Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Zaślubiny w Mrocznym Królestwie |
Wersja do druku |
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 01-09-2011, 22:03
|
|
|
Do uroczystości wciąż pozostało kilka godzin.
Średnio trzymający się na nogach Karel potrzebował motywacji. Rudy paskud wiedział gdzie taka znaleźć.
Karel nie wiedział JAK Cai zdołał znaleźć najbardziej zakazaną spelunę w mieście. Znając życie był tu już nie raz bo nieciekawe facjaty gości spoglądały na Lisa z respektem większym nawet niż na zielonowłosego. Właśnie kończył opowiadać swój przydługi życiorys...
- I dlatego zostałem królem - skończył trochę niewyraźnie. Zazwyczaj niezdobyte dla alkoholu mury jego świadomości runęły na skutek działalności miliarda mrówek o..Stop. Wróć. Dwóch mrówek z miliardem nóżek. A może z biliardem? Nie mogąc rozwiązać tego problemu pociągnął jeszcze jedną szklaneczkę whiskacza. Wstał chwiejnie od stołu i wyszedł na ulicę.
Rudy tymczasem zaczął się zastanawiać czy "wypadnięcie na coś mocniejszego" było najlepszym pomysłem. Tym bardziej ze teraz Karel nie wiedział kiedy przestać a kolejne szklanki natchnienia amerykańskich pisarzy musiały udzielać się także im.
Na zewnątrz Zielonowłosy zajmował się wyrywaniem lamp ulicznych.
- Zhhaaa wolność! Bezrasowaość hic! I niech ludzkhosć szlag trawffi! - wzniósł toast i pociągnął do dna z trzymanej przez siebie butelki. To już było za dużo. Padł jak długi - a piękny to był upadek, żadnego uginania kolan ani niczego by go zamortyzować - na chodnik. Różowy tyranozaur i mamut w ciapki przypatrywały mu się z troską.
- Nieeech żyje moja żona! - zaintonował jeszcze i zasnął.
******
- Ojej a jak się Panu udało uciec?
Wiedźma zdecydowanie polubiła czworonożnego Generała. Wyglądało na to ze z wzajemnością. Sprawiło to jej zdecydowaną ulgę bo po popełnionej gafie Sheerud miał prawo czuć się bardzo obrażony. Mantikor zdawał się jednak nic z tego nie robić i wdali się w intensywną wymianę opowieści z różnych miejsc które odwiedzili. Jednocześnie jednak Wiedźma czuła w sobie dziwną potrzebę by zwracać się do bestii per Pan.
- Cóż zapewniam cię że to nie było proste. Wiedzieli ze nie posiadam kciuków tak więc nie mogę użyć klucza. Sama cela była zabezpieczona przeciw magii. Nie przeszukali jednak dokładnie mojej grzywy i...
Opowieść przerwały nawoływania. Wezwania przybliżały się i wydawane był z pewnością przez kobiece gardło.
- Halo! Pomocy! Karel-sama...Karel-sama jest...
Zza zakrętu wypadła Nessa. Widać była w pośpiechu tak wielkim ze nie zdarzyła się kompletnie ubrać. W jej odzieniu przede wszystkim brakowało spodni. Przy tym mankamencie ( i pułapce ma męskie spojrzenia) brak butów i skarpetek zdawał się nieistotny. Odświętna koszula znajdowała się jednak na swoim miejscu.
- Topaz-kun! Sheerud-kun! Jak dobrze! - zawołała z ulgą. rzuciła się czworonogowi na szyję w uścisku.
- Nessa, jak dobrze cię widzieć.
- Ciebie też Sheer-kun ale nie ma czasu na wyjaśnienia! To Karel-sama! On jest...on jest...To się jeszcze nigdy nie zdarzyło!
Sheerud i Topaz wyprostowali się. Zrozumieli ze to nie pora na żarty.
- Prowadź...- poprosił Topaz
- Chwileczkę. Idę z wami. - powiedziała Nona czując ze to coś ważnego.
- Na pewno nie zaszkodzi. - stwierdził mantikor i ruszyli tak szybko ze mało butów nie pogubili - przynajmniej ta część która je nosiła.
Weszli do jednego z licznych salonów. Karel leżał na kanapie i pochrapywał. Cai - który zdawał się nie przejmować tym zbytnio siedział w fotelu czytając gazetę. W paszczy miał fajkę w której palił nie wiadomo jakie diabelstwo. Ale nawet podejrzany zapach dymu nie zdołał stłumić zapachu najlepszej Ilyjskiej whisky. Wiedźma westchnęła...
- No tak. Upił się. to się zdarza z tymi którzy panikują przed ślubem i nie mogą...
Zamilkła widząc na twarzach (i pyskach) trzech generałów wyraz autentycznej zgrozy.
- To się mu jeszcze nigdy nie zdarzyło...- wymamrotał Topaz
- Co? Upić się? - zdziwiła się wiedźma. Khalid potwierdził kiwnięciem głowy.
