że szła po omacku przed siebie, ostrożnie uważając by nie potknąć się o wystające korzenie. Mgła dookoła nieco zgęstniała. Delikatny powiew wiatru przyniósł ze sobą mdławą woń gnijących wodorostów. Pchana nadzieją jakiejś cywilizacji przyspieszyła kroku. To było błędem. Złośliwa gałąź zahaczyła o jej potargane włosy. Jęknęła cicho. Zatrzymała się by wyplątać włosy. To co je trzymało nie było drzewem. Jej wzrok powędrował ku górze. Na drzewie wisiał ludzki szkielet z przewieszoną przez szyję szubienicą.
- Nie ma co, widać że nie lubią tu gości - rzekła sama do siebie.
Mniej chętnie ruszyła w stronę portu. Przystań otaczały domki. Było to miasto rybackie, niegdyś piękniej Syraci. Po ostatniej wojnie popadło w ruinę z powodu różnych stworzeń nawiedzających ta okolicę. We wszystkich domach światła były pogaszone. Był środek nocy, a miasto wyglądało na opuszczone. Jednak Kitkara swoimi zmysłami wyczuwała w okolicy żyjące istoty. Liczyła na informacje i schronienie. Kiedy dotarła na dziedziniec usiadła przy zasyfiałej fontannie nieco znużona długim marszem. Popatrzyła w nocne niebo. Przez czarne chmury nie widać było gwiazd ani księżyców. Westchnęła głęboko. Wyczuła blisko siebie jakąś istotę. Rozejrzała się dookoła. W ciemnej uliczce patrzyło na nią kilka czerwonych slepi. Wstała gotowa w razie potrzeby odpowiedzieć atakiem. Czekała. Po dłuższej chwili z cienia uliczki wyłoniły się trzy postacie. Wielkie, kudłate wilkołaki zaczęły cicho warczeć na intruza.
- Spokojnie, chłopaki - zwróciła się do nich miło. - Jestem tu tylko przejazdem.
- Jesteś człowiekiem - warknął jeden z nich.
- O, i tu się mylisz - oburzyła się. - Jestem demonem, nie człowiekiem.
Ledwo zdołała skończyć zdanie jeden z nich rzucił się w jej stronę podczas kiedy drugi zaatakował z boku. Zmęczona i głodna starała się jak mogła umknąć przed wilczymi pazurami. Nawet dobrze jej to szło do czasu kiedy czarna bestia, która wymieniła z nią tą uprzejmość rozmowy zaatakowała. Zwinnie powaliła dziewczynę na ziemię przygniatając całym swoim ciężarem.
- Spróbuj się ruszyć, a cię rozszarpie - warknął czarny.
Uznając że lepiej z nimi nie dyskutować milczała. Jeśli nie będzie się ruszać może nie uszkodzą tego ciała. Nic nie mówił o rozmowie.
- Co zamierzacie zemną zrobić?
- Nasza królowa o tym zdecyduje. Bądź posłuszna i bez sztuczek - postawił ją na nogi. - Inaczej postaram się byś umierała po woli. - Zmrużył żółte ślepia. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 29-04-2011, 21:02
|
|
|
Szczęknęły zapinane klamry, zgrzytnął suwak, zabrzęczał ekwipunek, Czarny Miecz powędrował zarzucony na ramię. Karel Raiyami był gotowy ale jego towarzyszki najwyraźniej nie. Obie valkirie siedziały przy stoliku na którym spoczywała szklana kula. Eir wymachiwała nad nią dłońmi mamrocząc jakieś magiczne formułki. Szermierz zaczął się niecierpliwić.
- Długo jeszcze?! - wyrwało mu się w końcu - Siedzicie i patrzycie się w to %^&* jak szpak w gnat i...
- Ciii!- uciszyła go Hreja kładąc palec na ustach po czym delikatnie odsunęła krzesło i cicho wstała by nie przeszkadzać siostrze. Karel był zdziwiony że wcale nie przejęła się rzuconym przez niego mięsem ale uświadomił sobie zaraz że jako rasa wojowniczek mają wojskowy język w małym paluszku.
- Próbujemy nawiązać kontakt z pewnym magiem - szepnęła mu do ucha - Bardzo samolubny i arogancki typ. Wynajmujemy go czasami gdy czegoś potrzebujemy. Jest drogi ale dobrze wykonuje swoją pracę. Wolałyśmy jego mistrza, pomagał nam nieodpłatnie z sympatii. Niestety zmarł w wypadku.
- O? Potężny mag ginący w wypadku? Albo nie był taki potężny albo...
- Jest! Jest kontakt! - poinformowała Eir. Zaczęli wpatrywać się w rozjaśniającą się stopniowo, mglistą powierzchnię artefaktu.
******
-....i po przekroczeniu Jeziora płomieni dotrzecie do siedziby Surtra - zakończył wesoło Wagner objaśniający rano plan podróży - Jakieś pytania?
- Ja mam - zaczęła wiedźma - Jak mamy to przeżyć.
Elf spojrzał na wiedźmę z politowaniem.
- Mów za siebie - rzekł mag - Ja nie boję się śmierci.
- Oczywiście - rzekła z przekąsem w głosie Koranona - Ty boisz się jedynie grabarza jak na trupa przystało.
- Masz coś do trupów? - zdenerwowała się wampirzyca de facto zaliczająca się do truposzy.
- Tylko jeśli mają języki szybsze niż nogi i ręce gdy trzeba działać - stwierdziła szablistka
- Nie chcesz zobaczyć ni poczuć co mogę zrobić TYLKO za pomocą języka - zagroził mag
- Ej,ej,ej spokojnie. Magnolie, Czubówna, Maryla Rodowicz. - smok próbował uspokoić towarzystwo któremu najwyraźniej podnosiło się ciśnienie. Awanturę zdusiło w zarodku świecenie(bardzo dyskotekowe) i "dzwonienie".
- Hmm miła niespodzianka! - stwierdził Wagner (który cieszył się w duchu z przerwania kłótni ale jak przystało na dobrego gospodarza nie chciał zwracać uwagi gościom) - Dawno nikt ze mną nie rozmawiał przez kulę - smok podszedł do artefaktu i włączył wizję.
- Witam drogie valkirie! - rozradował się po raz któryś smok
- Lord Wagner? Twój uczeń mówił że już od nas odszedłeś. - zdziwiła się Eir
- Takie pogłoski były mocno przesadzone i obawiam się że mój uczeń był źródłem tych przesadzeń. Otrzymał już niestety stosowną karę...a takie wiązałem z nim nadzieję - Wagner westchnął - No cóż stało się. W czym mogę wam pomóc.
- Umm Mistrzu Wagnerze potrzebujemy pomocy twojej sztuki. Chcieliśmy cię prosić o wywołanie mgły. Och i o zakłócenie magicznych alarmów i wzroku strażników.
Brwi maga uniosły się w zdziwieniu.
- Chcecie się włamać do Pvnagardu? I jesteście pewne że nie potrzebujecie żadnej pomocy?
- Mamy pomoc. - stwierdziła Hreja która pojawiła się w polu widzenia po czym odsunęła się by dać pola...
- Ohhh? Miło mi poznać jestem hrabia Wagner.
- Hrabia? Pierwszy jakiego tu widzę. Ja jestem Karel Raiyami, król Ilyji.
Z boku smoka zaraz pokazały się trzy znajome twarzyczki. Karel aż się cofnął ze zdziwienia.
- Żyjecie! Wspaniale! - wykrzyczał radośnie.
- "Żyjecie"? Powiedzmy - zauważył sarkastycznie Amrast - Być może jedna druga. Choć biorąc pod uwagę....
- Nieważne. Gdzie Kit?
Dopiero teraz zauważyli że demonicy nie ma z nimi.
- Pójdę jej poszukać - zaofiarowała się wiedźma patrząc bykiem na elfa. Ten rzucił jej wyniosłe spojrzenie ale nie rzucił tymczasowo żadnego zjadliwego komentarza.
******
Wspomniana wyżej została tymczasem spętana linami jak baleron a w usta wetknięto jej wyjątkowo śmierdzący knebel, oczy zaś zasłoniono opaską. Jeden z wilków zarzucił ją sobie na ramię jak worek ziemniaków.
~ Świetnie. Bez broni, bez Kemiego a i gdzie mój "Rycerz w Czarnej Zbroi" gdy jest potrzebny? - pomyślała Kit.
Od paskudnego knebla zaczęło się jej robić niedobrze, ale gorszy był niosący ją. Cuchnął krwią, mokrym psem, fekaliami i....trupem. Właściwie to przede wszystkim trupem...mocno nieświeżym. Zaczęła słyszeć chlupotanie fal. Po chwili dźwięk kroków zmienił się. Dzięki zmysłowi równowagi który wychwycił zmianę pozycji oraz skrzypieniu olinowania poznała że niosą ją na pokład jakiegoś statku. Tragarz rzucił ją na pokład - dosłownie. Ubodło to boleśnie jej dumę. Jak takie pospolite śmiecie śmią traktować jeńca - tym bardziej ją - tak obcesowo?! Obiecała sobie że wytłucze ich wszystkich gdy będzie miała okazję.
