Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Harmonia - kampania Exalted |
Wersja do druku |
Sehtal
Dołączył: 03 Gru 2010 Skąd: Stąd Status: offline
|
Wysłany: 23-10-2012, 21:46
|
|
|
Jak powszechnie wiadomo, plotka jest najszybszą formą komunikacji w Kreacji. Dlatego też, Sincaba zdążyła zasłyszeć pełną relację świeżo ujawnionych... preferencji sędziego nim pokonała nawet połowę drogi dzielącej ją od koszar.
- Jeśli nawet połowa z tego jest prawdą to w Dyskordii mam dywersję murowaną, - biegało jej po głowie - tyle, że będzie potem trzeba szybko uciekać jak już nawywija.-
Po paru minutach była już u celu, a przynajmniej miała nadzieję. Pojękiwania i stęki które było słychać zza drzwi cokolwiek jej się kojarzyły z wieściami o Johannie, nad którymi właśnie myślała.
- Ilu niewyżytych my mamy w tym pałacu? - pomyślała, otwierając drzwi i wślizgując się do środka.
Ku jej uldze okazało się że to tylko grupa okładających się pięściami gwardzistów wydaje te podejrzane odgłosy. Nie była to jakaś zwykła awantura. Pary walczących rozproszone były po pomieszczeniu, a między nimi przechadzał się wysoki mężczyzna w płaszczu. Od czasu do czasu podchodził do kogoś, mówił kilka słów i szedł dalej. Najwyraźniej usłyszał odgłos otwierających się drzwi, bo obrócił głowę w ich stronę, lecz kontynuował swoją wędrówkę po sali.
Widać było, że ta konkretna grupa reprezentowała trochę wyższy poziom niż standardowi gwardziści. Choć mistrzami w walce wręcz to oni nie byli, zauważyła Sincaba krzywiąc sie lekko na nieudolny cios którym właśnie popisał się jeden z nich. Lunarka odczekała cierpliwie dwadzieścia sekund, po czym podeszła do instruktora.
- Witam, szukam niejakiego Waltera, widziałeś go może? -
Człowiek w płaszczu odwrócił się i ze zmartwioną miną powiedział
-Jakiś czas temu - po czym z chrzęstem przesunął ręką po kilkudniowym zaroście. - Ale to ja. Witam.- dodał i ukłonił się lekko jak to miał w zwyczaju.
-Sincaba, miło mi - przedstawiła się z radosnym uśmiechem - to kiedy skończą się rozgrzewać i zaczniecie na serio?
Słysząc to paru gwardzistów posłało spanikowane spojrzenia w stronę Waltera.
Ten machnął ręką dając znać by ćwiczyli dalej i parsknął śmiechem.
-Być może wtedy kiedy będziemy musieli wybijać sobie drogę przez pałac w Discordii. Do tego czasu muszą być … sprawni. - odpowiedział. -Nie mogę ich przecież kompletnie poobijanych wysłać na misję dyplomatyczną - mruknął jak gdyby do siebie.
- O, ja właśnie w sprawie tej planowanej awantury w Discordii przyszłam. Szef uznał, że mogę się przydać i też mnie tam zsyła. Uznałam, że warto się przedstawić jeśli mamy razem wyciągać tych ważniaków z kabały. -
Walter popatrzył na Sincabę uważniej i zapytał - Więc jesteś dyplomatką? Tak tak, na pewno przyda się ktoś rozsądny wśród polityków, czasem potrafią niezręcznymi słowami wywołać wojnę, i tym podobne atrakcje. A potem ktoś musi to odkręcać- powiedział z kamienną twarzą, jedynie kącik ust drgał mu lekko.
- Absolutnie! Mam nadzieję, że ktoś taki w wyprawie się trafi. Zwłaszcza po tym co o Johannie gadają. Ciekawe czy weźmie się za księżniczkę, czy za króla - to ostatnie wymamrotała.
- W każdym razie, mam ci pomóc w wyciągnięciu ich stamtąd całych jak już wywołają wojnę.-
Mężczyzna pokiwał głową i spoważniał. - Doskonale. Ci tutaj są dobrymi żołnierzami, ale w takiej sytuacji nie pomogą nam za bardzo. Robię co mogę, ale czas... - wzruszył ramionami.
- W każdym razie kiedy już tam będziemy trzeba być czujnym. Zasugerowano mi, hm … możliwy przebieg wydarzeń...-zmarszczył brwi na samą myśl.
-Mam nadzieję, żę masz jakieś doświadczenie bojowe?- upewnił się rewolwerowiec.
- Ja? Ja mam wyglądać niegroźnie i niewinnie - ogłosiła Sincaba wyglądając niegroźnie i niewinnie. - A tak na serio to owszem całkiem dobrze radzę sobie w bitce. Choć to ci pewnie nie starczy i chciałbyś się przekonać? Wiesz, czasami za dobrze mi ta niewinność wychodzi i nie wierzą. -
Walter był dumny ze swojego poczucia honoru, jakkolwiek specyficzne by nie było. Miał też jasno określoną opinię na temat walk z kobietami - jeżeli twierdziła że potrafi walczyć ujmą na jej honorze było by walki odmówić.
-Już dawno nie miałem okazji do rozprostowania kości. A i moim wojakom mogła by się przydać lekcja poglądowa. - stwierdził - Jeżeli oczywiście nie masz nic przeciwko - dodał szybko.
Sincaba przeszła na środek sali. Gwardziści zdążyli juz cofnąć się pod ściany i zaczeli niezbyt dyskretnie obstawiać wynik walki.
- Nie proponowałabym, gdybym miała coś przeciwko - odparła z uśmiechem - gotowy? Ej, obstawiaj za mnie. - Krzykneła w stronę gwardzisty który właśnie na nią stawiał.
-Panie i panowie - zwrócił się do gwardzistów - Chwila przerwy, patrzcie i uczcie się, zróbcie zakłady, pójdźcie się przejść.. - zauważył że się zagalopował więc odchrząknął. - Oczywiście - odpowiedział spokojnie i stanął na przeciw swojej oponentki.
Walka zaczeła się w miarę spokojnie, obie strony testując drugą. To jednak szybko mineło gdy zniecierpliwiona Sincaba wyraźnie przyspieszyła, trafiając Waltera coraz częściej.
Mężczyzna na ugiętych nogach krążył w okół sali, z rękami luźno opuszczonymi wzdłuż tułowia. Grad ciosów przyjął na siebie nie próbując się nawet zasłaniać. Uskoczył lekko do tyłu by osłabić ich siłę i zwiększyć dystans do przeciwnika - wyraźnie widać było jego nawyki rewolwerowca.
Przeciwniczka nie miała jednak zamiaru mu na to pozwolić, cały czas utrzymując się w bliskiej odległości. Mimo ciosów które także otrzymywała widać było po coraz szerszym uśmiechu, że świetnie się bawi. Sama walka przyspieszyła już na tyle, że gwardziści z trudem nadążali w tym kto ciosy zadaje a kto je otrzymuje.
Żadne z walczących nie zauważyło, że do grona podziwiających pojedynek gwardzistów dołączył jeszcze jeden widz. Drobna dziewczyna w dworskich, choć niespecjalnie strojnych szatach stanęła w drzwiach budynku z nieco zaskoczoną miną - nic dziwnego, zapewne nie spodziewała się zastać w nim dwójki pojedynkowiczów oraz elitarnego oddiału gwardii zajmującego się właśnie intensywnym robieniem zakładów. Zaskoczenie najwyraźniej nie trwało jednak długo, gdyż po chwili zamknęła za sobą drzwi i stanęła pod ścianą, tuż obok jednej z grupek gwardzistów.
- Kogo obstawiacie? - zagadnęła.
- Stawiam na pannę - odpowiedział nieco zmachany wojak - ona potrafi dokopać.
- Dziesięć srebra na dowódcę w takim razie - dziewczyna uśmiechnęła się radośnie.
Walter pozostawał w defensywie. Spędził w sali ćwiczeń jakiś czas i zdążył poznać jej rozkład. Ciągle unikając ciosów przesuwał się w tył, od czasu do czasu zerkając na spiralny wzór z cegieł na podłodze. W pewnym momencie obcas jego buta zahaczył o nierówność posadzki i mężczyzna odruchowo spróbował złapać równowagę balansując rękami. Sincaba wydała triumfalny okrzyk i wyprowadziła cios który miał powalić go na kolana. Zdziwiła się czując przez chwilę ciężar na ramionach. W sali pociemniało. Rewolwerowiec zniknął jej z oczu.
Co w trakcie walki nigdy dobre nie było. Instynkt podpowiadał jej, że powinna się z tego miejsca wynieść i to już. Tak, też zrobiła. Długim poziomym skokiem który zakończyła podparciem na ręce i lądowaniem w stronę gdzie znikł jej przeciwnik. Choć nie całkiem, ujrzała go pod sufitem, trzymającego się kraty świetlika.
- Mam nadzieję, że nie uciekasz? Zresztą kraty wyglądają na dosyć solidne - zawołała do Waltera - Ładny unik.
- Nie martw się, wiszę tu sobie spokojnie- zaśmiał się i zamachał nogami. Po czym puścił kratę i łopocząc połami płaszcza opadł na ziemię. W międzyczasie zanotował w pamięci że Sincaba nie może być zwykłym człowiekiem. Z dziesiątką zwykłych ludzi radził sobie bez najmniejszego problemu, a ona była zbyt szybka i zbyt silna.
Podobnie o nim myślała Lunarka, co w sumie nie powinno dziwić. Raczej wątpliwe aby Benek powierzył szefowanie ochrony zwykłemu śmiertelnikowi.
Tymczasem sala szalała. Transakcje, które zaplanowano na koniec pojedynku opiewały już na całkiem grubą sumkę, widzowie dopingowali więc swoich faworytów, jakby chodziło co najmniej o być albo nie być Harmonii z okolicami. Pośród okrzyków radości i zawodu trudno było wyłowić poszczególne słowa (większość i tak była zresztą nieartykułowana), ale wprawne ucho było w stanie rozróżnić powszechne “dawaj, szefie!!!” oraz znacznie mniej powszechne, ale za to bardzo entuzjastyczne okrzyki kończące się na “..., mała!”. Kilkoro gwardzistów, którzy postawili na dziewczynę, najwyraźniej na początku liczyło na cud, ale w miarę, jak walka trwała, wyraźnie zyskiwali coraz więcej pewności siebie.
- Właściwie kim jest ta dziewczyna? - zapytała młoda arystokratka stojącego najbliżej wojaka, wykorzystując chwilę, w której malowniczy zeskok na ziemię Waltera na moment zamknął usta większości krzykaczy.
- Pracuje dla pałacu - stwierdził lakonicznie żołnierz. Nie powiedział nic więcej - walka właśnie ponownie się rozkręcała.
- To jak, może skończmy? Mam zakład do wygrania. - To mówiąc Sincaba skróciła dystans paroma susami zakończonymi szybką serią kopnięć. Ten Walter był całkiem dobry ale widać było, że walka wręcz nie jest jego najmocniejszą stroną.
Zdając sobie sprawę że jest na straconej pozycji wyprowadził krótki cios pięścią celując w ucho Sincaby. Ta odbiła uderzenie, dając mu jednak czas na to by błyskawicznie wyciągnąć z kieszeni płaszcza dwa niewielkie noże do rzucania które poszybowały w stronę jej szyi i brzucha. Nie spodziewał się by trafiły, jednak ustawiły kobietę z którą walczył w bardzo niekorzystnej sytuacji: wprost na przeciwko lufy dobytego w mgnieniu oka rewolweru. -Oszukiwałem - powiedział po krótkiej chwili Walter i odłożył broń. - W walce wręcz nie mam szans - powiedział i ukłonił się głęboko.
Głośny okrzyk triumfu wstrząsnął ścianami koszar. Gwardziści walili się nawzajem po plecach, skandowali imię dowódcy i z szerokimi wyszczerzami na twarzach domagali się słonych opłat od tych pechowców, którzy postawili na dziewczynę.
Sincaba przyglądała się przez chwilę przeciwnikowi, po czym wyprostowała i odwzajemniła ukłon. - Nie mam nic przeciwko oszukiwaniu. Uznałam tylko, że za szybko byśmy skończyli gdybym sama zaczeła. Dobra walka - zakończyła z uśmiechem wyciągając dłoń do uścisku.
-Z przyjemnością wezmę udział w rewanżu. A tymczasem, dobrze mieć Cię w załodze - powiedział uśmiechnięty i uścisnął podaną mu dłoń. Zastanawiał się czy nie popełnił w tym momencie błędu, ale postanowił poznać dokładniej Sincabę i jej charakter.
Faktycznie, popełnił błąd. Poczuł, jak nogi odrywają mu się od ziemi, świat zawirował i chwilę później boleśnie spotkał się z jego plecami. Jeszcze w locie wybuchnął śmiechem. Jednak miał co do niej rację.
Przez sałę przeszedł szmer niedowierzających pomruków, po czym powietrze przeszył dziki wrzask. Dwie wojowniczki i kilku wojowników omal nie podskakiwało z radości, po czym cała grupka z wyraźną satysfakcją ustosunkowało się do całej reszty nieco niekulturalnym gestem sugerującym, co sobie mogą zrobić ze swoim typem. Protesty reszty zebranych - najpierw spokojne, potem coraz głośniejsze i coraz mniej cenzuralne - wypełniły budynek koszar.
Młoda arystokratka nie zamierzała się wykłócać. Sięgnęła po sakiewkę, wypłaciła z niej obiecaną sumę i pogratulowała zwycięskich zakładów, a następnie zaangażowała się w ożywioną dyskusję na temat tego, kto oszukiwał, kto oszukiwał bardziej, a komu należy się ostateczne zwycięstwo. Wygladało na to, że pomimo niepozornej postury dziewczę potrafiło być całkiem przekonujące.
- No to jesteśmy kwita za ten numer z rewolwerem - stwierdziła wesoło Sincaba, pomagając mu wstać.
-Aj aj- powiedział Walter i otrzepał płaszcz. Był potłuczony ale krew żywo krążyła w żyłach, a znajome uczucie zmęczenia po walce było dziwnie swojskie i przyjemne. - Musimy kiedyś wypić za naszą znajomość.-zaproponował.
- Jak najbardziej, - przytakneła - a skoro o funduszach na trunki mowa to zobaczmy ile wygrałam. - to ostatnie było skierowane w stronę gwardzisty który miał obstawiać w jej imieniu.
- Jeśli nie wiecie, że wygrywa ten kto ostatni stoi na nogach to widać Walter za bardzo się z wami cackał. - skwitowała z niewinnym wyrazem twarzy protesty tych którzy obstawiali swojego trenera.
Dowódca rozejrzał się po sali w końcu zauważając co się dzieje.
-Hm. Nieporządek.- stwierdził miękkim tonem. Nabrał powietrza w płuca i ryknął - BAAAACZNOOOŚĆ!!! Okrzyk odbił się echem po całych koszarach a stojącym bliżej zadzwoniło w uszach. Hałas ucichł. Walter omiótł wzrokiem salę ćwiczeń, dostrzegł tam tłum zastygłych w bezruchu wojowników i pannę Stellę w pozycji zasadniczej. Nie, chyba mu się przywidziało.
-No, panie i panowie. Pół godziny przerwy na załatwienie tego po cichu i wracamy do ćwiczeń. Jeżeli chcecie na mnie zarobić przyjdźcie na turniej strzelecki - powiedział i ruszył w kierunku Stelli.
- Jak już ustalicie to się rozliczymy. A chwilowo będę tam - zwyciężczyni wskazała w kierunku podpierającej ścianę Stelli, pomachała tym którzy na nią stawiali i ruszyła za Walterem.
-Witamy, panno Stello - już z pewnej odległości przywitał się Walter.
- Mnie również miło pana widzieć - dziewczyna z uśmiechem skinęła głową na powitanie. - Muszę przyznać, że mam świetne wyczucie czasu! Nie codzień widuje się tak imponujące pojedynki.
- Dzięki, dzięki. Kwestia odpowiednich przeciwników. Witam, mów mi Sincaba - to mówiąc omiotła romówczynię szybkim spojrzeniem - a ty jesteś chyba jedną z osób które mamy eskortować?
- Stella. Miło mi panią poznać, choć moja sakiewka może mieć na ten temat inne zdanie - Gwiazdka roześmiała się, wyciągając rękę w kierunku Sincaby. - Mam nadzieję, że ciska pani o ziemię tylko osoby, z którymi sie pani pojedynkuje! I macie... Czy dobrze zrozumiałam, że ma pani wejść w skład delegacji, która wybiera się do Discordii?
- Nie tylko, choć tych najczęściej - skwitowała Sincaba, uściskując wyciągniętą dłoń.
- Owszem, ma. Prawdę powiedziawszy to cenniejszy dodatek niż oddział gwardii.-potwierdził rewolwerowiec.
- Tym bardziej cieszę się, że mogłam panią poznać. Z taką obstawą, jak pani i pan Walter naprawdę będziemy mogli czuć się... względnie bezpieczni. A to cenna informacja w sytuacji, gdy trudno przewidzieć, co się może wydarzyć. Jeżeli jeszcze wyznaczeni gwardziści są choć w dziesiątej części tak zdolnymi wojownikami, stolicę Discordii chyba zaraz uznam za podbitą - dziewczyna puściła oko wojowniczce.
- Tylko w dziesiątej? Nie tak głośno bo w doła ich wpędzisz.
- Ups - skwitowała krótko panna Stella z miną małej dziewczynki, która właśnie coś przeskrobała.
- Myślę że teraz bardziej będą rozpaczać nad straconymi pieniędzmi niż czyjąkolwiek opinią o nich.
- Następnym razem, będą wiedzieć na kogo stawiać - wymamrotała Sincaba zerkając w stronę gwardzistów którzy chyba ustalili wreszcie kto (czyli ona!) wygrał.
- A tak przy okazji, panno Stello, czemu zawdzięczamy tą wizytę? Chyba nie przyszła panna, hm ćwiczyć musztrę ? - zapytał Walter z cieniem uśmiechu i wyrazem ciekawości na twarzy.
- Obawiam się, że ćwiczenie musztry będę musiała odłożyć na czas nieokreślony - powiedziała Gwiazdka z wyraźnie przejaskrawionym żalem. - W chwili obecnej za bardzo absorbują mnie przygotowania do wyjazdu i w tej właśnie sprawie pana poszukuję.
-Hm. - mruknął i zachęcając do wyjaśnień poruszył brwiami.
- Przed wyjazdem chcielibyśmy spotkać się z jej wysokością i szlachetnym Benewentorem, i omówić kilka najważniejszych spraw związanych z misją. Oczywiście jest pan zaproszony na naradę, a pomyślałam, że zamiast tkwić w komnatach, równie dobrze mogę się przejść do koszar osobiście i sprawdzić, czy świat poza pałacem się od wczoraj nie zawalił. Myślę, że pani obecność - zwróciła się do Sincaby - również byłaby wysoce wskazana.
-Jestem zaszczycony, że chciała panna dostarczyć wiadomość o naradzie osobiście - Walter starał się jak mógł przypomieć nieco zakurzone zasady grzecznej mowy i kultury. -Przepraszam, muszę wydać rozkazy - dodał szybko i z ulgą odszedł w stronę żołnierzy.
Sincaba wyglądała na lekko zaskoczoną. - Ja też? Że Benek.. Benewentor to pół biedy ale jeszcze królowa? Nie zadaję się zwykle z osobami na samej górze. - to mówiąc gorączkowo zastanawiała się, czy królowa wie o tamtej akcji ze skarbcem.
- No to najwyższy czas zacząć! Nie wiem jak.... Benek - zdrobnienie imienia ministra Gwiazdka wypowiedziała z wyraźnym rozbawieniem - ale królowa naprawdę nie przyrosła póki co do tronu na tyle, żeby zadzierać nosa pod sam sufit w obecności osób spoza swojej świty. Johann zresztą też nie. A w najgorszym razie posadzi się go z kuflem piwa, o.
Szczerze mówiąc bardziej od potencjalnie zadartego nosa królowej Sincabę martwiła reakcja Izradora kiedy się dowie.. HA! On pewnie na tym spotkaniu będzie. Potem pewnie będzie prawił morały o nie rzucaniu się w oczy i skrytości. Z drugiej strony czego się spodziewał? Że doczepi się do obstawy jakby nigdy nic i nikt nie mrugnie? Drobny pokaz był konieczny. Tylko jak tu się teraz wyplątać.
Panna Stella, widząc wahanie Sincaby, uśmiechnęła się łobuzersko.
- Chodź, w razie czego będzie na mnie!
A z resztą co mi tam - Skoro tak to chętnie. Tylko wygraną odbiorę bo widzę, że udało im się moje zwycięstwo potwierdzić. - to mówiąc oddaliła się w stronę świerzo poobijanych gwardzistów i przeliczającej kasę grupki swoich zwolenników.
-...nie op.. khem się! Spocznij - dobiegło polecenie z dalszej części pomieszczenia, wypowiedziane cichym lecz stanowczym głosem. “Khem” z pewnością znalazło się w treści rozkazu ze względu na obecność panny Stelli. Walter złapał wiszący na stojaku na broń kapelusz, pociągnął wyłudzającą od jego podwładnych pieniądze kobietę za kołnierz i ruszył do wyjścia. Otworzył drzwi przepuszczając Stellę przodem i popychając przed sobą spoglądającą tęsknym wzrokiem w stronę żołnierzy z jej wygraną Sincabę.
Ruszyli w stronę pałacu, do sali narad. |
_________________ There is no such thing as an 'inhuman act', for there is no act so vile that one cannot find a human willing, or even eager, to commit it. |
|
|
|
|
Morg
Dołączył: 15 Wrz 2008 Skąd: SKW Status: offline
Grupy: AntyWiP Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 28-10-2012, 18:26
|
|
|
[placeholder] |
_________________ Świadka w sądzie należy znienacka pałą przez łeb zdzielić, od czego ów zdziwiony wielce, a i do zeznań skłonniejszy bywa. |
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 02-11-2012, 18:03
|
|
|
Spotkanie miało odbywać się w prywatnych salach królewskich, a dokładniej - w starannie wyposażonej i przystosowanej do tajnych rozmów sali spotkań ministrów. Odpowiednie zabezpieczenia były już na miejscu, podobnie część uczestników. Serena, Ireneusz, Benewentor - większość osób obecnych przy niedawnych wydarzeniach już oczekiwała. Czekano na przybycie Gwiazdki, która została poproszona o powiadomienie Płomienia i przyprowadzenie Waltera. Po Izradora udał się Revan - choć oni przybyli już na miejsce ze względu na bliskie położenie gabinetu ministra spraw wewnętrznych. Obecnych obsługiwać miały Koleta i Estera, aby informacje nie wyszły poza zaufany krąg, Johann poprosił jednak Serenę, by również one opuściły pokój - nie wiedzieli jak istotne informacje będą poruszane, a miał prawo sądzić, że będzie musiał przyznać się do swej natury..
Nieobecność Abyssalki trwała odrobinę dłużej, niż obecni się spodziewali, ale w zamian za to pojawiła się nie z jednym, ale z dwójką towarzyszy. Nadprogramowy gość, czarnowłosa dziewczyna, wydawała się być nie do końca przekonana, czy jest właściwą osobą na właściwym miejscu, ale Gwiazdka nie pozwoliła jej zakomunikować wątpliwości.
- Być może się jeszcze nie znacie. To jest Sincaba, która wraz z obecnym tu Walterem ma nam towarzyszyć podczas misji w Discordii w roli ochroniarza. Zaręczam, że kompetentnego. Pomyślałam, że byłoby dobrze, gdyby również mogła uczestniczyć w spotkaniu - przedstawiła gościa.
Przedstawiona właśnie dziewczyna byłaśredniego wzrostu, o lekko brązowej skórze i czarnych włosach opadających do połowy pleców. W swoim obcisłym, funkcjonalnym stroju wyraźnie odróżniała się od co bardziej wystrojonych obecnych. Pomimo przedstawienia przez Gwiazdkę, nie wyglądała na do końca zachwyconą tym, że dała się tu zaciągnąć. Tym bardziej gdy zauważyła siedzącego w najciemniejszej częsci sali Izradora. Ten oczywiście nic po sobie nie dał poznać, jak zwykle.
- Witam wszystkich. Z góry ogłaszam, że to jej wina i mnie zmusiła - przywitała obecnych wskazując na Gwiazdkę. - Aha, wasza wysokość - po skłoniła się lekko w stronę Sereny.
Następnie znalazła sobie wygodny kawałek ściany obok okna i wzieła za obserwację obecnych w sali.
Johann powstał.
- Witam was, panno Sincabo - ukłonił się lunarce, w której rozpoznał towarzyszkę swej niedawnej popijawy, pozwolił sobie więc puścić do niej oko. - … panie Walterze - ukłonił się solarowi, uważnie taksując go wzrokiem. - Wierzę, że nasze życie będzie w dobrych rękach.
Rewolwerowiec ściągnął z głowy kapelusz i odkłonił się, nie przejmując się za bardzo oceniającym spojrzeniem. Był wysokim mężczyzną o włosach tak ciemnych, że pod pewnymi kątami dało się w nich dostrzec zielony poblask. Opaloną twarz przecinały cienkie blizny przemieszczające się w dziwaczny sposób gdy mówił. Walter miał na sobie ciężki płaszcz z oznaczeniami Gwardii, a pod spodem zwykłe, znoszone cywilne ubranie.
-Oczywiście. - odpowiedział krótko.
Płomień pojawił się niedługo później. Wojownik wszedł, rozejrzał się po sali, zatrzymując na chwilę wzrok na Sincabie. Ponieważ jednak inni wyraźnie nie protestowali przeciw pobytowi na zebraniu osoby której nie kojarzył, przeszedł nad tym do porządku dziennego. Po chwilowym zastanowieniu przeszedł przez pokój bez słowa, zajmując jedno z wolnych miejsc z których mógł obserwować wejścia.
W tym momencie zaczął gwałtownie grać młynek modlitewny Alberta.
– Wybaczcie, pilna sprawa. Zaraz wrócę – obecny w pokoju od dłuższej chwili Gwiezdny ukłonił się i opuścił pomieszczenie, odprowadzany morderczymi spojrzeniami.
- Mam nadzieję, że z tego ustrojstwa nie da się nas podsłuchiwać - mruknął Johann.
Patrząc za wychodzącym Albertem zauważył, że znudzona czekaniem Sincaba wyciągnęła skądś książkę “Prawa i obyczaje Discordii oraz kary za ich złamanie. Edycja rozszerzona” i zagłębiła się w lekturze. Uniósł brew. W sumie to godne pochwały, że chce się dokształcić z praw państwa, do którego się udaje.
- Szanowni zgromadzeni - zaczął Benewentor - nie ukrywając, przez ostatnich kilka dni nie byłem sobą z powodów, które pozostają dla mnie niejasne. Tym samym jest wiele spraw, którymi musimy się zając niezwłocznie. Zaczynając od wskazań, jakich udzieliłem w sprawie wyprawy dyplomatycznej do Discordii, oraz raportu o ich sytuacji militarnej, jaki otrzymałem dzień po koronacji.
Przede wszystkim - kontynuował - w świetle otrzymanych informacji można dojść do wniosku, że nasz agent jest przynajmniej częściowo ujawniony i otrzymuje informacje przesadzone, aby nas zastraszyć. Niemożliwe jest, aby Discordia posiadała, jak sugeruje raport, kilka Warstriderów oraz setkę pancerzy wspomaganych...
- Przyjmijmy jednak, że je mają - stwierdziła spokojnie Serena. - Mam powody przypuszczać, że ktoś wspomaga Discordię i nie wykluczam, że mogli dostarczyć im uzbrojenie. Tak, nawet taką ilość - uściśliła, widząc brak przekonania na twarzy Benewentora.
- To nie jest kwestia posiadania silnego poparcia - zaoponował Płomień - O ile dwa-trzy warstridery są możliwe, setka pancerzy gunzosha to nie jest coś co nawet potężny poplecznik może łatwo zdobyć. Nawet jeśli byłaby dostępna, to istnieje wiele znacznie lepszych możliwości ich wykorzystania - tu wojownik na chwilę przerwał, by zaraz potem dodać - Tym niemniej, zgadzam się z królową - lepiej uwzględnić możliwość, że faktycznie mogą taką ilością uzbrojenia dysponować. Pozwoli nam to uniknąć nieprzyjemnego zaskoczenia gdby wiadomości okazały się choćby w połowie prawdziwe
- Jeżeli te wszystkie rzekome cudeńka dostali od kogoś to pewnie nie wiedzą jak o nie dbać. Zakładam, że trzeba jeszcze bardziej niż o normalny sprzęt. - rozległo się zza książki - A jeżeli kogoś takiego mają? Cóż, wypadki się zdarzają. -
- Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość, nie twierdzę, że nie mogą ich posiadać. Sugeruję jedynie, że taka ilość wywołałaby już zapewne inną reakcję i zamiast przejmować się Discordią moglibyśmy przyglądać się przelatującym nam nad głową siłom szybkiego reagowania Lookshy. Dlatego przypuszczam, że weszli w posiadanie pewnej ilości sprzętu tej klasy, jednak znacznie niższej.
- Jeśli zdobyli te pancerze niedawno, to Lookshy mogła zwyczajnie nie zdążyć zareagować. W zasadzie jakie są stosunki Harmonii i Discordii z Konfederacją?
- Oficjalne czy rzeczywiste? Zresztą, nieważne. W tym towarzystwie, mówiąc wprost, nikogo nie interesuje co czynimy dopóki nie przekroczymy pewnych granic - a taka ilość pancerzy raczej wywołałaby reakcję Smoków. Chociażby po to, aby zdobyć ten sprzęt dla siebie. Z drugiej strony, zapewne uznaliby oni taki meldunek za czczą fantazję... - Benewentor zamyślił się na chwilę.
- Na ile pewne są to informacje? - zapytała Gwiazdka. - Wspominał pan, że traci pan kontakt z tamtejszymi agentami. Nie zdziwiłabym się, gdyby w tej sytuacji ktoś podszył się pod wysyłającego raport agenta, i była to była próba zastraszenia nas... Zresztą fakt, że skutecznie rozpracowują pańską siatkę wywiadowczą, uznałabym za równie niepokojący.
- Dokładnie to sugerowałem, panno Stello - Benewentor przyjrzał się Gwiazdce z namysłem - jednak nie było możliwe podszycie się pod tego agenta, z powodów o których wolę nie wspominać. Podejrzewam jednak, że jest on już znany władzy Discordii - stąd przesadzone informacje, które, jak podkreślę, są jednak zapewne po częsci prawdziwe. Tym samym należy przyjąć planując nasze działania, że Discordia dysponuje przynajmniej częścią wspomnianej siły militarnej. Tutaj zaś zwracam się do Was, książę Ireneuszu, i do Was, Wasza Wysokość - jak wygląda nasza sytuacja militarna w momencie, gdy utraciliśmy przewagę zapewnianą nam przez moc Waszej matki?
- Owszem utraciliśmy przewagę jaką zapewniały nam zdolności naszej matki, niemniej myślę, że obecność mojej siostry i jej towarzyszy spokojnie to zrównoważy - odparł Ireneusz z lekkim uśmiechem.
- No, z mamą byłoby łatwiej, ale powinnam dać radę - zapewniła Serena.
- Książę, czy dobrze rozumiem, że sugerujcie, że Jej Wysokość przerosła Was w sztuce wojennej? - Benewentor był na tyle zaskoczony, że na chwilę stracił panowanie nad sobą.
Ireneusz nic nie powiedział, a jedynie patrzył na ministra z niezmienionym wyrazem twarzy, jak gdyby ciesząc się jego reakcją.
- Ah, nie, nie. Nic z tych rzeczy. Ireneusz nadal bije mnie na głowę jeśli chodzi o wojskowe sprawy - zapewniła Serena. - Raczej chodziło mu o moje postępy w kwestii zdolności magicznych. A co do wsparcia ze strony moich towarzyszy miał na myśli ich wspaniałe zdolności w przeróżnych dziedzinach oraz warstridera którego ze sobą przywieźli i są w stanie pilotować - uściśliła na wszelki wypadek Serena.
- Zaklęcia magiczne Smoczokrwistych nie są aż tak potężne - wtracił z lekkim przekąsem Revan.
- No, ale to którego mnie nauczyłeś powinno się nadać - zauważyła Serena. - Dzięki niemu mogę zrobić takie ogniste macki wyrastające spod ziemi i atakujące ludzi. No, to nie brzmi tak imponujące jak wygląda, ale powinno być skuteczne.
Usłyszawszy słowo macki Sincaba wzdrygneła się lekko. Mineło już pół roku ale nadal pamiętała tamtą robótkę. Niektórym zdecydowanie za bardzo się nudziło przy projektowaniu zabezpieczeń.
- Nauczyłem... no tak, racja. Kontynuujmy - dodał, machnąwszy ręką.
Serena popatrzyła na Revana z pytającym wyrazem twarzy, ale widząc, że nie chce kontynuować tematu wróciła do rozmowy. Gwiazdka także patrzyła na Revana trochę dziwnie, ale najwyraźniej również darowała sobie uwagi.
- W każdym razie efekt jest podobny do tego co robiła mama - stwierdziła, by dać Benewentorowi lepsze pojęcie. - Tylko są macki.
Palce Waltera wystukujące coraz szybciej przerywany rytm o blat stołu zatrzymały się. Nudził się niemiłosiernie i poza rozglądaniem się po sali nie miał nic do roboty, więc zauważył jak pod drzwiami pojawia się jakaś kartka. Niespiesznie wstał i powolnym krokiem podszedł do drzwi. Podniósł papier, oglądając go z każdej strony. Najpierw zobaczył masę szlaczków, cyfr i równań. Nie próbował nawet zrozumieć ich sensu, więc skupił się na napisie po drugiej stronie. Rewolwerowiec podrapał się po głowie. Pomyślał że matematyka jest straszną nauką jeżeli później człowiek wypisuje takie rzeczy. Z drugiej strony, ktoś specjalnie wsunął kartkę pod drzwi. Nie myśląc już o treści notatki podszedł do stołu i położył go przed panną Stellą. Ona wyglądała na osobę która potrafi docenić poezję.
Gwiazdka podziekowała, obróciła kartkę w dłoniach, przewróciła oczami i szepnęła coś do siedzących niedaleko Johanna i Płomienia.
- Macki. Więc... przyjmując to w rozliczenia siły, możemy założyć, że nasza sytuacja nie jest tak zła jak sądziłem. Czy poza jej Wysokością ktoś z spośród Was, jej towarzyszy dysponuje również jakimiś zdolnościami, mogącymi przechylić przewagę na naszą stronę? Muszę się zastanowić, jak powinniście zachować się podczas misji w Discordii.
Serena posłała grupie spojrzenie pod tytułem “to wy się tłumaczcie jak chcecie, ja się nie wtrącam” i wróciła do zajmowania się swoją filiżanką herbaty. Gwiazdka popatrzyła pytająco na Johanna i Płomienia. Już wcześniej była zdania, że jeśli mają ustalać coś na poważnie, należałoby wtajemniczyć ministrów przynajmniej częściowo w ich możliwości. Johann odpowiedział na jej spojrzenie wzruszeniem ramion i zwrócił się w kierunku ministra.
- Mieliście okazję się już przekonać, ekscelencjo, o moich zdolnościach - uśmiechnął się. - Zapewne już się pan domyślił, że nie jestem zwykłym śmiertelnikiem.
Słysząc to Sincaba parskneła lekko, tak w plotkach już całą pewnością zwykłym śmiertelnikiem nie był, po czym szybko schowała się za książką aby uniknąć skierowanych na nią spojrzeń. Zza okładki bliżej siedzący jeszcze jakiś czas słyszeli cichy chichot.
