Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Szeroko reklamowany fick o orgazmie: |
Wersja do druku |
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 24-01-2006, 21:05 Szeroko reklamowany fick o orgazmie:
|
|
|
Oklaski
Istnieją – niestety w każdym ze światów – osoby, z którymi zdecydowanie nie należy rozmawiać. Pomijając naturalnie nieznajomych, prym w tej grupie wiodą akwizytorzy, świadkowie Jehowy oraz ich rozmaici duchowi bracia i siostry rozsiani po całym wszechświecie. W niedużej społeczności Warowni odpowiednik tych ostatnich tworzyła – pomimo rozlicznych zalet swej osoby – Roska. Wprawdzie nie sprzedawała niczego, lecz była tak żarliwej wiary i tak pełna ochoty do jej krzewienia, że świadomie można powiedzieć, iż w tym siedlisku ateuszy całkowicie się marnowała… Gdyby wysłać ją na misję do – dajmy na to – Afryki, pośród łowców głów i kanibali zapewne zostałaby bardziej doceniona, a jej talenty i zapał znalazłyby sobie większy posłuch.
Serina miała pecha zostać odkrytą przez Roskę pewnego ranka, gdy w odosobnieniu ćwiczyła walkę mieczem z użyciem świeżo odkrytej mocy. W prawdzie widywały się już wcześniej, lecz niestety nigdy nie rozmawiały ze sobą dłużej, tak, że kapłanka nie wiedziała nawet, czym jej rówieśnica się zajmuje… Przynajmniej do owego jesiennego dnia, gdy korzystając z ciepła spacerowała. Natrafiła podówczas – oddalając się znacznie od Warowni – na niedużą polanę. Nie byłoby w tym nic dziwnego – w okolicznych lasach było sporo podobnych miejsc, różniących się tylko tym, że w ich sercu nie sterczał duży, omszały pień od dawna martwego drzewa, dookoła którego ktoś powbijał ogromną ilość mniejszych palików.
Zastosowanie konstrukcji było jasne, bowiem wokół kłody, przeskakując z jednego palika na drugi uwijała się zręcznie dziewczyna okładająca drzewo mieczem. By dodatkowo utrudnić sobie zadanie zawiązała oczy. Tego rodzaju ćwiczenia, uporczywie i do znudzenia powtarzane – choć nie mogą zastąpić treningowej walki z partnerem – stają się niezbędne od pewnego poziomu treningu wojowników mocy. To akurat służyło głównie jako – dość wstępny zresztą – trening intuicji. Serina – bo tak miała na imię wojowniczka – wyczuła w pewnym momencie obecność intruza i – by się popisać – wbiła miecz w kłodę, tak, że ostrze wyszło z drugiej strony, a następnie roztrzaskała pień obracając broń w drewnie… Powietrze aż za wibrowało od nagłego wyładowania mana.
Oczywiście Roska nie była w stanie docenić nawet połowy kunsztu Seriny. Na upartego byłaby w stanie wyczuć użytą moc, rozumiała też, że przebicie metra drewna nie jest typowym wyczynem dla dowolnie wyszkolonego szermierza, a co dopiero dla siedemnastolatki, potrafiła jednak docenić ładną sztuczkę, bo tylko tym w jej oczach był ten popis. Zaklaskała więc w dłonie z zachwytu.
- Czy ciężko trzeba pracować, żeby zrobić coś takiego? – zapytała, widząc, że jej rozmówczyni odwiązuje oczy i ociera pot z czoła.
- Nie tak trudno… Rok, albo dwa całodziennego treningu sprawią, że każdy się tego nauczy. To dopiero wstęp do naprawdę potężnych technik – odpowiedziała wojowniczka z fałszywą skromnością. W rzeczywistości pewna była, że większości ludzi stulecie albo dwa zabrałoby dorównanie jej poziomowi, lecz nie obnosiła się z tym.
Kapłanka odpowiedziała coś na temat nagród, które bogowie wręczają cierpliwym, a co Serina jednak nie do końca zrozumiała (bowiem jej rodzimy system religijny był dość typowym, pogańskim politeizmem, w którym bogowie wynagradzali jedynie tych, którzy przynosili najwspanialsze ofiary), lecz uznała to za komplement. Rozmowa toczyła się czas jakiś, nawet w przyjemny sposób, Roska wypytywała, bowiem o szczegóły, które wzbudziły jej zainteresowanie (a było ich naprawdę dużo, bowiem była kompletną laiczką), a jej rozmówczyni ochoczo odpowiadała, zadowolona z tego, że ktoś zwrócił na nią uwagę, gdy padło sakramentalne pytanie.
- Ale czy to na pewno odpowiednie zajęcie dla dziewczyny?
Sęk w tym, że nie było, nawet w opinii Seriny… Nie mniej jednak świat, w którym się urodziła nie przewidywał wiele interesujących zajęć przeznaczonych dla kobiet. No… polowania z sokołem, jakimi bawiły się szlachcianki były ciekawe, lecz ona nie była szlachcianką, nie miała sokoła, a ponadto nie lubiła widoku krwi (co nawiasem mówiąc jest poważną wadą u wojowniczki), jeszcze różnego rodzaju bale były fajne… A raczej byłyby fajne, gdyby nie było na nich tyle szlachcianek patrzących na nią jak na przybysza z obcej planety… Typowe dla jej warstwy dziewczęce zajęcia i rozrywki – to znaczy szydełkowanie, przędzenie wełny i wyszywanie – zdecydowanie ustępowały okładaniu mieczem drzewa, nie mówiąc już o okazjonalnym tłuczeniu na kwaśne jabłko jakiegoś pyszałkowatego faceta. Podzieliła się, więc swą opinią z Roską. Ta przytaknęła, lecz natychmiast zadała nowe pytanie:
- A co sobie o tym pomyśli twój chłopak?
Serina tylko się roześmiała – nie, ktoś tak wspaniały, mądry, szlachetny i wyrozumiały jak Zern na pewno nie byłby tak małostkowy i nie przeszkadzałoby mu, że Serina zajmuje się, czym się zajmuje. Zresztą koniec w końcu sam był przecież wojownikiem… I to przecież on nauczył jej tej sztuczki z wbiciem miecza w metr drewna i rozszczepieniem go na tysiące drzazg…
Niestety Serina miała to do siebie, że często tworzyła problemy tam, gdzie ich nie było. Po prostu trochę za dobrze jej się wiodło i innych, niż wyimaginowane nie miała. Ziarno wątpliwości zostało, więc zasiane.
Czas jednak płynął szybko, więc dziewczyny pożegnały się i każda z nich udała się w swoją stronę. Wojowniczka była umówiona na krótki, sparingowy trening ze swoim wspaniałym chłopakiem i już trochę spóźniona, a nie mogła przecież pojawić się tam tak, jak stała. Naturalnie takie rozwiązanie dyktowałyby względy praktyczne, lecz… Tam przecież będzie Zern! Należałoby się więc doprowadzić do porządku, by dobrze wypaść… Zrobić coś z włosami – żeby wyglądały dobrze (ale nie na tyle dobrze, by dało się znać, że specjalnie się szykuje), poprawić makijaż czy wreszcie odpowiednio się ubrać. Czas naturalnie naglił, zwłaszcza, że do Warowni był spory kawałek, ale to się nie liczyło... Jeśli nie mogła zadbać o siebie dla swojego chłopaka, to wyjątkowo źle to świadczyło o niej jako osobie, a ponadto nawet w dobrym tonie było, by kobieta delikatnie się spóźniła. Trzeba było też zastanowić się, co włożyć. Naturalnie najwygodniejsze byłyby jakiegoś rodzaju dresy lub takie specjalne kimono, do ćwiczenia karate, które sobie niedawno kupiła. W tych pierwszych wyglądała jednak głupio, a w drugim jednak nie dość dobrze. Trochę za zimno było też na wystrzałowe ciuchy, jakie nosiły dziewczęta z nowocześniejszych światów, ponadto nie nadawały się one do walki – za bardzo odsłaniały newralgiczne części ciała i były zbyt niewygodne. Pozostawały jeszcze tradycyjne sukienki… Pomysł kiepski do walki, chyba, że ktoś dużo czasu poświęcił – jak Serina - na opanowanie sposobu poruszania się w nich w każdych niemal warunkach. Za nimi przemawiało jednak głównie to, że najlepiej w nich wyglądała. Nie mniej jednak dojście do tak dalece posuniętych wniosków wymagało prawie godziny spędzonej przed lustrem.
Zern raczej nie należał do osób szczególnie cierpliwych – przeciwnie był człowiekiem emocjonalnym, działającym na gorąco i często bez namysłu. Co gorsza śmiało można powiedzieć, że tego dnia wstał z łóżka lewą nogą i cały poranek był dlań ciągiem irytujących wypadków. Zaczęło się od tego, że podczas śniadania oblał się kawą, a następnie (gdy już się przebrał) poplamił sobie ubranie dżemem, a później było już tylko gorzej. Apogeum irytacji dopełnił Narmis, który wyznaczył mu spotkanie w laboratoriach, przy jakichś nieczystych urządzeniach, bowiem Zern ponoć miał podobne struktury rifematyczne (cokolwiek by to nie było) co jakaś bogini - chwast i był niezbędny do badań porównawczych. Naturalnie absolutnie nie odpowiadało mu spędzenie połowy dnia w niewoli u tych maniaków igieł i strzykawek, czy robienie za królika doświadczalnego w ich chorych, pseudonaukowych eksperymentach… Czy ci sadyści nie mogli sobie znaleźć kogoś innego? On przecież miał, co innego do roboty… Załatwił parę biletów na film wyświetlany w jakimś kinie świata Strefy A i chętnie by się nań udał z Seriną, ale przez tych magów od siedmiu boleści musiał z tego zrezygnować.
Co do Seriny… Ta naturalnie musiała się spóźniać. Czasem jej się zdarzało, ale teraz – naturalnie akurat tego dnia, kiedy gonił go czas – przesadziła. Gdy wreszcie się pojawiła był już bardzo zły i na jej wesołe „cześć króliczku” zareagował bardzo oschle. Natychmiast przeszli też do treningu, podczas którego bez ogródek i wyjątkowo uszczypliwie komentował każdy błąd dziewczyny… W efekcie jej humor też prawie natychmiast skwaśniał i nie dość, że się paskudnie pokłócili, to niemal się na serio nie pobili treningowymi mieczami. Gdyby nie to, że naprawdę ograniczał go czas mogłoby to się skończyć bardzo nieprzyjemnie. Kilka ostatnich, wspartych mocą technik było stanowczo zbyt na serio i wykraczało poza ramy zwykłego sparingu… Salę ćwiczeń opuścił, więc wściekły, tak na dziewczynę, jak i na siebie, za to, że wdał się w kłótnie z tak w końcu cenną dla siebie osobą. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 24-01-2006, 21:06
|
|
|
***
Monika spędzała ranek w książkach ku wściekłości osób mieszkających piętro niżej. Osoba ruchliwego kinestetyka zajętego tak statyczną czynnością jak czytanie jest – jak wiedzą wszyscy nauczyciele – źródłem niezwykłych doznań wzrokowych, słuchowych i często urazów ciała. Jak powszechnie wiadomo bowiem ludzie dzielą się na trzy kategorie – wzrokowców, którzy zapamiętując wydarzenia opierają się oczach, słuchowców, dla których liczy się dźwięk oraz właśnie kinestetyków – osiągających maksimum koncentracji podczas ruchu. W wypadku Moniki ruch był głównie huśtaniem się na krześle połączonym z głośnym stukaniem tym krzesłem o podłogę, oraz jeszcze bardziej hałaśliwymi wywrotkami podczas co większych przechyłów. W samym fakcie lektury nie byłoby niczego złego, gdyby nie to, że czytanym obiektem była księga z zaklęciami – ot dość porządny, choć chaotyczny zaklętnik, jakich w Warowni było pełno (a za kilka skserowanych stron z których, większość rektorów magicznych uczelni większości światów dałaby się wykastrować). Ta akurat książka była własnością Moniki, więc nie bała się w niej zamieszczać własnych komentarzy na marginesach odzwierciedlających jej opinie o danym czarze. Zwykle wyglądały one tak: „to zaklęcie jest głupie” lub „to zaklęcie jest naprawdę głupie” albo „to zaklęcie jest naprawdę tak głupie, że nawet skrzydlaty by go nie rzucił”.
Nawiasem mówiąc ostatni komentarz dotyczył dość podstawowej inwokacji przywołującej podrzędne demony, którą od jakiegoś kwadransu wkuwała na pamięć Samia.
Wkład merytoryczny Moniki w rozwój sztuki magicznej objął także wzbogacenie surowej szaty graficznej książki o kilkanaście rysunków lisów, z których jeden wykonany był kredkami świecowymi i zajmował dwie strony.
Od czasu do czasu jednak zdarzało się, że dziewczyna natrafiała na czar, któremu należało dać pozytywną recenzję. Zwykle miało to miejsce, gdy trafiała na coś, co tworzyło iluzje. Iluzje są śmiesznym rodzajem magii… Dziewięciu na dziesięciu potężnych magów uznaje bowiem, że to proste czary, nadające się jedynie dla uczniów. Dziewięciu na dziesięciu twierdzi, że złamałoby każdą z nich. Dziewieciu na dziesięciu nigdy nie słyszało o naprawdę zdolnym czarodzieju, który specjalizowałby się w takich zaklęciu. Dziewięciu na dziesięciu powie, że nie są one warte ich zachodu.
