Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Kampania MAC na ziemiach Gondoru |
Wersja do druku |
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 14-01-2009, 22:20
|
|
|
My przybyć za późno - odezwał się jakiś nadgorliwy goblin z przednich szeregów.
*ciach* i głowa nadgorliwca potoczyła się po ziemi. Ugluk nie był w najlepszym humorze. Jego oddział uruków opuścił rankiem twierdzę by eskortować do niej "sprzymierzeńców" z Morii i wzmocnionych o część garnizonu Dol Guldur i złapane po drodze inne orki Oka. Garnizon Isengardu, osłabiony już wcześniej przez wymarsz głównej części sił na Helmowy Jar, został najwyraźniej zaatakowany w tym jednym, kluczowym momencie.
- My spalić zielone dryblasy, my odbić Isengard! - wykrzyczany rozkaz został powtórzony wielokrotnie. Linia za linią górskich goblinów, orków i Uruk-hai ruszyły na twierdzę. Naprzeciw nim do rozpaczliwej obrony rzuciły się enty - nie miały jednak najmniejszej szansy. Bitwa trwała krótko - wyjątkowo krótko. Gdy pierwsze linie orków dobiegały do Isengardu, ostatni z entów właśnie dogorywał, zamieniony w płonącą pochodnię przez jedno uderzenie bicza Balroga - mimo wszystko, żaden z orków nie odważył się jakoś wygłosić tradycyjnych obelg odnośnie odbierania przyjemności.
Armia, nie mając nic innego do roboty, rzuciła się szabrować trupy i sprawdzać stan zniszczeń.
Pomimo tego, że wewnętrzny krąg Isengardu wyglądał jak miejsce pracy rzeźnika, okazało się, że zniszczeń i trupów było stosunkowo malo.
Zginęła oczywiście większość karnych półorków i pozostałych uruków, ale całkiem spora część garnizonu zdołała się schować tam, gdzie enty nie były się w stanie dostać - w podziemnych korytarzach i magazynach twierdzy. Właśnie ci z ocalonych przekazali nowoprzybyłym straszliwą wieść o śmierci Sarumana (którego ciała jednak pomimo natychmiast zarządzonych poszukiwań nie dało się znaleźć)
A podobno wewnątrz wieży Orthanku nie imała się go żadna magia... - skrzywił się jeden z pozostałych przy życiu półorczych służących. - a tu patrzcie, ktoś go z niej wyrzucił
Sprawdzić wieżę - rozkazał Ugluk - każdego obcegoszablą pzrez łeb, i pzrez okno!
Grupa uruków rzuciła się do drzwi Orthanku, ale zanim tam dobiegli, te się uchyliły i wyszła przez nie sylwetka w śnieżnobiałych szatach, trzymająca w ręku finezyjnie zdobioną białą laskę - innymi słowy - Saruman.
Pytany o to jak udało mu się przeżyć, uśmiechał się tylko lekko i mówił - Słabe umysły widzą to, co chcą zobaczyć, i łatwo ulegają Mocy.
Tymczasem w głębi Mordoru...
Velg z niepokojem patrzył w głąb ciemnego pokoju. Zaprowadzony tu przez orki, został bezceremonialnie wepchnięty do środka, po czym (w wyraźnym pośpiechu) jego przewodnicy opuścili pomieszczenie. Poza nim w pokoju przebywała jeszcze tylko jedna osoba - stojąca przy oknie, tyłem do wejścia, postać w czarnych szatach. Ciemna pokrywa chmur rozciągająca się nad całym Mordorem powodowała, że przez okno nie dostawało się wiele światła, ale nawet okazyjne krwawe błyski z kierunku Orodruiny nie odkrywały wielu szczegółów wyglądu osoby.
Po kilkunastu minutach milczenia Velg zaczął się niecierpliwić. W chwili, gdy miał już coś powiedzieć, postać zdecydowała się jednak odezwać.
- Co cię tu sprowadza, obcy? - zimny, nieludzki głos, pochodzący jakby zza grobu, wwiercił się w umysł Velga.
- Z jakim to ważnym poselstwem przybywasz, skoro odważyłeś się zapuścić w samo serce królestwa mroku? Jakaż to determinacja spowodowała, że zdecydowałeś się na tak odważny (lub głupi) krok, w sytuacji gdy twoje własne oddziały wydają sie traktować życie jeńców jak coś niewartego szacunku. Dlaczego masz nadzieję, że sam zostaniesz potraktowany lepiej, niż traktujesz innych?
- Nie strasz go tak, bo jeszcze zemdleje - ironicznie odezwał się nowy głos zza pleców Velga. Czarnoksiężnik, wyraźnie zaskoczony, odwrócił się gwałtownie w stronę właśnie otwierających się drzwi do komnaty, a następnie glęboko się ukłonił.
Velg zgiął się w pół, uderzony nagle potężną aurą Obecności. Kimkolwiek był przybyły, nie był na pewno zwykłym człowiekiem - nawet stanie obok wymagało od Velga wielkiego wysiłku.
Nowoprzybyły, poza zupełnie irracjonalnym poczuciem, ze stoi się obok Potęgi, nie sprawiał jakiegoś specjalnie przerażającego wrażenia - właściwie to wydawał się nie pasować do całej reszty otoczenia. Ubrany w jasne, pastelowe barwy, dobrze zbudowany (ale mimo to szczupły) mężczyzna uśmiechał się przyjaźnie, a jego oczy (własciwie to oko - drugiego nie bylo widać, gdyż zasłaniała je opadająca na czoło grzywa długich, ciemnych włosów) wydawały się patrzeć na gościa z lekkim rozbawieniem.