Walter, który znowu zaczął stukać w blat, słysząc wypowiedź Johanna poruszył brwiami, zaciekawiony. Podejrzewał już Sincabę, ale przyjaciele królowej to była nowa informacja.
- Jestem zdumiony, że tylu spośród Was jest Smokami, choć nie widać po Was Waszego Wyniesienia - stwierdził z uśmiechem Benewentor - nie wiem jednak czemu zdecydowaliście się o tym nie mówić, chociaż jak rozumiem woleliście nie onieśmielać zwykłych ludzi. Myślę jednak, że nie pomylę się zakładając, że na swój sposób każde z Was może nas wspomóc prawie tak skutecznie jak Jej Wysokość?
- Można tak powiedzieć - przytaknął sędzia.
- Tak. Prawie - krótko odpowiedział Płomień, po czym chyba uznał, że potrzeba dostarczyć jakichś wyjaśnień - Żadne z nas nie dysponuje niestety własnym królestwem
- Sincabo - wtrącił się milczący do tej pory Izrador - przydałoby się, abyś w końcu przyznała się, jakimi mocami dysponujesz. Bawi mnie to, jak udajesz nadmiernie utalentowaną śmiertelniczkę, ale chyba już wystarczy. W sumie wiem już także, że pan, panie Walter zwykłym człowiekiem nie jest.
Serena i Ireneusz z herbatą w ręku i we wspólnym milczeniu kontemplowali rozwijającą się sytuację.
- Czegoś o pani nie wiemy? - zainteresował się Johann, zwracając w stronę Sincaby. - Chyba mamy dzień wyjawiania straszliwych tajemnic. Niedługo się okaże, że mój zwierzak jest miniaturowym wielkim kosmicznym susłem.
- Nie kuś mnie - szepnął suseł dostatecznie cicho żeby nikt poza Johannem go nie usłyszał.
- Jestem pewna, że ta niewiedza jest obopólna - odparła Sincaba mierząc dyskretnie odległość jaka dzieliła ją od okna. - Dziękuję za zaproszenie Stello, mogłam się domyślać, że spotkania na górze to kłopoty.
- Daj spokój, naprawdę sądzisz, że się nie idzie domyślić po twoich pojedynkowych wyczynach? - Gwiazdka mrugnęła do niej z wyrozumiałym uśmiechem.
- W sumie. Faktycznie prawie mi dorównałeś Walterze. - Lunarka uznała, że ta pochwała poprawi mu humor, bo wyraźnie się tu nudził.
Walter słysząc to skrzywił się. Starał się nie zwracać na siebie uwagi. Do tej pory mu się udawało, ale ta przeklęta...
-Mhm - mruknął z niezadowoleniem obrzucając Sincabę ponurym spojrzeniem.
- Panna Sincaba jedzie z Wami z polecenia mojego departamentu. Ma swoje zadania do wykonania. Cóż, w każdym razie nie powinna sprawiać problemów, spróbujcie się zaprzyjaźnić ze sobą po drodze.
- Oczywiście - ochoczo zapewnił Johann, przytakując. - Dopełnimy starań, by misja przebiegła miło i sympatycznie..
- O tak, z tego co słyszałam to na pewno znajdziemy wspólny temat do zgłębiania - odparła Sincaba.
- Proponowałbym wrócić do tematu obrad - przerwał grzecznym tonem Benewentor - wnioskując z obecnej sytuacji, myślę że powinniśmy zastosować na misji dyplomatycznej metodę iluzji siły. Zaczniemy od pokazania wspomnianego Warstridera na jakiś manewrach przed Waszym wyjazdem, dzięki czemu wzbudzimy w nich większe zainteresowanie naszymi gośćmi.
- Hmmm - Johann wyobraził sobie reakcję Harmonijczyków na widok Zwiastuna i pomyślał, że to niekoniecznie najlepszy pomysł. - Sam nie wiem, pan Rogala coś ostatnio wspominał, że jego strider wymaga drobnego remontu. Zresztą wybacz szczerość, przyjacielu, ale twoja maszyna nie jest szczególnie... miła oku.
- W porządku. W takim razie sam zajmę się odpowiednimi pogłoskami. Książę Ireneuszu, czy według Was opóźnianie działań wojennych działa na naszą, czy Discordii korzyść?
Ireneusz spojrzał na Benewentora.
- Ciężko mi powiedzieć. Tak jak wspomniano jest prawdopodobne, że Discordia uzyskuje od kogoś wsparcie. Jeśli uzyska go więcej sytuacja będzie dla nas niekorzystna. Z drugiej strony sądzę, że w tym momencie jesteśmy nie gotowi na dalsze działania. Dlatego też uważam, że lepiej by jednak było opóźnić działania.
- Doskonale. W takim razie, osoby jadące na misję dyplomatyczną - moje wskazówki dla Was są raczej inne niż te, jakie Wam przekazałem wcześniej. Powinniście zachować się raczej butnie i pewnie siebie, sugerując niedelikatnie, że Harmonia nie obawia się wojny.
- To nie powinno być trudne - stwierdził niewinnym tonem sędzia.
- Oczywiście, wszystko w ramach przyjętych protokołów dyplomatycznych - kontynuował spokojnie Benewentor - Uległość może nam tylko zaszkodzić w tej chwili, przekonując automatycznie króla Davida do ataku na nas - byłaby to zbytnia zmiana podejścia władców Harmonii do jego osoby. Natomiast Wasza pewność siebie, nawet gdy posiadają tak skuteczny sprzęt wojskowy sprawi, że poczują się mniej pewnie - i zaczną się zastanawiać, co mogła ze sobą przywieźć królowa Serena - tu uśmiechnął się szeroko - przypuszczam, że dojdą do wniosku, że Was. Wtedy pozostanie Wam tylko uciec z ich rąk, a ich morale upadnie na tyle, że zdobędziemy dużo czasu na przygotowania.
- Nie wierzę, żeby to było aż tak proste, ale mniej lub bardziej efektowne wyniesienie się z Discordii nie powinno okazać się niewykonalne - powiedziała Gwiazdka. - Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że dysponują ciekawym sprzętem - wyszczerzyła ząbki w uśmiechu.
- Tak, szkoda by było gdyby taki dobry sprzęt marnował się na wrogów - stwierdziła mimowolnie Serena, również się uśmiechając.
- Włamanie na teren wojskowy i/lub kradzież mienia wojskowego podlega karze nieodwołalnej egzekucji, konfiskaty mienia a w szczególnych wypadkach, zesłaniem rodziny winowajcy do pracy w królewskich kopalniach - zacytowała z książki Sincaba - przesadzają chyba lekko. No ale na pewno byłoby ciekawie, a to tylko dreszczyku dodaje.
Stojąca pod ścianą Estera skrzywiła się lekko.
- Mogłaby zatrzymać ten komentarz dla siebie - mruknęła pod nosem.
- Nie mów tak, jakbyś sama nie miała wspaniałych wspomnień z Sereną łamiącą etykietę - wyszeptała do przyjaciółki.
- Oh, wspomnienia... ale chyba nie były znowu takie piękne - w pokoju na chwilę ściemniało, a moment później Koleta z krzykiem złapała się za głowę, po czym zaczęła się trząść i straciła przytomność.
- Oj. Przepraszam, chyba mnie poniosło - stwierdził z zakłopotaną miną Revan.
Estera natychmiast przyklękła przy koleżance i zaczęła sprawdzać jej stan. Serena gwałtownie wstała i podbiegła, by sprawdzić co jej jest z wyrazem paniki na twarzy. Ireneusz również się podniósł, ale stał tylko w miejscu, po czym spojrzał na Revana z wyraźnym oczekiwaniem na wyjaśnienia. Serena tymczasem zaczęła sprawdzać stan zdrowia Kolety, powtarzając cicho jej imię.
- Spokojnie, to nic takiego. Przejdzie jej względnie szybko. Poniosło mnie... niestety - w tonie głosu na słowie “niestety” Johann wyczuł jakąś dziwną nieszczerość.
Walter, który już w momencie w którym rozległ się krzyk był przygotowany do działania nie spuszczał dłoni z rękojeści rewolwerów. Postanowił że jeżeli ten cały Revan wykona jakiś podejrzany ruch zastrzeli go bez wahania. Miał przecież zobowiązania jako żołnierz Gwardii.
- Revan. Co się z tobą dzieje? - syknęła Gwiazdka, tym razem zupełnie otwarcie patrząc na mężczyznę z podejrzliwym wyrazem twarzy. Już wcześniej jego zachowanie wydało jej się dziwne - do tego stopnia, że spróbowała przejrzeć iluzję sprawdzając, czy pod postacią Infernala nie kryje się na przykład jakaś stara znajoma. Ale nie, nie stała przed nią Symfonia... Co nie oznaczało bynajmniej, że wszystko jest w najlepszym porządku.
- Z pewnością masz na to jakieś dobre wytłumaczenie... - zachowanie Revana było bardzo niepokojące. Samo użycie mocy jeszcze można by przełknąć, o ile była ku temu istotna przyczyna, ale zwracanie na siebie w ten sposób uwagi nie było u infernala czymś normalnym.
- Jestem ostatnio trochę zmęczony (prawda) - westchnął.
- Revan - Serena odezwała się wreszcie, wciąż klęcząc nad nieprzytomną Koletą. Jej głos starał się być neutralny, ale wyraźnie czuć było pod nim ukryte pokłady wściekłości. - Wyjdź.
- Estera - tu Smoczokrwista zwróciła się do drugiej służki i nieco bardziej zmęczonym głosem wydała polecenie. - Zanieś ją do pokoju i upewnij się, że wypocznie.
Estera bez słowa zawiesiła sobie dziewczynę przez ramię i wyszła, w drugiej ręce ciągnąc jej nieodłączną miotłę.
- To ja pójdę jej pomóc (fałsz)- stwierdził Revan, kierując się ku drzwiom.
- Nie, ty wrócisz do swojego pokoju. A ja cię odprowadzę - powiedziała zimno Gwiazdka, wstając z krzesła. - I myślę, że Theis też ma ochotę się z nami przejść.
- Ależ bardzo proszę, możesz mnie odprowadzić. (prawda)
- Idźcie - powtórzyła głucho Serena. - Też bym z wami poszła, ale mam to spotkanie do dokończenia... - to stwierdziwszy odwróciła się w stronę Revana patrząc na niego nienawistnym wzrokiem. Ireneusz przez moment drgnął jakby chciał podejść do siostry, ale ostatecznie nie ruszył się z miejsca, tylko rzucił Revanowi niewiele milsze spojrzenie niż siostra.
- Nie przejmuj się tak, Sereno, wszystko będzie dobrze. Naprawdę (kłamstwo).
Sincaba nie była pewna co o tym wszystkim myśleć. Do tej pory Revan zachowywał się normalnie, nie słyszała też aby od przybycia coś takiego robił. W zasadzie to co on zrobił?
- Myślałam, że on jest przyjacielem królowej. Coś z tego łapiesz? - spytała Waltera.
- Ależ jestem (kłamstwo) - padła odpowiedź.
Gwiazdka, która już od jakiegoś czasu używała mocy, by wspomogła ją w interpretowaniu słów Revana, z trudem powstrzymała oczy przed rozszerzeniem się ze zdumienia. Revan, którego znała, był ich przyjacielem i wielokrotnie to udowodnił. Owszem, nie był bez wad, ale któż ich nie ma? Osoba stojąca przed nią albo była kimś zupełnie innym, albo jej umysł został opanowany przez coś bardzo paskudnego. Gwiazdka wolała nie myśleć, CO mogłoby opanować umysł potężnego czarnoksiężnika.
-Nie wiem czego jeszcze możemy się po nim spodziewać. - odpowiedział zimnym tonem rewolwerowiec, po czym wstał. - Panno Stello, lepiej będzie jeżeli pomogę eskortować tego hm człowieka. - stwierdził nie spuszczając oczu z Revana.
- Nie, myślę, że to w tej chwili nie będzie potrzebne - powiedziała dziewczyna lodowatym tonem. - Najpierw ten człowiek powie nam, KIM jest. I co zrobił z Revanem.
Słysząc to lunarka odłożyła książkę i przeszła parę kroków aby zająć lepszą pozycję. Nie zachwycała ją potencjalna walka w tym towarzystwie ale zaczynało wyglądać, że będzie to nieuniknione. Lepiej się przygotować póki był jeszcze czas.
Walter również przesunął się kilka kroków, tak by mieć czyste pole ostrzału. Nie dobył jednak rewolwerów. Zaczął rozumieć, że tej sytuacji uszkodzenie przeciwnika było ostatecznością.
- To chyba na tyle jeśli chodzi o tę część narady - Johann wstał i ukłonił się królowej i ministrom. - Proponuję spotkanie postponować, a panom - spojrzał na Izradora i Benewentora - powrócić na razie na swe pokoje. Damy znać jak rozwinie się ten... incydent.
- Rozumiesz coś z tego? - szepnęła Cyrie. - On często tak ma?
- Nic mi o tym nie wiadomo - mruknął Johann, przyciągając susła w pobliże ust.
Serena wciąż stała w miejscu, nie do końca wiedząc co zrobić. Cała ta sytuacja dość mocno nią wstrząsnęła, a nagła zmiana w zachowaniu Revana, nie pomagała jej w odzyskaniu równowagi ducha. Było tylko kwestią czasu, kiedy po pokoju zaczną latać kule ognia.
- No nie, tak od razu się bić? Może o tym porozmawiamy? - stwierdził stojący w kółeczku osobnik - więc ja sobie wyjdę, a Wy zostawicie mnie w spokoju?
- A ty byś zostawił siebie w spokoju w naszej sytuacji? -
- No pomyślmy... Może? Mam kilka kart przetargowych.
Płomień wzruszył ramionami. Sytuacja wyglądała coraz gorzej, należało się więc przygotować
- No to może... bo ja wiem? Powiem wam, gdzie schowałem waszego Czarnoksiężnika?
- Myślę, że to... dobre rozwiązanie - Płomień nie próbował nawet udawać że nie była to groźba. - A panowie - tu rzucił okiem w stronę Ireneusza i Benewentora - pewnie będą bezpieczniejsi na zewnątrz.
Słysząc tą deklarację Serena natychmiast odwróciła się do Izradora i Ireneusza.
- Idźcie i ewakuujcie stąd ludzi! Szybko! Ja sobie poradzę! Zaraz będzie tu piekło!
Ireneusz usłyszawszy to staną przez chwilę niezdecydowany, ale kiwnął po chwili głową i pobiegł w stronę drzwi. Izrador zawahał się, ale też wycofał się niechętnie do wyjścia. Razem z nimi wyszedł Benewentor.
- No dobrze - obcy uśmiechnął się, a jego ciało zafalowało, gdy cienie spływały z niego w dół - jest w moim cieniu.
- Sprytne. To chyba oznacza, że będziemy musieli go z tego cienia wybić - wojownik nie wydawał się zastanawiać, czy taka opcja może zadziałać.
- Czyż nie? - cienie kończyły spływać ku ziemi. Gwiazdce wydało się, że już kiedyś widziała te oczy.
- Walterze, Sincabo. Nie obrazimy się, jeśli wy również odejdziecie. Doceniam widowiskowość waszego pojedynku, ale chciałabym, żebyście mieli świadomośc, że to, co się tu zapewne zaraz stanie, nie będzie w żaden sposób przypominać zabawy - powiedziała cicho do dwójki nowych znajomych.
- Ale wy sobie poradzicie? Nieraz mi mówiono, że jestem nadmiernie ciekawa. Teraz zobaczę ciebie w akcji - według Sincaby czas na wycofanie się minął z chwilą gdy ten ktokolwiek to był ujawnił swoją postać.
Gwiazdka skrzywiła się lekko.
- Właśnie tego wolałam uniknąć.
Walter tylko uśmiechnął się nieprzyjemnie i pozbawionym emocji głosem powiedział -To mój obowiązek. Zostaję. Skóra mężczyzny nagle zaczęła wydawać się płynna, po czym równie szybko stężała. Bruzdy na jego twarzy pogłębiły się, a cała postać zaczęła emanować złoto-czerwonym światłem. Na czole zabłysło triumfalnie wschodzące słońce.
Abyssalka skinęła głową, akceptując decyzję. Ona również uznała, że najwyższy czas przygotować się do walki i wokół jej rąk zaczęły pełzać czarne cienie. Także oczy dziewczyny zaczęły wyglądać inaczej niż zwykle - jakby tkwił w nich głeboko ukryty mrok.
Johann nie brał udziału w rozmowie, po prostu obszedł towarzystwo i stanął między “Revanem” a drzwiami, nadając jednocześnie swemu ciało Wytrzymałość Dębu, dobywając miecza i przygotowując się do walki. Kosztowało go to tyle esencji, że zaczął się świecić, przyćmiewając światło lamp i świec.. Cyrie tymczasem zaczęła się intensywnie przyglądać cieniom rzucanym przez istotę
Słowa istoty przelały czarę goryczy. Serena krzyknęła, jej oczy błysnęły ogniem, a ciało pokryło się płomieniami, jak gdyby przepływała przez nie esencja. Serena stanęła gotowa do walki.
No dobrze, na pewno nie chcecie o tym pogadać? - stwierdził stojący przed nimi człowiek, zakładając na głowę z uśmiechem kapelusz - ja naprawdę nie lubię walczyć (prawda).
Kilka osób z drużyny poznawało ten kapelusz. W tej chwili cienie opadły na ziemię do końca, a pałac rozjarzył się zielonkawym światłem. Wszyscy towarzysze Revana momentalnie poczuli, że ktoś wrogi im naruszył granice pałacu, a pod stopami obcego pojawił się wirujący dysk intensywnego światła.
- To się dobrze składa, że nie chcemy ci sprawiać przyjemności
Serena nie odpowiedziała tylko wystrzeliła kilka kul ognia w stronę tajemniczego osobnika.
- Oh, chyba nie - uśmiechnął się Infernal, wysuwając przed siebie rękę - a więc...
Chwilę potem zmaterializował się w niej nieprzytomny Revan - akurat w chwili, by zablokować rzuconą przez Serenę kulę ognia.
- Johann! Fastball Special! - szepnęła bardzo głośno Cyrie.
- Spróbujmy zacząć od czegoś prostszego - pomyślał Abyssal, wskakując na stół konferencyjny i z góry wyprowadzając płaskie cięcie olbrzymim mieczem który nagle pojawił się w jego ręku prosto w tył głowy przeciwnika.
Nim cios dosięgnął przeciwnika, Walter ruchem umykającym oku dobył obu rewolwerów, rozległ się głośny huk,a powietrze przed Abyssalem przeszyły dwie zielone rozmazane plamki, zmierzając w stronę głowy fałszywego Revana. Z nieco innej strony poszybowały kolejne dwa pociski - tym razem mrocznej, plugawej energii.
- Ojej - zarechotał infernal, przechwytując pociski Revanem, po czym z okrzykiem “Łap” cisnął nim w sędziego.
Zanim Revan zdążył przelecieć nawet metr stojąca do tej pory z boku Sincaba znikła by natychmiast pojawić się po drugiej stronie sali z przewieszonym przez ramię ciałem niedoszłego pocisku.
- Naprawdę, jak możecie być tak głupi - śmiejąc się dalej rozpłynął się nagle w cienie, które przesączyły się przez szczeliny w posadzce. Miecz Płomienia przeszedł przez nie jak przez mgłę.
Serena niewiele myśląc podbiegła do Sincaby odbierając jej nieprzytomnego Revana izaczęła próbować udzielić mu pierwszej pomocy.
- Dojdź do siebie - mruknęła. - Głupio by było gdybyś umarł przez nas.
Kilka sekund później cały pałac pogrążył się w ciemności, a zgromadzeni usłyszeli gromki śmiech.
- No to chodźcie po mnie bohaterowie... albo zabiję każdego człowieka w tym pałacu. (prawda) |
_________________
|
|
|
|
|
Tren
Lorelei
Dołączyła: 08 Lis 2009 Skąd: wiesz? Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 02-11-2012, 18:17
|
|
|
Koleta pracowała w zamku od jakiś dwóch tygodni. „Pracowała” było tutaj dość ogólnym określeniem na ciągłe sprzątanie. Dziewczyna co i rusz latała z jednego pokoju do drugiego ze swoją nieodłączną miotłą, co siłą rzeczy wykańczało ją. W związku z tym nie miała jeszcze nawet za bardzo okazji dokładnie obejrzeć pałacu. Widziała tylko pojedyncze pokoje, które akurat przyszło jej sprzątać.
Ten dzień zaczął się identycznie jak poprzednie. Koleta jak na nastolatkę przystało zaczynała mieć dość wszystkiego. Sprzątania, zamku, braku wolnego czasu, szpinaku na obiad, a nawet swojej miotły. Doprawdy, czemu matka musiała zostawić jej tą miotłę? Jakby kiedykolwiek przyniosła jej ona szczęście…
Koleta westchnęła idąc korytarzem. Wiedziała, że praca będzie ciężka, ale to przechodziło jej najgorsze oczekiwania. Było tak nudno. Czy w tym pałacu kiedykolwiek działo się coś ciekawego? Zniechęcona podeszła do drzwi pokoju, który miała sprzątać i otworzyła je.
Jak na zawołanie ciszę rozdarł krzyk: KSIĘŻNICZKOOOO!!!
Brązowowłosa dziewczyna odwróciła się, by zobaczyć trochę starszą od siebie blond dziewczynę biegnącą w jej stronę. Tuż za nią pędziła druga, z włosami o jeszcze jaśniejszym odcieniu, ubrana w strój służki. Blondyna na przedzie miała na twarzy szeroki uśmiech, niczym kot który właśnie wylizał wcale nieprzeznaczoną dla niego śmietanę. Ubrana była w praktyczny, ale zarazem niezwykle elegancki czarno-czerwony strój. Fakt, że miała na sobie spodnie wyraźnie ułatwiał jej ucieczkę. Goniąca ją służka mimo to się nie poddawała i jeszcze bardziej podniosła suknię, którą podtrzymywała by móc szybciej biec. Koleta podświadomie spodziewała się ujrzeć staromodne acz gustowne gacie, ale jej koleżanka po fachu okazała się ku zaskoczeniu młodej Stay nosić pod suknią szorty.
Koleta miała niecałą sekundę by podjąć decyzję co zrobić.
Niewiele myśląc otworzyła drzwi na oścież i krzyknęła do biegnącej na czele dziewczyny „Tędy!”, po czym sama wbiegła do pokoju. Blondyna posłuchała i skoczyła do sali.
Gdy goniąca ją służka sama dopadła do drzwi, jednak jedyną osobą jaką dane było jej ujrzeć okazała się stojąca przy otwartych drzwiach balkonowych Koleta.
- Gdzie ona jest? – spytała dziewczyna z popielatymi włosami lustrując salę wzrokiem i nawet nie patrząc w stronę drugiej służki.
- Ha, ha. To dobre pytanie – stwierdziła Stay uśmiechając się.
- Gdzie ona jest? – dziewczyna powtórzyła pytanie, otwierając szafę. Jej neutralny ton głosu był na swój sposób niepokojący.
- Niby czemu miałabym ci powiedzieć? – spytała Koleta. Instynkt podpowiadał jej, że zadzieranie z tą dziwną służką było złym pomysłem, ale brązowowłosa dziewczyna nie miała zamiaru się wycofać z powziętej decyzji. Tajemnicza służka tymczasem skończyła sprawdzać łóżka i po raz pierwszy spojrzała prosto w stronę Kolety.
- Bo pytam. Gdzie ją ukryłaś? – jej ton stał się teraz ostrzejszy, a stalowe oczy dziewczyny sprawiły, że Koleta niemal przełknęła ze strachu ślinę. Stojąca naprzeciwko niej służka nie mogła być wiele starsza od niej, a mimo to Stay czuła się jak mysz, która nagle znalazła się oko w oko z kotem. Ta osoba była niebezpieczna. Koleta mogła tylko stać w miejscu i uśmiechać się niepewnie patrząc jak służka podchodzi coraz bliżej.
- Pytam po raz ostatni. Gdzie ona jest? – z uporem maniaka i wzrokiem którego takowy by się nie powstydził, stojąca naprzeciwko Kolety dziewczyna powtórzyła pytanie.
- U… uciekła balkonem. Wyda… wało mi się to o… oczywiste – wymamrotała Koleta, której uśmiech miał już wyraźne znamiona desperacji.
- I jesteś absolutnie pewna, że nie chowa się w tym pokoju? – spytała dziewczyna, zerkając na otwarte drzwi. Najwyraźniej nie miała ona ochoty przegapić jakiejkolwiek możliwości.
- N-na pewno – potwierdziła Koleta. Blondwłosa służka kliknęła językiem niezadowolona, spojrzała złym wzrokiem na balkon, po czym wybiegła na dalsze poszukiwania. Brązowowłosa dziewczyna powstrzymała ochotę, by na miejscu opaść na podłogę z ulgi i zamiast tego przeszła kawałek i usiadła na jednym z krzeseł, słuchając cichnących w oddali kroków.
- Chyba już sobie poszła – powiedziała na głos.
Z balkonu dobiegło westchnienie i po chwili wisząca tam blondyna wdrapała się po barierce.
- Uffff, wielkie dzięki. Uratowałaś mi życie – stwierdziła radosnym głosem dziewczyna, gdy już stanęła na posadzce. – A przynajmniej oszczędziłaś cierpień.
- Kto to u diabła był? – spytała Koleta, patrząc na drzwi za którymi zniknęła tajemnicza służka.
- Estera, największa patriotka w całej Harmonii. Jeśli kiedyś zdradzisz ten kraj to przyjdzie do ciebie w środku nocy, by cię zasztyletować – wyjaśniła ponurym głosem, co do którego ciężko było powiedzieć na ile żartuje, a na ile jest poważna.
- Co jej zrobiłaś? Wyglądała jakby chciała cię zamordować – zauważyła z lekkim niepokojem Koleta.
- Uciekłam z lekcji etykiety – stwierdziła krótko dziewczyna.
Dopiero teraz do Kolety dotarło, że z kimkolwiek rozmawia jest to jakaś przedstawicielka arystokracji. Zastanawiała się czy nie powinna przeprosić za swoje nieodpowiednie zachowanie, ale nieformalność tej konkretnej arystokratki sprawiła, że porzuciła ten pomysł.
- Ah, co mi przypomina. Jak masz na imię? – blondyna tymczasem kontynuowała zapoznanie się.
- Koleta. Koleta Stay – służka przedstawiła się, wciąż niezbyt pewna co zrobić w obecnej sytuacji.
- Fajnie, poznać. Jestem Serena Cathak – arystokratka przedstawiła się łapiąc rękę Kolety i potrząsając na znak zapoznania.
Tymczasem dla Kolety czas się zatrzymał.
Właśnie rozmawiała z następczynią tronu.
I wymieniała z nią uścisk dłoni.
Nieeee, to nie mogła być prawda.
To musiała być jakaś arystokratka udająca Serenę.
Zaraz co krzyczała ta służka, Estera, czy jak jej tam, gdy ją goniła korytarzem…
Księżniczko.
…księżniczka.
To stuprocentowa, rodowodowa księżniczka, która uciekła z lekcji etykiety, ukrywała się zwisając z balkonu i właśnie wymieniała uścisk dłoni z podrzędną służką taką jak ona…
Dopiero teraz Koleta uważnie spojrzała na swoją rozmówczynię, identyfikując w jej fizjonomii oznaki smoczej egzaltacji.
Serena pochyliła się lekko nad Koletą z uśmiechem.
- Jesteś nowa, prawda? – spytała z tym samym szerokim uśmiechem jaki miała w trakcie ucieczki.
Koleta z twarzą wyrażającą pełną panikę wymamrotała nie do końca składnie:
- T-tak, pracuję tu od niecałych dwóch tyg…
Dalszy ciąg jej wypowiedzi wybuchnął w głośnym śmiechu Sereny, która ku uldze służki odsunęła się nieco.
- Wiedziałam – stwierdziła ze śmiechem Smoczokrwista. – Tylko nowa osoba nie skojarzyłaby kim jestem i sprzeciwiła się Esterze. Ale twoja mina, naprawdę… - Serena kontynuowała swój nie do końca przystający księżniczce wybuch, aż w jej oczach pojawiły się łzy.
Koleta nie była pewna jak zareagować. Z jednej strony wciąż była skonfundowana nagłym odkryciem tożsamości dziewczyny, z drugiej strony jej duma czuła się lekko urażona faktem, że księżniczka czerpie aż tyle radości z jej zdziwienia. Niepewna co zrobić, służka odwróciła wzrok od Sereny, tylko po to by natrafić na swoje odbicie w olbrzymim lustrze zawieszonym na ścianie. W odbiciu ujrzała ładną brązowowłosą dziewczynę z włosami związanymi białą kokardą, która wpatrywała się wprost przed siebie z miną pełną zwątpienia w świat, Los i przyszłość jako taką, ale także lekkim urazem. Była to doprawdy głupio wyglądająca mina. Obok niej stała zgięta wpół blondyna śmiejąca się nieco maniakalnie, która bardziej niż księżniczkę przypominała w tym momencie zwykłą dziewczynę, która właśnie usłyszała świetny dowcip. Koleta nie umiała tego wytłumaczyć, ale było coś niezwykle ciepłego w tym widoku.
A także wesołego.
Sama służka nie była w stanie powiedzieć w którym momencie sama zaczęła się śmiać. Na pewno był to powolny proces który zaczął się od mimowolnego chichotu nad własną głupią miną, by powoli przejść w głośny wybuch śmiechu nad kompletnie nie-arystokratycznym zachowaniem Sereny. Obie dziewczyny rechotały radośnie przez kilka minut, nim obie padły na łóżko wyczerpane głośnym wyrażaniem radości.
- Podoba ci się w naszym pałacu? – spytała po chwili Serena.
- Nie miałam jeszcze okazji obejrzeć go dokładnie – przyznała nieco urywanym głosem Koleta, która wciąż nie do końca odzyskała oddech.
Serena podniosła się gwałtownie.
- Tak, nie może być! Musisz go zwiedzić i to natychmiast! – stwierdziła stanowczo, głosem nie znoszącym sprzeciwu. – Hmm, nie ma wyjścia. Będę twoją przewodniczką – dodała po krótkim namyśle.
- A, ale jak…? – Koleta wymamrotała wciąż nie do końca rozumiejąc jakim cudem właśnie otrzymała rozkaz zwiedzenia zamku z księżniczką za przewodniczkę.
Serena stanęła dumnie przed Koletą.
- Pomogłaś następczyni tronu w trudnej sytuacji, a dobry władca nagradza poddanych którzy mu pomogli! – stwierdziła wesołym tonem. – Poza tym sprzeciwiłaś się Esterze, a ja zawsze doceniam odważnych ludzi – dodała Smoczokrwista tonem nie pozostawiającym wątpliwości, że jest to prawdziwa pochwała.
- Um, ale miałam sprzątać – zauważyła Koleta, która powoli zaczęła wracać do rzeczywistości i przypominać sobie w jakiej jest sytuacji.
- Powiesz, że kazałam ci z sobą iść! – Serena natychmiast przedstawiła alternatywę. – Nikt nie będzie się czepiał jeśli nie wykonałaś swojego zadania z powodu zachcianek księżniczki – wyjaśniła z uśmiechem.
Koleta zamilkła. Trudno było jej uwierzyć, że jeszcze niecałe pół godziny temu szła korytarzem narzekając na monotonię. Nagle pałac wydawał jej się o wiele barwniejszym miejscem, pełnym przygód. Serena stała już przy drzwiach.
- To co, idziesz? – spytała, patrząc na Koletę.
- Tak, to zaszczyt móc towarzyszyć waszej wysokości w wycieczce – stwierdziła kłaniając się lekko.
- Oczywiście, że jest! – potwierdziła Serena tonem nie pozostawiającym co do tego wątpliwości, po czym wyszła na korytarz.
Koleta ruszyła za nią, w stronę nowej, nieznanej przyszłości
* * *
Ciepłe wspomnienie początku tej niezwykłej znajomości zalała fala magicznej nienawiści, gniewu i pretensji niszcząc w mgnieniu oka kilkanaście lat przyjaźni, zażyłości i zaufania. Zwrotny punkt życia Kolety zmienił się w najgorsze wspomnienie jej życia, które wywoływało tylko ból, żal do siebie i niekończące się koszmary. |
_________________ "People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 03-11-2012, 01:26
|
|
|
Logi z IRCa - walka z Infernalem i zaprzyjaźnienie drużyny.
#sesja_exalted.2012-11-03.txt
|
Pobierz Plik ściągnięto 49 raz(y) 26,07 KB |
#sesja_exalted.2012-11-02.txt
|
Pobierz Plik ściągnięto 49 raz(y) 114,75 KB |
|
_________________
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 04-11-2012, 02:22
|
|
|
Kontynuacja wcześniejszych wydarzeń. Wstawiona na forum poza kolejnością chronologiczną.
[wieczór, 11 dzień miesiąca Zstępującego Ognia, rok 770 wedle kalendarza Cesarstwa]
Dwójka Wyniesionych opuściła miasto w milczeniu. Gwiazdka pogrążyła się we własnych myślach, a jej zachowanie wskazywało na wyraźny brak zainteresowania rozmową. Płomień sam nie wydawał się specjalnie poruszony ostatnimi wydarzeniami, ale nie przerywał ciszy. Każdy z Abyssali Maski miał w swojej historii jakieś mroczne punkty - większość z nich szybko nauczyła się, że zbytnie zainteresowanie przeszłością i problemami innych nie spotka się z dobrym przyjęciem. Poza tym wojownik i tak nie miał pojęcia co można by w tej sprawie zrobić.
Po jakimś czasie milczenie zaczęło mu jednak ciążyć, postanowił się więc zająć czymś innym.
Kłęby cienia i czarnego dymu zaczęły wirować pomiędzy rękami Abyssala, zestalając się w formę kuszy zabranej przez niego wcześniej z ciała jednego z bandytów. Konstrukcja ciekawiła go - kilka lat wcześniej jedyne co o nich slyszał, to to, że pochodzą z Haslanti i że jest to jakiś nowy wymysł tamtejszych barbarzyńców. Pojedyncze głosy chwaliły je jako jakąś superbroń, ale co bardziej rozsądni - a zwłaszcza ci którym udało się jakąś zobaczyć - twierdzili, że nigdy nie będą konkurencją dla łuków. Po przejściu na służbę Maski zobaczył ich nieco więcej - niektórzy abyssale z północnych regionów z nieznanych mu powodów upodobali sobie ten typ broni, choć ogólna opinia o haslanckich zabawkach była bardzo podobna.
Teraz, trzymając jeden egzemplarz w swoich rękach i mając okazję zobaczyć kilka z nich w użyciu w Gethamane, Płomień w zasadzie się z tym zdaniem zgadzał. Kusze były bardziej skomplikowane w konstrukcji - a więc i bardziej podatne na uszkodzenia. Pod względem szybkostrzelności sprawny łucznik bił kusznika na głowę, a bardziej płaski tor lotu niekorzystnie wpływał na zasięg.
Nie oznaczało to jednak, że kusze były bezużyteczne. Pierwszą ich zaletę Abyssal dostrzegł w Mieście pod Górą - używanie łuków w wąskich korytarzach Gethamane było dość utrudnione, podczas gdy Haslanckie zabawki sprawiały się tam wyśmienicie. Drugą, znacznie ważniejszą, mógł docenić dopiero teraz, trzymając broń w dłoniach. Płomień nigdy wcześniej nie uczył się specjalnie strzelać z łuku (który to brak w umiejętnościach zamierzał w najbliższym czasie nadrobić), ale miał z nimi już do czynienia. Kuszę w ręku trzymał po raz pierwszy - i od razu zauważył, że dla laika takiego jak on była ona znacznie wygodniejsza w użyciu. Było też kilka innych, drobniejszych rzeczy które mu przyszły do głowy.
