FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 9, 10, 11  Następny
  BISHOUJO SENSHI (H)ARCHER(Z) MAYA
Wersja do druku
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 15-05-2006, 19:31   

To się robi coraz głupsze, nie żeby mi to przeszkadzało...

___________________________________________________________________________

DA GREJT KONTINIUEJSZYN PART FRI

- No co ty nie powiesz, słonko – westchnęła Maya, patrząc w niebo. Czemu, na Boga, musiała spotykać takich dziwnych ludzi? – A czy mogę wiedzieć, czemu konkretnie moja dusza cię interesuje?
- Nie, nie możesz – łuczniczka nie widziała jej twarzy, lecz mogła przysiąc, że się złośliwie uśmiecha.

W dalszym ciągu zbliżała się, wreszcie podeszła na tyle, że promienie słońca nie zasłaniały jej oblicza. Była nieznacznie wyższa, miała bujne, kasztanowe włosy, niebieską bluzkę i czarną spódnicę. Twarz pokrywał ostry makijaż, przez co wyglądała na sporo starszą. Wyglądała jak typowa zła czarodziejka. Jedyne, co nie pasowało do obrazu to pokryte krótką, szarą sierścią, stożkowate uszka, wystające spomiędzy włosów. Zatrzymała się o krok od Mayi i wymierzyła w nią palcem.

- Przyjmiesz śmierć z honorem, czy chcesz próbować obrony?
- One są prawdziwe? – Spytała zaciekawiona Maya, ciągnąc ją za uszka. Chimeria przez chwilę spoglądała przed siebie niewidzącymi oczami, wreszcie nagłym ruchem chwyciła łuczniczkę za szyję i zaczęła dusić, tarmosząc w przód i tył.
- Jak śmiesz dotykać moich uszu, ty mała żmijo!?!
- Ghhhyyy... – Maya przez chwilę dała sobą pomiatać, po czym chwyciła napastniczkę za nadgarstki. Bardzo mocno i niedelikatnie. – Uspokój się, dziewczę, na Boga!
- Ałałałała! Puszczaj!
- A nie wymyślisz nic głupiego?
- N-nie, puścpuśćpuść! Ajajajaj! – Łuczniczka odepchnęła ją, tak mocno, że ta aż usiadła. Przez jakiś czas rozcierała sobie nadgarstki, sycząc z bólu. Gdy skończyła się krzywić spojrzała rudowłosej prosto w oczy. – Axe, zabij ją.

Rudowłosa i rycerz nie mieli pojęcia, co to znaczyło, mieli jednak wyćwiczony prawidłowy odruch warunkowy i odskoczyli na boki. Jurg albo nie miał odruchów, albo wyszedł z formy, w każdym razie uderzyła w niego błękitna kula energii i zamieniła go w wielką, lodową rzeźbę. Maya wylądowała pewnie, natychmiast jednak uskoczyła przed kolejnym pociskiem, kątem oka dostrzegając napastnika, malutką postać otoczoną błyskami światła. Jeszcze w trakcie lotu rzuciła tam fireballa, okręcając się wokół osi. Gdy turlała się po ziemi usłyszała odgłos wybuchu i cieniutki pisk, dopiero jednak gdy stanęła na nogach i nie zauważyła innego zagrożenia, pozwoliła sobie spojrzeć w tamtym kierunku. Niemalże oniemiała. Ujrzała malutką, kilkunastocentymetrową istotkę, z czarnymi włosami i skrzydełkami, biegającą wokół nóg nieco zdezorientowanego rycerza i ciągnącą za sobą ogon płomieni.

- Zabiłam Jhudorę?!
- Wypchaj się! – Fuknęła mała, skrzydlata istotka, skacząc po ziemi i otrzepując się z płomieni. – Jestem demonicą, nie żadną wróżką!
- A za chwilę będziesz kałużą – warknął Ysengrinn, unosząc stopę z wyraźnym zamiarem rozdeptania jej.
- Kya! Chimi zrób coś! – Demonka okazała się być stworzeniem szybkim i zwinnym, z zadziwiającą szybkością uskakiwała spod ciężkich butów. Rycerza to jednak najwyraźniej nie zrażało.
- Dość tego dobrego - warknęła kasztanowłosa, wykonując skomplikowany ruch ręką. – Sługo mój, powstań!

Pobliski dźwig magnetyczny, którego obecność jakoś umknęła uwagi towarzystwa, nagle się poruszył i przeniósł magnes nad rycerza. Ten zrozumiał co się święci, nim jednak rzucił się do ucieczki przyciąganie magnetyczne pociągnęło go w górę. A konkretnie ćwieki jego kurtki i miecz.

- Grasz nie fair!
- Ach jak mi przykro – zakpiła Chimeria, rozglądając się i koncentrując w dłoni kulę energii. – Gdzie twoja towarzyszka?
- POTĘGO FAERIELANDU – MAKE UP!!!

Z miejsca, gdzie jak widziała upadła Maya, wybuchł snop błękitnego światła, zmuszając ją do osłonięcia oczu. Gdy zaczął słabnąć opuściła rękę i zobaczyła wyłaniającą się z błękitnego dymu błękitną harcerkę, ze skarpetami w czarnobiałe paski i błękitnym berecikiem. Stała w bojowej pozie i najwyraźniej gotowała do ataku.

- Zła istoto! Nastajesz na duszę niewinnej, młodej, pięknej i dobrze zapowiadającej się pisarki i wojowniczki! Nie mogę tego puścić płazem! LAB RAY!!!

Żółta błyskawica poleciała prosto w stronę Chimerii, ta była jednak już gotowa. W jej rękach nie wiadomo skąd znalazł się potężny, dwuręczny młot, którym odbiła zaklęcie, jakby to była piłka tenisowa. Czar rykoszetował i trafił Jurga, rozbijając lód. Kostium tanuki majestatycznie opadł na ziemię, głowa odleciała, a z otworu wymaszerowała powoli zielonkawa gąsienica ze słodką mordką. Maya i Chimeria przez chwilę spoglądały na nią, po czym przeniosły wzrok na siebie nawzajem. Kasztanowłosa uśmiechnęła się, obnażając ostre kły. Harcerka zaczęła przeprowadzać odwrót przyspieszony, a w miejsce które opuściła uderzyła kula, topiąc asfalt. Musiała uciekać zygzakiem, gdyż kolejne pociski omijały ją o włos z obu stron, tworząc efektowne fontanny kurzu i kamiennych odłamków. W pewnym momencie przestały padać, co zdziwiło ją do tego stopnia, że aż spojrzała za siebie. Nie zobaczyła przeciwniczki, tylko rdzawoszary błysk , który przebiegł tuż koło niej. Natychmiast spojrzała przed siebie, tylko by zobaczyć stojącą tam Chimerię, wyrzucającą pocisk niemalże prosto jej w twarz.

- Giń!!!

* * *

- Brrr! – Wzdrygnęła się IKa.
- Zimno ci? – Spytała Serika, lecąca tuż obok na swej miotle. Pod nimi zapalały się powoli światła Tokio, a ostatnie promienie słońca zaznaczały kontury gór na zachodzie. – Za cienko się ubrałaś.
- Nie, tak mnie tylko dreszcz przeszedł. Nie wiem czemu...

* * *

Wrzask. Nie, wycie. Zapach krwi. Ból z rozciętego czoła. Krwawa mgła, przesłaniająca oczy. Ciężar śmierdzącego pancerza. Drżenie kolan, ledwie trzymających ciało w pionie, mimo wykręcającego wnętrzności strachu. Wszędzie trupy i konający, jęk tych ostatnich zlewał się w jedną, przeciągłą skargę. „Jak do tego doszło?” zastanawiała się niewysoka, rudowłosa dziewczyna, okryta białą, mocno zniszczoną zbroją. Miała krótkie i rozczochrane włosy, dłuższe tylko nad karkiem, spięte w imponującej długości warkocz. Ciężko dyszała, opierając ręce na wspaniale zdobionym mieczu, który wydawał się być dla niej o wiele za duży. „Jak na wszystkich bogów mogło do tego dojść?! Czy cały świat oszalał?! Czemu do diaska Dan i cała armia chcą nas pozabijać?! Tyle krwi... Po cóż przelewać tyle krwi?”

Ścierała krew z czoła, gdy nagle coś usłyszała. Szybko zauważyła, że po odparciu pierwszego ataku wróg znowu uderza, rycząc jak dzikie bestie. Ogarnęła ją rozpaczliwa, beznadziejna wściekłość. Wyrwała miecz z ziemi, po czym skoczyła do przodu z tak potężnym okrzykiem, że napastnicy aż zamarli, zwolnili, rozluźnili szyk. Na krótki, bardzo krótki moment. To jednak wystarczyło. Gdy wpadła między dwóch pierwszych zadała dwa zamaszyste cięcia, szybkie jak myśl, nie zwalniając, a tylko nieco przesuwając trajektorię. Nim osunęli się ziemię ona już biegła dalej wgłąb tłumu żołdaków, ścinając celnymi ciosami kolejnych. Poruszała się nadludzko szybko, jak czerwonobiała błyskawica, pozostawiając za sobą zygzakowatą ścieżkę w ludzkiej masie. „Chcecie mnie dopaść?” warczała sama do siebie. „Tak wam na tym zależy?! Proszę bardzo! Pokażcie łotry na co was stać! Drogo was będzie moja skóra kosztować!” Zauważyła, że przeciwnicy wreszcie się otrząsnęli, zaczęli nadbiegać w jej stronę ze wszystkich kierunków. Nie zważała na to. Była mniejsza i zwinniejsza od większości, a teraz czuła w sobie wręcz niesamowitą siłę. Wiedziała dobrze, że jej los jest przypieczętowany, nie zamierzała jednak poddać się i położyć głowy pod miecz. Niedoczekanie.


* * *

- Co do diabła się stało... – Chimeria z zupełnym brakiem zrozumienia w oczach patrzyła na efekt swego ataku. Maya oberwała ogniokulą prosto w oczy, ale nie wyglądała w żadnym stopniu na spopieloną. Nawet nie upadła na ziemię... Zawisła w powietrzu, z odchyloną do tyłu głową i wyciągniętymi w górę rękoma. W tej, dość niecodziennej, pozycji trwała już dobrą minutę i nic nie wskazywało, by to się miało zmienić. Z ciekawości rzuciła w nią jeszcze jedną kulę, co dało taki efekt, że łuczniczkę otoczyła lekka, złota aura. Kolejne kilka pocisków zdziałało tyle, że zmieniła kolor na czerwony i nabrała intensywności. Wilkoucha westchnęła i zaczęła obchodzić przeciwniczkę, by spojrzeć jej w twarz. Szła krokiem spacerowym, gdy nagle, ni z tego ni z owego, Maya bezgłośnie wyprostowała się i obróciła w jej stronę, w dalszym ciągu lewitując. Kasztanowłosa o mały włos nie krzyknęła ze strachu, choć łuczniczka miała oczy zamknięte, a jej twarz nie wyrażała niczego. Nagle wokół łuczniczki wybuchło jaskrawe światło, otoczyło ją kolumną, sprawiając, że włosy zaczęły falować w górę jakby pod wodą. Chimeria zamarła w bezruchu, obserwując, jak powoli się otwierają jej oczy. Zupełnie nieludzkie oczy. Jarzyły się krwawo jak zachodzące słońca, sprawiały wrażenie dziur w materii świata, prowadzących do innego wymiaru. Mimo to kasztanowłosa czuła, jakby patrzyła na nią jakaś pradawna, niematerialna istota. Ale inteligentna istota.

Stała sparaliżowana przez dłuższą chwilę, czując, jak wokół robi się coraz bardziej gorąco. Ocknęła się dopiero gdy poczuła, że stopy zaczynają się zapadać w asfalcie. Wrzasnęła cienko i wzniosła nad ziemię, jednocześnie zdając sobie sprawę, że od żaru przed sobą wysychają jej oczy. Wtedy też usłyszała, że Maya przemówiła.

KIM JESTEŚ I CZEMU PRZERYWASZ MÓJ SEN, ŚMIERTELNICZKO?