Velg mial prawo być zdziwionyny - spora część orków nadal była w ciężkim szoku, i nie mogła dojść po siebie po zmianie imydżu jaką zaaplikował sobie Sauron po szczęśliwym zakupie na eBayu pierścionka wiekszej regeneracji. Najwyraźniej odzyskanie dawnego wyglądu, oraz kontakty ze światem zewnętrznym pozostawiły spore ślady na jego psychice
- Ale wróćmy do słusznie zadanego pytania. Co własciwie cię tu sprowadza, przybyszu? - odezwał się Władca Mordoru, głosem, który wydawał się przenikać do wnętrza każdej komórki ciała velga, wywołując jednocześnie strach, ufność, pragnienie, by wykonywać wszelkie wydane tym głosem rozkazy, oraz poważnie utrudniając koncentrację i zakłócając jasność myślenia.
Sarumana nazywano często srebrnoustym, i mówiono że jego mowa potrafi oczarować każdego, złamać każdą wolę. Nawet on był jednak tylko marnym naśladowcą przy prawdziwym Mistrzu.
Nagle, przez twarz Saurona przebiegł gwałtowny grymas niezdecydowania i - przede wszystkim - furii. Przez chwilę wyglądał, jakby zamierzał wyładować te emocje na stojącym przed nim posłańcu, ale po chwili oblicze Władcy wygładziło się, tak, jakby nic właściwie się nie stało.
- No, to mamy problem. - pomyślał. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 14-01-2009, 22:31
|
|
|
Fei przeniósł się do świątyni MAC'u i rzucił ciało Sarumana przed Patriarchę.
- Oto Saruman. Martwy Saruman, tak jak chciałeś. Heh... Ale będą mieli miny, kiedy odkryją, że ten, kogo zostawiłem, to ulotne ucieleśnienie tego trupa... ha-ha - Fei zaśmiał się donośnie.
- Misja wypełniona. A gdzie moja szyszka? |
_________________
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imiona miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
A. Mickiewicz
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 14-01-2009, 22:32
|
|
|
- Między jeńcem, a szczekającym psem heretyckim jest u nas rozróżnienie, Wasza Wysokość. - stwierdził rycerz, próbując zignorować złowróżebny komentarz władcy Mordoru. Uczynił to nie bez wysiłku mentalnego, wprzódy skłoniwszy się lekko - Zaś przybyłem tutaj w imieniu Bractwa MAC, które wypowiedziało... Świę...tą... Wojnę Gondorowi. - Rycerz mógł być z siebie dumny. Nie dodał przedrostka "Nie" przed wyrazem "świętą". A czuł się, jakby ktoś go zmuszał.
- I zostałem wysłany jako jego oficjalny wysłannik tegoż bractwa, aby pozdrowić Waszą Wysokość i nawiązać współpracę na gruncie dyplomatycznym. Albowiem ufamy, iż nie jesteście sojusznikami owych kacerzy. - stwierdził, zastanawiając się, czemu zaczyna go tak bardzo boleć głowa... Jakby stanął na niej olifant. Widać jednakże takie bóle należały do specyfiki tego towarzystwa, więc rycerz zwyczajnie zignorował narastające objawy. |
_________________
|
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 14-01-2009, 22:57
|
|
|
W tym samym czasie wysunięte oddziały zwiadu armii Mordoru dotarły do brzegów Anduiny. Po drodze nie napotkały praktycznie żadnego oporu, kilka placówek gondorskiego zwiadu zostało wziętych z zaskoczenia przez kawalerię. Choć niektóre stawiały zacięty i rozpaczliwy opór, ich los był przesądzony, zaś otoczeni ludzie bili się głównie po to, aby się nie dać wziąć żywcem do niewoli - propaganda gondorska szerzyła pogłoski o strasznych torturach, jakie rzekomo miały czekać na nich w mordorskiej niewoli. Co ciekawe, ci, którzy przypadkiem jednak się do niej dostali, w mig przekonywali się, że nie taki ork straszny, jak go Denethor maluje. Rozmieszczone nad brzegami nurneńskiego morza obozy jenieckie były całkiem przyzwoitym miejscem do życia. Co by nie mówić, orki nie znosiły ludzi, ale traktowały ich zgodnie z pewnymi zasadami... przynajmniej do chwili, w której nie przycisnął ich głód. Jeniec zaś był jeńcem, niezależnie nawet od długości uszu.
Brodu na Anduinie broniła twierdza Osgiliath, a właściwie to, co z niej zostało. Po licznych wojnach zgliszcza potężnego niegdyś grodu były cichymi świadkami przemijającej chwały Gondoru. Jadący na czele wilczych jeźdźców Grisznak spojrzał ku strzelającym ku niebu wieżom miasta. Wiedział, że wśród tych ruin stacjonuje zapewne garnizon wojsk Gondoru. Wdawać się w walki uliczne nie chciał, ale skoro nie było innego wyjścia...
Uniósł swą zakrzywioną szablę i dał znać. Piętnaście tysięcy orków ruszyło do boju, śpiewając prastarą pieśń bitewną, której słowa niegdyś rozbrzmiewały na polach Gallen, pod Fornostem a wieść niesie, że powstała, gdy armia Morgotha szła na Gondolin.
"Wyklety powstań orku z ziemi
Wyklęci, których dręczy elf
Gdy długoucha się wypleni
Przyjdzie czas przelać ludzką krew
Bój to jest nasz ostatni
Krwawy skończy się trud
Gdy orków lud bratni
Wykończy elfi ród"
Choć wrogami byli ludzie, nie elfy, słowa te wciąż budziły odwagę w sercach zielonoskórych wojowników i strach w sercach wrogów, zwiastowały bowiem śmierć i zagładę. Grisznak patrzył na wszystko ze spokojem. Wódz armii Mordoru nie dbał, jak walczą jego żołnierze i ilu z nich zginie. Widział, jak kolejne fale jego wojsk brodzą po pas w wodzie, napierają na zmurszałe wały, wlewają się do środka przez popękane mury i walcząc wściekle, rozrywają na strzępy nielicznych obrońców. Nie była to finezyjna taktyka, ale doprawdy, nie było potrzeby wysilać orkowego łba, aby zdobyć Osgiliath. Zajęcie zrujnowanej twierdzy była wszak tylko przygrywką.