- Odbijać! - rozległ się gardłowy rozkaz z jakby przepalonego trunkami gardła.
Zabrzęczał łańcuch....
~Łańcuch? - pomyślała zdziwiona - Chyba kotwiczny ale...na drakkarze?
Dalej słyszała plusk wioseł. Przez pierwsze kilka minut nierówny ale potem zaczął towarzyszyć mu dźwięk bębna, zrazu cichy...jakby w obawie by nie został usłyszany w miarę zaś oddalania się od nabrzeża coraz śmielszy. Czerwień przebiła się przez zakrywającą oczy opaskę. Dniało.
- No dobra obezjajcy pokażcie cożeście przywlekli. Hmm lico niczego sobie ale czy nie je ta panna ludziem jakoby?
- Nam zdradziła ze z rodu demonów jest jakoby.
- A to się królowa ucieszy. Ostatnio nie miała okazjyji do wymiany.
Kitkara spróbowała wymamrotać przez knebel stek przekleństw, i chyba nawet osiągnęła jakiś sukces bo głosy stały się o wiele mniej radosne.
- O zobaczta jaka harda! Może nie będzie taka harda.
Czuła że ktoś istotnie zdejmuje jej zasłonę z oczu. Smród wzmógł się. Podniosła wzrok...i udało jej się wypluć knebel...razem z kolacją.
Widok jaki ujrzała był tak obrzydliwy że nie należy jej się dziwić. Zrozumiała że złożona samej sobie obietnica o zlikwidowaniu ich wszystkich jest niemożliwa do spełnienia...Bo ktoś ją paskudnie ubiegł. W niektórych przypadkach nawet o kilka ładnych lat. Dużo widziała jako Jeździec Apokalipsy ale widok wymykał się żołądkowi. Przegniłe towarzystwo cieszyło równie przegniłe pyski. Jeden z wilkołaków zrobił sobie z własnych zasuszonych już wnętrzności wypadających z rozprutego bebecha coś w rodzaju upiornej parodii uprzęży wspinaczkowej. Innemu brakowało prawego ucha, oka, nozdrza, skóry i sporej części futra. Demonica nazwała w myślach tego osobnika "All Right". Pośród zzombiaczałego towarzystwa przedstawicieli chyba wszystkich ras tego wymiaru. Widać było że wilczyska są chyba uprzywilejowane bo podczas gdy reszta (nie)umarlaków zasuwała w pocie (śluzie?) czoła to futrzaki zacieszały się z jej brudnej teraz od wymiocin bluzki.
- Spokój - powiedział ten sam "przepity" głos co wcześniej. Stukając drewnianą ( i też nadgniłą) nogą nadszedł kapitan którego poznała po odpowiednim mundurze. Widać było że on zszedł już dawno temu bo jego głowa była nagą czaszką a skóra na łapach była napięta jak po zbyt mocnym liftingu.
- Azaliż co my tu mamy? Podarunek dla królowej potępionych ha?
- Ależ mówiliśmy o tym sir...Po prostu...
- Zamknąć kłapaczki...aczyż najładniejszy nawet prezent nie do przyjęcia jest jeśli gównem ubrudzon?! Wy miast do kajut płeć tą bladą wsadzić robaczywe swe jajca zaśmiewacie!
Istotnie po pokładzie przewlało się trochę białych larw wypadłych z nieżywych cielsk.
- Wsadzić ją do kajuty i dać wodę by się obmyła. I odzienie jakieś dosadne bo w tym brudnym zezwłoku jej królowej nie pokażemy.
- Ależ kapitanie po porcie długa jeszcze lądem droga...
- ....Dobra. Bez błyszczyków jeno świeże ma być odzienie te...ale żwawo.
Wzdrygnęła się gdy ją złapały przegniłe łapska ale nie było szans na opór.
******
- Niby że jak? - zapytał spokojnie Karel. Był to spokój pozorny. Taki jak w oku cyklonu.
- Ehem tak jak słyszałeś. Nie ma jej. Kemi też nie wie gdzie poszła. Wstała w nocy i nie wróciła. Teraz Wagner szuka jej za pomocą drugiej kryształowej kuli. - wyjaśniła widźma.
- Taaak. Świetnie, tylko zastanawiam się słomiane mózgi...
- Karel... - mruknął głośniej Amrast któremu nie spodobał się ten ton.
- ...SŁOMIANE MÓZGI - demoniczny szermierz ciągnął niezrażony - Jakim cudem mogliście zgubić Księżniczkę sztuk jeden. Zrozumiałbym magiczny miecz, artefakt potrzebny nam do czegoś tam. Zdarza się. Właściwie zawsze są takie atrakcje. Ale Księżniczkę? Demoniczną? Wiecie to jest całkiem rzadki rodzaj księżniczki. Trudno ją zgubić, rzuca się w oczy rozumiecie. Powiedzcie że nie potraficie jej znaleźć a stwierdzą że jesteście gorsi niż Mario.
- Emmm... - Kora szukała poparcia u elfa i wampirzycy. Mag wzruszył ramionami a wampirzyca zasnęła.
- Mam ją! - wykrzyknął uradowany smok.
- No więc?! Słucham, mów!!! - zarządzał władca.
- Eeee....- Wagner starał się uciec wzrokiem, jakby obawiał się spojrzeć na większą z kul - no więc....
- Taaaak? - zapytał zielonowłosy. Smok westchnął, szarpnął się z brodę , przegładził szatę, odchrząknął po czym nabrał powietrza.
- Została porwana przez sługusów bogini Hel. Znajdują się już poza naszym zasięgiem ponieważ użyli statku jako transportu. Są już w domenie swej pani.
Zaległa chwila bardziej niż grobowej ciszy.
- Podsumujmy - powiedział Karel. Mówił bardzo spokojnie i powoli - Daliście ją porwać nieumarłym ścierwom i to w takim momencie gdy ja - dawszy królewskie słowo valkiriom - nie mogę przyjść jej na ratunek?
Rozległ się trzask. W kuli Wagnera powstało pęknięcie.
******
Wsadzili ją do całkiem niebrzydkiej komnaty na rufie. O dziwo z oknem. Wydało się jej to podejrzane bo to niby miał być drakkar ale nie było to takie istotne. Zauważyła również że owe okno zajmuje tylko część ściany. Wywnioskowała ze okręt musi być słusznych rozmiarów bo i ono było nie małe. Spróbowała je otworzyć, zgodnie z przewidywaniami było zabezpieczone magicznie. Rozległo się pukanie weszła jakaś umarlaczka. Przyniosła czyste odzienie i poinformowała że balia z wodą będzie za chwilę.
~ W sumie...od początku wyprawy nie miałam okazji się umyć. Okazja była niby u Wagnera ale miałam zamiar zrobić to rano a...
Westchnęła. Obejrzała przyniesione ubranie. Nie było pierwszej nowości ale przynajmniej kobiece. Klasyczna koszula dziewczyny-pirata: duży dekolt z sznurkami, luźne rękawy z koronkami i oczywiście biały kolor żeby wszystko prześwitywało gdy zamoknie. Na szczęście reszta była bardziej praktyczna. Po chwili wróciła zombiaczka nosząca wodę. O dziwo żadna część ciała umarłej nie wpadła do wody. Następnie kajutowa wręczyła jej klucz. Gdy wyszła zaciekawiona demonica zajrzała za drzwi. Zmumifikowany pirat stojący pod drzwiami na straży łypnął na nią groźnie jednym okiem. Wycofała się szybko i zamknęła drzwi świeżo otrzymanym kluczem. Woda była trochę za gorąca więc zaczęła przeszukiwać swoje więzienie. Meble ala Ludwik XV niezbyt pasowały do nordycko-pirackiego okrętu ale nie miała zamiaru wybrzydzać. Nie oszukała nawet połowy licznych zakamarków gdy stwierdziwszy że woda jest odpowiednia zrzuciła z siebie odzienie. Szorstka gąbka nie była przyjemna ale pomysł ze miałaby poprosić o nową wydał jej się śmieszny, nie mówiąc o tym że następna mogła się okazać czyimś mózgiem czy czymś równie paskudnym. Ręcznik na szczęście był w porządku. Brudne ubranie wrzuciła do wody wyjąwszy wcześniej z kieszeni parę drobiazgów. Niestety korsarze byli dokładni i wśród nich nie było nawet kieszonkowego kozika. Nowego ubrania na razie nie ruszyła tylko w negliżu walnęła się na łóżko. Patrzała bezmyślnie w sufit gdy te miłe acz bezsensowne zajęcie przerwał jej chrobot dobiegający spod łóżka. Nachyliła się ostrożnie. Mysz. Sięgnęła po gryzonia i przybliżyła sobie go do twarzy mocno trzymając by nie uciekł. Niepotrzebnie, mysz nie wyrażała takiej ochoty. Oglądała szkodnika zdziwiona, coś tu było nie tak. Po chwili uświadomiła sobie co. Ku jej radości stworzonko było stuprocentowo żywe - miła odmiana po dziesiątkach zgniłków. Podsunęła jej kawałek chleba który zastała z resztą posiłku w kajucie gdy ją do niej wrzucili - ale go nie tknęła(być może z podejrzliwości czy nie znajdzie tam czasem kawałka kucharza) - obserwowała gryzonia uważnie. Nie wyzionął ducha więc księżniczka sama zabrała się do jedzenia.
