Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Nowa Filharmonia Multiświata |
Wersja do druku |
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 13-07-2010, 13:59
|
|
|
I nastał ranek! Lo obudziła się wcześniej niż Wiśnia. Zasnęła nawet z tą myślą- wstać wcześniej niż Wiśnia, dobrodziejka. A celem tego zabiegu było odwdzięczenie się za nocleg śniadaniem. Cichutko przeszła do kuchni i w miarę możliwości najciszej zaczęła przygotowywać jajka. Gdy jej gospodyni się obudziła, parujący omlet ze szczypiorkiem czekał już na nią.
Smakowało jej. Nie były to Himalaje kunsztu kulinarnego, ale... dajmy na to... Alpy. Po śniadaniu rozmawiały chwilkę przy kawie:
-Więc chcesz dołączyć do orkiestry?- zaczęła nietoperzowa dama.- Świetnie! Muzyków nigdy dość! Na czym grasz?
-Na skrzypcach... i jeszcze kontrabasie... i grzebieniu. Dziś, mam nadzieję, będę miała przesłuchanie.
-Koniecznie wpadnij później i powiedz jak ci poszło.
-Oczywiście! Mam nadzieję, że trafię akurat na herbatę... bo smak tych ciasteczek, którymi mnie poczęstowałaś, chodzi po mnie od wczorajszego wieczora...- Lo rozmarzyła się. Wiśnia robiła najlepsze łakocie jakie dotąd jadła. A pracowała przecież w sklepie z czekoladą.
Dopiły kawę i zajęły się szykowaniem do wyjścia. Lo miała na szczęście ubranie na zmianę- wzięła je na ten felerny "biwak". Biała bluzka, z kwiatami wyhaftowanymi na kołnierzyku, wstążka by ją przewiązać na szyi i plisowana spódniczka- nie za elegancko, ani nie za codziennie.
Wiśnia miała się w tym czasie wybrać na targ. Pożegnały się przed wyjściem i ruszyły, każda w swoją stronę.
***
Trzy głębokie wdechy, oddzielone od siebie długimi wydechami... dziewczyna wykonała to krótkie ćwiczenie pod drzwiami Akorda. Skrzypce-są, list polecający od Hashimiego- jest, ubranie-jest, śniadanie- jest wciąż w żołądku, czyli wszystko gra. Zastukała.
-Proszę.
Gdy weszła do środka ujrzała, że znajduje się tam też Biała czarownica Ewil Ołwerlord... a, nie... czarodziej. To w końcu mężczyzna. I chyba nie ma złych zamiarów skoro tylko tam stoi, pije kawę i łypie groźnie. Czy łypanie może zwiastować złe zamiary? Przyjmijmy na razie, że to przykurcz twarzy. Był tam też, oczywiście, pan Akord.
-A, młoda dama z wczoraj... więc co panią sprowadza?
-Jaa... tego... chciałabym dołączy do orkiestry...- wyciągnęła drżącą dłonią list polecający. Tymoteusz otworzył go i szybko przejrzał.
-Hm... dobrze. Jak pani wie nowych muzyków należy przesłuchać.
Lo kiwnęła głową.
-Proszę więc za mną.- podszedł do drzwi i otworzył je, rzucił jeszcze spojrzenie zielonowłosemu królowi.- Ja i pan król Ilyji, już skończyliśmy.
Udali się korytarzem do czegoś, co było kiedyś główną sceną, a teraz obszernym pomieszczeniem z wielką dziurą w suficie i toną gruzu w środku.
-Ekhm. Cóż, jednak nie będziemy mogli użyć tego miejsca.- skwitował Akord- To by groziło złamaniem zasad BHP. Może...
Rozejrzał się w poszukiwaniu pokoju z w miarę dobrą akustyką i będącego w całości. Akurat przeszedł koło nich pewien niewidomy staruszek, pomagając sobie laską.
-Och, Nikodemusie! Czy moglibyśmy użyć twojego gabinetu by przesłuchać nasz nowy nabytek?- zawołał Tymoteusz, gdy go zauważył. Nikodemus, aktualny koncertmistrz, już dawno powinien być na emeryturze, ale odmawiał mówiąc, że najpierw znajdzie kogoś, kto go będzie mógł zastąpić. Orkiestra była praktycznie jego domem, zaadaptował sobie nawet jedno pomieszczenie, ochrzcił je swoim gabinetem i ćwiczył tam. Nikomu to nie przeszkadzało, a nawet wszyscy woleli takie wyjście, niż gdyby miał wracać całą drogę stąd na przedmieścia. Ktoś mógłby go napaść, zgubiłby się albo, o zgrozo, wstąpił do kapeli udowej i śpiewał szlagiery na festynach!
-Hm, możecie, choć uprzedzam, że mam tam zamiar przygotować się do koncertu.
-Och, to zajmie chwileczkę.- zapewnił Akord.
Gdy znaleźli się w środku, Tymoteusz przypomniał sobie, że nie wziął żadnych nut, wrócił więc po nie do swojego gabinetu. Koncertmistrz zaś natychmiast wziął się do swojej próby. Zaczął grać szybkiego, skocznego mazurka. Lo wsłuchała się w jego grę.
-Ajajaj... pomyliłem się.- Nikodemus przerwał, wykrywając fałsz.- Powinno być Ti-ti-riri-ti-ti-tim, a ja zagrałem...- usłyszał dokładnie to co zagrał, razem z fałszem.- O, właśnie tak! To ty to zagrałaś panienko?
-T-tak...- przytaknęła się Lo- To... to był taki fajny, wesoły kawałek, że strasznie chciałam spróbować...
-Miałaś nuty? Grałaś to wcześniej?
-Nie i nie.
-Hmm...
W tym momencie wrócił Akord.
-Tymoteuszu- powiedział koncertmistrz- myślę, że przesłuchanie zakończone.
-Co? Jak to?
-Tak to, myślę, że właśnie znalazłem dziewczę-magnetofon.- odrzekł, po czym zwrócił się do Lo.- Moja droga, chciałabyś być może koncertmistrzynią?
-Czy to znaczy, że będę musiała sprzątać salę po koncercie?
-Nie, zupełnie nie.
-Sprzedawać bilety, przepisywać nuty, zajmować się organizacją, przynosić napoje, chodzić we frywolnym wdzianku?
-Nie, nic z tych, rzeczy...
-Cóż, skoro tak to czemu nie...? |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
moshi_moshi
Szara Emonencja
Dołączyła: 19 Lis 2006 Skąd: Dąbrowa Górnicza Status: offline
Grupy: Alijenoty Fanklub Lacus Clyne WOM
|
Wysłany: 13-07-2010, 16:32
|
|
|
- Mry, ten omlet był boski, koniecznie muszę potem zapytać o przepis…
Wiśnia zdążyła pożegnać się z Lo i przejść niecałe pięćdziesiąt metrów, kiedy przypomniała sobie, że portfel został w drugiej, a może czwartej torbie. Chcąc nie chcąc dziewczyna wróciła do kamienicy, by pod drzwiami odkryć siedzącego na trumnie Wolrada.
- A ty tu czego węszysz? – zapytała nie kryjąc niechęci.
- Szukam jakiejś przyjemnej norki do spania – radosny świr uśmiechnął się niewinnie i zrobił coś, co w jego mniemaniu miało być puppy eyes.
- Mhm, i że niby ja mam cię przygarnąć? Na głowę upadłeś, Słoneczko! Dwie ulice stąd jest hotel, jak nie rozwaliliście… Tam szukaj naiwnych. A teraz przepraszam, śpieszę się.
- No ale weź… Proszem, proszem, proszem! Będę grzeczny, obiecuję! Psygarnij niewinnego carownika, którego nikt nie koffa…
Harfistka przyjrzała się dziwnemu osobnikowi i w głowie zaświtała jej pewna zła myśl. Bo po prawdzie, dlaczego by nie wykorzystać tego przybłędy do własnych, mrocznych celów…
- Rybek, a ty znasz się na voodoo?
- No ba, jestem prawdziwy Miszcz! Dajesz czarnego kogucika, dostajesz władzę nad światem!
- Hmm, no dobra, ryzyk-fizyk! Tuptam na targ po pewne ingrediencje do pewnego eksperymentu. Pomożesz mi, zapewnię ci dach nad głową, nawalisz, śpisz pod latarnią. Co ty na to?
- Umowa stoi nietoperza księżniczko! – Wolrad wyszczerzył ząbki i podał Wiśni prawicę na potwierdzenie swoich słów.
***
Dzień był pochmurny i mglisty, owiane złą sławą targowisko „Pod kurzą stopką” roiło się od podejrzanych indywiduów. Ściśnięte stragany zawalone były różnymi, nietypowymi i egzotycznymi przedmiotami. Sprzedawcy poubierani w długie, mieniące się wszystkimi kolorami tęczy stroje, z niecierpliwością wypatrywali klientów, co i rusz ogłaszając nowe promocje i okazje. Mimo dużego ruchu i ogólnej ciasnoty, nie sposób było tu znaleźć porządnej pani domu czy rodziny szukającej owoców na poobiedni deser. Nie, tutaj nie zaglądali praworządni mieszkańcy miasta, a raczej wszystkie szumowiny, typki spod ciemnej gwiazdy i przestępcy. Targowisko było rajem dla alchemików, czarodziejów, nekromantów i całej tej, niemoralnej hałastry. Wiśnia poprawiła rondo czarnego kapelusza i zarzuciła gruby, wełniany szal tak, aby nikt nie mógł dostrzec jej twarzy. Lubiła tu przychodzić, ze względu na nietypowy klimat i możliwość zakupienia rzeczy naprawdę unikatowych, w bardzo przystępnej cenie. Wolrad posłusznie człapał za nią, kręcą głową na wszystkie strony i zachwycając się bogactwem czarodziejskiego inwentarza. Minęli stragan potężnego kupca o wschodnich rysach twarzy, który głośno zachwalał swoje wydrążone małpie główki i skręcili w wąską uliczkę. Brudne kamienice straszyły powybijanymi oknami i odrapanymi drzwiami, praktycznie przed każdą stała ogromna, drewniana skrzynia na popiół, przeżytek z poprzedniego wieku. W jednej z tych okropnych budowli, a konkretnie w oficynie, mieścił się mały sklepik z artykułami czarnomagicznymi. Na starym metalowym szyldzie widniał napis: „Gromisław Paciepny. Czarna Dziura – zaopatrzenie złych magów”. To właśnie tutaj Wiśnia postanowiła dokonać podejrzanych zakupów.
- Z przyzwoitości nie zapytam, skąd młoda dama zna takie miejsca – powiedział przyciszonym głosem czarodziej.
- Oj tam, czepiasz się szczegółów, zobaczysz, że to naprawdę fajne miejsce jest! – odparła podekscytowana harfistka.
Drzwi do sklepu skrzypiały tak bardzo, że nie był potrzebny żaden dzwonek, informujący o przybyciu klienta. Nietypowa para nie zdążyła dobrze przejść przez próg, kiedy za wysoką, zakurzoną ladą pojawił się pomarszczony staruszek w brązowym, nadgryzionym przez mole surducie.
- Witam, czym mogę służyć?
- Dzień dobry, szukam ingrediencji do pewnego napoju… Sądzę, że wszystkie znajdę tutaj, mam tylko nadzieję, że są świeże, to bardzo ważne! – poważnym tonem rzekła dziewczyna.
- Ależ dziecko, siedzę w tym interesie prawie dwieście lat! Ja ZAWSZE mam najlepszej jakości produkty! Czego potrzebujecie, Robaczki?
- To tak… Pięć par skrzydeł nietoperzach, dwa żabie języki, krople walerianowe, paczkę kocich wąsów, ale koniecznie z norweskiego leśnego! Poza tym, suszony trujący bluszcz, 5 dag pajęczych oczek, łzy jednorożca, i wanilię z cynamonem, do smaku. – szybko wyrecytowała Wiśnia.
