Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Opowiadania, fragmenty, diariusze... |
Wersja do druku |
Ryuu_Davis
Dołączyła: 12 Kwi 2003 Skąd: A bo ja tam wiem O.o? Status: offline
|
Wysłany: 21-06-2003, 16:16
|
|
|
Przeczytaaaaaaałam ^___^ uf. Piękne *____* wszystko piękne ^^ A ja wleic nic nie mogę. albowiem trzeba Wam wiedzieć, ze pisuję z kompjutera kumpeli, a opowiadania mam u siebie, i nie moge przegrac na dyskietki ^^. Fajny mam komputer, nie ma co, 4 GB pojemnosci, 16 kolorow i najnizsza rozdzielczosc ^^.
Musze to kiedys wkleic... już zdążyłam zabić w fiku siebie i Xella ^^ |
|
|
|
|
|
Avellana
Lady of Autumn
Dołączyła: 22 Kwi 2003 Status: offline
|
Wysłany: 23-06-2003, 11:12
|
|
|
No to po kolei:
Xeniph - fajnie, rozumiem, że to jest koniec, a to, do czego dałeś kiedyś linki, to początek. Teraz jeszcze prosimy o środek. Albo może o następną opowieść?
Alira - dobre! Ale chyba się powtarzam
Dośka - ja to muszę jeszcze raz przeczytać... Choć pewnie jak zwykle brakuje mi backgroundu, to przecież część jakiejś większej całości, prawda?
Ryuu - współczuję w nieszczęściu, podziwiam, że jeszcze takiego komputera nie wyprawiłaś lotem koszącym przez okno. Jeśli jednak mogłabym mieć jakąś sugestię... Ten temat dlatego siedzi w Off-topic, że raczej nie ma się Slayersami zajmować. Nie, żeby nie było warto, ale jest tego na pewno tyle, że dla Slayersów można stworzyć podobny temat w Kąciku Fana na przykład (poza tym są zdaje się takowe na Wszechbiblii). |
_________________ Hey, maybe I'll dye my hair, maybe I move somewhere... |
|
|
|
|
Satsuki
Fioletowy Płomyczek
Dołączyła: 13 Lip 2002 Skąd: Aaxen, zamek Elieth ves Aeriei nad Morzem Płaczu Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 23-06-2003, 11:54
|
|
|
Ave-cian.. Ja nie mam flapa na dyskietki z rok już i jakoś kompika wyrzucać nie zamierzam :P A flapa nie mam z własnej woli bo Andrut głowe mi ciągle suszył że mi kupi :P
Ale w sumie może nie o to Ci w Twojej wypowiedzi chodziło więc... <drapie sie po głowie> =) |
_________________ Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd
i nie wybaczy nikt chłodu ust twych |
|
|
|
|
Seshat
Dołączyła: 21 Maj 2003 Skąd: Skraj świata... Status: offline
|
Wysłany: 23-06-2003, 18:01
|
|
|
No, ja jadę dalej z koksem, bo jak się powiedziało "a", to należy powiedzieć i "beee". (ech, do końca to mi jeszczę troche zostało, no ale naraz nie będę za wiele wklejać, bo bedzie niestrwane ;))
Shasser niejasno zdawał sobie sprawę, że ostatnie wezwanie zdarzyło się bardzo dawno temu. Ile czasu przespał, przetrwał w letargu? Sam nie wiedział – może kilka a może kilkadziesiąt lat. Czas nie miał znaczenia dla boga, dla Łowcy zresztą też nie. I chociaż rozmyślał kilkakrotnie nad porzuceniem zaczarowanego lasu, to nigdy się na to nie zdecydował. Przecież to miejsce mógł opuścić zawsze, kiedy tylko by chciał. Ale nie chciał. Bo cóż takiego nowego, zachwycającego mógł zobaczyć tam, na zewnątrz? Nawet jeśli spotkałby nowych silnych magów, z którymi mógłby nawiązać kontakt, lub z którymi mógłby walczyć, to wcale mu na tym nie zależało. Nie mógł tylko sobie przypomnieć, kiedy to się stało, kiedy przestał gonić za czymś nowym. Trochę go to zaniepokoiło.
Wstał całkowicie rozbudzony. Spróbował odszukać mocą Neverthessa ale nie wyczuł nigdzie jego obecności. Jednak skoro boga nie było i go nie potrzebował, to co go obudziło? Przez chwilę wsłuchiwał się w Las, ale nie usłyszał niczego i to go przeraziło. Nie, nawet nie to, że nie usłyszał – oczywiście ptaki śpiewały w drzewach, owady brzęczały, a wiatr poruszał liśćmi – słyszał ten cały harmider życia, ale nie słyszał Lasu. Nie rozumiał. Było to tak zaskakujące, że przez chwilę myślał, że śni. Czasami, w ciągu długich lat, spędzanych w letargu, śnił różne rzeczy, ale żadne nie były aż tak realne. W większości zresztą były to tylko jego wspomnienia.
Lekko chwiejnym krokiem podszedł do wylotu jaskini, która była jego siedzibą w czasie snu. Gdy stanął u wylotu, musiał zamknąć oczy by ochronić je przed blaskiem słońca. Z zamkniętymi oczami spróbował ponownie odszukać obecność Neverthessa. Nie było go. Powoli wiadomość ta poczęła torować sobie drogę do jego świadomości. Nie było go.
„Odszedł.” – ta myśl go przeraziła. Jak to możliwe? Co się stało? Czy dobrowolnie odszedł, czy ktoś go do tego zmusił? Kto mógłby go do tego zmusić? Odejść z własnego domu... I dlaczego, do cholery, go nie obudził, kiedy go potrzebował? Może zatem go nie potrzebował... Może sam odszedł, a o nim zapomniał po prostu. Teraz, gdy jego oczy przyzwyczaiły się do ostrego światła, spojrzał jeszcze raz przed siebie. Na pozór nic się nie zmieniło – parę drzew spróchniało i padło, kilka nowych wyrosło, zwierzęta żyły i umierały tak, jak zawsze – nie było nic niepokojącego w rozgrzanym, letnim popołudniu. Nic, poza tym, że nie rozumiał już języka Lasu. Przypuszczał, że ma to coś wspólnego z odejściem boga.
Zdezorientowany ruszył przed siebie chcąc dotrzeć do Skraju. Poruszał się bardzo szybko, wiedząc, że normalna wędrówka zabrałaby mu kilka dni. Jednak ku jego ogromnemu zaskoczeniu, droga okazała się być znacznie krótsza. Las urywał się prawie na granicy dawnego serca dziedziny boga, samego centrum. Dalej rozciągały się pola i pastwiska, gdzieniegdzie owce spokojnie skubały trawę. Shasser zrozumiał, że magia boga przestała chronić Las, a ludzie – ci sami, którzy przez stulecia oddawali mu bojaźliwie cześć i na świętym kamieniu składali ofiary ze zbóż, owoców i miodu – wtargnęli w jego siedzibę, wyrąbali drzewa, zniszczyli Las. Czy to dlatego odszedł? Dlatego, że o nim zapomnieli, że przestali składać ofiary, wierzyć w jego obecność? Nie mógł się pogodzić z tą myślą, dla niego Neverthess był jak najbardziej realną istotą, niezależną od czyjeś woli i wiary. Zresztą bóg pamiętał o tym by „przypominać się” mieszkańcom okolicznych wsi, a Łowca często mu towarzyszył i pomagał w tym. Wspomnienia tamtych dni wzbudziły w nim gniew – gniew na Neverthessa, że go opuścił, na ludzi, że odważyli się naruszyć domenę boga, na cały świat. A ponieważ boga nie było, w gniewie zwrócił się przeciwko ludziom. |
_________________ "It can't rain all the time..." |
|
|
|
|
Avellana
Lady of Autumn
Dołączyła: 22 Kwi 2003 Status: offline
|
Wysłany: 27-06-2003, 11:51
|
|
|
W kwestii porządkowej: oznajmiam, że wyjeżdżam (wreszcie!) na dwa tygodnie. Z powrotem będę najpóźniej w poniedziałek, 14 lipca. |
