Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Musicale |
Wersja do druku |
Doreen
Little Lotte
Dołączyła: 02 Maj 2005 Status: offline
|
Wysłany: 14-06-2008, 13:21 Musical
|
|
|
A co, założę sobie w końcu ten temat.
Zapraszam do dyskusji o mojej ukochanej gałęzi sztuki. Siedzący w temacie niech się dzielą przemyśleniami, niesiedzący a chcący dać się wciągnąć niech się zgłaszają - dla każdego się znajdzie coś miłego ;)
Ja może zacznę bezczelnie kopiując swojego posta z analogicznego tematu na mirriel, bo jak zacznę nawijać od nowa to mi jeszcze dłuższy elaborat wyjdzie.
Cześć, nazywam się Ania i jestem musicaloholiczką. ^_^
Ja na musicale choruję już od paru ładnych lat. Zaczęło się od Upiora w Operze w wersji z 86 z Crawfordem i Brightman. Wtedy byłam zachwycona, dzisiaj szczerze mówiąc jakoś nie mogę słuchać tej płyty. Moja miłość do barytonów sprawiła, że Crawford jakoś tak blado wypada, poza tym odkąd dowiedziałam się, co wyczyniał w broadwayowskim Dance of the Vampires to jakoś tak nie darzę go zbytnią sympatią. Sarah Brightman z kolei głos ma piękny, to trzeba przyznać ale jej... cholerka, nie wiem nawet, czy to akcentem można nazwać, w każdym razie sposób, w jaki wymawia niektóre głoski doprowadza mnie do szału. Szczególnie dotyczy to gardłowego i charczącego "h".
Potem już poszło z górki, najpierw był etap angielski (Phantom właśnie, Wicked, Jekyll&Hyde, Les Miserables, mało znany - niesłusznie! Scarlet Pimpernel - Terrence Mann ma tutaj dwie absolutnie genialne piosenki, "Where's the Girl" i "Falcon in the Dive"), potem francuski (Notre Dame de Paris - Bruno Pelletier posiada głos magiczny, jego "Les temps de cathedrales" są obłędne, takie przejeżdżanie prawie całej skali w każdym refrenie tak od niechcenia to majstersztyk; z innych francuskich polecam Le Roi Soleil, Romeo et Juliette i Dracula: entre l'amour et la mort, kameralny musical z Brunem w roli głównej: może nie porywa, ale dla samego "Nous sommes ce que nous sommes" warto) i w końcu obecny etap niemiecki.
Powiem szczerze, niemiecki nigdy mi się nie podobał. Teraz jestem w stanie do upadłego bronić tezy, że jest przepiękny, liryczny i w ogóle ach i och. Poza tym niemieckie musicale są w tych klimatach, które ja kocham: mroczne, kostiumowe, z dużą dozą patosu, którego normalnie nie trawię, ale który w wersji śpiewanej mnie porywa. Tanz der Vampire to według mnie majstersztyk, połączenie pastiszu z przemyśleniami na temat przemijania w taki sposób, że nie wychodzi z tego niestrawny miszmasz tylko idealnie wyważone przedstawienie. Do tego Elisabeth (o cesarzowej Sisi), Mozart!, Rebecca, Trzej Muszkieterowie... Nie mówiąc już o tym, że z tego, co widzę Niemcy są mistrzami w adaptowaniu innych musiacali: eksport czegoś z Europy na Broadway często kończy się fiaskiem, natomiast w odwrotną stronę działa to zazwyczaj bez zarzutu: posiadam np. płytkę z niemieckiego Jekylla&Hyde'a i to jest piękny przykład na to, jak z wielokrotnie zmienianej (w pierwszym etapie na niekorzyść) sztuki wyciągnąć to, co było w niej zawsze najlepsze. Teraz triumfy święci również niemieckojęzyczna wersja Wicked.
Oddzielny akapit należy się Tańcowi Wampirów, który (mimo że Upiór był pierwszy) jest dla mnie TYM musicalem i raczej nim po wsze czasy pozostanie. Dane mi było zobaczyć go dwa razy w Romie, w ostatnim tygodniu grania i byłam wprost zachwycona. Na głos Łukasza Dziedzica chorowałam potem dłuuugo i dołączył od razu do mojej galerii Głosów (o tym za chwilę :P). Jakiś czas temu wpadła mi w ręce płytka z koncertu z okazji dziesięciolecia niemieckiego Tańca i nastąpiło kolejne odkrycie: Thomas Borchert, berliński Graf von Krolock, dysponujący jednym z najpiękniejszych barytonów, jakie dane mi było słyszeć, plus niesamowitym warsztatem i zdolnościami aktorskimi. W styczniu miałam okazję zobaczyć go na żywo w berlińskim Tanz i powiem wam tyle: ten człowiek nie gra Krolocka, on się nim na te 3 godziny staje, koniec kropka. W ogóle berliński Taniec był czymś niesamowitym, ale żeby to opisać potrzebowałabym nieprzyzwoitej ilości miejsca. Tuż po popełniłam "recenzję", a raczej pean pochwalny "na cześć", 7 stron niesamowicie fangirlowskiego rozpływania się. Ach.
W ogóle to uprawiam wśród znajomych dosyć upierdliwą propagandę musiaclową, która nawet przynosi skutki: na razie udało mi się kompletnie zmusicalować jedną osobę wcześniej w ogóle nie zainteresowaną tematem. Ogromny wkład miał pan Borchert i jego "Unstillbare Gier" :D. Jeśliby ktoś chciał się stać moją kolejną "ofiarą", to proszę walić jak w dym, dysponuję dużą ilością próbek w formie mp3 i filmików youtubowych i nie tylko a propos większości wymienionych w tym poście musicali (chociaż filmiki to głównie scena niemiecka, Tanz i Eli). Mogę też z zainteresowanymi podzielić się próbkami możliwości panów z mojej galerii Głosów - gwarantuję, że płeć piękna znajdzie tam coś dla siebie :twisted:
Nieee, ja wcale nie dostaję słowotoku, jak zaczynam mówić o musicalach, skąd...
W następnym odcinku może być rozpływanie się nad berlińskimi Wampirami lub jeżdżenie po warszawskim Upiorze, co tam wolicie. |
_________________ "The tiny spark you give,
Also set my heart aflame...
That all the songs you hear me sing,
Are echoes of your name."
Ikonka stąd
|
|
|
|
|
Melmothia
Sexy Chain Smoker
Dołączyła: 09 Lut 2007 Status: offline
Grupy: Alijenoty
|
Wysłany: 14-06-2008, 16:04
|
|
|
Chciałabym posłuchać rozpływania się nad Wampirami, ale aktualnie bardziej jestem zainteresowana tym, co sądzisz o warszawskim Upiorze. Jedna ze znajomych mi osób, zainteresowana tematem, miała o nim bardzo niepochlebną opinię. Niestety sama nie byłam w stanie tego zweryfikować, dlatego mam nadzieję, że tutaj dowiem się jakichś szczegółów.
Od razu zaznaczam, że sama jestem kompletnym laikiem, jeśli chodzi o musicale, i nawet jeśli mam zamiar się w tym temacie dokształcić, to na razie moja wiedza jest znikoma.
