Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Nowa Filharmonia Multiświata |
Wersja do druku |
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 17-05-2010, 20:32
|
|
|
Po ostatniej pracy Caladan był zmęczony, a jedynym ukojeniem na zmącone myśli była muzyka. Po znaku dyrygenta Caladan zaczął grać na skrzypcach, ponieważ ostatnio stwierdził, że może saksofon brzmi awangardowo w orkiestrze, ale nieco psuje lekko harmonie dżwięku. Nie wszystkim musi przypaść do gustu. Widownia jest jeszcze wielką niewiadomą. Spokojna muzyka płynęła z skrzypiec. Można było dostrzec bąbelkowe nuty, wydobywające z instrumentów które pękały rytmicznie, tworzą miłe dla ucha dżwięki. Ech Wreszcie odpoczywam pomyślał Caladan. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 18-05-2010, 22:30
|
|
|
Tajfun zmęczony po wielodniowej podróży wracał w końcu z filharmoni rozpamiętując przy tym odpowiedź, którą napisał.
Cytat: | Szanowna pani Elzbieto H. Esterhazy
Niezmiernym zaszczytem jest dla nas i otrzymanie prezentu jak i chęć zawarcia umowy. Przyznać przy ty muszę, że gdziekolwiek się pani znajduje to jestem po kilkudniowym kursie po światach i niezbyt wskazana byłaby kolejna podróż. Tu pojawia się pytanie; czy nie byłoby dla Szanownej Pani problemem zjawienie się w mim biurze obok filharmonii w celu uzgodnienia szczegółów umowy? Z góry dziękuję za fatygę, jeszcze raz kłaniam się za prezent.
Z poważaniem Adalwin Tajfun |
Gdy Alwin zobaczył już światło przy drzwiach swojego bura dostrzegł jednocześnie sylwetkę czekającą przed drzwiami osoby... |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Eire
Jeż płci żeńskiej
Dołączyła: 22 Lip 2007 Status: offline
Grupy: AntyWiP Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 18-05-2010, 22:53
|
|
|
-Przepraszam, długo pani czeka?- Alvin pośpiesznie otworzył drzwi, przelotnie skontrolował stan biura i podał damie krzesło.
-Proszę mówić mi Lex. Nie, niezbyt. - Lex pogładziła coś co wyglądało na szal. Coraz bardziej była dawną Lex. Trochę postrzeloną, pewną siebie profesjonalistką, która z równą swoboda nosiła fartuch, mundur czy polonezkę.-Przejdźmy do konkretów. Przyjęcie odbywa się w wynajętym zamku, w nieco zmodyfikowanej czasoprzestrzeni. Proszę przybyć najszybciej jak się da, a przybędziecie we właściwym czasie. Pozostawiam wam wybór muzyki, ale proszę o tańce z różnych czasów- jakieś Estampie, goniony, coś do świeczkowego, volta, walce i obowiązkowo czardasz. Skład pełny, na początek żadnych polonezów tylko Canon D, ale w żywej tonacji.
W tym czasie z torebki wyszedł niewielki jeż, niepewnie podając Lex książeczkę czekową. Dama nonszalancko wypisała sumę o której Alvin wolał dotąd nie myśleć.
-Mogę na pana liczyć?
-Do usług pani!-wykrztusił Alvin- ale małe pytanie... podobno za wszelkie uchybienia w kręgach z których pani pochodzi nawlekano wołami na pal.
-Proszę o tym nie myśleć. W razie czego jestem w stanie zrobić to bez męczenia biednych zwierzątek.- roześmiała się, ukazując drobne zęby- Jeśli chodzi o abonament proszę od razu o dwie loże.
Pik, pik!
-Przepraszam, wzywają mnie-zerwała się z miejsca.- Do widzenia i proszę pamiętać- Canon w żywym tempie! |
_________________ Per aspera ad astra, człowieku! |
|
|
|
|
Eire
Jeż płci żeńskiej
Dołączyła: 22 Lip 2007 Status: offline
Grupy: AntyWiP Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 28-05-2010, 10:06
|
|
|
Ranyjulek, ale się porobiło!
W akcie desperacji Lex chlusnęła na lustro zwietrzałym płynem- podziałało. Jest połączenie!
-Halo, halo, nastąpiła pomyłka w umowie! Muzycy mieli zagrać nie tylko u mnie, ale i na ślubie i weselu! Proszę jak najszybciej przybyć na miejsce uroczystości! Odnowię budynek!
Lustro zamigotało i zmatowiało.
Miejmy nadzieję, że na muzyków można liczyć. |
_________________ Per aspera ad astra, człowieku! |
|
|
|
|
moshi_moshi
Szara Emonencja
Dołączyła: 19 Lis 2006 Skąd: Dąbrowa Górnicza Status: offline
Grupy: Alijenoty Fanklub Lacus Clyne WOM
|
Wysłany: 29-05-2010, 21:37
|
|
|
Wiśnia nerwowo skubała koronkowy rękaw, jeżeli czegoś nie lubiła, to na pewno były to wesela i śluby. Ten tłum podpitych ludzi, który w normalnych warunkach wydłubał by sobie nawzajem oczka… I nawet marsza żałobnego zagrać nie można, cóż za tragedia. Ale skoro mocodawczymi płaci ile płaci, trzeba robić co mówią. Poza tym, jak mogłaby podpaść temu fantastycznemu człowiekowi, którego miała okazję poznać na ostatniej próbie. Serce kobiety zmiennym jest i uroczy pan Akord musiał ustąpić miejsca tajemniczemu Tajfunowi.
Dziewczyna delikatnie szarpała struny harfy: muzyka wydobywająca się z instrumentu była poprawna, ale pozbawiona emocji. Wiśnia myślami była w zupełnie innym miejscu, ale i tak nikt nie zwracał na to uwagi. Kiedy orkiestra skończyła grać kolejny utwór, harfistka cichaczem zeszła ze sceny, miała serdecznie dość i marzyła tylko o własnym łóżku, i kubeczku (tym z wiewiórką) kakao.
