FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
  Harmonia - kampania Exalted
Wersja do druku
Daerian Płeć:Mężczyzna
Wędrowiec Astralny


Dołączył: 25 Lut 2004
Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa)
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 29-06-2012, 18:52   Harmonia - kampania Exalted

Revan zmęczonym ruchem odłożył – czy też biorąc pod uwagę fakt, że nie trzymał jej w ręce, odesłał ukończoną książkę na blat stołu. Czytał ją już wiele razy, w wielu różnych kopiach, ale ta... ta była bardziej kompletna niż jakakolwiek wcześniejsza. Nie wróżyło to dobrze – nadchodziły zmiany. Z westchnieniem poruszył palcami, wypowiadając jedno słowo – a księga stanęła w zielonych płomieniach, powoli niszczejąc. Nie płonęła jednak, a raczej... znikała, rozpadała się w drobne moty esencji, rozrzucone po okolicy... „Żuraw” przestawał istnieć.
Idą zmiany – pomyślał czarnoksiężnik, unosząc wolą do oczu kolejną księgę ze stosu – tym razem oprawioną w skórę, której pochodzenia wielu wolałoby nie znać. On znał – i raczej nie zamierzał dzielić się tą wiedzą.
W tym momencie gdzieś na skraju świadomości poczuł jakąś obecność – to obca magia chciała przeniknąć przez postawione przez Siderealnych magów bariery wstrzymujące i osłaniające ich podziemne miasto, Gethamane. Tym razem pozwolił sobie na uśmiech – był to jedynie jeden z listów, wysłanych przez brata Sereny do niej – który zgodnie z Siderealnymi założeniami, powinien zostać na chwilę zatrzymany i skopiowany na osłonach... tylko że Revan spędził trochę czasu nad tymi zaklęciami. I był zwolennikiem tajemnicy korespondencji – przynajmniej kiedy dotyczyło to jego... przyjaciół. To słowo... do tej pory nie do końca potrafił się przyzwyczaić do tego, aby go używać... nigdy wcześniej w swoim ponad stuletnim życiu nie miał takiej możliwości.
List podążył dalej ku adresatce, a wszelkie ślady po nim zostały usunięte z aury. Jednak podświadomie jakaś jego część, ta, która nie pochodziła w pełni od niego, a od Ciemności, którą w siebie przyswoił czuła, że ten list wiele zmieni.
Naprawdę – coś się kończy. Ale także coś się zaczyna.

List od Ireneusza był krótki i treściwy, jak większość. Nie można jednak powiedzieć, aby Serena podeszła do niego obojętnie:
„Kochana Sereno,
Dziękuję za ostatni list. Był on nadzwyczaj interesujący, zwłaszcza twój pomysł na nowe opowiadanie. Z niecierpliwością czekam aż skończysz. Sam piszę niestety, by przekazać smutne wieści.
Nasza kochana matka, królowa Kwieta, zmarła wczoraj. Wszystko wskazuje na truciznę z płatków ingwy, nie znaleźliśmy sprawców. Nie chcę wchodzić w szczegóły w liście. Niniejszym nasze wspaniałe królestwo Harmonii pogrążyło się w żałobie i bezkrólewiu. Z racji twojego statusu prawnej następczyni tronu wzywam cię do możliwie najszybszego powrotu do Harmonii w celu objęcia władzy (i dotrzymania naszej umowy).
Prosiłbym cię również o możliwie najszybszą odpowiedź na ten list.

Twój brat,

Ireneusz

P.S Estera kazała przekazać, że osobiście cię zamorduje jak tylko wrócisz. W możliwie wolny i nieśmiercionośny sposób. Myślę, że wiesz co miała na myśli.
P.P.S Jak rozumiem wracając weźmiesz ze sobą niektórych ze swoich towarzyszy podróży. Byłbym wdzięczny gdybyś poinformowała mnie ilu ich jest, bym mógł przygotować miejsce na ich przyjazd.”



Serena z westchnieniem jeszcze raz przeanalizowała treść listu. Wciąż nie mogła uwierzyć, że jej matka tak nagle zakończyła żywot. Wszyscy znający królową Kwietę sądzili, że do sukcesji zapewne nie dojdzie jeszcze przez co najmniej kolejnych sto lat. Jej werwa, żywotność i temperament były legendarne. Nawet Serena była przekonana, że po Kwiecie tron przejmą dopiero jej wnuki. Dlatego też nigdy przesadnie nie zaprzątała sobie głowy myślą o przejęciu tronu, którą klasyfikowała jako czystą fantazję.

Fantazję, która właśnie stała się rzeczywistością.

Oczywiście nie było to tak, że nigdy nie uwzględniła tego scenariusza.
Ireneusz. Kochany Ireneusz, który zawsze myślał o wszystkim, już dawno temu zabezpieczył ich na tą ewentualność. Serena wciąż doskonale pamiętała ten wieczór, kiedy oboje spotkali się, by przedyskutować co zrobią, gdyby z bliżej nie określonych przyczyn ich matka zmarła. Walka o tron byłaby w końcu głupotą, która tylko bardziej osłabiłaby Królestwo. Co do tego oboje byli jak najbardziej zgodni. I doszli do porozumienia.

- “Dotrzymania naszej umowy”, eh? Niektóre rzeczy się nie zmieniają... - powiedziała do siebie.

Musiała wracać. W Harmonii działo się coś niedobrego. JEJ brat i JEJ królestwo byli w niebezpieczeństwie. A Serena łatwo nie oddawała rzeczy, które uznawała za swoje w ręce wrogów, ani tym bardziej wybaczała. Zwłaszcza wrogom, którzy ośmielili się zabrać jej matkę. Jej jedyną i ukochaną mamę...
Serena pozwoliła, by po jej twarzy popłynęły łzy.

* * *

Serena kazała swoim służącym zebrać wszystkich swoich towarzyszy w pokoju, który zwykle używali do spotkań. Zwracał uwagę fakt, że Serena odziana była w całości w żałobną purpurę. Gwiazdka oczywiście nie omieszkała skomentować, że prześlicznie jej w tym kolorze i powinna się tak częściej nosić. Gdy upewniła się, że wszyscy są, drzwi zostały zamknięte, Smoczokrwista wstała.
- Chciałabym się dziś z wami podzielić dość smutną, ale jednocześnie istotną wiadomość, która właśnie zmieniła moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Ale wyprzedzam wypadki. Khem, tak więc zebrałam was tutaj wszystkich gdyż przed paroma godzinami dostałam list od mojego brata. Zawierał on informację, że moja matka właśnie nieszczęśliwie zakończyła żywot, najwyraźniej z czyjąś pomocą. Tym samym oficjalnie zostałam sierotą, jako że mój ojciec też już nie żyje. Jest to ważne o tyle, że tym samym zwolnił się tron królestwa Harmonii, którym władała moja matka. I właśnie go odziedziczyłam - tu Serena na moment urwała, by wszyscy mieli czas przetrawić informację.

Towarzysze nie przerywali ciszy, jaka zapadła. Wpatrywali się w milczeniu w Smoczokrwistą. Albert tylko dyskretnie uczynił znak Saturn i wyszeptał kilka słów w Starej Mowie.

- Dlatego właśnie muszę jak najprędzej wracać do domu. Najlepiej w ciągu najbliższych dni. Jest to nieodwołalna decyzja. I jak możecie się domyślić po objęciu tronu nie planuję wracać do Gethamane. Dlatego też chciałam spytać. Czy udalibyście się tam ze mną na jakiś czas? Przyznaję, że jest to dla mnie dość ciężki okres i nie jestem do końca pewna czego spodziewać się na miejscu. Zwłaszcza, że okoliczności śmierci mamy są co najmniej podejrzane. Czułabym się o wiele bezpieczne gdyby choć kilka osób wybrało się tam ze mną na parę dni. Jeśli wybiorę się tam w miarę szybko powinnam być w stanie wziąć udział w pogrzebie.

Jeszcze kiedy Serena kończyła mówić, zanim ktokolwiek zdążył otworzyć usta, Gwiazdka wstała z fotela, który do tej pory zajmowała, podeszła do Smoczokrwistej, objęła ją i mocno przytuliła.
- Twoja mama na pewno jest szczęśliwa po drugiej stronie. Na pewno - powiedziała cicho.
Dzięki, wyszeptała Serena z wdzięcznością pozwalając na moment by zalała ją fala smutku, szybko jednak wzięła się w garść. Wcześniej miała dość czasu by dojść do siebie po informacji, a i później będzie miała dość okazji do żałoby.
- Oczywiście nie zostawimy cię samej w tym smutnym dniu. Powiedziałaś jednak “z czyjąś pomocą” - zauważył Johann, pocierając palcami brodę. - Czy w twym rodzinnym kraju była jakaś grupa, którą podejrzewałabyś o akt królobójstwa?
- Nic konkretnego nie wiem. Zwłaszcza, że list wyraźnie został wysłany niedługo po śmierci matki. Podejrzewam, że jakakolwiek lista podejrzanych nie uformuje się wcześniej niż przed moim przybyciem do Harmonii.
- Cóż... Ostatnie śledztwo w sprawie politycznej prowadziłem dawno temu, jeszcze jako śmiertelnik, ale obiecuję dołożyć starań, by morderców twej matki dosięgła sprawiedliwość - skłonił głowę.

Podczas wypowiedzi Sereny twarz Płomienia pozostała nieruchoma, tylko oczy na chwilę zwęziły się w zamyśleniu - a może i w gniewie.

- Jeśli udał się zamach na jedną królową, to ktokolwiek się tego podjął, może spróbować ponownie - stwierdził po chwili wypranym z emocji głosem. - W tej chwili nic się w okolicach Gethamane nie dzieje, jeśli nie masz więc nic przeciw to pojadę z tobą i zostanę jakiś czas.

- Tak, to dobry pomysł - poparł go Johann. - Jeżeli ktoś jest w stanie powstrzymać przewrót pałacowy to jest to Biały Płomień Tańczący na Kurhanach Wrogów. Samo twoje przybycie na szanse ostudzić zapędy gorących głów.
- No to szykuje nam się wycieczka - Gwiazdka, wciąż stojąca przy Serenie, uśmiechnęła się lekko. - Bo chyba nie sądzisz, że cię tam puszczę samą? No, z Płomieniem bym puściła, ale nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - mrugnęła do przyjaciółki. - Ale Johann zadał dobre pytanie. Warto by było szybko się zorientować, co możesz tam zastać i jakie środki bezpieczeństwa powinniśmy przedsięwziąć...No i pytanie, jak w Twoim kraju zareagują na towarzyszących ci Wyniesionych?

- Zapewne podobnie jak w każdym kraju władanym przez Smoki, czyli w najlepszym razie paranoicznie. Dlatego sugeruję na początku nie obnosić się specjalnie ze swoim Wyniesieniem. Jeśli wyruszycie tylko wy dwoje nie powinno być wielkiej sensacji, a bez obrazy, ale wcielenie się w żałobników powinno wam wyjść zawodowo - sędzia mrugnął do Gwiazdki.
- Z tego co kojarzę, Harmonia leży gdzieś na obrzeżach terytorium Stu Królestw. Tam do tego typu rzeczy zwykle podchodzi się bardziej praktycznie. Z drugiej strony Anatemy się tam zbyt często nie trafiały, a za bardzo przyciągać na siebie uwagi nie ma sensu - w tym punkcie zdecydowanie się z Johannem zgadzam. Zwłaszcza, że w tej okolicy sporo jest niemiłych sąsiadów. - Płomień nie kojarzył zbyt dobrze położenia królestwa Sereny, ale miał nadzieję że nie leżało ono za blisko Thorns.
Wielu. Kilku z nich nie lubi królestwa, a niektórzy... nie lubią wszystkich wokół. Przyjmij proszę moje wyrazy współczucia Sereno. - odezwał się cicho Revan.
- Tak byłabym wdzięczna, gdybyście nie ujawnili się. Harmonia nigdy nie miała problemów z Anatemami i najlepiej byłoby utrzymać ten stan rzeczy. Staramy się zachować dobre stosunki z Wyspą, ale najchętniej uniknęlibyśmy jakichkolwiek wizyt Nieskalanego Zakonu. Nasza rodzina zawsze była nieco... agnostyczna - tu oczy Sereny na moment zamgliły się pod wpływem nostalgii. - Jedna ze służek zawsze nam opowiadała o jednej takiej wizycie. Matce ledwo starczyło cierpliwości, by być dla mnicha miłym. Zwłaszcza, jak zaczął się mądrzyć o powinnościach Smoczokrwistych. Wytrzymała tylko dzięki potrójnej dawce ziół uspokajających i temu, że mnich wylał na siebie gorącą herbatę.
- Myślę, że mnich oblewający się herbatą w środku nadętego kazania każdemu byłby w stanie poprawić nastrój. Mam też wrażenie, że ktoś mu w tym pomógł. Słuchaj... - Rufus podszedł do Sereny, kładąc dłonie na jej ramionach - Nie mogę powiedzieć, że wiem co teraz czujesz. Sam nigdy nie znałem swoich rodziców. Ale wiem, że strata kogoś bliskiego zawsze jest ciężka. I wiem, że masz teraz naprawdę wielkie buty do wypełnienia. Ale wiem, że sobie poradzisz, bo od samego początku byłaś przeznaczona do wielkich rzeczy: masz ambicję, mózg i siłę żeby spełnić tę ambicję. Dlatego z radością za jakiś czas odwiedzę twoje królestwo żeby zobaczyć na jakie wyżyny je wyniosłaś.
- Możesz liczyć na to, że pod moimi rządami to królestwo rozpocznie okres prawdziwej świetności, jeszcze większej niż za czasów mojej matki, babki czy prababki! - zapewniła z wdzięcznością Serena, po czym dodała. - I z tego co mówisz... mam rozumieć, że nie jedziesz?
- Nie. Twoje państwo będzie teraz potrzebować stabilizacji, nie rewolucji. To zadania dla ciebie. Ciebie, Johana i Płomienia. Poza tym, jestem potrzebny tutaj - Deshan wciąż istnieje, poza tym ktoś musi chronić Gethamane.
- Właściwie to nie planowaliśmy chyba od razu przeprowadzki... Prawda? - Gwiazdka wysłuchała przemowy Rufusa z wyraźnym zdziwieniem. - Przyznaję, że z chęcią wyrwę się z Gethamane, ale póki co skupmy się może na najbardziej bieżących sprawach.
- Jak rozumiem, Rufusie, chciałbyś nas wygonić by rozwinąć skrzydła ze swą rewolucją - rzucił z uśmiechem Johann, nalewając sobie wina. - Nie powiem, kuszące. Póki co jednak jestem w tej norze uwiązany jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Mogę wyjechać na jakiś czas, ale wkrótce pewnie będę musiał wrócić, by dopilnować spraw moich... parafian.
- Z drugiej strony, rzeczywiście ktoś powinien tu zostać, na wypadek, gdyby pojawili się jacyś nieproszeni goście. Nie bardzo możemy towarzyszyć Serenie wszyscy, nawet na krótko. Rufusie, rozumiem, że właśnie zgłosiłeś się na ochotnika? - Abyssalka mrugnęła do Solara z chytrym uśmieszkiem.
- Przeprowadzka, nawet czasowa może mieć wiele zalet - zamyślił się na głos Revan, patrząc spokojnie na Alberta - może nawet więcej, z innych powodów... ale Ty Gwiazdko powinnaś pomyśleć o tej okolicy... nieco uważniej.
- Doskonale pamiętam, co i KTO przebywa w tej okolicy, Revanie - głos Abyssalki był cichy i pozornie spokojny, ale spojrzenie, które przeszyło czarownika, zdawało się przewiercać go na wylot. - I niezależnie od tego zamierzam towarzyszyć przyjaciółce w trudnych chwilach.
- Nie mówię, że nie powinnaś - Revan spojrzał na Gwiazdkę ze szczerym zdziwieniem - sam przecież także się tam udaję.
Wzrok Gwiazdki złagodniał i dziewczyna westchnęła cicho.
- Po prostu... Nie musisz mi przypominać. Naprawdę. - Zamyśliła się na chwilę, po czym dodała głośniej, rozglądając się po towarzystwie: - A poza tym co właściwie póki co ustaliliśmy? Jedziemy z Sereną ja, Płomień i Revan, reszta zostaje?
- Przyjaciele moich przyjaciół są i moimi przyjaciółmi, więc także chciałbym z wami pojechać. Mógłbym też pomóc sędziemu w jego śledztwie - Albert wyrwał się z zadumy i w końcu lekko się uśmiechnął - ... a poza tym skoro jedziesz i Ty i Płomień, to powinienem chyba zapracować na swoją pensję. - dorzucił żartobliwie.
- Nie będziemy przecież robić tam widowiska... po prostu uważam, że zanim Serena nie zorientuje się w sytuacji obecność kogoś kto w razie czego może zlikwidować większe problemy może być pożądana - z tonu głosu można było się łatwo domyślić jaki rodzaj likwidacji Płomień ma na myśli - Czy mamy coś jeszcze do ustalenia? Bo jeśli mamy wyruszyć szybko - rozumiem, że w tej sytuacji pośpiech będzie wskazany - to powinienem się nieco przygotować
- Ja również. Powinienem przed podróżą załatwić kilka spraw w Niebie - głównie papierkologia, ale trochę mi to zajmie. Myślę, że najlepiej by było, gdybym dołączył do was za dwa dni w Maricie. - odparł Gwiezdny po chwili namysłu - To nieszczególne miasto, ale jest po drodze i znajduje się tam siedziba Rady Konfederacji, więc łatwo tam trafić.

