Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
W poszukiwaniu klejnotów (Agenda, WiP, Anty-WiP) |
Wersja do druku |
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 07-10-2003, 15:09
|
|
|
Tymczasem Zeg ziewal z nudow w swojej celi. Jako, ze pomoc nie nadchodzila doszedl do wniosku, ze Los jemu przeznaczyl role bohatera ratujacego Druzyne Klejnotu. Podszedl do drzwi i cala swa tytaniczna sila naparl nan. Ani drgnely. Postanowil je wiec popchnac na boki, majac nadzieje, ze rozsuwaja sie jak w szafie, w ktorej niechcacy zamknal sie majac szesc lat. Nie rozsuwaly sie. W akcie desperacji stwierdzil, ze musza podnosic sie do gory, widzial to na jakims filmie. Nie podnosily sie. Zrezygnowany rozejrzal sie po pomieszczeniu. Kazdy material, w odpowiednich warunkach moze posluzyc do srtworzenia bomby... A nikt nie robil takich bomb jak Zeg. Trzy sekundy potem silny ladunek wybuchowy zrobiony z materaca lezacego na pryczy eksplodowal na drzwiach. Nie prezentowaly sie one juz tak efektownie obdarte z lakieru. Zrezygnowany Zeg odwrocil sie, niechcacy zaczepiajac paskiem o klamke. Szarpniete drzwi otworzyly sie lekko.
Zeg wyszedl na korytarz wpakowawszy sie od razu na patrol. Szturmowcy nie zdolali nawet otworzyc ognia, nim zmienili sie w krwawe plamy poczestowani Pierwsza Technikom Szkoly Sztuk Walki im. Rozowego Kucyka. Niepokonany wojownik wszedl do pomieszczenia z ktorego wybiegli. Pelno w nim bylo rozmaitych przyciskow i dzwigni. Instynkt wyniesiony jeszcze z Dungeons Mastera i Eye og Beholder podopwiedzial mu, ze nacisniecie ich w odpowiedniej kolejnosci otworzy siudme, sekretne dzwi, na 14 poziomie, odslaniajac droge do ostatecznego bosa i skarbca. Nie myslac wiele wcisnal wszystkie jak lecialo. Dzwiek metalu tracego o metal powiedzial mu, ze trafil za pierwszym razem. Szczesliwy ruszyl dalej.
Tym czasem na 14, za siodmymi, sekretnymi drzwiami, miast komnaty ostatecznego bossa i skarbca miescila ie zgniatarka smieci. Jej sciany takze ruszyly. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 07-10-2003, 16:56
|
|
|
Zeg, nie chciałabym nic sugerować, ale to powinno tu się pojawić jakieś 5 postów wcześniej... ^^" Chyba, że przerobisz posta na uwalnianie się ze zgniatarki... ^^" |
_________________
|
|
|
|
|
Distant
Dołączył: 23 Cze 2003 Skąd: Somewhere in the world Status: offline
|
Wysłany: 07-10-2003, 17:07
|
|
|
Przecież to może być na zasadzie wątku równoległego. Nikogo z nas nie ma w poście Zega |
_________________ Never surrender, never give up...
http://forum.multiworld.pl - Nothing is impossible here
http://komiks.multiworld.pl - Komiks Multiworld ;3 |
|
|
|
|
Szaman Fetyszy
Epic One
Dołączył: 06 Maj 2003 Skąd: Z emigracji wewnątrzkrajowej Status: offline
|
Wysłany: 07-10-2003, 17:25
|
|
|
Tymczasem Bambosh, Xeniph, Yumegari, Serika i Valgard siedzieli spokojnie na statku. Odgłosy eksplozji wywołane spadającymi gwiazdami dawno już ucichły, nie widać było również żadnych oznak regularnej walki. W zasięgu ich wzroku rozlegało się jedynie miasto, którego część zabudowań została zniszczona przez najeźdźców, oraz lekko uszkodzony spadającymi gwiazdami statek. Satsuki, Miya, Vel i Avellana nie wracały, toteż w oczach pozostałych na okręcie malowało się znudzenie.
- Długo coś nie wracają - zaczęła Yumegari. - Mam nadzieję, że nie wpadli w tarapaty.
- Zastanawiam się, czy te gwiazdy to nie przypadkiem sprawka któregoś z naszych kompanów - dodał Bambosh patrząc się na lewitujący statek. - A jeśli tak, to oznacza, że nie powitali ich delikatnie mówiąc zbyt ciepło.
- Ładnie powiedziane, kto na ochotnika poleci ich poszukać? - Xeniph i reszta ohoczo sopjrzeli na Bambosha, który bynajmniej nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. - Zdaje się, że tylko nasz elf tu umie latać.
- Ech, niech wam będzie - odparł zrezygnowany i poleciał w kierunku statku. Z dostaniem się na jego pokład nie miał najmniejszych problemów, ponieważ dziur w kadłubie było co niemiara. Klucząc po korytarzach trafił na kilka oddziałów szturmowców. Zasada istniejąca w świecie Imperatora działała i tutaj, nie musiał nawet włączać bariery. Po żołnierzach pozostały tylko wypalone szczątki. Przy następnym patrolu zaczęło mu się nudzić, toteż rozniósł ich w pył za pomocą miecza utworzonego z bamboshowej energii. Po jakimś czasie trafił na ocalałą ścienną mapę informacyjną, dzięki czemu dotarł do cel. Idąc w kierunku dyżurki usłyszał dziwny odgłos, jakby przesuwających się ścian. Z pomocą niezawodnego elfiego i bamboshkowego słuchu dotarł do zgniatarki, gdzie to drużyna starała się nie zostać krwawym, tudzież astralnym plackiem.
- Chwilunia, czy przypadkiem nie możecie się stąd wyteleportować? Widać lubicie mocne wrażenia - skwitował ironicznie starania kompanów.
- Pragnę zauważyć, iż nie wszyscy posiedli taką zdolność, zresztą łącznie z tobą - Avellana nie czekała z ripostą.
- Ale Miya potrafi - jak na członka Agendy przystało wiedział sporo o członkach drużyny.
- Właśnie! - Wszyscy spojrzeli w kieruku właścicielki herbaciarni, która najwyraźniej próbowała uwieść... no dobra, zaściskać na śmierć ;P biednego śkłiba.
- Eeee... - zdołała jedynie wydusić nie zwalniając lekko uścisk, uwalniając nieszczęsną ośmiorniczkę.
- Swoją drogą, jak się tu dostałeś? Ściany zasłoniły kratę, przez którą wpadliśmy. - Spytała się jak zwykle ciekawska Sat.
- Była druga w dyżurce - elf z uśmiechem wskazał w górę. - To co, kończymy tę zabawę. Ryu i wszystkie Mazoku teleportować się, reszta niech się mnie przyczepi, wyniosę was.
- Tak jest! - Zawtórowali.
Po chwili wszyscy byli już bezpieczni w dyżurce. Jednakżę dziwne "Plask" rozwiało im tę pewność.
- Kto tam na dole pozostał? Sat jest, Ave, Miya... - Distant koniecznie chciał się dowiedzieć, którego potencjalnego wroga ubyło.
- Och nie! Mój biedny śkłiiiiib! - Zaczęła płakać właścicielka Achlamy. Distant jedynie westchnął, bynajmniej nie z powodu śmierci głowonoga.
- I musimy poszukać Raflika - Zeg zaczął się przejmować brakiem towarzysza.
- Dobrze, to Sat, Miya, Vel i Avellana wracają wraz ze mną na statek. Reszta niech idzie szukać Raflika. Miya, utwórz portal.
Oczywiście, jak na bramę wielbicielki drani przystało, pojawili się nad glebą niedaleko statku. Vel złapał lecącą Avellanę i wszyscy powoli zszybowali na pokład statku.
Po chwili Bambosh znieruchomiał, a oczy mu stanęły w słup. Towarzyszy z okrętu ogarnęło zdziwienie, a wręcz strach. Wiedzieli, że jest nieprzewidywalny odkąd zetknęli się z jego przypadłością zwaną syndromem paladyna.
- O nie! - Pisnęła Miya cofając się ku krawędzi pokładu. - Co tym razem? Znowu będzie nas próbował zakatrupić?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała Serika. - Ale to nie wygląda na Syndrom Paladyna.
- Czyli coś gorszego? - Zlękła się Miya. - Chyba się ewakuuję do kajuty. Albo nie, Valgard mnie obroni. - Jednakże jemu było to nie w smak, ponieważ słysząc te słowa, dyskretnie zakradł się do szalup. Spanikowanych uspokoiła dopiero Yumegari.
- Spokojnie - rzekła niebieskooka patrząc się przenikliwie w oczy Bambosha. Jest w stanie jakiegoś uśpienia czy transu. Jego Bamboshe zresztą też.
- Wiesz może, co mu się stało? - Spytała się Avellana.
- Niestety nie. Ale nie sądzę żeby stanowił zagrożenie. Musimy poczekać.
Bambosh nie słyszał rozmowy towarzyszy. Jego myśli były daleko. Przyczyną transu był telepatyczny przekaz od innego Bambosh Ridera. Bardzo silny.
Peterze! - Grzmiał głos. - Obserwowałem cię od dawien dawna. Osiągnąłeś większy stopień harmonii z Bamboshami niż ktokolwiek inny. Nadszedł czas byśmy się spotkali. Przyleć na księżyc Draconis V w twoim ojczystym wymiarze. Tam dowiesz się jak pokonać Cesarza.
- Ale... nie mogę zostawić towarzyszy - odrzekł Bambosh.
- Nie martw się. Tam, dokąd się udajesz czas płynie bardzo powoli. Dla ciebie to będą tygodnie, zaś dla nich niecała godzina. - Głos umilkł, zaś Bambosh zaczął odzyskiwać świadomość.
- Co się stało? - Spytała Yumegari zachowując bezpieczną odległość.
- Dostałem telepatyczny przekaz od jakiegoś Bambosh Ridera, niezwykle potężnego, ale to nie był Cesarz.
- Uff... - Miya odetchnęła z ulgą.
- A co żeście myśleli? Że zmienię się w dziewiczego terrorystę-samobójcę?
- No... coś w ten deseń - odpowiedziała Seri. - Całe szczęście to nie było nic groźnego.
- Teraz będę musiał was opuścić - kontynuował Bambosh. Powrócę tu za niecałą godzinę. - Zaczął wymawiać inkantację i zniknął.