~Suche - oceniła w myślach - ale smaczne.
Gdy skończyła się posilać przeszukała resztę pokoju. Znalazła parę kawałków sznurka, jakiś stary zardzewiały już widelec, puszkę z oliwą, szmatkę i zżarty przez mole kapelusz admiralski. Nie wiedząc jak - i czy w ogóle - może wykorzystać znaleziska do ewentualnej ucieczki znowu się położyła a po jakimś czasie zasnęła z dłońmi podłożonymi pod głowę. Ufny gryzoń zwinął się w kłębek tuż koło niej i też zasnął.
******
Karel złapał się za głowę. Bolała go potwornie. Valkirie schowane za prowizoryczną zasłoną z przewróconego stołu wyszły zza osłony. Kryształowa kula zamieniła się w proszek. Oczywiście zrobił to szermierz w ataku furii. Pomogło. Trochę. W środku wciąż czuł kipiącą wściekłość ale na razie mógł utrzymać emocje na wodzy.
- Karel? - zapytała ostrożnie Hreja
- Już...mi lepiej. Chodźmy wreszcie - rzekł wychodząc z pokoju - Nie potrzeba żadnych przygotowań? - zapytał a w pytaniu można było usłyszeć złowrogą nutę. Eir kiwnęła przecząco głową - na szczęście było to prawdą, zresztą wątpiła by władca zniósł przeczącą odpowiedź.
- Ruszajmy więc. Szybko. Mam ochotę kogoś zabić. A właściwie wiele "ktosiów".
******
Pijany Thor leżał w bocznym korytarzu w towarzystwie szklanych przyjaciółek. Odkorkował kolejną flaszkę i wlał paląca zawartość do gardła.
Popatrzył z wyrzutem na tuzin wyruszających z przybyszem wojowniczek. Pamiętał ze kiedyś było inaczej. Gdy walka rozgrywała się pośród sztormów i burz to on wyruszał z valkiriami. Widział jak zabierają godnych chwały poległych do Valhalli by ucztowali i walczyli po wieczność. Sam czasem strącał tchórzy i zbrodniarzy piorunem by nie osiągnęli chwalebnego zgonu w bitwie. A teraz...?
- Tylko wy mi zostałyśchie *hic* - rzekł do trzech szklanych towarzyszek. A moze dziewięciu? Troiło mu się w oczach...lub dwoiło ale miał to gdzieś.
- Thorze...Bogu Piorunów.
- O szlag...o dahwna *hic* mnie nikt nie nazywa - zdumiał się Thor i podrapał się po głowie. Wszy ewakuowały się pospiesznie - To delirium - wywnioskował wreszcie bóg.
- To nie delirium. Thorze...czy nie pragnąłbyś by było jak kiedyś? - zapytał czarujący, iście niebiański głos.
- Nhoo...czemu by *hic* nie?
- WSTAŃ WIĘC - głos zagrzmiał teraz z mocą - PODĄŻAJ ZA WSKAZÓWKAMI A POWRÓCI NALEŻNA CI CZEŚĆ. WYJDŹ NA POWIERZCHNIĘ BO TAM CZEKA NA CIĘ POMOC
Thor wstał i ledwo mieszcząc się w dziesięciometrowy korytarz ruszył na górę.
******
Mag,wiedźma, wampirzyca i dwa smoki - jeden mniejszy drugi większy - zaczęli podnosić się z ziemi. Nieszczęsna kryształowa kula Wagnera skończyła w dwóch połówkach, i Kora prawie wdepnęła wstajac w ostre szklane wióry które zostały z jednej gdy upadła na podłogę.
- Niech mnie - zdziwił się Amrast - Jeszcze nie widziałem żeby tak się wkurzył.
- Ja też. Aż tutaj walnęło - wiedźma.
- Ona tak zawsze? - zapytała Ren. Na czole już wykwitał jej siniak powstały gdy wyrzucony eksplozją świecznik uderzył ją w głowie.
- Już mówiłem- mruknął elf z irytacją - Pierwszy raz widziałem by ĄŻ TAK - podkreślił - się zdenerwował.
- Wołałabym nie być przy następnym razie.
- Ja też - wiedźma przytaknęła masując sobie łydkę.
- Cóż..co teraz moi goście? Nie mogę wam pomóc w poszukiwaniach towarzyszki. Do domeny Hel moja moc nie sięga ale wciąż mogę wam pomóc w poszukiwaniu księgi.
- Taaak. Chyba poszukamy księgi - wymamrotał duch.
- Co? Chcesz ją ot tak zostawić - Saya udała zdziwienie. Wątpiła by był czas na jedno i drugie po tym jak umieściła czarną dziurę.
- Nie wiemy nawet gdzie ani jak jej szukać. A o księdze mamy dokładne informacje.
- Przyznaj się, po prostu chcesz otrzymać swoją nagrodę - rzuciła wiedźma.
Elf wzruszył ramionami ale kąciki ust uniosły mu się w cieniu uśmiechu.
- No więc kiedy będziesz gotowy? - zapytał kolegę po fachu.
- Jakiś kwadrans. Po drodze jest straszna zawieja - powiedział zerknąwszy w ocalała mniejszą kulę - Śnieg was mógłby oślepić i zdezorientować. Postaram się przerzucić was tak daleko by to ominąć. Tym bardziej ze niepogoda jest teraz w skalnym wąwozie pełnych kamiennych mostów które są tam jedyną drogą na drugą stronę.
- W porządku - przytaknął duch - Lepiej ubierzcie się ciepło mimo wszystko. Ja mogę być niematerialny ale wy - spojrzał na nie wyniośle - nie macie takiego luksusu.
- Jak miło z twojej strony - sarknęła Ren ale zastosowały się. Po kwadransie były gotowe.
- No dobrze...Raz...Dwa...- odliczył Wagner po czym zaczął wyrzucać z siebie serię magicznych formułek. Poczuli jakby ktoś wykręcał ich na lewa stronę po czym wylądowali na miejscu. A właściwie nie na miejscu bo stali na skalnym pomoście w środku wściekłej śnieżycy. Wiedźma zaklęła.
- Ten partacz wysłał nas tam gdzie nie mieliśmy trafić!- przekrzykiwała wicher - Jak mógł się tak pomylić?
- Właściwie...nie pomylił się...- rzekł obcy głos - Zarówno burza jak i przekierowanie teleportacji to moja sprawka.
Odwrócili się gotowi do boju. Na sąsiednim pomoście stała postać w czarnej szacie szarpanej wiatrem. Spod kaptura błysnęła srebrna maska okrywająca lewą stronę twarzy.
- Nazywam się Valgard. I niestety jestem tu by was wyeliminować. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 29-05-2011, 14:00
|
|
|
- Valgard hmmm...- Amrast podrapał się w podbródek - czy nie jesteś czasem Słodziutkim Zimnym Draniem?
- Nie....- zaprzeczył Valgard zgrzytając zębami.
- Naprawdę? Słyszałam i widziałam jak cię tak nazywają - dodała wiedźma
- Niby skąd? - zdziwiła się wampirzyca.
- Karel pokazywał mi taśmy. Rzuciło nas 600 lat wstecz z Hadesu tak? Więc Karel wysłał za Seriką taką śmieszną, niezniszczalną robo-muchę. Latała za nią, filmowała i paskudziła kanapki.
- Zaprzeczam - powiedział Zimn....Valgard - Nie jestem żadnym...
- Wyeliminować? - przymętniała sobie Ren - To trochę nie pasuje do takiej ksywki jak Słodziutki Zimny...
- NiejestemżadenSłodziutkiZimnyDrań!!! - wrzasnął zamaskowany tracąc cierpliwość. Wyrzucił przed siebie obie ręce ale Amrast był przygotowany. Przeciwstawił Huraganowemu Uderzeniu własny Kontrszkwał. Efekt wyglądał mniej więcej tak jakby dwa tornada wzięły się za bary w walce zapaśniczej. Niefortunnie dla Koranony jeden z podmuchów zdmuchnął ja z kładki.
- Jak zawsze - mruknęła dziwnie spokojna co było dość niezwykłe jak na osiemset-metrowy lot w doł.
- Lecę! - wrzasnęła Saya i rzuciła się za nią w dół w klasycznym sky-divie. Dogoniła wiedźmę w połowie upadku chwytając ją w pasie. Niestety rozwinięte nietoperze skrzydła nie zdołały utrzymać obu kobiet i gruchnęły w dno kanionu. Szczęściem była na nim gruba warstwa świeżego śniegu.