A temat bardzo ciekawy :) |
_________________ "Słowo ludzkie jest jak pęknięty kocioł, na którym
Wygrywamy melodie godne tańczącego niedźwiedzia,
Podczas gdy chcielibyśmy wzruszyć gwiazdy"
G.F.
|
|
|
|
|
Doreen
Little Lotte
Dołączyła: 02 Maj 2005 Status: offline
|
Wysłany: 14-06-2008, 18:51
|
|
|
Co do berlińskich wampirów, to tutaj: http://chomikuj.pl/Doreen/Musicale/Tanz.doc jest ten pean pochwalny. Ostatnio na chomiku zaszły jakieś dziwne zmiany i *chyba* trzeba mieć własne konto, żeby coś ściągnąć, aczkolwiek wydaje mi się, że to tylko w przypadku plików > 1 mega. Jeśliby to jednak było do wszystkich plików, to mogę to uplądnąć na jakimś sendspace'ie i podać linka jeszcze raz.
Co do Upiora. Eh.
Ja się tej produkcji bałam, odkąd usłyszałam, że ma być "bardziej nowoczesna i trafiająca do młodych ludzi". Poza tym dostaliśmy zgodę na wersję non-replica, a ja akurat Upiora lubię takiego, jakim jest w wersji oryginalnej. Owszem, mogło z tego wyjść coś fajnego. Niestety, nie wyszło.
Zacznijmy od tego, że "wersja non replica" znaczy w tym przypadku "zżynamy co się da z filmu z 2004 roku plus w niektórych scenach dajemy powiew świeżości: czytaj scenografię, kostiumy i choreografię, które nijak nie pasują do epoki, ale kto by na takie drobiazgi zwracał uwagę".
Mamy więc takie smaczki, jak:
- lateksowe wdzianka tancerek w Maskaradzie. Boże, Maskarada to jedna z tych scen, które zostały najbardziej skrzywdzone: w tekście jest jak wół " Flash of mauve, splash of puce ..." " Eye of gold, thigh of blue ..." " Masquerade! Grinning yellows, spinning reds ...", a kostiumy, wzorem filmu, są czarno-białe. Jeśli ktoś oglądał film, to pamięta takiego pana w smokingu, tańczącego breakdance'a na szczycie schodów. Tylko że w filmie to był 10sekundowy przerywnik, który tam nie pasował, ale na który można było przymknąć oko. Tutaj miałam wrażenie, że jego układ został wykorzystany do stworzenia choreografii całego zespołu. *Być może* oni mieli naśladować figurki z pozytywek - na samym początku przed kurtynę wychodzi jedna tancerka i udaje taką pozytywkową, mechaniczną balerinę, co wygląda uroczo. Niestety, kiedy później cały zespół wykonuje jakieś dziwne, mechaniczne ruchy na marmurowych schodach, to wygląda to po prostu *źle*. Czarno-białe robociki w lateksie. A tak a propos dekoracji - ktoś chyba założył, że jeśli będą wielkie, to będą się podobać. Sprawdza się to połowicznie. Owszem, schody są piękne. Tylko że na dole schodów, na końcach poręczy, stoją świeczniki. I gibają się na boki przy każdym kroku tancerzy na schodach tak, że ja z 16 rzędu to dokładnie widziałam. Co dokumentnie psuje efekt "wielkie, potężne schody z mosiężnymi dodatkami".
- przy wędrówce do lochów Upiora w wersji oryginalnej wyłaniają się z mgły świeczniki. Wygląda to mrocznie i tajemniczo. Tutaj może i była mgła (nie pamiętam), ale nic się z niej samoistnie nie wyłoniło. Zostaliśmy uraczeni widokiem sześciu skrzynek na kółeczkach, do których przytwierdzone były świeczniki. Które to skrzynki sześciu panów odzianych w gumowe kostiumy (to chyba miało sprawiać wrażenie, że oni są jak posągi z brązu. Nawet z daleka nie sprawiało) turla sobie przez chwilę po scenie, po czym kiedy wjeżdża z przodu reszta dekoracji, zostawiają je gdzieś z tyłu i sobie idą. Żywe rzeźby pojawiły się w filmie. Jako 3sekundowy przerywnik na ekranie robiły wrażenie "o kurczę, tan posąg chyba właśnie mrugnął! Muszę to obejrzeć jeszcze raz, żeby dokładnie sprawdzić". Na scenie robią wrażenie "WTF, skąd tu te gumowe ludziki, dlaczego te świeczniki są na wózkach i czy naprawdę nie da się tak zrobić świeczników, żeby się nie gibały na boki?"
- lustro w garderobie Christine. Słyszałam, że wygląd jak portal z gry komputerowej, przygotowana byłam, że mi się nie spodoba. Wjeżdża scenografia do tej sceny, ja sobie ogarniam wzrokiem: "no fajnie, kwiatki, biurko, z tej strony jakiś łuk marmurowy, tutaj drzwi, przez które wchodzi Raoul, lustro... lustro... gdzie jest lustro... *rzut oka na łuk*... A... ha." Łuk jako łuk był ładny, jako lustro - za wąski! "Odbicie" Upiora ledwie widać, Christine przeciska się z trudem bokiem, mimo że jest szczuplutka i w tej scenie nie ma szerokiej sukni... To mnie zastanawiało przez cały spektakl: z jednej strony chcemy, żeby wszystko było wielkie i przytłaczające, wydajemy mnóstwo kasy na ogromnego słonia, który na scenie stoi całe 5 minut, z drugiej strony zwężamy sobie lustro, które odgrywa bardziej kluczową rolę niż ten słoń.
- po Wandering Child wrzucono scenę pojedynku na szpady, znowu podążając za filmem. Ta. Scena. Nie. Ma. Sensu. Po pierwsze, Upiór NIE gra fair play, NIE ma zamiaru pojedynkować się o Christine z jakimś chłystkiem. On CHCE wydawać się tajemniczy i nie z tego świata, dlatego co najwyżej zaszczyci Raoula paroma "Och, doprawdy, jaki pan rycerski, monsieur", po czym przywali mu kulą ognia ze swojej "magicznej różdżki". W wersji oryginalnej to Raoul w tej scenie chce rzucić wyzwanie, a Upiór mu wyniośle demonstruje, że NIE MUSI z nim o nic walczyć, że jeśli zechce zdobyć Christine, to skinie dłonią i już i że Raoul nie jest jego rywalem, tylko natrętnym insektem, który denerwuje ale guzik może zrobić. Tutaj to Upiór przynosi ze sobą dwie szpady i rzuca wyzwanie Raoulowi. A po przegranej walce, kiedy Raoul zmierza się szpadą, Chris oczywiście wrzeszczy "Nie, nie tak!". Aż się ciśnie na usta "To jak? Ma z nim wygrać w szachy, czy co?"
W ogóle Wandering Child to jedyna scena, w której trzymali się pod pewnym względem oryginału ze złym skutkiem: zostawili to jako trio Upiór/Christine/Raoul, z czego Raoul śpiewa inny tekst i miejscami na inną melodię: w rezultacie widownia nie ma pojęcia, co oni śpiewają. W późniejszych produkcjach jest tendencja do wywalania z początku tej sceny Raoula, tak że zostaje śliczny, zrozumiały duet. Naprawdę, strasznie się zawiodłam na tej scenie, bo to w sumie moja ulubiona: tekst oryginalny znam, ze słuchem u mnie nieźle, podczas Notes, gdzie śpiewa 7 osób na różną melodię różne słowa mogłam z łatwością wyłapać tekst konkretnej osoby, jeśli się na niej skupiłam, a tutaj ca cholerę nie miałam pojęcia, jaki jest tekst. Może się tylko tak wyjątkowo wczoraj koszmarnie nie zgrali.