Z ust łuczniczki dobiegał potężny huk, przywodzący na myśl wielki pożar, układający się jednak w słowa. Chimeria uznała, że dość już widziała i najwyższy czas się wycofać, zwłaszcza, że pod stopami Mayi asfalt zrobił się całkowicie płynny. Przywołała z nicości słomianą miotłę i usiadła na niej, natychmiast startując. Ruszyła w stronę budynku fabryki, wkrótce jednak szum i poczuła gorąco tuż za sobą. Obejrzała się, by ujrzeć, iż dogania ją ognista kula wielkości samochodu osobowego. Z piskiem odbiła w bok, kula zaś poleciała dalej i uderzyła w mur fabryki, przez który zaczęła się przepalać. Wilkoucha poczuła nagle, że pali jej się ogon i straciła kontrolę nad lotem. Tylko temu zawdzięczała, że o włos ominęło ją kilka następnych, zapalając zresztą miotłę i ubranie. Po chwili dobiegł ja potężny rumor z kierunku fabryki. Budynek, trafiony tyloma pociskami, które przepaliły go na wylot, walił się, rozsiewając wokół kurz, pył i odłamki. Niewiele myśląc ruszyła z powrotem, gdy jednak spojrzała przed siebie szybko pożałowała tego. Prosto na nią pędziła ogromna, lwia paszcza, uformowana z czerwonozłotych płomieni. Zdążyła tylko cienko krzyknąć nim potężne, bezcielesne szczęki zamknęły się za nią.

* * *

- To było... Ciekawe – mruknął Ysengrinn, niosąc nieprzytomną Mayę z dala od placu boju. W końcu zdołał się wyrwać, rozrywając swą kurtkę na strzępy, było już jednak za późno, by mógł się przydać w walce. Zdążył za to chwycić łuczniczkę, gdy fenomen się skończył i nim opadła bez życia na ziemię, a raczej gorący asfalt. Niedaleko z tyłu Jurg dziarsko maszerował po jeszcze ciepłym podłożu, szurając jak mała lokomotywa. Najwyraźniej zamiana w gąsienicę wielkości jamnika nie było czymś, co zepsułoby mu samopoczucie. Po jakimś czasie rycerz dotarł wreszcie do przystanku autobusowego, gdzie delikatnie położył dziewczynę na ławce. Z ciężkim westchnięciem odpiął pas z mieczem i okrył ją resztkami swej kurtki, po czym ruszył w stronę automatu z żywnością, który zauważył w pobliżu, a Jurg poszurał za nim. Nie miał pojęcia jak długo przyjdzie im czekać na autobus, nie wiedział też, jak kierowca zareaguje na widok nieprzytomnej pannicy w dziwnym mundurku. Pozostawało mieć nadzieję, że na widok półmetrowej liszki odechce mu się pytań.

Na przystanku zapadła cisza, przerywana tylko równym oddechem Mayi. Nagle rozdarło ją elektroniczne brzęczenie, które przeszło w zbarbaryzowaną wersję piosenki początkowej „Smerfów”. Łuczniczka mruknęła przez sen, poruszyła, wreszcie przewróciła się na bok i zaczęła chaotycznie grzebać po kieszeniach kurtki. W końcu trafiła na buczący, plastikowy przedmiot, wyciągnęła i przystawiła do ucha.

- Allo?
- Eee... – Po drugiej stronie słuchawki odezwał się niski, lekko schrypnięty głos. - Brat Ysengrinn?
- A czy mój głos brzmi, jakbym była facetem?
- No nie brzmi. Z kim więc mam przyjemność?
- A z kim JA mam przyjemność?
- A tak, przepraszam – zreflektował się natychmiast. – Adolf Guenter Herschlag von Totenkopf, Grossmeister des Sankt Michael und Sankt Juergen Order.
- Orden.
- Słucham?
- Sankt Michael und Sankt Juergen Orden – wyjaśniła cierpliwie. – A w zasadzie, to nigdy nie słyszałam wersji Sankt Juergen, zawsze pisano Sankt Georg. Macie wyjątkowo amatorsko zrobione tłumaczenie.
- Proszę pani, jesteśmy oficjalną instytucją kościelną!
- Rozumiem, że oficjalne instytucje kościelne mogą sobie odpuścić poprawność językową?
- Czy ja się wreszcie się dowiem z kim mam godność?!
- A tak, jestem Maya Archer.
- ... – Harcerki nie doszły żadne słowa, miała jednak wrażenie, że rozmówca wciągnął ze świstem powietrze. Zaległa cisza, która się nieprzyjemnie przedłużała. Wreszcie, po nieskończenie długiej i męczącej chwili, mężczyzna znów się odezwał. – Jak pani weszła w posiadanie tego telefonu?
- Mam zacząć od początku?
- Bardzo bym prosił...

* * *

- Chimi! Chimi, ocknij się! – Wołał rudzielec, klepiąc kasztanowłosą po policzkach.
- Ee... Co... Gdzie... Jak... – Kasztanowłosa uchyliła powieki i wodziła wokół nieprzytomnym wzrokiem. – Caibre? Co ty tu... Skąd się wziąłeś?
- Powiedzmy, że byłem w pobliżu – uśmiechnął się srebrzyście, dalej trzymając ją w ramionach. Jego zęby odbiły refleks światła. – W ostatniej chwili zdążyłem, by cię wyrwać z jego paszczy i teleportować się stamtąd w diabły. Cieszę się, że nic ci się nie stało.
- Caibre... – Spojrzała na niego z wdzięcznością, a oczy zwilgotniały jej ze szczęścia.
- Chimi... – Odparł, równie wzruszonym tonem.
- Caibre...
- Chimi...
- Caibre – dobiegło ich nagle z boku. Blondyn w czarnym płaszczu z bezbarwną miną rzucił niewielki pistolet, który rudowłosy chwycił w locie. – Jak już skończysz, zastrzel ją, za niewykonanie zadania. Ja idę zdać meldunek do szefa.
- Ale...
- Później – to mówiąc ruszył w stronę wrót pancernych, które Chimeria ujrzała dopiero teraz. Wartowały przy nich dwa stwory przypominające wielkie, pluszowe misie, uzbrojone w pepesze. Zasalutowały mu z cichym, niedźwiedzim pomrukiem i ustąpiły na boki, po czym ruszyły za nim. Caibre ze zbaraniałą miną spojrzał po równie zgłupiałej Chimerii, potem na broń, potem znowu na Chimerię.

* * *

- I tak to właśnie wygląda z mojej perspektywy.
- Aha... – Odparł słabo głos w słuchawce. Było to dwudzieste któreś z kolei „aha”, jakimi odpowiadał na monolog Mayi. Łuczniczka była niemal pewna, że ociera z czoła pot.
- A właśnie, skoro już przy tym jesteśmy – jaką ma pan pewność, że to proroctwo jest faktycznie prawdziwe?
- Stuprocentową. Takie źródła nie kłamią i nie podają wątpliwych informacji.
- A jaką ja mam mieć pewność – drążyła dalej, nieprzekonana. - Że to WY źle nie zinterpretowaliście przepowiedni?
- Proszę pani, akurat to proroctwo było tak jasne jak słońce i tak czytelne, jak znak drogowy – prychnął z wyższością. – „I narodzi się wiewiórka w rodzie Łucznika, a futro jej jak ogień świętojański, a w pyszczku trzymać pochodnię będzie i świat cały od niej zapłonie”. Co pani powie na to?
- Ja... – Na chwilę odebrało jej mowę. Bynajmniej nie ze strachu. - Ja powiem na to, że jakby zmienić wiewiórkę na psa, to wyszłaby legenda o świętym Dominiku. Nie uważacie, że to zadziwiający zbieg okoliczności?
- ...
- Allo? Allo!
- Biiiip, biiiiip, biiiiip...
- Ej no, kurde!

* * *

- A więc Thotem miał rację, ta młoda dama rzeczywiście posiadała ciekawą moc – uśmiechnął się Yuby, maczając usta w kieliszku. Mostek był prawie pusty, podobnie jak główna sala, gimnazjalistki i Thotem udali się na spoczynek. – I to na tyle potężną, by pokonać jednego z mych niezwyciężonych żołnierzy.
- Tak panie – potwierdził Feliks, stojący za jego plecami. – Czy mam się nią zająć?
- Nie, pozwólmy Thotemowi się wykazać. Dla ciebie mam inną misję.
- Zrozumiałem.
- Caibre i... Ty. Jak ci synu na imię, bo zapomniałem?
- Karl, panie – odpowiedział jegomość, wyglądający zupełnie jak Chimeria z wąsami, nosem i okularami Groucho Marxa.
- Będziecie ją obserwować od jutra. Zresztą możecie iść już teraz, bo strasznie się tutaj pocicie. Przewietrzcie się.
- Tak jest, panie – odeszli, ukłoniwszy się. Zaległa cisza, która się przedłużała.
- Poszli na pewno?
- Tak panie.
- To pomóż wstać, nogi mi zupełnie zdrętwiały...

* * *

- Ktoś dzwonił? – Zdziwił się rycerz, patrząc na ekranik. Szedł wolnym krokiem przez park
Yumenoshima Rouen, krzywiąc się na zimne wdzierające się przez dziury w kurtce. Podróż minęła spokojnie, ku jego zgorszeniu jedyną reakcją kierowcy na ich widok było porozumiewawcze mrugnięcie. Potem, gdy już dotarli do domku na kurzej stopce, szczęśliwie uniknął zmiany stanu skupienia i przynależności gatunkowej, a IKa nawet mu podziękowała za opiekę nad uczennicą. Po czym dodała, że jak tu wróci, to naśle na niego przystojnego geja, który będzie chciał mieć z nim dzieci, a z jej pomocą nie będzie to zbyt trudne. Prawdę mówiąc był przyzwyczajony – większość przeciwników Watykanu stosowała tego typu pogróżki. Dopiero gdy wracał przypomniał sobie o swojej komórce i włączył ją, by sprawdzić połączenia. Gdy wyświetlił mu się numer, z którego dzwoniono odruchowo przełknął ślinę. Czym prędzej kliknął „Połącz”. – Halo? Mistrz Adolf?
- Ysengrinn? – Usłyszał jakby zmęczony, zlękniony głos. - To ty?
- Tak, to ja. Coś się stało?
- Zmieniam twoje rozkazy. Masz pilnować, by dziewczynie nie spadł włos z głowy. To twój absolutny priorytet od tej chwili. Aż do odwołania.
- Ale... Co się sta...
- To rozkaz rycerzu. Żegnam.

Sygnał obwieścił rycerzowi koniec rozmowy. Stał przez chwilę, nie zmieniając pozycji i tępo patrząc pod nogi. W końcu wzruszył ramionami i ruszył z powrotem, po drodze zdzierając kurtkę i wrzucając do kosza.

* * *

- Nie! To znaczy tak... To znaczy nie...
- Powoli... - IKa usiadła wygodnie na kanapie, którą właśnie skończyła naprawiać zaklęciami. Był to ostatni mebel zniszczony podczas ekscesów dnia poprzedniego. Miya podstawił jej tacę z której wzięła filiżankę i upiła łyczek. Łuczniczka siedziała na stołku, po drugiej stronie stolika, a nieopodal Jurg, wciąż pozostający gąsienicą, chwalił się Szamanowi i Xeniphowi zakupioną figurką Slaanesh Lolity. – Tak czy nie?
- Tak, ale tylko pośrednio! Dziękuję, Miya-kun.
- No ba. Przecież nie sugeruję...
- Nie, ależ skądże! Ty tylko znacząco się uśmiechasz.
- O czym rozmawiacie? – Spytała Serika, wchodząc do pokoju z miską ciasteczek i orszakiem zwierzaków, na widok którego Miya przykleił się do ściany. Zwierzaki odpowiedziały cichym rechotem.
- O tym, czy Mayeczka...
- Nie, Mayeczka się nie zakochała! – prychnęła Maya, sięgając do miski. – Zwłaszcza w facecie, który próbował ją zabić. To podłe insynuacje, wymierzone przeciwko Mayeczkom!
- Mayu.
- IKo.
- Przecież ja tylko mówię, że jego pojawienie zapewne ma związek z twoimi snami.
- Tak, ale zauważ jak to mówisz – odparła dobitnie, uroczo się uśmiechając.
- Oj tam zaraz...
- Jakie sny? – Zainteresowała się Serika, usadowiwszy się wreszcie.
- Nie, nie takie – burknęła łuczniczka, starając się ignorować złośliwy uśmiech IKi. – Wizje, różne, przeróżne. Jakieś biegające po nocach niewiasty, jakieś pikniki, ostatnio zaś bardzo szczegółowo ukazana Bitwa Żywiołów, jedna z największych starć w historii Cephiro. I nie, nie mam zielonego pojęcia co to znaczy.
- Rzeczywiście dziwne – stwierdziła wrzosowa wiedźma, popijając.
- To znaczy ja nie wątpię, że to pewnie niosło jakieś przesłanie, jakąś niezwykle istotną symbolikę i w ogóle było równie głębokie, co skłaniające do myślenia, ale, że tak powiem – diupa. Ich verstehe es nicht.
- Hmm... – Zamyśliła się zielona wiedźma. – Seri, co powiesz na Symbolikę Pikniku?
- Wiesz trudno stwierdzić jednoznacznie, musiałabym wiedzieć co jedli. Czy mieli może jedzenie w koszyku? Koszyk może być bardzo ciekawą alegorią.
- Nie wiem, nie pytajcie mnie, jak dla mnie to równie dobrze mogła być projekcja mej podświadomości, o podtekście seksualnym. Nie znam się.
- Swoją drogą ciekawe, czy ten zakon Miśka i Jurka da ci spokój. To było bardzo nieuprzejme z ich strony, kończyć rozmowę, gdy brakuje argumentów. Co oni sobie myślą?
- Cóż, już sobie wyobrażam Biankę, szalejącą w pałacu papieskim, jak się o tym dowie – westchnęła IKa, w dalszym ciągu w dobrym humorze. – Jeszcze tu przyjdą, skomląc, z przeprosinami.
- No baa... – Serika nie rozwinęła myśli, gdyż nagle rozległo się mocne pukanie do drzwi. Identyczne z tym, jakie słyszały wcześniej. – Czyżby o wilku mowa?
- Szybka jest, kocica...

