FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5
  Życiowa Droga - czy naprawdę mamy wybór?
Wersja do druku
Vodh Płeć:Mężczyzna
Mistrz Sztuk Tajemnych.


Dołączył: 27 Sie 2006
Skąd: Edinburgh.
Status: offline

Grupy:
Alijenoty
Fanklub Lacus Clyne
PostWysłany: 09-10-2009, 18:15   

Korzystając z dokładnie tych samych argumentów mogę stwierdzić, że ci, którzy papierka nie mają są gorsi, bo zaprezentowali swoje lenistwo, brak jakichkolwiek ambicji i niechęć do pracy oraz jakiegokolwiek rozwoju, a także brak jakiejkolwiek inicjatywy, bo nawet na studia im się iść nie chciało. I tak, jak najbardziej rozumiem Twój punkt widzenia i wręcz go popieram, ale obawiam się, że niestety rynek rządzi się nieco innymi prawami, na co dowodem są choćby ogłoszenia wymagające od zwyczajnej recepcjonistki papierka po Hotelarstwie.

_________________
...
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 10-10-2009, 11:43   

Vodh, tilk, ale wybór pracodawcy nie jest okrojony do tych dwóch możliwości :) Pamiętam na przykład, że kiedy kończyłam studia (biotechnologia, UW) sporo znajomych z roku stwierdzało, że biologia nie jest ich sposobem na życie i szukało pracy. Pracy-pracy, jakiejś asystentki czy innej papierkologii. I co ciekawe okazywało się, że bycie na 4 czy 5 roku studiów nie mających z ową pracą nic wspólnego wcale nie jest przeszkodą - bo pracodawcy chętniej wybierają dziewczynę po biologii, która nic nie umie, niż kogoś po marketingu i zarządzaniu, zwłaszcza z Prywatnej Szkoły Sznurka i Snopowiązałki. Dlaczego? Bo zakładają, że taka usiądzie i się wszystkiego nauczy - jak będzie trzeba, to sama - a nie przyjdzie z przekonaniem, że skończyła studia, więc zjadła wszystkie rozumy i nic już nie musi. Nie piję tu do osób, które owo zarządzanie skończyły choćby dlatego, że żadnej chyba nie znam - po prostu z kilku źródeł słyszałam o takim podejściu pracodawców.

Natomiast wracając do samego tematu, bo rzeczywiście ciekawy i bardzo życiowy: Meliana, jakbym siebie widziała! Tylko finał zdaje się jest trochę inny :)
Mnie też marzyła się kreatywna, satysfakcjonująca praca zgodna z zainteresowaniami. Wybrałam studia pod kątem tego, co lubię i mnie bawi (wspomniana wyżej biotechnologia, ze specjalizacją "biologia molekularna" <- dumnie brzmi, prawda?). Nie medycyna, bo to nie dla mnie, nie farmacja (chociaż dostałam się w pierwszej dwudziestce), bo nie zamierzam do końca życia leków sprzedawać, a poza tym studia paskudnie trudne, a ja jestem leń. Rodzinie włos się na głowie jeżył, że co ja potem będę robić, ale to był problem "na później". Zresztą przecież wszystkie gazety trąbiły, że w tej dziedzinie praca w Polsce zaraz będzie!
Studia były odjazdowe, ale się kończyły, a ja nadal nie do końca miałam pomysł. Papierkologia nie kręciła mnie nadal, a jeśli chodzi o pracę w branży, do wyboru był przedstawiciel handlowy oraz przedstawiciel handlowy. Albo wyjazd za granicę, którego sobie zupełnie nie wyobrażałam. Pozostawała kariera naukowa, do której nie byłam do końca przekonana po "sukcesach" na magisterce (projekt okazał się epicką porażką, a mój opiekun w finale rzucił to wszystko i wyemigrował siedzieć w jakiejś komisji unijnej. A w zakładzie też nie czułam się jakoś specjalnie dobrze). Ale dobra, postanowiłam dać nauce jeszcze jedną szansę i znalazłam miejsce na doktorat, zgodnie z założeniem, że może będę pracować za grosze, ale za to może wreszcie będzie fajnie.
Praca za grosze się zgadzała, gorzej z tym drugim założeniem. Owszem, atmosfera w labie cudowna, żadnych wyścigów szczurów, czy legendarnych w tym środowisku podkładania świń i podbierania wyników, fantastyczni, przemili ludzie i w ogóle żyć nie umierać... Tyle, że projekt nie szedł. Nie szedł i już. Nie byłam w stanie powtórzyć wyników starszej koleżanki, więc powtarzałam je do skutku - rok, drugi rok, trzeci rok... Trzy lata tych samych doświadczeń, które nie wychodzą, bo nie (i nikt nie ma pojęcia dlaczego), błaganie o zmianę tematu, które nic nie dawało, bo "ale może powtórz jeszcze..." i do tego jeszcze świadomość, że studia doktoranckie trwają cztery lata. Minęły trzy, a ja nie mam nic. I co? Niby nie ma wyścigu szczurów, niby robię to, co sobie wymarzyłam, a ja ląduję w ciężkiej depresji i nic, tylko położyć się i umrzeć. Bo co? Przerwać, po trzech latach, kiedy instytut grozi, że będę musiała zwracać stypendium? I szukać pracy, nie mając absolutnie żadnego doświadczenia, tylko gołe studia plus studia doktoranckie, podczas gdy moi rówieśnicy od dawna pracują? Czy lepiej siedzieć na tyłku, starać się o przedłużenie i liczyć na to, że coś się może jednak ruszy, płacząc po kątach i dostając ciężkiej psychosomy na widok instytutu?