- organy w podziemiach. Są ładne. Tylko kiedy Upiór zaczyna na nich grać, zaczynają migać i świecić się na czerwono. Nie wiem czemu, nie pytajcie. Może to miała być delikatna sugestia, że Eryk to demon z głębi piekieł jest. Who knows.
- szczytem szczytów jest ten nieszczęsny PONR, gdzie twórcy ewidentnie uznali, że publiczność jest niepełnosprawna umysłowo i z samego tekstu piosenki nie skapnie się, że to scena z podtekstem erotycznym. Dowalili więc czerwoną pluszową kanapę rodem z domu publicznego, roznegliżowanych tancerzy obściskujących się w tle, jakieś tango między Upiorem i Christine, podczas którego macają się gdzie popadnie, plus jakieś wielkie szklane ostrosłupy jeżdżące po scenie, które przywodziły na myśl biegun polarny. Brakowało mi tam tylko jakiejś pary kopulującej na środku sceny, bo a nuż to wszystko nie wystarczyło i ktoś na widowni się nie domyślił, że to piosenka o pożądaniu jest...
W oryginale ta scena to jest jedno z największych wyzwań aktorskich w musicalu: Upiór jest opatulony w długi płaszcz z kapturem, tak że widać tylko jego dłonie. I graj tu człowieku, przekazuj tę kipiącą namiętność głosem i gestami. U nas też jest to wyzwanie, bo nagle, po 2 godzinach z hakiem grania geniusza-socjopaty, kreującego się na boga, ale czującego się nieswojo na myśl o bliższym kontakcie z drugim człowiekiem, nagle każą mu grać latino-lovera ze skórzaną bandamą na głowie. Super.
Aha, a ktokolwiek wpadł na tak zagraną scenę zdjęcia maski, zasłużył na bliskie spotkanie z ostrym narzędziem. Normalnie Upiór kończy śpiewać, Christine ściąga maskę, Upiór doznaje szoku, ludzie wrzeszczą, Upiór porywa Christine. Tutaj natomiast mamy coś takiego: Upiór śpiewa, Christine zdejmuje mask- tfu, ściąga bandamę, Upiór niewzruszony dalej śpiewa, baletnice, które normalnie wpadają w panikę na samą wzmiankę o Upiorze stoją sobie grzecznie z boczku i podziwiają w milczeniu jego zdeformowaną fizys, generalnie nic się nie dzieje. Dopiero, gdy Upiór kończy śpiewać, policjant strzela i *wtedy* dopiero wszyscy zaczynają wrzeszczeć, a Eryk się wkurza. Ja w wiele rzeczy jestem w stanie uwierzyć, ale w to, że Upiorowi nie przeszkadza, że Chris go właśnie "zdemaskowała", że tłum się na niego gapi, gdy jest bez maski, a denerwuje się dopiero, gdy policjant (o którego istnieniu i gotowości do strzału wiedział - drwił sobie z niego na początku sceny) strzela, to... nie.
No, to tylko tak w kwestii "wersja non-replica jest super, a nasza wizja jest najlepsiejsza".
Drugą katastrofą jest libretto - pan Wyszogrodzki jest bardzo miłym człowiekiem, co nie zmienia faktu, że mnie coś w duszy boli, jak słucham, co oni tam na tej scenie wyśpiewują. Tutaj: http://www.taniecwampirow.fora.pl/upior-w-operze,23/teksty,926.html jest tłumaczenie, tutaj: http://www.theatre-musical.com/phantom/libretto.html oryginał. Narzekałam na uberbanalny tekst w "O tyle proszę cię", ale to jest również w oryginale kiczowata piosenka o miłości w świetle dnia, to można przeżyć. Kulminacja cierpienia przypada na Muzyką Nocy, a właściwie "Noc muzykę gra". Moje ulubione kawałki:
"Ciemność głaszcze, twoje skryte myśli." - kici kici, skryte myśli, pańcia ciemność chce was pogłaskać.
"Wchłania cię powoli, i nie ma już obrony…" - fajna ta ciemność, ma zdolności ameby.
"Weź ją, wchłoń ją – przeczuj jej rozmiary." - mam skojarzenia z pornosem klasy B.
"Nowy świat czeka, aż i ty wyruszysz w rejs!" - tylko nie zapomnij o kole ratunkowym!
"Czas na nowy sen, mroczna strona wzywa cię,
Jest w niej moja moc i jest w niej wola ma…" - 1)kom tu de dark saj, młoda jediko. 2) Jego moc i wola jest w jej mrocznej stronie, czy w jego mrocznej stronie, czy to w ogóle czyjaś inna mroczna strona? Może taka po prostu postronna mroczna strona... Pogubiłam się.
Tak, wiem, co to jest metafora. Tylko że wiem też, co to jest nietrafiona metafora. Dla porównania tutaj: http://hoth.amu.edu.pl/~cronwood/Phantom.pdf jest amatorsko przetłumaczone libretto, jak dla mnie o niebo lepsze. Muzyka Nocy zachowuje swój klimat i nikt w niej niczyich rozmiarów nie mierzy. Dziwne skojarzenia mogą wywoływać co najwyżej te wersy z kobiercami, ale to jest do przeżycia.
Wokalnie i aktorsko: ja mogę oceniać wokal z punktu widzenia amatora, bo na technice się nijak nie znam.
- Kaja Mianowana jako Christine: jakoś tak... nijak. Jest, śpiewa, czasem nawet ujmuje za serce (wokaliza w POTO - chyba coś poszło nie tak, za to wysokie dźwięki w Wishing i w scenie na dachu "do gwiazd" śliczne.) Gra... Ehem. Można by zadać pytanie, czemu ona właściwie nie skacze z radości, kiedy Raoul przyszpila szpadą Upiora do ziemi, bo przez 90% spektaklu zachowuje się jak biedne zaszczute dziecko, do które przyczepił się jakiś psychol i nie chce sobie pójść, mimo iż ona wyraźnie daje do zrozumienia, że nie jest zainteresowana. Śpiewa niby o Mistrzu, o Aniele Muzyki, ale jakieś to takie bez wyrazu. Dopiero w końcowej scenie w lochach się ożywia i gra tak, że ja jej wierzę: tylko wtedy następuje wrażenie "skąd u tego apatycznego dziewczęcia nagle tyle stanowczości? Podmienili ją, czy co?"
- Łukasz Talik jako Raoul: wokalnie bardziej podobał mi się Marcin, którego słyszałam na promocyjnych utworach na stronie Romy i na promocji w Empiku. Aktorsko przypomniał mi, dlaczego grono phanek tak nienawidzi Raoula. Rozpuszczony arystokrata, bardziej zainteresowany sobą i swoją reputacją, niż dobrem Christine. Kiedy ją przekonuje, żeby robiła za przynętę na Upiora, to mówi niby, że jej nie chce zmuszać, że nic na siłę, ale ja mu nie wierzę. Ja słyszę "no czego się nie chcesz zgodzić, głupia dziewucha, przecież mój plan jest genialny!"
- Barbara Melzer jako Carlotta. Mam mieszane uczucia. Z jednej strony jako element komediowy jest świetna, z drugiej... miejscami trochę przesadza. To jest trudna rola, bo to jednak diwa, więc trzeba śpiewać czysto, ale ma mieć słyszalne dla laika wady, więc trzeba to jakoś pokazać. Ja nie wiem, czy skrzeczenie raz na jakiś czas zamiast mówienia/śpiewania, to jest akurat najlepszy sposób.