Srebrzystowłosy młodzian pospieszył do drzwi. Zaraz po otwarciu uskoczył na bok, do sali zaś wszedł ponownie Ysengrinn. Tym razem nie w samej koszuli, a okryty czarną peleryną i taką samą, błyszczącą zbroją, stanowiącą niespotykany mariaż futurystycznej technologii i późnogotyckiego zdobnictwa. Z niewiadomych powodów wokół przedramion miał okręcony gruby, srebrny łańcuch. Ukłonił się siedzącym paniom, poczym podszedł do Mayi i ukląkł przed nią na kolano.

- W imieniu zakonu i kościoła proszę o wybaczenie za karygodną pomyłkę. Ja, Ysengrinn von Bad Altheide, z Zakonu Świętych Michała i Jerzego, składam ci oto pani hołd lenny i przysięgam bronić z narażeniem życia. Tak mi dopomóż Bóg.
- Ano ne...

* * *

Towarzystwo na dole nie mogło tego wiedzieć, ale całkiem niedaleko wchodził w życie straszliwy plan zdobycia władzy nad światem. Mroczne zgromadzenie odbywało się na strychu nad nimi, gdzie krąg zakapturzonych postaci otaczał pojedynczą świecę i cichym szeptem snuł wizje zwycięstwa. Świeca była swoją drogą wyższa od każdej jednej z postaci, o jednak szczegół bez znaczenia. Po pewnym czasie usłyszeli lekkie kroki i zamilkli, a w krąg światła wkroczyły dwie nowe postacie.

- Udało wam się?
- Tak.
- To na co czekacie? Chionodon, przestań burczeć pod nosem i pokaż, co znaleźliście.
- Wrrr grrr wrrr...
- To nie będzie takie proste. Dla bezpieczeństwa zaszyłem plan wewnątrz Chionka – powiedziała jedna z postaci, wyciągając spod płaszcza nóż większy od niej samej.
- Chyba żartujesz, Dorf!
- Ciszej, bo nas usłyszą!
- To nie ciebie chcą... Mmmfffpfmm! – Powstał tumult, gdy kilka postaci rzuciło się na tę zwaną Chionodonem. Kapturnicy tarzali się po podłodze, podnosząc kurz i robiąc wielki hałas, gdy nagle błysnęło ostrze. Dało się słyszeć odgłos wysypujących się trocin.

- Hej!
- Cicho siedź, bo nas nakryją – syknął ktoś. Przez chwilę rozlegał się szelest papieru, wreszcie w kręgu światła świecy ukazał się jakiś plan techniczny.
- Hmm... Ciekawe...
- Wspaniałe, nieprawdaż?
- Mhhm...
- Czy to Pingwin?
- Nie pchaj się, Kiopek! – Najwyższa postać odepchnęła mniejszą, pakującą głowę w sam środek karty, po czym ściągnęła kaptur. Światło świecy odbiło się od czerwonych ślepi i fioletowego dzioba, gdy z uwagą studiowała ją. - Dobra, Mamy plan, teraz trzeba przyszykować sprzęt. Natychmiast bierzemy się do roboty.
- Hai, Tiass-sama!

* * *

Maya poderwała się z poduszki, tłumiąc krzyk. Była zupełnie zlana potem i co ciekawe czerwona jak burak. Drzwi się otworzyły i pojawiła w nich głowa Ysengrinna, który oczywiście nie dał sobie wyperswadować warowania pod nimi. Wiele nie zobaczył, gdyż, jeszcze nim oczy przywykły do mroku, latający budzik sprowadził na niego ciemności absolutne.

- Rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać... – Westchnął, gdy już oparł się o ścianę i osunął na ziemię.
- ZDECYDOWANIE!!!
- Co tu się dzieje? – Spytała IKa, materializując się niewiadomo skąd i wślizgując do pokoju. – Jest środek nocy, a wy szalejecie. Mai?
- Pójdę zaparzyć herbaty – podjął się Ysengrinn, niezdarnie podnosząc się na nogi i udając do kuchni chwiejnym krokiem.
- Dobry wilk – pochwaliła zielona wiedźma, zamykając drzwi. Następnie podeszła i usiadła na łóżku łuczniczki. – Znowu wizja?
- Nom...
- Aż taka była straszna?
- Zależy co przez to rozumiesz?
- Rozumiem, że ja nie chciałabym mieć takiej wizji.
- To nie była straszna...
- O?
- Widziałam... Siebie. W sytuacji mocno niestosownej dla grzecznej dziewczynki.
- Z kimś się całowałaś?
- Na całowaniu się zdecydowanie nie skończyło...
- A. Ha.
- Nie wiem o co w tym chodzi! – Wybuchła Maya, żywo gestykulując. - Nigdy nie widziałam tego chłopaczka na oczy! Nawet nie znam jego... A nie, akurat imię było mi dane słyszeć, Ven mu było... Przecież to nie może być wizja przeszłości!
- Może to wizja przyszłości... – zastanawiała się na głos IKa, założywszy rękę na rękę i łypiąc w kąt sufitu.
- Zamilcz kobieto!

* * *

- Panie, więc co mi chciałeś pokazać?
- Spójrz Feliksie, to dotychczasowe osiągnięcia naszego Thotema – Yuby wystukał coś na klawiaturze, a na ekranie monitora wykwitły słupki statystyki.
– Sztuczna mahou shoujo, nad którą pracuje – podsumował Uhrmacher.
- Dokładnie. A to, co równolegle powstaje w naszym laboratorium na orbicie – ponownie zastukały klawisze, słupki wyraźnie urosły i zrobiły się krwistoczerwone. – Nasza prawdziwa bundaabafe.
- Hmm – blondyn potarł podbródek. – Czy to bezpieczne?
- A powinno być?
- Nie, tak tylko pytam...

* * *

„Co za kretyn. Co za skończony kretyn. Co sakramencki, epicki, monumentalny idiota”.

Maya siedziała na ławce rezerwowych, czekając, aż przyjdzie czas na jej zmianę. Obserwacja koleżanek grających w siatkówkę niespecjalnie pomagała jej ukoić nerwy. Rycerz przeszedł sam siebie. Dobra, ona sama widziała, że ten nieziemsko przystojny młodzian, który ją zaczepił, był co najmniej akwizytorem, a najpewniej jakimś sekciarzem. Normalni ludzie nie zagadują nieznajomych uczennic, czy czują się zagubione, niekochane i czy nie chcą przyjacielskiej rozmowy. I zdecydowanie nie proponują pogawędki o życiu, ludziach i znajdywaniu swej drogi. Wszystko to prawda, ale na Boga, czy to usprawiedliwia grożenie bronią na środku ulicy, cytowanie Apokalipsy i Księgi Izajasza, by nie wspomnieć o nazywaniu pogańskim psem i szatańskim pomiotem?! Na swoje szczęście zrozumiał, że przesadził i nie oponował, gdy zabroniła mu wchodzić na teren szkoły. Gdyby zafundował jej kolejną sesję u Kozue... „No, ale czuję, że dzisiaj się przyda” pomyślała, momentalnie się uśmiechając niepokojąco uroczo. Psor od angielskiego kazał im przeczytać w domu angielskie wydanie wszystkich sześćdziesięciu dwóch tomów dzieł Lenina, a ona w bibliotece trafiła na takie śliczne, luksusowe wydanie w twardej oprawie. Na oko ważyły z pół tony.

- Przepraszam, możemy zająć chwilkę? – Zamyślona, nie zauważyła, że ktoś podszedł. Teraz ujrzała dwie młode kobiety, jedną o prostych, brązowych włosach i drugą o ciemnoblond, kręconych. Obydwie miały okrągłe okulary i obydwie były ubrane w przewiewne, kwieciste sukienki. Blondynka nosiła kilka naszyjników z jakichś nasion, szatynka miała wisiorek z krzyżem ankh. Jedna i druga sprawiały wrażenie przesympatycznych istot, choć może niekoniecznie zbyt rozgarniętych i bystrych. – Jestem Galadriela Arjuna Barksdale, a to jest Diana Greenpeace Johnson.
- Eee... Miło mi. Jestem Maya Archer.
- Tak, wiemy – kontynuowała blondynka. – Rozmawiałyśmy z twoim nauczycielem.
- Przyszłyśmy złożyć ci zaproszenie na wegetariański poczęstunek w naszym klubie „Transcendentalny Kwiat Lotosu”, dwie ulice stąd – dodała druga. - Będzie też wykład o... Hmm? – Niespodziewanie przerwała, rozwierając oczy i patrząc na Mayę. Stała tak przez chwilę, wreszcie pochyliła się i wyciągnęła w jej stronę rękę ze szmatką.
- Ehm... Czy coś jest nie tak?
- Masz brudną aurę, nie widzisz? Poczekaj, wytrę – to mówiąc zaczęła ruszać ręką, jakby ścierała pyłek z powietrza. Jej mina robiła się coraz bardziej zawzięta i tarła ręką coraz mocniej. – Dziwne, nie chce zejść!
- Diano, spokojnie – druga okularnica grzecznie, ale bardzo mocno i stanowczo, chwyciła towarzyszkę za rękę i odciągnęła z dala od łuczniczki. Podniosła palec i zamknęła oczy, przybierając minę mentorki. – To przecież nic strasznego. Jak tylko Maya znajdzie się w zasięgu pozytywnej energii naszych czakramów jego dusza przejdzie mistyczne oczyszczenie i zacznie promieniować blaskiem niczym Budda wyłaniający się z lotosu.
- O-K... – Maya nerwowo zastanawiała się nad jakimś ważnym obowiązkiem, który zmusiłby ją do pospiesznego odejścia. Niestety nic nie przychodziło jej do głowy. Westchnęła w duchu i postarała się przybrać na twarz wiarygodny uśmiech, jednocześnie wstając.– Słuchajcie, przykro mi, ale chyba zrezygnuję z tego poczęstunku, na ra... – W pół kroku zamarła, czując ostrze na gardle.
- Nalegamy – Galadriela i Diana uśmiechnęły się jak lustrzane odbicia, krzyżując jej na szyi dwa ostrza z obsydianu.

* * *

- Uśmiechnij się Chiyaki!
- Hihi!
- Sumomo nie rób różków panu rycerzowi!
- Dobrze tato...

Jeszcze nim jego oczy uspokoiły się po błysku flesza czuł, że rodzinka już pobiegła dalej. Westchnął ciężko. Odkąd stanął rankiem przed bramą trafiły się trzy wycieczki szkolne, dwie pracownicze, a wczasujących rodzin i chichoczących nastolatek nawet nie liczył. Wszyscy oni z jakiegoś powodu czuli potrzebę zrobienia sobie z nim zdjęcia. Faktem jest, że wyglądał w swej zbroi dość okazale, do tego stał niczym słup soli i nie odpowiadał na nagabywania, może więc pomyliło im się ze strażą królewską w Londynie? Któż to może wiedzieć. Tak czy siak nudziło mu się niemiłosiernie, ale obiecał sobie wytrwać aż do końca zajęć. Na ramieniu usiadł mu żółty ptaszek, uznając widać za pomnik. „Czemu w tym kraju wszystkie zwierzaki są tak schematyczne i dwuwymiarowe” zastanawiał się mimochodem, gdy nagle ptak odfrunął, a zza rogu z piskiem wypadł samochód.