Ten dziesiąty, mający odmienne zdanie jest oczywiście iluzjonistą, prawdopodobnie nikt nigdy o nim nie słyszał (chyba, że występuje w cyrku, co jest częstym zjawiskiem wśród tego typu ludzi), nikt nie pytał się go o zdanie i najpewniej – jeśli jest zdolny – nikt nie będzie wiedział, jak potężnymi mocami włada. Miarą wartości iluzji nie jest, bowiem to, jak jest widowiskowa i jak wielkiego splendoru dostarcza, a jak długo pozostaje niewykryta. Ot choćby taki prosty, niemal podstawowy czar jak…
- „Maska iluzji” – przeczytała – jest prostym, acz pożytecznym i subtelnym zaklęciem. Rzucający je czarownik może zasłonić swe poczynania, sprawiając wrażenie, że jednocześnie robi coś innego. Przykładowo – szykujący się do walki mag może wydawać się zajęty czytaniem księgi. Co więcej – udane użycie tego czaru powoduje, że nie da się dojść, że rzucający w ogóle uciekł się do magii”.
Zaklęcie było dziwne… Połowa magów, lubująca się w siedzeniu w eksperymentach i akademickich dysputach – czy choćby nawykła do beztroskiego szastania magią – uznałaby je za ćwiczenie pozbawione praktycznego zastosowania. Większość z nich nie miała takich problemów jak Monika… A naczelnym problemem Moniki było jednak to, jak – zrobiwszy coś – sprawić wrażenie, że to nie była ona.
Czar nie był przesadnie skomplikowany i dziewczyna nauczyła się go wykonywać po jakimś kwadransie. Naturalnie należało przeprowadzić testy polowe, dorysowała więc ostatnio narysowanej rodzinie lisów oczy oraz pokolorowała tatę lisa i wyszła na korytarz szukać potencjalnych ofiar.
Pierwszym skrzydlatym, jaki się nawinął była Samia. Monika strasznie nie lubiła skrzydlatych, bo… Bo ich nie lubiła. Nie pamiętała, by zrobili jej coś złego (jak i ogólnie swego życiorysu wcześniejszego niż ostatni rok), ale budzili w niej instynktowną, irracjonalną niechęć. Samia dodatkowo była nadęta, dumna i miała całą gamę dziwnych nawyków, które czyniły z niej idealną ofiarę. Z jakichś powodów na przykład bała się pierwsza wchodzić do pokoju i okropnie nieswojo czuła się, gdy ktoś stał jej za plecami.
Co więcej nie była też specjalnie inteligentna. Nie zorientowała się na przykład do tej pory, kto rzucił tamtą książką…
Monika przeszła sobie spokojnie korytarzem i w chwili, gdy mijała księżniczkę ta się przewróciła i to wcale nie dlatego, że ktoś podstawił jej nogę.
Następną ofiarą był niejaki Ifiniel, barbarzyńca wyglądający jak jeden z tych aniołów z książki, którą dała jej Roska (a przynajmniej – wyglądający jak jeden z nich, zanim Monika dorysowała im wąsy, okulary i podbite oczy), osobnik, który miał sporo wspólnego z jej pojawieniem się tutaj. Jego lot był długi – w końcu po coś miał skrzydła - i zakończony bardzo efektownym lądowaniem. Niestety był sprytny i natychmiast spróbował wyczuć, czy na okolice nie rzucono jakiegoś poślizgowego zaklęcia. Pokazała mu, więc język i uciekła szybko, zanim cokolwiek znalazł. Czar zaczynał się jej podobać, do tego stopnia, że postanowiła wypróbować go na kimkolwiek innym… Nawet, jeśli nie miałby skrzydeł.
Odpowiednia ofiara pojawiła się wkrótce. Była ładną dziewczyną o długich, czarnych włosach przewiązanych wstążką. Szła energicznie korytarzem, a u boku zawiesiła miecz. Kiedyś Monika czuła się niepewnie w otoczeniu uzbrojonych osób, lecz szybko nauczyła się, że posiekanie jej na kawałki dla nadpobudliwego wojownika skończyłoby się czymś sto razy gorszym, niż szlaban i w związku z tym nie ma się czego obawiać…
Taki ktoś może nawet musiałby porozmawiać z panią Małgorzatą.
- Hej! Co robię? – zapytała się uśmiechając się uroczo i wysuwając uzbrojoną w marker dłoń w stronę twarzy dziewczyny.
- Puszczasz bańki mydlane – odpowiedziała Serina, jednocześnie wykonując podstawową technikę rozbrajania, dość skomplikowany rzut z podcięciem i stosunkowo łatwy chwyt unieruchamiający. Jej podstawowe zmysły dały się zmylić iluzji, lecz niedawno wyszkolony, oparty na mocy instynkt walki nie pozwalał się tak łatwo oszukać. Po to w końcu był. Dopiero po fakcie zauważyła leżący na ziemi flamaster… Wzięła go do wolnej ręki.
- Czy to jest twoje? – zapytała się delikatnie.
Monika zaprzeczyła energicznym ruchem głowy. Nie mniej jednak jej sława znacząco ją wyprzedzała… W Warowni pomału zaczynała pełnić rolę dyżurnego żydomasona, odpowiedzialnego za wszelkie zło. Gdy cokolwiek się psuło, to – przynajmniej wedle niektórych – niewątpliwie maczała w tym palce nastoletnia blondyneczka, o długich warkoczykach i głębokich, niebieskich oczach stanowiących wyraz najgłębszej niewinności. Serina wykręciła jej ramię w sposób o tyleż niedelikatny, co bolesny.
- Taaaak to mojeeeee! – przyznała się torturowana niemal natychmiast.
- I co chciałaś z tym zrobić? – jej oprawczyni miała jak najgorsze przeczucia.
- Ups – to była pierwsza myśl, która pojawiła się w myślach Moniki. Mogła powiedzieć prawdę, co skończy się dla niej niemiło, albo kłamać, narażając się na dalsze wykręcanie ręki, albo coś jeszcze gorszego… Łgać na torturach potrafią tylko nieliczni... A i w końcu oni się zawsze łamią. Rozsądniej chyba będzie powiedzieć prawdę.
- Chciałam porysować cię po twarzy! – powiedziała spodziewając się najgorszego.
- COOOOOOOOOO!!!!!!!!!!!!!!!!
- AŁAAAAAAAAAAA RĘKE MI ZŁAMIESZ!!!!!!!!!!!!!!!
Ten ostatni komunikat sprawił, że Serina zelżyła nieco uchwyt. Jej głównym problemem było to, że właściwie nie chciała nikogo skrzywdzić. Owszem, znała ze sto tysięcy śmiercionośnych chwytów, pchnięć, sztychów i cięć, bez problemu potrafiłaby pokonać większość mistrzów szermierki, ale najchętniej zrobiłaby to tak, żeby nie polała się krew i nikomu nie stała się krzywda… Na szczęście jednak kary można było wymierzać w sposób bardziej humanitarny.
- Wiesz co? A może ja porysuje po twarzy ciebie? – uśmiechnęła się delikatnie przesuwając marker ku twarzy jeńca. Jej ofiara zaczęła się niezbornie wyrywać. Dla Moniki było, bowiem jasne, że jeśli Eldarina znajdzie ją z twarzą umazaną wodoodpornym flamastrem natychmiast zacznie coś podejrzewać i na pewno ją ukarze…
- Nieeeee!!! Przestań!!!!
- Myśle, że do twarzy byłoby ci z wąsami... Takimi długimi i krzaczastymi!!!!
- Nieee!!! Puszczaj!!! – zaprotestowała Monika jednocześnie usiłując chwycić zębami swą dręczycielkę.
- Może, gdybym usłyszała magiczne zaklęcie, to bym posłuchała – stwierdziła od niechcenia Serina.
- Oj wypuść mnie, to znajdę dla ciebie takie zaklęcie, że nawet Noma go nie zdejmie – pomyślała Monika, ale na głos powiedziała tylko odgadując intencję swej oprawczyni – Prosze! Nie dorysowuj mi wąsów!
- A dlaczego miałabym spełnić tą prośbę? Zawsze chciałam zobaczyć kobietę z brodą… Nawet taką smarkatą!
To wymagało szybkiego przemyślenia sytuacji, oraz refleksu w ocenie sytuacji.
- Bo będę robić za ciebie wszystko, co zechcesz… - rzuciła zrozpaczona Monika, a bojąc się, że to nie zadziała podbiła stawkę – przez cały tydzień!
Serinie nieszczególnie zależało na takiej hojności, ale niewolnik mógł się przydać. Zaakceptowała więc tę propozycję. Zaciągnęła nowo pozyskaną służącą do swojego pokoju i wręczyła jej gruby, niedawno nabyty zeszyt. Miała zamiar spożytkować go wprawdzie na notatki z leżących na biurku traktów szermierczych, ale nie był jej aż tak bardzo potrzebny...
- Jeśli się nie mylę, to ty jesteś tą sławną Moniką, która nie lubi skrzydlatych. Twoje pierwsze zadanie będzie polegało na zapisaniu całego zeszytu następującym zdaniem: „Serina nie ma skrzydeł” – podyktowała swojemu jeńcowi, który niemal automatycznie pożałował przedwczesnej kapitulacji. Takiej samej kary mogłaby się spodziewać przecież po Eldarinie! Cóż, niekiedy bywają chwilę, gdy człowiek musi być sprytny.
- Drobnym maczkiem! –krzyknęła Serina widząc pierwsze litery wielkie na pół strony. Twarz Moniki wyraziła święte oburzenie, lecz dziewczyna nie odważyła się zaprotestować po tym, jak jej dręczycielka sugestywnie zapytała się, kto jest jej opiekunką…
Wojowniczka liczyła, że zajęcie to na dłuższy czas zajmie jej jeńca. Zmęczona i zła położyła się na łóżku pogrążona we własnych problemach. Zern jeszcze nigdy nie był na nią aż tak zły. Był wybuchowy i szybko się irytował, ale jeszcze ani razu nie naskoczyli na siebie tak bardzo. Możliwe, że to była tylko jedna z chwilowych, zmiennych emocji, typowych dla jej chłopaka… A może coś więcej. Może on już jej nie kocha?
Ta ostatnia myśl była straszna… Prawie tak straszna jak odgłos walnięcia czegoś ciężkiego o podłogę połączony jednocześnie z piskiem nieodpartej grozy… Serina natychmiast zerwała się na równe nogi, po to tylko, by ujrzeć gramolącą się z podłogi Monikę.
- Huśtałam się na krześle i trochę za mocno się przechyliłam – wyjaśniła blondynka widząc pytający wyraz jej twarzy.
- O rety! Ale mi strachu napędziłaś! Czy ty nie możesz wytrzymać dziesięciu minut w spokoju? – Jak się okazało nie mogła… Przeciętny okres koncentracji Moniki wynosił – jak zmierzyła Serina - 4 minuty i trzydzieści sekund. Później – zwykle zresztą nie odrywając się od swego zajęcia – dziewczyna zaczynała się wiercić. Najczęściej właśnie huśtać się na krześle, a jeśli jej to uniemożliwić znajdowała sobie inne zajęcie… Na ten przykład zaczynała gnieść jakiś papierek, albo bawić się długopisem… Po odebraniu ich znajdowała sobie inne drobne przedmioty, a – gdy w końcu Serina usunęła je wszystkie z jej zasięgu rąk - wyszukiwała sobie inne obiekty zainteresowania. Takie, jak na przykład zdjęcie Zerna stojące na szafce.
- Czy to twój chłopak? – padło nagłe pytanie.
- No… Formalnie nie jesteśmy zaręczeni, ale… - chciała powiedzieć Serina. Środowisko, z którego pochodziła przyjmowało duże znaczenie do formy i właściwego ceremoniału. Wiedziała, że tutaj nikt o tym nie myśli, ale pewne nawyki trudno wykorzenić. Nie mniej jednak Moniki to nie interesowało, a jej myśli biegły gdzieś z boku rozmowy.
- A czy on ciebie też kocha?
- Chciałabym wiedzieć, co on na ten temat myśli – szepnęła wojowniczka trochę zbyt głośno, bowiem Monika natychmiast pochwyciła jej słowa.
- „Co myśli twój chłopak”. Czytałam taki artykuł w gazecie. – pochwaliła się swym obyciem.
- Co? – mistrzyni miecza nagle się ożywiła. Gazety były czymś, co nie występowało w jej rodzinnym świecie, nie mniej jednak szybko po przybyciu tutaj zrozumiała ich rolę. Gazety były mądre… Musiały być mądre! Dla człowieka wyrwanego ze średniowiecza, zwłaszcza niezbyt jeszcze doświadczonego i obytego ze światem wszystko, co jest wypełnione tekstem było bardzo, ale to bardzo mądre. – W jakiej gazecie?
- Nazywała się – twarz nastolatki zmarszczyła się w wyrazie najgłębszej koncentracji – nazywała się chyba „Oklaski”… Albo jakoś tak!
- Czy to była dobra gazeta?