- Ida Nowakowska jako Meg Giry tańczy ślicznie, gra bardzo dobrze (zupełnie niestremowana), ale ze śpiewem to u niej cieniutko.
- Anna Sztejner jako Madame Giry. Czysto, ładnie, poprawnie, troszkę za mało wyraziście jak na surową nauczycielkę, której się wszyscy boją. Mnie osobiście nie podoba się jej barwa (brzmi tak "przez nos"), ale to już całkowicie subiektywne odczucie.
A teraz dwa jasne punkty na firmamencie:
- Szydłowski&Socha, czyli dyrektorzy. Jacy oni są genialni! Szczególnie Szydłowski - niski głos, piękna barwa, pierwszy raz go słyszałam i już rozumiem te wszystkie zachwyty nad jego osobą, które słyszałam. Talent komediowy, że pozazdrościć. Niby za młodzi do tych ról, ale jakby ich zabrakło, to w scenach zbiorowych nie miałabym kogo słuchać/na kogo patrzeć.
-Steciuk. SteciukSteciukSteciuk. Jak on się starał być starym dobrym Webberowskim Upiorem, ignorując gdzie tylko mógł wizję "niech będzie popowo, seksownie i różowo-pluszowo". Dzięki niemu *czasami* udawało mi się dać się porwać i zapomnieć, że to tylko spektakl. W okolicach Music of the Night - cudnej, zagranej głosem i gestem - zaczęłam odczuwać uwielbienie (i autentyczną żądzę mordu jeśli chodzi o tłumacza). Pod koniec drugiego aktu, w lochach, kiedy zaczął zdradzać oznaki szaleństwa, kiedy błąkał się po scenie, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić, kiedy zwracał się do Christine z takim wielkim wyrzutem w głosie ("Dziecko" - bo on ją właściwie przez cały czas bardziej jak dziecko niż obiekt pożądania traktował, udało to mu się mimo wszechogarniającej wizji seks&plusz - "jak ty nic nie rozumiesz."), a Raoula ciągle traktował jak natrętnego insekta: wtedy miałam autentyczną chęć wdrapania się na scenę i wyściskania go za to, że ktoś tu jednak próbuje zaserwować widowni Phantom of the Opera w wersji klasycznej, że ktoś tu przemyślał swoją postać, stworzył sobie wizję i trzyma jej się, choćby się walił, paliło, a reżyser kazał być sexy&dżezi.
Gdyby to była "normalna" produkcja, to powiedziałabym, że był niezły, że się starał, że grał z wyczuciem, ale że znam Upiorów dużo lepszych wokalnie, którzy mnie bardziej przekonują. Bo znam. Ale za *taki* występ w *takiej* produkcji, to ja chylę czoła i wielbię.
... No krócej nie umiem, no. |
_________________ "The tiny spark you give,
Also set my heart aflame...
That all the songs you hear me sing,
Are echoes of your name."
Ikonka stąd
|
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 15-06-2008, 10:21
|
|
|
O jak ładnie, temat jak na zawołanie...a ja akurat wczoraj byłem na "Upiorze w Operze" w warszawskiej Romie. Muszę przyznać, kawał wyśmienitej roboty. Muzykę znam na pamięć, główny temat słyszełem w dziesiątkach interpretacji (z czego najlepsza nie klasyczna to chyba Dismal Euphony z Tillo Wolfem z Lacrimosy w roli upiora), ale jednak obejrzenie tego na żywo, z orkiestrą i solistami daje efekt nieporównywalny z żadnym innym. Do tego technikalia pierwszorzędne - spadający na scenę olbrzymi kandelabr, pirotechnika i iluzje (mi chyba najbardziej przypadło do gustu pianino grające samo z siebie). Warto było wydać te pieniądze. |
|
|
|
|
|
Melmothia
Sexy Chain Smoker
Dołączyła: 09 Lut 2007 Status: offline
Grupy: Alijenoty
|
Wysłany: 16-06-2008, 18:24
|
|
|
Dziękuję za wyczerpującą relację, prawie, jakbym sama uczestniczyła w spektaklu (/me powstrzymuje chęć pojechania do Warszawy tylko po to, żeby zobaczyć gibające się na boki świeczniki…). Jak tylko będę miała trochę czasu, przeczytam o Wampirach, ze zdobyciem pliku nie było najmniejszego problemu ^^ |
_________________ "Słowo ludzkie jest jak pęknięty kocioł, na którym
Wygrywamy melodie godne tańczącego niedźwiedzia,
Podczas gdy chcielibyśmy wzruszyć gwiazdy"
G.F.
|
|
|
|
|
Doreen
Little Lotte
Dołączyła: 02 Maj 2005 Status: offline
|
Wysłany: 30-06-2008, 18:31
|
|
|
Wróciłam z Berlina z "Elisabeth" - tym razem będzie krótko. Skąpe dekoracje są czasami lepsze niż wielkie i tandetne (tak, piję do naszego Upiora). Ale jak już każemy aktorowi bić w dzwon, to raczej zainwestujmy w ten dzwon, a nie każmy mu "uderzać w powietrze" z podłożonym dźwiękiem, bo to deczko durnie wygląda ^_^'. Nie zawsze należy rozpaczać z powodu nietrafienia pierwszej obsady, bo zamiast Pii, o której geniuszu już wiemy możemy trafić na Annemieke, która nas z zaskoczenia wbije w fotel. Dziewczę ma lat coś koło 24 i w jednej z najbardziej wymagających musicalowych ról żeńskich ever wymiata. Felix Martin rozminął się z powołaniem i zamiast musicalować powinien robić sesje do playgirl: jako Śmierć strzelał takie modelowe pozy, że umarłyśmy po wielokroć. No i raz sie malowniczo zderzył ze ścianą, a co najlepsze to nie był wypadek, tylko zaplanowana akcja "a teraz rzucę się na ten słup, żeby pokazać, że przeżywam wewnętrznie." Ale poza "lekkim" przesadyzmem w ruchach był świetny. Z niezaplanowanych akcji to członek ensemble musiał w pewnym momencie wzbogacić swój układ taneczny o skok na bok sceny i wykopanie za kulisy wachlarza, który się ostał na podłodze po poprzedniej scenie, a którego tam być nie powinno.
Poza tym zapoczątkowałam standing ovation na Hochparketcie XD Parter wstał od razu, to ja też się rzuciłam, a reszta naszego poziomu jakaś drętwa była i przez większość oklasków stałyśmy tam tylko my... Znaczy dwie panie obok pod koniec wyskoczyły jak z procy kiedy Felix wyszedł się kłaniać, przy czym jedna wydała z siebie taki pisk, że mi mało bębenków nie uszkodziła. Fanki w wieku > 40 wcale nie są spokojniejsze niż te nastoletnie ;)
I nie myślałam, że to kiedykolwiek powiem, ale Stage Door jest fajne. Nawet jak samemu się do nikogo nie uderza, tylko stoi z boku i obserwuje. Można wtedy na przykład zaobserwować, jak Felix "Zielony Sweterek" Martin, lat mniej więcej 45, pozuje do zdjęć z fankami i ma dylemat pt. "co mam zrobić z okularami, żeby wyglądać jak najbardziej sexy". Najpierw je sobie zsunął na czubek nosa i łypał znad nich, a potem zdjął i trzymał w zębach za jedno ucho... Wtedy stwierdziłyśmy, że jego kategorycznie nie zaczepiamy, bo nie damy rady nie roześmiać mu się w twarz. Ach ci artyści XD. |
_________________ "The tiny spark you give,
Also set my heart aflame...