Godzinę później Grisznak triumfalnie wjeżdżał do miasta. Przez przygotowany wcześniej most przeprawiały się kawaleria oraz ciężka piechota. Tysiące haradrimów przenosiło rozmontowane machiny oblężnicze. Grisznak wiedział o nadchodzących z południa głównych siłach Haradu i Khandu, ale nie zamierzał na nie czekać. Jego kły wyszczerzyły się w uśmiechu, gdy na najwyższej wieży Osgiliath załopotała flaga z Okiem, on zaś stał tuz obok, wpatrując się widoczne z tego miejsca Minas Tirith. Stolica Gondoru wydawała się być niemal w zasięgu ręki, wystarczyło ją tylko wyciągnąć... |
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 14-01-2009, 23:10
|
|
|
Gandalf czuł się bardzo stary. Zdecydowanie za stary jak na zadanie które go czekało. Nie wspominając już, że był prawie pewien, że gra znaczoną talią.
Po prawdzie nie miał wielkiego wyboru. Jeden pierścień władzy przeciwko dwóm to marne szanse na zwycięstwo. Biorąc zaś pod uwagę, że jednym z tych dwóch był Jedyny to szans nie miał po prostu żadnych. Był całkowicie w mocy elfiej królowej i w zasadzie powinien być wdzięczny, że pozwoliła mu walczyć na teoretycznie równych zasadach. Przez chwilę pomyślał, że może nie jest jeszcze stracona dla strony Światła, ale rychło przypomniał sobie, że nawet Saruman nie wygrał z nią w pokera.
- Dwie pary, damy na waletach - sapnął.
- Jakie nieprzyzwoite...
Łypnął na Pipina, który natychmiast schował się za Boromira. Szary Wędrowiec zdecydowanie rozczarował się co do hobbitów. Zaczął na poważnie zastanawiać się, czy przy następnej wizycie we Włości* nie otworzyć kramiku, w którym sprzedawałby swe race i petardy co bardziej trudnym przypadkom młodocianej gałganerii. Zganił się za tę myśl, choć musiał przyznać, że była kusząca.
- Full króli, szaraczku - uśmiechnęła się promiennie Galadriela, kładąc swoją talię na stole w zasięgu jego wzroku i zgarniając ze stołu wszystkie trzy pierścienie. - Buhaha.
- ... - Szary Wędrowiec stwierdził, że wpływ Pierścienia działał błyskawicznie i był naprawdę przerażający. - Cóż... Gratuluję zwycięstwa tej, którą kiedyś zwałem przyjaciółką.
- Oj, nie bądź taki naburmuszony! W zasadzie nie potrzebuję twojej brody, zostaw ją sobie.
- Nie! - prychnął z przytupem. - Umowa to umowa, Nenya i Jedyny przeciwko Naryi i mojej brodzie. Ktoś tutaj musi pozostawać wierny zobowiązaniom.
- Brawo Gandalf! - Wrzasnął Pipin, wyraźnie próbując odzyskać punkty.
- Ale jej pokazał! - Dorzucił Rady*. - Gandalfie, zaraz przyniosę nożyczki!
Tak, kramik to niegłupi pomysł. Może jeszcze jakaś fabryczka napalmu...
* skoro Łazik, to i Włość, a co.
** j.w.
PS: na tym mój udział się kończy, Gandalf jedzie do Hobbitowa zakładać fabrykę napalmu, niszczyć przyrodę i wprowadzać do idyllicznej krainy niziołków parszywy kapitalizm. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 14-01-2009, 23:15
|
|
|
Główną siłą Grimy nie były miecze, lecz podstęp. Mimo, że nie zdołał powściągnąć krwawych zapędów swych rodaków Smoczy Język zdołał przeprowadzić w miarę spokojnie ich hufce do Minas Thirith. Dymy pożarów nie ostrzegły obrońców, gdyż jego hufce maszerowały głównie odludziami. Co zaś się tyczy uciekinierów ze spalonych wiosek to tych nie było zbyt wielu. Zresztą pieszy i tak poruszał się wolniej od konnego...
Jak łatwo więc zgadnąć nagłe pojawienie się Jeźdźców Rohanu pod murami Białego Grodu zostało przyjęte jako cud. Tym bardziej, że po zdobyciu Osgiliath jego mieszkańcy wiedzieli już o zbliżającym się zagrożeniu i poniewczasie zaczęli szykować się do obrony. Były to działania spóźnione. Zaskoczenie Mordoru było całkowite.
Grima bez trudu przekonał straże, by przepuściły jego armie przez bramę. Nie minęła godzina, a jego jeźdźcy stacjonowali za murami miasta. Było to dokładnie to, o czym marzył.
Trudno powiedzieć, by mieszkańcy Rohanu szybko i sprawnie rozbroili szkieletową załogę miasta. Przeciwnie: doszło do walk ulicznych, pożarów i ogólnej rzezi. Spłonęła 1/5 niegdyś dumnego grodu, pałac namiestnika i groby królów ograbiono, zaś samego Denethora zabił pijany żołdak. Wojownicy Gondoru walczyli dzielnie, byli lepiej uzbrojeni i lepiej znali teren. Po ich stronie była też dyscyplina, choć raczej nie morale. Jednak zaskoczenie i dwudziestokrotna przewaga przeciwnika musiały zrobić swoje.