Staruszek dwoił się i troił, zaskakująco sprawnie przemykał między kolejnymi słojami, odsypując odpowiednią ilość składników. Był wyraźnie zadowolony widząc, że ma do czynienia z profesjonalistką, a nie kolejnym amatorem fantasy czy nawiedzonym studentem. Tymczasem dziewczyna wraz z Wolradem oglądali wystawione na półkach towary, ich wzrok przyciągnął zwłaszcza wysoki słoik z ciemnego szkła. Chwile zastanawiali się w milczeniu, po czym jednocześnie wypalili:
- Przepraszam, czy te wampirze paznokcie to dzisiejsze?
- Tak, jak najbardziej!
Spojrzeli po sobie, wyszczerzyli zęby w uśmiechu i ponownie razem zawołali:
- To my poprosimy pół kilo!
***
Powrót do domu okazał się zaskakująco przyjemny. Paznokcie z keczupem smakowały wyśmienicie, zjedli całe pół kilo naraz i obiecali sobie, że szybko wrócą po kolejną porcję. Zarówno Wolrad jak i Wiśnia z przyjemnością odkryli, że oto posiadają pokrewną duszę! A to zawsze jest nie byle jakie odkrycie…
- Hmm, o ile dobrze odczytałem twoje zamiary z dokonanych zakupów, planujesz upichcić eliksir miłosny – stwierdził czarodziej, siedząc na trumnie i rozkoszując się smakiem herbaty aroniowej.
- A i owszem, bo widzisz braciszku, jak tak dalej pójdzie zostanę starą panną. Los nie jest dla mnie ostatnio zbyt łaskawy – odparła harfistka, przegryzając ciastko cytrynowe.
- Oj tam, to mu pomożemy! Poza tym, chcę zobaczyć minę Tajfuna, kiedy będzie stał na ślubnym kobiercu… - rozmarzył się Wolrad. |
_________________
|
|
|
|
|
Squaerio
O RLY?
Dołączył: 05 Cze 2010 Skąd: mieć na to wszystko czas? Status: offline
Grupy: WOM
|
Wysłany: 13-07-2010, 19:43
|
|
|
Widząc, że sytuacja w biurze została mniej więcej opanowana, nie było większego sensu nadal się przedstawieniu przyglądać. Zwłaszcza, że dobrze wychowanym mężczyznom nie przystoi kazać na siebie czekać. Szczególnie, jeżeli osobą oczekującą była kobieta.
- Zatem na mnie już chyba pora – pustą już filiżankę przetarł chusteczką i schował gdzieś w jednej z nieskończenie głębokich kieszeni swojej marynarki. – No proszę, już świta.
Zręcznym wymykiem na latarnianym słupie najpierw nieco się opuścił, by ostatecznie zeskoczyć z iście kocią gracją. Niewiele myśląc, podążył w ślad za młodym Akordem.
***
- Dzień dobry – wypowiedział z promiennym uśmiechem, wchodząc do pełnej już śniadaniowych zapachów kuchni.
- Dzień dobry – odpowiedziała na poły mechanicznie Pani Akordowa. – Kawy?
Nie czekając na reakcję, wręczyła magowi kubek ze smolistym napojem i wróciła do skwierczącego na patelni omletu. Tuż obok z wielkim termosem w dłoniach i stukającym w plecaku szkłem (czyżby zastawa stołowa?), przemknął mały blondynek. Oświadczył raźno matce, iż wychodzi i … wyszedł. Do ojca zapewne, z kawą.
- Możesz mi pomóc?
Squaerio w ostatniej chwili dostrzegł lecącego w jego stronę, wielkiego pomidora. Normalnie w takich okolicznościach zapewne by się uchylił przed pociskiem, ale tym razem musiał opanować swój wrodzony odruch unikania nadlatujących obiektów. Wyciągając przed siebie dłoń, dość zręcznie złapał warzywo. Prawie, jakby od lat grał w jakiejś baseballowej lidze.
- Oczywiście – odparł, w mig stawiając się na pozycji przy desce do krojenia. – Chyba kolejny raz muszę Panią przeprosić, - choć zauważył, iż gospodyni zaczęła zwracać się do niego na „ty”, wolał zachować kulturalnie trochę rezerwy – znowu sprawiam kłopoty.
- Nie przejmuj się, jak tylko Tymoteusz wróci do domu, już z nim na ten temat porozmawiam. Jestem pewna, że to on cię w to wszystko wciągnął, bogu ducha winnego człowieka.
- Cóż, powiedzmy… że trochę w tym i mojej winy – snuł niepewnie czarodziej. – Dlatego też dzisiaj rozejrzę się za jakimś mieszkaniem po mieście. Na moje konto powinny wpłynąć już stosowne środki za ostatnie zlecenie a skoro chwilę tu zabawię, nie będę śmiał Państwa fatygować swoją niechcianą obecnością.
- Nonsens! – wykrzyknęła pani domu. – Teraz jesteś naszym gościem i możesz zostać tu tak długo, jak tylko zechcesz. Przynajmniej dając schronienie takiemu sympatycznemu człowiekowi jak ty, mogę zadośćuczynić za kłopoty, w jakie mój mąż cię wpędził.
- To bardzo miło z Pani strony, ale nie sądzę…
- Nalegam…
Akordowa odwróciła się w kierunku klawiszowca z trzymanym w dłoni zakrwawionym nożem do filetowania ryb i szerokim uśmiechem na twarzy. W jej oczach pojawił się niepokojący błysk. Włos na głowie podróżnika zjeżył się, jakby przed chwilą ten miał kontakt z cholernie wysokim napięciem.
- Skoro tak Pani stawia sprawę, nie wypada mi odmówić – nerwowo zachichotał porażony wizją rychłej śmierci. – Przynajmniej na razie.
- Jak dobrze, że się rozumiemy – odwzajemniła radosny uśmiech i wróciła do swoich kuchennych obowiązków. – Przy okazji, w domu przyda się pomocna dłoń. Tymek może jest wspaniałym mężem i świetnym wirtuozem, ale gwoździa to on przybić prosto nie potrafi. Chłopcy najwidoczniej odziedziczyli po nim ten antytalent, więc brakuje tu trochę „męskiej ręki”.
- Myśli Pani, że ja się do tego nadam? – czując rozluźnienie atmosfery, wrócił do mieszania sałatki – Z chęcią pomogę, ale złotą rączką też raczej nie jestem.
- O tym się dopiero przekonamy w praktyce. Na początek chciałabym cię prosić o zrobienie zakupów. Kartka i pieniądze leżą na kredensie. Później sprawdzimy, czy potrafisz kosić trawnik i malować płot.
- W co ja najlepszego się wplątałem – załkał bezgłośnie nad swoim losem i posłusznie ruszył w kierunku targowiska.
***
„Gromisław Paciepny. Czarna Dziura – zaopatrzenie złych magów”
- To chyba tutaj.
Sq z torbą pełną warzyw rozejrzał się po ciemnej alejce. Był w stanie przysiąc, że chwilę temu widział tego nieobliczalnego grabarza, który wiecznie ciągał za sobą ponury sarkofag. Widział go w towarzystwie jakiejś gackowatej damy. Zdaje się, że przed momentem wyszli nawet z tego sklepu. Tylko… gdzie podział się ten złowrogi krzak? Jego nieobecność chyba najbardziej mąciła teraz myśli pomrukującego (dosłownie!) czarownika. Wynagrodzenie od Oswalda podjęte, więc można było spokojnie udać się za własnymi potrzebami.
- Doberek – drzwi skrzypnęły nieprzeciętnie mrocznie.
- Witam szanownego pana – staruszek rześko wyskoczył spod lady. - Czym mogę służyć?
- 2 szpony krogulca, pył widlaka gromojada; tak ze 4 gramy, fiolkę wód abyssalu z oceanu widm i kocie wąsy; najlepiej jakiejś odmiany północnej, może norweskiego leśnego?
- Hoho – zaśmiał się pod nosem sprzedawca – kolejny specjalista dzisiaj. Pan też chce rzucić jakiś urok?
- Powiedzmy, że badam pewne klątwy.
- Rozumiem, rozumiem! – zachwycał się sklepikarz, ściągając z półek liczne słoje.
Mag z uwagą przyglądał się wykładanym na ladę dobrom, biorąc każde z nich w dłoń, wąchając i badawczo obracając. W pewnym momencie znieruchomiał i zmarszczył brwi w akcie niezadowolenia.
- Chwileczkę, panie kramarzu! – surowo wstrzymał niedołężne ruchy emeryta – Co to ma być? Chce mi pan kit jakiś wcisnąć?
- Słucham?
- Alejka może i ciemna, ale dzień jest biały a to już jest rozbój!
- Obawiam się, że nie rozumiem.
Squaerio wskazał na odliczone kocie wąsy i skrzywił się jeszcze bardziej.
- To są wąsy ssaka norweskiego leśnego owszem, ale z całą pewnością nie jest to kot. Prędzej odmiana chomika!
Staruszek założył druga parę binokli na nos i przyjrzał się reklamowanemu jeszcze przed zakupem towarowi z bliska. Swoje spojrzenie przeniósł też zaraz na regał z precjozami i ściągnął ponownie słój z rzekomo kocim towarem. Podrapał się w głowę, próbując dojść istoty problemu. Sięgnął więc jeszcze drugi, trzeci i czwarty pojemnik.
- Ououuu! – zawył nagle, jakby coś mu nastąpiło na odcisk, choćby kowadło – To ci dopiero nieszczęście! Co za dureń! Nieuk! Ciamciara! – wyzywał niezidentyfikowany cel. – Najmocniej pana przepraszam, ale mój asystent musiał źle oznaczyć słoje i pomylił przyklejane etykiety. Tragedia!
- Sprzedasz za pół ceny i zapomnę o sprawie – chytrze wypalił mag, czując szansę na dobry interes. – Gorzej, jeśli sprzedałeś to wcześniej komuś jeszcze.
- Auuuu! – jęczał nieustannie, potwierdzając przy tym domysły klienta.
- Cholera. Zdajesz sobie chyba sprawę, jakie to może mieć konsekwencje?
Dziadyga raz jeszcze zaskowytał z rozpaczy. Czarodziej zaś zapłacił po promocji i wyszedł, przykładając w progu otwartą dłoń gdzieś w okolice czoła. |
|
|
|
|
|
Vodh
Mistrz Sztuk Tajemnych.
Dołączył: 27 Sie 2006 Skąd: Edinburgh. Status: offline
Grupy: Alijenoty Fanklub Lacus Clyne
|
Wysłany: 13-07-2010, 21:13
|
|
|
Krzak przyglądał się przedziwnym specyfikom i niechybnie czarnomagicznym dobrom z niemą fascynacją. Wcześniej, zauważywszy podejrzanego osobnika siedzącego na lampie wykorzystał nie pytając o zgodę jakiś lokalny, niedoświadczony jeszcze wicherek i przeskoczył nad drzwi naprzeciwko, by następnie niczym przyczajony smok, bądź ukryty tygrys wskoczyć mu na plecy. Przez ostatnie dni rozwinął i tak bardzo typową dla jego gatunku zdolność empatii, więc teraz urządziwszy sobie wakacje od zdobywania świata bawił się w wampira emocjonalnego, wisząc na plecach maga i napawając się jego niepokojem i niepewnością. W połowie drogi na targ zorientował się, że to on sam jest powodem do tego niepokoju i z trudem powstrzymał trzeszczący chichot. Kiedy mag opuszczał sklep, Krzak odczepił się od jego pleców i przycupnął po cichu w kącie, czekając aż właściciel sklepu zniknie mu z oczu.
***
Przekąska w postaci wampirzych paznokci była równie wyborna, jak i towarzystwo - dziewczę urocze i skromne. Do tego stopnia, że najwyraźniej ni w ząb nie radziło sobie z oceną tego, co może dziać się w męskim sercu. Wolrad był przekonany, iż nawet wywar sporządzony z wrzącej wody i kisielka instant podziałałby w przypadku tej dwójki niczym najlepszy napój miłosny.
