FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
  Harmonia - kampania Exalted
Wersja do druku
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 09-10-2012, 22:27   

SUROWIZNA - doszlifuję w wolnej chwili

_____________________________________________________


Log z GTalka - początek śledztwa.

Daerian: hej
19:51 chcialem chwile pogadac jak widzisz swoje dochodzenie
ja: hej
Daerian: w sensie, jako gracz - co chcesz robic
czy chcesz abym Ci dawal poszlaki, ktore bedziesz sma laczyl
czy zebym Ci podpowiadla koeljne kroki np.ktore bedziesz opisywal
czy jeszcze inaczej
19:55 hm?
ja: to pierwsze zapewne
19:56 Daerian: dobrze
to co Ty an to, abym Ci dal podstawowe informacje teraz?
opisz sobie jak je uzyskujesz wedlug wlasnej woli
ja: a daj
Daerian: i po tym bede wiedzial jak chcesz to sledztwo prowadzic mniej wiecej ;-)
wiec tak:
suknia zostala nasaczona trucizna, ktora zadzialala w czasie balu
19:57 czyli mniej wiecej dwie godziny od zalozenia
suknia byla nasaczona idealnie (nie bylo plam, rowno rozpwadzona substancja)
trucizna byla bezzapachowa, nikt nei sprawdzal czy bezsmakowa, bo akurat nie maja skazancow
19:58 suknia zostala wybrana poprzedniego dnia wieczorem
znajdowala sie w garderobie krolowej do rana
19:59 musiala zostac nasaczona w nocy, inne suknie nie zostaly zatrute - ktos wiedzial wiec o wyborze
magiczne metody wykrywnaia klamstwa SMoczokrwistych wskazuja na to, ze zadna dworka obecna przy wyborze i pomagajaca w nim nic nie wie
podobnie Mistrz Ceremonii, ktory dobrowaolnie poddal sie badaniom
20:00 nikt inny nie byl obecny, wiec podejzrewa sie udzial kogos z zewnatrz/magiczna manipulacje
suknia nie jest nowa, zostala wykonana jakis miesiac temu w najlepszym miejskim zakladzie
ja: przesłuchuję dwórkę i MC z użyciem ucha sędziego
20:01 Daerian: kilka dworek
ja: yay, RPG turowe
Daerian: XD
Ucho Sedziego twierdzi, ze mowia pelna prawde
20:02 w garderobie nie znaleziono nic specjalnego, nie ma nawet sladow wlamania
ja: przepytuję osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo części zamku
Daerian: po wyborze sukni krolowa udala sie na kolacje, wkrotce potem poszla spac
20:03 ja: ktoś jej towarzyszył przy wyborze sukni?
Daerian: tak, wlansie dworki i mistrz ceremonii
ja: łapię również marszałka dworu i pytam go czy w ostatnim czasie pojawili się jacyś nowi dworzanie
20:04 względnie czy zauważył dziwne zachowanie dotychczasowych
Daerian: trucizna zostala wstepnei zidentyfikowana jako wyciag z Ziela Przeznaczenia, bardzo rzadkiego i nietypowego kwiatu
ja: to samo z przełożonymi służby i strażników
Daerian: w polaczeniu z kilkoma mineralami daje trucizne zatrzymujaca uklad oddechowy, bardzo silna i zdolna zabic nawet Wyniesionych
20:05 jej przygotowanie wymaga wysokich, ale nie specjalnie wyjatkowych umiejtnosci
poradzilby sobie z tym nawet smiertelny Thaumaturg
20:06 marszalkinie ;-)
ja: marszałka
chyba, że Kwieta była feminazistką
Daerian: zartuje ;-)
w czagu osatsnich kilku tygodni nie przjeto nowej sluzby
20:07 byly przypadki zachorowan od mniej wiecej 4 tygodni, znacnzie wiecje niz zwykle
asz zwrocilo jej to uwage
drobne dolegliwosci, kilka pwoazniejszych
ja: mhm
20:08 Daerian: kilkoro roznych osob mialo problemy z rzeczmai, jakie keidys nie psrawialy problemow
od pzrelzonego sluzby np sie dowiesz, ze doswiadcozna dworka spalila nowe szaty ireneusza przy prasowaniu...
()tak, maja tu zelzaka - na dusze, taka metalowa ;-) )
20:09 a kucharz pzreoslil zupe dla slkuzby 4 dni tmeu, tka ze ja wyalc tzreba bylo
jakis starznbik spadl ze schodow...
pare takich spraw
20:10 btw. bedziesz sie dzileil z druzyna wynikami/pytal o zdanie cyz rade?
ja: wzywam wszystkich znanych taumaturgów z Harmonii i magluję na okoliczność trucizny
20:11 Daerian: bo ejsli tka, to dma to potem na Doca
ja: jak już coś wyhaczę
Daerian: coz, u zadnego z nich w ciagu ostaneigo meisiaca nie zamawial wyjatkowo rzadkiej i nietypowej trutki na szczury
20:12 ogolnie, kilku z nich wie cos o tej truciznie
metody warzenia dokladnej nie zna zaden (dwoch klamie)
20:13 ale wymaga na pewno kwiatu pzreznaczenia zebranego w nowiu/samo poludnie/przy pelnym ksiezycu/o zmierzchu
ja: gdzie ta cholera rośnie?
Daerian: najlepiej z cmentarza
na grobach wisielcow oficjalnie
nieoficjalnie, jest to zielsko preferujace dosc ciemne i wilgotne miejsca
20:14 przypomina wrzos, ale platki maja ksztalt zbizliony do miecyz i jest bardziej intensywnie fioletowe
czesto rosnie w starych lasach, w poszyciu
i na mokradlach albo w okolicach rzek
20:15 ja: krótko mówiąc jest dość popularnym chwastem
Daerian: jego sok wywoluje halynogenne wizje w posatci niepzretworzonej
wlasnie nie
zdaje sie byc popularny, ale wystepuje choelrnie rzadko
20:16 i zwykle jeden-dwa kwaity w okolicy
thaumaturdzy nie wiedza skad sie to bierze
20:18 co jeszcze..
zwiakzi m,ineralne jakie sie do eigo dodaje podobno sa dosc powszehcnie dostepone i ich zdobycie nie stanowi problemu
(ale nikt naparwd enie wie jaie to dokaldnei zwiazki) (2 klamie znowu)
20:21 dobrze... cos jeszcze?
20:23 ja: prowadzę dziennik, z czterema równoległymi teoriami
20:24 a) the usual suspects b) infernale c) sidereale d) lokalni mortale i DBki
20:25 Daerian: aha,m po rozmowie jeden z thaumaturgow zostawia Ci po cichu karteczke z pzreprosinami co do trucizny
i dokaldna receptura jak to mzoan zrobic
ja: ?
Daerian: bal sie mowic glosno
ja: dobra
wchodzę na głowę Izradorowi
20:26 Daerian: znaczy?
spora czesc tego sie pewnie dowiedziales od Izradora w rozmowach tez
ja: wypytuję go o lokalną opozycję, stronnictwa, dworskie koterie i ogólnie wszelkie ugrupowania polityczne, ze szczególnym uwzględnieniem tych którym mogłoby zależeć na zamachu
Daerian: zeby nei bylo,z e on n ic nei robil ^^'
20:27 ta Ci dane na temat krowestw osciennych ktoe ustalilismy
ja: proszę o dostęp do akt najbardziej prominentnych członków
Daerian: pzoa tym na dworze nie bylo specjalnych innych trendow "anty", z wyjatkiem, pokutujaceog w celi dowoecy gwardii
ja: ... aha
20:28 Daerian: ktory ogolnie prezje by wpadl na balz meiczem, niz pomysla o uzyciu trucizny
Zirador podjezrewa raczej zamach zewnetrzny, szczegolnie ze Dyscordia ostanio robi sie coraz bardziej aktywna
20:29 ja: mhm
20:32 Daerian: koterie sa raczej neiwielkie i nie ma w noc niezwyklego
wyglada na zupelnie normalna sytuacje, z mocno lubianym ogolnie wladca
20:37 no dobra, to chyba na razie tyle
czy cos ejszcze chcesz zrobic?
20:38 ja: nah
na razie zbadać trop discordiański
co biorąc pod uwagę rozmach Johanna oznacza przesłuchanie ichniego króla
20:45 Daerian: okeeeej XD
dobra, to jak napiszesz posty z literackim opisem tego co tutaj to pzrejdzimey dalej :D
ja: ok


Śledźtwo - ciąg dalszy


- Usiądźcie, proszę - Johann, nie odwracając oczu od pliku papierów, wskazał dwa proste krzesła na środku gabinetu, jaki udostępnił mu Izrador.
Obaj taumaturdzy usiedli - jeden powoli, jakby ostrożnie, drugi szybkim, gwałtownym ruchem.
- Tak, panie sędzio? - odezwał się ten opanowany.
- Pan Archibald, pan Neonars - przedstawił ich sobie, wreszcie spoglądając w ich stronę. - Ale jak sądzę panowie już się znają?
- Konkurujemy ze sobą (prawda) - stwierdził znudzonym głosem Archibald. Neonars tylko pokiwał głową.
- Zdarzało się panom współpracować?
- Z nim? - Archibald machnął ręką - dlaczego miałbym współpracować z nim panie sędzio? Toż to nieudacznik pierwszej wody, nawet nie dokończył praktyk. (prawda)
- Być może bym je ukończył - głos Neonarsa był zadziwiająco zimny i opanowany - gdyby mój mistrz w fachu nie był skończonym sukinkotem, lichwiarzem i dziwkarzem. (prawda)
- To nie ma nic do rzeczy. Po prostu nigdy nie miałeś talentu (prawda) - odpowiedział Archibald znudzonym głosem, jakby wielokrotnie słyszał już te oskarżenia - w każdym razie, panie sędzio, po co zostaliśmy tu ponownie wezwani?
- Cóż, zastanowiło mnie, czemu akurat wy dwaj skłamaliście gdy zapytałem, czy potrafilibyście przyrządzić truciznę taką jak ta, od której zginęła królowa.
- Oh? - Archibald uśmiechnął się drapieżnie - więc ta szuja jednak wykradła mi moje notatki... dziękuję za informację sędzio. A czemu skłamałem... zgodnie z moją wiedzą, byłem jedyną osobą w krolestwie zdolną do tego (prawda) - sędzia by się przyznał?
- Tak - wzruszył ramionami, patrząc Archibaldowi prosto w oczy. - Ale z drugiej strony nigdy nie uczyłem się produkcji trucizn, więc nigdy nie stawałem przed takim problemem.
- W naszym fachu trzeba być wszechstronnym panie sędzio. W końcu człowiek uczy się róznych rzeczy podczas badań. A w zasadzie jakim to sposobem sędzia dowiedział się, że posiadam tę recepturę? Nie chwaliłem się tym nikomu, a sekrety zawodowe cenię sobie mocno (prawda).
- Nie dowiedziałem się. Po prostu jest pan kiepskim kłamcą.
- Możliwe... (kłamstwo). Nieważne jednak. Dobrze, znam przepis i mogę go przedstawić (prawda), ale nie przygotowywałem jej od wielu miesięcy, jeśli lat nawet (prawda).
Neonars tymczasem zaczął ciężko oddychać.
- Mhm... - sędzia skinął głową, z nieobecną miną. - Cóż, ma to ręce i nogi. Zobaczymy co do powiedzenia będzie miał pana... kolega - zwrócił się w stronę drugiego taumaturga. - Więc, panie Neonars? Dlaczego pan nie powiedział prawdy?
- Bałem się (prawda) - powiedział cicho Neonars.
- Czy potwierdza pan oskarżenia pana Archibalda, że to od niego wykradł pan recepturę?
- Czy to ważne? Nie uczył mnie niczego!
- To zostanie ocenione. Czy kiedykolwiek pan przyrządzał tę miksturę?
- Tak. (prawda)
- Dawno temu?
- Kilka miesięcy (prawda).
- A-ha - powiedział ostentacyjnie, wiercąc przesłuchiwanego spojrzeniem. - Myślę, że do czegoś dochodzimy. Panie Archibaldzie, dziękuję, to wszystko na razie. Proszę nie opuszczać miasta, ale na razie jest pan wolny.
- Dziękuję. - Archibald uśmiechnął się wstając powolnym ruchem i wychodząc.
- Jak mniemam, nie uczynił pan tego dla ćwiczenia ani zabawy - podjął, gdy za drugim taumaturgiem zamknęły się drzwi. - Mikstura powstała na zamówienie, prawda?
- Co miałem zrobić? Potrzebowałem pieniędzy na leczenie matki... a ten człowiek wiedział skądś, że potrafię ją przyrządzić... płacił czystym złotem... (prawda).
- Mógłby go pan opisać?
- Nie. Nie pamiętam go... (prawda). Był... wysoki? I zasłaniał twarz? Nie wiem...
- Na pana miejscu wysiliłbym pamięć, od tego bowiem zależy czy znajdziemy jakieś okoliczności łagodzące pana udział w królobójstwie. Nie wierzę, że zupełnie nie zwrócił pan uwagę na wygląd klienta zamawiającego tak poteżną truciznę. Jaką miał sylwetkę? Jaki głos? Nosił się ubogo czy dostatnie?
- Nosił się... na ciemno... czarno? Niebiesko? Granat?... Zieleń? Krew?
- Wysoki? Szeroki w ramionach? Seplenił?
- Nie... wiem...
- Dobrze, widzę, że w tym temacie nie dowiemy się wiele. Pomyślmy więc skąd mógł się dowiedzieć, że dysponuje pan potrzebną wiedzą. Czy komuś pan zdradzał się z tego, że wszedł w posiadanie receptury?
- Nie, zawsze to ukrywałem... (prawda)
- Skąd więc mógł się dowiedzieć, że potrafi pan przygotować truciznę?
- Nie mam pojęcia... uwarzyłem ją kiedyś, kilka lat temu... ale tylko raz i pozbyłem się jej. (prawda)
- Dziwne, bardzo dziwne. Gdzie dokładnie i kiedy dokładnie odbyło się do spotkanie?
… Dwa? Trzy... miesiące temu. W moim warsztacie... a dokładniej domu... tyle pamiętam. Mój dom i warsztat są w tym samym budynku.
- Rozumiem - odparł, po czym westchnął. - W zasadzie jakie są pana stosunki z Archibaldem? Był pan jego uczniem, jak rozumiem?
- Był moim mistrzem i opiekunem gildyjnym... no wie pan, to bardziej cech, ale taumaturdzy zawsze mieli lekkie... (prawda).
- Nie wydaje się pan mile wspominać tej opieki?
- Wykonywałem więcej prac w jego domu niż służba, której miał zbyt mało. Nie uczył mnie prawie niczego. Oszukiwał mnie na opłatach za pracę. I... cóż, powiedzmy że brzmi to melodramatycznie dzisiaj, ale zrobił wszystko, by zapobiec powstaniu, czy może kontynuacji mojego związku z jego córką. (prawda)

Johann obrzucił Neonarsa lekko zaskoczonym, krytycznym spojrzeniem. Mężczyzna nie wyglądał najgorzej, był nawet dość przystojny, choć wychudzony, wyraźnie było jednak widać, że nie wiedzie mu się najlepiej. Zrobiło mu się go trochę żal, choć podejrzewał, że gdyby to jego podopieczny zaczął się kręcić wokół jego córki, to zapewne wyleciałby z terminu szybciej niż potrafiłby się przedstawić. Zachował to jednak dla siebie.
Nagle coś mu przyszło do głowy.

- Zapomniałem spytać... Ta trucizna... W zasadzie jak długi jest termin przydatności do... spożycia?
- Nie wiem... pozbyłem się jej zaraz po uwarzeniu... i za pierwszym razem, kiedy wylałem butelkę do ścieków... i za drugim, bo klient ją odebrał dwa dni po uwarzeniu (prawda)
- Ale raczej dłuższy, niż kilka miesięcy?
- Nie wiem, ale... (jego oczy nagle otworzyły się szerzej) - kamień soloterny ma właściwości utrwalające, a więc tak... (prawda).
- Tak też sądziłem - kiwnął głową, pocierając ręką skroń. - W zasadzie dlaczego uwarzył pan truciznę tylko po to, by ją wylać?
- Ja... chciałem... się... chciałem otruć Archibalda! Ale... potem zacząłem myśleć jaśniej... więc ją wylałem. (prawda)
- Mhm... Wracając do pana Archibalda. Kiedy zrezygnował pan z terminowania u niego, względnie on zrezygnował z wykorzystywania pana?
- Nie wiem dokładnie, będzie... kilka lat temu. (prawda). To ja odszedłem... czy raczej uciekłem, skopiowawszy wiele ustępów z jego księgi. (prawda)
- I co ja mam z panem zrobić? W zasadzie nawet jeśli osoba której pan sprzedał ten syf nie była zamachowcem, to raczej nie planowała wykorzystać jej do deratyzowania piwnicy.
- Nie wiem. Ale musiałem (prawda).
- Zastanawia mnie tylko jedno - czemu nie opuścił pan Harmonii? Nie obawiał się, że może być jakiś związek między pana zamówieniem, a zamachem? Że ktoś wcześniej czy później trafi na pana ślad?
- Bałem się... ale też... nie wiem, jakoś... jakaś część mnie chciała, aby ktoś się spytał. (prawda)


Johann nic na to nie odpowiedział. Siedział chwilę wpatrując się w taumaturga, po czym wstał i niespiesznym krokiem podszedł do drzwi.

- Zaprowadźcie pana Neonarsa do celi - rzucił do strażników. - I powiadomcie imć Izradora, że znalazłem pierwszego podejrzanego.




Wieczorem, tego samego dnia

Johann stanął przed domostwem taumaturga. Obrzucił wzrokiem posiadłość, próbując wyrobić sobie zdanie o właścicielu. Dwupiętrowy dom Archibalda był zbudowany w klasycznym stylu Harmonii, z zdobieniami roślinnymi. Nie był bardzo duży, ale zadbany i w dobrym stanie, a jego fronton wyraźnie sugerował zamożność właściciela. Położony kawałek od niego parterowy budynek był zapewne warsztatem - większość taumaturgów wolała nie eksperymentować w samym domu.
Sędzia otrzepał spodnie z kurzu, poprawił kaftan i grzecznie załomotał do drzwi.
Chwilę potem drzwi optworzyły się i wyjrzał zza nich podstarzały sługa.
Witajcie Panie - powiedział z szacunkiem - wybaczcie, ale o tej porze mistrz Archibald już nie przyjmuje.

- To dobrze, zatem nikt nie będzie nam przeszkadzał. Nazywam się Johann von Schwarzenberg
i w imieniu jej królewskiej mości prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa królowej Kwiety. Prowadź mnie do swojego pryncypała.
-Tak jest, Wasza Wielmożność. - stwierdził służacy, otwierając drzwi na oścież, po czym poprowadził Cię przez hol na schody, prowadzące na pierwsze piętro. Po chwili zapukał do szerokich drzwi.
- Mistrzu Archibaldzie, szanowny sędzia Johann przybył, aby porozmawiać.
Przez chwilę panowała cisza, po czym padła odpowiedź:
- Wprowadź go.
Służący otworzył przed Johannem drzwi prowadzące do dużego i przestronnego gabinetu, w którym w oczy rzucał się przede wszystkim kominek i wielkie biurko.
- Zostaw nas samych - padło polecenie, a służący natychmiast je wykonał.

Witam sędzio - Archibald uśmiechnął się, choć uśmiech nie objął jego oczu - napije się pan czegoś?
To mówiąc nacisnął guzik w biurku, otwierając barek schowany za obrazem cycatej nimfy.

- Nie odmówię - skinął głową Johann. - Przepraszam za najście, ale jedna sprawa nie dawała mi spokoju, w zasadzie kilka spraw. Może pan będzie mi w stanie udzielić odpowiedzi.

- Nie ma pan zbyt wysokiej opinii o panu Neonarsie, prawda?
- Zaiste. Nie ukrywając, to beztalencie i dyletant, który nie ukończył; nawet nauk. (prawda)
- Rozumiem, że pan był jego nauczycielem. Z tego co zrozumiałem mieli panowie jakąś... zwadę. Czy to ona sprawiła, że nie mógł ukończyć nauki, czy też po prostu przerosło to jego możliwości?
- Oh, możliwe że by mu się udało... kiedyś (prawda). Wielu głupców kończy nasze studia... czasami. (prawda) Ale owszem, nasza zwada trochę mu to utrudniła, a głupiec wyrzucony przez mistrza na tym etapie raczej nie ma możliwości znaleźć sobie nowego (prawda).
- No właśnie. Zatem nie słynął raczej w branży skutecznością i profesjonalizmem, a mimo to...
Bardzo proszę - stwierdził Archobald, podając sędziemy szklankę i wskazując na zawartośc barku - Whisky? Oddech Zaroma? Czy może stare dobre wino? Proszę wybrać.
- Może być whisky, na służbie raczej unikam mocnych trunków - uśmiechnął się, nadstawiając kielich. - Dziękuję. A mimo to właśnie do niego zwrócił się tajemniczy nieznajomy, zamawiając truciznę. Bardzo rzadką i bardzo konkretną truciznę, o której z jakiegoś powodu wiedział, że Neonars umie przyrządzić, choć on sam zaklina się, że nikomu o tym nigdy nie wspominał. Nie wie pan skąd taki wybór?
- Pewnie dlatego, że był moim uczniem (prawda). W koncu jestem znany jako najlepszy mistrz trucizn pomiędzy taumaturgami (kłamstwo), więc pewnie szukali kogoś z moją wiedzą. (prawda)

(Niech ten nadęty bufon da mi spokój z głupimi pytaniami. Niech w końcu zajmie się tym durnym padalcem)
- Tak, to ma jakiś sens - pokiwał głową w zadumie. - Do pana nikt się przypadkiem nie zgłaszał z taką sprawą?
- Jaką sprawą?
- Jeżeli zależało im na pana wiedzy, to logicznym jest, że w pierwszej kolejności kontaktowaliby się z panem. Nikt z panem nie rozmawiał w sprawie zakupu tej trucizny?
- Nikt ze mną nie rozmawiał w sprawie zakupu tej trucizny, panie sędzio (prawda).
<2. aktywacja SAGACIOUS READING OF INTENT>
(przekonać tego pyszałka, żeby dał mi spokój. W końcu za coś takiego dałbym im truciznę za darmo...)
- Czyli jak rozumiem nie ma pan pojęcia co to byli za ludzie?
- Jacy ludzie? - spytał Archibald, nalewając sobie i sędziemu kolejną porcję - ach, ludzie rozmawiający z głupkiem o truciznie? Nie mam pojęcia jacy ludzie mogli z nim rozmawiać o tej sprawie (prawda).
- Ach, czyli to nie był człowiek. Tak podejrzewałem, sądząc z jego zeznań. Mam rację?
- Skad ja mam wiedzieć, czy sędzia ma rację?
- Proszę odpowiedzieć.
- Na co mam odpowiedzieć? Na pytanie kto z nim rozmawiał? Skąd niby mam wiedzieć, jakich rozmówców ma ten partacz?

- Proszę odpowiedzieć - powtórzył Johann, nie przestając się uśmiechać, choć jego oczy były zimne.
- Proszę mnie zostawić w spokoju - na twarz Archibalda wystapiły kropelki potu - nie wiem czego sędzia się domaga, ale to już uchodzi za nękanie! (prawda)

- Do wszystkich demonów Piekieł, zdaje pan sobie sprawę, że to jest poważniejsza sprawa niż wasza prywatna wendetta?! - ryknął, chwytając go za kołnierz. - Ktoś zabił twoją królową, człowieku, więc jeśli masz w sobie choć odrobinę przyzwoitości i lojalności dla dynastii odpowiesz mi teraz na to cholerne pytanie!
- Nie jestem winien śmierci królowej! Co mnie zreszta ona obchodzi! Załuję jej, ale to było niezbędne! Niech go sędzia w końcu zabije! Albo wyśle do kamieniołomów!
- Niezbędne do czego? Mów, na bogów!
- Wiedziałem, że musi zginąc ktoś wysoko postawiony, a wtedy go skażecie! Żałuję tego, ale to było niezbędne!
- Tyle wysiłku tylko po to, by... Kto się z tobą kontaktował w tej sprawie?
- Nie wiem... był... nie pamiętam go. Ale miał taki wspaniały plan... wyobraża sobie sędzia? Ten głupiec do konca by myślał, że zabił i umarłby myślac o tym, a naprawdę był tak żałosnym taumaturgiem, że nigdy nie byłby w stanie! Zemsta idealna! I osobista, i fachowa! HA HA HA!
- To znaczy? Przecież sam pan stwierdziłeś, że skradł pańskie notatki.
- Nawet się nie zorientował że są niekompletne. Bałwan! Chyba powinienem mu o tym wspomnieć, zanim go powieszą, tak o tym też nieznajomy wspominał... po prostu dzieło sztuki, no nie? Zemsta jak z antycznych opowieści o bohaterach!
- Można tak powiedzieć - przytaknął Johann, bardzo starając się nie krzywić. - O czym wspominał nieznajomy?
- No przecież mówię! Miał taki piekny plan jak całkowicie zniszczyć tego pajaca! I tak mi pomógł jedynie za butelkę trucizny!
- Zatem to jego plan. Skąd wiedział o pańskim problemie?
- A... nie wiem. Nie mówił.
- Kiedy się skontaktował? I gdzie?
- Chyba tutaj... naprawde nie pamiętam.
- Skoro zatem mikstura Neonarsa była nic nie warta, to czy to znaczy, że królową Kwietę zabiła pańska?
- No raczej tak. Chyba że miał jeszcze inną, ale wątpię. Nie potrzebował, moje mikstury zawsze działają!
- Oczywiście.
- No oczywiście! Sędzia się sam przekona!
- … Jesteś głupszy niż myślałem.
- Dlaczego? Nikt nie znał tego przepisu! Sędzia umarze za miesiąc na objawy identyczne z gorączką bagienną. Nie wiem czemu sądziłem, że to dobre rozwiązanie, ale teraz mi żal sędziego.
- Za miesiąc? - skrzywił się. - Trochę wolno działająca trutka. Obawiam się, że sprawa rozstrzygnie się o wiele wcześniej, ale dziękuję za informację.
- No oczywiście że by się roztrzygnęła. Sędzia nie może umrzeć, nim nie skaże tego hochsztaplera! A potem za to, że mnie obraził wezwaniem na przesłuchanie w jego obencości sędzia powinien umrzeć jak przyzwoity obywatel.
- Dziękuję - skinął głową. - Chodźmy już. Musimy obudzić mojego sekretarza by spisał protokół pod przysięgą.
- Nie idę! Nigdzie nie idę! - zawołał Archibald, rzucając się do biurka i wyrywając z szuflady nietypową broń - typ pistoletu, jaki Johann ostatnio widział u Waltera.

Sędzia był jednak tuż za nim. Zatrzasnął szufladę na broni, zanim taumaturg zdążył ją całkiem wyciągnąć, po czym krótkim ciosem w skroń odrzucił go aż na ścianę. Sprawdził puls, upewniając się, że nie zabił go.
W tym momencie służacy zastukał do drzwi. Słyszysz zza nich głos:
- Panie sędzio, pod drzwiami ktoś na pana czeka. Mówią, że z sądu i że to pilne bardzo.
- NIE WCHODZIĆ! Khem... Niech zaczekają chwilę.

Zerknął w lustro wiszące na ścianie. Znak na czole powoli przygasała, tak więc już po chwili był w stanie wyjść do ludzi. Zarzucił sobie Archibalda na plecy i ruszył do wyjścia.
- Panie sędzio, sypialnia jest na górze - stwierdził służący, gdy Johann wyszedł - zaniosę Panom trunki.
Johan nie skomentował.
- Witam. Jakie wieści przynosicie? - rzucił do przybyszów, gdy dotarł w końcu do drzwi. - I nie pytaj.
Posłaniec, którego w pierwszej chwili zamurowało na widok ładunku Johanna wykrztusił - Panie sędzio, podejrzany się powiesił!
Johann zgrzytnął zębami.
- Wydawało mi się, że mieliście go pilnować. Tak trudno zauważyć, że jedyny podejrzany o udział w zamachu na królową zaplata sobie stryczek?
- Sir, ja nic nie wiem - prawie zapłakał młodzian - ja tylko biegam na posyłki...
- Dobrze już. Dowiem się kto jest odpowiedzialny, ale... to w zasadzie bez znaczenia. To wszystko, możesz wracać do siebie.

Gdy posłaniec zniknął za rogiem sędzia gwizdnął przeciągle. Z mroku wyłonili się Thyssenhauz i Gerda, oboje dość zmęczeni.

- Przeszukać go, a potem skrępować i dostarczyć do pałacu sprawiedliwości. Wolałbym, żeby ten świadek nie powiesił się za wcześnie. Zrozumiano?
- Tajest!

Było już późno. Sędzia pospiesznym krokiem ruszył w stronę zamku królewskiego, mając nadzieję znaleźć Płomienia albo Gwiazdę odpowiednio szybko.

_________________
I can survive in the vacuum of Space
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Morg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 15 Wrz 2008
Skąd: SKW
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Fanklub Lacus Clyne
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 14-10-2012, 01:14   

[bezczelny placeholder... gomen ==']

_________________
Świadka w sądzie należy znienacka pałą przez łeb zdzielić, od czego ów zdziwiony wielce, a i do zeznań skłonniejszy bywa.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
8137449
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 14-10-2012, 01:27   

[Ten sam dzień co przesłuchania taumaturgów]

- Szefie - próby nauczenia Estrala szacunku dla systemu stopni i zależności wojskowych nie przynosiły zbyt widocznych rezultatów. - Jak długo tu będziemy siedzieć?

- Co, nudzi ci się, czy miejscowi kupcy już się połapali by nie robić z tobą interesów? - rzucił z kąta któryś z żołnierzy.

- Cóż za bezpodstawne insynuacje, jestem świecącym przykładem uczciwości i szczerości w handlu - urażenie w głosie Estrala byłoby o wiele bardziej wiarygodne, gdyby włożył w nie jakieś przekonanie. - Po prostu pomyślałem, że bardziej na zachód warunki do wypoczynku mogą być lepsze

- Aż tak źle? - Płomień odezwał się z zainteresowaniem. Właśnie zdobycie informacji o okolicy było głownym powodem serii wypraw samozwańczego kwatermistrza po miejskich sklepach, targach i karczmach - a przynajmniej najbardziej istotnym z punktu widzenia Abyssala.