_________________
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3291361
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 10-07-2012, 20:43   

Gospoda “Pod Niezwyciężonym Słońcem” (dość przewrotna nazwa dla karczmy w Mieście pod Górą) należała do Kultu Oświeconych i stanowiła nie tylko jedno z jego źródeł dochodu, ale również miejsce spotkań wspólnoty i posiedzeń starszyzny. Miała nawet specjalną salę z wielkim stołem, za którym zbierali się prezbiterzy kultu, gdy wzywał ich przywódca wspólnoty - sędzia Johann von Schwarzenberg.

- Jest sprawa, którą chciałbym poruszyć w pierwszej kolejności - stwierdził sędzia, zwracając na siebie uwagę zgromadzonych. Gwar rozmów i przekomarzań natychmiast przycichł. - Sprawa ważna, dlatego wolałbym omówić to kiedy jeszcze wszyscy są w miarę przytomni na umyśle.
- To prawda, sędzio, że planujesz wyruszyć z panną Sereną na drugi koniec świata? - spytała ruda, przywódczyni rzemieślników.
- Tak. Będę jej towarzyszył w trudnych chwilach pogrzebu matki i przejmowania schedy po niej, gdyż tego wymagają zobowiązania przyjaźni.
- Zostawiasz nas! - jęknął rozdzierająco Thysenhauz, uderzając o blat kuflem. Kapitan saperów zaczął pić o wiele wcześniej niż pozostali. - Jak możesz?!
- Ogarnij się, Thysenhauz. Nikogo nie opuszczam, po wykonaniu swojego zadania wrócę i będę dalej kierował wspólnotą. Nie macie się czego obawiać.
- Jeśli mogę coś zauważyć...
- Możesz, Grimbercie.
- Przy całym smutku jakim jest dla nas tragedia panny Sereny nie mogę nie zauważyć, że podróż do Harmonii jest także wielką szansą dla nas jako wspólnoty.
- Słucham?
- Khem... Sam wiesz, sędzio, że w naszej ojczyźnie możliwości rozwoju i zarobku są ograniczone. Zakładając nawet niewielką faktorię w Harmonii moglibyśmy nawiązać z nią stosunki handlowe i...
- Naprawdę uważasz, że będą z tobą chcieli rozmawiać o stosunkach handlowych na pogrzebie?
- Oczywiście nie. Ale gdyby poczekać parę dni na pewno klimat byłby...
- Czy mam rozumieć, że chcesz się z nami zabrać?
- Ja...
- Dobra. Postaram się załatwić miejsce dla paru dodatkowych osób. Ale odpowiadasz za to, żeby żaden z kupców nie wyskoczył z tym jak filip z konopii przed końcem żałoby.
- Oczywiście. Dziękuję!
- Dobrze zatem. Pod moją nieobecność funkcję przełożonej wspólnoty pełnić będzie Ermina, zarządczyni tego cnego przybytku.
- Naprawdę musisz jechać?
- … Ermino, nie załamuj mnie. Chociaż ty powinnaś trzymać fason.
- Ale ja z nimi oszaleję! Nie możesz mi tego zrobić!
- Może mi jeszcze powiesz, że też chcesz lecieć na... - nie skończył. Oczy karczmarki powiedziały mu w zasadzie wszystko. - Bogowie. Skończy się na tym, że wszyscy się zabierzecie ze mną i nikt nie zostanie, by pilnować interesów kultu!
- TAAAAK!!! - prezbiterzy zagrzmieli zgodnym chórem, wznosząc kufle. Sędzia chciał jeszcze coś powiedzieć, ale ograniczył się do ukrycia twarzy w dłoniach.

* * *

Jakiś czas później Serena dziwnie spojrzała na Johanna gdy zapytał, czy na jej statku dałoby się zmieścić dodatkowe trzydzieści osób.

_________________
I can survive in the vacuum of Space


Ostatnio zmieniony przez Ysengrinn dnia 23-09-2012, 23:15, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Morg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 15 Wrz 2008
Skąd: SKW
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Fanklub Lacus Clyne
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 10-07-2012, 20:55   

Podróże, podróże, podróże...

Albert nie zdążył się jeszcze na dobre zagnieździć się w Gethamane, a już czekała go kolejna wyprawa – na Wschód, i to w dodatku do państwa leżącego ledwo kilkaset mil na południe od rodzinnego Greyfalls, które opuszczał kilka lat temu. Greyfalls, które wciąż przywoływało wspomnienia.

Rodzinne miasto – to dobrze brzmiało... czy jednak było wciąż prawdziwe? Miał tam krewnych, to fakt; wyniesienie tego w żaden sposób nie zmieniło. Zmienił to jednak Los, któremu podlegał każdy z Gwiezdnych. Los pozostawania w tajemnicy, a przez to i w zapomnieniu. Rodziną w tym momencie było mu Bractwo. Niemniej, to w Greyfalls, a nie w Yu-Shan się urodził i to miasto, miasto dzieciństwa wciąż było dla niego szczególnym. A pomimo to, sam nie był pewny czy chce tam wracać.

Nostalgię jednak musiał odłożyć na półkę. Wybierał się do Harmonii, a nie do ojczyzny i nie jechał na wakacje, a miał robotę do wykonania. Zrobił porządki w swoim gethamańskim lokalu i ruszył w dolne tunele. Po kilkudziesięciu minutach marszu ciemnymi ścieżkami ukazała mu się wreszcie masywna brama i pilnujące jej Niebiańskie Lwy.

Kto zacz? – gdy tylko Gwiezdny zbliżył się do bramy usłyszał spiżowy głos jednego ze strażników.

Albert westchnął demonstracyjnie – oczywiście nie było możliwości, żeby strażnik go nie znał. Pracował już ładny kawałek czasu, a Wyniesionych Panien w całym Stworzeniu było ledwie stu. Niektórzy bogowie miewali jednak regularną potrzebę demonstrowania swojej Władzy (koniecznie przez wielkie „W”).

Bez uwierzytelnienia nie wpuszczamy – warknął Lew – Jeśliście z Miasta, to powinniście znać zasady.
Albert Nellens, Wyniesiony Wenus, funkcjonariusz Lazurowej Lutni Biura Przeznaczenia, w interesach Komisji Północy – powoli wyrecytował monotonnym głosem – Nie miałem pojęcia, że na Gethamańskiej Bramie jest tak duży ruch, iż strażnicy zapominają naszych tożsamości – dodał zgryźliwie.
Procedury to procedury. Jak się wam nie podobają to wasz problem. Ład musi być.

Drzwi zaczęły się otwierać i chwilę później stały już otworem.

Możecie wejść – niebiański wartownik orzekł tym samym wyniosłym głosem.

Gdy tylko przekroczył próg miasta, uśmiechnął się lekko. Rozpościerało się nad nim nocne niebo usiane gwiazdami – był to znak, że Panny wygrywają aktualnie z pozostałymi Inkarnami, a jednocześnie jego ulubiona „pora dnia.” Bogowie i żywiołaki pędzili to w jedną, to w drugą stronę, zwykle dźwigając naręcza różnorakich dokumentów. Ot, zwykły krajobraz Yu-Shan. Nie zastanawiając się ani chwili przywołał chmurę i poszybował w kierunku swojego domu.

_________________
Świadka w sądzie należy znienacka pałą przez łeb zdzielić, od czego ów zdziwiony wielce, a i do zeznań skłonniejszy bywa.


Ostatnio zmieniony przez Morg dnia 14-10-2012, 01:38, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
8137449
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 10-07-2012, 21:05   

W części koszarów jaką zdążyła dla siebie zabezpieczyć nowotworząca się formacja wojskowa pozostająca pod bezpośrednim dowództwem generała Płomienia zauważyć można było wzmożoną aktywność. Informacje o tym jakoby część z rezydujących w mieście Bohaterów Gethamane szykowała się do wyjazdu - być może na dłużej - dotarła do żołnierzy dość szybko, jak to zwykle w zamkniętych społecznościach bywa. Choć dokładne plany nie były znane, co lepiej poinformowani mówili, że generał prawdopodobnie również zamierza miasto opuścić - a ta możliwość wywołała poruszenie w szeregach.
Choć jednostka formalnie należała do sił Gethamane, lojalność sporej części żołnierzy leżała gdzie indziej - biorąc pod uwagę, że Płomień osobiście dobierał najwyższych oficerów, uczestniczył aktywnie w szkoleniach rekrutów i dbał o dobry kontakt z żołnierzami, było to oczywiście nie do uniknięcia. Co bardziej perspektywicznie myślący z żołnierzy już wcześniej rozważali różne opcje wydarzeń, ale plotka o możliwości opuszczenia miasta przez dowódcę wywołała serię dyskusji na temat przyszłych losów zarówno całego oddziału jak i samych dyskutantów.

Barczysty osobnik podpierał ścianę blisko wejścia, wyraźnie kogoś wyczekując.
- Rozkazy? - zapytał z lekkim niepokojem, witając właśnie przybyłego do koszar Płomienia.
- Hattas, właśnie ciebie szukałem - wzrok abyssala spoczął na oficerze - Wybierz dziesiątkę ludzi i zorganizuj zapasy. Wybieramy się na wyjazd w cieplejsze rejony - w planach na kilka tygodni, ale może się przeciągnąć na miesiąc, dwa.
- Co z resztą oddziału?
- Niech ćwiczą, dobrze im to zrobi - choć trening zamieniał powoli nowych rekrutów w coś przypominającego żołnierzy, Płomień nie miał złudzeń co do ich wartości w walce z jednostkami dysponującymi prawdziwym doświadczeniem. Co prawda miał na to rozwiązanie w zapasie, ale na razie wstrzymywał się z jego wykorzystaniem ze względu na potencjalne skutki uboczne.
- Będzie trzeba wyznaczyć kogoś odpowiedzialnego by pilnował porządku - dodał po chwili milczenia. Zostający w mieście Rufus, choć ciężko było nie mieć do niego zaufania, nie był dla Płomienia przykładem dobrej organizacji - Jakieś pomysły?
- Może Belthar? - powiedział Hattas po chwili namysłu. Wskazany oficer należał co prawda do grupy tych, którzy miasta opuszczać nie zamierzali, ale był kompetentny i nie bawił się w politykę. Miał też jakieś rodzinne związki z kręcącą się ostatnio wokół Johanna grupą co bardziej rewolucyjnie (czy też zdaniem obecnych władz wywrotowo) nastawionych mieszkańców, choć sam wykazywał w tej kwestii daleko idącą powściągliwość.
Tak, Belthar mógł okazać się całkiem dobrą opcją.

Ustalanie wszystkich związanych z wyjazdem detali zajęło jeszcze ponad godzinę zanim Płomień uznał, że resztę można już zostawić innym, ale abyssalowi specjalnie to nie przeszkadzało. Tak naprawdę, zadowolony był z wyjazdu. Gethamane było potężną twierdzą, którą można było nakładem względnie niewielkich środków uczynić jeszcze bardziej niezdobytą, a grupie wyniesionych udało się w mieście uzyskać naprawdę istotną pozycję. Niestety, miasto nie stanowiło zbyt dobrej bazy do rozwoju - góry je otaczające były niegościnne, a okolica niezamieszkała. Rozrastające się pod bokiem Haslanti też nie stanowiło dobrego sąsiada.
Setka Królestw natomiast oferowała... możliwości. Na razie pewność pozycji i dobrej bazy obronnej przeważała nad ryzykiem jakie niosły ze sobą ziemie południowego wschodu, ale kto wie, kto wie...

Gdzieś w głębi serca Płomień czuł, że nie będzie żałował tej wyprawy.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Velg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 05 Paź 2008
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 15-07-2012, 19:10   

[placeholder na życzenie wielmożnej Wiewiórki Księżycowej]

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Sehtal Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 03 Gru 2010
Skąd: Stąd
Status: offline
PostWysłany: 15-07-2012, 19:42   

- Mogłabym skoczyć do Gethamane, zobaczyć sobie nową królową. - gderała w myślach Sincaba, obserwując powoli, ZBYT powoli, przesuwający się pod nią krajobraz. - Następnym razem muszę na mapę spojrzeć, przed takimi pomysłami. Do tego Gethamane jest coś daleko. Po prostu skrzydła opadają.-

A skrzydła opadały i wznosiły się już cały dzień, z bardzo krótkimi przerwami. Mimo, że jako jaskółka była szybka, to jednak dystans między Harmonią a Gethamane był znaczny. Z czego zdała sobie sprawę gdy spojrzała na mapę. Cóż, człowiek uczy się na błędach, ale następnym razem niech ktoś inny je popełnia. A może już są w drodze? Serenie pewnie śpieszno do domu. To by nawet było korzystne, mniejszy dystans do przelecenia.

Ale już, starczy tego narzekania i czarnowidztwa... czarnomyślenia? Dość się tego nawidziała i nasłyszała w stolicy po śmierci Kwiety. I tak nie przebije w tym Izradora. Mam nadzieję, że do czasu koronacji ludzie wykrzesają z siebie dość entuzjazmu aby uroczystość, a co ważniejsze impreza była udana. Bo jak... hola, hola. Wreszcie trochę cywilizacji. Marita, jeśli ją oczy nie myliły.

Las nad którym do tej pory leciała zaczął się przerzedzać, wreszcie skończył się i zamienił w pola uprawne. Pola otaczające niewielkie miasto położone na brzegach rzeki. Marita, z pewnością nie było to jej ulubione miasto. Masa zadufanych w sobie ważniaków którzy myśleli, że zesłanie tutaj to jakiś zaszczyt. Cóż, przynajmniej lokale mieli tu nie najgorsze, aby dogodzić wyżej wspomnianym ważniakom.

Przerwa. Zdecydowanie należało dokonać postoju, do Gethamane droga jeszcze daleka. Trzeba nabrać sił. I lokalnego piwa spróbować. Taaaak, już sobie mogła wyobrazić tą pianę, tą goryczkę, ten statek powietrzny lądujący na obrzeżach miasta. Moment, co?