Jednak Wiśnia wzbudziła jego sympatię. Uznał, że przecież w razie czego nie zaszkodzi się do roboty przyłożyć, w końcu kiedy przyrządzi doskonały napój miłosny to cóż może pójść nie tak? Natychmiast skarcił się za tę myśl i rzucił przez okno małą kromkę chleba z masłem, żeby nieopatrznie wywołane Prawa Murphy'ego miały co robić. Po czym, wróciwszy do przerwanego wątku myślowego uznał, że jego duma szamana jest silniejsza nawet niż lenistwo i miłość do chaosu, więc pewnie nawet gdyby chciał to i tak w końcu przyrządziłby najlepszy na globie eliksir. Chociaż do takiego naj-naj-najlepszego to by mu się jeszcze parę składników przydało, ale o nie to już się sam zatroszczy.
- To co, czas przystąpić do pracy. Pomożesz, czy chcesz się tylko przyglądać? - spytał po uczcie Wolrad
- A jużci, akurat bym Ci takie zadanie samemu zostawiła. - odparła Wiśnia głosem, w którym tliła się faktycznie odrobina nieufności, ale przeważała sympatia. Może i pierwsze, drugie i trzecie wrażenie ten świr wywarł na niej nie najlepsze, ale przy bliższym poznaniu okazywał się całkiem sympatyczny. I przydatny. Oby. - A... Ale co z pełnią księżyca?
- A chcesz czekać jeszcze tydzień? Poza tym Voodoo empatyczne jest znacznie bardziej elastyczne od klasycznych wiejskich guseł. - Wiśnia, odrobinę zbita z tropu patrzyła, jak Wolrad wkłada srebrny krążek ("No tak, zapewne symbolizujący pełnię! Sprytne!") do szczeliny jakiejś płaskiej skrzyni z niewyraźnym lustrem osadzonym w wieku, po czym wyciąga księgę ("Ooooh, nie wiedziałam, że w voodoo empatycznym posługują się tajemnymi księgami!"). Fachowość i zdecydowanie Wolrada robiły na niej ogromne wrażenie, choć starała się tego po sobie nie okazywać.
Na lustrze od tego dziwnego kufra pojawiła się błyszcząca niczym diament twarz jakiegoś nieznanego Wiśni młodzieńca. Wolrad zaczął recytować zaklęcie z księgi, a młodzieniec powtarzał za nim.
- Bello, oh, Bello. Ilemkroć Cię był nieomal był stracił... - Wiśni już po pierwszych słowach zakręciło się w głowie. Przewróciła się, Wolrad zręcznie kopnął pod jej głowę poduszkę, zupełnie jakby się tego spodziewał. Koszmarna kakofonia słów i popisy bladego 'przystojniaka' wysmarowanego oślim tłuszczem trwały jeszcze kilkanaście sekund.
- Cz... Czy to naprawdę konieczne...? - zapytała Wiśnia wyssanym z sił głosem.
- Spoko. To był Księżyc w Nowiu, puszczę przewijanie do przodu i za godzinę będziemy mieli pełnię jak się patrzy. I spokojnie - dodał, widząc jak słabość i załamanie na twarzy Wiśni ustępują miejsca złości - zaręczam, to działa.
- Gdybym wiedziała to tydzień bym jakoś przetrzymała...
- A widzisz, gdyby tak wielkie poświęcenie i ofiara miały nie działać, świat byłby potwornie niesprawiedliwy. - ten argument ostatecznie przekonał Wiśnię. Jak na Wolrada, był szalenie logiczny. - No, to mamy chwilę na przygotowanie składników, sprawdzenie czy wszystko gra i uzupełnienie zestawu.
- Uzupełnienie? - zapytała ze zdziwieniem Wiśnia.
- A tak, ale to się szybko załatwi. Podziwiam Twój kunszt magiczny, znajomość składników eliksiru którą się dzisiaj wykazałaś jest jak na Twój wiek i profesję zaiste niezwykła.
Wiśnia się nadąsała. Komplement wchłonęła chciwie, ale nie zmieniało to faktu, że najwyraźniej o czymś zapomniała. Chociaż pewnie chodziło o to jego voodoo empatyczne. Miała tylko nadzieję, że nic gorszego niż to co się właśnie stało jej przy rytuałach nie spotka - wizja zostania starą panną powoli zaczynała być niemal kusząca. |
_________________ ...
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 14-07-2010, 21:47
|
|
|
Dzień później Karel Raiyami zawzięcie negocjował warunki
- Nie rozumiem dlaczego tak bardzo panu na tym zależy. - Akord był coraz bardziej przekonany że ma do czynienia z kimś zdesperowanym albo wariatem. A najpewniej z bardzo zdesperowanym wariatem.
- N-nie musi być to panu znane panu dyrygencie - Karel zaczął się pocić. W negocjacjach Akord był naprawdę twardy. Król aż musiał zapalić papierosa.
- P-proponuję panu 10 milionów na głowę, mecenat, remont filharmonii wraz z poniesieniem kosztów na materiały i dostarczeniem fachowców a oprócz tego jeszcze.....jeszcze....- zielonowłosemu zaczęły się kończyć opcje -....i jeszcze roczny zapas fistaszków w papryce!
- W karmelu! - Tymoteusz był bezlitosny.
- W papryce.
- W karmelu.
- W papryce.
- W karmelu!!!
- W miodzie!
- Zgoda. - ucieszył się Akord - ale mimo wszystko to jeszcze za mało.
Na te stwierdzenie Raiyami wstał i za pleców wyjął.....portfel. Wielkości torby podróżnej.
- Mój portfel lśni niesamowitą mocą! Jego płonąca zawartość mówi mi by cie przekonać!
Szermierz wyskoczył w powietrze.
- A masz! Me dolce, me karty i wszystkie me czeki!Go! - poleciały banknoty lądując na stole przed dyrygentem - Go! - poleciały i karty kredytowe - GOOOOOOOO! - ostatnie zostały podpisane czeki.
- Ummm bardzo ładnie a-ale pieniądze to akurat na-najmniej istotny czynnik. - Akord zdołał się oprzeć pokusie. W tym czasie Karel(który wylądował) wyciągnął stosowne wnioski z tej wypowiedzi.
~ Rozumiem.....ma zbyt duży money resistance! Jakie zostały mi jeszcze możliwości?
Attack
Magic
Summon
Item
~Hmmmmm - pomyślał inteligętnie szermierz.
Attack
Magic
Summon<-
Bahamut
Dr.Doom
Lokaj
Ctulthu
Uwe Boll
Item
Po namyśle szermierz wybrał trzeciego summona. Nawet on nie był na tyle okrutny by użyć ostatniego.
- Być może więc to pana przekona.....panie Akord. - niemal natychmiast rozległ się dźwięk pukania. Akord zaczął się podnosić ale zielonowłosy kocim ruchem (mimo zbroi na grzbiecie) wstał błyskawicznie i otworzył. Do pomieszczenia wszedł....lokaj. Konkretnie drow lokaj. Ukłonił się Karelowi w pas zamienił z nim kilka słów po czym zostawił w rękach szermierza podłużną paczkę po czym wyszedł. Karel z uśmiechem od ucha do ucha postawił pudełko przed Tymoteuszem.
- Śmiało, proszę otworzyć. - zachęcił - W środku nie ma crittersów.
Akord niespiesznie rozerwał papier a następnie podniósł pokrywę pudełka. Chwilę potem zmrużył oczy z powodu niesamowitego blasku jaki był od wnętrza. Gdy jego spojrzenie przyzwyczaiło się ujrzał ze w paczce małą brudną książeczkę i.......
Brylantową batutę.
Akord widział taką tylko raz....poprawka, dwa razy. Pierwsza należała do Izabeli Forte. Pamiętał jak bardzo nie lubiła Eugenusza. Za każdym razem obiecywała ze mu wsadzi swoją batutę w.........co jej się ostatecznie udało gdy on rozwieszał dekoracje świąteczne. Zabawne ze się później pobrali. Eugeniusz przejął nazwisko żony. Nie dziwił mu się. Sam też by tak zrobił gdyby nazywał się Khzybxyz. Zaś druga taka batuta.....druga.
Akord obrócił narzędzie. Ujrzał inskrypcję właściciela. Janusz Cyk. Dyrygent nabrał metra sześciennego powietrza.
~Krytyk! - pomyślał radośnie Karel po czym wyrzucił niedopalonego papierosa przez okno.
******
Pet wylądował na chodniku pod kamienicą gdzie mieszkał Akord. Dziwnym ( a może i nie?) zbiegiem okoliczności ulicą zbliżał się tutejszy "dzielnicowy" Pan Ziutek.
Nazywano go dzielnicowym bo trzymał się własnego - przez siebie zresztą ustalonego - rewiru tak ściśle jak ryba wody. W tej chwili Pan Ziutek był bardzo szczęśliwy. Właśnie dokonał niezwykle korzystnej wymiany 3 ton aluminiowych puszek na "nektar bogów, pogromcę trosk i hyp!...najważniejszy wynalazek ludzkości" w ilości kilku litrów. O interes uszczęśliwił Ziutka tak bardzo że znajdował się w stanie zagubienia czasoprzestrzennego.
I wtedy właśnie pan Ziutek dotarł do "artefaktu". Ziutkowa twarz wykrzywiła się w straszliwym wysiłku a ręka sięgnęła by podrapać się za uchem - strącając przy okazji parę obierków od ziemniaków. Rozgrzewająca się skóra czaszki sprawiła ze żyjące do tej pory idyllicznie - wśród bujnych,siwych włosów - wszy wynalazły flamenco. Wreszcie po czterech sprawach, siedmiu apelacjach i czterech rozwodach szare ( a także czarne i żółte) komórki mózgowe pana Ziutka ustaliły że oto lży przed nim PET. Wargi "dzielnicowego" rozszerzyły się w szerokim uśmiechu odsłaniając wszystkich pięć zębów. Przemykający drugą stroną ulicy dziesięciolatek dostrzegł ten wyszczerz. Został później wziętym pisarzem horrorów pamięć owego uśmiechu stanowiła dla niego niewyczerpane źródło natchnienia i inspiracji. Ręce pana Ziutka podniosły ten niepodziewany dar losu na wysokość zaropiałych oczu. Niestety na skutek nadmiernego uszczęśliwiania ziutkowe ręce trzęsły się bardziej niż scena na koncercie metalowym młotów pneumatycznych podczas trzęsienia ziemi. Żarząca się końcówka pół-szluga uzyskała kontakt z niechronioną częścią dłoni. Nasycone - już od ponad 30 lat - spirytusem ciało natychmiast stanęło w płomieniach. Krzycząc "Łojezułolabogamamo!" Ziutek-Human Torch wybiegł na ulicę. Przysypiający akurat kierowca ciężarówki ledwo zdążył wykręcić kierownicą. Wjechał na rampę z owocami wybijając maszynę w powietrze, podczas lotu czesząc trikulce za 3 miliony punktów. Efektowny lot zakończył się dachowaniem. Z tyłu pojazdu wytoczył się na ulicę cały ładunek prawdziwych podrabianych tajlandzkich poke(r)balli. Toczące się wszędzie po ruchliwych ulicach kule przeszkodziły w misji udającego szczudlarza płatnego zabójcy. Kiler zdążył wystrzelić z ukrytej w drewnie spluwy ale kula chybiła cel. Zakończyła za to szczęśliwe małżeństwo gołębi, przeleciała nad połową miasta i zrobiła głośne PING! gdy uderzyła w tutejszą wieżę telewizyjną przestawiając jej talerz o 3 milimetry. W chwilę potem na drugim końcu miasta emerytowany major Eustachy rozsierdzony przerwaniem transmisji biegu wzwyż wyrzucił pilota przez okno. Pilot trafił wylegującego na zewnątrz kota którego pańcia nazywała "Puszek" zaś cała reszta okolicy "Kaligula". Przerażona bestia rzuciła się wściekle na siedzącego na ławce pryszczatego młodzieńca w długim płaszczu. Płaszczaty prywatnie był ekshibicjonistą-piromanem który wręcz nie mógł się powstrzymać od publicznego pokazywania efektów swoich eksperymentów z budzikiem i gumą Huba-Buba. Pryszczaty w pierwszym odruchu chciał sięgnąć po trzymany w kieszeni gaz musztardowy ale pomylił kieszenie. Wybuch peryferyjnej dzielnicy słyszano w centrum metropolii.