_________________ Hey, maybe I'll dye my hair, maybe I move somewhere... |
|
|
|
|
Dośka
Lon's Priestess
Dołączyła: 31 Lip 2002 Skąd: Wolf Pack Island Status: offline
|
Wysłany: 27-06-2003, 22:06
|
|
|
miłego wyjazdu, Avellanko! Baw się dobrze! |
_________________ From where has that darkness come...?
|
|
|
|
|
Szaman Fetyszy
Epic One
Dołączył: 06 Maj 2003 Skąd: Z emigracji wewnątrzkrajowej Status: offline
|
Wysłany: 05-07-2003, 22:55
|
|
|
No to was jeszcze trochę pomęczę moimi tekstami, które według mnie są na poziomie śpiewu i gry Kakofoniksa, ale pewna osóbka (albo i dwie, ale co do tej drugiej pewien nie jestem ) wykazuje objawy skrajnego masochizmu i chce, żebym wrzucił tego więcej :P. Zatem spełniam jej (ich?) życzenie, jak coś to je linczujcie :P. Ten fragment dotyczy eksodusu elfów po wcześniej opisanej przeze mnie walce. Jest to fakt kończący Iron Age.
Deceitful stał przygnębony wewnątrz kaplicy obok brata i swoich rodziców, a naprzeciwko wujostwa i małego Feanora wypłakującego się w ciało swojego ojca. Część odrąbana przez ostrze została złączona tak precyzyjnie, iż nawet nie było widać linii cięcia.
- Kapłan się spóźnia - rzekł Feanor zapłakanym głosem podbiegając do Mastera.
- Dobrze, wyjdę na zewnątrz sprawdzić, czy nie idzie. Deceitful, chodż ze mną - odrzekł i ruszył wraz z bratem.
Kiedy znaleźli się poza zasięgiem słuchu Master zwrócił się do niego.
-A teraz porozmawiajmy jak brat z bratem. Włączyłem osłonę tłumiącą, nikt nas nie usłyszy. Wytłumacz, jakim cudem osiągnąłeś taką moc? I dlaczego na Peorth zabiłeś Great Mastera? Ani jednego ani drugiego nie spodziewałem się po tobie.
-Po sobie również- odparł, a wyraz jego twarzy dawał do zrozumienia, że nic z dotychczasowych wydarzeń nie rozumiał. -Po słowach Erinii poczułem nagły napływ negatywnych emocji. Ból, strach, rozpacz, samotność... potem pękłem i... jedyne, co widziałem to świecący znak na mieczu... mój znak... potem tylko przebłyski... obrazy... jakbym śnił... iskry, elfia i demonia krew, okno subprzestrzenne, a potem... trup Great Mastera. Długo nie mogłem się otrząsnąć, że to rzeczywistość... ja...- tu przerwał i zaczął płakać w niebieską szatę swego młodszego brata.
-Uspokój się.- Master zmarszczył twarz.- Nikt ciebie nie obwinia za śmierć naszego kuzyna. Jestem twoim bratem i nikt nie zna tak dobrze twojej psychiki jak ja. Pomyślmy logicznie...- spojrzał na miecz- według mnie przez przypadek odkryłeś sekret tego ostrza. Podczas eksplozji silnych uczuć zwielokrotnia moc dzierżyciela. I nie byłeś w stanie tego kontrolować. Walczyłeś podświadomie. To coś w rodzaju szału bojowego, niszczyłeś wszystko, do czego czułeś choć minmalny uraz. Równie dobrze zamiast Great Mastera mogła stać Affendis...
Deceitful posmutniał jeszcze bardziej.
-Och, przepraszam bracie. Chyba kapłan idzie - powiedział spoglądając w stronę kaplicy.- Czas iść na pogrzeb.
Bracia weszli akurat w momencie gdy kapłan rozpoczął ceremonię
- Zebraliśmy się tutaj, by pożegnać na tysiąc lat Great Mastera, wspaniałego elfa, wzór dla nas wszystkich, oraz jego cudną małżonkę. Nie było wam dane wychować potomka, kontynuatora waszej szlachetnej linii. Gdy powrócicie, będzie miał tysiąc pięć lat. Niech Los sprawi, żeby pobyt w Sali oczekiwań nie dłużył się, a Peorth wesprze wasze dusze nadzieją i cierpliwością. - Do widzenia, szlachetni - rzekł kapłan zamykając trumny. Wychodząc z kaplicy Deceitful zaczepił brata.
-Będziemy musieli opuścić świat śmiertelnych. Tylko tam znajdę ulgę. Poza tym czuję, że czas elfów jak i żelazny wiek dobiegają końca.
-Ale co z próbami bogów? - spytał się szarowłosy elf patrząc na brata z niedowierzaniem.
-Zapomnij o nich. Nie mamy tutaj racji bytu. Kiedy Dhaos i Erinia wyliżą się z ran, to wszyscy skończymy w Sali Oczekiwań. Będą mieli miażdżącą
przewagę, a czasu zbyt mało na ich szukanie. Poza tym nie mamy gwarancji, że ta sztuczka z mieczem uda się po raz drugi.
-Ech, po raz pierwszy chyba przyznam ci rację- odparł Master. Dobrze, użyj mnie jako komunikatora, prześlemy telepatyczną wiadomość wszystkim elfom na tych ziemiach.
Deceitful położył ręce na ramionach Mastera, który otoczył się zieloną aurą. Elf w szarej szacie zamknął oczy.
-Elfy tego świata! Wieje wiatr przemiany! Great Master zginął i Dhaos szykuje się do frontalnego ataku. Nikt z nas tego nie przeżyje, dlatego udajcie się na plaże Dalekiej Północy. Znajduje się tam przystań otoczona boską osłoną, z której odpływają okręty na Nieśmiertelne Ziemie. Sildor, przygotuje odpowiednią ilość okrętów. Czas nagli. Gdy urośniemy w siłę to powrócimy i przegnamy demony, ale jeszcze nie czas. Musimy usunąć się w miejsce, gdzie nie mają wstępu. Podążajcie za mną!
I tak oto skończył się żelazny wiek. Rozpoczął się eksodus elfów i tylko nieliczni pozostali zasilając ruch oporu śmiertelników w czasach Nightfallu. Deceitful dzięki oknu subprzestrzennemu pierwszy dotarł na przystań i samotnie popłynął na pierwszym okręcie. Kiedy przekroczył Bramę Światów poczuł się znacznie lepiej. Wszystkie elfy odmłodniały, bo wiedzieć należy, że na Nieśmiertelnych Ziemiach nawet tysiącletni wygląda jak osiemnastolatek. Wszelkie inne niedogodności świata śmiertelnych jak głód, choroby, otyłość, brzydota również zniknęły. Od tej pory elfy były jedynie bardziej lub mniej piękne, nie licząc tych, którzy zostali. Pierwszym celem morskich wojaży była wyspa Avallone... |
|
|
|
|
|
Alira14
Wielkie Prych
Dołączyła: 13 Lip 2002 Skąd: Draminion gdzie normalnym wstęp wzbroniony!;) Status: offline
Grupy: House of Joy WIP
|
Wysłany: 06-07-2003, 15:26
|
|
|
A ja wam dam ostatnią część "Wilczycy". Coś mi mówi, ze powinnam zmienić tytuł^^'''.