Sincaba zniżyła lot kierując się w stronę lądującej jednostki. Cóż, opis pasował. Ale co oni robili tu tak szybko? Albo Serena wyleciała wcześniej niż się spodziewała, albo ten statek jest dużo szybszy niż na to wygląda. Czas przyjrzeć się sytuacji bliżej. To myśląc skupiła się na chwilę, wyostrzając sobie słuch. Teraz gdyby chciała mogłaby usłyszeć owady w przemykających pod nią ogrodach oficjeli. Następnie zrobiła parę kręgów nad okolicą, wypatrując czegokolwiek podejrzanego, po czym sfruneła na gałąź z której mogła spokojnie obserwować statek.


Wspomniany statek właśnie wylądował i spuścił trap. Zaraz potem część załogi zbiegła na ląd robić to co wszystkie załogi statków robią na lądzie od niepamiętnych czasów. Dorwać porządne piwo i mniej porządne towarzystwo. Niekoniecznie w tej kolejności. A ja tu muszę siedzieć! Wzdech, jak ja się niesamowicie poświęcam dla kaprysu.

W międzyczasie na pokład wyszła, jeśli wierzyć opisowi, Serena. Dobry znak, była żywa. A to oznaczało, że jak narazie misja była udana. Towarzyszyła jej jakaś kobieta ubrana w czerń i czerwień. I wręcz niezdrowo blada. Czy oni na słońce nie wychodzą w tym Gethamane.... No w sumie chyba nie. W końcu dziura w ziemi. Ale cała reszta też tam była a trochę zdrowiej od niej wygląda. O. Kolejny bladziak! Tym razem facet... I proszę, ten chód, ta postawa. Zdecydowanie wojskowy. No, no. Czyżby Serena sprowadzała sobie zaufanego od spraw wojskowych? Jeśli tak to Irek może lekko wybuchnąć. Z interesujących postaci na pokładzie widać było jeszcze jakiegoś blondasa. Wygodnie opartego o ścianę, i z nosem w książce.

To, że Serena podczas podróży ponawiązuje znajomości było w sumie oczywiste. Równie oczywiste było to, że Izrador jak tylko się o nich dowie wejdzie w tryb paranoi i zacznie ich wszystkich podejrzewać o chęć wykorzystanie Sereny i jej nowej pozycji. Fajnie będzie to poobserwować. Z boku. Choć znając go pewnie ją w to wszystko wmiesza. Cóż, przynajmniej będzie ciekawie.

Generalnie cała ekipa wyglądała jakby na kogoś czekali, głównie zajmując się zużywaniem czasu i cichymi rozmowami. Z których wynikało, że owszem są to jej znajomi. I tak przybyli wesprzec ją moralnie. Oraz ogólnie wyrwać się z północy bo tam zimno, ciemno i obecnie znowu nudno. Czy jakoś tak.

I faktycznie. Po godzince czy dwóch na pokładzie pojawił się starszy mężczyzna. Sądząc z wyglądu Wyniesiony Smoka Wody. Zaraz potem na ląd zbiegło paru załogantów, zapewne pogonić tych co zeszli wcześniej aby jak najszybciej wracali.

A to znaczyło, pomyślała Lunarka, podrywając się do lotu, że był najwyższy czas znaleźć dobrą miejscówkę na statku. Coś nie rzucającego się w oczy i na uboczu. Skąd mogła mieć na oku pokład i otoczenie statku. Coś takiego jak to. Idealnie. Przynajmniej powrót będzie bardziej komfortowy niż lot tutaj.

_________________
There is no such thing as an 'inhuman act', for there is no act so vile that one cannot find a human willing, or even eager, to commit it.


Ostatnio zmieniony przez Sehtal dnia 10-10-2012, 01:54, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 22-08-2012, 21:39   

Wiadomość o śmierci matki Sereny była czymś na tyle niespodziewanym, że wszelkie plany, jakie jej towarzysze snuli na najbliższą przyszłość, równiutko wzięły w łeb. Nie, żeby ktokolwiek mógł mieć o to pretensje do Smoczokrwistej - była ich przyjaciółką i potrzebowała wsparcia, zarówno emocjonalnego, jak i - przede wszystkim chyba - kogoś, kto upewni się, że jest bezpieczna. Decyzja o nieplanowanej wycieczce była dla wszystkich całkowicie naturalna - nawet, jeśli wiązała się ona z pozostawieniem Gethamane, wraz ze wszystkimi nierozwiązanymi sprawami, o potencjalnych najazdach rozmaitych wrogów nie wspominając. Oczywiście to nie tak, że Miasto Pod Górą pozostawione miało zostać własnemu losowi - w końcu Rufus i Erza póki co nigdzie się wybierali, a oboje byli wystarczająco kompetentni, by poradzić sobie z ewentualnymi problemami lub wezwać pomoc w przypadku, gdyby ich przerosły... No dobrze, to ostatnie Gwiazdka powierzyłaby raczej Erzie, ale tak czy inaczej, przez te kilka dni czy tygodni kamienny sufit nad Gethamane raczej nie powinien się zawalić... Chyba.

Niespodziewana wycieczka na światło dzienne niespecjalnie zachwycała Abyssalkę. Oczywiście, wiązała się z wytchnieniem od niekończących się najazdów sług Kochanicy, Maski Zim, Piekła i Otchłań wie czego jeszcze, ale też wymagała opuszczenia bezpiecznie ciemnych, przytulnych, podziemnych korytarzy. Idąc niewielką uliczką, już żegnała się w myślach z ciasno upchniętymi w kamiennej przestrzeni, wykutymi w skale piętrowymi domami, wygładzoną setkami lat spacerów gładką powierzchnią bruku i czerniejącą ponad głową kopułą, która odgradzała mieszkańców miasta od oślepiających promieni słońca. Upadła Gwiazda zdawała sobie sprawę, że jest w takim podejściu raczej odosobiona. Johann chociażby sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał zacząć skakać z radości, że może wreszcie wyrwać się, chociaż na chwilę, z tej “dziury w ziemi”. Pozostali jej towarzysze również zdawali się tęsknić do bardziej normalnego środowiska - nawet Płomień, który, podobnie jak ona, raczej nie był wielkim wielbicielem słonecznego światła, myślał o wyjeździe z wyraźnym zadowoleniem.

“Cóż, odrobina nowych wrażeń jeszcze nikomu nie zaszkodziła” - pomyślała Abyssalka, przekraczając skalny most nad podziemną rzeką. Była już bardzo blisko celu. Od czasu, kiedy wraz z Płomieniem przekonała Johanna, że nie ma sensu prześladować osób oddających cześć swoim zmarłym bliskim, ich spotkania przestały odbywać się w ukryciu i nietrudno było dowiedzieć się, że dokładnie co tydzień, w dużej grocie na skraju miasta, pewien miły starzec odprawia modły za rodziny i przyjaciół zebranych osób... A także przyzywa duchy zmarłych, o ile zostanie o to poproszony przez zrozpaczonych bliskich (choć, tak po prawdzie, najczęściej byli to raczej spadkobiercy, spragnieni informacji o złocie w skarpecie lub biżuterii zakopanej pod stosikiem kamieni za domem). Gwiazdka pojawiała się na tych zlotach regularnie, nie tylko po to, by wraz z pozostałymi oddać cześć duchom zamieszkującym Zaświaty pod Gethamane i zapewnić im tym samym godną, dostatnią egzystencję. Owszem, poczuwała się do składania ofiar znanym i nieznanym sobie duchom - w końcu one również były na swój sposób mieszkańcami miasta, w którym przebywali i którego bronili, a poza tym sam fakt, że mogła przyczynić się do poprawy czyjegoś losu, poprawiał jej humor. Szybko zorientowała się jednak, że tym, co przyciągało ją najbardziej, było swoiste poczucie wspólnoty, połączone z wrażeniem, że na tych spotkaniach nie była obcym, niepasującym intruzem. Oczywiście trudno było porównać to z uczuciem przebywania w samych Zaświatach, jakże innych od nieprzyjaznej, odpychającej Kreacji, ale tak czy inaczej była to chyba najlepsza namiastka Krainy Umarłych, jaką udało jej się znaleźć.

Intensywne przygotowania do wyjazdu i związane z nimi zamieszanie sprawiło, ze była solidnie spóźniona. Zbiorowisko ludzi - kilkudziesięciu, może nawet około setki - było widać już z daleka, podobnie jak odzianego w skromną, szarą szatę starca, który rozpoczął już rytuał. Zapaliwszy ognie całopalne, szykował on ofiarę, wrzucając w ogień złożone przez ludzi dary, wymieniając imiona tych, dla których były przeznaczone. Gwiazdka stanęła grzecznie na końcu kolejki wiernych, dzierżąc pokaźną torbę z artykułami spożywczymi, szatami i drobnymi przedmiotami codziennego użytku. Wielu ze stałych bywalców kojarzyło już ją z widzenia i pozdrawiało gestem lub skinięciem głowy. Odwzajemniała się tym samym, zastanawiając się, czy ktokolwiek z nich łączy jej osobę z grupą Wyniesionych, którzy od jakiegoś czasu przebywali w mieście i mieli w nim znaczne wpływy. Prawdopodobnie nikt - uznała. Oczywiście, podobnie jak jej towarzysze, była w zasadzie osobą publiczną, ale dbała o to, by na tych spotkaniach wyglądać nieco inaczej. Nie drastycznie - ktoś, kto ją dobrze znał, z pewnością by ją poznał, ale dla kogoś, kto widział Upadłą Gwiazdę co najwyżej kilka razy i z daleka, pojawiająca się na spotkaniach dziewczyna wyglądała zapewne zupełnie zwyczajnie.

Po niej przybyło zaledwie kilka osób, więc ceremonia powoli dobiegała końca, gdy Gwiazdka stanęła przed prowizorycznym ołtarzem i podała starcowi dary, które przyniosła.

- W intencji królowej Kwiety, matki mojej przyjaciółki Sereny - powiedziała cicho, uśmiechając się na powitanie. Tu nie było zwyczaju wygłaszania kwiecistych formułek grzecznościowych. - Nie pochodziła z Gethamane, ale ponieważ mam wątpliwości, czy tam, gdzie mieszkała, zmarłych traktuje się z należytym szacunkiem, byłabym wdzięczna za modlitwę w jej intencji.
- W jej imieniu składam podziękowania - powiedział kapłan, biorąc w dłonie dar, po czym składając go na ołtarzu i podpalając. Czekał, aż ogień pochłonie dar, spokojnie nucąc modlitwę. Wkrótce przyniesione przedmioty zwęgliły się, a Izmael przyjął dary od kolejnych osób. Ceremonia trwała jeszcze chwilę, po czym ludzie zaczęli się powoli rozchodzić. Gwiazdka postanowiła zostać do samego końca, i tak chciała zamienić z nekromantą kilka słów przed wyjazdem.

Kiedy na placu pozostało już zaledwie kilkanaście osób, a Izmael zajął się uprzątaniem paleniska, Abyssalka podeszła do niego i zaczęła mu pomagać.

- Możemy chwilę porozmawiać? - zagadnęła.
- Z przyjemnością - padła odpowiedź.
- Mam wielką prośbę. Wyjeżdżam na jakiś czas. Postanowiłam towarzyszyć przyjaciółce w czasie pogrzebu i w pierwszych dniach po powrocie do domu. Czeka tam na nią mnóstwo obowiązków i podejrzewam, że przyda jej się wsparcie. Nie mam pojęcia, jak szybko wrócę - mam dziwne wrażenie, że sprawy mogą się przeciągnąć. Tak czy inaczej, chciałabym prosić, żeby pamiętał pan o królowej Kwiecie podczas składania ofiar jeszcze przez jakiś czas.
- Zapamiętam. Moją rolą jest pamiętać i pomagać tym, którzy odeszli. Czuję jednak, że być może powinienem się udać z Wami - jeśli obawiasz się o nią, to cóż z innymi zmarłymi w jej okolicach?
- O ile mi wiadomo, duże wpływy ma w jej ojczyźnie Niepokalana Wiara, chociaż królestwo leży dość daleko od Błogosławionej Wyspy i jest od niej całkowicie niezależne. Obawiam się więc, że rzeczywiście mieszkańcy mogą zaniedbywać potrzeby swoich zmarłych krewnych. Osobiście nie mam nic przeciwko temu, żeby pan nam towarzyszył. Przeciwnie, byłoby mi bardzo miło.
- Chciała po chwili dodać coś jeszcze, ale mężczyzna odpowiedział, zanim zdążyła:
- Dziękuję. Muszę więc wyznaczyć kogoś, kto poprowadzi za mnie rytuały... i przygotować się do podróży. Zmarłym należy pomagać wszędzie, gdzie człowiek da radę dotrzeć.

Gwiazdka skinęła poważnie głową.

- W takim razie pozostaje mi podziękować za pana zaangażowanie i przekonać moich towarzyszy, że nie mają nic przeciwko pana towarzystwu. Proszę nie zrozumieć mnie źle, po prostu niektórzy bywają trochę... uprzedzeni. Ale jestem pewna, że zrozumieją. Problem w tym, że wylatujemy już za dwa dni, więc czasu na przygotowania nie ma zbyt wiele.
- Jestem pewien, że sobie poradzę. W końcu nie raz musiałem uchodzić z wielu miejsc, zostawiając za sobą kogoś, kto będzie kontynuował moje dzieło.
- W takim razie pozostańmy w kontakcie. Podejrzewam, że wie pan, gdzie mnie szukać?
- uśmiechnęła się lekko. Nigdy nie mówiła Izmaelowi, kim jest, ale była prawie pewna, że już dawno się domyślił.
- Tak jest, panno Gwiazdo.

Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi, po czym grzecznie pożegnała się, życząc powodzenia w przygotowaniach. Nie spodziewała się dodatkowego towarzysza podróży, ale taki obrót spraw całkiem jej się podobał... Obawiała się jedynie, że niektórzy z jej towarzyszy mogą mieć na ten temat inne zdanie - zwłaszcza biorąc pod uwagę, ile wysiłku trzeba było włożyć w przekonanie Johanna, żeby zostawił kult zmarłych w spokoju. No i koniecznie powinna poinformować o planach Serenę - w końcu to o jej królestwie była mowa.

***


- ... oczywiście zgodziłam się, więc zabierze się z nami. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?

Wyraz twarzy Gwiazdki sugerował, że Serena powinna jej dziękować za tak korzystne załatwienie sprawy. Wyczekująco popatrzyła na przyjaciółkę, oczekując na reakcję.
Serena, która właśnie kończyła pisać list zamarła i wymusiła lekki uśmiech, który jednak nie miał w sobie zbyt wiele wdzięczności.

- Ummm... Gwiazdko, wiem, że fakt, iż religią dominującą w moim królestwie jest Nieskalana Wiara, może wam nieco utrudniać egzystowanie, ale wiesz nie musisz od razu próbować czegoś z tym robić... - stwierdziła Smoczokrwista. - Jestem pewna, że na czas waszego pobytu spokojnie uda nam się zatuszować fakt, że jesteście Wyniesionymi.

Abyssalka obrzuciła ją spojrzeniem pełnym bezgranicznego zdumienia.

- Ale... Przecież ja wcale nie zamierzam pakować się w żadne przepychanki z Nieskalaną Wiarą! Niech sobie będzie, byleby nie pchała łysych głów swoich mnichów w Zaświaty! Ale pomyśl... Oni ubzdurali sobie, że każdy duch... rozumiesz, każdy!, musi koniecznie wkroczyć do Lethe... Nawet jeżeli nie chce! Nie dają im żadnego wyboru. Ty na pewno byś nie chciała, żeby ktoś wymuszał na tobie popełnienie samobójstwa tylko dlatego, że nie pasujesz do jego wizji świata, prawda? Poza tym, jeśli ktoś pragnie pozostać w Krainie Umarłych, naprawdę uważam, że należą mu się tam godne warunki. I dlatego chciałabym, żeby poza Nieskalaną Wiarą była jakaś alternatywa - wyjaśniła już spokojniej Gwiazdka.