Na dodatek kontrukcja broni nie wydawała mu się zbyt skomplikowana. Sam co prawda nie potrafiłby nic takiego skopiować, ale na pierwszy rzut oka nie różniło się to zbyt od konstrukcji balist - wykwalifikowany rzemieślnik powinien sobie z tym poradzić.
Tak, kusze na dłuższą metę nie są zagrożeniem dla łuków, przynajmniej jako wyposażenie dla doświadczonych strzelców. W sytuacji jaka miała miejsce w Harmonii, Płomień dostrzegał jednak wiele powodów dla których mogły stać się bardzo przydatne.
Broń ponownie rozpłynęła się w powietrzu, a wojownik spojrzał na swoją towarzyszkę, sprawdzając czy może humor zdążył już się jej poprawić.
Jeśli Płomień liczył na to, że Gwiazdka otrząśnie się w ciągu kilkunastu minut, to się grubo mylił. Nieobecny wzrok, którym odwzajemniła jego spojrzenie, wyraźnie wskazywał na to, że w chwili obecnej myślami była gdzieś bardzo daleko. Nie wyglądała na smutną czy wstrząśniętą - ale Płomień znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że Gwiazdka raczej nie ukrywała emocji, jeśli była zadowolona z życia. Wręcz przeciwnie, to całkowicie obojętne spojrzenie nieprzyjemnie kojarzyło mu się z czasami, kiedy dziewczyna była świeżym nabytkiem na dworze Maski Zim. Gdziekolwiek błądziły teraz jej myśli, raczej nie było to specjalnie przyjazne miejsce.
W wojowniku natomiast wzbierały sprzeczne emocje. Z jednej strony niepokoił się o Gwiazdę - choć tego wcześniej nie okazywał, nawet w końcowym okresie służby w Cierniach czuł do niej sporo sympatii (choć wtedy wszystkie tego typu emocje były mocno tłumione przez wewnętrzne podejrzenia, że i ona - jak większość znanych mu abyssali - ostatecznie przeobrazi się w kogoś z kim nie chciałby mieć nic do czynienia). Od chwili ucieczki spod kontroli Śmierciowładcy wątpliwości te zdążyły się już w większości rozwiać a sympatia przekształciła się w przyjaźń. Widać było, że spotkanie z bandytami było dla niej z jakiegoś powodu bolesne, a fakt że tak radosna na co dzień dziewczyna zamyka się w sobie i tłumi wszelkie emocje był dość wyraźnym wskaźnikiem że coś jest bardzo nie tak. Naturalną konsekwencją było pragnienie pomocy. Oczywiście, choć działania wojenne produkowały wiele osób z różnorakimi traumami, z którymi niejednokrotnie, jeszcze za życia, Płomień miał styczność, to zwykle musiał sobie radzić tylko z przypadkami takich traum u swoich podwładnych. Osoby z tej grupy zazwyczaj wystarczyło napoić alkoholem i wysłać na dziwki - a jeśli to nie zadziałało, to już Nuady (nie troszczącego się zbytnio o dobre samopoczucie żołnierzy) mało obchodziło.
Coś Płomieniowi mówiło, że w wypadku Abyssalki powyższa metoda mogłaby nie przynieść właściwych efektów - i nie tylko dlatego, że Wyniesionych naprawdę trudno było upić.
Skoro wojownik nie miał pojęcia, jak się do sprawy zabrać, rozsądek nakazywał mu poczekać. Z drugiej strony przedłużające się milczenie i poczucie własnej bezsilności grały mu na nerwach. W końcu cierpliwość przegrała z irytacją.
- No dobrze. - zdecydowanym tonem powiedział, zatrzymując się - Chcesz o tym porozmawiać?
Gwiazdka stanęła jak wryta, a na jej twarzy przez krótką chwile gościł wyraz kompletnego zaskoczenia. Płomień był osobą, która bardzo starannie nie wtrącała się w prywatne sprawy innych ludzi - co biorąc pod uwagę środowisko, w jakim się przez dłuższy czas obracał, było ze wszech miar słusznym podejściem. Sam też zresztą zapewne nie życzyłby sobie, gdyby ktoś przepytywał go o przeszłość i pochodne - z góry więc założyła, że o pewnych tematach raczej z nim nie należy rozmawiać. Płomień, który najwyraźniej chciał z niej wyciągnąć jakieś zwierzenia (i był gotów ich wysłuchać) przez chwilę wydawał jej się istotą z jakiegoś innego świata. Z drugiej strony, znali się już dość długo, przeżyli razem całkiem sporo i w gruncie rzeczy można było uznać za naturalne, że znajomość może ewoluować... Nawet, jeśli wydawało się, że to zupełnie do Płomienia niepodobne.
Oczywiście mogła odmówić. Od chwili śmierci z nikim nigdy nie rozmawiała o tym, w jaki sposób trafiła na dwór Maski Zim i w jaki sposób zginęła... Przez dłuższy czas zresztą jakakolwiek uwaga na ten temat nie przeszłaby jej zresztą przez gardło, a poruszanie kwestii w jej obecności mogło skończyć się w najlepszym razie Gwiazdą wychodzącą szybkim krokiem z pokoju. Później zresztą również sama z siebie nie chciała wracać myślami do tamtych wydarzeń, usiłując jak najbardziej wypchnąć je z pamięci na tyle, na ile było to możliwe. Fakt, że nikt w Cierniach, a potem nikt w Gethamane nie wnikał, jak wyglądała jej przeszłość, był jej bardzo na rękę. Oczywiście, był jeszcze Albercik. Albercik, który martwił się o nią, cieszył się, że jego kuzynka i przyjaciółka żyje, chciał, żeby było jak dawniej... I kompletnie, ale to kompletnie Nie Rozumiał. Nie dziwiła mu się - zazdrościła wręcz, że pewnych rzeczy nie jest w stanie sobie wyobrazić, choć z nieznanych jej przyczyn całkowicie wyprowadzało ją z równowagi, kiedy zdawał się sądzić, że jest tą samą beztroską, niewinną dziewczyną, którą znał od dzieciństwa. Mało kto zresztą byłby w stanie zrozumieć, zdarzają się okoliczności, w których człowiek życzy światu tak źle, jak tylko możliwe... I że czasem jest w stanie postawić wszystko na jedną szalę, żeby coś osiągnąć - bez względu na konsekwencje.
- Wiesz, że właśnie dlatego zgodziłam się na służbę u Maski? - zapytała cicho. - Żeby tacy jak on mogli zasmakować tego, co zrobili innym. Wtedy byłam pewna, że zemsta jest tego warta... Zniszczenia świata, i w ogóle, bo w końcu co za różnica, jeśli takie rzeczy się na nim zdarzają. A teraz mogę tak wiele, mniejszym kosztem niż myślałam, robię to, co uważałam za słuszne... A zamiast satysfakcji czuję, że coś pożera mnie od wewnątrz.
Płomien już od jakiegoś czasu miał podejrzenia co do losu który sprowadził Gwiazdę na dwór Maski. Złośliwe docinki Panny o Bezlitosnym Uśmiechu, która towarzyszła nowej Abyssalce w jej drodze do Cierni zostały uzupełnione później strzępkami informacji które wyrwały się z ust Alberta. Obraz jaki się z nich wyłaniał był niewesoły - wojownik doskonale wiedział, jakie okropności potrafi stworzyć nawet teoretycznie “cywilizowana” wojna, a najazdy barbarzynców jakie regularnie zdarzały się na Ziemiach Łupieżców do cywilizowanych nigdy się nie zaliczały. Niestety, ostatnie słowa dziewczyny sugerowały, że jej udziałem mógł być jeden z gorszych z możliwych scenariuszy.
Co w sumie można było zgadnąć, biorąc pod uwagę to kto się nią zainteresował. Abyssal mógł wręcz wyobrazić sobie Maskę, przekonywującego ją, że winny za wszystko jest cały świat, podsycającego w niej nienawiść, mówiącego - Idź, mścij się do woli - wiedząc jak bardzo ją to zmieni.
- Tak, to z początku wydawało się bardzo korzystną ofertą, czyż nie? - wojownik uśmiechnął się ponuro. - Ale, jak to mowią, “strzeżcie się Śmierciowładców, nawet gdy niosą dary” - sparafrazował znaną maksymę Nieskalanej Wiary - Koszt tych darów był może mniejszy niż oczekiwaliśmy, ale obawiam się, że może okazać się większy niż mogliśmy sobie wyobrazić..
Gdzieś w pamięci przemknęło mu wspomnienie starszego człowieka próbującego mu bezskutecznie niegdyś wytłumaczyć, że o proste i łatwe rozwiązania problemów trudno w prawdziwym życiu.
Wzrok Gwiazdki prześlizgnął się po twarzy towarzysza i utkwił w jakimś bliżej nieokreślonym elemencie architektury daleko przed nimi. Wydawał się pusty jak u porcelanowej lalki.
- Nie, to nie była kwestia oferty... - pokręciła lekko głową. - Wtedy w ogóle nie myślałam o tym w kategoriach kosztów i zysków. On mnie nie przekonywał, nie musiał. Po prostu dał mi to, o czym marzyłam przez tych kilka tygodni... Miesięcy? Nie wiem, w którymś momencie przestałam liczyć. - Dziewczyna nie zmieniła wyrazu twarzy, która pozostała całkowicie obojętna, ale objęła się rękami, jakby w tę upalną noc nagle zrobiło jej się bardzo zimno. - Wtedy tak bardzo chciałam, żeby wszystko się skończyło. Wszystko, ich życie, moje życie, może i cały świat, skoro już nie mogłam mieć nadziei, że jakiś cud sprawi, że cokolwiek będzie jak wcześniej... Bo nie było już nic, co ten cud mógłby ocalić. A cud nadszedł, zbyt późno, by komukolwiek pomóc, akurat wtedy, gdy byłam gotowa istnieć już tylko po to, by za każdą z tych chwil, za to wszystko, odpłacić się po stokroć.
Przerwała nagle, potrząsając gwałtownie głową, usiłując pozbyć się natrętnej wizji. Jednej z tych, które tak bardzo starała się usunąć z pamięci, a która pojawiła się jej przed oczami niemal tak realna, jak nieco ponad dwa lata temu. Nie chciała o tym mówić, nie chciała do tego wracać, ale jednocześnie czuła, że jeśli te tłumione wspomnienia pozostaną zagrzebane tak głęboko, jak się tylko da, prędzej czy później znów wygrzebią się stamtąd, podsycane przez szalone szepty Niezrodzonych. Paradoksalnie było coś oczyszczającego w rozgrzebywaniu nie tak znowu starych ran, nawet jeśli oznaczało taplanie się w bagnie koszmarów... Przynajmniej dla niej. Dla Płomienia natomiast... Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo był zapewne nieprzygotowany do tego typu rozmowy.
- Przepraszam, nie powinnam... - rzuciła towarzyszowi zawstydzone, spanikowane wręcz spojrzenie.
Abyssal spojrzał na nią spokojnie, ale jego kamienny, beznamiętny wyraz twarzy skrywał wir emocji. Było dla niego jasne, że wpakował się po uszy w sytuację do której był kompletnie nieprzygotowany. Gwiazdka wyraźnie potrzebowała z kimś porozmawiać - z kimś, kto pomógłby jej dojść do ładu z jej ranami emocjonalnymi. Płomień zdawał sobie sprawę, że nie jest do tego właściwą osobą - znacznie lepiej, by porozmawiała z ….
Przez chwilę umysł abyssala się zatrzymał. Na myśl nie przychodziła mu ani jedna osoba. Wszystkie które rozważył zostały z rożnych powodów odrzucone. A skoro nie było nikogo innego, Płomień musiał wystarczyć. Zwłaszcza, że przecież sam zaczął tą rozmowę - gdyby ją przerwał, wystraszywszy się odpowiedzialności, byłoby to nie w porządku wobec jego towarzyszki.
- Wręcz przeciwnie. - odparł, grożąc dziewczynie palcem. - Jeśli nie możemy oczekiwać wsparcia od siebie, to od kogo? - próbował mówić łagodnie, choć nie wychodziło mu to najlepiej i głos nadal brzmiał sucho i chłodno.
- Poza tym, jestem za ciebie przecież odpowiedzialny, nie pamiętasz?
- Odpowiedzialny?... - popatrzyła na niego zdziwiona. Nie, nie pamiętała.
- No jak to! - Mina Płomienia wyrażała wyraźnie udawane zdziwienie. - Przecież sam Maska kazał mi zająć się tobą gdy wysyłał mnie na powierzchnię!
Jeszcze przez chwilę na twarzy dziewczyny malowało się zdumienie, ale szybko zastąpił je wyraz zrozumienia.
- Wobec takiej troski ze strony szefa z całą pewnością nie mogłeś odmówić - powiedziała przesadnie poważnym tonem. A potem uśmiechnęła z wyraźną ulgą, pochylając lekko głowę, żeby nie było widać napływających do oczu łez. - Chodź, jesteśmy już prawie na miejscu - powiedziała, odwracając się w kierunku, w którym wcześniej szli. Rzeczywiście, zabudowania stawały się coraz rzadsze, a całkiem niedaleko widać było wzgórze porośnięte gęstym lasem.
- Wiesz... Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałam. - zaczęła niepewnie, kiedy ruszyli w stronę domniemanego grobowca. - Chyba wydawało mi się, że jeśli nie będę o tym mówić, to jakimś cudem samo zniknie... Tylko jakoś ni cholery nie chce...
Kontynuowała, mówiąc powoli, zastanawiając się nad każdym zdaniem, podczas gdy mijali ostatnie zabudowania, a teren stawał się coraz bardziej nachylony. Legendy, które krążyły o wzgórzu, z całą pewnością nie wzięły się znikąd - nawet jeśli na szczycie nie było nic godnego uwagi, sam las robił wrażenie. Musiał być naprawdę bardzo stary i widać było, że od setek, jeśli nie tysięcy lat, żaden człowiek nie próbował tu ingerować w dziką przyrodę. Na górę prowadziła wprawdzie wąska ścieżka, ale biorąc pod uwagę, ile razy musieli przekraczać powalone drzewa czy omijać rośliny, którym zdarzyło się wyrosnąć na jej środku, z całą pewnością niewiele było osób zainteresowanych wygodną drogą na szczyt. Fakt, że było już ciemno, a światła miasta pozostawili daleko za sobą, tylko pogłębiał wrażenie, chociaż oboje przy użyciu mocy świetnie widzieli w ciemnościach.
Zapewne większości śmiertelników przechodziłyby po plecach ciarki w tej nieco upiornej scenerii, ale Gwiazdka czułą się pewniej pod osłoną nocy. Nie umiała tego racjonalnie wytłumaczyć, ale łatwiej było mówić, gdy ciemność otaczała ich dwójkę ciepłym kokonem, jakby pilnowała, by jej słowa nie dotarły do żadnych niepowołanych uszu. Aż do tej pory była pewna, że są rzeczy, o których mówić nigdy nie będzie w stanie - tymczasem z każdym wyrzuconym z siebie zdaniem czuła się, jakby pozbywała się kolejnego odłamka z wielkiego głazu, który zalegał jej w sercu. Odłamka, w którym płonął jej dom. Odłamka, w którym dwóch braci, których oczkiem w głowie była, zostało nabitych na pale, podobnie jak kilkoro jej przyjaciół. Odłamka, w którym na postoju te potwory, ni to ludzie, ni zwierzęta, po raz pierwszy miały czas, który mogli wykorzystać na coś, co zapewne było dla nich świetną zabawą... Wielu, wielu odłamków koszmaru. Monumentalna, strzelista budowla, która spoglądała na nich ze szczytu, wysłuchała końcówki opowieści w przytłaczającym milczeniu.
Grobowiec nie był aż tak wysoki, by górować ponad koronami prastarych drzew, ale wystarczajaco pokaźny, by móc być miejscem pochówku kogoś naprawdę znaczącego - być może nawet rzeczywiście Wyniesionego ze Złotej Ery. Z pewnością musiał powstać dawno, bo architektura zdecydowanie nie przypominała tej, która powszechna była w Harmonii w obecnych czasach. Zamiast finezyjnych, wijących się roślinnych wzorów dominowały proste, wyciągnięte w górę linie krawędzi i zwieńczonych ostrołukami okien. Brama, poważnie nadgryziona przez ząb czasu, musiała zostać kiedyś sforsowana, gdyż jedno ze skrzydeł ciężkich drzwi zwisało smętnie na zniszczonym, zardzewiałym zawiasie, uchylone na tyle, by dorosła osoba spokojnie mogła się przecisnąć przez powstałą szparę.
Po bliższym przyjrzeniu się widać było, że brama, pomimo prób jej forsowania, nieprzypadkiem nadal była zamknięta - a właściwie ponownie zamknięta. Oczywiście, cokolwiek skłoniło ludzi do zamknięcia bramy i zabarykadowania jej od zewnątrz musiało równiez zdarzyć się bardzo dawno. Tylko gwoździe, metalowe klamry i kawałki zmurszałego drewna walające się na ziemi - pozostałości bali podpierających niegdyś drzwi wejściowe - wskazywały na to co kiedyś miało tu miejsce.
Szpara w drzwiach była obecnie na tyle duża, by nawet Płomień był w stanie się przez nią przecisnąć - na szczęście, gdyż trudno było przewidzieć czy wiekowe drzwi przeżyłyby próbę ich otwierania. W środku przywitało ich rumowisko. Zarówno prowadzący dalej przedsionek, jak i pomniejsze pomieszczenia po bokach były kompletnie zrujnowane w sposób który wskazywał na celowe działanie. Na ziemi walały się resztki czegoś co musiało być kiedyś pomnikami i tablicami, przemieszane z resztkami mebli i zgniłej materii którą obecnie ciężko było zidentyfikować. Ślady na poobtłukiwanych ścianach wskazywały, że usunięto z nich dużo więcej - być może jakieś zdobienia albo elementy oświetlenia (na co wskazywał brak widocznych uchwytów na pochodnie).
Z przedsionka wielkie, okute odrzwia prowadziły do szerokiej sali przykrytej wysokim sklepieniem. Niektóre fragmenty dachu nie wytrzymały upływu czasu
, a jeśli umieszczone wysoko na ścianach okna były kiedyś czymś wypełnione lub zakryte, nie ostał się po tym żaden widoczny ślad. Dzięki temu do środka mogło dotrzeć trochę światła - tyle, że i na zewnątrz nie było go wiele. Gdyby nie pełnia, w środku panowałby prawie kompletne ciemności - a rozproszone światło księżyca nie polepszało specjalnie sytuacji dla normalnych ludzi.
Oczywiście, tego dnia goście nie byli zwyczajni i wielka sala ożyła tysiącem cieni rzucanych przez zimny, białobłękitny blask dwóch anim. Światło ujawniło kolejne szczegóły - jak na przykład leżące w sali dwa szkielety, w pozycjach wskazujących, że w chwili śmierci uciekali ku wyjściu. Pozwoliło też Wyniesionym dokładniej zapoznać się z wnętrzem budowli.
Grobowiec był wyraźnie podniszczony, z dziurami w murach i dachu, zaciekami na ścianach i plamami na podłodze, z posadzką zasłaną brudem, gruzem i śmieciami, na którą udaną inwazję dawno przeprowadziły mchy (a w części miejsc nawet trawy i większe rośliny). Zarówno centralna sala, jak i przylegajace do niej pomieszczenia nosiły ślady poprzednich wizyt ludzkich. Część ze śladów była wyraźnie późniejsza od innych, co wskazywało, że ponura sława miejsca wszystkich nie zdołała odstraszyć. Wszystko co miało jakąkolwiek wartość zostało dawno złupione, zniszczone, lub poległo w nierównej walce z czasem i wilgocią. Sama budowla, choć zapewniała dach nad głową, nie była też specjalnie zachęcająca jako miejsce do noclegu.
Na szczęście, na górnych komnatach grobowiec się nie kończył. Wielkie jadeitowe pokrywy, otwarte na oścież, odsłaniały ciemny otwór w podłodze sali i szerokie schody prowadzące w dół. Biorąc pod uwagę, że podłoga nadal była w dość solidnym stanie, można było mieć nadzieję, że podziemna część grobowca będzie lepiej zachowana.
Gdy schodzili razem na niższe poziomy, wojownik zastanawiał się nad tym, co właśnie usłyszał. Podczas gdy Gwiazdka zwierzała mu się ze swojej historii, on sam głównie milczał, ale nie mógł tego milczenia zbyt długo przeciągać. Wejście do grobowca i pobieżny jego ogląd dały mu chwilę oddechu - czas by przemyśleć to, co powinien jej powiedzieć. Czas na reakcję jednak nieubłaganie się kończył.
W pewnym sensie Płomień zawsze był świadomy tego, jak okropna potrafi być wojna - tyle, że bardzo długo to, jak wygląda ona z punktu widzenia jej ofiar zupełnie go nie interesowało. Nawet u Maski, gdy miał okazję obserwować zachowanie innych abyssali, tym co go do nich zniechęcało nie były skutki potworności jakich wielu z nich potrafiło się dopuszczać, ale fakt, że czerpali oni z nich przyjemność. Niedawno zaczęło się to powoli zmieniać, ale nadal było to bardziej abstrakcją - rozważaniami teoretycznymi, bez bezpośredniego zaangażowania. Do tej chwili nie zdarzyło mu się jeszcze czuć tak silnej więzi z kimś, kto doświadczył na sobie podobnego losu - dziś jednak sytuacja się zmieniła.
Oczywiście, nie czyniło to jego zadania łatwiejszym. Wszystkie słowa, które przychodziły mu na myśl były pustymi frazesami, pozbawionymi realnego znaczenia. Wygłaszanie gładkich i nieprawdziwych gadek o tym jak to wszystko będzie dobrze (czy, gorzej, że było konieczne) było nie w stylu Płomienia. Ostatecznie zdecydował się być po prostu szczery.
- Nie będę udawał, że rozumiem przez co przeszłaś - powiedział patrząc prosto w oczy w których widoczne były łzy (z których obecności abyssalka wydawała sobie nie zdawać sprawy)
- Nie sądzę też bym mógł powiedzieć coś, co by mogło pomóc - słowa nie są w stanie zmienić przeszłości. Pragnę jednak byś wiedziała, że cieszę się, że Maska dokonał tak złego wyboru gdy szukał dla siebie nowej broni, i że zgodziłaś się na jego ofertę. Oraz - tu na jego twarzy pojawił się zimny, nieprzyjemny uśmiech - że jeśli kiedykolwiek zdecydujesz się złożyć wizytę Mrocznemu Kozłowi i jego hordom, możesz liczyć na moją pomoc
- W to nie wątpię - Gwiazdka popatrzyła na towarzysza z wdzięcznością. Nawet w tym złowróżbnym uśmiechu Płomienia było coś, co sprawiało, że czuła się jakoś tak bezpieczniej. - I nie musisz nic mówić. Myślałam, ze potrzebuję porady, jakiegoś magicznego zaklęcia, które by coś zmieniło, ale chyba to nie słów potrzebowałam. Dziękuję, że dałeś się wkopać w wysłuchanie tego wszystkiego... Czuję się, jakby ktoś odebrał ode mnie kawał wyjątkowo paskudnego ciężaru. Nawet nie wiedziałam, że tak wiele może dla mnie znaczyć, że ktoś po prostu był obok i słuchał. Ale wiesz co... - uniosła brwi, a na jej twarzy zakwitł nieco złośliwy uśmieszek. - Jak możesz twierdzić, że byłam złym wyborem! - Prychnęła z bardzo przesadzonym oburzeniem. - Sugerujesz, że nie jestem idealnie idealną służką władcy Cierni? Ranisz moje uczucia, i w ogóle! I w ramach zadośćuczynienia idziesz ze mną na dół sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie zajmuje naszej nowej sypialni - orzekła, odwracając się w kierunku prowadzącego w dół przejścia. Dopiero wtedy otarła natrętnie napływające do oczu łzy. - Idziemy?
Zimny blask anim oświetlał im drogę, kiedy schodzili szerokimi schodami w dół, uważnie obserwując otoczenie. W takich miejscach trudno bylo przewidzieć, na co się trafi - mogło być całkowicie opuszczone, zasiedlone co najwyżej przez dzikie zwierzęta, ale równie dobrze mógł w tym starym mauzoleum rezydować potężny i niezbyt przyjazny gościom duch właściciela. Schody prowadziły do korytarza, którego podłoga wyłożona była będącą w zaskakująco dobrym stanie kamienną mozaiką. Ściany również musiały być kiedyś zdobione, choć w słabym świetle dało się dostrzec tylko wyblakłe resztki fresków. Korytarz zdawał się być prosty i sięgać daleko w przód, miał jednak liczne odgałęzienia. Nie musieli iść daleko, by zorientować się, że prowadziły one do niedużych krypt, w których znajdowały się kamienne trumny. Niektóre z krypt były niemal puste, zalegały w nich tylko jakieś naczynia czy biżuteria. Można było tylko zgadywać, czy miały służyć za magazyn poświęconych zmarłym przedmiotów, które w większości zostały zagrabione, czy też znajdowały się w nich pierwotnie pośledniejsze trumny drewniane, które nie wytrzymały wilgoci i upływu czasu.
Korytarz zakończony był wysoką bramą zwieńczoną jakimś wytartym napisem w starożytnym jezyku. Nie dało się go już odczytać. Kiedyś musiały zamykać ją ciężkie, kamienne drzwi - czy może została zamurowana? - lecz pokaźna kupa gruzu, która przesłaniała przejście, była dowodem na to, że ktoś kiedyś skutecznie ją sforsował. Sala, którą ujrzeli po wspięciu się na stos kamieni, zapierała dech w piersiach. Była obszerna i bardzo wysoka, niemal pusta, jeśli nie liczyć częściowo porozbijanych rzeźb pustym wzrokiem wpatrujących się w miejsce pochówku. Osoby, które zostały pochowane w zajmujących środek pomieszczenia dwóch sarkofagach, niewątpliwie bardzo starannie zadbały o swój komfort w życiu po życiu, przygotowując nie tylko godne miejsce pochówku, ale także zabierając w podróż do Podświata majątek i zapewne służbę. Trudno jednak było powiedzieć, kim były - bogato zdobione sarkofagi stały puste, a po pochowanych w nich ciałach nie pozostał żaden ślad.
Sam fakt istnienia sarkofagów zdradzał przynajmniej jedno - grobowiec naprawdę był stary. Musiał powstać zanim jeszcze w rejonie na dobre zakorzeniła się Nieskalana Wiara. Być może to wyjaśniało rozmiar i typ zniszczeń - ostatecznie szabrownicy za rozbijanie rzeźb w kryptach zwykle się nie brali.
Kimkolwiek jednak byli lokatorzy grobowca, stał on teraz pusty. Żadne duchy nie wyszły Abyssalom na spotkanie a jedynym śladem życia był szczur który w panice uciekł szybko w górę schodów. Nie było tu też takich zniszczeń czy brudu jak na powierzchni - nawet kurzu było stosunkowo niewiele (prawdopodobnie z powodu wilgotnego klimatu), a pajęczyny ograniczały się do obrzeży sali. Komnata idealnie nadawała się na sypialnię - a po wysprzątaniu być może nawet na stałą rezydencję.
Pierwszym krokiem było oświetlenie miejsca. Gwiazdka była zwolenniczką tradycyjnych świec - podobno budowały nastrój, a Płomień musiał się zgodzić, że dobre samopoczucie jest podstawą porządnego wypoczynku. On sam wziął ze sobą zapas znalezionych na bazarze Lamp Hesieha - alchemicznych świec, które zamiast palić się prawdziwym ogniem świeciły wewnętrznym, choć łagodniejszym blaskiem w sposób podobny do niektórych owadów. Jedne i drugie ustawione w strategicznych miejscach rozjaśniały salę na tyle, by nowi mieszkańcy mogli czuć się w niej komfortowo.
Wybór samego miejsca do spania też był prosty - obydwa sarkofagi były otwarte, a płyty niegdyś je przykrywające były zsunięte na podłogę. Z rozmiarów sądząc miały zawierać nie tylko same trumny, ale i przynajmniej część darów grobowych - ponieważ i jednego i drugiego brakowało, miejsca na posłanie w każdym było aż nadto. Po rozłożeniu kocy oba zamieniły się w przytulne miejsca do spania. No, może prawie - ale Płomieniowi zdarzało się już spać w dużo gorszych warunkach. Następnym razem będzie można pomyśleć o większej ilości kocy, czy może nawet jakimś bardziej trwałym posłaniu, ale to co mieli ze sobą na jedną noc w zupełności wystarczało.
- Następnym razem przytaszczę tu sobie porządny materac! - Gwiazdka krytycznie spoglądała na “swój” sarkofag, który zaklepała sobie parę minut wcześniej. Warstwa kocy i niewielka poduszka, którą upchnęła przed wyjściem w torbie, nijak się miały do pałacowych luksusów, ale miejsce nadrabiało z nawiązką atmosferą. Mroczne, spokojne, oświetlone delikatnym blaskiem świec... To było dokładnie to, czego potrzebowała Abyssalka, by dojść do ładu z tą częścią swojej osobowości, która uparcie domagała się kontaktu z symboliką śmierci.
- Myślisz, że moglibyśmy się tu przenieść bardziej na stałe? - zapytała sięgając do torby. Poza posłaniem zapakowała też trochę jedzenia i butelkę wina - nocowanie w krypcie nie oznaczało przecież, że mieli pójść spać bez kolacji! - Nie jest zbyt daleko od miasta, a chyba nikomu nie powinno przeszkadzać.
- Czemu nie, wygląda całkiem solidnie - zgodził się z nią wojownik - Choć jeśli nasz pobyt tu będzie się przeciągać, trzeba by było zadbać przynajmniej o naprawienie drzwi - a może nawet o częściową renowację górnej części budowli
Z tym mogły być problemy, biorąc pod uwagę sławę tej budowli. Być może dałoby się przy tym zatrudnić jakichś przejezdnych.
- jeśli przesadzimy z odnawianiem, ktoś się pewnie zainteresuje... A wtedy nie pozostanie nam nic innego, jak zatrudnić się na etacie zjaw i straszyć - zażartowała Gwiazdka, nalewając wino do dwóch niedużych kubków. - Ale może faktycznie dałoby się urządzić tu jakieś roboty publiczne, czy coś... Idąc przez miasto odniosłam wrażenie, że więcej osób nie ma tu pracy, niż ją ma. Powiedziałabym, że dziwię się, że nie pójdą gdzie indziej, ale to chyba właśnie to miejsce, gdzie idą tacy, którzy chcą coś zmienić - a potem okazuje się, że i tak nie jest lepiej. Wkurza mnie, że zupełnie nie mam pomysłu, jak mogłabym im pomóc... Może Johann albo Serena będą mieli jakiś pomysł.
- Tak, to może nie być najszczęśliwszy sposób przyciągania uwagi. - Jeśli ktoś by zaczął się interesować tym bliżej i uznał że przyjaciele królowej bezczeszczą grobowce (a już zwłaszcza przeklęte grobowce), załagodzenie sprawy mogłoby wymagać trochę wysiłku.
- Z tego powodu roboty publiczne mogą tu nie być najszczęśliwszym pomysłem
Dalej należało postępowac delikatnie - Płomień znał Gwiazdkę na tyle by wiedzieć, że plan który jakiś czas temu przyszedł mu do głowy nie musi się spotkać z jej przychylnością.
- Masz jednak rację, że z tymi tłumami ludzi należy coś zrobić. Roboty publiczne oczywiście wchodzą w grę, ale obawiam się, że w tej chwili, w obecne sytuacji Harmonii, dla tak dużej grupy ludzi pozbawionych źródła utrzymania widzę tylko jedną możliwość. - psychicznie przygotował się na ewentualne protesty - Służbę wojskową
Obawy Płomienia okazały się nieuzasadnione. Dziewczyna wprawdzie przygryzła wargi i lekko się skrzywiła, ale nie wyglądała na specjalnie oburzoną.
- tak coś czułam, że odpowiedź mi się niezbyt spodoba - mruknęła, siadając koło Płomienia i podając mu wino. -Ale biorąc pod uwagę sytuację polityczną, o której wspominała Serena, szybki nabór do wojska rzeczywiście pewnie okaże się konieczny. Dla kogoś, kto nie ma specjalnie dużych szans na lepsze jutro, to zawsze jakiś awans społeczny, pewny wikt i czasem dach nad głową... - zamyśliła się, sącząc trunek z kubka. - A o to, żeby polegli nie żałowali tej decyzji, możemy przecież zadbać. Zresztą wojsko będzie potrzebowało zaopatrzenia, to znowu jakieś zajęcie... Tyle, że to rozwiązanie tymczasowe. Harmonia nie będzie przecież utrzymywać wielkiej armii, jeśli zagrożenie przeminie.
- Jeśli zagrożenie przeminie, i w okolicy się uspokoi, to i miejsca do pracy się znajdą - istniało pewnie wiele powodów dla których ludzie ściągali do większych miast, ale wedle Płomienia jednym z głównych były właśnie niepokoje związane ze zbliżającą się wojną... i z innymi problemami. Część ludności przenosiła się w (jak sądzili) bezpieczniejsze regiony, inni tracili pracę gdy okolica ubożała ze względu na wyjazd cześci mieszkańców - albo gdy zaczynali ją omijać kupcy. Gdyby sytuacja się poprawiła, przynajmniej część z uchodźców pewnie zdecydowałaby się na skorzystanie z okazji gdzie indziej - W skrajnym przypadku, jeśli dojdzie do wojny i ją wygramy, będzie można weteranom dać ziemię na terenach zdobytych. Obawiam się jednak - wojownik nie wyglądał, jakby ta możliwość go specjalnie niepokoiła - że na powrót spokojnych czasów przyjdzie nam długo poczekać
Gwiazdka skinęła poważnie głową.
- Wiem, to nie jest spokojna okolica. Chciałabym, żeby wszystko było prostsze... Na przykład zdecydowanie wolałabym, żeby sprawę z Discordią udało się załatwić względnie pokojowo. Ale nie mam złudzeń. Jeśli naprawdę chcą wojny, to się może nie udać, zwłaszcza, jeśli uznają, że mogą ją łatwo wygrać. Jeśli nie oni, to jacyś inni sąsiedzi, albo i ktoś z dalszych okolic - biorąc pod uwagę, jak rozrastały się na przykład wpływy Byka, nie można wykluczyć, że w końcu natkniemy się na mało przyjaznych Wyniesionych. Albo... - wzdrygnęła się i nie dokończyła. Było dość oczywiste, że na wschodzie Kreacji nie tylko ludzie mogli stanowić zagrożenie. - Kiedyś pewnie bym powiedziała, że musi być jakiś inny sposób i protestowała do oporu, ale to bez sensu. Pewnie nawet zaoferuję pomoc w rekrutacji, jeśli ma to przynajmniej częściowo rozwiązać problemy Harmonii i tych ludzi. Wszystko ma swoją cenę... Tylko naprawdę chciałabym, żeby była jak najmniejsza - westchnęła ponuro. Nietrudno było się domyślić, o czym myślała w kontekście rozmowy w drodze przez las. - Jeszcze wina?
- Dziękuję, nie odmówię - zgoda Gwiazdki sporo ułatwiała sprawę. Co prawda, zdaniem Płomienia, tworzenie armii było nieuniknione i w końcu inni musieli by uznać konieczność sięgnięcia po jego pomysł, ale ewentualne opóźnienia spowodowane protestami mogły by być kosztowne. - Myślę, że tu wszyscy się zgadzamy - im szybciej wojna się skończy tym lepiej
Ostatecznie, w którejś chwili pojawią się tu poważniejsi przeciwnicy - czy to korpus ekspedycyjny z Greyfalls, czy oddziały któregoś ze Śmierciowładców, czy wojska pod wezwaniem jakiegoś nowego Byka. W chwili gdy tu przybędą, lepiej by Harmonia nie była uwikłana w inne zmagania..
