Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
BISHOUJO SENSHI (H)ARCHER(Z) MAYA |
Wersja do druku |
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 09-06-2006, 01:13
|
|
|
Cieszę się, że się wam ludzie podoba:P. Zwłaszcza się cieszę, że dobrze mi wychodzi stopniowanie napięcia;>.
Cytat: | PS: mam nadzieję że miałeś na myśli Bogów Chaosu ;P (albo marksizmu-leninizmu, na jedno wychodzi) |
Well, do marksizmu im nie tak daleko, bo platońska utopia na moje oko żywcem zerżnięta z tamtejszych teorii teologicznych, a od niej do komuny już na piechotę się trafi;>. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Yuby
Kotosmok
Dołączył: 16 Cze 2003 Skąd: Wrocław Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 09-06-2006, 01:36
|
|
|
Jabol! XD
Pal licho nawet, że przy NKWD chyba pomieszałeś rasy. Te miśki to Ewoki, Wookie to te duże, chodzące miotełki do kurzu... ;p
A ja mam metodę pozyskiwania załogi a'la Gaav widzę... Odpowiada mi to, nie powiem, facet miał styl... ;]
A poza tym wszystkim absolutnie genialne! |
_________________ From the brightest start
Comes the blackest hole
You had so much to offer
Why did you offer your soul? |
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 09-06-2006, 10:00
|
|
|
Spadłem z krzesła i się zaplułem ze śmiechu. Jesteś geniuszem! |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 09-06-2006, 18:23
|
|
|
Cytat: | Te miśki to Ewoki, Wookie to te duże, chodzące miotełki do kurzu... ;p |
Guzik, nic nie pomyliłem - wysługujesz się wookiemi w formie SD;p. Ewoki wysiedliłeś dawno temu na Hoth, by tam budowały socjalizm, bo nie chciały się podporządkować;p.
Cytat: | A ja mam metodę pozyskiwania załogi a'la Gaav widzę... |
Kisama, przejrzeli mnie;p. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 09-06-2006, 18:27
|
|
|
Ysengrinn napisał/a: | Ewoki wysiedliłeś dawno temu na Hoth, by tam budowały socjalizm, bo nie chciały się podporządkować;p. |
Niech zgadnę, naczytały się dialektyków i doszły do wniosku, że do komunizmu od wspólnoty plemiennej trzeba dochodzić zgodnie z zasadami, i poszły budować społeczeństwo pośrednie (np. kapitalizm)? |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
LunarBird
Chaos Master & WSZ
Dołączył: 30 Maj 2005 Skąd: Hellzone Status: offline
Grupy: Lisia Federacja
|
Wysłany: 10-07-2006, 02:29
|
|
|
Przyznam sie bez bicia ze zajmie mi troche czasu przeczytanie ale juz teraz nie moge zaprzeczyc ze cos w tym jest... :) Dawno nie widzialem na oczy dobrego fica (od ostatniego RW -hie hie... ) no i zobaczylem. Spoko jest. :) |
_________________
Cytat: | - Mulder... To jest... to chyba żółć...
- Powiesz mi jak to z siebie zdjąć zanim stracę kamienną twarz?
"The X-Files", #4 "Squeeze" |
Autor posta: rip LunarBird CLH
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 24-07-2006, 19:00
|
|
|
Kolejna część, równie barbarzyńsko zabugowana jak poprzednie. Ponownie dziękuję Maieczce za współtworzenie retrospekcji i historii postaci. Podano do stołu.
_______________________________________________________________
DA GREJT KONTINIUEJSZYN PART FAJF
Olbrzymi, szarozielony kadłub „Aurory” powoli i majestatycznie sunął nad Tokio, rzucając cień na drogi i budynki. Wyglądała niemal identycznie jak historyczny odpowiednik w większej skali, tylko zamiast trzech kominów miała olbrzymie posągi robotnika, kołchoźnicy i żołnierza w budionowce stojących na baczność. Wokół niej roiło się od latających mechów policji, migających kogutami, jak i śmigłowców przeróżnych stacji telewizyjnych. Miya jednym uchem słuchał reportaży z ostatniej chwili, drugim łowiąc każdy szmer z pokoju Mayi, machinalnie mieszając od dobrego kwadransa herbatę. Nawet nie zauważył, kiedy telewizor zaczął pokazywać konferencję prasową. W blasku fleszy, stojąc za baterią mikrofonów Felix Uhrmacher odpowiadał na pytania dziennikarzy.
- Czego szukamy w Tokio? Przecież to oczywiste. Przybywamy utopić to miasto w krwi i cier... To znaczy oczywiście wyzwolić lud pracujący Tokio od kapitalistycznych oprawców i reliktów feudalizmu. Pod światłym przywództwem naszego pana, Yubiego, Tokio i resztę Japonii czeka wspaniałą przyszłość równości klasowej i dobrobytu.
- Jaką grupę krwi ma wasz przywódca?
- Właściwą.
- Czemu zwracacie się do swego przywódcy „per panie”? Czy nie powinniście używać zwrotu „obywatelu”?
- ... – Blondwłosy komunista sięgnął ręką za połę płaszcza i dobył pistoletu. Wystrzelił w pytającego trzy razy, wzniecając wśród dziennikarzy krzyki i tumult. Broń schował równie szybko jak jej dobył. – Następne pytanie proszę.
Drzwi się wreszcie otworzyły i wyszedł przez nie rycerz, z obliczem nawet bardziej chmurnym niż zazwyczaj. Bez słowa, za to z ciężkim westchnieniem, usiadł na fotelu, po lewej młodzieńca i podniósł do ust filiżankę. Miya nie chciał zabierać głosu jako pierwszy, cisza jednak się przedłużała.
- I jak?
- Kiepsko. Ani nie odzyskała przytomności, ani nie spadła jej temperatura. Nie mam pojęcia co z tym robić. Jeśli nic się nie zmieni, to trzeba ją będzie odwieźć do szpitala.
- Hmm... – Srebrnowłosy zamyślił się, w dalszym ciągu mieszając herbatę. – Niegłupio byłoby wezwać na pomoc którąś z pozostałych Wiedźm, one wszystkie się znają na magii. Niestety nie wiem jak się z nimi skontaktować.
- Nie zostawiły ci żadnych adresów, telefonów?
- Nie. Jedyna lista jest w pokoju Seriki-sama.
- Więc co przeszkadza w skorzystaniu z niej?
- No co ty? – Miya parsknął, święcie oburzony. - Miałbym jej buszować po pokoju pod jej nieobecność? Uznałaby mnie za jakiegoś dewianta!
- ... – Rycerz obdarzył młodzieńca spojrzeniem, które tylko z nieznanych powodów nie wprasowało go w ścianę. Po niepokojąco długim milczeniu zaczął mówić, niebezpiecznie powoli i spokojnie. – Masz dziesięć minut, by skontaktować się z którąkolwiek Wiedźmą. Nie obchodzi mnie jak. Zaręczam, że nie chcesz wiedzieć co się stanie, jeśli spóźnisz się o choćby sekundę. Możesz być za to pewien, że będziesz prosił o śmierć.
- Ale...
- Już!
* * *
- Podejrzewam, że standardowe pytanie „kim do diabła jesteś” jest trochę nie na miejscu...