- Ciekawe gdzie zniknął... - wymamrotał Vel będąc wciąż na bocianim gnieździe.
Tymczasem Bambosh pojawił się w Mistycznej Krainie. Rzesza jego pobratymców wybiegła mu na powitanie.
- Przygotujcie statek transportowy i namalowany pentagram jego rozmiarów. Muszę się udać do pewnego miejsca w moim wszechświecie.
- Mam nadzieję że nie na Bambosh Star! - Odpowiedział przelękniony oficer. - Na dzień dzisiejszy atakowanie Cesarza i Miasta Wśród Chmur to samobójstwo!
- Całe szczęście nie - uspokoił wszystkich Bambosh. Udaję się na księżyc Draconis V. Dostałem tam przekaz telepatyczny od jakiegoś potężnego Bambosh Ridera. Może będzie wiedział jak pokonać Cesarza.
Bambosh Riderzy i Jaffa zabrali się za malowanie pentagramu o średnicy statku transportowego. Jako iż byli liczni, nie zajęło im to nawet pięciu minut. Kiedy skończyli, przyleciał statek opuszczając pierścienie transportowe na Bambosha. W środku zmówił inkantację, przenosząc go wraz z zawartością do ojczystego świata.
- I znowu to miejsce od którego zaczęła się cała przygoda... - szepnął do siebie i wyprowadził statek na orbitę. Stamtąd zaś wszedł w nadprzestrzeń.
Wyleciał niedaleko księżyca Draconis V. Był to mały, skalisty globik z kilkoma wulkanami i dużą ilością kraterów po meteorytach. Wykazywał brak atmosfery, co oczywiście nie było przeszkodą dla Bambosh Riderów, bo jak wiadomo Bamboshe zaopatrują swoich właścicieli w energię. Nie marnując czasu wylądował na skalistej równince.
- Doskonale - odezwał znów się głos. - Wyjdź ze staku i poleć w kierunku północnym. Po jakimś czasie powinieneś ujrzeć grotę. To twój cel.
Bambosh wyszedł ze statku i zaczął lecieć na północ nad licznymi kraterami. W końcu dotarł do skalistej góry z wejściem do groty.
- To pewnie tutaj - mruknął do siebie wchodząc. - Ciekawe kim on jest.
Grota, na szczęście Bambosha, nie była labiryntem. Na końcu prostego korytarza widniało słabe światło. Gdy Bambosh doszedł tam, ujrzał rozległą skalną halę z licznymi stalaktytami i stalagmitami. Źródłem światła były zaś kule z bamboshowej energii. W centrum stał niepozorny szczupły człowieczek średniego wzrostu o brązowych, kędzierzawych włosach, dużych szarych oczach, prostym nosie i małych ustach . Ubrany był w szare spodnie i sweter. Szczególnie rzucały się w oczy Bamboshe w beżowe ciapki.
- W końcu przybyłeś Peterze. Pozwól, że ci się przedstawię. Jestem Jonas, a jeśli jesteś inteligentny, to domyślasz się, że jestem...
Bambosha zamurowało. Wiedział, że żaden Bambosh Rider nie ma takich Bamboshków. Tylko jedna odpowiedź nasuwała mu się na głowę.
- Jesteś Starożytnym - odpowiedział. Opiewanym przez legendy jedynym ocalałym podczas wojny z Lucyferem. Niezwykły to dla mnie zaszczyt spotkać ciebie...
- Opiewanym przez legendy? - Przerwał ironicznie Bamboshową pełną zachwytów wypowiedź, po czym parsknął śmiechem. - Peterze, byłem najsłabszym Starożytnym, a do tego największym tchórzem. Czternaście tysięcy lat temu podczas wojny z Lucyferem jako jedyny uciekłem przed starciem. Potem tylko zobaczyłem złoto-czerwony błysk, a gdy przybyłem na miejsce, to po moich towarzyszach i Lucyferze pozostał jeden wielki krater. - Przynajmniej zapieczętowałem portal do piekła. Cóż... głupi mają zawsze szczęście. Od tamtej pory poleciałem na tę planetę i sterczę tu eony, wstydząc się wystawiać nos poza nią.
- Ale... - Nieśmiało odrzekł Bambosh. - Gdybyś nie zapieczętował portalu...
- To za mało - odpowiedział. - Ale odkupię swoje tchórzostwo. Wiem sporo o Cesarzu i jego Bambosh Riderach. Będę cię trenował, byś mógł go pokonać. I nie, nie mogę tego zrobić sam. Dla mnie Cesarz to bułka z masłem. Będę usatysfakcjonowany, jak ktoś trenowany przeze mnie zdoła go zwyciężyć.
- No dobrze - rzekł pewnym głosem Bambosh. - Trenuj mnie.
Tak oto Peter spędził półtorej miesiąca pod czujnym okiem Jonasa. Nauczył się bardziej harmonizować ze swoimi Bamboshami. Do tego znacznie lepiej opanował władanie energią. Metod treningu było wiele, do najciekawszych należały...
- Na początek wasz wziąć się w garść Peterze - Bamboshowi od razu przyszła na myśl jego matka. Ukłuło go tym bardziej, ponieważ od dłuższego czasu nie wykazywał jakichś szczególnych kompleksów. Odkąd został nieśmiertelnym Bambosh Riderem, poszukiwania osoby płci przeciwnej odłożył na bliżej nieokreślony czas. Pieniędzy na kupno żywności też nie potrzebował, Bamboshe dostarczały mu niezbędnej energii do funkcjonowania.
- Jak to wziąć się w garść? - Zaoponował. Wziąłem się już dawno temu...
- Och, nie oto mi chodzi - Starożytny utworzył gigantyczną energetyczną dłoń, łapiąc w nią samego siebie. - Miałeś zrozumieć to dosłownie.
Bambosh niespecjalnie się ucieszył. Największym tworem, który uformował z energii był miecz, a tu jego mistrz kazał zrobić coś co najmniej sześciokrotnie większego. Ale kierując się zasadą "przez ciernie do gwiazd" w ciągu tygodnia dokonał tego.
- Doskonale - Ucieszył się Jonas. - Czas na kolenjne ćwiczenie - wyjął dwie szare kule i melonik. - Masz zastepować trzymając te dwie sfery w dłoniach i kretyńską czapeczkę na głowie. Jedną z nich rzucił z uśmiechem Peterowi, a ten łapiąc ją sprowadził się do parteru. W grocie rozległ się chrzęst miażdżonych kości i krzyk wytrwałego ucznia.
- Aaaaaa! Ile one one ważą? - Spytał się swojego kilkunastomilenijnoletniego instruktora, po czym z żalem spojrzał na swoje spłaszczone dłonie.
- Tylko klika ton, a co do dłoni to się nie martw, Bamboshe szybko cię uleczą - odpowiedział z uśmiechem.
Te ćwiczenie było jeszcze gorsze, niż wzięcie się w garść. W parę dni dźwignął pierwszą kulę, w następny tydzień drugą i melonik. Nauka stepowania zajęła kolejne dni. Cały trening zajął mu dwa tygodnie.
- Doskonale! - Jonas bił brawo. - A teraz kolejne ćwiczenie...
Całe szczęście kolejne fazy treningu były znacznie łatwiejsze i w ciągu tygodnia Bambosh uporał się z nimi. Sam Jonas był zaskoczony, że w ciągu miesiąca jego uczeń upora się ze wszystkim.
- Nic więcej już nie mogę cię nauczyć - odrzekł Jonas. - Tajemnicę przemiany w Starożytnego musisz poznać sam. Teraz odeślę cię na statek. Twoi towarzysze niecierpliwią się. Z tego co widzę czekają właśnie godzinę. Żegnaj i powodzenia - skończył Starożytny i przeniósł go na statek wywołując u wszystkich niemałe zdziwienie.
- Bambosh, kim on był? - Spytała się Avellana. - Przetrzymał cię jakąś godzinę.
- Godzinę? - Odpowiedział zdziwiony. - Byłem tam półtorej miesiąca. Widać Starożytny miał rację...
- Jaki Starożytny? - Spytała się Yumegari.
- Miły pan w ciapkowane bamboshki. Ale to teraz nie jest ważne. Miya, twórz portal do Bambosh Star, złożymy wizytę Cesarzowi.
- Ale... - Tylko tyle zdołała wydusić.
- Spokojnie - podtrzymał ją na duchu. - Jesteśmy silniejsi niż wtedy. Poza tym jakby coś, to was obronię.
- Co takiego? - Wyraźnie zaskoczyło to Serikę. - Ale ty...
- Dzięki treningowi zyskałem inne spojrzenie na niektórych członków tej drużyny. Powiedzmy, że was lubię, bo pomimo, że jesteście uwodzicielkami, walczycie w słusznej sprawie. To godne pochwały - wesoło spojrzał w stronę Seriki i Miyi.
- To już nie musimy się o nic martwić - powiedziała Avellana. - Ruszamy na Bambosh Star. - Wielbicielki Zimnych Drani ucieszyły się niezmiernie.
Miya utworzyła portal i cała drużyna przeniosła się na planetę Cesarza i jego Bambosh Riderów. Tym razem jej minus w tej dziedzinie okazał się przydatny, ponieważ wylądowali akuratnie w Mieście Wśród Chmur - fortecy z cesarskim pałacem. Wyglądało zaiste imponująco, lewitujący kawałek ziemi był najeżony błękitnymi, srebrnymi i złotymi iglicami - zabudowaniami charkterystycznymi dla Bambosh Riderów. Między nimi przelatywały postacie w charakterystycznych kapciach-króliczkach. Wyróżniały się cztery budowle: jedna, znajdująca się w centrum wyglądała na pałac. Pozostałe trzy były nad wyraz wysokimi iglicami o tęczowych kolorach. Roztaczały barierę nad domniemaną błekitną siedzibą Cesarza.
- Otoczę was wszystkich osłoną maskującą, by nas nie zauważono - rzekł Bambosh roztaczając szare pole. Mam nadzieję, że nikt tutaj nie musi oddychać - spojrzał na duszącego się Valgarda. Avellana, Serika i Yumegari też nie wyglądały tęgo.
- Ech. Jednak nie ma tak dobrze. Jak to mawiają, co nagle to po diable - zmówił inkantację i znaleźli się w Mistycznej Krainie. Tam Peter skomunikował się z pobratymcami, co zaowocowało przyniesieniem aparatów tlenowych.