Monika nie miała pojęcia. Na jej usprawiedliwienie należy powiedzieć, że nie dość, że pochodziła z tego samego, średniowiecznego świata, co Serina, to, co gorsza, nie była nawet człowiekiem. Była zwierzakiem – potężną, magiczną bestią, drapieżnym strażnikiem lasów, obdarzonym mądrością i mocą. I to osobnikiem bardzo młodym, tak młodym, że ani mocy, ani mądrości jeszcze nie posiadł.
Naturalny bieg rzeczy nie zakładał też, by Zwierzaki ową mądrość zdobywały w skutek urozmaiconej lektury – przeciwnie, Monika, zagorzała fanka komiksów o Batmanie przekroczyła średnią czytelnictwa swej rasy w sposób niespotykany od całych tysiącleci. Nie mniej jednak miło było, choć raz stać się autorytetem!
- Bardzo dobra! – odpowiedziała bez namysłu. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 24-01-2006, 21:08
|
|
|
***
Poranek był chłodny i rześki, jak przystało na jesień. Tym chłodniejszy i tym bardziej rześki, że tej nocy przymrozek ściął trawę, powodując, że świat przybrał piękny, srebrzysty wystrój. Monika była tak podekscytowana, że obudziła się wcześnie rano, na grubo przed wschodem słońca i nie mogła zasnąć. Owszem, w światach A bywała już kilka razy, ostatnio dwa dni temu, ale każda wycieczka przyprawiała ją o dreszczyk emocji. Jako, że nie mogła zasnąć musiała znaleźć sobie zajęcie – w tym wypadku była to nauka czarów. Nie była zbyt pilną uczennicą, ale magia i dawane przez nią możliwości bardzo ją fascynowały, miała też doń wrodzony talent. Wychodziła też z założenia, że jeśli uczyć się zaklęć, to trzeba je przecież przetestować.
Zaklęcie, które wypróbowywała należało do trudnych i skomplikowanych. Noma, albo inny, potężny mag prawdopodobnie potrzebowałby do jego ciśnięcia, co najwyżej wysiłku woli, nie mniej jednak ona nie osiągnęła nigdy stopnia skupienia potrzebnego do połowy tej operacji. Podłogę zdobił, więc teraz potężny, narysowany z użyciem kredek świecowych krąg, w którym zakotwiczyła znaczną część potrzebnej do czaru mocy. Pozostała moc umieszczona była w niedużej, zapachowej świeczce koloru niebieskiego wydzielającej z siebie przyjemny aromat jaśminu (niestety tylko taką miała…).
Zaklęcie miało aż cztery stopnie. W pierwszym należało zaczerpnąć moc – Monika skupiła się na kręgu, powietrze zawibrowało i zabuczało niczym wiatraczek w starym PC. W drugim należało ją wstępnie ukształtować – wysiłkiem woli przelała czar w matrycę zawartą w świeczce, której knot natychmiast strzelił niebieskim płomieniem, przez co zaskoczona dziewczyna niemal nie straciła kontroli nad czarem. Teraz należało wysłać ją do celu. Monika wyjęła przygotowany zawczasu rekwizyt – pod postacią zdjęcia pokoju Samii – i myślą wysłała tam zaklęcie. Moc poruszała się leniwie, a z wysiłku pomału zaczynała boleć ją głowa. Teraz należało zwizualizować obraz tego, co chciało się pokazać… Zdjęła z półki jakiś bestiariusz i otworzyła go na losowej stronie, trafiając na ilustrację czegoś paskudnego i wyobraziła sobie, jakby wyglądało w ruchu, pachniało i jakie wydawałoby dźwięki. Tworzona właśnie iluzja obejmowała wszystkie zmysły i możliwe wrażenia. Do końca zdawało się jej, że zaklęcie wyrywa jej się z pod kontroli.
Nie mniej jednak wysoki, pełen lęku kobiecy wrzask dobiegający z pewnej odległości zaświadczył o tym, że się myliła. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zamknęła książkę i zdmuchnęła świeczkę. Samia zapewniła pobudkę lepszą od wszystkich budzików całej Warowni… Mogła więc założyć, że Serina niedługo także wstanie i wyruszą w podróż… Czeka na nią wspaniały świat klasy A, wraz ze swymi supermarketami, salonami gier i hamburgerami… |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 24-01-2006, 21:09
|
|
|
***
Serina pojawiła się jakieś dwie godziny później, ubrana mniej więcej tak, jak mieszkanka świata, do którego się udawali. W prawdzie ani długie, sięgające stóp spódnice ani pozbawione dekoltów bluzki nie były w tym momencie szczególnie modne i często noszone, jednak jej strój mógł ujść. Także fryzura nie należała do szczytu popularności - końskich ogonów i wstążek raczej nie noszono, wyglądała więc dość oryginalnie, niemniej jednak nie na tyle, by rzucać się w oczy. Naturalnie w jej wypadku o zlaniu się z tłumem nigdy nie mogło być mowy, bowiem niestety była na to – co Monika przyznała z zazdrością – za ładna.
Wspólnie otworzyły przejście, bowiem żadna nie radziła sobie z tym dobrze i po chwili obydwie były w obcym świecie.
- Dziwnie pachnie tu powietrze – zauważyła Serina.
- Spaliny – wyjaśniła jej przewodniczka, a widząc niezrozumienie na twarzy swej rozmówczyni dodała – używają tu pojazdów, które wydychają z siebie rodzaj dymu… Wszystko jest nim przesączone.
Gdy pierwszy raz odwiedziła tego typu świat ledwie mogła oddychać, tak śmierdziało dla niej powietrze. Nie mniej jednak zdumiewająco szybko przyzwyczaiła się do tutejszej, niezwykle zresztą bogatej gamy zapachów. Naturalnie do niej docierały one silniej i intensywniej, niż do innych osób z Warowni, potrafiła też wyczuć takie, które dla innych pozostawały niedostrzegalne.
- Źle się tutaj czuje, kręci mi się w głowie – poskarżyła się wojowniczka.
- To ten świat wysysa z ciebie magię – wytłumaczyła Monika, ucieszona, że może uchodzić za autorytet – rozumiesz, tutaj w otoczeniu nie ma czarodziejskiej mocy, przez co nasza z nas wypływa…
- Czy to nie jest niebezpieczne…
- Nooo trochę jest… Gdybyśmy zostali tu zbyt długo stracilibyśmy nasze moce i nie moglibyśmy wrócić.
- Pośpieszmy się, więc może, dobrze? – zaproponowała Serina i Monika przyznała jej racje. Nie mogła stracić ani chwili czasu, zwłaszcza, że jej wzrok wypatrzył już supermarket, a węch pieściły zapachy dobywające się z barku z hamburgerami. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 24-01-2006, 21:10
|
|
|
***
Nie można powiedzieć, by Serina miała złą kondycje… Może nie była najlepszą wojowniczką w Warowni, ale każda szermiercza reprezentacja narodowa odwiedzanego właśnie świata chciałaby ją widzieć w swych szeregach. Niemniej jednak ciągłe gonienie za Moniką musiało ją zmęczyć. Na jej szczęście w końcu dorwała ją w jakiejś kolejce i bezczelnie z niej wyciągnęła. Była znacznie silniejsza od swej koleżanki… Przynajmniej, póki ta była w ludzkiej postaci.
- Puść mnie! – zaprotestowała blondynka, energicznie się szarpiąc – Ja chce kupić hamburgera!
- Po co ci? Zjadłaś już sześć! – Serina nie zamierzała jej uwolnić, przeciwnie pociągnęła mocniej, cała czerwona ze wstydu, bo ludzie się na nią gapili.
- Jestem głodna!!! – oznajmiła Monika.
- Nie możesz być głodna! Zjadłaś sześć hamburgerów, dwie duże pizze, tabliczkę czekolady, paczkę chipsów i pięć litrów lodów! – wyliczyła. W Warowni widziała różne rzeczy, ale to przekraczało jej pojęcie, a co gorsza wzbudzało jej zazdrość. Jak ktoś mógł tyle jeść i przy okazji nie tyć ani trochę?
- Ale ja naprawdę jestem głodna!
- Nie jesteś!
- Jestem!
- Nie jesteś!!!
- JEEEESTEEEEM!!!!
- Nie jesteś!
- Ale naprawdę…
- Rety chodźmy już kupić tą gazetę! – powiedziała niemal błagalnie Serina. Od trzech godzin uganiała się za zapychającą brzuch Moniką.
- No dobrze… Ale potem kupisz mi chrupki?
- Nic już ci nie kupie do jedzenia! Nie możesz tyle jeść! To nie jest zdrowe!
Monika spuściła nos na kwintę. Niezdrowe… Co ta Serina może wiedzieć o jedzeniu? To nie jej prawdziwe ciało było wysokim na półtora metra lisem, który ciągle rośnie… Nie mniej jednak dała się bez większego oporu zaciągnąć do stoiska z gazetami. Czegoś, co nazywało się „Oklaski” nie mieli… Za to posiadali coś, co nazywało się „Brawo” i co – po dłuższych deliberacjach – uznały za wystarczający substytut. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 24-01-2006, 21:11
|
|
|
***
Lektura „Brawo” – jak wszyscy zresztą wiedzą – nie jest może szczególnie inteligentna i sprowadza się głównie do oglądania zdjęć, niemniej jednak zawsze jest pełna humoru i pouczająca. Śmiało więc można powiedzieć, że Serina czytała gazetę z wypiekami na twarzy. Monika w prawdzie też ją przejrzała, ale szybko uznała – właściwie intuicyjnie – za nudną i głupią… Wolała zająć się rysowaniem kolejnego liska w swej książce zaklęć… Ten był naprawdę piękny, wykonany flamastrami, tak, że przebijał na drugą stronę. A Serina…
Nie chodzi o to, że była jakoś szczególnie nieuświadomiona w sprawach seksu. Swoje wiedziała, z tych samych źródeł z których młode dziewczęta i chłopcy wszystkich światów zdobywają odpowiednią wiedzę. Po prostu wedle standardów jej świata o niektórych rzeczach nie wypadało głośno mówić ani pisać… Czytała więc niemal zażenowana, a jednocześnie głęboko zafascynowana… Niewiele jednak rozumiała, gdyż współczesne teksty o seksie operują jednak dość specjalistycznym, medycznym słownictwem… Tymczasem słownik lekarzy jej rodzinnej planety ograniczał się do zwrotów „pijawki”, „puszczanie krwi” i „ups, on chyba umarł doktorze”.
- Co to znaczy „orgazm”?– zadała wreszcie pytanie czerwieniąc się jak mały, śliczny buraczek.
Jeśli chodzi o współczesne słownictwo medyczne, to Monika kojarzyła luźno Witaminę C – jako „małe, żółte cukierki”. Jej odpowiedź była, więc prosta:
- Nie wiem.
- Kto to mógłby wiedzieć? – Serina zadała sobie pytanie. Naturalnie Zern… Zern był taki mądry i przystojny… Ale jego się przecież nie będzie pytała o takie świństwa, bo co by sobie o niej pomyślał? – Kto jeszcze?
- A nie wiesz, kto może wiedzieć? – zadała pytanie?
- Eldarina może wiedzieć! – ochoczo odpowiedziała Monika. Dla niej Eldarina pełniła podobną rolę – taka mądra, piękna, wspaniała… Była w nią zapatrzona jak dziecko w matkę… - Ale ona gdzieś pojechała z jednym takim…
„Jeden taki” był czarnym elfem przypadkiem zainteresowanym historią wojskowości, którego Eldarina wzięła do pomocy we własnych badaniach historycznych i istotą, która zdeklasowała nawet skrzydlatych w prywatnej piramidzie nienawiści Moniki.
- Chodźmy się zapytać magów! – wpadła nagle na pomysł Monika. Jak daleko sięgała pamięcią (to znaczy – jakieś sześć miesięcy wstecz) magowie zawsze stanowili ostateczną krynice mądrości. – Oni są mądrzy…
- Wiesz, tu jest taki jeden, który wypił nieprzetestowany eliksir magiczny… To chyba nie jest zbyt mądre – zauważyła Serina. – A widziałaś jak zachowują się Kyle i Lansil, jak widzą się na korytarzu? Albo obydwaj Sidlanowie?
Rzeczywiście, zarówno niechęć obydwu braci, jak i wzajemne zachowanie obydwu Sidlanów pomału stawało się przysłowiowe. O ile bliźniaki zachowywały się jeszcze normalnie, to porzekadło „lubić się jak Kyle z Lansilem” stawało się popularne. Monika przytaknęła energicznym skinieniem głową.
- I Samia też jest czarownicą! – dodała. Samia była księżniczką skrzydlatych… W prywatnym kosmosie Moniki pełniła więc rolę podobną do Adolfa Hitlera, dodatkowo absolutnie nieposiadającego manier i dobrego wychowania. Ktokolwiek chciał się z kimś takim zadawać musiał być niespełna rozumu. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 24-01-2006, 21:13
|
|
|
***
Nie mniej jednak Monika postanowiła jednak zlekceważyć opinię swej nowej przyjaciółki o magach i przy okazji przepytać ich o znaczenie owego tajemniczego słowa. Naturalnie nie udała się do byle jakich czarowników – Samia przecież na pewno by nie wiedziała - a do największego i najwspanialszego z nich wszystkich zgromadzonych na wyspie – samej Nomy. Okazja do tego nastąpiła dość szybko – czyli następnego dnia. Noma – pełniąca funkcję szkoleniowca czarnoksięskiej kadry – prowadziła z nią i Derninem, ciemnym elfem z samego Podmroku lekcje magii. Za oknem siąpił ponury, jesienny deszcz sprawiając, że świat poza pokojem, w którym odbywały się ćwiczenia przestał być nagle atrakcyjny. Myśli Moniki oscylowały więc tego dnia w bliżej niesprecyzowanych kierunkach, krążących głównie wokół tego, co zrobi, gdy już będzie wielką czarodziejką, taką jak Noma… I po prostu nagle jej się przypomniało, podniosła więc rękę.