Wilczyca-kolejny fragment
Nie wolno pozwolić, żeby znowu zwiała. Znajdzie ją choćby miała ją gonić do końca swych dni... Zaczynała się robić niecierpliwa. Bała się, że straci ślad. Zaczęła biec po chodniku. Skręciła w ślepy zaułek. Znalazła go. Nic w tym w końcu dziwnego. Ludzie prędzej czy później trafią do ślepego zaułka. Od nich zależy, czy wyjdą z tej pułapki czy w niej zostaną do końca swych dni. Są i tacy którzy nie mają zielonego pojęcia, że zaszli nie tam gdzie trzeba. Usiadła i zaczęła czekać. Słyszała strzępki rozmowy.Śmiech. Krzyki i znowu strzępki rozmowy. Zupełnie jakby ktoś włączył taśmę i kiedy się kończyła, przewijał i włączał od nowa... Potrząsnęła łbem. Miała tego dosyć. Jednak jej cierpliwośc się opłaci. Jeszcze chwila. Rozbrzmiał głośny krzyk. Dziewczyna upadła na ziemię, a chłopak z dłońmi złożonymi w pięści coś do niej krzyczał. Co? Po co komu ta informacja? Przecież ludzie są zawsze głusi kiedy rozbrzmiewa wrzask... Wilczyca potarła uszy. Czemu musi aż tak długo czekać? Zapłakana dziewczyna wstała i chciała coś tłumaczyć, ale chłopak już jej nie słuchał. Ruchem głowy kazał jej się wynosić. Ręce włożył w kieszenie i podśpiewując poszedł w swoją stronę. Wilczyca za nim. Zdążyła tylko kątem oka zauważyć jak dziewczyna, cała czerwona i zapłakana ucieka z zaułka. Mądra dziewczyna... "Młodzieniec" spotkał najwidoczniej swojego znajomego. Znowu rozmowa, znowu śmiech i znowu wrzask... Chłopak wyglądał na niesamowicie wściekłego. Kopnął leżącego znajomego w brzuch. Znajomego? Byłego znajomego. Nucąc znowu poszedł w swoją stronę.Nawet nie zauważył kiedy z jego ciała zaczęła wydobywać się dziwna aura. Łowca się uśmiechnął. Już jest tak blisko swojego celu... Chłopakowi jakimś cudem udało się kupić sześciopak piwa. Czyżby miał zamiar pójść gdzieś z kolegami? Jeżeli się z kimś podzieli zniszczy cały plan... Wilczyca się zaniepokoiła. Na szczęście, a może na nieszczęście, chłopak ukrył się i sam zaczął pić. Łowczyni odetchnęła z ulgą. Jakimś cudem wszystko wypił. To co wyprawiał...Tego nie da się opisać. Popatrz przez okno. Może taki chłopak jest u ciebie. Aura z jego ciała zaczynała robić się coraz jaśniejsza. Coś z niego wyskoczyło. On sam? Nie ten chłopiec był jakby przezroczysty i...grzeczniejszy? Z obrzydzeniem popatrzył sie na pijanego ,zaczął machać rękami jakby próbował się z czegoś wymyć. Po raz ostatni popatrzył na swojego...właściciela? W jego oczach widniało przerażenie. Wilczyca wstała. Czekanie się opłaciło. Dusza opuściła człowieka. Ona jest wszystkim, naszym prawdziwym ja... Bez niej stajemy się zwierzętami, a nawet gorzej. Już nie potrafimy okazywać uczuć. Mało kto odkrywa, że ją utracił. Może umrzeć i nigdzie nie trafić. Poprostu skorupa zmieni się w proch. Wilczyca jednak odkryła wcześniej co znaczy brak duszy. Zwierzęciem byłeś, zwierzęciem BĘDZIESZ... Dusza zaczęła biec. Łowca pobiegnie za nią. One, te wszystkie wewnętrzne ja, tak samo jak ludzie gdzieś się gromadzą. Będzie ją ścigać, a ta duszyczka doprowadzi ją do jej duszy. Jeżeli nie będzie chciała wrócić z własnej woli, zmusi ją do tego...Choćby nie wiem ile to miało trwać...
Informuję, że więcej nie napiszę. Ta historia nie ma końca. Nie napiszę zakończenia jak to Wilczyca odnalazła duszę, bo to bez sensu. Czasami człowiek dostaje w życiu tylko jedną szansę... |
_________________ "Lepszy jest brak weny niż bycie Chuckiem Austenem"
Daria - Czy kiedykolwiek nasz wygląd nie wpływa na to jak nas oceniają?
Jane - Kiedy oddajesz organy do przeszczepu, no chyba, że to oczy
Daria, 2x06 -"Monster" |
|
|
|
|
Avellana
Lady of Autumn
Dołączyła: 22 Kwi 2003 Status: offline
|
Wysłany: 06-07-2003, 18:38
|
|
|
I nie musisz pisać nic więcej. Nie trzeba. To się nazywa zakończeniem otwartym. W przypadku takiego opowiadania zakończenie zamknięte by je zabiło. Opowiadanie jest świetne, naprawdę. |
_________________ Hey, maybe I'll dye my hair, maybe I move somewhere... |
|
|
|
|
Avellana
Lady of Autumn
Dołączyła: 22 Kwi 2003 Status: offline
|
Wysłany: 08-07-2003, 19:25
|
|
|
Aram zatrzymał konia na wzgórzu. Trawa między kamieniami była brunatna i mokra, wilgoć wisiała w powietrzu. Ruszył powoli w dół, w stronę spokojnego jeziora, nad którym wznosił się ciemny masyw zamku.
Nad brzegiem było jeszcze dwóch jeźdźców, ich beztroskie głosy odbijały się echem wśród wzgórz. Tymczasem na jezioro wypłynęła powoli łódź, niemal całkowicie wypełniona czymś białym i tłustym. Król postanowił udać się na spacer, pomyślał Aram ze zdziwieniem i zatrzymał się w pół drogi.
Król musiał być w dobrym humorze, bo śmiał się donośnie. Wielki, zwalisty i siwy, wychylał się z łodzi, ryzykując wpadnięcie w lodowatą wodę jeziora. W końcu łódź przybiła bezpiecznie do brzegu, na którym oczekiwali jeźdźcy.
Król wygramolił się z łodzi i rozejrzał, zatrzymując wzrok na Aramie. Aram poczuł pierwszy dreszcz strachu, ale nie ruszył się z miejsca. Król podszedł ciężko do jednego z jeźdźców. Aram nie widział dokładnie, ale to wyglądało, jakby król ściągnął go na ziemię, a potem jeździec zniknął. Może tylko leżał, nieprzytomny?
Król nie był już siwy i gruby, lecz szczupły i szpakowaty. Krzyknął do Arama, rozkazując mu zbliżyć się, lecz Aram nie usłuchał. Zawrócił konia i ruszył ścieżką pod górę.
Gdy się obejrzał, zobaczył, że król podąża za nim, dosiadając konia tamtego jeźdźca. Aram przyspieszył do kłusa, a po chwili ruszył galopem. Koń szedł chętnie, jakby znużony dotychczasową bezczynnością. Ścieżka między kamieniami była brunatna i miękka, kopyta uderzały w nią głucho. Coraz szybciej, coraz szybciej... Aram wiedział, że wystarczy jeden kamień, jedna szczelina, w której uwięźnie końska noga, by obaj zwalili się w dół. Ale nie odważył się zwolnić, bo za sobą wciąż słyszał tętent kopyt tamtego konia...
Koń wbiegł na długi, płaski szczyt wzgórza. Na równym terenie wyciagnął galop, brunatna ziemia tryskała spod kopyt. Aram przylgnął do jego szyi. W ostatniej chwili zdołał go wyhamować na tyle, że bezpiecznie ruszyli stromą ścieżką w dół.
Z tyłu usłyszał przenikliwy, groźny okrzyk drapieżnego ptaka. Po tej stronie wzgórza król przyjął postać jastrzębia i sunął za nim miękko, pewny zdobyczy.
Droga niespodziewanie zanurkowała w grotę... Nie, to nie była grota, lecz brama do przedziwnego pałacu. Wszystko tu zrobione było z przejrzystych, zielono-fioletowych, sześciennych brył, może kryształu, a może szkła? Aram był pewien, że koń zaraz się poślizgnie i upadnie, ale nie - biegł pewnie, jakby wciąż byli na miękkiej, brunatnej ścieżce.