- No dobrze. Miya, możesz nas przenosić z powrotem. - Tym razem poszło jeszcze lepiej, bo wylądowali tuż przed barierą chroniącą cesarską dzielnicę. Bambosh natychmiastowo otoczył wszystkich barierą.
- Heh, słynna bariera. Żeby ją usunąć, należy zwyciężyć trzech generałów znajdujących się w trzech iglicach. Niestety, nie trzymają się filmowych konwencji i są WEWNĄTRZ niej.
- To jak się tam dostaniemy, mądraliński? - zapytała szyderczo Avellana.
- Skorzystamy z innej konwencji. Osłony nie działają pod ziemią - odpowiedział Bambosh triumfalnym głosem, formując duży, energetyczny świder i kopiąc nim tunel pod osłoną.
- No, to jesteśmy po drugiej stronie - rzekł Vel. Pewnie Cesarz mieszka w tym wielkim, błękitnym pałacu w centrum. Jak znam życie, będzie to spory labirynt. |
|
|
|
|
|
Avellana
Lady of Autumn
Dołączyła: 22 Kwi 2003 Status: offline
|
Wysłany: 15-10-2003, 08:30
|
|
|
Cięcie!
Sparowane w ostatniej chwili.
Nagły błysk miecza, wychwycony kątem oka... Riposta, szybko! Kto, do diabła, używa zamiast gwardii humanoidalnych, srebrzystych robotów, uzbrojonych w miecze? Cięcie, tym razem z dołu... Sparowane. Szlag, człowiek w tym momencie straciłby równowagę... I tak dobrze, że magiczne miecze wchodzą w te blaszaki jak w masło, niszcząc je skutecznie. Zwykła broń byłaby bezradna... Która to już grupa? Cięcie - nie doszło, przeciwnik został powalony ciosem z tyłu. Dobrze. Półobrót, wyprowadzenie ataku... Następny leży. Najlepszą metodą jest atakować te, które zajęte są walką z kim innym - mają problemy z podzielnością uwagi. Od kiedy odkryli tę prawidłowość, zaczęło im iść dużo szybciej.
Po wszystkim. Na ziemi malowniczo poniewierają się iskrzące szczątki... Valgard klęczy, trzymając się za ramię - kiedy on zdążył oberwać? Warczy, że nie potrzebuje pomocy i sam się uzdrowi. I dobrze, bo kto tu ma zdolności uzdrowicielskie?
- Hej, ja do ciebie mówię!
- Przepraszam - ocknął się Xeniph. - Możesz powtórzyć?
- Pytałam, czy to nie dziwne, że nikt nie próbuje nas zatrzymać - powtórzyła Serika.
- Jak to nikt?! - zirytował się Vel. Był w parszywym humorze - zabezpieczenia pałacu poważnie ograniczały jego demoniczne zdolności.
- Trudno przecież traktować tych gości poważnie - zgodziła się Miya. - Nie wierzę, że ten Cesarz nie ma niczego silniejszego na składzie.
- To nie takie proste - odezwał się Bambosh. Zamilkli, patrząc na niego. Od kiedy weszli do cesarskiej dzielnicy, był bardzo milczący i zamyślony. Co nie przeszkadzało mu sprawdzać się w walce. - Po pierwsze, chce uniknąć większych zniszczeń. A po drugie... On chce nas zwabić do środka.
- To czegoż od razu drogi nie pokaże? - prychnął Vel.
- Im dłużej tu jesteśmy, tym słabsi się stajemy. Nasze moce słabną. I o to mu chodzi.
- Przecież on chyba uważa, że mógłby nas rozgnieść jedną ręką? - zdziwiła się Satsuki.
- Tak, ale także o to, by pokazać, jakimi głupcami byliśmy, próbując z nim walczyć.
- Żeby przypadkiem nie przekonał się, jakim głupcem sam był, wpuszczając nas tutaj... - mruknął Xeniph.
Avellana, niemal równie milcząca jak Bambosh, zabrała nagle głos.
- A dlaczego właściwie my się tu kręcimy w kółko?
- Dlatego, że nikt nie zna drogi, a co chwila nam ktoś przeszkadza? - zapytał zgryźliwie Vel. - Chyba, że uważasz, że należy ustalić właściwy kierunek i rozwalać wszystko po drodze.
- Tak właśnie uważam - odparła spokojnie.
- Nie ma sprawy! - Vel zatarł dłonie i podszedł do najbliższej ściany. Niewielka kula energii wybuchła, wybijając otwór dość duży, by można było przejść...
- No pięknie - powiedział Odem. - Ale jeśli mamy się kierować na tutejszy klejnot, sugerowałbym raczej przeciwległą ścianę...
Seria wybuchów znaczyła ich drogę do momentu, w którym wyszli na szeroką aleję, wykładaną błękitną kostką. Na wprost nich wznosił się pałac cesarski, na swój sposób piękny, strzelisty, zbudowany głównie z błękitnego kamienia, szkła i stali, ale jednocześnie zimny i nieprzyjazny. Mimo świetlistych barw robił niespodziewanie mroczne wrażenie... Raczej nie było to miejsce, do którego ktokolwiek z naszej gromadki chciałby zostać zaproszony.
Wprosić się - to co innego. Brama pałacu była otwarta... Widocznie Cesarz chciał uniknąć zakładania nowej. Weszli do środka, czujnie rozglądając się do koła. Wprawdzie mało prawdopodobne było, by jakieś śmiertelne pułapki znajdowały się za frontowym wejściem do pałacu, ale z paranoikami nigdy nic nie wiadomo...
Czyżby Cesarz nie uprzedził nikogo o ich przybyciu? Jakim cudem na ich drodze stanął tylko niewielki zastęp gwardii pałacowej (tym razem ludzkiej), najwyraźniej bardzo zdziwionej ich obecnością?
- Intruzi! - wykrzyknął jeden z nich (jakby inni tego nie widzieli).
- I to jacy! Te nieskromnie odziane niewiasty kalają święty grunt tego pałacu! - zawtórował mu drugi.
- Jakie nieskromnie odziane niewiasty? - rozejrzał się z zainteresowaniem Vel; niestety - mowa była o jego towarzyszkach, skądinąd odzianych całkiem normalnie.
- Wy, które jesteście naczyniami grzechu, ukorzcie się i poddajcie natychmiast! - zaintonował dowódca gwardzistów.
- Z drogi, służbisto... - Xeniph sięgnął po miecz, ale został stanowczo odsunięty na bok.
- Naczynia grzechu? - zapytała zimno Serika.
- Że niby co kalamy? - dołączyła się Satsuki.
- Nieskromnie odziane? - uśmiechnęła się Miya.
- To my... Tego... Poczekamy - Xeniph wycofał się pod ścianę.
Zadźwięczały miecze, ale gwardziści niewiele mogli poradzić wobec skoncentrowanej furii trzech pań. Jedynie Yumegari usunęła się skromnie, nie zamierzając brać udziału w walce. Avellana podeszła do dowódcy.
- Przepraszam, czy mógłby mnie pan zaatakować? Ja umiem tylko z kontry...
Gwardzista potoczył wzrokiem po swych padających kolejno towarzyszach.
- Nie myśl, że się zawaham! - ryknął, unosząc pięść.
Kombinacja: blok, kontra na twarz, podejście i wykończenie kolanem, nie należała do szczególnie wyszukanych, ale też dowódca kompletnie się jej nie spodziewał. Avellana otrzepała ręce i wróciła do chłopaków (cofnęli się nerwowo).
- No dobrze, możemy ruszać - powiedziała, obrzucając spojrzeniem pobojowisko.
To wszystko było za proste... Bambosh wiedział o tym doskonale, ale nie mógł powstrzymać swoich towarzyszy. Zresztą, co by im powiedział? Że to pułapka? O tym sami wiedzieli. Nie zamierzali się tylko tym przejmować.
Namiar klejnotu zaprowadził ich do prywatnych apartamentów. Sądząc z rozmiarów, należały chyba do samego Cesarza. Mijali kolejne komnaty, wysokie, pełne światła i stalowych wykończeń, piękne i zimne. W końcu zatrzymali się na progu wielkiej, okrągłej sali, może prywatnej sali audiencyjnej? Bo główna tronowa to nie była na pewno. Prowadziło do niej pięcioro drzwi. Na jej środku, na podwyższeniu znajdował się tron, a obok niego...
- Klejnot! To Sappur! - wykrzyknął Bambosh.
Nic się nie wydarzyło.
- A może... - w oczach Vela błysnęła nadzieja. - A może to jest Shebo?
Klejnot zamigotał, jego kontury zaczęły falować. Wyglądał, jakby rozmywał się, parował, otaczając się wielobarwnym obłokiem. Przez chwilę wielobarwna mgła zasnuwała całą komnatę. Nagle zaczęła się koncentrować, wirując jak wściekła - i oto przed nimi siedział nieduży smoczek w szaro-zielono-rude pasy. Kichnął, rozglądając się dokoła.
- Shebo! Nazwałem cię, więc należysz do mnie! Tym razem nikt mnie nie uprzedził! - Vel był rozpromieniony w sposób, jaki zupełnie nie pasował do Mazoku.
Smoczek podfrunął do niego i wylądował obok.
- No tak... Musiało mnie pokarać współpracą z Mazoku - westchnął. - A w ogóle, facet, to ja się nie nazywam Shebo. Naprawdę nazywam się Kerenatomelitomenipofarahadromereniphetosios! ...Tylko nie zmieściło mi się przy rejestracji...
Scenę powitalną przerwało jednoczesne otwarcie czworga pozostałych drzwi. Postacie, które w nich stanęły, wyglądały imponująco. Jednym z nich był Cesarz w swej najlepszej zbroi, pozostała trójka, sądząc po insygniach, musiała być trzema generałami.
- Dotarliście tak daleko - powiedział Cesarz spokojnym, chłodnym głosem. - Obudziliście mój klejnot. Dzięki wam znam jego imię i mogę nad nim zapanować. Czy naprawdę sądziliście, że ujdziecie stąd z życiem?
- Dziewczyny, stawiajcie osłonę - krzyknęła Avellana. Zdążyły w ostatniej chwili.
- Te słabe bariery nie powstrzymają mego gniewu, o nieczyste - zmarszczył brwi Cesarz.
- Powtórz to o nieczystych jeszcze raz, a żadne bamboshe ci nie pomogą... - mruknęła Avellana. - Powstrzymają, jeśli będziesz zajęty czym innym. Peter! - po raz pierwszy chyba zwróciła się do obamboshowanego elfa po imieniu.