Samochodem był czarny pick-up, za którym jechało pięć identycznych. Wszystkie były stuningowane, z silnikami ryczącymi jak stado lwów, z potężnymi, chromowanymi rurami wydechowymi wyzierającymi z masek, wszystkie też pomalowane na czarno, z białymi i czerwonymi symbolami. Wszystkie miały szyberdachy i zamontowane na dachu uzbrojenie bądź głośniki, jeden miał nawet dwa spontony z karabinami M-60. Z głośników dobiegała muzyka metalowa, o ile muzyką można nazwać mantrę „Satan! Satan! Satan! Sixsixsix! Satan!”, przerywaną dzikimi rykami. Blady i czarnowłosy strzelec w pierwszym pick-upie trzymał granatnik i wystrzelił rakietę prosto w szkolną bramę. Samochody wjechały nim jeszcze kurz zaczął opadać

- Najwyraźniej zostałem zignorowany – stwierdził rycerz, strzepując pył z ramienia. Odrzucił połę płaszcza i zamachnął się niewiadomo skąd dobytymi łańcuchami, zakończonymi walcowatymi, kolczastymi maczugami. – Niniejszym się obrażam.

* * *

Maya wykorzystała chwilę nieuwagi okularnic, gdy potężny wybuch rozerwał bramę, i zaczęła uciekać. Daleko jednak nie dobiec nie zdołała, gdyż drogę przecięła jej seria z karabinu, ryjąca ziemię. Czarne samochody zatrzymały się z piskiem w różnych punktach placu i wypadli z nich czarno odziani ludzie. Wszyscy mieli długie, kruczoczarne włosy bądź takież irokezy i pomalowane na czarnobiało twarze, każdy miał w rękach pistolet maszynowy, albo pistolet i katanę, nóż, bądź topór. Z dzikim rykiem i strzelaniem w powietrze zaczęli spędzać piszczące dziewczęta w kostiumach gimnastycznych w jedną grupę. Wszystkie z wyjątkiem Mayi, której zabronili ruszać się z miejsca. Kilkunastu przebierańców popędziło do szkoły, skąd wkrótce dało się słyszeć wrzaski, strzały, tłuczenie szkła i łomot niszczonych mebli. Gdy wreszcie zaczęło się uciszać, a dziewczyny przestały rozpaczliwie krzyczeć i płakać, jeden z nich, z pentagramem ze srebrnych ćwieków na plecach, kazał je wprowadzić do budynku, po czym ruszył w stronę łuczniczki, trzymanej na muszce przez co najmniej trzej innych.

- No no, słynna Maya Łuczniczka – uśmiechnął się paskudnie, choć jego gęba była ohydna i bez tego. Podszedł na długość kroku i niedelikatnie chwycił ją za brodę i skierował twarz pod słońce. – Niebrzydka jesteś. Nasz Pan będzie zadowolony.
- Pan? – Warknęła Maya, trzymając ręce w górze i rzucając oczyma od jednej lufy do drugiej. – A cóż to za pan?
- Jego Majestat Esophagor, Mroczny Pan Otchłani – wydeklamował, ściągając perukę, którą się okazały jego włosy i uginając w ukłonie. Szybko się zresztą wyprostował, by ponownie spojrzeć w twarz osłupiałej łuczniczce. – Na Pan objawił nam przyszłość. Planuje on wziąć cię, pani, za żonę i spłodzić z tobą syna. Będzie on Tym, Który Sprowadzi Na Świat Zagładę.
- Przepraszam szanownego pana – choć głos był grzeczny i jakby nieprzytomny, to tak przywódca, jak i pozostali czarnowłosi omal nie dostali zawału, kierując natychmiast broń w stronę jego źródła. Była to uśmiechnięta Diana, na której nie zrobiło to chyba wielkiego wrażenia, podobnie jak na stojącej obok Galadrieli. – Czy nie moglibyśmy dojść do porozumienia? Skoro wy tylko chcecie, by Maya spłodziła syna waszemu Panu, to potem moglibyście przekazać ją nam, byśmy mogły złożyć jej serce w ofierze Czterem Żywiołom. Co wy na to?
- Diano, o czym ty mówisz – skarciła ją blondynka, kiwając palcem. – Przecież potrzebna nam jako dziewica.
- Oj, faktycznie. No to co teraz zrobimy?
- Mam propozycję rozwiązania – warknął łysy przywódca, celując z pistoletu prosto między oczy szatynki.
- Oj... – Tylko na tyle się zdobyła w odpowiedzi. Blondynka była bardziej przytomna, zakreśliła swym kamiennym sztyletem koło przed nimi, a linia zajarzyła się czerwonawo. Łysol wystrzelił, kula jednak nie przeleciała przez zakreślony obszar, lecz odbiła się od jakiejś niewidzialnej bariery. Pozostali również otworzyli ogień i bariera zaczęła pękać, niezupełnie jednak tak, jakby chcieli. Skruszyła się i opadła jak szkło, a za nią otworzył się czerwonofioletowy portal. Z tegoż portalu wystrzeliła wielka, pazurzasta łapa i chwyciła jednego z nich i wrzeszczącego wciągnęła do środka. Dianie efekt się najwyraźniej spodobał, gdyż po chwili i ona zaczęła kreślić koła.
* * *

Dwóch z grupy uderzeniowej stało tuż przy murze szkolnym, ostrzeliwując się stamtąd. Nagle zza muru wyleciały dwie nabijane potwornymi kolcami maczugi, ciągnąc za sobą ciężkie łańcuchy. Obydwa pociski celnie trafiły i owinęły się wokół szyj strzelców, dusząc ich praktycznie natychmiast, po czym zaczęły ciągnąć w górę. Na szczyt muru wjechały w tym samym momencie, gdy wspiął się tam Ysengrinn, pomagając sobie łańcuchami. Gdy wreszcie stanął tam zaskoczył go widok, jaki ujrzał, choć po szarży pick-upów przysiągł sobie nie dziwić się niczemu. Mianowicie oddział, który na jego oczach wdarł się na teren szkoły, był dziesiątkowany przez najdziwniejsze potwory jakie kiedykolwiek widział. Wszystkie były ciemnozielone, każdy miał jednak unikalny zestaw kończyn, paszcz, macek i oczu, umiejscowionych mocno dowolnie i bez żadnego sensu. Nie przeszkadzało to bestiom być niesamowicie skutecznymi maszynami do zabijania, poruszającymi się niewyobrażalnie szybko i robiącymi z wrogów niewyobrażalnie paskudne rzeczy. Najwyraźniej jednak czarni porywacze nie zamierzali się poddać, gdyż kilku ukrytych za rogiem budynku szkoły przyzywało właśnie coś z wielkiego, czerwonego, pokrytego symbolami pentagramu. Rycerz westchnął przeciągle, zamaszyście chowając łańcuch za siebie i dobywając miecza. Jego podopieczna była gdzieś pośrodku tego piekła i nic nie wskazywało na to, by ktoś miał ją wyciągnąć za niego.

* * *

Maya ponownie skorzystała z tego, że nikt nie zwracał na nią uwagi i dała nurka w pobliskiego krzaka. Czuła, że wzrasta temperatura jej ciała, czuła też wzbierającą energię, nic jednak nie wskazywało, by miały nastąpić jakieś wizje. Czuła za to, jakby już kiedyś robiła to, co teraz miała zamiar zrobić. „Powoli zaczynam się w tym łapać” pomyślała do siebie, starając się skoncentrować na utworzeniu kuli ognia w ręce. Udało jej się osiągnąć efekt, choć nieco inny od zamierzeń – zapaliła krzak.

* * *

- Cholera, co tam się dzieje?! – Warknął jeden z napastników oddelegowanych do pilnowania dziewczyn. Hałas na zewnątrz narastał i zaczynał być coraz dziwniejszy.
- Nie wiem, może idźcie sprawdzić?
- Ale mieliśmy wszyscy...
- Eddy, to małe dziewczynki – prychnął najwyższy. – Ja i Gustav damy sobie radę sami. Lećcie.
- Skoro tak uważasz... Idziemy chłopaki.

Ciężki buciory zadudniły po schodach, w klasie zaś zostało tylko dwóch mężczyzn w czarnych płaszczach i duża grupa skulonych dziewczynek. Jeden z nich ziewnął przeciągle, podchodząc do ściany. Chciał się oprzeć o kinkiet, ten jednak pod jego ciężarem się przekręcił o ćwierć obrotu. Nagle tablica zaczęła z cichym szmerem pojechała w górę, odsłaniając imponujący arsenał broni szturmowej najlepszych światowych producentów. Ten, który niechcący odkrył znalezisko gapił się na nie nierozumiejącymi oczami, gdy z cichym stukiem w jego czaszkę uderzył srebrny shuriken i posłał go na deski

- Co do... GHHH!!! – Drugi zdążył powiedzieć tylko tyle, nim garotte Naomi nie zdusiła na zawsze jego głosu. Przez chwilę się jeszcze szamotał, aż wreszcie osunął martwy na ziemię. Kozue podniosła jego Desert Eagle’a i odbezpieczyła.
- Ikuhayo, minna – powiedziała cicho, acz dobitnie. – Musimy tu zrobić porządek.

* * *

Rycerz zajęty był odcinaniem kończyn jednemu z potworów, otoczeniu poświęcał więc niewiele uwagi. Zajęło mu to kawał czasu, gdyż bestia samych rąk miała z dziesięć, kątem oka widząc, że z pentagramu wyłazi niewysoka, przynajmniej z jego perspektywy, postać w czarnej pelerynie. Gdy wreszcie skończył ze swym przeciwnikiem inny demon rzucił się na przybysza, nim jednak zrobił cokolwiek tamten wydobył z prawej ręki błękitne, lekko niematerialne, faliste ostrze i wbił głęboko w bezkształtne cielsko. To zaskwierczało i momentalnie zmieniło się w chmurę czarnego dymu, przybysz zaś kroczył dalej, dobywając jeszcze drugie ostrze z lewej ręki. Już po chwili zlikwidował kolejnego adwersarza.

- NIE STARASZ SIĘ – Ysengrinn zdziwiony dudniącym głosem odwrócił się, by ujrzeć gorejący krzak. Z wrażenia z rąk wypadł mu miecz. – CZEMU JAK JA CZEGOŚ NIE ZROBIĘ, TO NIKT TEGO NIE ZROBI?
- ...
- PODNIEŚ TO ŻELAZO I DO ROBOTY! NIE OBIJAĆ SIĘ!

Czym prędzej spełnił rozkaz, ale roboty nie było już wiele. Prawie wszyscy czarnowłosi nie żyli, a potwory, które uniknęły jego miecza i ostrzy nowego demona obecnie jeden po drugim były niszczone potężnymi ogniokulami, miotanymi przez krzak. Mimo to zdołał przebić jeszcze co najmniej dwa, nim pozostał tylko ten w czarnym płaszczu. W tej chwili u jego boku stanęła Maya trzymając w każdej ręce po ogniokuli. Dopiero teraz skojarzył, że już słyszał ów głos i odetchnął z ulgą. Wielką ulgą.

Demon z dwoma ostrzami zaczął stąpać w ich kierunku, gdyż byli ostatnimi żywymi istotami na placu. Stanęli w bojowych pozycjach, nim jednak się zbliżył przeszyła go seria. I to nie z karabinu, a z działka Vulcan. Demon czy nie demon, pociski niemalże przecięły go na pół, a nim ciało padło na ziemię rozwiało się w szary popiół. Zza okien pierwszego piętra dobiegł ich dziwny klekot i gdy tam spojrzeli, ujrzeli kilkadziesiąt uczennic celujących do obojga z wszelkiej możliwej broni strzeleckiej. Łuczniczka i rycerz spojrzeli po sobie, gdy wtem zza rogu szkoły wyleciały trzy duże, stalowoszare mechy na silnikach odrzutowych i wylądowały za nimi. Gdy silniki ucichły usłyszeli kroki od strony budynku.

- Sytuacja opanowana – uśmiechnęła się Kozue, mierząc do nich z olbrzymiego, zdobycznego pistoletu. – Niestety za wiele widziałaś, Mayu Archer, czy może powinnam powiedzieć –Łuczniczko. Dobrze wiemy, że nas szpiegowałaś, zostałaś rozpracowana praktycznie natychmiast.
- Co zamierzacie z nami zrobić? – Maya nie miała specjalnej ochoty na kolejną dyskusję z podniesionymi rękoma.
- Wkrótce się dowiesz. Naomi, Yuri! Zaprowadźcie ich do transportera. Zabierzemy ich na małą wycieczkę...