- Jeszcze tylko kilka godzin, dasz radę Szuszu! Pomyśl, kiedy tylko wrócisz do domu, wyśpisz się za wszystkie czasy, a potem zaczniesz wprowadzać w czyn, swój zuy plan pozbawienia wolności Alwina Tajfuna! – myślała sobie Wisienka, nucąc marsz Mendelsona pod nosem… |
_________________
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 29-05-2010, 22:00
|
|
|
Wesele mijało jak mijało. Dyrygent stanowczo odmawiał proponowanych mu trunków, Tajfun wypił trochę ze zwykłej grzeczności jako był człowiekiem z natury nie pijącym. Za to klarnecista imieniem Horacy był już porządnie wstawiony i teraz śpiewał wraz z grupka weselnych gości oklepaną już dawno piosnkę.
Z kata sali dobiegały słowa to sfałszowanej melodii.
Szedł raz drogą w Garoborze, szedł pijany mag
zatrzymuje go kto może a ten że go trafi szlag!
Du la la, du lala!
A ten że go trafi szlag!
Szedł dalej drogą mag, szedł dalej lecz ukosem
Potykał się co chwila cicho klnąc pod nosem
Du la la, du lala
Cicho klnąc pod noooosem!
Tymoteusz schował twarz w dłoniach, upił łyk kawy z filiżanki stojącej na pobliskim stoliku i nieco zachrypniętym głosem zaczął zwoływać muzyków z przerwy. Gdy instrumentaliści już zajęli swoje miejsca. dyrygent zauważył, że brakuje harfistki. Rozejrzał się i zaczepił przechodzącego obok Tajfun.
- Posłuchaj no. Zajrzyj do harfistki czy wszystko w porządku, jeśli tak to przyprowadź ą, zaczynamy dalej grać.
- Jasne - powiedział Alwin i uśmiechnął się dość nietypowo jak dla siebie. Tymoteusz patrząc na plecy odchodzącego kolegi zaczął zastanawiać czy to aby na pewno był dobry pomysł, posłać go. Ta myśl jednak opuściła go szybko. Trzeba było zmobilizować muzyków do dalszego grania, bo wesele się jeszcze porządnie nie rozkręciło. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
moshi_moshi
Szara Emonencja
Dołączyła: 19 Lis 2006 Skąd: Dąbrowa Górnicza Status: offline
Grupy: Alijenoty Fanklub Lacus Clyne WOM
|
Wysłany: 30-05-2010, 21:31
|
|
|
- Bogowie, żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce! – wykrzyczała w sufit Wiśnia.
Z dołu dochodziły dziwne odgłosy jakiejś dzikiej zabawy i dziewczyna była pewna, że nie ma ochoty tam schodzić. Ale cóż zrobić, praca wzywa, a i dyrygent nie będzie zachwycony, kiedy zauważy jej nieobecność. Szybkim krokiem podeszła do drzwi i już miała złapać za klamkę, kiedy te otworzyły się z hukiem. Biedna harfistka nie miała najmniejszych szans na uniknięcie ciosu!
- Niech to dżuma i cholera! – krzyczał skulony nietoperz trzymając się za głowę. – Co za deb…, o pan Tajfun, khy, co pana tu przywiało…?
Są takie chwile w życiu każdego człowieka, które wolałby wymazać z pamięci. Tak, to była właśnie jedna z tych chwil… Bo ja wiem, spotykasz faceta twojego życia, a on na przykład przedstawia ci swoją absolutnie piękną i uroczą małżonkę. Co prawda tym razem nie było AŻ tak melodramatycznie (i dobrze, Wisienka uważała posługiwanie się trucizną za cios poniżej pasa), ale niech to szlag… Mogło być tak pięknie! Oczami wyobraźni widziała tę krótką, sympatyczną rozmowę: „Ślicznie pani wygląda w tej sukni i jaki szlachetny odcień włosów…”, „Ależ pan uprzejmy, nie wypada tak schlebiać kobiecie i cóż za wyszukany krawat…”, kilka niewinnych uśmiechów, zaproszenie na herbatę i w ogóle… Ale nieeee… Leżała półprzytomna na jakiejś wersalce, z olbrzymim guzem na czole (niech no tylko zacznie zmieniać kolory), rozciętą wargą i strużką krwi cieknącą z nosa. Nad sobą widziała jakieś cienie, które nie wiedzieć czemu, mówiły strasznie głośno i jakby w spowolnionym tempie.
„Karma zawsze cię dopadnie” – tak mawiała mama Wisienki i jak zwykle miała świętą rację, co sprawiało, że dziewczyna miała jeszcze większą ochotę mordować… |
_________________
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 03-06-2010, 23:19
|
|
|
Nad leżąca na wersalce Wiśnią stali Akord, Tajfun i do towarzystwa (nie wiedzieć czemu?) Nikodemus, koncertmistrz WOMu. Nikodemus krzątał się trzymając w rękach miskę z wodą i okładem, Tymoteusz oceniał zimno sytuacje pochylając się nad harfistką a Alwin panikował. Jak jeszcze nigdy w życiu.
- Nie wiem, nie rozumiem jak to się stało - kiwał się na wersalką i z przerażeniem mamrotał, wzrok cały czas miał utkwiony w Wiśni.
Akord westchnął głośno, poklepał przyjaciela po plecach.
- Spokojnie, dama z cukru nie jest, pozbiera się, mam nadzieje. Zostań z nią tutaj, ja muszę wracać na dół po pijany klarnecista zgarnie ostatnie aspekty muzyczne tego wesela. Już nie będzie musiała grać, niech odpocznie - Pozwiedzał dyrygent, kiwnął znacząca na Nikodemusa i razem wyszli z pokoju.
Alwin został w pomieszczeniu sam... nie, nie sam. Został z Wiśnią, miską wody i okładem i paniką. Odetchnął głęboko i usiadł na brzegu wersalki. Patrzył tak na harfistkę i doszedł do wniosku, że nawet z guzem i i krwawym śladem uderzenia wygląda wyjątkowo ślicznie. Wtedy uświadomił sobie, ze to on sam oszpecił ta wspaniałą buźkę i na jego twarzy pojawił się grymas pełen poczucia winy.