******
Ubrana już świeże ubranie demonica wyszła na pokład. Nie miała wprawdzie ochoty oglądać martwych oblicz załogi ale uznała ze jest to uczciwa cena za uwolnienie się od fetoru rozkładu panującego na dole. Pomyliła się, na pokładzie fetor był jeszcze silniejszy ale słona morska bryza równoważyła tą nieprzyjemność. Przynajmniej mogła zobaczyć słońce. Stukot drewnianej nogi zepsuł jej jednak odrobinę przyjemności płynącą z tej przyjemności.
- No, no patrzajta kto zawitał do nas. Nasz gość har, har - Kitkara śledziła wzrokiem rękę z hakiem którą wymachiwał wilkołaczy lich pirat.
- Po co oki tak wywalamy? Gwarantujemy ze naszemu pasażerowi włos z głowy nie spadnie. Harharhar - zarechotał a gnijąca załoga zawtórowała mu.
- I tobie to nie grozi kapitanie - rzekła demonica patrząc na nagą czaszkę rozmówcy i tak głośno by wszyscy usłyszeli. Śmiechy umilkły ucięte.
- Ooo? Stawiamy się? To niedobrze. Gdy ktoś się stawia to zdenerwowani bywamy. A jak jesteśmy zdenerwowani to robimy się zapominalscy, możemy zapomnieć o zakazie. Nie mówiąc o tym ze królowa chce naszą pasażerkę żywą jeno. Zresztą bez oręża panienka wiele nie zdziała bo nas moc.
- Ależ mam oręż - Kitkara uśmiechnęła się wrednie i złapała za przegub rękę z hakiem i wyrwała ją wraz z ramieniem. Zanim kapitan zdążył się zorientować w czym rzecz już zahaczyła prowizoryczną bronią o szczękę licha i pociągnęła. Głowa z lekkim oporem oderwała się od ciała i rzucając w locie zestaw wiąch wypadła za burtę. Bezgłowe i jednorękie ciało wyciągnęło ocalałą dłoń przed siebie. Demonica wyrwała mu zza pasa kordelas po czym chwyciwszy za fraki posłała z drugiej strony okrętu. Jako że cała operacja trwała 14 sekund to martwi marynarze nie zrobili nic i teraz zbierali szczęki z podłogi - w niektórych przypadkach dosłownie. Czerwonooka bez żenady podniosła kapelusz kapitański i wcisnęła go sobie na głowę. Poprawiła go i zwróciła się z drapieżnym uśmiechem do oniemiałej załogi. Czuła zadowolenie na uczucie wracającej mocy.
- Dobrze chłopcy i dziewczynki. Prawem...no w każdym mać razie JAKIMŚ prawem teraz ja tu dowodzę.
- Nie wydaje mi się - powiedział lewitująca w powietrzu, ociekająca wodą czaszka kapitana.
- Błąd w sztuce - wzruszyła ramionami czarnowłosa i niedbałym gestem posłała ku czerepowi czarnego fireballa. Eksplozja wyeliminowała natręta na dobre, kawałki kości opadały na deski pokładu jak grad.
- Teraz JA jestem kapitanem. Jakiś sprzeciw? - zapytała strząsając kościany odłamek z kapelusza. Czyjaś ręka wystrzeliła ponad tłum ale kolejny magiczny pocisk urwał zdradziecką kończynę.
- Jak widzę żadnych - mruknęła zdmuchując dym z koniuszków palców - Jakieś pytania do PANI kapitan?
Przed szereg wystąpił okrętowy kucharz, na oko ogr martwy od kilku dekad..
- Dokąd płyniemy...pani...kapitan?
- To się jeszcze zobaczy. A teraz ruszać się. Do żagli, zwrot przez lewą burtę! Nie mam pojęci a gdzie płynęliśmy i nie chcę go mieć! Dalej, z życiem!- huknęła po czym zachichotała z własnego dowcipu.
Gdy tego wieczora siedziała w swojej nowej kajucie coś ją tknęło. Skąd wiedziała jakie rozkazy wydawać? Przed oczami przepłynęły jej mgliste wspomnienia.
A w duszę wbiło się zimne ostrze niepokoju.
******
Karel i jego towarzyszki wychylili się zza osłony. Dalek w dolinie stała olbrzymia forteca-więzienie: Pvnagard. Szermierz odjął od oka lunetę.
- Tam na straży stoją valkirie.
- Taaak - mruknęła Hreja i splunęła z odrazą.
- Nie wszystkie nasze....byłe siostry zdecydowały się dzielić nasz los - wyjaśniła Eir Niektóre...
- Przyłączyły się do futrzaka? Nic nie jest proste - Karel pokręcił głową.
- Trzeba pomyśleć jak się tam wślizgnąć....ej! - zaprotestowała Eir gdy Karel zaczął schodzić kamienną ścieżką.
- Co on wyrabia?!
- Mnie pytasz? Patrz, gada z nimi.
- Być może.....
KABOOM!
-........- zaniemówiły obie. Sekundę później jakiś ochłap ciała wylądował przed nimi.
- Ciągle jest wkurzony. - wyraziła opinię Hreja.
******
Gdy asgardcka partyzantka dotarła do więzienia ich oczom ukazał się widok z rodem filmu gore.
- Na Odyna! To za mało na zwykłe "wkurzenie". Można by sądzić ze w dzieciństwie mama go nie kochała.
- Liighhhhhthości - wycharczał ktoś za rogiem. Valkirie rzuciły się w tym kierunku. Akurat by ujrzeć jak szermierz (malowniczo ubabrany krwią) miażdży gardło jakiemuś strażnikowi.
Zielonowłosy odrzucił na bok martwe truchło.
- Którędy? - mruknął.
- Eeeee....w dół - wymamrotała Eir- Musimy znaleźć schody i....- nie skończyła bo w tym momencie Karel uderzył podłogę pięścią przebijając się piętro niżej.
- Spodziewałam się czegoś zmyślniejszego. Ale niech mnie Hel weźmie jeśli to mi się nie podoba - ucieszyła się Hreja.
******
W tym samym czasie daleko od fortecy Amrast i Valgard kontynuowali magiczny pojedynek.
Ognisty meteor skruszył lodowy łuk na którym stał Valgard. Ten jednak korzystając z wiatrów przeniósł się po prostu na inny. Tuż przed wylądowaniem posłał w elfa-ducha serie Wichrowych Ostrzy. Mag był zmuszony wyczarować lodową tarczę by się osłonić.
Wiedźma klnąc i marudząc wygrzebała się wreszcie ze śniegu. Ren widać udało się to wcześniej bo stała i obserwowała pojedynek.
- Ha. Naprawdę się nie ograniczają. - zauważyła.
- Co ty nie powiesz? Nie stój tak tylko pomóż mi szukać Filipa.
Grzebiąc w śniegu obie dziewczyny zdołały w końcu wykopać futrzaka.
- Dzięki za pośpiech - wyrzucił z siebie ironicznie szczekając ząbkami - Nie musiałyście wiecie? Było mi tam miło przyjemnie i....- jego futro zbladło co wydawało się niemożliwe -...i nie było tam tego cokolwiek to jest!
Dopiero teraz uświadomiły sobie ze złowieszczy odgłos to ni efekty magii walczących wyżej czy świst wiatru tylko klekot setek szczękoczułek. Szczękoczułek lodowych żuków, a każdy z nich wielkości samochodu terenowego.
******
Kitkara wyszła na pokład i westchnęła. Ubrana była teraz w stare ciuchy kapitana. Na szczęście stracił on ciało dawno temu a jako ze kości nie śmierdzą demonica uznała ze się nadają pomimo ze były trochę za duże. Załoga salutowała jej gdy weszła na rufę i wyciągnęła lunetę. Spojrzała przez nią, następnie ją opuściła, wyczyściła soczewkę i spojrzała jeszcze raz. Coś zbliżało się od horyzontu. Wyglądało jak wiele formacja chmur.
- Sternik! -rozkazała.
- Tak Pani Kapitan?
- Spójrzcie przez lunetę powiedzcie co widzicie.
Sternik wykonał polecenie. Po chwili oddał narzędzie czerwonookiej.
- No i? - zapytała. Sternik nie powiedział nic. Zrobił kilka dziwnych gestów, wrzasnął coś czego nie zrozumiała po czym wyskoczył za burtę.
- Heee? - zdębiała. Na okrzyk sternika cała załoga zaczęła iść w jego ślady.
- Zaraz, moment. CO TO MA ZNACZYĆ!?
Nie zwrócili na nią uwagi. Po chwili został sama wraz z poznana wcześniej myszą.
-.........TCHÓRZE! PARSZYWE ZGNIŁE TRZĘSIPORTKI! ^&*(&!)&)_! - wyrzuciła z siebie swoją złość Kitkara. Ale po chwili na pokładzie zaczęło materializować się widmo. Na pół piękna kobieta na pół zgniły trup.
- Achhhh...więc to ty. Pierwsza która uciekła....nic dziwnego, jesteś jego córką.
- Zaraz...kim ty jesteś? Moment...jestem córka kogo? - zapytała czarnowłosa
- Jam jest Hel. Jaka szkoda. Mając ciebie mogłabym pozbyć się swojej martwej połowy na wieki - przejechała zdrową dłonią po martwej, rozpiętej na kościach połowie.