Gdy zapadł wieczór nad Minas Thirith powiewała flaga Rohanu, a Grima zasiadał na tronie Namiestnika. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
Ostatnio zmieniony przez Zegarmistrz dnia 14-01-2009, 23:22, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 14-01-2009, 23:22
|
|
|
Saruman przeciągnął się zadowolony, stojąc na szczycie swej wieży... ech, słabe umysły zawsze dają się łatwo manipulować. Zastanawiał się tylko, jak ktoś tak potężny jak ów dziwny przybysz może nie rozróżnić magii od psychologii, manipulacji i drobnych sztuczek. Ani nie wyczuć tych wszystkich subtelnych modyfikacji zawirowań, które skonstruował wokół siebie i wieży. Cóż, gdy ktoś jest zbyt potężny, zaczyna popełniać błędy.
Połączenie drobnej iluzji i manipulacji wyraźnie zadziałało... ale jego piękna siedziba była w opłakanym stanie. No, może nie do końca, ale tak wyglądała. Cóż, wydał odpowiednie rozkazy, nakazał co nieco posprzątać (zbyt wiele sprzątania było stanowczo wbrew naturze orków), uaktywnił kilka maszyn i zaklęć zapisanych w wieży i poszedł przywitać Balroga... a potem porozmawiać ze swoim bardzo potężnym sprzymierzeńcem na temat tego, co się tutaj działo. I wbić Grimie w głowę, że Sarumana nie spisuje się na straty w ciągu godziny... |
_________________
|
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 14-01-2009, 23:30
|
|
|
Trójka czarno odzianych mężczyzn ogląda w zadumie nocne niebo. Było co i gdzie oglądać - znajdowali się w najwyższej wieży kościoła, obecnie zamienionej w punkt obserwacji. Nie taki zwyczajny, bo i okoliczności zwyczajne nie były. Górna kondygnacja była całkiem zamkniętą, nie posiadała żadnych okien ani balkonów. Cała wypełniona była magicznymi lustrami. Pozwalały one na obserwacje terenów w pobliżu kościoła, z każdej strony. Bez tego pomieszczenia nawigacja kościołem w czasie lotu była by niemożliwa. Nieustanna straż przy lustrach pozwalała też na uniknięcie zbliżenia się kogokolwiek nieproszonego do twierdzy bez wiedzy jej załogi. Ale w tym momencie trzej kapłani cieszyli się najbardziej z niesamowitego widoku nieba, jaki mogli dzięki jej możliwościom uzyskać.
- Chciałeś nam o czymś powiedzieć Costly. - Przerwał cisze Patriarcha Kic nie odrywając oczu od pięknego widoku. Nie zrobił tego także wywołany Costly, ani milczący Altruista, stojący wraz z nimi.
- Mamy sporo nowych doniesień od naszych szpiegów. Wyciągnięcie z nich konkretnych informacji było dość ciężkie. Wiele raportów było mało precyzyjnych, inne były między sobą sprzeczne. Niektóre informacje też są różne od tych, jakie posiadaliśmy do tej pory.
- Pewne są informacje odnośnie sukcesu misji Fei'a. O czym on sam doniósł ci Panie osobiście. - Kontynuował dalej Molina, nie doczekując się reakcji żadnego z towarzyszy. - Natomiast pewnym zaskoczeniem są informacje o starciach pomiędzy przygranicznymi garnizonami Gondoru, a siłami ich północnego sąsiada, Rohanu. Jednocześnie od zachodu w głąb kraju postępują wojska Mordoru. Nie wiemy, czy te dwie siły działają w porozumieniu. Nie powrócił także ciągle Velg, wiadomości które przywiezie na pewno będą bardzo pomocne. Jako, że ziemie Gondoru muszą wpaść pod nasze panowanie interwencje krajów ościennych na taką skale są na naszą niekorzyść.
- Kiedy nasza armia będzie gotowa? - Spytał milczący do tej pory Altruista.
- Jutro przybijają ostatnie statki. Ile zajmie doprowadzenie całej armii do gotowości, to zależy od Samuraja Ryuzakiego. Zapewnia on jednak, że przygotowania prowadzone są na bieżąco, osiągniecie gotowości bojowej będzie możliwe szybko.
- Więc wszyscy gnają do stolicy Gondoru? - Spytał uśmiechnięty Patriarcha.
- Na to wygląda.
Uśmiech Kic jeszcze się poszerzył. - To miło, nie będzie trzeba się fatygować do każdego z osobna.
***
Mroczny Kapłan Costly w zadumie zmierzał do swojej komnaty. Odruchowo spojrzał na zegarek, po raz kolejny przeklinając się za ten odruch. Od czasu rytuału wszelaka technologia na terenie kościoła całkiem zawodziła. Zbyt potężna była skupiona tutaj magia.
- Ciekawe po co Fei przywiózł z swojej wyprawy ciało tego maga. - Zastanawiał się na głos Molina w drodze na spoczynek. - Żeby to jeszcze była ładna, młoda elfka... |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 15-01-2009, 00:03
|
|
|
Negocjacje z velgiem nie trwały długo. Wszystko sprowadzało się do jednego - "wróg mego wroga może być moim przyjacielem, ale tylko, jeśli i ja coś z tego będę miał". Obietnice Velga potrafiły być spore, ale trudno było nie zauważyć, że pada zdecydowanie mało konkretów i gwarancji (zresztą, problem ten dotyczył obu stron). Wreszcie zniechęcony Sauron opuścił pokój zająć się innymi istotnymi sprawami, zostawiając Czarnoksiężnika i velga samych.
- jeśli mamy dojść do porozumienia, muszę usłyszeć jakieś konkrety. Puste obietnice do niczego nas nie doprowadzą. Jeśli do czegoś dojdziecie, dajcie mi znać. Jeśli nie, gościa bezpiecznie wyeskortować poza granice.