- Jego wysokość słynął z tego ze nikt nie był w stanie go przepić. Wszyscy próbowaliśmy. Raz przepił całą gwardię pałacowa i...
- I było mnóstwo sprzątania - dokończyła Nessa- To katastrofa! Karel-sama nie zdoła dojść do siebie na czas! Do ślubny zostało parę godzin a on musi się przygotować w sposób tradycyjny dla jego rodzinnego świata!
- Oj? A skąd pochodzi Karel - zaciekawiła się Wiedźma
- Nie wiemy - wyznał Sherud - Jego Wysokosć nigdy nie raczył nam powiedzieć.
Kora kiwnęła głową i podeszła do "chorego". Uchyliła jedno oko. Karelowe ślepie spoczęła na niej a szermierz wymamrotał rozkazująco.
- Gdzhie mój drużba?! Mqa być tu natychmiast! I ściać mu głowę...nie drużbie pacanie...!
Po tym zdaniu na powrót zapadł w głębszy sen.
- Chyba wiem co mu jest gdybym miała tylko swój zestaw alchemiczny. Ale nie...skończyły mi się składniki i...
Wnet generałowie znaleźli się przy niej. Męska cześć patrzała na nią wyczekująco zaś żeńska z nadzieją.
- Eee...ja nic nie zrobiłam! - powiedziała szybko.
- Czy mam zrozumieć...- zaczął cicho Topaz - Że wiesz jak pomóc jego wysokości?
- Tak. Ale żeby wyszło bez efektów ubocznych potrzebne są rzadkie składniki! Nawet nie mam pojęcia gdzie w tym mieście ich szukać i...
- Choć ze mną - Khalid wziął Nonę za rękę i pociągnął na korytarz.
Sheerud i Nessa zostali sami...prawie.
- Nie macie czasem popielniczki? - zapytał Cai, po czym widząc ich ogłupiałe miny wzruszył ramionami i wytrzasnął zawartość fajki na dywan. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 02-09-2011, 06:28
|
|
|
Chwilowo robiła za matkę Teresę. Ale nie ma czegoś takiego jak bezinteresowność i tego wiedźma się trzymała. W głowie zaroiło jej się od pomysłów, w jaki sposób Karel mógłby się odwdzięczyć. Mógłby udostępnić jej wspaniałą pracownie chemiczną, albo podać jej JEGO na tacy...
Wiedźma pokręciła głową. Trzeba się skupić przez chwilę.
- Znam mieszankę, która postawi go natychmiastowo na nogi, ale nie jestem w stanie przewidzieć jak zareaguje na to jego organizm. Nie miałam wcześniej okazji eksperym... yyy, badać go, dla tego nie mam tej wiedzy - tłumaczyła generałom w biegu.
Wypadli głównym wrotami pałacu. Kora stanęła, sapnęła i zaczęła dalej tłumaczyć.
- Potrzebujemy węglowodorów...
Generałowie skrzywili się.
- Och dajcie spokój! Takiemu pakerowi jak król Karel nie powinny zaszkodzić. Tylko gdzie ja....
- Co ma węglowodory?
- Ym... myśl Nona myśl. No więc liście jesienne, takie, w których pojawił się już karoten...
- Proszę Cię - Zwrócił się bezpośrednio Topaz - a coś co BĘDZIEMY MIELI?
- Ja wiem... w benzynie? Gdzie tu jest parking?
- Jakieś pół kilometra stąd.
- Wrrrrr. O, ale tam stoi samochód!
Wiedźma uradowana podbiegła do limuzyny.
- Raaaaany, ale bezguście - Kora spojrzała na wrzosowy lakier.
Samochód spojrzał na nią z wyrzutem. |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
Ostatnio zmieniony przez Koranona dnia 02-09-2011, 18:49, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 02-09-2011, 07:31
|
|
|
-Przepraszam, ale bez zaproszeń nie wpuszczamy- Oznajmił szef ochrony
-Przecież to ja Caladan....
-Proszę odejść jeżeli Pan nie chce kłopotów
- A tamci.....
-Nie widzę żadnych tamtych.
-Bo już weszli, szkoda gadać dziewczyny - złapałem się za głowę
Po jakimś czasie nad stawikiem niedaleko katedry
-Co robimy- zapytała się Athi
-Pewnie to ci z Knujów ukradli zaproszenia, aby zrobić nam psikus dyplomatyczny- odpowiedziałem,
- Nie masz dowodów- dodała Shini
Z nie daleka Latacz z Saya , Sorą oraz Luikiem machali ku nam. Nic nie było dziwnego gdyby nie byli przebrani za klaunów i innych cyrkowców. Wraz dziewczynami podeszliśmy do nich.
-EEEe to trzeba było tak przebierać się- Zapytała się Shini
-Nie to był Plan B , gdybyśmy zgubili wszyscy zaproszenia- Z dumą odpowiedziała Saya
-Macie tu przebrania. Poprzedni właściciele są niedysponowani i lekko potłuczeni. - rzekł Luik trzymając bazookę.