- A nie słyszałaś o botoksie?
- Jesteś już poza moją mocą - ciągnęła Hel znowu ignorując Kitkarę - Ale los zrządził tak ze bóg mórz Agir ma wobec mnie dług. Tak więc muhhuhu...przyjemniej kąpieli. - powiedziała po czym jej wizerunek się rozwiał.
- Wracaj! Mów kim jest mój ojciec! - wrzasnęła za nią demonica po czym nie doczekawszy się odpowiedzi pokazała powietrzu wała.
- Niech ją diabli wezmą....moment czy diabli mogą wziąć boginię? - zastanowiła się. Na tyle długo że dopiero cień gigantycznej fali wyrwał ją z zamyślenia. Woda rozbiła okret w drzazgi a swiat stał się wielkim błękitem. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 05-06-2011, 20:46
|
|
|
- Wiesz, kiepskie warunki, kiepska płaca, dziwny szef - gigantyczne szczękoczułki wydawały żałosny klekot.
- No rozumiem cię.
Wiedźma z politowaniem pokiwała głową. Siedzieli razem z Sygmuntem, lodowym żukiem od spraw finansowych, otoczeni przez krąg innych żuków, które potakiwały swojemu koledze.
- Te temperatury doprowadzają moje nogogłaszczki do stanu nie używalności. Skandal! A nie mogę sobie pozwolić na jakąś terapię. Nie, skąd! Żaden z nas. Ten dupek nam strasznie mało płaci. A jeszcze nam obcięli zarobki po tej aferze z tym królem... jak mu tam było... Karolem?
- Nie - odezwał się któryś z żuków z tłumu - Karol to ten od nielegalnego handlu koralami. Ten był Karel.
- No właśnie - żuk wydawał się absolutnie zbulwersowany - jak dorwiemy tego Karela to... trzymajcie moje odnóża, bo nie wytrzymam.
- Hehe - wiedźma zaśmiała się, żeby ukryć zażenowanie - no tak, a to drań.
- No więc jak wygląda nasza sytuacja wiesz - żuk wydał z siebie coś co brzmiało jak westchnięcie, nieopodal rozmawiających spadł jakiś odłam mocy, stopił śnieg wokół siebie i przegryzł ziemie.
- Tak. No nieźle. Kiepska sytuacja. Miło mi było was poznać chłopaki, ale chyba będziemy musieli pomóc naszemu koledze, więc będziemy się zbierać.
- Jasne, nie zatrzymujemy was - Sygmunt zaklekotał.
Żuki wycofały się. Wiedźma wyszczerzyła się zadowolona, Filip i Parus patrzyli zdumieni na oddalające się szeregi, Ren gwizdnęła.
- Nie ma to jak dyplomatyczne rozwiązanie - skomentowała wampirzyca.
- No jasne - odpowiedziała z dumą Nona masując się po barku, który sobie zbiła podczas upadku.
Wtedy spojrzała na swoją rękę i uświadomiła sobie, że widzi przez nią wypaloną przez magię dziurę.
- Nie... - wyszeptała.
- Właściwie to tak. Pragnę przypomnieć, że to Karel powstrzymywał efekty klątwy rzuconej przez twojego ojca. a skoro go tu nie ma... - Filip spojrzał na nich wyczekując odpowiedzi jak w teleturnieju.
- ... to znaczy, że klątwa działa - Parus złapał wiedźmę za rękę, jakby chciał zatrzymać ją w tym świecie.
- Wielka loteria losu zaczyna się od nowa - powiedziała Kora całkiem spokojnie i na oczach Ren rozmyła się razem z kotem i sikorką. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Ren
蓮 <-- To moje imię.
Dołączył: 25 Cze 2010 Skąd: Manticore Status: offline
Grupy: Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 08-06-2011, 03:42
|
|
|
- Dość tego - wstrząsnęła saya
Rozlozyla skrzydła i wzbiła się w górę z szybkością rakiety.
- Jak ja nienawidzę zimna !
Złapała wciąż walczącego Amrasta za rękę i pociągnęła w górę razem ze soba.
- Przeklęta siła zniszczenia - Amrast usłyszał szept dziewczyny.
Głuchy trzask pękającej ziemi wywołał mały dreszcz na jego ciele, spojzal w dół wielką przełęcz w ziemi teraz była jeszcze wieksza, mógłby przysiac że widzi jądro ziemi.
Wtem z dziury wystrzeliły tony lawy zalewajac ziemię aż po horyzont.
- Nona - wycedził przez zęby.
- jej już nie pomożemy - odpowiedziala i wzbiła się jeszcze wyzej.
Ława zalała ziemię a temperatura stopnia wszystko co było w pobliżu.
- Nienawidzę zimna ... - wycedziła przez zeby wampirzyca i zakończyła zaklęcie nim wymknie się z pod kontroli. |
_________________ Yoake umare kuru mono yo,
Keshite miushinawa naide,
You are you shoujyo yo ima koso!
Furi hodoki tachi agare!
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 09-06-2011, 15:39
|
|
|
Ostatnie co pamiętała to woda. Bardzo dużo ton wody pochłaniającą jej ciało i okręt. Kaszlnęła parę razy. Czuła się jak wyrzucona po dłuuugim przebywaniu na słońcu ryba. Język i usta miała suche jak pieprz. Głowa mało nie eksplodowała kiedy próbowała otworzyć oczy. Po woli udało się jej. W komnacie nie było okien. Była zbudowana z brązowo szarego kamienia, a za podłogę robił piasek z plaży. Drzwi były solidne, zaczarowane.
- Cholera, o wszystkim pomyśleli - burknęła do siebie.
Po woli zwlokła się z łóżka. Jak na zawołanie drzwi otworzyły się i stanęło w nich dwóch mężczyzn. Na oko nieco starszych od niej. Wysocy, dobrze zbudowani i zabójczo przystojni. W dłoniach nieśli kosze z owocami.
- No w takim więzieniu to ja mogę być i kilka lat - uśmiechnęła się.
- Nasz pan przesyła przeprosiny za nieco... brutalny sposób ściągnięcia tu panienki.
- I, wy jesteście tymi przeprosinami? - Zapytała patrząc na zielonowłosego chłopaka.
- Niestety nie, panienko - odezwał się drugi o ciemno niebieskich włosach i jasnych, niemal świecących oczach.
- Możecie mi wyjaśnić co zawiniłam waszemu szefowi, że mnie tak potraktował? Niech to Leszy porwie, ale ja nawet go nie znam! - wzburzyła się.
Chłopacy zmieszali się.
- Dług, panienka rozumie. Nasz władca nic do panienki nie ma.
- Rozumiem, rozumiem.
Oboje jakby odetchnęli z ulga. Dopiero po chwili dotarło do dziewczyny, że oni się jej bali. Bali sie jaka będzie jej reakcja na całą tą sytuację i pewnie, czy przypadkiem im się nie oberwie.
- Dobra w takim razie może zaprowadźcie mnie do swojego szefa? Bo chyba nie zamierzacie mnie tu trzymać aż do przypływu.
- Ależ skąd!
Postawili kosze na piasku.
- Proszę poczekać chwilkę. Pójdziemy po władcę.
Machnęła obojętnie ręką zabierając się do jedzenia. Dawno nikt nie był dla niej taki miły. Przyjaciele, o ile można ich tak jeszcze nazwać najwyraźniej o niej zapomnieli. I, gdzie jest jej "ukochany", kiedy go najbardziej potrzebuje?? Pewnie zabawia się w jakimś królestwie poszukując nowej księżniczki. - Myślała gryząc zawzięcie smaczne owoce. Rozglądała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś nowego. W tym miejscu jej piekielne moce nie działały. Chciała znaleźć źródło blokady i je zniszczyć. Kiedy skończyła posiłek do pokoju wkroczył mężczyzna o sinej skórze i o włosach w kolorze oceanu.
- Zgaduje żeś pan i władca mórz - rzekła zanim olbrzym zdołał jej się dobrze przyjrzeć. - Jestem szczęśliwa mogąc cię poznać panie.
- Ja również cię witam, niewiasto. Wybacz mi proszę tak barbarzyńskie zachowanie. Nic do ciebie nie mam, ale dług trzeba spłacić.
- Zdradź mi panie, jakim sposobem dumny i silny władca mógł mieć dług u Hel? - obserwowała go uważnie.
- To długa historia, a my czasu nie mamy.
- Więc racz, panie, odpowiedzieć chociaż do czego ja jej jestem potrzebna?
- To też nie moja sprawa. Zażądała odemnie spłaty długu w twojej postaci. Więc dług spłacam.
Nie podobało jej się to i to bardzo. Czego ta wariatka może chcieć odemnie? Raczej nie nadepnęłam ostatnio nikomu na odcisk... Przynajmniej nie przypominam sobie. - Myślała gorączkowo.
- Przysłała już swoich ludzi po ciebie. Ale nie jestem złym bogiem. Kiedy będziesz już na jej włościach moja blokada mocy zniknie, więc będziesz mogła uciec jeśli masz tyle siły. A teraz chodź z nami.