That all the songs you hear me sing,
Are echoes of your name."
Ikonka stąd
|
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 18-07-2008, 16:51
|
|
|
To ja kilka słów o moim ulubionym musicalu wszech czasów. Mowa o francuskiej "Starmani", której pewnie jestem jedynym (lub jednym z nielicznych) fanów w Polsce. Rzecz powstała w latach 70 we Francji, zaś jej autorami byli Luc Plamondon i Michel Berger. Rzecz zrobiła dużą furorę we Francji, Kanadzie oraz Niemczech, z racji języka nie wyszła poza kraje frankojęzyczne, choć w jej angielskiej wersji płytowej, noszącej tytuł "Tycon" wystąpiły takie sławy jak Nina Hagen, Tom Jones, Cyndi Lauper czy Celine Dion (która występowała również w wersji oryginalnej).
Fabuła jest iście francuska - czyli na dobrą sprawę trudno stwierdzić, o co biega (a język nie ułatwia sprawy) ale całość kręci się wokół kwestii osamotnienia człowieka w społeczeństwie industrialnym lub też postindustrialnym. Mamy tam postaci epatujące wyzwolonym erotyzmem a jednocześnie w nim zagubione (Sadia - kobieta transeksualna, Ziggy - gej), tęsknotę za tradycyjnym pojmowaniem seksu (utożsamianą przez przebrzmiałą gwiazdę Setllę Starlight), ale, co chyba najważniejsze, próbę wyciszenia się i znalezienia swojego miejsca na świecie, które to lęki, połączone z obawą przed terroryzmem (sic) i totalitaryzmem, zebrano w osobie głównej bohaterki - Marie-Jeanne.
Fabuła dziś już raczej bawi, natomiast broi sie muzyka, autorstwa Bergera. "Ziggy" w wykonaniu Celine Dion stało się sporym przebojem na całym świecie. Ale jest jeszcze piękna, wyciszona "Le monde est Stone" dynamiczny "Ce soir on danse au Naziland" na swój sposób epicki "Le Blues du Businessman" czy moi faworyci - "Quand on arrive en ville" i "Les uns contre les outres"
Polecam tym, którzy, podobnie jak ja, lubią wyszukiwać mniej znane ciekawostki. Ja na "starmanię" trafiłem dzięki koncertowi Celinki z 1994, gdzie wykonywała (poza, będącą wówczas na szczytach, list "Ziggy") medley z tegoż musicalu, z "La monde est stone", "Les uns..." i "Naziland". |
|
|
|
|
|
Doreen
Little Lotte
Dołączyła: 02 Maj 2005 Status: offline
|
Wysłany: 20-07-2008, 11:02
|
|
|
Upiór w Operze, podejście drugie: Christine z charakterkiem, Raoul-alkoholik i Upiór z masą problemów na głowie, czyli rzecz o dorastaniu i stawianiu na swoim. Przemyślenia pisane tuż po, więc wszystkie "dzisiaj" znaczą "wczoraj o 15".
Jak się było można zorientować, naszej upiornej produkcji nie darzę zbytnim uczuciem. Przeszkadza mi w niej multum rzeczy, od ahistorycznych (i miejscami po prostu brzydkich) kostiumów, poprzez „niefortunne” tłumaczenie libretta, do scenografii pasującej jak pięść do nosa (specjalne wyróżnienie dla tandemu sofa&sople). Po przeanalizowaniu wszystkiego na zimno doszłam do wniosku, że najbardziej przeszkadza mi jednak jeszcze coś innego, mianowicie reżyseria, a raczej jej brak. Wszystko bowiem przemawia za wersją, że artyści dostali role, przykazanie „zróbcie z tym coś fajnego” i krzyżyk na drogę. Niezbyt rozsądne to posunięcie, kiedy się ma tylu debiutantów w głównych rolach, a i tym bardziej doświadczonym jakieś poprowadzenie by nie zaszkodziło. A tak – jest jak jest, jedni radzą sobie nieźle, inni kiepsko, niektórzy w ogóle nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Poziom zadowolenia widza ze spektaklu zależy więc głównie od tego, na których trafi. Ja miałam dzisiaj przyjemność trafić na dwójkę, która chyba jako jedyna radzi sobie fenomenalnie.
Na moim pierwszym spektaklu z „wielkiej trójki” Upiór-Christine-Raoul naprawdę mocne wrażenie zrobił na mnie tylko Upiór, bo też i tylko Steciuk sprawiał wrażenie, że potrafi na te 3 godziny stać się tym, kogo gra. Łukaszowy Raoul był poprawny i nic ponadto, takoż Christine w wykonaniu Kai. Ta ostania przez cały spektakl sprawiała wrażenie, jakby najchętniej zapadła się pod ziemię, bo ten niedobry pan w masce za nią łazi i spokoju nie daje, a ona jest dziewczę niewinne i nie wie, o co mu chodzi. Momentami naprawdę lepiej było nie wnikać, o co tych dwóch panów tak usilnie zabiega i dlaczego tego Upiora tak fascynuje to roztrzęsione ze strachu dziecko. No ale cóż, skoro przeszłam do porządku dziennego nad czarno-biało-lateksowym balem w roku 1861, to i Upiora w Operze bez większego udziału Christine przebolałam. Dzisiaj natomiast Opera miała i swojego Upiora, i swoją Christine. I to jakich.
Słyszałam wiele ochów i achów nad Edytą Krzemień – i mogę potwierdzić, że są w 100% zasłużone. Wokalnie powiem tylko tyle, że podobała mi się bardziej niż Kaja – głębszy głos, jak dla mnie ładniejsza barwa. Wokalizy chyba sprawiały jej więcej trudności, ale przy całej reszcie po prostu lepiej mi się jej słuchało. Aktorsko – ona gra! Ona gra z sensem – nie na zasadzie „a tutaj to nie wiem co ze sobą zrobić... to znowu zrobię przestraszoną minę. A tutaj może się zezłoszczę? A może nie?” – to była rola przemyślana od a do z. Nie było sceny, nie było momentu, w którym nie wiedziałaby, co ze sobą zrobić. I co najważniejsze – jej Christine miała mózg, miała świadomość, kto czego od niej chce i przede wszystkim – miała charakterek! I dzięki temu wszystkiemu cała historia miała w końcu jakiś głębszy sens – bo dwójka głównych bohaterów z wdziękiem zignorowała fakt, że ta wersja została pomyślana jako „historia o tym, że chuć rządzi światem, panienki lubią mhrocznych amantów, ale wychodzą za nieskomplikowanych bogaczy, mordowanie ludzi jest złe i nie popłaca, a opera jest śmieszna” i zaserwowała publiczności rzecz o miłości do muzyki, uczuciach, które wszystko komplikują, dorastaniu i urażonej dumie.