Schody w górę, schody w dół... Jastrząb podążał za nimi bez wytchnienia, teraz zwielokrotniony przez odbicia od kryształowych ścian, a w tych odbiciach zielony i fioletowy. Schody w dół... Kryształowy nawis, tak niski, że Aram musiał płasko położyć się na koniu, by się pod nim zmieścić. A w chwilę potem zobaczył, jak zwielokrotniony odbiciami jastrząb uderza w nawis i spada bezwładnie, koziołkując w otchłań, która musiała się dopiero co otworzyć pomiędzy lustrami, bo przecież nie było jej tam, gdy przejeżdżał Aram...
Chwilę później - wielka sala, podparta przejrzystymi kolumnami. Aram zeskoczył z konia i zaczął się rozglądać, szukając wyjścia z tego dziwnego labiryntu.
Pojawili się wśród kryształowych odbić i cieni: mężczyzna o orlich rysach i szczupła dziewczyna o długich, czarnych włosach i oczach jasnych jak diamenty.
- Jastrząb nie żyje - powiedział mężczyzna. - A ty, wędrowcze, pozostaniesz tutaj, w kryształowym pałacu, razem z moją córką...
--------------------------------------------------------------------------
I tyle. Więcej nie ma. Też jestem ciekawa, kim był Aram i jak zakończyła się opowieść o zielono-fioletowym pałacu-labiryncie. Ale wiem tylko tyle, ile wam opowiedziałam, bo to był sen, który przyszedł do mnie ostatniej nocy, a który szczęśliwie zdążyłam zapisać po obudzeniu. |
_________________ Hey, maybe I'll dye my hair, maybe I move somewhere... |
|
|
|
|
Miya-chan
Aoi Tabibito
Dołączyła: 08 Lip 2002 Skąd: ze światów Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 04-08-2003, 18:27
|
|
|
Dawno tu nikt nie pisał, więc wrzucam coś z czasów gdy poszukiwałam odpowiedzi na temat istoty Ładu i Chaosu... Niekoniecznie z sensem, ale cóż, jak zwykle wydarte z kontekstu ;P
Biada złu, gdyż nawet jeśli odniesie ono zwycięstwo w bitwie, nigdy nie wygra wojny. Żadna ofiara nie była tak wielka, jak poświęcenie Paedriga Cenn Dialla, tego, który przemierzał światy na czele wiernych Ładowi vlexinów, swych pobratymców, by zawzięcie tępić mrok i zło. Tego, który zła owego padł ofiarą.
I stało się tak, że przerażająca istota ze Zrodzonych dla Chaosu stanęła przed ludem Jego, wyzwanie rzucając i nawet nie czekając na odpowiedź. Znienawidzony Chaos zdecydował położyć swe macki na coraz większym i w pokoju trwającym kraju vlexinów, Hagri'mel, jednakże Paedrig Cenn Diall nie mógł pozwolić na zwycięstwo złych mocy i postanowił stanąć do walki pod Górą Wieczności. Próżne były Jego starania, nawet mimo że w poczet Filarów Ładu się zaliczał, gdyż przeciwnik samym wzrokiem mordował wszystkich i każdego z osobna, kto w Jego armii miał zaszczyt służyć. Wszystko, co w zasięgu oka istoty Niepokojem zwanej się znalazło, rozpadało się natychmiast i nawet najdzielniejszy obrońca dobra nie zdążył przeciwstawić się tej sile. Nawet Jego dosięgnęła.
I powiadali, że niebo spadło na ziemię, wody wystąpiły z brzegów i ciemność zapanowała na świecie tamtego dnia, gdy poległ waleczny Cenn Diall, któremu straszliwy Filar Chaosu zgotował otchłań na ziemi. Nie odczuło to stworzenie mroku żadnej skruchy ani żadnych innych uczuć nie wykazało, jeno z najwyższą obojętnością spoglądając z Góry Wieczności na rzeź, która miała miejsce w dole.
Chwała zwyciężonym, albowiem ich ofiara pewnego dnia zwróci się w dwójnasób...
- Co tam czytasz? - Kilmeny zajrzała mi przez ramię.
Wróciłam do rzeczywistości. Poza nami dwiema w czytelni znajdowała się tylko para czarodziejów, oglądających księgi zaklęć i młody mężczyzna w białym płaszczu zmierzający w stronę działu "Filozofia". Miał długie jasne włosy, a w ręce trzymał lagę zakończoną kulą i ostrzem. Wydywałam go tu czasem.
- Zawiłe podanie o jednym z eks-Filarów - westchnęłam, zamykając książkę. Rzuciła na nią okiem i wyjęła mi z rąk, rozumiejąc, że już skończyłam. Właściwie jeszcze co nieco zostało mi do przeczytania, ale wolałam zostawić to sobie na później. Choć wciąż sporo tutejszych ksiąg umknęło mojej zawodowej żądzy poznania, to nawet zasoby Biblioteki na Pograniczu nie były przecież nieskończone. A bywałam w niej często, bo Kilmeny zawsze potrafiła znaleźć dla mnie coś ciekawego. W końcu znała tu każdy grimuar i każdy zwój.
- Wiesz jak nazywali go ci, którzy się z nim zetknęli? - spytała, odkładając książkę na jedną z wielu półek z napisem "Historia" - Inkwizytor.
- Aha - przyjęłam tę wiadomość bez zaskoczenia - Na jego następczynię mówią Inkwizytorka. Czyli idzie w ślady swego mistrza.
- Rayla Wynn Tell traktuje to podanie jak Biblię - półelfka usiadła obok mnie i poprawiła okulary - Pragnie się zemścić na Chaosie za swój wybity lud.
- Bywa - wzruszyłam ramionami - Mnie raczej dziwi dlaczego bitwę, w której pokonani bezkrwawo rozsypali się w pył, nazywają rzezią.
- Widziałaś osobiście? - zainteresowała się Kilmeny.
- Ja nie, ale znam pewną osobę, która była na miejscu - odpowiedziałam ostrożnie - Choć w sumie wiele mi na ten temat nie zdradziła.
Gdy mówiłam, nawiedziło mnie to nieznośne uczucie, które przychodzi, gdy jest się obserwowanym. Lekko odwróciłam głowę i zobaczyłam, że bywalec biblioteki wpatruje się we mnie z namysłem.
- Kim jest chłopak z Seon'Theriddem w ręce? - spytałam cicho.
- Słyszałaś historię tego artefaktu a nie słyszałaś o jego obecnym właścicielu? - zdziwiła się Kilmeny - A podobno przyjaźnisz się z dekilońską władczynią...
- On pochodzi z Dekilonii?
- Owszem... Nazywa się Ten Sorano i jest Filarem Ładu.
- A! Czyli pewnie on nosi symbol Nadziei - domyśliłam się - Wiesz, nie jestem za pan brat z Filarami, więc się jeszcze nie orientuję.
- Czasem i od Zrodzonych dla Ładu lepiej uciekać niż być z nimi za pan brat.
- Tak, tak - pokiwałam głową z udawaną powagą - A jeszcze lepiej pewnie od razu wstąpić do organizacji typu Omega albo END?
- A czemu nie? Równowaga powinna zostać zachowana.
- Dzwne to słowa w ustach Oddanej - zachichotałam - Niewielu w twojej branży jest na tyle sensownych.
- Masz na myśli nie-fanatyków? Cóż... - uśmiech na twarzy Kilmeny był, jak zawsze, powściągliwy - Tu i teraz jestem przede wszystkim bibliotekarką. |
Ostatnio zmieniony przez Miya-chan dnia 06-08-2003, 21:48, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Satsuki
Fioletowy Płomyczek
Dołączyła: 13 Lip 2002 Skąd: Aaxen, zamek Elieth ves Aeriei nad Morzem Płaczu Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 04-08-2003, 19:16
|
|
|
Ja sie skapnęłam że mam coś do wrzucenia ;P
To wrzucam nie? Pare osób juz to czytało :>
-MAMUSIU!!!! TAAATO!!!!!
Przejmująca cisza... wiatr przemierzajacy pokoje
-MAAAAMO!!!!!
Mały chłopiec z wesołym uśmiechem na okrągłej twarzy
-TAAAATO!!!!!