Sora zaczął rozkładać mapę wszystkich wejść do katedry
-Proponuje wejść przez to wejście. Jest tam najmniej kamer i pułapek magicznych.- zaproponował Latacz
-Tak też zrobimy- odparłem.
Dobrze mieć takich ludzi dodałem sobie w myślach. Nie muszę specjalnie myśleć. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
Smk
Dołączył: 28 Sie 2011 Status: offline
Grupy: Syndykat
|
Wysłany: 02-09-2011, 08:29
|
|
|
W pokoju zapadła cisza. Taka przerywana jedynie chrapliwym oddechem Karela. Bo przecież nie przystoi nazywać tego chrapaniem, prawda?
Caibre wytrzymał spokojnie jeszcze kilka minut, nasłuchując panicznych krzyków na korytarzu. Gdzieś z dala poniósł się po murach wstrząs jakby eksplozji. Więcej krzyków..
Stop.
-Drogie panie, długo będziecie tam siedzieć? - rzekł rudy w powietrze.
Nic.
Westchnąwszy wstał z fotela, odstawiając jednocześnie fajkę. Ostrożnie sprawdził głębię nieprzytomności szermierza - Karel kopnięty w kostkę zareagował zmianą tonacji przyjmowania i oddawania tlenu.
Westchnąwszy po raz kolejny, już tylko dla efektu, położył dłoń na potylicy Karela i zamknął oczy.
Gdy je otworzył, stał w tym samym miejscu, saloniku, budynku, świecie.
Zmieniły się jednak dwie rzeczy.
Karel jako taki zrobił się jakby półprzezroczysty, choć pod dłonią lisa wciąż był namacalny.
Drugą zmianą była para lasek, aktualnie w bardzo interesujących zestawach bieliźnianych.
Bujające się na żyrandolu. Ubrania, książki, meble, talerze i resztki wyglądającego na czekoladowe ciasta wypełniały wolną przestrzeń. Co szczególne, nie było widać ani kieliszków, ani butelek.
-Oczywiście - zmęczonym głosem podsumował sytuację Cai, masując czoło - one się nie spił. To wy ciągnęłyście zamiast niego.
-CAI!!!- zawołała radośnie Serika i imponującym susem skoczyła w stronę rudego. |
|
|
|
|
|
Luik
Dołączył: 22 Sie 2011 Skąd: Pruszków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 02-09-2011, 13:05
|
|
|
-Poruszanie się dużą grupą sprzyja wykryciu - rzucił SW85-14
-Poza tym, żeby to wyglądało wiarygodnie, to chyba za niedźwiedzia bym się musiał przebrać. Spróbuję kanałami, a potem przez katakumby. Wydaje mi się, że Było tam jakieś przejście na mapie zaznaczone. Postaram się dotrzeć na czas.
Po czym ruszył pewnie przed siebie, pozostawiając zaskoczoną grupę z tyłu. Ale nikt za nim nie poszedł, zapewne nikomu innemu nie uśmiechało się brodzenie po szyję w szlamie i wszelkim innym syfie. A próby zatrzymania kolosa nie miały większego sensu. Poza tym, może to i słuszny pomysł był... |
|
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 02-09-2011, 14:32
|
|
|
-Hm - mruknął Latacz z niedowierzaniem patrząc za oddalającym się Plancem (jak nazywał kolosa dla ułatwienia sobie życia). -Wyobrażacie go sobie w kanałach?
Nie wyobrażali sobie. Ale też nie to było najważniejsze. Byli w komplecie i można było rozpocząć operację.
"Weselna Łuna".
Caladan podniósł krótkofalówkę i zaczął szeptem wydawać polecenia. - Tak, teraz. Cały ładunek pod bramę 313C...
W międzyczasie całą grupa skierowała się w stronę bramek wykrywaczy metalu. Brama była położona na uboczu, toteż przejście było wąskie i tylko jeden wykrywacz skanował wchodzących gości. Grupa pokazała zaproszenia i na raz wcisnęła się pomiędzy panele wykrywacza, który natychmiast zaczął wyć i mrugać kolorowymi światełkami.
Po chwili przestał. Dyskretny kopniak podkutym butem wchodzącym w skład munduru gwiezdnej piechoty trafił prosto w mikro-kontroler systemu skanującego. Wyłączając go permanentnie.
W tym samym momencie nadjechała ciężarówka i robotnicy zaczęli wyładowywać drewniane i plastikowe skrzynie z napisami we wszystkich językach Multiświata. Większość napisów oznaczała : Własność Armii [wstawić nazwę].
Każdy z nich chwycił po pudle i zgodnie z poleceniem ochrony zaczęli ponownie przechodzić przez wykrywacze metalu.
Cisza.
-Co macie w tych pudłach?-zapytał strażnik z podejrzliwą miną.
-Prezenty- odpowiedziała Saya z uśmiechem.