- Tak? - spytał, nie odrywając wzroku od Cesarza.
- Zdaje się, że musisz się z nim zmierzyć. To jedyne rozwiązanie tej historii.
- Nie będziesz miał okazji - oznajmił Cesarz. - Jesteś zdolny, przyznaję... Ale moi generałowie cię zgniotą.
- My się nimi zajmiemy! - Xeniph wystąpił poza osłonę, a za nim ruszyli Vel i Valgard. - Wy tu zaczekajcie - odwrócił się do dziewcząt.
- Dlaczego? - zirytowała się Satsuki. - Mamy równouprawnienie! Może ja też chcę sobie pokonać jakiegoś generała?
- Pozwól im - powiedziała Avellana, trochę jakby nieobecna duchem. - To niezbędne dla dramaturgii.
I tak oto niewysoki elf w zielonym sweterku i bamboshach stanął do ostatecznej konfrontacji z legendarnym Cesarzem Bamboshów... |
_________________ Hey, maybe I'll dye my hair, maybe I move somewhere... |
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 15-10-2003, 12:54
|
|
|
- Kapitanie, wiezniowie uciekli. - zmaeldowal Pierwszy oficer. - Na szczescie wszyscy poza jednym utkneli w zsypie, ktory z nieznanych przyczyn sie wlaczyl.
- Gdzie kieruje sie ostatni uciekinier? - zaciekawil sie kapitan.
- Idzie tutaj. Ale mamy wiekszy problem. Sam-Pan-Wie-Co znowu zaczyna szalec.
- Dajcie pelna moc na klatke z pola silowego! I wyslijcie tam wszystkich zolnierzy! -rozkazal kapitan. - A ten wiezien kiedy tu bedzie?
Pierwszy oficer nie zdazyl odpowiedziec, gdyz pancerne dzwi, ktore nieznana sila wyrwala z zawiasow zrobily z niego miazge. W futrynie stal Zeg. Reka kapitana odruchowo powedrowala ku tkwiacej w kaburze broni. Coz, czas reakcji czlowieka wynosi okolo pol sekundy... Kule poruszaja sie o wiele szybciej. Kapian osunal sie na ziemie.
Zeg wszedl na mostek omijajac z daleka ciala. Zewszad otoczyli go straznicy i mlodsi oficerowie. Otworzyli ogien. Niestety byl on neskuteczny. Nie da sie trafic kogos bieglego w Drodze Rozowego Kucyka. Zeg byl wolniejszy od samego siebie. Wiazki energii emitowane przez blastery jego wrogow trafialy go nieomylnie... I okazywalo sie, ze on jeszcze nie dotarl w to miejsce. Mistrzowska technika zakrzywiala wokol niego czasoprzestrzen. Tym czasem Zeg lakonicznymi, niezmaconymi predkoscia ruchami naciskal na spost. Wydawalo sie, ze w czasie, ktory uplywal od jednego do drugiego wystrzalu mijaly pory roku, slonca gasly i zapalay sie, rodzily i umeraly wszechswiaty. Nie mniej jednak Zeg sukcesywnie eliminowal swych nieprzyjaciol. Szybkosc jest zaletom. Ale jak kazda zaleta moze byc wadom.
Wreszcie, po chwili dlugiej jak lot ku centrum galaktyki z predkosciom podswietlnom zginal ostatni zolnierz. Zeg tradycyjnie juz nacisnal wszystkie przyciski, pociagnal wszystkie wajchy... Zgaslo swiatlo, ale zaraz pojawilo sie nowe, kolorowe, zawyly syreny... Uwolnieni wiezniowie, czerwony alarm, wyciek z reaktora, dechermetyzacja statku, niesprawne systemy podtrzymywania zycia, autodestrucja... te hasla byly dla niego tylko niezrozumianym belkotem. Pchany instynktem dobrego Lupiezcy Grobowcow skierowal sie ku windzie, u dolu szybu ktorej spodziewal znalesc skarb.
I znalazl tlumy zolnierzy. Wszyscy jak jeden maz spojrzeli w jedo kierunku. Wszyscy jak na komende zaczeli strzelac. Zeg poczol sie jak mlody bog. Jak mlody bog wojny. Wszedl miedzy nich jak rozgrzany noz w maslo. Wokol niego zaklebilo sie, zawrzalo i zapanowal nieznosny charmider, acz juz po chwili dalo sie powiedziec kto ma przewage. Bitwa zmienila sie w niewielkie poscigi i pojedynki. Co odwazniejsi i co wolniejsi zolnierze starali sie jeszcze stawic mu czola, lecz reszta, widzac, jak wyeliminowal pierwsze dwie setki pierzchla... Wreszcie Zeg przekroczyl ostatniego trupa i skierowal sie ku kolumnie swiatla, wewnatrz ktorej lezal, zwiniety w klembek ostatni smok. Zeg potraktowal emiter pola silowego z wlasciwom sobie delikatnosciom. Kilka kopniakow tu i tam musialo go zepsuc.
- Moj smok, moj wlasny smok - klejnot - ucieszyl sie. Nagle monstrualna paszcza zamkela mu sie wokol glowy. I co gorsza nie chciala puscic. Leshemowi chyba nie spodobal sie nowy wlasciciel. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Yuby
Kotosmok
Dołączył: 16 Cze 2003 Skąd: Wrocław Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 15-10-2003, 16:32
|
|
|
<Tymczasem reszta drużyny wędrowła korytarzami, co jakiś czas eliminuąc pojedyńczych wrogów. Szli wzdłuż metalowych ścian, szukając wyjścia z niewesołej sytuacji...>
R: Istny labirynt...
Y: Tak...
<Nagle Yuby stanął jak wryty. Po chwili wszyscy zobaczyli Zega w niecodziennej sytuacji.>
D: A to co ma być? Od kiedy te smoki są wrogo nastawione?
Y: Test... On go testuje.
R: Zjadając go?
<Grupa obserwowała niecodzienną sytuację. Po kilku sekundach, które wydawały się całymi wiekami, smok puścił Zega i spokojnie usiadł mu na ramieniu.>
Z: Witajcie.
R: Mamy kolejny klejnot. Co teraz?
Y: Podsumujmy... 10 klejnotów nam zabrali...
Z: ...jeden ma Ceszrz Bambosh Riderów...
R: ...jeden mamy teraz...
D: ...a jeden jest u rodaków Yubego...
Y: Tak. Musimy odzyskać te 10...
Z: ...a do tego nam potrzebna wiedza Distanta...
<Wszyscy wymownie spojżeli na wyżej wymienionego.>
Y: Jednym słowem, Distant, mów co wiesz.
R: Załatwimi najpierw tę sprawę, a potem Cesarza.
Y: Cesarzem zajął się Bambosh...
D: Co??? Poszedł do niego sam?
Y: Nie wyczuwasz tego? Wziął resztę grupy i poszedł walczyć.
Z: A więc musimy się spieszyć...
<Wszyscy spojrzeli na Distanta, oczekując od niego wyjaśnień.> |
_________________ From the brightest start
Comes the blackest hole
You had so much to offer
Why did you offer your soul? |
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 15-10-2003, 18:44
|
|
|
- Hahaha robaki - rykol smok rosnac do niebotycznych rozmiarow. - Myslicie ze gdzies z wami pojde? W jego paszczy wyrosla blekitna kula energii. Ukleknijcie przed poteznym Leshemem! - pulna ty pociskiem w druzyne.
- Spokojnie on nas tylko testuje. - oznajmil Yuby. Kula energii trafila go, ogarnela calego i poleciala dalej skrecajac lagodnie, by moc porazic Distanta.
- Hahahaha! - zagrzmial smok ponownie. - Takie slabeusze! Takie slabeusze myslaly, ze zdolaja nademna zapanowac? To maja byc bohaterowie z przepowiedni! Hahaha! Wyglada na to ze to JA jestem najsilniejszy w tym wszechswiecie! Hehehe!!! WSZYSTKO bedzie moje! Wladza, pieniadze, smoczyce! Hehehe! Tylko odnajde tylko najblizszego mi z moich braci i powitaj wszechswiecie swego nowego wladce: Imperatora Leshema!!!
Sywetka smoka zaplonela jasnym, oslepiajacym blaskiem. Gdy ten przygasl bestia byla juz jedynie lsniacym punktem na tle czerni kosmicznej pustki... W burcie statku ziala gigantyczna dziura.
- On przygotowuje sie do skoku w hiperprzestrzen - zdumial sie Distant. Ciekawe gdzie sie kieruje?
- Na planete Zimnego Drania. On ma pozostale Smoki - Klejnoty. Tez bym tam polecial, gdybym chcial je teraz wszystkie zdobyc. - wyjasnil Zeg.
- Ale, ale dlaczego ten smok tak sie dziwnie zachowuje? - w glosie Yubiego slychac bylo zdziwienie, smutek i niedowierzanie.
- Psychologowie sie nad tym glowiom od lat. Zle towarzystwo, wychowanie w patologicznej rodzinie, niewlasciwe wartosci... - wyliczyl Zeg. - Kto to wie. Faktem jest, ze ten akurat Smok - Klejnot jest ZLY! |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
Ostatnio zmieniony przez Zegarmistrz dnia 15-10-2003, 19:01, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Distant
Dołączył: 23 Cze 2003 Skąd: Somewhere in the world Status: offline
|
Wysłany: 15-10-2003, 18:55
|
|
|
Wszyscy spoglądali w jednym kierunku z niedowierzaniem czy aby na pewno nie jest to jakaś iluzja. Smok przedzierał się przez kolejne poziomy statku w stronę poszycia. Darł pazurami Xintium jak papier rozrzucając wkoło kawałki złomu. Ściany w miejscach uszkodzeń pulsowały tak jakby były żywą tkanką. Zewsząd wyciekała metaliczna ciecz o kleistej konsystencji. Każdy kawałek złomu na który kapnęła choć jedna kropelka cieczy ulegał z sykiem roztopieniu.
- Niesamowita moc! Ten, wygląda na najsilniejszego ze wszystkich! - Ryu stał na samym skraju wielkiej dziury.
- Jeśli istotnie jest zły to mamy wyjątkowy problem. Z pewnością jest w stanie poradzić sobie każdym z nas. - Yuby przyglądał się smokowi z niepokojem - Powinniśmy już ztąd iść! Distant, którędy do wyjścia?