Ta przejmująca cisza...
-GDZIE JESTEEEEŚCIE!!!!!!???
Przejmująca cisza...
cisza...
Zdruzgotany przemierzał pokoje, zapłakanymi, brązowymi oczami przeszukiwał każdy kąt. Zaglądał pod łóżka i do szaf -wszędzie gdzie rodzice mogli się ukryć. Poszedł nawet do zimnej i wilgotnej piwnicy gdzie podobno straszyć miały dwa okrutne Hjaren's -duchy zjadajace małych chłopców bojących się ciemności, gdy tylko tacy znaleźli się blisko ich zakamarków. Już nie miał siły, brudny i potargany wyszedł z budynku. Omiótł zrezygnowanym wzrokiem dwór, westchnął ciężko, otarł rękawem brudną, załzawioną twarz i odszedł...
odszedł....
odszedł...
Niegdyś piękny Aliarlen Irera opustoszał, z biegiem lat zamienił się w ruiny. Odszedł ten, który miał go odziedziczyć. Odszedł Natielian Ikrel Sarane Aeriath Ananielsson. Sześcioletnie dziecko wyruszyło w świat...
aby odnaleźć rodzinę...
rodzinę...
matkę....
Dni mijały... On nadal szedł... Szedł...
szedł...
szedł...
Do mamy...
do mamy...
Aż doszedł do ludzi.
Bylo ich tam wielu. Wielu ludzi o złych, brudnych twarzach. Oczy błyszczały im złowrogo poszukując zysku. Rozbiegane oczy wielu twarzy. Żadnej życzliwości... żadnej...
Siedzieli na rozległej polanie w lesie... no właśnie, jaki to był las? Nie wiedział... Już dawno stracił rachubę mijanych z daleka wsi, miast, ludzi. Ale przecież gdzieś tam mogła być mama! Czemu więc jej nie szukał? Znaleźć mamę, mamę, mamę... Wielkie ognisko na środku zielonej przestrzeni. Przestrzeni? Ona byla po brzegi zapełniona ludźmi! Nieee... On tam nie pójdzie! Ale ten ogień tak kusił. Wabił tą gamą kolorów od żółtego, przez pomarańcz, po czerwień. Tańczył taniec ognia, obiecywał ciepło, wabił. Wabił małego chłopca spragnionego jego bliskości. Żeby wejść w te płomienie, tam było ciepło.. ciepło...
tak rozkosznie ciepło...
NIE! Ogień mógł go poparzyć! Mógł spalić delikatne ciało. Tak mówila mama... mama... Nie mogę płakać, nie mogę.. Teraz muszę być silny, nie płakać. ale przecież ogień go lubił! Tyle razy wesołe płomyki woskowych świec tańczyły dla niego! Skakały mu na ubranie i siadały na ramieniu niczym jakieś zwierzątko. I wcale nie paliły! Dawały takie przyjemne ciepło... rozkoszne... Pamiętał, kiedyś powiedział o tym mamie. Rzuciła mu takie straszne spojrzenie. Nie, ono nie było straszne. Było smutne, przepełnione smutkiem i powleczone cieniem strachu. Potem mówiła że tylko mu się śniło. Że nie powinien był pić tego napoju z kufla ojca. Jak to się nazywało? A tak, to była "qarle". Ojciec chodził po niej jakiś dziwny... Jakby nie mógł ustać prosto, ciągle łapał się ściany żeby nie przewrócić. I dziwnie mówił. Jakby nie umial dopasować słów. Jak małe dziecko uczące się dopiero mówić. Patrzył się na mamę nieprzytomnym wzrokiem jakby.. nie, sam nie wiedział. I tak dziwnie pachniał...
Tata był dziwny... Zawsze taki wyniosły, ale dawał mu jedzenie, dach nad głową, ubranie. Nie kochał go... Nie spoglądał pełnym czułości wzrokiem na chłopca. Nigdy nie przytulił, nie powiedział miłego słowa, byl taki wyniosły. Nawet mamy nie kochał! Kiedyś jej to powiedział. Co on mówił? A tak, że jej pożąda, nic więcej. Mały Natielian oczywiście nie wiedział co to znaczy "pożądać". Zaraz potem spytał o to pokojówkę, Spojrzala na niego dziwnie, prychnęła niczym kot i sobie poszła. Mały Aeriath postanowił już więcej nie pytać... jak będzie starszy to pójdzie do szkoły! Wtedy się dowie. Będzie mądry i będzie się uczył. Ale co to znaczy pożądać? Sześcioletni umysł nie umiał tego zrozumieć...
Kiedyś spytał się mamy czy kocha tatę. Powiedziała że nie, że kocha kogoś innego, ale on już nie wróci. Jak można było nie kochać mamy? Tych szczerych niebieskich oczu z długimi, czarnymi rzęsami. Porównał je kiedyś do tych niebieskich kwiatków rosnących w ogrodzie. Mam śmiała się wtedy wesoło, poczochrała go po włosach i powiedziała że jej syn wyrośnie na dżentelmena. Miała taką delikatną skórę, często gładzila go po policzku i szeptała sobie cicho jaki on jest podobny do ojca. Mówiła tak cicho jakby jej mały synek tego nie słyszał. Dziwił się zawsze jak można przypominać tego srogiego człowieka i ostrych rysach twarzy i czarnych oczach. I te czarne włosy! Niczym sadza albo kruk. Mama też miała takie włosy. Ale jej były długie, kręcone. Sięgały aż do kolan! Mama była dumna ze swych włosów, nigdy ich nie wiązała. Aeriath tak bardzo lubił się w nie przytulać i wdychać zapach kwiatów i... miodu. Dlaczego nigdy nie spytał się czemu one tak pachną? Mama odeszła... zostawiła go.. samego... Nie było nikogo! Nawet ojca...
mama...
Nie wolno mi płakać!
Co to? Tam po drugiej stroniie ogniska. Para takich samych błękitnych oczu! Mama?! Oh! To mama! Najukochańsza mama!
Biegiem! Póki ją widać!
Wyskoczył z krzaków i biegł, biegł, biegł. Potrącił jakiegoś człowieka ale biegł dalej, byle do mamy. Zanim zniknie mu z oczu, zanim się rozpłynie.
Przystanął...
Tu powina być! Widział ją dokładnie tutaj! Nie mogła odejść daleko, nie, nie mogła.
Łzy, łzy szklące się w brązowych oczach.
Nie wolno płakać! Na pewno nie odeszła daleko. O tam siedzą ludzie! Mama jest wśród nich.
Trzeba się rozejrzeć...
Tam! To na pewno mama! Tylko włosy ma trochę krótsze, i na twarzy widać ślady sadzy. Mama zawsze była czysta...
-Mama? -głos mu drżał, oczy błyszczały. Teraz uśmiechnie się promiennie i go przytuli
-Co? -warknęła złowrogo jakby zaraz miała go rozszarpać -skądżeś się tu wziął bachorze? To nie jest miejsce dla małych dzieciaków! Znikaj! Wracaj do domu!
To nie mama... nie mama. Dlaczego ona wygląda jak mama? Przecież.. ona nie może... mama jest jedyna! Nie ma prawa... przecież... ona...
Para brązowych oczu ze szklącymi się łzami.
Nie ma prawa wyglądać jak najukochańsza mama! Tylko ona może tak wyglądać! Tylko ona!
Bunt... dla całego świata
Tylko jego mama tak wygląda! NIKT! Nikt nie miał prawa! Tylko jego mama!
Łzy...
-I co beczysz?! -para oczu ślizgających się po jego ubraniu -HEJ! VARDER!!
Mama tak nie krzyczy, mama nigdy nie krzyczy...
-VARDER! CHOĆ TU DO CHOLERY!!!
-Czego chcesz stara dziwko?! Nie mam teraz czasu!
-A IDŹ W CHOLERE STARY ZGREDZIE! PRZYŁAŹ NO TUTAJ!!
-TO IŚĆ W CHOLERE CZY DO CIEBIE?!