_________________
I can survive in the vacuum of Space


Ostatnio zmieniony przez Ysengrinn dnia 17-05-2006, 20:16, w całości zmieniany 1 raz
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
coyote Płeć:Kobieta
prof. zombie killer


Dołączyła: 16 Kwi 2003
Skąd: the milky way
Status: offline

Grupy:
WIP
PostWysłany: 15-05-2006, 19:58   

Niee no, to było gen-ial-ne ^^ po prostu uwielbiam te wszystkie sekty i ich sposoby działania XD

(Nie mówiąc o lśniącym uśmiechu Caibre... :DDD)

_________________
I used to rule the world
Seas would rise when I gave the word
Now in the morning I sweep alone
Sweep the streets I used to own
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
 
Numer Gadu-Gadu
1918937
Miya-chan Płeć:Kobieta
Aoi Tabibito


Dołączyła: 08 Lip 2002
Skąd: ze światów
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 15-05-2006, 20:11   

Żeby urwać w TAKIM momencie! Jak mogłeś!! T_T (a że tyyyyyyle napisałeś, to już szczegół, oł łel XD)
Tragiczna Przeszłość Maieczki... O__o
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
wa-totem Płeć:Mężczyzna
┐( ̄ー ̄)┌


Dołączył: 03 Mar 2005
Status: offline

Grupy:
Fanklub Lacus Clyne
WIP
PostWysłany: 15-05-2006, 22:24   

:3 Widzę że mój personel się stara _^_

_________________
笑い男: 歌、酒、女の子                DRM: terror talibów kapitalizmu
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
3869750
Irin Płeć:Kobieta

Dołączyła: 09 Kwi 2005
Status: offline

Grupy:
House of Joy
WIP
PostWysłany: 16-05-2006, 15:41   

Jejku, liszka! (nie żebym je jakoś specjalnie lubiła, ale słowo samo w sobie jest ładne :3)

Kurcze! Więcej! I nic bardziej sensownego nie uda mi się z siebie wydusić.

...właśnie biorę się za kolejną porcję fanartów...
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 16-05-2006, 18:19   

Buhaha:P. No powiedźcie mi sami, czy może być coś lepszego niż opowieść z cliffhangerami;>? Jedyne co mi się nie podoba to to, że nie udało się skończyć przed wyjazdem do Warszawy, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.

_________________
I can survive in the vacuum of Space
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Sm00k
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 17-05-2006, 20:40   

Cytat:
(Nie mówiąc o lśniącym uśmiechu Caibre... :DDD)



<radosny wyszczerz> ja się na Niego za To złościć nie mogę. Boskie ^^V
Powrót do góry
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 08-06-2006, 20:22   

Dziękuję za wsparcie Maieczce, jej pomoc z odcinka na odcinek jest coraz większa i coraz bardziej konieczna. Jeśli uda mi się skończyć napiszę bibliografię dziękującą pozostałym, bo się nazbierało... Aha, wszystkim, których postaci wykorzystałem - nie przyjmuje się reklamacji:P.
________________________________________________________________________


DA GREJT KONTINIUEJSZYN PART FOR

Lot masywnego, stalowoszarego transportowca nad Wewnętrznym Morzem Japońskim przebiegał spokojnie i bezproblemowo, niezakłócany przez nikogo. Przynajmniej od momentu, gdy Chimeria usiadła w kokpicie, z wielkim shot-gunem na kolanach. Caibre, mimo iż bliski płaczu, podporządkował się, wyrównał lot i zwolnił, dając sobie spokój z ewolucjami. Dziewczyna z prychnięciem poprawiła sobie włosy, po czym wstała i ruszyła w stronę prawowitej pilotki, związanej i chlipiącej w kącie. Nagle podłoga uciekła jej spod nóg i szaroucha z wrzaskiem pofrunęła w stronę sufitu, w ostatniej chwili się łapiąc się fotela. Po chwili poczuła, że grawitacja wraca na swe właściwe miejsce i runęła twarzą na siedzenie fotela.

- Co to do diabła było!?
- Kobra – odparł, wyraźnie zachwycony. - Nie przypuszczałem, że tym cudem da się zrobić ten manewr!
- Czyś ty oszalał!? – Ryknęła, błyskawicznie zrywając się i łapiąc go za kark. - To nie jest myśliwiec, tylko dwustutonowy transportowiec! Nie rób takich wygibasów1), ja chcę żyć!
- Ghhhhhhh... Hylhoo hehna hehkhaaa...
- Co? – Dziewczyna, z podejrzliwą miną, zwolniła nieco chwyt.
- Tylko jedna beczka jeszcze – spojrzał na nią ogromnymi, łzawiącymi oczami skrzywdzonego szczeniaka.
- Caaaaibre – spojrzała na niego z góry gigantyczna głowa Chimerii z niewidzącymi oczyma.
- Już mnie nie...
- Uwaga! – Odezwał się nagle elektroniczny głos autopilota, wraz ze wtórującym mu brzęczeniem alarmu i błyskami czerwonej lampki. - Obiekt na kursie kolizyjnym! Obiekt na kursie kolizyjnym! Rozpoczynam sekwencję hamowania! Powtarzam: rozpoczynam sekwencję hamowania.
- Co do diabła?! Przecież przed nami nic...

Zamilkł wpół słowa, widząc, że przed przednią szybą wyrasta olbrzymi, ociekający wodą kadłub statku. Transportowiec zaczął zwalniać, uruchamiając wsteczne silniki odrzutowe, zatrzymał się jednak dopiero kilkanaście metrów od kolosa. Spoceni jak myszy Caibre i Chimeria patrzyli na błyszczącą od wody, zieloną powierzchnię kadłuba, przywodzącego na myśl okręt podwodny. Gdy oddalili się nieco mogli zobaczyć, że bliżej rufy dla odmiany bardziej przypomina pancernik, a nad samą rufą ma nadbudówkę w stylu hiszpańskiego galeonu. Na dziobie natomiast błyszczał wspaniały, złocony napis:

АРКАДИЯ

Nie zdążyli się zbytnio napatrzeć, gdyż już wkrótce rozdzwonił się ponownie alarm, tym razem bojowy. Komputer pokładowy informował, że zostali namierzeni przez systemy bojowe przeciwnika i że są w nich wycelowane kosmiczne ilości dział, miotaczy, rakiet i wyrzutni. Nim zdołali cokolwiek zrobić głośnik zatrzeszczał i odezwał się w nim kobiecy głos. Ostry, nieznający sprzeciwu i jeżący włosy na karku.

- Ruki wwierch liberalnyje sabaki! Niemjedlienna sdajties’!

Chimeria z przerażeniem stwierdziła, że na niewielki maszt na rufie Arkadii powoli wciągnięto czarną flagę. Zdobiła ją biała głowa kota i dwa skrzyżowane piszczele. Spojrzała na Caibre’a, szukając jego pomocy. Ujrzała jednak, że rudzielec siedzi pochylony, z wybałuszonymi oczami i zaciska ręce na uszach, ciężko oddychając.

- Caibre? Co ci jest?
- Arienai...
- Co?
- ARIENAI!!!

* * *

- Co tam się na Boga dzieje? – Warknęła Maya, patrząc w stronę głośnika, który przed chwilą zażądał kapitulacji w bratnim języku. – Najpierw rzuca nami jak w grzechotce, teraz wyzywa od sabak. Świat oszalał?!
- Może przekroczyliśmy granicę? – Gdybał na głos rycerz, dopijając wody z kubka i wgapiając się w ścianę za kratą.
- A ty zamiast tylko gadać zrobiłbyś coś wreszcie.
- ... – Ysengrinn popatrzył na nią, po czym popatrzył na kubek. Wreszcie przejechał kubkiem po kracie w jedną i drugą stronę, dzwoniąc o pręty. Na korytarzu zadudniły kroki.
- Brawo, geniuszu...

Wtedy usłyszeli głuchy stukot za ścianę naprzeciw wzroku. Tuż przy podłodze nagle stalowa powłoka zaczęła się jarzyć na czerwono i topić na obszarze o średnicy kilku centymetrów. Punkt zaczął się przesuwać, szybko wyrysował na ścianie spory kwadrat, które krawędzie wkrótce zaczęły przygasać. Kroki tymczasem dudniły coraz głośniej, wreszcie zza rogu wybiegła Kozue z karabinkiem szturmowym. Zatrzymała się tuż przed nimi, wymierzyła w nich i zdążyła nawet zapytać, czemu hałasują jak potępieńcy, nim wycinek ściany na nią spadł. Za otworem ukazało się przejście, z którego wyskoczyły dwie ciemne postaci. Łuczniczka na chwilkę zdębiała, ujrzała bowiem niewysoką, jednooką dziewczynę z czarnym kucykiem i niewiele od niej wyższego chłopaka, również z kucykiem, oboje ubranych w czarne stroje marynarskie i takież czapki. Oboje też wyposażeni byli w kałasznikowy, nieco kocie rysy i kocie uszka. Dziewczyna nieco się zdziwiła, że podłoga pod nią pojękuje i się rusza, wzruszyła jednak ramionami i przyłożyła automat do oka, celując w zamek celi. Rycerz w ostatniej chwili zasłonił sobą Mayę, osłaniając przed rykoszetującymi pociskami i odłamkami metalu.

- Nie czas na pieszczoty, moi mili! Wyłazić!
- Słucham?!
- Mia, może ostrożniej – próbował zmitygować dziewczynę chłopak, dostrzegalnie spocony, celując lufą w lewą stronę. – Mamy ich uwolnić, nie...
- Cicho, Irhis, nie rozpraszaj się w zadaniu! – Warknęła, przenosząc lufę w prawo.

Maya pozwoliła rycerzowi otworzyć drzwi i wyszła z celi, stając na korytarzu między dwojgiem... Wszystko wskazywało na to, że piratów. Nim otworzyła usta, by spytać ich co teraz usłyszała kroki z otworu, którym przyszli. Spojrzała tam i aż westchnęła z wrażenia. Tym razem widziała ją nie jak kiedyś, w stroju Złotej Wiedźmy, ale w jednolicie czarnym uniformie kapitana. Na nogach miała długie buty na wysokich obcasach, tułów opinała czarna, skromna suknia, z ramion spływała peleryna, głowę zaś wieńczył dwurożny kapelusz kapitański. Łuczniczka wreszcie zrozumiała, czemu zwą ją Carycą Piratów. Jedynymi elementami stroju, jakie psuły jej mroczny i niebezpieczny wizerunek były mordki Hello Kitty z nieodłączną, różową kokardką, nad skrzyżowanymi piszczelami, zdobiące lewe ramię peleryny i przód kapelusza. Ukłoniła się grzecznie, kopiąc jednocześnie w kostkę rycerza.

- Witaj, Złota wiedźmo.
- Witaj pani – rycerz zgiął się w formalnym ukłonie, z pięścią na sercu.
- Witaj Mayeczko i ty, rycerzu.
- Dziadek Tuska był w Wehrmachcie!
- ...
- Nie zwracajcie na niego uwagi – uspokoiła Bianca, niezbyt delikatnie wyrywając piórko wielkiemu czarnemu ptaszysku z białym półksiężycem na skrzydłach, które niewiadomo kiedy przyfrunęło i usiadło jej na ramieniu. Ptaszysko głośno zaskrzeczało, ale nie odleciało. – Poprzedni właściciel nauczył go mówić dziwne rzeczy, a ja nie potrafię oduczyć.
- To po co go kupowałaś?
- Kupowałam?
- A... Oh well...
- Mogłam go oddać do schroniska, ale uznałam, że obskubywanie jest uspokajające – wyjaśniła, po czym odwróciła się, malowniczo powiewając peleryną. – Chodźcie na pokład, odwiozę was do Tokio. Ale tylko do granicy waszego dystryktu, bo mi się spieszy. Resztę drogi będziecie musieli...
- Eee... Statkiem kosmicznym?!
- Nie bój się Mayeczko, o wszystkim pamiętam – uspokoiła ją, krocząc mrocznym korytarzem.