Ja nie jestem taka twarda, żeby stwierdzić "to ja idę zmienić swoje życie" i to zrobić. To tak nie działa. Zadziałało wyłącznie dlatego, że dziewczyny z pracy stwierdziły, że tak tego nie zostawią i zaczęły kombinować. W zasadzie ja nic nie musiałam - przeniesienie do innego zakładu załatwiło się samo, ja tylko wybierałam gdzie. I w chwili obecnej jestem szczęśliwa, że zamiast wybrać opcję bezpieczną (to samo, tylko gdzie indziej), wybrałam opcję "totalny hardcore w kropeczki". Wpakowałam się w coś absolutnie i zupełnie nowego. I co z tego, że został mi rok? I co z tego, że o bioinformatyce wiem tyle, że istnieje? Kurka wodna, mam mózg i dwie łapki, będę musiał, to się nauczę! A że mam możliwość spróbowania, bo potencjalne nowe szefostwo lubi ryzykować i chce dać mi szansę?...
I wiecie co? Fajnie jest! Mam wstępny projekt nawet w tej samej tematyce, w której przez ostatnie trzy lata siedziałam, muszę tylko usiąść z szefową (tą samą, co wtedy, wiwat dobre stosunki z ludźmi :) i go doprecyzować, Tak, jak JA chcę, bo tutaj nikt mnie nie prowadzi za rączkę, ale też wszystko zależy wyłącznie ode mnie. Nic nie wiem, nic nie umiem, więc szukam, szperam i się uczę. So what, że zaraz będę musiała postawić bazę danych i napisać parę skryptów, bo się formaty plików nie do końca zgadzają? Się musi, się zrobi :D
A tajny plan jest taki, że naprawdę nie muszę mieć dr przed nazwiskiem. Mam trochę czasu na nauczenie się kupy rzeczy, które mogą się przydać przy ewentualnym przekwalifikowaniu się (no i do CV to się daje wpisać na dwa sposoby :D). Równolegle poszłam na zaoczne studia. Kurczę, mam 27 lat, jeszcze NIE jest za późno, żeby zmienić zawód. Być może zostanę w biologii, tylko tej bardziej teoretycznej, ale jeśli nie, to otwieram sobie furtkę do normalnej, w miarę sensownej pracy zawodowej. Zobaczymy. Ważne, żeby nie zakładać, że utknęło się na amen, bo ma już się te dwadzieścia kilka lat i przez kolejne 50 nic się nie da zrobić... Można! Chociaż decyzja, żeby rzucić wszystko w kąt i zaryzykować jest potwornie trudna.

A poza tym, Meliano, zastanów się, co właściwie Ci w tej pracy nie pasuje? Sama praca, czy może na przykład podejście ludzi, z którymi pracujesz? Nie siedzę w tym środowisku i nie mam o nim pojęcia, ale może po prostu źle trafiłaś i w innej agencji reklamowej byłoby lepiej? :]

_________________


Ostatnio zmieniony przez Serika dnia 10-10-2009, 11:57, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Meliana Płeć:Kobieta
desert rose


Dołączyła: 22 Kwi 2008
Status: offline
PostWysłany: 10-10-2009, 11:57   

Vodh napisał/a:
w końcu wolałabyś, żeby ten System się od nas odczepił, czy żeby zapewnił nam dostatnie życie i wolność wyboru? Kto miałby pracować na Ciebie, kiedy Ty dokonujesz wyboru i de facto poświęcając czas na zastanowienie nic od siebie nie wnosisz?