- Tak Monika? – czarodziejka udzieliła jej głosu.
- Ciociu Nomo… - zaczęła – a co to znaczy orgazm?
Dernin – który poziewywał nad jakąś równie nudną, co skomplikowaną mapą mocy nagle oderwał się od niej i zaczął z większą uwagą śledzić rozmowę. Widocznie on też nie wiedział – doszła do wniosku Monika.
- Wiesz Monika na tym świecie są pszczółki i motylki… - Noma zaczęła tradycyjnie, siląc się na dobrą wolę. Postanowiła wytłumaczyć jej to w delikatny sposób, oszczędzając obrazowych opisów czy medycznego słownictwa nie, dlatego, by czuła się zażenowana czy skrępowana. Monika była po prostu bardzo młoda – tak na ludzkie standardy jak i na standardy swego gatunku. Jej nastoletnie ciało skrywało niewinny umysł, którego nie należało zbyt brutalnie wprowadzać w świat międzyludzkiej erotyki z tej przyczyny, że zwyczajnie NIC by nie zrozumiała.
Monika kiwnięciem głowy potwierdziła fakt istnienia pszczółek i motylków.
- I są jeszcze osy! I szerszenie! – dodała.
- Tak, są, ale skoncentrujmy się na pszczółkach i motylkach!
- I jeszcze trzmiele!
- Powiedziałam: skoncentrujmy się na pszczółkach i motylkach – Noma ostudziła jej entuzjazm. – Jak wiesz one siadają na kwiatkach…
Dernin słuchał z rosnącą uwagą, spodziewał się co teraz nastąpi.
- One piją nektar i robią z niego miód! Czy orgazm robi się z miodu? I czy jest smaczny? I jak wygląda? – Monika zaczęła bombardować swą mentorkę tysiącem nieprzemyślanych pytań.
- Nie, tego nie robi się z miodu!
- To może z owoców?
- Tego nie robi się też z owoców – odpowiedziała i – zanim zdążyła powiedzieć, że tego się nie je, musiała wyjaśniać, że nie robi się go z korzeni kwiatków, listków, nasionek, ani nawet z samych pszczółek i motylków, nie jest też rodzajem wianka, ani tym bardziej packi na muchy… Monika wśród ludzi spędziła niecały rok i sfera erotyczna ludzkiego życia była dla niej totalną białą plamą – nawet nie wiedziała, że coś takiego jest. Jej gatunek na tym stopniu rozwojowym, na jakim była nie myślał w ogóle o seksie…
Taki stan rzeczy powoli zaczynał natomiast wyprowadzać z równowagi Nomę, tym bardziej, że Dernin po prostu kulił się ze śmiechu na krześle. W pewnym momencie więc – zamiast odpowiadać na kolejne pytanie wstała i zdjęła z półki opasłe tomisko.
- Masz – wręczyła je dziewczynie – i doczytaj sobie. Na dzisiaj koniec lekcji – oznajmiła.
Monika wybiegła z sali i w te pędy pobiegła do Seriny.
- Pytałam Nomę, co to znaczy „orgazm”! – pochwaliła się na głos. Gdyby teraz ktoś widział jej koleżankę uznałby, że Małgorzata upadła na głowę i sprowadziła do Warowni czerwonoskórą Indiankę, tak intensywnych wypieków wstydu doznała Serina.
- I co? – zapytała się konspiracyjnym szeptem, drżąc, że ktoś usłyszy i coś sobie o niej pomyśli…
- Nie wiedziała – udzieliła odpowiedzi Monika – Ale dała mi książkę!
Serina wyrwała jej opasły tom z rąk i pognała do pokoju. Stanęła przed potężnym wyzwaniem, do którego trzeba było się odpowiednio przygotować. Zaparzyła więc dzbanek kawy i dopiero uzbrojona weń usiadła na łóżku i wzięła tom do rąk.
- „Słownik medyczny” – przeczytała tytuł i westchnęła. Księga liczyła – tak na oko – dobre tysiąc stron i wszystko to musiała przeczytać. Perspektywa ta była przerażająca, ale czegóż się nie robi dla miłości?
Wyjaśnić należy, że Serina widywała już wcześniej na oczy książki, a nawet kilka ich przeczytała jeszcze przed swym pojawieniem się w Warowni. W prawdzie jej średnia czytelnictwa była podobna do tej, jaką prezentuje statystyczny Polak, nie mniej jednak – zważywszy na odsetek analfabetyzmu jej świata utrzymujący się tak w okolicy 80% ludności – znaczyło to, że nie tylko czyta książki, ale też, że uzyskała bardzo dokładne wykształcenie… Po prawdzie przeczytane przez nią książki, co do jednej były traktatami szermierczymi, nie mniej jednak fakt pozostawał faktem.
Kłopot leżał w czymś innym… Otóż jej świat prezentował poziom techniczny mniej – więcej XIII wieku, a tymczasem takie ułatwienia, jak spis treści wymyślono dopiero w wieku XVI i o jego istnieniu nie miała zwyczajnie pojęcia. Przychodziło jej, więc do głowy tylko jedno wyjście – czytać od deski do deski.
Słowniki medyczne – gdyby ktoś nie wiedział – stanowią alfabetyczny zbiór chorób, ich opisów i metod leczenia. Jako takie są wręcz pasjonującą lekturą, także dla Seriny.
- Alergia – przeczytała na głos nagłówek i wczytała się dalej. Lektura była dość niefrasobliwa, dopóki z czystą, żywą grozą nie uświadomiła sobie, że zawsze kichała podczas okurzania. Po kilku minutach była już pewna – jest alergiczką, zawsze była… Na szczęście z tą chorobą da się żyć, choć nie jest to łatwe… Musi tylko ograniczyć kontakty z kurzem, kwitnącymi trawami i drzewami, zwierzętami i ludźmi do maksymalnego minimum. Musi też wyrzucić z diety mleko, jajka, ryby i właściwie wszystko, poza niewielką porcją chleba i niechlorowaną wodą, co znaczyło, że czeka ją straszne życie, ale zawsze życie… Z lękiem odwróciła kartkę, by odkryć nową, przerażającą chorobę – anoreksję… Tak, coś ostatnio nie miała apetytu… To straszne było być alergikiem – anorektykiem… A im dalej w las tym ciemniej! Późnym wieczorem, gdy kończyła lekturę wiedziała już, że nie są to jej jedyne przypadłości – cierpiała także na anemię, arytmie serca, astmę, astygmatyzm oraz aspołeczność. Straszna prawda dotarła do niej z pełną siłą – nie dożyje osiemnastych urodzin, przyjdzie jej umrzeć młodo… Przebrała się ubierając najgrubszą piżamę, z żalem patrząc na lustrzane odbicie swego młodego, kształtne ciało, które niedługo anoreksja ma zamienić w żywy szkielet i położyła się spać. Nim zasnęła owinęła się szczelnie kołdrą, nie zważając na to, że ta jest wykonana z pierza… Czuła się źle, bardzo źle i właśnie brała ją gorączka, ponadto była słaba, tak bardzo słaba.
W nocy miała koszmary, jak to w gorączce, dusiła się i chudła, straciła wzrok i cała wyblakła… Zewsząd atakowały ją pyłki i roztocza, broniła się przed nimi mieczem, ale było ich wiele, tak wiele, że musiała ulec ich przewadze.
Obudziła się nad ranem zlana potem. Gorączka nie ustępowała, mimo, że owinęła się w trzy kołdry… Była, więc cała mokra, spragniona i wyczerpana. Po głowie chodziła jej jednak pewna myśl… Do Warowni trafiali różni dziwni ludzie w dziwnym stanie – połamani, posiekani, pomiażdżeni – i jakoś udawało ich się zwykle uleczyć. Może i dla niej jest jeszcze jakaś nadzieja? Udała się, więc do uzdrowiciela. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 24-01-2006, 21:14
|
|
|
***
Pomimo faktu, że osadzona na Czarnej Wyspie Warownia była zamieszkana przez istoty, na widok których profesor Tolkien rzuciłby pisanie, a Andersen popełniłby samobójstwo z powodu ubogiej wyobraźni, oraz stanowiła wszechświatowego potentata w dziedzinie medycyny niekonwencjonalnej, Chelidon nie zatraciła swego profesjonalizmu. W odróżnieniu od uzdrowicieli – nawet wybitniejszych od niej samej – którzy wymamrotali parę czarodziejskich formułek i w cudowny sposób leczyli dotykiem, albo nawet i bez dotyku nie wiedząc nawet, że pod nazwą rak może kryć się coś więcej niż słodkowodny skorupiak ona znała się na tym, co robi. Była w końcu weterynarzem… Stare nawyki jakoś nie chciały jej przejść i nie wyobrażała sobie pracy bez zbadania pacjenta, a to, że teraz leczyła ludzi ułatwiało sprawę… Zwierzaki w końcu nie gadają i nie potrafią opisać swych dolegliwości.
- Ok mała – powiedziała uśmiechając się przyjaźnie – co ci dolega?
Uśmiech jej zaraz zbladł, bowiem dziewczyna z błaganiem w głosie i całkiem na serio wyliczyła kilkanaście poważnych chorób zaskakując ją całkowicie. Na pierwszy rzut oka wyglądała przecież na silną i zdrową, Chelidon nie raz widziała ją, jak biega dookoła i wyczynia jakieś niebezpieczne rzeczy z mieczem. W prawdzie jej pacjentka miała wypieki na twarzy, ale pani weterynarz zrzuciła je na karb zbyt grubego ubrania.
- Żartujesz? – zapytała się z niedowierzanie.
- Niestety nie, proszę pani – powiedziała zwieszając głowę na kwintę, a uzdrowicielka nie miała serca łajać ją za tą „panią”.
- Zaraz coś poradzimy – powiedziała. W końcu nie z takimi rzeczami sobie radzili… Ostatnio trafił się przecież ten klient, który wyglądał, jakby wpadł do maszynki do mielenia mięsa… Bezpośrednie trafienie pociskiem odłamkowym, czy coś w tym stylu… - Na początku mi powiedz – kto zdiagnozował te choroby?
- Ja… Sama… - wydukała dziewczyna.
- To znaczy, że posiadasz wykształcenie medyczne? – zdziwiła się Chelidon. Zawsze mieli ręce pełne roboty, ktoś do pomocy mógłby się przydać, nawet, jeśli byłby tradycyjnym lekarzem od antybiotyków. Mógłby na przykład zaszczepić całe towarzystwo na grypę… Choć z drugiej strony mógłby to być nieszczęśliwy pomysł – przypomniała sobie, co się działo, gdy próbowała dać Mruczkowi zastrzyk przeciwko wściekliźnie. Kto by się spodziewał, że coś tak wielkiego potrafi się tak wysoko wspinać na drzewa?
- Nie proszę pani, ale mam książkę – Serina wyjęła opasłe tomisko, które przygotowała na wypadek konsultacji.
Chelidon wzięła je do rąk.
- Zmierzę ci teraz gorączkę dobrze? – powiedziała wpychając nie protestującej dziewczynie termometr do ust. Z przyrządem między zębami trudno gadać, więc będzie miała czas, by dowiedzieć się, co to za dzieło…
Dziesięć minut później wiedziała już, jaką należy zastosować terapię. Zabrała więc swej pacjentce knigę, zakazała jej do końca życia czytać książek medycznych i wywaliła za drzwi…
Mimo, że niezbyt kulturalna, metoda leczenia poskutkowała i do wieczora Serina wyzdrowiała ze schorzeń tak faktycznych jak i wyimaginowanych. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 24-01-2006, 21:15
|
|
|
***
Dzień minął jakoś Serinie na nic nie robieniu. W końcu zdołała sama siebie przekonać, że nie jest chora i pod wieczór wykonała nawet kilka ćwiczeń fizycznych. Nie mniej jednak nie wszystkie zamieszkujące w Warowni osoby mogły sobie pozwolić na taką beztroskę.
Teoretycznie Samia mogła w każdej chwili zrezygnować ze swych zajęć, nie mniej jednak nauka czarów wymagała narzucenia sobie pewnego reżimu, a flirt księżniczki z czarną magią pomału przemieniał się w prawdziwe, gorące uczucie, wymagające jednak stałej pielęgnacji i pracy. Cały dzień wisiała – niczym jakiś złowieszczy, czarny ptak – nad książkami i następny również na to poświęciła… Dobę po cudownym ozdrowieniu Seriny wracała z biblioteki, dźwigając pokaźny egzemplarz „Libris Mortis”, gdy jej oczy ujrzały Roskę.