Poszła, a co innego miała zrobić? Siedzieć ze skrzyżowanymi rękoma jak naburmuszone małe dziecko? To nic by nie dało, jeśli sama by nie poszła to by ją zanieśli. Więc na to samo by wyszło. Na plaży czekał powóz. Nie byle jaki. Czarno szary, niemal widmowy z zaprzęgniętymi doń dwoma niesamowitymi mrocznymi ogierami. Aegir doprowadził Kitkarę prosto do powozu i zatrzasnął za nią drzwi.
- Dotrzymałem umowy i spłaciłem dług - zwrócił się do koni.
Powóz ruszył pomimo braku woźnicy. Kitkara usiłowała się wydostać używając siły fizycznej, jednak powóz zdawał się mieć wobec niej inne plany i wykonać powierzone mu zadanie. Zamurowali w bezkresnych głębinach oceanu kierując się w stronę dna. Dzięki temu dziewczyna miała przepiękne widoki raf koralowych i tysięcy niesamowitych egzotycznych ryb zamieszkujących królestwo boga mórz. Dotarcie do dna zajęło im co najmniej z cztery godziny. Powóz wsiąknął dosłownie w śmierdzący muł. W następnej chwili unosili się nad bezkresnymi polami ciszy i zapomnienia, gdzie ludzie, którzy umarli zwykłą śmiercią trafiają by spać do czasu ragnaroku. Na horyzoncie przed nimi pojawiła się jaskinia. Wielka i niezbyt zachęcająca.
- Gnipahellir - szepnęła ze zgrozą. - Bogowie za co ja tu trafiłam...
Powóz zatrzymał się przed jaskinią. Z niej wyłoniły się dwie obrzydliwe, wielkie psie głowy. Cerber w porównaniu z nimi był ślicznym szczeniaczkiem. Jedna z nich jakby uśmiechnęła się i zbliżyła do okna.
- Hel na ciebie czeka, dziecinko - wychrypiał Garm.
Kiedy powóz przekroczył próg jaskini nastała całkowitą ciemność. W dole fosforyzującym blaskiem jarzyły się jakby koryta wypełnione jakaś świecącą ektoplazmą. Po dłuższym przyglądaniu się doszła do wniosku, że to rwące strumienie z rozlanym wokół morzem kwasu i jadu, w którym brodzą najgorsi przestępcy, zdrajcy. Słyszała o tej krainie wiele złego. Pamięta z dawnej przeszłości, jak ktoś opowiadał jej aby trzymała się z daleka i nigdy nie narażała się gospodyni. O Hel również słyszała straszne historie dotyczące nie tylko jej wyglądu, ale też okrucieństwa. Kiedy to wszystko sobie przypominała zaczęła odczuwać prawdziwy strach. Pomimo swojej potężnej magii, czy może równać się z boginią śmierci będącą w połowie zgniłym trupem? Wątpiła w to. Wątpiła w siebie i wątpiła czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy twarz ukochanego mężczyzny,a tym bardziej czy wyjdzie stąd kiedykolwiek. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 11-06-2011, 22:54
|
|
|
Jörmungandr (dla przyjaciół Jörm) siedział smutny w celi patrząc na swoje dłonie. Zastanawiał się kiedy dał bratu tak skundleć? Znaczy się skundlony był od urodzenia ale tylko w powierzchownym sensie. Pomyśleć że wtrącił go do największego z największych zadupia tylko dlatego ze powiedział: " Ej Fen słuchaj to chyba nie jest dobry pomysł?".
Westchnął i poprawił zaczesane do tyłu przylegające do czaszki włosy, skórzana marynarkę i takież spodnie a na koniec naprawdę cool okulary przeciwsłoneczne. W tej kolejności. I dopiero teraz pozwolił sobie oprzeć się o ścianę. I wtedy ściana eksplodowała.
Jörmungandr (dla przyjaciół Jörm) spadł piętro niżej w deszczu pyłu i kamieni. Do kroćset! Cały dzień poprawiał skórę. A teraz nic nie widział przez ten pył(mógłby gdyby zdjął okulary , ale to takie niestylowe!).
- Czyli jednak nie był na najniższym piętrze - powiedział nieznany męski głos.
- Jaaaaasne tylko piętro niżej. Dokładnie nad zbiornikiem na szambo - dodał sarkastycznie żeński głos, o dziwo znajomy.
- To on? - zapytał ponownie facet.
- Tak, ma taki sam przebiegło wężowaty wyraz twarzy.
- Chyba musi taki być. Ej, wstawaj, lub jeśli to ty pełznij. Ty jesteś Wężem Midgardu?
Ktoś trącił Jörmungandr (dla przyjaciół Jörma) czubkiem buta.
"O szlag! mówią o mnie. Może jeśli udam nieżywego zostawia mnie w spokoju?"
Wywalił więc język na wierzch, obrócił głowę i zamknął oczy. Na jakieś siedem sekund. Gdy otworzył jedno kurz już się rozwiał stał nad nim porażająco wysoki facet. Biorąc pod uwagę to jak wyglądał był albo rzeźnikiem albo wytwórcą podrobów lub sprzątał po saperach. tych pechowych. I miał zielone włosy.
- A niech mnie, Locke Superczłowiek.
- Który raz to słyszę? Zobaczysz że Locke to małe piwo jeśli nie zaczniesz gadać - westchnął - To on prawda? - zwrócił się do dwóch będących na uboczu valkirii.
- Zgadza się - westchnęła Eir
- Nawet w pierdlu nie może się powstrzymać przed...byciem stylowym. A przynajmniej próbować.
- Hreja, Eir! - zawołał radośnie Jörmungandr (dla przyjaciół Jörm) ale gdy próbował się podnieść Karel przydeptał go butem.
- Żadnych głupot Panie Sznurowadło. Wyjdziesz z nami ale i po naszemu jasne?
Jörmungandr (dla przyjaciół Jörm) gorliwie pokiwał głową.
******
- Dobra możesz już mnie opuścić - mruknął Amrast
- Zgłupiałeś? A lawa?
- Nie przyglądasz się zbyt uważnie?
- ? O co ci chodzi?
- Wszystko stygnie.
Rzeczywiście gdy opadli na dół magma zamieniła się już w płynną skorupę. Tu i ówdzie wznosiły się strumyki ciepłego powietrza.
- Ale jak to? - zdziwiła się wampirzyca
- To umierający świat. Nic dziwnego że i jego serce nie jest zbyt gorące. Nie mówiąc o tym ze Fenrir rządzi pewnie i tym - słowa maga potwierdziła trzęsąca się ziemia i wystrzeliwujące z podłoża gigantyczne lodowe sople.
- Ahh i jeszcze jedno. Gratulacje z okazji zniszczenia wszystkich znaków topograficznych dzięki którym moglibyśmy nawigować - dodał cierpko.
- A gwiazdy? - zreplikowała szybko wampirzyca.
- Hmmm...teraz gdy o tym wspominasz...a w dzień mogłoby nam pomóc...
Przerwał bo ziemia znowu zaczęła się trząść. Bazaltowa powłoka eksplodowała rozsadzona uderzeniem powietrza.
- On ciągle żyje - elf zmarszczył brwi i mocniej zacisnął palce na lasce.
- Chyba nie zna stwierdzenia "Poddać się" - w dłoni wampirzycy błysnął srebrny miecz.
- Zgadza się - powiedział mężczyzna w srebrnej masce wylatując z dziury na prądach powietrza - Dla mojego świata będę trwał dopóki resztki mego ciała trzymają się kości a nawet dłuzej!
Amrast i Ren wymienili zaskoczone spojrzenia. Czyżby ten gość miał jakiś powód by im zrobić kuku inny niż służenie Fenrirowi? Saya nie wiedziała jakie było zdanie Amrasta ale postanowiła owego Valgarda czy jak mu tam najpierw przesłuchać. Słońce błysnęł czerwienią powoli chowając się za horyzontem.
******
Choć wytężała wzrok ciemności były nie do przejrzenia. Kitkara usłyszała szuranie w ciemnościach. Przeszła bokiem w stronę najbliższej ściany by się o nią oprzeć i nie dać zajść się od tyłu. I w tym momencie ktoś uderzył ją w głowę. Z boku.
Przebudzenie nie było przyjemne tym bardziej że została ZNOWU pozbawiona jakiegokolwiek odzienia. Miała dość. Absolutnie dość. Cały czas ktoś dawał jej w głowę albo traciła przytomność. Zostawała w totalnych łachmanach albo i bez i dodatkowo ją krępowano. Tak jak teraz za pomocą grubych łańcuchów i bransolet. Wściekłość przysłoniła strach których schował się w kącie i zaczął się emocić. Szarpnęła się potężnie ale oczywiście bezskutecznie.
~Ja wszystko rozumiem - pomyślała demonica - Ale dlaczego takie rzeczy muszą cały czas spotykać MNIE I MNIE I MNIE?!
"Bo masz największą miseczkę" powiedział głosik w jej głowie ku jej bezgranicznej irytacji.