Serena wysłuchała w ciszy całego przemówienia Abyssalki. Wyraźnie rozważając przekazywane informacje.

- Nim będziemy kontynuować tę dyskusję muszę zadać jedno ważne pytanie - stwierdziła w końcu Smoczokrwista głosem wypranym z emocji. - Czy złożyłaś ofiarę mojej matce?

Serena, która zwykle miała wszystkie uczucia wypisane na twarzy, w oczach Gwiazdki wyglądała na solidnie wkurzoną. Dziewczyna westchnęła ciężko - obawiała się, że Smoczokrwista może nie do końca rozumieć prawa rządzące Krainą Umarłych, i obawy te okazały się całkowicie uzasadnione.

- Złożyłam, Sereno. Uważam, że każdemu należy się mały podarunek po przekroczeniu granicy tego świata, choćby na otarcie łez za utraconym życiem.

Usłyszawszy słowa Gwiazdki twarz Sereny znów ukazała emocje, acz gniew wcale nie był jedyną, ani nawet dominującą impresją. W pierwszym momencie mina Smoczokrwistej gwałtownie zrzedła, by natychmiast przejść w coś w rodzaju niepewności, szybko zastąpionej przez wyraz bólu i straty, w tym momencie na jej twarzy na chwilę zagościła złość, wnet jednak ustąpiła miejsca panice, ta zagościła na dłużej zastąpiona wyraźną zadumą, po chwili przerażenie znów wróciło na dłużej, transformując się w złość, która jednak po chwili znów stała się zbolałą miną. Serena, która w trakcie rozmowy zdążyła wstać, opadła bezsilnie na krzesło.

- Nie. Rób. Tego. Więcej. - wymamrotała powoli, acz słyszalnie nieco rozedrganym głosem.
- Ale... Mówiłaś, że twoja matka nie była wyznawczynią Nieskalanej Wiary... - Gwiazdka wyglądała na nieco zdezorientowaną.
- I jako ateistce należy jej się całkowity spokój po śmierci - wyrzuciła z siebie Serena.
- No właśnie! - Abyssalka wyraźnie się rozpogodziła. - I dlatego na pewno będzie chciała sama decydować o swoim losie! A wyobraź sobie, co by było, gdyby postanowiła zostać, a nikt by się nie zatro.... Znaczy - przerwała szybko, orientując się, że to co chciała powiedzieć mogłoby brzmieć jak wyrzut, - na pewno nie wiesz, jak nieprzyjemnie jest duchom, które nie mają nic, bo wszyscy założyli, że na pewno nie będą chciały pomieszkać w Zaświatach. To trochę tak, jakby przeniosło cię nagle do innego świata, bez jakichkolwiek twoich rzeczy, pieniędzy, jedzenia... W ogóle niczego. Dary to nic innego, jak wałówka i bagaże. Przecież nikogo nie zmuszają do zamieszkania w Krainie Umarłych. - Oczywiście nieco przechylały szalę na korzyść egzystencji ducha, ale zmuszanie kogoś głodem i chłodem do reinkarnacji Gwiazdka uważała za praktykę dogłębnie oburzającą.
- Gwiazdko - Serena wtrąciła się, już nieco spokojniejszym tonem. - Pragnę zauważyć, że nie bierzesz pod uwagę trzech rzeczy. Pierwszej - charakteru mojej matki; drugiej - tego co to może oznaczać dla mnie; i trzecie - przyjętej tradycji w mojej rodzinie. Punkt pierwszy, moja matka miała ustalony pogląd na świat. Jeśli dostanie ofiary to przyjmie, że jej się należą. W związku z tym gdy nagle przestanie je dostawać zapewne będzie mniej niż zadowolona. Poza tym czy możesz mi z ręką na sercu przyrzec - tu głos Sereny stał się nieco rozedrgany, podkreślając jak przerażająca jest ta wizja dla Smoczokrwistej - że moja matka nie wróci z zaświatów, by nawiedzać zamek, bo stwierdzi, że prowadzę niewłaściwą politykę? Punkt drugi, czy mam jakikolwiek dowód, że życie w zaświatach będzie dla niej dobry? Że nic jej nie zeżre? Że jakiś szalony nekromanta nie użyje jej duszy do zasilenia jakiegoś artefaktu? - tu urwała dając do zrozumienia, jak bardzo nie podoba się jej ta wizja. - Oraz punkt trzeci. Tradycją rodzinną jest zostawianie duchów poprzedników w spokoju i nie chcę być osobą która się jej sprzeciwi. Zwłaszcza, że według mnie o wiele lepiej będzie jeśli do żadnego życia po śmierci w przypadku mojej matki nie dojdzie.

W miarę, jak Serena mówiła, rubinowoczerwone oczy Abyssalki stawały się coraz większe i większe. Nawet nie próbowała ukryć zdumienia malującego się na jej twarzy. Po prostu absolutnie i kompletnie nie rozumiała. Do tej pory wydawało jej się, że Serena troszczy się o dobro swojej matki, a protesty przeciwko darom dla umarłych wynikają po prostu z niewiedzy. Po tym, co powiedziała Smoczokrwista, Gwiazdka przestała być tego pewna. Wyglądało na to, że Serena - choć niewątpliwie wstrząśnięta śmiercią matki - zwyczajnie obawiała się mieć z nią coś wspólnego, do tego stopnia, że wolała zaryzykować jej niewygodę, żeby tylko mieć pewność, że uniknie kontaktów z duchem byłej władczyni. Z drugiej strony, nie chciała przecież, żeby coś mu się stało... To się zwyczajnie nie trzymało kupy. I, oczywiście, było sprawą potwornie delikatną.

- Sereno, ale przecież to właśnie duchy, którym czegoś brakuje, nawiedzają żywych, by upomnieć się o swoje prawa - powiedziała słabo, rozpaczliwie zastanawiając się, jak przemówić do rozsądku przyjaciółce.
- O tym właśnie mówię - stwierdziła Smoczokrwista. - Moja matka nigdy nie odnajdzie spokoju, jeśli odkryje, że może ingerować w świat żywych. Zostanie w tym świecie póki coś złego jej się nie stanie, tudzież ja lub któryś z moich potomków nie ubijemy jej duszy, bo stracimy cierpliwość. Zrozum, kocham moją matkę, ale nie wyobrażam sobie znoszenia widzimisię jej ducha przez resztę swojego życia. Poza tym jakby nie patrzeć ona umarła - tu w głosie Sereny pojawił się wyraźny ból. - Nie żyje. Odeszła ze świata żywych. Jakiekolwiek moje zobowiązania względem niej i jej względem mnie wygasną ostatecznie po jej pogrzebie. Chyba, że twoim zdaniem, powinnam przykuć jej duszę do tego świata, bo jestem małą egoistyczną dziewczynką niezdolną do pogodzenia się ze śmiercią swoich rodziców?! - to ostatnie już wykrzyczała.
- A wydawało mi się, że egoistyczne jest raczej podejmowanie decyzji za kogoś tylko dlatego, że miał silny charakter?! - Gwiazdka prychnęła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Za kogoś? - Serena zdębiała. - Jeśli moja matka zostawiła jakiekolwiek życzenia w swoim testamencie to je spełnię, ale nie widzę powodu by robić rzeczy o które NIE prosiła. TO byłoby egoistyczne - wytknęła zdenerwowana.
- Chcesz, żebym zaprowadziła cię do Krainy Umarłych i pokazała, jak wygląda egzystencja ducha, o którym nie chcą pamiętać jego potomkowie!? - Abyssalka wyraźnie z trudem powstrzymywała się od krzyku. - To, co planujesz zrobić, to zmusić ją do wejścia do Lethe siłą, pozbawiając wszelkich środków. Naprawdę wydaje ci się, że nie połapie się, że niektóre inne duchy mają lepiej? Albo że może przełamać barierę i wrócić do Kreacji, by upomnieć się o swoje? Jeśli będzie chciała odejść, to odejdzie. Jeśli nie... To z tego, co mówisz, jest na tyle uparta, że prędzej będzie cierpieć niedostatek, niż da sobie wyczyścić pamięć i osobowość. - Gwiazdka rozłożyła ręce. Skoro argumentacja opierająca się na emocjach nie działała, pozostało odwołanie się do kwestii czysto racjonalnych.

Serena wzięła głęboki oddech.

- A nie sądzisz, że wysłanie jej ofiary zostanie odczytane jako oznaka mojej nieudolności i tego, że mogę sobie bez niej poradzić? Matka, wie, że nie dostanie ofiary. NIKT z mojej rodziny nie składał ofiar przodkom i moja matka sama przekonywała mnie, że nie warto tego robić. Z jej perspektywy będzie to wyglądało raczej jak oznaka mojej nieudolności jako królowej. Jako sygnał, że nie jestem w stanie sama sobie poradzić i proszę o wsparcie. Gdyż w żadnym innym wypadku nie złożyłabym ofiary, pokładając wiarę w dusze przodków. Harmonia zawsze była budowana na teraźniejszości i pewnej dozie patrzenia w przyszłość. Chyba, że twoim zdaniem sprzeciwianie się temu co moja matka propagowała przez całe swoje życie, jest “spełnieniem jej marzeń”.
- Ale... Właściwie skąd wniosek, że twoja matka uzna, że to od ciebie? - Gwiazdka musiała przyznać, że układów rodzinnych istotnie nie wzięła pod uwagę. Nie zmieniało to jednak faktu, że pozostawianie kogoś tak zupełnie bez środków do życia było jej zdaniem zwyczajnie podłe. - Poza tym to nie było nic dużego. Tylko trochę jedzenia i ubrań. Nie przekupstwo, tylko coś, co mogłoby zaspokoić podstawowe potrzeby. Naprawdę nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł odczytać to jako rozpaczliwą prośbę o pomoc.
- A kto inny miałby jej zostawić tego typu dary? Kult przodków praktycznie nie funkcjonuje w Harmonii, a matka zawsze podejrzewała, że moje zainteresowanie okultyzmem skończy się tym, że zacznę wierzyć w jakieś dziwne ideologie... - Serena wyjaśniła z uczuciem beznadziei. Było widać, że w tym wypadku nadmiernie się przejmuje, ale ciężko było odrzucić jej lęki jako bezpodstawne.
- Jestem przekonana, że wiele osób podziwiało twoją mamę jako królową, Sereno. Prawdopodobieństwo, że to właśnie ty złożyłabyś jej dary, jeśli za życia sobie tego nie życzyła, jest znikome... Zwłaszcza, że gdybyś chciała poprosić o pomoc, na pewno dałabyś jej to znać w jakiś jasny sposób, prawda? - Gwiazdka uśmiechnęła się lekko. Miała nadzieję, że uda się jej uspokoić obawy przyjaciółki. - Z tego co mówisz wynika, że twoja mama prawdopodobnie wybierze zapomnienie. Jeśli taki będzie jej wybór, pozostaje się z nim pogodzić. Znałam jednak duchy, które zwyczajnie po śmierci zmieniły zdanie... Wystarczająco dużo duchów, które za życia były przekonane, że ofiary nie są im po śmierci do niczego potrzebne. Większość z nich była naprawdę bardzo nieszczęśliwa, pozostawiona własnemu losowi i pozbawiona wsparcia. Spróbuj zrozumieć, nie próbowałam zatrzymać jej w Zaświatach. Jedyne, co zrobiłam, to umożliwiłam jej godna egzystencję do czasu, aż podejmie decyzję o wejściu do Lethe. Teraz rozumiesz?

Serena istotnie martwiła się o duszę matki o wiele bardziej niż wynikałoby to z jej argumentów. Ostatnie spotkania z Abyssalami i Infernalami sprawiły, że Smoczokrwista nie uważała Zaświatów za miejsce przesadnie bezpieczne. Zwłaszcza teraz, gdy miała zostać królową Serena miała doskonałą świadomość tego jak wspaniałym materiałem szantażowym byłaby dusza jej matki. Nieco niemiłe traktowanie po śmierci, by upewnić się, że Kwieta pójdzie do Lethe wydawało się być Serenie mniejszym złem w porównaniu z możliwą alternatywą jaką było zamknięcie w krysztale lub mieczu jakiegoś szalonego Abyssala lub nekromanty. Z drugiej strony Smoczokrwista nie chciała by jej matka cierpiała, jeśli rzeczywiście zdecydowała się zostać w zaświatach...

- Jesteś pewna, że będzie bezpieczna w Zaświatach? - spytała Serena z lekką troską ukrytą w głosie.
- Przecież lecimy tam właśnie po to, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. - Gwiazdka wstała z fotela i podeszła do Sereny, kładąc rękę na jej ramieniu. - Obiecuję ci, że jeśli ktoś lub coś będzie pałętał się po tamtejszych zaświatach i spróbuje zagrozić ich mieszkańcom, zrobimy mu z Płomieniem jesień Pierwszej Ery z tyłka. Jeśli chcesz, mogę od razu po przylocie poszukać przejścia do Krainy Umarłych i sprawdzić, czy nie dzieje się tam nic niepokojącego. Co ty na to? - uśmiechnęła się zachęcająco.

Serena lekko odwzajemniła uśmiech wyraźnie pocieszona.

- No dobrze, zaufam ci. W końcu znasz się lepiej na duchach ode mnie - stwierdziła. - Nie będę protestować przeciwko ofiarom i nie musisz koniecznie sprawdzać zaświatów, ale będę trzymać cię za słowo jeśli chodzi o duszę mojej matki. I postaraj się, żeby ten kult się przesadnie nie rozprzestrzenił po królestwie, bo Nieskalani Mnisi zauważą i się zlecą, a jak sama zauważyłaś nie ma nic tak denerwującego jak te łyse głowy - poprosiła już spokojniej Serena.
- Jasne! Zresztą tutaj w Gethamane nie okazał się specjalnie ekspansywny, więc nie sądzę, żeby generował jakieś problemy. A sam Izmael na pewno może okazać się cennym doradcą w kwestii zapewnienia bezpieczeństwa duchom. Jeśli ktoś zna się na rytuałach, które my byśmy mogli przeoczyć, to właśnie on. To naprawdę dobrze, że postanowił się z nami zabrać.

Kobiety rozmawiały jeszcze przez chwilę, a atmosfera wróciła do normalności. Kiedy Gwiazdka opuszczała mieszkanie przyjaciółki, zaczynała nawet dochodzić do wniosku, że porządna kłótnia była Serenie potrzebna, żeby poukładać sobie parę spraw i dojść do ładu z własnymi emocjami. Ostatecznie była całkiem zadowolona z rezultatów rozmowy. Teraz pozostawało tylko przekonać Johanna, że Izmael nie zamierza zamienić Harmonii w Krainę Cienia, i wszystkie najważniejsze, przedwyjazdowe sprawy mogła uznać za załatwione.

_________________


Ostatnio zmieniony przez Serika dnia 19-09-2012, 22:33, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Xeniph Płeć:Mężczyzna
Buruma


Dołączył: 23 Sty 2003
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
WIP
PostWysłany: 25-08-2012, 12:47   

Jej cel się przemieszczał. Co więcej, przemieszczał się na tyle szybko, że była w stanie to wyczuć, co oznaczało, że nie porusza się pieszo, ani nawet konno - więc była to większa wyprawa. Cyrie westchnęła i upuściła resztki niedojedzonego jeża na głowę wilka.