-Otwórzcie je..- polecił. Jego podkomendni ruszyli w stronę delegacji Omerty..
-Chyba nie chcecie wiedzieć co się stanie jeżeli wasz król się dowie że otwieraliście jego prezenty przed nim?-zapytał Latacz z ironicznym uśmiechem.
Strażnicy zatrzymali się, naradzili i pozwolili przejść wszystkim razem z ich ładunkiem.
Na terenie imprezy znalazł się właśnie zestaw najpotężniejszych fajerwerków na całej planecie. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Koranona
Morning Glory
Dołączyła: 03 Sty 2010 Skąd: Z północy Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 02-09-2011, 19:10
|
|
|
Wiedźma miała jakieś dziwne przeczucie. To było coś... coś nieomylnego. To jak jaskółki, które nisko latają gdy ma padać, ciemniejące niebo, które zapowiadało noc. Kora maiła nadzieję, że to nie to, o czym myślała.
Klątwa, którą rzucił jej ojciec zdawała się mieć efekty widoczne nie tylko w niestabilności względem świata. Wiedźma stanowczo miała, taka karma, ale też często jej pech przechodził na całe otoczenie. Na wszystko i wszystkich wokół.
Po plecach przeszedł jej dreszcz.
- Heh, pora zdobyć nieco paliwa...
***
Tymoteusz dawno nie był tak wściekł. Gdyby obok nie stała jego żona pewnie rzuciłby wiązanką wszystkich znanych mu przekleństw. Postać przed dyrygentem skuliła się jeszcze bardziej. Stojący niedaleko Tajfun pokręcił głowa.
- Chcesz mi więc powiedzieć... - mówił cicho muzyk, ale pulsująca na jego skroni żyła nie sugerowała spokoju - że WSZYSTKIE instrumenty gdzieś zniknęły?!
- Przykro mi sir, naprawdę, nie wiem jak mogło do tego dojść. po skoku między wymiarami...
- NIE PRZYJMUJE ŻADNYCH WYJAŚNIEŃ, PYTAM GDZIE SĄ INSTRUMENTY!
- Skarbie... - Marta oparła rękę o ramie męża.
- Nie wiem, poddaje się. Co teraz zrobimy?
- Chyba mam pomysł - odezwał się Tajfun.
***
Na niebie pojawiła się sylwetka smoka. Początkowo niewielka, z czasem stała się większa. Gdy stworzenie znalazło się nad samym pałacem zaczęło pikować. Stojący akurat w miejscu lądowania ludzie zaczęli krzyczeć i panikować. Smok na dosłownie trzy metry przed ziemią zwolnił po czym majestatycznie i całkowicie bezpiecznie opadł na ziemię. Latająca wokół niego sikorka przemieniła się w chłopca. Ten przez chwilę podziwiał blask czerwonych łusek gada, po czym odezwał się oficjalnym tonem.
- Witamy hrabio Wagnerze - Parus uśmiechnął się.
- Uhmmmmmm. Agr, hyyyyyyy.
- Uh, słucham? - chłopiec stał osłupiały.
- Nie mogę... - hrabia odezwał się zszokowany.
- Tak?
- Nie mogę zmienić formy... |
_________________ "I like my men like I like my tea - weak and green."
|
|
|
|
|
Tabris
Snowflake
Dołączył: 19 Lut 2011 Status: offline
|
Wysłany: 03-09-2011, 10:47
|
|
|
Gdy konna delegacja składająca się z czterdziestu jeźdźców wyjeżdżała z lasu leśnik Mateczko głośno beknął.
- Pewnie na jakąś bitkę jada - pomyślał obserwując nowo przybyłych. Chorągwie które trzymali łopotały na wietrze. Na jednej z nich dostrzegł białego mężczyznę ściskającego czarna kobietę na niebieskim tle, na drugiej za to były dwa żołędzie splecione ze sobą srebrną nicią na karmazynowym tle. Mateczko nie zdawał sobie sprawę, że były to symbole kochanków i królewskich żołędzi. Pierwszy herb należał do rodu Lovetów, drugi zaś do rodu Vyrd. Zbroje jeźdźców pokryte były błyszczącym srebrem i czerwonym złotem. Wyjątkiem był tylko jeden z nich... Był to Lord Griff Vyrd, on miał na sobie jedwabistą szatę z wysadzanym klejnotami pasem.
- Oooooooaaaaaaaaaaaaaaa - westchnął głośno wdowiec Lord Griff gdy minęli leśnika. Lord by łysiejącym staruszkiem dobrze po sześćdziesiątce który źle znosił wszelakie podróże. Jako jeden z większych lordów dostał zaproszenie na ślub. A jako, że jego ród był dość mocno zagazowany lub zaangażowany we współprace z syndykatem to wykpić się nie mógł. Syndykat był zbyt dla niego cenny. Co by nie powiedzieć o seniorze rodu Vyrd to on dla swoich interesów zawsze się poświęcał.