- Wbrew pozorom wcale nie – rudowłosa zza stolika ponownie się uśmiechnęła, odkładając na stolik filiżankę i wstając – Pozwól, że się przedstawię. Jestem Maya, zwana Łyżwiarką, córka Coena Podróżnika i Arisy Zbrojmistrzyni – dygnęła lekko.
- Eee... TEJ Arisy?
- Tak, Arisy, zwanej Ostrzem Płomieni. Pierwszej twojej przodkini, u której dostrzeżono Ogień. Zresztą ja, nie chwaląc się, byłam drugą.
- Moją... Przodkinią? – Łuczniczce odebrało na moment mowę. – Chcesz mi powiedzieć, że pochodzę od Arisy Zbrojmistrzyni?!
- Chcę powiedzieć. I dziedziczką tejże samej rzeczy, dla której zdobyła sobie przydomek – Wiecznego Ognia.
- Hmm... Czy ten Ogień... – Mayę fascynowało, że można wymawiać jakieś słowo wielką literą. – Czy ten Ogień ma jakiś związek z moimi snami?
- Oczywiście. To on je zsyła, budząc się z letargu. W każdym pokoleniu naszego rodu rodzi się nosicielka tego ognia, zazwyczaj ruda lub rudoblond, żeby było śmieszniej. Początkowo jest uśpiony, dopiero w którymś momencie życia zaczyna się budzić, zsyłając obrazy mające pomóc w poznaniu jego istoty. Zresztą to, co widziałaś, to po prostu wspomnienia moje, mojej matki i babci, zapisane w nim.
- To by wiele wyjaśniało... W zasadzie to by wyjaśniało prawie wszystko... Zwłaszcza jedną KONKRETNĄ wizję, przez którą o mało nie dostałam zawału!
- Ekhm... – Dziewczyna przy stole momentalnie straciła rezon i mimowolnie odwróciła wzrok. Jej twarz okryła się lekkim rumieńcem. - Wiesz... Ja i Ven...
- No niewątpliwie TY i Ven!!! Acz przez nieznośnie długą chwilę myślałam, że to JA i Ven! Mimo iż nigdy nie widziałam faceta na oczy!
- Byłam młoda i głupia...
- I uważasz, że to wszystko wyjaśnia?!
- Powiedzmy, że gdybym przewidziała, iż moje życie erotyczne może zepsuć samopoczucie mojej prapraprapraprawnuczce, która z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu wygląda identycznie jak ja, to bym się zastanowiła – wycedziła gniewnie, acz dalej nieco zmieszanym głosem, Łyżwiarka. - Wystarczy?
- Powiedzmy – burknęła łuczniczka, już nieco spokojniej. Po chwili westchnęła. – No dobra, wiem już mniej więcej, o co biega. Obawiam się jednak, że będziesz mi musiała wyjaśnić co to w ogóle jest ten Ogień.
- Oczywiście. Twoja matka nic ci o tym nie mówiła?
- Nie znałam swojej matki. Wychowała mnie IKa Zielona Wiedźma, która znalazła mnie na ulicy, w wieku lat około czterech. Mam prawo podejrzewać, że moja mama nie planowała dzielenia się ze mną rodowymi tajemnicami.
- Przepraszam.
- Oh well.
- A co do ognia... – Łyżwiarka po raz kolejny ciepło się uśmiechnęła, po czym niedbale machnęła ręką. Otoczenie momentalnie się zmieniło. Nagle znalazły się w ogromnej, mrocznej sali jakiejś świątyni czy grobowca, o piaskowych ścianach pokrytych przedziwnymi malowidłami i potężnych kolumnach, których wierzchołki niknęły w mroku nad nimi. Stolik z herbatą wyglądał tu nawet bardziej nie na miejscu niż w mglistym lesie. – Będę musiała zacząć od początku, obawiam się.
- Jak dawnego początku?
- Samego początku początku... – Obróciła się na krześle, energicznie przerzucając nogi, po czym wskazała jeden z obrazów. – Na początku istniały tylko dwa byty – Pan Światła i Duch Ciemności.
- Masz na myśli te dwie pyzy z króliczymi uszkami, z których jedna jest czarna, a druga biała?
- Noo... Taak, ale tym się nie przejmuj, to się wytnie – starsza rudowłosa machnęła ręką, po czym kontynuowała, ponownie nadając swemu głosowi poważny ton. – Pan Światła był stwórcą naszego świata. Kolejno stwarzał jego elementy – ziemię, metale, rośliny, zwierzęta, ludzi. Ostatnim, a przy tym najdoskonalszym, jego tworem był ogień. Niestety, wkrótce po dziele tworzenia wszystkie jego dzieła zostały skażone przez Ducha Ciemności. Nawet ogień, który od tamtego czasu wydziela śmierdzący dym. Pewnego dnia jednak potężny mag, którego imię zaginęło w mrokach dziejów, zdołał oczyścić ze skażenia płomień, który stał się jednym z największych skarbów Cephiro. Ów bezdymny płomień trzymany był we wspaniałej świątyni, bronionej przez licznych strażników i święte bestie, potrafił podobno uleczać choroby i przynosić szczęście.
Niestety świątynia została zdobyta przez bandę nikczemników, a strażnicy i kapłani wymordowani. Najwyższy kapłan w dosłownie ostatniej chwili, gdy łupieżcy wyważali już wrota, dokonał zapieczętowania Bezdymnego Ognia w ciele niemowlęcia, jedna ze służebnic świątynnych zaś podrzuciła je pewnemu małżeństwu. Tym niemowlęciem była Yuko, moja babka. U niej Ogień jeszcze nie objawił swej mocy, dopiero u jej córki. Ta miała przejść do historii, wtedy jednak nikt nie wiedział, że ta, przez którą trafiła na karty podręczników i encyklopedii, także miała związek z ogniem.
- Kiran?
- Tak. Ta którą zwą Duchem Niezgody. Straszliwy demon Cephiro, pamiętający starożytność, niejednokrotnie wpływający na losy świata za pośrednictwem opętanym przez siebie ludzi. Jednym z nich był Dan, naczelny wódz armii naszego kraju, zresztą znajomy mojej matki i narzeczony jednej z jej najlepszych przyjaciółek. To jego rękami doprowadziła właśnie do największej wojny domowej w historii Cephiro i najkrwawszej bitwy w dziejach. Wtedy to niecodzienny talent Arisy Ostrza Płomieni, mojej matki, zabłysnął najjaskrawiej i zgasł na zawsze. Tak się przynajmniej wydawało, gdyż historia nie wspomina już ani jednej postaci, w której oczach płonąłby Ogień...
- Jak domyślam się, było wprost przeciwnie?
- Baa. We mnie Płomień nie miał nawet jednej dziesiątej tej mocy, co u mojej matki, co nie zmienia faktu, że także nosiłam go w sobie. Bez niego nie zdołałbym pokonać Kiran, gdy po sześciu latach powróciła...
- Zaraz... To było to, co widziałam we śnie? Walka pod monumentem Bitwy Żywiołów?