Wtedy właśnie, gdy tak Tajfun siedział na brzegu wersalki z mina zbitego psa Wiśnia odzyskała świadomość. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
moshi_moshi
Szara Emonencja
Dołączyła: 19 Lis 2006 Skąd: Dąbrowa Górnicza Status: offline
Grupy: Alijenoty Fanklub Lacus Clyne WOM
|
Wysłany: 04-06-2010, 15:05
|
|
|
Ból powoli ustępował, chociaż w ustach dziewczyna nadal czuła smak krwi. Jeszcze chwilę temu myślała, że coś rozsadzi jej czaszkę, ale teraz wszystko powoli wracało do normy. Zaraz po przebudzeniu nie do końca zdawała sobie sprawę gdzie jest i co się z nią dzieje. Dopiero po chwili dotarło do niej, że dziwne cienie zniknęły i zrobiło się niesamowicie cicho. Powoli otworzyła oczy i dostrzegła, że ktoś siedzi na skraju wersalki. Było to ni mniej, ni więcej, tylko sam Tajfun i trzeba przyznać, że wyglądał wyjątkowo żałośnie. W dłoni trzymał szmatę, z której woda ciekła ciurkiem wprost na piękny, puchowy dywan, tworząc efektowną plamę. Harfistka uniosła wzrok i spojrzała na twarz mężczyzny…
- Chwila, skąd ja znam ten wyraz twarzy – pomyślała… - Tak, już wiem!
Mama Wisienki była kobietą bardzo praktyczną i rozsądną, zanim córka opuściła rodzinny dom, zadbała o to, by uświadomić ją w wielu ważnych dziedzinach życia. Jedną z tych dziedzin byli właśnie mężczyźni. Ta mina zbitego psa to nic innego jak poczucie winy, czyli najlepszy przyjaciel kobiety! Otóż, panom zdarza się czasem przesadzić, w różnych sytuacjach i kiedy wracają do domu, o bardzo nieprzyzwoitej godzinie, mocno wymięci i nieefektowni, ostatnią rzeczą o jakiej marzą jest dzika awantura. W celu uniknięcia przesłuchań, wyrzutów i latających talerzy, robią właśnie taką minę, która jest informacją dla wściekłej żony, matki, kochanki, że: „jest mi szalenie przykro, wiem że jesteś zła i oczywiście masz do tego pełne prawo, ale proszę nie krzycz, zrobię wszystko co zechcesz żebyś mi wybaczyła…” i tym podobne bzdety. Wisienka rozpoznawała tę minę z dwustu metrów i po ciemku… Za często tacie zdarzało się spotykać kolegów z wojska, dokonywać wiekopomnych odkryć (które po dwóch dniach okazywały się być kawałkami spalonego czajnika) czy uczestniczyć w nagłych i wyjątkowo ważnych konferencjach. Dzięki wielkiemu „poświęceniu” ojca, jej mama szczyciła się kompletem biżuterii z najrzadszymi kamieniami, kompletem zabytkowych mebli po jakimś królu i częstymi wizytami w najdroższych kurortach wypoczynkowych. Cóż, ponieważ była do matki bardzo podobna, nie wypadało nie skorzystać z okazji…
- Przepraszam najmocniej, czy byłby pan łaskaw podać mi szklankę wody? – zapytała słabiutkim głosikiem dziewczyna.
- Ależ oczywiście, chwilka, już podaję… - Tajfun zerwał się z wersalki jakby się paliło.
Harfistka w tym czasie zwlekła się leżanki, otarła z twarzy resztki krwi i wygładziła suknię. Po czym, nieco bardziej rzeczowym tonem, zwróciła się do agenta WOMu:
- O ile dobrze pamiętam, to pan uszczęśliwił mnie tym pięknym guzem, oczywiście niechcący, nigdy w życiu nie podejrzewałabym pana o bycie damskim bokserem. Właściwie nie mam do pana żalu, wydaje mi się, że jest panu wystarczająco głupio, bo doprawdy to była bardzo głupia sytuacja… Co więcej, jestem nawet skłonna panu podziękować, ocalił mnie pan od konieczności ponownego zejścia na dół i dalszego grania, ale… - tu na chwilę urwała i uśmiechnęła się olśniewająco do osłupiałego Tajfuna – sądzę, że przydałaby się jakaś mała rekompensata za poniesione straty… Ostatecznie trochę to bolało, a i guz nie zejdzie szybko. Jako ofiara tego przykrego wydarzenia, pozwolę sobie wybrać formę odszkodowania, mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko? – zagruchała słodko, a oczy Tajfuna zrobiły się jeszcze większe.
- Ale spokojnie, nie mam zamiaru pana obrabować z oszczędności całego życia. Wydaje mi się, że kolacja w jakiejś dobrej restauracji będzie wystarczającym zadośćuczynieniem. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że jest pan człowiekiem bardzo zajętym, dlatego termin pozostawiam panu do wyboru, takoż miejsce. To co, jesteśmy umówieni, prawda? – nie to, żeby jego odpowiedź jakoś specjalnie ją interesowała… - W takim razie, to wymowne milczenie uznaję za zgodę. Liczę na szybki kontakt, ostatecznie widujemy się prawie codziennie, więc chyba nie będzie problemu z przekazaniem informacji co do miejsca i czasu. A ponieważ głowa jeszcze trochę mnie boli i ogólnie nie czuję się najlepiej, pozwoli pan, że oddalę się do domu. Przy okazji, będzie pan tak łaskaw i przeprosi za mnie pana Akorda, szalenie mi przykro, że nie mogłam dzisiaj do końca wypełnić moich muzycznych obowiązków. Żegnam i do szybkiego zobaczenia…
Drzwi zamknęły się szybko i cichutko, a biedny Tajfun dalej stał przy stoliku, kompletnie zszokowany i niezdolny wydusić z siebie słowo. Woda w szklance dawno się przelała i utworzyła kolejną plamę na wspaniałym dywanie Bractwa.
Tymczasem Wisienka, bardzo dumna z siebie, powoli dreptała w stronę stacji. Nie sądziła, że to będzie tak udany dzień, chociaż w tej chwili marzyła tylko o własnym łóżku, filiżance mięty i dobrej książce… Z torebki wyciągnęła bilet miesięczny i wsiadła do pociągu. Swoją drogą, nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego mieszkańcy wymiarów woleli bawić się w zaklęcia, skoki, portale i inne cuda wianki, zamiast zwyczajnie skorzystać z kolei międzywymiarowej. Była niedroga, szalenie wygodna i szybka. Dziewczyna usadowiła się na pierwszym wolnym fotelu i uśmiechając się, podziwiała przez okno wspaniałe i niecodzienne widoki… |
_________________
Ostatnio zmieniony przez moshi_moshi dnia 18-06-2010, 18:16, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Squaerio
O RLY?