Wilki już od kilku godzin czatowały pod drzewem, na którym Cyrie postanowiła odpocząć. Już parę razy wyglądało na to, że znudzi im się czekaje i pójdą poszukać posiłku gdzie indziej. W takich chwilach Cyrie dla zachęty machała im nad głowami ogonem.

Dlaczego akurat teraz? Tak długo siedział spokojnie w jednym miejscu, więc czemu musiał się wybrać w podróż dookoła swiata akurat wtedy kiedy zaczęła go szukać. Gdyby został na miejscu, miałaby do niego prostą drogę, a tak będzie musiała dostosowywać kierunek marszu w nadziei że uda jej się przeciąć mu drogę zanim dotrze do Gem czy gdzie tam jechał... Popiła jeża resztką rumu i spuściła manierkę na kolejnego wilka. “Kochany, to że pójdę za tobą na koniec świata, nie oznacza że chce mi się tam drałować...” mruknęłą. Tak. Zdecydowanie trzeba mu przeciąć drogę zanim ucieknie zbyt daleko. Najlepiej zacząć marsz od razu. Ale najpierw trzeba rozprostować kończyny...

Cyrie zeskoczyła w środek wygłodniałych wilków i wyszczerzyła zęby...

_________________
You don't have to thank me. Though, you do have to get me donuts.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Daerian Płeć:Mężczyzna
Wędrowiec Astralny


Dołączył: 25 Lut 2004
Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa)
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 25-09-2012, 18:37   

Statek leniwie pruł chmury na ostatnim odcinku przed Harmonią. Z daleka widać było już zabudowania miejskie pokryte fioletową barwą. W oknach wywieszone zostały girlandy storczyków, drzwi domostw pomalowano fioletową farbą we wzory kojarzone z reinkarnacją i odrodzeniem poprzez Lethe, <>. Gwiezdny miał jednak na głowie większe zmartwienia – im bliżej znajdowali się Wyspy Mgieł, tym wyraźniej wyczuwał złowróżbną aurę ciążącą nad krajem. Było południe, lecz nad Harmonią miał wrażenie, że panuje wieczór. Mało tego, przy odrobinie wysiłku był w stanie dostrzeć gwiazdy na firmamencie. Gwiazdy, które nie zwiastowały nic dobrego.

Złe omeny wiszą nad tą krainą – odezwał się po chwili do stojących na pokładzie towarzyszy podróży – Ktoś przeklął to miejsce i nie brakowało mu ani potęgi, ani umiejętności.
- Co rozumiesz przez klątwę, Albercie? Jakie omeny? - spytał się Revan.
Dokładnie to, co oznacza to słowo. Ktoś, kto źle życzy ojczyźnie Sereny, używając Esencji, próbuje sprowadzić na nią nieszczęście. W jakim celu – nie mam pojęcia, ale użył w tym celu gwiazd. A gwiazdy nie kłamią.
- Chcesz powiedzieć, że ktoś manipuluje Gwiazdami przy Krosnach?

Albert popatrzył na rozmówcę z nieukrywanym zdziwieniem – z jednej strony jego wiedza była cokolwiek niedokładna. Z drugiej... i tak była całkiem spora.

Pierw musiałby dostać się do Krosna, co nie jest, ani łatwe, ani konieczne. Sztuką astrologii można się posługiwać równie dobrze wszędzie tam, gdzie panuje Los. Jednego jestem pewien: tak silną klątwę mogły stworzyć tylko osoby dysponujące olbrzymią mocą – którzyś z potężniejszych bogów, albo Wyniesionych – zmarszczył brwi – Powinniśmy uważać.
- Brzmi... raczej niezbyt dobrze. Jesteś może w stanie ustalić coś więcej? Jak to działa? - zapytał Revan.
Jestem, choć nie prędko – badanie nieba trwa. Jak dużo? To się dopiero okaże.
Płomień o astrologii wiedział niewiele - z gwiazd podobno można było się dowiedzieć Wielu Rzeczy, ale wieszczowie jakich dotychczas miał okazję spotykać nie grzeszyli specjalnie dokładnością przepowiedni - choć za swe usługi opłaty pobierali słone. Oczywiście, obraz ten mógł być wypaczony przez fakt, że wszyscy znani przez niego astrologowie urzędowali w kupieckich dzielnicach Węzła - ale wydawałoby się, że w przynajmniej jednym punkcie podane przez Alberta informacje nie powinny były się z nim kłócić.

- Jak to “użył gwiazd”? - mina abyssala wyrażała kompletny brak zrozumienia - rozumiem, że można z nich podobno odczytywać losy ludzkie i przyszłe wydarzenia, ale nie bardzo widzę, jak można by na te losy wpływać. Przecież gwiazd nikt przesuwać nie będzie?
- W zasadzie też chętnie posłucham... moja wiedza jest dość... nieuporządkowana - poparł Abyssala mag. Przysłuchująca się rozmowie Gwiaazdka tylko skinęła głową, dając znać, że również chętnie pozna trochę wyjaśnień.
Długo możnaby o tym prawić... astrologia jest subtelną i skomplikowaną sztuką, a ponieważ nie mamy czasu, to pozwolę sobie uprościć te sprawy. – zaczął tłumaczyć – Jak pewnie wiecie, gwiazdy łączą się w konstelacje, zaś każda z tych konstelacji jest powiązana z różnymi ideami. Dla przykładu: gwiazdozbiór Kapitana reprezentuje siłę, determinację i porządek, a układ Kochanków jest związany z pożądaniem i namiętnością. Uczony astrolog jest w stanie wykorzystać owe relacje i odniesienia i w ten sposób wpływać do pewnego stopnia na Los.
- Astrolog? Wydaje mi się, że to nie takie proste Albercie... ja tego nie potrafię - pokręcił głową Revan.
Nie mówiłem, że jest to proste. To bardzo trudna i rzadka sztuka.
- Chętnie bym się tego kiedyś nauczył, jeśli pozwolisz. W podstawowym zakresie, oczywiście.
Wybacz, tajemnica służbowa. – Albert wzruszył ramionami – Nic osobistego.
- Oczywiście, jeśli tak mówisz - Revan uśmiechnął się, wzruszając ramionami.
- Czyli istotnie ktoś próbuje ingerować w sprawy mojego królestwa - stwierdziła z irytacją Seren, która do tej pory w milczeniu przysłuchiwała się relacji. - Jak dorwę tego... - tu nastąpił ciąg elokwentnych epitetów i opisów tortur, które jednak nie nadawały się do powtórzenia - ...a z tego co zostanie zrobię okładkę na księgę podatkową. Nie pozwolę nikomu bezkarnie wieszać złych omenów nad moim królestwem! A jeśli miał coś wspólnego ze śmiercią mojej matki... - oczy Sereny błysnęły ogniem. Po chwili jednak Serena zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
- Proszę postarajcie się znaleźć przyczyny tych złych omenów - poprosiła zgromadzonych zmęczonym głosem.
- Tym zapewne będzie musiał zająć się Albert. Chyba tylko on spośród nas ma odpowiednie możliwości.
- Co nie zmienia faktu, że później ktoś będzie musiał wytłumaczyć autorom tej tajemniczej klątwy, jak bardzo nam się ona nie podoba. - Abyssalka uśmiechnęła się lekko do przyjaciółki. - I czy mi się dobrze wydaje, że jesteśmy już prawie na miejscu?...
Serena nakazała powolny przelot nad miastem, by nie wzbudzać paniki wśród mieszkańców - latające pojazdy nie były częstym widokiem w tej części świata i niewielu było przygotowanych na ich widok. Lot da im czas na dostrzeżenie bandery i przypomnienie sobie opowieści o tym, że nowa królowa zdobyła latający statek na dalekiej północy, zaś fioletowe żagle przypomną o jej żalu i celu przylotu.
Miejsce do lądowania było dobrze wyznaczone - pradawna Mansa służąca za pałac królewski i siedzibę rządu pamiętała dawne dni, gdy pojazdy powietrzne były równie powszechne jak mrówki. Na jej szczycie znajdowało się osobiste lądowisko pojazdu poprzednich władców - dość duże, by pomieścić nawet jeszcze jeden statek rozmiarów jednostki Sereny.
Tam też oczekiwał Ireneusz i ministrowie w szatach żałobnych wraz z gwardią honorową, którzy wylegli by powitać przyszłą królową. Z boku czaiły się osobiste dwórki i zarazem przyjaciółki Sereny, których zadaniem było mniej oficjalne powitanie królowej i przygotowanie wygód (a w przypadku niektórych - solidne natarcie uszu).
Wspomagany zaklęciami statek zszedł do delikatnego lądowania, ukazując kunszt pilotki - podmuch wiatu nie był wystarczający nawet do tego, by poderwać rąbki szat. Chwilę potem opuszczono trap, by lądujący mogli zejść godnie ze statku.

Serena ruszyła śmiało przodem po rampie. Jej purpurowe szaty powiewały za nią nieznacznie. Szła wyprostowana dumnie, jak gdyby oznajmiając światu, że oto w istocie prawowita władczyni wróciła do królestwa. Choć nie przejawiało się to tak bardzo w jej ruchach, zaciśnięte pięści Smoczokrwistej zdradzały napięcie.
Niedaleko za nią, nieco spokojniej z rampy schodzili Gwiazdka i Revan, oboje starając się robić dobre wrażenie i wyglądać niepodejrzanie. O ile Gwiazdka miała w tym sporo wprawy, Revanowi wychodziło trochę gorzej, gdyż nie tylko nie przepadał za fioletem, ale również musiał założyć nieznane sobie zupełnie szaty. I odsłonić głowę. Stojąc w pełnym słońcu.

Z pokładu statku ceremonię powitania obserwowała grupa osób ubrana znacznie mniej wyszukanie. Większość żołnierzy stojących przy balustradzie nie była wystarczająco zainteresowana tym kto i dlaczego zmarł, by wydawać pieniądze na żałobne ubrania - dlatego ich wkład w estetykę był bardzo różny, i ograniczał się zwykle do wplecionych w rynsztunek żałobnych wstążek lub płaszczy, w kolorach fioletu lub (zgodnie ze zwyczajami Gethamane gdzie nie przepadano za ciemnymi barwami) bieli. Hattas przewidująco przywiózł ze sobą tradycyjną gethamańską szatę żałobną, którą narzucił na zbroję. Estralowi udało się jakimś cudem załatwić strój który krojem i wyglądem pasował do miejscowych zwyczajów (oraz wyraźnie przekraczał jego możliwości finansowe).
Nawet na tym tle biała szata Płomienia wyglądała... niepokojąco. Kaptur i kołnierz osłaniały twarz przed wrogimi promieniami słońca... oraz przypadkowymi spojrzeniami gawiedzi. Podarte poły płaszcza łopotały na wietrze jakby obdarzone własnym życiem, rzucając na ścianę kabiny za jego plecami roztańczone cienie.

Upewniwszy się, że komitet powitalny na pierwszy rzut oka nie wygląda wrogo, abyssal odsunął się pod ścianę, chroniąc się przed słońcem w cieniu. Najlepszy moment na zabójstwo, gdy młoda królowa schodziła ze statku po wąskim pomoście wystawiona na widok (i potencjalne strzały) z wszech stron już minął. Ceremonia powitalna toczyła się dalej w (pozornym przynajmniej) spokoju, dzięki czemu można było się zastanowić co dalej.

Nie było sensu na razie przyciągać na siebie za dużej uwagi - niech więc to Hattas dowiaduje się po zakończeniu imprezy, gdzie można zakwaterować oddział na czas ich pobytu w królestwie.

Na piękną, słoneczną pogodę, charakterystyczną dla tej pory roku, kręciła nosem także Gwiazdka, ale za delikatną woalką kapelusza i w żałobnych szatach czuła się całkiem nieźle. Woalka miała również inne zalety - Abyssalka mogła dokładnie przyjrzeć się komitetowi powitalnemu, nie sprawiając wrażenia, że lustruje dostojników wzrokiem zbyt intensywnie. Siedmioro bogato ubranych osób, zdecydowanie w wysokich rangach, z pewnością było ważnymi dostojnikami na dworze. Jeden z nich szczególnie zwróciła jej uwagę - przystojny, wręcz piękny młody mężczyzna byl niemal bliźniaczo podobny do Sereny i nietrudno było wywnioskować, że jest z nią spokrewniony - to musiał być brat Smoczokrwistej, Ireneusz. Gwiazdka spróbowała zidentyfikować pozostałych dostojników na podstawie tych skąpych informacji, którymi podzieliła się z nią Serena przed przylotem. Nieco starszy od Ireneusza Smok Ziemi, o lekko zielonkawej skórze fakturą przypominającej powierzchnię liścia, musiał być ministrem spraw wewnętrznym, Izradorem. Pozostali dwaj panowie byli już mężczyznami w sile wieku. O ile Abyssalka pamiętała, byli to prawdopodobnie Złotousty Dan-Hi-Wo, odpowiadający za rozwór gospodarki Harmonii oraz Benewentor, którego zadaniem było prowadzenie polityki zagranicznej państwa. Jeden z tych mężczyzn chodził o lasce i wyraźnie kulał, ale nie przypominała sobie, żeby Serena coś o tym wspominała - dalszą identyfikację musiała więc odłożyć na później. Najstarszym wśród dostojników był wymuskany starzec, którego tożsamość określiła z dużym prawdopodobieństwem jako Dotykającego Chmur, mistrza ceremonii.
Dwie młode kobiety - obie zresztą bardzo atrakcyjne - to zapewne Piękna Mgła Poranka odpowiedzialna za handel oraz Wiosenny Deszcz, Wielki Szambelan. O ile pamiętała, pani szambelam była Smokiem Wiatru, ale żadna z kobiet nie miała wyraźnych cech świadczących o terrestrialnym wyniesieniu. Cóż, z pewnością zostaną sobie jeszcze przedstawieni. Na razie najważniejsze było to, że nikt z zebranych nie zachowywał się podejrzanie. Żadnych nerwowych gestów, żadnych rozbieganych spojrzeń... Nie dostrzegła niczego, co świadczyłoby o potencjalnym zamachu.
Spokoju ceremonii powitania nowej królowej strzegła dwunastka gwardzistów, z poważnymi minami wyprężajacych się na baczność. Oni również nie wyglądali, jakby knuli coś przeciwko nowej królowej. Abyssalka odprężyła się nieco. chociaż nadal nie spuszczała oczu z otoczenia przyjaciółki.

Serena szybko dotarła przed powitalną grupę, na czele której stał Ireneusz, który teraz wystąpił na przód stając tuż przed swoją siostrą. Mężczyzna był niewiele wyższy od Sereny, a ponieważ Smoczokrwista miała na sobie buty z wysoką podeszwą większość osób odniosła wrażenie, że rodzeństwo jest identycznego wzrostu. Rodzinne podobieństwo było uderzające. Ireneusz posiadał w miarę szczupłą sylwetkę i odziedziczył podobne rysy twarzy co Serena przez co wyglądał niezwykle przystojnie. Jego włosy również w blond kolorze miały nieznacznie ciemniejszy odcień. Oczywiście były one krótsze od tych Sereny, ale było ich dość, by Ireneusz mógł je zebrać w małą kitkę. Nieco większą różnicę było widać w karnacji. Czas spędzony w Gethamane sprawił, że opalenizna którą zazwyczaj nosiła Smoczokrwista lekko zeszła, Ireneusz za to bardzo wyraźnie nie narzekał na brak słońca. Rodzeństwo najbardziej różniło się jednak nie pod względem wyglądu, a raczej aury, czy też wrażenia jakie robiło. Nawet teraz drobne gesty zdradzały iż pod fasadą opanowania Smoczokrwistej kłębi sie wiele niewypowiedzianych myśli i uczuć, które w każdej chwili mogły zostać uwolnione. Serena nie była osobą, która lubi kryć się ze swoimi emocjami, ona nosiła je jak zbroję. Ireneusz był jej totalnym przeciwieństwem pod tym względem. Ani ze sposobu w jaki się poruszał, ani z mowy jego ciała, ani nawet twarzy nie można było nic wyczytać. Było to jednak tylko pierwsze wrażenie, chwila konwersacji ujawniała, że gdy trzeba nie ma problemu z wyrażaniem uczuć.
Pytanie tylko czy były one prawdziwe?