-DO DIABŁA! CHOĆ TU!
Dlaczego oni tak brzydko mówią? to nie ładnie... nie można tak mówić!
-No co mały? - spojrzała się jakoś tak.. życzliwie? Ale nie tak jak mama, nie -mały miastowy dzieciak się zgubił! Jak się nazywasz?
Nie, ona nie jest mamą. I śmierdzi jak ojciec gdy wypił quarle.
Cofał się... Krok po kroku... powoli. Odwrócił na pięcie, chcial uciec jak najszybciej!
Opór... Szorstki materiał, glina, galęzie. ten zapach... Uciec stąd jak najszybciej!
-Varder ty stary capie! Masz szczęście żeś go złapał! Za takiego małego bachora dużo zapłacą.
Zapłacą? Kim są Ci ludzie?
Strach...
Uciec! Uciec stąd jak najszybciej!
-Za tego młokosa? Pokaż no się!
Jakie on ma brudne ręce... i czemu sie tak przenikliwie patrzy? Jakby... Trzeba uciekać!
Wyrwać się...
Jak najdalej z tej polany! Las go schowa, ochroni, tam go nie znajdą. Uciekać!
Ta obrzydliwa łapa na karku, trzyma mocno za kurtkę.
Uciec! Nie mają prawa! Gdzie jest mama?!
-AUUUUUU!!!!!! Cholerny szczeniak! Ugryzł mnie!!
-Co? Taki mały dzieciak? HAHAHAHAHA!!! Stary cap dał się ugryźć! HAHAHAHA!!!
-Zamknij się latawico! Ja dobrze wiem co Ty sobie wyprawiasz gdy idziemy polować!
-HAHAHAHAHA!!!
Już nie słyszał... Był daleko, daleko. Gdzieś w lesie...
Ale gdzie?
Już dawno przestal się przejmować gdzie idzie... Dawno...
Te obrzydliwe ręce na karku...
Brrr.... Zapomnieć! To mi się tylko śniło... W tych krzakach mnie nie znajdą, jestem za daleko.
Spać... Zapomnieć.... Spać...
Dobranoc mamo....
ps. ja tego jeszcze nie skończyłam pisać. Ale czy skończyłam pisać cokolwiek?
ps2. Są różne błędy stylistyczne i ortograficzne ale ja tego jeszcze nie skońćzylam pisać -dopiero gdy to zrobię pójdzie pod nożyce i będzie poprawione stylistycznie i ortograficznie |
_________________ Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd
i nie wybaczy nikt chłodu ust twych |
|
|
|
|
coyote
prof. zombie killer
Dołączyła: 16 Kwi 2003 Skąd: the milky way Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 16-08-2003, 23:23
|
|
|
postanowiłam wrzucić moją najnowszą pracę, którą napisałam sobie ot tak. Chciałam się wczuć w milionerkę, którą nigdy raczej nie zostanę ;>
11 września 2003 r. , czwartek
- I LOVE YOU ALWAYS FOREVER NEAR AND FAR... - taaaak, pianie panny czy też pani Donny Lewis, dochodzące z pokoju mojej, jakże wspaniałej i kochanej siostrzyczki, Kimberley obudziło mnie z głębokiego snu.
- Jasna cholera!!!!!! - wrzasnęłam, spadając z łóżka. a taką miałam nadzieję dzisiaj pospać! Za jakie grzechy?! Przecież chyba nie za te moje drobne wybryki dzisiejszej nocy, co?!
Ale zaraz. Ja się przecież nawet nie przedstawiłam! Nazywam się Etienne Sparkdalle, jestem córką Marka Sparkdalle'a, zaliczającego się do jednego z najbogatszych ludzi na świecie. Nasza rodzinka zajmuje się produkcją samochodów i tym podobnymi bzdurami, póki nie musze się tym zajmować niewiele mnie to obchodzi! Mam lat 18, chodze do zwykłego liceum dla "elit" jak to z dumą mówi mój brat, prowadze niesamowicie nudne życie milionerki... i na domiar złego mam NARZECZONEGO! Którego wcale nie chcę!!!! CZEMU URODZIŁAM SIĘ SOBĄ?!
Dobra. Najwyższy czas spróbować zwlec się z pościeli, w którą po upadku się zaplątałam. Wrrrrrr, wiecie, jak z jedwabiu ciężko jest się wyplątąć?! (I lepiej nie pytajcie, czemu śpię w jedwabnej pościeli... moja babcia od strony matki była kiedyś córką poszukiwaczy złota i swego czasu była biedna, więc teraz, by uchronić nas od tego "koszmaru", jak zajmuje się wystrojem naszego domu, miewa dziwne odloty. Rrrany.) Dooobra. Wstałam z tej głupiej podłogi. Czas wyruszyć do pokoju Kim i jej pokazać co myślę o włączaniu na pełny regulator piosenek, które był hitami w latach 90. Co ciekawe, Kim twierdzi, że słucha wyłącznie tego, co jest MODNE.
- KIM,CO TY SOBIE...uuuuuuups.
Kimberley wraz ze swoim chłopakiem (imię nieznane, zmienia ich co piątek - wraz z co tygodniowymi imprezami, ciekawe, czy to TEŻ jest modne?) lizała się namiętnie na łóżku (no, gdy zrobiłam wejście smoka, to się od siebie odkleili).
A ja, jak ten kretyn, stałam w drzwiach jej pokoju, w koszuli nocnej (dośc kusej, ale co z tego?) w truskawki!
- ETTY! Wypier... - usłyszałam powitanie.
- NIE! Nie będziesz mnie budziła o świcie!!!
- Ty godzinę 13 nazywasz świtem? - usłyszałam rozbawiony głos Matta za sobą.
Odwróciłam się. Mój KOCHANY rok starszy braciszek Matthew. Ah. Swoją drogą, jest nas trójka. W kolejności rocznikowej : Matt, ja, Kim. Różnica wieku między mną a siostrzyczką wynosi zaledwie rok. Co ciekawe, moi starzy z Mattem chyba wpadli - mieli po dwadzieścia lat. I byli bez ślubu, ceremonia była dopiero w miesiąc po dowiedzeniu się przez mummy o "stanie błogosławionym". Swoją drogą - mój ojciec nazywa się Mark. Moja matka Samantha. Moj brat Matthew. Moja siostra Kimberley. A ja ni w twarz ni w oko - Etienne!
Skąd, do cholery, szkockie imię w rodzinie?! Matt dowciapnie twierdzi, że to od piosenki Tori Amos "Etienne Trilogy", ale halo! Ja się urodziłam w '85! Piosenka jest z '88! Fakt, że bardzo lubie tą wokalistkę i to zapewne stąd stwierdzenie bro', ale to wcale nie było śmieszne. I to kretyńskie zdrobnienie - "Etty!"
- Tak,to jest świt... że co? Trzynasta? - dotarły do mnie słowa brata. Czym prędzej pognałam do łazienki, z charakterystycznym dla mnie ziewnięciem.
Szybko, wziąść prysznic, umyć zęby, przebrać się w strój do jazdy konnej... inaczej tata mnie zabije za kolejne spóźnienie!!!!
- E...tie...nne - usłyszałam morderczy głos gdy próbowałam się wymknąć z pokoju. Stała za mną, więc nie wiedziałąm - matka czy ciotka? I co będzie gorsze?
- Taaak? - odwróciłam się, licząc, że nie spadnę w szoku z piętra (nasz dom jest zrobiony w ten sposób, że na dole jest duży salon, schody, które prowadzą na górne piętro, które okala z góry salon pokojami... przypomina to nieco układ hotelowy, ale tak wygląda częśc mieszkalna domu, resztę opiszę kiedyś tam).
Oooo nie. Ciotka. W moim - powtarzam, MOIM - wieku. Młodsza od mojej matki o dwadzieścia parę lat! Babcia i dziadek nieźle się trzymają, hoho.
- Etienne, złotko ty moje, gdzieś Alexa podziała? - spytała słodkim głosem.