Dołączył: 05 Cze 2010 Skąd: mieć na to wszystko czas? Status: offline
Grupy: WOM
|
Wysłany: 18-06-2010, 18:10
|
|
|
Jakież musiało być zdziwienie wędrującego między światami czarodzieja, kiedy przekraczając granice kolejnego uniwersum, na trajektorii skoku pojawiło się coś, czego być tam nie powinno. Nim obraz przed oczami nabrał wystarczającej ostrości, Squaerio wykonał już pierwszy krok poza portal. Po czasie spostrzegł, że znajduje się dobrych kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Gdyby mógł, pewnie dziarsko pomaszerowałby po niebie. Niestety, tuż po takiej zmianie środowiska, nie jest w stanie użyć przez chwilę żadnego zaklęcia.
- Czułem, że to nie będzie dobry dzień - mruknął od niechcenia i runął w dół niczym zwykły kamień.
Szczęśliwie... a może na nieszczęście... lot był krótki. Mężczyzna z łoskotem przebił się przez strop jakiegoś ogromnego gmachu. Dobrze, że cały impet pozwolił mu się zatrzymać już na najwyższym piętrze. Gdyby wyszedł na większej wysokości, mógłby przebić się aż do piwnicy i o zgrozo, mógłby przy tym zrobić sobie krzywdę (nie przyjmował do świadomości istnienia ofiar innych, niż on sam). Chwilę zajęło wygrzebanie się ze sterty desek i dachówek, które tuż za magikiem wpadły do budynku, zwalając się przy tym na jego zatroskaną głowę.
- By to cholera, albo inna dżuma - skrzywił się, widząc pozostawioną po lądowaniu wyrwę w sklepieniu. - Znowu coś zepsułem. Ciekawe, jak za to teraz zapłacę, skoro nawet nie mam pojęcia, gdzie właściwie trafiłem...
Palcem wygonił z przegródki na banknoty małego, acz buntowniczego pająka, który najwyraźniej zdążył uwić już tam sobie przytulne gniazdko. Otóż to! Życie na walizkach (właściwie to jednej zaledwie torbie, choć jakże pojemnej!) niemal zawsze łączyło się z pustkami w portfelu. Podłamany tym faktem dopuszczał nawet możliwość ucieczki, nim ktokolwiek zdążyłby zauważyć jego intruzję, ale za punkt honoru uznawał brać odpowiedzialność za wszystkie swoje wpadki (no może nie zawsze i nie tak do końca wszystkie...).
- Może znajdą dla mnie jakąś robotę, którą odpracuję koszty naprawy.
Rozejrzał się po zagraconej sali, rozświetlonej nieco przez wpadające nowym otworem wentylacyjnym promienie światła. Wiele mebli zarzuconych miało płachty ochronne, pewnie przed kurzem. Spojrzenie multiświatowego turysty przykuł natomiast jeden konkretny rekwizyt. Nawet pod zabezpieczającym instrument suknem, rozpoznał go bez pudła. Zwinnym ruchem ściągnął narzutę, odsłaniając go całkowicie. Przepiękny czarny fortepian fortepian. Sq wpatrywał się w niego dobrych kilka chwil, nim zebrał się na odwagę i przy nim usiadł. Zamknął oczy, dłonie położył na klawiszach i w absolutnej ciszy przywoływał swoje wspomnienia. W końcu zagrał pierwszą nutę a za nią zaczęły rozbrzmiewać kolejne... |
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 18-06-2010, 19:26
|
|
|
Akord nie zwołał po weselu orkiestry. Dlatego właśnie filharmonia stała przez dłuższy czas pusta. Pomyślał, że warto by zajrzeć do gmachu i zobaczyć czy wszystko w porządku (w prawdzie filharmonii pilnowali strażnicy ale natura Akorda nie pozwalała mu im ufać), trzeba było uporządkować kilka papierów.
Gdy tylko się nieco ogarnął (charakterystycznie zaczesał włosy, uprasował i ubrał koszule) ruszył na odwiedziny swojej filharmonii. Przeszedł przez swój ogródek i wąską ulica wprost do gmachu. Drzwi na rozkaz Tymoteusza miały zostać w dzień otwarte, ale nikt przez nie miał nie przechodzić. Zresztą i tak mało kto się tam kręcił.
Gdy dyrygent wszedł do budynku zauważył brak strażników. Zapamiętał to planując w przyszłości zrobić im awanturę o obijalstwo.
Szedł dalej bezszelestnie przemierzając kolejne korytarze i schody. Delektował się panującą ciszą... nie ciszą. Ktoś grał na fortepianie (względnie głośno, znaczy, przy otworzonej klapie). W prawdzie muzyka była nieco nierówna, ale z pewnością dynamiczna i uczuciowa. Można by rzec, że ktokolwiek siedział przy klawiszach zupełnie zatracił się w melodii.
Pokonawszy schody na ostatnie piętro zauważył leżący pod jednymi drzwiami pył. Zaczął do nich podchodzić, dalej idealnie cicho. Im bliżej był tym wyraźniejsza była muzyka. równie bezszelestnie przekręcił kluczyk w drzwiach własnego gabinetu.
W środku zastał oczywiście nieznajomego siedzącego przy instrumencie. Jego poruszające się płynnie po klawiaturze dłonie pokrywał pył a podróżne ubranie kawałki gruzu. Obecność Tymoteusza nie została zauważona w kaskadzie dźwięków wydobywających się z pudła. Dyrygent nie przerywał gry, podszedł nieco bliże, ze zdegustowaniem spojrzał na ziejącą w suficie dziurę i gruz na dywanie. Bezdźwięcznie westchnął i oparł się o ścianę.
Gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki, gdy tajemniczy muzyk zdjął nogę z pedału dyrygent zaczął niezbyt energicznie klaskać. Nieznajomy drgnął i odwrócił się patrząc na twarz właściciela gabinetu, która to twarz nie wyrażała ani podziwu ani niesmaku.
Tymoteusz nie świdrował wzrokiem maga. Spojrzał znacząco na dziure w suficie i powiedział
- Jakkolwiek chcesz to wytłumaczyć to i tak ci nie uwierzę.
To zdanie wisiało w powietrzu grożąco. Za oknem pomarańczowym zachodem zbliżał się wieczór.