Kapłanka stała po drugiej stronie korytarza spokojnie, jakby na kogoś czekając. Samia nieszczególnie ją lubiła, głównie z powodu jej bigoteryjnego sposobu bycia, nie mniej jednak ostatnio stosunki między obydwoma dziewczynami znacznie pogorszyły się, gdy kapłanka uraziła jej dumę celnie rzuconą książką. Skrzydlata nie miała pojęcia, że owym pociskiem miotała wówczas Monika.
Samia zważyła w rękach tom. Księga była gruba i ciężka, liczyła dobrze ponad tysiąc stron, a jej okładki okuto ołowiem.
Nadszedł dzień rewanżu!
Skrzydlaci z jej świata byli wojowniczym ludem, non stop walczącym z najazdami orków. Naturalnym było, że ich szlachta nie tylko powinna umieć walczyć, ale także stanowić na tym polu wzór dla prostaczków. Oficer, który uczył księżniczkę rzucać oszczepami byłby dumny widząc jej zamach. Opasłe tomiszcze poszybowało prosto na spotkanie…
…wychodzącej zza rogu kruchej blondyneczki. Do trafienia w pełni pasowała nazwa „krytyczne”, ofiara bowiem nie dość, że wywróciła się z hukiem, to jeszcze przejechała kilka metrów po świeżo wypastowanej posadzce.
- Przepraszam! Książka wypadła mi z rąk! – powiedziała Samia nieszczerze. Los trafionej niewiele ją obchodził… Ma oczy, to niech patrzy, gdzie się pęta!
- Monika, nic ci nie jest? – wykrzyknął ktoś, kto wyskoczył zza rogu.
Więc tak nazywała się jej ofiara. Samia znała to imię ze słyszenia… Jakiś mały urwipołeć, lubiący płatać niezbyt przemyślane figle. Cóż, nikomu nie będzie jej żal… Gdyby jeszcze pozbyła się tej kapłanki – pomyślała Samia, która do tej pory jeszcze nie zorientowała się, kto NAPRWDĘ wtedy rzucił tą książkę.
Tymczasem zbiegowisko przy smarkaczu zaczęło robić się coraz większe. Do czarnowłosej koleżanki Moniki dołączyła, bowiem także i Roska.
- Ona krwawi! – krzyknęła z przerażeniem kapłanka. – Trzeba jej pomóc!
Roska wiedziała jedno – oto jej bóg, najłaskawszy Heksor wystawia ją na próbę! W tej chwili winna zaczerpnąć jego mocy i uzdrowić ranną, dając niezbity dowód jego potęgi niedowiarkom… Nie mniej jednak, jak to zwykle u niedoświadczonych nowicjuszów postawionych nagle w nieznanej sytuacji ręce jej drżały, a modlitwy i zaklęcia mieszały się…
Który to święty odpowiadał za uzdrawianie? Nie potrafiła zdecydować, mimo, że znała ich imiona i historie męczeństwa niemal na pamięć. Teraz jednak wypadły jej one z umysłu. Chyba Kurlajt… Tak prawie na pewno błogosławiony Kurlajt… Jak tylko należało się do niego zwracać? Przez chwile różne modlitwy tańczyły jej po głowie, aż w końcu znalazła coś, co wydało jej się adekwatne do sytuacji. Cała zlana potem zaintonowała więc:
- Wieczne odpoczywanie racz jej dać Panie…
Przerwała nagle widząc, co robi Serina. Ta mocowała się ze wstążką, którą jeszcze chwilę temu miała związane w koński ogon włosy.
- Co robisz?
- Zakładam opaskę uciskową!
- Na głowę?
- No tak… Wokół szyi będzie wygodnie.
- A ona nie udusi się?
- Jak założę lekko to nie…
Roska – która nie znała się na medycynie powiedziała tylko – „Acha”. Coś jej w tym rozumowaniu nie grało, ale nie była specjalistką, a poza tym tak bardzo się bała…
Tymczasem mózg Sami przetrawił wszystkie fakty. Monika nie wstawała… Monice stała się poważna krzywda… To nie jej wina, bo mała powinna uważać sama, gdzie łazi… Ale są przy niej te dwie idiotki, które zaraz ją wykończą i będzie na nią…
W prawdzie mała wyglądała na zwykłą chłopkę – więc logicznie rzecz biorąc nikomu nie powinno być jej żal – ale tutejsi ludzie byli dziwaczni. Na pewno ją – Samię - stąd wyrzucą – co miało same zalety…
Już miała krzyknąć „zaciskaj mocniej”, gdy przez jej umysł przeszła nowa, straszna myśl. Przecież spotkała tu inną księżniczkę, która pracowała w stajni… Oblał ją zimny pot… Jeśli mała umrze, wszyscy będą wściekli i na pewno ją ukażą! Wyślą ją do stajni, by zajmowała się jakimiś wszawymi zwierzakami, jak jakiś parobek, albo – co gorsza – każą jej pasać krowy! Nie! Nie zniosłaby takiej hańby! Podeszła, więc spokojnie do zbiegowiska, tak by nie zdradzić, że los rozpłaszczonej na ziemi dziewczyny coś ją obchodzi.
- Odsuńcie się od niej! Ja się na tym znam! – oświadczyła. Jeśli chodzi o medycynę, to Samia w prawdzie nie kojarzyła witaminy C – nawet jako cukierków – pamiętała jednak lekarza, który zajmował się nią, gdy jej matka zginęła w eksplozji, a ona sama została ranna. Medyk pochwalił się, że był chłopem, który dzięki nauce i ciężkiej pracy dostał się na królewski dwór.
Konkluzja Sami była prosta – skoro chłopi mogą zajmować się leczeniem, a nawet leczeniem rodziny królewskiej, to medycyna nie może być trudna i skomplikowana! Gdyby była, to przecież by sobie nie poradzili! Ona, jako osoba bardzo dobrze urodzona nie powinna mieć problemów ze zrobieniem czegokolwiek, co osoby tak niskiej proweniencji robiły!
- Ej ty! Żyjesz!? – Zadała pytanie delikatnie szturchając Monikę nogą. Ranna nie dała znaku życia.
- Czy na pewno można tak nogą? – zadała pytanie któraś z dziewczyn. Chyba ta czarnowłosa maniaczka od mieczy…
Może miała rację… Samia przyjrzała się swej ofierze… Prawie na pewno pochodziła z jakiejś dość niskiej warstwy społecznej. Na pewno była chłopką, może nawet – o zgrozo - mieszczanką… Ba! Gorzej! Mogła być barbarzyńcą z lasu! Dotknąć COŚ takiego ręką na pewno nie było higieniczne.
Z drugiej strony jeśli TO umrze będzie musiała dotykać krów albo świń, jeszcze gorszego paskudztwa.
- No Samia, raz się żyje – powiedziała do siebie i krzywiąc się wewnątrz z obrzydzenia trzasnęła dwa razy dziewczynę otwartą dłonią w twarz. Ta zajęczała i pomału otworzyła oczy. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 24-01-2006, 21:16
|
|
|
***
Monika delikatnie rozchyliła powieki. Obraz był nieco rozmazany, ale bardzo szybko ukształtował się w wiszącą nad nią skrzydlatą o rozpostartych, gawronich skrzydłach. Demony z przeszłości, które jej umysł dawno temu zepchnął w najgłębsze zakamarki zapomnienia i nocnych koszmarów wychynęły niemal natychmiast na wierzch. Znów poczuła żar płonącego lasu, odór krwi, a jej płuca wypełnił dławiący dym…
Zareagowała instynktownie, niczym dzikie zwierze, którym w istocie była…
***
Samia, która przeżyła dwa zamachy na swoje życie przez chwilę miała okazję spojrzeć w oczy Moniki. Nigdy, naprawdę nigdy wcześniej nie spotkała się z taką koncentracją nienawiści, jak teraz… Nawet, gdy wybuch „machiny piekielnej” rozerwał jej matkę… Może dlatego, że tamci ludzie byli profesjonalistami, a maska dworskiej etykiety i grzeczności kazała im zachować maniery nawet, gdy podkładali bomby, lub sypali komuś truciznę do jedzenia.
Monika rzuciła się na nią z paznokciami i zębami i nim Roska z Seriną ją odciągnęły zdążyła zacisnąć szczęki na ramieniu skrzydlatej. Zrobiła to instynktownie, tak, jak robi to drapieżnik – zacisnęła, szarpnęła i zacisnęła mocniej, przegryzając skórą… Samia ryknęła z bólu, pociekła krew.
Właściwie skrzydlata miała ogromne szczęście… Gdyby Monika zmieniła postać nikt nie zdołałby jej odciągnąć, a szarpnięcie zębami oderwałoby księżniczce rękę wraz z dużym kawałkiem klatki piersiowej.
Nie mniej jednak dziewczyna została w ludzkiej formie i Roska z Seriną nie miały kłopotów z odciągnięciem jej daleko od Sami i zaciągnięciem do kuchni, mimo, że wyrywała się, wierzgała i próbowała gryźć…
Uspokojenie furiatki zajęło im w prawdzie trochę czasu, nie mniej jednak jakieś pół godziny później Monika była już w miarę spokojna i mniej więcej opanowana. Siedziała nieco naburmuszona na krześle w kuchni, nad szklanką soku malinowego. W miejscu, gdzie kanciasta księga rozcięła jej skórę bielała nieduża warstewka nowej tkanki, ślad po zaklęciu – modlitwie Roski. A jeśli o tej mowa…
Serina opowiedziała Rosce o swych przygodach z ostatnich dni. Wojowniczka słabo znała kapłankę, nie orientowała się też w jej przekonaniach, streściła więc jej nawet przygodę z gazetą.
- Może mogłabym pomóc – zadeklarowała jej słuchaczka. Namiętnie czytała wszelkiego rodzaju romanse, a ta historia była prawie jak z najnowszego Harlekina. Para skłóconych kochanków, których związek ratują rady świątobliwej kapłanki… Widziała to oczami wyobraźni! Dlatego los i wielki Hexor rzucili ją do tego miejsca! Miała misje! Teraz nic nie mogło jej powstrzymać. – Czy mogłabym najpierw zobaczyć tą gazetę? – zapytała.
Serina wyjęła Brawo z plecaka i czerwieniąc się podała kapłance… Nie chciała, żeby ktoś ją z tym widział, ale ta dziewczyna była taka miła… Na pewno nikomu nie opowie.
Roska przyjrzała się publikacji krytycznym okiem, kartkując ją.
- O bogowie! Musze to mieć! – pomyślała, a głośno powiedziała – A fuj! Co za paskudztwo! – starała się nadać swemu głosowi wyraz maksymalnego obrzydzenia. – Kto czyta takie rzeczy!
- Ty! Ty! Ty! – zakrzyczało w jej głowie sumienie, ale jego głos nie dotarł do uszu kapłanki. Ta bowiem spostrzegła, że gazeta umożliwia nawet zakup prenumeraty! – Ciekawe, czy drogo? – pomyślała.
- Zabiorę to świństwo! – orzekła – I przeczytam całe, kiedy nikt nie będzie widział – dodała w duchu. – Nie nadaje się, by grzeczne panienki to czytały!
Serina czerwieniąc się ze wstydu przytaknęła jej i bez oporu oddała gazetę.
- Moim zdaniem twojemu chłopcu brakuje trochę kobiecej ręki! – powiedziała Roska bardzo fachowo. Wiedziała, co mówi! W romansach zawsze to działało! – Pomyśl tylko, co takiego typowego robiły kobiety w twoim świecie?
- Plotkowały! Mam zaprosić Zerna do pokoju i gadać z nim przez godzinę o tym, co Samia powiedziała o Tatianie? – tym razem to w głosie Seriny zabrzmiało najwyższe obrzydzenie. Dawno, dawno temu przysięgła sobie, że nigdy nie będzie taka, jak te obrzydliwe baby, które swego czasu zatruwały jej życie.
- To mogłaby być ciekawa idea – odpowiedziała głosem znawczyni Roska. – Nie mniej jednak czy nie robiły czegoś innego? Nie gotowały, sprzątały i innych takich?
Serinie przypomniało się, co się działo, gdy kiedyś posprzątała u Zerna w pokoju… Nie był to najszczęśliwszy pomysł, z tego co pamiętała.
- Najlepiej będzie coś ugotować! W końcu jak mówi przysłowie „przez żołądek do serca” – zacytowała Roska, po czym dodała, że będzie trzymać za koleżankę kciuki i się zmyła, tłumacząc, że chciała spotkać się z niejaką Guern, wyznawczynią ciekawej religii od drzew.
Serina została w kuchni. Złośliwy głos w jej głowie kazał zignorować jej rady Roski – bo w końcu co kapłani mogą wiedzieć o związkach międzyludzkich? Nie mniej jednak nie był to jedyny głos, który dawał jej rady…
- To co gotujemy? – zapytała się Monika, która wyraźnie przestała się już gniewać.
- Nie wiem… Nie jestem dobrą kucharką. – przyznała się najzupełniej szczerze Serina. Kiedyś, kiedy mieszkała jeszcze w prawdziwym zamku, pod opieką prawdziwego barona powiedziano jej, że potrafi zrobić bardzo smaczną jajecznicę… Prawdopodobnie nie chcieli jej robić przykrości, ale miło było o tym pomyśleć… Niestety było to jej jedyne kulinarne doświadczenie.