- Właściwie to nie - przyznał Knuj - ale mogłoby być lepiej, a na to się nie zanosi. Sytuacja się wręcz pogarsza

- A gdzie się nie pogarsza? - żołnierze zdążyli się już zorientować, że chaos i zamieszanie rozprzestrzeniały się po świecie jak jakiś pożar.

- Nie wiem, ale chciałbym tam teraz być - kontynuował niezrażony Estral.

- Sami widzieliście te masy uchodźców. Im dalej od stolicy, tym mniej bezpiecznie. Ataki barbarzyńcow i bestii od północy od dawna stanowiły problem, ale ostatnio podobno jest coraz gorzej. Na wschodzie pogarszają się stosunki z sąsiadem i co bystrzejsi porzucają domostwa blisko granicy. Nawet na południu, gdzie powinno być dość bezpiecznie, panuje niepokój.

O konflikcie z Discordią abyssal zdążył się już dowiedzieć, a łupieżcy z dżungli z okolic Greyfalls byli sławni już wiele lat temu (choć dawniej zdawali się mieć mniejszą skalę działań i woleli unikać większych miast). O niepokojach wśród ludności wspominał niedawno brat Sereny. Co innego było jednak słyszeć o pojedynczych sprawach, a co innego wysłuchać szczegółowego raportu przedstawiającgo stan królestwa widziany oczami jego mieszkańców. Estral nie pominął nawet (czy też zwłaszcza) takich rzeczy jak wahania w handlu w ciągu ostatniego roku, jak i jego opinii na temat przyszłych trendów w tej dziedzinie.

Z informacji wyłaniał się dość wyraźny obraz - o ile w Harmonii nie działo się specjalnie źle (szczególnie w porównaniu z wieloma innymi miejscami jakie Płomień mógł od ręki wymienić), sytuacja faktycznie zmierzała ku gorszemu. Ba, zmierzała szybciej, niż powinna. Mogła za to być odpowiedzialna wspomniana przez Alberta klątwa (dobrze by było się dokładnie upewnić co właściwie ona powodowała i jak szerokie mogła mieć konsekwencje), ale mogło też być to przyczyną świadomych, wrogich działań przeprowadzonych całkowicie normalnymi środkami.

Nasilenie we wrogiej propagandzie powinno być łatwe do zauważenia. Akty sabotażu, czy próby podkupywania oficjeli Harmonii już mniej (choć w obu przypadkach ten, jak mu tam...Izador powinien mieć jakieś informacje). Sam zamach na królową był oczywiście działaniem bardzo widocznym.

Wedle opinii Płomienia, Harmonii nie zostało za dużo czasu. Jeśli wszystko by zmierzało dalej tym samym torem, to nieunikniony w obecnej sytuacji konflikt z Discordią oznaczałby długą, wieloletnią wojnę która zruinowałaby nie tylko oba królestwa, ale też i pomniejsze państwa ościenne. To, która strona wyszłaby z tego starcia zwycięsko nie miałoby już większego znaczenia.

Na szczęście, nadal istniała możliwość zmiany stanu rzeczy - a problem sam w sobie podsuwał dość oczywistą możliwość rozwiązania. O ile długotrwała wojna z sąsiadem zruinowałaby obie nacje, gdyby udało się czas jej trwania znacząco skrócić, zwycięstwo mogłoby pomóc rozwiązać problemy wewnętrzne, oraz uwolnić siły do poradzenia sobie z zagrożeniem północnym. Oczywiście, choć brzmiało to prosto, wcale takie łatwe nie było - ale udział w tym grupy wyniesionych znacznie zwiększał szanse na sukces.

Abyssal pamiętał czasy, gdy podobny konflikt sprawiłby mu prawdziwą radość. Szansa na wielkie bitwy, dramatyczne potyczki, być może nawet widowiskowe oblężenie wrogiej stolicy. Szansa na to by szerzej rozgłosić swe imię, wykazać się bohaterstwem, kunsztem dowódczym i pokazać światu “oto jest ktoś, z kim należy się liczyć”. Nawet teraz, gdy zastanawiał się nad strategią i wybiegał myślami w przyszłość ku wojnie, czuł jak zaczyna wrzeć w nim krew - czuł, że żyje, że właśnie do tego został stworzony. Przez ostatnie lata wiele się jednak zmieniło. Dziś, gdy przyjdzie mu toczyć wojnę, będzie ona wyglądała zupełnie inaczej. Mniej widowiskowa, za to o wiele bardziej bezwzględna i brutalna, w której każde środki będą dobre, jeśli tylko pomogą w szybszym jej zakończeniu, przy możliwie jak najmniejszych stratach własnych.

Samą radość którą mógłby wyciągnąć z wojny przytłumiało obecnie gorzkie poczucie, że ten nadchodzący konflikt tak naprawdę niczemu nie służy - poza ruinacją okolicy.

To oczywiście były kolejne różnica - kiedyś straty, oraz sens walki były zupełnie nieistotne. Liczyły się tylko same bitwy, zwycięstwa i czerpana z nich satysfakcja.

Teraz wydawało mu się to takie puste - puste i dziecinne. Tym bardziej, że w wielu osobach z którymi się spotkał w Zaświatach miał okazję zaobserwować wykrzywione odbicia własnych ideałów. Szczególnie w samym Masce, tak desperacko pragnącym udowodnić innym Mrocznym Władcom że jest od nich lepszy. Nawet jeśli ceną za jego dumę miało być zniszczenie Kreacji. Myśl że tak mało brakowało, a też podążyłby tą drogą, zamienił się w wierną kopię swego byłego mocodawcy nie była wesoła. A jednak droga którą niegdyś podążał była jedyną którą znał, a wspomnienia nadal trzymały go na niej i utrudniały znalezienie nowej.

Dlatego właśnie, by Płomień mógł znaleźć nowy cel i ruszyć do przodu, Nuada musiał umrzeć ostatecznie, a wszelkie po nim ślady musiał pochłonąć ogień.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 14-10-2012, 01:41   

*Zasadniczo powinno być Latacza i Tren, ale porządkujemy, więc wrzucam jak leci*

[Dzień po koronacji, ten sam, co pierwsze przesłuchania taumaturgów]

Walter nie mógł przestać dziwić się, że wszystko do tej pory poszło tak gładko. Niemalże tak, jak gdyby zaplanował sobie to wszystko. A tak naprawdę, od momentu włączenia się do akcji pod pałacem wszystko było jedną wielką improwizacją. Nie narzekał. Właśnie szedł ze swoją piękną przewodniczką, do Ireneusza – człowieka który miał dać mu jakieś zajęcie.
Pałac był duży. Droga była na tyle długa, że Walter zaczął się zastanawiać czy czasem nie kręcą się w kółko tylko po to by jego towarzyszka zdążyła w jej trakcie wyciągnąć z niego jakieś informacje. Nawet jeżeli, było to całkowicie zrozumiałe.

Zatrzymali się pod drzwiami prowadzącymi do gabinetu Ireneusza. Strażnik człapiący za nimi w milczeniu zbladł jeszcze bardziej i zaczął się trząść. Walter popatrzył w jego kierunku i wzruszył ramionami. Jego towarzyszka zaanonsowała gości stojącym przed drzwiami strażnikom, po czym zwróciła się do mężczyzny:
- Oczywiście rozumie pan, że drugi raz ten sam numer nie przejdzie. Bardzo proszę o oddanie broni przed wejściem.
- Królowa była znacznie lepszym celem. - mruknął pod nosem, lecz odpiął pas z rewolwerami, wyciągnął zza pasa kolejny nóż i jeszcze jeden z cholewy buta. - Proszę bardzo.
- Dziękuję - dwórka skłoniła się lekko, odbierając mały arsenał i przekazując strażnikom. - Czy to cała broń, jaką posiada pan przy sobie?
-Tak. Na ilu osobach w ciągu jednego dnia można zrobić złe pierwsze wrażenie? - odpowiedział rewolwerowiec z uśmiechem.

Ireneusz siedział spokojnie w swoim gabinecie wypełniając jakieś dokumenty i okazjonalnie wydając polecenia dwóm sekretarzom którzy również byli zajęci papierkową robotą. (opiszcie wejście)Walter wszedł do gabinetu pewnym krokiem. Za nim podążyła dziewczyna, a dopiero na końcu, na trzęsących się nogach, do gabinetu wsunął się strażnik. Wyglądał, jakby miał w najbliższych planach zapadnięcie się pod ziemię.
-Witam panie Ireneuszu. - powiedział donośnym głosem rewolwerowiec, tak by oderwać zapracowanego człowieka od jego papierów.
- Ah, witam panno Stello, szeregowy Iszamel - pozdrowił wchodzących do gabinetu. - I z kim mam przyjemność? - spytał przyjaźnie zwracając się w stronę nieznajomego.
-Jestem Walter. Od dzisiaj, hmm zaczynam tu pracę. - ukłonił się lekko
- Pracować? Ciekawe. Czy mógłbym prosić o dokładniejsze wyjaśnienia? - tu zwrócił się w stronę Gwiazdki i szeregowego.
Panna Stella uśmiechnęła się lekko.
- Szlachetny książę, zapewne wiadomo panu, że dziś odbyć się miała audiencja u królowej osoby, która w znaczący sposób przyczyniła się do uspokojenia sytuacji na placu podczas wczorajszego gradu. Chciałabym przedstawić panu tę osobę - dwórka eleganckim gestem wskazała na mężczyznę. - Pan Walter zaoferował królowej swoje usługi na stanowisku dowódcy straży. Decyzja oczywiście należy do pana.
- Obawiam się, że to nieco za wysoka pozycja do oddania osobie o której nic nie wiemy - zauważył Ireneusz. - Ale zawsze chętnie przyjmiemy nowych rekrutów.
-To zdrowe podejście. Jestem zaskoczony, biorąc pod uwagę jak wygląda ochrona królowej w praktyce.
- Co masz na myśli przez “wygląda ochrona królowej”? - spytał Ireneusz z nagłym zainteresowaniem i lekką zmianą tonu. Stojący z tyłu szeregowy Iszamel, który i tak wyglądał na śmiertelnie przestraszonego zaczął się w tym momencie wyraźnie trząść.
- Pan Walter ma na myśli to, że straż przy bramie nie zdecydowała się dokładnie przeszukać zaproszonego, wprowadzanego przez zaufanego Wyniesionego Daana’d gościa, poprosiła tylko o wydanie broni. Na skutek czego panu Walterowi udało się wnieść na salę audiencyjną broń. - Gwiazdka wcięła się, zanim Walter zdążył się odezwać.
- I jak rozumiem szeregowy Iszamel jest odpowiedzialny za to niedopatrzenie - stwierdził wciąż spokojnym głosem, patrząc na nieszczęsnego strażnika, który mamrotał półgłosem “przepraszam” niczym mantrę. - Cóż, zajmiemy się tym za chwilę. Panie Walterze, prosiłbym o zgłoszenie się do osób odpowiedzialnych za przydziały i wypełnienie odpowiednich papierów. Strażnicy przed drzwiami wyjaśnią panu jak tam dojść.
Rewolwerowiec kiwnął głową. -Mam nadzieję że stanowisko będzie odpowiednie dla człowieka o moich zdolnościach. Rozumiem, że tymczasowo będziecie chcieli mnie wypróbować, ale proszę trzymać wolne jakieś wysokie dowódcze stanowisko. Na wypadek gdybym okazał się, hm odpowiedni - powiedział Walter uśmiechając się krzywo kącikiem ust.
- Proszę się nie martwić. Jeśli pańskie zdolności dorównują pańskiemu ego z całą pewnością może pan liczyć na szybką promocję. Chwilowo jednak ocenę pozostawiam wydziałowi odpowiedzialnemu za rekrutację. Jestem pewien, że przydzielą oni panu stanowisko na którym będzie mógł się pan wykazać. Jeśli to wszystko to dziękuję panu za wizytę, jak również panience za poświadczenie sytuacji - ton głosu Ireneusza wyraźnie wskazuje, że uważa to za koniec rozmowy. - Szeregowy Iszamel oczywiście zostanie, by przedyskutować jego niedopatrzenie - na to ostatnie słowo położył wyraźny nacisk. Strażnik na którego Ireneusz po raz pierwszy spojrzał wprost skulił się.
Panna Stella skłoniła się przed obliczem księcia, po czym udała się w kierunku wyjścia, dając Walterowi znak dłonią, że powinien podążyć za nią. Ireneusz zwrócił się do swoich sekretarzy prosząc, by też na moment wyszli i przy okazji zanieśli papiery które już wypełnili. Wszyscy wyszli pozostawiając dwóch mężczyzn samych.
Zaraz za drzwiami Walter zażądał zwrotu swojej broni i natychmiast kiedy ją odzyskał poczuł się lepiej.
-Dziękuję za pomoc w rozmowie. Sądzę że dzięki temu że nie musiałem się odzywać ten człowiek zachowa głowę. -powiedział. Mijając strażnika przy drzwiach zadał mu jakieś pytanie. Strażnik machnął ręką kilka razy wyjaśniając jak trafić do biura oficera zajmującego się kadrami.
Panna Stella przyjęła podziękowania uprzejmym skinieniem głowy.
- Mam taką nadzieję - dziewczyna uśmiechnęła się ciepło. - Trafi pan do wydziału rekrutacji, prawda?
-Postaram się nie błądzić za długo. Nie będę dłużej panny zatrzymywał - ukłonił się głębiej niż poprzednio i ruszył korytarzem w stronę wskazaną przez gwardzistę.
- Życzę powodzenia - usłyszał za sobą, oddalając się od biura Ireneusza. Kątem oka zauważył jeszcze, że dziewczyna udała się w przeciwnym kierunku.

W części pałacu przeznaczonej dla służby, zawierającym także kwatery Gwardii Walter trafił szybko i wygodnie do pokoju Oficera Służby Personalnej, do którego należało wstępne przepytanie kandydata, wystawienie opinii i skierowanie go na rozmowę z konkretnym przyszłym przełożonym. Był to człowiek w nieodgadnionym wieku - mógł mieć równie dobrze trzydzieści, jak i sześćdziesiąt lat. Jego oczy natomiast wyraźnie sugerowały, że ma za sobą wiele zim... i to w chłodniejszych okolicach.
Więc, pan Walter. Dziękuję w imieniu królestwa Harmonii za Pana pomoc podczas koronacji i gratuluję wyboru miejsca pracy. Przejdźmy jednak do sprawy... Pana nazwisko? Miejsce urodzenia? Doświadczenie? Umiejętności? Proszę opowiedzieć coś o sobie.
Rewolwerowiec przeniósł wzrok ze ściany na rozmówcę i powtórzył - Nazywam się Walter. - głośniej i wyraźniej, gdyż chyba oficer nie do końca go zrozumiał.
- Jak rozumiem, nie ma Pan nazwiska albo przydomku? W porządku, to trochę niespotykane... bardzo proszę dalej.
-Byłem porucznikiem w wolnej kompanii z Farhold. Moje rodzinne strony.-dodał zamyślonym tonem. Wymienił kilka bitew o których nikt nie słyszał, i kilka takich o których krążyły plotki nawet tak daleko na północ. Wspominając najznakomitsze zwycięstwa zaczął zagłębiać się w detale, omawiać strategię, taktykę. Wszystko to profesjonalnie zimnym głosem.
- Ciekawe, nie przeczę. Jak rozumiem, dowodził Pan kampanią najemników... wybaczy Pan że spytam co się z nią stało?
-Byłem zastępcą kapitana -skorygował Walter - Zrezygnowałem z powodów osobistych. Nie wiem co się z nimi stało później..
- Nie ukrywam, że informacje brzmią dobrze. Jakie osobiste umiejętności walki Pan posiada?
Walter rozluźnił się zauważalnie, gdy rozmowa zeszła na inny temat. Poklepał rewolwery po rękojeściach - Strzelam. - powiedział śmiejąc się.
- No dobrze, Panie Walter... musi Pan sobie zdawać sprawę, że pomimo Pana zasług raczej nie zatrudnimy człowieka z ulicy od razu na wysokim stanowisku?
-Niestety. Myślę że przeżyję i moja duma nie ucierpi zanadto- powiedział zrezygnowanym tonem. Trochę na pokaz, bo i tak wiedział swoje.
- Innymi słowy, osobiście proponowałbym patent oficerski - akurat organizujemy nową grupę Gwardii, której zadaniem ma być ochrona przyjaciół królowej... a z tego co wiem, zawarł już Pan z nimi znajomość, co stanowi dobra okoliczność.
-Dobrze, z przyjemnością będę chronił gości królowej. - Goście królowej wydawali się bardzo, hm interesującymi ludźmi. Poza tym stanowisko które wiązało się z przebywaniem w bezpośrednim otoczeniu królowej dawało bardzo wiele możliwości.
- Dziękuję w takim razie... proszę zgłosić się z tym listem do...



W pokoju zapadła złowróżbna cisza.
- Szeregowy - odezwał się znów Ireneusz, lecz tym razem jego głos brzmiał ostrzej. - Czy zdajecie sobie sprawę co takiego uczyniliście?
Iszamel zmusił się do wyprostowania.
- T-tak, ja niedopełniłem roz-rozkazu - wymamrotał przerażony.
Ireneusz podszedł bliżej i stanął metr od strażnika patrząc mu prosto w oczy.
- Tylko to? - spytał z niebezpieczną nutką w głosie.
- Ja... ja... - w oczach Iszamla zaczęły się formować łzy - ...k-królowa była zagrożona... prze... przeze mnie... - wyznał z płaczem.
Ireneusz westchnął.
- Dokładnie. Nasza kochana królowa, która dopiero co objęła tron znalazła się w potencjalnym niebezpieczeństwie - stwierdził Smoczokrwisty z potępieniem w głosie. - Walter może i wykazał się obywatelską postawą, ale nie jest to żaden dowód na to, iż nie posiada motywu by chcieć usunąć obecnie rządzącą osobę. Doprawdy, za to niedopatrzenie powinienem cię zwolnić, a przynajmniej zdegradować. Nie zgodzisz się?
- Ja.. tak... moja wina. Przepraszam... - Iszamel ukrył twarz w dłoniach i osunął się na najbliższe krzesło.
Ireneusz stał przez chwilę, czekając aż strażnik nieco się uspokoi.
- Jednakże - wznowił, gdy szloch Iszamla osłabł - to chyba byłaby zbyt sroga kara - stwierdził, kładąc pocieszająco dłoń na ramieniu strażnika. - Macie siostrę, nieprawdaż? - spytał cieplejszym tonem.
- Ja... tak... - wymamrotał Iszamel skonfudowany nagłą zmianą tematu.
- Chorą siostrę - uściślił Ireneusz. - Po przyłączeniu się do straży ciężko pracowaliście, by jak najszybciej awansować, gdyż potrzebowaliście pieniędzy na jej leczenie, prawda? - kontynuował Ireneusz patrząc prosto w oczy swojego podwładnego. Ten kiwnął głową, niezdolny wydobyć z siebie głosu.
- Jeśli zdegraduję was, szeregowy, znów nie będziecie mieli pieniędzy na leczenie siostry - Ireneusz wyjaśnił tonem osoby która doskonale rozumie wszystkie obawy i nadzieje Iszamla. - Możliwe nawet, że umrze. To dość paskudna choroba, o ile kojarzę. Zgodzicie się więc chyba, że jest to zbyt okrutna kara.
- T-tak - wymamrotał strażnik.
- Dlatego też Iszamlu za karę przez najbliższe dwa miesiące będziesz odpowiedzialny za sprzątnie stajni - tu strażnik wzdrygnął się lekko, ale książę kontynuował pewnym głosem - oczywiście wciąż będziesz otrzymywać obecne wynagrodzenie. A jeśli będziesz wykonywać swoje zajęcie sumiennie to być może nawet przedwcześnie zwolnię cię z tej odpowiedzialności. Co o tym sądzisz?
Iszamel patrzył z niedowierzaniem na swojego przełożonego i znów zalał się łzami.
- D-dziękuję... - wydukał, acz tym razem w jego głosie pobrzmiewała głównie ulga i szczęście. - Dziękuję... nie jestem godzien - w tym momencie padł na kolana i złapawszy rąbek szaty Ireneusza wyznawał ze łzami. - Nie jestem godzien służyć, tak wspaniałomyślnemu r-rodowi. Dziękuję. I przperaszam, więc nie pozwolę by królowej coś zagroziło. Ochronię ją choćby nie wiem co! Jeszcze raz dziękuję, panie.
Ireneusz poklepał Iszamla po ramieniu i wyciągnął swoją szatę z uchwytu strażnika.
- Zgłoś się więc dzisiaj do stajni. Zaraz wypiszę ci przekierowanie.
Smoczokrwisty szybko stworzył odpowiedni dokument i przekazał go wciąż nieco łkającemu strażnikowi. Ten zasulutował, jeszcze raz podziękował i wyszedł, pełen wdzięczności.

Korytarz dalej Gwiazdka odetchnęła z ulgą i ruszyła okrężną drogą w stronę kwater Gwardii...

***

*tu będzie wycieczka na miasto, jak się napisze*

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 14-10-2012, 01:56   

[10 dzień miesiąca Zstępującego Ognia, rok 770 wedle kalendarza Cesarstwa]

- … Naprawdę straszy?
- Jak słowo panience daję! Ponoć plugawą anatemę tam pogrzebali tysiąc lat temu, czy więcej nawet, i od tego czasu to wzgórze przeklęte jest, a każdego, kto tam pójdzie, nieszczęście wielkie spotka!
- Nieszczęście?
- Mówię panience, przeklęte miejsce! Mój kuzyn, jak jeszcze młodzi byliśmy tam poszedł... I mówił, że duch straszliwie zawodził tam, wiatr udając. A i nieszczęście go spotkało, bo ledwo dwa lata później kark skręcił, jak z drabiny spadł. Przeklęte jak nic!


[popołudnie, 11 dzień miesiąca Zstępującego Ognia, rok 770 wedle kalendarza Cesarstwa]

Poprzedni wieczór pewna córka kupca, który wraz z rodziną przybył do Harmonii z towarami i zaraz miał ruszać dalej, spędziła wieczór w jednej z lepszych okołoportowych knajp, pijąc dobre wino i słuchając plotek. Plotki, jak to plotki, dotykały przede wszystkim bieżących spraw (z gradem podczas koronacji na czele), ale od dziwnych wydarzeń związanych ze zmianą władzy nietrudno było przejść do miejscowych podań, legend i przesądów. Gwiazdka miała nadzieję, że cokolwiek z tego, co usłyszy, pomoże w jakiś sposób rozwikłać zagadkę śmierci królowej Kwiety, ale większość pogłosek okazała się być całkowicie bezużyteczna... Poza tą jedną. Abyssalka nie sądziła wprawdzie, żeby stary grobowiec mógł mieć jakiś związek z bieżącymi wydarzeniami w Harmonii, ale stare grobowce miały pewne inne zalety.

- Sądzę, że warto byłoby się tam przejść - stwierdziła po tym, kiedy już zrelacjonowała Płomieniowi swoje wrażenia z rozmowy z nowym oficerem straży, i płynnie przeszła do czegoś, co mogło stanowić całkiem interesujące plany na wieczór.
- Grobowiec, mówisz? - Płomień od razu docenił wagę plotki. Na wyspie właściwie nie praktykowano ani grzebania zmarłych, ani stawiania im miejsc pamięci. Nieskalana wiara nie była tu pod tym względem tak silna jak na Wyspie, więc zdarzały się domowe ołtarzyki, była też niewielka krypta w pałacu w której spoczywały prochy rodziny królewskiej, ale wszystko to było niewystarczające. Płomieniowi potrzebny był od zaraz grobowiec - a najlepiej duże i przestronne mauzoleum.
- To faktycznie wymaga sprawdzenia. Udało ci się dowiedzieć, gdzie mniej więcej to siedlisko wszelkich nieszczęść się znajduje?
- Jasne, to nie jest wiedza tajemna. Niedaleko za miastem, jakąś godzinę drogi stąd. Można się przejść nawet pieszo, chociaż zdaje się droga wiedzie przez nienajlepsze dzielnice miasta... Ale tak czy inaczej warto. Myślę, że Serena mogłaby nie docenić, gdyby któreś z nas postanowiło zawrzeć bliższą znajomość z kryptą jej rodu... - Gwiazdka już rozważała taką możliwość, ale uznała, że wypadałoby jednak znaleźć jakąś alternatywę. Problem w tym, że najprostsza i najbardziej oczywista nie wchodziła w grę, jeśli chciała uchodzić za Serenową damę dworu i dziewczę z dobrego domu. Dziewczęta z dobrego domu po prostu nie trzymają pewnych rzeczy w pokojach!
- Nic specjalnego się dziś nie dzieje, myślę, że możemy się przejść. Wzięcie koni wzbudziłoby ciekawość, a to mogłoby być niepożądane. - na ustach Płomienia pojawił się lekki uśmieszek - A jesli po drodze jacyś mieszkańcy tych “nienajlepszych” dzielnic zdecydują się nam przeszkadzać... to w sumie nie mam nic przeciwko - odłamek mroku tkwiący gdzieś w głębi duszy Abyssala już od jakiegoś czasu domagał się daniny.
- Ja też nie - mruknęła dziewczyna, krzywiąc się lekko. To co powiedziała nie było do końca prawdą. Owszem, miała coś przeciwko, ale też były sprawy, na które nie była w stanie zbyt wiele poradzić... Na przykład to, że od ostatniego razu minęło już zbyt wiele czasu... A to rzeczywiście nie byłaby najgorsza możliwa okazja. - Spakuję parę rzeczy i chyba możemy się zbierać - uśmiechnęła się lekko.

Niedługo potem para Abyssali, niosąc umiarkowanie wypchane torby podróżne przedzierała się już ulicami miasta. Podróż przez dzielnice była pouczająca. Miasto było pełne ludzi, co już oboje wcześniej zauwazyli. W dzielnicach portowych cały czas trwało życie - w tawernach przebywali zarówno marynarze, kupcy, podróżnicy, oraz zbrojni zatrudniani do ochrony przez handlarzy i przewoźników. Sam fakt, że ci ostatni stanowili dość liczną i wyróżniającą się grupę zamiast ginąć w tłumie dużo mówił o stanie bezpieczeństwa w regionie. Na ulicach pełno było bezdomnych, koczujących tu w nadziei zarobienia na kolejny posiłek, albo mających nadzieję na zabranie się przepływającym statkiem w jakieś miejsce gdzie będzie im lepiej.
Było ich tak dużo, że zaczynali się pojawiać na ulicach nawet w bogatszych rejonach miasta w okolicach pałacu. Dopiero jednak po wejściu do młodszych dzielnic zewnętrznych rozrastających się na wschód i południe można było zobaczyć jak bardzo miasto jest przepełnione.
Przerwy pomiędzy solidniej zbudowanymi budowlami zajmowały konstrukcje z bali, cegły i gliny. One same obudowane były drewnianymi szopami, które wciskały się na podwórka, ulice, a nawet dachy. Niektóre rejony zamieniały się w istny labirynt, gdzie osoby nie znające okolicy łatwo gubiły drogę.
Był to też teren wręcz wymarzony dla złodziei i rożnego pokroju elementu bandyckiego - dlatego rozsądne osoby omijały te dzielnice jak ognia. Zwłaszcza, jeśli ich wygląd wskazywał na to że na biedę nie cierpią.
Było to miejsce wprost idealne dla celów dwójki wyraźnie zbłąkanych turystów.

Niestety, mieszkańcy nie chcieli współpracować. Poza nachalnymi żebrakami natrafili na razie tylko na kilku podłej klasy rzezimieszków, którzy mieli czelność nie wiedzieć że noże mogą też służyć do czegoś innego. Nie było nawet sensu ich ścigać. Typy, które pasowałyby im bardziej nie chciały wdawać się w szarpaninę z ponurym osobnikiem który musiał być strażnikiem młodej, lekkomyślnej arystokratki.
Płomień zaczął dochodzić do wniosku, że podróż może upłynąć im nadzwyczaj spokojnie, o ile szybko nie wpakują się na jakąś większą grupę, albo...
Abyssal pozwolił, by odległość pomiędzy nim a wyprzedzającą go Gwiazdką zaczęła się powiększać.

Humor Gwiazdki z każdą miniętą przecznicą robił się coraz gorszy. Owszem, widziała już w mieście wielu uchodźców, ale w okolicach pałacu warunki życia wciąż były raczej przyzwoite. To miejsce natomiast wyglądało jak przedsionek piekła - ludzie mieszkali niemalże na ulicy, o ile w ogóle mieli szczęście posiadać jakąkolwiek namiastkę domu. W większości niedożywieni i brudni, zapewne pozbawieni pracy i perspektyw, sprawiali wrażenie apatycznie oczekiwać na jakiś cud... lub brak cudu. Dziewczyna czuła, że jej mieszek staje się coraz lżejszy z każdym niemalże kolejnym żebrakiem błagającym o co do jedzenia i doskonale zdawała sobie przy tym sprawę, że kilka srebrnych monet nie jest w tej sytuacji żadnym rozwiązaniem. Tu potrzebny był solidny plan, jak znaleźć zajęcie dla kilku tysięcy ludzi, jednocześnie nie rujnując gospodarczo Harmonii... Musiała o tym porozmawiać z Sereną i jej ministrami oraz resztą towarzystwa - być może Johann miałby jakiś pomysł? Gwiazdka uznała, że równie dobrze może zacząć od rozmowy z Płomieniem, skoro ma go pod ręką...

Dopiero wraz z tą myślą uświadomiła sobie, że jej towarzysz już od dłuższego czasu nie idzie bezpośrednio za nią. Bez trudu zlokalizowała go kilkadziesiąt metrów za sobą - najwyraźniej uznał, że spacer jest zdecydowanie zbyt spokojny i przyda się urozmaicenie, a samotna panienka wędrująca ciemna uliczką w wyjątkowo paskudnej dzielnicy jest świetnym sposobem, żeby je załatwić. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Nie minęło kilka minut, a z nieoświetlonej przecznicy wysunęły się dwie barczyste sylwetki.