Wątek miłości do muzyki już w filmie się gdzieś zawieruszył i mam wrażenie, że w naszej produkcji z inną obsadą też go ze świecą szukać. Tu ma od początku do końca chodzić o pożądanie, uwodzenie, zauroczenie i inne takie. A dzisiaj, proszę państwa, nareszcie na początku chodziło o głos. Ja to zobaczyłam tak: panna Daae jest na początku taką „małą Lottą” – wspominającą cały czas szczęśliwe dni spędzane tylko z ojcem i muzyką. Ojciec odszedł, ale mała Lotta, „wiecznie z głową w chmurach”, nie zamierza dorastać, bo „mroczne sagi północy” są dużo przyjemniejsze od prawdziwego życia, gdzie za każdymi wyższymi uczuciami i tak kryje się jakiś prywatny interes i koniec końców każdy czegoś od niej chce. Anioł Muzyki zdaje się nie chcieć nic – oprócz wspólnego kontemplowania muzyki i dlatego ona chętnie za nim idzie przez to lustro, a nie z powodu jakichś jego walorów czy innych „rozmiarów”, jak to zdawał się sugerować film. Idziemy dalej, a mój podziw rośnie. Sceny w lochach – oni grają, grają ze sobą, a nie obok siebie, do tego nadal grają z sensem: Christine zadziorna w pierwszej zwrotce POTO, „i chyba dalej śnię” – w domyśle i nie chcę się obudzić, w refrenie „to Upiór tej Opery ma we władzy sny” – to nie jest „ja nie chcę iść, ale on mnie ciągnie”, to jest „z nim jest tak ciekawie, dlaczego miałabym nie iść?”. MOTN – Steciuk coś pokręcił w tekście, gdzieś się jakieś „odrzuć mrok” czy cuś w ten deseń pojawiło, ale on to jest chyba w stanie stworzyć i dośpiewać na poczekaniu kilkanaście wersów, a ludzie i tak się nie połapią, że coś jest nie tak ;) „Kiedy celem był tylko głos” – takie smutne i rzewne, ktoś tu przeczuwa, że uczucia „pozagłosowe” mogą strasznie sprawę skomplikować. No i przeczuwa dobrze, bo kiedy widzimy Christine w następnej po lochach i zdjęciu maski scenie, po Il Muto, kiedy tłumaczy Raoulowi, co się działo w lochach – doznajemy szoku, a przynajmniej ja doznałam. Bo dziewczę nie jest wcale śmiertelnie przerażone. Dziewczę jest ostro wkurzone, że Anioł Muzyki śmiał mieć w zaciąganiu jej do lochów jakieś inne intencje, niż muzyka, że wyszło na to, że jak wszyscy po prostu czegoś od niej chce i że jeszcze wydaje mu się, że może na nią najpierw nawrzeszczeć, potem odstawić „na górę” i uważać, że będzie po staremu. Całe „Ja tam byłam” to było mistrzostwo – emocje od „oszukał mnie” poprzez „co on sobie wyobraża, dostaje ataku furii, potem błaga na kolanach i mówi coś o miłości, a ja mam mu się w ramiona przez to rzucić?”, „w sumie to mi go żal”, aż do „ale ten głos, ten głos...”. Powoli się zaczęłam zastanawiać, jak będzie wyglądał AIAOY, bo Raoul był do tej pory jak piąte koło u wozu traktowany, a wersja, że Christine się w nim zakocha w ciągu 5 sekund do mnie nie przemawiała. Rozwiązanie zagadki było boskie – wicehrabia znienacka dziewczę całuje, a dziewczę pokazuje pazurki i zapala jej się żaróweczka: poflirtuję sobie z wicehrabią, który nie jest może zbyt bystry ani interesujący, ale od początku jasno pokazuje, o co mu chodzi, a nie bawi się w jakieś podchody z lekcjami śpiewu. Niech ten tam z lochów widzi i cierpi, należy mu się. Klasyczne „na złość babci odmrożę sobie uszy”. Jeszcze specjalnie skubana podkreśliła „wierny bądź, nie zawiedź nigdy mnie” – ty tam z lochów, wiem, że gdzieś tu siedzisz i podsłuchujesz, słuchaj i ucz się. Potem było AIAOY reprise, przy którym znów mi szczęka opadła. Przy charakternej Christine Steciukowy Upiór tez nabrał charakterku – to nie było płaczliwe „Christine mnie nie kocha” z poprzedniego spektaklu, to było na początku zimne i rzeczowe „no tak, mogłem się spodziewać, że jak zrobię z jej głosu taką perełkę, to ktoś ją usłyszy i się przyplącze... a ona oczywiście nie rozumie, że to miało być tylko dla mnie...”, a potem, po usłyszeniu dueciku w tle wściekłe „oż ta mała wredna żmija, będzie tu się ze mną w gierki psychologiczne bawić, niedoczekanie!”. I przez cały drugi akt tak to właśnie szło, jedna urażona duma przeciwko drugiej. „Każę jej zaśpiewać w mojej operze, ja jej dałem w końcu ten głos”, „Nie będę śpiewać w jego operze, nie jestem na każde jego skinienie”. Różnica była taka, że on ją jednak mimo wszystko naprawdę kochał, a ona to traktowała na zasadzie „kto wygra”. W listach dwa brawa za „Nie wolno tak o mnie mówić!”. W wykonaniu Kai to wypadło tak słabiutko, że aż zachichotałam, tutaj autentycznie wyglądało to tak, że Raoul musi przytrzymywać Christine, żeby ta nie przywaliła Carlottcie pięścią w twarz. Śliczne chwilowe załamanie w „Tak i tak jest źle”: tak naprawdę to ja bym strasznie chciała, żeby znowu było jak kiedyś i nie chcę mu robić krzywdy... ale duma mi nie pozwala teraz się wycofać. I tutaj było Wishing – o którym wiele osób mówiło, że jest najlepszym utworem Edyty. I jest, ale nawet nie przez wokal, tylko przez grę. Wishing to nie była jakaś tam sobie pioseneczka o treści „cześć tato, szkoda, że cię nie ma, no ale cóż, żyje się dalej, dobra, odhaczone, teraz scena z Upiorem i pojedynek” jak u Kai. To było o tym, że kiedyś trzeba dorosnąć, że już nigdy nie będzie chodzić tylko o muzykę i mroczne sagi północy i że pewne rzeczy się kończą bez względu na to, czy powiemy „do widzenia”, czy nie. Po takim Wishing to i Wandering Child zabrzmiało, jak powinno – tym razem Upiór bawi się w psychologiczne gierki, „ależ dziecko, nic nie musi się zmieniać, możemy sobie śpiewać sonaty do białego rana i nic więcej, tylko wróć”. Niestety nastąpił potem pojedynek, który pasuje w tej sztuce jak za przeproszeniem świni siodło, więc udajmy, że go nie było. A potem... potem nastąpił PONR. PONR, którego w moim mniemaniu nic nie mogło uratować, bo ta sofa, te sople, ci wijący się tancerze, ta bandama zamiast maski i to nieszczęsne tango, to naprawdę za wiele. A oni to uratowali. Ba, oni z tej sceny zrobili perełkę, tak że siedziałam z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Tam chodziło o coś więcej, niż chuć, seks, pożądanie, czy jakby to tam zwał. Tam było starcie dwóch charakterów, obu upartych jak osły i przekonanych do własnej racji, próbujących przekonać to drugie, że wygrali i to oni mają wszystko pod kontrolą. Pierwsza część – Upiór – „To moja opera, śpiewasz, co ci każę, robisz, co ci każę, wcale nie jesteś taka silna, jak ci się wydaje”. Druga część – Christine – „Nawet, kiedy wiesz, że ja tylko gram, to tracisz przy mnie głowę, wystarczy jeden mój gest i tracisz pewność siebie, kto tutaj robi, co mu się każe?”. I przy AIAOY reprise mnie coś ścisnęło za gardło, bo on się poddał i po ludzku powiedział, czego od niej chce, a ona pierwszy raz w całym spektaklu była autentycznie przerażona, bo zrozumiała, że on serio i naprawdę i że dla niego to nie była tylko gra i że gdyby on tak od początku i ona też nie tak uparcie, to może wszystko byłoby inaczej i prościej, ale teraz to już po ptakach. I jak się na filmach/spektaklach/książkach nie wzruszam, tak mi się oczy zaszkliły. A potem były lochy, równie genialne, jak cała reszta, z Christine wściekłą na samą siebie i z Upiorem wściekłym na cały świat i ludzi. I rzucanie się po lochu, ignorowanie Raoula (w momencie, kiedy on cośtam mówi do Christine, ona rusza w jego stronę, a Upiór ją gestem powstrzymuje – pewnie to moja nadinterpretacja tylko, ale Christine wyglądała, jakby szła do niego, żeby mu tę pętlę zacisnąć mocniej i żeby się w końcu zamknął i przestał przeszkadzać ;)) pocałunek, ucieczka, powrót (nie było pożegnania, wcisnęła mu ten pierścionek i czmychnęła bez odwracania się, „nie spojrzę ci w oczy, bo mi wstyd i bo będę chciała zostać, a teraz już przecież nie mogę”), pozytywka, płaszcz, maska, koniec... No i można tak. Można o trudnych uczuciach, trudnych charakterach, trudnych wyborach, a nie o różu, pluszu i rozmiarach. Szkoda trochę, że tylko dwóm osobom się tak chce. Chwała im za to.