Ekhm, chyba znowu zagalopowałam się nieco w argumentacji - mea maxima culpa. ;-) Masz absolutną rację Vodh. Prawdą powszechnie znaną jest, że z tzw. "opieki społecznej" państw dobrobytu korzystają nie tyle ludzie prawdziwie jej potrzebujący, tylko darmozjady, którym się zwyczajnie nie chce. Zaś jeśli chodzi o argument dotyczący "dokonywaniu wyboru" i porzuceniu na rzecz tego pracy, to z mojej strony była to pewna reminiscencja. Byłam pare razy w Anglii, widziałam jaki ludzie mają tam system życia i pracy i dość dobrze się przyjrzałam jak Polacy na tym systemie korzystają.
Jednak w toku rozwoju niniejszej dyskusji zrozumiałam, że to praca - jakakolwiek by nie była - czyni człowieka wartościowym i że musimy się starać robić wszystko, żeby oprócz dochodów przynosiła nam ona zadowolenie i satysfakcję. Z tym że w Polsce o takową ciężko, co oczywiście nie oznacza, że należy spocząć na laurach i jej wytrwale nie szukać.

Eire napisał/a:
Dlaczego niby mam płacić na rodziny, które zamiast wziąć **** w troki i zabrać się do uczciwej roboty?


No i to jest największa bolączka tzw. "welfare state". Brak odpowiedniej selekcji ludzi prawdziwie potrzebujących i tych, którym zwyczajnie się nie chce. Nie miałam do czynienia z Caritasem, ale to co piszesz mieści się jak najbardziej w granicach moich wyobrażeń. Najlepsze jest to, że to tylko jedno polskie podwórko, a co musi się dziać na zachodzie? Można sobie tylko wyobrazić.

Vivian napisał/a:
moje rodzeństwo musiało zrobić doktoraty, w ogóle wszystko miało być perfekcyjnie, pewnego dnia zabrakło mi w tym wszystkim samej siebie. Wtedy właśnie postawiłam sobie pytanie, po cóz realizuję te wszystkie ambicje, na czym mi naprawdę zależy? Hmm i tak być może zdecyduję się na krok w nieznane, i być moje życie nie będzie banalne, w sensie, zdecyduję się ziścić moje marzenia, nie będę codziennie zmuszała się do rzeczy, których tak naprawdę nie lubię.


Zahaczyłaś o kolejny ciekawy wątek. Presja rodziny. Nie mówię, że to źle, kiedy rodzina zachęca człowieka do nauki i do powiększania własnych ambicji. Nasi bliscy nie potrafią jednak czasem zrozumieć, że to co im wydaje się dla nas najlepsze, niekoniecznie okazuje się takim być w rzeczywistości. Jest to kolejna droga do zbudowania przyszłych nieszczęść i frustracji, bo nie ma nic gorszego niż żyć w sprzeczności z własnymi ambicjami, celami i pomysłami na życie.
Dobrze jest kiedy rodzice utwierdzają młodego człowieka w poczuciu własnej wartości i szanują jego autonomiczność. Nie mówię, że mają akceptować każde jego "widzimisię", bo młody człowiek ma to do siebie, że często zmienia zdanie i pomysły na swoje przyszłe życie. Dlatego ważnym jest, żeby oprócz standardowych "nakazów i zakazów" od czasu do czasu rodzic porozmawiał ze swoim dzieckiem, czy zainteresował się jego życiem. Najgorzej jest, kiedy własne ambicje przerzuca na barki syna, bądź córki nie zdając sobie z tego sprawy. A nie każdy marzy przecież o długich i trudnych studiach, które musi jeszcze później potwierdzać doktoratami.
Idź swoją drogą Vivian. Jesteś na tyle dojrzałą, świadomą i odpowiedzialną osobą, że rodzina powinna zaakceptować Twój wybór, choćby ten miał się im nie spodobać.

Dred napisał/a:
Efektem mojego wolnego wyboru jest powtarzanie pierwszej klasy liceum, brak zaufania u najbliższych i do dziś gryzące sumienie i tęsknota za starą (świetną) klasą.(...)Reasumując: miałem wolny wybór. Dokonałem go. Ale czy aby na pewno był tego wart?