- Panie? - zwrócił się do niego Rennard. Jego ojciec Lord Cynus Lovet był chorążym rodziny Vyrd. W związku z czym gdy Lord Griff zażyczył sobie by na ślub towarzyszył mu jego najmłodszy syn Rennard, Cynus odmówić nie mógł. Samemu Rennardowi było to obojętne, bo i tak nic do roboty ciekawego nie miał. A sama podroż do nowej krainy nawet go trochę podnieciła.
- Och sir Rennardzie to nic takiego, nie zwracaj uwagę proszę.
- Jakbym wcześniej zwracał na ciebie uwagę stary pierniku - pomyślał.
- Och sir - odezwał się po chwili Lord Griff patrząc w niebo - Chyba się zbliżamy. Zaczyna się ściemniać... |
_________________
|
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 03-09-2011, 12:40
|
|
|
O ile "wiedzieć" było, mówiąc ogólnie, funkcją Moliny w Kościele, o tyle ciągle obecność parkingu pod Pałacem w Espopolis była dla czarnoskórego gościa miłą niespodzianką. Fakt że zaraz po wyjściu z swojego Jaguara Costly został postawiony przed koniecznością uiszczenia opłaty za parking był zdziwieniem tym większym, a też i mniej przyjemnym.
- C'est la vie...
- Tak, dessu? - Aki słysząc gmerającego pod nosem Costly'ego przestała rozglądać się w koło i spojrzała na swojego twórce.
- Nic. Skoro jednak już mam twoją uwagę - w tym miejscu Kapłan przeniósł spojrzenie na małą elfkę i z miejsca spoważniał - przypominam ci, że jesteśmy tu oficjalnie, co oznacza, że tak też mamy się zachowywać. Żadnych sarkastycznych żartów pod kątem gości, a już zwłaszcza samej pary młodej.
- Nudy...
- Oficjalne wyjazdy są nudne. - Uciął narzekania towarzyszki Kapłan.
Powód dla którego Mroczny Kapłan przybył jedynie w towarzystwie Aki jest prosty - choć z zaproszenia nie dało się wysnuć w jakim obrządku odbędzie się to wesele, o tyle fakt, że wesele nie odbywa się w Kościele Bractwa wyklucza obrządek kultu MAC. Lepiej więc, aby oczy innych wiernych nie uchwyciły tego faktu.
Do samych zaślubin pozostało jeszcze trochę czasu, ale Costly wolał powstrzymać ciekawość i nie zapuszczać się na zwiedzanie Espopolis, w strachu o swój odświętny frak, dlatego też skierował się prosto do Pałacu z zamiarem odnalezienia Kitkary i zapowiedzenia swojej obecności na uroczystości. |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 03-09-2011, 12:58
|
|
|
Kitkara siedziała w swojej komnacie i przyglądała się swojej ślubnej kreacji. Sunia prezentowała się bosko. Długa, nieco zwiewna. Odsłaniała ramiona, a rękawy były szerokie i eleganckie. Suknia była tak biała, że aż lśniła. Czerwone róże, które ją ozdabiały wyglądały jak krople krwi. Stała tak w samej bieliźnie, kiedy do komnaty ktoś zapukał. O dziwo też czekał na zaproszenie. Dziewczyna szybko nałożyła na siebie szlafrok.
- Proszę!
Do komnaty wszedł Kemi. Już miała zapytać co się stało, kiedy za nim wkroczył Molina.
- Witaj, księżniczko - ukłonił się w swojej nieskazitelnej szacie.
- Moli! - dziewczyna uściskała go serdeczniejsze. - Miło, że się zjawiłeś. Czy inni członkowie też są?
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Przy okazji, moje najszczersze życzenia z okazji ślubu.
- Dziękuję - uśmiechnęła się. - Wyglądasz na spiętego - przekrzywiła głowę przyglądając się mu. Po plecach przebiegł mu dreszcz pod spojrzeniem tych czerwonych oczu. przełkną ślinę.
- Może, odrobinę.
- Rozgość się. Kemi zaprowadzi cię do sali gościnnej. Znajdziesz tam najlepsze jedzenie i trunki - puściła do niego oko. - Tylko mi się tam nie upij przed ceremonią.
Molina ukłonił się. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 03-09-2011, 13:22
|
|
|
Sarford Ester de la Vincesca Patroni (w skrócie Gearard) był jednym z architektów geniuszy-idiotów, którego Karel zatrudnił do projektowania kanalizacji pałacu. Posiadając nieograniczony dostęp do najróżniejszych zasobów oraz pozostawiony sam sobie po śmierci reszty ekipy (do której w pewnym stopniu się przyczynił), popuścił wodze fantazji i zamienił kanały w naszpikowany pułapkami labirynt. Rzecz jasna zrobił to nie informując nikogo z góry, toteż faktyczny stan cuchnących podziemi znał jedynie on. Sam nie wiedział po jaką cholerę zamontował te wszystkie lasery, rakiety i inne bajery, ale skoro cały ten szmelc i tak tylko leżał...