- Nie szarp się kochana. Jeszce uszkodzisz te wspaniałe nadgarstki i kostki. jak ja będę ich potem używać? - zapytał aksamitny żeński głos.
Ciemność rozjaśniła się trochę i Kitkara wyginając ciało zdołała spojrzeć skąd dochodził. Na tronie (wyjątkowo paskudnym) siedziała Hel. Bogini umarłych wyglądała obrzydliwie (dziesięć razy bardziej niż tron) głównie z tego powodu ze jedna połówka była olśniewająco piękna a druga...no cóż.
Czerwonooką nie zebrało na wymioty tylko dlatego że nie miała co z siebie wyrzucić.
- Pewnie zastanawiasz się "Jak? Dlaczego? I po co ten fanserwis?" cóż spójrz na mnie.
Widzisz - przejechała zdrową dłonią po kończynie mumii - raz na jakiś czas muszę...zmieniać pół siebie. Zasuszona ręka i noga nie działają sprawnie. Zgniłe oko ledwie co widzi, a w uchu gnieżdżą się pająki (Przeklęta Lyloth! Jak ja ją dostanę!). Tak więc raz na jakiś czas muszę zmieniać pół swojego ciała. Ale słabe ciała śmiertelniczek i pomniejszych bytów zużywają się zbyt szybko. I oto gdy zaczęła się zużywać kolejna bezużyteczna skorupa jak z nieba spadłaś mi ty. Fizyczna powłoka pierwszej klasy! Wyższy demona z jednej strony a jednocześnie córka bogini.
- Dobra jeśli masz zamiar mnie ciąć to chociaż powiedz mi kim....
- CISZA! Narządy i części ciała do przeszczepu nie gadają. Zaczynać.
W tym momencie Kitkara ujrzała jak nad nią zabłysła piła tarczowa...o napędzie korbkowym.
~Ratunku...pomocy, pomocy,pomocypomocpompompomom......- błagała w myślach demonica.
******
Wreszcie Karel i spółka wydostali się z fortecy na świeże powietrze. Nie było to trudne biorąc pod uwagę że wszelki opór już przy wejściu skończył jako więzienna fototapeta.
- Więc....teraz z powrotem do kryjówki? - mruknął Karel
- Zgadza się. Lepiej? - zapytała Eir
- Trochę. Czasami zastanawiam się....a co to znowu za cholerstwo?!
Z okolicznych wzgórz niczym horda Hunów spływały lodowe żuki.
- To chyba jakiś żart - jęknął Jörmungandr (dla przyjaciół Jörm).
- Mi nie wygląda na żart a jeśli nawet to bardzo zimny - zauważyła Hreja
- Pestka - prychnął pogardliwie Karel a Belderiver pojawił się w jego dłoni - Zaraz pokażę im kto tu jest Sprite....- urwał.
~Boję się, boję się, boję się. Karel! ratunku,ratunkuratunkupomocy!!! - odebrał sygnał myślowy! Po raz pierwszy w Asgardzie i wiedział skąd. Serce szermierza zamarzło lodem o wiele zimniejszym niż ten który wydychały żuki. Jego towarzysze przestraszyli się niewidzącego spojrzenia zielonowłosego. Wiedział ze nie zdąży. Nieważne jak by się starał insekty powstrzymają go a wtedy będzie za późno. Nie miał pojęcia co robić! Pot skroplił się mu na czole, palce zacisnęły się na rękojeści....Rękojeść? Miecz!
Oświeciło go! Podniósł ostrze do poziomu oczu. broń jak zwykle odpowiedziała głębokim pomrukiem jakiego nie mogła wydać żadna żywa istota.
- Belderiverze, Czarny Mieczu. towarzyszu, Przyjacielu. Jesteś przedłużeniem Mnie. Teraz ocalisz to co dla mnie to co najcenniejsze. Nawet bardziej niż moje królestwo - mówił przelewając własne siły w miecz.
- Karel?- zapytała Eir.
- Świetnie. Zwariował. I to w takim momencie - Hreja pokręciła głową.
- Daj jej siły tak jak dajesz siły mnie. Ty który pijesz dusze i zabierasz żywoty będąc w mym ręku....zaklinam Cię na Wieczne Ciemności! Leć teraz szybszy niż myśl!
Zielonowłosy okręcił się na pięcie i zrobił zamach godny mistrzów pędzla. I Karel oddał najwspanialszy rzut w swojej karierze. Huknęło gdy niemal z miejsca przekroczył prędkość dźwięku. Asgardzka partyzantka i Wąż Midgardu zostali powaleni na ziemię wraz z tymi owadami które podeszły najbliżej. Karel widział jak za rzuconą bronią ciągnie się zielono-szkarłatny warkocz. To broń nasycona do maksimum przecinała wymiary ale nie zapadała się w nich gdyż była na to za szybka. teraz wszystko zależało od na wpół-rozumnego ostrza.
Żuki zbliżały się coraz bardziej. Jedne z nich wysunął się na czoło.
- Ty jesteś Karel? Już po tobie! Przez ciebie....- zamilkł. Szermierz odwrócił głowę powoli.
Był chory z niepokoju. Ale na niepokój jest jedno, niezawodne nawet jeśli tymczasowe lekarstwo.
- Dla was....równie dobrze mógłbym nazywać się Raid...
******
Pojawienie się nie było specjalnie nie przyjemne. Nawet po tak sporym okresie spokoju w mimowolnym skakaniu po światach.
Oczywiście zgodnie z tradycją musiała pojawić się kawałek nad ziemią bo jakże inaczej? A raczej nad stolikiem.
Wiedźma z głośnym <JEBUDU!> spadła na drewniany mebel łamiąc go w pół i wylewając na siebie wszystko co na nim było. A była to - niespodzianka! - herbata. Na szczęście już wystygła.
- Cóż....- mruknęła Kora wygrzebując się ze szczątków mebla i zastawy - mogło być gorzej - rzekła wycierając ubranie i włosy obrusem.
- Jak to siarczane jezioro? - zapytał Filip gdy z głośnym PUFF! pojawił się tuż obok.
- Uhh nawet mi nie przypominaj.
- Rzeczywiście - wtrącił się Parus w sikorkowej postaci gdy pokazał się z trochę mniejszym PUFF ale za to ze sparklajacym.....nie wiadomo czym - przez cały miesiąc po tej kąpieli czuć było od ciebie....- obraz zaczął falować.
- NIE PRZYPOMINAJ MI! - krzyknęła Kora dusząc retrospekcję w zarodku.
W tym momencie odezwała się krótkofalówka wiedźmy przytroczona do pasa. Karel rozdał taką każdemu przed wyprawą. Urządzenie sygnalizowało coś bezustannie powtarzanym zwrotem "Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagl fhtagn!".
- He? Co znowu? - zdziwiła się wiedźma wyjmując urządzenie. Wedle wszystkich wskazań powinno być wyłączone. Nona obejrzała krótkofalówkę. Rzeczywiście z tyłu obudowy na klapce było wyryte drobnymi literami " Otwierać tylko w wypadku znalezienia się w Blue Heaven- Karel"
- Ke? Zdziwiła się wiedźma i szybko wybiegła z (ładnie urządzonego jak na pobieżny rzut okiem) salonu przed budynek. Rzeczywiście na posiadłości obok wymalowano farbą kjutny napis będący nazwą przybytku. Podobnie jak na tabliczce obok, znaku drogowym stojącym przy polnej drodze, napisie na futrze kota oraz co oczywiste wycięto go w zbożu które sobie rosło za płotkiem. Wiedźma wbiegła szybko do herbaciarni i zastawiła drzwi kredensem. Zaczęła szarpać się obudową krótkofalówki. Po chwili plastik ustąpił i ze środka wypadła...lista. Nona podniosła papier i zaczęła czytać.
" W wypadku znalezienia się w Błękitnej Herbaciarni zwanej Blue Heaven w jakikolwiek sposób nakazuje się wykonanie następujących czynności:
1. Zjeść całe zapasy znajdujące się w lodówce i piwniczce ze szczególnym priorytetem fistaszków. W wypadku niemożności spożycia całego pokarmu rozprowadzić równomierną grubą warstwą po całym przybytku.
2. Skorzystać z toalety i nie spłukać.
3. NAJPIERW wrzucić cała herbatę do ww. toalety a dopiero potem skorzystać.
4. Dla pewności wrzucić, spłukać i dopiero potem skorzystać."
Lista okropności ciągnęła się jeszcze długo. Ostatnim punktem był
"84. Pożyczyć łyżeczkę i nie oddać.
Karel - Raiyami"
Kora spojrzała na pomieszczenie a potem na listę. potem jeszcze raz na pomieszczenie i znowu na listę. Westchnęła.
- Kiedyś go uduszę. Dobra. Odwłoki w troki i wykonujemy. Będzie mi winien przysługę - wyszczerzyła ząbki we wrednym uśmiechu.
******
Oderwane nóżki byłe leżały na śniegu jak okiem sięgnąć. Płyty chitynowych pancerzyków wbite w śnieg puszczały wesołe słoneczka. O oderwanych skrzydełkach nie warto wspominać.