Krótko o Tym Trzecim z Głównej Trójki, o Którego Tutaj Wybitnie Nie Chodziło. Marcin się bardzo starał coś ze sobą robić przez cały czas, a że reżyser najwidoczniej był akurat (znowu) zajęty i nic nie podpowiedział, to wyszło dziwacznie. Raoul stał się bowiem głównym elementem komediowym spektaklu. Na licytacji „dziadzio Raoul” się miota na foteliku, mruczy, macha, szturcha pielęgniarkę. W scenach zbiorowych odchodzą różne ciekawe wybryki, kulminacja przypada chyba na listy jeden, gdzie Raoul postanawia zaopiekować się pozostawionym na stole koniaczkiem. Opróżnia szklaneczkę pozostałą po dyrekcji, potem ustawia szklaneczki w rządku, nalewa koniaczku do obu, i bierze się za metodyczne opróżnianie. Zdążył wprawdzie chlapnąć sobie tylko jedną, bo nadeszła jego kwestia, ale wystarczyło: kiedy potem rozchodzą się do swoich lóż i któryś z dyrektorów mówi o pomyśle siedzenia w loży piątej „czy to aby bezpieczne”, Raoul odwraca się z błogim uśmiechem człowieka lekko wstawionego i rzuca „Aleszzz mój dhhhogi Andhhhe, to jeeedyne pussssste miejsssssce, hihihi”. Zeszłam. Problem pojawia się, kiedy Raoul musi być w centrum uwagi, bo przez większość czasu ma minę pt. „nie rozumiem, co do mnie mówią, będę się cały czas dobrotliwie uśmiechał, to może się nie zorientują”. W efekcie jego rola ogranicza się do bycia marionetką w grze „zdenerwujmy Upiora” w wykonaniu Christine. Że go poważnie nie traktuje świadczą obie sceny, w których ma mu się niby zwierzać: w „Ja tam byłam” śpiewa właściwie do siebie, w „Tak i tak jest źle” próbuje do niego, ale napotyka na ten uśmiech figury woskowej i kończy znowu do siebie.
Co do pozostałych ról, w których widziałam więcej niż jedną osobę: licytator/Buquet -Paszkowski > Bzdawka (acz minimalnie), dyrektor Firmin - Szydłowski > Pierczyński (mniej minimalnie, ale to z powodu ponadprzeciętnych zdolności Szydłowskiego, a nie broń Boże ich braku u Pierczyńskiego), Madame Giry - Walczak > Sztejner (obie są dobre jako zimne jędze, ale Kasia dodatkowo sprawia wrażenie, jakby czerpała sadystyczną przyjemność z bycia zimną jędzą ;))
Na deser kącik „Wpadki i inne takie”:
- Małpka się zepsuła. Na licytacji nie uderzyła w talerze i konsekwentnie pozostała nieruchoma do końca spektaklu. „Dziadzio Raoul” próbował dojść, co z nią nie tak, kiedy dostał ją w łapki: stukał, pukał, oglądał ze wszystkich stron i mamrotał coś po nosem.
- Uwertura się spóźniła, a przynajmniej tak to wyglądało. Panowie od odsłaniania żyrandola chcieli uzyskać dhamatyczny efekt zerwania płacht razem z pierwszym taktem uwertury, podeszli, chwycili, czekają, czekają, czekają... jeden dał za wygrana i odsłonił dół żyrandola, drugi twardo czeka, czeka, czeka... doczekał się w końcu, ale trochę to trwało.
- Steciuk znów walczył z garderobą, tym razem swoją. Poprzednio musiał wyciągać sukienkę Christine spod krzesła w MOTN i męczyć się z wrednym welonem, który przypiął się po długiej walce i pozostał na głowie damy całe 5 sekund. Dzisiaj dama poleżała sobie trochę na zimnej posadzce bez przykrycia po MOTN, bo peleryna najpierw nie chciała się rozpiąć, a potem się sznureczki o coś zaczepiły.
- Przez ten rzut szpadą w pojedynku komuś się kiedyś stanie krzywda. Dzisiaj szpada miała bardzo ciekawą trajektorię lotu, zamiast polecieć prosto lotem koszącym zrobiła parabolkę nad sceną, okręcając się wokół własnej osi. Marcin sprawiał wrażenie, jakby chciał ją mimo wszystko złapać, ale w ostatniej chwili zrezygnował, bo prawdopodobieństwo złapania za właściwy koniec było niewielkie. Sam pojedynek był mniej widowiskowy, Raoul nie zaliczył (wzorem Łukaszowego) „padu na dechy”, a Upiór swój zaliczył jakoś niemrawo, jakby się po prostu zmęczył i położył, żeby odpocząć.
- Jakaś pani od ustawiania dekoracji nie zdążyła się zmyć przed listami dwa i przemykała sobie wśród aktorów po podniesieniu kurtyny.
- sreberka z Maskarady spadają sobie do końca spektaklu. Christine przeżywa na cmentarzu, w tle spada sreberko, Upiór przeżywa w lochach, w tle spada sreberko...
- tancerzy z Don Juana zauważyłam dopiero na oklaskach i dostrzegłam coś dziwnego. Trzech panów ubranych mniej więcej identycznie, z czego dwóch ma długie czerwone spodnie, a jeden krótkie czerwone spodenki i siatkowe podkolanówki... To była jakaś zielenina, czy on tak zawsze?
... Niedobre musicale, grafomanię na cztery strony w wordzie u mnie powodują... |
_________________ "The tiny spark you give,
Also set my heart aflame...
That all the songs you hear me sing,
Are echoes of your name."