* * *

Caibre’a obudziło doskwierające zimno. Otworzył z trudem oczy, obrzucił spojrzeniem otoczenie. Szybko tego pożałował. Nawet zamglonym wzrokiem zarejestrował dymy i pożar na całym horyzoncie, setki grobów w najbliższej okolicy. W najbliższy z nich wbity był trzonek wielkiej kosy. Z rozmachem uderzył pięścią w korzeń drzewa, o które się opierał, nogą kopnął swój własny, ułamany cep. Przepełniało go uczucie, jakiego nienawidził. Nie gniew, nie smutek. Uczucie bezsilności. Wiedział, choć wcześniej ani on, ani inni nie przyjmowali tego do wiadomości, że nic nie poradzą uzbrojeni w rolnicze narzędzia wieśniacy przeciwko gwiezdnym krążownikom i laserowym miotaczom. Wtedy jednak nikt nie zastanawiał się na tym, mieli już dość wiecznego bycia ofiarami. Gdy Caryca Piratów przybyła po haracz, jaki ściągała od setek rozsianych po galaktyce planet-farm, cała kolonia stanęła do walki. Nie zdołali jednak stawić czoła jej oddziałom uderzeniowym, gniew carycy był zaś straszny. Planeta spłynęła krwią. Caibre zamknął oczy, nie mogąc znieść otaczających go widoków.

- Paskudny widok, co? – Usłyszał nagle czyjś głos. Gwałtownie się odwrócił, by ujrzeć dziwnego, zielonowłosego osobnika, wpatrzonego w łunę na widnokręgu. Ubrany był w czarny płaszcz, zielona grzywa spływała mu zaś aż do pasa. – Chcieliście pozbyć się pasożytniczych wyzyskiwaczy, lecz oni okazali się silniejsi, co?
- Tia...
- W ten sposób nie pokonasz oprawców klasy chłopskiej, mój drogi. Nie tędy droga.
- To którędy niby, do cholery?!
- Jeśli chcesz ją poznać... – Nieznajomy zwrócił się wreszcie do niego. Miał niesamowite, jadowicie zielone oczy i uśmiechał się niesamowicie. Wyglądał jak ktoś, kto zobaczył przyszłość, ale postradał od tego rozum. Wyciągnął rękę w stronę Caibre’a. – Jeśli chcesz poznać właściwą drogę, musisz iść za mną. Co ty na to?
- ... – Caibre szybko przemyślał perspektywy, jakie miał przed sobą. Pozostał sam na wyeksterminowanej planecie, której ostatnich obrońców chował przez cztery dni, omal nie padając z wycieńczenia. Jedyne co miał do stracenia to życie, które go w tej chwili niespecjalnie obchodziło. – A do diabła z tym! – Warknął, przybijając rękę nieznajomego.
- Witam w załodze – zielonowłosy uśmiechnął się jeszcze szerzej, wyszczerzając zęby. Bynajmniej nie był to uśmiech przyjemny.


* * *

Caibre westchnął ciężko, spoglądając na „Arkadię”, powoli lecącą nad tokijskimi drapaczami chmur. Oczywiście okręt okryty był płaszczem ochronnym, projektującym wokół niego hologram, mieszkańcy miasta widzieli więc tylko olbrzymi balon Hello Kitty czytającej książkę, a nie śmiertelnie groźny gwiezdny krążownik. On jednak, obserwujący wszystko z dachu punktu widokowego Tokyo Tower, dobrze wiedział, co jest pod tą elektroniczną iluzją. W końcu przemierzył wzdłuż i wszerz galaktykę tylko w nadziei, że natrafi na nią raz jeszcze i wyrówna rachunki. „Wkrótce się spotkamy, Caryco Bianco” przyobiecał w myślach, po czym ruszył w stronę zejścia. Obracając się zarzucił pelerynę na ramię, nie wziął jednak pod uwagę wiatru, który wepchał mu ją na twarz. Zaszamotał się gwałtownie, próbując coś krzyczeć, przez co stracił równowagę i upadł na dach. Momentalnie sturlał się po pochyłości w stronę krawędzi, zdzierając nieposłuszny materiał z twarzy akurat w momencie, gdy mijał okna punktu. Z wrzaskiem pikował w stronę ziemi.

* * *

- Heh...
- Swoją drogą... Zawsze masz tyle przygód?
- Nie. Śmiem wręcz twierdzić, że to ty ściągasz na mnie pecha.
- Mhm...

Park pełen był ludzi, gdyż Wiedźmy zdążyły już pokryć swą chatkę iluzją i można było otworzyć go dla turystów. Nie była to jakaś zwykła iluzja zmieniająca wygląd domku – ten czar sprawiał, że ludzie nie zwracali na domek najmniejszej uwagi, mimo iż teoretycznie go widzieli. Oczywiście ponury rycerz i rudowłosa dziewczynka przyciągali liczne spojrzenia, nie liczniejsze jednak niż jakikolwiek inny gaijin, jaki znalazłby się w Japonii. Niezaczepiani przez nikogo dotarli wreszcie do chatki na kurzej stopce, która wyglądała równie spokojnie i irracjonalnie jak co dzień. Mimo iż Ysengrinn rozglądał się na wszystkie strony nie widział ani śladu jakiegokolwiek potencjalnego zagrożenia. Jedno go tylko niepokoiło, do tego stopnia, że zwierzył się na głos.

- Cholera... Wiśnie powinny zakwitać o tej porze roku?
- Mayeczko! Nic ci nie jest!? – Usłyszeli zza pleców westchnienie ulgi. W ich stronę nadbiegały truchtem obie Wiedźmy, z niewielkimi torebkami zawieszonymi na ramionach. Nieco w tyle sunął Miya objuczony mnóstwem reklamówek, pakunków, toreb i paczek, z miną męczennika idącego na ukrzyżowanie. – Słyszałyśmy o ataku na szkołę, a potem nie znaleziono was tam...
- I z niepewności poszłyście na zakupy?
- Eee... To Miya-kun nas wyciągnął! – IKa oskarżycielsko wskazała chłopaka, który się zatrzymał i zaczął ronić strumienie łez.
- Ach ten Miya-kun, niedobry Miya-kun - westchnęła sarkastycznie łuczniczka, krzyżując ręce na piersi i patrząc w oczy Ice. Przynajmniej próbując, bo ta z determinacją odwracała wzrok. Łuczniczka odgarnęła z twarzy włosy, które tarmosił nagły wiatr, podrywający z okolicznych wiśni setki białych płatków
- Ojeju! Spójrzcie jak pięknie – Pisnęła Serika, rozglądając się wokół. Rzeczywiście, większość drzew, jakie ich otaczały, była aż śnieżnobiała, a po alejkach wiatr gnał całe tumany płatków, układając je w fantastyczne wzory w powietrzu. Pozostali też rozejrzeli się z zachwytem, z wyjątkiem rycerza, który rozglądał się bez zachwytu. Zapatrzeni nie zwrócili w pierwszej chwili uwagi, że na park spłynął cień i wokół zrobiło się mroczno. Pierwszy w górę spojrzał Miya, który był zbyt zmęczony, by się długo zachwycać.
- Yyy... Jakiś statek tu się zbliża...
- CO?!

W rzeczy samej, lewitował nad nimi gwiezdny statek, spory, niemalże równie wielki co „Arkadia”. Był nieco mniej smukły od niej, na dziobie i rufie zaś wisiały spore wieżyczki z działami. Dno statku było koloru zielonego, z wielką, czerwoną gwiazdą wymalowaną niemal na całą szerokość kadłuba oraz również czerwonym napisem „AURORA” wokół niej. Powoli zniżał lot, zatrzymując się dopiero, gdy niemalże dotykał koron drzew. Spacerowicze w większości nie zainteresowali się powodami przybycia wehikułu i postanowili się ewakuować, park zaczął więc szybko pustoszeć.

- Miya-kun? – Syknęła IKa, przyzywając z nicości swą miotłę i stając w gotowości.
- Tak, IKa-sama?
- Leć szybko do domu. Jak coś się stanie naszym zakupom zamienię cię w traszkę grzebieniastą.
- ... Hai, IKa-sama...
- Ktoś ma pojęcie co to jest? – Spytała Maya, wyciągając z plecaka pistolet uzzie i odbezpieczając go. Wywołała skonsternowane spojrzenia Wiedźm i lekko zdziwione rycerza. – No co? Leżał sobie.
- Ktokolwiek to jest symbolika, jakiej używa, nie wróży nic dobrego – warknął Ysengrinn, dobywając miecza na centymetr z pochwy.

Tymczasem od statku oderwał się pięciokąt, tworząc gwiazdy pentagram. Bezgłośnie obniżył się aż do ziemi, ukazując zdziwionym obserwatorom, iż jest platformą, na której wznosi się katedra do przemówień. Za katedrą stał wysoki, zielonowłosy jegomość okryty czarnym płaszczem, otoczony przez oddział brązowych misiów, w uszankach i walonkach, dzierżących pepesze. Jeszcze większym szokiem był Thotem, cały i zdrowy, choć jak zwykle stoicki, stojący za lewym ramieniem zielonowłosego w płaszczu laboratoryjnym. Gdy pięciokąt opadł na ziemię nagle z trzaskiem otworzyły się liczne włazy w powłoce statku, po czym wyleciały z nich grube sznury na których zsuwały się kolejne misie. Część miała na głowach furażerki, część hełmofony, wszystkie zaś czerwoną opaskę na ramieniu z napisem „NKWD”. Oczywiście natychmiast wycelowały we Wiedźmy, Mayę i rycerza swe pistolety maszynowe. Ostatni zsunął się blondyn w czarnym płaszczu, także z opaską. Już na ziemi zasalutował mężczyźnie w czarnym płaszczu.

- Towarzyszu Yuby! Narodowowyzwoleńczy Korpus Wookiech-Demokratów im. Tow. Chuu-Baki melduje pełną gotowość bojową!
- Czołem żołnierze! – Zielonowłosy uśmiechnął się drapieżnie, nie patrząc wcale na swych podwładnych, lecz na otoczonych.
- Wrrruu! – Odpowiedział zgodny, acz nieartykułowany, pomruk misiów.
- Profesor nie wygląda zbytnio na wookiego – wyraziła swe wątpliwości łuczniczka, która bez trudu rozpoznała nauczyciela angielskiego-tyrana.
- Jestem doradcą wojskowym – burknął.
- Co tu się wyprawia do diabła – westchnął rycerz nieco zmęczonym głosem.
- Ależ służę wyjaśnieniem, panie rycerzu – odparł Yuby, opierając się rękoma o katedrę. – Jestem Yuby, wódz niezwyciężonych brygad rewolucyjnych, które wprowadzą ludzkość w nową erę szczęścia i dostatku. Ponieważ wy, tu obecni, jesteście wszyscy co do jednego czcicielami wstecznictwa i zabobonu powinniśmy was zlikwidować, ale...
- Ale?
- Ale możemy dać wam szansę zmycia swych win. Jeśli wspomożecie nas swymi zdolnościami gotowi jesteśmy wam, w imieniu ludu pracującego miast i wsi, przebaczyć i przywrócić na łono społeczeństwa. Co powiecie?
- Hmm – IKa zrobiła zadumaną minę, jakby faktycznie zastanawiała się nad odpowiedzią. Zwróciła się do Wrzosowej Wiedźmy. – Seri?
- No?
- Czy jesteśmy zainteresowane kołchozem i tytułem przodowniczki pracy?
- Wiesz... Nie wydaje mi się...
- Tak też myślałam – Zielona Wiedźma kiwnęła głową, uśmiechając się. Na widok tego uśmiechu misie nieświadomie cofnęły się o krok i przyłożyły pepesze do oczu. IKa podniosła ręce do góry, nie przestając się uśmiechać. – Ja nic nie robię!

Dobiegł straszliwy trzask zza pleców Yubiego. Ci którzy tam spojrzeli ujrzeli, że kilka wiśni doznaje gwałtownej przemiany, pnie zaczęły formować tułowie, grubsze gałęzie ramiona, cieńsze pokryte kwiatami i liśćmi skupiały się pośrodku, tworząc potężne, białoróżowe grzywy. Gdy zaczęły się wykorzeniać miały już wyraźnie ukształtowane biodra, talie i piersi, ramionom wyrosły potężny szpony, a z grzyw wynurzyły się straszne twarze. Dziewięć drzewnych olbrzymek wolnym krokiem ruszyło w stronę zielonowłosego i jego obstawy, nic sobie nie robiąc z deszczu pocisków. Wookie i Thotem odskoczyli na boki, Yuby jednak dalej trwał na pozycji, spoglądając na nadchodzące napastniczki spode łba, nie zdejmując z twarzy ironicznego uśmiechu. Najbliższa ożywiona wiśnia Właśnie się zamierzała do ciosu, gdy uderzyła w jakąś niewidzialną barierę. W jednej chwili otoczyły ją błyski i czerwony języki błyskawic, zaczęła skwierczeć i płonąć, by po zaledwie kilku chwilach rozpaść się w popiół. Pozostałe zatrzymały się w bezpiecznej odległości, bądź ruszyły dalej. Thotem, gdy został zaatakowany ograniczył się do pstryknięcia palcami. Dwie wiśnie zostały rozszczepione rakietami, wystrzelonymi przez nadlatującego mecha, który następnie stanął koło niego i bronił dostępu.