- Cześć, maleńka - zagadnął jeden z nich zachrypniętym, trochę bełkotliwym głosem. - Zgubiłaś się? Hehe... Odprowadzimy cię, co ty na to... Za drobną opłatą|! - obaj zarechotali jak na komendę.
- Bo tu niebezpiecznie jest - drugi z bandziorów uśmiechnął się znacząco - i bez naszej opieki mogłoby się panience przytrafić coś nieprzyjemnego.
- Ojej... - dziewczątko zrobiło zmartwioną i nieco wystraszoną minkę. - Ale ja podziękuję. Zwłaszcza za opłatę - stwierdziła lekko drżącym głosem, próbując jednocześnie wyminąć tarasujących jej drogę mężczyzn.
Zbiry ruszyły, by złapać niewinne dziewczę, ale w tym momencie wydarzyło się coś czego nikt się nie spodziewał. Przy grupie nagle pojawił się młodzieniec z czarnymi włosami, które odstawały na wszystkie strony niczym kolce jeża.
- Ah, przepraszam bardzo, że kazałem na siebie czekać! - stwierdził przepraszającym głosem w stronę Gwiazdki. - Reszta znajomych też tu zaraz dojdzie, więc powinniśmy iść do nich dołączyć - to mówiąc złapał Gwiazdkę za rękę i zaczął próbować odciągnąć ją od grupy bandziorów korzystając z ich zdziwienia.

Płomień westchnął do siebie ponuro. Wojownik podpierał ścianę zaraz za załomem uliczki, wychodząc z założenia że jego obecność może tylko zaszkodzić jeśli pojawi się zanim opryszki zdecydują się przejść do argumentów siłowych. Obecność obcych osób próbujących zapobiec napaści nie należała do planu - i była tylko kolejnym z dowodów na to, że los nie jest zbyt przyjaźnie do abyssala nastawiony.
Oczywiście, można było liczyć, że bandytom również nie spodoba się interwencja nieproszonego bohatera i spróbują mu to dobitniej wytłumaczyć.
Abyssal poprawił pozycję w załomie ścian, i zdecydował się poczekać dalej na rozwój wydarzeń.

- Ja... Ja... byłabym wdzięczna, gdyby pan mnie jednak puścił... - Gwiazdka tymczasem twardo odgrywała zdezorientowaną, wystraszoną panienkę, która zupełnie nie panowała nad sytuacją.
- Właśnie gówniarzu, puszczaj ją, byliśmy pierwsi! - Wyższy z bandziorów nieco się zirytował i sięgnął do pasa, do którego przytroczona byłą pochwa dużego noża.
- Aaahhh, co za pech - jęknął młodzieniec, patrząc błagalnie na Gwiazdkę, po czym odwrócił się w stronę zbirów. - Chwila, stójcie! N-nie widzicie, że to jest podejrzane? Spójrzcie - powiedział wskazując na Stellę. - To wyraźnie jakaś arystokratka! Pomyślcie przez chwilę. Myślicie, że spacerowałaby ona samotnie w takie szemranej okolicy? - spytał z desperacją, rzucając przerażone spojrzenie w stronę miejsca, gdzie stał Płomień.

Oba zbiry popatrzyła na niego z politowaniem.

- Nie z nami te numery! Wyskakuj z kasy i wynocha! - Warknął jeden z nich. Nóż błysnął w słabym świetle odległej ulicznej latarni.

Chłopak, spojrzał zdesperowany w stronę Gwiazdki, która wciąż nie uciekała, tylko stała w miejscu. Miał on nadzieję, że po prostu stąd uciekną, a następnie poda on służbie porządkowej ich rysopisy, ale wyglądało na to, że nic z tego...
Młodzieniec uniknął ciosu noża, po czym z całej siły wbił łokieć w brzuch napastnika, a druga ręką złapał jego nadgarstek i wykręcił go tak, by wypuścił on nóż. Przeciwnik spróbował go uderzyć jeszcze raz, ale chłopak znów o włos uniknął ataku i uderzył w twarz na tyle mocno, że zbir padł straciwszy przytomność. Chłopak spojrzał z niepokojem na zbira którego powalił i odwrócił się w stronę pozostałych napastników.

- Um, jestem pewien, że wciąż możemy rozwiązać to pokojowo, jeśli obie strony rozejdą się....

Przerwał mu zraniony okrzyk drugiego bandziora, który nie przyjął dobrze faktu, że jego towarzysz został zraniony. Skoczył on na bohatera i wymierzył mu cios w brzuch. Chłopak próbował uskoczyć, ale był o sekundę zbyt wolny i cios zahaczył o jego klatkę piersiową pozbawiając go równowagi. Młodzian jednak natychmiast uskoczył przed kopnięciem i przeszedł do kontrataku. Potężny prawy prosty wbił się w żołądek bandziora, sprawiając, że zgiął on się w pół. Chłopak poprawił potężnym uderzeniem w głowę, które znokautowało drugiego bandziora równie skutecznie co pierwszego.
Bohater opadł zmęczony na drogę.

- Aahhh. Nie lubię przemocy.

Gwiazdka przez chwilę zastanawiała się, czy nie włączyć się do walki, ale uznała, że nie ma sensu. Wolała nie budzić dodatkowych podejrzeń, a jej “wybawca” świetnie radził sobie bez pomocy. Zabawa skończyła się zresztą jeszcze szybciej, niż się zaczęła i nadszedł czas, żeby się z sytuacji wykręcić.

- Um... Ja bardzo panu dziękuję. - Dziewczę w opałach dygnęło wdzięcznie. - Rzeczywiście trochę się zgubiłam, jestem bardzo wdzięczna za pomoc. I nie chciałabym za bardzo zawracać panu głowy... Mój ochroniarz powinien gdzieś tu być, na pewno zaraz mnie znajdzie...
- Nie ma sprawy - stwierdził spokojnie, ale nieco niepewnie. - Jeśli zgubiła się pani mogę spróbować wskazać kierunek. Sam nie najlepiej orientuję się w tej okolicy, ale może akurat zmierza pani do jakiegoś miejsca które znam.
- Myślę, że trafię. Jeszcze raz panu dziękuję! - Gwiazdka dygnęła po raz kolejny.
- Ah, w takim razie powodzenia. I na przyszłość radzę uciekać przed takimi typami - stwierdził tonem osoby, próbującej udzielić dobrej rady i dodał szybko: - To ja pójdę po straż, a panienka niech się lepiej oddali - wskazując na leżących opryszków, po czym szybko oddalił się w stronę uliczki z której przyszedł i zniknął w niej.

Sytuację trzeba było uznać za zmarnowaną. Płomień bardzo miał chęć powiedzieć coś do słuchu młodzieńcowi, i wytłumaczyć mu by lepiej ratował ludzi którzy tego sobie życzą, ale nie miało to już w tej sytuacji większego sensu. Dlatego tylko wziął głęboki oddech i poczekał, aż ten się oddali, zanim wynurzył się ze swojej kryjówki i dołączył do Gwiazdki

- ...idziemy dalej?]/i] - zapytał ponuro, patrząc na nieprzytomnych oprychów z zastanowieniem.
- [i]Idziemy. I lepiej dla nich, żeby ta straż naprawdę ich zgarnęła
- mruknęła dziewczyna.

Rozdzielili się jakiś kilometr dalej, upewniwszy się, że uczynny młodzieniec nie był zainteresowany dopilnowaniem bezpieczeństwa zabłąkanej arystokratki. Okolica była równie paskudna, jak poprzednio, więc samotna dziewczyna wręcz prosiła się o kłopoty. Przez dłuższy czas nikt jednak nie niepokoił błąkającej się po ciemnych zakamarkach panienki Stelli - tak długo, że zaczynała już dochodzić do wniosku, że w Harmonii przestępczość stoi na naprawdę zaskakująco niskim poziomie.

Ludzie na jakich trafiali wydawali się być zainteresowani własnymi sprawami (pomijając oczywiście wszechobecnych żebraków). Poza głównymi uliczkami nie było nawet straganiarzy którzy by mogli zatrzymywać wyraźnie zamożniejszych przechodniów. W co mniejszych, bocznych uliczkach ludzi było o wiele mniej - ci których widzieli albo chowali się w załomach domów i wnękach wejść, albo poruszali się zwartymi grupkami, bez słowa mijając innych.

Grupka na którą się wpakowali nie odróżniała się na pozór tak bardzo od pozostałych. W porównaniu z poprzednimi bandziorami wyglądała nawet dość porządnie - mieli co prawda widoczną broń, ale ubrania ich były czystsze a wygląd wskazywał, że pojęcia mydła i wody nie są im obce. Na początku nie sprawiali też wrażenia wrogo nastawionych - dlatego udało im się podejść dość blisko, zanim ich zachowanie zaczęło wskazywać, że coś jest nie tak.

- Co my tu mamy - jeden z nich wystąpił do przodu, podczas gdy pozostała trójka zatrzymała się obserwując dziewczynę. - Coś akurat na dzisiejszy wieczór, nie sądzicie?
Grupka za jego plecami rozrechotała się nieprzyjemnie
- Nie będziem się dziś nudzić, o nie - jeden z typków dodał, co wywołało kolejną lawinę śmiechu.
- Pokaż no się lepiej - bandyta z przodu, z zachowania pewnie przywódca grupki, wysunął rękę by złapać Gwiazdkę za podbródek i przysunąć ją do siebie.
- Nie jestem zainteresowana. - Abyssalce gwałtownie odechciało się udawanie zbłąkanej panienki. Cofnęła się gwałtownie, zbyt szybko, by sięgająca ku niej łapa zdołała ją dosięgnąć. Niemal wpadła przy tym na dwóch mężczyzn, którzy jednocześnie zachodzili ją od tyłu - tylko błyskawiczny unik uchronił ją przed złapaniem za ramiona przez bandziora po jej prawej stronie.
- Wy, patrzcie, jak się toto stawia! Nie chcesz się zabawić? - Mężczyzna stracił równowagę, gdy jego ręce zamiast dziewczyny chwyciły próżnię, ale bynajmniej nie popsuło mu to humoru. Gdy dziewczyna sięgnęła po przytroczone do pasa sztylety, wzbudziła tylko po raz kolejny powszechną wesołość.
- Łooooo, ostro! Będzie ciekawiej niż ostatnio! - herszt szajki ucieszył się wyraźnie.
- Powtarzam jeszcze raz. Nie jestem zainteresowana - Gwiazdka wycedziła przez zaciśnięte zęby. To było ostatnie ostrzeżenie. Tak na wszelki wypadek, gdyby panowie jakimś cudem szukali tylko towarzystwa na wieczór i nie zamierzali za bardzo nalegać.
- Ona też nie była, a było fajnie! - herszt uśmiechnął się paskudnie, sięgając do sprzączki pasa. Bardzo paskudnie. To i znaczące spojrzenie, które rzucił na leżącą pod ścianą domu, prawie niewidoczną zza drewnianego ogrodzenia próbującego udawać ganek, zakrwawioną kobiecą postać, było największym błędem, jaki popełnił w życiu.

Gwiazdka obróciła się gwałtownie w stronę dwóch mężczyzn, którzy nadal blokowali jej drogę od tyłu i w tej samej chwili dwa bliźniacze sztylety poszybowały w kierunku bandziorów. Wyraźnie mieli sporo wprawy w bijatykach - ich ręce zdążyły nawet dotknąć rękojeści broni, zanim sztylety utkwiły w ich gardłach. Z rozpaczliwym charczeniem i kompletnym niezrozumieniem w oczach opadli na kolana, instynktownie próbując wyszarpać z szyi artefaktyczne noże, podczas gdy po ich ciałach pełzały błękitne błyskawice. Zanim jeszcze ich ciała opadły na ziemię i znieruchomiały na dobre, broń znalazła się z powrotem w dłoniach Gwiazdki.

Szef bandytów wydarł z siebie wściekły ryk, sięgnął po miecz i rzucił się w kierunku Gwiazdki, próbując jednocześnie zapiąć pas swych spodni. Jego kompan najwyraźniej doszedł do innych wniosków, gdyż po sekundzie wahania, nie próbując nawet sięgać po nóż czy zawieszoną na plecach kuszę (która tajemniczymi drogami zawędrowała na drugi koniec świata) rzucił się do ucieczki w stronę wyjścia uliczki.

Prawie mu się udało - już skręcał za róg, by zniknąć z pola widzenia swej niedoszłej ofiary, gdy poczuł jakby wpadł na ścianę. Nagłe pchnięcie wrzuciło go ponownie w uliczkę, a gdy oszołomiony spojrzał w górę, zobaczył pochylającą się nad sobą otuloną w biały płaszcz wielką postać.
- Nie spiesz się tak - w głosie Płomienia brzmiała delikatna nagana - I tak nigdzie nie idziesz.
Kopniak posłał go w ścianę zanim jeszcze zdążył się podnieść, a gdy oszołomiony próbował się pozbierać, poczuł jak jego szyja zostaje złapana w silny uścisk - a potem jak szybkie szarpnięcie łamiące mu kark pozbawia go ostatniej iskry świadomości.

Gwiazdka nie poświęciła uciekającemu bandycie wiele uwagi - doskonale wiedziała, na kogo natknie się, biegnąc w tamtym kierunku. W jej zasięgu wciąż pozostał zresztą ostatni z szajki, szarżujący na nią właśnie z mieczem. Abyssalka z miną skrzywdzonej niewinności przylgnęła do ściany budynku, a gdy herszt bandytów był tuż przed nią, zanurkowała w dół i prześlizgnęła się tuż obok niego, z dziką satysfakcją słysząc uderzenie o ścianę człowieka, który stracił równowagę w chwili, gdy podstawiła mu nogę. Powstanie i kolejny rzut sztyletami zajęły jej ułamek sekundy.
- Czego ty, ku-rwa, chcesz?! - wysapał, bezskutecznie próbując uwolnić ręce, przybite sztyletami do drewnianej ściany.
Abyssalka uśmiechnęła się słodko.
- Twojego imienia, kotku - zatrzepotała rzęsami, podnosząc z ziemi upuszczony przez bandziora miecz i przytykając jego czubek do gardła mężczyzny.
- Pieprz się, suko - spróbował się wyrwać jeszcze raz, omal nie dotykając szyją miecza. Grymas przerażenie na jego twarzy stawał się coraz bardziej wyraźny.
Abyssalka wyrwała sztylet z jego prawej ręki, nie zmieniając jednocześnie pozycji miecza.
- Mam propozycję - jej głos był spokojny i uprzejmy, ale pojmanemu mężczyźnie wraz z każdym słowem przechodziły ciarki po plecach. - Ty grzecznie powiesz mi, z kim mam przyjemność, a ja zabiję cię szybko i bezboleśnie.
- N-no co ty... Ja żartowałam... Przysięgam! - zaskowyczał, a chwilę później wrzasnął rozpaczliwie, gdy sztylet wbił się w jego ramię i pociągnięty w dół, pozostawił za sobą głęboką, krwawą szramę.
- Imię - powtórzyła zimno.
- Endoc! Błagam, ja...
- Zgodnie z umową. - Zamierzała pchnąć mieczem, ale powstrzymała się na chwilę, słysząc za sobą znajomy rytm kroków.
- Mam inną propozycję - przerwał im głos z tyłu. Płomień szedł w ich kierunku wzdłuż uliczki, ciągnąć za sobą wyraźnie martwe ciało mężczyzny. Gdy wylądowało ono na ziemi z głośnym plaskiem, przybity do ściany bandyta wzdrygnął się wyraźnie.
- Widzę, że ktoś zapomniał tu o podstawowych zasadach pogrzebowych - gdy spojrzał w kierunku ciała, po twarzy przemknął mu cień gniewu. Wbijając wzrok w Endoca, zimnym tonem kontynuował. - Nie godzi się przecież, by młoda dziewczyna udawała się w zaświaty całkowicie pozbawiona dobytku - a rozwiązanie - spojrzał na ścianę przed sobą wymownie - znajduje się pod naszym nosem.
- Odnoszę wrażenie, że pan Endoc może się sam z siebie nie poczuwać, żeby odpracować to, co zrobił... Przez wieczność. - Gwiazdka uśmiechnęła się leciutko. Uśmiech ten zupełnie nie pasował do lodowato zimnego tonu jej głosu. - Czy może się mylę?
- O czym ty... Odpracuję, przecież odpracuję, tylko mnie nie zabijaj! - zaskowyczał bandzior, z przerażeniem patrząc to na Gwiazdkę, to na Płomienia, to na martwe ciała całej trójki swoich towarzyszy.
- Porozmawiajmy może o historii - Zaproponował Płomień konwersacyjnym tonem.

Zaskoczony nagłą zmianą tematu oprych spojrzał na niego wyraźnie zagubiony, ale szybko pokiwał głowa na zgodę.

- Wiele się słyszy legend o wielkich królach czy słynnych wodzach, chowanych do swych grobów razem ze swoimi skarbami, nieprawdaż? - bandyta znów pokiwał głową. To, że umarli lubili się cieszyć swym dobytkiem i po śmierci było powszechnie znane.
- Czasem do grobowców, oprócz skarbów trafiają również służący, pomocnicy, doradcy. Ba, słyszałem niegdyś historię o tym jak to na stosie pogrzebowym króla spłonęła cała jego stolica![/] - kontynuował Płomień - [i]Domyślasz się, dlaczego?

Bandyta po raz kolejny zaczął gorączkowo kiwać głową, gdy nagle jego wzrok zatrzymał się i powoli przesunął w kierunku gdzie pod murem nadal leżała jego ostatnia ofiara. Jego oczy rozszerzyły się nagle, pełne zrozumienia.

- Wy... Wy chyba żartujecie, nie zrobicie tego, ja zrobię wszystko, przysięgam, puść mnie, błagam, zostaw mnie, zostaw! Powaliło was chyba... Nie, błagam, nie, nie, nienienienie... - potok szybkich, chaotycznych słów wydobył się z gardła przerażonego mężczyzny, gdy silna ręka Płomienia oderwała go od ściany, postawiła na nogi i trzymając za kark, pociągnęła w kierunku, gdzie leżała zakrwawiona dziewczyna. Gwiazdka wyprzedziła ich o kilka kroków i pierwsza dotarła do ciała. Martwe oczy młodej, całkiem ładnej kobiety - pobitej, w poszarpanym i zakrwawionym, mocno niekompletnym ubraniu, z kilkoma ranami po nożu na nagim brzuchu - wpartywały się w przestrzeń ponad nią z niemym błaganiem wypisanym na twarzy. Abyssalka pochyliła się nad nią i zamknęła oczy dziewczyny.
- Znałeś ją chociaż? - cicho zapytała szarpiącego się bandziora. Nie odpowiedział, jak mantrę powtarzając, by go nie zabijać i jednocześnie rozpaczliwie usiłując wyrwać się Płomieniowi. Na jego nieszczęście, niezależnie od tego, jak mocno się szarpał, nie był w stanie oswobodzić się z żelaznego uścisku Abyssala - nawet wtedy, gdy jeden ze sztyletów Gwiazdki dotknął jego szyi.
- Endocu, który skrzywdziłeś tę kobietę. - W powoli wypowiedzianych słowach dziewczyny zabrzmiała uroczysta nuta. - Niniejszym wymierzam ci karę, która przypominać ci będzie po wsze czasy, jak haniebnym, nikczemnym i odrażającym było to czynem.

Sztylet dziewczyny oddalił się nieco od szyji mężczyzny. Ten nie drnął nawet, nie odrywając wzroku od ostrza - cios nadszedł jednak z innej strony. Miecz, który Gwiazda dzierżyła w drugiej ręce, świsnął cicho w powietrzu, perfekcyjnie celnym cięciem dosiegając krocza mężczyzny. Endoc wrzasnął, chwycił rękami za ranę w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowało się jego przyrodzenie i spróbował zgiąć się w pół, ale został popchnięty na ścianę i sztylet znów znalazł się tuż przy jego szyi.

- Niniejszym poświęcam twoje życie i twoją wolę, abyś do końca świata pozostał posłuszny tej oto kobiecie, w ramach zadośćuczynienia za czyn, którego dokonałeś.

Słowa dziewczyny zostały niemal zagłuszone przez wycie. Sztylet zadrżał niemal niezauważalnie w dłoni Abyssalki. Mężczyzna był śmiertelnie przerażony, rana musiała potwornie boleć, a w dodatku był doskonale świadomy strasznej przyszłości, która go czekała. W normalnych warunkach Gwiazda zrobiłaby wiele, żeby pomóc dowolnej osobie uniknąć takiego losu. W każdych innych okolicznościach pierwsza rzuciłaby się, żeby mu pomóc, uspokoić i uśmierzyć ból. Jego cierpienie ściskało jej gardło, wypełniało żołądek ciężarem tony głazów, sprawiało, że trzęsła się wraz z nim i wraz z nim miała ochotę krzyczeć...

... Ale wystarczyło, że na chwilę przymknęła oczy, a martwa kobieta leżąca tuż obok znów miała twarz jej siostry.

Ostrze sztyletu gładko wbiło się w gadło nieszczęśnika. Gwiazdka jeszcze przez dłuższy czas stała i patrzyła na jego ciało z twarzą całkowicie, nienaturalnie wręcz pozbawioną jakichkolwiek uczuć.

Choć cała dzielnica była przepełniona ludźmi, jej mieszkańcy szybko uczyli się, jakich miejsc i sytuacji unikać. Nawet w normalnych warunkach większość starała się nie korzystać z małych ciemnych uliczek - tego dnia jednak nawet mieszkańcy z najbliższej okolicy niemal instynktownie wybierali inne trasy. Oczywiście, nie mogło to trwać wiecznie, więc po jakimś czasie idący do domu robotnik portowy, którego zmysły stępił wypity w dużej ilości alkohol, zdecydował sobie skrócić sobie drogę. Kilka minut później gwałtownie trzeźwiejący osobnik wytoczył się z uliczki z bełkotliwym krzykiem by (po zwymiotowaniu pod ścianą) urządzić zamieszanie które ściągnęło w te okolice straż miejską. Gwardziści, gdy już przybyli, znaleźli ciała czterech bandytów przysypane niestarannie stosem śmieci, oraz młodej kobiety, leżące osobno i przykryte płaszczem. Abyssali jednak nie było już tam od dobrych kilku godzin.
Świadków - jak zwykle - nie dało się znaleźć.

(kontynuacja wydarzeń w poście na następnej stronie)

_________________


Ostatnio zmieniony przez Serika dnia 30-11-2012, 22:04, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Daerian Płeć:Mężczyzna
Wędrowiec Astralny


Dołączył: 25 Lut 2004
Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa)
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 14-10-2012, 01:56   