***
Tymczasem Alwin siedział przy zamówionym stoliku. Miął przygotowaną przez kelnera płócienną serwetkę. Był zdenerwowany, tak, można nazwać to zdenerwowaniem. po nieszczęśliwym wypadku na weselu i po słowach Wiśni przyszły stare wspomnienia. Alwin nie był już taki do końca młody, toteż kilka razy miał już styczność z kobietami w życiu. I była to dość przykra styczność. Co gorsze nie miał okazji widzieć się z Tymoteuszem i mu się wyżalić ( co prawda żonaty przyjaciel by go wyśmiał, powiedział że znalazłby sobie w końcu kogoś i przestał narzekać na przeszłość). Tajfun musiał z przeszłością zmierzyć się sam. Zbędne zdenerwowanie wyładował przechadzając się (czy też raczej pędząc) po odległym o kilka wymiarów parku. Po tej przechadzce i po przemyśleniach postanowił się odważyć odpowiedzieć na wypowiedziane przez Wiśnie słowa; "Wydaje mi się, że kolacja w jakiejś dobrej restauracji będzie wystarczającym zadośćuczynieniem. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że jest pan człowiekiem bardzo zajętym, dlatego termin pozostawiam panu do wyboru, takoż miejsce. To co, jesteśmy umówieni, prawda?"
Cholera, prawda!
Tajfun nadał wiadomość.
Cytat: | W odpowiedzi na Pani słowa i w akcie zadośćuczynienia chciałbym panią zaprosić w najbliższy czwartek (na godzinę 19) do restauracji "Butchart Gardens". Oczywiście pokrywam całkowicie koszty kolacji.
Z poważaniem
Adalwin Tajfun |
Była już godzina 19.20, a Tajfun się denerwował. Specjalnie wybrał gdzine, chodził o szczególne okoliczności.
Wiśnia wcale się nie spieszyła. W końcu to nie ona miała wyrzuty sumienia. Zastawiała się tylko jakie będzie wybrane przez Tajfuna miejsce. Nie znała tej restauracji, nie łatwo było jej znaleźć ulice na której się znajduje (restauracja, nie Wiśnia).
W końcu stanęła przed wskazanym przez tubylca budynkiem. Była to dość obszerna kamienica, bardzo wysoka, do której prowadziły długie kamienne schody. Ładne ale nie powalające ładnością drzwi ozdobione były tabliczką, która tajemniczo głosiła "witamy w raju". Wiśnia zaciekawiona otworzyła drzwi.
Nie usłyszała cichego brzdąknięcia metalowego dzwoneczka u drzwi. Pierwsze co w nią uderzyło to wspaniały zapach kwiatów, wręcz przyprawiający o zawrót głowy. Drugim równie szokujący doznaniem był widok. Restauracja była większa niż się to początkowo wydawało. Przywodziła na myśl gigantyczna szklarnie. Po lewej znajdowały się drewniane drzwi kuchni niemal całkowicie zakryte przez zwisające z balustrady kwiaty. Na środku sali stało kilka mniejszych stolików i jeden większy. Po lewej od wejścia stały wieszaki. Ale to był tylko nudny parter. Najciekawsze były półpięterka i liczne małe piętra. Nie było widać stolików, bo każde piętro był zasłaniany przez masę wielokolorowych kwiatów. Wszędzie były kwiaty, praktycznie nie było widać elementów konstrukcyjnych. Po kwiatowym szoku Wiśnia zauważyła, że ściany stanowią nieduże skalne górki z których spływały równie małe strumyczki kończąc swoja podróż w mieszczących się na parterze stawikach. W owdzie pływały złote i czerwone rybki, które gdyby sie nie ruszały zostały by prawdopodobnie pomylone z kwiatami. sufit stanowiła wielka szklana kopuła przez którą przeświecało zachodzące słońce. promienie padały na strumyki sprawiając, że widz miał wrażenie że dogląda spływające złoto a nie wodę.
Wszystko to było tak wspaniałe, że Wiśnia nie zauważyła kiedy podszedł do niej Tajfun. Mężczyzna zdjął z niej płaszcz i powiesił na wieszaku. Zwrócił się do zaproszonej;
- Mam nadzieje że wybrałem dobre miejsce. Mamy stolik zarezerwowany na najwyższym piętrze.
Złapał nieśmiało Wiśnie za rękę i pociągnął w stronę schodów.
CDN! |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Squaerio
O RLY?
Dołączył: 05 Cze 2010 Skąd: mieć na to wszystko czas? Status: offline
Grupy: WOM
|
Wysłany: 19-06-2010, 18:33
|
|
|
Squaerio swój wzrok przenosił pospiesznie to na przybyłego po cichu człowieka, dziurę w suficie i fortepian.
- Ja... tego... niechcący... to znaczy... - jąkał się widocznie zaskoczony - najmocniej Szanownego Pana przepraszam!
Gwałtownie zerwał się z pozycji siedzącej, uderzając kolanem w blat pod klawiaturą. Wstrząs ruszył jej osłonę i przytrzasnął dłonie muzyka, który z tego wszystkiego zapomniał ich cofnąć. Wieko z łoskotem opadło na paluchy nieuważnego czarodzieja. Pokój na krótką chwilę wypełnił nasycony nieoczekiwanym bólem krzyk.
Gdy po kilku minutach przyłapany otrząsnął się już z szoku, strzepał z ubrania resztki kurzu i drobiny gruzu. Stanął przed Akordem i ściągnąwszy z głowy kapelusz, ukłonił się nisko.
- Jeszcze raz, serdecznie Pana przepraszam. Nazywam się Squaerio - nie zakładając ponownie nakrycia głowy, próbował się w jakiś sposób wytłumaczyć. - Jestem wędrującym po wszechświecie turystą, zaś podczas mojej ostatniej podróży uległem nieszczęśliwemu wypadkowi, którego efekt widzi Pan właśnie przed oczami. Tak naprawdę nie wiem nawet gdzie się znalazłem. Nie posiadam przy sobie też jednego złamanego grosza, którym mógłbym za szkody zapłacić. Zrobię natomiast wszystko (no, może prawie wszystko...) aby w jakiś sposób móc pokryć koszty tej niepowetowanej straty! Zamiast pieniędzy mogę zaoferować swoje własne usługi, o ile moje umiejętności okażą się w jakikolwiek sposób przydatne. Niech Pan powie słowo a podejmę się każdej pracy aż do czasu uzyskania ekwiwalentu za spowodowane szkody!