Distant stał po kolana w cieczy. Wydawał się kompletnie oderwany od świata. Wzdrygnął się słysząc krzyki Yuby - Tak, najwyższy czas... Widzicie tą ciecz? To kolektyw nanitów naprawczych. Te są autonomiczne i odcięte od centrum. Dzięki temu udało mi się wyciągnąć z nich trochę danych. Przywrócą systemy bezpieczeństwa, tarcze i strukturę kadłuba w ciągu 20 minut. Dziwne powinny poradzić sobie w 10. Nieistotne...to i tak dość mało by dojść do wyjścia.
Zaabsorbowani widokiem kompletnie nie zwrócili uwagi na nieznaczne przesunięcie cieni i odgłos kroków za nimi.
Dało się słyszeć westchnienie zmęczonego człowieka - Lecz naprawdę nie ma potrzeby uciekać. Ten niezwykle żadki widok naprawdę robi wrażenie. Wciągu dwóch tysięcy lat smok wydarł się z pomieszczeń reaktora tylko trzy razy. - Za nimi stał Nils dzierżąc w lewym ręku coś co przypominało karabin.
Yuby aż podskoczył - Wrócił nasz oprawca! Gadaj gdzie są klejnoty albo spotka cię zguba! Nawet ta zabawka ci nie pomoże - Wskazał znacząco na karabin.
Nils tylko się uśmiechnął - Nie przyszedłem z wami walczyć. W sumie nie możesz mnie za nic winić to nie ja wydawałem rozkazy. -
- Wszyscy oprawcy niższego szczebla w każdym reżimie tak sie tłumaczą. Wydawałem tylko rozkazy... - Obruszył się Zeg. - A teraz zapewne gdy wszystko wymyka się z pod kontroli przyszedłeś nas zlikwidować.
Nils podniósł karabin - Być może... - wycelował tuż nad Zegiem potem przesunął lekko w prawo...
- a może nie... - i wypalił...
Czarna wiązka energii przeleciała tuż obok Yuby i trafiła smoka. Smok tak jakby zaczął przygasać. Wydawał się coraz bardziej apatyczny i słaby.
- A więc tak pozyskujecie z klejnotu energię. Łamiąc zasadę zachowania energii zgodnie z prawem Pierce'a. W efekcie powstają dwie wiązki: pozytywnej i negatywnej energii próżni. Pozytywną zbiera akumulator a negatywna musi ulec rozproszeniu trafiając w cel o wysokiej wartości energetycznej. Sprytne. Gdy... odchodziłem cewki reaktora były dopiero w fazie projektu. - Distant spoglądał okiem znawcy na karabin-reaktor.
- Dokładnie tak jak mówisz. - Nils uśmiechnął się do Yuby - Myślałeś, że mierze w ciebie. Naprawdę uwierz mi, byłeś tylko naszym narzędziem.
Yuby uniósł brew - Narzędziem?
Nils skinął twierdząco - Możemy cię tylko prosić o wybaczenie, lecz później stwierdzisz, że całość była tylko nie istotnym incydentem. A teraz proszę, posłuchajcie o co zamierzamy was prosić zanim cokolwiek zrobicie...
- Korzystając ze słabości Wrót będącej efektem naszej działalności zamierzacie usunąć Ramireza... - Distant wszedł mu wpół zdania. - Dobrze wysłuchajmy twojej opowieści.
Wszyscy przysiedli na podłodze. Przy Nilsie z cieczy uformowało się dwóch techników najpewniej wtajemniczonych w zarysy planu. Przejeli karabin-reaktor i z użyciem nanitów uformowali dla niego stojak. Wydawało się że smok takjaby się zmniejszył. Po chwili Nils dołączył do drużyny.
- Teraz rozumiem czemu Ramirez wybrał cię na pierwszy cel. Odkąd przejął twoje miejsce w Radzie wszystko zaczęło się psuć. Niedługo po tobie - skinął głową w stronę Distanta - zostali zmuszeni do odejścia Reshnak i Melissa. Na ich miejsce Ramirez przeforsował swoich ludzi. Teraz zdąża do usunięcia Siriama. Ma ciche poparcie około 30 % naszych i 70 % poparcie miejscowej smoczej ludności. Czują się dłużni wobec Ramireza. To on odkrył ten świat i zastępcze źródło energii dla Wrót. Również on negocjował pakt ze smoczą ludnością. Jest oczywiste, że Ramirez zdąża do władzy absolutnej dlatego musimy go usunąć.
- A więc mamy doczynienia ze spontaniczną rebelią, niewielkiej grupy idealistów. Chyba nie myślisz, że wam się powiedzie - Zeg wydawał się być rozbawiony.
- O, nie. Plan już jest w działaniu od wielu setek lat. Wszystko dopracowane do najdrobniejszego szczegółu. Czekaliśmy tylko na taki moment jak teraz. Pozwoliliśmy Yuby - wskazał znacząco na zdziwionego króla smoków - uszkodzić statek na tyle by zerwaniu uległa sieć komunikacyjna. Centrum jest teraz odcięte i nie ma absolutnej kontroli nad nanokolektywem statku. A to oznacza że Ramirez nie będzie mógł uciec porzez sieć ani wezmać pomocy wojskowej. Zadbaliśmy by naprawy nie postępowały zbyt szybko, a teraz potrzebny jest tylko wasz dobrowolny udział w zlikwidowaniu Ramireza.
- Zatem wszysko niby jest już przesądzone. Jeden reżim zastąpi drugi z naszą pomocą. - Zeg spoglądał w stronę smoka, który był już zaledwie wielkości człowieka i zaczynał przybierać krystalczną formę.
- Raczej przywrócony zostanie wcześniejszy porządek. Kontrola Rady nad resztką Agencji. Pytanie... co my z tego będziemy mieli, a raczej co oni będą z tego mieli? - wskazał resztę drużyny - Mi wystarczy głowa Ramireza na złotej tacy i jeden mały warunek. - Distant spoglądał Nilsowi prosto w oczy starając się go wyprowadzić z równowagi.
- To przecież jasne! Powinni oddać nam klejnoty! - Krzyknął Ryu.
Nils nawet niedrgnął. Zapewne przygotowywał się do tej chwili już od dawna - Zwrócimy wam klejnoty. Nie potrzebujemy ich.
- Nawet tamten ? - Zeg wskazał na mały klejnot połyskujący we wpół przezroczystej czarnej wiązce.
- Nawet tamten. Tak naprawdę w pobliskim świecie znaleziono wygodniejsze źródło zasilania. Anomalia czasoprzestrzenna C5. Czarna dziura wielkości kilku tysięcy lat świetlnych. Niezwykle żadki typ. Zawiera wystarczająco dużo energii dla naszego reaktora na negatywną energię. Oficjalnie wie o tym tylko Rada gdyż Ramirez przegłosował wprowadzenie embarga na tą informację. Powiedz jeszcze tylko jaki to warunek. - Teraz Nils starał się przeszyć wzrokiem Distanta. - Istnieje możliwość przywrócenia cię na miejsce Ramireza...
- Nie, nie powrócę już. Mój jedyny warunek to odejdźcie ztąd i nie wracajcie w pobliże tego miejsca w Multiświecie.
Nils aż otworzył usta ze zdziwienia - Tylko tyle?! I tak zamierzaliśmy ztąd odlecieć... Szykujemy się do powrotu do naszego rodzinnego świata...
- Pytanie tylko czemu sami go nie zlikwidujecie? - Wszyscy spojrzeli na Mazoku.
Nils westchnął - Polityka... Nie może to wyglądać tak jakbyśmy przejeli metody Ramireza. Jeśli zrobicie to wy to co innego. I tak wszyscy będą domyślać się kto do tego przyłożył rękę ale wszystko pozostanie w sferze domysłów. A po kilkuset latach wszyscy zapomna kim był Ramirez.
- Precz z politykom... - Zamruczał pod nosem Zeg.
- No może obiecajcie mi cieplejsze powitanie jeśli kiedyś jeszcze się spotkamy i aktywujcie moje kody do sieci statku ... - Distant podniósł się z miejsca - Zatem czy wszyscy się zgadzają pomóc? To będzie najprostsza droga i w miarę pokojowa...
Z miejsca podniósł Zeg - W takim razie ja jestem za. Zawsze zaprowadzałem chaos i zniszczenie niech i teraz tak będzie.
Za Zegiem podniósł się Yuby - W pewnym sensie moi ziomkowie zostali oszukani przez Ramireza. Przyłożę do tej sprawy mój topór.
- I ja także nie pozostanę bierny ! - Zakrzyknął Ryuzoku.
- No cuż, jak wszyscy to wszyscy chodź nigdy nie deklaruje niczego otwarcie... - Z cienia wychylił się Mazoku.
Po chwili dało się słyszeć serie okrzyków drużyny świadczących o bardzo wysokim morale w tym momencie.
- Zatem postanowione. - Nils również powstał i uśmiechnął się - W zamian za klejnoty i opuszczenie tego świata zlikwidujecie Ramireza. Plan jest prosty. Potrzebujemy dwa zespoły. Nazwijmy je Zespół A i Zespół B. Musimy odciąć odziały smoków na dole miasta pod statkiem, to pozwoli na odrzucenie cum grawitacyjnych bez zbędnych ofiar, uruchomienie napędu i przeniesienie się statku Wrót do świata z nowym źródłem energii. Do tego posłuży Zespół B, który przeprowadzi dywersję na terenie miasta odwracając uwagę od statku. W czasie gdy grupa inżynieryjna pochwyci anomalie C5 i będzie ją instalować w reaktorze Zespół A powinnień już być w pomieszczeniach Centrum w czasie konfrontacji z Ramirezem . Dzieląc was według waszych predyspozycji ocenionych przez komputery Centrum do zespołu A proponuję Distanta, Ryuzoku, Zega i Mazoku. Do Zespołu B pozostałych i mnie jako znającego teren.
Wszyscy przytaknęli głową.
- Twoje kody już zostały aktywowane - Nils skinął do Distanta.- Zatem do dzieła.
Nilsa i Zespół B objęło żółte światło. Z pewnością byli już na powierzchni siejąc zniszczenie.
- Chodźmy - Distant wskazał na ścianę która poczęła świecić na żółto. -
Wszyscy ruszyli biegiem w stronę ściany. Tylko Zeg nadal stał w miejscu - Zaczekaj mam tylko jedno pytanie. Dlaczego potrzebne jest źródło skompresowanej pozytywnej energii. Czy nie można by wiązki negatywnej energii skierować w kosmos?