- Tak. Ten chłopiec, którego widziałaś to Cid, mój brat, którego wtedy opętała. Na szczęście jednak chciała stoczyć ze mną uczciwy pojedynek, bez oszustw. Pokonałam ją... Przy okazji dowiadując się, że nie była niczym innym, jak dymem, oddzielonym w starożytności od Świętego Ognia. Tym wszystkim, co jako nieczyste i złe zostało odrzucone.
- Cień Ognia... Jakież to poetyckie i głębokie...
- Taaak... Cóż, to wyjaśniałoby to dziwne przywiązanie, jakie czuła do mojej matki, a potem do mnie. Nigdy tego wcześniej nie rozumiałam, do tego dnia...
- Rozumiem... I to był koniec Kiran?
- Tak, od tamtego czasu, aż do dnia dzisiejszego, nikt o niej nie słyszał – Łyżwiarka wstała, obeszła stół i zaczęła chodzić w kółko, dumając jakby zapomniała o istnieniu drugiej dziewczyny. Dopiero po dłuższej chwili się odezwała. - Jak się jednak okazało, zostawiła mi mały prezent, wtedy, gdy jej energia wybuchła mi w twarz...
* * *
- Raport – zażądał Yuby, zbliżając parujący kielich do ust. Tron znajdował się tym razem w sali dowodzenia jego gwiezdnego krążownika, otoczony zewsząd migającymi światełkami komputerów i paneli sterowania. Wokoło biegały wookie, z pomrukiem odbierając dane z komputerów, wpisujące komendy oraz naprawiające wejście, rozwalone wcześniej w celu wniesienia tronu.
- Jeńcy są właśnie przesłuchiwani – zapewnił Caibre, przykładając do oka woreczek z lodem. Jego imponująca grzywa była w znacznej części stłamszona okrywającym głowę bandażem. – Miałem sam się tym zająć, ale Karl bardzo nalegał...
- To któryś jeniec podbił ci oko i rozwalił łepetynę?
- Powiedzmy... – Nagle rozbłysło czerwone, migające światło i rozległ się przenikliwy sygnał alarmu. – Co do diaska...
- Mrruuuu! – Zameldował wookie przy panelu radaru.
- Dwa F-14 nadlatują? – Spytał Yuby z lekkim niedowierzaniem.
- Pewnie z lotniskowca 7. Floty Pacyfiku. Jankesi chyba nie są zadowoleni z naszej wycieczki po Tokio.
- Weź Ж-winga i zajmij się nimi.
- Tak jest! – Krzyknął rudzielec, już w biegu do wyjścia.
- Ж-winga? – Spytał Thotem, spoglądając znad okularów.
- Nasz typ myśliwca kosmicznego. Ma trzy pary skrzydeł, ułożone w literę „Ж”.
- A-ha...
- Mruuuu!
- Felix coś chce? Dobra, przełącz na główny ekran – zakomenderował zielonowłosy podkomendnemu przy centrali komunikacyjnej. Po chwili na ekranie przed nim wykwitła pozbawiona uczuć twarz blondyna.
- Prace nad Bundabaafe Tsufai zakończone. Prototyp ukończony, produkcję seryjną rozpoczynamy natychmiast po zakończeniu testów.
- Bundabaafe Tsufai? – Thotem spytał przeciągle. – Nie przypominam sobie, byśmy coś takiego robili.
- Musiałem zapomnieć cię poinformować. Jeśli chcesz możemy w tej chwili iść obejrzeć efekt naszych prac.
- Z chęcią.
* * *
- Co to znaczy, że rozszczepiła Ogień?
- No... Normalnie. Był jeden, a teraz są trzy.
- No dobra, ale... To ma jakiś sens?
- No ba. Przecież chłopaki wcześniej ci mówili za co odpowiadają.
- Ale... Ja dalej nie wiem, jakie to ma zastosowanie...
- Hmm – Łyżwiarka dotknęła palcem nosa, zastanawiając się przez chwilę nad odpowiedzią. – Pun-yan jest odpowiedzialny za rytuały sakralne, Daerian za walkę, a Eltanin za ochronę i leczenie. Wiesz, korzystanie z ich pomocy znacznie ułatwia zabawę, bo czerpanie z czystego Ognia pozwala tylko na puszczanie fajerwerków, co zresztą sama widziałaś.
- A tak w ogóle to skąd się oni wzięli?
- Też są dziełem Kiran. Jakimś sposobem uformowała z Ognia ich świadomości... Nawet mnie nie pytaj, czemu to zrobiła. Widać czuła się coś winna nosicielowi swej drugiej połowy...
- Mhm... – Odpowiedziała łuczniczka, mrugając i potrząsając głową. – Verdammt, czy to normalne, że robi mi się ciemno i mgliście przed oczami?
- Tak, to znaczy, że wracasz do siebie – odparła rozmówczyni lekkim tonem, uśmiechając się. – Trzymaj się ciepło.
- Czekaj, ale...
Maya wyciągnęła rękę w stronę przodkini, zorientowała się jednak, że unosi ją nad łóżkiem, na którym leży. Zamiast murów pradawnej świątyni otaczały ją zielone ściany oraz mordki jej prywatnych żabek.
* * *
Miya starał się jak najszybciej wystukać numer, bez przerwy jednak się mylił i musiał zaczynać od nowa, w przerwach ocierając pot z czoła i uspokajając oczami towarzysza. Częściowo wpływ na to miał rycerz, który tkwił w bezruchu niczym posąg, jednocześnie jednak patrząc na niego znad splecionych rąk i demonstrując zniecierpliwienie każdą częścią swego jestestwa. Główny jednak powód znajdował się po drugiej stronie kabla.
- Miya-kun?! Witaj! Czemuż to zawdzięczam telefon od ciebie?
- Dzień... Dzień dobry, Waito Wichu-sama...
- Wszystko w porządku? Serika za bardzo cię nie ściga?
- Nie... Ja...
- Jeśli tylko masz jakiś problem wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć!
- No właśnie, potrzebuję pomocy z... Halo?!
Sygnał rozłączenia rozległ się, nim zdołał w jakikolwiek sposób rozwinąć myśl. Nie zdążył jednak nawet poczuć oburzenia, gdyż oślepiło go niesamowicie jaskrawe, białe światło, otwieranego właśnie magicznego portalu. Szybko zaczęło ono blednąć, już po chwili mógł więc dojrzeć młodą, białowłosą dziewczynę o różowoczerwonych oczach, w białej sukience, kozakach i kapeluszu, wychodzącą z przejścia. A w zasadzie wskakującą na niego z piskiem, w nadziei uniknięcia ciężkich obrażeń cielesnych.
Rycerz, w odróżnieniu od osłupiałego młodzieńca, na niespodziewane zdarzenie zareagował instynktownie, dobywając miecza, stając na nogach w gotowości do walki i przewracając kopniakiem stół, by stworzyć prowizoryczną zaporę. Zupełnie się przy tym nie przejął flakonem z kwiatami, porcelanowym zastawem do herbaty, kryształowym świecznikiem oraz sporym, żółtym kocurem o wyglądzie małego tygrysa, który na owym stole słodko drzemał. Wszystko to naturalnie poleciało pod nogi przybyszki i albo prysnęło, albo oblało zawartością, albo wściekle zamiauczało i próbowało poharatać.