W normalnych okolicznościach, zapewne pojedyncze zaklęcie byłoby w stanie zrekonstruować dach i załatać wyrwę w sposób prosty i szybki (nie raz w taki właśnie sposób naprawiał wielokrotnie połamane okulary, czy inne spowodowane przez siebie zniszczenia). Niestety, nawet nie podejmując próby od razu widział, iż budynek w swojej strukturze przesycony jest dziwnym rodzajem magii, toteż jego czary na niewiele się tutaj zdadzą. Squaerio musiał więc tymczasowo złożyć swój los na ręce Tymoteusza Akorda. |
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 26-06-2010, 00:19
|
|
|
Akord uśmiechnął się w duchu myśląc nad odpowiednim zagospodarowaniem zbyt pochopnie rzuconych przez maga słów. Ale nic nie powiedział. podszedł do instrumentu mijając Squaeria
- Spoiler: pokaż / ukryj
- To się odmienia? >_<
i powoli opuścił klapę przykrywając klawisze, co oczywiście zostawiło odcisk jego dłoni na pobrudzonej tynkiem czarnej powierzchni fortepianu. Westchnął i uśmiechnął się (przynajmniej tak mu się zdawało) do mężczyzny.
- Chwilowo będziemy mieli dochód na naprawę dachu, bo dostaliśmy zlecenie na wesele. Ale oczywiście nie będę gardził rzuconą propozycją. Jeśli jest jak mówisz, szanowny panie Squaerio, że nie ma pan przy sobie ani grosza i jest pan tu niespodziewanie, to moim obowiązkiem jako właściciela filharmonii i jej reprezentanta jest pana odpowiednio ugościć, nawet jeśli uszkodził nam pan dach. Nie ma w tym gmachu odpowiedniego miejsca do noclegu, gdziekolwiek by pan nie wpadł byłaby to sala ćwiczebna lub garderoba. albo to i to, bo moi muzycy zwykli ćwiczyć wśród ubrań. Grunt że nie przebierają się wśród instrumentów - dyrygent zamyślił się - Ale zbaczam już z tematu. Oczywiście serdecznie pana zapraszam do swojego własnego domu. Co za szczęście, że dysponuje pokojem gościnnym.
- Ależ, nie, nie trzeba... - zaczął tłumaczyć się mag.
- Do pracy - przerwał mu stanowczo Tymoteusz - nie będę pana oczywiście przymuszał. Muzyka musi być dobrowolna, wymuszona traci swoje piękno. Ale jeśli tylko będzie miał pan ochotę - dyrygent znów się zamyślił wpatrzony w maga który ze skupieniem spijał każde słowo - Pan gra na fortepianie. I to, trzeba przyznać, całkiem nie najgorzej.
- Dziękuję.
- ... i to - kontynuował mówiąc jakby bardziej do siebie - jest wspaniała okazja żeby dać pierwszy, biletowany koncert kameralny. Generalnie pierwszy koncert.
Mag zdziwił się podnosząc brwi. "Pierwszy koncert biletowany? Filharmonia musi być całkiem nowa".
- Ale teraz chodźmy. do naprawy dachu i tak nic tu nie zrobię - odezwał się Akord i skinął ręka na drzwi. Sam jeszcze zatoczył wzrokiem po zrujnowanym gabinecie i również wyszedł zamykając przy tym drzwi na klucz.
Mężczyźni szli opustoszałym korytarzem filharmonii. Stukot niósł się echem, Tymoteusz wysłyszał nierówność kroków maga.
- Coś sobie pan stłukł przy upadku?
- Można powiedzieć, że spadłem dość niefortunnie.
- Moja zona robi wspaniałe maści rozgrzewające.
- Ah - skwitował Squaerio nie wiedząc do końca jak zripostować.
Gdy wychodzili w kanciapie strażniczej siedział stróż. Dyrygent przechodząc obok rzucił tylko piorunujący wzrok który sprawił, że głowa strażnika jeszcze bardziej ukryła się za poplamionym kołnierzykiem roboczej koszuli.
Zza krzaków objawił się mężczyznom nie największy ale bardzo urodziwy dom Tymoteusza Akorda.
***
Tymczasem w Butchart Gardens Alwin i Wiśnia zajęli już swoje miejsca, na najwyższym piętrze, skąd rozpościerał się wspaniały widok na zalaną zachodzącym słońcem kwiecistą restauracje. Dziewczyna jeszcze długo rozglądała się i wzdychała co chwila wdychając wspaniałą woń kwiatów. Nawet nie zauważyli kiedy obok nich pojawił się ubrany elegancko wysoki kelner.
- Czy zapoznali się już państwo z kartą dań? - Spytał przynosząc powoli wzrok pomiędzy oboje.
Tajfun i Wiśnia spojrzeli jednocześnie na leżące przed nimi czarne książeczki z pozłacanymi literami "menu". Alwin wzruszył ramionami.
- No cóż, ja poproszę to co zwykle, znaczy się, spaghetti z sosem pomidorowo-czosnkowym - powiedział na co kelner kiwnął głową i naskrobał coś w trzymanym w lewej ręce notesie.
Wiśnia nie zajrzała nawet do menu.
- Ja poproszę to samo - uśmiechnęła się myśląc, że makaron to całkiem niezły pomysł.
- Mogę zaproponować państwu do tego półwytrawne czerwone wino - zabrzęczał basem kelner.
- Tak, poprosimy - zgodziła się wiśnia po wzrokowym uzgodnieniu tego z Alwinem.
Mężczyzna oddalił się równie sprawnie i bezszelestnie jak się pojawił. Przez chwile słuchali szumu wody w strumykach i gwaru dochodzącego z dołu. Pierwszy przerwał cisze Tajfun:
- Po pierwsze to chciałbym cię bardzo, bardzo jeszcze raz przeprosić za to co się wydarzyło. Co innego gdybym zrobił krzywdę mężczyźnie, ha, nawet pewnie na łamach sądowych wyszedłbym z tym na swoje plusy, ale co innego to. Zrobić krzywdę kobiecie to czyn jak najbardziej godny najwyżej pożałowania. Nawet jeśli nie był on celowy. Przepraszam cię raz jeszcze.