Serika nie przyzywała nic efektownego. Po prostu krótkim gestem zamieniła wszystkie niemal otaczające ich misie w szczury, który rozpierzchły się z piskiem, przestraszone hukiem upadających pistoletów maszynowych. W szczura nie zmienił się jednak Felix Uhrmacher, który w sam środek grupki cisnął wiązkę granatów, zmuszając ją do rozproszenia. Maya upadła niedaleko jednej z ławek i przeturlała się kawałek, nim jednak zdążyła się podnieść usłyszała wrzask bojowy blondyna i ujrzała, że spada na nią z mieczem. Nie doleciał jednak, jego ostrze wychwycił swoim rycerz, który zmaterializował się niewiadomo skąd. Przez dłuższą chwilę siłowali się, mierząc się nawzajem wzrokiem.

- Niezły jesteś – przyznał Felix.
- Ty te... – Blondyn nagle zmienił nachylenie ostrza, pozwalając mieczowi rycerza się ześlizgnąć, by ten stracił równowagę i upadł. Rycerz stracił równowagę i upadł, miał jednak na tyle przytomności, by po drodze zakręcić się w obrocie i sparować cios przeciwnika, skierowany w jego kark.
- Kłamałem – przyznał blondyn, przymierzając się do potężnego pchnięcia. Ysengrinn jednak dobył niewiadomo skąd maczugi na łańcuchu i rzucił w niego, zmuszając do uniku i kupując sobie czas na oderwanie i powstanie na kolana. Następny cios zdołał powstrzymać, po czym odepchnął przeciwnika wstając. Felix odskoczył na sporą odległość i bez słowa schował miecz do pochwy u pasa. – Dobra, czas kończyć.

To mówiąc wydobył spod płaszcza potężny karabin maszynowy, ciągnący za sobą taśmę i wycelował w rycerza, jakby był to lekki pistolet. Nie oddał jednak nawet jednego strzału, gdyż zmiótł go wybuch potężnej kuli ognistej, odrzucając na kilkadziesiąt metrów.

- Dzięki – rycerz odwrócił się w stronę Mayi, której jeszcze dymiły palce.
- Nie ma za co.
- Co ter... – Nim skończył mówić z potężnym hukiem trafiły go z tyłu pociski karabinowe, trafiając w ramię i plecy. Tym razem padł na ziemię jak kłoda, z rozszerzonymi ze zdziwienia oczyma. W stronę oniemiałej łuczniczki nadchodził Thotem akompaniowany przez swego mechatego strażnika.

* * *

IKa na dłuższą chwilę straciła orientację, z powodu hałasu i dymu od granatów. Gdy wreszcie zauważyła, w którym kierunku jest chatka, tuż za nią z łoskotem uderzyło o ziemię dopalające się, ożywione drzewo. Zaskoczona odwróciła się, by po chwili zobaczyć wyłaniającego się z dymu Yubiego. Stąpał powoli z pochyloną głową, drążąc ją spojrzeniem.

- To twoja ostatnia szansa, by się poddać.
- Hmmm... – Zielona Wiedźma zamyśliła się, łypiąc na skraj swego kapelusza. – Nie.
- Skoro tak wolisz – wyciągnął spod płaszcza pięść w stronę Wiedźmy. Ta zasłoniła się miotłą i zaczęła koncentrować moc, nim jednak skończyła on rozcapierzył palce. – Czerwony Klin!

W stronę IKi poleciał dewastująco silny pocisk czerwonej energii, uformowany w stożek. Magiczna bariera prysła jak bańka mydlana, miotła pękła zapałka, a Wiedźma runęła z jękiem jak długa. Zielonowłosy zaniósł się potwornym, donośnym śmiechem, który rozniósł się po parku.

* * *

- Możesz się już teraz poddać – stwierdzisz beznamiętnie Thotem, patrząc jak kolejne ogniokule rozpryskują się na polu siłowym mecha, stojącego obok niego. – Wkrótce opadniesz z sił, a jak widzisz nic nie osiągniesz tymi atakami.
- Tak uważasz? A masz! – Kolejny pocisk i kolejny słaby wybuch na niewidzialnej ścianie antymagii. – By to szlag! – Parsknęła z rozpaczą, podrywając się do ucieczki. Robot jednak wystartował, bez trudu ją wyprzedził i stanął na drodze. – Noż kobiecina!!!

Nagle niewiadomo skąd wyleciała wiązka łańcuchów i owinęła się wokół ramienia, szyi i tułowia mecha. Idąc wzrokiem do ich źródła Maya ujrzała...

- Ysen! Ty żyjesz?!
- Powiedzmy! – Warknął nieźle zalany krwią rycerz, potężnym szarpnięciem podrywając robota i uderzając nim o najbliższe drzewo. To zresztą pękło, a robot szybko złapał równowagę, sam chwycił łańcuch i pociągnął, posyłając Ysengrinna wysoko w powietrze i rzucając nim o ziemię tuż w pobliżu łuczniczki. Rycerz wyrwał spory kawał darni i pokoziołkował, nim wreszcie padł bez życia. A raczej prawie bez życia. – Cholera jasna...
- Niesamowicie uparty młody człowiek – skomentował Thotem, poprawiając okulary. – Ale nie przybyliśmy tu podziwiać. AS-7, wykończ ich.
- Nie denerwuj mnie... – Wysyczała Maya, wznosząc pięści i koncentrując taką ilość energii, że otoczyła ją krwawa aura.
- Daj spokój. Coraz gorzej kontrolujesz swoją moc, a tym samym jest coraz mniej skuteczna. Nic ci to nie...
- ZAMILCZ!!! – Wrzasnęła, wyrzucając obie ręce w stronę robota i razem z nimi zgromadzoną moc. Fala mocy o średnicy równej wzrostu dziewczyny uderzyła w robota, przepalając w nim dziurę na wylot topiąc go jak masło. Jednocześnie eksplozja mocy uderzyła na wszystkie strony wokół Mayi, podpalając trawę, drzewa i ławki. Siła wcale nie malała, wręcz przeciwnie zdawała się cały czas rosnąć, a dziewczyna straciła nad tym jakąkolwiek kontrolę. – KYAAA!!!

* * *

- Co tam się dzieje!? – Zastanawiała się Serika, zasłaniając oczy od potężnego blasku. Na skórze czuła straszny żar, a wszędzie wokoło drzewa stawały w płomieniach. – Co... - Nie zauważyła nawet, kiedy znalazła się w żelaznym uścisku, a na twarzy poczuła coś wilgotnego. Z wrażenia wciągnęła powietrze i momentalnie straciła przytomność. Felix wziął ją na ręce, co nie sprawiło mu wielkiego problemu.
- Uhrmacher! – Krzyknął Yuby, który zmaterializował się niedaleko. Pod pachą trzymał nieprzytomną IKę, a tuż obok pojawił się Thotem, podtrzymujący na nosie okulary. – Wynosimy się stąd, nim to coś rozwali nam statek!
- Jabol! Es ist’ felushtanden!
CRACK!
- Thotem, pękły ci okulary...
- To od temperatury...

* * *

Miya rozglądał się osłupiały po czymś, co jeszcze pół godziny temu było parkiem. Teraz wyglądało jak krajobraz po całodniowym ostrzale artyleryjskim. Drzewa spalone do pni, ziemia czarna i wypalona, nawet kosze na śmieci nadtopione, w promieniu kilkudziesięciu metrów powstał iście księżycowy krajobraz. Nietknięta chatka na kurzej stopce wyglądała tu bardziej nie na miejscu niż posąg Zeusa w świątyni Salomona. Chłopak z trwogą rozglądał się wokoło, przerażony brakiem śladu po znajomych, a jednocześnie obawiając się tego, co mógłby zobaczyć.

- Nie ma ich, zabrali je.
- Co?! – Miya omal nie dostał zawału, gdy usłyszał tuż za sobą czyjś głos. Widok Ysengrinna niewiele go zresztą uspokoił, gdyż ten miał czarną od sadzy twarz, lewe oko zalane krwią z rozciętego czoła, malownicze dziury i wgniecenia na zbroi, z czego przez największą na ramieniu płynął spory strumień czerwieni. W rękach trzymał nieprzytomną Mayę, która o dziwo wyglądała na całą i zdrową. – Eee... Wszystko w porządku?
- Nie bardzo, chyba ma gorączkę. Trzeba ją szybko zanieść na górę i położyć do łóżka.
- A ty?
- Napiłbym się brandy...

* * *

- Ale...
- Przykro mi, szkoła jest zamknięta do czasu zamknięcia śledztwa – wyjaśnił najpiękniejszy, błękitnowłosy tajniak, jakiego chłopaki z Hosen Gakuen Kyuugaku widzieli w życiu. W dalszym ciągu trzymał im przed nosami legitymację, gdzie pisało, iż nazywa się Carlos Hemello. – Nie mogę was wpuścić. A teraz proszę się rozejść.

Razem z nim przy szkolnej bramie stał, złożywszy ręce za sobą, szczupły, białowłosy policjant o wyjątkowo ciemnej skórze, tak jak on ubrany w czarny garnitur i w okularach na oczach. Ponieważ podobno byli z Interpolu, uczniowie uznali, że musi być murzynem albo Latynosem. Ponieważ nie było sensu sprzeczać się z policją w końcu machnęli ręką i poszli sobie, błękitnowłosy zaś, korzystając z okazji, wrócił na teren stadionu szkolnego. Kręciło się tam kilka osób robiących dość dziwne rzeczy, a samym środkiem boiska spacerowały i rozmawiały dwie dziewczyny, jedna w brązowej spódnicy i miedzianym golfie, druga w niebieskim garniturze, z takimi samymi zresztą włosami. Zaraz za nimi kroczył kolejny tajniak w garniturze i okularach, z długimi, kręconymi blond włosami i wielkimi białymi skrzydłami, wyrastającymi z pleców. Ktokolwiek go widział mógł tylko zgadywać z jak egzotycznego kraju pochodził.

- Dyrektor mówił, że ta szkoła miała spore problemy finansowe – Powiedziała błękitnowłosa dziewczyna, bawiąc się notesem. - Wtedy wykupił ją ktoś, wyremontował i założył internat dla dziewcząt. Zarzekał się, że nie miał najmniejszego pojęcia o niczym podejrzanym i nic o żadnych szkolnych tajemnicach nie wie.
- Myślisz, że to prawda?
- Raczej tak, był zbyt przestraszony, by przekonująco kłamać. Wszystko było poukrywane w tajnych skrytkach. Co nie zmienia faktu, że mówimy o kiepskim materiale na dyrektora...
- Też tak uważam. A czy...
- Co do diabła?!

Powietrze przed zadrgało, po czym niewiadomo skąd pojawił się jakiś mroczny osobnik, okryty dziwnym płaszczem. Powoli uniósł głowę, spoglądając morderczo na dziewczyny, wreszcie ruszył biegiem w ich stronę, dobywając jakiejś świecącej broni. Skrzydlaty tajniak zastąpił mu drogę, sięgając ręką za połę marynarki, ten jednak wyminął go ruchem szybkim niby myśl i zatrzymał się dopiero przy dziewczynie w brązowym garniturze, kładąc jej ostrze na gardle.

- Schowaj to, bo rozerwę nie tylko twoje ciało, ale i duszę – powiedziała spokojnie, acz dobitnie zaatakowana, nawet nie drgnąwszy powieką. Napastnik, który wyraźnie miał zamiar coś właśnie powiedzieć na moment skamieniał, po czym, po długiej chwili, schował przezroczyste, błękitne ostrze w ręce i zaczął się wycofywać tyłem. Wtedy poczuł, że ktoś mu zagradza drogę.
- Czy mam go przesłuchać i dowiedzieć się, co to za jeden? – Spytał wysoki, czarnowłosy tajniak, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nie Reed, sam to zrobię – wtrącił błękitnowłosy, podchodząc szybkim krokiem. – Ty już dość dzisiaj zrobiłeś.
- Małgorzato? – Brunet jakby całkowicie zignorował jego słowa.
- Może niech Kallos to zrobi? Ty w tym czasie przeszukaj piwnice.
- Jak sobie życzysz.