Wojownik nie chciał jednak martwić Gwiazdki swoimi mało optymistycznymi przewidywaniami, dlatego zadowolony był, że nie kontynuowała ona już dalej tego wątku. Rozmowa szybko zbaczała na coraz mniej istotne kwestie, aż wreszcie dwójka abyssali zmęczyła się i zdecydowała w końcu udać na spoczynek. Spało im się spokojnie, a ich snu nie zakłócały żadne koszmary.
Nie dało się tego powiedzieć o przypadkowym przechodniu, który skrócił sobie drogę przez ścieżkę obok grobowca, wracając z późnego grzybobrania. Zaobserwowawszy w ruinach dziwne światła połączone (gdy z sercem na ramieniu podszedł do bramy wiedziony niezdrową ciekawością) z głuchymi i trudnymi do zidentyfikowania odgłosami nie zmrużył oka nie tylko tej ale i następnej nocy. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Tren
Lorelei
Dołączyła: 08 Lis 2009 Skąd: wiesz? Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 13-11-2012, 22:18
|
|
|
Więc - stwierdził Revan otwierając oczy - po pierwsze, nie jestem już w próżni. Po drugie, wyczuwam Esencję Kreacji wokół siebie, co jest dobrym znakiem. Po trzecie, zaklęcia ochronne mówią mi, że to pałac w Harmonii, co jest chyba jeszcze lepszą informacją. Pozostaje tylko pytanie, gdzie dokładnie jestem i czemu leżę na czymś, co wygląda na ciało lub kukłę króla. Lepiej kukłę, mam nadzieję.
Revan rozejrzał się wokół. Szybko uświadomił sobie (zapewne po wyposażeniu, na które składały się głównie wiadra, miotły i szczotki), że trafił do jakiejś bliżej nie sprecyzowanej komórki pod schodami. Która służyła także za graciarnię, w tym wyraźne składowisko dawnych ozdób festiwalowych. To tłumaczyło również obecność kukły na której leżał. I stos wysokiej klasy dziecięcych rysunków przedstawiających coś, co chyba było Anatemą, palone przez płomienie strzelające z rąk Smoczokrwistych.
- Radosny festyn - uśmiechnął się do siebie, chociaż nie czuł się specjalnie wesoło. Sytuacja na zewnątrz nie wyglądała dobrze, a on pamiętał wydarzenia ostatnich dni, chociaż w nieco zamglony sposób. Nie było czasu, aby siedzieć w schowku na miotły i podziwiać dzieła sztuki.
Jednak przy próbach wstania nogi się pod nim ugięły. Nie pamiętał zbyt dobrze, skąd wzięły się obrażenia i oparzenia na jego ciele, nie miało to jednak większego znaczenia. Pozostawało mu jedynie znaleźć coś, na czym mógłby się oprzeć... i na szczęście był w miejscu, w którym solidnych kawałków drewna mogących zastąpić laskę było pod dostatkiem.
W końcu po kilku próbach jeden kij okazał się dość mocny. Revan miał nadzieję, że królestwo Harmonii podaruje mu zniszczenie miotły w celach transportowych, po czym z trudem wstał. W czasie kiedy był nieprzytomny znaczna część jego energii zdołała powrócić, gorzej było z jego zdrowiem. Teraz jednak były ważniejsze sprawy - pamiętał w zasadzie wszystko to, co czynił podszywający się pod niego Fiend... był w końcu bezsilnym świadkiem.
Teraz jednak były ważniejsze rzeczy, jakimi musiał się zająć... wyszeptał pod nosem kilka mało przychylnych słów, aktywując zdolności pozwalające sondować mu swój umysł - nie wykrył jednak nic, co byłoby obcym wpływem... aż zaskakujące. Może warto będzie poprosić sędziego o pomoc na wszelki wypadek...
Wstał i otworzył drzwi, kierując się wolnymi krokami w stronę, z które wyczuwał ciągłe przepływy Esencji poprzez system zaklęć otaczających pałac. Jednak gdy dochodził już do schodów, poczuł jak jego towarzysze razem wysłali przerażającą ilość energii, a chwilę potem ciemność zaczęła zanikać. Nie było już się po co spieszyć... tym samym jego priorytety powinny ulec zmianie na drugą sprawę nie cierpiącą zwłoki. Zamyśliwszy się, skierował się powoli w stronę pomieszczenia, gdzie Estera zabrała zranioną na duszy Koletę, po czym zapukał do drzwi.
Pokój nie był duży, Estera stwierdziła, że nie ma sensu wlec rannej koleżanki aż do jej komnaty i zamiast tego skorzystała z niewielkiego gościnnego pokoiku. Usłyszawszy pukanie, wstała z krzesła, z którego monitorowała stan nieprzytomnej Kolety, po czym podeszła do drzwi.
- Kto tam? - spytała, nie otwierając. Cała ta nienaturalna sytuacja sprawiła, że jasnowłosa służka wolała zachować czujność. Ta z całą pewnością magiczna ciemność była niepokojąca. Gdyby nie to, że Estera obiecała Serenie, że zajmie się Koletą, pobiegłaby szukać swojej władczyni, gdy tylko zapadł mrok. Z drugiej strony czuła lekką złość na fakt, że w tej ciemności zapewne nie byłaby w stanie zbyt jej pomóc.
- Nie jestem do końca pewien, jak powinienem to ująć. Ale czy może powiedzenie, że prawdziwy przyjaciel Sereny, a nie potwór który podszywał się pod niego przez ostatnich kilka dni będzie właściwe? - głos Revana był cichy i spokojny, wypełniony czymś, co można było uznać za ból.
- Pan Revan? - spytała rozpoznając głos. W myślach tymczasem analizowała to co przed chwilą usłyszała. Podszywał się przez ostatnich kilka dni? Czyżby ktoś postanowił wykorzystać zaufanie królowej, by...
Estera zamknęła lekko oczy, po czym spytała - Co z Sereną?
- Wiem tylko, że żyje i nie zagraża jej bezpośrednie niebezpieczeństwo. Zaklęcia ochronne nałożone na pałac nie są w stanie powiedzieć mi więcej.
“Żyje i nie jest w bezpośrednim zagrożeniu” było zwyczajowym stanem w jakim znajdowała się Serena, poza momentami, gdy była w bezpośrednim zagrożeniu. Estera postanowiła uznać to wyjaśnienie za wystarczające i przeszła do ustalania tożsamości osoby za drzwiami.
- Nie znam pana bezpośrednio, więc proszę wybaczyć odwoływanie się do cudzej przeszłości, ale ile zapłaciła panu Serena za nauczanie jej magii?
- Nie przypominam sobie, aby cokolwiek płaciła. Chyba, że mowa o poświęceniu jej Daiklavy.
Estera kiwnęła mimowolnie głową. Odpowiedź zgadzała się z jej wiedzą. Służka zerknęła na nieprzytomną koleżankę, ale ostatecznie postanowiła zaryzykować i otworzyła drzwi, przygotowana do walki w razie nagłego niebezpieczeństwa.
Revan podziękował jej skinieniem głowy, po czym podpierając się kijem od szczotki wszedł do środka. Nie wyglądał najlepiej.
- Proszę wybaczyć, ale czym zawdzięczam tę wizytę? - spytała spokojnym głosem. - I czy nie powinien pan odpoczywać? - przez chwilę zastanawiała się też czy nie poruszyć tematu szczotki, ale zrezygnowała.
- Odpocznę, kiedy będzie na to czas - Revan spojrzał na nią poważnym wzrokiem - na razie muszę zadbać o naprawienie szkód, jakie powstały przez moje przeoczenia. Przede wszystkim zaś pomóc Kolecie.
Estera rzuciła szybki wzrok w stronę koleżanki, ale natychmiast zwróciła się do Revana chłodnym tonem:
- Proszę wybaczyć, ale wolałabym, żeby wstrzymał się pan z tego typu działaniami do powrotu królowej - wyjaśniła.
- Nie jestem nawet zdziwiony, że tak uważasz - westchnął Revan - i normalnie zgodziłbym się zaczekać, ale czasu jest niewiele. Nie wiem kiedy Koleta się obudzi, ale nie chcę aby chociaż przez chwilę musiała żyć z tym, co jej uczyniono. Pamięć jest delikatną rzeczą.
- To poważna decyzja - stwierdziła ponuro Estera. - Obecna tu Stay nie wygląda na to, ale jest niezwykle bliską królowej osobą. Jeśli coś jej się stanie zapewne wpłynie to niezwykle negatywnie na Serenę - tu czoło służki zmarszczyło się lekko. - A co za tym idzie na Harmonię. Czemu miałabym dodatkowo ryzykować? - spytała patrząc wprost na Revana.
- Ponieważ kiedy Koleta obudzi się, a ja nie zdołam jej pomóc, jej pamięć będzie wypełniona nienawiścią i bólem spowodowanymi przez fałszywe wspomnienia o Serenie - Revan przyjrzał się Esterze poważnym wzrokiem - zbyt dobrze wiem, co mógł jej uczynić, aby chcieć odwlec próbę pomocy nawet o chwilę.
Estera nie mrugnęła nawet. Jeśli to co Revan mówił było prawdą, Koleta istotnie potrzebowała szybkiej pomocy. Z drugiej strony Estera wcale nie była pewna czy powinna zaufać stojącemu przed nią mężczyźnie. W myślach mimowolnie ujrzała twarz Kolety z jej denerwującym uśmiechem i przypomniała sobie fragmenty niedawnej rozmowy. Brązowowłosa kobieta próbowała wtedy wmówić jej, że jest nieszczęśliwa, bo Serena która wróciła jest inną Sereną. Co się stanie jeśli Koleta która tu się obudzi będzie już inną Koletą? Dla Estery zawsze ważne było czy dana osoba żyła i na tym się skupiała. Teraz jednak musiała dodatkowo rozważyć kwestię stabilności psychicznej swojej przyjaciółki. Podświadomie wiedziała, że Serena nie będzie szczęśliwa jeśli ta dziwna klątwa wykrzywi charakter służki i Koleta przestanie być radosną, wścibską trzpiotką...
I czemu ona sama miała nadzieję, że Koleta obudzi się z szerokim i beztroskim uśmiechem na twarzy, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło?
Estera westchnęła.
- Dobrze. Pomóż jej - kobieta dała swoje przyzwolenie. - Ale wiedz, że jeśli kłamiesz i Kolecie coś się stanie to królowa ci nie wybaczy. Ani ja - dodała mrocznym tonem.
- Zrozumiałem - stwierdził Revan i uśmiechnął się lekko, po czym nachylił się nad łożem Kolety, przesuwając dłonią nad jej twarzą.
- Hmmm. Jeśli tylko wróciło mi dość energii, nie powinno być problemów.
To mówiąc złożył dłonie w skomplikowany gest, podczas gdy powietrze w pokoju nagle zafalowało i zapachniało zapachem soli i morskiego powietrza. Równocześnie rozległ się głośny trzask pękającego szkła w okolicach głowy Kolety, a chwilę potem coś jakby dym lub cień opuściło jej usta, a jej napięte do tej pory rysy wygładziły się, jakby zapadła w spokojny, głęboki sen.
- Na szczęście wystarczyło proste Zaklęcie, aby usunąć skutki. Jednak lepiej będzie, abyś dała jej wypocząć... to musiało być dla niej ciężkie przeżycie.
Estera kiwnęła lekko głową. Koleta i tak raczej nie przepracowywała się, więc na brak wypoczynku z uzasadnionych przyczyn tym bardziej na pewno nie będzie narzekać. Służka odwróciła głowę w stronę Revana. Było wiele pytań, które zapewne powinna była zadać, ale w tej chwili przychodziło jej do głowy tylko jedno:
- Czy to nie jest przypadkiem jedna z naszych mioteł? Zwykła laska byłaby chyba wygodniejsza.
- W zasadzie tak. Obudziłem się w składziku na szczotki i potrzebowałem czegoś do podparcia.
- Pragnę zauważyć, że budzenie się w składziku jest zjawiskiem praktykowanym i w żaden sposób nie upoważnia do niszczenia pałacowego mienia. Na przyszłość prosiłabym o powstrzymanie się od niszczenia przedmiotów codziennego użytku.
- Oczywiście - stwierdził Revan, oddając z uśmiechem Esterze kij od miotły - ale teraz proszę mi wybaczyć, muszę zobaczyć jak mają się pozostali goście Sereny i ona sama. Hmm... myślę, że ja zajmę się gośćmi, a panna powinna poszukać Sereny. Jest gdzieś w okolicach... sali tronowej w tej chwili.
Estera natychmiast oddała Revanowi kij z powrotem.
- Już i tak mi się do niczego nie przyda - wyjaśniła. - To była tylko sugestia na przyszłość. I jeśli jest jak pan mówi to proszę wybaczyć, ale ja też muszę iść zobaczyć w jakim stanie jest królowa.
To powiedziawszy, Estera szybko odprowadziła Revana do drzwi, które zamknęła i upewniwszy się, że Revan zmierza w stronę schodów, pognała do sali tronowej.
- Zadziwiające, to przecież zupełnie dobra miotła - stwierdził do siebie Revan, odstawiając miotłę w stanie idealnym pod ścianę i wyciągając skądś wygodną laskę.
- Cóż, skończyły się żarty, zaczęły się schody - stwierdził, zaczynając wspinaczkę.
Osoby idące korytarzem mogły obserwować jak Estera, niczym drapieżnik przebiega przez korytarz w rekordowym czasie skutecznie omijając ludzi i wszelkie przeszkody na swojej drodze.Jej ciemny strój łopotał lekko, gdy niczym strzała jasnowłosa służka wpadła ślizgiem do sali tronowej. Praktycznie wszyscy zatrzymali się na ten nagły widok. Wszyscy z wyjątkiem Sereny która wciąż zajęta była wydawaniem rozkazów.
- ...jeśli skończyliście z korytarzem na parterze to idźcie pomóżcie grupie sprzątającej gruz na dziedzińcu! I czy skończyliście sprawdzać pomieszczenia pod kątem rannych?
Smoczokrwista praktycznie nie przerywała ciągu rozkazów płynącego z jej ust, upewniając się, że ludzie są zajęci. Najważniejsze było w tej chwili nie dać im czasu na myślenie. Nagłe niebezpieczeństwo które wstrząsnęło pałacem z całą pewnością obniży morale, dlatego Serena robiła wszystko, by uprzątnięto jak najwięcej zniszczeń i jak najbardziej ograniczono liczbę ofiar, nim ludzie zaczną zastanawiać się nad tym co tak naprawdę tutaj zaszło. W związku z tym stała autorytarnie na podwyższeniu rzucając polecenia. A przynajmniej tak autorytarnie na ile pozwalały jej rany. Choć Serena zdawała się nie mieć problemów z chodzeniem ciężko było nie zauważyć, że potrzebuje szybkiej pomocy medycznej. Jej koszula była przesiąknięta krwią, a rana na ręce przewiązana grubą chustą, wyraźnie wymagała opatrzenia. Nikt jednak nie zbliżał się do królowej ani nawet nie próbował zasugerować pomocy medycznej. Estera podejrzewała, że Smoczokrwista odrzuciła tę propozycję, gdy po raz pierwszy pojawiła się przed strażnikami, a wciąż wirujące wokół niej resztki animy gwarantowały brak chętnych do sprzeciwu.
Estera jednak nie była osobą, która łatwo się zniechęca. Służka ruszyła prosto w stronę Sereny, nie zatrzymywana przez nikogo. Królowa musiała to zauważyć, ale nie zareagowała tylko kontynuowała wydawanie poleceń stojącej niedaleko grupie strażników.
Jasnowłosa kobieta wskoczyła bez problemu na podest i w paru krokach dotarła do Sereny łapiąc ją za rękę. Wokół Smoczokrwistej wciąż tańczyły płomienie, acz znacznie słabsze niż wcześniej. Mimo to żar był ciężki do zniesienia.
- Jesteś ranna, wasza wysokość - stwierdziła Estera, jej głos doskonale słyszalny w zamarłej sali.
- Zauważyłam - odburknęła Serena, krzywiąc się. - A wy na co czekacie? - spytała patrząc w stronę grupy strażników obok niej, a następnie przenosząc wzrok na resztę komnaty. - Chyba wydałam wam rozkazy?
Wszyscy natychmiast ruszyli ponownie do pracy, a Serena spojrzała na swoją służkę.
- Co się stało? - spytała Estera.
- Zamach. Jak widać nieudany - wyjaśniła krótko Smoczokrwista.
- Zamachowiec?
- Jego resztki są właśnie spopielane na dziedzińcu.
- Ireneusz?
- Niedraśnięty, koordynuje pracę na dziedzińcu.
- Wasza wysokość wymaga opatrzenia ran i odpoczynku - stwierdziła Estera.
- Owszem, ale nie teraz - zgodziła się Smoczokrwista.
- Jak najszybciej - Estera zaprotestowała. Choć obie panie mówiły spokojnym tonem, atmosfera między nimi była równie niebezpieczna co wirująca anima Sereny.
- Nie mogę - Serena stwierdziła z uporem.
- Nalegam - Estera powtórzyła. Jej dłoń w międzyczasie stawała się poparzona, ale służka zdawała się w ogóle nie zwracać na to uwagi.
Smoczokrwista prychnęła i wyrwała swoją rękę z dłoni Estery, jednocześnie nachyliła się jednak lekko i szepnęła - Pół godziny, tyle potrzebuję.
Służka spojrzała z niezadowoleniem na królową, ale ta uśmiechnęła się tylko smutno i znów odwróciła w stronę pracujących ludzi.
- Co z grupą na pierwszym piętrze? - spytała głośno, a ktoś natychmiast podbiegł zdać raport.
Estera westchnęła i popatrzyła na swoją poparzoną rękę. Naprawdę, dzisiejszy dzień upływał jej pod znakiem ciężkich ustępstw.
- Ale tylko pół godziny - mruknęła, schodząc z podestu.
Serena dotrzymała słowa, po pół godzinie przyszedł Ireneusz który zastąpił ją w roli ogólnego koordynatora. Smoczokrwista dumnie wyszła z sali, wcześniej zachęciwszy wszystkich do dalszej pracy. Estera ruszyła za nią niczym cień. Po paru minutach Serena dotarła do swojej komnaty, gdzie po zamknięciu drzwi opadła na łóżko w wyjątkowo niekrólewski sposób.
Estera bez słowa sięgnęła do szafki gdzie Smoczokrwista trzymała swój zestaw pierwszej pomocy, ale po chwili stwierdziła:
- Proponowałabym, by wcześniej wzięła pani kąpiel.
- Mów mi po imieniu - wymamrotała Serena, powoli zwlekając się z łóżka w stronę łazienki.
Estera westchnęła i zmieniła kołdrę, która zdążyła trochę nasiąknąć krwią, po czym ruszyła pomóc Serenie, która najwyraźniej stwierdziła, że najprostszym sposobem pozbycia się i tak już uszkodzonego stroju będzie totalna jego anihilacja przy użycia noża do owoców. Służka pomogła zdjąć go bez dalszych szkód, ale wyglądało, że i tak raczej nie da się go odratować. Estera spojrzała na zakrwawione ubranie w swoich dłoniach. Szkoda, to był jeden z ładniejszych uroczystych strojów. Tymczasem Serena zaczęła zmywać z siebie trud dzisiejszej walki. Dopiero teraz po zmyciu zaschniętej krwi, było widać, że rana na boku już zaczęła się goić. Większym problemem była ta na ramieniu, która nie wykazywała żadnej oznaki poprawy. Serena spojrzała wciąż nieco przytępionym wzrokiem na swoją zranioną rękę. Zapewne mogłaby ją wyleczyć przy użyciu igieł, ale nie teraz. Jej rezerwy wciąż były zbyt niskie by poradzić sobie z tak poważną raną, zająć nią mogłaby się dopiero jutro i musiałaby spędzić cały dzień nic nie robiąc, by choć trochę ją wyleczyć. Wyglądało, że będzie musiała poprosić Revana o pomoc....
Myśli Sereny zatrzymały się nagle, gdy jej umysł przywołał wcześniej wypchnięte do podświadomości problemy. Koleta i Revan, co z nimi? Serena wstała gwałtownie, ale próbując szybko wyjść z łazienki poślizgnęła się o wciąż mokrą posadzkę i wylądowała na niej z łomotem.
- Nic ci nie jest? - rozległ się nieco spanikowany głos, gdy Estera wpadła przez drzwi, dzierżąc środek do dezynfekcji ran w ręku. Serena spojrzała na nią skonfundowana na moment tracąc wątek, po czym zaczęła powoli podnosić się z posadzki. Służka niewiele myśląc dopadła do niej niepewna co się stało. Smoczokrwista spojrzała na nią i spytała szybko:
- Koleta, Revan, czy wszystko z nimi w porządku? - Serena uznała wcześniej, że jej nauczyciel został odnaleziony i przetransportowany z innymi rannymi, ale teraz dotarło do niej, iż wcale nie ma takiej pewności. Dodatkowo wciąż nie wiedziała co właściwie stało się Kolecie. Atak na jej umysł mógł uczynić straszne spustoszenia, a patrząc na charakter sprawcy mogła się spodziewać tylko najgorszego.
Estera widząc przerażenie w oczach Sereny, złapała bez namysłu jej dłoń.
- Wszystko jest dobrze - powiedziała najbardziej uspokajającym tonem na jaki była w stanie się zdobyć. - Spotkałam Revana, był nieco ranny, ale żywy i nawet użył jakiejś magii, by uzdrowić Koletę - wyjaśniła. Co prawda sama Estera wciąż miała wątpliwości co do tego w jakim stanie była brązowowłosa służka, ale nie mogła obciążać nimi teraz Sereny. A już na pewno nie w tej chwili, gdy królowa wyraźnie potrzebowała zapewnienia, że wszystko jest w porządku.
Serena słysząc to zamarła niepewna czy powinna wierzyć w te szczęśliwe wieści, ale znała Esterę dość długo, by wiedzieć, że to nie może być kłamstwo. Oczy Smoczokrwistej wypełniła wdzięczność i łzy.
- Mają się dobrze... - wymamrotała, jak gdyby wciąż nie mogąc uwierzyć. Całe napięcie, strach i niepewność dzisiejszego dnia zaczęły ją opuszczać razem z płaczem. Estera pomogła wstać Serenie i przejść do pokoju. Smoczokrwista wczepiła się lekko w bluzkę swojej przyjaciółki. Po doprowadzeniu królowej do łóżka, Estera chciała wrócić po zostawiony w łazience specyfik dezynfekujący, ale Serena ją powstrzymała i tylko przyłożyła do siebie rękę, by oczyścić się z potencjalnych infekcji. Następnie nadeszła niemalże uświęcona tradycja bandażowania. Estera przez kilkanaście lat znajomości Smoczokrwistej nieraz pomagała ją bandażować, ale ostatni raz gdy to robiła był tak dawno temu, że wydawało jej się, iż odbywało się to w jakimś innym świecie. Serena radziła sobie z nakładaniem opatrunku zdecydowanie lepiej niż ostatnio, gdy ją widziała. Wcześniej nieraz zdarzało się jej nierówno układać bandaż. Teraz kładła go sprawnym ruchem i służka mogła się tylko zastanawiać ile razy Smoczokrwista musiała sama udzielać sobie pierwszej pomocy przez ten rok. Oczywiście nakładanie opatrunku na zranioną rękę wymagało pomocy, ale Estera nie mogła pozbyć się wrażenia, że królowa poradziłaby sobie i bez niej. Było w tym coś niewytłumaczalnie smutnego, ale popielatowłosa kobieta szybko wyrzuciła tę myśl. To tylko oznaczało, że miała jedną rzecz mniej o którą powinna się martwić. Opatrywanie zakończyło się i służka zaczęła chować niepotrzebne już przybory, w trakcie gdy Serena ubierała się w długą koszulę nocną.
- Dzięki za pomoc - rzuciła Serena z uśmiechem. Estera kiwnęła lekko głową, rzucając ukradkowe spojrzenie. Serena wciąż wyglądała na mocno zmęczoną, ale teraz na jej twarzy było więcej ulgi niż zmartwienia. Estera pozwoliła sobie na moment wyobrazić jak cała sytuacja musiała wyglądać z perspektywy Smoczokrwistej. Tajemniczy zamachowiec włamuje się do zamku, rani jej przyjaciółkę i najwyraźniej również nauczyciela, a potem próbuje zamordować ją samą. A wszystko to nawet nie dwa tygodnie od czasu śmierci matki i nagłego objęcia tronu. Pocieszenie jej w tamtym momencie było zapewne dobrą decyzją, w celu zabezpieczenia wiary w siebie i optymizmu Sereny. Lepiej, żeby Koleta rzeczywiście wyzdrowiała inaczej działania Harmonii mogą ucierpieć przez depresję królowej...
Estera powstrzymała dalszy ciąg myśli. W tym momencie nie miała ochoty patrzeć na całą sytuację z pragmatycznego punktu widzenia. Byłoby to co najmniej nieuprzejme i nieodpowiednie. Tę myśl przerwała cicha prośba Sereny:
- Mogłabyś zobaczyć jak ma się Lecia?
Służka nie odpowiedziała od razu, gdyż dopiero po sekundzie skojarzyła, że Lecia to zdrobnienie jakiego Serena czasem używała względem Kolety. Praktycznie nikt inny z niego nie korzystał, więc przez ten rok Estera zdążyła zapomnieć o jego istnieniu.
- Za chwilę pójdę - zapewniła popielatowłosa kobieta.
- O mnie nie musisz się martwić, sama wiesz, że wszystko leczy się na mnie w mgnieniu oka - zapewniła Smoczokrwista. Estera ponownie potwierdziła kiwając głową. Zapadła cisza, Smoczokrwista która w międzyczasie położyła się do łóżka popatrzyła z namysłem na swoją przyjaciółkę.
- Nie miej takiej ponurej miny - mruknęła Serena półsennie, owinięta w kołdrę. Zmęczenie wreszcie chyba wreszcie ją dopadło, gdyż mówiła w tym momencie niemal letargicznym głosem. - Idź zobacz Lecię. I dobrej nocy.
- Dobrej nocy - odpowiedziała Estera, po czym wyszła po cichu.
Gdy tylko Serena upewniła się, że służka oddaliła się kawałek pozwoliła sobie na westchnienie ulgi. Doprawdy, Revan miał fatalne wyczucie czasu, żeby uaktywnić leczenie tuż przed tym jak Estera wzięła się za bandażowanie. Szczęśliwie chyba nic nie zauważyła, a przynajmniej Serena robiła wszystko, by pozostała nieświadoma. Nie chciała, by Estera czuła się niepotrzebna, zwłaszcza biorąc pod uwagę jak długo opatrywanie było jednym z jej nieoficjalnych obowiązków. Miło było znów wrócić do tych czasów nawet jeśli tylko na moment. Serena poczuła się dzięki temu znacznie spokojniejsza i już po chwili zapadła w sen. |
_________________ "People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
|
|
|
|
|
Morg
Dołączył: 15 Wrz 2008 Skąd: SKW Status: offline
Grupy: AntyWiP Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 03-12-2012, 00:20
|
|
|
Młynek grał na radosną nutę – dośc cicho, lecz wystarczająco głośno, aby zwracać na siebie uwagę otoczenia. Kto i dlaczego wybrał akurat tę formę komunikacji, nie miał pojęcia.
– Jestem w publicznym miejscu – Albert wyciągnął urządzenie zza pazuchy i zaczął kręcić nim w drugą stronę – O co chodzi?
– Albercie – w słuchawce rozległ się głos jego bezpośredniego przełożonego Yrgatha – nie sądzisz, że trochę przesadzasz ostatnio?
– Źle się dzieje w tym państwie smoczym, Sifu – westchnął Gwiezdny – Za kilka godzin będę na miejscu... myślę, że będę miał sporo do opowiedzenia.
– No nie dziwię się, że źle się dzieje – usłyszał westchnienie – dobrze, jeśli chcesz porozmawiać na miejscu, to czekam. Pospiesz się tylko, jutro zaczynam urlop i tym razem zamierzam go odebrać w całości i bez przerw.
Albert przewrócił oczami, ciesząc się, iż młynek nie transmituje obrazu. O takiej ekstrawagancji jak urlop, on mógł oczywiście tylko pomarzyć.
– W takim razie wychodzę od razu – będę niedługo wśród Karmazynowych Panopliów.
– Przyjdź do mojej Mansy. Adres znasz. Pakuję się.
– W porządku, do zobaczenia więc. – odparł, po czym przestał napędzać młynek. Zaraz potem wyciągnął kawałek papieru i zaczął liczyć – w końcu skoro wybierał się do Yu-Shan, to mógł sprawdzić gdzie powinna znajdować się wędrowna brama. Kilka minut obliczeń i... wychodziło czarno na białym – Brama powinna być teraz dokładnie w tym miejscu!
Rozejrzał się – i tak też było. Przed nim stał wielki, orichalkowy portal, pilnowany przez Niebianskie Lwy. Po chwili zastanowienia napisał kilka słów na drugiej stronie kartki i wsunął ją pod drzwiami do komnaty, w której odbywała się narada. Chwilę później przeszedł do Yu-Shan, a po Bramie nie było żadnego śladu.
***
Pół godziny później Albert kołatał do drzwi pałacu Yrgatha, podczas gdy wyrzeźbiony na drzwiach lew podejrzliwie się na niego patrzył. Była to spora posiadłość, choć bogactwo jej właściciela nie rzucało sie w oczy. Był tu do tej pory ledwie kilka razy, ale zdążył nieźle poznać to miejsce, a przynajmniej tak mu się wydawało – w końcu jakie tajemnice skrywają yushańskie pałace wiedzieli tylko ich właściciele…
– Wejdź do środka, Albercie. Drzwi są otwarte, a pułapki zabezpieczone – dobiegły go słowa przez zamontowany przy drzwiach artefaktyczny komunikator – płaszcz możesz powiesić w holu, a potem podejdź do drzwi na lewo, jestem tu trochę zajęty. Wybacz że nie otworzę Ci sam.
Zaproszony, wszedł do znanego mu już przestronnego przedpokoju. Białe ściany, tu i ówdzie bordowe akcenty, meble z dobrego wschodniego drewna. Zdjął wierzchnie okrycie – od zawsze dziwiło go czemu Yrgath nie miał służby, ale nigdy o to nie pytał – i powiesiwszy je na ozdobnym stojaku, udał się do znajdującego się po lewej stronie pokoju.
– Wybacz spóźnienie, srebrny kanał znowu został zablokowany – mina Alberta wyraźnie wskazywała na to, co myśli on o takich „niespodziewanych awariach” organizowanych przez bogów doglądających transportu łodziami.
– No cóż, mówi się trudno. W każdym razie chciałem z Tobą pogadać o tych wszystkich wymaganiach, jakie zgłaszasz. Ja rozumiem, że to Twoja pierwsza poważna misja i do tego z dużą ilością wyzwań przy tej ilości Anatem, ale musisz zrozumieć, że nie mamy mocy przerobowych, aby Ci tak pomagać. A to już drugie potężne zamówienie w tym sezonie składasz... wczoraj podanie wpłynęło – stwierdził Yrgath z zatroskaną miną, mówiącą coś w rodzaju „lubię Cię młody, ale widzisz, trochę przesadzasz”.
– Jakie podanie?… – wezyr wyglądał na całkowicie zaskoczonego – Przyznaję, miałem zamiar jutro poprosić o podwyżkę, ale żadnych podań póki co nie składałem…
– No to już drugie, jak mówię. Poprzednie złożyłeś jakieś dwa miesiące temu, jak mówiłem... to o Harmonii. A teraz piszesz o błogosławieństwie wojennym dla Discordii.
Albert zamarł w bezruchu.
– W życiu – odpowiedział po chwili – ale jedno się zgadza... w tej sprawie tu przyjechalem – żeby dowiedzieć się co tu się, do diabła, dzieje i kto grzebie przy Losie w tym regionie.
– No na Twoje podanie Spadające Ostrze Gwiazd siedziała tydzień nad Krosnami, aby utkać porządną klątwę spod znaku Sianokosów. To jedna z bardziej doświadczonych Endings, pzresunęła nawet specjalnie urlop, żeby się tym zająć – Wyniesiony popatrzył ze zdziwieniem na Alberta.
– Ktoś musiał sfałszować mój podpis. Ale czemu nie zostało to wykryte w Biurze? Gdzie zostało złożone to drugie podanie? – w głosie Alberta słychać było wyraźną irytację – Czym prędzej muszę to odkręcić... to przeznaczenie może zepsuć całą operację.
– Albercie. Nie wiem dokładnie o czym mówisz, ale podania mają odwołanie do Twojej nitki przeznaczenia w Krosnach. O ile nie istnieje ktoś zdolny podpiąć się pod Twoją nitkę, a nie potrafi tego jak doskonale wiesz nawet żaden z nas, Gwiezdnych, to Ty musiałeś złożyć podanie. Nie piłeś ostatnio zbyt wiele? – Yrgath przyglądał się młodemu agentowi z lekkim niepokojem – a drugie podanie wpłynęło wprost do mnie.
– Mogę je zobaczyć?
– Proszę – to mówiąc Yrgath odszedł kilka kroków i wyciągnął podanie z biurka stojącego blisko ściany – tutaj jest.
Podanie było napisane poprawnie, chociaż krótko i lekko pochyłym drukiem. Magiczne odwołanie do osoby Alberta było poprawne.
– No więc w każdym razie tyle, że nie są Ci one jednak na rękę rozumiem już, aż tak zakutym żołnierskim łbem nie jestem – stwierdził Yrgath z półuśmiechem – więc teraz pomyślmy co dalej. Z tym – pokazał na leżący przed nim papier – problemu nie ma. Po prostu o nim zapomnę. Ale – to mówiąc spojrzał w oczy Albertowi – czy jesteś pewien, że nie napisałeś ich po pijaku? To by nam... naprawdę ułatwiło sprawę.
– Uznaj je za niebyłe – skinął głową i przyjrzał się papierowi dokładniej.
Wszystko wydawało się być w porządku – zgadzał się charakter pisma, zgadzała się nitka, pismo było prawdziwe – nie rozpoznawał żadnej iluzji. Nie zgadzało się tylko jedno – był absolutnie pewien, że takiego podania nie składał. Co prawda nie mógł do końca wykluczyć, że ktoś mu wyprał umysł i podstawił fałszywe wspomnienia, ale... zabezpieczał się przed takimi przypadkami. Choć oczywiście nie mógł być pewien czy i to nie są podstawione myśli. Z drugiej strony zaś – gdyby faktycznie był to wpływ na umysł, to czemu miał teraz wątpliwości?
– Dobrze, widzę to po Twojej minie, że nie – wciął się Yrgath – nie masz co sprawdzać, są w porządku. Czyli mamy trzy wyjścia... albo się wstydzisz, albo ktoś Ci potraktował umysł czymś niemiłym... w co wątpię, bo sam Cię nauczyłem wszystkiego, abyś był przed tym bezpieczny... albo rzeczywiście mamy duży problem. Dobrze, przekażę informację po cichu wyżej. A tymczasem zajmijmy się tą sprawą, bo twierdziłeś, że operacja się może zawalić przez to pierwsze podanie...
– Jak Panny kocham, to nie ja – i zrobię, co mogę, żeby ktoś tu wylądował u cenzora. – zaprzeczył ponownie – Jeśli mi nie wierzycie, to zawsze możecie mnie przesłuchać – mówił z pełnym przekonaniem – I tak, sprawa jest... wrażliwa. Jak informowałem we wcześniejszym podaniu...
– Cenzora? Nie do końca rozumiesz Albercie. Jeśli ktoś dał radę podrobić Twój podpis, to mamy większe problemy niż wykroczenie... hm, nie wypełniałeś jakiś podań in blanco może?