- To jest samobójstwo! Przestrzeń też ma pewien niezerowy stan energetyczny. Należy jak najszybciej wygasić wiązkę negatywnej energii kosztem pozytwnej najlepiej będącej w postaci masy. Inaczej niszcząc zbyt dużo przestrzeni doprowadziłbyś do postępującego łańcuchowego rozpadu próżni i końca świata... Nigdy nie myśl nad tym więcej! A teraz już musimy się spieszyć! - Distant w biegł w ścianę. Zanim wbiegł Ryu i Mazoku.
- Aaaaha.. - Zeg aż uśmiechnął się na myśl o potencjale niszczącym karabinu-reaktora. Trochę go kusiło aby ogłuszyć dwóch techników i zabrać go na własność. Po chwili jednak rozmyślił się i podążył za resztą Zespołu A.
Żółte światło wygasło i pojawili się w ośmikątnym pomieszczeniu centrum. |
_________________ Never surrender, never give up...
http://forum.multiworld.pl - Nothing is impossible here
http://komiks.multiworld.pl - Komiks Multiworld ;3 |
|
|
|
|
Yuby
Kotosmok
Dołączył: 16 Cze 2003 Skąd: Wrocław Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 16-10-2003, 14:16
|
|
|
<Odział B zmaterializował się w zaułku wielkiego niegdyś miasta Górskich Smoków. Teraz w większości były to ruiny. Zgliszcza, niczym nieprzypominające potężnych budowli wspaniałej rasy.>
N: Teraz tylko musimy jakoś zająć mieszkańców.
-Zanim zaczniemy, chciałbym wiedzieć, jak teraz wygląda sytuacja w mieście? <spytał raflik Nilsa>
-Władzę sprawuje rada wybierana w demokratycznych wyborach. Ustrój ten zastąpił monarchię, która ponoć nie miała sobie równych w całym Multiświecie.
-Co się stało z rodziną królewską? <Wtrącił się do rozmowy Vel.>
-Ostatni król nosił przydomek "Wygnaniec". To wiele wyjaśnia...
<Nagle Nils spostrzegł, że Yuby odłączył się od grupy i podążał w kierunku rynku miasta. Zaskoczeni strażnicy celowali do niego ze swojej broni,>
-Co on robi??? <wrzasnął Nils>
-Wygląda na to, że "Wygnaniec" powrócił do domu... <odparł raflik>
<Yuby dotarł do fontanny w centrum placu i zatrzymał się. Mieszkańcy przyglądali mu się z zaciekawieniem, ale także z niepokojem. Nagle na skroniach Yubego pojawiła się korona. Mieszkańcy miasta trwali chwilę w osłupieniu, po czym jak jeden mąż przyklękli na jedno kolano i złożyli broń.>
-Co im się stało? <spytał z niedowierzaniem Nils>
-Powrót Króla... <odparł Vel>
<Tymczasem tłum wokół Yubego rósł z każdą chwilą. Nagle nad zebranymi zabrzmiał donośny, krystalicznie czysty głos Króla Górskich Smoków. Przemowa w niezrozumiałym języku trwała kilka chwil. Odpowiedział jej chóralny ryk kilku tysięcy gardeł. Reszta oddziału podeszła do Yubego.>
-Jesteś w swoim żywiole. Odzyskałeś władzę. <Stwierdził Vel>
-Ale nie wyglądasz na zadowolonego... <Ze zdumieniem stwierdził raflik>
-A jak mam być szczęśliwy? Popatrzcie na mnie! Popatrzcie na wszystko dookoła! Co ze mnie za król? Nie było mnie tu, a moja rasa prawie zginęła! Ktoś zniszczył mój świat, a ja o tym nawet nie wiedziałem! Nie nadaję się na króla! <Yuby zaczął wyrzucać z siebie całą złość i frustrację>
-Histeryzujesz... <podsumował go Mazoku>
-A co ty możesz o tym wiedzieć? Jesteś Mazoku! <Wrzasnął na zszokowanego Vela Yuby.>
-Nie to ma teraz znaczenie! <Uciął kłótnie Nils> Co powiedziałeś swoim pobratymcom?
-Wyjaśniłem sprawę i przejąłem władzę. Są po naszej stronie.
<Gdy Yuby wypowiedział te słowa, dał się słyszeć strzał, a koło jego głowy przeleciał promień lasera.>
-Co do… <zaklął Yuby>
<Strzały dochodziły z budynku przypominającego ratusz.>
-Rada nie chce oddać władzy, co? <ironicznie stwierdził raflik>
<Tłum zwolenników Yubego rzucił się szturmować ratusz. Nagle przed tłumem pojawił się Yuby i powstrzymał swych ludzi ruchem ręki.
-Nie pozwolę, by z mojej winy znowu doszło do rozlewu krwi…
<Yuby odwrócił się w kierunku ratusza, uformował w rękach małą kulę energii i rzucił ją w kierunku ratusza, Po chwili u jego stóp leżeli lekko spopieleni członkowie rady i grupka ich zwolenników.>
Tymczasem statek z odziałem A na pokładzie wystartowałi i odleciał. Odział A musiał być blisko celu.
<Odział B podszedł do niewielkiego statku transportowego, który miał ich zabrać na Bambosh Star. Nagle spostrzegli, że nie ma z nimi Yubego. Stał cały czas w tym samym miejscu, jakby nad czymś intensywnie myśląc,>
-Yuby! Idziemy! <wrzasnął raflik>
-Ja zostaję. <odparł ponuro Yuby>
-Co? Jesteś nam potrzebny!
-Tu potrzebują mnie bardziej. Nie zostawię ich drugi raz. Muszę odbudować planetę, wskrzesić poległych i przywrócić wszystko, o czym moja rasa zapomniała.
-Jak chcesz. Dogonisz nas…
<Odlecieli. Bez Yubego. Król powrócił na swoje miejsce. Spojrzeli jeszcze raz za siebie. Planetę ogarnęły wielokolorowe płomienie. Goiły się rany prastarego świata. Życie wracało na tę planetę. Potężna rasa odradzała się.> |
_________________ From the brightest start
Comes the blackest hole
You had so much to offer
Why did you offer your soul? |
|
|
|
|
Ryuzoku
Dołączył: 22 Cze 2003 Status: offline
|
Wysłany: 17-10-2003, 16:28
|
|
|
<Grupa A wbiega do dziwnej sali gdzie znajduje się jakiś stos starych ksiąg z których niemalże połowa sie pali>
Ryu-O co to...
<wyciąga jedną z ksiąg>
Dis-o co chodzi??
Ryu-czytałem kiedyś o tym...to stara księga...
Zeg-czy ma coś wspulnego z klejnotami??
Ryu-nie..ale zawiera wielką wiedzę...ciekawe czemu to palą??
<chowa księge do schowka pod ramieniem(postać ludzka)>
Zeg-Marnujemy tylko czas!powinniśmy iść dalej...
Dis-Racja ale może znajdziemy tu jeszcze coś ciekawego...
Ryu-wątpie...to jedyne co widzię tu wartego uwagi...
Zeg-więc idźmy już...mamy chyba coś do zrobienia...
Ryu-no to idźmy...pozbądźmy sie tego gościa...
Dis-no nareszcie...ruszajmy!!
<poszli niknąc w oddali>
<po chwili>
Ryu-DISTANT!!!
Dis-co
Zeg-myśleliśmy że znasz jakoś ten statek...
Dis-No wiesz...znam ale dawno mnie tu nie było^^""
Może pójdziemy o tam<pokazuje ręką>
Ryu-i tak nie mamy niczego do stracenia...
<przechodzą przez kolejną ścianę>
Zeg-Ryu tak wogule po co ci ta księga?
Ryu-Zawiera soro informacji o gatnkach i Chimerach...może sie nam przydać...
Dis-O to chyba tutej...
<wszedli do lustrzanej szklanej sali obrośniętej bluszczem>
Ryu-No całkiem tu przyjemnie^^
Dis-Gdzie on mógł się ukryć...
Zeg-Może o tam??
<wskazuje na małą sadzawkę z jakąś dziwną fioletową cieczą>
Ryu-Dis co to??
Dis-nie mam pojęcia...ale tego tu nie było...
<nagle spostrzegają Ramireza którego przybyli zabić...> |
|
|
|
|
|
Mazoku
Dołączył: 20 Lut 2003 Skąd: znienacka ;) Status: offline
|
Wysłany: 18-10-2003, 14:15
|
|
|
...Siedział on w sadzawce, która po bliższym przyjrzeniu się okazała się być wanną z jacuzzi ^^, razem z czterema skąpo ubranymi paniami o prawie białej skórze i niebieskich włosach. Dochodzące stamtąd chichoty ucichły razem z pojawieniem się drużyny.
- Chyba przyszliśmy nie w porę ^^" - stwierdził Ryu.
- Co za różnica? - wzruszył ramionami Mazoku. - Ramirez i tak ma dzisiaj zamiar zginąć...
- Cicho... - szepnął Distant. - Ramirez, stary druhu! Jak się masz? :D
- Distant... - odezwał się Ramirez. - Widzę, że udało ci się uciec, a przy okazji spowodować znaczne straty.
- Przejęliśmy kontrolę nad statkiem, Ramirez - Dis nagle spoważniał. - To koniec...
- Koniec bitwy nie oznacza końca wojny.
- Dla ciebie ta bitwa będzie ostatnią. Zginiesz tu i teraz!
- Wątpię... Nie myślałeś chyba, że pójdzie ci tak łatwo?
Ramirez skinął na siedzące obok niego dziewczyny. Wyszły one z basenu i ustawiły się przed drużyną. Nagle skóra na ich dłoniach przybrała srebrną barwę. Palce wydłużyły się zamieniając w długie na pół metra szpony. Bez ostrzeżenia wszystkie cztery rzuciły się na zaskoczoną drużynę, rozdzielając ją. Poruszały się o wiele za szybko, jak na ludzi... Tak szybko, że śledzenie ich ruchów było prawie niemożliwe. W dłoni Distanta uformował się miecz, którym odparował błyskawiczny cios szponów, wykonanych prawdopodobnie z adamentium.
- Hmm... - zastanowił się odskakując. - To jakieś androidy. Wygląda na to, że wykorzystują system White Knight...
- Silver Knight - poprawił go Ramirez. - Nasz poziom technologiczny znacznie się podniósł ostatnimi czasy. Te bioboty są prawie niezniszczalne. Regeneruja się błyskawicznie, mogą dowolnie zmieniać swoją formę, a poza tym są znacznie szybsze, silniejsze i inteligentniejsze od wszystkich naszych poprzednich tworów. Używam ich jako straży przybocznej.