Rodzeństwo stało naprzeciwko siebie mierząc się wzrokiem. Ich oczy również były identycznego, bordowego koloru. Revan i Gwiazdka zatrzymali się pewnej odległości od nich, nie chcąc przeszkadzać w spotkaniu rodzinnym. Ciszę przerwał Ireneusz mówiąc coś na tyle cicho, by stojący za nim dygnitarze nie byli w stanie tego usłyszeć. Serena odpowiedziała mu równie cicho, a jej twarz na moment rozluźniła się w smutnym uśmiechu. Smoczokrwisty powiedział jeszcze coś, na co Serena kiwnęła tylko głową. To co nastąpiło w następnej chwili można było uznać za złudzenie. Rodzeństwo ruszyło się z prędkością możliwą jedynie dla Wyniesionych i uścisnęło się. Smutny uścisk dwójki dzieci, które właśnie straciły matkę. Żal rodzeństwa pozbawionych ostatniego innego, bliskiego członka rodziny. Cała ta scena nie trwała jednak dłużej niż dwie sekundy. Rodzeństwo równie szybko co wpadło sobie w objęcia znów stanęło naprzeciwko siebie. Ireneusz znów się odezwał, ale tym razem głośno, tak że wszyscy obecni mogli usłyszeć:

- Witaj z powrotem księżniczko Sereno! - oznajmił podniosłym głosem, kłaniając się lekko. Reszta ministrów poszła jego przykładem i również pochyliła się na znak szacunku.
- Również jestem szczęśliwa mogąc powrócić do mojego rodzinnego kraju - odpowiedziała Serena. - Szczególnie w tę smutną godzinę jaka nastała. To właśnie w takich momentach jak ten nasz kraj powinien stać zjednoczony, by móc stawić czoła nieuchronnym przeciwnościom losu! - oznajmiła twardo. - Wierzę, że każda pokonana przeszkoda wzmacnia nas! Więc pokonajmy nasze ograniczenia, by wspólnie zbudować lepsze jutro! ...a przynajmniej coś w ten deseń planuję jako moją pierwszą przemowę - ostatni kawałek Serena wymówiła już radośnie. - Powinien się spodobać obywatelom, prawda?
Stojący obok Ireneusz zachował kamienną minę. Podobnie postąpił towarzyszący Serenie Revan, dla którego jej zachowania także przestały być czymś zaskakującym. Gwiazdka uśmiechnęła się leciutko pod nosem - ona również już dawno się przyzwyczaiła, ale nadal uważała, że wyskoki przyjaciółki są na swój sposób urocze.

Nieco inaczej przyjęli to ministrowie. Piękna Mgła Poranka i Złotousty wyglądali, jakby przed chwilą objawił im się tańczący yeddim w sukience baleriny. Cud, że ich opadające szczęki nie uszkodziły powierzchni lądowiska. Izrador i Benewentor zachowali kamienne twarze, jak wypadało ludziom o ich profesji, zaś Wiosenny Deszcz wyglądała nawet na ubawioną. Tylko Dotykający Chmur skrzywił się, jakby ktoś kazał mu zjeść cytrynę.

Z tyłu jedna z dwórek patrzyła wzrokiem pełnym dezaprobaty, druga zaś zdawała się ukrywać chichot rękawem szaty.

- Aha i przy okazji pozwólcie, że przedstawię: moi towarzysze podróży - oznajmiła Serena odwracając się w stronę Revana i Gwiazdki oraz reszty ekipy zgromadzonej na statku - którzy pomogli mi w wielu niebezpiecznych sytuacjach i sami stworzyli pa... podwaliny pokoju - szybko poprawiła.

Gwiazdka i Revan pokłonili się lekko i przedstawili, oboje podając zresztą fałszywe imiona. Już wcześniej uzgodnili, że lepiej nie afiszować się za bardzo z prawdziwą tożsamością - zwłaszcza, że stosunkowo niedaleko znajdowała się siedziba Maski Zim i nie byłoby dobrze, gdyby łatwo mógł namierzyć swoich “ulubionych” Abyssali i ich towarzyszy.

Johann, do tej pory milczący, wystąpił przed szereg kłaniając się lekko Ireneuszowi.
- Johann, Freiherr von Schwarzenberg und Hohenlandsberg - przedstawił się. - Przyjmij proszę, wasza miłość, najszczersze kondolencje w imieniu Rady Gethamane, ode mnie zaś pociechę i obietnicę wsparcia we wszystkim, w czym będę mógł. Regicidium to straszliwa zbrodnia. Jako doświadczony sędzia śledczy zaoferowałem już swą pomoc w dochodzeniu jej królewskiej mości, twojej siostrze. Ktokolwiek odpowiada za śmierć świętej pamięci Kwiety nie ujdzie ręce sprawiedliwości.

- Dziękuję ci waść Johannie za słowa otuchy - odparł Ireneusz, nieznacznie pochylając głowę. - Chętnie przyjmiemy pomoc doświadczonego i niezależnego sędziego. Ciężko mi wyrazić jak bardzo zależy nam na wyjaśnieniu całej sprawy. Myślę, że nie będziesz miał nic przeciwko przyjęciu dodatkowego eksperta, mość Izdradorze? - stwierdził Smoczokrwisty zwracając się z lekkim uśmiechem w stronę Ministra Spraw Wewnętrznych.
- W najmniejszym stopniu nie będę miał nic przeciwko, Wasza miłość. Jestem pewien, że przyda nam się wsparcie doświadczonego sędziego, szczególnie biorąc pod uwagę, co już słyszałem o osobie Johanna von Schwarzenberga.
- Ekhem - delikatnie odchrząknął Dotykający Chmur - proszę mi wybaczyć, ale królowa jest zapewne zmęczona podróżą, a muszę niestety nalegać na szybkie zwrócenie się do przyszłych poddanych, najlepiej jeszcze dzisiaj. Poza tym jest tyle do omówienia w sprawach przygotowania koronacji i (tu głos ministra nieznacznie, lecz wyraźnie się załamał) pogrzebu... bardzo proszę, zejdźmy do komnat.

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3291361
Xeniph Płeć:Mężczyzna
Buruma


Dołączył: 23 Sty 2003
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
WIP
PostWysłany: 27-09-2012, 17:28   

Cyrie docierała do miasta niemal równo z mężczyzną którego szukała. Podróż była długa i męcząca, jednak miała szansę zakończyć się tutaj - w końcu, nawet zakładając że nie była to stacja końcowa podróży jej celu, miasto było idealnym miejscem na postój i uzupełnienie zapasów. Musiał więc się tu zatrzymać, choćby na krótko. Z drugiej strony, miasto było na tyle duże, że poszukiwania w nim jednej osoby, w dodatku osoby której imienia ani wyglądu nie znała, przypominało szukanie igły w stogu siana. A że jej cel mógł wyruszyć dalej w każdej chwili...

Cyrie zaczęła już w głowie układać plan poszukiwań, gdy zobaczyła nadlatujący statek. Do tego nadlatywał z północy... Oczywiście! Cyrie uśmiechnęła się i w myślach podziękowała Lunie. Jej problem rozwiązał się całkowicie, wystarczyło tylko podążyć za statkiem żeby być na miejscu gdy wyląduje i... W tym momencie Cyrie zaklęła.

Ten drań wylądował w najlepiej strzeżonym miejscu w całym państwie.

***

Pogrzeb odbył się następnego dnia rano. Był spokojny, pełen dostojeństwa i zadumy. Władze i mieszkańcy Harmonii wspólnie pożegnali powszechnie lubianą królową, a jej ciało złożono w rodzinnym grobowcu obok jej męża. Towarzysze Sereny nie rzucali się w oczy, będąc zawsze blisko niej i udzielając jej wsparcia swoją obecnością, jednak pozostając na uboczu. Sama przyszła królowa zachowywała się w pełni poważnie i godnie, pomimo widocznego smutku wypełniając kolejne etapy i rytuały tego okrutnego obowiązku. Dzień ten zamknął się spokojnie - nic nie zakłóciło przebiegu ceremonii.
Koronacja odbywała się następnego dnia w samo południe, na głównym placu Harmonii. Zgodnie z tradycją państwa koronę na głowę przyszłej królowej równocześnie wkładali miejscowy przedstawiciel Nieskalanej Wiary (w osobie podstarzałego kapłana) i Ireneusz, reprezentujący swoją osobą w zasadzie trzy symboliczne źródła władzy - Smoczą Krew, lud Harmonii i odległy Realm. Wydarzenie to zgromadziło tłumy na placu i przyległych ulicach, a lub z zapartym tchem spoglądał na podium, na którym odbywała się koronacja. I wtedy, dokładnie w chwili włożenia korony na głowę Sereny z jasnego nieba uderzyła błyskwica, a po niej rozległ się donośny grzmot. Jasne i słoneczne niebo zasnuły w momencie ciemne chmury, a na zgromadzonych ludzi i byty nadprzyrodzone posypał się grad wielkości kurzych jaj. Kolejne błyskawice przecinały niebo, a w okolicy momentalnie zaczęła się szerzyć panika. Wszystko wskazywało na to, że ilość ofiar tego wydarzenia będzie przerażająca - wystarczyło spojrzeć na ofiary uderzeń gradu i na wpadających na siebie ludzi...

_________________
You don't have to thank me. Though, you do have to get me donuts.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Tren Płeć:Kobieta
Lorelei


Dołączyła: 08 Lis 2009
Skąd: wiesz?
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 27-09-2012, 20:28   

Gdy tylko Ministrowie uznali powitanie za zakończone i zaczęli się rozchodzić, stojące do tej pory z tyłu służki ruszyły w stronę Sereny. Na ich czele szybkim krokiem, z kamienną twarzą szła Estera. Miała zaciśnięte pięści i cała zdawała się emanować wewnętrznym napięciem.
Serena zauważyła ten pochód i patrzyła z neutralną miną jak służki zbliżają się w jej kierunku. W myślach przypominała sobie imiona i twarze tych które znała.

Estera zatrzymała się gwałtownie półtora metra przed swoją władczynią. Cała reszta służek wyhamowała tuż za nią, w milczeniu czekając na dalszy rozwój sytuacji. Estera jednak również stała, bez słowa wpatrując się zimnym, stalowym wzrokiem w Smoczokrwistą.
Jednakże stojąca tuż za Esterą służka z miotłą uznała, że warto byłoby jednak ruszyć tę scenę i zwróciła się po imieniu do ochmistrzyni. Ta skrzywiła się nieznacznie, lecz natychmiast wróciła do rzeczywistości i skłoniwszy się perfekcyjnie powiedziała neutralnym tonem:
- Witaj księżniczko. Dobrze jest znów widzieć cię całą i zdrową.
Serena uśmiechnęła się nieco z czułością i odparła.
- Ciebie też dobrze widzieć, Eska. I was wszystkie w zdrowiu. Mam nadzieję, że dobrze radziłyście sobie pod moją nieobecność - zawołała do służek. Z tłumu dobiegł szum odpowiedzi.
- Pozwolisz księżniczko, że dziewczęta odprowadzą twoich gości do przygotowanych komnat - zaproponowała Estera, tonem osoby która ma wszystko dokładnie zaplanowane. - W międzyczasie ja i Koleta z chęcią porozmawiałybyśmy z tobą księżniczko o zmianach jakie zaszły w trakcie w twojej nieobecności - zakończyła równie monotonnym głosem
Serenie nieco zrzedła mina, gdy jej służka wspomniała o rozmowie, ale szybko odzyskała rezon.
- Tak, odprowadźcie ich - zgodziła się natychmiast, ale wtem zwróciła się w stronę stojącej niedaleko Abyssalki, która przyglądała się powitaniu Sereny ze służkami. - A właśnie, Gwiazdko. Chyba obiecałam ci wycieczkę z przewodnikiem po pałacu. Nie miałabyś nic przeciwko gdybyśmy odbyły ją teraz? - spytała z prośbą w głosie.
- Teraz? Bardzo chętnie, i tak nie miałam żadnych planów na popołudnie! - Gwiazdka uśmiechnęła się szeroko do przyjaciółki, rzucając jednocześnie przepraszające spojrzenie Esterze.
Estera rzuciła ciężkie spojrzenie Serenie, ale natychmiast wróciła do swojego profesjonalizmu.
- Rozumiem, w takim razie pozwoli pani, że zwiedzimy główny budynek, a potem odprowadzimy panią do przygotowanego pokoju.
- Oczywiście, będzie mi bardzo miło, jeśli zechce nam pani towarzyszyć. I gdzie moje maniery... mam na imię Stella - dziewczyna z ciepłym uśmiechem wyciągnęła rękę w kierunku kobiety.
- Estera Topaz - przedstawiła się służąca, wymieniając szybki uścisk ręki. - To zaszczyt poznać panią, panno Stello. I oczywiście, że będziemy towarzyszyć księżniczce - tu zwróciła głowę w stronę Smoczokrwistej. - Zresztą jeśli chodzi o zwiedzanie zamku.... - w tym momencie jednak tuż obok niej przepchnęła się druga, brązowo-włosa służąca.
- A ja jestem Koleta Stay, również wspaniale jest panią poznać! - stwierdziła radośnie, wymieniając uścisk dłoni z Gwiazdką. - Jeśli mowa o zwiedzaniu pałacu to oczywiście, że też idę, nikt nie zna wszystkich zakamarków i opowieści o tym miejscu tak dobrze jak ja! - odparła z dumą.
- ...to Koleta zapewne bardzo będzie chciała pomóc w oprowadzaniu - dokończyła jak gdyby nigdy nic Estera.
- Zakamarki i opowieści? - rubinowoczerwone oczy Abyssalki niemalże zaczęły błyszczeć. - W takim razie muszę panie ostrzec, że to zwiedzanie może trochę zająć, bo tak łatwo nie dam się odstawić do pokoju!
- Nie ma sprawy, w razie czego w ramach zwiedzania zawsze możemy zahaczyć o kuchnię! - odparła radośnie Koleta, która wyraźnie cieszyła się z perspektywy odgrywania przewodnika. - Zacznijmy może w takim razie od wież! Z pierwszą z nich jest związana pewna fascynująca historia... - to mówiąc Koleta ruszyła w stronę wejścia wymachując nad głową końcem miotły, niby prawdziwy przewodnik. Grupa natychmiast ruszyła za nią.

Wycieczka była bardzo fascynująca i pełna wrażeń. Wieże, choć podobne jedna do drugiej, ubrane w opis Kolety stawały się niezwykle zindywidualizowane, bo to w tej roztargniony astrolog Shtrei, co i rusz latał z góry na dół, bo wiecznie zapominał przyrządów. A w tamtej, poprzedni szef straży oświadczył się na schodach praczce, zakochawszy się od pierwszego wejrzenia. Przy okazji Stella została uraczona niezwykle barwną historią o biednym, nieszczęśliwym potworze, który według legendy zamknął się w piwnicy, gdyż miał traume po tym jak skrzywidził przyjaciela. Ten niezwykle wzruszający opis sprawił, że Gwiazdka niewiele myśląc, sforsowała drzwi, by zaprzyjaźnić się z biednym i opuszczonym potworem, tylko po to by odkryć, że legendarna piwnica jest obecnie składzikiem na miotły, gdyż schody zostały zamurowane sto lat temu.
Po obejściu wież, Koleta zaprowadziła ich do głównego holu, stamtądzeszli, by zobaczyć niewielki fragment pierwszoerowego laboratorium. Służka uraczyła ich niezwykłymi opowieściami o mrocznych eksperymentach, jakie tam się kiedyś odbywały - próbach wyhodowania człowieka ze skórą niczym metal, tajemniczej dziewczynie, której włosy zmieniały kolor i która posiadała niezwykłą moc, niezwykłej morderczyni potworów żywiącej się wyłącznie curry, oraz oczywiście tajemnym projekcie stworzenia modelu niepokonanej robo-służki!
Następnie przeszli do sali balowej, gdzie w ramach prezentacji jednej anegdoty Koleta i Estera zatańczyły razem, co skończyło się głośnymi oklaskami Sereny i Gwiazdki. Następnie przeszły do sali audiencyjnej, gdzie Koleta podzieliła się najciekawszymi informacjami co do ostatnich dwustu lat rządów rodziny Sereny w Harmonii.