- To jest łatwe – powiedziała Monika. - Setki razy widziałam, jak to się robi!
Serina też setki razy widziała, jak to się robi. Nie była jednak pewna, czy to wystarczy… Podzieliła się tymi przemyśleniami z koleżanką. Ta nie straciła optymizmu…
- To proste: kroisz różne rzeczy, wrzucasz od garnka i gotujesz! Każdy to potrafi! – wyjaśniła Monika. Co ciekawe z grubsza miała rację.
Raz kozie śmierć – pomyślała Serina
W kuchni była cała masa różnych produktów, podobno dlatego, że spiżarnia wypełniała się w sposób magicznych. Trudno było z nich coś wybrać. Niektóre z nich Serina i Monika znały z widzenia, niemniej jednak większość z nich stanowiła dla nich całkowitą egzotykę… Tyczyło się to przede wszystkim rozmaitości warzyw.
- Fuj! Kto by jadł tyle zieleniny! – skrzywiła się Monika, rasowy drapieżnik.
- Nie wszystkie są zielone – zauważyła głupie skołowana Serina gapiąc się na dorodny, lśniący fioletem bakłażan. Nie chodzi o to, że była mało inteligentna, czy życiowo zaradna. Całe życie wychowywano ją do czegoś innego… Umiała walczyć mieczem i fechtować jak mało kto, jeszcze jako mała dziewczynka biła dużo starszych chłopców i zabierała im kieszonkowe, ale to… Była jak kosmonauta, który dopiero, co wylądowawszy na obcej planecie wyszedł ze swego statku i staną twarzą w twarz z zupełnie niezrozumiałym mu pejzażem. Co gorsza porównanie było całkiem trafne…
Nigdy właściwie nie wyjaśniono, dlaczego w tak wielu światach występują te same rośliny i zwierzęta. Zasoby spiżarni więc w jakichś siedemdziesięciu procentach pokrywały się z zawartością wyjątkowo dobrze wyekwipowanego supermarketu, niemniej jednak… Niemniej jednak znów na wierzch wychodziła historia. Serina pochodziła z kraju, w którym występowała podobna do środkowoeuropejskiej szata roślinna, z okresu zbliżonego do naszego średniowiecza. Tym czasem wiele z tego, co dziś jemy zostało przywiezione z Ameryki, Afryki czy Azji… Skąd biedna miała wiedzieć, jak należy spożywać ziemniaki, kukurydzę, pomidory, paprykę, pomarańcze, brzoskwinie, banany czy inne, codzienne dla nas produkty?
- Monika, to, co zrobimy? – zapytała się Serina. Odpowiedź była taka, jakiej się spodziewała, bowiem pomału zaczęła już poznawać logikę swojej nowej przyjaciółki. Słowo „jedzenie” jakoś jej nie zadowoliło.
- A jakieś konkretne danie? – drążyła dalej – Jaki konkretny przepis wykonujemy?
Pytania rozbiły się o mur niezrozumienia.
- Mia mówiła – powołała się na autorytet Monika – że wystarczy zmieszać różne rzeczy i przyprawić tak, żeby smakowało… Zawsze jej wychodziło!
Serina westchnęła zrezygnowana. Była w zupełnie obcym środowisku, znikąd nie było widać pomocy… Z drugiej strony nie mogła się teraz poddać! Zaczęła ogarniać ją desperacja…
- Pociąć, ugotować i przyprawić, tak? Zróbmy to – powiedziała biorąc do rąk nóż.
Dziewczęta zabrały się, więc do pracy.
Generalnie całość sztuki kulinarnej sprowadza się właśnie do tego, że – jak twierdziła szefowa Warowni - każda mieszanina rzeczy jadalnych jest z grubsza jadalna… Ba! Niekiedy nawet rzeczy niejadalne po odpowiedniej termicznej obróbce stają się jadalne… Tak przynajmniej twierdzą profani.
Dwie profanki zaczęły tymczasem od obrania ziemniaków.
- Zobacz jaki śmieszny ziemniak! – powiedziała Monika unosząc do góry zieloną bulwę. – Jak myślisz, dlaczego jest takiego koloru?
- Pewnie ten owoc jeszcze nie dojrzał – oznajmiła Serina.
- Ten jest niedojrzały, ale tamte są już pewnie nieświeże! Nawet korzonki im rosną! – zauważyła blondynka. W życiu nie widziała ziemniaków… Na jej kontynencie nie rosły, a nawet, gdyby rosły, to nie zmieniało to faktu, że cierpiała na zanik pamięci.
To była ważna kwestia, należało ją omówić. Niestety, Serina urodziła się na tym samym kontynencie, co Monika. Także w życiu nie widziała ziemniaka. W końcu zdecydowały się ukroić kawałek i spróbować… Nie smakował dobrze.
- Rzeczywiście, całkiem zepsuty!
Starannie, więc pozbierały wszystkie białe kartofle i wyrzuciły je do śmieci. Na ziemi została niewielka kupka zielonych „owoców”. Obrały ją starannie, czy też raczej – Serina obrała, bo sposób, w jaki Monika trzymała nóż napawał ją przerażeniem.
Głównym wrogiem obecnym w kuchni jest jednak Ogień! To najbardziej przebiegły, podstępny i kapryśny awatar Zła w najczystszej formie, jakiego skrywa ludzkie domostwo. Na szczęście dla dziewcząt kuchenka, na której przyszło im pracować była urządzeniem czysto elektrycznym, co uniemożliwiło im zagazowanie się i wysadzenie w powietrze, czy choćby podpalenie budynku. Gdy posiekały już pewną ilość dość przypadkowo wybranych warzyw i owoców napełniły garnek wodą i wrzuciły doń swe ofiary. Potrawka warzywna zaczęła bulgotać przyjemnie, a ziemniaki zieleniły się w niej przepięknie. Do warzyw należało podać też jakieś mięsiwo, więc Monika zadeklarowała się zrobić kotlety… Wiedziała nawet, jak je należy panierować, nie miała jednak pojęcia o tym, że mięso należy najpierw rozbić młotkiem. Ukroiła więc kilka plastrów, zapanierowała i rzuciła na rozgrzany olej. Palnik ustawiła na maksimum, jak każdy laik, któremu się spieszy. Myślała – dość zresztą logicznie – że w ten sposób mięso szybciej się usmaży.
Rzeczywiście, w ciągu kilku chwil danie pokryło się przyjemnym, złotym kolorem. Jak niejeden dała się złapać na najstarszy kuchenny fortel! Nie wiedziała, że na dużym ogniu stykająca się z olejem warstwa mięsa smaży się rzeczywiście bardzo szybko, lecz niestety wewnętrzna część dania nie nagrzewa się tak szybko… Tym sposobem można wewnątrz spalonego mięsiwa znaleźć surową, krwistą tkankę.
Serina natomiast doprawiła warzywa kilkoma znaleziony w kuchni przyprawami, dodała makaronu i skosztowała. Powstająca substancja smakowała całkiem, całkiem, a po dodaniu przecieru pomidorowego nawet wyglądała nieźle. Postanowiła, więc usiąść gdzieś z boku i poczekać, aż całość się zagotuje. Wewnątrz jej garnka powstawał przyjemny, gęsty sos z warzyw.
Pozostało im tylko czekać – a przynajmniej tak im się zdawało. W pomieszczeniu panował spokój i wszystko miały pod kontrolą… Takie uczucie jest niechybnym znakiem na to, że żyjące w każdej kuchni Ciemne Moce przeszły do ofensywy.
Serina, korzystając z faktu, że potrawka z warzyw z makaronem gotowała się spokojnie zrobiła sobie herbatę i postanowiła usiąść i spokojnie poczekać na efekt. Monika nie była równie spokojną osobą, jak jej koleżanka i nie potrafiła długo usiedzieć w miejscu, zaczęła, więc z zainteresowaniem buszować po pomieszczenu, aż trafiła na tajemnicze torebki z kolorowymi ilustracjami. Zawierały – sądząc z dotyku – jakieś proszki, ale zdobiące je obrazki i atrakcyjne napisy sugerowały inną zawartość: „żurek”, „barszcz czerwony”, „grochówka” głosiły nazwy.
- Zupa w proszku? – pomyślała. Zestawienie było absurdalne… Jak coś płynnego może zostać sproszkowane? Z drugiej strony podczas ostatniego pobytu w kuchni widziała, kto z takich torebek korzysta: zadufana w sobie, czarnoskrzydła wiedźma o charakterze tak podłym, że nawet inni skrzydlaci jej nie chcieli. Monika setki razy obiecywała nigdy więcej nie dokuczać skrzydlatym… I na każdą taką obietnicę przypadały przynajmniej dwa głupie dowcipy. Właściwie to nawet nie wiedziała, dlaczego tak nie lubi tych istot… Za każdym razem, gdy ich widziała budziły w niej niejasne i nieprzyjemne skojarzenia, wiążące się z dymem, ogniem i krzykiem, zjawiskami, jakie dominowały także w jej snach. Nie wiedziała, dlaczego tak jest… Nie pamiętała nic ze swojej przeszłości…
Nie chciała pamiętać…
Ale żeby nie lubić Sami miała powody. Samia rzuciła w nią książką! Pewną okolicznością łagodzącą mogło w prawdzie być to, że parę tygodni temu także Monika cisnęła opasłym tomiskiem w Samię (która do tej pory myślała, że było to winą Roski – ot, kolejny dowód na to, że skrzydlaci są głupi), ale to było zupełnie co innego… Całkiem, absolutnie, zupełnie co innego! Nic, a nic nie było w tym podobnego!
Miała prawo się odwdzięczyć!
Wiedziała, że gdy wyjmie się produkty zapakowane w sklepie w pudełka z opakowań, w których się je kupuje, to one mogą się bardzo szybko zepsuć! Nadszedł, więc czas na zemstę! Szybko otworzyła wszystkie torebki.
Tymczasem Serina postanowiła sprawdzić efekt swych kulinarnych wysiłków. Minęło dobre pół godziny odkąd wrzuciła wszystkie składniki do garnka i przestała się nimi interesować. Podniosła pokrywkę. Zawartość kociołka bulgotała ładnie, nie mniej jednak pachniała już mniej przyjemnie. Zamieszała łyżką… Warzywa wypłynęły na powierzchnie, ale nie było widać ani śladu makaronu. Poskrobała garnek po dnie i na powierzchnie zaczęły wypływać ohydne, czarne gluty. Makaron – jak to makaron – przywarł do garnka i się przypalił. Właśnie zbyt długie przytrzymanie potrawy na ogniu jest największym dlań zagrożeniem i najczęściej powoduje jej zepsucie. Nie musiała nawet próbować, żeby wiedzieć, że to nie nadaje się do jedzenia. Nie poprawiło jej też humoru to, że w tej samej chwili, gdy grzebała w garnku zastanawiając się, co zrobić z powstałą substancją (wylać do sedesu – proponował zdrowy rozsądek, czemu bardzo wyraźnie przeciwstawiał się wyuczony jeszcze we wczesnym dzieciństwie szacunek do żywności) w drzwiach kuchni stanęła Samia.
- Co tak śmierdzi? – zapytała się prawie natychmiast i podeszła do garnka, nad którym stała Serina. – Acha! Wszystko przypalone, jak to zwykle u nowicjuszy! – oznajmiła mentorskim głosem. Samia posiadała długą, sięgającą dwóch miesięcy wstecz praktykę kucharską. O spaleniźnie wiedziała już wszystko (oprócz tego, jak jej uniknąć), potrafiła też rozróżniać po smaku jej pięć rodzajów… Miała też liczne sukcesy – po piątej próbie udało jej się zrobić jajka na twardo, a co więcej nikt jeszcze nie zauważył, że próba druga – ta, która wybuchła – tkwi po dziś dzień na suficie.
Liczne kulinarne niepowodzenia niemal nie doprowadziły Samii do depresji (o śmierci głodowej nie wspominając). Na szczęście uratowały ją dwa odkrycia. Po pierwsze – uświadomiła sobie, że gotowanie jest zajęciem typowym dla niższych warstw społecznych, więc nie powinno dziwić, że ona – było nie było księżniczka krwi i dziedziczka tronu, osoba stworzona do wyższych zadań (takich jak: bale, bankiety i poezja dworska) – nie radzi sobie z tak podłą i plebejską dziedziną.
Po drugie odkryła, że istnieją takie czarodziejskie torebki i słoiczki, których zawartość wystarczy tylko wsypać do wrzątku i otrzymywało się gotowe danie. Do kuchni przyszła właśnie po to, by móc pożywić się w ten sposób. Niestety odkrycie, że coś jest nie tak nie zajęło jej wiele czasu. Wszystkie torebki były bowiem pootwierane.