[11]
Koleta powoli pięła się po schodach. W lewej ręce dzierżyła swoją nieodłączną miotłą, w prawej zaś trzymała torbę z bliżej nieokreśloną zawartością. Dotarwszy na samą górę stanęła na moment by złapać oddech. Zawsze było jej nieco niewygodnie chodzić po schodach z miotłą, ale ciężko było jej się rozstać z tą pamiątką rodzinną, która była dla niej niemal jak amulet. Świat mógł być niepewny, ale miotła w jej dłoni zawsze była pewna.
Koleta podeszła do drzwi, za którymi jak wiedziała znajdowało się pomieszczenie w którym zwykle przebywał jeden z gości Sereny, niejaki Revan Roth. Jako, że był Smoczokrwistym Koleta skreśliła go z listy podejrzanych o bycie anatemą, ale instynkt podpowiadał jej, że Revan powinien stanowić doskonałe źródło informacji. Choć nie widziała listów od Sereny, udało jej się wyciągać fragmentaryczne informacje od Estery dzięki czemu wiedziała, że Revan dość długo przebywa z drużyną, czasem udziela rad, a królowa uważała go za swego rodzaju nauczyciela. Tego typu mentorskie typy zawsze wiedzą dużo.
Koleta oparła miotłę o ścianę i zapukała do drzwi.
- Proszę wejść - usłyszała zza nich - niestety nie mogę akurat podejść.
Koleta otworzyła drzwi, chwyciła miotłę i weszła ze swoim radosnym uśmiechem na twarzy.
- Dobry wieczór, królowa wysłała mnie, abym przyniosła panu do spróbowania pewną herbatę - wyjaśniła wchodząc.
Widok jaki zastała był nieco... niespodziewany. Mało kto kojarzył Smoczokrwistych ze stertami ksiąg ułożonymi na biurku, na kolanach, a kilkoma na pobliskim stojaku do czytania, przestawionym blisko biurka w zasięg ręki. Do tego kilka ksiąg lewitowało w powietrzu... Dla Kolety nie było to jednak nic aż tak niezwykłego. Serena, choć kompletnie na to nie wyglądała, potrafiła się dosłownie zatopić w książkach. Zwykle jej czytanie było zorganizowane, ale widok jaki teraz zastała kojarzył jej się z tymi kilkoma okazjami, gdy Serena zaciekle szukała jakiejś informacji w dziale poświęconemu okultyzmowi tworząc bałagan godny trąbie powietrznej.
Najwyraźniej Revan jak porządny mentor postanowił uzupełnić ten obrazek, o książki, które naprawdę latały.
- Proszę wybaczyć - stwierdził Revan, odgarniając na bok kilka ksiąg i szykując krzesło dla przychodzącej kobiety - ale nieco się zaczytałem.
- Ah, nie ma sprawy - stwierdziła z cały czas promieniującym uśmiechem Koleta. - Jak wspomniałam przyniosłam herbatę. Zaparzyłabym ją, jeśli nie miałby pan nic przeciwko.
- Będę wdzięczny, panno …? - tu Revan zrobił krótką pauzę, dając czas na odpowiedź. Wyraźnie zainteresował go tupet służącej, poza tym kojarzył ją z lądowania statku na dachu pałacu.
- Koleta. Koleta Stay - przedstawiła się brązowowłosa kobieta, kłaniając się lekko. - Jestem jedną z osobistych służek Sereny. Znam ją prawie od dziecka.
- Miło mi. Nazywam się Revan Roth i jestem osobistym nauczycielem Sereny - stwierdził z lekkim uśmiechem - bardzo proszę, zestaw do parzenia herbaty znajduje się tam, w rogu. Chyba niedawno nawet parzyłem wrzątek.
- To zaszczyt pana poznać - stwierdziła, jeszcze raz lekko się kłaniając. Następnie szybko ruszyła w stronę zestawu do parzenia. Choć Serena nigdy nie była zbyt wybredna pod tym względem, Koleta parzyła doskonałą herbatę, dlatego też sprawnie wzięła się za przygotowywanie naparu. Liście jakie miała ze sobą pochodziły od zaufanego sprzedawcy który specjalizował się w zdobywaniu najlepszych, a także najbardziej fascynujących herbat (w tym regionie oczywiście). Kilkanaście minut później podstawiła przed Revanem kubek z powoli dochodzącą herbatą. Sama trzymała drugi, przyniesiony ze sobą kubek z kwiatowym wzorem. Wciągnęła lekko zapach naparu, po czym stwierdziła:
- Naprawdę się cieszę, że mogłam pana spotkać. Serena często wspominała o panu w listach.
- Mam nadzieję, że w pozytywnym świetle. Ja nie czytałem tych listów. - dodał, biorąc od Kolety kubek herbaty i pociągając łyk - Wyśmienicie parzona.
- Ja niestety też nie - odparła ze smutkiem Koleta. - Ireneusz nie pokazywał ich nikomu poza Esterą. Wiem tyle ile udało mi się z niej wyciągnąć, czyli niezbyt dużo. Ale z tego co mi powiedziano pisała o panu bardzo pozytywnie. I bardzo się cieszę, że smakuje - dodała już weselszym tonem. - Zawsze mnie uszczęśliwia, gdy ludziom smakuje herbata którą parzę.
- Przyjemnie mi to słyszeć. Herbata jest, jak mówiłem, wyśmienita - stwierdził Revan, spoglądając na Koletę, po czym spytał z uśmiechem - ale z jaką sprawą poza powitaniem i herbatą przyszła do mnie pani, panno Stay?
- Cóż, jak już mówiłam, moja wiedza co do tego co robiła przez ten rok jest znikoma, żeby nie powiedzieć żadna. I miałam nadzieję, że mógłby mi pan nieco opowiedzieć o osobach z którymi tutaj przyjechała. Jak zapewne sam pan wie, Serena ma co najmniej trudny charakter i jestem ciekawa kim są ludzie, którzy zdecydowali się przyjechać z nią aż tutaj.
- Przyjaciółmi bez wątpienia. Ja osobiście jestem nauczycielem i Czarnoksiężnikiem. Johann jest jak pani wie zapewne znanym sędzią i reformatorem prawa, a panna Stella bliską przyjaciółką Sereny. Pozostali zajmują się różnymi rzeczami, Theis Rogala jest na przyklad dawnym dowódcą najemników, czy może czegoś podobnego... to w zasadzie nie moje pole zainteresowań.
- Oh, czyli przez nauczyciela chodziło o nauczyciela magii. Serena musiała być naprawdę szczęśliwa, że pana spotkała. W tych okolicach mało kto interesuje się magią. Zawsze czuła się przez to osamotniona w swoich zainteresowaniach, choć robiła wszystko by nie dać tego po sobie poznać - stwierdziła Koleta z lekką nostalgią, ale szybko przeszła do kolejnych osób. - O Johannie oczywiście słyszałam. Chyba nawet jego nazwisko obiło mi się przypadkiem jakoś wcześniej o uszy. Na ile widziałam zdawał się być całkiem sympatyczny jak na sędziego. Nie za bardzo tylko rozumiem czemu podróżuje tak dużo. Wydawało mi się, że praca sędziego jest bardziej stacjonarna.
- Zależy jakiego sędziego zapewne. Johann czuje wyraźną misję ulepszenia świata, a jego reforma sądownictwa jest tego najlepszym przykładem. To najwyższej klasy system prawniczy, jaki wydziałem do tej pory w swoich studiach... chociaż nie były one specjalnie skoncentrowane na tym aspekcie. - odpowiedział spokojnie Revan, upijając kolejny łyk herbaty.
- Czyli chce zmieniać prawo w kolejnych miastach i państwach?! - zdziwiła się Koleta. Dla osoby, która praktycznie wychowała się w pałacu oraz miała podręcznikowy egzemplarz patriotki za przyjaciółkę, sposób myślenia nie opierający się na kraju pochodzenia brzmiał obco. Zmienianie prawa we wszystkich miastach? Naturalne wydawało się jej zmienianie prawa podbitego kraju, jeśli różniło się od tego jakie panowało w zwycięskim kraju. Myślenie w kontekście zmiany świata zwyczajnie przekraczało jej światopogląd.
- Powiedziałbym, że uczyć ich, że warto to zrobić. To raczej dobra metoda zmiany sytuacji na lepsze, nie sądzi pani Koleto?
- Ale wydawało mi się, że różne kraje mają różne systemy sądzenia, często zakorzenione w kulturze. Czyż zmienie choć jednego z nich nie jest wyjątkowo ciężkim zadaniem? Zwłaszcza, że pan Johann nie ma tam przecież żadnych realnych wpływów poza swoją reputacją - wytknęła wciąż nieco sceptyczna Koleta.
- Ale czy jeśli będziesz tak sądzić i postępować według tego, to czy świat kiedykolwiek zmieni się na lepsze? Tradycja jest ważna, ale nie wszystkie zmiany są złe - Revan pociągnął kolejny łyk herbaty.
- Nie twierdzę,że zmiany są złe, po prostu nie bardzo widzę jak zwykły człowiek miałby tego dokonać.Nawet Smoczokrwisty miałby pewnie problemy z przekonaniem ludzi do takich zmian.
- Mały kamyk może wywołać lawinę. Najważniejsze to zacząć, nie oglądająć się na to, co wydaje się niemożliwe. Inaczej nic się nie zmieni... i kto wie, może w przyszłym życiu Johann zostanie Smokiem? Zasłużył sobie w końcu już teraz swymi czynami. - Revan upił kolejny łyk herbaty.
Revan nawet mówił sentencjami jak przystało na prawdziwego mentora. Wyglądało na to, że Serena znalazła autentyczny towar.
- To pewnie kwestia tego, że nigdy nie myślałam w takiej perspektywie - przyznała. - I tak, życzę panu Johannowi zostania Smokiem w przyszłym wcieleniu. Ludzie z takimi szlachetnymi celami zasługują na to! - stwierdziła z przekonaniem.
- Miło mi to słyszeć - Revan stwierdził lekko się uśmiechając, jakby zamyślony.
- W sumie panna Stella też wydawała się być dobrą osobą, czy może raczej bardzo dobroduszną. Miałam się okazję z nią spotkać. I zdaje się bardzo lubi ubierać się na czarno.
- Czy to przesłuchanie? - ze śmiechem odparł Revan - bez wątpienia jest dobrą osobą. Jedną z lepszych, jakie znam.
- Oczywiście, że ma - odparła również ze śmiechem Koleta. - Wszystkie osoby z którymi kiedykolwiek Serena się zaprzyjaźniła miały dobre serce, nawet jeśli nie zawsze to po nich widać.
Revan pomyśłał o Płomieniu - Tak, nie po wszystkich to widać.
- No, Estera ma dobre serce, nawet jeśli przez większość czasu zachowuje się jak pozbawiona emocji kukła, której jedynym zadaniem jest wyrżnięcie wrogów Harmonii... - Koleta zaczęła mówić z irytacją złapana we własne myśli, nim nagle zdała sobie sprawę, że mówi na głos. - Ah,przepraszam najmocniej. Niedawno miałam lekkie spięcie z moją przyjaciółką i wciąż mi to nieco ciąży na myśli.
- Obu Wam bardzo zależy na Serenie, prawda? Tylko siebie nie potraficie do końca zrozumieć...
Na twarzy Kolety nagle wykwitł gorzki uśmiech zdecydowanie nie pasujący do jej zazwyczaj radosnego usposobienia.
- Oh, kto powiedział, że się nie rozumiemy. Znamy się od kilkunastu lat i zapewniam rozumiemy się bardzo dobrze - wyjaśniła, po czym jej uśmiech znów się rozjaśnił. - Po prostu nigdy nie osiągniemy zgody nim jedna z nas nie przyzna racji drugiej, a jakoś do tej pory do tego nie doszło. Wciąż mam nadzieję, że Estera kiedyś pójdzie po rozum do głowy.
- Dawno nie widziałem dwóch tak różnych osób będących przyjaciółkami, jeśli dobrze wnioskuję z Twoich słów - Revan zamyślił się na chwilę.
- Po prostu lubię ludzi, którzy mają jakąś pasję i określone cele do których dążą. A Estera zawsze dążyła prostą drogą do swoich ideałów - Koleta wzięła łyk herbaty i patrząc pustym wzrokiem w napar przyznała - Kocham i nienawidzę ją za to.
Zapadła niezręczna cisza, gdy Koleta patrzyła w milczeniu na herbatę.
- Przykro mi, ale nie wiem jak mógłbym pomóc - westchnął Revan.
Koleta usłyszawszy to podniosła nagle głowę i wyszczerzyła się w uśmiechu. - Ależ jaki problem? Gdyby to był problem zamordowałabym już ją dawno czy coś, ah wróć, to ona mówi, że kiedyś mnie zamorduje. Ja tylko mówię, że i tak ją lubię - wyjaśniła Koleta plotkarskim tonem. - Wróćmy do ciekawszych spraw.
- Słucham więc - Revan musiał przyznać, że bawiła go rozmowa z rezolutną służką - o kogo jeszcze pragniesz spytać?
- Ciekawi mnie jeszcze Theis Rogal. Jak rozumiem jest wojskowym. Wie pan może czy planuje on brać udział w nadchodzącym konflikcie?
- Nie zdziwiłbym się, gdyby zapragnął pomóc Serenie i Ireneuszowi swoim doświadczeniem. Jest wyśmienitym dowódcą polowym oraz taktykiem... i chyba dobrym strategiem, chociaż nigdy nie nie widziałem tych umiejętności.
Koleta klasnęła lekko.
- Dobrze słyszeć. Każda pomoc powinna się przydać. Pan Theis wydawał mi się lekko przerażający, ale widzę, że zyskuje przy bliższym poznaniu - zauważyła z uśmiechem.
- Nie da się ukryć - potwierdził Revan - chociaż nie powiedziałbym, aby w ogóle przestawał być przerażający nawet po bliższym poznaniu.
Koleta, która większość swojego życia spędziła w pobliżu socjopatycznego rodzeństwa i skrajnej patriotki, machnęła nonszalancko ręką, dając do zrozumienia, że nie widzi w tym nic dziwnego.
- Ah, ale ja tu siedzę i pytam. Należałoby się jakoś odwdzięczyć - zauważyła nagle Koleta pukając się lekko w czoło. - Jeśli miałby pan jakieś pytania a propo pałacu lub Sereny bardzo chętnie na nie odpowiem. Mam niezłe rozeznanie w tych kwestiach.
- Wyśmienicie się składa - stwierdził Revan z uśmiechem, wskazując na położony niedaleko na stole kreślarskim plan pałacu - naniosłem na niego wszystko, co udało mi się ustalić po przebadaniu zachowanych planów z ostatnich kilkuset lat, oraz co zlokalizowałem zaklęciami informacyjnymi... poprosiłbym więc pannę, żeby wspomniała mi jeśli zna jakieś nie zaznaczone na nim tajne przejście... szykuję zaklęcia ochronne i byłoby to bardzo pomocne.
Koleta spojrzała na plan z zaciekawieniem porównując go ze swoim stanem wiedzy.
- O, tych przejść nie zanałam - mruknęła pod nosem. Wypatrując parę skrótów, o których nie wiedziała. Chwilę jeszcze popatrzyła, po czym zwróciła się do Revana. - Nie ma zaznaczonego przejścia do spiżarni na drugim piętrze ze schowka na trzecim. Używa się go praktycznie tylko, gdy drzwi się zatrzasną, a trzeba koniecznie coś wziąć ze spiżarni. Żeby uniknąć włamań do spiżarni przejście to pozostaje tajemnicą, którą znają tylko najważniejsze kucharki, a sam właz jest zastawiony gratami. Zapewne z tego powodu nigdy nie pojawił się na mapach.
- Przydatne - stwierdził Revan, a leżące niedaleko blatu pióro uniosło się i zaczęło kreślić znaki zgodnie ze wskazówkami Kolety.
- Poza tym nie jestem pewna czy liczy się jako przejście, ale tutaj - Koleta wskazała na łaźnię dla służby. - W męskiej łaźni jest dziura prowadząca do tego pomieszczenia. Została zrobiona dopiero niedawno, ale jest dość duża by przeciętna osoba przez nią przeszła i nikt nie może się zebrać by ją załatać, więc jest tylko zastawiona.
- Hmmm... niedawno oznacza mniej więcej kiedy?
Koleta zamyśliła się i wzięła łyk herbaty.
- Powstała gdzieś wtedy, gdy Elmira zaczęła się procesować z mężem, a przynajmniej wtedy sprawa wyszła na jaw. Czyli chyba jakieś trzy miesiące temu. Może dwa i pół. Nikt nie jest dokładnie pewien jak powstała, bo po prostu pewnego dnia ktoś zauważył, że za stertą bali jest zamaskowana dziura.
- Hm, i tak miałem się przejść do łaźni... zobaczę czy może drobne zaklęcie by nie pomogło, a jak nie to zaznaczę to na planach. Dziękuję bardzo za informację.
- Nikt jej nie załatał, bo trzeba by na co najmniej kilka godzin wyłączyć łaźnię z obiegu, by to zrobić. Inaczej jest zbyt wilgotno, by mieć pewność, że masa dobrze się zwiąże. Służącym do tej pory nie udało się ustalić kiedy byłby dobry czas na to. I bardzo się cieszę, że mogłam pomóc - stwierdziła Koleta, dygając lekko.
- A z ciekawości - Revan uśmiechnął się i mrugnął - czemu zbiera panna tak dokładne informację o przyjaciołach Sereny akurat u mnie, czy nie byłoby łatwiej zapytać ich samych?
- Mam zamiar z nimi porozmawiać, ale niestety w większości są oni zajęci i przez większość czasu nie siedzą w swoich pokojach. Pan był akurat najprostszy do namierzenia - zauważyła wskazując na wieżę.
- Miły sposób powiedzenia, że jestem molem książkowym - tym razem Revan już nawet nie krył lekkiego śmiechu.
- Wszystkie osoby czytające książki w dużych ilościach zawsze były ciekawymi osobami - zapewniła Koleta. - Serena, Ireneusz, Fafner który wciąż siedzi za próbę zamordowania swojego przełożonego piórem....
- Interesujący pomysł... nie miał pod ręką nic skuteczniejszego?
- Poza tym miał chyba tylko kałamarz pod ręką. Mówiłam mu później, że powinien był spróbować zakrztusić go atramentem, bo piórem to mu mógł co najwyżej oko wydłubać - Koleta podzieliła się swoją opinią. - A tak po prawdzie to rzucił się z piórem, bo nóż do jego ostrzenia był akurat w rękach tego przełożonego i miał nadzieję, że.mu go wyrwie i to nim go zabije - Koleta przerwała, po czym pokręciła palcem przy głowie. - Zdiagnozowali później jakieś zaburzenia. Psychoza czy coś.
- Biedak. Nikt ze Smoków nie był w stanie mu pomóc, czy też nie było to warte ich czasu?
- Nikt nie był w stanie pomóc trwale. Po leczeniu wracał do zdrowia i funkcjonował spokojnie przez kilka miesięcy, a potem znów próbował kogoś zabić cytryną z bliżej nieokreślonych powodów.
- Rzeczywiście przykre. Może zajrzę kiedyś do niego, medycyna to moja druga specjalność po Czarnoksięstwie - stwierdził z namysłem.
- Mógłby pan? - spytała z nadzieją w głosie. - Przebywa w miejscowym szpitalu. W tej chwili znów zachowuje się spokojnie i wrócił do pisania, ale nikt nie wie, kiedy znowu się złamie. Odwiedzam go czasem.
- Spróbuję odwiedzić go jutro rano, jeśli nic nie stanie mi na przeszkodzie. Choroby umysłowe, zarówno zwykłe jak i magiczne są spośród rzeczy, które uczyłem się leczyć. Być może moja wiedza okaże się wystarczająca w tym przypadku, chociaż chętnie dowiedziałbym się, kto i jak przedtem podejmował próby.
Koleta pokłoniła się głęboko.
-Bardzo dziękuję - odparła z głęboką wdzięcznością. - Był to pewien Smoczokrwisty który pracował w szpitalu, ale nie pamiętam już jak się nazywał. Wyjechał wiele miesięcy temu z Harmonii, by wrócić do swoich rodzinnych stron. Jakieś osobiste powody.
Jej wzrok padł na puste kubki po herbacie. - Chyba powinnam już się zbierać. Przepraszam, że zabrałam panu czas.
Brązowowłosa służka szybko sprzątnęła i jeszcze raz się kłaniając wyszła życząc Revanowi dobrej nocy.

***

Revan spokojnie przeglądał zapiski. Zaklęcia, które dla ochrony Gethamane przygotowali Sidereale były złożone i skomplikowane, on zaś musiał nanieść do nich pewne poprawki. Do tego teraz szykując przy ich pomocy osłonę dla pałacy Sereny musiał poradzić sobie sam, w przeciwieństwie do pracujących w grupie Gwiezdnych. Nie ukrywał, że lekkim zadowoleniem napawał go fakt, że w przeciwieństwie do nich był w stanie wykonać to zadanie samodzielnie.

Na stole kreślarskim znajdowała się mapa pałacu, na której naniósł przygotowane wcześniej plany barier i znaków strażniczych. Czarnoksiężnik spokojnym ruchem zrzucił swój nieodłączny kaptur, szykując kolejne inkantacje. Świece wokół mapy zapaliły się same, a kolejne znaki na papierze zaczynały lśnić wszystkimi kolorami tęczy.
Kolejne wersy padały z jego ust coraz szybciej, podczas gdy Revan wodził palcem po mapie pałacu. Kolejne słowa mocy uaktywniały przygotowane wcześniej zaklęcia i symbole, a mistyczne wzory zapisywały się w aurze i Esencji pałacu. Revan uśmiechnął się do siebie, czując jaśniejące błyski Animy.
Zaklęcia wypowiadane jedno po drugim dobiegały końca, a cienie w pokoju wydłużyły się, niemalże sięgając czerni. Nie był to jego ulubiony efekt, ale taki był koszt korzystania z magii samych Pierwotnych. Delikatnym ruchem przesunął dłonią odzianą w granatową rękawicę nad ostatnim wzorem, zamykając zaklęcie.
Jego aura wybuchła pełną zielenią, a wraz z nią jego oczy zaczęły jaśnieć szmaragdowym blaskiem.
Na szczęście szczelne zasłony nie przepuszczały światła na zewnątrz komnaty, chociaż same z sobie zaczęły się powoli marszczyć. Zaklęcie ochronne było gotowe, sam Revan zaś z trudem usiadł na pobliskim fotelu. Wydanie prawie wszystkich zasobów mocy, szczególnie gdy podtrzymywana przez niego moc tatuaży Sereny i odwleczenia klątwy Płomienia zmiejszały jego zapasy, stanowczo go zmęczyło.
Zmęczenie i ból były jednak kosztem, jaki był gotów ponieść dla tych ludzi… nawet jeśli o tym nie wiedzieli.

_________________


Ostatnio zmieniony przez Daerian dnia 22-10-2012, 21:58, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3291361
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 14-10-2012, 02:00   

Dotykający Chmur zaprowadził trójkę Wyniesionych na brzeg rzeki, w miejsce w którym postawiona była zbudowana ze smakiem, jednak niezbyt wielka świątynia.

Wejdzcie proszę, bogini Suwariko Was oczekuje i otworzyła już przejście do swej domeny – stwierdził spokojnym głosem – wybaczcie mi jednak, że nie będę Wam towarzyszył – moja obecność wprawia ją w zły humor. Zresztą, w zasadzie obecność większości ministrów wprawią ją w nienajlepszy nastrój, od kiedy podpisaliśmy zawieszenie broni z Discordią.

To mówiąc ukłonił się, po czym zaczął rozpływać się w powietrzu.

Ktoś wie, jak on to zrobił? – Płomień wyraźnie nieufnie podszedł to trybu poruszania się ministra.
Ja nie mam pojęcia – zmarszczyła nos Gwiazdka – ale pewnie ma to coś wspólnego z byciem półkrwi bogiem.
Abyssal wzruszył ramionami, wyraźnie nieusatysfakcjonowany – Niech mu tam będzie, ale niech nie próbuje mi się tak pokazywać za plecami…
Teleportował się do domu – szybko orzekł Albert – typowa boska sztuczka. Bardziej ciekawi mnie jak zostaniemy przyjęci, skoro Ministrowie wolą unikać kontaktu…
Na szczęście tę ciekawość będzie łatwo zaspokoić. – Płomień ruszył w kierunku drzwi – chyba, że zamierzamy sterczeć tu przed wejściem
Nie zamierzamy! – Gwiazdka uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w kierunku świątyni w ślad za Płomieniem. Ona również była ciekawa najbardziej wpływowej lokalnej bogini.
Chodźmy – Albert przytaknął, podbiegając do przodu.



W chwili, gdy przestąpili przez drzwi, świat wokół nich zmienił się może nie wyraźnie, ale na pewno zauważalnie. Barwy stały się bardziej nasycone, a charakterystyczny zapach rzeki zdecydowanie przybrał na sile. Wnętrze świątyni nie było wnętrzem, którego można się było spodziewać: za drzwiami, zamiast pomieszczenia, Wyniesieni zobaczyli płynącą rzekę, a na jej środku mają, zalesioną wysepkę. Nie znajdowali się już na brzegu, lecz stali na powierzchni wody, na środku rzeki. To musiała być magia tego miejsca: żadne z nich nie używało przecież mocy, które mogłyby to umożliwić.Niewątpliwie nienaturalne były również migoczące w odmętach ostrza włóczni i mieczy, oraz rozgrywające się pod powierzchnią wody sceny walk. Wyspę otaczał rząd wbitych w ziemie mieczy. Sama bogini już na nich oczekiwała na środku wysepki.

Suwariko, bogini Wielkiej Rzeki i Wodospadu – Gwiezdny szedł wyprostowany, równym i statecznym krokiem w kierunku centrum świątyni – Prowadząca Wojny, Zsyłająca Deszcze, Opiekunka Wyspy – deklamował dalej, zgodnie z wszelkimi zasadami decorum. Odwołanie się do ego bogini nie powinno wszak zaszkodzić, a może pomóc.

Nadrzędna Strażniczka Harmonii, Niepowstrzymane Ostrze z Brązu, Włócznia Huczących Wodospadów – uśmiechając się doszedł do końca długiej listy imion i tytułów – Nie mylę się?
Bo się zarumienię… witaj, Wybrańcu Gwiazd. Co sprowadza kogoś o Twej pozycji w moje skromne progi? – gdy to mówiła, za przybyszami z ziemi powstały kamienie wyprofilowane w kształt siedzeń – usiądźcie proszę, drodzy goście.
Los, jak zwykle. Ale może wpierw się przedstawimy – spojrzał na Gwiazdkę i Płomienia – Albert Nellens, Wyniesiony Wenus.
Witaj w mej gościnie, Wyniesiony. Z żalem jednak muszę przyznać, że zapewne nasze interesy będą rozbieżne… chociaż może nie do końca. Kim są Twoi przyjaciele, bowiem czuję ich moc… a szczególnie aurę tego fascynującego męża.
Myślę, że najlepiej będzie, jeśli się sami przedstawią. – odparł z uśmiechem.
Myślisz? Tak dobrze ci idzie… – Wszelki szacunek jaki młody Nuada kiedyś miał dla bogów zdążył jeszcze za życia zaniknąć. Oczywiście, nawet dla Płomienia obrażanie czy lekceważenie bogów – zwłaszcza w centrum ich mocy – było czymś do czego należy podchodzić ostrożnie. Z drugiej strony nie spieszyło mu się do formalnego przedstawiania się – zwłaszcza, że nie był pewien, czy nie należałoby nadal pozostawać incognito. Wygodniej było przerzucić problem na kogoś innego.

Gwiazdka popatrzyła na Płomienia z wahaniem, zastanawiając się, jak wybrnąć z sytuacji. Przedstawianie się jako Wyniesieni Otchłani mogło się nie skończyć najlepiej, z drugiej jednak strony zgodnie z jej wiedzą bogowie mogli mieć sposoby, by pewne rzeczy sprawdzić. Ktoś zresztą musiał zdecydować, co zrobić, i równie dobrze mogła to być ona, więc nie szukała rozwiązania specjalnie długo.

W rzeczy samej, nasza moc przewyższa zdolności zwykłych śmiertelników, a także wielu Wyniesionych – Abyssalka pokłoniła się lekko. Nie tak lekko, by bogoni mogła to uznać za lekceważenie, ale też nie na tyle głeboko, by mogła odczytać jako złożenie hołdu. – Smoczokrwiści z Błogosławionej Wyspy zapewne nazwaliby nas Anatemami. W Harmonii zwykle przedstawiam się jako Stella, ale jeśli sobie pani życzy, może mnie pani również nazywać Gwiazdą.

Nie można było już liczyć na to, że Gwiezdny przejmie pałeczkę. Abyssal westchnął i zdecydował się odpowiedzieć – Mnie zaś zwą Płomieniem. Nie jest to oczywiście moje prawdziwe imię, ale mało znaczący śmiertelnik imieniem Theis Rogala nie miał przed sobą widoków na wielką przyszłość. “Płomień” pasuje do mnie bardziej.

Wojownik pamiętał Rogalę. Krzepki burmistrz małej wioski na południe of Rzeki Chciwości był na tyle głupi, że zaprotestował przeciw przeprowadzanej w okolicy akcji aprowizacyjnej podczas jakiejś małej wojenki w regionie. Miał szczęście. Bliźniacy zastanawiali się nad nabiciem go na pal, ale nie chciało im się tracić czasu na struganie odpowiedniego, więc wieśniaka tylko wybatożyli i pognali nago główną ulicą. Zdecydowanie nie był kandydatem na wyniesionego… chyba, oczywiście, że bohaterstwo spowodowane brakiem szarych komórek też było cnotą.

A wracając do pierwszego pytania… – nie było powodu by dawać boginii zbyt dużo czasu do zastanawiania się nad odpowiedziami – Uznaliśmy, że nie wypadałoby nie złożyć tu wizyty, skoro kroi nam się wojna
… a przede wszystkim z okazji wstąpienia nowej władczyni na tron. – dodał Albert, zdążywszy już rozsiąść się na miejscu.
Chyba miałam rację – bogini się uśmiechnęła – Twoi przyjaciele, Gwiezdny, są naprawdę interesujący. O jakiej wojnie mówimy i kiedy?
Po prostu Albert – szybko wtrącił, unosząc ręce – Mam nadzieję, że możemy być na przyjacielskiej stopie.
Z przyjemnością, drogi Albercie – szczególnie kiedy wspominacie o możliwości zniesienia w końcu tego… pokoju. Bo, nie ukrywając, trochę brakuje mi… prawdziwych walk.
Słyszałem, że stosunki Harmonii z sąsiadami ze wschodu nie są już tak przyjacielskie jak kiedyś – Płomień uśmiechnął się przyjaźnie – Słyszałem też, że w zasadzie nigdy przyjacielskie nie były. Oczywiście, nadal trwają próby rozwiązania różnic pokojowo, ale… – mina Abyssala wykazywała daleko posunięty sceptycyzm.
Muszę przyznać, że Twoja obecność bardzo pomaga mi na wiarę w szanse Harmonii – bogini uśmiechnęła się równie przyjaźnie – miałam pewne wątpliwości ze względu na brak polowego dowódcy, widzę jednak że nie muszę się już martwić. Miło mi spotkać równie rozsądnego Wyniesionego.
Jedna sprawa jednak zmniejsza te szanse – Gwiezdny pokiwał głową w zamyśleniu – jak pewnie zauważyłaś, ktoś roztoczył złą wróżbę nad tym krajem.
Ktoś? – bogini spojrzała na Alberta ze zdziwieniem – przecież na pierwszy rzut oka widać, że to któryś z Was, Gwiezdnych. Nie mieszaj mnie proszę w Waszą politykę, trzymam się od niej z daleka.
Chwileczkę… – przerwała jej Gwiazdka, nagle przyglądając się bogini z zainteresowaniem. – Czy jest pani pewna, że ta klątwa musiała zostać rzucona przez Gwiezdnego, czy to tylko najbardziej możliwa opcja?
Taka klątwa? Jestem pewna, że musiał to być Gwiezdny. Bogowie nie mają tak… ogólnych zdolności, może z wyjątkiem niezwykłych jednostek jak Tkacz Opowieści – ale nasze moce działają inaczej. Nie da się pomylić mocy Gwiezdnych z niczym, gdy ich zmiany Przeznaczenia przechodzą przez twoją domenę…
Nie zamierzam Cię w nic wplątywać – wyniesiony szybko zapewnił boginię – nim się jednak nie udam do Yu-Shan, mam trochę… niepełne informacje. A myślę, że Strażniczka Harmonii zna swoją domenę i to co się w niej dzieje, jak nikt inny. I musi w tym być choć cień prawdy, skoro masz pewność, że był to jeden z Gwiezdnych – pewność, której ja wcześniej nie miałem. – na twarzy Alberta malowało się zmartwienie.

Gwiazdka z trudem powstrzymała się przed obrzuceniem chłopaka nieco podejrzliwym spojrzeniem – choć biorąc pod uwagę spostrzegawczość Alberta, i tak miał spore szanse zauważyć, że niespecjalnie spodobało jej sie to, co powiedział.. Owszem, w zasadzie wspominał coś wcześniej na temat przeznaczenia w kontekscie klątwy, ale słowem nie zająknął się, że podejrzewa o jej rzucenie swoich kolegów po fachu!

Oh, nie przejmuj się tak, wszyscy się uczymy – bogini wychyliła się, aby poklepać po ramieniu zaskoczonego Alberta – jestes Gwiezdnym od niedawna, prawda? Zrozumiałe, nie wiesz jeszcze jak wiele węży kryje się wśród nich… dlatego ja wolę być tu, w Kreacji, z dala od nich.

Tak jakby w Kreacji nie uprawiano brudnej polityki – młody wezyr prychnął w myślach. Niemniej… dobrze wiedzieć, że Suwariko nie jest w najlepszych stosunkach z niebiańską biurokracją – a przynajmniej z Biurem Przeznaczenia.

Na pewno daleko mi do wieku bogów, ale nie muszę być starym, żeby widzieć, że jest na tym świecie za dużo zdrady, a za mało radości. Smucić się – ot, paradoksalnie, los wybrańca Wenus… lecz nie schodźmy może w filozoficzne dyskusje. W końcu przyszliśmy tu w interesach. – po chwili nie było u niego widać nawet śladu smutku.

Wojownik zanotował w pamięci, że Bogini wydawała się posiadać dość dobrą znajomość Gwiezdnych. Jeśli tylko okazałaby się bardziej rozmowna od Revana, może wreszcie dałoby się czegoś więcej o nich dowiedzieć – zwłaszcza, że inny punkt widzenia byłby dodatkowo cenny.

To… interesująca informacja. Myślę, Albercie, że będziemy musieli później o tym porozmawiać – łagodny głos Płomienia nie wskazywał, by był tymi nowinami specjalnie wzburzony. Trudno było jednak dopatrzyć się w nim choćby nuty zaufania.
Ale to później. Myślę, że w tej chwili mamy inne rzeczy do omówienia, a Albert pewnie sam musi dojść do ładu z otrzymanymi informacjami – Gwiazdka postanowiła nie dodawać, że nie tylko Albert. Ją samą interesowała zwłaszcza wzmianka bogini o kłębowisku Siderealnych węży, ale to zdecydowanie nie był temat na teraz. – Tymczasem jednak myślę, że nadchodząca wojna jest czymś, co warto byłoby omówić w pierwszej kolejności. Podobnie, jak kwestię zamachu na królową Kwietę. Jako przyjaciele królowej jesteśmy zaangażowani w śledztwo, niestety trop wydaje się urwany i bylibyśmy wdzięczni, gdyby zgodziła się pani odpowiedzieć na kilka pytań. Jako osoba trzymająca pieczę nad tą okolicą mogła zauważyć pani coś, co nam umyka.
Słucham więc – bogini uśmiechnęła się… miło. Chyba – nikt nie znał jej na tyle dobrze, aby odgadnąć w pełni jej mimikę – w czym mogę Wam pomóc?

Gwiazdka odwzajemniła uśmiech.

Może więc załatwmy to od razu, zanim przejdziemy do ciekawszych dla pani tematów – zaczęła, po czym krótko streściła Suwariko to, czego do tej pory sie dowiedzieli, skupiając się na istocie, która wkradła się do garderoby władczyni. – To mógł być duch, bóstwo, Wyniesiony… Ktokolwiek.[i] – Dziewczyna rozłożyła ręce w geście bezradności. –[i] Nie zostawił po sobie śladów i trudno będzie nam go zidentyfikować. Pomyśleliśmy więc, że zapytamy osoby, która miała największe szanse zauważyć, że w okolicy kręci się ktoś o nadprzyrodzonych umiejętnosciach.
Cóż… w okolicy niedawno przejazdem znajdował sie Mnura, Bóg Gwałtownej Śmierci i Skrytobójców na terenie Wschodu. Nie jestem jednak pewna, co by mogło go skłonić do osobistego udziału w zabójstwie, chociaż opis jaki przedstawiliście to jego naturalny wygląd… chociaż pewnie jeszcze kilku innych osób o podobnej profesji.
Mnura… interesujące.

Albert pokiwał głową. Z tego co słyszał, Mnura był jednym z bardziej odpowiedzialnych i pracowitych bogów, co samo w sobie było dość wyjątkowe. Profesjonalista w każdym calu, choć trochę dziwak – ale małoż to w Yu-Shan dziwaków? – często polegający na prostych, niemagicznych metodach. Co prawda równie dobrze mogło się okazać, że Mnura był tu na wycieczce krajoznawczej, ale… Albert był Gwiezdnym wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że nawet na wycieczkach krajoznawczych, jeśli nie przede wszystkim tam, załatwia się swoje sprawy i prowadzi politykę.