Pan Ziutek został w szpitalu odratowany dzięki zastosowaniu 3 operacji i 40 lewatyw. "Dzielnicowy" wyciągnął z tej przygody stosowną lekcję i od tej pory palił tylko zgaszone pety. I starczyły na dłużej i były o wiele bezpieczniejsze.
******
- Wyjechał do dżungli Kinkaru by szukać inspiracji muzycznych w naturze. Tubylcy twierdzą że zjadł go pangrys zaś oni po ludzku pogrzebali szczątki. Choć z drugiej strony....dlaczego szaman narzekał ze prawie sobie wyłamał ząb o brylant? - zapytał zielonowłosy sam siebie.
- Przekonał mnie Pan! - powiedział Tymoteusz pomiędzy jednym a drugim chlip! wzruszenia.
- Ale trzeba jeszcze zrobić to samo z Adalwinem.
- Nie mamy więc na co czekać, w drogę. - Karel pomógł dyrygentowi wstać po czym ruszyli w stronę filharmonii.
******
- Ja rozumiem postawę Akorda - powiedział Tajfun rzucając przyjacielowi groźne ŁYP. - Ale jaka mam gwarancję ze pańscy ludzie czegoś nie zmajstrują?
- Cóż postaram się pana przekonać że tego nie zrobią.
- Kiepsko pan przekonuje.
- W takim mac razie muszę wytoczyć stosowne "argumenty" - stwierdził Karel stawiając flaszkę na stronę. Tymczasem siedząca z cała trójką przy stoliku Lo mówiła do siebie cichutko pod nosem.
- Coś dziwna ta Biała Czarownica. Diablo sprytnie się maskuje.
- Huhu...-zahukał z dezaprobata Dorek.
- Bardzo sprytne przebranie. - mruczała dalej.
- Hu-huuuu-hu...-zahukała sowa "mówiąc" że za to Opatrzność powinna lepiej przebierać w koszyku z napisem "Rozum" przy obdarzaniu nim pewnej osóbki.
- Tylko dlaczego mówi barytonem?
Dorek nic nie powiedział tylko schował łepek pod skrzydłem co było odpowiednikiem facepalma.
- Panienko Lo napije się panienka whisky wraz z nami? - zapytał Tajfun. Jednocześnie Karel rzucił jej pierwsze uważniejsze spojrzenie od momentu w szafie.
~"Zamieni mnie w żabę albo w chomika jak się nie zgodzę!" pomyślała "Trzeba się ratować!"
- Tak oczywiście. - odpowiedziała. Chwilę potem zaczęło ją dręczyć pytanie co to jest ta whisky?
******
Adalwin Tajfun obudził się ze straszliwym bólem głowy. Otworzył oczy ale zaraz je przymknął bo światło raziło niemiłosiernie. Na drugim krześle spała sobie Lo. Połówka piegowatej buzi spoczywała w miseczce z budyniem i przy każdym wydechu spod miejsca gdzie w deserze zniknęła jedna z dziurek nosowych rozlegało się głośne "PLOP!". Tajfun złapał się za czaszkę i jakimś cudem wytoczył się na korytarz. To co ujrzał sprawiło że zbaraniał. Na korytarzu leżało pełno różnych osób. Przy pobieżnej obserwacji wszyscy co do jednego okazali się pracownikami filharmonii. Jedni spali, inni jęczeli zaś zdecydowana większosć z nich wyglądała nawet gorzej niż Adalwin się czuł. Nie wiedząc jak wyjaśnić to najprawdopodobniej paranormalne zjawisko. W końcu epidemie nie wybuchają z dnia na dzień zaś stan owych ludzi można przypisać jedynie chorobie. Nie mając dość elementów układanki Tajfun powlekł się w poszukiwaniu właściciela potrzebnych mu informacji. Akorda znalazł szybko w toalecie. O Dziwo dyrygent portki miał na miejscu czyli powyżej kostek. Mimo to Tymoteusz używał jednej z muszli...na klęczkach.
- Co tu się do diabła dzieje! - wrzasnął kumplowi do ucha. Ten podskoczył tak gwałtownie ze końcówka ostatniego "Bueeeeee!" spotkała się z jego butami.
- Nie wrzeszcz tak, jesteśmy oczywiście po imprezie.
- Jakiej znowu imprezie?
- No więc pochlaliśmy wczoraj w trzy @#$%^. W pewnym momencie ten Karel zapytał się czy podpiszesz umowę. ty zaśmiałeś się perliście i powiedziałeś ze podpiszesz dopiero gdy przepije wszystkich. A jak nie to przez 10 lat będzie naszym bileterem. Zachciało ci się bileterów to trza było urządzić casting albo wyciągnac paru z pudła. A tak kontrakt podpisany.
- Przepił Nas Troje? - zdumiał się Tajfun.
- Gdy mówiłeś "wszystkich" mówiłeś wtedy dosłownie.
- Niemożliwe!
- I wstał i poszedł prosto. A ty chrapałeś w fotelu śliniąc się i mamrocząc o smerfojagodach.
- Hallo - rozległo się od drzwi kibla. To Zielonowłosy cały w skowronkach stał w progu.
- Co pan tutaj robi? - zapytał słabo agent - Umowa podpisana, musimy się też przygotować.
- To jest zgodne z umową. - szermierz podetknął mu pod nosy papier i pokazał na mały druczek.
,,Pracodawca zastrzega sobie prawo doglądania przygotowań do koncertu przez 24h, osiem dni w tygodniu do czasu odbycia się widowiska".
-Oj.....- wyrwało się Tajfunowi. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 15-07-2010, 10:30
|
|
|
Akord wyprostował się z niemałym trudem. Sprawdził powierzchownie czy nie am na sobie żadnych siniaków czy zadrapań (historia pamięta, że gdy Akord wypije budzi się w nim duch walki), oparł głowę o zaciśniętą pięść i przemówił zachrypłym głosem, przy każdym słowie delikatnie się krzywiąc;
- Proszę Pana. Po pierwsze to jesteśmy w takim stanie... nie, nie tylko my, praktycznie cała filharmonia, a już wolę nie pytać co z orkiestrą... jesteśmy w takim stanie, że raczej nie będziemy prowadzili żadnych działań - tu zrobił krótką przerwę, w trakcie której wysłał Karelowi spojrzenie pełne wyrzutów, a Tajfunowi nieco grożące - Musimy załatwić formalne sprawy, jak zwołanie muzyków, napisanie aranżacji, wykreowanie afiszów. Nic ciekawego - powiedział machając przed twarzą ręką jakby odganiał wyimaginowane muchy - ...nic ciekawego...
Właśnie ruszał smętnie przez korytarz kiedy na jego ramie opadła ręka. Już się miał odwrócić, żeby spytać Karela czego on jeszcze chce, gdy okazało się, że to ręka Tajfuna.
- Chcesz... czy ty oczekujesz ode mnie, że ja teraz zacznę robić tą całą papierkową robotę?!
- Tak, nie krzycz, proszę. I musisz coś począć z naszym nowym koncertmiszt...mistrzynią. Arg - wyrwało się jeszcze Tymoteuszowi - idę do domu.
Tajfun przeniósł Lo z gabinetu do swojego pokoju i tam zostawił ją dalej śpiącą na łóżku, a sam wrócił, siadł do biurka, otworzył szufladę żeby wyjąć papier. W pół ruchu jego głowa opadła na blat biurka. W gabinecie rozległo się duetowe unisono chrapania.
Tymoteusz cicho otworzył drzwi domu. Niestety, mimo że stąpał delikatnie - zdradziły go skrzypiące belki podłogi. Skrzyp - skrzywił się. Miał taki cudowny plan, żeby wrócić, położyć się cicho obok swojej żony. Niestety plan był nie do spełnienia, bo jego żona właśnie stała w drzwiach sypialni ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma. Miała na sobie długa błękitną piżamę, jej kasztanowe włosy były potargane, co mogło oznaczać, że niedawno się obudziła. Patrzyła na Tymoteusza znaczącym wzrokiem, atmosfera zgęstniała mocniej niż przy negocjacjach o koncert Karela.
- Przepraszam, jeśli cię obudziłem - odezwał się w końcu szeptem Akord, odwrócił zmrużone oczy w inną stronę.
- Nie, nie obudziłeś, czekałam na ciebie - odezwała się równie cicho lecz jej głos drżał niebezpiecznie. Tymoteusz czując zbliżające się niebezpieczeństwo odezwał się natychmiast.
- Bo widzisz, nie było mnie dość długo w domu, ale dzięki tem... - przerwał gdy pani Akord podsunęła się bliżej niego i wciągnęła głośno powietrze.
- Piłeś.
- Piłem, ale... no przecież wiesz, że ja zwykle nie pije tylko... wyjątkowa sytuacja.
- Jaka wyjątkowa sytuacja? Najpierw zapraszasz tu swoich kolegów, którzy niszczą pól miasta i filharmonię a później się z nimi upijasz. I jeszcze wplątujesz w to Tajfuna! nie ma cię cały dzień w domu...
- Marto, proszę, skarbie, ciszej, obudzisz dzieci...
- Nie przychodzisz, nie mówisz mi co się dzieje, ja się martwię. A jak przychodzisz już się tłumaczyć to masz kaca!
- Ciiii, ciiiii. Marto proszę, spokojnie....
- Nie będę spokojna, nie po takim cyrku!
Tu nastąpiła długa cisza, w której Akord zamknął się sam w sobie z poczuciem winy a jego żona odparowywała złość. Gniew zastąpiło coś innego, troska.
- Wiem, że masz dużo na głowie, że muzyka jest dla ciebie najważniejsza... Ale zajrzyj tez czasem do domu, poopowiadaj, a już szczególnie, jakbyś miał jakieś problemy - pocałowała go w policzek - wracaj, prześpij się jeszcze. Ja coś zjem i pójdę npoćwiczyć. Ten miły człowiek, Squaerio, dalej jest u nas, żebyś się nie zdziwił. Jak doprowadzisz się do stanu używalności to pogadamy jeszcze. A, i na razie nie pokazuj się dzieciom - Marta usmiechnęła się i zniknęła w garderobie. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
moshi_moshi
Szara Emonencja
Dołączyła: 19 Lis 2006 Skąd: Dąbrowa Górnicza Status: offline
Grupy: Alijenoty Fanklub Lacus Clyne WOM
|
Wysłany: 17-07-2010, 17:27
|
|
|
Dąsy dąsami, ale czas przygotować wszystkie składniki, zwłaszcza że w końcu doczekali się pełni księżyca (chociaż było to szalenie bolesne oczekiwanie i Wiśnia przysięgła sobie, że następnym razem poczeka ten tydzień czy dwa). Woda radośnie bulgotała w małym, żeliwnym kociołku, Wolrad kręcił się po kuchni, mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem, możliwe że było to właśnie empatyczne voodoo. Oktawian spał na sofie, a Lo, dzięki bogom, jeszcze nie zdążyła wrócić z ruin filharmonii.
Wiśnia z pietyzmem wyłożyła wszystkie zakupione ingrediencje na blat stołu i zaczęła porównywać je z przepisem w księdze. Niby wszystko się zgadzało, ale malutkie niczym meszka uczucie niepokoju co i rusz kłuło harfistkę boleśnie. Sprawdziła przepis trzy razy, wszystkie brakujące składniki leżały przed nią, o resztę nie musiała się martwic, gdyż wiedziała, że bez problemu znajdzie je w domu, więc co do cholery było nie tak?!