- A tutaj są komnaty księżniczki, niedługo królowej, wielce szanownej, acz nieco narwanej Sereny Cathak! - oznajmiła z rozmachem Koleta pokazując na hol. - I tutaj chyba oficjalnie zakończymy wycieczkę. Nasza kochana władczyni musi się w końcu przygotować do przyjęcia nowych obowiązków - odparła Koleta klepiąc Serenę przyjacielsko po plecach.
Serena westchnęła zrezygnowana.
- Naprawdę... - zaczęła jakby chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się i zamilkła. Ostatecznie rzuciła niespokojne spojrzenie na swoje służki i zwróciła się do Abyssalki:
- Nim się rozejdziemy, nie miałabyś nic przeciwko by napić się ze mną herbaty?
- Po tak zajmującym spacerze? Jak najbardziej! Zwłaszcza, że i pora na popołudniową herbatkę
odpowiednia.
Ostatnie słowo Gwiazdki zagłuszyło głośne uderzenie w ścianę. Estera stała lekko pochylona z twarzą wykrzywioną w złości i zaciśniętą pięścią przy ścianie.
- Dość tego, Sereno - odparła, jej głos był zimny i wrogi. - Dość tego odkładania. Musimy porozmawiać. Teraz - oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Serena odwróciła na moment wzrok, ale po chwili znów spojrzała na Esterę niespokojnie.
- Nie tutaj. W pokoju - stwierdziła, wskazując głową na pobliską komnatę.
Gwiazdka kilkukrotnie przeniosła wzrok z Estery na Serenę i z Sereny na Esterę, po czym popatrzyła pytająco na Koletę i bezradnie rozłożyła ręce.
Koleta popatrzyła nieco współczująco na Gwiazdkę, po czym spytała cicho, patrząc na Serenę::
- Jesteś jej przyjaciółką?
- Mam nadzieję, że mnie za nią uważa. Ale nie sądzę, żeby dawało mi to prawo do wtrącania się w sprawy, o których nie mam pojęcia - odpowiedziała równie cicho Abyssalka.
- Pytam czy TY się za nią uważasz? - Koleta poprawiła pytanie, badawczo przyglądając się Stelli.
Uwagi służącej nie uszło wyraźne zawahanie się dziewczyny, która w końcu skinęłą twierdząco głową.
Koleta uśmiechnęła się nieznacznie.
- W takim razie masz prawo wiedzieć - stwierdziła, po czym przybrała poważny ton głosu - Słuchaj uważnie, możesz się przyglądać, ale pod żadnym pozorem nie wtrącaj się w ich rozmowę. Nieważne co zajdzie masz siedzieć cicho i pozwolić im samemu rozwiązać ten problem. Nawet jeśli sytuacja będzie wyglądać brzydko. Zrozumiałaś? - spytała wracając do radosnego tonu, po czym niewiele myśląc chwyciła dłoń, zamierzając zaciągnąć ją do komnaty, do której właśnie wchodziły Serena i Estera.
- Proszę wybaczyć...- Gwiazdka nie ruszyła się z miejsca, za to gwałtownie spoważniała. - Ale czy naprawdę myśli pani, że uważam Serenę za osobę, która nie jest w stanie samodzielnie rozwiązać konfliktu z kimś, kogo zna od dawna? Jest dorosłą kobietą, na tyle odpowiedzialną, by objąć władzę w państwie. Naprawdę nie uważam, żeby potrzebowała kogoś, kto ochroni ją przed straszliwą, poważną dyskusją. Jasne? - Ostatnie słowo wypowiedziała z szerokim uśmiechem, tym samym radosnym tonem, którym Koleta zakończyła swój zestaw instrukcji.
- Tym lepiej lepiej - stwierdziła Koleta, niemalże przepychając dziewczynę przez drzwi pomieszczenia, w którym zniknęły królowa i jej służąca.

Komnata była dość przytulna, znajdowało się w niej kilka foteli i niewielki stolik oraz różne szafki i sekretarzyki. Estera i Serena stanęły na środku pokoju, w czasie gdy Koleta gestem wskazała Gwiazdce strategiczne miejsce przy ścianie tuż obok dużego, zdobionego w kwiatowy wzór sekretarzyka.
- Nie sądzę, by to wiele zmieniło - stwierdziła Estera powoli - ale czy masz coś na swoje usprawiedliwienie?
Serena miała wzrok wbity w podłogę, zaś jej służąc dla odmiany patrzyła na Smoczokrwistą tak intensywnie jakby chciała wywiercić w niej dziurę. Napięcie w pokoju było nie do wytrzymania.
Serena pokręciła wzrok, po czym podniosła wzrok i spojrzała na Esterę:
- Nie mam - stwierdziła krótko.

Gwiazdka popatrzyła na Koletę niepewnie, lekko przygryzając dolną wargę.
- Wydaje mi się, że to prywatna sprawa Sereny i Estery,. Nie sądzę, żeby chciały, by rozwiązywana była publicznie... Niezależnie od tego, czy jestem Sereny przyjaciółką, czy nie - stwierdziła stanowczo, po czym nie czekając na reakcję Kolety cicho jak myszka wyślizgnęła się z komnaty. Koleta popatrzyła na wychodzącą Stellę z lekkim niezadowoleniem, jak gdyby sprawy poszły nie po jej myśli, ale szybko wzruszyła ramionami.
Nie wie, co traci, pomyślała ponownie skupiając wzrok na dwóch kobietach stojących naprzeciwko siebie.

W następnej chwili służka ruszyła się z niewiarygodną jak na śmiertelniczkę szybkością. Smoczokrwista pod wpływem refleksu przyjęła pozycję jakby miała zrobić unik, ale ostatecznie nie ruszyła się z miejsca. Prawa pięść Estery wbiła się w policzek księżniczki z siłą na tyle potężną, że Serena wylądowała na podłodze.
- Czy zdajesz sobie sprawę co czułam? - spytała Estera z furią w głosie. Serena podniosła się lekko siadając, ale nie próbowała nawet wstać z podłogi, tylko delikatnie dotknęła czerwieniejącego policzka.
- Domyślam się - przyznała. - Gdybym się nie domyślała, nie opuściłabym Harmonii... w ten sposób - stwierdziła z lekkim żalem w głosie.
- Domyślasz? Nie ruszyłam za tobą w pościg tylko dlatego, że zostawiłaś rozkazy, a Ireneusz z jakiegoś powodu się z nimi zgadzał! - kontynuowała ze złością w głosie. - Ja musiałam tu siedzieć, czekać na listy, a ty tymczasem narażałaś życie dla swoich pasji w jakiś odległych krajach.... Jak mogłaś mnie zostawić? - wykrzyczała.
Serena ponownie spuściła oczy. Wyraźnie widać było, że nie ma zamiaru negować oskarżeń Estery.
- Ja... - zaczęła Smoczokrwista, ale urwała, by ostatecznie stwierdzić. - ...przepraszam.
Ochmistrzyni zatrzęsła się ze złości i chwyciła ją za szatę podnosząc.
- Przepraszam! To... - warknęła, ale jej głos osłabł po chwili, przechodząc w smutek - ...to o rok za późno i doskonale o tym wiesz.
- Wiem - zgodziła się Serena, spokojnym głosem. - To co zrobiłam było okrutne.... ale nie mogłam cię wtedy zabrać. Więc mogę tylko... przeprosić - przyznała Serena ze skruchą, ale i stanowczością w głosie.
- Czemu nie mogłaś mnie zabrać? Wiesz, że się martwiłam! Obiecałam cię chronić, a ty...
Serena milczała, mimowolnie odwróciwszy wzrok.
- ...to dlatego, że jestem... że chciałaś uciec... i przypominałabym ci... - Estera wymamrotała nieskładnie zwiesiwszy głowę.
- Tak - przyznała Serena. - Ale wszystko to się skończyło, gdy matka umarła... - powiedziała z wyraźnym żalem w głosie. - Wszystko.
Estera wciąż ściskając szatę Sereny jeszcze bardziej opuściła głowę, z jej oczu zaczęły lecieć łzy.
- To było okrutne... - wyszeptała. - i niesprawiedliwe.
- To była najgorsza rzecz jaką mogłam zrobić wiernej przyjaciółce - powiedziała Serena, lekko obejmując płaczącą Esterę. - Przepraszam, Eska. Obiecuję, że już nigdy nie ucieknę. A nawet jeśli to tym razem wezmę cię ze sobą.
Siedząca w kącie Koleta wydała z siebie ciche: “Awwwwwwww!”

Przed nadejściem wieczora połowa pałacu miała się dowiedzieć, że Serena i ochmistrzyni się pogodziły.

_________________
"People ask me for advice all the time, and they ask me to help out. I'm always considerate of others, and I can read situations. Wait, aren't I too perfect?! Aren't I an awesome chick!?"


Ostatnio zmieniony przez Tren dnia 14-10-2012, 19:27, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Potwór Latacz Płeć:Mężczyzna
Czajnik w Mroku


Dołączył: 05 Lip 2010
Skąd: Kraków
Status: offline

Grupy:
Omertà
PostWysłany: 28-09-2012, 20:13   

Walter stał przy burcie dużego statku rzecznego i podrzucał w górę kawałki sucharów. Okruchy znikały niemal natychmiast w dziobach kłębiących się w górze ptaków. Poza czyszczeniem broni i karmieniem ptaków miał niewiele do roboty. Nie przeszkadzało mu to. Cieszył się że wraca, przez te kilka lat zawędrował zbyt daleko na zachód. Na tyle daleko by nawet pogłoski i opowieści przestały do niego docierać. Nie płynął jednak w rodzinne strony, jeszcze nie. Kosztowało go to sporo wysiłku, ale postanowił być cierpliwy.

Kilka dni temu "polował" w lasach kilkadziesiąt mil w dół rzeki. Było to dość opłacalne, a ponadto umożliwiało mu szlifowanie umiejętności. Walter chciał spędzić tam jakiś czas, lecz pewna plotka sprawiła że ruszył w drogę wcześniej niż planował. Plotka głosząca, że królowa Harmonii nie żyje. A jak wiadomo, kiedy gra toczy się o władzę, dzieją się ciekawe rzeczy. Przy odrobinie szczęścia, ktoś będzie potrzebował jego usług. Przy odrobinie szczęścia będzie to ktoś kto w zamian pomoże mu w realizacji jego planów.

Rozmyślania przerwało mu pokrzykiwanie dochodzące ze strony dziobu. Zbliżali się do celu, za zakrętem rzeki zaczynało być widać wyspę.
Marynarze zrefowali żagle, wioślarze złożyli wiosła i statek zatrzymał się. Wkrótce potem po obu burtach zaroiło się od lichtug i barek które przypłynęły by odebrać część ładunku. Mimo iż Harmonia była ostatnim przystankiem na trasie tego handlowca, ładownie były pełne, a zanurzenie zbyt duże by mógł opuścić główny nurt i wpłynąć do portu. Był to dobry znak.
I zapowiedź naprawdę potężnego zamieszania. Na polityce się nie znał, ale nie potrzeba było geniusza by wiedzieć co może się stać z bogatym państwem pogrążonym w chaosie ,a otoczonym przez niezbyt przychylnych sąsiadów.

Rozładunek miał trwać kilka godzin. Walter miał już dość statku i bezczynności, więc skorzystał z okazji i zeskoczył na pokład odbijającej od burty barki. Może podróż między skrzyniami i beczkami nie należała do komfortowych, ale ominięcie formalności związanych z zejściem na brzeg z pewnością to wynagradzało. Poza tym nigdy nie zależało mu na wygodzie i prestiżu.

Miasto okazało się duże - lecz wyludnione. Po kilku godzinach kręcenia się po okolicy wiedział dlaczego ludzie spotkani poza dzielnicą portową udawali się w jednym z grubsza kierunku. Niejako przy okazji został zapoznany z ogólną sytuacją w kraju i okolicach.

_________________
Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>

"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź galerię autora
 
Numer Gadu-Gadu
25993346
Daerian Płeć:Mężczyzna
Wędrowiec Astralny


Dołączył: 25 Lut 2004
Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa)
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 28-09-2012, 20:26   

Ratowanie ludzi przed gradem (sesja IRC - log w Załączniku).

exalted_16_09.htm
Pobierz Plik ściągnięto 64 raz(y) 80,3 KB


_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3291361
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 28-09-2012, 20:32   

Czuł w kościach, że to się źle skończy. Od samego rana miał poczucie, że coś wisi w powietrzu, kiedy więc nagły grad zakłócił koronację nie był nawet specjalnie zaskoczony. Niewiele myśląc rzucił się w tłum, by jakoś opanować straszliwe zamieszanie, jakie powstało i zminimalizowa liczbę ofiar. Nie było czasu na subtelności, użył więc kilku swych nieświecących uroków, by bardziej “zachęcić” ludzi do posłuchu. Pomogło natychmiast, tłum momentalnie się uspokoił i zaczął rozchodzić w idealnym porządku, silniejsi osłaniali słabszych przed pociskami i nikt nawet nie pomyślał, kim jest ten wysoki dostojnik z Północy.

Reszta Kręgu gdzieś zniknęła, uznał, że pomagali opanowywać sytuację w innej części placu. Otaczali go tylko zaufani członkowie kultu i to oni pierwsi zauważyli, że coś jest nie tak.

- Szefie zaczynasz się świecić! - syknęła Ermina, boleśnie kłując go łokciem pod żebro.

Oczywiście. Z tego wszystkiego przesadził z esencją, która zaczęła przelewać się w jego aurę i rozpalać na złoto znak kastowy na czole. Niewiele myśląc zerwał Thysenhauzowi jego obłędny kapelusz z piórem i zaciągnął sobie głęboko na czoło.

- Sędzio, co to ma... Ach, jasne. Niedyspozycja.

- Ja ci dam niedyspozycję! Pomóż mi się gdzieś ukryć!

Pomogli mu zejść ludziom z oczu (nie było to łatwe, nawet bez efektów specjalnych Johann zwykł skupiać na sobie wzrok otoczenia) i zniknęli w wąskiej uliczce. Ermina bez wahania dobyła toporu i rozbiła kłódkę do drzwi jakiejś piwniczki, a kapitan wepchnął tam sędziego. Johanna otoczył upojny zapach myszy i kiszonej kapusty.

- Po prostu wspaniale - warknął. Po bucie przebiegło mu coś małego i szybkiego, ale nawet nie drgnął. Zdjął kapelusz, by rzucić trochę światła na sytuację.

- Mamy wezwać twych przyjaciół, szefie?

- Nie, tylko tego brakuje, by mnie tu zobaczyli. Powiedźcie im po prostu, że coś mnie zatrzymało i dołączę do nich na zamku. I żeby się nie martwili.

- Się zrobi. Nie przejmuj się tak, szefie, wiem jakie to uczucie.

- … WIESZ?!