Ysengrinn, widząc jak rzekoma napastniczka piszczy i wrzeszczy w ramionach całkiem zgłupiałego Miyi, który nie do końca świadomy tego trzymał ją w objęciach i uspokajał, westchnął z politowaniem i schował miecz z powrotem do pochwy. Zaalarmowany hałasem do pokoju wpadł Jurg, który już odzyskał swoją trollową postać. Oczywiście nie zrozumiał co się dzieje, zwłaszcza, że zapytany wzrokiem rycerza tylko rozłożył ręce. Zrobił więc to, co zrobiłby każdy na jego miejscu – wyjął aparat cyfrowy.
* * *
- What madness is this?
- Bundaabafe Tsufei. Broń ostateczna wedle twojego pomysłu, tylko nieco udoskonalona.
- Wedle mojego pomysłu!? Ja nigdy nie rozpocząłbym prac nad czymś równie szalonym!
Przed nimi, w sporej, mrocznej sali, stało w szeregu pięć, wypełnionych jakimś przezroczystym płynem, szklanych tub, podświetlonych zielonkawym światłem. W każdej unosiła się młoda dziewczyna w dość niecodziennym stroju, z kocimi uszkami na szczycie głowy. Na każdej z tub widniał napis „Vundelvafe tzvei”. Było ich tylko trzech, wyjątkowo bez eskorty, która zazwyczaj im towarzyszyła. Yuby zbliżył się do nich wolnym krokiem, śmiejąc się pod nosem, w sposób, w jaki zwykle śmieją się mroczni przywódcy, gdy zamierzają obwieścić swój plan.
- Szaleństwo? Czyż nie tak nazywali na początku wszystkie dzieła geniuszu, które zmieniły bieg historii?
- Co jeszcze nie znaczy, że każde szaleństwo nieodwołalnie jest dziełem geniuszu – Thotem z trudem panował nad głosem, wodząc wzrokiem kolejno po wszystkich dziewczynach, od japonek na stópkach po białe, koronkowe czepki i uszka. Wreszcie ciekawość przemogła. – Co to w ogóle jest?!
- To moje KNMSGMS.
- KNMSGMS?
- Kyuuketsuki Neko Meido Samurai Gotikku Mahou Shoujo. Magical girl wierna niczym meido, zwinna jak kot, niebezpieczna jak wampirzyca, wyćwiczona niczym samurai i… No dobra, gotyk dodałem z rozpędu…
- ... Jesteś chorym człowiekiem.
- Jeśli nie jesteś w stanie objąć mego zamysłu swym wątłym umysłem to twój problem – zielonowłosy wzruszył ramionami z pogardą. - Przypominam ci jednak, że mamy umowę, do której się musisz stosować.
- O właśnie, nasza umowa...
Z potężnym hukiem, przez ścianę po prawej ręce Thotema, wdarł się mech bojowy, zasypując całe pomieszczenie gradem metalowych odłamków i wypełniając dymem. Nawet mimo natychmiastowego dobycie broni, nim Uhrmacher zdążył wystrzelić w jego stronę, ścianę za nim rozerwał kolejny wybuch. Nie musiał się nawet odwracać by wiedzieć, iż kolejny robot trzyma go na muszce. Za stalowymi olbrzymami do sali wdarła się kohorta uzbrojonych gimnazjalistek, które w mgnieniu otoczyły Yuby’ego, mierząc w niego z karabinków szturmowych. Thotem spokojnie otrzepał płaszcz z kurzu, po czym ruszył w stronę zielonowłosego.
- Nasza umowa wymaga renegocjacji.
* * *
- Przepraszam, za me zachowanie, to się więcej nie powtórzy – rycerz ukłonił się dwornie, przyciskając pięść do serca. Jego oczy mówiły jednak wiele, tak o jego prawdziwych myślach, jak i stosunku emocjonalnym do procederu palenia czarownic.
- Ja myślę – prychnęła biała wiedźma, popijając herbatki. Jak Ysengrinn zdążył się dowiedzieć miała na imię Vanille, jej dziedziną była zaś magia astralna, duchowa, mająca związek z ideałami, czystością i moralnością. To ostatnie, w stosunku do osóbki z trudem odklejonej od Miyi, a nawet teraz wodzącej za nim wiele mówiącym wzrokiem, wywoływało u rycerza swego rodzaju dysonans poznawczy. Sam zainteresowany był zbyt zajęty płaczliwym błaganiem trolla o wydanie aparatu, by cokolwiek rozjaśnić w temacie. - IKa cię chyba zamieni w ropuchę paskówkę za rozwalenie tego serwisu, to przecież jej ulubiony!
- Zawsze podziwiałem ropuchy i ich wkład w ekosystem. Czy jednak możemy przejść do kwestii, która wymusiła zwrócenie się do pani o pomoc, czyli uzdrowicielskiej?
- Ach tak, prawda – Ożywiła się, po czym przymknęła oczy i przybrała minę pełną koncentracji. – Nie da się ukryć, wyczuwam gorączkę. Bardzo silną gorączkę, którą zbić można tylko długotrwałą i troskliwą opieką. Sugeruję, by chory przez co najmniej trzy dni nie wychodził z łóżka.
- Chora – z naciskiem poprawił rycerz, wbijając w rozmówczynię spojrzenie o sile sześciuset stosów w skali Torquemady. – Chora jest w pokoju obok. Jej stan ostatnio był naprawdę ciężki. Temu tutaj nie dolega nic, poza brakiem kręgosłupa.
- Hej, o czym rozmawiacie? – Dobiegło nagle zza jego pleców. Rycerz obrócił się z szybkością niemalże naddźwiękową, by ujrzeć, że właścicielką głosu, który usłyszał, jest nie kto inny a Maya. Natychmiast podszedł do niej i padł na kolano, powiewając peleryną. Łuczniczka na serio zaczęła się zastanawiać, czy zakon nie organizuje specjalnych kursów obchodzenia się z płaszczydłem.
- Nic ci nie jest, panienko? Czy to aby rozsądne już teraz podnosić się z łóżka?
- Nie bój żaby, pomijając sakramenckie pragnienie czuję się całkiem nieźle – uspokoiła go, jednocześnie baczniej przyglądając się jego dotychczasowej rozmówczyni. – O Vanny! Kopę lat, dziewczyno. Chwilę, nie mów, że wezwali cię do mnie?
- Hej hej Mayeczko – uśmiechnęła się Biała Wiedźma. – Nie wiem do kogo mnie wezwano, ty jednak wyglądasz na zdrową jak ryba.
- Wiesz, trochę długa historia… Miya-kun, byłbyś tak miły i przyniósł herbatki? A najlepiej jeszcze butelkę wody mineralnej, strasznie mi się pić chce.
- Hai, Maya-sempai… - Powiedział zrezygnowany młodzian, dając spokój trollowi i kierując się w stronę kuchni. Jurg sprawdzał jakość zdjęć, patrząc pod światło na kostkę pamięci.
* * *
- No proszę, proszę, słynna IKa Minamoto – powiedziała przeciągle Chimeria, podchodząc do wiedźmy, zawieszonej pasami materii na stelażu. Niewątpliwie tworzenie tego typu kompozycji było trzecią pasją życiową Caibre’a, po pojazdach mechanicznych i podpalaniu. – To dla mnie zaszczyt.
- Czy my się znamy?