– Znam podstawowe zasady bezpieczeństwa, w życiu nie podpisałbym się na pustej kartce. Poza tym, ostatnie co podpisywałem to moje podanie o przeniesienie na Wschód, w związku z zaistniałymi okolicznościami. A jeśli ktoś mój podpis podrobił – co twierdzę – to mamy do czynienia z przełamaniem funkcjonującego od tysięcy lat systemu, tak zdaję sobie z tego sprawę. I wiem wystarczająco dużo, żeby nie opowiadać takich rzeczy tylko dla wyłgania się od odpowiedzialności.
– Dobrze, wierzę Ci. W takim razie pomyślmy, co można zrobić z Twoim pierwszym podaniem. Opcje... hmm... więc tak. Jeśli zgłosimy Twoje podejrzenia, zostaniesz uznany za symulanta chcącego wyłgać się od odpowiedzialności za złą decyzję i zrobi się o Tobie głośno, a nasza cicha operacja stanie się jawna. Więc to musimy na razie zostawić do wewnętrznego śledztwa.
– Wpierw muszę znaleźć twarde dowody, wiem. Wątpię, żeby było to łatwe, ale na pewno tak tego nie zostawię.
– Owszem, pytanie tylko – czy sytuacja może czekać, aż znajdziesz dowody i dowiesz się w ogóle co się stało? Na ile rozumiem Twoje wzburzenie, nie bardzo. Więc jak to widzę... możesz wnieść podanie o zdjęcie klątwy pod jakimś pretekstem. Dostaniesz naganę służbową i pewnie obniżenie lub wstrzymanie pensji na jakiś miesiąc lub kilka, ale raczej da się tę klątwę zdjąć w ciągu tygodnia czy dwóch. Jest też opcja, że polecisz wołać, że to była wielka pomyłka i że trzeba ją natychmiast zdjąć, wtedy dostaniesz większą karę, ale zdejmą ją szybciej. Hm, nie bardzo widzę jakąś metodę w której się nie podłożysz, jeśli chcemy to szybko zdjąć. Nikt z góry raczej nie może tego odwołać bez zwrócenia na nas zbytniej uwagi... – westchnął Yrgath – No i zapomniałbym wspomnieć, że Spadające Ostrze Gwiazd raczej nie będzie Cię lubić po tym.
– Gdybym mógł zobaczyć to pierwsze podanie – odparł Albert – może udałoby mi się poprowadzić operację... mimo tego przeznaczenia. Musiałbym jednak poznać jego dokładną treść. Nie wiesz gdzie mógłbym znaleźć ten papier?
– Zgłoś się do Zakończeń. Powinni je jeszcze mieć.
– Wybacz więc, że nie posiedzę tu dłużej.
– Cóż, w takim razie powodzenia. Wróć, jeśli będziesz czegoś potrzebował, a ja tymczasem pójdę przekazać te nowiny Rachel – to mówiąc, rzucił Albertowi złe spojrzenie – jeśli stracę przez to urlop, będziesz pod moim nadzorem robił sto pompek dziennie, młody.
Pożegnawszy się z Yrgathem, Albert udał się w stronę przystani, w której zostawił wynajętą wcześniej łódź. Z domu starszego wyniesionego do kanałów były dwie minuty piechotą – lokalizacja na jaką mogli sobie pozwolić tylko bogatsi mieszkańcy. W wydzielonym do tego celu miejscu stało kilkaset statków najróżniejszego rodzaju. Najbardziej w oczy rzucały się zaś kunsztowne wzory, którymi ozdobione były żagle. Smoki, atrybuty Słońca, księżyce, czaszki, wiele innych symboli, z których większej części nie rozpoznawał. I prawie wszystkie zdawały się jak żywe – poruszały się, świeciły, niektóre wydawały nawet dźwięki. Łódka, którą się przemieszczał bladła na tym tle – i nic dziwnego, skoro była ona wypożyczona. Nie zastanawiając się, wsiadł i ruszył złotą aleją. Była ona co prawda, jako zdecydowanie szybsza, zarezerwowana dla pracowników Biur w oficjalnych interesach, ale poniekąd w takim akurat podróżował – a gdyby przyszło co do czego, wierzył w swoje możliwości wyłgania się przed stróżami.
Same kanały wyglądały dość zwyczajnie – od tych, które można było spotkać w Kreacji różniły się właściwie tylko tym, że płynęła w nich nie woda, a nieznana Gwiezdnemu substancja – w pierwszej nitce była ona srebrna, a w drugiej złota. Srebrna część była tą używaną przez większość mieszkańców, kiedy musieli gdzieś się dostać. Była ona dość powolna i choć i tak podróżowało się nią szybciej, niż na najszybszym choćby rumaku, to przy rozmiarach Yu-Shan oznaczało to, że podróż z jednego końca miasta na drugi zajmowała prawie dwie doby.
Złota nitka była nieporównanie szybsza – statki pędziły w niej z prędkością stu mil na minutę i pozwalała ona dostać się w dowolne miejsce w ciągu góra kilkudziesięciu minut. Była też ona zastrzeżona dla funkcjonariuszy pędzących w ważnych interesach… przynajmniej w teorii, bo choć podróżowanie złotą aleją bez zezwolenia było istotnym występkiem przeciwko miejskiemu porządkowi, to – jak zwykle – w najgorszym wypadku odpowiedni prezent pomagał zwykle załagodzić wszelkie nieporozumienia.
Gdyby podróżował wolniej, byłby w stanie zobaczyć jak mijał ogrody Saturn, czy Pałac Rozkoszy, w którym czas spędzały Inkarna. Wycieczka krajoznawcza trwałaby jednak godzinami, a nie było czasu do stracenia. Podróżując szybszym kanałem, kilka minut później był już na miejscu.
Ponura atmosfera była wręcz namacalna – wszędzie dookoła widać było żałobne purpury, korytarzami pędził zimny wiatr, a jedynym źródłem światła były rozmieszczone co kilka metrów orichalkowe latarnie. Przede wszystkim jednak panowała tu cisza. Cisza w Yu-shan była w ogóle czymś niespotykanym, a tej, która panowała w tym miejscu nie sposób było uświadczyć nawet w wydziale Tajemnic. Siedziba wybrańców Saturn była jednym z najbardziej unikanych przez większość mieszkańców miejsc. I nic w tym dziwnego – budynek w którym się mieściła był bowiem ogromnym grobowcem w którym chowano ciała zmarłych bogów. Była to też najstarsza budowla wchodząca w skład Doskonałego Lotosu – zbudowana jeszcze za czasów, gdy ulicami Niebiańskiego Miasta przechadzali się jego twórcy.
Szedł spokojnym krokiem – nie potrafił tu biec, czy nawet przyspieszyć kroku. Idąc skalnym korytarzem, mijał nisze w których znajdowały się bogato zdobione groby. Na szczęście nikt tu nie urzędował i biura znajdowały się na wyższych piętrach. Przygnębiająca atmosfera była jednak wszechobecna. Za każdym razem, gdy Albert musiał tu przychodzić, opuszczał to miejsce najszybciej, jak tylko mógł. Nie było tu ani krztyny wesołości – tylko i wyłącznie chłodny szacunek wobec zmarłych. Młody Nellens co prawda sam był pełen respektu w stosunku do śmierci, nie potrafił jednak dostrzec w niej niczego więcej, niż końca życia – i szczęścia, z którym to ostatnie nieodłącznie się wiąże. Surowa powaga wobec majestatu Saturn, jaką był tu przesiąknięty każdy kamień odbierała mu zaś wszelką radość – oraz dobitnie przypominała, że każdy ma swój czas i że ten, który został mu dany również kiedyś upłynie.
Doszedł wreszcie do rozwidlenia. Droga po lewej prowadziła w głębsze korytarze, gdzie jego noga do tej pory nie postała – i nie zamierzał zmieniać tego stanu rzeczy. Zwrócił się w prawo, gdzie na końcu korytarza znajdowały się potężne schody wykute w żywej skale. Chwytając za poręcz, zaczął wspinać się po nich do góry – archiwum, gdzie zdążał, znajdowało się dobrych kilka pięter wyżej.
Kolejne kondygnacje coraz to mniej przypominały znajdujące się na dole cmentarzysko, a coraz bardziej podobne były do zwykłych yu-shańskich biur. Zbudowane z magicznych metali, z tłumem bogów i żywiołaków w przejściach, niosących ze sobą tak ważne w codziennym działaniu Niebiańskiej Biurokracji tony dokumentów. Niezmienne były jednak półmrok, powaga i cisza. Podłoga była wyłożona fioletowymi płytkami, na oknach wisiały wszędzie ciężkie, fioletowe zasłony, skutecznie ograniczające dostęp światła z zewnątrz – i tutaj przestrzeń była oświetlona jedynie pochodniami. Również większość urzędników nosiło purpurowe szaty. Kolor Saturn nie tyle nawet dominował, co przytłaczał wszystko inne.
Choć tysiące osób przemierzało korytarze, nikt nie biegł, nikt się nie przepychał. Wszyscy szli spokojnie, z godnością i powagą, jak gdyby nie chcieli uchybić należnemu szacunkowi, wobec miejsca w którym się znajdowali. Nawet wciąż obecny wiatr zdawał się wiać powoli i dostojnie. Nikt z nikim głośno nie rozmawiał, porozumiewano się szeptem. Całkowicie brak było gwaru, jakże typowego w innych niebiańskich urzędach. Słychać było tylko nienaturalnie cichy stukot wielu butów.
W końcu doszedł na miejsce – archiwum znajdowało się za niewielkimi drzwiami na piątym piętrze, niewyróżniającymi się niczym oprócz skromnej tabliczki z wyrysowaną w starej mowie literą „A”. Gdy otworzył drzwi, jego oczom ukazało się ogromne pomieszczenie wypełnione regałami, na których umieszczone były nieskończone rzędy materiałów. Pomyślał sobie, że muszą tu dokumentować każdy koniec, jaki nadszedł w Kreacji – i nie zdziwiłby się, gdyby faktycznie tak było. Alejkami wędrowali pomniejsi bogowie z wózkami pełnymi akt, zajmujący się najwyraźniej bieżącą archiwizacją.
Nie chcąc szukać na oślep, Albert podszedł do jednego z nich, który zdawał się właśnie kończyć wyładunek. Na kartonie który akurat kładł na półkę widniała akurat etykieta „Obumarłe Lespedeza cuneata w Republice Chayi”.
– Przepraszam, nie wiesz może gdzie znajdę informacje o nałożonych w ciągu ostatnich kilku miesięcy przeznaczeniach w rejonie Stu Królestw – zagadnął po cichu
Bóg obrócił głowę o sto osiemdziesiąt stopni i zmierzył go wzrokiem, nie przerywając w tym czasie odkładania na miejsce ostatnich materiałów.
– To nie do mnie – po chwili odezwał się szeptem – Po przeznaczenia to trzeba wprost do kierowniczki. W tę stronę – wskazał na prawo jedną ze swoich rąk – cały czas prosto. Za trzecią przecznicą skręćcie w lewo, a potem...
Gwiezdny podziękował za wskazówki i poszedł we wskazanym kierunku. Jeśli wierzyć archiwiście, to wszedł do archiwum ze złej strony, bo stąd do gabinetu bogini, która mogła udzielić mu informacji było jakieś dwadzieścia minut marszu. Szlag.
Nie minęło dużo czasu, nim zorientował się, że bez pomocy szybko by tu zabłądził. Regały nie były bowiem równo rozstawione – ich ułożenie było całkowicie zagadkowe. Wcześniej tego nie zauważył, ale tworzyły one istny labirynt i to w literalnym tego słowa znaczeniu. Na szczęście jednak nie napotkał większych problemów i kilka minut po skręceniu przy „Zadeptanych Taraxacum officinale w Nishimo” dotarł do celu.
Zapukał i chwilę później wszedł do pokoju. Było to średniej wielkości pomieszczenie, typowy gabinet boga średniego szczebla. Na wprost drzwi stało spore, dębowe biurko za którym siedziała urzędniczka. Biurko o dziwo nie było zawalone papierami – znajdowała się na nim natomiast lampa i... kilka pudełek po pralinkach.
– Taaaaak? – przywitała go Mademoiselle Halinka, bogini Dokumentów Zaginionych i Spraw Przewlekanych, na którą najwyraźniej panująca w budynku aura nie miała żadnego wpływu.
– Jakiś czas temu zostało złożone tutaj podanie astrologiczne, podpisane moim imieniem. Chciałbym uzyskać do niego wgląd – Albertowi natomiast coraz bardziej spieszyło się opuścić to miejsce i nie zamierzał tracić ani chwili więcej, nawet jeśli wymagała tego uprzejmość.
– Podanie, żebyście wiedzieli ile tych Waszych podań dziennie wpływa... Imię? Wydział? Pseudonim?
– Albert Nellens, wyniesiony Wenus – szybko odpowiedział.
– Chwilę. Hm, hm, hm... dziwne.
– Coś się nie zgadza? – zdziwił się Gwiezdny.
– No tak. Dokumentu nie ma, a nie jest w mojej gestii. Czyli zniszczony albo celowo zabrany.
– ... nie wiecie może kiedy zniknął? – to był jeden z tych momentów w których zastanawiał się czemu, chociaż czasem, dla odmiany, nie da się czegoś załatwić bez problemów.
– Chwilę, sprawdzę rejestry... – odpowiedziała – … o jest. Pobrany przez Spadające Ostrze Gwiazd, mniej więcej dwa miesiące temu... powód... “Opis wymagany do wykonania zadania służbowego znajduje się w dokumencie”. Bardzo proszę.
Powstawało więc pytanie gdzie teraz Spadające Ostrze Gwiazd się znajdowała. Korzystając z usług osobistego pająka, niewiele się jednak na ten temat dowiedział – była na urlopie, w nieznanym miejscu, a on nawet nie znał zbyt dobrze któregokolwiek z jej uczniów. W tej sytuacji, trop ten się kończył. Co prawda dokument mógł leżeć u niej w domu, ale włamywanie się do pałacu jednej ze starszych Gwiezdnych było w bardzo oczywisty sposób bardzo głupim pomysłem.
– A może w dokumentach jest coś na temat przeznaczeń spod znaków Domu Zakończeń wiszącymi nad Harmonią? To małe państewko, leżące w Stu Królestwach, na Wyspie Mgieł – Albert zapytał po chwili zastanowienia.
– Czy ja tu od szukania jestem, czy co – to mówiąc zaczęła przeglądać spisy, w których po kilku minutach doszukała się informacji – no tu coś jest, krótka notka... o. „Zawieszono Przeznaczenie. Znak Sianokosów. Cel: Wygubienie rodziny królewskiej. Autor/ka Przeznaczenia: Spadające Ostrze Gwiazd. Wnioskujący/a: Albert Nellens”
– Nic o dokładnej treści? Potrzebna mi jest niestety oficjalna dokumentacja w tym zakresie...
– Nie ma.
– Czyli nie dacie rady nic więcej znaleźć? Byłbym wdzięczny za pomoc, a musicie wiedzieć, że długów wdzięczności nigdy nie pozostawiam niespłaconych. – spróbował odwołać się do mniej szlachetnych pobudek – No ale jeśli nie ma, to trudno...
– No mówię, że nie ma przecież. Na miejscu nie ma, a jakby się zgubiło, to bym wiedziała.
– Szkoda – westchnął Gwiezdny – ale wygląda na to, że nic z tym nie zrobimy. No nic, nie będę zatem zabierał wam więcej czasu i poszukam gdzie indziej. Dziękuję i do zobaczenia – pożegnał się, próbując się uśmiechnąć, po czym wyszedł.
– I nawet nie złożył w ofierze pralinek – mruknęła za nim bogini.
Sprawa była dziwna – w biurokratycznym molochu, jakim było Niebo, dokumentowane było wszystko co posiadało swojego boga, pracującego dla Yu-Shan. Czyli wszystko, może z kilkoma mało w tej chwili istotnymi wyjątkami. Rejestrowano każdy składany (zwykle w kilku do kilkudziesięciu egzemplarzy) papier, trudno było sobie więc wyobrazić, aby w dokumentacji nie było czegoś tak ważnego, jak dokładna treść oficjalnie zawnioskowanego i rzuconego przeznaczenia. Skoro jednak nie mógł tego znaleźć, to cel kolejnej wycieczki był oczywisty. Wychodząc na zewnątrz, Albert odetchnął z ulgą i czym prędzej pospieszył w stronę kanału – wprawdzie budynki Biura Przeznaczenia stały zaraz obok siebie, ale w miejscowych realiach oznaczało to, że od jednego wejścia do drugiego trzeba było przebyć jakieś „jedyne” kilkanaście kilometrów.
W sercu Nieskończenie Doskonałego Lotosu Niebiańskich Projektów (jak brzmiała oficjalna nazwa kompleksu w którym mieściło się Biuro Przeznaczenia) stał gmach z białego marmuru. Na pierwszy rzut oka nie był on szczególnie imponujący – nie miał jakichkolwiek zdobień, będąc kopułą nie wyróżniał się też architektonicznie. Jedyne, czym się wyróżniał to rozmiar – osiem kilometrów szerokości robiło wrażenie... przynajmniej na przybyszach spoza miasta. Źle zrobiłby jednak ten, kto dałby się zwieść pozorom, bo wewnątrz umieszczono najpotężniejszy artefakt Kreacji – Krosna Losu. To dzięki nim (i pracującym przy nich Gwiezdnych oraz pająkach) wszystko toczyło się jak należy. Czas zdążał do przodu, a nie w tył, herbata nalewała się z przechylonego dzbanka do filiżanki, a ugryzione jabłka nie atakowały jedzących. To dzięki Krosnom panowały w Kreacji określone prawa, zaś przyczyna powodowała przewidywalny skutek. To one utrzymywały stałość Kreacji, bez nich czas by się zatrzymał i nic nie pozostałoby takim samym.
Pierwszym, co rzucało się w oczy po wejściu do środka była Tkanina, tworzona przez nieskończone ilości pojedynczych nitek. Materiał, z którego tkane było wszelkie przeznaczenie. Tkanina była życiem Stworzenia – pod pewnymi kątami dostrzegalne były blask i piękno Kreacji, najwspanialsze dzieła jakie stworzono w jej historii, pod innymi cienie, rzeczy o których większość ludzi wolałaby nie wiedzieć. Zwykle jednak w Krosnach przeglądało się codzienne życie setek milionów istot, przeciętnych osób podległych prawom Losu. I ten widok był jednak niesamowity – ogrom i realność tego, co było widoczne w nitkach przeznaczenia, a przede wszystkim widoczna wszędzie przyszłość, zatrważały niejednego przybysza. Wielu pierwszy raz stawiających nogę w tym miejscu uciekało z przeraźliwym krzykiem.
Albert był tu jednak już wiele razy i wiedział, gdzie iść. Po drodze na piętro, gdzie można było obserwować przeznaczenie zapisane Wschodowi, zatrzymał się przy kontuarze, gdzie udzielano informacji. Miał kilka teczek do przejrzenia, a im szybciej je zobaczy, tym lepiej. Jeszcze okaże się, że je też ktoś po prostu “zabrał”… Podchodząc, przedstawił się, po czym poprosił o istniejące informacje dotyczące Kwiety, Archibalda i Neonarsa, a także Derena, dowódcy straży oraz Dotykającego Chmur i Benewentora. Sprawdzenie części z tych nazwisk mogłoby pomóc Johannowi w śledztwie, a innych był sam ciekawy.
Otrzymane dossier nie zawierały jednak żadnych specjalnie przydatnych informacji. Nikt nie manipulował bezpośrednio przy przeznaczeniu badanych osób, a same informacje nie ujawniały w zasadzie nic nowego poza tym co już wiedział – no chyba, że wolał czytać o seksualnych zainteresowaniach i podbojach matki Sereny. Pewne zmiany były widoczne w kilku miejscach, gdzie użycie Esencji zmieniło przebieg jakiś wydarzeń – u Neonarsa i Archibalda były pewne ślady nietypowych zmian, jednak nic wykraczające poza normę niewielkich zacięć. Dotykający Chmur wiódł życie niezwykle nudne i przykładne, wypełnione porządkiem. Benewentor był mniej typowym osobnikiem – zdążył być już mnichem Niepokalanej Wiary z rodu Nellens (z Greyfalls), wyklętym mnichem wykreślonym z ksiąg, hochsztaplerem, najemnikiem, mówcą wiecowym, dyplomatą, asystentem ministra, a wreszcie – samym ministrem spraw zagranicznych. No i uwodzicielem wysokiej klasy – lista nitek kobiecych splątanych z jego była bardzo długa. Nie zawierała jednak, co warto zauważyć, królowej Kwiety. Nie było natomiast nic, co sugerowałoby obecny udział w spisku przeciwko Harmonii.
Historia Benewentora była nawet ciekawa – nie miał pojęcia, iż minister jest jego dalekim kuzynem (nie żeby zamierzał go o tym fakcie informować). Ogółem jednak nie znalazł nic, co by rzucało mu choć trochę światła na obecną sytuację. Podziękował za informacje i udał się labiryntem korytarzy w miejsce, gdzie można było znaleźć to, co ma się zdarzyć w Stu Królestwach, żeby znaleźć nitkę Harmonii... gdy jednak dotarł na miejsce, zobaczył coś, czego się nie spodziewał – kilkanaście wyraźnie zaniepokojonych osób stojących dookoła jednego kawałka Krosna. Nić pulsowała wyraźną czerwienią, a sąsiadujące z nią nitki odbijały światło co jakiś czas. Chwilę potem nić przygasła, aby moment później ponownie wybuchnąć czerwienią, jeszcze jaśniejszą niż przed chwilą. Równocześnie ktoś zaczął bić w pobliski gong, a wiele osób rozbiegło się w panice do różnych przekaźników informacji.
– Alarm? Co się stało? – Gwiezdny spróbował zatrzymać jednego z biegnących.
– Esencja Przedwiecznych wykryta w Kreacji! Ratuj się kto może! Zawiadomić Legion! Siły porządkowe! Wyniesionych! Kogokolwiek! – zawołał młody bóg od jakichś papierów, uciekając w boczny korytarz.
– Na bogów, gdzie?! – podbiegł szybko do pulsującej nitki, zorientować się w sytuacji. I bardzo szybko zobaczył która to nić wzbudziła taką panikę. – Oż w mordę...
W tym momencie zadzwonił jego młynek modlitewny.
– Albercie – w młynku było słychać nieco zdenerwowany głos Yrgatha – pozwól do mojego biura. Teraz i jak najszybciej.
– Właśnie miałem się odezwać – odpowiedział bezemocjonalnym głosem – Jestem przy Krosnach i widzę na własne oczy… będę za chwilę.
***
Biuro Yrgatha było urządzone skromnie i funkcjonalnie. Jedynym wyróżniającym się elementem był wspaniały samowar, oraz ozdobny stojak na broń.
– Innymi słowy Albercie, Twoi podopieczni zaczekali niezbyt długo, aby zrobić imprezę po tym jak wybyłeś – zaczął Yrgath – czy masz jakikolwiek pomysł, co oni mogli tam odstawić?
– Nie. Mogli oczywiście zacząć walczyć między sobą, ale jak wychodziłem, nic nie wskazywało na to, żeby mieli do tego jakiś powód… – odparł po krótkiej chwili zastanowienia – myślę też, że zdają sobie sprawę, że wiemy dużo i dowiadujemy się szybko. Powiedziałbym nawet, że przeceniają nasze możliwości – choć oczywiście im tego nie mówiłem. Mamy pewność, że to oni, a nie ktoś z zewnątrz? Esencja Przedwiecznych… – wzdrygnął się – wolę nie myśleć co się tam stało. Zwłaszcza, że był wśród nich wyniesiony Yozich.
– No dobrze, w skrócie – w tej chwili właśnie udało się mi zapobiec natychmiastowemu wysłaniu Podniebnego Legionu. Nie zmienia to faktu, że część sił jest w gotowości, a Rachel zbiera po cichu grupę uderzeniową... jednak to tylko kwestia czasu, zanim kogoś zaświerzbi palec. Innymi słowy, chcemy abyś się tam udał z powrotem, ustalił co się stało i wrócił w jednym kawałku z meldunkiem, albo najlepiej wysłał go jakoś szybciej i potem wrócił cały. Pospiesz się tylko, bo nie wiem ile czasu wstrzymamy jeszcze Legion bez informacji, co się tam dzieje. A wolałbym nie zrzucić go na głowy Twoich kolegów, jeśli tylko przecenili swoją Wyniesioną odporność na miody pitne.
– ... jeśli to dlatego, to jak najbardziej należy im się wizyta Legionu. – odmruknął, po czym dodał już poważnie – Oby sytuacja nie była poważna... choć nie mam wielkich nadziei – takiego alarmu nie było od dawna. Ale ktoś to musi sprawdzić, a wychodzi na to, że padło na mnie. Spróbuję zorientować się w sytuacji i, jeśli nie zostanę zmuszony do nagłej ewakuacji, zebrać jakieś ślady… o ile w ogóle coś tam zostało. W Krosnach powstał taki burdel, że równie dobrze może tam być teraz jeden wielki krater.
– Uważaj tam na siebie. Muszę mieć w końcu kogoś, kogo mogę oskarżyć o mój brak urlopu. Czekam na meldunek, Albercie.
Skinął tylko głową, wdzięczny za słowa Yrgatha i wychodząc z namiotu udał się najszybciej jak mógł do pierwszej bramy w okolicy. Dobiegłszy do niej zatrzymał się i zamknął oczy, koncentrując się i przypominając sobie swoją posiadłość w Harmonii. Ruszył powolnym krokiem w stronę drzwi – miał nadzieję, że się uda, to była jego pierwsza próba. Przechodząc na drugą stronę, poczuł silne ukłucie w okolicach serca. Nagle otworzył oczy i rozejrzał się dookoła: wszystko zgodnie z planem, był w swojej rezydencji.
Wyjrzał za okno – na pierwszy rzut oka wszystko zdawało się być w porządku, a biorąc pod uwagę rangę alarmu, było to wyjątkowo podejrzane. Nie zastanawiał się jednak dużo dłużej i popędził w stronę pałacu. Im bardziej się do niego zbliżał, tym lepiej było widać, że coś się stało. Kilku strażników biegało wyraźnie poddenerwowanych, a gdy wszedł na dziedziniec zobaczył w końcu ślady bitwy. Wielka dziura w ścianie, krew, walające się tu i ówdzie... szczątki. Zaczął też słyszeć pozostałości esencji Yozich – ciszę, do jakiej mogła doprowadzić tylko Adorjan, przerywał jedynie cicho pobrzmiewający tu i ówdzie szyderczy śmiech Hebanowego Smoka. Sytuacja wyglądała bardzo źle.
Zatrzymał biegnącego obok dworzanina i wypytawszy go gdzie znajdzie królową, ruszył w stronę wieży. Wbiegając po jej schodach na samą górę, dotarł w końcu do pomieszczenia, gdzie miała znajdować się królowa z towarzyszami. Otworzył drzwi i... zastał wszystkich oprócz Sereny. Dyskutujących przy winie.
Albert powoli wszedł do komnaty, równym krokiem kierując się w stronę stołu. Pierwszy raz od bardzo dawna czuł autentyczną złość; więcej – uważał że ma po temu pełne prawo. – Trzy godziny... – nie krzyczał, mówił spokojnie i wyraźnie, cicho, lecz było go doskonale słychać – ... nie było mnie trzy godziny, a wy zdążyliście zniszczyć pałac i uruchomić alarm, jakiego nie było od stuleci. Czy ktoś może mi wyjaśnić co tu się stało? – oparł się obydwoma rękami na stole. |
_________________ Świadka w sądzie należy znienacka pałą przez łeb zdzielić, od czego ów zdziwiony wielce, a i do zeznań skłonniejszy bywa. |
|
|
|
|
Morg
Dołączył: 15 Wrz 2008 Skąd: SKW Status: offline
Grupy: AntyWiP Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 03-12-2012, 00:46
|
|
|
Sądząc po minach towarzystwa, zebrani mieli większe problemy, niż wkurzony Albert. Nie oznacza to jednak, że został zignorowany.
– Opowiadaliśmy ci chyba o tym infernalu w kapeluszu, który napsuł nam krwi w Gethamane, nie? – odezwała się Gwiazdka. – Wygląda na to, że się stęsknił... I tym razem postanowił potraktować sprawę poważniej. Miał pecha, bo my też – w tej chwili straże powinny zeskrobywać go z dziedzińca. I nie, nie mogliśmy zrobić tego dyskretniej – dodała, zanim Gwiezdny zdążył odpowiedzieć – typ objął chyba cały pałac ciemnością i groził, że wszystkich powybija.. Naprawdę się nie szczypał.
– Ciekawa sprawa – przy okazji możesz się o to swoich znajomych z pracy spytać – dodał z tyłu pokoju Płomień, gestykulując w stronę Alberta butelką wina – Sporo wskazuje, że ten infernal był tu przed nami. Potrafisz może wyjaśnić ten zbieg okoliczności?
– Gdybym wiedział o co tu chodzi, to by mnie tu nie było – westchnął ciężko i usiadł – I nie mielibyśmy w tym momencie problemu z szykującymi się do wylotu armiami Niebios. Nota bene, gdyby nie Yrgath, to już by dawno tu były. Ale nie damy radę powstrzymywać ich w nieskończoność – na pewno nie bez informacji o tym co miało tu miejsce. Alarm był na tyle silny, że infernalizm to najłagodniejsze o co można was podejrzewać...
– Naprawdę nie było takiego alarmu od stuleci? – Revan zamyślił się – Ciekawe.
Cyrie westchnęła cicho. A ona tak się starała przy wchodzeniu do Pałacu żeby nie wzbudzać alarmu...
– Zaraz, zaraz... Dlaczego NAS?! – Do Gwiazdki właśnie dotarło ostatnie wypowiedziane przez Alberta zdanie.
– Bo jesteście na miejscu, a bogowie… powiedzmy, że nie mają w zwyczaju przejmować się detalami. – spojrzał poważnie w stronę Gwiazdki – Legion to żołnierze – pytają jak już skończą strzelać.Dlatego lepiej, żeby nie zdążyli w ogóle wylecieć.
– A o jakim właściwie legionie mówimy? Tym z Greyfalls? – zaniepokoił się Abyssal, który najwyraźniej przegapił wzmiankę o armiach Niebios.
– O legionie bogów i żywiołaków, mającym pogodę na swoich usługach – Gwiezdny odpowiedział powoli i wyraźnie, podkreślając dramatyzm sytuacji – Jak mówiłem, sprawa jest poważna. Jeśli chcecie, żeby z tej wyspy coś zostało, to muszę dowiedzieć się co dokładnie miało tu miejsce... a najlepiej przywieźć im jakieś dowody.
– Dowody leżą na dziedzińcu – mruknął Johann, odrywając się od pogawędki z Walterem i Sincabą. – Możesz je sobie zeskrobać.
– Rozumiem – powiedział wojownik powoli i z zastanowieniem – Macie tam legiony które mogą się zmobilizować w mgnieniu oka, i zostać wysłane na peryferie Kreacji w wyniku działań jednego infernala... ale które nie znalazły powodu do interwencji gdy Maska zajął Thorns i wyrżnął połowę mieszkańców miasta. Logiczne.
– A co do dowodów... to przepraszam na chwilę – odstawiając butelkę podniósł się z podłogi, spojrzał na siebie by upewnić się, że anima mu już zagasła, po czym wyszedł z pomieszczenia trzaskając za sobą drzwiami.
– Muszę przyznać Albercie – Revan przyjrzał mu się z namysłem – że powinniście trochę poprawić obecne zasady Waszego reagowania. Ja sam w ciągu tych kilku minut mam parę pomysłów, jak wykorzystać tę... gotowość.
– Thorns jest w Niebie... kontrowersyjną sprawą. – Albert pokręcił głową – Gdy wszyscy przerzucają się odpowiedzialnością za zignorowanie zagrożenia ze strony Nienarodzonych i ich sług, trudno jest o jedność i sprawną reakcję. Teraz jednak najwyraźniej część osób spanikowała. Co prawda Szogun-Regent jest rozsądny, ale jest tylko regentem i wielu ma dużo większy wpływ na politykę Niebios – niczego zaś bogowie nie obawiają się bardziej od powrotu swoich dawnych panów.
– Nie rozumiem, dlaczego mając takie środki, nikt jeszcze nie wykorzystał ich do poradzenia sobie z problemami, które istnieją od setek lat, a nie pojawiły się bardzo niedawno. Na przygotowanie procedur byłoby wystarczająco dużo czasu.,. – stwierdziła zimno Gwiazdka. Hordy zwierzoludzi, którzy pustoszyli całkiem niedalekie okolice, były jej zdaniem znacząco większym problemem, niż jeden, nawet bardzo potężny, infernal. – Ale tak czy inaczej, chyba żadne z nas nie wygląda na wyznawcę Yozich?
– Bo, jak sama nazwa wskazuje, Niebiańska Biurokracja jest... biurokratyczna, bogowie zaś mają trochę inne podejście do czasu. Bez czuwającego nad wszystkim Słońca, często zwyciężają partykularne interesy – w głosie Gwiezdnego słychać było zniesmaczenie – I być może nie wyglądacie, ale zarzuty o infernalizm w opinii wielu nie wymagają szczególnie mocnych dowodów. No i… – tu spojrzał w stronę Infernala – … łatwo byłoby to wszystko zrzucić na obecnego tu Revana, a was potraktować jako pomocników.
– Na mnie? Czemu? – spytał się Wodny Smoczokrwisty, spoglądając z zaskoczeniem na Alberta.
Łoskot otwieranych kopnieciem drzwi oznajmił powrót Płomienia, wymachującego skórzanym workiem.
– Łap – zawołał, rzucając worek Siderealowi – trochę się nadpaliła zanim ją wyciągnęłem – no i była nieco poobijana od upadku na bruk – ale powinna wystarczyć. Obawiam się – bezradnie rozłożył ramiona – że więcej nie miało sensu zbierać
Albert złapał worek i skinął głową. Nie musiał go otwierać, żeby domyślić się co jest w środku. – Cóż, tyle dobrego, że więcej szkód nie narobi… Ale miałem raczej na myśli czy nie zostawił za sobą jakichś rzeczy, które mogłyby rzucić trochę światła na to wszystko, może dałoby się coś odczytać… pozostająca esencja Yozich niestety o niczym nie powie. Rechocze tylko szyderczo, na wzór Hebanowego Smoka.
– Nie do końca wiem, o czym mówisz, ale przecież sam już miałeś okazję podziwiać jego wyczyny. Pamiętasz nekromantę, z którym mieliśmy do czynienia w więzieniu? – Gwiazdka wolała nie chwalić się zbyt wyraźnie przy nieznajomych przyzywaniem ducha, ale Albert powinien wiedzieć, o czym mówi. – Jestem prawie pewna, że to ta sama osoba... A przynajmniej styl wypowiedzi i działania był identyczny.
– Dobrze wiedzieć. Mam nadzieję, że to wystarczy – w końcu poradziliście sobie z nim i sytuacja wygląda na opanowaną – przytaknął, po czym wyciągnął podobny do jaja artefakt i zaczął do niego mówić – Yrgath, wyniesiony, pracownik Karmazynowych Panoplii Zwycięstwa. Odpowiedzialny za wyrwę w Przeznaczeniu jest najprawdopodobniej wybraniec Piekieł, już wcześniej sprawiający kłopoty w tym regionie. Wszystko wskazuje na to, iż prowodyr został zlikwidowany przez miejscowych wyniesionych, a sytuacja jest pod kontrolą, choć na terenie pałacu wciąż pozostają resztki esencji Adorjan i Hebanowego Smoka. Długofalowe skutki incydentu są na razie nieznane, krótkofalowe obejmują zniszczenia na terenie pałacu.