Po wyjściu odebrał kolejną wiadomość od Galadrieli. Zirytowała go niemiłosiernie. Sytuacja pogarszała się z chwili na chwilę i wymagała szybkich ruchów.
W pierwszej kolejności - wysłać silny oddział na Wiwernach. Dołączyć 4 Nazgule.
Po drugie - wysłać poselstwo do Samotnej Góry. Zaproponować jeden pierścień z siedmiu, kopalnie Morii i wieczną przyjaźń w zamian za pomoc przeciw najeźdźcom zza morza, którzy palą, gwałcą, torturują jeńców, a krasnoludy to już traktują w sposób wyjątkowo okrutny.
Po trzecie - skontaktować się z Sarumanem. To był najzabawniejszy fragment. Nieznany agresor zabił i porwał ciało woźnego Orthanku. W sumie, biorąc pod uwagę, że chyba nie wiedział jak wygląda Władca Isengardu, była to pomyłka dość zrozumiała.
Po czwarte - wstrzymać chwilowo wojska w Osgiliath. Niech się tam umacniają, a tymczasem wyjaśnimy kwestie własności Minas Tirith z Sarumanem (a jak trzeba, to bezpośrednio z grimą).
Potem pozostało tylko czekać, czekać i czekać, aż od Nazguli wreszcie zaczęły przychodzić wiadomości. Cirdan pojmany, pierścienia nie znaleziono. Elrond pojmany, razem z pierścieniem. Wielki Władca mógł odetchnąć z ulgą. Cały czas bał się, że wszystkie pierścienie są w Lorien - dopiero wiadomość Galadrieli zasugerowała mu, że może być inaczej. Domyślenie sie gdzie mogłyby jeszcze być nie było trudne - niewielu naprawdę starych i znaczących Elfów wysokiego rodu zostało jeszcze w Śródziemiu.
Pozostała jeszcze kwestia negocjacji z obecną władczynią Jedynego - ale teraz, gdy miał coś na wymianę, postanowił zostawić je na następny dzień. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 15-01-2009, 08:42
|
|
|
Negocjacje z Nazgulem i Sauronem utknęły w martwym punkcie. Velg obiecywał wiele - pozostawienie w ich rękach dotychczasowych podbojów, obietnicę sojuszu... Z drugiej strony jednakże, nie miał do zaoferowania nic konkretnego - w sumie przecież miał sprawdzić tylko, czy Mordor nie przeszkodzi im w kompanii Gondorskiej. Na wszelkie inne oferty Mordorczycy musieli poczekać.
Niemniej, Nazgul, który został sam na sam z rycerzem zaczynał już się nudzić. W końcu więc negocjacje uległy zakończeniu. Wielki Mistrz stwierdził, iż konkretne informacje nie są jeszcze postanowione, po czym został odprawiony. Eskorta towarzyszyła mu do granicy Mordoru - która dziwnym trafem uległa znacznemu przesunięciu na zachód. Dopiero, kiedy w eskorcie Czarnych Numenorczyków oddział Velga przeleciał nad Osgiliath, eskorta uznała, iż Mordor uległ zakończeniu. I ten gest nie pozostawił Velgowi cienia wątpliwości co do wiadomości, które musiał zanieść do Kościoła Praworządności.
Oddział zakonny, lecąc dalej na zachód, znalazł się tez nad Minas Tirith. Jednakże to, co ujrzeli w tym grodzie, posła do Mordoru napełniło grozą. Piąta część grodu leżała w popiołach... Zaś kiedy jeźdźcy na specjalne polecenie Jeźdźca Apokalipsy obniżyli swój lot, wnet spostrzegli, iż zamiast majestatycznego gondorskiego proporca, nad miastem powiewa chorągiew jakiegoś konia. No cóż, co jak co, ale upadku stolicy Velg się nie spodziewał. Spowodowało to znaczne przyśpieszenie jego lotu.
Wreszcie, po pewnym czasie lotu co koń wyleci dotarł do latającego Kościoła. Nie czekając na otrzymanie stosownych pozwoleń, jeszcze w powietrzu wykrzyczał swemu oddziałowi nakaz oprzyrządowania koni. Sam zaś, dowiedziawszy się, iż najważniejsi dostojnicy znajdują się na szczycie głównej wieży, poszedł tam z marszu. Po kilku minutach wspinaczki po krętych schodach, dotarł wreszcie do olśniewającej komnaty, wypełnionej mnogimi lustrami.
- Wita... - zaczął Altruista, lecz Velg szybko mu przerwał.