- W jacuzzi? ;P
- Er... To moja drobna słabość ^^"
Ryuzoku i Zeg też nie mieli łatwej przeprawy z atakującymi ich androidami. Pociski wystrzeliwane z pepeszki zostawiały w nich jedynie niewielkie otwory, które błyskawicznie znikały, a trafienie ich bronią białą było wyjątkowo trudne.
Mazoku obserwował przeznaczonego mu androida, który ustawił się przed nim i skrzyżował szpony, przygotowując się do ataku. Nagle android skoczył w powietrze wystawiając ostrza przed siebie.
- Wind brid! - Maz wyciągnął rękę, celując w napastnika.
Zdawało się, że czar nie przyniósł żadnego efektu, lecz nagle android wyhamował w locie, a w jego piersi pojawiła się spora dziura dokładnie w miejscu, w którym powinno znajdować się serce. Srebrzystobiałe ciało opadło bezwładnie na podłogę. Z rany zaczęła sączyć się srebrna substancja przypominająca konzystencją krew. Zaczęła ona wypełniać otwór i po krótkiej chwili nie pozostało po nim śladu.
- Rzeczywiście... - mruknął do siebie Maz. - Mówcie o nich co chcecie ale regenrują się błyskawicznie.
Android, jak gdyby nigdy nic, rzucił się na przeciwnika. Mazoku z cyrkową zręcznością unikał ciosów ostrzy z adamentium, tańcząc wokół napastnika. Nagle złapał androida za rękę i wykręcił ją.
- DIGU VOLT! - zakrzyknął przykładając mu dłoń do twarzy.
Błysnęło oślepiające, błękitne światło. Głowa i połowa torsu robota straciła formę i zamieniła się w bezkształtną, srebrną papkę, wokół której skakały iskierki wyładowań elektrycznych.
- To cię powinno na trochę zatrzymać...
Spojrzał kątem oka na resztę pochłoniętej walką drużyny, a następnie jego wzrok spoczął na Ramirezie, który zdążył ubrać, niezwykle kontrastujący z niebieskim odcieniem jego skóry, czerwony szlafrok. Stał on przy drzwiach i najwyraźniej chciał uciec, podczas gdy jego zabójcy byli zajęci. Ale na jego nieszczęście zwlekał z tym zbyt długo. Mazoku pobiegł w jego kierunku, jako że nie mógł się teleportować. Ramirez spostrzegł go w ostatniej chwili i nie odgrywając bohatera rzucił się do ucieczki długim korytarzem, zatrzaskując za sobą drzwi. Zanim Mazoku udało się je "otworzyć" był już daleko. Po kilku minutach biegu znalazł się w ogromnej sali wypełnionej lustrami. Wszędzie wokoło widział swoje odbicie normalne lub zniekształcone przez zakrzywione powierzchnie zwierciadeł.
- To muszą być jego apartamenty... Wystrój raczej dziwny ^^" - mruknął do siebie. - Ramirez... gdzie jesteś? ^-^
Usłyszał ciche kroki i zobaczył w jednym z luster fragment czerwonej szaty. Ruszył najciszej jak mógł (czyli lewitując ;) kierując się dźwiękiem. Po chwili ujrzał swoją zwierzynę. Ramirez stał w długim przejściu między dwoma długimi rzędami zwierciadeł. Przylgnął on do srebrnej powierzchni i rozglądał się nerwowo. Chyba go nie zauważył...
Mazoku skoczył na Ramireza i przewrócił go na ziemię. Ten jednak podniósł się i uśmiechnął złowieszczo. Ramireza pokryła znajoma srebrna substancja i po chwili zamienił się on w równie znajmą dziewczynę o błękitnych włosach.
- Niech to... - zaklął pod nosem Mazoku. - Ramirez wspominał, że możecie zmieniać postać... a może on od początku był tylko atrapą...?
- ... - Android tylko się uśmiechnął jeszcze paskudniej.
- Ty wogóle umiesz mówić? ^^"
- ...I'm going to smack you until armored tanks pull us apart!!! - krzyknął nieco sztucznie biobot, a jego ręka zamieniła się tym razem w długie, zakrzywione ostrze.
[GLEBA]
- Rany, kto cię programował? ^^" - Maz podniósł się z podłogi. - Cóż, skoro chcesz walki na miecze...
Mazoku wyciągną przed siebie dłoń. Pojawił się w niej piękny, jednoręczny miecz. Ostrze wykonane było z jakiegoś stopu mithrilu i bliżej niezydentyfikowanych metali. Całe pokryte było misterną siecią runów i wzorów. Wśród wielu niezrozumiałych zaklęć magicznych dało się wyróżnić jeden długi, znajomy napis w języku mazoku, ciągnący się przez całą długość klingi: "You should never challenge mazoku for battle. There's nothing more reckless than trying to beat one". Zarówno ostrze jak i runy świeciły się lekkim fioletowym blaskiem.
- Rzadko z niego korzystam, ale tobie mogę uczynić wyjątek :>
Przeciwnicy rzucili się na siebie, krzyżując ostrza tak szybko, że zauważenie pojedynczych uderzeń było niemożliwe. Wokół sypały się iskry. Jednak android okazał się być nieco lepszy. Kopnięciem odrzucił Mazoku, a następnie mocnym uderzeniem ostrza wytrącił mu miecz z ręki, a kolejnym cięciem rozciął go niemal na pół. Tym razem to Maz osunął się bezwładnie na podłogę.
- Cel unieszkodliwiony - orzekł android, a jego ręka przybrała normalny kształt.
- Na twoim miejscu nie był bym tego taki pewnien - mruknął Mazoku i skoczył w powietrze jednocześnie rzucając na ziemię pod stopami niedoszłego zwycięzcy... - GRAY BUSTER!
Android momentalnie zamarł, a jego ciało pokryło się kryształkami lodu. Maz wylądował obok swojego miecza, podniósł go i z rozpędu wbił w lodową statuę wzmacniając cios zaklęciem Bomb Di Wind. Zamrożony android rozleciał się na miliony kawałków wielkości ziarenek piasku.
- Spróbuj się teraz zregenerować, cholerna maszyno... ^^
Uniósł miecz do góry, a ten rozpłynął się w powietrzu. Potem oparł się o lustrzaną ścianę i zaczął sam się regenerować. Kiedy skończył, ruszył korytarzem bacznie wypatrując prawdziwego Ramireza, jeśli ten wogóle tu był. Tymczasem w poprzedniej sali trwała zagorzała walka między Distem, Ryu i Zegiem oraz 3 androidami... |
_________________ You should never challenge mazoku for battle. There's nothing more reckless than trying to beat one ^-^ |
|
|
|
|
Szaman Fetyszy
Epic One
Dołączył: 06 Maj 2003 Skąd: Z emigracji wewnątrzkrajowej Status: offline
|
Wysłany: 28-10-2003, 21:34
|
|
|
Tymczasem drużyna przebywająca na Bambosh Star miała nie lada kłopoty. Znaleźli wprawdzie klejnot, ale zostali okrążeni przez Cesarza i jego trzech generałów. Co gorsza, wśród członków wyprawy na Bambosh Star znajdowały się osoby, które, nie licząc Avellany były powszechnie uważane za sukkuby i uwodzicielki, przez co zagrożenie ze strony Cesarza stawało się wysokie. Peter mając wciąż we wspomnieniach niewinną igraszkę Miyi, czego efektem był Giga Bambosh Blast w wykonaniu Cesarza wiedział, że należy go odciągnąć, bo inaczej rozwali całe Miasto Wśród Chmur. Znając jego uraz do kobiet, a co dopiero uwodzicielek, choćby domniemanych można było spokojnie wziąć w rachubę taki scenariusz.
Spojrzał w stronę odzianych w niebieskie pancerze generałów walczących z Xeniphem, Valgardem i Velem. Nie był w stanie przewidzieć wyników tego starcia, mógł wywnioskować tylko to, iż w najgorszym wypadku, jeśli nie zdoła pokonać Cesarza będzie skazany na nierówną walkę czterech na jednego. A to oznaczałoby rychłe spotkanie z duchami Starożytnych w Kryształowej Marchwi. Niestety, mocno się obawiał starcia z Cesarzem.
- Hej! - Bambosh się ożywił, a z jego twarzy wywnioskować można było, że odkrył co najmniej Amerykę. - Skoro już mamy klejnot, to po jaką cholerę narażamy się w walce z Cesarzem i jego generałami. Miya, twórz portal, zbieramy się stąd.
- Głupcze. - Cesarz jak błyskawica przeleciał przez barierę nie czując żadnych oporów, lądując tuż przed Miyą. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, przebił jej powłokę energetyczną pięścią. - Czyli istota astralna. Bambosh Blast! - Fala uderzeniowa pochłonęła kronikarkę, jak i kawałek ściany pałacowej, wpuszczając wszechobecne na ponurej Bambosh Star czerwone światło. Nie zdążył jednak zaatakować znajdującej się obok Sat, gdyż powalił go na ziemię potężny cios Petera, następnie Bambosh Blast sprowadził go parę metrów w głąb. Nie wywarło to na Cesarzu zbyt wielkiego wrażenia, gdyż trafił go energetycznym sejmitarem zanim opadł dym. Całe szczęście bariera wytworzona w porę przez Bambosha przyjęła na siebie cięcie, po czym elf bezskutecznie spróbował dosięgnąć Cesarza kopnięciem z półobrotu. Długowłosy uniósł się w powietrze szykując kolejny atak.
Tymczasem Serika znalazła nie całkiem skąpo odzianą kronikarkę. Skuteczność bamboshowej energii przeciwko powłokom astralnym po raz kolejny została udowodniona. Miya z ledwością podniosła się, smutno patrząc w oczy towarzyszki.
- Atak nie był zbyt silny, jeszcze jestem w stanie utrzymać się w świecie materialnym. Niestety, nie mam sił na utworzenie portalu. Potrzebuję czasu na regenerację - Miya przyklęknęła zbierając enrgię.
- No to klops - skwitowała Avellana. Mam nadzieję, że chłopaki poradzą sobie z Cesarzem i generałami. Inaczej będziemy mieli spore kłopoty.