- Wolrad, coś mi nie gra, ale nie potrafię powiedzieć co… Może ty masz jakiś pomysł?
- Nie, ale takie uczucie nie wróży nic dobrego. Umysł maga jest ostry jak brzytwa, a intuicja to jego drugie imię, skoro coś twoim zdaniem jest nie tak, to znaczy że mamy problem…
- Co w związku z tym, przecież nie przerwiemy teraz? – dziewczyna zaczynała się irytować.
- Hmm, proponuję po prostu zacząć, na bank wszystko wyjdzie w praniu! – odparł optymistycznie pseudograbarz.
- Wolałabym żeby stało się to zanim podam napój Tajfunowi…
Ponarzekała, ponarzekała, ale jednak zabrała się do pracy. Sprawnie poszatkowała nietoperze skrzydła, utarła pajęcze oczka i pokroiła żabie języki, skrapiając je wcześniej kroplami walerianowymi i sokiem z cytryny. Wolrad przypatrywał się temu z ciekawością, ale w pewnym momencie nie wytrzymał i zapytał:
- Po co to kroisz, skoro i tak zaraz wyląduje w mikserze?
- Bo by mi się spalił, gdybym wrzuciła takie duże kawałki, ignorancie.
- A-ha – odparł niezbyt inteligentnie czarownik.
Dziewczyna już miała się zabierać do siekania kocich wąsów, kiedy Wolrad złapał ją za rękę:
- Stop, stop, stop! Mamy nasz problem! Spójrz dobrze, to nie są kocie wąsy, w ogóle diabli wiedzą z czego to jest…
- Khy, skąd wiesz?!
- W widzisz robaczku! Stań sobie tu przy mnie i popatrz pod światło.
Wiśnia przesunęła się nieco na bok i zobaczyła, że wąsy pod wpływem padającego na nie światła, zmieniają kolor, a to faktycznie nie była kocia cecha.
- No szlag i co my teraz zrobimy, sklep na bank jest już zamknięty, a czekać do jutra nie sposób, bo na pewno reszta składników wyschnie? Chwila… OKTAWIAN! Chodź tu, natychmiast!
Antracytowy kocur zerwał się na równe nogi, nie do końca zdając sobie sprawę co się dzieje. Był pewien, że nic nie podrapał (oprócz trumny Wolrada, ale na to jego pani nie zwróciłaby uwagi), dobrze wycelował do kuwety kiedy się załatwiał, ze szczurami był w dobrych stosunkach i żaden nie mógł się tu zaplątać bez jego zgody, i pod obecność pani, więc o co chodzi?! Nieco wystraszony podreptał do kuchni, wolał nie ryzykować wycieczki Wiśni do salonu… Nie zdążył przejść progu, kiedy ręce pani podniosły go do góry i jego oczom ukazał się olśniewający uśmiech harfistki. Było źle, a nawet gorzej, było zajedwabiście tragicznie! Próbował się wyrwać, ale uścisk panienki był stalowy, teraz żałował, że zamiast ćwiczyć poświęcał czas na spanie i ploty z kumplami z kamienicy obok…
- Może nie jest to norweski leśny, ale się nada, gwarantuję to! To obetnij mu kilka wibrysów, tylko w miarę równo z obu stron, co by za bardzo nie cierpiał potem, a ja idę na balkon po lubczyk!
Wiśnia wyszła z kuchni, a biedny Oktawian został sam na sam ze swoim oprawcą. Wolrad oblizał wargi, chwycił nożyczki, ale po chwili namysłu odłożył je powrotem.
- Zasadniczo, przecież można kota lepiej wykorzystać i z pożytkiem dla całego eksperymentu… - myślał nawiedzony mag, a kicia ledwo mogła oddychać ze strachu.
- MIAUUUUUUUUUUUUUUUUU, MIAUUUUUUUUUUUUUUUUUUU
Takie oto dźwięki usłyszał czerwonowłosy nietoperz zrywając na balkonie świeżutki i pachnący lubczyk. Dziewczyna natychmiast rzuciła nożyk na ziemię i w te pędy pognała do kuchni, przy okazji zahaczając o komodę i rozrywając rękaw sukni. Kiedy stanęła w drzwiach, jej oczom ukazały się iście dantejskie sceny: na podłodze leżały fragmenty potłuczonych naczyń, rozrzucone sztućce, w powietrzu unosiła się mąka, a w samym centrum tego bałaganu stał Wolrad i próbował wrzucić do kociołka, zapierającego się wszystkimi łapami i ryczącego Oktawiana.
- Czyś ty oszalał?! Zostaw kota! – krzyknęła dziewczyna. – Wibrysy, to miały być wibrysy!
- Oj tam, bo widzisz wpadł mi do głowy super pomysł! – odpowiedział zupełnie spokojnie oprawca małych, biednych kotków. – Jak ugotujesz wywar na kocie, to skuteczność empatycznego voodoo wzrośnie o całe dwa procent!
- Chcesz mi ubić pieszczocha dla marnych dwu procent, tak jakby pozostałe sto procent to było mało?!
Wiśnia nie rozumiała, bardzo, ale to bardzo nie rozumiała. Ale niezrażony jej miną mag, kontynuował:
- Daleko, daleko stąd i bardzo dawno temu, żył sobie taki wielki czarownik, Balcerowicz i on by ci wyjaśnił dlaczego dwa procent jest takie ważne! A kotka to nie będzie bolało, tam tylko chwilkę posmyra po brzuszku i w ogóle. No weź… - po raz kolejny coś, co miało wyglądać jak puppy eyes.
- N-I-E! Odstaw kota, natychmiast! – tym razem dziewczyna był poważna, świadczył o tym nóż rzeźnicki, który wyjęła z szuflady, a którym właśnie groziła Wolardowi.
- No dobra, niech ci będzie, ale szkoda tych dwu procent, szkoda… - mężczyzna prawie się popłakał.
Wiśnia wzięła na ręce przerażonego Oktawiana, pogłaskała go i przepraszając, szybko ucięła kilka wąsów. Biedne zwierzę zygzakiem opuściło kuchnię i zaszyło się na strychu, na miesiąc.
***
Wywar gotował się kilka godzin, powoli nabrał jasnozielonego koloru i zgęstniał niczym koktajl owocowy. Żeby uniknąć pojedynczych kłaczków, kosteczek i innych nieprzyjemnych drobiazgów, harfistka zmiksowała go dokładnie, po czym rozlała do niewielkich buteleczek i zakorkowała. Teraz pozostawało czekać na odpowiedni moment, żeby podać go Tajfunowi…
- Co zrobisz z resztą? Przecież nie dasz mu wszystkiego, to by go zabiło. – zapytał Wolrad widząc misternie wykonane, kryształowe buteleczki.
- Jak to co? Sprzedam, wiesz po ile teraz chodzą takie eliksiry?! I spokojnie, dostaniesz swoją część, nie jestem sknerą. Chociaż za Oktawiana, powinnam wywalić cię na bruk…
- No przepraszam, już nie będę. – Wolrad uśmiechnął się niewinnie i chociaż nie był w tym za grosz szczerości, tym razem harfistka machnęła ręką. Była zbyt podekscytowana zbliżającym się triumfem. |
_________________
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 23-07-2010, 11:46
|
|
|
Akord obudził się w momencie, kiedy słonce było już stanowczo niżej, co zapowiadać mogło tylko nadejście wieczora. Wstał i ubrał się, choć nie pamiętał żeby w ogóle ubranie zdejmował. Z przerażeniem stwierdził, że powoli kończą mu się czyste koszule, ale przepędził tę myśl i ruszył przez kuchnie do wyjścia. Przemaszerował przez ogród i nie pukając wszedł do biura Tajfuna. Zastał tam przyjaciela z głową na blacie biurka z kartami afiszowymi w ręku. Przeszedł cicho przez biurko, zajrzał do jego pokoju.Panienki Lo już tam nie było, co oznaczało że wstała i się wymknęła. Akord wrócił, podszedł do biurka i lekko szturchnął Alwina. Ten podniósł gwałtownie głowę, rozejrzał się, spojrzał na afisze trzymane w dłoni.
- Ah, Tymoteuszu, ja... - Zaczął się tłumaczyć, Akord tylko oparł rękę na jego ramieniu (pocieszająco).
- Nic nie szkodzi, rozumiem Cię, sam dopiero wstałem. Mam dla Ciebie nadzwyczajne zadanie. Chciałem Cię już wczoraj o to prosić, ale, wiadomo, nie było warunków. Czy mógłbyś rozwiesić to?
- Oczywiście - powiedział przyjmując od dyrygenta plik papierów.
- Dobrze, dziękuję. Nadaj też notkę, że jutro z samego rana próba.
- O której?
- O szóstej.
- Ciesze się, że nie gram w orkiestrze.
- Ty też masz być.
Tajfun jęknął, ale dyrygent nie przejmując się jego reakcją wyszedł w dziwnym pospiechu. Alwin spojrzał na otrzymane od Tymoteusza kartki i uśmiechnął sie. No ładnie, myślał, czyli Akord myśli poważnie o rozwoju filharmonii.
***
Drodzy Mieszkańcy Multiświata!
Wielka Orkiestra Multiświata oficjalnie otwiera sekcje wokalną. Będzie to chór oraz sekcja solistów pod dyrygenturą Marty Akord. Każdego kto zechce spróbować swoich możliwości śpiewackich zapraszamy od 6-19 do gmachu filharmonii, w innych godzinach do biura agenta WOMu (tyły filharmonii). Serdecznie zapraszamy.
Dyrekcja i Dyrygent
Wielkiej Orkiestry Multiświata
tel; 4,33 96 04 33 |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 23-07-2010, 21:50
|
|
|
Drodzy Mieszkańcy Multiświata!
Wielka Orkiestra Multiświata oficjalnie otwiera sekcje wokalną. Będzie to chór oraz sekcja solistów pod dyrygenturą Marty Akord. Każdego kto zechce spróbować swoich możliwości śpiewackich zapraszamy od 6-19 do gmachu filharmonii, w innych godzinach do biura agenta WOMu (tyły filharmonii). Serdecznie zapraszamy.
Dyrekcja i Dyrygent
Wielkiej Orkiestry Multiświata
tel; 4,33 96 04 33
Michiko przeczytała ulotkę ponownie. Nie miała pojęcia o co chodzi, ale z powodu złych przeczuć zaczynał się jej jeżyć włos na ogonie.
- Obawiam się, że nie do końca rozumiem. Mieliśmy złożyć Wielkiej Orkiestrze propozycję współpracy i wydania ich płyty, a ta ulotka to…
- Szansa, moja droga Michiko – Cord von Brandis stał do niej tyłem, wpatrzony w krajobraz za oknem. O ile krajobrazem można nazwać chmurę smogu – wieżowiec jego mega korporacji był jedynym budynkiem który sięgał ponad nią, gabinet szefa znajdował się zaś na najwyższym piętrze. – Szansa. Ta instytucja będzie krokiem milowym na drodze do wypełnienia mego przeznaczenia!
- … Nie wiedziałam, że marzy pan o karierze solisty.
- … Nie to mam na myśli.
- Hmm… Chórzysty?
- Nie! – warknął, odwracając się z rozmachem, rozrzucając długie włosy. Dziewczyna bardziej egzaltowana i mniej doświadczona mogłaby pisnąć z zachwytu, jenocica jednak zdążyła całkowicie uodpornić się na jego urok. – Czy nie rozumiesz, profanko?! Trafia mi się niepowtarzalna okazja by wykorzystać hipnotyzującą siłę mego głosu i uwieść serca i umysły całej ludzkości! Wystarczy, że przystąpię do tej całej Orkiestry i pomogę rozpropagować jej twórczość po całym Multiświecie, by trafiła do jak największej ilości ludzi.