- Nooo... Kiedyś w Gethamane miałem dostać jakiś medal na hucznej uroczystości i kazali mi założy takie fikuśne, strasznie obcisłe rajtuzy. I tak się złożyło, że odznaczać mnie miała Anabeth, ta ognista córka szefa straży i...

Ermina litościwie odciągnęła żołnierza, zostawiając Johanna samego z jego oszołomieniem.

*

Potrzeba było ponad godziny, by znak kastowy zbladł i przestał obwieszczać światu, że sędzia jest solarem kasty Zenitu. Do tego czasu burza minęła i na ulicach zdążyło się uspokoić, a Johann zmienił się w wielki kłębek nerwów. Nie spieszyło mu się do pałacu, gdzie czekało go wyjaśnianie przyczyn swego zniknięcia, pod wpływem impulsu skierował się więc w stronę, z której dobiegały wrzaski i skoczna muzyka. Trafił na tawernę, niespecjalnie dobrego sortu, ale nie przeszkadzało mu to teraz. Zawołał o najmocniejsze piwo i gorzałkę, rzucił monetę grajkom i zamówił melodię. Bywalcy obrzucili go zdziwionym wzrokiem - był bogato odziany i nie próbował się kryć ze swym obcym akcentem, przede wszystkim zaś był wysoki, przystojny i obdarzony głosem tak donośnym, że słyszano go we wszystkich kątach izby mimo hałasu. Czując na sobie spojrzenia zrobił najlepszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy, czyli postawił wszystkim kolejkę. Pierwsze lody z Harmonijczykami zostały przełamane.

Po kilku piosenkach, jakie sala wyryczała pod jego przewodem (m.in. nauczył pospolitaków śpiewać “Moją prześliczną mufkę”), krótkiej pogawędce z trzema rybakami z Discordii (dowiedział się od nich co nieco o lokalnych stosunkach politycznych) i obtańcowaniu kilku niewiast (w tym cycatej i śmiesznie sepleniącej gospodyni, która bezskutecznie próbowała go ściągnąć ze stołu) usiadł wreszcie za stołem w kącie izby, by nieco odetchnąć. Niedługo siedział sam - już po chwili przysiadła się do niego niebrzydka pannica, z wyraźnym zamiarem zawarcia bliższej znajomości. Mimo zmęczenia sędzia nie miał nic przeciwko. Dziewczę przypominało małe ruchliwe zwierzątko, urocze i ciekawe wszystkiego. Nie zapamiętał jej imienia, rozczuliła go jednak jej kokieteryjność i moc pytań, jaką go zarzuciła. Odpowiadał z początku oszczędnie, nie chcąc jej zanudzić, stwierdziwszy jednak, że słucha z prawdziwym zainteresowaniem pozwolił sobie rozwinąć skrzydła. Panna słuchała zafascynowana, wpatrując się w niego jak w obrazek i okazjonalnie dopytując o szczegóły, on zaś był w siódmym niebie, mogą się wreszcie wygadać na tak pasjonujące tematy, jak formalna teoria dowodowa czy zasada analogii w prawie karnym.

Pomyślał, że mógłby być nawet zainteresowany poderwaniem dziewczyny... Kiedyś. Ostatnio jednak wciąż wracał myślami do innej, kruczoczarnej i fiołkookiej niewiasty. Nie był pewien, czy skomplikowane relacje łączące go z Symfonią można było nazwać związkiem, ale nie chciał bawić się w przygodne flirty z kobietami dopóki nie zyska pewności.

Musiał pogrążyć się w swoich rozmyślaniach, gdyż niewiasta zniknęła bez pożegnania. Uśmiechnął się do siebie, dopił piwo i wstał od stołu, zostawiając na blacie kolejną monetę. Było już późno, a nie wątpił, że czeka go jeszcze wiele godzin narad... i ciężkich tłumaczeń.

_________________
I can survive in the vacuum of Space
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 30-09-2012, 14:08   

- Moja kapusta!!!

Lament domniemanego właściciela przewróconych wozów, który na zmianę usiłował zbierać walające się po bruku warzywa oraz przyglądał im się ze zrezygnowaną miną, załamując ręce, wyrwał ją z odrętwienia. Stała na środku opustoszałej już nieco uliczki, wśród poprzewracanych wozów, i z przyklejonym do twarzy uśmiechem wpatrywała się w trzymaną w ręku główkę kapusty. Tę samą, którą chwilę temu podał jej lalusiowaty mężczyzna. Była bladozielona, duża i ciężka.

Gwiazdka z cichym prychnięciem rzuciła kapustę na stos, który uzbierał nieszczęsny kupiec i jeszcze raz popatrzyła w stronę, w którą oddalił się jej rozmówca. Dandys zniknął w pierwszej alejce, w którą dało się skręcić. Dziewczyna nie miała najmniejszych wątpliwości, że po to i tylko po to, by zniknąć jej z oczu.

Potrząsnęła głową, jakby próbowała się obudzić z wyjątkowo dziwnego snu i ruszyła w przeciwną stronę, szukając wzrokiem Płomienia. Miała ogromną ochotę z kimś pogadać - o tym dziwaku, którego właśnie spotkało, gradzie wielkości kurzych jaj, dziewczynach usypiających ludzi pięścią i generalnie tak zwanej całej reszcie. O ile pierwsze dwa dni, które spędziła w Harmonii, były rozkosznie wręcz normalne i spokojne, dzisiejszy najwyraźniej postanowił nadrobić i przebić średnie natężenie fajerwerków, którymi “rozpieszczało” ją Gethamane. Bo co jak co, ale gwałtowna burza z wielkim gradem, która rozpętała się akurat w chwili, gdy na głowie Sereny spoczęła korona, z całą pewnością nie była ani normalna, ani przypadkowa! Tyle dobrego, że panikę udało się opanować, zanim jeszcze na dobre wybuchła i stosunkowo niewiele osób ucierpiało - to mogło się skończyć znacznie gorzej. Całe szczęście też, że na miejscu znalazły się osoby, które zdołały opanować ten cały burdel - i to nie tylko pochodzące z grona jej towarzyszy. W gruncie rzeczy zastanawiało ją, gdzie właściwie wsiąkli Revan i Johann, ale zachowanie osób, których nie znała, było w tej chwili dla niej znacznie bardziej interesujące.

Wśród świty królowej Sereny w gruncie rzeczy większość osób zachowała się zgodnie z przewidywaniami. Przeważająca część dostojników ulotniła się (prawdopodobnie w kierunku pałacu), gdy tylko na ziemię spadły pierwsze kawałki lodu. Pozostali jednak spisali się na medal - Ireneusz dowodził ewakuacją, wspierany przez wykonującą jego polecenia Wiosenny Deszcz, Dotykający Chmur stworzył tarczę chroniącą Serenę przed gradem, a Izrador chronił plecy ewakuujących się dworzan i królowej. Znacznie ciekawsze były dokonania kilku innych osób - chociażby dziewczyny, która w jakiś sposób zdołała uśpić kilka osób metoda dania im po mordzie. Gdyby po prostu stracili przytomność, nie byłoby to nic dziwnego, ale wszystko wskazywało na to, że użyła czegoś innego, niż zwykła siła fizyczna. Albo ten charyzmatyczny mężczyzna, który świetnie poradził sobie z organizowaniem tłumu, choć wszyscy, których Gwiazdka pytała twierdzili, że widzą go po raz pierwszy w życiu - więc z całą pewnością nie należał do żadnych tutejszych sił porządkowych. No i, oczywiście, fircyk od kapusty...

Plac nadal sprawiał wrażenie pobojowiska. Zasłany wdeptanymi w bruk śmieciami - kwiatami, połamanymi elementami dekoracji, czy towarami z kilku wozów które w chwili nadejścia burzy miały nieszczęście stać w wylotach odchodzących od placu uliczek. Wszystko to pływało w kałużach utworzonych z szybko rozpływających się w miejscowym klimacie stert lodu - pozostałości z gradobicia. Gdyby nie to, patrząc na słoneczne i pozbawione chmur niebo ciężko byłoby się domyśleć, że jeszcze przed chwilą nad miastem miało miejsce oberwanie chmury bardziej pasujące do północnych regionów Kreacji.
Wyśmienita pogoda nie wywarła na Płomieniu zbyt dobrego wrażenia - przez ostatnie kilka lat zdążył się już odzwyczaić od miejscowego klimatu, i teraz nawet pomimo mającej go przed tym chronić szaty promienie słońca sprawiały mu wyraźny dyskomfort. Pomoc w sytuacji kryzysowej to jedno, ale sprzątaniem mógł się już zdecydowanie zająć ktoś inny. Zaczął już się powoli zbierać do odejścia, zamierzając przekazanie spraw miejscowym służbom zlecić Hattasowi (bo czekać aż ktoś odpowiedzialny się zjawi, o bieganiu i szukaniu takiego nawet nie wspominając, nie zamierzał), gdy zobaczył podchodzącą do niego Gwiazdkę.
- Ładnie się zaczyna, ciekawe, czy dalej będzie jeszcze lepiej - rzucił komentarz do ostatnich wydarzeń. O dziwo nie było w jego tonie niezadowolenia, którego można byłoby się spodziewać - słychać było raczej podszyte lekkim rozbawieniem oczekiwanie.

Dziewczyna uśmiechnęła się do niego lekko, dając gestem znak, by udali się w kierunku pałacu.

- Prawda? Spodziewałam się, że coś może pójść nie tak po tym, jak Albert powiedział nam o klątwie, ale nie spodziewałam się, że aż tak widowiskowo. Ktokolwiek jest za to odpowiedzialny, musi być strasznym efekciarzem... - Gwiazdka przewróciła oczami. W przeciwieństwie do Płomienia niespecjalnie widziała w całej sytuacji cokolwiek zabawnego. - To w sumie ma dobre strony, bo tacy często bywają nieostrożni. Dobrze, że nic specjalnie poważnego się nie stało, ale byłoby dobrze, gdyby Revan pokombinował z zabezpieczeniami przynajmniej samego pałacu. Swoją drogą nie wiesz, gdzie on i Johann zniknęli? Widziałam ich tylko na samym początku tego zamieszania.
- Revan... był chyba z królową, prawda? - Płomień zaczął się zastanawiać, kiedy ostatnio widział maga - Johanna widziałem na samym początku, ale straciłem go z oczu prawie zaraz po nadejściu burzy - o ile tajemniczość i niespodziewane znikanie z oczu bardzo pasowały do Revana, Johann takiego zwyczaju jednak nie miał, nie zwykł też chować się w wypadku nadejścia byle problemów - i w sumie to, że go tu nie ma jest dość niepokojące - może dobrze by go było poszukać
- Zwłaszcza, jeśli szybko się nie znajdzie - zgodziła się. - To zupełnie nie w jego stylu, spodziewałabym się raczej, że będzie brylować, zdobywając poparcie tłumu. Może rzeczywiście wyślij kogoś, żeby się za nim rozejrzał? Dobrze by też było zarządzić jakieś spotkanie z Radą Królewską, może wiedzą coś więcej... No i przepytać dokładniej Alberta o tę całą klątwę. Niewykluczone, że mógł dzisiaj coś istotnego zauważyć.
- Na razie bądźmy ostrożni ze zdradzaniem się z tym, co wiemy. - życie zdołało nauczyć Abyssala, że nie zawsze wszystko jest takie proste na jakie wygląda. - Nie można wykluczyć, że wydarzenia dzisiejsze są powiązane z zamachem na królową Kwietę - a jeśli tak, to być może zamieszane są w to osoby z wewnątrz. Poprzestańmy może na razie na rozmowie z Ireneuszem - normalnie brat nowej królowej byłby głównym podejrzanym, ale na szczęście w tym konkretnym przypadku wszystko wskazywało, że można mieć do niego zaufanie.
- Chodziło mi raczej o przepytanie Rady, pod pozorem spotkania strategicznego, i zorientowanie się, co mają do powiedzenia, niż dzielenie się informacjami, które skupiłyby na nas zbyt wiele uwagi. - sprostowała Abyssalka. - Właśnie dlatego, że ja również nie dam głowy, czy nie stoi za tym ktoś z bezpośredniego otoczenia królowej Kwiety. Ktoś mógłby się czymś zdradzić, szczególnie, że nie znają naszych możliwości - a każdy trop byłby w tej chwili cenny, bo póki co nie bardzo mamy o co zahaczyć. No, jeśli nie liczyć spanikowanych fircyków, ale o ile ten człowiek był DZIWNY - potrząsnęła głową na wspomnienie rozmowy z tajemniczym nieznajomym, - to nie sprawiał wrażenia wrogo nastawionego...
- Coś powiedział ciekawego? - o ile Płomień nie był zbyt zaniepokojony obecnością osobnika obdarzonego wyraźnie ponadnaturalną siłą (w regionie Trzech Rzek od dawna zbierała się cała mieszanina dziwnych osób, wśród których nie brakowało też i osób obdarowanych - czy skażonych - jakimś nadnaturalnym dziedzictwem), nie zaszkodziło wiedzieć z kim ma się do czynienia.
- Całkiem sporo kompletnych bredni. Dawno nie widziałam osoby, która tak kompletnie nie umie kłamać! Nawet bez użycia mocy nie miałabym żadnych wątpliwości, w których miejscach mija się z prawdą. W każdym razie jedyne, co udało mi się z niego wyciągnąć, poza fałszywym nazwiskiem i paroma innymi bzdurami, to to, że nie jest tutejszy. No i samo jego zachowanie mnie poważnie zastanawia... Rozumiem, że wolałby nie zwracać na siebie uwagi, ale on wyraźnie spanikował... Chyba niewiele brakowało, żeby zaczął przede mną zwyczajnie uciekać - Gwiazdka rozłożyła ręce w geście świadczącym o kompletnym braku zrozumienia.
- Ciekawe... - Abyssal zastanowił się przez chwilę, po czym wzruszył ramionami - ale nie mamy czasu by zajmować się wszystkimi dziwnymi przypadkami w okolicy, a nic nie wskazuje by ten był z nami w jakiś sposób związany - ostatecznie, nie zamierzali w okolicy zbyt długo zabawić.
- A co do wypytania rady- dobry pomysł. Mogłabyś spróbować? Z bliżej niezrozumiałych dla mnie powodów wzbudzasz w ludziach większe zaufanie niż ja, mają więc większą szansę rozmawiać z tobą swobodnie.

Gwiazdka obrzuciła go spojrzeniem pełnym najczystszej, nieskalanej niewinności, po czym prychnęła śmiechem.

- To może mieć coś wspólnego z faktem, że nie jestem wielkim facetem w zbroi, który mógłby im poucinać główki - zasugerowała rozbawiona. - I jasne, że mogłabym spróbować, ale wolałabym właśnie półoficjalne spotkanie, niż bieganie za nimi i... - przerwała na chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Chyba, żeby stworzyć okazję, podczas której nagabywanie co znaczniejszych person byłoby uzasadnione. Jakieś skromne przyjęcie powitalne na cześć Sereny na przykład...

Gwiazdka uznała, że będzie musiała porozmawiać o tym z Sereną i Ireneuszem w najbliższym czasie - najbliższym, to znaczy kiedy uda jej się dopchać do otoczonej zapewne wianuszkiem zaniepokojonych dworaków królowej. Przekraczali właśnie wrota kompleksu pałacowego i poza resztkami topniejącego gradu i paroma zniszczonymi rzeźbami, niewiele wskazywało na to, że zdarzyło się coś niezwykłego. Dziewczyna nie miała jednak wątpliwości, że na dworze królewskim wszyscy byli mocno zdenerwowani, a straże zostały postawione w stan najwyższej gotowości - zwłaszcza te, które odpowiedzialne były bezpośrednio za bezpieczeństwo królowej.

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 1 z 4 Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group