Bóg Gwałtownej Śmierci? W rzeczy samej – nawet jeśli nie był w sprawę zamieszany, a jego obecność w mieście była tylko wyjątkowo nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności (co, jak Płomień przyznał, było teoretycznie możliwe), to najprawdopodobniej wiedział, kogo należało odwiedzić w następnej kolejności. – Wiadomo może, gdzie obecnie przebywa?
Na ile się orientuję, gdzieś w okolicach Węzła. Przynajmniej tam miał się udać… to jego główne miejsce pracy. Ale jak zapewne wiecie, bogowie podróżują dość… szybko.
Ach… Węzeł… Można się było tego spodziewać… – ręka Abyssala podświadomie zacisnęła się w pięść a jego głos stał się jeszcze spokojniejszy niż poprzednio, wręcz wyprany z emocji. – Wszystkie drogi prowadzą do Węzła…

Gwiazdka z zamyśleniem skinęła głową, ale postanowiła nie komentować reakcji Płomienia. Już wcześniej zauważyła, że z Węzłem musiał być mocno związany emocjonalnie – i to niekoniecznie w pozytywny sposób. Nie zamierzała jednak pytać. Na dworze Maski Zim każdy starannie pielęgnował swoją prywatność i zadawanie jakichkolwiek pytań o przeszłe życie było gafą, która w najlepszym razie mogła skończyć się obrażonym rozmówcą. Gorsze opcje mogły być znacznie bardziej spektakularne i krwawe, ale jakoś nikt nie próbował – a już na pewno nie Gwiazda. Sama nie życzyła sobie jakichkolwiek pytań o “śmiertelne” życie i doskonale rozumiała, że inni Abyssale mogli mieć takie same odczucia.

Cały szereg pytań cisnął jej się natomiast na usta w sprawie słów bogini.

A orientuje się pani może, na ile chętnie przyjmuje zlecenia i czy łatwo go namówić do wykonania konkretnej pracy? Ewentualnie, czy ktoś z okolicy mógłby mieć z nim jakieś bliższe układy. Na przykład… ktoś z dworu Discordii? – Jeżeli rzeczywiście w sprawę zaangażowany był Bóg Skrytobójców, to zleceniodawca z pewnością nie szczędził starań i środków, a to wskazywało na kogoś wysoko postawionego… Co nie było oczywiście niespodzianką.
Ciężko. Aby osobiście się czymś zajął musiałby to być ktoś z wielkimi wpływami, albo polecenie z góry. I – dodała bogini patrząc z ciekawością na Płomienia – nie z Gildii, jeśli o tym myślisz wojowniku. Nienawidzi ich od pokoleń.
Polecenie z góry? W sumie pasowałoby do tego, czego dowiedzieliśmy się o klątwie… Bercik, Twoim kolegom często zdarza się robić takie rzeczy? – popatrzyła pytająco na młodego Sidereala.
Bywa, że się niektórym zdarza – uciął temat stanowczym głosem, po czym zwrócił się w stronę Suwariko – Przejdźmy może do kolejnej kwestii. Nowa władczyni chciałaby się spotkać… i zapewne omówić kilka spraw interesujących dla obu stron.
Z przyjemnością spotkam się z nową królową mojej strefy wpływów – bogini uśmiechnęła się miłym, lecz równocześnie drapieżnym uśmiechem – jednak która władczyni powinna odwiedzić którą w jej domenie? To ważkie pytanie, powiniście je przemyśleć.
Osobiście myślę, że powinny obie przybyć na święto, trzeciego dnia Kalibracji. Trudno chyba o lepszą okazję do spotkania na równej stopie. – Albert odwzajemnił uśmiech
– Myślę, że będzie to bardzo dobre rozwiązanie – bogini uśmiechnęła się jeszcze szerzej – ciekawe, jak skończy się ta historia…

Porozmawiali jeszcze chwilę, głównie na temat nadchodzącej wojny z Discordią, po czym trójka Wyniesionych opuściła domenę Bogini Wielkiej Rzeki.



Informacje, którymi zechciała podzielić się z nimi Suwariko były cokolwiek frapujące. Gdyby za całą sprawą stał któryś z bogów, to możnaby podejrzewać, że grają tu rolę partykularne interesy owej osoby. Jeśli jednak zaangażowany był ktoś z Bractwa, to najprawdopodobniej maczała w tym palce któraś z frakcji. Rola Mnury w tym wszystkim wzmacniała jeszcze podejrzenia. Frakcyjne walki były zaś tym od czego Albert trzymał się z daleka… a przynajmniej się starał.

… Oczywiście zawsze istniała możliwość, że bogini Harmonii mijała się z prawdą. Ba, zdziwiłby się gdyby przynajmniej czegoś nie zataiła. Tym niemniej, wiadomości te na szczęście można zweryfikować.

Przynajmniej dowiedzieliśmy się kilku konkretów… oczywiście o ile to prawda – mruknął, gdy oddalili się na wystarczającą odległość od świątyni – Wygląda na to, że będę musiał przyspieszyć swój wylot… ale na pewno macie wcześniej kilka pytań.
- Całe mnóstwo, więc może po prostu powiedz, o co w tym wszystkim chodzi - zaproponowała Gwiazdka. Wyglądała na bardziej zainteresowaną, niż zirytowaną cała sprawą. - Z tego co zrozumiałam, juz wcześniej podejrzewałeś, że twoi współpracownicy mogą mieć z tym coś wspólnego, prawda?
Pewnie. Wspominałem, że może stać za tym któryś z Wyniesionych... ale do tej pory nie wiedziałem, że to ktoś z Gwiezdnych. Zresztą, na dobrą sprawę dalej nie wiem, mogę co najwyżej wierzyć w to co usłyszałem. Dowiem się – mam nadzieję – w Yu-Shan.
- Od kogo? Innych Gwiezdnych? - abyssal nie wiedział, czy w świetle ostatnio otrzymanych informacji było to podejście specjalnie bezpieczne - Mam w takim razie nadzieję, że wiesz komu możesz tam zaufać?
Zamierzam samemu sprawdzić jaki Los wisi nad Harmonią – Albert odparł bez wahania – Ufam swoim oczom, a poza nimi mam tam kilku dobrych znajomych.
Gwiazdka zawahała się przez chwilę, a jej następne pytanie zabrzmiało nieco nieśmiało.
- Czy wśród tych dobrych znajomych znajdują się osoby, z którymi poznaliśmy się w Gethamane? Oczywiście nie musisz odpowiadać, zdaję sobie sprawę, że to stosunki służbowe i w ogóle, ale rozumiesz... - uznała, że nie musi kończyć.
Niektórzy tak, ale nie wszyscy i nie tylko. – odpowiedział – Gwiezdni, bogowie... inni też.
- Ach tak... rozumiem - odpowiedział bez przekonania Płomień.
- No jasne, w końcu skoro właśnie ciebie wysłali z nami, na pewno z częścią przynajmniej jesteś w dobrych stosunkach - Gwiazdka pokiwała głową ze zrozumieniem. - Cieszę się, że osoby, z którymi zawarliśmy umowę także twoim zdaniem są godne zaufania, bo szczerze mówiąc przez chwilę zaczynałam się obawiać, że ktoś mógł zupełnie niechcący wplątać cię w jakąś nieprzyjemną sprawę. Oczywiście i tak masz tam na siebie uważać, bo jeśli nie, to Cię osobiście uduszę! - zagroziła, wykonując gest, jakby ukręcała komuś główkę. - O tak! I pewnie nic nie wiesz na temat konfliktów królowej Kwiety z Yu-Shan?
Jak mnie któryś bóg złapie za przekroczenie prędkości w powietrzu, to dam znać. Tylko co potem z moją biedną głową? – roześmiał się Albert – I nie, nie wiem. Zresztą, nie mam pojęcia komu mogłaby tam zajść za skórę do tego stopnia, żeby zaplanował taką zemstę. - zastanowił się - Mało kogo zresztą podejrzewałbym o zrobienie czegoś takiego... a przynajmniej nie bez bardzo dobrego powodu. I dlatego na początku o tym nie wspominałem – inne opcje zdawały mi się dużo bardziej prawdopodobne. A moich znajomych bardzo lubię i na pewno nie chciałbym niektórych stawiać w sytuacji konfliktu obowiązków. Choć przypuszczam, że większość nie będzie miała takich problemów.
- Naprawdę mam taką nadzieję. - Jeśli Albert mógł mieć wątpliwości, czy poprzednia wypowiedź Abyssalki była całkowicie szczera i nie zawierała drugiego dna, to w tej chwili był niemal całkowicie pewny, że dziewczyna jest szczera. - Niestety, coraz bardziej odnoszę wrażenie, że mogło wcale nie chodzić o konflikt z władzami Harmonii. Wspominałeś kiedyś, że Gwiezdni dzielą się na frakcje, które nie zawsze mają zbieżne interesy i nie zawsze się ze sobą zgadzają... A teraz pomyśl. Zupełnym przypadkiem, chwileczkę po tym, jak dogadujemy się z jedną z nich, w królestwie Sereny zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a niedługo potem zostaje ona zmuszona do przeprowadzki. To wygląda, jakby ktoś usiłował wywabić nas z północy... Albo skłócić z twoimi znajomymi.
- Jesteś pewna? - Tej informacji Płomień nie kojarzył, a była istotna - Na całym świecie dzieją się dziwne rzeczy i to od dużo dłużej niż kilku miesięcy. Byłoby dziwne, gdyby światowe trendy akurat Harmonię ominęły.
Ja jestem pewny – wtrącił się Gwiezdny – wykrycie tego zajęło mi chwilę, ale mam pewność – klątwa została rzucona relatywnie niedawno. Jakiś miesiąc temu, może trzy tygodnie...
- To by się zgadzało z tym, co słyszałam od pałacowej służby. - Dla Gwiazdki informacja najwyraźniej nie była zbyt dużym zaskoczeniem. - Jasne, że na świecie dzieją się dziwne rzeczy, ale wcześniej w pałacu królewskim nie zdarzały się podobno tak często, jak ostatnio... Jeśli twierdzisz, że zbiega się to z czasem działania klątwy, tym bardziej jestem skłonna przypuszczać, że nie musi chodzić tylko o ród Sereny...


Nie zauważyli, gdy dogonił ich Johann, który jak się okazało wracał właśnie do pałacu. Bardzo ucieszył się na ich widok gdyż jak się okazało chciał zwrócić się do swych znajomych abysali w bardzo nietypowej sprawie.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 16-10-2012, 21:16   

- Cieszę się, że na was trafiłem - rzekł sędzia nie przerywając marszu. - Nie znam się na duchach. Ile zazwyczaj czasu przebywają w pobliżu ciała?
- Zwykle mówi się o 3 dniach, ale to głównie przesądy - Płomienia kiedyś zainteresowało to dokładniej, gdy rozważał kwestie logistyki armii Maski w Kreacji. - W praktyce dotyczy to tylko dusz niższych. Wyższe oddalają się od ciała i spadają w zaświaty prawie natychmiast. To, czy tam zostaną, czy pójdą dalej i jak długo im zajmie podjęcie decyzji to już są kwestie indywidualne. Ciężko to przewidzieć nie znając charakteru zmarłego.
- Nie pocieszyłeś mnie, wojowniku, choć jak sądzę ten duch miał powody by pozostać dłużej. Musimy go czym prędzej przepytać, gdyż obawiam się, że tylko w ten sposób zdobędziemy brakujące dane.

Po drodze do pałacu sprawiedliwości Johann streścił przyjaciołom czego się dowiedział, nie wchodząc zbytnio w szczegóły swojej pracy operacyjnej - nie było na to czasu. Szli szybko, przypadkowi pijaczkowie i rzezimieszki schodziły z drogi dwóm wielkim jak dęby mężczyznom, którym bardzo wyraźnie gdzieś się spieszyło.
- Masz na myśli poprzednią władczynię? - upewnił się abyssal. Nikt inny potencjalnie posiadający ważne informacje nie przychodził mu do głowy - Myślałem o tym, ale obawiam się, że mogłoby to mieć nieprzyjemne konsekwencje polityczne
Sądzę raczej, że dusza Kwiety już się zreinkanowała – zwłaszcza, że odprawiono należyte rytuały... – zaczął Albert.
- Co? Niee, mam na myśli tego pierdołowatego taumaturga który się powiesił. Potrzebuję go jeszcze raz przesłuchać, bo ta cała historia nie jest jeszcze całkiem jasna.
- To co robili strażnicy w tym więzieniu? Pili piwo na przerwie? - Gwiazdka złapała się za głowę. - I czy ty przypadkiem nie postarałeś się za bardzo, wzbudzając w nim poczucie winy?...
- Dobre pytanie, które zadam imć Izradorowi przy najbliższej okazji. Co do poczucia winy... Miał powody, by czuć się winny. Co nie zmienia faktu, że wyraźnie dawałem do zrozumienia, że nie życzę sobie by pozwolić mu się wymknąć, w ten czy inny sposób...
- Cóż, o jakiegoś podrzędnego taumaturga nikt nie powinien się wykłócać. - wzruszył ramionami Płomień - Zwłaszcza, jeśli nie będziemy się z tym obnosić
Gwiezdny obrzucił go tylko morderczym spojrzeniem.
- Na podstawie tego, co mówi Johann podejrzewam, że nie będzie chyba mial specjalnie dużo przeciwko przywołaniu - stwierdziła Gwiazdka, kompletnie ignorując niechętną minę Alberta. - A poza tym chyba musimy zaopatrzyć się w parę rzeczy, jeśli chcemy rozmawiać z duchem. Chwilka, zaraz wracam! - rzuciła, odbijając w bok ku ulicznemu straganowi ze słodyczami.

Dotarli na miejsce. Sędzia poprowadził ich do lochów po czym grzecznie (Authority Radiating Stance) poprosił wszystkich strażników by opuścili skrzydło, zabierające ze sobą więźniów. Gdy już ucichł tupot spanikowanych nóg poprowadził abysali i gwiezdnego do właściwej celi.

Albert zaczął nasłuchiwać w poszukiwaniu jakichś śladów – nitki Przeznaczenia brzdękały wszędzie tam, gdzie była obecna jakaś magia. Poza czterema obecnymi Wyniesionymi nie słychać było jednak nic godnego uwagi. Ukryty w mysiej dziurze Lunar był zbyt dobrze zamaskowany dla Siderealnych zmysłów.

- Chyba możemy zaczynać - orzekła Gwiazdka, odkładając na kamienną podłogę torbę z zakupami. Wyjęła z niej kawałek kredy, przykucnęła i zaczęła rysować na podłodze klasyczny taumaturgiczny krąg.
- Nie martwcie się, powinno się łatwo zetrzeć - powiedziała pocieszająco do Johanna i Alberta. Zwłaszcza ten drugi wyglądał na mocno sceptycznie nastawionego do całej sprawy.

W końcu wstała, żeby ocenić swoje dzieło. Krąg, narysowany bezpośrednio pod wciąż zwisającą liną, z której niedawno odcięto wisielca, byl nieduży, ale dosyć prosty i na pierwszy rzut oka wyglądał wystarczająco prawidłowo. Świeczki postanowiła sobie darować - znajdowali się w samym miejscu śmierci, znali imię zmarłego, a śmierć nastąpiła niedawno, więc przywołanie powinno być stosunkowo łatwe nawet dla osoby, która nie miała w tym dużego doświadczenia. Uznawszy, że miejsce zostało należycie przygotowane, wyciągnęła sztylet i zacięła się w palec. Kilka kropki krwi upadło na podłogę.
- Neonarsie, nakazuję ci przybyć na moje wezwanie - wymamrotała pod nosem.
Ponad kręgiem powoli zaczęła się materializować niewielka mgła, powoli przybierająca ludzką formę. Sędzia rozpoznał w niej przejrzystą sylwetkę, a potem twarz młodego taumaturga, z którym jeszcze tak niedawno rozmawiał - Neonarsa.
- Proszę wybaczyć, że zakłócam pana spokój - powiedziała, skłaniając lekko głowę. - Wraz z obecnym tu sędzą postanowiliśmy jednak zadać panu jeszcze kilka pytań odnośnie okoliczności zamachu.
- Nie... proszę... nie więcej pytań... dajcie mi odejść i zapomnieć.
- Proszę się nie denerwować, to zajmie tylko chwilkę - Gwiazdka uśmiechnęła się pocieszająco, sięgając do torby z zakupami, wyjmując to, i biorąc do ręki niedużą pochodnie oświetlającą pomieszczenie. - Może ciasteczko? - zaproponowała.
Mówisz, że chcesz odejść i zapomnieć? – odezwał się nagle Albert, rozbłyskując w oczach ducha błękitnym światłem – Jeśli naprawdę chcesz przejść dalej, pomogę Ci. Ale byłbym wdzięczny, gdybyś i Ty zechciał nam pomóc. Sprawa jest naprawdę ważna... i związana z Tobą. Chcemy poznać prawdę – prawdę, która może pomóc Ci odejść...
- Dziękuję Ci...- powiedział drgający duch. Na jego twarzy malowało się cierpienie. - Co jeszcze chcecie wiedzieć?
- Przede wszystkim... Ja wiem, że to nieprzyjemne pytanie, ale czy ktoś nakłaniał pana do targnięcia się na swoje życie? Albo w jakiś sposób panu w tym pomógł? - zapytała Gwiazdka.
- Czemuż miałby mi ktoś pomagać? Nakłaniać... bycie morderca to zbyt wiele dla mnie... nie wiem, jak mogłem żyć do tej pory... - oczy ducha wyglądały, jakby miał płakać.

Gdyby zebrani nasłuchiwali w tym momencie z uchem przy ziemi, usłyszęliby ciche mruknięcie brzmiące jak “ale myślałam, że mordercą jest ten gruby.” Jednak uwaga wszystkich była skupiona na duchu, nic więc nie usłyszęli, a przeprowadzająca rytuał dziewczyna popatrzyła na niematerialną postać z wyraźnym współczuciem.
- Pana wina nie jest tak jednoznaczna, jak mogłoby się wydawać. Sędzia rozmawiał z pana konkurentem, Archibaldem, i wnioski...
W tej chwili duch przerwał rozpaczliwym zawodzeniem - Jakże nie jest... przecież... on mówił, żebym wykonał truciznę, aby zabić naszą piekną panią... królową... a ja... jakże ja się mogłem na to zgodzić? Co mnie opętało?
- Kto mówił? - z zaciekawieniem rzucił podpierający ścianę Płomień
- Właśnie - podchwycił łagodnie sędzia, podświadomie starając się nie spłoszyć ducha. - Poprzednio jakoś do tego nie doszliśmy.
- Wtedy... chyba... nie wiem... opowiedziałem kłamstwa? Nie... nie wiem.
- Neonarsie, niektórzy potrafią być tak przekonujący, że są w stanie nakłonić ludzi do czynów, których w innych przypadkach nigdy by nie popełnili. Potrafią też zmącić umysł tak, że wspomnienia stają się niejasne lub nie do końca prawdziwe - słowa Gwiazdki brzmiały łagodnie i kojąco, wyciszając poczucie winy. - Wracając więc do pytania sędziego, czy mógłby pan spróbować sobie przypomniec pańskie spotkanie z tym nieznajomym? Bardzo proszę...
- Był wysoki... pamiętam... oczy... były... takie przerażająco skupione. Patrzyłem w nie, a one jakby wciągały mnie do środka... czułem... były schowane... ledwo widoczne w otchłani... w cieniu... kapelusza? Kaptura... czerń. Wszędzie czerń. Ciemność... czerń... nie... zieleń... nie zieleń... czerń... granat? Oczyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy - zaczał nagle płakać, a jego widmowym ciałem wstrząsały dreszcze.
Dziewczyna odruchowo wyciągnęła rękę, żeby położyć ją na ramieniu zjawy, jednocześnie używając mocy, by móc dotknąć niematerialną postać.
- Ćśśś... Spokojnie, na pewno już go pan nigdy nie spotka - powiedziała cicho, głaszczac Neonarsa po ramieniu, a w końcu po prostu go przytulając. - Ale proszę posłuchać... To bardzo ważne, żeby...
- Jestem pewien, że jednak spotka - nieziemski głos dobiegł z gardła ducha, a Gwiazdka poczuła, jak duch wysmykiwał się z jej rąk, wnikając w ścianę za nią - w końcu z kogoś muszę wykuć swój nowy sztylet...
Twarz ducha zmieniała się, gdy się cofał, a chwilę potem jego sylwetka zaczęła znikać w ścianie... choć twarz pozostała częściowo widoczna. Jej rysy były wykrzywione przeraźliwym cierpieniem, a w oczach paliły się mroczne ognie. Włosy stanęły na sztorc... Dziewczyna przez chwilę rozpaczliwie próbowała go przytrzymać, ale nie było łatwo utrzymać wyrywającego się ducha.

Uszy Alberta rozdarła przerażająca muzyka, brzmiąca niczym najmroczniejszy nokturn. Sama jej istota raniła Esencję Kreacji. Tylko kilka razy słyszał taką muzykę do tej pory, ale rozpoznałby ją wszędzie.
Nekromancja... – Albert wyszeptał, otwierając szeroko oczy.

Duch zanurzał się spokojnie w ścianie, wymykając się poza zasięg rąk Gwiazdy. Chwilę później, wielkie ostrze którego jako żywo wcześniej w pomieszczeniu nie było wystrzeliło pchnięte ręką Abyssala prosto w kierunku Neonarsa.
- NIE - padło słowo, gdy Płomień miał zadać cios. Abyssal poczuł, jak moc wpływa na jego umysł, jak złowroga energia nakazuje mu zatrzymać cios...po czym energia ta została wypchnięta z jego umysłu na fali złowieszczych szeptów, a dwuręczna Daiklava przyszpiliła ducha do ściany, wbijając się w nią do połowy.
- Płomieniu, wolałbym, abyś zostawił posłańca w spokoju... pragnę z Wami porozmawiać. Mnie i tak nie dosięgniesz - istota znana jeszcze niedawno jako Neonars zaśmiała się - musiałeś się przecież uczyć o zaklęciu posłańca...
- Kim jesteś, sukinsynu i czego od nas chcesz - warknął Johann, nie siląc się na grzeczności.
- Oh... - wypowiadając te słowa, duch uśmiechnął się ustami Neonarsa, co miało upiorny wygląd. Równocześnie przestał się cofać.
- Jestem tu tylko po to, aby przekazać wiadomość Płomieniowi... i Gwieździe. (kłamstwo). Powinniście wiedzieć, że Wasz stary przyjaciel Was szuka... a teraz Was znalazł (prawda). Wiecie chyba o kim mówię?
- O starym Zenonie z Firewand? wisiałem mu chyba kilka sztuk miedzi... - bez mrugninęcia okiem odparł Płomień
- Cieszymy się niezmiernie, że nasi starzy przyjaciele nie zapominają przesyłać pozdrowień! - Gwiazdka uśmiechnęła się uroczo. - Problem w tym, że mamy ich tylu, że aż zaczynają nam się mylić...
- Jesteście naprawdę zabawni (prawda). Ale niestety, nie mam czasu na żarty (prawda), więc powiem Wam tylko, że jak się domyślacie śmierć królowej Harmonii to nie przypadek (prawda). Ona była pierwsza, a reszta tego, co Serena sobie ukochała będzie następne. (prawda) A potem ona sama... a potem kolejni Wasi przyjaciele (prawda).
- wszyscy, tylko nie Maiden, proszę! Ona zawsze była dla mnie największym przyjacielem! - przerwał Głosowi abyssal.

Upiór był na tyle przekonany o swojej nietykalności, że nawet nie raczył zwrócić uwagi na małego susła przemykającego po posadzce. W końcu, skoro potężni Abyssale nie mogli nawet dotknąć jego ukrytej w ścianie i zdematerializowanej postaci, to co mógł zrobić mu jakiś mały gryzoń? Otóż, mógł. Być może w chwili, gdy zwierzątko skakało mu do pasa przez myśl przeszło mu przez myśl, że przecież susły nie mieszkają w lochach. Być może słyszał kiedyś legendy o Lunarach, których kły i pazury rozszarpywały na strzępy nawet bezcielesne duchy i być może właśnie w tym momencie sobie o nich przypomniał. A być może był zbyt zajęty prowdzeniem nadętej przemowy, żeby cokolwiek zauważyć... Tak czy inaczej, było już za późno. "No, to posłuchajmy sobie twojego potępieńczego wycia, suczynsynu!" pomysłała Cyrie zaciskając ząbki na kroczu ducha.

Po czym z godnością wzięła się za przegryzanie widmowej nici wyrastającej z ducha.

Duch nie wydał z siebie dźwięku w chwili ugryzienia, jednak spojrzenie innych obecnych w pokoju mężczyzn wyrażało nagły niepokój... chwilę potem zaś nić krępująca ducha pękła, a twarz Neonarsa wróciła do normalności.
Obecni w sali widzieli cofającą się od ducha mackę, jakby utkaną z cieni, którą przed chwilą zasłaniała ściana...
Gwiazdka pierwsza dopadła do ściany, w której tkwiło przebite płomieniową daiklavą niematerialne ciało ducha. Był przytomny, ale wyraźnie oszołomiony i z wypisanym na twarzy szokiem przyglądał się ogromnemu mieczowi sterczącemu mu z brzucha - który to miecz właśnie zaczynał zamieniać się w kłąb cieni. Dziewczyna niewiele myśląc złapała zjawę za ramiona i wyciągnęła ze ściany, zanim Neonarsowi mogłyby przyjść do głowy głupie pomysły w rodzaju uciekania na drugą stronę muru. Jednocześnie rzuciła krótkie “Dzięki!” małemu zwierzątku, które najwyraźniej przyczyniło się do przerwania zaklęcia. Owszem, było to dziwne i warte uwagi, ale w chwili obecnej wyciąganie informacji z... wiewiórek? można było uznać za sprawę o nieco niższym priorytecie.

Chwilę później podszedł do niego Albert i pochylając się nad duchem wyszeptał kilka słów, po czym rany zniknęły. Neonars otworzył oczy...
- Dzie... kuję... pamiętam to. To były oczy. Zielone oczy. W cieniu... skryte. Pamiętam też cienie i czerń... może granat... ale to wszystko. Proszę, dajcie mi pokój.
- Dziękujemy, jesteśmy wdzięczni za pomoc. I myślę, że jesteśmy panu winni informację, którą sędziemu udało się uzyskać podczas przesłuchania Archibalda. Pański mistrz nie zapisywał całych przepisów, jego notatki były niekompletne - Gwiazdka patrzyła duchowi w oczy, powoli artykułując kolejne zdania. - To on przygotował truciznę, którą otruto królową. Pańska nie mogła podziałać. Archibald pana wrobił.
– Dziękuję... że mi to... powiedzieliście... dziękuję. Proszę, daj mi odejść... i zaopiekujcie się moją matką. Proszę.
Gwiezdny uścisnął duchowi rękę i chwilę później było już po wszystkim – dusza odeszła, powracając tam, gdzie było jej należyte miejsce – do koła reinkarnacji.

Podczas gdy wszyscy zajmowali się duchem, suseł obrzucił ich spojrzeniem, po czym dumnym (przynajmniej jak na susła) krokiem i z poczuciem dobrze wykonanej roboty zaczął dreptać z powrotem do dziury...
- Może trochę sera? - Zaproponował Płomień, nie widzący specjalnej różnicy pomiędzy małymi gryzoniami
Zdawszy sobie sprawę z tego, że ktoś się nim zajmuje suseł zamarł w bezruchu... Po czym odwrócił się bardzo powoli, przełknął ślinę i stwierdził:
- A gromokrewetek nie macie?
... a co to są gromokrewetki? – Albert wyraźnie nie zdał sobie jeszcze sprawy z absurdu sytuacji.
- Jestem pewna, że gdzieś na mieście można je dostać! - rzuciła Gwiazdka znad taumaturgicznego kręgu, który właśnie pracowicie zamazywała, z lekkim rozbawieniem zerkając na susła. - Poczekasz, aż skończymy?
Tymczasem Johann ujrzawszy susła doznał dziwnego uczucia... jakby znał... tego susła... już kiedyś? Jakby był mu on bliski? Potrząsnął głową. “Cholerna trutka Archibalda zaczyna działać” pomyślał, “muszę się skontaktować z Revanem”.

- Wy też ją słyszycie? Myślałem, że tylko ja zaczynam słyszeć wiewiórki, ale może jeszcze nie oszalałem.
- To wiewiórka? Nie poznałem. Czy wiewiórki powinny jeść krewetki? - Wiedza Płomienia o gatunkach zwierząt była jak zwykle na najwyższym poziomie.
- Nie wiem co powinny jeść wiewiórki - burknął Johann, kucając nad gryzoniem. - Ehm... Cześć?
- No... Cześć - odpowiedział suseł - I nie jestem wiewiórką. Jestem susłem lamparcim. Prowadzę dzienny tryb życia i zamieszkuję w norach, w których też przechowuję zgromadzone jedzenie. No, przynajmniej w teorii.
- Fascynujące. A często zdarza ci się zapuszczać w podziemia ludzkich miast?
- Czy to podchwytliwe pytanie? To podchwytliwe pytanie, prawda? Zawsze lubiłeś podchwytliwe pytania.
- … Lubiłem? - Johann przetarł dłonią czoło i rzucił abysalom szybkie spojrzenie. Jego oczy bardzo wyraźnie pytały, czy oni też to wszystko słyszą.
- Nie patrz tak na mnie - Płomień wyraźnie nie zamierzał wdawać się w dyskusje na sprawy prywatne - Skąd ja mam wiedzieć czy lubiłeś?
- Ja myślę, że przedyskutowanie tego nad talerzem gorących gromokrewetek brzmi jak całkiem niezły pomysł. Przy rynku widziałam knajpę ze sprowadzanymi magicznie owocami morza, jest niemożebnie droga, ale myślę, że gromokrewetki powinni mieć na składzie - Gwiazdka dla odmiany podeszła do sprawy konstruktywnie.
- Tak, to brzmi jak jakiś pomysł. Co ty na to, suśle? Ja stawiam.

Ostrożnie wyciągnął rękę w stronę zwierzątka, zastanawiając się, czy gryzoń odważy się na nią wdrapać, czy raczej odgryzie przy ramieniu. Po chwili wahania, suseł wybrał to pierwsze. Sędzia odetchnął i powoli uniósł się na nogi.

- Gwiazdko, prowadź.

***

Właściciel restauracji - jednego z najdroższych i najbardziej snobistycznych lokali w mieście - był wprawdzie nieco zaskoczony grupką niecodziennie charyzmatycznych gości, ale jako człowiek mający nosa do interesów oraz nawiązywania perspektywicznych znajomości, natychmiast wyczarował im nie tylko wolny stolik, ale wręcz niewielką, kameralną salkę, w której mogli czuć się swobodnie. No, w miarę swobodnie, bo obecność gadającego susła sprawiała większości towarzystwa pewien dyskomfort. Nic więc dziwnego, że składanie zamówienia (na najlepsze gromokrewetki na wschód od Nexus!) oraz zajmowanie miejsc zajęło im nieco więcej czasu, niż w normalnych warunkach. W końcu jednak wszystkie dyżurne zastępcze tematy zostały wyczerpane i zapadła taka krępująca cisza...