Sarford dokręcił śrubokrętem ostatnią z pozostałych mu śrubek po czym zeskoczył wprost do szlamu wypełniającego korytarz. Nagle usłyszał ciężkie kroki - ktoś brodził w zabrudzonej wodzie i wyraźnie kierował się w stronę labiryntu. Gearard wydał z siebie pisk uciechy, nie musiał trudzić się zwabianiem obiektów testowych do swojego dzieła. Teraz pozostało jedynie ukryć się i obserwować jak niczego nieświadomy wędrowiec będzie sobie radził. Ale gdzie by się tu ukryć... po chwili namysłu ruszył w lewo. Poczuł coś pod stopą. A tak, to te miotacze ognia, zdążył jedynie pomyśleć zanim woda wokół zabulgotała.
SW85-14 ledwo odczuł zmianę temperatury wody. Trudno było jednak nie zwrócić uwagi za świeżo ugotowane zwłoki, dryfujące na powierzchni ścieku. Żołnierza nawiedziło nieodparte wrażenie, że kanalizacja dostarczy mu więcej wrażeń niż się spodziewał.
***
- Karel...? - głos Liścia, który nie wiadomo jak i kiedy pojawił się w sali, nosił namiastki politowania - żeby spić się tak w dzień własnego ślubu...
W tym momencie Loko zobaczył Caia oplecionego Seriką. I wszystko stało się jasne.
- Nawet nie pytam - westchnął mężczyzna
Para gapiła się na niego, nie bardzo wiedząc jak go skomentować. Cai zapamiętał go nieco inaczej, a Serika pierwszy raz w życiu widziała go na oczy. Nagle w sali rozbrzmiał głos kolejnej nie_wiadomo_kiedy_przybyłej osoby:
- Przed chwilą widziałem jak instrumenty orkiestry wynosiły się same, szepcząc coś pomiędzy sobą - powiedział Moreau, zdawał się być zafascynowany tym co właśnie oznajmił - z tego co dosłyszałem, tuba zbuntowała resztę z sobie tylko znanych powodów. To miejsce jest przerażające, idę obserwować dalej.
Po czym zniknął. Cai właśnie planował zdjąć z siebie Serikę, która powróciła do radosnych wrzasków, gdy przed oczami dojrzał małą twarzyczkę. Szary musiał zrobić niezłego zeza, żeby wyraźnie zobaczyć malutką istotę unoszącą mu się przed twarzą.
- Śmieszny lisek - powiedziała sennie A, przeciągając pierwsze słowo, po czym dotknęła palcem nosa rudego, kopiąc go przy tym prądem.
Rudy kichnął, spojrzał z wyrzutem na Liścia i kontynuował zdejmowanie z siebie Serika. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we. |
|
|
|
|
Luik
Dołączył: 22 Sie 2011 Skąd: Pruszków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 03-09-2011, 20:20
|
|
|
Kanały były ciasne, smród niemal nie do zniesienia, a szlam i mętna cuchnąca ciecz co chwila zalewała twarz. Ale to naprawdę nie był duży problem.
SW85-14 nie wiedział kto odpowiadał za wywiad Omertà, ale był pewien, że jak tylko wróci, to ta osoba zawiśnie na najwyższy obiekcie w okolicy. Mapa, którą oglądał, była zupełnie niezgodna z rzeczywistością. I nie chodzi o to, że kanały są dużo ciaśniejsze. Miał doświadczenie w przeciskaniu się i gorszymi dziurami. Ale, żeby nie zaznaczyć labiryntu! Gdyby nie dodatkowy zmysł pozwalający mu śledzić pole elektromagnetyczne, zapewne zostałby tu już na zawsze. A i tak spędzi sporo czasu szukając drogi. W dodatku gdyby był zwykłym człowiekiem już dawno by nie żył. Jego wyczulone zmysły i niesamowity refleks, a także wieloletnie doświadczenie pozwoliły mu uniknąć, lub rozbroić znaczną część pułapek, które przedstawiały wszelkie możliwe epoki i podejścia do mordowania, ale nie zawsze i nie wszystko można ominąć. Jakaś włócznia wystrzelona z ukrytego otworu pewnie przybiłaby go do przeciwległej ściany, gdyby nie zatrzymała się na zwojach twardych jak stal mięśni. działko automatyczne pozostawiła na jego ciele kilka nieprzyjemnych i broczących śladów. Idiota, który wymyślił opadający sufit powinien się leczyć. Ciekawe jak chce zapewnić drożność temu przeklętemu miejscu (a właśnie, trzeba się śpieszyć, bo poziom "wody" się wciąż podnosi). Harpun, który wbił mu się w lewą nogę ledwo dał się wywlec z rany. Przed miotaczami ognia ocalił go tylko wysoki poziom ścieków. Po drodze było jeszcze kilka "atrakcji". Efektem było ubranie w strzępach i ciało w niewiele lepszym stanie. Właściwie SW85-14 dziwił się jakim cudem spalony trup, którego niedawno minął, wypłynął z tego labiryntu w tak dobrym stanie. A teraz jeszcze to! Dwie torpedy mknęły wprost na niego zostawiając wyraźny ślad na powierzchni ścieków. Jakim świrem trzeba być żeby torpedy w kanałach montować? I po co?