Zapomniałam wspomnieć, że najwyraźniej czuje miętę do mojego narzeczonego. Ej no, czemu w takim razie sama nie zostanie żoną Alexandra?! Wiem, że to już nie jej pokolenie, no ale...
A propo Alexa. Alexander Traders jest synem najlepszego przyjaciela na dobre i na złe mojego ojca. Kiedyś narąbali się w cztery dupy w obecności swoich żon i obiecali sobie, że jeżeli urodzą się Sparkdalle'om córki, to pierwsza z nich zostanie żoną Alexa (który miał wtedy rok - jest starszy ode mnie o dwa). Oni po imprezce zapomnieli, ale ich małżonki jak na złość musiały to zapamiętać i dotrzymać obietnicy. God damn it, owszem, Alex jest przystojny, cyniczny, pewny siebie, chwilami irytujący - typ jaki lubię, ale bez przesady!!!!!!!!
- Co mnie Alex obchodzi - burknęłam - to, że od czasu do czasu mieszka w naszym domu, nie znaczy, że jestem jego niańką!
- Racja - twarz Jane rozpogodziła się i ni z tego ni z owego palnęła mnie w plerki - No! A teraz rozchmurz się trochę, Etty! Powiem ci też, że twój papcio już dawno pojechał na Diamencie w samotny teren i chyba się trochę na ciebie obraził , ale...
Nie usłyszałam już, co chciała powiedzieć. Pognałam co sił w nogach do stajni.
- Błyskawica gotowa?! - zawołałam do stajennego, ten kiwnął głową. Pobiegłam do jej boksu, wyciągnęłam trochę oporną, płową klacz, raczej wskoczyłam niż wsiadłam - nocne akrobacje trochę mnie przyzwyczajają do ekstremy - i pognałąm cwałem. Dobrze wiedziałam, gdzie tatusiek może być. Zastanawiacie się, czemu go tak bardzo chce dogonić? Otóż może zabronić mi pójść na szkolny bal, który odbędzie się już w sobotę, a dziś czwartek!!! To nie byłoby takie straszne same w sobie - idę bowiem z Alexem chcąc nie chcąc - ale gdybym nie poszła, znowu zaczęłoby się gadanie w klasie "ależ ta Etienne jest niesympatyczna i asocjalna"... cholery można dostać...
|
_________________ I used to rule the world
Seas would rise when I gave the word
Now in the morning I sweep alone
Sweep the streets I used to own |
|
|
|
|
Miya-chan
Aoi Tabibito
Dołączyła: 08 Lip 2002 Skąd: ze światów Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 21-08-2003, 12:44
|
|
|
I znowu ja... Chyba zaczynam pisać pamiętnik :> Tak jak zagroziłam na ostatniej herbatce, moim stałym gościom dedykuję, czyli kochaniutkiej Agendzie :>
Nie było problemów z dostaniem się do środka. Aż mnie to zdziwiło - żadnych osłon, żadnych alarmów? Czyżby był taki pewien, że nikt nie będzie próbował złożyć mu niezapowiedzianej wizyty? Fakt, to miejsce było otoczone osłonami, do których powstania przyczyniła się zarówno magia jak i technologia. Ciężko byłoby je uszkodzić, ale ciche przeniknięcie przez nie nie wymagało wysiłku. No dobrze, nie wymagało wysiłku dla kogoś doświadczonego w podróżowaniu między wymiarami.
Rozejrzałam się. Na środku placu stała wieża zbudowana - stworzona? - na planie koła. Miała wiele kondygnacji i, jeśli przeczucie mnie nie myliło, ściany ich raczej nie ograniczały. Wieża mogła być tylko zewnętrzną powłoką dla czegoś większego, zwłaszcza że w ogóle nie było jej widać zza osłon.
Jej właściciel nazywał się Tôi Hidoji - tożsamość niekoniecznie prawdziwa - i był jednym z tych niesamowitych i potężnych, o których zabijają się END i Omega. Dosłownie.
Rzecz jasna dowiedziałam się o nim od Xemedi-san, ale na tyle mnie zaciekawił, że uległam pokusie złożenia mu wizyty. Oczywiście nie udzieliła mi informacji bezinteresownie, jednak skoro już coś knuła, miałam ochotę sama tego dociec zamiast dowiadywać się wszystkiego po fakcie. Jeśli Xemedi-san chodziło o sprawy ENDu, nie zamierzałam się włączać. Jeśli tylko o zabawę - cóż, może...
Coś zafurkotało i rzuciło niewielki cień. Nawet nie zdążyłam spojrzeć w górę, gdy na ziemi lądowała już deskolotka ze stojącym na niej chłopakiem. Zeskoczył zwinnie, stając tuż przede mną. Złote oczy o zwężonych źrenicach wyraźnie wskazywały na to, że jest demonem. Poza tym dość wysoki, szczupły, o ciemnofioletowych włosach, a kpiarskim spojrzeniem i zuchwałym uśmiechem nieco przypominał mi Lexa. Na szczęście tylko tym.
- Ładna dziś pogoda na szpiegowanie - rzucił wesoło - Od których?
- Od żadnych - stwierdziłam, mając nadzieję, że mówię prawdę - Składam wizytę z czystej ciekawości.
Odpowiedział rekordowo ujmującym uśmiechem, do jakiego są zdolne tylko demony. Przynajmniej tak mawiają ci, do których się uśmiecham.
- Skoro tak twierdzisz - powiedział - to pewnie nie będziesz się starała rozgryźć naszych systemów obronnyh, które robią proszek z niepożądanych gości. Cóż, od zaspokajania ciekawości nie ja tu jestem, więc może pogadasz z szefem?
Po tych słowach wsadził dwa palce do ust i przeszywająco gwizdnął. Zaiste, oryginalny sposób zawiadamiania szefa o gościu... Chwilę później podleciał do nas na śnieżnobiałych skrzydełkach ekranik wielkości mojej głowy. Zatrzeszczał, zaszumiał i pojawiła się na nim bezwiekowa twarz o czarnych oczach. Oczywiście musiał to być Tôi, a przynajmniej tak się pokazywał innym - obraz był stworzony komputerowo. Ale nosił granatowy płaszcz z kapturem i to przeważyło u mnie na plus.
- Przepraszam, że nie osobiście - zwrócił się do mnie głębokim acz trochę metalicznym głosem - ale jestem trochę zajęty... tam gdzie jestem.
- Tajemnica służbowa? - spytałam, zaczynając marzyć o herbacie - Ulepszanie fortecy?
- Dlaczego zaraz fortecy? - odpowiedział pytaniem.
- Dla walki może?
- Prędzej dla obrony - odrzekł - Nie zamierzamy robić żadnej hecy typu podbijanie świata. Jesteśmy neutralni.
- Sporo widziałam neutralnych - przyznałam - Zazwyczaj zło budzi ich awersję i wtedy zaczynają likwidować złych.
- A co z równowagą między dobrem a złem? - zapytał. Przysięgłabym, że usłyszałam w jego sztucznym głosie drwiącą nutę.
- A gdy już wybiją złych - ciągnęłam z niewinną miną - wtedy zabierają się za dobrych, żeby dokoła pozostali sami neutralni.
Nie odpowiedział. Za to usłyszałam klaskanie. To stojący za mną demon ciągle nam się przysłuchiwał. Tôi spojrzał na niego, przewrócił oczami i westchnął.
- A ty wiesz co masz robić - odezwał się wreszcie. Chłopak wyszczerzył się szeroko, wskoczył na deskolotkę i tyle go widziałam.
- Teraz powinienem ci zaproponować zwiedzanie - usłyszałam - Bo zapewne masz ochotę opisać kiedyś moją... fortecę, panno Al'Wedd?
Ostatnie słowa wypowiedział niemal z triumfem. Dobra, zna mnie, ale nie czułam się zaskoczona. Dobrze zdaję sobie sprawę, że sporo osób wie, że jestem kronikarką światów. I z reguły nic poza tym.