- Ah - Wiśnia usmiechnęła się tajemniczo - nie szkodzi... to znaczy, w sumie trochę szkodzi - tu znacząco podrapała się po nosie - ale przecież wypadki chodzą po ludziach. Zdarzyło się, no trudno, "szkoda że mnie zdarza się zaskakująco często" - dodała w myślach. Lepiej powiedz, jak znalazłeś takie fantastyczne miejsce?
- No cóż. Tak na prawdę znalazł je Tymoteusz kiedy musiałem... - Tajfun przerwał i spochmurniał nagle, Wiśnia spojrzała podejrzliwie, ale rozumiejąc, że nie jest to najlepszy temat zmieniła go (temat, nie Tajfuna).
- A właśnie, jak poznałeś się z dyrygentem? - zaciekawiła się.
- No, poznaliśmy się tuż po tym, jak on został przyjęty do Akademii Astralnej a ja na studia prawnicze w gmachu Uniwersytetu Prawa. Powiedziałbym nawet, że to los zaaranżował nasze spotkanie, bo cóż wspólnego maja muzyka i papiery? Otóż zaczęło się dość nieprzyjemnie. Zaczęło się od awantury w knajpce, w której świętowali wszyscy nowi uczniowie wszystkich kierunków. Tak wymieszały się akademie i oddziały uniwersytetów. Istna studencka sałatka. I żebyś nie pomyślała o nas źle, wiesz, byliśmy wtedy młodzi, nierozważni...
- Nie, nie przerywaj sobie, mów dalej.
- Nie pamiętam o co poszło, ale wybuchła między wstawionym mną i wstawionym Akordem straszliwa kłótnia. Pewnie poszło o jakiś drobiazg, szturchnął mnie, czy ja jego. Nieważne. Skutki alkoholu były straszne, albowiem ani ja, ani on nie jesteśmy osobami pijącymi.
- Czekaj, dyrygent? Pijany? - zdziwiła się Wiśnia - Ten Tymoteusz Akord, poważny i profesjonalny.
- Inne czasy - Tajfun uśmiechnął się przywołując wspomnienia - ale dalej. Darliśmy się na siebie potwornie, przekrzykiwaliśmy nawet puszczana tam muzykę. Doszło w końcu do rękoczynów. I to mocno zażartych. Nikt nie próbował nas rozdzielać. Wręcz przeciwnie, dopingowali nas. Pięści poszły w ruch, krzesła i stoły w drzazgi. Do dziś ja i Akord mamy blizny po tej walce. Nie wiem który pierwszy padł, ale według pogłosek padliśmy jednocześnie. Wyniesiono nas posiniaczonych, pokaleczonych, pijanych i nie do życia i doprowadzono do stanu używalności.
Nie wiem jak wyszło, nie musieliśmy płacić za szkody. Kiedy wszystko ochłonęło Tymoteusz zjawił się w drzwiach mojego pokoju w akademiku i obwieścił, że przeprasza za to co się stało, że głupio wyszło. Również przeprosiłem. poszedł sobie i od tej pory praktycznie się nie spotykaliśmy, ale zaskakująco, nadal wrogo byliśmy do siebie nastawieni. On ze wstrętem śledził moje postępy w kierunku prawnym, ja z równym niesmakiem śledziłem jego dokonania. Tak tylko klęliśmy cicho w duchu; a żeby odpadł w końcu, żeby go wykopali ze studiów.
Zapomnieliśmy o sobie. Do pewnego momentu. Na którymś roku wybuchła głośna afera, Akord został posądzony o plagiat. Zadaniem studentów jego kierunku było skomponowanie krótkiej formy orkiestrowej. Powiedzmy, że jakiś tam student był zdesperowany, nie miał kompletnie nic, ani utworu ani talentu. A Tymoteusz przyciągał zazdrosne spojrzenia, gdyż spod jego pióra wychodziły iście mistrzowskie kawałki. Geniusz w kapsułce! Akord był bardzo chwalony przez profesorów i wykładowców. Ale okazało się, że miał ten sam utwór co ów zdesperowany student. Proste, pewnie pomylisz, powinni od razu wykopać tamtego. Problem tkwił jednak w tym, że tamten student miał wpisy z kartoteki próbnych nagrań, z których wynikało, że nagrał utwór wcześniej od Tymoteusza. Chcąc, nie chcąc, Akordowi pomachano wilczym biletem Astralnej Akademii pod zarzutem plagiatu. Nikt nie mógł uwierzyć, sam nasz geniusz był wzburzony. Postanowił rozwiązać sprawę w sądzie. I tu się zupełnie zgubił, bo się zwyczajnie na tym nie znał, nikt mu nawet adwokata nie polecił. Wtedy przypomniał sobie o mnie. Czy zgodziłem się mu pomóc? Oczywiście! Czy bezinteresownie? Oczywiście, że nie. Moim warunkiem była stała współpraca z nim, bo wiedziałem, że muzyczny geniusz to istna żyła złota i droga do ustatkowania się. Tymoteusz dość niechętnie, ale zgodził się na ten warunek. Byłem na swoim polu i miałem w garści swojego odwiecznego wroga. Jak mi śmiesznie teraz tak o nim mówić. Poprosiłem znajomego z inspekcji, załatwiłem papiery w Akademii. Okazało się oczywiście, że podpis kartoteka był podrobiony, dlatego nagrania tamtego studenta zostały unieważnione. Role się odwróciły, Akord wrócił do akademii a przestępca został z niej dożywotnio wywalony.
Miałem okazje lepiej poznać Tymoteusza. Wyszło na to, że całkiem nieźle się rozumiemy. Byłem jedyna osobą, która była go w stanie zaciekawić tematem innym niż muzyka. Dobrze nam się pracowało. Wtedy pomyśleliśmy o wybudowaniu multiświatowej filharmonii i założeniu orkiestry. Dalsza historia, to praktycznie nie historia. Dalej było wczoraj, nie takie to wcale odległe - Alwin mrugnął do Wiśni, która wpatrywała się w niego zaczarowana opowieścią.
- No to niesamowita historia - powiedziała w końcu.