- Ała. Boli - jęknął Sygmunt.
- I po co wam to było - wydyszał Karel płomieniście. W oczach płonęły mu destruknywne iskierki. te z gatunku " Burn! Burn! Muahahahah!"
- Lodowym oddechem mnie? Tfu. Nas? Trzeba było wystąpić w reklamie Winterfresha. - rzekł i spłaszczył insekta głazem.
- To co? zbieramy się? -zapytał się valkirii. Tylko brzmiał wesoło. W środku trząsł się jak osika. bynajmniej nie o siebie.
- Znokautowałeś Jörmungandra ( dla przyjaciół Jörma) - zganiła go Hreja ale bez specjalnej złości.
- E nie chcący. To z rozpędu - przeprosił Karel
- Nieważne zaraz go docucimy....co to za dym na horyzoncie? - zapytała Eir
- Mam złe przeczucia - Hreja zmarszczyła brwi - Musimy wracać jak najszybciej.
- Myślę - Jörmungandr (dla przyjaciół Jörm) właśnie się podniósł do pionu - Że mogę w tym pomóc.
Nagle pojawiło się dużo dymu....i oto w miejscu psedo-yakuzowca pojawił się gigantyczny, co najmniej kilometrowej długości wąż.
- Rozumiem, sprytne - stwierdził szermierz wskakując na gargantuicznego gada. Valkirie używając skrzydeł poszły w jego ślady. Wąż Midgardu zaraz potem ruszył. Karel był zaskoczony prędkością z jaką się poruszał Jörmungandr (dla przyjaciół Jörm). Drzewa i wzgórza migały po bokach, a to co było przed nim wąż po prostu tratował. Nim mineło dziesięć minut byli na miejscu. Ku zgrozie wszystkich już przy wejściu znaleźli kilka usieczonych karłów. A w środku nie było lepiej.
- Za mało - stwierdziła Hreja po przeszukaniu kryjówki rebeliantów - Ilość ciał nie stanowi nawet ćwierci wszystkich. Musieli zostać uprowadzeni.
- Nie ma więc co zwlekać. Trzeba ich odbić. - stwierdził Karel i na powrót popędzili na powierzchnię.
- Mnie bardziej zastanawia hufff, huff - zastanawiała się Eir krzycząc by przebić się przez hałasującą szesnastkę - Jakim cudem Fenrir dowiedział się o kryjówce.
Akurat w tym momencie na raz jeszcze pokazali się słońcu.
- Nie Fenrir ale ktoś o wiele dostojniejszy i szlachetniejszy. Ktoś kto potrafi docenić MNIE! - znajomy głos dobiegł gdzieś z góry. Odwrócili się. To był Thor. Ale jakże odmieniony! już nie pijak gadający do butelek. Teraz jego blond włosy i broda stały się raz jeszcze czyste...i powiewające na nie istniejącym wietrze. Od srebrzysto-białej zbroi odbiły się promienie słońca. W mocarnych dłoniach znajdowała się nowa broń, potężny broń dwuręczny ozdobimy motywami anielskich skrzydeł podobnie jak zbroja.
- Ty..ty....- Hreja trzęsła się z wściekłości.
- Byłem już zmęczony waszą pogardą i ilością. A sprowadzenie tego przybysza....demonicznego plugawca przelało czarę. Na szczęście znalazł się ktoś inny. Ktoś na tyle rozsądny by znać moją wartość. Dali mi cel i nowy młot: Gwiazdę Burz. A teraz oczyszczę to miejsce w imię Niebios!
- Idźcie - mruknął Karel zaciskając pięści i przyjmując postawę bojowa - Ja się zajmę tym pyszałkiem.
- Zaraz Karel chyba zgłupiałeś?! to jest mimo wszystko Thor. Nie mozemy ci...
- Możecie i to zrobicie. Z każdą chwila te ptaszory oddalają się z waszymi ludźmi. Dam mu radę.
- Wie lepiej - stwierdziła Hreja zaciskając palce na włóczni - Biegiem!
Nie przedłużając dłużej zniknęły.
- no dobra dryblasie. Tylko ty i ja...- mruknął szermierz. I w tym momencie, bez ostrzeżenia Thor rzucił młotem. Broń uderzyła zielonowłosego prosto w pierś i rzuciła na ścianę. Pękła ona wraz ze świeżo zrośniętymi żebrami.
- Z mrocznym robactwem się nie pojedynkuje. mroczne robactwo się tępi. - uniósł się Thor gdy gwiazda wróciła mu do ręki.
~Cholera - pomyślał Karel zbierając się z posadzki - Akurat gdy nie mam miecza.
Sekundę później uskoczył przed atakiem z doskoku boga piorunów. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 12-06-2011, 23:43
|
|
|
Kitkara widziała już ostrze przy swoim brzuchu, kiedy ją oświeciło.
- Chej, Hel! A nie pomyślałaś, że teraz będziesz miała nie równe piersi?? Moje są większe! - Zawołała demonica przekrzykując warkot maszyny. - Poza tym, takim narzędziem to brzydkie rany zostaną i blizny na świeżym ciałku.
Hel machnęła na swojego sługę by się zatrzymał. Zeszła ze swojego tronu, by móc lepiej przyjrzeć się swojej niewolnicy. Pierwsze co, to popatrzyła na jej "walory".
- Co proponujesz, dziewczyno?
- Zastanówmy się. Nie uważasz, że ciało równej bogini byłoby bardziej odpowiednie, niż takiej... istoty jak ja?
Dotknęła jej twarz umierającą dłonią.
- Moja droga. Jesteś najodpowiedniejszą istotą jaką do tej pory spotkałam. Nawet czystej krwi boginie nie mogą równać się z tobą. A, ja pragnę twojej krwi. Chce mieć ją również w swoich żyłach.
Nagle coś przyszło jej do głowy.
- A, co jeśli się nie zgodzę.
Hel łypnęła na nią zdrową częścią twarzy. Milczała.
- Jeśli mam w swoich żyłach tak cenną krew i jestem w jakimś stopniu boginką, to nie zgadzając się dzielić krwią, ani ciałem zatruwam je i nie będzie z niego żadnego pożytku, a co więcej, zabije ciebie.
Hel syknęła niezadowolona.
- Podobno straciłaś całą pamięć. Nie powinnaś o tym wiedzieć!
- Zasad wpajanych od urodzenia się nie zapomina. Nawet w świecie bez zasad i jakiegokolwiek prawa, fakt pozostaje faktem. Nie każdy. Ja się narodziłam z tą właściwością i tego żaden świat nie zmieni. To sprawia że nie jestem ci przydatna. Od samego początku nie byłam...
Nagle coś łupnęło. Z sufitu posypał się tynk. Jakiś jasny błysk sprawił, że wszyscy zamknęli oczy.
- Thor? - zdziwiła się Hel.
Kiedy blask osłabł i całkowicie zgasł Hel wbita była w ścianę naprzeciw ołtarza razem ze swoimi sługami. Nad Kitkarą ostrzem ku gorze wisiał miecz Karela.
- I, tak byś się spóźnił - zwróciła się do miecza.
Broń mruknęła przepraszająco. Machnęła precyzyjnie uwalniając dziewczynę z więzów. Ta natychmiast skuliła się w sobie poszukując odzienia.
- Świetnie. Wszystkie moje rzeczy ma Kemi. Żeby chociaż jakaś lawa tu była albo ogień...Ależ ja głupia jestem - zaśmiała się nagle coś sobie przypominając.
Podeszła do Hel.
- Jest już dawno po waszym ragnaroku, Hel. Czas odpocząć i czekać na odrodzenie w nowym świecie - w jej dłoni pojawił się złoto szkarłatny ogień.
Niczym żyjąca istota podpełzł do bogini paląc ją żywcem. Płomienie zmieniły kolor na złoto czarne. Nie trwało to długo. Zanim ogień zgasł Kitkara wyciągnęła jeden język ognia. Zarzuciła go na swoje ciało a on przyległ do niego niczym druga skóra zasłaniając najwstydliwsze części ciała. Stopniowo zaczął ciemnieć i gasnąć pozostając w ciekawym kroju jako bluzka z rozcięciem sięgającym aż do brzucha ukazującym pępek oraz spodni poprzecinanych złotymi pasmami płomieni. Złoto na ramionach i rękawach bluzki zdawało się nadal tlić i żyć. Ostrożnie chwyciła rękojeść miecza.
- Wyciągnij mnie stąd - poprosiła cicho niemal mrucząc do ostrza.
Miecz usłuchał prośby. Rozłożyła skrzydła, a on pociągnął ją za sobą. Mknęli przed siebie szybciej niż wiatr. Obrazy dookoła rozmazywały się w różnokolorowe plamy. Musiała zamknąć oczy, aby nie zwymiotować. Ich podróż trwała nie dłużej niż dziesięć minut, ale to były najgorsze minuty w jej życiu. Nie wytrzymała. Zwymiotowała. Jak się chwile później okazało, na jakiegoś rosłego blondyna, który bądźmy szczerzy nie był tym zachwycony. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|