Natomiast wśród walczących przewaga nie przechylała się na żadną ze stron. Generałowie mieli ciężką przeprawę z Xeniphem i Velem, nawet Valgard w miarę sobie radził. Zaś Bambosh i Cesarz walczyli ze sobą w sali tronowej, niestety ten drugi pomimo kilku ran ciętych zaczynał mieć przewagę. Najwidoczniej dużą rolę odgrywała bariera zastawiona przez generałów.
Bambosh wyprowadził cięcie energomieczem, celując w jedną z ran. Adwersarz zręcznym skokiem uniknął ataku, po czym złożył dłonie, formując gwiazdki, które trafiły Bambosha nie będącego w stanie utrzymać bariery. Spojrzał na liczne rany szarpane. Nie było dobrze. Leczenie ich pochłonie kolejne porcje energii, Cesarz zaś wykurował swoje i nadal zdawał się być rześki, choć nie tak jak na początku. Poza tym doceniwszy przeciwnika zaczął używać osłon. Widać było, że nie atakuje pełną mocą.
- Muszę tobie pogratulować, nawet stanowiłeś dla mnie wyzwanie - rzekł spokojnie Cesarz spoglądając zimno w oczy elfa. - Jesteś silniejszy od moich generałów. Ale to za mało - po kolejnym silnym ciosie Bambosh rozbił się o ścianę.
W sali audiencyjnej generałowie znaleźli słaby punkt Xenipha i Valgarda. Niszcząc im aparaty tlenowe przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę. Dwóch nieobamboshowanych upadło na ziemię próbując złapać oddech. Już się wydawało, że wszystko stracone, kiedy nagle otworzył się świetlisty portal ukazując trójkę archaniołów i jedno zwierzę: Trzymetrową postać w turbanie, wysokiego człowieczka o dziwnych oczkach i zawdiackim kapeluszu i czarnowłosego mężczyznę na krowie w przeciwsłonecznych okularach.
- Widzę, że Peter ma spore kłopoty - rzekła skrzydlata postać na krowie. Dobra Ćiśka, kochanie ty moje, na generała - wyciągnął świeltisty, pofalowany miecz, po czym zaatakował jednego z generałów, który nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Ostrze zatopiło się w ciele cesarskiego poplecznika, po czym krowojeźdźca odciął kawał korpusu wraz z ręką i pozbył się przeciwnika pociskiem z błekitnej energii. Tymczasem osoba w kapeluszu rzuciła na Xenipha i Valgarda dziwny czar, pozwalający im na funkcjonowanie bez oddychania, natomiast olbrzym pomagał Velowi w starciu z pozostałymi generałami. Przybocznu Cesarza nie wytrzymali długo i ulegli przewadze liczebnej przeciwnika.
Wtedy to bariera opadła, czego efektem był znaczny przypływ sił drużyny, w tym i Petera, który wyorzystał szansę i rzucił się z mieczem na nie spodziewającego się upadku bariery Cesarza. Tym razem nie chybił, energoostrze przebiło na wylot korpus rywala, po czym Bambosh przemienił ostrze w falę energii, która to zrobiła w jego piersi dziurę wielkości pięści. Cesarz zachwiał się i zrobił dwa kroki w tył, po czym został trafiony kolejnym Bambosh Blastem. Jednakże uniknął trzeciego pocisku i skontrował swoim. Peter ledwo uniknął ataku.
- Widzisz - syknął Cesarz - jestem z innej rasy niż pozostali Bambosh Riderzy, co z pewnością wiesz. Gdyby nie to, byłbym ledwo żywy, nawet przy tej mocy. - Rzucił się na Petera przewracając go.
Nagle na Cesarza rzucił się ogromny archanioł, chwytając go i wysyłając błękitnym pociskiem poza obręb pałacu. Pozostała dwójka zaczęła go ostrzeliwywać. Peter poznał ich wszystkich. Postacią na krowie był Baziak, posiadacz kapielusza zwał się Palmus, natomiast trzymetrowcem w turbanie był nikt inny, jak jego brat - Maro. Po chwili Baziak uleczył rany Petera.
- Baziak, Palmus, bracie! - Bambosh wyglądał na niezwykle szczęśliwego - A jednak po śmierci istnieje życie! Jak dobrze was widzieć! Co porabiają Artur, Bamse, Bułkożer, Mleczarnia i Krasnalina? Chociaż... zostawmy to na później - spojrzał na podnoszącą się z krateru zakrwawioną postać Cesarza. Jednak nie zamierzał walczyć. Uniósł się wysoko w powietrze i zaczął komasować energię do Giga Bambosh Blasta. Zanim zdążyli cokolwiek zrobić strzelił. Gigantyczna fala energii zmiotła pałac z powierzchni ziemi. Archanioły wraz z elfem zdążyli osłonić się barierą, jednakże...
- Xeniph... Valgard... Vel... Miya... Seri... Ave... - reakcja na śmierć towarzyszy rozjaśniła mu umysł. Zamnknął oczy koncentrując się. Czuł przypływ enrgii między sobą a Bamboshami silniejszy niż nigdy dotąd.
- I wtedy... gdy rozjaśni się twój umysł i osiągniesz najwyższą harmonię z Bamboshami, staniesz się Starożytnym - mówił do siebie. Nagle Bamboshki zaczęły dostawać beżowych ciapek, a sam właściciel otworzył oczy i wykrzywił twarz w grymasie złości. Otoczyła go beżowa aura. Teraz był gotowy na starcie z Cesarzem. Z niesamowitą szybkością ruszył ku niemu, strącając go potężnym ciosem w głowę. Cesarz zdołał wyhamować przed kraterem.
- Może i jesteś Starożytnym, ale pochodzisz ze słabszej rasy. Nigdy mi nie dorównasz! - Zaczął się szykować do kolejnego Giga Bambosh Blasta. Peter nie czekał, koncetrując się do wyprowadzenia swojego najsilniejszego ataku.
- Giga Bambosh Blast!
- Ancient Bambosh Blast! - Fale uderzeniowe zderzyły się ze sobą. Peter pomimo przemiany najprawdopodobniej przegrałby, gdyby nie ciężkie rany zadane przezeń w walce i osłabienie tyrana po zniszczeniu pałacu. Pocisk trafił i skąpane we krwi ciało Cesarza spadło w krater. Maro zleciał w jego stronę.
- Nie przeżył - rzekł brat Petera. Pozostali Bambosh Riderzy powinni przejść na twoją stronę. Pomściłeś nas i swoich towarzyszy. Możesz być z siebie dumny.
- Ale... nie zdołałem. - Bambosh nie dokończył, ponieważ zjawili się Bułkożer, Bamse. Artur i Krasnalina wraz z towarzyszami wyprawy po klejnoty.
- Uff, ledwo ich przesłaliśmy przez portal - rzekł Bamse. - Chwila potem i byłoby po nich.
- Dobrze że żyjecie - rzekł Bambosh z ulgą. - Was domniemane uwodzicielki też to dotyczy. - Uśmiechnął się.
- Więc tak wyglądają Starożytne Bamboshe? - Spojrzała Ave nie zważając na wesoły komentarz kompana. - Hmmm... osobliwie.
- Ale jednak wzrost mocy jest zauważalny - Bambosh spojrzał w czerwone niebo. - Wysłałem sygnał telepatyczny do cesarskich Bambosh Riderów, będą czekać na mnie aż zakończę wyprawę. Wtedy pomyślę co dalej. Maro - skierował wzrok ku bratu. Mam nadzieję że się jeszcze zobaczymy.
- Oczywiście - rzekła wąsata postać w turbanie. - Będę często odwiedzał Mistyczną Krainę. Reszta kompanii też. Poza tym mogę was przenieść tam, gdzie chcecie. Jest kilka plusów bycia cherubinem. Szkoda tylko, że nie mam haremu... - Rozmarzył się.
- Skorzystamy - odparła Miya, która jeszcze nie pozbierała się do końca po ataku Cesarza. |
|
|
|
|
|
Yuby
Kotosmok
Dołączył: 16 Cze 2003 Skąd: Wrocław Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 28-10-2003, 22:48
|
|
|
<Yuby oparty o jakąś skałę obserwował ze wzgórza swoje królestwo. W niczym nie przypominało ono ruin, które ujżał, gdy tu przybył. Jak okiem sięgnąć wszędzie rozciągały się łąki, lasy, rzeki, wzgórza i góry. W oddali szumiało morze. Na północy widać było mury stolicy. Piękniejszej nawet, niż ta, którą pozostawił. U podnóża wzgóraz, na którym Yuby się znajdował, była mała wioska. Jedni pracowali w polu, inni odpoczywali lub trenowali magię i fechtunek. Yuby mógł wreszcie odetchnąć. Odbudowa królestwa okazała się łatwiejsza, niż się spodziewał.
Środowisko naturalne odtworzył za pomocą swoich najpotężniejszych zdolności.
Odbudowa miast trwała krótko, dzięki potędze magii i technologii, którą pozostawili po sobie znajomi Distanta.
Lecz zanim zaczęto odbudowę, trzeba było wskrzesić poległych. W tym celu Yuby musiał użyć wiedzy z ksiąg znajdujących się w II bibliotece, ukrytej pod ziemią (pierwsza uległa znisczeniu).
Zajęło mu to trochę czasu, ale odniósł pełny sukces. Na koniec Yuby przystąpił do wskrzeszania dawnych tradycji i magii. Na szczęście, mimo że magia w tym świecie niemal przestała istnieć, to jego mieszkańcy zachowali naturalny talent magiczny. Z pomocą pradawnych mędrców Górskie Smoki znów impomowały biegłościa w tej sztuce.
Teraz, gdy wszystko zostało zrobione, Yuby cieszył się z wolnej chwili. U jego boku drzemały dwa ogromne wilki: Burek i jego siostra, Arwena (uwierzycie, że znam psa o takim imieniu? ^^).
Nagle Yuby otworzył oczy i przez chwilę siedział skamieniały. Wilki też się podniosły.>
-Czujecie to?
-Tak. Równowaga została zachwiana... Cesarz nie żyje.
-Udało im się...
-Właśnie. Co zamierzasz teraz robić.
-Chyba trzeba będzie się stąd ruszyć. Już niedługo... |
_________________ From the brightest start
Comes the blackest hole
You had so much to offer
Why did you offer your soul? |
|
|
|
|
Xeniph
Buruma
Dołączył: 23 Sty 2003 Status: offline
Grupy: AntyWiP WIP
|
Wysłany: 31-10-2003, 14:54
|
|
|
Post in progress... Loading, please wat... |
_________________ You don't have to thank me. Though, you do have to get me donuts. |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|