Johann z nieobecną miną dłubał widelczykiem swoją krewetkę, zastanawiając się nad kilkoma rzeczami naraz - nad śledztwem, nad susłem nad nowym zagrożeniem i nad tym co zrobi mu Grimbert gdy zobaczy rachunek za to stołowanie. Spojrzał z ukosa na gryzonia, który jakby nigdy nic opędzlowywał swojego skorupiaka.

- Zatem... Masz jakieś imię, suśle?
- Oczywiście. Nazywam się Cyrie Gudrun Svanhild, - rzekł z dumą suseł i spojrzał na Johanna czekając na reakcję.

- Aha... - sędzia zmrużył oczy. Imiona, przynajmniej dwa pierwsze, brzmiały znajomo z jakiegoś powodu, choć nie potrafił określić skąd miałby je kojarzyć. Miał uczucie deja vu, co było nieco niepokojące; zupełnie sobie nie przypominał by kiedykolwiek rozmawiał z inteligentnymi susłami. - Miło cię poznać Cyrie Gudrun Svanhild. Jestem Johann Erich von Schwarzenberg und Hohenlandsberg, to zaś są Upadła Gwiazda z Najczerniejszej Otchłani Nieba, Biały Płomień Tańczący na Kurhanach Wrogów oraz Albercik.
Gwiazdka zamarła na chwilę z lekko otwartymi ustami oraz widelcem z pokaźnym kawałkiem gromokrewetki dokładnie w połowie drogi pomiędzy talerzem a jej ustami. Patrzyła na Johanna w sposób, który ten mógł uznać za jednoznacznie dziwny. Równie dziwne mogło wydać mu się to, że zrezygnowanym gestem odłożyła widelec na talerz, a drugą ręką pacnęła się w czoło, wzdychając ciężko.
- ... oraz Albercik - mruknęła pod nosem.
Dziękuję ci, Johannie - po suchym tonie wypowiedzi Płomienia ciężko było domyślić się, co ma na myśli.
- Zatem, skoro już się znamy, chętnie bym się dowiedział od jak dawna nas śledzisz.
- Kto powiedział, że śledzę? Zresztą... Nie “was” tylko ciebie.
- … Mnie? Dlaczego mnie?!
- Naprawdę nie wiesz? Nie czujesz tego co nas łączy? Zupełnie nic?
Gdyby sędzia nie skupiał się tak na niewielkim zwierzątku, zapewne zauważyłby nagłe zrozumienie malujące się na twarzy Gwiazdki. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko do siebie, traciła lekko siedzących bo obu jej stronach Alberta i Płomienia i napisała palcem na stole kilka liter.
Przez chwilę Albert zamierzał uderzyć się w czoło, ale w porę się mitygując, tylko westchnął demonstracyjnie. Tak, to sporo tłumaczyło...
- Skoro pytasz... Wydajesz się dziwnie znajomy, ale nie przypominam sobie, bym kiedyś miał susła... - zdziwił się tymczasem Johann.
- Zajrzyj w swoje uczucia, wiesz, że to prawda. Razem... Zaraz, susła? No tak... Moment.

Siedzący na stole naprzeciwko Johanna suseł zaczął rosnąć, przybierając postać siedzącej na stole naprzeciwko Johanna dziewczyny.

- Teraz lepiej?

Sędzia zamrugał. Poruszył bezgłośnie ustami, po czym zamrugał ponownie. Uniósł wolno dłoń i wycelował w dziewczynę palec wskazujący.

- Ty... Ty jesteś... Cyrie, na bogów... Jesteś lunarką. I lunarną partnerką mojego poprzednika...

Cyrie skinęła głową.
- Tak. TWOJĄ partnerką. I po tym, ile się ciebie naszukałam, nie zamierzam cię od tej pory opuścić.
- Co... - bardzo cichutko. Obrzucił salkę rozpaczliwym spojrzeniem, jakby szukając drogi ucieczki. Abyssale wyglądali na zirytowanych sposobem przedstawienia, więc nie miał co oczekiwać pomocy z ich strony. Czuł się jak zwierzę schwytane w potrzask.

Cyrie poklepała go po ramieniu.

- No, pozwolę ci trochę ochłonąć, a na razie... Jedzmy! Dobre gromokrewetki nie trafiają się zbyt często, więc nie możemy pozwolić, żeby się zmarnowały! - Zawołała, wpychając kawałek krewetki w usta Johanna.
- Umphf!

_________________
I can survive in the vacuum of Space
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Sehtal Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 03 Gru 2010
Skąd: Stąd
Status: offline
PostWysłany: 16-10-2012, 21:43   

- Sincabo - Izrador odezwał się z kąta. Jak on to robił? Była przecież Lunarem, a on Smoczokrwistym, więc jakim cudem
znowu ją zaskakiwał? - Mam dla Ciebie zadanie na najbliższe tygodnie. Dobrze opłacane i z premią.
- Szefie! Znaczy, szefie - powiedziała już spokojniejszym głosem - ciągle się tak musisz skra... dobrze płatne? Zamieniam się w słuch.
- To proste. Podsłuchałaś już o wyprawie dyplomatycznej nowego sędziego do Discordii czy potrzebujesz tej informacji?
- Tylko troszkę. No bo było dużo ciekawszych spraw, zjechało sporo kupców na koronację i...
- Nie chcę wiedzieć - przerwał jej Izrador - więc po krótce, sędzia będzie prawdopodobnie prowadził śledztwo w sprawie śmierci królowej.
Mam nadzieję, że nie wywoła tym natychmiastowej wojny, ale to już zmartwienie Benewentora, a nie Twoje czy moje. Do rzeczy jednak - przydzielona zostanie im eskorta. A Ty w niej będziesz. Więc... (tu Izrador zaczął odliczać na palcach) Twoim pierwszym zadaniem jest dostarczyć sędziego i jego towarzyszkę do Harmonii całych i zdrowych niezależnie od powodzenia misji. W tym pomogą Ci inni członkowie eskorty jak mniemam. Po drugie zaś Twoje własne zadanie, o którym nikt w eskorcie nie wie i wiedzieć nie powinien... czyli kradzież. Twoja specjalność, jak mniemam?

- No może coś tam umiem - Sincaba uśmiechnęła się niewinnie - choć powrót może być ciekawy jeśli ten sędzia faktycznie wywoła wojnę odzywając się. A co konkretnie by chciał szef abym przywiozła z tej wycieczki?
- Dokumenty z biura nowej kochanicy króla Discordii. No może nie tak nowej, jest u niego tak od roku.
- Oooo, czyżby prowadziła dzienniczek jego wyznań pomiłosnych?
- Nie. Jest jego ministrem spraw wewnętrznych. Bardzo skutecznym nawiasem mówiąc - wychwyciła około 50% naszych agentów od promocji, którą otrzymała... siedem miesięcy temu w przybliżeniu. Zakładam, że ktoś zdradził. Musisz więc dostać się do jej gabinetu, skopiować raporty
z ostatnich miesięcy i dostarczyć mi kopie. No i po trzecie - musisz zrobić to całkowicie po cichu. Nikt nie może wiedzieć, że ktokolwiek tam był. No i nie chcę śmieci - ale cóż, raczej łatwo rozpoznasz ważne raporty. Będą lepiej chronione.
- U szefa zawsze można na ciekawe zadania z miłymi komplikacjami liczyć. W sumie to nie problem abym na miejscu się zorientowała, ale wiadomo gdzie to biuro jest? Trochę by było szkoda szukać jeśli już wiemy. A! I czy sędzia z tą swoją towarzyszką wiedzą o tym zadanku?

- Ach, źle się wyraziłem. Nie tylko eskorta, oni także nie wiedzą. I lepiej aby tak zostało, chyba że w ostateczności. Tutaj masz plany pałacu w Discordii, na tyle na ile je znamy - biuro jest tutaj, w zachodnim skrzydle. Zwykle pilnuje go jeden strażnik i jest dobrze zamknięte. Magicznych zabezpieczeń nie znam, agent nie jest zbyt dobry w te klocki. Nie ma okien, więc musisz wejść drzwiami, lub znaleźć tajemne przejście, bo wiem, że jakieś istnieje - ale skąd i dokąd prowadzi, już nie. Może do sypialni królewskiej?
- To by znaczyło, że to nie pierwsza minister którą ten ich król zaliczył? Może orzeszka? - To mówiąc wyciągneła w stronę Izradora garść Amalickich orzeszków.
- Nie. To po prostu wygodny skrót, gdy król musi porozmawiać szybko i po cichu z jednym z ważniejszych ministrów. Co prawda owszem, obecnie ma dodatkowe zastosowanie. I nie, dziękuję.
- Na pewno? Szef ciągle taki formalny.. No dobra, to podsumowując mam skopiować raporty, nie dać się zauważyć im, nie zdradzić się naszym jak się da, i zbiorowo uciec jak już sędzia wkurzy lokalnych robiąc im inkwizycję na podwórku. Coś jeszcze?

- I załatwić to tak, aby nikt nie wiedział, że KTOKOLWIEK skopiował raporty. Aby było jasne. Jeśli Cię nakryją, to nie zależy mi specjalnie, aby nie znali Twojej tożsamości, bo i tak zgadną, że to ktoś od nas. Ale wtedy nie będzie premii.
- Jeśli mnie nakryją to znaczy, że musisz się poważnie martwić o własne dokumenty bo mają kogoś naprawdę dobrego.
- W sumie się zgodzę. Jeśli Cię dopadną, popracuję nad ochroną. Aha, i tu masz portret tej minister, może Ci się przydać, bo chyba jej nie widziałaś... z wizytą u nas nie była, a na ile wiem ostatnio byłaś w Discordii przed jej przybyciem. To jakaś ksieżna uciekająca z niewielkiego kraiku gdzieś na północ od nas, który zrujnowali barbarzyńczy czy może półzwierzęta Mrocznego Kozła, jeśli on rzeczywiście istnieje.
(Opis wyglądu na portrecie: kobieta dość niska i drobna, jeśli dobrze wnioskować z perspektywy. Delikatne rysy twarzy, cera koloru brzoskwini. Włosy blond, lekko rudawe. Jej fioletowe oczy są pełne radości życia i niewinności, z tańczącymi w nich iskierkami)
Sincaba przyjrzała się uważnie portretowi - No, no. Ma gust ten król. Zapowiada się ciekawe zadanie, ktoś znajomy w obstawie będzie? Tylko nie Eron proszę, on strasznie przynudza.
- Raczej nie. Nie wiem kogo wyśle Benewentor jeszcze, ale co najwyżej ktoś od niego. Poza tym Ostrze, nowy dobrze zapowiadający się nabytek Gwardii... Walter... i z dziesięciu twardych żołnierzy z Gwardii znających swój fach. Wątpię, abyś znała któregoś z nich.
- Chyba już wszystko jasne w takim razie - to mówiąc zamilkła i zaczeła się Izradorowi przyglądać bardzo uważnie.
Izrador popatrzył na nią z uśmiechem, po czym podszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł. Wychodząc usłyszał jeszcze dobiegające zza drzwi
- No nieno, to nie w porządku! -

_________________
There is no such thing as an 'inhuman act', for there is no act so vile that one cannot find a human willing, or even eager, to commit it.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Potwór Latacz Płeć:Mężczyzna
Czajnik w Mroku


Dołączył: 05 Lip 2010
Skąd: Kraków
Status: offline

Grupy:
Omertà
PostWysłany: 17-10-2012, 20:04   

- Pan Walter - czterdziestoletni mężczyzna uśmiechnął się znad papierów, wskazując Walterowi krzesło po drugiej stronie lekkiego, pieknie intarsjowanego biurka zdobionego roślinnymi motywami - proszę usiąść.
Mężczyzna rozejrzał się po pokoju i usiadł bez słowa. Zamiast wytartego poncho miał na sobie teraz nowy czarny płaszcz z świeżo naszytymi oznaczeniami jednostki gwardii.
- Nie sądzi Pan, że to trochę... zresztą, nieważne. Jak rozumiem, jest Pan niedawno zatrudnionym nowym członkiem Gwardii, wysłanym z misją ochrony naszych czcigodnych gości w misji dyplomatycznej do króla Discordii. Nie, proszę nie potwierdzać.
Zgodnie z życzeniem rozmówcy Walter nie potwierdził. Zerknął na karafkę stojącą na biurku w której odbijały się drzwi wejściowe do gabinetu i przeszedł do konkretów.
-Chciałbym jak najszybciej zapoznać się ze szczegółami tej misji dyplomatycznej. Potrzebuję nieco czasu by ocenić moich ludzi i odpowiednio ich przygotować. - powiedział rzeczowym tonem.
- Proszę - Benewentor podał Walterowi listę - tutaj znajdują się nazwiska ludzi Panu przydzielonych na misję. Jesli ma Pan jakieś uwagi, bardzo proszę, jestem gotów odpowiedzieć na Pana pytania.
Walter przebiegł wzrokiem po kartce papieru z zapisanymi na niej nazwiskami i schował ją do kieszeni.
-Proszę mi powiedzieć, jak duże są szanse na to, że będziemy musieli przebijać sobie drogę z powrotem przez “nagle” wrogą armię Discordii. - poprosił z krzywym uśmiechem. - Jak rozumiem życie i zdrowie wysłanników jest priorytetowe, niezależnie od możliwych … konsekwencji na większą skalę.
- Stosunki z Discordią zawsze były napięte, a w chwili obecnej wojna jest w zasadzie nieunikniona - Benewentor spojrzał uważnie na Waltera - z tym, że w chwili obecnej jest niewskazana. Innymi słowy, Pana zadaniem jest ochrona członków misji dyplomatycznej, ale przede wszystkim nie uleganie prowokacjom. Czy wyrażam się wystarczająco jasno?
Rewolwerowiec popatrzył mu w oczy i zrobił minę która miała wyrażać absolutną niewinność.
Efekt psuły nieco przesuwające się po jego twarzy nitki starych blizn.
-Oczywiście. Najpierw myśleć, później strzelać. - zapewnił.
Benewentor westchnął - Mówiąc wprost, nie dowierzam w możliwości ucieczki z Discordii w razie kłopotów nawet przy pomocy nadprzyrodzonych zdolności. Na ile jednak znam Davida, nie będzie planował rozpoczęcia wojny tak, aby wyglądało to na jego winę - innymi słowy, jeśli uważa, że jest gotowy, a moje źródła sugerują że jest znacznie bardziej gotowy niż my - zapewne spróbuje sprowokować Was do wypowiedzenia wojny, lub dania mu powodu do jej słusznego wypowiedzenia. Tym samym wymagam od Pana żelaznej dyscypliny i czynię Pana odpowiedzialnym za zachowanie każdego człowieka w eskorcie. Tu chodzi zarówno o szanse Harmonii, jak i o Wasze głowy.
-Tak. Czy dokładny termin wyjazdu i skład delegacji został już ustalony? Najprawdopodobniej będę musiał także odwiedzić kwatermistrza i ustalić harmonogram szkoleń w przyspieszonym trybie. - Walter zaczął myśleć w taki sam sposób jak wtedy gdy dowodził pododdziałami wolnej kompanii. Wpadł w niemal zapomniany rytm i poczuł że żyje. W głowie zaczął ustalać plan działania i nie mógł się doczekać spotkania ze swoimi żołnierzami. Kilka miesięcy powinny mu wystarczyć żeby każdy z nich skoczył za nim w ogień. Początek był skromny, ale …
Z zamyślenia wyrwał go głos Benewentora - Natomiast, jeśli któraś z osób eskortowanych sprowokuje króla Discordi, to owszem, Pana zadaniem będzie dostarczenie ich tutaj żywych i jak najmniej uszkodzonych. Ewentualnie bezkrwawe obezwładnienie którejś z nich, kiedy będzie się do tego szykować... ale tego Pan ode mnie nie słyszał.
-Taaak- powiedział i uśmiechnął się. Myśl przyłozenia po głowie któremuś z oficjalnych reprezentantów Harmonii podczas audiencji u króla wydała mu się … ciekawa. - Z pewnością postaram się opanować sytuację w razie takiego zdarzenia - dorzucił z coraz szerszym uśmiechem.
- Miło mi - westchnął Benewentor - powodzenia Wam życzę, chyba że masz jeszcze jakieś pytania.
Walter wstał energicznie i potrząsnął głową. - Dziękuję, myślę że mogę już zacząć działać - ukłonił się lekko Benewentorowi i wyszedł z gabinetu szybkim krokiem. Od razu udał się do koszar Gwardii.
***
Płomienie lamp olejowych oświetlających mętnym światłem korytarz drgały gdy rewolwerowiec szedł do sali ćwiczeń. Miejsce to znajdowało się w jednym z głębszych lochów pod koszarami i sprawiało ponure wrażenie. Po korytarzach hulały przeciągi, z sufitu skapywała woda a najcichszy dźwięk odbijał się echem po całym kompleksie, zmuszając odwiedzających do nerwowego zerkania przez ramię. Walter pomyślał o specyficznym poczuciu humoru człowieka który projektował to miejsce. Najwyraźniej podzielał powszechny wśród zaprawionych w bojach weteranów pogląd że nowych rekrutów dobrze jest nastraszyć. Mężczyzna naparł na okute żelazem drzwi i wszedł do jasno oświetlonej sali. Architekt nie tylko miał poczucie humoru, ale także był specjalistą w swoim fachu. Z wysokich szybów nad jego głową sączyło się dzienne światło, lampy z odbijającymi światło lustrami oświetlały stanowiska ćwiczeń. Były tu liczne manekiny do nauki fechtunku, słomiane tarcze dla łuczników, stojaki wypełnione bronią. Wszystkie sprzęty były wysłużone, lecz dobrze zakonserwowane i utrzymane.
Walter z zadowoleniem pokiwał głową i skierował się w stronę otaczających niewielki stolik ław na których siedziało dziesięć osób. Rozmawiali z ożywieniem, gestykulując zamaszyście. Z rozmysłem zbliżał się powoli, kroczył lekko po ceglanej posadzce, wybierając miejsca na które rzucały cienie wspierające wysoki sufit filary. Nikt go nie zauważył. Lekko niezadowlolony wyszedł z cienia i stanął kilka kroków od gwardzistów. Grupa natychmiast zerwała się ze swoich miejsc i ustawiła się w szeregu. Przyłożyli pięści do czapek i zastygli w tej pozycji.
Walter znał się na swojej robocie więc nic nie powiedział tylko zmarszczył brwi i przespacerował się wzdłuż szeregu, patrząc każdemu z podwładnych w oczy. Budował napięcie. Jednocześnie przyjrzał się żołnierzom. Ośmiu mężczyzn, dwie kobiety. Wszyscy wyglądali na miejscowych, co było zrozumiałe. Nie sprawiali wrażenia zaciekłych wojowników, ale z drugiej strony nie byli też odpadami po rekrutacji - sam fakt że byli gwardzistami gwarantował że każdy z nich zakończył szkolenie podstawowe z wysokim wynikiem. Rzucił okiem na miejsce gdzie siedzieli i dostrzegł kwadratową planszę z białymi i czarnymi żetonami. To o tym musieli tak zawzięcie dyskutować pomyślał Walter i prychnął cicho z rozbawieniem. Pierwsze wrażenie było pozytywne. Kiwnął głową i powiedział “Spocznij”. Oczyścił gardło i zaczął “Jestem Walter, będę waszym dowódcą. Zostaliście wybrani do zapewnienia ochrony misji dyplomatycznej do Discordii, ruszamy za kilka dni. Dodatkowe szkolenie zaczynamy od teraz. Jakieś pytania ?” -powiedział. Na wieść dodatkowym treningu bojowym rozległy się jęki niezadowolenia. Obtłukiwanie manekinów stępionymi mieczami ćwiczebnymi nie należało do zbyt interesujących zajęć i Walter dobrze o tym wiedział. Dlatego też wyszczerzył zęby w uśmiechu i rzucił najbliższemu gwardziście miecz który przyniósł ze sobą. “Od tej pory będziemy ćwiczyć tym.” - powiedział z zadowoleniem obserwując zdziwienie na widok ostrej broni.
***
Stojący przy wejściu do koszar wartownik patrzył jak grupa jedenastu osób przechodzi przez bramę. Na czele pochodu szedł Walter a za nim wlókł się jego oddział. Ludzie byli poobijani, mieli potargane i ubłocone mundury. Ciężkie kirysy były podrapane i miejscami wymagały wyklepania. Strażnik podszedł do idącego na końcu kolumny mężczyzny niosącego złamane w pół drzewce włóczni i klepnął go w ramię. “Jakieś problemy?” -zapytał cicho, z niepokojem. Rzeczywiście oddział wyglądał jak gdyby brał udział w jakiejś potyczce.
Były by to niepokojące wieści, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Lecz jego rozmówca przecząco pokręcił głową i wychrypiał znużonym głosem “Ćwiczenia. I nowy dowódca” powiedział i ruszył dalej. Zaciekawiony wartownik ruszył z nim i czekał na dalszy ciąg wyjaśnień. “Ochrona przed zamachowcem. Trochę nam nie wyszło, zaczęliśmy pościg po koszarach. ” stwierdził i podniósł oba kawałki drzewca. “..Gołymi rękami! Sam jeden!” wyjaśnił zrezygnowany i w duchu pomodlił się by nigdy wrogowie jego państwa nie wysyłali im takich zabójców.
***
Walter przeciągnął się na krześle w swojej kwaterze. Był to niewielki pokój z oknem wychodzącym na miasto, zupełnie wygodny i czysty. Mimo to traktował go tylko jako miejsce do spędzenia nocy i w razie potrzeby odwalenia niezbędnej w każdym rodzaju wojska papierkologii. Nienawidził formalności z całego serca, dlatego też gdy sięgał po pióro i papier skrzywił się.
Zaostrzył końcówkę, podrapał się nią po głowie i zaczął sporządzać oficjalny dokument zgłaszający zapotrzebowanie na nową broń, pancerze i wyposażenie dla oddziału. Gdy wspomoże nieco biurokrację może nawet uda się dostać to wszystko przed wyjazdem do Discordii. Postanowił już że powie kilka zdań na temat tego jak opieszałość kwatermistrza może spowodować śmierć posłańców, gniew królowej .. i tak dalej, obraz lawiny która z samej góry spada na głowę biednego oficera. Powinno podziałać.
Dzisiejsza gra pozwoliła mu całkiem dokładnie ocenić każdego z jego dzielnych wojaków. Co prawda Walter odgrywający samotnego zamachowca “wybił” gwardzistów do nogi, ale nie spodziewał się innego wyniku. Mieli dobre odruchy i przyzwoite szkolenie. Ciągle było to jednak za mało. Przecież nie miał zamiaru zrobić z nich tylko ochroniarzy. ..
Odłożył papier i przeciągnął się raz jeszcze. Leniwie pomyślał sobie, czy przypadkiem któryś z jego podwładnych nie donosi na niego. Właściwie - na pewno ktoś na niego donosi. Postanowił nie zawracać sobie tym głowy: nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia. Musiał skupić się na szkoleniu. Postanowił że jutro będzie więcej “marchewki”. Dobrze zrobi to ludziom, i być może zdążą trochę podleczyć te wszystkie siniaki, niezbyt nadające się do pokazywania na królewskim dworze.

_________________
Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>

"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "


Ostatnio zmieniony przez Potwór Latacz dnia 20-10-2012, 23:24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź galerię autora
 
Numer Gadu-Gadu
25993346
Morg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 15 Wrz 2008
Skąd: SKW
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Fanklub Lacus Clyne
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 18-10-2012, 22:30   

Zaraz po śniadaniu, Albert (czy raczej Aleksander, hrabia von Mensdorff-Pouilly, pod którą to tożsamością funkcjonował w Harmonii) udał się do głównej części pałacu, aby złożyć zapowiedzianą wizytę Dotykającemu Chmur i przekazać mu informacje i ustalenia z mającego miejsce poprzedniego dnia spotkania z boginią Suwariko.

Po krótkim oczekiwaniu, wszedł do gabinetu ministra. Było to duże, przestronne pomieszczenie, urządzone w klasycznym stylu. Tym jednak, co pierwsze rzucało się w oczy była perfekcja – wszystko było idealnie czyste, a każdy element wyposażenia ustawiony był zgodnie ze starożytnymi prawidłami.

Gwiezdny ukłonił się zgodnie z nakazami etykiety (z którą na szczęście zdążył się zapoznać – miał nadzieję, że w wystarczającym stopniu).

Witam, Wybrańcu Danaa’d – Dotykający Chmur powitał go doskonale wyważonym ukłonem, oznaczającym tak wiele naraz – idealne wyważenie szacunku wymaganego dla Smoka, przyjaciela królowej, ale przy tym nie poddańczy i potwierdzający wyższe stanowisko w hierarchii królestwa, jakie reprezentował półbóg.

Jestem zaszczycony, mogąc oddać usługi koronie – Albert postanowił powoli zacząć przechodzić do meritum – i śpieszę poinformować, iż wizyta u bogini Suwariko przebiegła nader pomyślnie.

Niezwykle cieszy mnie to, hrabio. Wyrażam nadzieję, że wizyta przebiegła bez incydentów – bogini Suwariko bywa niezwykle... kapryśna.
Żadne niefortunne zajścia nie miały miejsca – „hrabia” rozwiał wątpliwości rozmówcy – wręcz przeciwnie, bogini Suwariko zdawała się być zadowoloną z naszej obecności. Niechybnie ma to związek z ostatnimi napięciami w stosunkach z naszym sąsiadem. Odniosłem nawet wrażenie, iż jest nam w tym konflikcie przychylna... choć, niestety, nie padły żadne jednoznaczne deklaracje.
Uważaj na słowa bogów, hrabio. Ich mowa często jest miodem, lecz skrywa więcej, niż jesteś w stanie uwierzyć. Mam jednak nadzieję, że masz rację, ponieważ wiele by nam dała przychylność Włóczni Huczących Wodospadów. Obawiam się bowiem czasami, co mogłoby się stać, gdyby zrezygnowała z neutralności, którą przysięgła trzysta lat temu władcom naszego królestwa.
W swoim życiu z bóstwami, Ekscelencjo, miałem trochę do czynienia choć oczywiście daleko mi do waszego doświadczenia. Zdążyłem się jednak nauczyć, aby nie ufać ich pustym słowom. Muszę jednak przyznać, że jestem zaintrygowany tą przysięgą, zwłaszcza, że nie miałem okazji nic o niej usłyszeć. Jeśli moglibyście zadośćuczynić mojej ciekawości, to byłbym wam nad wyraz wdzięczny.
To stare dzieje, hrabio. Suwariko złożyła ją, gdy jej wnuczka oficjalnie poślubiła ówczesnego władce Discordi. I do tej pory bogini dotrzymała jej, nawet gdy gdy syn zrodzony z tego związku wystąpił na wojnę, dufny w swej przewagę militarna i pewien, że wesprze go w boju. Którą przegrał, warto zauważyć, mimo wspomnianej przewagi.
Fascynująca historia – potężna bogini składa przyrzeczenie władcom królestwa... cóż ją do tego skłoniło?
Fakt ten nie jest mi znany, Wybrańcze Gwiazd – Dotykający Chmur uśmiechnął się – może zaproponujesz, abyśmy usiedli?
Usiądźmy więc – Wyniesiony uśmiechnął się lekko, po czym usiadł, nie dając po sobie poznać zaskoczenia – Muszę przyznać, iż jestem ciekawy coraz większej ilości rzeczy... jak choćby źródeł informacji Waszej Ekscelencji.
To akurat bardzo proste, Wyniesiony. My, boskie dzieci, jesteśmy czasami związani przysięgami i nakazami, tak jak nasi rodziciele. W tym przypadku powiedzieć o przysiędze Suwariko mogłem jedynie innym bogom... lub Wyniesionym Gwiazd. Inaczej nie zdołałbym wykrztusić ani słowa.
Niesamowite zrządzenie Losu, akurat teraz, w chwili potrzeby – Albert pokiwał głową. Nie przewidział takiej możliwości – takiego obrotu sytuacji trudno się było w końcu spodziewać. W gruncie rzeczy jednak ta sytuacja mogła mu być bardzo na rękę. – Zastanawia mnie... czy władcy Harmonii wiedzieli o tej sprawie... czy obecna królowa o tym wie? I... – tu zawahał się przez chwilę – ... czy nie macie może jakichś wiadomości o pewnym błogosławieństwie wiszącym nad tą krainą?
Nie przypuszczam, aby wiedziała. Nie wiem także, o jakim błogosławieństwie mówisz, Wyniesiony.
Rozumiem... chętnie bym zatem objaśnił wam trochę sytuację, Ekscelencjo[i] – odparł przyjaznym głosem – [i]ale wolałbym się wpierw upewnić, czy uszy nie mają dostępu do tych ścian.
Zgodnie z moją wiedzą nie posiadają go. Jednak niewiele jest chyba do wyjaśnienia.
Oh, niewątpliwie nie są to sprawy z gatunku tych, o których nie powinno się mówić. Zajmuję się nimi z polecenia królowej i wolałbym jednak zachować je w poufności, aby nie wywoływać nieuzasadnionego popłochu. Wierzę w waszą dyskrecję. – wytłumaczył Gwiezdny, po czym naświetlił problem klątwy.