– Przyjęte. Interwencja jak rozumiem niepotrzebna. Stan miejscowych Wyniesionych?
– Paru rannych, wszyscy żywi.
– Dobrze. Interwencja zostanie odwołana, czekam na dokładniejszy raport później. Pogratuluj im ode mnie.
– Przyjęto. Bez odbioru. – wyłączył komunikator i schował go do kieszeni, oddychając z ulgą – Sami słyszeliście, ekspedycja odwołana. Macie gratulacje… co w niebiańskim żargonie oznacza niestety, że nie ma co liczyć na bardziej wymierną nagrodę.
– Nie śmieliśmy podejrzewać Niebios o materialistyczne podejście do tego rodzaju spraw – prychnął Johann.
– Myślałam, że „materialistyczne podejście” właśnie znaczy że nam nie zapłacą...
– O, to to – Albert zachichotał, wyraźnie wyluzowując się – mało brakowało, żeby zabrali mi pensję – w najlepszym wypadku. Ale – zwrócił w końcu uwagę w stronę nieznajomej postaci – widzę, że zdążyliście zdobyć nowych przyjaciół. Poznaję imć Waltera, którego, jak widzę, postanowiliście wtajemniczyć w kilka spraw, ale...
– No tak, nie miałeś okazji poznać... – Gwiazdka uznała za stosowne nadrobić towarzyskie faux pas. – Poznaj proszę Sincabę, wyniesioną Księżyca. Sincabo, Walterze, to jest Albert, wyniesiony Gwiazd.
Sincaba spojrzała krzywo na Gwiazdkę mając nadzieję, że ta nie ma zamiaru rozpowiadać tego na lewo i prawo po czym wstała wyciągając rękę.
– Cześć, przyznam, że nie mam pojęcia co to takiego ale o Infernalach jak ten gość w worku też dziś pierwsze słyszę.
– Każdego dnia dowiadujemy się czegoś nowego – uścisnął dłoń, po czym zwrócił się w stronę Waltera – Już raz się widzieliśmy, choć byłem wtedy kim innym. Miło poznać.
– Witam. Jak też się ludzie potrafią zmienić w ciągu tych kilku dni – powiedział Walter odrywając się od ściany – Poeta? – dodał unosząc brwi pytająco, gdyż styl wypowiedzi Alberta bardzo przypominał nabazgrany na kartce wiersz.
– Poeta, ksiądz, żołnierz... kim to nie byłem? Gramy różne role, taka nasza natura... – odparł, po czym aby uniknąć nieporozumienia, szybko dodał – ... ale jesteśmy i wciąż pozostajemy tymi samymi ludźmi, w przeciwieństwie do Pięknego Ludu.
– Myślę, że Walterowi chodziło raczej o tę wiadomość, którą wsunąłeś pod drzwiami – uśmiechnęła się Gwiazdka.
Rewolwerowiec kiwnął głową. – Ale z tej rozmowy wynika, że pan Albert jest kimś w rodzaju inspektora straży miejskiej. Tylko o nieco większym zasięgu. I ma niekompetentnego szefa... – próbował sobie ułożyć w głowie zdobyte informacje.
Na wieść o rzekomym zajęciu Alberta Sincaba uznała, że zbyt wielu jej znajomych ma coś wspólnego ze służbami porządkowymi.
– Z tym szefem no nawet nie tak nieprawdziwe – uśmiechnął się Revan – chociaż Ci tuż nad nim nie są tacy źli.
– Zależy którzy. Ci najważniejsi są bardzo kompetentni, ale… aktualnie niedysponowani. – odpowiedział Albert
– W takim razie trzeba się cieszyć, że nagle nie poczuli się lepiej. Kto wie, może nie odwoływali by tak chętnie inwazji opierając się na opinii jednej osoby. – powiedział Walter z krzywym uśmiechem.
– „Polegając na opinii jednego ze stu doborowych agentów Niebios” brzmi lepiej, nie sądzisz?
– Tak, dla nas to zdecydowanie lepiej – zgodził się z nim Płomień.
– Pozostaje się cieszyć, że udało się rozwiązać problem bez bardzo dużych strat. Ale naprawdę... Co w nim było takiego, że uaktywnił te tajemnicze alarmy? – zapytała Gwiazdka. – Z tego co zrozumiałam, pozostali infernale chyba tego nie robią?
– Ależ nie, zgodnie z moimi źrodłami wszyscy Infernale są w stanie to zrobić. Po prostu niektórzy są bardziej rozsądni, Gwiazdko. I uważają na to, by nie szarpać za bardzo nici Przeznaczenia wokół siebie... ani nie rozsiewać Esencji Przedwiecznych po okolicy – stwierdził Revan z głębokim namysłem – w zasadzie nie do końca rozumiem, po co było to naszemu gościowi.
– Lubił zwracać na siebie uwagę, to na pewno. I Revan... Ty naprawdę powinieneś się położyć!
– W zasadzie, dobrze że mi przypomniałaś – stwierdził Revan, kreśląc w powietrzu wzór – gotowe. – i chwilę później przebywająca w innej części zamku Serena poczuła, jak jej rany zaczynają się goić.
– Może to po prostu amator który spartaczył robotę. – powiedział Walter wesoło. – Albo, chciał zwrócić uwagę na samą Harmonię – dodał cicho.
– W sumie... to jest dobre pytanie – zadowolenie na twarzy Abyssala zaczęło znikać. – Dlaczego wywołał całą tą awanturę, na której mógł tylko stracić? Dlaczego nie uciekł, gdy zobaczył, że walka przestaje się toczyć po jego myśli? Revanie – w ostrym tonie pytająco zwrócił się do infernala – Czy istnieje możliwość, że mógł on to przeżyć, nawet biorąc pod uwagę że znaleźliśmy ciało?
– Osobiście nie znam takiej możliwości... nie istnieje magia, zdolna wskrzesić zmarłych. A on zmarł, to jestem w stanie stwierdzić przez zmiany wywołane w zaklęciach ochronnych. Gdybyśmy nie mieli ciała... mogłyby być pewne zdolności... ale przy obecnym ciele i tym, że jego śmierć została wykryta – nie znam takiej opcji. Natomiast... cóż, czemu nie uciekł – mogę mieć z tym coś wspólnego. Mógł nie przewidzieć efektów niektórych zaklęć ochronnych, które nałożyłem na pałac. W tym blokady zaklęć i mocy teleportacyjnych na jego terenie.
– Ale jeśli jest Wyniesionym, to się zreinkarnuje... Tylko po co miałby to robić? Przecież kolejne wcielenie na początku będzie dużo słabsze... Chyba, że u nich to działa inaczej?
Płomien i Revan popatrzyli na Cyrie wyjątkowo dziwnie – ...obawiam się, że to nie działa w ten sposób – stwierdził wojownik.
– Wyniesienie jest niezniszczalne i trafia do kolejnego nosiciela – przytaknął Albert – ale nowy wyniesiony jest inną osobą, niż poprzedni. Znane są wśród nas, Gwiezdnych, nawet przypadki, gdy przewidując kto następny zyska błogosławieństwo jednej z Panien, kształcono go pod kierownictwem wybrańca, którego wyniesienie miał otrzymać.
– Albercie... – Cyrie zaczęła do niego mówić jak do dziecka. – To, że kiedy człowiek jest dzieckiem wygląda inaczej, zachowuje się inaczej i myśli inaczej nie oznacza, że nie jest tą samą osobą, którą jest w dorosłości. Nasze myśli cały czas zmieniają się pod wpływem doświadczeń. Materia w naszych ciałach jest cały czas wydalana i zastępowana nową. Jeśli to nie nasze wspomnienia, suma naszych doświadczeń, nasze Wyniesienia nie definiują nas jako osoby, to co innego?
– A od kiedy to wyniesienia u wszystkich wiążą się ze wspomnieniami? – prychnęła Gwiazdka – Większość z nas nie ma pojęcia, kim byli poprzednicy i zapewne nigdy się nie dowie. A nawet jeśli... Cóż, kimkolwiek była osoba, która wcześniej nosiła to wyniesienie, to było jej życie, nie moje. Jej wybory, jej odczucia, jej błędy... Na których mogłabym się co najwyżej uczyć. – Głos Abyssalki był znacznie bardziej wzburzony, niż można by się było spodziewać po zwykłej dyskusji filozoficznej.
– Dusza. Dusza pozostaje tą samą przed wyniesieniem i po nim, a między kolejnymi wcieleniami oczyszczana jest w Lethe. – dodał Gwiezdny.
– Przynajmniej przez jakiś czas, Albercie. Przynajmniej przez jakiś czas. Ale prawdą jest to, że Egzaltacja sama w sobie nie zmienia tego, kim jesteś – chyba że sam podejmiesz decyzje, które do tego doprowadzą. Jednak wspomnienia... czasami przechodzą do Ciebie razem z Egzaltacją. I nie zawsze jest łatwo sobie poradzić z ich wpływem. Potrafią być silne, jasne... i dominujące. Czasami mogą zmieniać to, jak postrzegasz niektóre rzeczy, czasami zaś chciałbyś zrobić wszystko, aby je zablokować i nie widzieć ich nigdy więcej – powoli powiedział Revan.
– Wiem, kto poprzednio nosił moje wyniesienie – ale tylko dlatego, że mi to powiedziano. Sam nie mam żadnych wspomnień i wcale ich nie pragnę. – wzruszył ramionami.
– No dobrze – nie zawsze pamiętamy wszystkie szczegóły. Ja na przykład nie pamiętam, co jadłam dwa tygodnie temu na kolację – ale nie oznacza to, że te wydarzenia nie mają znaczenia, i że nie jesteśmy odpowiedzialni za naszą przeszłość... Ale – Cyrie popatrzyła z zakłopotaniem na Gwiazdkę, – Może na razie na tym poprzestańmy, bo chyba trafiłam w czyjś czuły punkt. Zresztą, mieliśmy się chyba zastanawiać nad motywacją workowej głowy.
– Czuły punkt? – Gwiazdka zamrugała oczami z absolutnym zdziwieniem wypisanym na twarzy. – Po prostu moje życie jest moje, czyjeś wspomnienia nie są – uśmiechnęła się, wzruszając ramionami. Nie wyglądała z żadnej strony na urażoną czy zirytowaną.
– Nie wiem, jak Ty to widzisz Cyrie – Revan spojrzał na nią, ale jakby na nią nie patrzył – jednak ja uważam, że odpowiedzialność ponosimy nie za to, co uczynił ktoś, kto kiedyś miał naszą Egzaltację... ale za to, co uczyniliśmy sami. Z nią i bez niej... to o wiele ważniejsze, niż decyzje podjęte tysiące lat temu przez poprzedniego jej właściciela, na które nie miało się wpływu. Jednak jeśli pamiętamy to, co uczynił jej poprzedni posiadacz – nie powinniśmy dać się temu przytłoczyć, ale również pilnować, aby nauka z tego płynąca nie została zapomniana. Wiem za co ponoszę odpowiedzialność – i są to moje błędy, nie człowieka który zginął tysiące lat nim się urodziłem. Człowieka, którego istnienie uważam za ropień, który niegdyś trawił Kreację.
– Cóż, dla mnie to jedno i to samo... – wzruszyła ramionami Cyrie. Johann, co było dla niego dość nienaturalne, zawzięcie milczał, słuchając rozmowy. Wyglądał jakby dała mu do myślenia i nie były to myśli specjalnie różowe.
– Nie sądziłam, że wypiliśmy na tyle aby w takie filozofie popadać. Czy to wszystko ma jakiś związek z tu i teraz? – spytała Sincaba bawiąc się kubkiem. Wyglądała na wyraźnie znudzoną obecną dyskusją.
– A wracając do rozważanej kwestii... ktoś ma jakiś pomysł o co jeszcze mogło nieproszonemu gościowi chodzić? – Abyssal również wyraźnie zaczął tracić zainteresowanie zbyt filozoficznym dla niego tematem w dalszej części dyskusji.
– Ja nie... Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to że się nudził, chciał zabawić i mocno przecenił swoje możliwości. – Gwiazdka bezradnie rozłożyła ręce. -. Revanie, chyba trochę go znałeś. Myślisz, że to prawdopodobne?
– Nie znam go. – westchnął Revan – Ale to najbardziej prawdopodobne założenie. Szczególnie biorąc pod uwagę, do kogo się starał upodobnić przez moce, jakie poznawał.
– Do kogo starał się upodobnić, Revanie? – zapytał sędzia
– Moce jakie badał bez żadnych ograniczeń i namysłu... prowadziły go ku nieograniczonej dumie władcy Piekieł, ku oświeceniu przez śmierć jakie niesie Adorjan... i ku okrucieństwu, ale i zbytniej wierze w swój spryt i przewrotność Hebanowego Smoka. Zbyt wiele przyswoił, aby móc pozostać dalej sobą – głos Revana był całkiem wyprany z emocji.
– Dobrze wiedzieć, że nasi przeciwnicy miewają wrodzone wady które można wykorzystywać – mruknął Johann.
– Tylko Ci, którzy są zbyt głupi, aby wiedzieć kiedy przestać... lub za bardzo pragną potęgi – tym samym głosem dopowiedział Czarnoksiężnik.
– Wszyscy miewają wrodzone wady. Po prostu nie u każdego łatwo je zauważyć – sucho dodał Płomień
– Święta prawda – Głos sędziego potrafił zabrzmieć zadziwiająco podobnie do głosu Revana.
– Nieważne. Na przyszłość... po prostu pamiętaj sędzio, że Twoje prawo sądu pochodzące od Słońca Niezwyciężonego jest niezwykle potężną bronią przeciwko wysłannikom Smoka. Zaś Ci, którzy służą Adorjani muszą być zawsze w ruchu, nigdy nie mogą się zatrzymać, albo wiele z ich mocy ich zawiedzie. Wybrańcy She Who Lives in Her Name źle zaś radzą sobie z magią, z którą się nigdy wcześniej nie spotkali. Więcej niestety nie wiem.
– Ha. Dobre i to. Dziękuję Revanie, nie omieszkam skorzystać.
– Może się przydać, choć mam nadzieję, że podobne przyjemności raczej będą nas jednak omijać. I dajcie spokój, dzisiaj powinniśmy zgodnie twierdzić, że jesteśmy wielcy i ocaliliśmy Harmonię. Więc uszy do góry i przestańmy marudzić, mamy jeszcze trochę dobrego wina! – Gwiazdka uśmiechnęła się szeroko i wzniosła kielich w geście toastu. – Bercik, też chcesz? I właściwie to gdzie cię wywiało?
– Do Nieba, zostawiłem notkę przecież – odpowiedział zdziwiony – I chętn...
Revan dał dłonią znak, że jeszcze nie skończył, prosząc o chwilę na dokończenie wypowiedzi, po czym kontynuował cichym głosem, jakby z oddali i z trudem – Wyniesieni Piekieł różnią się tym od Dawców Praw, że moce które poznają nie są odbiciem ich własnego mistrzowstwa i umiejętności. Są one zdolnościami, które ukształtowały Przedwiecznych, a wiele z nich jest w stanie krok po kroku zmienić ciało lub duszę nieostrożnego człowieka, aż upodobni się ku tym, których moce studiuje. Wielu z nas – tu Revan jakby westchnął, rzucając pytające spojrzenie obecnym w pokoju nowym Wyniesionym – wkrótce po Wyniesieniu popełniło błędy, zagłębiając się w miejsca i poznając sekrety, których nie powinniśmy badać. Niemal każdy z nas poznał i przyswoił lekcję, której ludzie znać nie powinni – a które często zmieniły na zawsze wielu z nas. Ja wyszedłem obronną ręką – stałem się jedynie wrażliwy na światło i nabawiłem się pewnych... trudności z zaufaniem innym. Inni nie mieli tyle szczęścia – zaś niektórzy zaś nie nauczyli się na tym niczego i zagłębiali się coraz bardziej w szaleństwo... z wielu przyczyn – część z nich znajdowała w tym radość, część pragnęła szybkiej potęgi... tak jak ten, z którym niedawno mieliście do czynienia.
W tym miescu Revan uśmiechnął się szczerze – Chyba najlepiej wyszedł na tym Dante, który uniknął Zaklęć zmieniających umysł. On po prostu zawsze był odważny do szaleństwa i wystarczająco zwariowany sam z siebie.
– Obawiam się, że wiem o co możesz mnie teraz podejrzewać – dokończył z gorzkim uśmiechem Revan, zwracając się do Cyrie – ale ani ja, ani ostatni... gość – żaden z nas nie jest tym, co nazywaliście Akumą. Żaden z nas nie jest tym, czym stał się Gorol Po Trzykroć Przeklęty. Chociaż nasza moc płynie od uwięzionych władców Piekieł, mamy wolną wole i prawo wyboru między tym co słuszne i nie... chociaż pochodzenie naszych zdolności może czynić to trudniejszym niż gdy siła płynie od doskonałości Słońca Niezwyciężonego, czy nieograniczonej miłości Luny. Jednak – dokończył Revan z rzadkim na jego ustach, szczerym uśmiechem, patrząc po zgromadzonych – sądzę, że mi udało się dokonać dobrego wyboru. Więc co z tym winem, Gwiazdko?
– Czeka na ciebie, Revanie – uśmiechnęła się ciepło dziewczyna, sięgając po kolejną butelkę wina (poprzednia została już kompletnie opróżniona przez innych chętnych) – Myślę, że pokonanie wroga to nie jedyna rzecz, którą warto by było opić. I cieszę się, że nic ci nie jest... – dodała cicho.
– Dziękuję – odpowiedział nadal uśmiechnięty Revan, nie precyzując czy ma na myśli wino, czy obawy Gwiazdki. Chociaż najprawdopodobniej oba – Wybacz, że Ci przewałem, Albercie. Czy mógłbyś kontynuować?
– Mniejsza, nic istotnego – machnął ręką Gwiezdny.
Płomień westchnął ciężko – Widzę, że nikt inny też żadnych pomysłów nie ma. Pewnie się i tak niedługo dowiemy. Jeśli się czegoś dowiedziałeś ciekawego, to dobrze by było się tym podzielić – zwrócił się do Alberta, jednocześnie wstając z miejsca i otrzepując płaszcz – ale to może później, w jakichś bardziej spokojnych okolicznościach. Na razie przydałoby się zobaczyć, czy nie można w czymś pomóc, skoro już możemy wyjść do ludzi.
Sprzeciwów nie było
– Wybaczcie, obowiązki wzywają – ukłonił się, dramatycznie zarzucił płaszczem i skierował się do wyjścia, pogwizdując pod nosem „dzisiaj umrzesz ty” – znaną dziecięcą wyliczankę podobno pochodzącą z okresu Wielkiej Zarazy. |
_________________ Świadka w sądzie należy znienacka pałą przez łeb zdzielić, od czego ów zdziwiony wielce, a i do zeznań skłonniejszy bywa. |
|
|
|
|
Morg
Dołączył: 15 Wrz 2008 Skąd: SKW Status: offline
Grupy: AntyWiP Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 03-12-2012, 00:53
|
|
|
Jakiś czas później, w pokoju Alberta.
– Albercie – Revan przyjrzał się Gwiezdnemu z namysłem – wybacz, ale chciałbym z Tobą chwilę porozmawiać. Czy znajdziesz dla mnie chwilę przed powrotem?
– Nie ma sprawy. Też chciałem z Tobą porozmawiać o… kilku rzeczach.
– W takim razie zacznij więc pierwszy. Sprawa, o której chcę porozmawiać nie jest bardzo pilna.
– Zastanawiałem się ostatnio… czy istnieje możliwość, aby podszyć się pod kogoś idealnie? Skraść mu wręcz tożsamość… wraz z miejscem w Przeznaczeniu? – Albert odezwał się po chwili zastanowienia – Kilka informacji, które powziąłem, jest… dość niepokojących.
– Istnieje. Ja osobiście mógłbym w każdej chwili zmienić swój wygląd tak, by wyglądać dokładnie niczym Twoja osoba Albercie... a bardziej zaawansowana magia Smoka z Hebanu pozwala idealnie skopiować kogoś... włącznie z jego przeznaczeniem i zdolnościami, chociaż bez kradzieży jego wiedzy... przynajmniej na ile wiem. Nie poszedłem nigdy tą ścieżką.
– Rozumiem. To… sporo tłumaczy. – Gwiezdny skinął głową z ponurą miną, po chwili jednak dobry nastrój zdawał mu się powrócić – Ale, ale. Chciałeś ze mną, Revanie, o czymś porozmawiać?
– Tak Albercie – coś w głosie Revana sprawiło, że Albert spojrzał na niego z większą uwagą – widzisz, przypominasz mi kogoś, kogo kiedyś znałem. I... chciałbym mieć pewność, że nie popełnisz kiedyś tego samego błędu, co ta osoba.
Coś w oczach Revan sprawiało, że Albert nie mógł oderwać od niego wzroku.
– Głęboko wierzysz w sprawę Nieba, prawda Albercie?
– … co przez to rozumiesz, Revanie? – odpowiedział pytaniem, całkowicie zaskoczony.
– Jesteś obrońcą spraw Niebios, ich wysłannikiem w Kreacji, strażnikiem porządku świata... to Twoja praca. Moje pytanie brzmi, czy wierzysz w to, co czynisz, czy wierzysz, że mają rację? Czy uważasz, że decyzje jakie podejmujesz ku ich dobru są słuszne? – ton głosu Revana sugerował, że mówi bardzo poważnie. Albert nie wyczuwał żadnej magii, jednak siła płynąca za słowami była przerażająca – nie przypominała codziennej, spokojnej i lekko niepewnej wymowy Revana. Gwiezdny westchnął ciężko.
– Interesy Nieba… powiedziałbym, że spora część mieszkańców Yu-Shan ma raczej baczenie na własne. – prychnął – Ale jeśli o to pytasz, tak, wierzę że moja praca ma głęboki sens. – odpowiedział z pełnym przekonaniem.
Revan pokiwał głową.
– To... lepiej niż sądziłem. Powiedz mi więc jeszcze tylko... co sądzisz o Gwiazdce? I jej innych towarzyszach?
– Nie wiem – wzdrygnął się – Na pewno nie ma miejsca w Kreacji dla wybrańców Otchłani, ale… – zawahał się – … sam nie wiem co o tym myśleć. Nie chciałbym o tym rozmawiać. – szybko dokończył.
– Więc jest jednak gorzej, niż sądziłem... powiedz mi więc tylko, czy nazwałbyś Gwiazdkę przyjaciółką? Albo czymś więcej?
– Była jednym, z niewielu przyjaciół, których miałem w Greyfalls. I – zmrużył oczy – nie sądzę, abym potrzebował terapeuty.
– Ja zaś sądzę, że zmierzasz dokładnie tą samą drogą, co osobą którą znałem... i znam nadal. Ona też sądziła, że ma czas na decyzję i że zdoła pogodzić ze sobą wszystko, nawet kiedy obie drogi biegły w zupełnie inne strony, a obie decyzje były sobie przeciwstawne. Potem zaś było za późno, a decyzji, którą podjęła... żałuje do dzisiaj. Chciałbym, abyś Ty nie popełnił tego błędu Albercie. Nie odpowiadaj mi teraz, a jeśli nie zechcesz – nigdy. Ale podejmij przed samym sobą decyzję, gdzie naprawdę chcesz umieścić swoją lojalność. – powiedział powoli, ważąc słowa. Siła, która w nich tkwiła była niemalże magnetyczna, jednak nadal nie było w niej żadnej magii. Jedynie silna chęć przemówienia do Alberta.
– Skończyłeś? – Albert westchnął – Czas ucieka, a ja mam pracę do wykonania.
– Skończyłem – Revan westchnął, a dziwna siła go otaczająca jakby zniknęła, gdy odwrócił się, wychodząc. Dopiero w drzwiach spojrzał jeszcze raz na Alberta, dodając cicho, ale słyszalnie – chyba domyśliłeś się, że to ja jestem osobą, o której mówiłem – po czym wyszedł nie oglądając się za siebie więcej. |
_________________ Świadka w sądzie należy znienacka pałą przez łeb zdzielić, od czego ów zdziwiony wielce, a i do zeznań skłonniejszy bywa. |
|
|
|
|
Tren
Lorelei
Dołączyła: 08 Lis 2009 Skąd: wiesz? Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 08-12-2012, 23:43
|
|
|
Koleta powoli otworzyła oczy. Na pewno nie był to dobry poranek: głowa bolała ją dość mocno, całe ciało wydawało się ciężkie, była pewna, że śnił się jej paskudny koszmar (choć nie mogła sobie za nic przypomnieć o czym był), a na dodatek miała problem z przypomnieniem sobie co działo się poprzedniego dnia.
Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i do pokoju weszła Estera. Widząc, że jej koleżanka obudziła się przyjrzała się jej uważniej, jak gdyby niepewna, po czym podeszła bliżej pytając:
- Witaj, jak się czujesz?
- Haha, bywało lepiej – stwierdziła Koleta trzymając rękę na czole. – To musiała być niezła impreza skoro nic nie pamiętam. Ktoś zrobił coś wyjątkowo kompromitującego w jej czasie? I czy masz coś na kaca? – spytała z nadzieją.
- Część zamku jest w remoncie, na ile mi wiadomo nikt się nie skompromitował, a lek na kaca raczej ci nie pomoże ponieważ nie piłaś wczoraj alkoholu – wyjaśniła Estera, podając służce szklankę wody.
- Chyba nie twierdzisz, że boli mnie tak od soku? – odparła brązowowłosa kobieta z krzywym uśmiechem, ale szybko dodała, jak gdyby dostając olśnienia. – Ktoś dał mi w łeb w trakcie imprezy?
- Na ile zrozumiałam to istotnie można opisać to co ci się przytrafiło jako metaforyczne uderzenie w głowę – zgodziła się Estera. Koleta pijąca w tym momencie wodę, prychnęła w nią lekko słysząc to kompletnie niepomocne wyjaśnienie.
- A nie metaforycznie?
- Spytaj królową w wolnej chwili, jakiej magii użyto na tobie dokładnie, jeśli jesteś aż tak bardzo ciekawa. Albo Revana, wygląda na to, że cię wyleczył, więc też powinien wiedzieć. Osobiście nie znam się zbytnio na okultyzmie.
- …mam magicznego kaca? – spytała po chwili milczenia służka tonem w którym pobrzmiewało niedowierzanie.
- Osobiście użyłabym sformułowania „posttraumaturgiczne efekty uboczne”, ale możesz swoją przypadłość nazywać jak uznasz za stosowne – stwierdziła jak zwykle poważnym tonem Estera.
- Mam magicznego kaca – powtórzyła nieco podnieconym głosem Koleta, jak gdyby próbując odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Przez moment próbowała przypomnieć sobie co się zdarzyło. Sięgnęła pamięcią aż do wczorajszego spotkania, ale w pewnym momencie jej wspomnienia urywały się, a jej instynkt krzyczał, że cokolwiek wydarzyło się później nigdy nie powinno zostać sobie przypomniane. Koleta potrząsnęła głową, która zdawała się jeszcze mocniej pulsować bólem. Zaraz otworzyła buzię chcąc znowu o coś spytać, ale blondwłosa służka w międzyczasie sama zadała pytanie:
-Jak rozumiem nie czujesz się na siłach by spełniać swoje obowiązki?
Koleta zamarła próbując zrozumieć o co ją spytano.
- Obowiązki…? Praca?! Nie, nie czuję się – zapewniła natychmiast służka, z powrotem zakrywając się kocem. – Nie wiem czy dam radę wstać z łóżka.
Estera kiwnęła głową.
- Rozumiem. Zaraz przyślę kogoś z jedzeniem. Chwilowo wpiszę za ciebie jakieś zastępstwo. Zajrzę też później. Mam nadzieję, że szybko wydobrzejesz i będziesz mogła wrócić do swoich obowiązków z dodatkowym zapałem – stwierdziła Estera spokojnie i wyszła. Koleta, uważnie patrzyła spod koca na znikającą przyjaciółkę. Jeśli dobrze to rozegra to powinno udać się jej zgarnąć dodatkowe dni płatnego urlopu zdrowotnego. Po chwili jednak skrzywiła się, gdy migrena uderzyła z podwójną siłą. Całkiem zasłużonego urlopu.
Tymczasem Estera idąca do kuchni pogratulowała sobie. Groźba zapędzenia do pracy powinna sprawić, że Koleta pozostanie w łóżku do czasu wyzdrowienia. Estera dostała przykazanie od Sereny, by pilnować iż brązowowłosa służka wypocznie, ale Koleta wcale nie musiała o tym wiedzieć. A gdy Koleta, wbrew groźbie powrotu do pracy, zacznie się wymykać by poplotkować z kucharkami to będzie to znak że w pełni wyzdrowiała. Estera uśmiechnęła się lekko do siebie i ruszyła dalej. |
_________________ "People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 14-12-2012, 22:48
|
|
|
*WZIUM*
Metalowy bełt wbił się z głośnym stukiem w ścianę baraku, trafiając w obręb wyrysowanej tam ludzkiej sylwetki.
- I jak? - Płomień opuścił trzymane w dłoni narzędzie zbrodni, spogladając na piątkę swych żołnierzy którzy właśnie wrócili z długiej wyprawy po mieście i okolicach.
- Znaleźliśmy trochę chętnych, ale rekrutacja nie idzie zbyt szybko - Hattas wyaźnie nie był z tego faktu zadowolony. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że zdążył już się zorientować w lokalnej sytuacji i dowiedzieć od abyssala o nadchodzącej wojnie.
- A druga sprawa? - kolejny bełt poszybował w ślad za poprzednim, trafiając nieco bliżej środka. Płomień zaczynał się powoli przyzwyczajać do nowej broni.
- Z tym jest lepiej - ostrożnie odpowiedział Estral. - Znalazłem kilku bezrobotnych rzemieślników, oraz zakład który poprzedni właściciel sprzedał za bezcen gdy wyjeżdżał do Węzła. W tej chwili jesteś właścicielem całkiem ładnego interesu, który ma szansę przynieść nielichy zysk
- Ma szansę? - abyssal spojrzał z niepokojem na mówiącego.
- Owszem - Estral bezradnie rozłożył ręce - Oczywiście, o ile faktycznie zbliża się wojna. Na sprzedaży narzędzi rolniczych nie zarabia się za dużo. Choć - usprawiedliwiając się, szybko dodał - nawet wtedy wkład ma szansę się zwrócić, choć nie tak bardzo i nie tak szybko
- Ach tak, oczywiście - wojownik uspokoił się, i posłał kolejny pocisk w cel. - Myślę, że o to nie musimy się martwić. Mobilizacja ruszy już niedługo niezależnie od sytuacji - Płomień zamierzał dopilnować tego osobiście.
- Pokazałem też kilku kowalom te haslanckie zabawki - podjął Estral po chwili milczenia - Mówią, że wyprodukowanie podobnych nie będzie takie trudne, choć raczej nie od ręki i nie od razu w dużych ilościach - wzruszył ramionami - osobiście sądzę, że nie uważają że to się sprzeda, i chcą od nas wycisnąć ile się da na starcie
- Nie dziwię im się. Sam do końca jeszcze nie jestem pewien, jak się sprawdzą w walce. - jeśli pierwsze próby okazałyby się pomyślne, Płomień zamierzał namówić Ireneusza na zamówienie większej ich ilości.
Oczywiście, wpierw należało Ireneusza - i Serenę - namówić na kilka innych rzeczy. Ze względu na brak czasu nalezało zrobić to stosunkowo szybko, więc miał nadzieję, że uda mu się ich złapać gdy nie będą zbyt zajęci jeszcze tego albo następnego dnia. Mimo coraz wyraźniej odczuwalnego braku czasu, abyssal uznał jednak, że może sobie pozwolić na próbę porozmawiania wcześniej z kimś innym. Tym, czego najbardziej mu obecnie brakowało były informacje - zdecydowanie nie lubił poruszania się po ciemku - a do głowy przychodziła mu tylko jedna osoba w okolicy która mogła wiedzieć rzeczy które trudno byłoby mu uzyskać z innych źródeł.
Po krótkiej rozmowie z żołnierzami odnośnie spraw organizacyjnych na najbliższe dni starannie zebrał wbite w ścianę bełty, zapakował kuszę do worka i doprowadził się do jako-takiego porządku, równocześnie w myślach układając odpowiednio niezobowiązującą modlitwę do boginii Suwariko z prośbą o spotkanie.
Odpowiedź przybyła dość szybko, słyszalna w pianie wodnej. Nic zresztą dziwnego - bogowie zawsze nasłuchiwali modlitw dla nich przeznaczonych, ta zaś była bez wątpienia specyficzna. “Wrota Rzecznego Pałacu otworzą się przed tobą o porze, jaką sobie wybierzesz”. Bez wątpienia oznaczało to także, że i bogini była zainteresowana dalszą rozmową.
Szybkość reakcji boginii zaskoczyła nieco Płomienia - co prawda miał nadzieję, że uda się załatwić spotkanie względnie szybko (przebieg pierwszej rozmowy sugerował, że Suwariko była dość zainteresowana ostatnimi wydarzeniami i nie miała nic przeciwko dalszym kontaktom), ale liczył się z możliwymi opóźnieniami. Była to dobra wiadomość - Abyssal nadal nie był pewien jaki stosunek do aktualnej sytuacji ma boginii, ale na razie sprawiała wrażenie przyjaźnie nastawionej.
Nie było powodu by wizytę odkładać, nie minęła więc nawet godzina od otrzymania odpowiedzi, gdy Płomień przekroczył ponownie drzwi świątyni Boginii. Tak jak poprzednio, zmiana scenerii była natychmiastowa - w jednej chwili stał na kamiennych stopniach prowadzących do świątyni, a w następnej szedł po powierzchni rzeki w kierunku znanej już mu wysepki. Idąc po wodzie Płomień odniósł wrażenie, jakby rzeka się lekko zmieniła od jego ostatniej wizyty - nie był jednak w stanie umiejscowić do końca skąd mogło pochodzić takie wrażenie.
Na wyspie czekało już na niego kamienne siedzisko, takie jak poprzednio.
- Witaj więc ponownie - powitała Płomienia bogini, a jej uśmiech wyglądał na szczery.
- Witaj, boginii - abyssal odpowiedział usmiechem i skłonił się lekko gospodyni.
- Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkadzam - dodał, zajmując przygotowane dla niego siedzenie - bo przyznam, że sprowadza mnie tu zwykła ciekawość, a nie sprawy wyższej wagi
- Nie przeszkadzasz. Musisz wiedzieć, że w ostatnim czasie niewiele dzieje się w okolicy, czemu powinnam poświęcać wiele uwagi. Chociaż zaczyna się to zmieniać. Wkrótce wiatr wojny powieje nad tą okolicą. Wraz z nim zaś nadchodzi wiatr zmian. - stwierdziła Suwariko z namysłem, przyglądając się Abyssalowi.
- I to nie tylko tą okolicą - zgodził się z nią wojownik - Niezależnie od przyczyn stojących za tym konkretnym konfliktem, jest on tylko częścią większego wzoru. Po nim przyjdzie następny, i następny, i następny... aż zarzewie wojny ogarnie całą Kreację. I chyba nikt - rozłożone ręce abyssala wskazywały, że sam też nie uznaje się za wyjątek - nie wie co przyjdzie potem
Drapieżny uśmiech na twarzy Płomienia pokazywał, że ta niewiedza bardzo mu nie przeszkadza
- Oczywiście, nie znaczy to, że nie możemy próbować wywrzeć na tą przyszłość wpływu - dodał, odchylając się do tyłu i również mierząc boginię spojrzeniem.