Dla normalnego człowieka nie byłoby to niczym szczególnie niezwykłym – być może by się zdziwił, być może nawet zirytował, ale Samia nie myślała kategoriami zwykłego człowieka, a następczyni tronu. Odkąd wyrosły jej skrzydła, a kapłani zinterpretowali jej kolor upierzenia jako najgorszy z możliwych omenów ktoś zawsze czyhał na jej życie. Odcisnęło to głębokie piętno w jej psychice i dziewczyna bała się nawet własnego cienia… Nikt nigdy nie widział jak pierwsza wchodzi do pustego pokoju, nienawidziła też, gdy ktoś – ktokolwiek – stał za jej plecami. Otwarte torebki po wyrobach firmy Knorr odczytała, więc jednoznacznie:
- Ktoś chce mnie otruć – pomyślała. Nie było dla niej tajemnicą, że nie miała tu wielu przyjaciół! W prawdzie sytuacja nie była tak okropna, jak w rodzinnym pałacu, gdzie każdy miał ochotę wbić jej sztylet w plecy, ale demonstracyjne akty wrogości doń były na porządku dziennym. Ten potwór w jej sypialni kilka dni temu… Książka przed miesiącem… Żaby, robaki, ryby i myszy w pokoju, co kilka dni… Widocznie teraz postanowili się jej pozbyć! Choć z drugiej strony miała tu też i sojuszników. Na przykład pani tego miejsca – chyba nie sprowadzałaby jej tutaj, gdyby nie zależało Jej na jej życiu!
Jeśli dobrze to rozegra może pozbędzie się tych złośliwców raz na zawsze…
- Czy przypaliło się wam jedzenie? – zapytała ze szczerym współczuciem w głosie. Nauczenie się, jak symulować to uczucie zajęło jej długie tygodnie, ale nigdy nie żałowała utraty tego czasu. – Jeśli tak, to zacznijcie od czegoś łatwego! Na przykład od jednej z tych zup w proszku – zasugerowała wciskając Serinie trzy napoczęte torebki Barszczu Białego Instant i przybierając wyraz twarzy, który jej nauczyciele nazywali „Naturalnie ciepłym uśmiechem numer 4”.
Serina przyjęła podarunek – bo jak można odmówić komuś, kto jest tak serdeczny i pełen dobrej woli? Już po kwadransie jedzenie było gotowe… Zgodnie z sugestią księżniczki dodała do niego kilka ugotowanych na twardo jajek, dzięki którym zupa wyglądała naprawdę smakowicie.
- Spróbuj jak smakuje – zachęciła ją Samia uśmiechając się łagodnie. Serina zanurzyła łyżkę w garnku, wyczuwając na sobie pełne napięcia spojrzenia skrzydlatej oraz złaknionej magicznych cudów Moniki. Takie zainteresowanie peszyło ją, a dodatkowo całkiem go nie rozumiała… To w końcu zwyczajny garnek zupy, fakt, że w proszku… Ale skoro w Warowni mieli najprawdziwszego smoka, czarodziejów i latające machiny, to dlaczego mieliby nie mieć zupy w proszku? Ale widać tamte dziewczyny były tu nowe i jeszcze nie przywykły…
Skosztowała trochę i oznajmiła:
- Myślę, że jest dobre.
- Nie wyczuwasz jakiegoś gorzkiego posmaku? – zadała pytanie Samia.
- Nie, jest raczej kwaśne…
- A nie smakuje migdałowo?
To wymagało ponownego kosztowania zupy.
- Nie, nie smakuje migdałami. Czy powinno?
- Szlak! To znaczy, że nie dodali strychniny, arszeniku ani cyjanku, tylko coś zupełnie bez smaku. – pomyślała księżniczka, a głośno powiedziała – To bardzo dobrze, że nie smakuje migdałami, bo nie powinno. Zjedz trochę więcej, żeby się upewnić, czy na pewno jest dobre!
Serina i tym razem posłuchała bardziej doświadczonej kucharki i zjadła cały talerz, tym chętniej, że poprzedniego dnia porządnie się przegłodziła. Ku niezadowoleniu Samii i tym razem nic się jej nie stało. Ktoś normalny uznałby zapewne, że jest to pewny znak, że jedzenie nie jest zatrute… Ale nie ta księżniczka. Samia wiedziała już jedno – ktoś dosypał jej do żywności paskudnej, powolnej trucizny, która miała zabić ją po wielodniowych męczarniach… To tylko zaostrzyło jej paranoję. Należało, więc uciec się do środków ostatecznych. Zgarnęła wszystkie torebki i udała się do laboratorium, w którym widziała zautomatyzowaną aparaturę do analizy chemicznej.
Gdy księżniczka oddaliła się celem wykrycia w daniu z torebki glutaminianu sodu, pozostawiona na pewną śmierć (ze starości) Serina spojrzała na garnek, potem na torebkę i jeszcze raz na garnek pełen Barszczu Białego Instant.
- Monika, nie jesteś głodna? – zadała pytanie. Było ono w prawdzie retoryczne i nie spodziewała się usłyszeć odpowiedzi, ale jej znajoma zareagowała energicznym i pełnym entuzjazmu „Tak”.
- To zjedz ile chcesz, a resztę wylej do zlewu. – odpowiedziała.
- Co mam z tym zrobić? – zdziwiła się jej towarzyszka.
- Wylać do zlewu, wyrzucić do śmieci, czy co robi się z resztkami… Ja tego nie zrobię, bo idę do siebie płakać. – wyjaśniła Serina.
- Dlaczego? – niektórzy zwyczajnie nie wiedzą, kiedy należy przerwać rozmowę.
- Bo jestem beznadziejna! – wyjaśniła Serina. – Nic nie umiem, tylko potrafię się bić… A i w tym jestem słaba, bo się brzydzę krwią! Po co komuś wojowniczka, której zbiera się na wymioty, jak kogoś skaleczy? Nie potrafię nawet ugotować niczego! To potrafiła każda, nawet najgłupsza dziewczyna w sąsiedztwie…
- Ale wyszła ci bardzo dobra zupa, szkoda takiej zmarnować!
- To jest zupa w proszku… Zalewasz ją wodą i mieszasz, ot cała sztuka! Każdy kretyn potrafi ją zrobić. Pewnie dlatego mi tak dobrze wyszła – dodała po chwili i zamilkła pochlipując z lekka.
- Co ja powiem Zernowi, jak się u niego pokażę z czymś takim? „Cześć kochanie, przyniosłam ci zupę, dziś na obiad jakiś – spojrzała na opakowanie od zupy – pieprzony Gorący Kubek”
- Ale to na pewno będzie mu smakować!
- Pomyśli sobie, że jestem skończoną kretynką! Kto robi swojemu chłopakowi jakieś gorące kubki…
- Ale…
- Och, daj mi już spokój… Jestem beznadziejna, do niczego się nie nadaje… Takie jak ja powinno się humanitarnie usypiać.
- Ale… - nie było to potrzebne, bo Serina wyszła z kuchni. Monika chwilę zastanawiała się, czy nie iść za nią i nie poprawić jej humoru, jednak przed nią stał garnek pełen barszczu białego z jajkiem… Gdy jest się młodziutką, dopiero dojrzewającą magiczną bestią trzeba się dobrze odżywiać. Monika w prawdziwej postaci i tak miała już jakieś sto kilogramów niedowagi. Nalała sobie jeszcze zupy i zagryzła ją półsurowym kotletem. W lodówce znalazła na dodatek sporo wędlin, a i owoce jak im się lepiej przyjrzeć, to też wyglądały nieźle. Gdzieś tu powinno być także mleko i czekolada…
- To właśnie jest problem Seriny – pomyślała. – Pije za mało czekolady!
***
Tymczasem gdzie indziej Samia rozpracowywała właśnie tajemnicę przemysłową czynnika E-19837 dodawanego do każdej zupy w proszku. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 24-01-2006, 21:18
|
|
|
***
Przenieśmy się tymczasem nieco w czasie i przestrzeni… Zern pierwszego dnia był nieco zły i powiedział o kilka przykrych słów za dużo. Raczej trudno powiedzieć, by przywiązywał do nich duże znaczenie. Był cholerykiem i czasem zdarzało się, że ponosiły go emocje, które jednak równie szybko gasły, co się rozpalały. Gdy więc przyszła refleksja zaczął nieco żałować tego, co powiedział. Niemniej jednak uznał, że dobrze, że zrobił, co zrobił, to w końcu wina Seriny, że się spóźniła i w ogóle, co ona sobie myśli…
Drugiego dnia, gdy nie było dane mu się z nią spotkać uznał, że dziewczyna jest na niego ciężko obrażona. Wzruszył ramionami i orzekł, że dobrze, On poczeka, aż jej przejdzie i zobaczy ile się jeszcze będzie wygłupiać, bo On nie ma zamiaru przepraszać. W postanowieniu tym wytrwał gdzieś do wieczora następnego dnia, gdy usłyszał, że jego dziewczyna nie wyszła przez cały dzień z pokoju. Jako, że nie wiedział, że cierpiała na ostry atak urojonej astmo – anemio – anoreksji pomyślał, że to jego wina. Wzruszył tylko ramionami, twierdząc, że jeśli Serina jest aż taka głupia to, to jej sprawa i on jej za to nie będzie przepraszał.
Niestety na swoje nieszczęście Zern był dość porządnym facetem… Im dłużej to trwało, to tym więcej o tym myślał, a im dłużej o tym myślał, to tym gorzej się czuł. Może rzeczywiście powiedział za dużo? Nie wiedział, co mogło tak dotknąć Serinę, nie mniej jednak, kto zrozumie kobietę? Zresztą dziewczyna mogła mieć poważne powody, żeby się spóźnić…
Czwartego dnia po południu wreszcie zebrał się na męską decyzję. Werdykt brzmial: no jasne, że to wina Seriny, że się spóźniła! To oczywiste, że nie powiedział nic złego! Naturalnie jest ona skończoną idiotką tak długo i mocno się na niego gniewając! Nie mniej jednak KTOŚ musi być tym mądrym i szlachetnym, gotowym przeprosić i wziąć na siebie winę, by ten głupi mógł się dobrze czuć!
Tylko, czemu cholera musiał to być on?
Bo jest mądrzejszy – to jasne.
Zgodnie ze swym postanowieniem udał się do pokoju, w którym mieszkała Serina. Teoretycznie powinien wziąć ze sobą bukiet jakiś chwastów lub ewentualnie coś słodkiego, by posłużyło jako łapówka, ale niestety nie zaopatrzył się w nie. Miał tylko nadzieję, że dziewczyna wpuści go do pokoju.
Jak się okazało niepotrzebnie się martwił, drzwi zastał uchylone. Mimo to zapukał w nie – w końcu przyszedł przepraszać, powinien, więc być kulturalny. Nikt nie odpowiedział za pierwszym, drugim, ani nawet trzecim razem, postanowił, więc wejść nieproszony.
Widok, jaki zastał przeszedł wszystkie jego oczekiwania. Serinę zastał leżącą w łóżku, wtuloną w poduszkę. Poduszka, jak uchwycił to jego bystry wzrok była cała mokra od łez… Chyba wolałby już przyłapać ją z gachem – mógłby go stłuc na kwaśne jabłko i rozwiązać w ten sposób problem, zamiast zajmować się jakimiś babskimi durnotami…
- Zern – zajęczała dziewczyna żałośnie, a jej oczy wypełniły się łzami.
- O matko! Co ja takiego powiedziałem? – zadał sobie pytanie w myślach, a głośno powiedział. – Ja chciałem przeprosić za wszystko, co powiedziałem… Naprawdę wstydzę się tego… - trzeba mu przyznać, że starał się, jak tylko mógł, żeby jego ton i postawa były jak najbardziej pojednawcze i wyrażały maksymalnie duże skruszenie i wstyd. Nie szło mu to za bardzo.
- To znaczy, że się nie gniewasz? – odpowiedziała słabym głosem ta żałosna istota, która jeszcze niedawno była Seriną.
- Nie, nie gniewam się… - odpowiedział i właśnie miał znowu spróbować przepraszać, gdy dziewczyna rzuciła mu się na szyję.
- Zern – zajęczała tym razem jakby radośniej. – Tak się cieszę! – dodała ściskając go. Trzeba przyznać, że była bardzo silna, jak na swoją dość delikatną budowę.
- No dobrze, tylko kto mi wyjaśni, o co tu chodzi? – pomyślał nieco zdezorientowany półbóg. – Nigdy nie zrozumiem tych kobiet.
***
Gdzie indziej, kiedy indziej…
- Powiedz jej, żeby się wynosiła – zasugerował pierwszy rifematyk dyskretnie wskazując towarzyszowi Samię ślęczącą nad aparaturą chemiczną.
- Nie chce mi się z nią użerać, jak jej się znudzi, to sobie pójdzie… - uznał drugi.
- Ale ona siedzi tutaj już drugi dzień!
- To czemu sam jej tego nie powiesz? Mi ta aparatura nie jest potrzebna…
1) Poprzednim rekordzistą była Gereneth, Rogata Wilczyca z Lodowców, która spotkawszy kiedyś na swej drodze bibliotekarza zmusiła go, by przed pożarciem zademonstrował, do czego służą dźwigane przezeń przedmioty.
Przypisy dla redakcji
Przerwa między wierszami = akapit
*** - linijka odstępu między dwoma "rozdziałami" |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 14-02-2006, 20:46
|
|
|
Lisy i Lunatycy:
Ostatnimi czasy zrobiło się nieco nudno. Większość skrzydlatych – niestety – wyjechała gdzieś daleko z Warowni, co Monika początkowo uznała za błogosławieństwo, lecz bardzo szybko doszła do wniosku, że nie ma się z czego cieszyć, bowiem nie było już komu podkładać żab do łóżek i płatać innych figli… Zresztą skrzydlaci i tak pomału stawali się nie tylko nudni, ale wręcz niebezpieczni i na pewnym etapie zaczęli winić o każde nieszczęście – włącznie ze złą pogodą i niedawnym wybuchem magii – właśnie Ją!