Podeszliśmy do wrót prowadzących do środka, ale nie zostały otwarte. Zamiast tego ekranik podleciał do szerokich schodów, owijających całą wieżę.
- Może zobaczysz więcej jeśli odbędziemy wycieczkę w tradycyjny sposób - powiedział, a ja od razu zaczęłam się zastanawiać jaki jest ten mniej tradycyjny.
- Rozumiem że nie chcesz zdradzać wszystkich tajemnic osobie... hm, z mediów?
- Raczej osobie przyjaźniącej sie z jedną z najlepszych agentów ENDu.
O, tu już punkt dla niego, choć ujęłabym to trochę inaczej. Ale dobrze, jeśli nieustanne podkradanie sobie herbaty, potyczki słowne i nasyłanie na siebie kłopotów można nazwać przyjaźnią, to lepszych przyjaciółek niż ja i Xemedi-san i ze świecą by się nie znalazło.
Ruszyliśmy zatem pod górkę na piechotkę (mówię za siebie oczywiście). Przy okazji minęliśmy malutkiego smoka błyszczącego w słońcu jak lustro, który przeleciał obok nas z radosnym piskiem. Po chwili nadbiegł jasnowłosy młodzieniec, wykrzykujący coś w języku clakh i najwyraźniej próbujący dogonić stworzonko. Uśmiechnęłam się z rozbawieniem, ale zaskoczył mnie fakt, że nieznajomy sam był smokiem - nie dość że złotym, to jeszcze z elity - świadczył o tym dobrze mi znany symbol na jego wdzianku.
- Tak, podwładny bogów koegzystujący z demonem jest tu na porządku dziennym - Tôi jakby czytał mi w myślach - Ci, którzy tu trafiają pragną zerwać ze stereotypami.
- A! Więc nie twierdza, tylko przytułek? Dla nieprzystosowanych? - zareagowałam - A co zrobisz jeśli kiedyś twoi podopieczni postanowią do stereotypów wrócić i pożreć się ze sobą?
- Nie postanowią - odpowiedział z niezwykłą pewnością siebie. Po tych słowach zatrzymał się i zauważyłam, że dotarliśmy już na drugie piętro. A nawet się nie zorientowałam kiedy minęliśmy pierwsze... Cóż, jeśli gospodarz nie chce zacząć oprowadzania od początku, nie będę mu w tym przeszkadzać.
Tôi podleciał do drzwi wysadzanych szmaragdami. Otwarły się bezszelestnie.
A co za nimi było to już himitsu desu ^ ^ Przynajmniej dopóki nie dopiszę dalszego ciągu :> |
|
|
|
|
|
coyote
prof. zombie killer
Dołączyła: 16 Kwi 2003 Skąd: the milky way Status: offline
Grupy: WIP
|
Wysłany: 08-09-2003, 17:43
|
|
|
My turn again ;P jeśli ktoś tu zajrzy to miłego czytania ;P dzień dedykowany Miyi, która mnie wystarszyła śmiertelnie karząc mi to pisać, za co jej serdecznie dziękuję *ukłon*
7 września 2003, Automne, Avergrandie, Latrezirath.
"Kolejny dzień. Kolejne bezowocne poszukiwania. Tysiące ksiąg jest w Świętej Bibliotece, tyle samo pytań, a o wiele mniej odpowiedzi. Czyż jednak nie obiecałem pomóc Kiraiowi? Czy nie obiecałem spełnic błagań Doren, która pragnie ulżyć miłości swojego życia? Czy nie przysiągłem znaleźć odpowiedzi na pytania dręczące Nikolette?
Czym są Filary Latrezirath? Wciąz nie wiem dokładnie tego, co bym chciał. Wciąż szukam..."
- CZY NIE MOGŁABYŚ SIĘ ODE MNIE PO PROSTU ODCZEPIĆ?! - pióro Kelorna wyleciało z rąk, kałamarz potoczył się po księdze i całą zabarwił czarnym atramentem.
- I cała praca poszła na marne - westchnął Kelorn. Nawet nie musiał sie zastanawiać, kto to tak wrzasnął, tym bardziej, że dokładnie w tym momencie przez salon przeparadował Kirai, z miną "dlaczego do cholery ja?!".
- Kirai, wszystko w... - zaczął przyjacielsko, lecz tamten w odpowiedzi pokazał mu 'fuck you' i oddalił się. Typowe, pomyślał Kelorn.
Po chwili z drugiej strony salonu wkroczyła Nikolette. Z potarganym warkoczem, z zaspaną miną i w piżamie.
- Niko, wszystko w.. - ponownie spróbował zacząć rozmowę.
- Nie, nic nie jest w porządku! Spałam sobie w najlepsze, odpoczywałam po wczorajszym, męczącym dniu, a tu oczywiście obudziły mnie wrzaski Kiraia i jęki Doren! co za czasy, człowiek nawet nie może...
- A co takiego robiłaś wczoraj?
- To co zwykle! - machnęła dłonią z przesadną emfazą, po czym ruszyła w stronę łazienki.
- Czyli nic - westchnął Kelorn, bezskutecznie próbując oczyścić pamiętnik z atramentu. Po chwili drzwi, z których wyszedł Kirai, otworzyły sie z impetem i wkroczyła jak zwykle olśniewająco wyglądająca Doren. Nawet Kelorn, który nigdy nie darzył jej szczególnym uczuciem, musiał przyznać, że była urocza. Na swój sposób. Chyba tylko Kirai tego nie widział.
- Znasz jakiś świetny lubczyk? - powiedziała, wydymając wargi.
- Lubczyk? - spojrzał na nią zaskoczony - Przecież doskonale wiesz, że na twojego lubego żaden lubczyk nie podziała.
- Chyba nie chcę wiedzieć, z czego ma żołądek - burknęła.
- Co próbowałaś mu wcisnąć przed chwilą? - zapytał praktycznie Kelorn, magią cofając czas na księdze. Atrament zniknął.
- Pewien napój energetyczny mojej roboty! - odpowiedziała dumnym głosem.
Wolał nie skomentować. Napoje energetyczne dla Kiraia najczęściej były pomieszanymi gatunkami trucizn.
- Oprócz tego? - zapytał, lecz uwagę Doren przykuło już coś innego. Mianowicie jedna z ksiąg, które leżały obok dziennika chłopaka.
- A to co znowu? - zapytała, wskazując tytuł głoszący "Perła Karminowa Jak Serce Zakochanych". - Czyżbyś zaczął czytać romanse, kochanie? ;>
- To nie romans, "kochanie" - skrzywił się - tylko jakaś głupia legenda, którą zabrałem z Biblioteki przez przypadek. Obsługa twierdziła, że cośtam o Filarach niby jest, ale pewnie o zupełnie innych Filarach niż oczekuję...
- A co to za legenda? - Doren chwyciła ogromne tomisko i zaczęła przewracać stronice.
- Jest to historia bardzo złożona, ale w skrócie głosi, że w Zakletym Jeziorze Ravenriath leżącym parę mil za Avergrandie, zatopiona jest Karminowa Perła...
- No i co z ta perłą? - zapytała niecierpliwie, podziwiając przepiekne ryciny przedstawiające podwodne krainy, podwodne rasy potworów, syren, trytonów i im podobnych.
- No przeciez mówię, spieszy ci się czy co? - wzruszył ramionami i kontynuuował - no, ta legenda mówi, że jeżeli dziewczyna lub chłopak ofiaruje karminową perłę ukochanej osobie, to będą razem na całe życie - nawet nie musiał się do niej odwrócić, doskonale wiedział jaką ma minę..
Niezwykłą żądzę na zdobycie serca chłodnego faceta.
- Ale to tylko legenda, poza tym watpię czy Kirai by ją od ciebie przyjął - roześmiał się i w tym momencie się do niej odwrócił - Doren?
Doren już przy nim nie było.
Księgi też nie.
- Nie mówcie mi, że uwierzyła w tą bajeczkę - -"""" |
_________________ I used to rule the world
Seas would rise when I gave the word
Now in the morning I sweep alone
Sweep the streets I used to own |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|