- Przedstawiasz się jako miłośnik wojny... ale czy rzeczywiście tego właśnie pragniesz? Wojny, która ogarnie Kreację? Chociaż... być może powinnam zadać inne pytanie. Czym tak naprawdę jest dla Ciebie wojna, Wyniesiony? Celem, czy środkiem do niego? Hmmm... nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz. Wybacz starej kobiecie, której zebrało się na filozofię - Suwariko stwierdziła, mrużąć oczy.
- Miłośnik wojny? - na twarzy Płomienia pojawił się na chwilę wyraz zaskoczenia - Tak, kiedyś prawdopodobnie mógłbym się tak nazwać. Teraz... - głos na chwilę mu zamarł, gdy zastanawiał się nad odpowiedzią. - Teraz nie jestem pewien. Wojna jest tym czemu poświęciłem całe życie. Tym, na czym najlepiej się znam. Nie ukrywam, że okazja do zmierzenia swych zdolności z utalentowanym przeciwnikiem, do sprawdzenia się w trudnej sytuacji nadal sprawia mi przyjemność. Był okres gdy myślą nie sięgałem dalej, gdy to mi wystarczyło - ale te czasy minęły. Wojna dla samej wojny wydaje mi się teraz nie tylko bezcelowa, ale wręcz szkodliwa. - po chwili potrząsnął głową, jakby przypominając sobie w czyim właściwie jest towarzystwie. - oczywiście, rozumiem że takie kwestie z punktu widzenia bogów mogą wyglądać inaczej - dodał, myśląc o tym, co prawdopodobnie na takie idee powiedziałaby Siakal.
- No wiesz Wyniesiony, kiedy kobieta nazywa się starą, powinieneś zaprzeczyć nawet keidy ma te kilka tysięcy lat - Suwariko stwierdziła lekkim tonem, zaraz jednak spoważniała - być może zaskoczy Cię to co powiem, ale zgodzę się z tobą. Być może wiele wspólnego z tym ma to, że nie zawsze patronowałam wojnom... a przynajmniej nie im samym. Nie znajduję przyjemności w rzezi, jednak sama idea wojny ma w sobie coś oczyszczającego, gdy cel, jaki jej przyświeca jest słuszny. Twoje podejście także uważam za takie, jakim być powinno. - to mówiąc zamilkła na chwilę, potem jednak kontynuowała po krótkim namyśle - Niewielu Wyniesionych odwiedzało mnie w ciągu ostatnich setek lat. Ci z nich, którzy to czynili uważali zaś wojnę za cel sam w sobie, lub co gorsza - za drogę ku jeszcze gorszej przyszłości. W tobie i twojej przyjaciółce jednak było coś innego... nie jesteście Wyniesionymi Słońca Niezwyciężonego, jednak to właśnie wy obudziliście rzekę mojego Sanktuarium... kim jesteście naprawdę? Powiedz mi proszę prawdę Wyniesiony. - stwierdziła silniejszym tonem, jakby podejmując decyzję.
Pytanie było Płomieniowi bardzo nie na rękę. Daleko na Północy nadal niewielu słyszało coś konkretnego o upadku Thorns, ale tu - zwłaszcza w wypadku boginii która ze swojej natury interesowała się konfliktami - wieści o rycerzach śmierci na służbie Maski z pewnością już dotarły. Bogowie raczej wiedzieli też więcej o Nigdynarodzonych od niego - a zdążył się już dowiedzieć wystarczająco dużo by rozumieć, że w niebie byty te z pewnością nie cieszyły się dobrą opinią. Prawdziwa odpowiedź wymagała od niego pewnej dozy zaufania do boginii - a ufać nie przychodziło mu łatwo.
Z drugiej strony przyszedł tu szukać odpowiedzi na wiele swoich pytań - co wiązało się z ujawnieniem pewnej dozy posiadanych przez siebie informacji. Suwariko nie wyglądała na osobę głupią, więc w końcu z tych informacji i tak by wydedukowała odpowiedź na pytanie które właśnie zadała.
- Oczywiście - odparł, nie ukrywając nawet, że pytanie nie sprawiło mu przyjemności - ale powiedz mi wpierw, proszę, co wiesz już o wydarzeniach sprzed sześciu lat i powrocie Wyniesionych? - uniesiona zapobiegawczo ręka miałą powstrzymać ewentualny wybuch boginii, gdyby uznała że próbuje wymigać się od odpowiedzi - Odpowiedź będzie wymagała pewnej dozy informacji, więc chcę się dowiedzieć od czego będę musiał zacząć
- Wyniesieni... Świetliści powrócili. Ale nie wszyscy. Jedynie część... część z nich... odeszła. Nie pojawili się do tej pory, mimo że Kreacja znajduje się w sytuacji, w której codziennie rodzić i umierać musi wielu bohaterów godnych ich noszenia. Prawie połowa z nich nadal nie ujawniła się na świecie... Jakby ich Egzaltacje zaginęły. Lub zostały zniszczone, to jednak nie jest możliwe. Nawet Stworzyciele nie byli w stanie ich zniszczyć... Białe płomienie Pierwszego Króla nie mogły ich strawić. Nie wiem, co stało się sześć lat temu... poza tym, że sztuczka Gwiezdnych została złamana.
Abyssal odwrócił wzrok od rzeki, na którą spojrzał gdy czekał na odpowiedź boginii
Rzeka płynęła szybciej... ale nie to zwróciło uwagę Abyssala. Teraz uświadomił sobie, co było w niej innego. Sceny bitew, przedtem oddalone i niewyraźne stały się ostrzejsze, zbliżały się ku powierzchni... nie widział ich wyraźnie i nie dłużej niż na mgnienie oka, ale mógł dostrzec maszerujące armie i bohaterów walczących z wrogami, którzy zdawali przewyższać ich pod każdym względem. Widział ludzi i demony zwartych w śmiertelnym boju, złocisty miecz ciskający pioruny, kobiętę okrytą krwią wygrzebującą się spod stosu ciał o obcej mu anatomii... a potem ponownie wróciły sceny walk pomiędzy ludźmi, bitwy mniej pamiętne, lecz nadal pełne bohaterów. Zawsze jednak w centrum widział kogoś, kto przewodził i prowadził ludzi do boju... wskazywał mieczem wroga, czy potężnym obuchem maczugi gromił wrogów.
- To... nie jest do końca prawda - powiedział, wpatrując się uważnie w Suwariko. Od tego jak jego informacje przyjmie boginii mogło wiele zależeć. - Nie wiem, kto jest odpowiedzialny za otwarcie bram pułapki stworzonej przez Gwiezdnych, ale biorąc pod uwagę kto na tym skorzystał mogę się domyślać. - nie wyjaśniało to nadal jak informacja o Więzieniu (która musiała być przecież jednym z najsilniej strzeżonych sekretów - Płomień nawet nie wyobrażał siobie, by mogło być inaczej) dostała się w niepowołane ręce.
- Niestety, nie wszystkie Wyniesienia zostały uwolnione. Z tego co rozumiem, część została złapana i ...zmieniona. Na szczęście coś w samej naturze wyniesień wydaje się protestować przeciw zamianie ich w zwykłe sługi, ale nie zmienia to faktu iż obecnie duża część osób je noszących znajduje się na służbie Niezrodzonych... albo Yozich
- To... wiele wyjaśnia. Mówisz o tym, że nie zostały zmienione w zwykłe sługi, a więc uznam, że rozumiesz przez to fakt, że ci którzy je noszą posiadają wolną wolę. Przyjmę też, że jesteś jednym z ludzi, którzy noszą zmienioną Egzaltację Wyniesionych Słońca. Którą z nich? Nie, teraz kiedy wiem o zmianie, mogę wyczuć i zrozumieć Twoją Esencję. W Złotym Wieku wielu Solarów sięgało powoli po Nekromancję i tę dziwną martwą Esencję, która krąży w twych żyłach. Jednak pomimo tej zmiany i Esencji obcej życiu Kreacji jesteś tutaj, a nie w podziemiach, służąc Niezrodzonym. Nie jesteś w Cierniach, prowadząc armie tego, który zwie się Maską Zim. Siedzisz tutaj ze mną, boginią której czas do niedawna zdawał się przeminąć i mówisz rzeczy, jakie od wieków chciałam usłyszeć z ust Poranka. Dlaczego? I jeśli to wiesz... czemu inni nie podążyli tą samą drogą?
- Ach, gdyby odpowiedź na to pytanie była znana, nie bylibyśmy potrzebni. - Płomień uśmiechnął się smutno, myśląc o tym jak wszystko zaczęło się od tego że Maska Zim nie dał mu (na szczęście) żadnych armii do prowadzenia. - Wolna wola u Wyniesionych nie oznacza przecież, że będziemy wykorzystywać swe moce mądrze, sensownie czy właściwie. Cokolwiek to ostatnie miałoby oznaczać.
Po chwili zamyślenia wzruszył ramionami. Przynajmniej jeśli będzie popełniał błędy, to będą to jego błędy, a nie narzucone przez kogoś innego.
- Nie psujmy sobie jednak humoru w tak dobrze zapowiadający się dzień takimi rozważaniami - znacznie weselszym tonem kontynuował - ostatecznie przyszedłem tu dziś w zupełnie innej sprawie
- Nie sądź, że tak łatwo się wymigasz od tych rozmów - stwierdziła bogini weselszym głosem - będziesz musiał mi jeszcze wiele opowiedzieć o Wyniesionych, w jakich zmienili się niektórzy Świetliści. Ale nie teraz - z czym więc przyszedłeś do mnie, odmieniony Poranku? Czy też wolisz, bym zwracała się do ciebie inaczej? - dodała, wyraźnie zastanawiając się nad poprawną formą.
- Oficjalną formą wydaje się być “Zmierzch”, ale epitety przyklejone anatemom przez mnichów nieskalanej wiary też są dość popularne - prawdopodobnie z przekory - sam Płomień nie do końca rozumiał to podejście. - W moim przypadku samo “Płomieniu” w zupełności wystarczy. Natomiast w kwestii tego co mnie tu sprowadza... - abyssal kontynuował uspokojony - w końcu najgorszą część rozmowy miał już chyba za sobą - Albert, ten gwiezdny który był tu poprzednio, wrócił ostatnio z Niebios w stanie wzburzenia, z informacjami o jakimś alarmie i zagrożeniu pojawienia się jakiegoś Powietrznego Legionu. Niestety, jego wyjaśnienia w tej sprawie były dość chaotyczne i niekompletne, więc główne co osiągnął to uzmysłowił mi jak mało właściwie wiem o jego pracy. Pomyślałem więc, że dobrze by było poszukać wyjaśnień w innym miejscu - najlepiej u kogoś kto w tych kwestiach powinien mieć większe rozeznanie niż młodzieniec który jak sam przyznaje ledwo co skończył szkolenie.
- Pytasz mnie więc o Powietrzny Legion... w zasadzie nie można o nich wiele powiedzieć. Teoretycznie to kawaleria Niebios, siły reagowania wysyłane by powstrzymać największe zagrożenia. W rzeczywistości - nie przypominam sobie specjalnie, kiedy ostatnio rzeczywiście gdzieś wyruszyli. Sidereale chcieliby ich kontrolować w swoich celach, inni bogowie we własnych - w efekcie toną w biurokracji nawet pomimo talentów swego głównego przywódcy. Nie jest to jednak siła, jaką należy lekceważyć - każdy członek Legionu to bóg lub żywiołak o znacznej mocy, a razem ich siła jest naprawdę wielka.
Płomień zamyślił się. Nie wyglądało na to, by zachowanie Alberta było udawane, więc przynajmniej on musiał myśleć iż interwencja Legionu Powietrza nie była wcale tak mało prawdopodobna.
- Jak oceniasz szanse, by zostali faktycznie zmobilizowani w odpowiedzi na działania jednej osoby? Konkretnie - Wyniesionego posługującego się z tego co zrozumiałem mocami Hebanowego Smoka. Albert mówił też coś o jakimś alarmie.
- To prawdopodobnie jedyna rzecz, jaka mogłaby spowodować wysłanie Legionu bez przerażającej ilości biurokratycznych przepychanek... przynajmniej przed akcją. Nie wiem co masz na myśli mówiąc o korzystaniu z mocy Hebanowego Smoka, jednak czysta Esencja wytwarzana przez niezwiązane z Paktem i prawami Czarnoksięstwa pojawienie się Yozi lub ich dusz Trzeciego Kręgu w Kreacji wywołuje natychmiastowy alarm w Splocie. Zapewne ten ktoś, o kim mówisz posiadał moce wystraczająco podobne, aby ich użycie w dużej ilości wywołało w Splocie podobną reakcję.
- To jest... niepokojące. Nie wiem co mógłby chcieć tu robić sługa Yozich tak bardzo, że ryzykował możliwość wykrycia, ale podejrzewam, że gdybym wiedział bardzo by mi się to nie spodobało - jeśli w sprawę zamieszane faktycznie były moce Malfeasu (a nie był to jednostkowy nieodpowiedzialny wybryk, czy działania jakiegoś renegata) to tym bardziej należało uważać.
- Wykradzenie Egzaltacji oznacza, że Pradawni mogą mieć nowe plany... a chociaż nie wierzę w to, aby zdołali uciec, ich zamiary mogą skończyć się źle dla Kreacji i bez tego. Zgadzam się z tym, że należy uważać. Wygląda na to, że historia ponownie ruszyła z miejsca.
Zbytnie zaprzątanie sobie głowy kwestiami na które chwilowo brakowało odpowiedzi do niczego nie prowadziło. Płomień westchnął ciężko, mając nadzieję, że może ci którzy pojechali do Discordii dadzą radę się czegoś dowiedzieć.
- Cóż, najbliższe miesiące będą ciekawe. Mogę mieć tylko nadzieję, że wizyta tego nieproszonego, infernalnego gościa nie miała bezpośrednio nic wspólnego z krojącą się wojną
- Miesiące Płomieniu? Wydaje mi się, że nie doceniasz Discordii. Ta powódź nadejdzie znacznie szybciej. Ta wojna jest bardziej niż blisko i nie mogę ukryć, że jej wynik bardzo mnie interesuje. - odpowiedziała Suwariko, mrużąc lekko oczy jakby patrzyła gdzieś w dal ponad samym Płomieniem - wojna rozpocznie się za miesiąc. Najwyżej za dwa.
- To niedobrze - abyssal nie ukrywał, że przewidywania Boginii wyraźnie go zmartwiły - miałem nadzieję na więcej czasu by choć wyszkolić jakąś sensowniejszą armię. Z tego co rozumiem obecnie dysproporcja sił wyraźnie faworyzuje Discordię, a jeszcze te doniesienia o starożytnej broni... - pokręcił głową ze zniechęceniem - to może bardzo przedłuzyć cały konflikt, a to oznaczałoby dużo większe zniszczenia
- Przykro mi Płomieniu, ale w tej sprawie... mam związane ręce. Choć cieszy mnie, że chcesz uniknąć wyniszczającej wojny i sama wolałabym by do niej nie doszło, nie mogę ingerować w sprawę walk między Harmonią, a Discordią. Z drugiej strony, sama obecność Wyniesionych zmienia losy bitew.
- Nie możesz ingerować? - Ireneusz faktycznie coś takiego wspominał. Coś o jakiejś przysiędze o niejasnej genezie - Czy jest ku temu jakiś konkretny powód? Wybacz, jeśli to zbyt osobiste pytanie.
- Osobiste pytanie? Nie skądże... po prostu tym na górze nie spodobałoby się, gdybym o tym mówiła. Chociaż tak samo nie spodobałoby im się to, że rozmawiam z tobą. Albo... nie - Suwariko spojrzała na Płomienia z błyskiem w oku - myślę, że ta rozmowa spodobałaby im się znacznie mniej. To było.. jakieś kilkaset lat temu. Kiedy mój prawnuk władający Discordią wpadł na genialny pomysł podbicia Harmonii pomimo braku przewagi militarnej i swojego zupełnego braku zdolności wojskowych, zakładając że jako troskliwa babcia powinnam przybyć mu z pomocą i wygrać wojnę za niego. Nie mogę ukryć, że jego głupota stanowczo nie nastrajała mnie do tego, by przyjść mu z pomocą, mimo jego pokreweiństwa ze mną. Nigdy nie popierałam nepotyzmu. Do rzeczy jednak - pewne osoby na górze, którymi jak się domyślasz byli współpracownicy Twojego towarzysza, Alberta - uznały, że mają wyśmienitą okazję do tego, by ograniczyć mój wpływ na kolejną z moich domen. Tym samym wymusili na mnie złożenie przysięgi obiecującej neutralność w wojnach między Discordią, a Harmonią - którą ówcześni władcy Harmonii, myślący podobnie do mego nierozsądnego prawnuka przyjęli skwapliwie - ciężko zresztą się temu dziwić. Jednak dopóki ta przysięga obowiązuje, moje ręce są związane w tej części Stu Królestw. - dokończyła opowieść Suwariko.
Nic dziwnego, że Boginii nie darzyła Gwiezdnych zbytnią miłością. Oczywiście, nie do końca jasne było gdzie leżały jej sympatnie obecnie.
- A gdyby nie były związane? Z przysięgi można chyba zostać zwolnionym?
- Zadajesz ciekawe pytanie Płomieniu. Przysięga może być rozwiązana bez wątpienia. Na wiele sposobów jak sądzę, jednak najprostszym z nich byłoby słowo obecnej władczyni Harmonii, Sereny. Gdyby zaś moje ręce nie były związane... to ciekawe pytanie, którego nie rozważałam do tej pory. David, mimo że jest moim dalekim potomkiem nie jest osobą bliską memu sercu, jednak pełne poparcie Harmonii byłoby niedobrze widziane jako bezpośrednia i nieuzasadniona boska interwencja... chociaż. Czy wiesz juz może coś więcej na temat śmierci poprzedniej królowej - Kwiety... oraz klątwy nałożonej na Harmonię przez Wybrańców Gwiazd?
- Owszem. Wiemy, że najprawdopodobniej w zamach - a przynajmniej w zdobycie trucizny do niego użytej - zamieszany był ten sam infernal o którym już wspominałem. Klątwa jest rezultatem kogoś kto podszył się pod Gwiezdnego, udał do Niebios i złożył odpowiednie zapotrzebowanie. Tożsamość tej osoby jest obecnie nieznana, ale myślę, iż to, że zamieszany w sprawę infernal posiadał zdolności bardzo wiarygodnego podszywania się pod innych ludzi nie jest przypadkowym zbiegiem okoliczności. Z oczywistych chyba powodów nie sądzimy jednak, by działał on samotnie.
- Tak. To bez wątpienia ciężka i trudna sytuacja, do tego wydarzenia sugerują, że siły Piekieł wyraźnie próbują wpływać na Los mojej własnej domeny w sobie tylko znanych celach. Bez wątpienia powinnam im przeciwdziałać wszelkimi dostępnymi środkami, nie sądzisz Płomieniu? - co zaskakujące, w głosie Suwariko nie było słychać ironii.
- Och, zdecydowanie. - podejrzewał, że co do tej kwestii gotowi byliby się zgodzić wszyscy (z wyjątkiem samych Yozich i ich sługusów) - Myślę, że królowa również - choć oczywiście ostateczna decyzja będzie należeć do niej.
- Dobrze więc. Niechaj królowa podejmie decyzję. Jeśli zdecyduje się unieważnić przysięgę, przekaż mi tę wiadomość podobnie jak tym razem... Jednak to ona będzie musiała przybyć do mojego Sanktuarium. Takie są zasady - w tym miejscu uśmiechnęła się złośliwie - ciekawe, co powiedzą na to Gwiezdni...
- To jej królestwo, nie ich. Będą musieli się dostosować - abyssal wzruszył ramionami, wyraźnie nieprzejęty tym, że siedzących w niebiosach wyniesionych może to przyprawić o zły humor.
- Nie powiem, aby szczególnie zależało mi na ich dobrym humorze. Szczególnie teraz, kiedy po wielu wiekach prób upokorzenia mnie i zmarginalizowania nagle poczuli się na tyle niepewnie, by mnie unikać. Szczerze mówiąc, wręcz mnie to trochę bawi.
- Och, czy w ich zachowaniu coś się ostatnio zmieniło? - oczywiście, zmiany mogły być naturalną konsekwencją ostatnich sześciu lat, ale Płomień był na tyle podejrzliwy, że wolał się upewnić.
- Trochę. Od czasu otwarcia Więzienia zaczęli się skradać, zamiast wizytować mnie pełni pychy i buty jak wcześniej. Zaś od pewnego czasu w ogóle przestali się pojawiać - pewnie mają za wiele na głowie gdy Wyniesieni Słońca wracają... no i może obawiają się, że znów urosłam w siłę.
Albo wręcz przeciwnie, uznali, że inne problemy są znacznie bardziej istotne - ale Płomień nie zamierzał tego Boginii mówić. Na pewno nie w chwili gdy jej przypuszczenia wydawały się wprawiać ją w dobry humor.
- Ich strata - abyssal uśmiechnął się lekko, po czym zaczął podnosić się powoli z zadziwiająco wygodnego kamiennego siedziska. - Postaram się omówić sprawę z królową jak najprędzej - mam nadzieję, że gdy przyjdę z kolejną wizytą, będę już miał jej odpowiedź
- Będziesz zawsze mile widzianym gościem Płomieniu. Ja zaś muszę pomyśleć, jak ponownie objąć takich jak ty opieką.
Po jeszcze kilku chwilach wymiany grzeczności i pożegnań Płomień opuścił świątynię myśląc, że w sumie spotkanie nie wypadło najgorzej. Pozostało teraz tylko przekonać o tym samym Serenę. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 15-12-2012, 20:44
|
|
|
Galera rzeczna Harmonii pruła łagodne fale, podążając w górę rzeki w kierunku discordiańskiego portu. Johann obserwował przesuwający się brzeg pogrążony w myślach, a wiatr powiewał jego włosami i płaszczem. Dopiero teraz miał okazję się porządnie przyjrzeć bujnej roślinności Wschodu i potężnemu nurtowi Meandra. Wszystko tu było inne, bardziej bujne, żywe, rozkwitające...
- Dwa dni drogi pozostały, sir - szybko odezwał się jeden z żeglarzy, mnąc czapkę - pogoda spokojna, wszystko ku dobremu zmierza.
- Cieszy mnie to, dobry człowieku. Choć patrząc na mapę wydawało mi się, że odległość jest sporo mniejsza.
- No, panie szanowny... ale mapy nie uwzględniają, że pod prąd płyniemy. No i niestety się droga wydłuża.
- Prawiście - przytaknął, odwracając się. - Schodzę pod pokład. Wierzę, że doprowadzicie nas na miejsce bez peturbacji.
- Ta jest! - odpowiedział ze śmiechem pełen dumy marynarz, nawet jeśli nie do końca zrozumiał, co wielmożny pan mówił.
Podczas gdy Johann powiewał, podziwiając widoki, Gwiazdka intensywnie integrowała się z przydzieloną dwójce posłańców obstawą. Wprawdzie większość z żołnierzy Waltera wyraźnie odczuwała spory dystans do ważnych osobistości wysyłanych na misje dyplomatyczne, ale okrętowe zapasy trunków sprzyjały niwelowaniu dystansu w kontaktach międzyludzkich i bardzo sztywna początkowo rozmowa po kilku głębszych zaczęła się zdecydowanie bardziej kleić. Rzecz jasna nadal dotyczyła bezpiecznych tematów w rodzaju pogody w ostatnim tygodniu i żartów na temat miłostek co niektórych gwardzistów, ale wyglądało na to, że za dwa, góra trzy dni będzie można porozmawiać z członkami elitarnego oddziału na bardziej newralgiczne tematy - chociażby starannie omijane do tej pory kwestie polityczne.
Johann zszedł po schodach, pochylając nisko głowę (nauczony smutnym doświadczeniem) i przytrzymując się ściany. Skinął Gwiazdce i towarzyszącym jej wojakom, podszedł do swoich bagaży i wyciągnął z futerału gitarę.
- Gotowa na kolejną lekcję? - zapytał, siadając przy ścianie mesy i strojąc instrument. Żołnierze wiedzieli już, że w słowach takich kryła się sugestia, iż sędzia ma ochotę na rozmowę w cztery oczy. Przeprosili, tłumacząc się obowiązkami i opuścili pomieszczenie. Dziewczyna pożegnała ich skinieniem głowy i uśmiechnęła się do Johanna.
- Jasne, z przyjemnością - odpowiedziała. - Podróż statkiem to dobra okazja, później może nie być... czasu.
Johann wreszcie skończył majstrować przy gryfie instrumentu, wreszcie zadowolony z efektu, po czym przeciągnął kilka razy palcami po strunach. Zagrał prostą melodię, po czym przekazał gitarę Gwiazdce dając znak by spróbowała powtorzyć.
Pierwsze akordy zabrzmiały całkiem prawidłowo, ale przy czwartym czy piątym z kolei pomyliła chwyt. Spróbowała zaimprowizować dalej tak, żeby pomyłka zdawała się być celowa i wyszło jej zdaniem całkiem interesująco - ale szybsza, mocniejsza gra zupełnie nie przypominała wzoru, który dziewczyna miała naśladować.
- Spróbuję jeszcze raz - mruknęła.
- Hmm... trójka za odegranie melodii, z plusem za kreatywność. Powinnaś mieć własny instrument, więcej ćwiczyć. Może na targu w Discordii będą mieli porządne gitary... Muszą mieć targ, chyba nie są aż tak szalonymi militarystami, żeby nie mieć targu.
- I gitar? Wiesz, cały czas się zastanawiam, ile jest prawdy, a ile propagandy i uprzedzeń w tym, co o Discordii mówi się w Harmonii. Z tego co zrozumiałam, konflikt trwa od setek lat, więc chyba niewiele mogłoby mnie zdziwić...
- To prawda - skinął głową, po czym sięgnął po wino. - Gdyby nie te wszystkie zbiegi okoliczności - bogowie zabójstw, klątwy astrologiczne, infernale - uznałbym, że ów David to zwykły lokalny kacyk, a magitech potrzebny mu do zrównoważenia potęgi uroków Smoczokrwistych. Wiele jednak wskazuje na to, że lokalna wróżda jest tylko przykrywką. Musimy dowiedzieć się co pływa w tym wrzącym garze, zanim wybije pokrywę i wykipi na zewnątrz. A wykipi a pewno..
Jego ostatnie słowa podkreślił dramatyczny akord wygrany na gitarze przez Gwiazdkę.
- Zabrzmiało poważnie - przyznała, uśmiechając się krzywo. - Co prawda jestem dziwnie pewna, że gdyby królowa Kwieta miała okazję, żeby pozbyć się władców Discordii i łatwo ją podbić, wcale by się nie wahała, ale zgodzę się, że sytuacja jest niepokojąca. Nie wiem, czy to Discordia znalazła furtkę i ją wykorzystuje, czy ktoś usiłuje się nią posłużyć w jakimś celu, ale coś poważnego dzieje się na pewno. Pytanie tylko, jak sięgnąć do tego drugiego dna, skoro nie ma nawet pewności, że Discordia jest całkowicie świadomym graczem w tym bagienku.
- Od razu zastrzegam, że w kwestii zadań wywiadowczych nadaję się tylko do odwracania uwagi - uśmiechnął się, odwracając oczy od wina. Trzymał kieliszek już dobrą chwilę, obserwując napój i delikatnie nim kołysząc. Albo uwielbiał celebrę towarzyszącą piciu znamienitych win, albo wschodni trunek wydawał mu się podejrzany. - Chcę wybadać ile David wie o zamachu i czy on albo ktoś z jego dygnitarzy mógł za nim stać. W miarę możliwości nie wywołując przy tym wojny. Natomiast grzebanie w poszukiwaniu tajemniczych sojuszników i zasobów Discordii pozostawiam wam trzem.
- To pierwsze nie powinno być bardzo trudne. Jeśli tylko będziemy mieć okazję, by zamienić kilka słów z samym Dawidem, z pomocą charmów powinniśmy się łatwo zorientować, co i jak.. Trochę gorzej z dygnitarzami, jeśli dwór Dawida jest duży, to może sporo zająć... No i spodziewałabym się, że jeśli ktoś ma coś do ukrycia, a jednocześnie nie chciałby, żeby wyszło na jaw zbyt szybko, może nas dość skutecznie unikać. Nie przypuszczam, żeby dano nam wystarczajaco dużo czasu, byśmy mogli swobodnie porozmawiać z wszystkimi co ważniejszymi osobami.
- Przede wszystkim mamy lepsze rzeczy do roboty. W Gethamane została moja wspólnota religijna, praktycznie bez starszyzny. Ty pewnie też masz swoje plany i zobowiązania. Nie przesadzajmy jednak - Discordia to mały kraj, cała arystokracja zmieściłaby się w tym pomieszczeniu. Wszyscy wszystkich znają, wszyscy się spotykają na tych samych ucztach i rautach. W międzyczasie zaś będzie można przekonać się o ich faktycznych nastrojach.
- Pewnie mocno antyharmonijne, biorąc pod uwagę historię i zapewne propagandę. Będzie ciężko. Sądzisz, że uda nam się odłożyć... a może nawet zapobiec wojnie? - zapytała, odrywając wzrok od wirującego w kieliszku płynu i przyglądając się sędziemu z zamyśloną miną.
- Wojna trwa od pokoleń, słyszałaś zresztą Ireneusza. Jeśli Harmonia przetrwa zbliżającą się eskalację to wkrótce sama spróbuje podboju - ruszał kieliszkiem pod nosem, kontrolując zapach. Sądząc po skupionej minie wino było albo wyjątkowo nietuzinkowe, albo zatrute. - Możemy kupić trochę czasu Serenie i Płomieniowi, ale nie ma co się łudzić. Na dłuższą metę żadnej ze stron nie zależy na pokojowej koegzystencji.
- Wiem przecież, wiem... - westchnęła. - Po prostu niespecjalnie podoba mi się myśl o wojnie, której głównym powodem jest konflikt pomiędzy panującymi rodami. Zwykli ludzie tylko na tym stracą.
- Jedyne bezkrwawe... No, w miarę bezkrwawe, rozwiązanie jakie widzę, to wydać Serenę za Davida. Ale wpierw musielibyśmy upewnić się, że to nie on zabił Kwietę i przekonać oboje do konceptu.
Gwiazdka popatrzyła na rozmówcę z niedowierzaniem, po czym wybuchnęła śmiechem, o mało co nie dławiąc się winem.
- Przekonać?... Rzeczywiście prawie bezkrwawe, bo z tylko jednym trupem. Davida albo Sereny. Wyobrażasz sobie Serenę, która zgadza się na taki układ?
- Hmm... Mówisz, że może być przeciwna?
- Mhm - dziewczyna skinęła głową. - Nie wiem czy zauważyłeś, ale Serena ponad wszystko ceni sobie swoją niezależność. Nie zdziwiłabym się nawet, gdyby cała ta wyprawa po artefakty była niczym innym, jak próbą ucieczki przed tego typu ograniczeniami wolności osobistej - wyjaśniła, uważnie obserwując reakcję sędziego, na którego nosie malowniczo wylądował płatek lotosu.
- Masz rację, ale ostatecznie wróciła i przyjęła na siebie swe obowiązki - sędzia strącił z nosa płatek energicznym machnięciem dłoni. Wyglądał na niepocieszonego, do tego stopnia, że wreszcie upił wina. - Kiepska sprawa. Bez unii dynastycznej pokój można będzie osiągnąć tylko po wyeliminowaniu jednego z graczy, a to oznacza wojnę. Jakkolwiek walka o pokój śmiesznie by nie brzmiała.
- Można jeszcze próbować jakieś inne typy unii, ale pewnie żadne z nich na to nie pójdzie. A przecież nie zmusimy! - prychnęła Gwiazdka. Podniosła ze stołu płatek lotosu i zmięła go w palcach, starając się stłumić irytację. - Chyba, że zmusimy... Jak myślisz,darowaliby sobie, gdyby mieszkańcy Harmonii i Discordii dali się przekonać, że wojna niczemu nie służy?
- Nie - powiedział po prostu. - Pamiętaj, że koniec końców to oni będą dalej u władzy, nie poddani. Są zbyt ambitni i zbyt dumni, to mogę powiedzieć nawet teraz, bez rozmowy z Davidem. Zwracanie się do poddanych nic nie da, chyba, żeby obalić obydwoje. A to byłoby... nieedukacyjne.
- I podłe, zwłaszcza względem Sereny - westchnęła dziewczyna, strzepując resztki płatka lotosu na podłogę. - Strasznie mnie irytuje, że nie umiem znaleźć rozwiązania. A z innej beczki, widziałeś gdzieś wzdłuż rzeki lotosy? Ja nigdzie, a to już trzeci płatek dzisiaj.
- Lotosy? Nie wydaje mi się. Może wiatr skądś przyniósł... Pod pokład statku - zakończył podejrzliwie, łypiąc na strzępy płatka. - Dziwne. Ale wystarczy tych pogaduszek, pora wrócić do poważniejszych spraw.
- Spróbuję jeszcze raz - przytaknęła, po raz kolejny sięgając po gitarę.
Tym razem wyszło zdecydowanie lepiej.
************************************************************************
Widziałem je, kiedy wjeżdżały do Discordii... takie... piękne. Jedna z nich była taka.. drobna, delikatna. Porcelanowa skóra niemalże i łagodne oczy... istna lalka, jakże piękna. Muszę ją mieć. Te długie, czarne włosy... powinny chyba być blond jednak... trzeba będzie to zmienić, kiedy już będzie moja.
.A druga... była wyższa, wyglądała na pewniejszą siebie. Roztaczała wokół taką aurę... charyzmatyczna. Ale też piękna, chociaż inną pięknością. Taka bardziej.... żywa. Będzie wspaniałym dodatkiem do kolekcji.
Zaczekam aż dotrą do pałacu. Wtedy zdobędę jedną z nich i podszyję się pod nią. A potem gdy będą wracać, zabiorę się z nimi i w drodze druga dołączy do mej kolekcji.
Kto wie, może znajdę kolejne sztuki do mej kolekcji w Harmonii? Jeśli nie, to wrócę do Discordii... pozostało tu jeszcze wiele innych pięknych okazów. Chociażby nowa wybranka króla...
Kolekcja musi rosnąć. To najważniejsze.
***********************************************************************************
Sala tronowa Discordii była urządzona ze stanowczo większym przepychem niż jej odpowiednik w Harmonii, chociaż niekoniecznie z lepszym gustem. Ciężkie, kosztowne kandelabry zwieszały się z sufitu, na ścianach wisiały drogie gobeliny, zaś szczyty kolumn podtrzymujących sufit kapały wręcz od złota. Podobnie jak tron, oraz szaty wielu obecnych dworzan i szlachty.
Jedynym nie pasującym w zasadzie do sali elementem był sam władca, który udzielał pierwszego oficjalnego i publicznego posłuchania grupie posłów sąsiedniego państwa. Surowe rysy jego twarzy i bogaty, ale równocześnie wyraźnie wojskowy w kroju i zapewniający mobilność ubiór w połączeniu z pewnymi manieryzmami wyraźnie sugerowały, że jego osobiste gusta były znacznie bliższe praktycznym Smoczokrwistym niż dawnym władcom Discordii. Po jego prawej stronie na mniejszym tronie siedziała jego córka, Hana Valentina, której strój przypominał żeńską wersję munduru jej ojca. Na sali przy mniejszym stole zasiadało także kilku ministrów, jednak Wyniesionym z wyglądu znana była jedynie księżna Spadający Płatek Lotosu, uważana także za obecną kochankę króla. Jej odzienie z kolei było skromne, lecz przy tym najwyższej jakości, ozdobione kilkoma niezwykłej wartości klejnotami. Szczególnie upodobała sobie granaty i wschodnie ametysty, chociaż miała na sobie także piekną tiarę zdobioną turkusami.