- Hmm… Jeżeli chcemy trafić do jak największej ilości ludzi to może powinien pan… - jeszcze nim skończyła mówić poczuła, że powietrze w pokoju staje się lodowato zimne, a ściany zaczęły spowijać cienie.
- NIE, NIE BĘDĘ RAPOWAŁ.
- Dobra, to faktycznie nie był najmądrzejszy pomysł – powiedziała szybko, uznając, że najlepiej szybko zmienić temat. – rozumiem, że zamierza się pan pojawić na tych próbach
- OCZY… khem. Oczywiście.
* * *
Punktualnie o szóstej przed frontem filharmonii zatrzymała się olbrzymia czarna limuzyna, długa na przynajmniej 20 metrów. Zielonoskóry ogr, wystrojony w piękny szary mundur, wysiadł z szoferki i podszedł otworzyć tylne drzwiczki, zza których natychmiast zaczęła się wydobywać czarna mgła. Nie rozpłynęła się jednak równomiernie we wszystkich kierunkach, lecz zaczęła płynąć zwartym i gęstym strumieniem w stronę drzwi wejściowych. Dopiero po pokonaniu schodów zaczęła się skupiać w jednym miejscu, po czym rozwiała, ukazując wysokiego, smukłego jegomościa o zamyślonym obliczu. Jegomość, Cord von Brandis we własnej osobie, zapukał dystyngowanie.
Michiko Sekuhara opuściła samochód w o wiele mniej spektakularnym stylu, kręcąc głową i ciężko wzdychając. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Squaerio
O RLY?
Dołączył: 05 Cze 2010 Skąd: mieć na to wszystko czas? Status: offline
Grupy: WOM
|
Wysłany: 31-07-2010, 10:06
|
|
|
Noc przed zapowiedzianą poranną próbą filharmonii
Odziana w smolisty płaszcz tajemnicza postać kręciła się po tajemniczym pomieszczeniu w tajemniczy sposób i z równie tajemniczymi zamiarami. Ciepły blask świec rzucał na ściany złowrogi cień, złowrogiego maga, przygotowującego złowrogi rytuał, czemu towarzyszył przeraźliwie złowrogi śmiech prawdziwego szwarccharakteru.
Albo tak by się mogło wydawać...
- Muahahahaha! - zarechotał donośnie z wyraźnym szaleństwem. - Dzisiaj szala zwycięstwa w końcu przechyli się w moją stronę. Tym razem, to ja rozdam karty losu! Niech przekleństwo będzie przeklęte! Bwahahahahha!
Pochylając się nad kociołkiem i jego bulgocącą zawartością, z natchnioną duszą, w stylu bohatera sztuki teatralnej, wrzucał do kadzi coraz to kolejne składniki.
- Pył widlaka gromojada, jest. Kocie wąsy, są - wyliczał ostatnie dodatki. - Na koniec zaś, wody abyssalu!
Magiczny wywar świecił przy tym jak halogenowa lampa, mieniąc się przemiennie wszystkimi kolorami tęczy. Czarownik zamieszał go kilka razy to w jedną, to w drugą stronę, aż z naczynie zaczął wydobywać się gęsty dym. Zadowolony ze swego dzieła złoczyńca (tak, jasne...) chwycił za chochlę i przelał cały eliksir do wielkiego kufla.
- Niech stanie się magia! - wrzasnął jeszcze, po czym wypił wszystko jednym duszkiem.
Na efekty nie trzeba było czekać długo. Zaklinacz zaczął się momentalnie trząść. Upadł na kolana a postać jego spowiła ciemna łuna. Błysk, kłęby dymu i leżąca na podłodze gruba peleryna. Tyle zostało z szamańskiego knuja. Ale czy na pewno?
- Na wszystkie pchły w jenocim ogonie! Znowu to samo, MOTYLA NOGA!
Spod ciężkiej narzuty coś się zaczęło wygrzebywać. Mała sylwetka w końcu uwolniła się z leżącej na niej kapoty. Dynamicznymi ruchami zdawałoby się ręki, próbowała przegnać unoszące się jeszcze wewnątrz pokoju obłoki. Kiedy trochę się przejaśniło, dało już się dojrzeć więcej. W miejscu tajemniczego czarnoksiężnika, pojawił się jeszcze bardziej tajemniczy kot. Z dwoma ogonami. W drewnianych sandałach i kimonie. Z fajką.
- Poddaje się - westchnął głośno i przysiadł na dywanie. - Po 347 próbach, nie mam już pomysłów, jak mogę pozbyć się tej durnej klątwy...
Pogrążony w zamyśleniu nekomata nie zdawał sobie sprawy, że jest obserwowany. Przez uchylone drzwi pomieszczenia, pilnie wpatrywały się w niego oczy największego na świecie zła. Demona, przed którym bez zastanowienia uciekają wszystkie diabły Multiświata. Władcy horrorów, cierpienia i nieskończonej rozpaczy. Squaerio w pewnym momencie poczuł jednak nagły niepokój. Kiedy odwrócił głowę, było już dla niego za późno. Nemesis życia przekroczył już próg i niechybnie za chwilę miał go dopaść. Emisariusz mroku i przedwiecznej ciemności zakradł się do niego od tyłu, w absolutnej ciszy. W jednej chwili wypuścił też ze swoich dłoni prastary artefakt. Kiedy pluszowy miś opadł bezwładnie na podłogę, przeraźliwie słodki głos wydobył się z gardzieli nieoczekiwanego oprawcy.
- Kotek...
Choć nadal zaspane, oczy piekielnego imperatora robiły się coraz większe i większe. Przerosły chyba nawet te wilcze z bajki o Czerwonym Kapturku. Sparaliżowany tym widokiem mag, nie był w stanie uczynić najmniejszego ruchu.
Przełamał jednak swoją słabość. Natychmiast rzucił się w stronę otwartego okna. Bezskutecznie. Już podczas skoku czuł, jak jeden z jego ogonów zostaje pochwycony a on sam z nieziemską siłą pociągnięty w tył. Chwilę później wokół szyi futrzaka zamknął się żelazny uścisk. Kot zdawał się stracić przytomność. Już nic nie mogło wyswobodzić go z objęć kata, uroczej czterolatki, Alicji Akord...
***
Kiedy Squaerio się ocknął, za oknem już zaczęło świtać. Przez jakiś czas próbował ustalić swoją lokalizację i sytuację, w jakiej się znajdował. Leżał teraz w zbyt małym łóżku, z głową wykrzywioną w kontakcie ze ścianą i zwisającymi zesztywniałymi nogami na drugim końcu miniaturowego posłania. Tuż obok spokojnie spała mała dziewczynka, z burzą ciemnych włosów na głowie i rozkosznym wyrazem twarzy. Dopiero flashback traumatycznych scen z ubiegłej nocy przypomniał magowi, co robi w łóżku czteroletniej niewiasty. Przez głowę przeszło mu też kilka mrocznych myśli, bo choć miał na sobie ubranie, to będąc nakrytym tak przez rodziców niewinnej (niewinnej? chyba żeście oszaleli!) osóbki, mogłoby skończyć się tragicznie... albo na sądowej sali. Czarodziej ostrożnie wygramolił się z łóżeczka, nie budząc przy tym Alci i na palcach opuścił jej pokoik.
- Dzisiaj chyba zrezygnuję z rodzinnego śniadania - mruknął, spoglądając w łazienkowe lustro. - Zaraz... chwila... tylko nie to... zaraz mamy próbę! - Oglądając swoje odbicie dostrzegł jakże istotny szczegół swojej postaci. Na głowie nadal znajdowały się kocie, nie zaś ludzkie uszy. Transformacja wsteczna jeszcze się nie zakończyła - Tak. Na pewno zrezygnuję ze śniadania...
***
Za kwadrans szósta. Kilka minut przed zapowiadaną próbą orkiestry.
Czarodziej siedział już przy swoim instrumencie, gładząc przykrywające klawisze wieko fortepianu. Ponieważ gmach orkiestry jest już remontowany po ostatnim "WYPADKU", najbliższe próby będą odbywać się w przyległym do filharmonii, muzycznym ogrodzie WOM'u. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, Sq wolałby dzisiaj uniknąć tak i samego spotkania muzyków, jak i całej rodziny Akordów. Z dnia na dzień, miał przez to wszystko coraz więcej kłopotów. Instrumentaliści powoli zaczęli się zbierać na podwyższeniu letniego teatru. Mag mocniej naciągnął na głowę kaszkiet, który ukrywał jego kocie przymioty i obnażając ostatecznie uzębienie swojego magicznego pudła, począł wygrywać na nim pierwszą melodię, jaka przyszła mu do głowy. Skupiony na muzyce, nie zwrócił nawet uwagi, kiedy wokół niego zebrał się wianuszek zaciekawionych słuchaczy, którzy do tej pory nie mieli jeszcze okazji poznać nowego klawiszowca orkiestry. Sama gra do najwybitniejszych może i nie należała. Któż bowiem byłby w stanie pomyśleć, że podróżnik kiedykolwiek będzie się tym zajmował profesjonalnie, zawodowo. Kompozycja ta miała natomiast coś, co w nieopisany sposób przyciągało, co pozwalało odpłynąć gdzieś daleko, unieść się ponad chmury i beznamiętnie rozmarzyć. I choć wirtuozerią nazwać tego było nie sposób, to mimo wszystko mogło się podobać. |
|
|
|
|
|
Sasayaki
Dżabbersmok
Dołączyła: 22 Maj 2009 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma WOM
|
Wysłany: 04-08-2010, 12:09
|
|
|
Lo jakimś cudem wygramoliła się z gmachu filharmonii.
-Sok żurawinowy? Akurat!- sarknęła pod nosem. Podła Czarownica napoiła ją uisge beatha! A gdy spytała ją co to śmiała powiedzieć, że sok żurawinowy! Niech no ją tylko dorwie!
Dziewczyna kierowała się... no, przed siebie. Głupio jej było wracać do Wiśni w takim stanie. Przycupnęła sobie na schodach głównego wejścia i starała się nie zwymiotować. Wtem podszedł do niej Aldwin Tajfun.
-Dobrze się panienka czuje, panno Krwiściąg?
-Łaa! Nie nazywaj mnie tak! Nienawidzę swojego nazwiska!
-Em, dobrze. Więc panno Lo?
-Rany, to brzmi idiotycznie...
-Zaraz, to może... panno Drahomiro? Tak brzmi pani drugie imię, jeśli dobrze pamiętam.
-O matko, jeszcze gorzej!- Lo schowała głowę między kolanami.- Tragedia!
-Emm... a jak panią zwykle nazywają?
-Lo.
-Więc czemu nie "panna Lo"?
-Jakoś z "panną" brzmi jak imię jakiejś niani. Takiej starej. Latającej na parasolu. A ja nie jestem stara. I nienawidzę parasoli!
-Co? Czemu?
-Są nieporęczne, zawadzają i gdy mam taki przy sobie nigdy nie pada!
-R-rozumiem.
Aldwin coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nowa koncertmistrzyni jest najzwyczajniej w świecie kopnięta. Ale dobrze grała na skrzypcach, poza tym, który członek obecnego składu orkiestry był tak naprawdę normalny?
-Wiesz... Lo- czuł się trochę nieswojo zwracając się do niej tak bezpośrednio. Gdyby chociaż jej imię nie brzmiało jak zdrobnienie...- Może pomożesz mi rozdać ulotki?
-O, a jakie?
-Jutro odbędzie się nabór do sekcji wokalnej.
-Uuu... Dobrze.
-Cudownie! Ale czy na pewno dobrze się czujesz?
-Spokojnie, już mi lepiej. Reszta to sprawa pomiędzy mną a Białą Czarownicą Ewil Ołwerlord!- Ostatnie słowa wypowiedziała wspomagając się przesadnie teatralną gestykulacją, podnosząc rozczapierzone dłonie w mrocznym geście. Scena aż się prosiła o gromy i płomienie w tle. Niestety, przejechała jedynie dorożka.