Uważniejsi z gości i służby mogli zauważyć minimalne drżenie lekkich obiektów i rzeczy typu zastawy stołowej. Ci z najlepszym słuchem pewnie daliby radę usłyszeć cichutki, acz basowy szmer dobiegający z głębin, gdyby tylko chcieli zwracać uwagę na tak ciche odgłosy i nie przeszkadzały im inne dźwięki, których tu na górze nie brakowało. |
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 03-09-2011, 22:20
|
|
|
Bezimienny stał na wewnętrznym placu w środku wieżowca (choć ciężko było stwierdzić, którędy się tam dostał) i zaczynał się nudzić. Było to bardzo nieuprzejme ze strony pasażerów, że żaden nie zaproponował mu by się z nimi zabrał. Zaczął już nawet rozważać możliwość samodzielnego wjechania na salony, by się rozejrzeć (choć wymagałoby to poszerzenia drzwi wejściowych), gdy zauważył, iż nie jest już na placyku sam.
Ktoś, kto chwilę wcześniej oskarżał go o bezguście (co zostało łaskawie wybaczone - nie należało oczekiwać, że wszyscy będa mieli równie wysublimowane poczucie estetyki co Istota) mówił też coś o spuszczaniu paliwa i węglowodorach. Poring nie pamiętał co prawda, co to są właściwie te węglowodory (miał wrażenie, że kiedyś coś na ten temat słyszał, ale było to nudne, więc nie zapamiętał), ale wiedźma wyglądała na Osobę w Potrzebie.
Kto szuka, ten znajdzie - pomyślała Istota, otwierając bagażnik tak, by wyraźnie widoczny był stojący w nim kanister z paliwem (równie wrzosowy jak cały samochód).
Wiedźma czuła pewne opory przeciw zabieraniu kanistra bez pytania, ale w okolicy nie było nikogo kogo można by było zapytać o zgodę, uznała więc, że skoro działa w Wyższej potrzebie (a bagażnik sam się otworzył), to niech się później zastępcy Karela martwią. Na wszelki wypadek zdecydowała się jednak zajrzeć do środka, by upewnić się iż pojemnik zawiera to co powinien (a nie na przykład bimber z przemytu).
Oczywiście, węglowodory nie mogły być byle jakie - chodziło tu przecież o reputację poringa. Dlatego, gdy Kora zajrzała do środka, zobaczyła je od razu, unoszące się w płynie o delikatnym zapachu bzu - wielkie, soczyste, o jędrnej skórce, która aż zachęcała by je skosztować. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
seshiro
Dołączyła: 20 Paź 2009 Status: offline
Grupy: Fanklub Lacus Clyne
|
Wysłany: 03-09-2011, 23:56
|
|
|
Seshiro była w trakcie podróży. Przejeżdżała przez Ilyję i właściwie przez przypadek dowiedziała się od jakiegoś przydrożnego dziwadła, że dziś w pałacu odbywają się zaślubiny króla Karela i jego narzeczonej Kitkary. Była zaskoczona, że dowiedziała się o tym tak późno, dopiero po przybyciu do królestwa. W końcu kto jak kto, ale ona zawsze wiedziała o takich wydarzeniach dużo wcześniej. Parta charakterystyczną dla niej ciekawością postanowiła pojawić się na ślubie.W Końcu zawsze to okazja, żeby się zabawić i poznać nowe osoby. Była podekscytowana i zarazem zdenerwowana, gdyż, obawiała się , że może nie zdążyć na czas, a przecież nie wypada się spóźnić. I jeszcze te cholerne korki!
-Taki, która godzina – zapytał szofera zdenerwowanym głosem
-25.28 – odpowiedział – powoli zbliżamy się do pałacu.
Odetchnęła. Do ceremonii pozostało jeszcze trochę czasu. Teraz mogła spokojnie wyglądać z okna swojej limuzyny i podziwiać królestwo.
Samochód powoli podjechał na parking. Seshiro wysiadła i rozejrzała się w koło. Przed pałacem znajdował się dość spory tłumik istot różnych ras.
- Będzie ciekawie. - pomyślała, a na jej twarzy pojawił się lekki, figlarny uśmiech.
Z trudem przepchnęła się przez grupkę dziennikarzy osaczających każdą nowo przybyłą osobę i skierowała w stronę głównej bramy. |
_________________ Just open your eyes and see that life is beautiful.
|
|
|
|
|
Squaerio
O RLY?
Dołączył: 05 Cze 2010 Skąd: mieć na to wszystko czas? Status: offline
Grupy: WOM
|
Wysłany: 04-09-2011, 11:49
|
|
|
- Déjà vu?