Należało także przyznać, że nie tracił on specjalnie czasu - oficjalna powitalna audiencja została wyznaczona zaledwie cztery godziny po przybyciu posłów, ledwo dając im czas na odświeżenie się po podróży. Zarówno Gwiazdka, jak i Johann byli tym zaskoczeni - tak szybkie posłuchanie mogło być odczytane jako słabość i uległość wobec Harmonii... czyżby więc David był tak pewien swoich sił, że nie planował tracić czasu na grę dyplomatyczną? Chciał pokazać swoją pewność siebie? Czy też jednak wieści o burzy i czynach nowoprzybyłych towarzyszy Sereny wzbudziły w nim pewien niepokój? W końcu wszyscy wiedzieli, że niekiedy pojedyncze osoby były w stanie zmieniać losy całych bitew...
Cóż, wszystko miało się wyjaśnić za chwilę, gdy Gwiazdka, Johann z susłem schowanym w ubraniu oraz Walter jako ich honorowa eskorta (oczywiście pozbawieni broni) wkraczali do sali tronowej.
Gwiazdka rozglądała się po sali z nieukrywaną ciekawością. Przebywała w Discordii od zaledwie kilku godzin i wciąż była na etapie wyszukiwania podobieństw i różnic pomiędzy tym państwem a ojczyzną Sereny. Nie ulegało wątpliwości, że rozdział musiał nastąpić dość dawno - świadczyła o tym chociażby mocno odmienna architektura. O ile w Harmonii dominowały lekkie formy i wijące się motywy roślinne, tutaj co zamożniejsze domy (o pałacu nie wspominając) wręcz przytłaczały przepychem i natłokiem ozdób. Przejeżdżając przez stolicę zauważyła też, że społeczeństwo jest tu znacznie bardziej zmilitaryzowane, a na ulicach panuje porządek - próżno byłoby szukać w Discordii koczujących w zakamarkach uchodźców. Świetnie zorganizowane zostało również samo przyjęcie posłów. Wszyscy byli bardzo profesjonalnie uprzejmi (choć nie ulegało wątpliwości, że podchodzili do Harmonijczyków z dużą rezerwą), także zakwaterowanie odbyło się sprawnie. Różnic typowo kulturowych nie zdążyła jeszcze zaobserwować - w końcu po przyjeździe zdążyła tylko obejrzeć przydzielony apartament, odświeżyć się i przebrać w szaty odpowiednie krojem i jakością dla przedstawicielki korpusu dyplomatycznego. Zadbała również o to, by przywieziony prezent powitalny w postaci kolekcji najlepszych Harmonijskich likierów, został dostarczony gdzie trzeba. Na samej audiencji Gwiazdka zdecydowana była pozwolić grać pierwsze skrzypce Johannowi. Jako osoba dość znana w pewnych kręgach był oczywistym kandydatem na ambasadora, a ona sama mogła dzięki temu skupić się na obserwowaniu sytuacji.
Sędzia, odziany w najlepszy dublet, prezentował się wyjątkowo schludnie i porządnie, po raz pierwszy od bardzo dawna starając się wyglądać, jakby mu zależało na tym, co ludzie powiedzą. Ruszył w stronę tronu pewnym krokiem, spoglądając w stronę króla i jego progenitury. Zatrzymał się w odległości przewidzianej protokołem i skłonił głowę kolejno królowi, królewnie i ministrom.
- Wasza wysokość, wasza miłość, wasze ekscelencje. W imieniu Rady Gethamane składam wam gorące pozdrowienia i życzenia zdrowia, szczęścia i pomyślności w rządach. Jednocześnie chciałbym przekazać najszczersze życzenia od jej królewskiej mości Sereny, królowej Harmonii, Amicitii, Constantii i Concordii .
- Wasza wysokość, wasza miłość, wasze ekscelencje. Jesteśmy zaszczyceni tak szybkim przyjęciem - Gwiazdka dygnęła uroczo, również skłaniając z szacunkiem głowę przed wymienionymi dostojnikami. - Chciałabym wyrazić nadzieję, że to wstęp do rozmów, które okażą się pomyślne i owocne dla wszystkich stron.
Nie kłamała. Rzeczywiście zdecydowanie wolałaby, żeby sprawę udało się zakończyć jakimś niosącym choćby tymczasowy pokój porozumieniem. Zdawała sobie sprawę, że po długich latach sporów trudno było wymagać od Discordian, żeby nagle zaczęli widzieć w Harmonii potencjalnego sprzymierzeńca. Problem w tym, że w chwili obecnej trzymali w ręku zbyt wiele atutów, by mogli sądzić, że jest to w ich interesie - a było, bo wojna z grupą Wyniesionych raczej nie byłaby banalna do wygrania. Niestety, nie oznaczało to, że Harmonia była faworytem - a to z kolei nasuwało rozwiązania mniej bezpośrednie... Które również raczej nie byłyby dla Discordii specjalnie korzystne,
- Miło nam powitać w moim królestwie tak szanownych gości - powiedział spokojnym i wyważonym tonem David. - miło nam powitać także posłańców naszego wspaniałego sąsiada. Przykro nam z powodu bólu i straty, jakiego ostatnio doświadczyło królestwo Harmonii, mamy jednak nadzieję, że nowa królowa cieszy się dobrym zdrowiem, a nasze rozmowy przyniosą pozytywny skutek - zakończył z lekkim uśmiechem, delikatnie sugerując wzrokiem sędziemu, aby mówił dalej.
- Jesteś, wasza wysokość, równie szczodry co sprawiedliwy - ponownie ukłonił się Johann. - Przekażemy wasze kondolencje królowej Serenie, być może pomogą ukoić ból w jej sercu. Zresztą czuje się ona już lepiej wiedząc, że bezpośrednich sprawców tej straszliwej zbrodni dosięgła sprawiedliwość, a wkrótce również dotrzemy do ich zleceniodawców. Wasze mości mogą więc spać spokojnie, winnych regicidium spotka zasłużona kara.
- Przynosicie więc dobrą nowinę, sędzio Johannie. Chociaż nie powinienem być zaskoczony, gdyż talenty osób pilnujących porządku w królestwie Harmonii znane są wśród ich sąsiadów, w tym nas. My po prostu nie mamy pojęcia, kto zlecił tak okrutną zbrodnię, której skutki mogą być nieprzewidywalne dla przyszłości naszego sąsiada.
- Rozumiem. Czy dlatego zostaliśmy tak szybko dopuszczeni przed wasze oblicze?
- W zasadzie nie przywykliśmy odpowiadać na takie pytania, Herr Johann, jednak jeśli jesteście tak zainteresowani - był to jeden z powodów.
- Cieszę się zatem, że uspokoiliśmy wasze obawy. Mam nadzieję, że pozwoli to otworzyć nowy rozdział stosunków między oboma narodami, w czym Gethamane z radością będzie pośredniczyć.
- Musimy przyznać, że jest to ciekawa propozycja, sędzio Johannie, czy nie sądzicie jednak, że Gethamane znajduję się trochę w zbyt dużej odległości od nas, aby utrzymywać kontakty dyplomatyczne? Szczególnie biorąc pod uwagę obecność Lookshy pomiędzy naszymi ziemiami.
- Z całym szacunkiem dla waszej wysokości - przestrzeń jest bardziej względna niż się może wydawać. Tym bardziej, że mówimy o drodze powietrznej, nie wodnej. Skoro zaś mowa o Siódmym Legionie... Pragnę pogratulować waszej wysokości.
- Musimy przyznać, że gratulacje sędziego byłyby milsze dla naszych uszu, gdybyśmy wiedzieli, za co zostały złożone.
- Doszły nas słuchy o ostatnim nabytku armii waszej królewskiej mości. Muszę przyznać, że sto zbroi gunzosha to cenny nabytek, czyniący z Discordii czwartą, może nawet trzecią siłę w regionie. Czy przypadkiem jednak to niespodziewane wzmocnienie nie napotka kontrakcji ze strony naszych przyjaciół z Lookshy?
Na sali rozległy się szepty, natomiast David spojrzał na sędziego z czymś, co można by wziąć za lekkie pobłażanie.
- Szanowny sędzia się myli - stwierdził spokojnie - nie posiadamy takiej ilości zbroi Gunzosha. Część naszych pancerzy to zbroje Ashigaru.
- Wasza Wysokość... Przyznaję, że słucham tych wieści z pewnym niepokojem - odezwała się Gwiazdka. Mówiła spokojnie i uprzejmie, a w jej głosie dawało się wyczuć raczej ciekawość, niż prawdziwy niepokój. - Słyszałam, że okolica tutejsza bywa niespokojna, zagrożona chociażby hordami zwierzoludzi. Czy istnieje jakiś powód, dla którego Discordia postanowiła tak znacząco zwiększyć środki bezpieczeństwa? W końcu Discordia i Harmonia są najbliższymi sąsiadami, może się okazać, że problemy Discordii są także naszymi problemami. Mamy prawo czuć się zaniepokojeni.
- Hordy zwierzoludzi rzeczywiście zyskują ostatnio na liczebności, ale co gorsza, na naszej granicy zaczęły się pojawiać uzbrojone bandy wyglądające na bandytów przechodzących od strony Harmonii. Liczne bandy, naprawdę nie rozumiemy jak władczyni Harmonii może je ignorować. Dlatego muszę się zgodzić, przypuszczam że Harmonia jest zagrożona.
Dziewczyna uniosła lekko brew, słysząc ostatnie zdanie.
- Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość... Królowa Serena objęła urząd zaledwie kilka dni temu, a z tego, co Wasza Wysokość mówi wynika, że problem nie pojawił się wczoraj. Dziękujemy więc za tę cenną informację, cieszę się, że Wasza Wysokość zdecydował się poruszyć ten problem. - Ton Gwiazdki nadal był nienagannie uprzejmy. Tak uprzejmy, że jeśli ukryte w nim były jakieś emocje, nie sposób byłoby ich wyczuć. - Chciałabym zauważyć, że jesteśmy tu właśnie po to, by wyjaśnić tego typu kwestie. Dlaczego jednak, jeśli sprawa jest tak poważna, żadna skarga nie dotarła do dyplomacji Harmonii wcześniej?
W tym momencie z boku sali rozległ się lekki chichot. Wszyscy, wyraźnie zaskoczeni obrócili się, aby spojrzeć na stół ministrów, gdzie minister spraw wewnętrznych lekko się uśmiechała
- Bardzo mi przykro, że nasza skarga do Was nie dotarła. Niestety, wszyscy Wasi ludzie których tak grzecznie prosiłam o szybkie przekazanie informacji zamiast to zrobić próbowali nagle uciekać z naszego kraju, pomimo tak długiej i wiernej służby. Po prostu nie spodziewałam się, że okażą się tak mało wierni swojemu krajowi, aby nie chcieć mu pomóc - to mówiąc zatrzepotała rzęsami, uśmiechając się słodko.
- A co, własnych posłańców nie mają? - Johann usłyszał mruknięcie spod koszuli.
Gwiazdka odpowiedziała minister równie słodkim uśmiechem. David patrzył na zaczynającą się wymianę zdań z niezmienioną twarzą, jednak w jego oczach błysło rozbawienie. Hana Valentina tymczasem oblizała nieco drapieżnie wargi.
- Mówi pani, że poproszeni o przekazanie informacji usiłowali opuścić Discordię?... Ależ ekscelencjo, wszak to nietrudno wyjaśnić! Jakże mieli przekazać wieści, zgodnie z pani uprzejmą prośbą, przebywając z daleka od kraju? - W głosie Gwiazdki dało się wyczuć głębokie zdziwienie. - Muszę panią zmartwić, nie wszyscy dysponują środkami umożliwiającymi zrobienie tego z dużej odległości. Obawiam się więc, że mogło dojść do drobnego nieporozumienia wynikającego z nadinterpretacji - Tu dziewczyna zatrzepotała rzęsami, imitując manierę pani minister. - Szkoda, że nie zdecydowała się pani, ekscelencjo, na posłużenie się innymi formami komunikacji, ale skoro już wyjaśniliśmy to drobne nieporozumienie... Z całą pewnością możemy liczyć na to, że jeśli wspomniani przez panią ludzie zostali na skutek tegoż nieporozumienia zatrzymani w Discordii, zostanie im zwrócona swoboda przemieszczania się, nieprawdaż?
Minister Spadający Płatek Lotosu spojrzała ze zdziwieniem na Gwiazdkę, po czym odpowiedziała po chwili niewinnym, może lekko zakłopotanym głosem:
- Proszę o wybaczenie, zapominam czasami o tym, że w nie wszystkich krajach znana jest zasada honorowego radzenia sobie ze szpiegami, jaką wyznawano w mojej ojczyźnie, a jaką Jego Wysokość uznał po mym przedstawieniu za niezwykle uczciwą i wartą zastosowania. Otóż w moim kraju ceniono honor i odwagę ludzi zdolnych ryzykować wiele dla swego państwa, tak wiele, by służyć pod stałym ryzykiem śmierci w innym kraju. Dlatego też - tu jej uśmiech stał się drapieżny - po ich wykryciu ich głowy nie trafiały od razu pod topór, jak w innych cywilizowanych krajach. Zamiast tego dawaliśmy im wybór - możliwość próby ucieczki, lub spełnienia ostatniej misji dla ich kraju, lecz pewnej śmierci. Niestety, żaden z Waszych szpiegów nie wybrał tej drugiej opcji i nie wziął naszego listu wraz z długotrwale działającym Naparem Bohaterów... wszyscy samolubnie próbowali uciekać. Zawsze sądziłam, że macie więcej patriotów w Harmonii. Jestem jednak pewna, że informacja wkrótce by do Was dotarła - w końcu minęło zaledwie kilka dni od koronacji nowej królowej, jak sama Panna wspominała. To śmierć byłej królowej zaś tak rozzuchwaliła pograniczników, że na granicy pojawiły się całe bandy.
- Wasze słowa, szlachetna ministro, zasmuciły nas - sędzia odparł ostrożnie, starając się nie zabrzmieć zbyt sarkastycznie. Informacja, iż Discordia nie uznała za stosowne skontaktować się jakąkolwiek inną drogą niż poprzez uwolnionych więźniów politycznych wprawiła go w dziwnie dobry humor. - Jestem przekonany, że jej królewska mość Serena niezwłocznie ukróciłaby takowy proceder, jeśliby dotarła o tym do niej skarga waszej ekscelencji. Na ile mi jednak wiadomo Harmonia i Discordia nie posiadają jednak wspólnej granicy, a za straż graniczną Concordii odpowiada kuzyn waszej królewskiej mości, szlachetny książę Eugeniusz Cordial-Epicurean. Oczywiście przekażę królowej, że władcy Discordii znajdują jego kontrolę nad granicą ułomną i zostaną podjęte kroki by temu zaradzić. O ile oczywiście takie wypadki rzeczywiście miały miejsce.
- Miło mi to słyszeć - księżna uśmiechnęła się prawie miło do Johanna. - Jestem pewna, że po powrocie przekaże pan sędzio naszą prośbę królowej Serenie. Będę gorąco nalegać tylko, aby sędzia zrobił to względnie szybko. Gorąco liczę na to, że królowa Serena zdąży zająć się tą sprawą.
- Jeżeli potwierdzi się, że na granicy między Discordią a Concordią mają miejsce jakieś szemrane sprawki, to zostaną one ukrócone, a sprawcy, kimkolwiek by byli, srodze ukarani - Johann zaakcentował, dając do zrozumienia, że ma swoje podejrzenia. - To mogę zagwarantować.
- Miło nam to słyszeć - przerwał rozmowę David - jednak nie ukrywam, że nasz czas jest mocno ograniczony . Czy państwo posłowie pragną poruszyć jeszcze jakieś sprawy na dzisiejszej audiencji?
Przedstawiciele Harmonii wymienili spojrzenia. W zasadzie nie mieli żadnego konkretnego planu spotkania, a nie była to dobra okazja na luźniejsze rozmowy. Dlatego też Johann zaprzeczył grzecznie, kończąc spotkanie krótką, ale niezwykle płomienną przemową, nawołującą do opamiętania i współpracy w obliczu pogarszającej się sytuacji międzynarodowej. Gwiazdka ograniczyła się do grzecznego pożegnania i wyrażenia nadziei, że prezent będzie Discordiańskim dostojnikom smakował. Szczerą nadzieją, warto dodać, bowiem naprawdę jej intencją była choć nieznaczna poprawa stosunków - chociaż, po rozmowie z panią minister, nieco bawiła ją myśl, że z pewnością trunki zostaną starannie przetestowane na obecność w nich rozmaitych trucizn.
Podczas gdy Johann wygłaszał przemowę końcową, Cyrie ostrożnie wyjrzała spod jego ubrania, rozglądając się po sali tronowej oczami wzmocnionymi Eye of the Cat. Szczególną uwagę zwróciła na panią minister, była jednak w stanie stwierdzić jedynie, że nawet jeśli kobieta jest w rzeczywistości jakimś plugawym stworem ciemności, to ukrywa to co najwyżej pod wyjątkowo grubą warstwą makijażu - w każdym razie, żadnych magicznych przebrań na sobie nie miała. Za to trzy stojące za tronem zdematerializowane Mniejsze Smoki Żywiołu Drewna wyraźnie sugerowały, dlaczego goście zostali dopuszczeni tak blisko władcy - nawet gdyby mieli jakąś ukrytą lub magicznie wzywaną broń raczej nie zdążyliby jej użyć. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
Ostatnio zmieniony przez Ysengrinn dnia 03-03-2013, 22:21, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Tren
Lorelei
Dołączyła: 08 Lis 2009 Skąd: wiesz? Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 19-12-2012, 22:42
|
|
|
Suwariko patrzyła na zbliżających się gości. Początkowo wydawało się, że nie będzie nic niezwykłego w tej wizycie. Kwieta żywiąca pewne zamiłowanie do wojen lubiła okazjonalnie ją odwiedzać w celu utrzymania dobrych stosunków i dyskusji na temat obecnie toczonych wojen. Bogini szybko jednak zauważyła, że tym razem Kwieta przyszła z pewnym nieoczekiwanym towarzystwem.
- Patrz, Iri, tam w wodzie są miecze! – zauważyła z podnieceniem siedmioletnia Serena. Stojący blisko niej brat kiwnął potwierdzająco głową, oglądając rzekę zza siostry. – One muszą być artefaktyczne, nie? Inaczej byłyby pokryte rdzą, prawda mamo – spytała dziewczynka z zapałem. Mały Ireneusz tymczasem zdawał się być o wiele bardziej pochłonięty rozgrywającymi się w wodzie scenami walki niż samymi mieczami.
- Zapewne – stwierdziła Kwieta z uśmiechem. – I prosiłam cię, żebyś się zachowała. Jesteś w gościach – upomniała ją jednak szybko matka. Serena skrzywiła się lekko zdając sobie sprawę z tego, że nie minęła minuta, a już popełniła gafę.
- Przepraszam – burknęła pod nosem Serena. Normalnie wyciągnięcie z niej przeprosin było ciężkim zadaniem, ale w obecności matki Smoczokrwista traciła znaczą część swojej naturalnej butności.
- Następnym razem przeproś gospodarza – zauważyła sucho matka, po czym odwróciła się w stronę Suwariko.
- Witaj bogini, mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko temu, że przedstawię cię moim dzieciom – stwierdziła Kwieta z uśmiechem, tonem który wskazywał, że absolutnie nie wierzy iż Suwariko będzie miała coś przeciwko.
- Witaj Smoczokrwista – odpowiedziała bogini. – Na pewno nie miałabym nic przeciwko gdybyś przedyskutowała ten pomysł ze mną, gdy byłaś tu ostatnim razem – zauważyła. Wiedziała, że ironia zapewne spłynie po Kwiecie jak po kaczce. O ile kobieta była wspaniałym strategiem tak w codziennym życiu miała tendencję do niezauważania problemów. Nie był to nawet przejaw złej woli, a raczej podświadome przepisywanie rzeczywistości na taką jaka bardziej jej odpowiadała. Kwieta zdawała się być szczerze przekonana, że jeśli będzie wierzyć dostatecznie mocno w swoją interpretację to ta stanie się prawdą.
Kwieta tymczasem chwyciła dzieci, które wciąż trzymały się z tyłu i wypchnęła je przed siebie, po czym z dumą w głosie przedstawiła:
- To moja córka Serena – stwierdziła kładąc dłoń na ramieniu dziewczynki, była ona ubrana w ozdobną biało-czerwoną szatę ze złotym haftem, a włosy miała związane w niewielki kucyk. Serena w pierwszym momencie spojrzała z lekkim niepokojem na boginkę, ale po chwili jej wzrok przesunął się w bok w stronę wbitych w ziemię mieczy. – A to mój syn Ireneusz – tutaj twardym ruchem ręki powstrzymała chłopca od wycofania się do tyłu. W przeciwieństwie do tego, który miała na sobie Serena, jego strój był czerwono-czarny, zaś sam Ireneusz wydawał się onieśmielony nieznanym otoczeniem. – Dzieci przed wami stoi Suwariko, bogini Wielkiej Rzeki i Wodospadu, Prowadząca Wojnę, Zsyłająca Deszcze i ma jeszcze całą masę tytułów których nigdy nie pamiętam, a na które wszystkie zdecydowanie zasłużyła, więc macie się odnosić do niej z szacunkiem.
Ireneusz, któremu w międzyczasie udało się ukryć za Sereną kiwnął głową patrząc na boginię zza siostry. Serena też kiwnęła głową, ale jej uwaga bardziej niż na bogini zdawała się być skoncentrowana na jej świątyni.
Suwariko w milczeniu przyglądała się dzieciom. Już na pierwszy rzut oka wyglądało, że Serena odziedziczyła po matce nie tylko wygląd, ale także ruchliwość i bezpośredniość oraz zapewne problematyczny charakter. Ireneusz za to bardziej chyba wdał się w swojego nieco wycofanego ojca.
- Miło was poznać potomkowie Kwiety – bogini pozdrowiła dzieci.
Serena przewróciła lekko oczami, ale zebrała się szybko w sobie, zapewne nie chcąc sprowadzić na siebie gniewu matki. Tymczasem Ireneusz, nieco mechanicznie stanął obok siostry. Jego onieśmielenie, choć wciąż trochę widoczne w oczach, ulotniło się z jego sylwetki, gdy chłopiec przyjął wyćwiczoną na lekcjach etykiety postawę. Serena także stała wyprostowana, ale wyraźnie brakowało jej perfekcji jej brata. Czy raczej chęci by idealnie zrealizować wymogi etykiety. Suwariko przemknęło przez myśl, że jeśli już teraz dziewczynka wykazuje tak silną niechęć do ceremoniału to chaos jaki nastanie gdy wejdzie w wiek buntu będzie zapewne godny jej matki. Jednakże, gdy dzieci jednocześnie wygłosiły pozdrowienie w ich głosach nie było żadnych zbędnych emocji, jedynie monotonia świadcząca o wyćwiczeniu.
- Nam również, miło cię poznać, Bogini Rzek i Wodospadów – Serena i Ireneusz oznajmili w idealnej synchronizacji. Wyglądało na to, że synchroniczne pozdrowienia były oficjalnym trikiem rodzeństwa na uroczyste okazje. Szeroki uśmiech Kwiety pełen dumy zdawał się potwierdzać tą tezę.
- Jak podoba się wam moja świątynia? – spytała bogini. Dzieci raczej nie odwiedzały jej świątyni, więc Suwariko była ciekawa jakie wrażenie odniosły. Sereny nie trzeba było pytać dwa razy.
- Fajna, jest zwłaszcza jak przy wejściu wszystko robi się takie kolorowe. I nagle stoi się na jeziorze! – w tym momencie Kwieta mruknęła „rzece”, ale Serena nie dała po sobie poznać, że usłyszała komentarz. – I te wszystkie miecze i włócznie! Nie wiem czemu są w wodzie, ale tyle chyba nie było nawet w zbrojowni! I te różne scenki… Iriemu bardzo się podobały, prawda Iri? – w tym momencie brat kiwnął bardzo nieznacznie głową, ale Serena już patrzyła z powrotem na Suwariko gestykulując coraz bardziej. – Ale wracając do mieczy, one są artefaktyczne, prawda? One wszystkie! Inaczej by zardzewiały! – spytała Serena z błyskiem w oku.
-Nie tylko artefaktyczne, to miecze największych bohaterów w dziejach. Tylko niestety... tak naprawdę ich tu nie ma, ksieżniczko.
Mina Sereny z radosnego uśmiechu spełzła do zawiedzionej podkówki w rekordowym czasie, a jej wzrok zdawał się mówić oskarżycielsko „po co robiłaś mi nadzieje”.
- Ah, nie martw się Sereno, to że nie ma ich tutaj, oznacza po prostu, że są w innym miejscu – Kwieta, wtrąciła wyczuwając niebezpieczeństwo wybuchu.
- Istotnie – potwierdziła bogini.
- Czyli będę mogła je kiedyś zdobyć? – upewniła się Serena.
Kwieta uśmiechnęła się potwierdzająco, w jej oczach córka w przyszłości będzie mogła zdobyć absolutnie wszystko. Ireneusz też kiwnął głową, podzielając pogląd. Serena widząc to, wypięła dumnie pierś.
- Oczywiście, że je kiedyś zdobędę – poprawiła się, po czym znów zwróciła się do boginki. – I jak to zrobię to przyniosę je pokazać! – zapewniła.
Suwariko uśmiechnęła się nieznacznie.
- Chętnie to zobaczę. |
_________________ "People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 22-12-2012, 21:46
|
|
|
[późne popołudnie, 16 dzień miesiąca Zstępującego Ognia, rok 770 wedle kalendarza Cesarstwa]
Królowa Serena, oczywiście, była zajęta i było mało prawdopodobne, by zechciała się z Płomieniem spotkać od razu, bez wcześniejszego zapowiedzenia i potwierdzenia terminu. A przynajmniej tak zdecydowanie twierdziła jedna z jej służących, jednocześnie odmawiając poinformowania czym tak ważnym królowa się właściwie zajmuje. Najprawdopodobniej oznaczało to że ktoś postanowił że Serena potrzebuje chwili odpoczynku. Na szczęście służąca zgodziła się przekazać królowej informację o wizycie wojownika, choć trudno było przewidzieć ile czasu jej to zajmie.
Nie chcąc marnować czasu, Abyssal zdecydował się udać do Ireneusza, ale i jego nie mógł chwilowo namierzyć. Dlatego ostatecznie spacer po korytarzach pałacu skończył przed drzwiami które sprawiały wrażenie jakby mieściły jakąś mało istotną komórkę rządu Harmonii.
Oczywiście, jak to się często zdarza, pozory w tym wypadku były bardzo mylące.
Wojownik nie tracił czasu na pukanie, wychodząc z założenia, że jeśli Izadorowi niespodziewana wizyta miała przeszkadzać, mógł zawsze o tym wspomnieć.
- Witam - Izrador w najmniejszym stopniu nie wydawał się zaskoczony wjeściem Płomienia - w jakiej sprawie postanowił mnie pan odwiedzić, panie Theis?
- Witam, chyba nie przeszkadzam? - rzut oka na biuro ministra nie wskazywał, by Abyssal przerwał coś szczególnie ważnego - rozmyślałem ostatnio nad dręczącą nas wszystkich chyba ostatnio kwestią braku zadowalających informacji z Discordii - a zwłaszcza utraty kontaktu z informatorami i od razu o czymś pomyślałem
Wojownik uśmiechnął się wyraźnie zakłopotany - Izador wydawał się być dość kompetentny w tym czym się zajmował i - w przeciwieństwie do Płomienia - miał w tym biznesie wieloletnie doświadczenie. Najprawdopodobniej więc pomysł który abyssal chciał mu podrzucić został już dawno wzięty pod uwagę.
- Normalnie nawet nie proponowałbym czegoś tak prostego, ale pomyślałem, że ze względu na różnice kulturowe niektóre pomysły mogły po prostu nie zostac wzięte pod uwagę
- Słucham więc. Każdy pomysł w obecnej sytuacji jest wart wzięcia pod uwagę. - odpowiedział Izrador, odkładając na bok pismo.
- Istnieje wiele powodów dla których większa ilość źródeł może nagle zamilknąć, ale najprawdopodobniejsze jest, że albo zostali złapani, albo stracili życie - wojownik spojrzał na ministra by upewnić się, że zgadza się on z głównym punktem rozumowania.
Minister się zgadzał.
- Czy nie byłoby sensowne w takim wypadku spróbować skontaktować się z ich duchami? - wojownik rozłożył ręce niemal przepraszająco - biorąc pod uwagę okoliczności, szansa że - jeśli oczywiście zginęli - nie odeszli do Lethe jest całkiem duża
Izrador wyglądał na dość... poruszonego propozycją.
- Panie Theis, bez wątpienia jest to dość... nieortodoksyjna propozycja. Rozważę ją bez wątpienia i dziękuję za sugestię - stwierdził, zamyślony.
Widać było, że pomysł Płomienia dał ministrowi do myślenia. Zadowolony że udało mu się coś załatwić wojownik szybko pożegnał się i wyszedł. Jako, że nie miał i tak w tej chwili nic ważniejszego do roboty, zdecydował się okupować poczekalnię Sereny do skutku, mając nadzieję, że nie będzie musiał czekać zbyt długo.
Nie musiał - najwyraźniej Serena otrzymała już informację o jego wcześniejszej wizycie, gdyż tym razem służąca wpuściła go dalej bez problemów.
Płomień wszedł do pokoju, gdzie Serena siedziała przy stole i spożywała herbatkę, czy raczej posiłek z dodatkiem herbaty, gdyż stojące na stole potrawy zdecydowanie nie przypominały ciasteczek. Sama Serena, ubrana w dość prosty, ale ładny czerwony strój i z włosami związanymi ozdobną wstążką, właśnie dobierała się do solidnej porcji mięsa i sałatki.
- Ah, Płomień. Usiądź, słyszałam, że chciałeś o czymś pogadać - stwierdziła Smoczokrwista.
- Owszem - zaczął abyssal, wyszukując sobie jakieś krzesło. - W zasadzie to mam nawet kilka spraw, ale może wyłożę je po kolei
Podziękował służącej, która wniosła do pokoju tacę z herbatą i przekąskami, upił łyk z filiżanki i kontynuował.
- Byłem dziś z wizytą u miejscowej boginii - na wszelki wypadek nie wymienił imienia. Niektórzy bogowie podobno wiedzieli, kiedy o nich się mówi - Rozmowa zboczyła na kilka dość interesujących tematów, w tym jeden który bezpośrednio ciebie dotyczy
- Mnie? Jaki konkretnie? - spytała Serena z zaciekawieniem, wbijając widelec w spory kawałek sałaty.
- Wygląda na to, że dawno temu koledzy po fachu Alberta wymusili na Boginii przysięgę nieingerencji w sprawy w tym rejonie - a konkretniej w konflikt pomiędzy harmonią a Discordią. W owym okresie przysięga ta była najprawdopodobniej korzystna dla Harmonii - a przynajmniej musiała takie sprawiać wrażenie, bo twoi przodkowie wtedy nią rządzący zgodzili się być tej przysięgi sygnatariuszami
- Koledzy Alberta... - Serena mruknęła z zamyśleniem. - Innymi słowy jestem stroną w przysiędzę ograniczającą bogini? I mogę w związku z tym coś z nią zrobić? - Smoczokrwista upewniła się.
- Dokładnie - z uśmiechem potwierdził Płomień - Wygląda jakby gwiezdni chcieli zachować pozory że wcale nie są w to zamieszani, albo co
Serena też uśmiechnęła się.
- Z tego co mówisz wnioskuję, że cofnięcie tej przysięgi mogłoby pozytywnie wpłynąć na obecną sytuację. Sama niestety nie miałam jeszcze okazji spotkać bogini i upewnić się w jej intencjach... Bo, naprawdę, Kalibracja? Myślałam, że zostanę umówiona na za tydzień - Smoczokrwista mruknęła z niezadowoleniem. - Nie protestowałam głośno, bo uznałam, że Albert lepiej się orientuje w tym jak należy pertraktować z bogami, ale jak pomyślę sobie jak wyglądały wizyty mojej matki to zaczynam dochodzić do wniosku, że chyba niepotrzebnie się martwię.
- Im więcej słyszę o działaniach Gwiezdnych, tym bardziej odnoszę wrażenie, że bardzo dużą uwagę przykładają do formalności - zdecydowanie zbyt dużą, zdaniem Płomienia - Być może, w efekcie, podświadomie od innych oczekują tego samego
Po chwili namysłu wzruszył ramionami - Kto wie, być może kwestia kto do kogo zawita ma jakieś znaczenie - ale też i Boginii nie nalegała, przynajmniej jak na razie, na wizytę oficjalną
- Istotnie - Serena kiwnęła głową. - Ustaliliście może jakiś dogodny termin, kiedy możnaby odbyć niezobowiązujący spacer w okolice jej świątyni?
- Nie, ale z drugiej strony mam właściwie nieograniczone czasowo zaproszenie - jeśli tylko dam jej odpowiednio wcześnie znać. Nie widzę najmniejszych przeszkód bym nie mógł następnym razem pójść w towarzystwie
- Jutro mam trochę oficjalnych spraw do załatwienia, ale pojutrze mogłabym zrobić sobie przerwę i wybrać się na spacer - stwierdziła Smoczokrwista, w myślach analizując swój grafik.
Płomień grafiku ustalonego jeszcze nie miał - choć niekoniecznie wiązało się to z brakiem pomysłów na zapełnienie czasu, a raczej ze zbyt dużą ilością rzeczy które warto byłoby załatwić już, teraz, zaraz. Dzięki temu jednak dla spraw które uznal za ważne czas miał bardzo płynny.
- To mamy ustalone. Teraz możemy przejść do nieco trudniejszych kwestii - Abyssal spojrzał na Serenę z powagą, nie będąc pewny jak na następną propozycję zareaguje - Trzeba by pomyśleć nad wzmocnieniem armii, bo z tego co słyszałem w chwili obecnej Discordia ma nad nami przewagę liczebną
Serena z namysłem przeżuła kawałek mięsa.
- Jeśli chodzi o kwestię wzmacniania armii to zapewne najlepiej by było gdybyś skonsultował się z Ireneuszem. To on spędził ostatnie kilka lat zajmując się armią. Ja sama mam tylko ogólne pojęcie i obawiam się, że tylko zagmatwałabym sytuację próbując podejmować decyzje w tej materii. I generalnie, no, uważaj - Serena zakończyła niepewnie jak gdyby nie wiedząc jak ująć to co miała na myśli.
- Oczywiście, kwestii militarnych nie omieszkam omówić z Ireneuszem, ale jest jeden problem który pomyślałem, że lepiej wpierw przedyskutować z tobą. - zwłaszcza, że i tak w którejś chwili by do Sereny wrócił - Mobilizacja - a dokładniej bardziej powszechna mobilizacja i niekoniecznie w pełni dobrowolna
Serena westchnęła.
- O ile możliwe wolałabym uniknąć przymusowego wcielania, ale zaczynam się obawiać, że nie unikniemy tego jeśli sytuacja dalej będzie się rozwijać w tak niepożądanym kierunku. Tak czy owak najpierw zaczniemy od zwykłej mobilizacji. Nie chcę od razu sięgać po drastyczne środki, skoro jest szansa, że zbierzemy dość ludzi bez zmuszania ich do tego.
Wojownik skinął głową ze zrozumieniem, choć miał wątpliwości, czy bez bardziej dalekoidących środków się obejdzie. Z drugiej strony, jeśli uda się przekonać do pomysłu Johanna po jego powrocie, to może i ochotników znajdzie się wystarczająco dużo
- Dobrze, szczegóły w takim razie omówię z Ireneuszem i postaramy się rozpocząć zaciąg ochotniczy możliwie najszybciej jak to możliwe.
Serena kiwnęła głową i wróciła do kończenia posiłku, tym samym oficjalnie kończąc rozmowę. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|