W czasie rozdawania ulotek rozmawiali trochę. Lo dowiedziała się między innymi, iż Tajfunowi podoba się Wiśnia. Nie powiedział tego wprost, ale gdy o niej wspomniała oczy Aldwina przybrały typowy wyraz, przypominający topiące się masełko na stosie naleśników. Dziewczyna przeczytała w swoim życiu wiele romansów, od tych za złoty pięćdziesiąt po multiświatowy bestseller "Niemoc Twórczą", więc uważała się za swego rodzaju ekspertkę w rozpoznawaniu tych subtelnych oznak afektu. Za to Tajfun dowiedział się, że Lo stara cyganka o skandynawskiej urodzie wywróżyła kiedyś, iż jej mężem zostanie rycerz w czarnej zbroi. Oczywiście nie brała tego tak dosłownie, to oczywiste iż to była metafora! Dlatego rozgląda się za metaforycznym rycerzem w czarnej zbroi. |
_________________ Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 09-08-2010, 21:18
|
|
|
[Karel]Prawo...bardziej, baaaardziej. Ok styknie. - szermierz gorączkowo gestykulował. W tym momencie nadszedł znany wszystkim dyrygent.
[Akord]Co tu się..... - spojrzał zdziwiony w górę -....dzieje?
[Karel]Zgodnie z obietnicą sprowadziłem ekipę remontową. - zielonowłosy odwrócił się na chwilę i zawołał - EEEE CHOPAKI. CHODŹTA TU NA CHWILA. HEAD HONCHO PRZYLAZŁ. - po czym zwrócił się na powrót do Tymoteusza - Niestety z nimi trza....tfu trzeba tak się porozumiewać. To świetni fachowcy ale wielopokoleniowe zajmowanie się budowlanką wyrobiło w ich uszach specjalny filtr. Można uznać to za zjawisko patologicznie. Aaaa....już są.
Dopiero teraz Akord mógł się przyjrzeć robociarzom. Okazało się że wszyscy -co do jednego! - są jaszczuroludźmi.
[Karel] Panie Akord przedstawiam panu ekipę Lizard&Lizard od lewej: Fed, Ged, Ked, Led, Hed, Med, Bed, Ved, Ned, Jed, Red, Qed, Ced, Zed, Xed i....
[Akord] Ted?
[Jaszczur] Bobssssssssss.
[Akord] Bob? - zdziwił się Akord.
[Karel] Coś nie tak?
[Akord] Ummm...nie nic.
[Karel] Mogę Panu zagwarantować że są najlepsi. Niejedną istotną budowlę dal mnie zbudowali. Dach filharmonii będzie najsolidniejszym w całym mieście. Zawsze dają radę.
[Akord] Ufff a już się zmartwiłem.
[Karel] A teraz.....PRZEEEEERWA. - budowlańcy rzucili się w stronę pudełek z drugim śniadaniem. Dziś były kanapki o smaku żołnierza z bazooką. - Ja też się udam na spacer. Zobaczymy się później....panie dyrygencie <błysk pioruna plus wycie wilka>.
Karel szedł miastem. Dziwnym trafem po incydencie z tramwajem nikt nie chciał wpuścić go do żadnej jadłodajni, restauracji ani nawet McKwaczalca. Szermierz dobitnie wyraził co o tym sądził ale mimo paru demolek eksplozji ciągle nie mógł nigdzie zjeść...nie żeby potrzebował. Wtem.....
[Głos1] Ale manie władzo to nie fak - pierwszy głos trochę seplenił.
[Głos2] Nie tak? Tym razem mamy pana na gorącym uczynku panie Marcel! Poprzednim razem się panu upiekło ale tym razem mamy dowody. Te ptaszki to niby co?
[Głos3] Właśnie...yhy,yhy.
Raiyami zaryzykował wyjrzenie zza róg. Gliniarze byli mu nieznani......ale zatrzymany! Rozpoznałby go obudzony w środku bezksiężycowej nocy podczas awarii elektrowni.
To był Mathiu Marcel! Najsłynniejszy przemytnik kanarków w całym Multiświecie! Jego działalność spowodowała niewyobrażalny terror i serię samobójstw hodowców tych ptaków.
A teraz miał zostać zamknięty! Karel jako Evil Overlord nie może na to pozwolić. Już chciał wyskoczyć i pokroić smerfy na plasterki ale jedna myśl uderzyła mu do głowy. Z powodu tej (śmiesznej i drobnej) restauracji już miał kłopoty. Jest wielce prawdopodobne że po czymś takim Akord i Orkiestra odmówią z nim współpracy.....a on nie miał czasu by przekonywać ich na torturach! Musi coś wymyślić, jakoś się zamaskować. Nagle jego ręka wymacała mały okrągły przedmiot w kieszeni. Wyciągnął go i podniósł do oczu. Taaaaak to może się udać. Oby jego naukowcy robiąc ten gadżet się nie mylili.
[Karel] IT"S MORPHIN TIME! GREEN BASTARD!
[Głos4] Hiyyyyyyaaaaaaa! - wrzasnęła dziwna postać wyskakując zza rogu.....robiąc cztery salta i pięć piruetów w powietrzu. Wylądowała przed smerfami zasłaniając sobą przemytnika. Była ubrana w zieloną, plastikową i bardzo tandetnie wyglądającą zbroję. Czarny wizjer przysłaniał twarz. Takiegoż koloru było coś w rodzaju gorsetu,pasa rękawic i butów. A na głowie......
Gdzieś bardzo bardzo daleko......
[Gundam] Moje antenki? Kto mi podwędził moje antenki?! NIEEEEEEEEEEEE!!!
Wracamy do akcji.
[Gliniarz1] A ty kto?
[Przybysz] Jestem! <ujęcia z profili z dołu z tyłu i z przodu> Parody.... <ujęcia z profili z dołu i z tyłu>...Ranger < ujęcia z...>. DOŚĆ tych ujęć! Ehem.
Jestem Parody Ranger 1,5! Green Bastard! Gdzie moja noga stanie tam dobro się nie ostanie! Fajne zdanie! muszę je sobie zapisać.
[Gliniarz2] Szefie yhy,yhy dla mnie łon wygląda jak ktoś z love parade!
[Gliniarz1] Ta bierzemy go!
[Bastard] Parody Markers! - dwa gigantyczne markery pojawiły się w jego dłoniach. Dwa szybkie maźnięcia......
Gliniarze spojrzeli na swoje domalowane wąsy. Ich godność została tak porażona że padli jak dłudzy.
[Marcel] Jakf mogę ci dziękowaćf?
[Bastard] Zabieraj lizaki dzieciom, nie przeprowadzaj staruszek przez jezdnię, depcz trawniki i żuj głośno gumę w kinie. Oraz wiedz że jak długo Green Bastard jest w mieście dobro nigdy nie zatriumfuje! <długi i nienaturalny skok w górę>.
[Marcel] Niesamofite.
Po wykonaniu dob...tfu złej roboty Karel wrócił do Filharmonii. Niestety przed wejściem na schodach siedziała Lo, Tajfun gdzieś sobie poszedł iczekała na rycerza w czarnej zbroi nie mając nic do roboty. Ale Karel o tym nie za to wiedział jakaż ona jest irytująca! Czas skończyć z tym raz na zawsze.
[Karel] hej ty tam! Irytująca mała....
[Lo] Biała Czarwonica!
[Karel] Nie jestem żadną ^&*#$ Czarownicą!!!
[Lo] Co za ordynarny język! Wszyscy wiedzą ze tylko czarownice tak mówią! Nie oszukasz mnie!
[Karel] Nie jestem czarownicą!
[Lo]Jesteś!
[Karel] Nie jestem!
[Lo] Jesteś!
Dwie godziny później......i spora grupa gapiów później.
[Karel]Nie jestem!
[Lo] Jesteś!
[Karel] Jestem...JESTEM! ZARAZ CI UDOWODNIĘ! - wywrzeszczał szermierz grzebiąc przy rozporku. - ŻE NIE JESTEM ŻADNĄ #%^&# CZAROWNICĄ! - zielonowłosy jednym ruchem ściągnął spodnie. Wszystkim opadły szczęki. Tylko woźnemu wykałaczka przesunęła się z jednego kącika ust do drugiego.
[Woźny] Te...nie przydeptujesz sobie?
[Karel] I was born to rock a world. - odburknął Raiyami wciągając portki i wchodząc do budynku, bezceremonialnie odtrącając ludzi na boki.
[Mario] Mamma mia!
Akord był bardzo zdziwiony....jeszcze rano jak tędy przechodził nie widział tych drzwi. Dlatego gdy dotykał klamki robił to bardzo ostrożny. Zerknął do środka i oniemiał. Równie dobrze mógłby wejść do wnętrza angielskiego pałacyku. Wyjrzał przez okno. Widok nie zmienił się za bardzo. Nie było żadnych wyburzonych domówi itd. Dyrygent usłyszał jakiś dzwięk. Domyślał się kto i rzeczywiście zlokalizował źródło...kłopotów siedzące na wytwornej sofie i oglądającego w najlepsze telewizję. Akurat w tej chwili na ekranie leciało Animal Planet.
[Akord] Panie Raiyami....
[Karel] Co jest Ordzio?
[Akord] O-ordzio?
[Karel] Akord, Akordzio, Ordzio...taki skrót. Brzmi lepiej niż "Szanowny Panie Akord".
[Akord] Ehem..tak...ehehehem.....-dyrygent próbował odzyskać fason - Więc....Karel...to co zaszło przed budynkiem parę godzin temu.
[Karel] Ta,ta,taaa próbowałem jej wyjaśnić po ludzku ale nie docierało. Więc zastosowałem środki drastyczne. Myślisz że pokazuję mojego małego przyjaciela od tak sobie? I nie nie obchodzi mnie czy w związku z tym jest w stanie śpiączki czy nie. Mogło dotrzeć wcześniej.
[Akord] Takkk...jeśli tak to wygląda....ale jest jeszcze sprawa...
[Karel} Tego? Taa chłopaki dodali parę nowych skrzydeł. Nie wiem jak oni to robią ale nie widać tego z zewnątrz, tacy są dobrzy. To dla tych rozkapryszonych gwiazdorów którzy kąpią się w kawiorze i robią lewatywę z szampana...czy na odwrót. Papierosa?
[Akord] Nie dziękuję - dyrygent wręcz nie znosił dymu tytoniowego.
[Karel] Taaa...ja też rzuciłem papierosy.
[Akord] Uffff...
[Karel]Teraz palę tylko cygara - i rzeczywiście zapalił jedno - Przy okazji....łuskowaci dodali parę nowych wejść. Oho ktoś właśnie jedno testuje.
Ktoś rzeczywiście pukał...w bardzo dystyngowany sposób. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 18-08-2010, 20:52
|
|
|
Dystyngowane pukanie stało się odrobinę bardziej natarczywe.
- Kto tam? - spytał Akord z nutką wdzięczności w głosie.
- Jestem Cord von Brandis - dobiegło zza drzwi. - Na pewno pan słyszał o mojej firmie, zwłaszcza o jej oddziale muzycznym.
- Oczywiście – dyrygent skłamał bez mrugnięcia okiem, pewien, że słyszy to nazwisko pierwszy raz. - Proszę wejść.
Drzwi samoistnie rozwarły się z hukiem, wpuszczając podmuch wiatru i kłęby czarnej mgły. Cord wkroczył do środka, ruchem tak płynnym jakby płynął w powietrzu, po czym ruszył się w kierunku Akorda. Tymoteusz w duszy westchnął ciężko. Naprawdę nie marzył o niczym innym niż kolejny mroczny dziwak z głową pełną ekscentrycznych pomysłów. Niemalże widział ściągające nad Filharmonię czarne chmury.
- Pan musi być Tymoteusz Akord, dyrektor tej cudownej instytucji?