Jak pewnie widzicie, sprawa jest poważna – i dlatego jestem tak zainteresowany tymi przysięgami. Nie mogę w końcu wykluczyć, że jest w to wszystko zaangażowany któryś z miejscowych bogów... a przynajmniej tego, że któryś z nich coś o tym wie.
Zrozumiałem... w takim razie spróbuję się czegoś dowiedzieć na miejscowych boskich dworach – stwierdził Dotykajacy Chmur lekko drżącym głosem.
Jeśli bylibyście w stanie w tym pomóc, byłbym wam wdzięczny. Sam muszę niestety udać się do Yu-Shan. Oczywiście, nie proszę was o narażanie się na zbyt duże niebezpieczeństwo... jeśli sytuacja będzie wymagała obecności Wyniesionego, to najlepiej będzie, jeśli po prostu mnie poinformujecie – tu Gwiezdny wyciągnął zza pazuchy ozdobną monetę z gwiezdnego metalu i orichalku – Znacie może modlitwę do Taru-Kül?
Znam, Wyniesiony – oficjalnie odpowiedział półbóg.
Zatem nie muszę wam tłumaczyć jak działa to urządzenie... w razie potrzeby, wyślijcie wiadomość do Alberta Nellensa.
Zgodnie z Twym słowem.
Zatem niestety, ale będę musiał się pożegnać – obowiązki wzywają... ah, jeszcze tylko jedna rzecz – przypomniał sobie w ostatniej chwili – gdybyście potrzebowali w czymś pomocy, to byłbym wdzięczny, gdybyście rozważyli kandydaturę hrabiego Aleksandra – uśmiechnął się, po czym należycie się kłaniając, opuścił gabinet.

Jesteś pewien, że należało mu o tym wszystkim mówić? – usłyszał za sobą głos w korytarzu. O ścianę obok niego opierał się nonszalancko Revan, z płaszczem odrzuconym na ramię.
Przyda nam się jego doświadczenie i kontakty – odparł – jest ministrem, co znaczy że poprzednia królowa mu ufała. A ja nie mam podstaw, żeby sądzić odwrotnie. Zresztą, nawet gdyby, to najważniejsze czego się dowiedział, to to kim jestem. Choć oczywiście, jeśli mu nie ufasz, to nie zaszkodzi, jeśli będziesz miał na niego oko...
Dobrze wiesz, że nie ufam nikomu. Uważam jednak, że popełniłeś błąd. Nieważne jednak, postępuj tak dalej.
Zatem pozostaniemy najprawdopodobniej przy zdaniach odrębnych. Ale skoro uważasz, że popełniłem błąd... cóż, w razie czego jeden człowiek z boską krwią nie powinien chyba stanowić zbyt dużego problemu? Nie twierdzę, że nie podjąłem ryzyka, ale uważam, że potencjalne korzyści je przewyższają.
Żeby tylko to nie skończyło się dla niego tragicznie. Wypadki chodzą po ludziach w tym mieście, Alberciku.

_________________
Świadka w sądzie należy znienacka pałą przez łeb zdzielić, od czego ów zdziwiony wielce, a i do zeznań skłonniejszy bywa.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
8137449
Tren Płeć:Kobieta
Lorelei


Dołączyła: 08 Lis 2009
Skąd: wiesz?
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 19-10-2012, 22:15   

Estera była sumienna nie tylko gdy przychodziło do pracy, ale również w treningu, dlatego też pomimo faktu, że od czasu przybycia Sereny jej grafik był permanentnie zapełniony, jakimś cudem wciąż znajdowała w nim czas na ćwiczenia.
Obecnie była zajęta maltretowaniem specjalnie spreparowanego worka treningowego. U jego góry ktoś, najwyraźniej dla żartu, przykleił kartkę z niestarannie narysowaną twarzą, która miała chyba przypominać króla Discordii, ale równie dobrze mogła należeć do kogokolwiek innego z Sereną włącznie. Jedyną rzeczą jaka stanowiła podpowiedź co do tożsamości głowy, był nieco krzywy napis na górze kartki “Wróg Harmonii”. Estera, gdy pierwszy raz odkryła ten dodatek nie była pod wrażeniem, ale okazało się, że wyobrażenie sobie, iż worek treningowy jest w istocie bytem reprezentującym wszystkie osoby źle życzące Harmonii bardzo pomagało w daniu z siebie wszystkiego podczas ćwiczeń.
Za sobą usłyszała lekkie skrzypienie drzwi i kroki. Nie musiała się nawet odwracać, by wiedzieć kto wszedł, dlatego też Estera bez słowa kontynuowała trening.
- Nie bądź taka chłodna~! - poprosił żartobliwy głos. - Mogłabyś choć dać znać, że zauważyłaś wejście starej przyjaciółki - zauważyła Koleta, która rozsiadła się na koźle i patrzyła z góry na ćwiczącą Esterę.
Ochmistrzyni prychnęła lekko wbijając z całej siły łokieć w worek.
- Jesteś na mnie zła? - spytała Koleta, przechylając głowę.
- Nie, mam taki sam stosunek jak zawsze - odezwała się wreszcie Estera. Co było prawdą. Kobieta nigdy do końca nie pojęła kiedy i jak została “przyjaciółką” Kolety w związku z czym wiecznie odnosiła się do niej z rezerwą.
- Powinnaś się cieszyć - wytknęła brązowowłosa służka, machając nogami. - W końcu udało ci się pogodzić z księżniczką... przepraszam, królową. Ciężko mi się przestawić. Jeszcze niedawno była taką niedużą, morderczą księżniczką - zauważyła Koleta nostalgicznym tonem.
Estera wyprowadziła kilka kolejnych ciosów, zastanawiając się po raz tysięczny czemu od ostatnich kilkunastu lat znosi swoją koleżankę po fachu.
- Musisz się cieszyć - kontynuowała Koleta. - Serena tak urosła! Niby jest równie nieodpowiedzialna co zawsze, a jednak widać, że wreszcie zaczęła rosnąć nie tylko fizycznie.
- Śmierć rodzica zmieniłaby każdego - zauważyła neutralnie Estera, choć można było zauważyć, że jej ciosy przybrały nieco na sile.
- Oh, ależ to nie tylko śmierć matki. Znaczy to i fakt, że nagle musiała przejąć po niej schedę bardzo na nią wpłynął, ale wydaje mi się, że to tylko część głębszych zmian które miały miejsce od dłuższego czasu. Innymi słowy edukacyjna wycieczka Sereny, naprawdę okazała się być edukacyjna!
- Mimo wszystko opuszczenie pałacu samemu bez wzięcia kogokolwiek do ochrony było nieodpowiedzialne - stwierdziła Estera. Ku jej niezadowoleniu jej cios tym razem ześlizgnął się po worku.
- Oh, wciąż masz jej za złe, że uciekła? - spytał Koleta, tonem osoby która doskonale zna odpowiedź na zadawane pytanie. - Czy może raczej to, że uciekła bez ciebie?
- Nie podoba mi się, że niepotrzebnie naraziła się na niebezpieczeństwo - ucięła Estera.
Koleta westchnęła.
- Doprawdy, ty i Ireneusz moglibyście startować w konkursie na nieprzyznawanie się do swoich uczuć. Wiesz przecież, że po Ireneuszu tego nie widać zbytnio, a przecież śmierć matki strasznie w niego uderzyła... Ale wracając do ciebie. Osobiście miałam wrażenie, że to nagłe wydoroślenie Sereny właśnie w ciebie uderzyło najmocniej.
- Niby czemu? - odburknęła Estera. Wiedziała, że nie powinna była odpowiadać, ale mimowolnie znowu dała się złapać w dyskurs z Koletą.
- Bo Serena która cię opuściła to nie ta sama Serena która wróciła. Serena która cię opuściła samolubnie uciekła, by gonić własne marzenia i zostawiła cię za sobą. Natomiast Serena która wróciła okazała się być doroślejszą osobą, która bez słowa skargi zaakceptowała wszystkie swoje odpowiedzialności i winy. No dobra, może przesadziłam z tym brakiem skarg, ale i tak miała ich zastanawiająco mało.
- Serena jest Sereną - zauważyła krótko Estera. - To normalne, że ludzie zmieniają się z upływem czasu.
- Oczywiście, że się zmieniają. Właśnie zmiany w ich zachowaniu są najciekawsze, nieprawda? - spytała z uśmiechem Koleta. Ochmistrzyni tylko nieznacznie wzruszyła ramionami i zaczęła dla odmiany ćwiczyć kopnięcia. Brązowowłosa służka kontynuowała więc. - Chcę tylko powiedzieć, że z mojej perspektywy to czego najbardziej żałujesz to to, że nie dane ci było obserwować tych zmian.
Potężne kopnięcie sprawiło, że worek zadygotał na łańcuchu i zaczął się kołysać.
- Totalnie to rozumiem, sama też tego żałuję - przyznała Koleta.
- Proszę, nie grupuj mnie na równi z tobą - odparła Estera bez cienia prośby, wymierzając kolejnego kopniaka.
- Chwalipięta - odburknęła Koleta, pochmurniejąc. - To, że Serena bardziej cię lubi wcale nie oznacza, że musisz się tym przechwalać, gdy tylko brakuje ci argumentów.
- Gdybyś nie była wścibską plotkarką, wciągającą ludzi w cudze sprawy zapewne lubiłaby cię bardziej - skontrowała natychmiast Estera, odskakując od worka po wyprowadzeniu kolejnego ataku.
- Mówisz o Stelli? Cóż, wydawało mi się, że będzie bardziej zainteresowana waszą rozmową - wyjaśniła Koleta z żalem. - Sama czekałam na nią od kilku miesięcy. Myślałam, że Stelli też się spodoba...
- Pogódź się z tym, że mało kto podziela twoje spaczone zainteresowania. Brakuje tylko, by Serena zaprzyjaźniła się z kolejną osobą taką jak ty - zauważyła z przekąsem Estera.
Służka z miotłą skrzywiła się lekko, ale szybko odzyskała równowagę ducha i ni to stwierdziła, ni spytała:
- Czyli twierdzisz, że nie masz nic przeciwko osobom, które ze sobą przywiozła?
- Nie zamierzam się wtrącać w znajomości Sereny - odparła krótko Estera.
- Nie powinnaś się tym martwić nieco bardziej jako jej przyjaciółka? - spytała z wyraźnym zaciekawieniem i lekkim zdziwieniem Koleta. - Wiesz przecież Eska, że Serena ma tendencję do przyciągania... specyficznych indywiduów.
- Fakt, przyciągnęła ciebie - zgodziła się ochmistrzyni, nim wykonała szerokie okrężne kopnięcie.
- I ciebie - dodała usłużnie Koleta. - Nie wspominając o naszym kochanym księciu z siostrzanym kompleksem. Zresztą sama się im nieco przyglądałam, czy raczej słuchałam o nich - przyznała. - I jak na razie wygląda, że intuicja mnie nie zawodzi.
- Widzę, że po ostatnim incydencie przestałaś ją nazywać “niezawodną” - zauważyła z przekąsem Estera.
- Moja intuicja ma się całkiem dobrze, dziękuję. I w tej chwili twierdzi, że któryś z towarzyszy naszej drogiej królowej to anatema. Nieprawdaż? - zwróciła się do przyjaciółki z szerokim uśmiechem, jak gdyby oczekując potwierdzenia.
- Nie mam pojęcie o czym mówisz - stwierdziła neutralnym tonem Estera, wymierzając kolejne ciosy w worek.
Brązowowłosa służka zamrugała.
- Doprawdy, nie umiesz kłamać Eska. Myślisz, że nie zauważyłam? To jak podejrzanie skutecznie pomagali ratować ludzi podczas koronacji. Fakt, że ty i Ireneusz odmawialiście dostępu do jej listów nawet mnie... Początkowo myślałam, że po prostu coś odwaliła, jak zwykle, ale to nie był powód do odcinania mnie od praktycznie wszystkich listów. A po koronacji nie mam już większych wątpliwości. Głównym problemem byli jej towarzysze o których wspominała w listach!
Estera nie przerwała treningu.
- I? - spytała, wyraźnie nie mając ochoty formułować pełnego zdania “I nawet jeśli twoja szalona teoria jest prawdziwa to co z tego?”.
Koleta gwałtownie zamachała rękami.
- Ah, nie. Nie mam zamiaru rozpowiadać tego nikomu. Po prostu nie lubię, gdy ktoś ukrywa coś przede mną - tu spojrzała z lekkim wyrzutem na przyjaciółkę, ale natychmiast wróciła do swojego pełnego uśmiechu. - Nie musisz się martwić! Ta tajemnica jest ze mną równie bezpieczna co z tobą lub Ireneuszem. W końcu nie chciałabym, by Serena miała przeze mnie jakieś nieprzyjemności...
- Dobrze, że chociaż co do tego ostatniego się zgadzamy - odparła Estera z delikatną nutką groźby w głosie, przerywając swój trening i po raz pierwszy patrząc w stronę koleżanki.
Koleta westchnęła, zeskakując z kozła na ziemię, po czym zakręciła filuternie miotłą.
- Możesz sobie darować te złośliwości - stwierdziła spokojnie. - W przeciwieństwie do ciebie, martwię się o Serenę tylko dlatego, że jest moją przyjaciółką, a nie z żadnych patriotycznych pobudek.
Estera rzuciła koleżance mordercze spojrzenie, ale nie odezwała się. Koleta wzruszyła ramionami w triumfalnym geście, uśmiechając się przy tym kpiąco.
- To ja idę, nie będę ci już przeszkadzać w treningu. W końcu musisz być dość silna, by ochronić swoją ukochaną Harmonię - stwierdziła służka wychodząc i machając miotłą na pożegnanie.
Estera w milczeniu odprowadziła ją wzrokiem, po czym po raz ostatni z całej siły uderzyła w worek. Przez moment stała tak z ręką wbitą w materiał, ale niebawem cofnęła ją i bez słowa udała się do łazienki, by spłukać z siebie nieprzyjemności treningu.

Koleta szła korytarzem, nieco spochmurniała. Naprawdę lubiła Esterę i fakt, że nie była w stanie przemówić do jej człowieczeństwa, irytował ją. Szybko jednak klepnęła się w policzki. Martwienie się o to w niczym nie pomoże. A priorytet miały sprawy naprawdę ważne. Innymi słowy nadszedł czas, by Koleta wkroczyła do akcji! Jakby nie patrzeć, należało jak najszybciej ustalić kto ze znajomych Sereny jest anatemą.

---------------------
[gdzieś po 12]
Mówi się, że nic tak nie rozluźnia atmosfery jak kubek herbaty. Była to z całą pewnością prawda, jednak istotnym jest też z kim pije się rzeczoną herbatę. W końcu nawet najwspanialszy napar nie uratuje człowieka od niefortunnego towarzystwa.
Siedzący obok siebie Serena i Ireneusz z całą pewnością zaliczali się do gości co najmniej problematycznych, zwłaszcza gdy pojawiali się razem. Izrador spojrzał na parę która poprosiła o spotkanie. Oboje wydawali się być całkiem spokojni, ale temat na jaki chcieli porozmawiać wisiał nad pokojem niczym burzowa chmura. Stojąca pod ścianą Estera, śledząca stalowym wzrokiem swoją spożywającą herbatkę władczynię i jej brata wcale nie pomagała w wykreowaniu pozytywnej atmosfery.
- Wasza wysokość, książę - Izrador skłonił głowę - witajcie proszę w moich skromnych progach.
- Tak, tak też się cieszę, że mogę pić z tobą herbatę, Izradorze - stwierdziła Serena, kołysząc nieco ręką w której trzymała filiżankę. - Przejdźmy jednak może od razu do rzeczy, co udało wam się dotychczas ustalić?
- Jesteśmy wdzięczni, że odpowiedziałeś na naszą prośbę - dodał uprzejmie Ireneusz, wdychając aromat herbaty.
- Nie ukrywając, w obecnej chwili śledztwo prowadzi przede wszystkim przyjaciej Waszej Królewskiej Mości, sędzia Johann. Jak na razie wyprzedził dotychczasowe wyniki dzięki zlokalizowaniu taumaturgów. Nie wiem na razie zbyt wiele o wynikach rozmowy z boginią rzeki, na którą udali się pozostali towarzysze Waszej Królewskiej Mości.
- Poproszę ich, żeby pośpieszyli się z raportem - stwierdziła Serena. - Co nie zmienia faktu, że powinien pan mieć wszystkie informacje które uzyskał Johann. W końcu on sam udaje się do Dyskordii...
- Niestety, nie mogę się wyzbyć wrażenia, że znajduję się u sędziego na liście potencjalnych podejrzanych, co z kolei skłania go do niezbyt chętnego dzielenia się informacjami - lub po prostu jest mocno skryty.
- Jestem pewna, że byłoby panu znacznie prościej, gdyby udało się zachować choć jednego podejrzanego przy życiu - zauważyła Serena. - Doprawdy, zastanawia mnie jak udało się podejrzanemu którego zatrzymaliście targnąć się na własne życie. Mógłby mi pan to wyjaśnić? - spytała z szerokim uśmiechem, biorąc kolejny łyk herbaty.
- Niestety, nie mogę. Sytuacja jest bardzo dziwna i wszystko wskazuje na udział sił nadprzyrodzonych... strażnicy mówią, że niczego nie zauważyli, a znam tych ludzi wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie popełniliby tak podstawowego błędu.
- Ustaliliście przyczynę zgonu? - spytała Smoczokrwista.
- Powieszenie. Udusił się, a nie złamał kark przy skoku. Większym problem jest to, że nie wiem do końca jak mógł się powiesić, ponieważ osobiście nie wierzę, aby zdołał przemycić do celi drugi pasek, gdy skonfiskowano mu ten, który nosił. W tej chwili mam zamiar ustalić, kto jest właścicielem tej części garderoby, chociaż nie nazwałbym tego zadaniem prostym. No i naprawdę nie wierzę, aby przez dwie minuty stojący obok krat żołnierze naprawdę nic nie zauważyli.
Serena westchnęła, odstawiając filiżankę.
- Doprawdy, nie znoszę tego typu spraw... Innymi słowy nie ma pan pojęcia kto mógł za tym stać?
- Nie, ale jedno jest pewne - ktoś z sądu, lub z najbliższego otoczenia sędziego, do tego obdarzony zdolnościami wpływania na umysł lub maskowania swojej obecności. Prowadzę staranne poszukiwania, ale podejrzewam że nie dadzą wiele. Chyba że Wasza Wysokość dopomogła by nam ponownie tym zaklęciem? Wiem, że proszę o wiele, ale wydaje mi się to najlepszym wyjściem.
- To chyba najlepsze co można w tej chwili zrobić - stwierdziła z westchnieniem Serena, wstając. - Strażnicy pewnie się zdziwią na niezapowiedzianą inspekcję lochów....
- Jeśli Wasza Wysokość wolałaby, jestem pewien że mogę zorganizować wizytę incognito.
- Nie ma sensu marnować czasu - stwierdziła Serena. - Załatwmy to jak najszybciej.
- Jak Wasza Wysokość nakazuje - powiedział Izrador, wstając - proszę przyjąć moje przeprosiny Wasza Wysokość, zaraz pokażę Wam drogę.

Na miejscu okazało się, że ktoś usunął zapisy ze Smoczych Linii, więc zaklęcie nie zdołało nic odczytać.

_________________
"People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"


Ostatnio zmieniony przez Tren dnia 20-12-2012, 23:34, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 21-10-2012, 21:39   

- Rozgośćcie się - Benewentor wskazał gościom dwa wygodne krzesła - i powiedzcie mi proszę, co dokładnie planujecie dokonać w Discordii. Słyszałem... niepokojące pogłoski.

- Obawia się pan, że zaczniemy wojnę bez was? - Johann usadowił się niczym kapitan na mostku okrętu, rozpierając się wygodnie. Ministrowi nie bardzo podobała się wesołość i entuzjazm w jego głosie. - Bez lęku, to nie będzie pierwsze poselstwo w którym biorę udział. Spieszę uspokoić, że więcej wojen w życiu zażegnałem niż wywołałem.

Gwiazdka postanowiła odłożyć na później pytania, w jakich to misjach dyplomatycznych Johann brał udział i czym się zakończyły. Sama przypominała sobie tylko negocjacje z Bykiem Północy oraz pewną wycieczkę do Inary, która wprawdzie nie zakończyła się wypowiedzeniem wojny, ale wielką awanturą owszem. Tymczasem zajęła miejsce po prawej stronie sędziego, z ciekawością rozglądając się po pomieszczeniu, do którego została przed chwilą wprowadzona. Gabinet urządzony był ze smakiem i zgodnie z harmonijską modą - meble były dość ciężkie i bogato zdobione motywami roślinnymi, doskonale komponował się z nimi wzorzysty dywan, a ściany zdobiły nieliczne obrazy przedstawiające - zapewne - przodków Sereny i Ireneusza. Nieliczne, gdyż większość powierzchni ścian zajmowały regały książek.

- Liczyłam na to, że to pan wyjaśni nam, czego powinniśmy spodziewać się na dworze Discordii i na osiągnięciu jakich celów najbardziej zależy tutejszym służbom dyplomatycznym - dziewczyna uniosła lekko brwi.
- To, czego możecie się spodziewać zależy niestety od tego, co planujecie uczynić - stwierdził z lekkim westchnieniem Benewentor - dlatego muszę wiedzieć, co naprawdę potrzebujecie od nich.
- Z formalnego punktu widzenia byłaby to zwykła wizyta kurtuazyjna, mająca na celu zorientowanie w nastrojach dworu Discordii. Z praktycznego... w zasadzie podobnie. Jeżeli będzie to możliwe chcielibyśmy dostać się na audiencję do tamtejszych władców i wysondować ich. Na ile będzie to możliwe bez wywoływania skandalu.
- Audiencja nie powinna stanowić problemów... dobrze, nie lubię tego, ale będę brutalnie szczery - czy zdajecie sobie sprawę, że jesteśmy na skraju wojny, a wasza śmierć na tej wizycie stanowiłaby doskonałą prowokację? - stwierdził ze spokojem.
- Oczywiście - Gwiazdka uśmiechnęła się lekko. - Słyszałam jednak, że władcy Discordii preferują bardziej subtelne metody działania. Jeśli mieliby rozpoczynać wojnę zabijając gości, równie dobrze mogliby zwyczajnie zaatakować. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że niewyjaśniony nieszczęśliwy wypadek byłby im bardzo na rękę, ale zapewniam, że potrafimy o siebie zadbać.
- Abstrahując, że nasza śmierć na dworze Discordii dałaby casus belli Harmonii i postawiła króla Davida w roli agresora gwałcącego poselski immunitet. Naturalnie pytanie brzmi czy i jak bardzo zależy mu na opinii krajów ościennych.
- Racją jest, że raczej nie zabiją Was otwarcie - jednak Discordia jest nadal dla Was bardzo niebezpieczna. Jestem pewien, że podejmą próbę dyskredytacji, lub co gorsza - prowokacji. - cichym głosem bez emocji powiedział Benewentor.
- Podoba mi się to “raczej” - sędzia wyszczerzył swe idealnie białe zęby. - Ale tak, zdaję sobie sprawę, że mogą podjąć... że podejmą próbę prowokacji. Dlatego właśnie oficjalnie chciałbym wystąpić jako trzecia siła, neutralna, lecz zainteresowana w naprawieniu relacji między królestwami. Nie zamierzam reprezentować królowej, ale gdyby nadarzyła się okazja mogę zaoferować pośrednictwo czy nawet pokojowy arbitraż. Nie żebym wierzył, że skorzystają...
- Zostawmy to więc... pilnujcie się przynajmniej, aby gdy Wasze głowy polecą wina była po ich stronie. Co więc dokładnie planujecie wykryć... nieoficjalnie? - z lekkkim zainteresowaniem powiedział minister.
- Zleceniodawców morderstwa królowej Kwiety, Słońce świeć nad jej duszą. I jest to cel bardzo nieoficjalny, gdyż jeśli misja się powiedzie, to Harmonia otrzyma dogodny pretekst do wojny - i w gestii królowej Sereny pozostanie, czy i kiedy go wykorzysta. Jeśli się natomiast nie powiedzie i zostaniemy zdemaskowani, to taki dogodny pretekst otrzyma Discordia.
- Jak łatwo zrozumieć... jak planujecie się tym zająć sędzio? Bo przecież nie planujecie chyba przepytać Davida, lub jego córki, czy planowali ten zamach...
- Oczywiście, że nie - Johann uznał, że nie będzie się znęcał nad Benewentorem bardziej niż to konieczne, choć miał ochotę gorąco przytaknąć.
- Czemu w zasadzie mam dziwne wrażenie, że trafiłem w sedno - zrezygnowanym głosem odezwał się Benewentor, wzruszając ramionami - weźcie jednak pod uwagę, że w tej chwili nie mamy szans wygrać tej wojny. Nie z dowódcą Gwardii siedzącym w więzieniu i bez ognistych mocy byłej królowej. - powiedział nieco zawiedzionu Benewentor.

Gwiazdka, która od dłuższego czasu przysłuchiwała się rozmowie z miną grzecznej dziewczynki, która nie chce przeszkadzać, kiedy mówią dorośli, popatrzyła na Benewentora z lekkim zdziwieniem.

- Chciałabym zauważyć, że obecna królowa również jest Wyniesioną. Zapewne mniej doświadczoną, niż królowa Kwieta, ale nie umniejszałabym jej zdolności tylko dlatego, że jest młodsza. Poza tym jestem przekonana, że w Harmonii znalazłby się przynajmniej jeden zdolny dowódca... Myślę nawet, że królowa Serena byłaby w stanie go wskazać.
- Nie zrozumcie mnie źle, panno Stello. Królowa Serena nigdy nie zgłębiała sztuk wojennych, podczas gdy zmarła królowa Kwietia była mistrzynią Smoczej szkoły wojennej. Sama była w stanie wywołać szalejące fale ognia, zdolne pochłonąć połowę wrogiej armii nim jeszcze doszło do bitwy. Ani jej syn, ani obecna królowa nie osiągnęli jeszcze tego poziomu mocy...
- A czy wróg ma coś, co by takiego dictum wymagało? Z całym szacunkiem, ale Harmonia znajduje się na wyspie i dysponuje, małą bo małą, ale flotyllą rzeczną. Discordia nie posiada żadnej floty i musiałaby ją najpierw zbudować. Na ile się wyznaję na sztuce wojennej jesteście w stanie narzucić królowi Davidowi bitwę na swoich warunkach i w czasie waszego wyboru.
- Odkryjesz to zapewne na miejscu, drogi sędzio, ale w Discordii znajduje się wielu Czarnoksieżników, a niedawno zdobyli wyjątkowej klasy sprzęt wojenny. Sytuacja nie wygląda tak dobrze, jak sądzisz.
- Sprzęt? - zainteresowała się nagle dziewczyna.
- Nie wiem skąd go uzyskali, ukradli, znaleźli czy Smoki wiedzą jak zdobyli - ale posiadają około setki pancerzy Gunzosha, oraz przynajmniej dwa wojenne Warstridery.

Przy wzmiance o Warstriderach Johann poczuł poruszenie pod koszulą. “Tylko w ostateczności” pomyślała Cyrie “na razie za wcześnie na to”. Ale nadal czuła obawę, że ten ostateczny krok będzie musiała podjąć szybciej niż planowała.

- Tymczasem my nie posiadamy żadnego sprzętu tego rodzaju - kontyunował Benewentor, - ani specjalnie możliwości jego wyprodukowania. W tej chwili robię wszystko, aby sprawiać pozory, że nie są w stanie przejść po nas yeddimem. Ksiażę Ireneusz radzi sobie świetnie z przeszkalaniem i werbunkiem nowych rekrutów oraz logistyką, ale sytuacja nadal jest wyjątkowo niekorzystna. Innymi słowy, chyba się rozumiemy... nie dajcie im możliwości wypowiedzenia sprawiedliwej wojny. - z lekką prośbą w głosie nie sięgajacą jego oczu przemawiał przez chwilę minister.
- OKOŁO SETKI? Czy królowa o tym wie?
- Raport dotarł dzisiaj. Tracimy wszelką komunikację z agentami polowymi w Discordii.
- ... i dopiero teraz pan o tym wszystkim mówi? - Gwiazdka popatrzyła na Benewentora z niedowierzaniem.
- Raport dotarł przed chwilą. Dopiero co zdążyłem go przeczytać.
- I mówi pan to tak spokojnym tonem - stwierdził, nie zapytał sędzia, unosząc brwi. Zachowanie ministra od początku wydawało mu się dziwne, teraz zaś jego spokój wyglądał po prostu nienaturalnie. - Dobrze się pan dziś czuje? Sprawia pan wrażenie... apatii.
- Pomijając nerwy związane z raportem, od dawna nie czułem się lepiej. Ale czy możemy wrócić do sprawy państwa misji?

To był moment, w którym Gwiazdka uznała, że uważne przyglądanie się nieludzko opanowanemu ministrowi to zdecydowanie za mało. Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie, co się dzieje w głowie tego człowieka, ale jego spokój w tej sytuacji był mocno niepokojący. Dlatego też, kiedy zupełnie obojętnie orzekł, że czuje się świetnie, użyła mocy by sprawdzić, co kryło się za jego słowami. Ku jej szczeremu zdziwieniu, dokładnie to, co powiedział: po prostu chciał zakończyć rozmowę, by móc odpocząć, a opanowanie uważał za najlepszy sposób na radzenie sobie z problemami.

- Oczywiście - skinęła uprzejmie głową. - Wracając więc do ustaleń... Widzę, że dysponuje pan doskonałymi informacjami, nawet pomimo problemów z komunikacją z agentami w Discordii. Czy uważa pan za stosowne zdradzenie nam, z kim ewentualnie należałoby się kontaktować w kwestii uzupełnienia wiedzy na temat planów i możliwości Discordii?
- Czy dobrze rozumiem, że bez żadnego przeszkolenia chcecie nawiązywać kontakty na miejscu i narażać na wykrycie niewielką grupkę agentów, którzy nam pozostali?
- Nikt nie powiedział, że nie mamy przeszkolenia. No, ja owszem nie mam, ale to panna Stella by się kontaktowała. Ja w tym czasie będę skupiał uwagę na sobie, zaręczam, że mam doświadczenie.

Panna Stella w odpowiedzi westchnęła cicho, rzucając Johannowi nieco poirytowane spojrzenie.

- Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie mam najmniejszego zamiaru szukać kontaktu z pańską siatką wywiadowczą z byle powodu. Jednakże jak sam pan zauważył, sytuacja jest skomplikowana i może dojść do rozmaitych okoliczności, które w tej chwili trudno przewidzieć. Wiedza na temat tego, kto z przebywających na dworze Discordii osób może być nam życzliwy, bądź też bardziej szczegółowe informacje na temat uzbrojenia, planów oraz umiejętności pewnych osób mogą okazać się kluczowe nie tylko dla powodzenia misji, ale też przeżycia nas... Lub pańskich agentów. Nie zdziwię się, jeśli zdecyduje się pan zachować takie informacje dla siebie, ale zapewniam, że nie wykorzystywałabym ich lekkomyślnie.
- Przemyślę to. Nie ukrywając, nie jestem zbyt przekonany co do sensu tej myśli, a ryzyko ujawnienia resztek naszych agentów zniechęca mnie tym bardziej.