- Nie czas na formalności, Najwyższy Kapłanie. Wpierw wiadomości. Po pierwsze, wschodni sąsiad Gondoru, zwany Mordorem, posiada wręcz niezliczone hordy swych sługusów. Orki, trolle, najpodlejsi wśród ludzi - wszystko to można u niego znaleźć. Nie wykluczam zresztą, iż oprócz widzianych przeze mnie w drodze do Czarnej Wieży sił, posiada jeszcze dużo innych. Po drugie - Mordorem włada... istota, zwąca się Sauronem. Rozmawiałem z nim osobiście - i miałem okazję odczuć nielichą aurę potęgi, jaką jest otoczony. Po trzecie, Mordor JUŻ wyruszył na Gondor. Kiedy wracałem, widziałem Osgiliath w rękach mordorskich orków. I wszystko wskazuje, iż z dalszych podbojów nie zrezygnują. Po czwarte - Minas Tirith upadło. Obecnie powiewa na nim brzydki proporzec z emblematem konia. Po piąte - mimo tak niepomyślnych wieści, wydaje się, iż Sauron również nie ma drogi usłanej różami. Zdaje się, że kiedy miałem u niego audiencję, do Mordoru doszły jakieś bardzo niekorzystne wieści. I tyle moich wiadomości, bowiem rozmieszczenie wojsk gondorskich jest teraz sprawą drugorzędną. - tu rycerz odetchnął, po czym kontynuował - Wybaczcie mą impertynencję, lecz pragnąłbym zaproponować ograniczenie rzekomego "zła Gondoru" do najwyższych jego warstw. W obecnej sytuacji bowiem jesteśmy jedynymi, którzy nie są w sojuszu z nieprzyjaciółmi ludzkości. I jako tacy, moglibyśmy mieć spore poparcie u miejscowej ludności. - Wielki Admirał wreszcie skończył mówić. I czekał na odpowiedzi. |
_________________
|
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 15-01-2009, 10:28
|
|
|
"Sefie! Sefie!" - do głównej komnaty tego, co niegdyś było królewskim pałacem w Osgiliath wpadł zziajany goblin. Grisznak niechętnie podniósł się znad kawałka skóry, na której właśnie pisał poemat na swoją cześć. Ta epicka historia, zatytułowana skromnie "Stąd moja dojść do wieczność", miała sławić przewagi mordorskiego wojska, zaś jej ukoronowaniem, w założeniu autora, miało być rozwleczenie bebechów Ugluka i owinięcie ich kilka razy wokół wieży Orthanku, co było poetycką metaforą triumfu orka nad uruk hai. Właśnie przymierzał się do opisu zdobycia Osgiliath, kiedy z poetyckiego uniesienia wyrwał go goboski zwiadowca. Dowódca orków spojrzał nań z irytacją.
"Czego?" - warknął, szczerząc kły.
"Sefie! Koniaze! Koniaze są w mieście! Miasto się pali! Dym, ogień!" - goblin wyrzucał z siebie informacje na tyle nieskładnie, że Grisznak uznał za stosowne podejść bliżej, złapać kurdupla za szmaty i solidnie nim potrząsnąć. Podziałało.
"Sefie! Zanim my zamknąć okrązać miasto, z północ nadjechać koniaze, duzzzo koni, białych koni z ludźmi. Jasne włosy mieli! Oni wjechać do miasta, a ono ich wpuścić. My nie wiedzieć, co się dziać, ale kzyki, ogień, dym. Koniaze chyba walcyć z miasto!".
To już była jakaś konkretna informacja. "Koniarze" to była dość łagodna nazwa, jaką orki nadały jeźdźcom Rohanu (dla określenia których zwykle orki używały określeń sugerujących nazbyt bliskie związki matek jeźdźców z ich rumakami). Grisznak spodziewał się, że sprzymierzony z Gondorem Rohan może przysłać jakieś posiłki, ale na wiele nie liczył, w końcu sam pożegnał oddziały mordorskie, które wyruszały wesprzeć Isengard. To, że Rohan przybył tak szybko, sam w sobie było zaskoczeniem. Nie takim jednak jak fakt, że dwaj odwieczni wrogowie Mordoru ponoć właśnie ze sobą walczyli. To musiał zobaczyć na własne oczy, poezja mogła poczekać. Pobiegł na wieżę, z której szczytu widać było miasto i dymy nad nim. Tak, bez dwóch zdań, ktoś tam z kimś walczył i nie byli to jego orkowie. A to było bardzo zue.
W mig kazał osiodłać swojego varga i na czele poderwanych do jazdy kilku tysięcy jeźdźców ruszył w kierunku palącej się stolicy wroga, by tak jak przystało wielkiemu wodzowi, osobiście rozeznać się w sytuacji. Po drodze mijali ogniska, przy których siedzieli mordorcy żołnierze, odpoczywający po trudach dnia. Pili piwo, śmiali się i śpiewali przepitymi głosami. Jadąc przez obóz do uszu Grisznaka nie raz docierały urywki popularnych wśród orków piosenek "Ze złapanym elfem co zrobimy?" i "Mordorskie Dziewczyny".
Na równinie oddzielającej Osgiliath i Minas Tirith jeźdźcy Mordoru rozwinęli szyk. Grisznak nie miał zamiaru szturmować miasta kawalerią (ale gdyby ktoś przez przypadek zostawił otwarte wrota...), po prostu chciał pokazać wrogom, że ma czym walczyć. Gdy dotarli do celu, pchnął przodem zwiad, przezornie samemu nie wchodząc w zasięg łuków, które mogły razić z miejskich murów. Zwiadowcy wkrótce wrócili (o dziwo, w takiej samej liczbie w jakiej wyruszyli), informując, że brama jest zamknięta, a na wieży nad nią powiewa sztandar Rohanu. Grisznak zamyślił się głęboko, czując, że zaczyna od tego boleć go głowa. W końcu zdecydował.
"Ty, ty i ty!" - gruby paluch niemal wbił się w oczy kilku znajdujących się najbliżej wodza jeźdźców. Znaleźć coś białego i pojechać do koniarzy! Powiedzieć, że moja chcieć spotkać się z ich wódz i wiedzieć, co oni robić na ziemiach Mordor".
O ile perspektywa jazdy do obozu wroga (nawet w charakterze posła), nie była dla orków niczym miłym, to dopiero znalezienie wśród kilku tysięcy zielonoskórych kawałka materiału, który mógłby uchodzić za biały, było wyzwaniem godnym herosa. W końcu jednak zapasowa onuca jednego z kawalerzystów okazała się cudem czysta (był to bowiem kawałek materiału zerwanego z zabitego żołnierza Gondoru) i wymachując nią, posłowie ruszyli ku bramom Minas Tirith. |
|
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 15-01-2009, 13:26
|
|
|
Altruista słuchał uważnie Velga. Oprócz niego i Admirała w lustrzanej komnacie obecni byli jeszcze Costly Molina i Kitkara. Gdy Velg skończył mówić, Najwyższy kapłan odezwał się. - Orki, trolle? I Kic tylko wie co jeszcze. Więc tą potęga, którą wyczuł nasz patriarcha okazał się być Mordor.