- Niestety dotąd nie miałam przyjemności, nie mogłam jednak przecież nie słyszeć o Czarnej Lisicy Slytherinu.
- Yykh… Jeszcze o tym pamiętają?!
- Co to znaczy – jeszcze? Ta klątwa została zapisana w Czarnej Księdze Hogwartu!
- Khh…
- Uczą się o niej wszystkie roczniki na lekcjach obrony przed czarną magią!
- Khhh…
- Nie wspomnę, że do dziś dyrektor szkoły wspomina o niej na każdym rozpoczęciu roku, podając ją za przykład straszliwych skutków lekkomyślności i braku kontroli!
- Khhhee…! Stary cap mi rujnuje opinię!
- Zaiste. A tak między nami… – Kasztanowłosa nachyliła i powiedziała jej prosto w ucho konspiracyjnym szeptem. – Nie podzieliłabyś się może tym czarem?
- Bujaj się.
- Nie to nie – westchnęła teatralnie Chimeria, sięgając pod płaszcz i wyciągając na światło dzienne dziwny pierścień, zwieńczony trupią główką. – Skoro nie można po dobroci, to pozostają mniej eleganckie metody.
- Zaraz, zaraz, Pierścień Inkwizytora? Czyś ty oszalała, chcesz mi upiec mózg?!
- Nie ma powodu do obaw, ta technika jest stuprocentowo bezpieczna. Dla mnie.
- Ani mi się waż! – Wrzasnęła IKa, próbując nie dopuścić, by upierścieniona dłoń dotknęła jej czoła. Niewiele jednak mogła poradzić. – A kysz z tym ode mni-KYAAA!!!
- Hihihi…
* * *
- Snogger!
- O witaj, IKa. Cóż cię sprowadza?
- Nie udawaj, że nie wiesz, głupia flądro!
Spokojna zazwyczaj siedemnastoletnia okularnica, w białozielonym szaliku, zielonym swetrze i takiejże plisowej spódniczce, niepozostawiających wątpliwości co do przynależności, natarła na czarnowłosą członkinię domu lwa tuż przy drzwiach jadalni. Wepchnęła pod nos Gemmy Snogger egzemplarz szkolnej gazetki.
– Co to ma znaczyć?!
- Aaa… Masz na myśli mój artykuł?
- Tak! Co ci strzeliło do łba, żeby pisać takie rzeczy?!
- Oj tam przejmujesz się, jakby to było coś ważnego, moich artykułów i tak nikt nie czyta…
- O Minamoto – jak spod ziemi wyrósł jakiś jasnowłosy dryblas, podobnie jak Gemma noszący barwy Gryffindoru. – Doprawdy, wiedziałem, że w Slytherinie kończą sami degeneraci, ale ty bijesz ich wszystkich. Naprawdę jesteś dzieckiem Snape’a i Blacka?
- Przecież mężczyzna nie może zajść w ciążę, ty głupi pawianie! Coś ty robił na lekcjach biologii?!
- Nieprawda, jeśli bardzo się kochają wszystko jest możliwe!
- Kulaj dropsy, Snogger!
- O, patrzcie ludzie, wściekły bazyliszek, wysiedziany przez padalca-Snape’a – dobiegło ich z korytarza. IKa z rozpaczą ujrzała, że robi się zbiegowisko, co gorsza prawie wyłącznie uczniów z Gryffindoru.
- Czyż to nie romantyczne? Owoc zakazanej miłości pomiędzy dwoma domami!
- Raczej obrzydliwe. Jak myślicie, oczy odziedziczyła po Suniu czy Siriusie?
- Hej mała, mogę wziąć na pamiątkę? – Huknął jej w ucho inny wielkolud, zrywając z głowy kapelusz.
IKa przez chwilę miała ochotę się rozpłakać. Wokół niej skakało całe stado przedrzeźniaczy, wykpiwając ją z góry na dół, cytując pechowy artykuł i rechocząc jak afrykańskie hieny. Najniższy z nich przewyższał ją o pół głowy, nie było więc nawet mowy o wymuszaniu posłuch siłą. Poczuła się zupełnie bezsilna. Na jedną, krótką chwilę. Potem jednak stała się przerażająco wręcz spokojna. Otaczający ją uczniowie jeden po drugim milknęli, widząc w jej twarzy spokój i determinację. Słowa same napłynęły do ust, ręce same układały się w gesty, niemal bez udziału świadomości.
* * *
- CO TO MA BYĆ!?!
- A bo ja wiem? – Zafrasował się Hagrid, drapiąc po kosmatej łepetynie i łypiąc na zawartość swojej siatki na motyle. Zawartość siatki cichutko chlipała. – Wygląda jak ten… Skunks na kaczych nogach. Tylko skunksy nie mają trąbek na nosie ani brodawek…
- A kacze nogi mają?!
- Yyy… No nie majom…
- Nie chodzi mi o gatunek tego czegoś, do cholery! – Kontynuowała spazmy profesor McGonnagal. – Mnie ciekawi jakim cudem to teraz jest tym, skoro jeszcze rano było Ralphem Jenkinsem, prymusem trzeciego roku!
- Abojawiem? To nie moja wina, że siem zeskunksił… Ja je tylko wyłapujem na rozkaz dyrektora, bo siem po szkole rozpełzły.
- Zaraz… Ich jest więcej?
- Anom. Wszystkie roczniki Gryffindoru się w toto zmieniły.
Starsza nauczycielka zaniemówiła, zbladła i w ogóle wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. IKa na wszelki wypadek szybko przemknęła i skierowała się stronę swojego dormitorium. Nie była naiwna, wiedziała, że po tym co zrobiła o Hogwarcie może zapomnieć. Tak samo jak wiedziała, że może nie pokazywać się na oczy rodzicom i wujkowi Severusowi, który się nią opiekował. Dlatego też nie zamierzała. Nie zamierzała też czekać, aż zainteresują się nią odpowiednie służby i wpakują do Azkabanu. Choć jeszcze nie bardzo wiedziała, co dalej, to i tak miała pewność, że musi zniknąć, najlepiej zanim ktokolwiek wyrazi takie życzenie. Była do tego stopnia zdeterminowana i skoncentrowana na tym, iż w pierwszym momencie nie zauważyła niezwykłego gościa, czekającego na nią w dormitorium.
- No, wreszcie jesteś – westchnęła demonica, stojąca niedaleko ze skrzyżowanymi rękami. Wyglądała arcyklasycznie, ze skórzastymi skrzydłami, niewielkimi różkami i burzą czarnych włosów, zwłaszcza, że jej uroda zwiodłaby na pokuszenie cały konwent zakonny i nawróciła stowarzyszenie ortodoksyjnych gejów. Podeszła bliżej i wyciągnęła do IKi rękę, jeszcze nim ta zdążyła ochłonąć z zaskoczenia. – Chodź, czas goni. Tam już czekają na ciebie.