Ikonka stąd
|
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 19-08-2008, 09:48
|
|
|
Dzięki GoNikowi miałem możliwość obejrzenia "Sailor Moon: Ai no Sanctuary", czyli wystawiany na dziesięciolecie powstania sailorek musical, będący, jeśli dobrze pamiętam, trzeci stage'm tej formacji (każdy stage jest numerowany w zależności od aktorki grającej Usagi). Rzecz niezwykle fazowa, potwierdzą to Daerian i Xeniph, którzy oglądali ze mną. Zaczyna się od walk wrestlingu z udziałem...Tygrysiej Maski. Potem pojawia się WRÓG. Wrogiem owym jest niejaki Dark Sirius (nie mylić z Blackiem), który, ja sam głosi, zbudował 600 trzecią piramidę w Gizie na Syriuszu, a teraz gaśnie mu słońce i musi ukraść słońce ziemi. Tak, wiem doskonale jak to brzmi, ale nie ja układałem fabułę tego cudu. Acha, na koniec pojawia isę też książe Demand, którego gra kobieta.
Obiektywnie muszę przyznać, bohaterki wizualnie (z twarzy i sylwetek) przypominają sailorki całkiem nieźle, a mamy tu ich pełen skład, łącznie z Outer Senshi i Chibi Usą. Gorzej jest z ich formami bojowymi, które wyglądają wyjątkowo ciężko i topornie, napakowano tam brokatu i cekinów ile tylko się dało, w efekcie czego zamiast zwiewnych szkolnych mundurków mamy coś, co bardziej przypomina zbroje.
Muzyka...oh well, taka jak można było się spodziewać, czyli kiczowata, lekka i nie wpadająca w ucho, na dodatek co jakiś czas śmiesząca engrishem w najgorszym, japońskim wydaniu - przykładem może być taki choćby "Fire" - http://pl.youtube.com/watch?v=DBd3on3Vn3Q Brak tu niestety piosenek z oryginalnego anime, a te były sporo lepsze od obecnej tu chały.
Podsumowując, rzecz raczej do jednorazowego obejrzenia, najlepiej w grupie, która pozwoli należycie przyjąć owo dzieło śmiechem. |
|
|
|
|
|
Nanami
Hodor.
Dołączyła: 18 Mar 2006 Status: offline
Grupy: Alijenoty Fanklub Lacus Clyne House of Joy
|
Wysłany: 19-08-2008, 10:55
|
|
|
Grisznak, my też TO próbowaliśmy grupą obejrzeć, ale po mniej więcej 30 minutach zorientowaliśmy się, że nikt z nas i tak za bardzo nie łapie co się dzieje, a wcale a wcale to fazowo na nas nie działało, więc daliśmy sobie spokój. A mnie to bardziej średnia zaawansowana scenke cosplayowa przypominało... |
_________________
|
|
|
|
|
korsarz
a taki jeden...
Dołączył: 02 Wrz 2005 Skąd: Resko Status: offline
|
Wysłany: 20-08-2008, 18:23
|
|
|
Jeśli idzie o musicale, to do tej pory obejrzałem tylko dwa (i obydwa w klimatach hippisowskich :) ) - "Hair", przez niektórych oskarżany o komercjalizację ruchu flower-power, oraz "Jesus Christ Superstar" :) .
Może kiedyś obejrzę tego "Upiora w Operze"... |
|
|
|
|
|
Doreen
Little Lotte
Dołączyła: 02 Maj 2005 Status: offline
|
Wysłany: 20-08-2008, 19:45
|
|
|
Grisznak napisał/a: |
Muzyka...oh well, taka jak można było się spodziewać, czyli kiczowata, lekka i nie wpadająca w ucho, na dodatek co jakiś czas śmiesząca engrishem w najgorszym, japońskim wydaniu - przykładem może być taki choćby "Fire" - http://pl.youtube.com/watch?v=DBd3on3Vn3Q Brak tu niestety piosenek z oryginalnego anime, a te były sporo lepsze od obecnej tu chały.
|
O kfik, że tak powiem. A... dlaczego Uran lata z szablą?
Grisz, Ty to się powinieneś Takarazuką zainteresować (o ile jeszcze tego nie zrobiłeś). http://en.wikipedia.org/wiki/Takarazuka_Revue Z produkcji ichnich oryginalnych ludzie podobno chwalą Różę Wersalu, z adaptacji musicali zachodnich Elisabeth im nieźle wyszła. http://www.youtube.com/watch?v=hqQvPRfWxCc&feature=related Ja się zbytnio nie wgłębiałam, wiem tylko, że strasznie mi się podoba ichnia choreografia w Schatten: http://www.youtube.com/watch?v=EHpFRwcQ-wc |
_________________ "The tiny spark you give,
Also set my heart aflame...
That all the songs you hear me sing,
Are echoes of your name."
Ikonka stąd
|
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 20-08-2008, 19:53
|
|
|
Ależ oczywiście że się interesuję (swego czasu udzielałem się nawet na ich polskim forum, kiedy takowe było), mam trochę fragmentów ich rewii na dysku, aczkolwiek nie wspominałem tutaj, bo jednak trudno to nazwać musicalem sensu stricte.
Ta szabla to space buster sword. |
|
|
|
|
|
Doreen
Little Lotte
Dołączyła: 02 Maj 2005 Status: offline
|
Wysłany: 05-10-2008, 11:31
|
|
|
Nie będę znów robić kopiuj-wklej z musical.pl, dam tylko odnośnik dla tych, którym jeszcze się nie znudziły moje wywody na temat polskiego Upiora: http://www.musical.pl/forum/index.php?showtopic=66&st=480#
W skrócie: jeśli nie wystarczy wam, żeby było kolorowo i się ruszało, a oczekujecie jakichś górnolotnie mówiąc "przeżyć duchowych", to nie polecam wybierać się na spektakl z Damianem. To owszem było upiorne przeżycie, ale w złym tego słowa znaczeniu. |
_________________ "The tiny spark you give,
Also set my heart aflame...
That all the songs you hear me sing,
Are echoes of your name."
Ikonka stąd
|
|
|
|
|
Eire
Jeż płci żeńskiej
Dołączyła: 22 Lip 2007 Status: offline
Grupy: AntyWiP Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 26-02-2010, 17:05 Musicale
|
|
|
Rok temu we Wrocławiu zostałam niemal siłą zaciągnięta na "Skrzypka na Dachu". Rodzicielka moja co prawda kręciła nosem, że polska wersja nie umywa się amerykańskiej, ja po prostu przepadłam. Operę i operetkę kocham od zawsze (no dobra, drugiej podstawówki), ale nigdy nie przypuszczałam, że współczesne musicale mogą być takie wspaniałe. Zakochałam się w musicalach. Od tamtego czasu zbieram wszystko co wydali u nas na płytach DVD i CD.
Dostałam dzisiaj świetny prezent
http://www.youtube.com/watch?v=FNG6qXBcLkY
teraz poluję na wersję rosyjską. IMHO dorównuje oryginałowi
http://www.youtube.com/watch?v=az4v1qRezd8
Na musicale poluję niestety głównie w formie zapisów. W Łodzi grają obecnie My Fair lady, ale ja nie mam ani czasu, ani z kim iść. Niestety moi znajomi ta formę rozrywki uważają za rzecz dla lekkich dziwaków. Czy na prawde jestem sama? |
_________________ Per aspera ad astra, człowieku! |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|