- A jakiś Sauron stoi na czele tego Mordoru, tak? - Po ostatnim zdaniu Altruista roześmiał się na głos. Molina nie miał pojęcia co rozbawiło jego przełożonego. W końcu po dłuższej chwili Najwyższy Kapłan uspokoił się i spojrzał na lustro, które pokazywało liczne statki płynące w stronę brzegu.
- Nareszcie, dopływają ostatnie statki z naszą armią i zaopatrzeniem, w końcu będziemy mogli wyruszyć w głąb królestwa Gondoru.
- Wiecie, gdy planowałem tą kampanie, nie spodziewałem się, że aż tylu tu heretyków znajdziemy. Ale wracając do Mordoru, nie będziemy z nimi więcej paktować ani słać do nich posłów. Orkom czy trollom nie da się wpoić naszej wiary. Nie nauczymy bestii naszych norm moralnych. A ten cały Sauron musi być doszczętnie zły, skoro ma na usługach takie bestie. Mordor jest złem, złem które trzeba obalić, a wszystkich orków trzeba wybić, eksterminować. Nie widzę dla nich miejsca w nowym świecie który zamierzamy zbudować. - Altruista spojrzał uważnie na Velga. - Wspomniałeś, że Mordor wyruszył na Gondor?
- Tak Altruisto. - Odpowiedział mu szybko Admirał. - To dobrze, doskonale wręcz. - Bladolicy kapłan uśmiechnął się paskudnie. - Nie będziemy musieli szukać tego plugastwa, wyrżniemy heretyków z Gondoru wraz z heretykami z Mordoru.
- Costly. - Altruista zwrócił się do Mrocznego Kapłana. - Sprowadź mi tutaj Jeźdźca Norrca.
Molina nie zwlekając, wyszedł natychmiast z wieży. Altruista zbliżył się do Kitkary, objął delikatnie dziewczynę, zaczął coś jej szeptać do uszka.
Po dziesięciu minutach wrócił Costly z Norrciem, który skłonił się nieznacznie Najwyższego Kapłanowi. Altruista wypuścił kobietę ze swoich objęć , podszedł do Norrca. Położył mu dłonie na barkach, spoglądając przy tym przenikliwie w jego oczy.
Norrc - odezwał się do niego. - Mianuje cie naczelnym dowódca naszej armii lądowej.
- Za parę godzin dopłyną ostatnie statki, sformułujesz armie i wyruszysz na jej czele, jeszcze dziś do Minas Tirith. - Norrc nic nie odpowiedział, odebrało mu mowę na wieść ze został dowódcą. - Ty Velgu - Altruista zwrócił się do Admirała - spisałeś się bardzo dobrze. Zacznij teraz przygotowywać swój zakon do podroży. Możesz też wdrążyć w życie swoje ambitne plany.
- A ja pójdę teraz o wszystkim powiadomić naszego Patriarchę.
Trochę później idąc korytarzem Altruista zatrzymał się na chwile, coś mu się przypomniało.
- Ej ty. - Zwrócił się do jednego z akolitów. - Podejdź no na chwile. - Młody akolita podszedł nieśmiało do kapłana. A ten wyjął z kieszeni jakiś woreczek i położył go na dłoni chłopca. - Zanieś to Fei Wang Reedowi, prawdopodobnie jest w swojej pracowi, powiedz mu, że osobiście dla niego to nazbierałem. On będzie wiedział o co chodzi. |
|
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 15-01-2009, 14:30
|
|
|
Mroczny Kapłan Costly wraz z Patriarchą Kicem oglądali w sali luster musztrę armii, prowadzoną przez Jeźdźca Apokalipsy Norcca.
- Rzeczywistość przerosła propagandę. Ironiczne, nie sądzisz Panie? - Powiedział z uśmiechem Molina.
- Władze Gondoru nie istnieją. To my mieliśmy wymierzyć im sprawiedliwość. Dla dobra prostych ludzi, by mogli zobaczyć światło prawdziwej wiary. - Zaczął wolno mówić Patriarcha. - Ludzie jednak nadal nie zobaczyli światła wiary. Trzeba im je zanieść.
Molina skrzywił się lekko. Kapłan nie mógł powiedzieć, czy Patriarcha kpi, czy mówi poważnie.
- Jak rozkażesz. Lud Gondoru należy więc ponownie zjednoczyć i oświecić. Skoro nie mają przywódcy nie powinno to być trudne. Wystarczy dać im możliwość wylania ich nienawiści do tych, którzy odebrali im dom.
Kic skinął głową. Wpatrywał się non stop w jedno z luster. Mroczny Kapłan podążył za jego wzrokiem. Kilku jeźdźców pod niebieską banderą zbliżało się w stronę kościoła.
- To sztandar Gondoru. - Zauważył zdziwiony Costly. |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 15-01-2009, 16:23
|
|
|
Tymczasem w wieży...
Saruman nie próżnował. Wszystko wskazywało na to, że wydarzenia nabierają tempa. A on wyraźnie pozostał nieco z tyłu. Mając zaś takich sojuszników, nie mógł sobie na to pzowolić... wiadomo było, że z Sarumanem zwycięskim nawet Sauron chętnie zawrze sojusz. Ale z przegranym i izolowanym nikt...
Dlatego rozpoczął szybkie gormadzenie armii. Dzicy górale już zostali wezwani. Oddziały Uruk-hai i zwykłych orków ściągane były zewsząd, oraz rozsyłane po strategicznych punktach.