Określenie to krążyło gdzieś po głowie wędrownego maga, odbijając się echem od ścian jego zatroskanej czaszki. Próbowało przebić się przez gwizd powietrza koło uszu i donośny krzyk, przerywany obcesowo siarczystymi klątwami rzucanymi pod nieznanym nikomu adresem. Mógł jednak czuć się rozgrzeszony z tego pełnego nietaktu zachowania, gdyż znajdował się w położeniu usprawiedliwiającym taki eksces. Cóż bowiem ma uczynić człowiek, który po raz kolejny w krótkim okresie spadał z nieba. Spadał z nieba, przygniatany ciężarem spoczywającego nań fortepianu (o ile podczas spadania można mówić tu o wadze i odczuwalnej masie). Z prędkością zakrawającą na kosmiczny desant lub wchodzącą w planetarną atmosferę kometę zniszczenia. Zabawny przypadek, którego geneza nie jest wcale skomplikowana.
- Obyś sczeznął zabiegany przez chomiczą rasę , Alfredzie!
Squaerio jakiś czas temu znajdował się w tożsamych okolicznościach, których efektem było rozbicie dachu i kilku górnych pięter w budynku Filharmonii Multiświata. Aby odpracować szkody, zatrudniono go w roli klawiszowca orkiestry a przez brak środków do życia, przygarnięto pod dach Tymoteusza Akorda, gdzie przez pewien okres zamieszkiwał. Z uwagi na prześladowania ze strony inkarnacji czystego zła, emisariuszki mroku - czteroletniej Alicji Akord, mag dołożył wszelkich starań, aby dług spłacić z nawiązką i to jak najszybciej. Zobowiązał się przy tym ofiarować na rzecz instytucji zabytkowego Steinwaya.
Ostatecznie, udało mu się powrócić w jednym kawałku do własnego majątku, jednej z rezydencji rodu Celeste. Bardziej z tego faktu ukontentowana była służba (w szczególności grupa pokojówek) aniżeli krewni niepokornego podróżnika. Wykorzystując więc przybycie dziedzica, wręczono mu do rąk zaproszenie na zaślubiny w kraju, z którym najwyraźniej należąca do szlacheckiej rodziny korporacja ma podpisane liczne i niezwykle ważne umowy handlowe. Głównie z branży sadowniczej i zbrojeniowej. Czołgi strzelające jabłkami przeciwpancernymi? Któż to wie. Niestawiennictwo prawdopodobnie mogłoby zakrawać na brak szacunku i szereg równie nieprzychylnych określeń, grożąc zerwaniem kontraktów. Prawdziwa udręka, z której już nie dało się wykpić byle sztuczką. Spakowano paniczowi bagaż i wysłano już wcześniej. On sam natomiast miał nadzorować międzywymiarowy transport drogocennego fortepianu, który miał zadebiutować swoim poetyckim dźwiękiem na tejże właśnie ceremonii zaślubin. Zbiegiem okoliczności obsługiwanym przez WOM, który miał być tymże instrumentem obdarowany. Albo i bez zbiega.. zbiegu.
W tym miejscu, warto również wspomnieć o jednej, szalenie istotnej rzeczy. Jeśli ktoś powie wam, iż coś w jego opinii jest niezawodne, oczekiwać można tylko rozczarowania, gdyż mityczna niezawodność zawodzi już przy pierwszej możliwej okazji.
Tak też było z "niezawodnym" portalem, mającym przenieść Sq i klawisze wprost do sekcji koncertowej w oka mgnieniu, bez najmniejszych problemów, z piorunującą precyzją i szybkością. Zgadzały się tylko szybkość i precyzja, bowiem szybowanie z prędkością spadającego meteorytu wprost w budynek wydzielony dla orkiestry, dość dobrze oddawał wskazane cechy. Mag nie był w stanie zareagować, gdy włączyły się syreny alarmowe metropolii zapowiadające desant. Był równie bezradny w chwili, gdy wystrzelono w niego pociski artyleryjskie i wzięto w krzyżowy ogień dział. Niewiele miał też do powiedzenia w momencie, gdy wraz z płonącymi resztkami wbił się w parkowy skwer, żłobiąc w ziemi uderzeniowy krater. Kiedy kurz już opadł lub rozwiał się na cztery strony świata, w centrum powstałego leja dało się dojrzeć wystające z gleby dwie nogi, gdzieś do wysokości kolan. Wokół zaś porozrzucane były marne pozostałości bezcennego Steinwaya, dopalające się jeszcze w akcie rozpaczy. Do pełni tego groteskowego widoku brakowało tylko turlającego się złowrogo, preriowego kulajkrzaka.
Nieszczęsny Lord Celeste był już pewien. Po powrocie najpierw rozbije tę niezawodną maszynę na głowie zuchwałego lokaja a później każe go rozebrać do naga i przepędzić przez pokrzywy. Przynajmniej jedenaście razy. |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|