* * *

- Faktycznie, prawie trzydzieści dziewięć stopni – Miya odczytał z termometru, po czym zabrał się za nakładanie kompresu na czoło.
- Mówiłem – rzekł rycerz, w przerwie między trzymaniem sobie zębami końca bandaża. Powiedział wcześniej, że jeśli chłopak go dotknie, to nim się obejrzy skończy z pięcioma calami stali w płucach. Następnie zaczął automumifikację. – Podejrzewam, że macie tu jakieś zioła do zmniejszania gorączki. Umiesz je przyrządzać?
- Trochę. Coś jeszcze?
- Zaparzyłbyś herbatę. I zrobił coś do jedzenia, w sumie od rana nic nie jadłem.
- Dobrze, wkrótce wracam. Czy wtedy mi wyjaśnisz, co tam się stało?
- Postaram się.

Ysengrinn westchnął i wreszcie usiadł w fotelu. Był tak zmęczony, że sam nie wiedział, jak zachowywał przytomność. Nie zastanawiał się jednak nad tym, gdyż prawdę mówiąc powinien być teraz nie tyle zmęczony, co martwy. Zerknął na śpiącą dziewczynę. Nie wyglądało to ciekawie. Była całkiem nieprzytomna, do tego z potężną gorączka, od której cała twarz była spocona i zaczerwieniona. Rycerz martwił się, że zrobiła coś nierozsądnego, nie mając jednak jakiegokolwiek pojęcia o czarach nie był wstanie poprawnie określić, co jej jest. Pozostawało mieć nadzieję. Co prawda nadzieja matką głupich, ale zawsze istniała nadzieja, że głupi mają zawsze szczęście, bo każda matka kocha swe dzieci. Skupiając się na tych jakże ważkich zagadnieniach filozoficznych ledwie żywy Ysengrinn zamknął oczy i wkrótce zapadł w sen.

* * *

Lesiste, na nim wysoki monolit pokryty płaskorzeźbami i napisami. Miejsce zwane Wzgórzem Kapłanki, monument upamiętniający wielką bitwę sprzed tysięcy lat. Na mokrej trawie w pobliżu monolitu leży młody, blondwłosy chłopiec. W Jego pobliżu dwie dziewczyny. Jedna czarnowłosa, z twarzą pozbawioną jakichkolwiek uczuć, druga ruda, z czerwonymi oczyma płonącymi posępną determinacją.

- Nie będzie nam potrzebny.
- Ano nie.
- Z tego co wiem, nie władasz magią? - Spytała Kiran.
- Ano nie. Nie jestem czarodziejką.
- Szkoda... Twoja matka byłaby zawiedziona. W końcu ona miała jakąś moc... Ale cóż... Jaką broń wybierasz?
- Ty chcesz mi dać szansę? TY?!
- Jestem to winna twojej matce.
- Jakie długi miałabyś jej spłacać? Przecież ją zabiłaś!!
- Zabijając ją, zaciągnęłam też dług wobec niej.
- Wszystko jasne. - Powiedziała Maya, wyciągając miecz w stronę Kiran. - Stawaj!

Atak, blok, młyniec, zwód, unik, błyski ostrzy i brzdęk stali. Krążyły wokół siebie jak dwoje tancerzy, z wrodzonym wdziękiem i w perfekcyjnie dopasowanym rytmie. Żadna nie potrafiła zaskoczyć czymkolwiek drugiej. Żadna nie ustępowała drugiej ani o włos, wbrew sobie były zsynchronizowane niczym dwie komory jednego serca.

- Jesteś niezła, wiesz? - Słowa między jednym ciosem a drugim. - Twoja matka byłaby z ciebie dumna.
- Gdybyś jej nie zabiła, być może.

Pojedynek trwał, obie wojowniczki coraz szybciej zadawały ciosy, coraz mocniej uderzały na siebie. Poruszały się z szybkością nieosiągalną dla normalnego człowieka, szybciej niż iskry, krzesane z ostrzy przy zderzeniach. Walka doszła do etapu, gdzie niemożliwe było jakiekolwiek zaskoczenie przeciwnika, etapu który wygrywa ten, kto później popełni błąd.
Czarnowłosa w pewnym momencie niepewnie stanęła, stopa poślizgnęła się po trawie i wymierzyła paradę o cal inaczej, niż zamierzała. To wystarczyło.

- G... Gratu... luję... – Wycharczała, patrząc bezosobowo w niebo i obejmując palcami jelec miecza, wbity w jej pierś aż po rękojeść. - Bystra... bystra z ciebie dz... dziewczynka... B... bardzo podob... na... do Ari...

Kiran nie skończyła. Z rany na jej piersi wypłynęła moc, która ją wypełniała. Eksplozja energii uderzyła prosto w rudowłosą, która odruchowo zamknęła oczy i wypuściła miecz. Po chwili jednak usłyszała odgłos, jaki wydaje ostrze wbijając się w mokrą ziemię. Gdy rozejrzała się była na wzgórzu sama z jasnowłosym, nieprzytomnym chłopcem. Bez zbędnych ceregieli podniosła miecz i wsadziła z powrotem do pochwy. To był koniec.

- Sayonara, Kiran...


* * *

- Gdzie ja do diabła jestem?!

Nie odpowiedziało jej nawet echo. Otaczał ją ponury las trupiobladych drzew, zasłonięty szarą mgłą. Tak gęstą, że nie widziała nawet swoich stóp, gdy brnęła do przodu. Żeby było ciekawiej nie widziała też żadnego źródła światła, choć widziała całkiem dobrze. To znaczy nie widziała do czasu. W pewnej chwili ujrzała, że coś niedaleko przed nią promieniuje złotym blaskiem. Ruszyła ostrożnie w tamtą stronę, szybko jednak zauważyła, iż blask rośnie o wiele szybciej, niż by wskazywało jej tempo, jakby jego źródło także ruszyło w jej stronę. Zatrzymała się, by stwierdzić, że światło rzeczywiście dalej potężnieje, oświetla coraz większy obszar, aż wreszcie z mglistego półmroku wydobył się olbrzymi, gadzi łeb, niemalże w nią nie uderzając.

Był to złoty smok, pierwszy, jakiego widziała w życiu i jednocześnie wspanialszy, niż mogła sobie wyobrazić. Wielki jak brontozaur, potężnie i jednocześnie harmonijnie zbudowany, przywodził z jakiegoś powodu na myśl na myśl budowle Bliskiego Wschodu. Powierzchnię skóry miał gładką i połyskliwą, usianą gęsto pojedynczymi opalami i rubinami, oczy wyglądały jak perfekcyjnie wyszlifowane brylanty, za którymi płonęło ognisko. Gdy zatrzymał się przed nią uniósł łeb do góry i rozpostarł olbrzymie, szerokie niczym żagle słoneczne, skrzydła. Nie rozwarł paszczy, Maya jednak była pewna, że słyszy spiżowy głos.

JESTEM ELTANIN. STRZEGĘ ADAR-BURZINMIHR, OGNIA CZCIGODNEJ WIĘZI. TEGO, KTÓRY DAJE CIEPŁO DOMOWEGO OGNISKA.

Łuczniczka patrzyła się na niego jak zahipnotyzowana, jednocześnie powoli się wycofując. Nie odeszła jednak więcej niż trzydzieści kroków, gdy poczuła za sobą czyjąś obecność. Odwróciła się gwałtownie, by spojrzeć w bezlitosne i drapieżne oczy drugiego smoka. Ten nie był tak monumentalny, za to sprawiał wrażenie prawdziwej maszyny do zabijania. Pokryty wyraźnie zarysowaną, pancerną niemalże, ciemnoczerwoną łuską, tułów miał smukły i napięty jak struna. Głowę i szyję zdobiła, prócz kilku par rogów, wspaniała, krwistoczerwona grzywa, a ogon zakończony był jakby dwusiecznym toporem.

JAM JEST DAERIAN, STRZEGĄCY ADAR-GUSZNASP. POD MOJĄ PIECZĄ OGIEŃ RYCERZY, ROZPALAJĄCY W SERCACH WOJÓW ŻAR BITEWNY.

Coraz bardziej oszołomiona, Maya zaczęła się cofać w lewo, starając oddalić od obu naraz. Tym razem jednak dostrzegła zza siebie jaskrawo białe światło, tak silne, że przytłamszało blask smoków. Gdy spojrzała za siebie ujrzała niesamowitą, śnieżnobiałą bestię o oczach z płynnego złota, przypominającą trochę geparda, a trochę kota syjamskiego. Pierś miała jednak ozdobioną grzywiastą kryzą, a z pleców wyrastały łabędzie skrzydła.

JAM PUN-YAN, POWIERNIK ADAR-FARNBAG. STRZEGĘ OGNIA BOSKIEJ CHWAŁY, OGNIA KAPŁANÓW, OŚWIECAJĄCEGO UMYSŁY I OCZYSZCZAJĄCEGO DUSZE.

Łuczniczka zaczynała powoli tracić panowanie nad nerwami i nieuchronnie zbliżała się do momentu dzikiej ucieczki przez ciemny las, gdy nagle zza pleców nadleciał uspokajający głos. Bez wątpliwości ludzki, bez wątpienia kobiecy i jakby znajomy.

- Nie obawiaj się, one nic ci nie zrobią. Chciały cię tylko poznać.

Odwróciła się, by ujrzeć kto to powiedział. Choć niesamowite bestie poważnie nadwerężyły jej wiarę we własną poczytalność, tak teraz nie miała wątpliwości – upadła na głowę i straciła rozum. Właścicielką głosu była ona sama, miło uśmiechająca się do niej zza stolika i trzymająca w dłoniach filiżankę herbaty.

- Witaj.

_________________
I can survive in the vacuum of Space
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
wa-totem Płeć:Mężczyzna
┐( ̄ー ̄)┌


Dołączył: 03 Mar 2005
Status: offline

Grupy:
Fanklub Lacus Clyne
WIP
PostWysłany: 08-06-2006, 21:22   

ooo :3
niezmiennie wyśmienite...
I ZNOWU przerwa w najlepszym momencie xD

_________________
笑い男: 歌、酒、女の子                DRM: terror talibów kapitalizmu
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
3869750
BOReK Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 15 Lip 2005
Status: offline
PostWysłany: 08-06-2006, 21:56   

Fajne, ładne, tylko czasem jakieś dzikie sformułowania się trafią ^^. Ale to już kwestia korekty ;].

_________________
You ask me if I've known love and what it's like to sing songs in the rain
Well, I've seen love come and I've seen it shot down, I've seen it die in vain

Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 08-06-2006, 22:00   

Bo jestem wredna i leniwa bestia, zamieszczam jak tylko skoryguję byki wytknięte przez Worda. Jak kiedyś będę pisał coś poważnego załatwię sobie betareadera;P.

_________________
I can survive in the vacuum of Space


Ostatnio zmieniony przez Ysengrinn dnia 08-06-2006, 23:19, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
coyote Płeć:Kobieta
prof. zombie killer


Dołączyła: 16 Kwi 2003
Skąd: the milky way
Status: offline

Grupy:
WIP
PostWysłany: 08-06-2006, 22:05   

Przy "Carlosie Hemello" spadłam z krzesła... autentyk xD

I, jak już mówiłam, jestes geniuszem, ale tak wrednie uciąć w najlepszym momencie! Uch!

_________________
I used to rule the world
Seas would rise when I gave the word
Now in the morning I sweep alone
Sweep the streets I used to own
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
 
Numer Gadu-Gadu
1918937
BOReK Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 15 Lip 2005
Status: offline
PostWysłany: 08-06-2006, 22:06   

Ysengrinn napisał/a:
Jak kiedyś będę pisał coś poważnego załatwię sobie betareadera


At your service :]

_________________
You ask me if I've known love and what it's like to sing songs in the rain
Well, I've seen love come and I've seen it shot down, I've seen it die in vain

Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 08-06-2006, 22:15   

Ysen: Pisz, nie ustawaj

PS: mam nadzieję że miałeś na myśli Bogów Chaosu ;P (albo marksizmu-leninizmu, na jedno wychodzi)

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Sm00k
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 08-06-2006, 23:57   

Vanille napisał/a:
Przy "Carlosie Hemello" spadłam z krzesła... autentyk xD

I, jak już mówiłam, jestes geniuszem, ale tak wrednie uciąć w najlepszym momencie! Uch!


Wiwat Mu za to.

Genialne. Yubek, jak to przeczyta, padnie >3
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 5 z 11 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 9, 10, 11  Następny
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group