* * *
Chimeria sztywno cofnęła się, pozwalając głowie Zielonej Wiedźmy opaść na jej pierś. Zdecydowanie nie spodziewała się zobaczyć tego, co ujrzała. Co prawda każdy z jej profesorów był święcie przekonany, że Czarną Lisicę wzięli diabli i bardzo dobrze, nie spodziewała się jednak, że stało się to tak dosłownie. Zwłaszcza zaś nie spodziewała się jej spotkać, jeśliby to miałoby okazać się prawdą. Nagle znajomość sposobu na zeskunkszenie znacznej grupy ludzi przestała być szalenie kuszącą perspektywą. Zaczęła się gwałtownie wycofywać z pomieszczenia, zerkając trwożliwie na nieprzytomną szatynkę. Mogłaby przysiąc, że ta złowieszczo się uśmiecha i chichocze za jej plecami.
* * *
- Mogę wiedzieć, co ty ma znaczyć, Thotem?
- Proletariusze przeprowadzają rewolucję, a klasa posiadaczy spija śmietankę. Zwyczajna kolejność dziejowa.
- Niegłupie – uśmiechnął się Yuby. – Co planujesz z nami zrobić?
- Cóż, nie jestem zupełnie wyprany z ludzkich odruchów. Gdy będzie już po wszystkim zatrudnię was jako lokai i pucybutów.
- Słodkie. Pamiętaj jednak o jednym.
- Niby o czym?
- Nigdy nie lekceważ potęgi mocy.
Nim Thotem zdążył zażądać wyjaśnień, zielonowłosy dobył z rękawów płaszcza dwu mieczy świetlnych i zakręcił nimi wokół siebie. Błysnęły czerwone ostrza z obu ich końców, odbijając deszcz kul z karabinków szturmowych i wytapiając w podłodze równiutkie koło. Po chwili dosłownie zapadł się pod ziemię, a gimnazjalistki posłały za nim w otwór kolejną salwę. Ich zwierzchnik podbiegł, by zajrzeć w dziurę, nie dostrzegł tam jednak nic prócz śladów kul na podłodze i kręgu metalu o wciąż rozżarzonych brzegach. Uwaga wszystkich skupiła się w tym punkcie, gdy nagle jeden z mechów szachujących Uhrmachera także spadł z rumorem na niższy poziom. Nie minął ułamek sekundy, gdy przez dziurę, w której znikł, wdarła się chmura potężnego wybuchu, a wraz z nią Yuby, krótkim gestem obalając za jednym zamachem wszystkie dziewczynki. Drugi mech wystrzelił w niego z gaitlinga, wszystkie pociski jednak zostały odbite i zrykoszetowane po całej sali. Rakiet już nie zdążył wystrzelić, miecz Felixa przeciął go od czubka głowy do krocza. Zielonowłosy obrzucił całe pomieszczenie wzrokiem, po czym zgasił miecze, schował je i wyciągnął rękę w kierunku Thotema, który przez ten czas nawet nie drgnął. Z jego palców spłynęła błękitna błyskawica, obalając tamtego na ziemię w fontannie iskier i błysków.
- Wasz jogurt tego nie potrafi... – Wycharczał powalony mężczyzna, z trudem podnosząc głowę.
- TO, mój drogi, jest zwyczajna kolejność dziejów. Nie dziwiłoby cię to, gdybyś więcej czytał klasyków.
- PrzynudzaAAA!!! – Thotem nie skończył, popieszczony kolejną błyskawicą.
- Nie bluźnij.
- Co teraz panie? – Zapytał Uhrmacher. – Czy zdrada tego zaplutego karła reakcji nie pokrzyżuje naszych planów? Sam mówiłeś, że…
- Bez obaw, Felixie. Utrata jednego pomocnika nie ma żadnego znaczenia dla naszego przedsięwzięcia. Zwłaszcza, że nic nie stoi na przeszkodzie, by wypełnić tę lukę z nadwyżką.
To mówiąc uniósł do góry ręce, jak Mojżesz, gdy rozkazywał Morzu Czerwonemu i rozpoczął skomplikowaną inkantację. Z jego palców wystrzeliły błyskawice, tym razem czerwone, trafiając w dziesięć punktów podłogi. Owe punkty połączyły się liniami, tworząc dwa pentagramy, czerwone niczym robotnicza krew. Yuby opuścił ręce w momencie, gdy zaczęły przez nie przenikać dwie kobiece postacie. Jedna okryta soczyście czerwoną peleryną z kapturem, pod którą było widać mundur fizylierki, druga kruczoczarna, blada i chuda, w czarnej, gustownej sukni. Znad nadgarstków wystawały się pojedyncze, stalowe pazury. Obie, gdy tylko ukazały się w pełnej krasie, skrzyżowały ręce na piersiach i złożyły pokłon zielonowłosemu.
- Widmo Komunizmu oraz Duch Wielkiej Czystki – przedstawił je Yuby. – Na pewno będą bardziej godne zaufania niż ten wróg ludu tutaj.
- Niewątpliwie – poparł blondyn. – Już wieczór, słońce prawie zaszło.
- Nadszedł czas, moi drodzy. Gdy to miasto ujrzy kolejne światło jutrzenki będzie już idealną utopią realnego socjalizmu. Musimy się spieszyć, jeśli chcemy zdążyć z rytuałem.
- Chcesz wprowadzić socjalizm w ciągu jednej nocy!? – Wrzasnął Thotem, pełznąc w męce po podłodze. – Przecież mówiłeś, że rozłożysz to na pięć laAAA!!!
- Dobry obywatel zawsze stara się wykonać plan przed czasem – pouczył go zielonowłosy, opuszczając rękę. – Ruszam do Tokyo Tower, Felixie, by rozpocząć rytuał. Tobie pozostawiam dokonanie pozostałych przygotowań.
- Jabol!
* * *
- Co powiecie na taki plan?
- Hmm... – Rycerz pochylił się bez słowa i położył dłoń na czole łuczniczki.
- Co ty wyprawiasz?! – Wybuchła dziewczyna, zrywając się. Była czerwona po cebulki włosów.
- Panienka ma jeszcze gorączkę. Powinna jeszcze leżeć w łóżku, bo majaczy...
- Ale... – Miya zaczął i omal nie połknął języka, gdy wszystkie oczy zwróciły się na niego. – Ale przecież chyba zrobimy coś, by im pomóc... Prawda?
- Jeśli tak wam zależy możemy porwać kilku z nich i zaproponować wymianę jeńców, ale na świętą Radegundę, patronkę żołnierzy w okopach, szturmowanie ich statku w cztery osoby to szaleństwo!
- Pięć – poprawił Xeniph. Było to jego pierwsze słowo w dyskusji.
- Sześć – dodał Szaman.
- Osiem – dodał Jurg.
- Niech będzie, że osie... Niech będzie. To i tak nieco za mało na mój gust.
- A ilu twoim zdaniem powinno być?
- To zależy z jakim wsparciem artyleryjskim.
- Heh...
Siedzieli pochyleni nad ławą w salonie, obstawieni bateriami kubków i przekąsek. Maya zatonęła w ponurych myślach, pijąc czwartą już chyba herbatę. Miya rozglądał się po twarzach zgromadzonych, zauważając, że wszyscy pozostali przedstawiciele płci, czasami niewątpliwie, brzydkiej zamarli w bezruchu jak posągi. Nie miał pojęcia, czy rozmyślają, czy też po prostu się wyłączyli. Jedyną osobą, na którą starał się nie patrzeć, w obawie przed powłóczystym spojrzeniem, była Vanille, bawiąca się jego kosmykiem.