- Tak. Ciesze się, że tak się stało. Mimo wszystko wyszło na dobre. A skończyłem w samą porę - Tajfun wskazał głową na wyłaniających się na schodach kelnerów; jeden niósł dwa talerze z aromatycznym spaghetti a drugi butelkę wina i kieliszki. Alwin i Wiśnia zostali odpowiednio obsłużeni i mogli wreszcie spokojnie zjeść. Chwilę delektowali się daniem po czym wrócili do rozmowy.
- Ale dość o mnie, nie lubie o sobie mówić. Lepiej powiedz coś o sobie, piękna Wiśnio - powiedział w zadumie Tajfun patrząc na dłubiącą widelcem w talerzu dziewczynę. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Vodh
Mistrz Sztuk Tajemnych.
Dołączył: 27 Sie 2006 Skąd: Edinburgh. Status: offline
Grupy: Alijenoty Fanklub Lacus Clyne
|
Wysłany: 26-06-2010, 17:03
|
|
|
Suchy, kulisty krzak spojrzał na bezchmurne niebo, z którego na spieczony słońcem krajobraz Dzikiego Zachodu lał się nieprzeciętny żar. Piękny dzień, pomyślał nasz bezimienny krzak. Bezbłędnie wyczuwając tchnienie świszczącego z wprawą wiatru zaczął się toczyć ku swojemu krzakowemu przeznaczeniu. Wtem potknął się o ewidentnie zglitchowany kamyczek - gdyby istniało jakieś określenie na panny krzaki, które dotrzymują bogatym nieznajomym krzakom towarzystwa i bynajmniej nie kładą się spać po zmroku, nasz krzak na pewno by go teraz użył. Wir temporalny wchłonął naszego dzielnego bohatera w mgnieniu oka. Wiatr uniósł z dezaprobatą lewą brew, ale nie licząc tego jak by nie patrzeć mało istotnego gestu, samo zdarzenie nie odcisnęło na rzeczywistości Dzikiego Zachodu żadnego piętna.
***
Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna ciągnął za sobą trumnę. Trumna była dębowa, niezbyt nowa, drewno poczerniało już ze starości. Okuta żelazem dolna krawędź szurała o niezbyt równy bruk. Obcy przedstawiał sobą widok, który budził w mieszkających w okolicy kobietach instynkt macierzyński - to znaczy, coś w środku kazało im natychmiast zawołać dzieci do domów i zamknąć okiennice. Reakcje okolicznej ludności nie budziły jego zainteresowania - idąc z zamyśloną miną sprawiał wrażenie nieobecnego duchem.
Mężczyzna przystanął i wsłuchał się w otoczenie.
- Szmer wody - na twarzy wędrowca pojawił się oszczędny, ale zaskakująco miły i budzący zaufanie uśmiech. Aż szkoda, że wszyscy okoliczni wieśniacy siedzieli pozamykani szczelnie w domach.
Za kolejnym zakrętem ujawniło się źródło szmeru - lokalny strumyczek, znany mężczyźnie pod nazwą Nokturn. Podróżnik przystanął na środku łukowatego, solidnego mostku i otworzył trumnę. Z namaszczeniem wyjął z wyłożonej czerwonym aksamitem skrzyni przepiękny kontrabas. Gdy zaczął grać, woda w strumyku aż zadrżała od niskich dźwięków, wydobywanych z instrumentu z niebywałą wprawą. Ciężki, powolny, majestatyczny utwór otulił całą okolicę niczym całun.
Po trwającej kilka minut chwili, podczas której wydawało się, że świat zamarł w nieco zalęknionym zasłuchaniu, podróżnik z zadowoleniem złożył kontrabas z powrotem w trumnie, po czym szczelnie ją zamknął. Następnie uśmiechnął się figlarnie i wyjął zza pazuchy zielony, spiczasty kapelusz z brązowym piórkiem i mruknąwszy pod nosem "Czas na mały cosplay." zaczął grać spokojną, ale wesołą melodię na drewnianej fujarce. Niemal nienaturalne echo poniosło dźwięki w dal, aż okoliczna ludność odważyła się z lekkim niedowierzaniem wystawić nosy z domów. Chmury na niebie się rozrzedziły, a kiedy wędrowiec skończył grać, szemrzący wiatr poruszył liśćmi jakby chciał bić brawo. Mimo wywołanego podróżą zdezorientowania bezbłędnie wyczuwając nastrój chwili, zgrawszy się z silniejszym podmuchem wiatru dzielny krzak pustynny przetoczył się po pierwszym planie akcentując koniec sceny. |
_________________ ...
|
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 29-06-2010, 20:53
|
|
|
Do drzwi gabinetu pana Tajfuna ktoś zastukał. Ale go nie było. Był właśnie z Wiśnią w restauracji i wcinał spaghetti. Lo stała chwilkę pod drzwiami, po czym stwierdziła, że przyszedł czas na panikę.
"I co ja zrobię jak go nie ma, a ja potrzebuję żeby był?!!" myślała "Co ja zrobię, no co, co?!! A może, tak pewnie ma sekretarkę! A co jeśli jest wredna?! I nie umówi mnie z nim na rozmowę?! A jeśli umówi, ale poda mi złą godzinę?! I każe się przebrać za królika?! Tak, na pewno to zrobi! Sekretarkom nie wolno ufać! To zawistne, złośliwe bestie!" panika zaczęła przyjmować zogniskowaną formę nienawiści do sekretarek "Nie, nie dam się jej! Będę tu czekać, aż on przyjdzie!". Skończywszy monolog wewnętrzny, ostentacyjnie usiadła pod drzwiami, po turecku, choć obok stało pięć, wolnych krzeseł.
Lo była tu w Interesie. Chciała dołączyć do orkiestry, w zastępstwie za skrzypka- Hashimiego. Jej poprzednik musiał opuścić niestety szeregi muzycznej braci, ze względów osobistych. A ponieważ lubił czekoladę i rozmowy przy zakupowaniu jej, wspomniał Lo o tym. Jak się okazało, ona też jest niezłą skrzypaczką. I ma dość sprzedawania czekolady, to irytujące, gdy klienci kupują coś co ty chcesz zjeść! Tak więc postanowiła spróbować swych sił.
Wyjęła z torby wielgachne tomiszcze, o wdzięcznym tytule: "Dzieje Maurycego Malkontenta i jego tańczącego pomidora Krzysia/ Autobiografia" i rozpoczęła oczekiwanie. |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|