Już sobie odpowiedziałeś na to pytanie. Słychać w nim rozgoryczenie. Dokonywanie pewnych wyborów w zbyt młodym wieku często nie kończy się dobrze. W starszym wieku - jak widać na moim przykładzie - też bywa różnie. Ja jednak - w przeciwieństwie do Ciebie - mam ze sobą bagaż doświadczeń na którym zawsze mogę się oprzeć. Nawet wówczas kiedy przyjdzie mi do głowy rzucić to wszystko w cholerę i uciec od całego świata. Ty zaś takowego nie masz, bo jesteś jeszcze młody i nie w pełni ukształtowany. Będąc nadal pod opiekuńczymi skrzydłami rodziców musisz dbać o ich zaufanie, co nie znaczy, że masz poddawać się każdemu nakazowi, jaki dobędzie się z ich ust. Nie chcę Ci prawić morałów, ani udzielać cudownych rad na przyszłość. Dla mnie samej szkoła często była cierpieniem, choć starałam się zawsze jak mogłam. Ważnym jest, żeby odnaleźć swoje miejsce, żeby zobaczyć w tym nawale materiału, jakąś nić, która okaże się czymś więcej, niż tylko kolejną nudną regułką do wkucia i za nią podążać. Reszta niech idzie jak chce, bylebyś mógł przechodzić z klasy do klasy. Skup się na rzeczach, które Cię interesują i z którymi być może spróbujesz związać swoją przyszłość. Trzymam kciuki i wierzę, że wszystko Ci się uda!
Pozdrawiam

_________________
"Niebo tego świata. Odtąd każdy rok jest wygraną." Issa
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
tilk Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 24 Lip 2003
Status: offline

Grupy:
Alijenoty
PostWysłany: 10-10-2009, 12:47   

Serika napisał/a:
I co ciekawe okazywało się, że bycie na 4 czy 5 roku studiów nie mających z ową pracą nic wspólnego wcale nie jest przeszkodą - bo pracodawcy chętniej wybierają dziewczynę po biologii, która nic nie umie, niż kogoś po marketingu i zarządzaniu, zwłaszcza z Prywatnej Szkoły Sznurka i Snopowiązałki. Dlaczego? Bo zakładają, że taka usiądzie i się wszystkiego nauczy - jak będzie trzeba, to sama - a nie przyjdzie z przekonaniem, że skończyła studia, więc zjadła wszystkie rozumy i nic już nie musi.

Zgadza się! Zwróć uwagę, że mówiłem tylko o specyficznej sytuacji - posiadaniu papierka dającego tytuł takiego "Magistra Gotowania Na Gazie", jak to Vodh sam stwierdził. Studiowanie czegoś rzeczywiście trudnego i rozwijającego z dobrymi wynikami jest dużym atutem - a jak już się studia ukończy, fakt pracowania w trakcie studiów staje się atutem dodatkowym.

A odnośnie tematu... Ja obecnie wyraźnie znajduję się na rozstajach. Motywem przewodnim w moim życiu było dotychczas uganianie się za własną wyobraźnią i ciekawością. To ciekawość zagoniła mnie na moje studia, nie żadna głupia chęć sukcesu, i to dzięki tej ciekawości potrafiłem sobie dorobić, kiedy była potrzeba i okazja. Niestety, z samego stypendium naukowego człowiek się nie utrzyma, a socjalne mi ucięli, jak tylko brat skończył studia... Zmusiło mnie to do szukania stałych źródeł dochodu - no i znalazłem, ale jakiś szczególnie zadowolony nie byłem. Niestety, w pracy programisty-szaraczka nie ma nic ciekawego, jest tylko ból i nawalanie w klawiaturę. Obrosłem wprawdzie w wielką jak na moje standardy górę pieniędzy, ale szczęścia to mi naturalnie nie dało. A do rzeczy, które uważam za najważniejsze w życiu, nie potrzeba wielkich pieniędzy...

Studia były wspaniałą podróżą, ale zaczynają się kończyć, a ja teraz naprawdę nie wiem, co dalej. Praca małpki-klepacza mnie nie bawi, tylko męczy. Studia doktoranckie może byłyby fajne, ale z tych pieniędzy stabilizacji nie osiągnę, więc będzie trzeba dorabiać, co pozytywnie na te studia nie wpłynie. Cóż... będę kombinować :D
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
1543661
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 5 z 5 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group