Właśnie podnosił do ust swą filiżankę, gdy cały dom zadrżał w posadach. Oczywiście razem z filiżanką, która na szczęście jego i Vanille zawierała już niezbyt gorącą herbatę, wystarczyła ona jednak, by wypełnić cały pokój wrzaskiem i piskiem. Maya i rycerz dali natychmiast nura pod stół, po czym bez zbędnych ceregieli wciągnęli tam za nogi Wiedźmę i młodzieńca. Wstrząsy tymczasem przybierały na sile, meble zaczęły żyć własnym życiem i chodzić po pokoju, obrazy i kinkiety spadać ze ścian, a wszelkie małe i łatwo tłukące sprzęty rozpryskiwać na podłodze. Xeniph i oba trolle mimo to nie szukali schronienia, po prostu wstali od stołu. Na Jurga przewrócił się pobliski regał, opierając na jego ramieniu i zasypując książkami, zastawą stołową i porcelanowymi figurkami slorgów z kolekcji Seriki. Na głowie roztrzaskała mu się kamienna tablica pokryta runami, nawet to jednak nie zmieniło wyrazu jego twarzy. Po chwili zaczęło się uspokajać i wreszcie drgania ustały zupełnie.
- Stabilizator żyroskopowy za późno się uruchomił - stwierdził beznamiętnie mężczyzna w czerwonej zbroi. – Szaman, kiedy go ostatni raz przeglądałeś?
- Około miesiąc temu.
- Pewnie się zepsuł. Idziemy do maszynowni, trzeba się podnieść nim znowu zacznie nawalać.
Trójka ruszyła w stronę korytarza, po raz kolejny dokonując pozornie niemożliwego, czyli zmieszczenia olbrzymiego trolla i faceta normalnego co prawda wzrostu, ale z wielkimi, stalowymi skrzydłami, w zwyczajnym przejściu. Ysengrinn nie do końca rozumiał co się dzieje, zwłaszcza, że zza okien w dalszym ciągu dobiegał huk wstrząsów. Ponieważ zaś ewentualnego wytłumaczenia i tak by zapewne nie zrozumiał, postanowił sprawdzić rzecz naocznie.
- Czy bezpiecznie jest już wychodzić?
- Raczej tak – odparła Maya, gramoląc się spod stołu. – Ej, gdzie idziesz?
- Wyjrzeć na zewnątrz.
- Życie ci niemiłe?!
Rycerz ostrożnie otworzył drzwi i wyszedł na werandę, nie wypuszczając z rąk klamki. Park wyglądał jeszcze gorzej niż po wcześniejszej bitwie, nieliczne drzewa jakie przetrwały teraz leżały poprzewracane, bruk ścieżek popękał w drobny mak, a tu i ówdzie wiły się uskoki. Ziemia dalej trzęsła się w najlepsze, nie miało to jednak najwyraźniej żadnego wpływu na domek, stojący stabilnie jakby to wszystko go nie dotyczyło. Nie to jednak przykuło jego uwagę. Ku jego osłupieniu jeden z trzech menhirów, leżących wokół kurzej stopki pozornie bez większego sensu, zaczął się powoli unosić, wydając ciche buczenie i świecąc na niebiesko hieroglifami. Gdy był mniej więcej w połowie drogi z ziemi poderwał się drugi, a w chwili, jak osiągnął poziom werandy podniósł się trzeci. Kiedy już wszystkie znalazły się ponownie na tym samym poziomie, tyle, że pięć metrów w powietrzu, zaczęły się niespiesznie obracać zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, w dalszym ciągu świecąc błękitnym światłem. Dopiero teraz zauważył, że na każdym wyżłobiony jest księżyc w innej fazie. Menhiry nieznacznie przyspieszyły, a rycerz poczuł, że domek zaczyna się unosił w górę.
- Widzę, że powinnam cię uprzedzić – dołączyła do niego łuczniczka. – Ta chatka jest jednocześnie naszym środkiem transportu. Te trzy kamulce służą właśnie do tego.
- Niech zgadnę... Reprezentują dziewicę, matkę i tę trzecią?
- O ile wiem, to tak... Wejdźmy do środka, bo zaraz zacznie strasznie wiać.
- Maya-sempai, co się dzieje? – Spytał Miya, zajęty podnoszeniem Białej Wiedźmy na nogi, gdy weszli z powrotem.
- Na moje oko trzęsienie ziemi, w Tokio to dość normalne. Byłbyś tak miły i posprzątał?
- Yyy... – Młodzieniec rozejrzał się po salonie, w której spod książek i resztek porcelany praktycznie nie było widać podłogi. Nagle poczuł się mały, bezradny i pozbawiony praw pracowniczych. – Hai, Maya-sempai...
* * *
- In Nomine Leninas Magnae Veritatis! In Nomine Dei Nostri Stalinas Luciferi Excelsi! – Zakrzyknął Yuby, stojąc nad otwartą, potężną księgą w czerwonej okładce i wznosząc ręce.
Światła tak wielkiego miasta z lotu ptaka już same w sobie stanowią piękny widok, przywodzący na myśl morze dogasającej lawy. Cóż dopiero, gdy dodatkowo miasto okraszone jest gigantyczną, pięcioramienną gwiazdą, jarzącą się wspaniałym szkarłatem. Tokijczycy niekoniecznie jednak byli zadowoleni z nabycia nowej atrakcji, gdyż linie pentagramu, szerokie na kilka metrów, zostały dosłownie wyryte w powierzchni stolicy, przecinając i niszcząc co najmniej kilkaset budynków, z rządowymi włącznie. Oprócz tego dobywające się z nich potężne, czerwone flary anihilowały wszystko w promieniu kilkudziesięciu metrów, powiększając jeszcze obszar destrukcji. Nie było też wątpliwości, że to właśnie tworzenie owej gwiazdy wywołało wstrząsy. Mimo tego wszystkiego, z perspektywy punktu widokowego Tokyo Tower, wyglądało to bardzo ładnie.
– Da mihi factum, dabo tibi ius. De maiore et minore non variant iura. De minimis non curat lex. Delicta parentum liberis non nocent. Dies dominicus non est iuridicus. Dies interpellat pro homine. Dolus omnimodo punitur. Dolus semper praestatur. Dominus soli est dominus coeli et inferorum. Donatio non praesumitur. Dormiunt aliquando leges, numquam moriuntur. Dura lex, sed lex!*
Ostatnia linia wyżłobiła swą drogę przez drogi, parkingi i domy, od jednego wierzchołka gwiazdy do drugiego. Wszystko było gotowe. W pięciu narożnikach miasta zmaterializowało się pięć potężnych obelisków – Monument Robotników, Monument Chłopów, Monument Inteligencji, Monument Partii oraz Monument Żołnierzy. Każdy z nich pilnowany przez jednego z jego czempionów. Między nimi biegły linie pentagramu, wrzynające się głęboko w betonowoasfaltową skórę miasta. Inkantacja rozpoczęła rytuał, który do świtu powinien, dzięki mocy Czerwonych Bogów, przemienić całe miasto w doskonałą, socjalistyczną utopię. Co prawda zielonowłosy nie był pewien, jak to ma przebiegać, ostatecznie jednak Japonia miała tyle miast, że to nie robiło większej różnicy.