- Tak, zgadza się. W czym moge pomóc?
Cord zamknął oczy, po czym wyciągnął teatralnym ruchem dłoń, w której trzymał jakiś papier, na pierwszy rzut oka wyglądający jak broszura pizzerii. Na drugi zresztą też.
- To bardzo miło z pana strony, ale nie jestem głodny – grzecznie zauważył Tymoteusz.
Wysoki mężczyzna otworzył jedno oko, zlustrował przedmiot trzymany w ręce i błyskawicznie schował go za połę płaszcza. Po chwili równie pompatycznie podsunął pod nos dyrygenta ulotkę najnowszą WOM-u.
- Ah tak... - mruknął Akord myśląc o pizzy na kolację - chce się pan zapisać do chóru, jak rozumiem?
- Naturalnie! Mogę zapewnić, że nigdy pan nie słyszał równie pięknego głosu jak mój! Potrafię wzruszyć demona i doprowadzić do łez marmurowy posąg!
- Zapewne. Ale muszę pana zmartwić; to nie ja będę oceniać pański głos. Przesłuchaniami do chóru zajmuje się moja żona - Akord uśmiechnął się - Karel, chętnie wrócę do tej rozmowy, ale muszę odprowadzić pana Corda na przesłuchania.
- Oczywiście.
- Właściwie to ja już nie mam nic do omówienia - powiedział Karel głosem, który mógłby ciąć powietrze i spiorunował Corda wzrokiem - pójdę zobaczyć jak jaszczury sobie radzą z budową...
Po tych słowach zielonowłosy wstał z gracją i wyszedł, nie zapominając o rzuceniu pogardliwego wzroku przybyłemu, który odpowiedział równie pogardliwym spojrzeniem.
Michiko Sekuhara, osobista sekretarka Corda, przedstawiła się i przywitała z Tymoteuszem gdy jej pracodawca zaczął już sunąć w kierunku pokoju prób. Dyrygent po mocnym i zdecydowanym uścisku jej dłoni stwierdził, że dla odmiany ma do czynienia z kimś twardo stąpającym po ziemi. Odrobinę nawet zbyt twardo – trochę niepokoił go tajemniczy uśmiech, jakim obdarzyła go niewysoka kobieta, czym prędzej ruszył więc za von Brandisem.
Gdy Akord i Cord doszli do pomieszczenia w środku już siedziała Marta Akord bawiąc się kosmykami jasnych włosów (swoich, dla ścisłości).
- Ah, to pan jest tym nieszczęśnikiem, który chce śpiewać w moim chórze - zagadała żartobliwie
Cord zamarł w bezruchu, jakby na widok kobiety zamienił się w kamień. Sekundę później jednak klęczał już przed Martą i unosił jej dłoń do ust, a poły jego płaszcza majestatycznie opadały na podłogę
- Nieszczęśnikiem? - zapytał natchnionym głosem. - Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, mogąc wpółpracować z tobą, o pani.
Akord zadrżał ale nic nie powiedział. Porzucił jednak plany pozostawienia tej dwójk samych na przesłuchaniu. Zamiast tego zajał miejsce pod ścianą i zaczął pilniej obserwować Brandisa
- No cóż, to proszę mi lepiej coś zaśpiewać - powiedziała Marta niemal śmiejąc się z reakcji swojego męża
- Pani życzenie jest rozkazem, który z rozkoszą spełnię - rzekł uśmiechając się, po czym powstał i nabrał powietrza.
Niemal natychmiast, bez żadnego przygotowania i rozgrzewki, rozbrzmiał potężny głos, od którego zatrzęsły się szyby w oknach. Von Brandis zaśpiewał arię "Figaro", znaną chyba w całym Multiświecie. Jego głos był iście wspaniały i poruszający, w jego przechwałkach nie było ani grama przesady.
- No, no, muszę panu powiedzieć, że ma pan niesamowity głos. Z tym, że trochę solistyczny. Zna pan może jakiś duet?
- Ależ oczywiście! Co pani powie na „Czarodziejski Flet”?
- Arię z końca opery?
- Tak
- Dobrze, niech pan zacznie.
Cord zaczął śpiewać. W trakcie wejścia głosu sopranowego weszła Marta tym samym po raz pierwszy pokazując w murach filharmonii swój brylantowy śpiew. Odśpiewali arię z czystą przyjemnością. Po wybrzmieniu ostatniego dźwięku akord zaczął klaskać.
- No no. Mimo, że ma pan solowy głos to potrafi się pan dostosować do innego głosu. Trzeba przyznać, że to duża umiejętność, zapanować nad śpiewem. Tym samym oczywiście, jest pan przyjęty
- Jest pani zbyt łaskawa – odparł, kłaniając się nisko.
- Co prawda - kontynuowała Marta - nie wiem kiedy zaczną się próby, bo muszę skompletować przynajmniej dwa tuziny osób. Ale do tego czasu niech pań ćwiczy. A nóż a widelec uda się odśpiewać jakiś duet podczas koncertu
Cordowi wydawało się, że Marta puściła do neigo oczko a Tymoteusz się skrzywił.
- Byłoby cudownie, madame! Ja również zostałem oczarowany pani głosem – zapewnił, ujmując jej dłonie. - Gdyby zapragnęła pani kiedyś wydać płytę, moje studia nagrań i wydawnictwo stoją przed panią otworem!
- Ah - powiedziała Akord czerwieniąc się - lata praktyki. Hmm… Wkrótce powinni przybyć kolejni śpiewacy. Jeżeli pan chce, może pan zostać i uczestniczyć w ich przesłuchaniu.
- Z rozkoszą zostanę, pani Marto. Michiko, zadzwoń do biura i powiedz, że odwołuję dzisiejsze walne zgromadzenie akcjonariuszy.
- … Jest pan pewien. To jest zbyt…
- Tak, JESTEM pewien.
- Jak pan sobie życzy – westchnęła dziewczyna, starając się ułożyć ogonek, który z irytacji stanął jej dęba. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 18-08-2010, 21:16
|
|
|
- Na razie - odezwał się dyrygent wstając z krzesła - muszę pójść na próbę orkiestry. I tak jestem spóźniony, czego nie lubię. Marto, zechciałabyś pójść ze mną?
- Nie, skarbie, ja pójdę do domu, zobaczę co u dzieci. Jakby ktoś jeszcze przyszedł na przesłuchanie, to wyślij kogoś do mnie - powiedziała, po czym skierowała się w stronę wyjścia, jeszcze raz rzuciła uśmiech Cordowi.
- A pan? - spytał Tymoteusz niemal przez zaciśnięte zęby.
- z przyjemnością posłucham innych muzyków.
Mężczyźni udali się do ogródka WOMu. Na miejscu byli już wszyscy członkowie orkiestry; już rozegrani i gotowi do pracy.
Wieczorem po próbie. Dom akordów.
- Wiesz co? Jakoś nie specjalnie spodobał mi się ten Cord. Brzmi jakby mu "a" zabrali - powiedział burkliwie Akord.
- Kochanie, czy ty jesteś zazdrosny? - spytała niemal śmiejąc się Marta.
- Nie, po prostu wygląda podejrzanie.
- Mhm - pocałowała go w policzek - Pamiętasz jak mówiłam Ci, że nigdy nie wyjdę za śpiewaka?
- Nie, pierwsze słyszę.
akord roześmiała się perliście, a ten śmiech sprawił, że dyrygent zapomniał o podejrzliwości wobec nowego chórzysty. Niemniej postanowił dalej go obserwować... |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 10-09-2010, 16:47
|
|
|
Próba w ogrodzie muzycznym WOMu przebiegała dość chaotycznie. Pomijając już kilka fatalnych błędów, które, aż nie do uwierzenia, popełnił Akord pisząc aranżacje, to generalnie muzycy wydawali się jacyś tacy rozproszeni. Squaerio, nie wiedzieć czemu, siedział skulony przy fortepianie, w dodatku miał kaptur na głowię. Lo była zmieszana, bo właśnie pierwszy raz zasiadła na miejscu koncertmistrza, więc reszta skrzypków non-stop obrzucała ją badawczo-podejrzliwymi spojrzeniami. Caladan wydawał się jakiś senny. Maurycy jakoś inaczej niż zwykle wydawał się opuścić świat realny zatapiając spojrzenie w swoich skrzypcach. Wiśnia odleciała gdzieś myślami... Akord też nie mógł się skupić. Nie dość, ze tuż za plecami stał mu Brandis (co Tymoteusza mocno peszyło, zważywszy, że jegomość swoim wzrostem, posturą i ogólnym bytem przytłaczał wszystkich innych), to jeszcze w ogrodzie pojawił się krzak, którego dyrygent nie widział wcześniej. W dodatku miał dziwne wrażenie, że krzak na niego patrzy.
W połowie koszmarnej próby przerywanej wulgaryzmami jaszczurów i odgłosami remontu do ogródka wszedł Alwin, przetoczył wzrokiem po orkiestrze (zatrzymując się troszkę dłużej na Wiśni), podszedł do Tymoteusza i szepnął mu coś na ucho. Muzyk kiwnął głową. Tajfun jeszcze raz rzucił ukradkowe spojrzenie harfistce i odszedł na bok, by posłuchać dalszej części grania.
Nie nagrali się jednak długo. Akord doszedł do wniosku, ze dalsze dręczenie jego muzycznego poczucia harmonii nie jest dobrym pomysłem, że nie takie warunki, że on musi dopracować nuty, a oni muszą poćwiczyć. Koniec - powiedział, minął podejrzliwie na Corda i już miał sobie iść, gdy zatrzymał go jego własny syn.
- Coś się stało? - spytał go tata. chłopiec pomachał ręka żeby Tymoteusz się schylił i zaczął szeptać mu do ucha.
- Mhm, dobry plan - powiedział dyrygent prostując się.
W tym samym czasie, gdy muzycy już pakowali instrumenty, Tajfun podszedł nieśmiało do Wiśni i zagadał.
- Bardzo mi przykro, ze tak brutalnie i gwałtownie przerwano naszą wspólną kolacje - Tajfuin musiał się ugryźć w język żeby nie powiedzieć "randkę" - ... i właściwie nietaktem byłoby jej nie dokończyć. Chciałem spytać, czy nie zechciałabyś może... Masz dziś wolny wieczór?
Wiśnia mierzyła go długo wzrokiem po czym wolno kiwnęła z aprobatą.
- No więc - kontynuował Alwin - czy nie zechciałabyś wpaść do mnie dziś wieczorem? W prawdzie to nie będą tak wspaniałe warunki i jedzenie jak w tamtej restauracji...
- Właściwie czemu nie - dziewczyna uśmiechnęła się zagadkowo - więc...
- Zanim się rozejdziecie, drodzy muzycy - przerwał im nieświadomie Akord - mam dla was pewną propozycje...
Trochę wcześniej, dom Akordów.
Marta siedziała przy stole i cerowała starą narzutę. Cholerne mole, nic tylko by jej wszystko niszczyły. W skupieniu ale z niesamowitą sprawnością nawinęła nitkę na igłę. Spojrzała z nad materiału na dojadające obiad dzieci.
- Skończyłeś synek? - spytała.
- Tak
- Bo tak pomyślałam żeby może ojciec zrobił taką ogólną kolacje.
- Dla nas też?
- Tak. I żeby zaprosił też Wolrada, Karela, Corda i tę przemiła damę, panią Esterhazy. Oczywiście jeśli tylko zechce, choć wiem, że ma lecznice na głowie. Niech wyprawi taką kolacje dzisiaj u Tajfuna, przyniesiemy stoły i ugotujemy coś dobrego. Squaerio jest bardzo dobrym pomocnikiem w kuchni. I umie gotować, twój ojciec nie umie.
- Mhmmmmm...
- No to leć do ojce zanim orkiestra się rozejdzie.
- Mhm - mruknął chłopiec, wstał od stołu i, za słowami Marty, pobiegł do ogrodu. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|