Co więcej – co niby takiego złego jej zrobili, że miała się na nich mścić? Nie pamiętała… I chyba nie chciała sobie przypominać. Na pewno było to coś okropnego, wiązało się z ogniem, dymem i krwią, które coraz rzadziej śniły jej się w nocy… Ale to nie byli przecież ci sami skrzydlaci, którzy mieszkali w Warowni… Zrozumienie tego zajęło jej kilka miesięcy, lecz nieźle przyswoiła sobie tą lekcję.
Zabawny wciąż był jeszcze Jared, ale to zupełnie inna historia…
W każdym razie Jared planował wyjechać, a Monika z nim, bo przecież taki fajtłapa sam nie dałby sobie rady poza Warownią! Potrzebował pomocy sprytnej, zdolnej kobiety! A jako, że nie potrafił sobie znaleźć nikogo innego, to wyruszyć musiała ona!
Do podróży należało się naturalnie przygotować, a to – jak wiadomo – sporo roboty. Trzeba wszystko spakować, zadbać o ciepłe ubranie, broń na wypadek spotkania niebezpieczeństwa, baterie do Gameboya na wypadek nie spotkania niebezpieczeństwa i nudy, jedzenie, plastry na skaleczenia… Nie mniej jednak istniało proste rozwiązanie części z tych kwestii…
Był taki eliksir, który pozwalał odegnać zmęczenie, leczyć rany i choroby, obywać się bez jedzenia oraz nie powodował żadnych efektów ubocznych… Wystarczyło tylko zebrać wszystkie składniki i nawet najtrudniejsze zadanie byłoby dla niej bajecznie łatwe.
Składniki – o ile oceniała Monika – były albo pod ręką, albo łatwo dostępne. Korzenne przyprawy z krańców świata znajdowały się w kuchni, a o inne, bardziej czarodziejskie ingrediencje wystarczyło tylko wystarczająco długo i natarczywie prosić któregoś maga. Problem stanowiły tylko ostatni składnik… Musiała nim być albo krew bogini, która była zdecydowanie najlepsza, ale Guern wykazała się bardzo małym zrozumieniem dla problemu, gdy Monika zaczęła kręcić się w jej okolicy z sekatorem, albo sierść magicznej bestii…
Teoretycznie ona sama była magiczną bestią, ale nie miała szczególnej ochoty obcinać sobie warkoczy, zwłaszcza, że mogła skorzystać z cudzego owłosienia…
***
Mruczek spał wyciągnięty na schodach Warowni tak, że zajmował je całe. Teoretycznie była zima, co dało się poznać po leżących tu i ówdzie kupkach szaro-burego śniegu, lecz grube, białe, zimowe futro, jakim obrósł zapewniało mu ciepło. Dodatkowo padające na schody światło sprawiało, że było mu naprawdę, przyjemnie gorąco – prawie tak gorąco, jak w lecie. Monika przeczuwała, że gigantyczny kotowaty w rzeczywistości nie śpi, a przeciwnie – lustruje czujnie otoczenie spod przymkniętych powiek. Wiedziała też, że gdyby zbliżyć się do niego z nożyczkami wyciągniętymi w rękach stwór rzuciłby się do ucieczki, albo pobiegł na skargę do Dio, a potrafił biegać naprawdę szybko… Należało, więc to rozegrać ostrożnie.
Wyłoniła się niespodziewanie zza kamienia i błyskawicznie przeskoczyła za jakiś krzak. Instynktownie potrafiła się chować. Dodatkowo chroniło ją też proste zaklęcie, stapiające jej wygląd z otoczeniem i drugie, bardziej skomplikowane, które kazało umysłom patrzącym nie wierzyć, że ona tu jest… Była, więc częściowo niewidzialna. Wystarczyło jeszcze wykonać trzy skoki od krzaczka do krzaczka, szybko uciąć Mruczkowi pukiel włosów i rzucić się do ucieczki…
- Ała! – zaprotestowała oburzonym głosem przeciwko takiemu traktowaniu.
- Najmocniej przepraszam! Nie wiedziałam, że ktoś tu jest! – osoba, której buty właśnie wbijały się jej w żebra wyraźnie spostrzegła jej obecność, o czym świadczył speszony ton głosu. Nie znaczyło to naturalnie, że zabrała nogi z jej pleców.
- Przeprosiny przyjęte! – zmusiła się do dobrej woli Monika – ale czy nie wygodniej byłoby ci stać w innym miejscu?
- Nie dziękuję. Tu mi dobrze. – padła krótka odpowiedź. O ile do tej pory Monika była zbyt zaskoczona tym, że nagle ktoś z butami wtargnął na jej plecy, to ta odpowiedź całkiem wybiła ją z równowagi.
- Co to za idiota? – błyskawicznie zadała sobie pytanie. Nawet Samia nie byłaby chyba aż taka głupia. Przywieźli nowego skrzydlatego, czy co? Natomiast na głos powiedziała jedynie – NATYCHMIAST ZŁAŹ ZE MNIE!!!!
Krzyknęła na tyle głośno, że nawet do tego novum musiało dotrzeć, o co chodzi.
- Przepraszam! Bardzo przepraszam! Ja nie chciałam! – odpowiedziała deptaczka i odsunęła się kilka kroków i nadeptując jej na bark.
Dziewczyna wstała pomału prostując obolałe plecy. Jak spostrzegła Mruczek już nie spał, a przeciwnie – gapił się na nie. Czyli efekt zaskoczenia diabli wzięli! Zmierzyła wzrokiem osobę, której zawdzięczała zdemaskowanie. Wyglądała na trochę starszą od niej, ludzką dziewczynę. Była raczej delikatnie zbudowana, a jedynym, co ją wyróżniało z tłumu były długie, rozpuszczone włosy w ślicznym, błękitnym kolorze pogodnego nieba. Jej równie błękitne, mętne oczy patrzyły gdzieś w dal. Monika pomachała przed nimi rękom…
- Tak? – zapytała się śnięta nagle zwracając na nią uwagę.
- Czy ty oczu nie masz? Jak można tak bezczelnie wejść komuś na plecy?
- Ja przepraszam! Ja się zamyśliłam i nie widziałam…
- Często ci się zdarza tak zamyślić? – zapytała Monika, a jad w jej głosie wystarczyłby, by posłać na tamten świat małe miasto.
- Co chwila! – wyznała szczerze i naiwnie zapytana - Kiedyś na przykład szukałam swojego czarodziejskiego amuletu przez cały dzień, a potem okazało się, że miałam go cały czas w kieszeni… - dodała chyba nie rozumiejąc, że nadepnięta osoba właśnie szuka pretekstu, żeby ją zrugać do suchej nitki. Nagle jej twarz przybrała inny wygląd, zupełnie, jakby sobie o czymś przypomniała. – Aaaa! Właśnie! Gdzie jest mój amulet! – jęknęła. - Aaaa!!! Chyba go zguuubiłam!!!! Aaaa!!!
Monika ze zdziwieniem obserwowała, jak spanikowana deptaczka wymachuje rękoma i obmacuje wszelkie możliwe kieszenie.
- Czy mówiąc o amulecie masz na myśli naszyjnik wykonany z takiego dużego granatowego kamienia? – zadała pytanie Monika.
- Tak! Skąd wiesz?
- Masz go na szyji.
- Acha! Dziękuje!!! – głos deptaczki wyrażał najwyższą ulgę. Monika wzięła głęboki wdech… Już nie była nawet zła… Zdumienie zastąpiło wszystkie uczucia, jakie do tej pory żywiła. – Kto to jest? - zadawała sobie pytanie – Skąd oni wzięli takiego dziwoląga? I czy ona zażywa coś nielegalnego, czy co?
- Naprawdę dziękuje! Nie wiem, co bym zrobiła bez mojego kamienia mocy!
Kamień mocy – to słowo uderzyło Monikę jak obuch. Wiedziała, do czego służą takie przedmioty…
- Czy ty jesteś czarodziejką? – ta myśl była aż straszna… Jakim idiotą trzeba być, żeby nauczyć taką śpiącą królewnę czarów? Przecież ona może sobie zrobić krzywdę!
- Acha! Jestem mistrzynią czarów! Mam nawet dyplom Kolegium i patent mistrzowski! Pisze na nim „Mistrzyni Beatrix” – powiedziała niebieskowłosa.
- Przynajmniej pamięta własne imię – zauważyła jej rozmówczyni złośliwie, a na głos powiedziała – Kolegium Magii? To znaczy, że tam, skąd przychodzisz, jest więcej takich jak ty?
- Tak! Kolegium Magów Nieboskłonu jest bardzo duże!
- I wszyscy są tacy dziwni?
- Tak! – przyznała radośnie czarodziejka.
- I też potrafią szukać cały dzień amuletu, który mają na szyi, albo rozdeptać kogoś, bo się zamyślili?
- Tak! – przyznała czarodziejka z taką samą radością, a jej oczy znowu odpłynęły w dal.
To było szokujące… Całe magiczne kolegium pełne śniętych lunatyków. Monika potrzebowała chwili by przetrawić tą myśl.
- Wiesz co? – Monika znów zwróciła uwagę na siebie machając dłoniom przed oczami mażycielki – Nie wierzę, że jest magiem!
- Ale ja naprawdę potrafię czarować! – oburzyła się Beatrix.
- Ach tak? To zaczaruj mnie!
Na twarzy rzekomej adeptki czarów pojawiła się – po raz pierwszy w czasie tej rozmowy - koncentracja. Zadanie nie było trudne… W każdej chwili mogła sprowadzić błyskawicę, by poraziła swą rozmówczynie, lub wiatr, który by ją porwał… To zwykle przekonywało niedowiarków, nie mniej jednak chyba nie byłoby właściwe, a poza tym na pewno komuś stała by się krzywda. Pozostawał jej zawsze drugi atut Kolegium Nieboskłonu – wyjątkowo dokładne wróżby – nie mniej jednak te nie były tak efektowne.
- Czekam! – oznajmiła Monika.
- Już, już! – zaszczebiotała Beatrix i złożyła dłonie nucąc cichym, monotonnym głosem skomplikowany zaśpiew. Monika westchnęła i zmrużyła oczy…
Gdy je otworzyła stała już w zupełnie innym miejscu, niemal oparta o pień Zegarowego Drzewa. To jednak było coś…
- Zaklęcie, które rzuciłam – wyjaśniła Beatrix, z której oczu ulotniła się charakterystyczna mgła – nazywa się Szafirowy Łuk Stamteka *. Czarodziej za jego pomocą otwiera przejście do obcego wymiaru. W przejściu może zmieścić dowolny obiekt lub osobę. Gdy ta znajdzie się w obcym wymiarze zatrzymuje się dla niej czas. Czarodziej może ją wypuścić w wybranym przez siebie miejscu i czasie drugi raz wypowiadając zaklęcie…
- To znaczy, że zatrzymał się dla mnie czas? Nic nie czułam – zdziwiła się Monika.
- Naprawdę?
- Tak! Sama spróbuj, jeśli nie wierzysz!
Beatrix spróbowała i po paru sekundach już nikła w połyskującym błękitem portalu, który pojawił się z nikąd. Monika postanowiła poczekać, aż ta wyłoni się znowu… Czekała… Czekała… Czekała i czekała bardzo długo, bo całe 20 minut, a nowo poznana czarodziejka nie wracała…
- Co ona myśli, że czas się zatrzymał? – zadała nagle sobie pytanie i wtedy ją olśniło…
Gdy ta ofiara wchodziła do portalu istotnie zatrzymał się dla niej czas. Oznacza to, że znalazła się w miejscu, z którego może wyjść tylko w chwili, gdy drugi raz wypowie zaklęcie… A wypowiedzieć nie może, bo zatrzymał się dla niej czas, więc jest niezdolna do jakichkolwiek działań!
Trzeba ją więc ratować! A gdy w grę wchodzą czary najlepsze jest jedno rozwiązanie!
- Ciociu Nooooomo!!! Czy mogłabyś tu na chwilę przyjść!?
**Zobacz – Warhammer Battle 5 Edition lub Warhammer Fantasy RolePlay „Realms of Sorcerry”. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 14-02-2006, 21:32
|
|
|
Wiem, że ten fick jest genialny (to wy jesteście za głupi, by zrozumieć jego głębie), nie mniej jednak czekam na komentarze na waszym poziomike intelektualnym :twisted:
(gdyby tu były emotikony, to zamiast :twisted: pojawiłaby się uśmiechnięta gęba z rogami). |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
IKa
Dołączyła: 02 Sty 2004 Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 14-02-2006, 21:41
|
|
|
fajny fik :)
powiedziałabym biedna Beatrix... ale sama sobie winna ^^ |
|
|
|
|
|
Mai_chan
Spirit of joy
Dołączyła: 18 Maj 2004 Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć... Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 14-02-2006, 22:08
|
|
|
W sumie... Taka fajna, śmiszna miniatura :) Ładne, podoba mi się ^^
A Beatrix rządzi zawsze i wszędzie... |
_________________ Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!
O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|