Gobliny zaś w pocie czoła konczyły realizację jego ostatnich projektów...
Ale to wszystko było mało. Na szczęście wówczas do komnaty wpadł jeden z nieco mniej niezaufanych goblinów.
Sir! Pański plan zadziałać! Wielkie skrzydła przesyłać pozdrowienia! Mówić, że plan się udać!
Saruman roześmiał się radośnie. To całkowicie zmieniało postac rzeczy... w koncu wielkie orły poddały się korupcji! Wystaczyło zaś pociągnąć za kilka nitek i poprzeć nieliczną frakcję widzącą w ludziach dodatkowe źródło pokarmu, a nie irytujący obiekt ciągłego ratowania... |
_________________
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 15-01-2009, 17:14
|
|
|
Na okręty czekali, i okręty zobaczyli - jednak wynurzające się z porannej mgły smukłe kształty nie były w najmniejszym stopniu podobne do wielkich i ociężałych statków transportowych ich floty. Władca Mordoru również uznał rozmowy dyplomatyczne za mało owocne, i zdecydował się użyć nieco bardziej agresywnie jedną z sił trzymanych jeszcze w odwodzie. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Niecierpliwiący się już od dobrych kilku dni korsarze Umbarscy wpadli pomiędzy resztę floty transportowej jak wilki pomiędzy owce. Większość statków została zatopiona, część została przejęta, a tylko nieliczne zdołały wymykać się dłużej pogoni i dobijały właśnie do Gondorskich brzegów, na chwile przed przybyciem pierwszych ze ścigających je Umbarskich okrętów. Poświęcenie i umiejętności marynarzy floty MAC poszły jednak na próżno - salwa dział (nowej zabawki bazowanej na "wybuchowych" odkryciach Sarumana, wprowadzonej do użytku floty ledwo w poprzednim roku). zmiotła z pokładu próbujących cumować do prowizorycznego portu marynarzy. Kolejne salwy dziurawiły burty i pokłady, a potem przerzuciły się na nadbrzeża portowe, oraz resztę stojących spokojnie przy brzegu statków. We mge zamajaczyły kolejne cienie, sygnalizujące przybycie głównej siły uderzeniowej tego trzonu floty.
- Brandery! - krzyknął rozpaczliwie jeden z próbujących opanować sytuację żołnierzy.
- Opuścić okręty! Ratować to, co się da jeszcze uratować!
Przejęte wcześniej statki, płynące nadal pod banderą MACu, ale wypełnione tym razem naftą i alchemicznymi miksturami Sarumana, ciągnąc za sobą kłęby dymu wpłynęły pomiędzy zacumowane w porcie statki i zaczęły wybuchać jeden po drugim. Próby ugaszenia ognia, i tak skazane na porażkę, były dodatkowo utrudniane przez ciągły ostrzał artyleryjski z morza. Dopiero wtedy gdy korsarze byli w pełni przekonani, że zniszczenia są kompletne, ich okręty wycofała się, zostawiając za sobą zgliszcza i dopalające się za nimi resztki dumnej niegdyś floty Krucjaty.
Armia MACu, choć w znaczącej części zdążyła się wyładować, została bez możliwości powrotu i, co gorsza, bez przeważającej większości ze swoich zapasów.
Pod Minas Tirith przybyły wreszcie pierwsze kolumny Haradrimów i oddział Olog-hai. Hordy Easterlingów i oddziały Khandu zaczynały się przeprawiać w Osgiliath. Kolejne w kolejce czekały dalsze wojska Orków i Trolli, ciągłą strugą wypływające z Mordoru przez bramę Morannon i drogę obok Minas Morgul. Pojawiły się też oddziały wsparcia powietrznego, oraz dwójka Nazguli. razem z nimi przybyły rozkazy.
Wojska Mordoru miały utrudniać marsz najeźdźców w każdy możliwy sposób, wykrwawiając ich i męcząc seriami drobnych potyczek, wysyłając rajdy na ich tyły, zatruwając studnie i zapasy żywnoości, ale unikając walnej konfrontacji. Ta miała nastąpić w miejscu, gdzie przewaga liczebna sił Mordoru będzie najłatwiejsza do wykorzystania - na szerokich i płaskich polach Pelennoru, gdzie wojska napastnika ugrzęzną w hordach orków i zostaną rozniesione na strzępy szarżami Rohirrimów i konnicy Haradu. Przybyłe od strony Isengardu oddziały z Morii mają zabezpieczać lewą flankę i bronić podejścia pod bramy miasta. Oddziały podległe Sarumanowi mogą rozmieścić się zgodnie z planem swego pana, ale powinny brać pod uwagę główny cel i nadrzędne przymierze - żadne szarże w tył, czy zamykanie bram przed sojusznikami nie będą tolerowane (na wszelki wypadek Grisznak dostał polecenie, by zatroszczyć się by w mieście było wystarczająco dużo własnych sił Morgulu).
A tymczaem w Barad Dur, siedzący na Czarnym tronie (już dawno powinienem był go zmienić na wygodny fotel) pisał list. Normalnie bezpośrednie kontakty wychodziły mu o wiele lepiej, ale w tym wypadku trochę się tego lękał. Niestety, choć jego umiejętności epistolarne normalnie również należały do wybitnych, tu nie był w stanie przebrnąć nawet przez wstęp.
- Wielce Szanowna Pani Galadrielo... Nie, to zbyt oficjalnie. jeszcze pomyśli, że się z niej nabijam.
- Droga Galu... Nie, Nie, i jeszcze raz Nie! - Wykrzyknął wzburzony, zgniótł kartkę w kuleczkę i wrzucił do stojącego obok kosza. W koszu (i obok niego ) takich kuleczek było już sporo.
Zapowiadał się ciężki dzień. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|