“Przemyśle to, ale to raczej zły pomysł. Niech przestanie pytać” - podpowiedział Gwiazdce urok, który rzuciła, by poznać głębsze znaczenie słów Benewentora. To było... interesujące.

- Będziemy wdzięczni jeśli przemyśli pan to w miarę szybko, gdyż niebawem przyjdzie nam wyruszać - zauważył Johann.
- Przyjąłem to do wiadomości - odpowiedział sucho minister.
- My zaś przyjęliśmy do wiadomości pana uwagi odnośnie postępowania w trakcie misji. Nie zrobimy nic co naraziłoby prestiż i dobre imię Królestwa Harmonii, nie będziemy również narażać na szwank waszej siatki informacyjnej, chyba, że z jakiegoś powodu okaże się to absolutnie niezbędne.
- Dziękuję. W takim razie chyba proponuję zakończyć spotkanie.
- Proszę wybaczyć, ale mam jeszcze jedno pytanie, czy raczej prośbę - Gwiazdka nie ruszyła się z miejsca pomimo tego, że Benewentor wyraźnie szykował się do wstania i odprowadzenia gości do drzwi. - Jesteśmy tu od niedawna i nie do końca mieliśmy jeszcze okazję poznać niuanse polityki Harmonii. Jestem pewna, że nikt lepiej niż pan nie opisze nam, jak do tej pory kształtowały się kontakty dyplomatyczne Harmonii i Discordii... Tak oficjalne, jak i nieoficjalne.
- Oficjalne - nienajgorzej. Zwykłe sąsiedzkie spory, odpowiednio rozsądzane i rozstrzygane. Wojny nie było już od dawna, panuje ciche zawieszenie broni i zbrojenia po obu stronach - jednak siła militarna do niedawna pozostawała na poziomie zbliżonym, co wymuszało pokój. Podjęte były już rozmowy w sprawie wymiany oficjalnych placówek dyplomatycznych, były jednak odwlekane, a w chwili obecnej zostały zawieszone po śmierci królowej. Nieoficjanie zaś... mówiąc krótko, podstawą kruchego pokoju było utrzymywanie dobrej twarzy po obu stronach oraz stałe pilnowanie, aby druga strona nie uzyskała przewagi. Stąd rozwinięte szpiegowstwo i agentura. Do tej pory mieliśmy w tym względzie znaczną przewagę dzięki skutecznemu werbunkowi i wyjątkowo dobrze działającej siatce Izradora, wychwytującej wrogie próby. Przewagę zaczęliśmy tracić w ostatnich miesiącach, od czasu powołania nowej minister przez króla Discordii. Nie wiem skąd pochodzą jej zdolności, ale tempo eliminacji naszej siatki jest wręcz nadludzkie. Na szczęście zgodnie z twierdzeniami Izradora nie zdołali oni nadal umieścić zbyt wielu nowych agentów u nas, więc mimo utraty przewagi znajdujemy się tylko w sytuacji patowej, nie gorszej. W tej chwili koncentrujemy wysiłki na tym, aby utrzymać status quo.

Gwiazdka wysłuchała wykładu ze skupioną miną.

- Czy mógłby pan powiedzieć coś więcej na temat wspomnianej minister? - zapytała. - To zabrzmiało nieco niepokojąco.
- Wiemy jedynie, że przybyła z niewielkiego państwa, które zostało zniszczone przez zwierzoludzi Mrocznego Kozła. Była uchodzącą księżną, a obecnie jest ministrem spraw wewnętrznych. Mamy także jej portret - to mówiąc sięgnął do szuflady, aby go wyciągnąć. Nazywa się Spadający Płatek Lotosu.

Spojrzenia zebranych spoczęły trzymanym przez Benewentora obrazku. Widniejąca na nim kobieta była dość niska i drobna, jeśli dobrze wnioskować z perspektywy. Miała delikatne rysy twarzy, cerę koloru brzoskwini i złociste, lekko rudawe włosy. Jej fioletowe oczy były pełne radości życia i niewinności, z tańczącymi w nich iskierkami.

- Często trzyma pan w szufladzie portreciki dygnitarzy innych państw? - zapytał sędzia.
- Tak, mam tu też portrety Davida, jego córki i kilku innych ministrów.
- O, można obejrzeć? Nie chcielibyśmy popełnić nietaktu poprzez pokłonienie się niewłaściwej osobie.
- Bardzo proszę - powiedział Benewentor, otwierając szerzej szufladę i wyciągając kilka portretów.

Johann przyjrzał się wschodnim monarchom. Wyglądali mało sympatycznie, choć charyzmatycznie. Król David wyglądał na człowieka charyzmatycznego, choć niestroniącego od intryg, jego córka zaś sprawiała wrażenie urodzonej sadystki i trucicielki. Wyprawa zapowiadała się iście sympatycznie.

- Urocza rodzinka.

Gwiazdka również dokładnie przyjrzała się obrazkom. To była naprawdę cenna informacja - tak cenna, że dziewczyna zupełnie nie mogła zrozumieć, dlaczego musieli tak ciągnąć Benewentora za język, żeby ją uzyskać. Minister sprawiał wrażnie człowieka, który z jakichś powodów chciałaby wszystkie istotne informacje zachować dla siebie. Oczywiście, zapewne nie ufał do końca nowym znajomym królowej, ale takie podejście mogło się skończyć katastrofą! Problem w tym, że niewiele mogli z tym zrobić, więc pozostawało robić dobrą minę do złej gry.

- Dziękuję panu. Jeśli nie ma pan więcej uwag i zaleceń, myślę, że możemy zakończyć rozmowę - uśmiechnęła się życzliwie, wstając z krzesła.
- Dziękuję bardzo - Benewentor także wstał, po czym sięgnął po laskę, aby wspierając się na niej odprowadzić gości do drzwi.
- W sumie, skoro i tak udajemy się w kierunku komnat mieszkalnych, chętnie odprowadzimy pana do gabinetu Ireneusza... Czy też woli pan zameldować o tych niepokojących informacjach od razu samej królowej? - W głosie panny Stelli było głębokie, niezłomne wręcz przekonanie, że Benewentor właśnie udaje się na rozmowę z przełożonymi.
- Wydaje mi się, że przecenia Pani moje kalectwo. Poradzę sobie sam.
Gwiazdka zamrugała oczami z głębokim niezrozumieniem wypisanym na twarzy.
- Sądząc po tym, jak sprawnie udało się panu uniknąć niebezpieczeństw podczas koronacji, nie uważałam pańskiej laski za nic specjalnie istotnego. Wydawało mi się po prostu, że lepiej jest przespacerować się tam w towarzystwie. Czy w jakiś sposób pana uraziliśmy?
- Nie, przepraszam za mój wybuch. Chodźmy więc.

Cała trójka wyruszyła więc w kierunku gabinetu Ireneusza.

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Tren Płeć:Kobieta
Lorelei


Dołączyła: 08 Lis 2009
Skąd: wiesz?
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 21-10-2012, 21:45   

Coś było nie tak.
Ireneusz, który jako potencjalny następca tronu doskonale znał wszystkich ministrów, nie potrzebował nawet trzech minut konwersacji, by stwierdzić, że coś zdecydowanie złego przytrafiło się Benewentorowi. Ten rezolutny i sprytny mężczyzna zachowywał się bardziej jak ofiara długotrwałej przemocy domowej lub człowiek mający bardzo ciężkie problemy z asertywnością. Ponieważ jednak nikt nie nabywa traum zmieniających charakter w przeciągu jednego dnia, a już na pewno nie bez wiedzy Ireneusza oznaczało to, że powód był inny.
Substancje narkotyczne były kolejną myślą księcia. Teoria o tym, że ktoś podłożył mu je do jedzenia była nawet sensowna. Jednakże poza dziwnym zachowaniem Benewentor nic nie wskazywało na to, by jego myślenie było zaburzone.
To zawsze mogły być magiczne narkotyki...
To wymagało wsparcia.
Ireneusz wysłał wiadomość do swojej siostry, udając atak kaszlu, a następnie wrócił do zajmowania Benewentora rozmową.
Po pięciu minutach, drzwi otworzyły się dramtycznie i do pokoju, niczym Smok zbawienia wpadła Serena z rozpuszczonymi włosami i w luźnej sukience z elementami zbroi. Najwyraźniej wiadomość złapała ją, gdy szła do kąpieli, a Smoczokrwista będąc sobą nie przebierała się specjalnie, tylko pognała w pierwszej rzeczy którą miała ze sobą.
Revan wszedł chwilę po niej, szybkim i szerokim krokiem kierując się w ich stronę. Miał na sobie swój zwykly płaszcz, ale odrzucił kaptur na plecy, odsłaniając zwykle przysłoniętą nim twarz.
- Książę Ireneuszu, królowo Sereno, czymże mogę Wam służyć?
- Czy dobrze się czujesz Benewentorze? - spytała Serena podbiegając do ministra. - Doszły mnie wieści, że niedomagasz! Revanie czy mógłbyś rzucić na niego okiem? Źle by było gdybyśmy nagle stracili tak zdolnego ministra.
- Cóż, jeśli uważasz, że rzeczywiście jest przydatny, zaraz go obejrzę Wasza Wysokość - to mówiąc Revan podszedł do Benewentora z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i dotknął jego ramienia.
Benewentor drgnął z zaskoczenia, ale po chwili się uspokoił. Revan zamknął oczy i zamyślił się.
- Nie wyczuwam w zasadzie nic niezwykłego, jesteś pewna, że po prostu nie pomieszało mu się w głowie?
Benewentor spojrzał na Revana z nagłym żalem, nieco jak pies skarcony przez właściciela.
- Widziałem wiele dziwnych zmian zachowania w moim życiu, ale nigdy tak radykalnej, która zaszła nagle i bez przyczyny - wyjaśnił Ireneusz. - Nagła pasywność, która go dopadła nie pasuje do niego tak bardzo, jak bardzo nie pasowałoby do Sereny - uściślił dla lepszego obrazu sytuacji.
- Hm, nie pasowałaby... no w sumie, do jej obecnego charakteru raczej nie pasowałaby, chociaż odrobina łagodności mogłaby być zbawiennym wpływem - stwierdził z nagłą emfazą.
Ireneuszowi gwałtownie zeszła mina. Serena dostrzegła w tym momencie lekki uśmiech na twarzy Revana. Natychmiast się jednak opanował i wrócił do swojej neutralnej twarzy, ale lekko pokręcił głową i stwierdził:
- Nie wiem czy byłaby w obecnej sytuacji. I wracając do Benewentora, osobiście wolałem, gdy był knujny i nieco wredny, sprawdzał się dzięki temu idealnie jako minister spraw zagranicznych - wyjaśnił Smoczokrwisty tonem który jasno dawał do zrozumienia, iż uważał te cechy za bardzo pozytywne i potrzebne.
- Knujność nie jest złą cechą, ale proszę mnie nie zrozumieć źle książę - Revan uśmiechnął się nieco złośliwie - jako mistrz sztuk jestem odpowiedzialny za swą uczennicę i nie moge ukryć, że mogłoby się jej przydać pewne... utemperowanie.
Był to pierwszy raz aby Revan wspomniał o czymś takim względem Sereny.
Serena była wyraźnie zdziwiona nagłym komentarzem Revana i stała nie za bardzo wiedząc co powiedzieć. Ireneusz za to postanowił obronić honoru siostry.
- Proszę wybaczyć, ale jestem przekonany, że praca nad swoim charakterem to wspaniała rzecz, ale nie kiedy jesteśmy zajęci przygotowaniami do wojny, która zapewne wybuchnie lada chwila i nie tuż po śmierci rodzica - zauważył z lekkim zdenerwowaniem w głosie. - Poza tym na ile sam mogę ocenić przez ten rok charakter Sereny i tak znacząco się poprawił. Zresztą moglibyśmy wrócić do Benewentora. Serena w chwili obecnej jest w stanie wykonywać obowiązki jako królowa w trakcie, gdy Benewentor jest zdecydowanie mniej efektywny niż był do tej pory. Jestem pewien, że kwestię charakteru mojej siostry możemy omówić na spokojnie, gdy rozwiążemy wszystkie niewymagające zwłoki kryzysy.
- Hm. Proszę mi wybaczyć, chyba byłem nieco nieuprzejmy. Ale samodoskonalenie jest ważne zawsze i wszędzie... i cóż, przykro mi, ale ja niestety nie mogę pomóc ministrowi. Polecałbym wymienić go na nowy model...
Ireneusz i Serena popatrzyli smętnie na Benewentora, który odwzajemnił się wzrokiem przestraszonego kociaka.
- Masz jakieś zastępstwo? - spytała Serena.
- Nie bardzo... - przyznał. - A przynajmniej nic na podobnym poziomie.
- Cóż, to przykre, ale takie niestety jest ryzyko umieszczania śmiertelników na odpowiedzialnych stanowiskach. Są tacy... łatwi do złamania.
Ireneusz popatrzył przez chwilę badawczo na Revana, ale szybko odwrócił wzrok z powrotem na Benewentora. Serena wciąż stała bez słowa wyraźnie nie wiedząc co zrobić z sytuacją i zła na swoją bezsilność.
- Proszę mi wybaczyć, Wasza Wysokość, ale jako że nie moge pomóc już sobie pójdę. - powiedział lekkim tonem Revan, po czym odwrócił się w stronę drzwi.
- Dziękuję, że spróbował pan pomóc - odparł uprzejmie Ireneusz.
- Tak, dziękuję. Przepraszam, że wyrwałam cię o tej porze - dodała natychmiast Serena z lekko pochyloną głową, wciąż zatopiona w myślach.
- Ależ proszę bardzo, nie mam w końcu nic do roboty poza czytaniem zakurzonych tomów - to mówiąc Revan opuścił pokój.
Ireneusz nie mógł powstrzymać myśli, że jak na kogoś kto wymaga samodoskonalenia od innych Revan miał przed sobą równie długą drogę co Serena.

_________________
"People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 21-10-2012, 21:50   

Johann wszedł do pustego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Dopiero wtedy przestał przyciskać ramię do boku, jakby bolało go żebro i zaczął gwałtownie zrzucać z siebie kaftan i rozpinać koszulę. Następnie wsadził rękę pod materiał i wydobył z niego małe włochate, pokryte cętkami stworzonko.

- Nigdy. Więcej. Tego. Nie rób - powiedział wolno i na tyle spokojnie na ile był w stanie.
- Co zrobiłam nie tak? - spytał suseł wyginając ogon w znak zapytania.
- Wpakowałaś mi się pod koszulę bez mojej wiedzy i zgody. Tuż przed spotkaniem z księciem Ireneuszem, dodajmy. Nie wiem jak ty, ale ja nie lubię, gdy prawie obce gryzonie smyrgają mnie po brzuchu...
- Ale przecież zawsze tak robiliśmy! Nigdy nie miałeś nic przeciwko... Nie, masz rację. Ty tego nie pamiętasz, prawda? Dla ciebie to nasze pierwsze spotkanie. Z twojego punktu widzenia rzeczywiście jestem.... Obcym... Gryzoniem.

Johann, niespodziewanie dla samego siebie, poczuł się nagle paskudnie. Jakby kopnął szczeniaczka. Albo susła. Odwrócił wzrok, mrucząc bezgłośne przekleństwo, po czym posadził sobie Cyrie na ramieniu.

- Już dobrze, nic się nie stało. Przepraszam, po prostu... Ech...
- Ja też przepraszam. Następnym razem cię spytam. Myślę, że jakoś przez to przejdziemy i w końcu nauczymy się działać jako zespół. Razem. Tak jak kiedyś. A tymczasem... Chcesz, żebym zaczęła śledzić tamtego gościa, czy jak?
- Myślę... Myślę, że na razie to nie będzie konieczne - mruknął sędzia, zamyślając się. - Ale jak sądzę w Discordii będziesz niezastąpiona. Musimy wyciągnąć z tej wyprawy ile się tylko da. Również jeśli chodzi o informacje

Cyrie skinęła głową. Johann nieobecnie poklepał ją palcem po łebku i otworzył drzwi. W zasadzie był jeszcze jeden sposób, by pomóc Benewentorowi. Sposób bardzo ryzykowny i zapewne niebezpieczny, sposób którego nie miał jeszcze okazji wypróbować. Wyglądało jednak na to, że obecna sytuacja Harmonii wymagała zdecydowanych działań. A nawet bardzo zdecydowanych.

***

Gwiazdka tymczasem, upewniwszy się zza drzwi, że Benewentor naprawdę poruszył temat nowego uzbrojenia Discordii, oddaliła się na poszukiwania Płomienia. To było coś, o czym wojownik powinien dowiedzieć się jak najszybciej - na pewno przed wyruszeniem do Discordii misji dyplomatycznej. Dziewczyna nie czuła specjalnie silnej potrzeby przyglądania się, jak nieszczęsny minister spraw zagranicznych usiłuje “zachować spokój” przed obliczem Ireneusza, ale z samym księciem (jak również królową) zdecydowanie musiała porozmawiać. Najlepiej w większym gronie, choć niekoniecznie obejmującym Benewentora, który zachowywał się, jakby bardzo mu zależało na tym, by udzielić wysłannikom jak najmniej istotnych informacji.
Nie zastała Abyssala w jego pokoju, więc udała się do części koszar, w której zakwaterowani byli jego ludzie. Często tam przesiadywał, więc było to niezłe miejsce do rozpoczęcia poszukiwań - a nawet, gdyby go tam nie było, któryś z jego wojaków z pewnością byłby w stanie ją odpowiednio pokierować.

I rzeczywiście był.

Niedługo później drobna dziewczyna przekraczała próg portowej knajpy. Z racji na wieczorną porę była prawie pełna i trudno byłoby znaleźć niezajęty stolik, choć kilka wolnych miejsc jeszcze by się znalazło. Gwiazdka wypatrzyła długą ławę, przy której zasiadał Płomień (czy raczej Theis), wraz z trójką swoich gwardzistów i kilkoma osobami wyglądającymi na miejscowych strażników czy najemników. Przysiadła się do nich i rzuciła Abyssalowi dość ponure spojrzenie.
- Stawiasz, czy ja stawiam? - zapytała.
Wojownik spojrzał na nią, a potem na kości leżące na stole, po czym uśmiechnął się szeroko.
- Teraz jego kolejka - z satysfakcją powiedział, wskazując na osobnika którego poczciwą twarz znaczyła budząca podziw kolekcja blizn. -Chcesz się dołączyć?
- Może na chwilę - odwzajemniła uśmiech, choć nie sięgał on oczu dziewczyny. - A po tym, jak się napiję, wyciągnę cię stąd i zepsuję ci zabawę. Stoi?
Uśmiech na chwilę zniknął z twarzy Abyssala, aby po chwili wrócić na nią ponownie. - Stoi. Przy moim szczęściu prawdopodobnie uratuje mnie to przed kompletnym opróżnieniem mojej sakiewki.
Pozostali obecni przy stole wydali udane odgłosy smutku i niezadowolenia, ale nie protestowali zbyt energicznie, i gdy Gwiazdka z Płomieniem kierowali się do drzwi ponownie wrócili do przerwanej dyskusji.
Dobre samopoczucie Płomienia doznało po wyjściu bardzo gwałtownego pogorszenia. Wiadomosci jakie przyniosła mu Gwiazdka nie były najweselsze i wymagały poważnej zmiany planów. Zanim doszli do biura Ireneusza, kilka decyzji zdążył już podjąć w myślach, ale wiele będzie potrzebowało poważniejszego opracowania.

***

- Sereno, mam pewien pomysł - powiedział Johann, spoglądając poważnie na Benewentora. - Będę jednak potrzebował ustronnego miejsca, bez świadków i bez zakłóceń. Dałoby się to zorganizować?

Sędzia powrócił do gabinetu Ireneusza wkrótce po tym, jak odbył poważna rozmowę z pewnym susłem - który, notabene, rezydował dumnie na jego ramieniu. Serena powitała go z otwartymi rękoma, zadowolona, że jest jeszcze ktoś, z kim mogłaby przedyskutować bieżące problemy. Z podobną radością powitała Płomienia i Gwiazdkę, gdy ci zapukali do drzwi pokoju z pytaniem, czy mogliby pilnie porozmawiać z królową i jej bratem. W gabinecie Ireneusza zrobiło się więc trochę ciasno.

- Jak bardzo ustronnego miejsca? Jesteśmy w pokoju, wystarczy, że wszyscy z niego wyjdą czy mam szukać czegoś bardziej romantycznego?
- W miarę możliwości bez okien, z dźwiękoszczelnymi drzwiami. Łóżko też w zasadzie może okazać się przydatne.
Ireneusz zastanowił się.
- Istotnie mamy taki pokój, acz dawno nikt z niego nie korzystał - stwierdził. - Powinien jednak się nadać, o ile wiem, wciąż jest sprzątany na wypadek gdyby był potrzebny. Zaraz poproszę kogoś ze służby o klucz.
- Szczerze mówiąc - Benewentor spojrzał na Johanna nieco nieprzyjaźnie - wolałbym jednak ograniczyć się z sędzią do kontaktów zawodowych.
- Interesujące gusta - rzucił tymczasem cofający się od drzwi Revan - nie znałem Cię od tej strony, sędzio.
- Służba koronie wymaga poświęceń, Benewentorze.
- Johannie...? - spojrzenie Gwiazdki wyrażało chyba wszystkie pytania, które cisnęły się obecnym na usta.
- Czy jeszcze o czymś nie wiem? - ze zdziwieniem zapytał zdezorientowany Płomień - Sytuacja nie jest chyba na tyle beznadziejna, by pozostały nam już tylko orgie?
- Później wyjaśnię. Jednocześnie chciałbym, żeby wszyscy tu obecni zaprzysięgli, że nigdy i nikomu nie wspomną o tym co zamierzam zrobić.
- Wybacz Johannie, ale nie planuję raczej zaprzysięgać... czegoś... takiego. Chociaż, jeśli sobie życzysz... możliwość w sumie istnieje.
- Trochę trudno by było, skoro w zasadzie nie wiemy co zamierzasz - zgryźliwie dodał Płomień
- Ja naprawdę jednak wolę nie zawierać z sędzią bliższej znajomości - stwierdził zaniepokojony Benewentor, cofając się od sędziego.
- Życzę sobie, Benewentorze.(IRRESISTIBLE SALESMAN SPIRIT)
- Wzdech, sędzio - westchnął z udawanym zakłopotaniem Revan - Benewentor z Tobą pójdzie, prawda Benewentorze?
Benewentor powoli pokiwał głową.
Zanim wyszli, Gwiazdka chwyciła Johanna za ramię i zatrzymała na chwilę.
- Nie będę wnikać, co chcesz zrobić, ale powiedz przynajmniej, w jakim celu - szepnęła.
- Podejrzewam, że ktoś zepsuł Benewentora. Być może uda mi się go naprawić. A być może nie, nigdy tego nie próbowałem.
- Nie znęcaj się nad nim - dziewczyna przewróciła oczami i usiadła na fotelu, podczas gdy większość towarzystwa opuszczała pokój. Kiedy drzwi się zamknęły, z cichym westchnięciem sięgnęła w kierunku półmiska z winogronami stojącego na ławie.
- Wygląda na to, że Johann dysponuje jakimiś sztuczkami, które mogłyby naprostować zbłąkany umysł - mruknęła cicho do Płomienia. - Ale doprawdy, mógłby zachowywać się nieco poważniej...
- Cóż, to o nim będzie potem plotkowała służba - wojownik nie był specjalnie przejęty tą możliwością - Ciekawe, czy to uwzględnił
Gwiazdka prychnęła śmiechem.
- Niech on się lepiej cieszy, że nie ma tu Serenowych służek. Bardzo cieszy...

Ireneusz zaprowadził wszystkich do drzwi znajdującego się nieco na uboczu pałacu, acz niezbyt daleko od komnat mieszkalnych pokoju. Czekała przy Koleta, wymachująca kluczem zawieszonym na palcu. Widząc zmierzający w jej stronę tłum, Koleta lekko rozdziawiła usta.
- Czy wy wszyscy...? - spytała Ireneusza idącego na przedzie pochodu.
- Szanowny sędzia i równie szanowny Benewentor potrzebują na chwilę pożyczyć pokój który zapewni im prywatność - wyjaśnił Ireneusz.
- Ahaaaaaaa. Rozumiem - stwierdziła Koleta z przekonaniem. Przekręciła klucz w zamku, po czym przekazała go Ireneuszowi, który z kolei wręczył go Johannowi.
Ja tu tylko oglądałem gwiazdy – z pokoju obok rozległ się głos Alberta – Coś ważnego mnie ominęło? – spytał, otwierając drzwi.
- Witaj Aleksandrze - rzekł Johann, otwierając kłódkę. - Sporo cię ominęło, ale nie czas tłumaczyć. Chodź do środka, będę potrzebował pomocy.

Pierwszym co rzucało się w oczy po wejściu do pokoju było olbrzymie podwójne łóżko przykryte czerwonym kocem z ze złotym wzorem w kształcie płomieni. Drugim był jakikolwiek brak okien, który sprawiał, że w pokoju było ciemno, chyba, że ktoś zapalił artefaktyczne lampki stojące na półce lub świece. Trzecim był ozdobny bicz zawieszony na ścianie. Wpadające przez drzwi światło oświetliło też otwartą książkę, leżącą przy niewielkiej biblioteczce, którą jakaś służka najwyraźniej zaczęła czytać podczas sprzątania, ale zapomniała schować. Twarzą zebranych ukazała się piękna ilustracja przedstawiająca akt kopulacyjny. Zasadniczo nie wymagało wyjaśnienia jakim celom niegdyś służył ten pokój.
Zdaję sobie sprawę, że w miłości wszystkie chwyty są dozwolone, ale... czy naprawdę potrzebujesz mojej pomocy? – Gwiezdny lekko się zdziwił. Nie doczekawszy się odpowiedzi wzruszył ramionami i wszedł do pokoju za Solarem. Koleta tymczasem dostała od Ireneusza sygnał, by odejść, co usłużnie zrobiła kierując się w stronę kuchni.

Za trójką mężczyzn i susłem zamknęły się drzwi. Johann posadził susła na taborecie i obrzucił pokój krytycznym spojrzeniem - Albert i Cyrie nie byli pewni, czy ocenia go z punktu widzenia etyki, estetyki czy czystej użytkowości, ale nie wydawał się zachwycony. Suseł popatrzył po obecnych z niepokojem, nie będąc pewnym, czy powinien zaprotestować, udzielić wsparcia, czy też zasłonić oczy ogonem.

- To ciekawe. Wiedziałeś, że królewska rodzina ma taki pokój, ekscelencjo?
- Owszem.
- A podobno to my, ze Szkarłatnego Imperium, jesteśmy wyuzdani. No nic, przejdźmy do rzeczy - stwierdził zwracając się w stronę ministra i spoglądając mu w oczy. Tym razem w spojrzeniu nie było śladu wesołości. - Benewentorze, czy pozostajesz lojalny koronie Harmonii?
- Tak. (prawda)
- Podobno byłeś kiedyś nieskalanym mnichem. Jaki jest twój stosunek do dogmatów smoczej wiary i nauki o anatemach?
- Irytujące. (prawda)
- Anatemy czy dogmaty?
- Dogmaty (prawda)
- Zatem nie uważasz tak zwanych anatem za wcielenie wszelkiego zła. To ułatwia sprawę - skinął głową sędzia, po czym mocno chwycił ministra za barki i ponownie spojrzał w oczy. - BENEWENTORZE, ZBUDŹ SIĘ.

Młody wezyr, który cały czas obserwował dwójkę mężczyzn zrobił zdumioną minę... po czym uderzył się w czoło, zdając sobie sprawę z nieporozumienia.

Johann zabrzmiał zupełnie inaczej, jego głos był jak spiżowa surma i obecnym w pokoju zdawało się, że zatrząsł całym zamkiem w posadach. Na jego czole pojawił się złoty znak słońca w zenicie, a włosy uniósł nierzeczywisty wiatr. Benewentor otworzył usta, by coś powiedzieć, po chwili jednak zakrzyknął straszliwie i zaczął się szarpać. Z jego oczu, uszu i ust zaczęły się dobywać złociste płomienie. Mogły być wprawdzie iluzją, ale nieszczęsny dygnitarz wrzeszczał i wyrywał się jakby były całkowicie prawdziwe. Wreszcie wypaliły się całkowicie i minister obwisł bezwładnie w rękach sędziego, ciężko dysząc. Johann ostrożnie przeniósł go na łóżko i usadowił na nim.
Na zewnątrz Revan otrząsnął się - Sędzia jest... zbyt glośny - powiedział - czuły słuch nie zawsze nam służy.
- Jak się czujesz, Benewentorze?
- Myślę, że nie mamy czasu i musimy natychmiast porozmawiać z królową... a potem - głos Benewentora zabrzmiał stalą - wyjaśnicie mi, co robimy w tym pokoju.
- Dobrze, jesteś w stanie mówić. Szczerze mówiąc pierwszy raz próbowałem kogoś uwolnić z nadnaturalnego wpływu umysłowego, nie byłem pewien ani czy przeżyjesz, ani w jakim stanie. Ale sam widzisz dobrze, że nie miałem wyboru - królestwo cię potrzebuje.$
- Chodźmy więc. Musimy porozmawiać. Ale potem...
- Jeszcze chwila, ekscelencjo. Co takiego w zasadzie pamiętasz z ostatniej doby?
- Niewiele i to z dwóch ostatnich. Ale jeśli mam rację, to pamiętam pewien dokument... i musimy o tym porozmawiać.
Nie traćmy więc ani chwili więcej – przytaknął Albert.

Drzwi do pokoju otworzyły się i stanęli w nich sędzia z Albertem i - wyraźnie odmienionym - Benewentorem. Nie tracąc czasu mężczyźni natychmiast ruszyli korytarzem. Zaraz potem z komnaty wyszedł też suseł, przystanął przy oszołomionej grupie czekającej przed drzwiami i rozmarzonym głosem westchnął:

- On był... Niesamowity.

Po czym pomknął korytarzem za trójką.

_________________
I can survive in the vacuum of Space


Ostatnio zmieniony przez Ysengrinn dnia 28-10-2012, 11:58, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 2 z 4 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group