- Przepraszam pana, ale już musimy zamykać – grzecznym tonem wtrąciła uśmiechnięta pracowniczka Tokyo Tower, wyglądają niczym apoteoza japońskiej salary-woman. Najwyraźniej była przyzwyczajona do gaijinów robiących najdziwniejsze rzeczy. – Zapraszamy jutro, otwieramy o...
- Nie chcesz mnie stąd wyprosić – zasugerował jej lekko zmienionym tonem, machając ręką przed jej oczyma.
- Nie chcę pana stąd wyprosić – potwierdziła mechanicznie.
- Chcesz zmienić swoje życie i zostać ideową komunistką.
- Chcę zmienić swoje życie i zostać ideową komunistką.
- Chcesz teraz poskakać na jednej nodze.
- Chcę teraz poskakać na jednej nodze – poparła, jakimś cudem nie zabijając się w czasie skoków na szpilce.
- Chcesz przy tym ruszać ramionami jak kurczak.
- Chcę przy tym ruszać ramionami jak kurczak – powtórzyła, przyciskając pięści do boków i machając łokciami.
- Nii?
- Uwaah! – Krzyknęła pracowniczka upadając. Gdy spojrzała w stronę źródła dziwnego głosu na moment odebrało jej mowę.
- O, widzę, że jedna z się już wydostała – Yuby zwrócił się z ojcowskim uśmiechem do przybyszki.
- Nii!
- Ależ proszę, rozgość się. Jeśli chcesz, możesz się pobawić z tą miłą panią.
- Nii! – Tym razem głosik KNMSGMS, czyli Kyuuketsuki Neko Meido Samurai Gotikku Mahou Shoujo, zabrzmiał wreszcie radośnie, gdy zwróciła się w stronę leżącej kobiety.
- Nie zbliżaj się do mnie!
- Nii! – Padła odpowiedź dziewczynki.
- NIE!
- Nii! – Błysnęły ostrza dobytych mieczy.
- KYAAA!!!
* * *
- Ifusia, jak idą prace? – Spytał fioletowy, czerwonooki gryf, lądując na wielkiej, stalowej konstrukcji, dziwnie przypominającej królika
- Jak na razie dobrze, Tiass – odparła zafara, przerywając na chwilę spawanie i podnosząc maskę. – Ten moduł ukończony jest w sześćdziesięciu procentach, moduł bliźniaczy, nad którym siedzi Kiopek, w dziewięćdziesięciu. Prace wyprzedzają plan.
- Doskonale. Buhaha!
- Buhaha!
W niedalekiej odległości stały inne, podobne stalowe twory, każdy przypominający innego zwierzaka. Przy niemal każdym pracowały jakieś neopety, spawając, przyśrubowując, podłączając różne podzespoły i montując najdziwniejszą aparaturę. Można by zachodzić w głowę jak cała ta hala fabryczna zmieściła się na strychu domku jednorodzinnego, gdyby nie był to domek czarownic, stworzony przez szalonego mago-naukowca, naturalnie. Tiass dumnie rozejrzała się wokół. Praca wrzała, a niepozorne stworki pracowały za cały zastęp wykwalifikowanych pracowników, wykonując w ciągu niecałej doby prawie niemożliwą pracę. „Już niedługo nasza... MOJA machina do podboju świata ujrzy światło dzienne” pomyślała gryfica. „Nareszcie...” Dalsze rozważania przerwał jej straszliwy hałas, jaki wywołują upadające na ziemię i rozjeżdżające na wszystkie strony metalowe rury.
- Ja... – Zaczął słabo Miya, próbując wstać z czworaków. Wszystkie, bajecznie kolorowe, oczy spoczęły na nim. - Ja tylko szukałem szczotki...
* - M. Kuryłowicz „Słownik terminów, zwrotów i sentencji prawniczych łacińskich oraz pochodzenia łacińskiego”, rozdział II „łacińskie sentencje prawnicze”, na literę D. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
Ostatnio zmieniony przez Ysengrinn dnia 24-07-2006, 20:00, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Miya-chan
Aoi Tabibito
Dołączyła: 08 Lip 2002 Skąd: ze światów Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 24-07-2006, 19:22
|
|
|
...tak. Właśnie sceny na Tokyo Tower mi tu jeszcze brakowało. Ale Mhoczna Przeszłość IKi pobiła wszystko na głowę.
„Vundelvafe tzvei”...
<leży pod biurkiem i się turla> |
|
|
|
|
|
coyote
prof. zombie killer
Dołączyła: 16 Kwi 2003 Skąd: the milky way Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 24-07-2006, 19:33
|
|
|
*śmiejąc się w głos podnosi do góry kciuk*
Ekstra xDD Tokyo Tower, Bundaabafee tsufei... i to zakończenie "ja tylko szukałem szczotki" :DDD |
_________________ I used to rule the world
Seas would rise when I gave the word
Now in the morning I sweep alone
Sweep the streets I used to own |
|
|
|
|
IKa
Dołączyła: 02 Sty 2004 Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 24-07-2006, 19:54
|
|
|
matko... moja własna Mroczna Przeszłość!
*łociera łezkę*
Wzłuszyłam się T______T |
|
|
|
|
|
Mai_chan
Spirit of joy
Dołączyła: 18 Maj 2004 Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć... Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 24-07-2006, 20:13
|
|
|
Ysen, jesteś geniuszem. Geniuszem, który wyjawił światu Thragiczną Przeszłość Iki!
Mastah! Jestem DUMNA, że mogę być uczennicą O Takiej Cholery, Czarnej Lisicy Slytherinu! A Snogger w Gryffindorze? Well... Musiała oszukiwać :P |
_________________ Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!
O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD
|
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 24-07-2006, 22:04
|
|
|
Czarna Lisica Slytherinu.... *zjechała i już nie wstała*
Boskie! |
_________________
|
|
|
|
|
BOReK
Dołączył: 15 Lip 2005 Status: offline
|
Wysłany: 24-07-2006, 22:10
|
|
|
Jak by to nazwać... cóż - jest "kewl" :P. |
_________________ You ask me if I've known love and what it's like to sing songs in the rain
Well, I've seen love come and I've seen it shot down, I've seen it die in vain
|
|
|
|
|
GoNik
歌姫 of the universe
Dołączyła: 04 Sie 2005 Status: offline
Grupy: AntyWiP Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 24-07-2006, 23:13
|
|
|
Tak, Mhoczna Przeszłość bije wszystko na głowę...
KNMSGMS, lol! Niech ktoś to narysuje! <poke Ikę> Albo nie, po zastanowieniu to spróbuję sama...
'stworzyciel świata'.... czyżby znowu Mokona <i Modoki, to czarne>?
A poza tym: no wiesz! Ja przeciwko Maieczce? |
_________________
|
|
|
|
|
Mai_chan
Spirit of joy
Dołączyła: 18 Maj 2004 Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć... Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 24-07-2006, 23:22
|
|
|
GoNik napisał/a: | 'stworzyciel świata'.... czyżby znowu Mokona <i Modoki, to czarne>? |
Biorąc pod uwagę, że Maieczka pochodzi z Cephiro, odpowiedź nasuwa się sama :3 |
_________________ Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!
O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|