FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12, 13  Następny
  Kampania MAC na ziemiach Gondoru
Wersja do druku
Velg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 05 Paź 2008
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 28-01-2009, 15:45   

Velg, siedząc w swej komnacie, słuchał napływających do niego raportów - pono jego ludzie rozbili jakiś dziki oddział po drugiej stronie pierwszego mostu. Tajemnicą było, czemu dzicy czekali na swą śmierć okopani za przejściem przez rzękę - nie zburzywszy wcześniej porządnego mostu. Zwłaszcza, że płytka rzeka w tym miejscu nie była. Ale to chyba trzeba było złożyć na karb niezwykłej inteligencji członków koczowniczych oddziałów. Nieświadomie, dzięki swej spektakularnej porażce zasłużyli sobie na miejsce w pisanej Ewangelii.

"Zaś na drugim brzegu rzeki, czciciele Złego stali, w swej hardości wołając imiona swych bożków. I czynili rozpustę w imię Sarumana i Saurona - lecz, gdy tylko na drugim brzegu dojrzeli Bractwo, stopniały ich serca. A gdy kic począł przemawiać, uciekli, gonieni jeszcze długo przez podniebnych jeźdźców"

Kiedy tylko skończył kreślić swą wizję, do pomieszczenia wpadł jeden z jeźdźców, oddany pod rozkazy jenerała Rajmunda jako kuriejr.

- Mistrzu, jenerał melduje, że można rozpocząć przeprawę. - rzekł z ukłonem, który Velg skwitował machnięciem ręką.
- Dobrze. Rozpocznijcie przeprawę. Niech konfratrzy ubezpieczają drugi brzeg. Pierwsza przeprawia się kompania pod wodzą Rajmunda, druga - pod osobistą kontrolą głównodowodzącego, zaś trzecia - Manfreda. Dwa tysiące ciężkiej piechoty niech osłania tyły. Saperom każ wysadzić most natychmiast po naszym przejściu.
- ...
- W razie, gdyby nas zwiad powietrzny lub naziemny zauważył jakiegokolwiek wroga - natychmiast mnie zawiadomcie.


Kiedy zakonnik już odszedł, Velg poszedł do stajni, wsiadł na pegaza i wyleciał z kościoła. Rozległy teren rozpościerał się pod Jeźdźcem Apokalipsy. Sylwetki zwiadowców powietrznych, patrolujących okoliczny teren dodawały pewności siebie dowódcy. W jasnym świetle dnia Bractwo zdawało się być skazane na zwycięstwo - zwłaszcza, kiedy wybuchnął most, a wszystkie oddziały znalazły się po drugiej stronie zbiornika wodnego.

I dalej wojska ruszyły, pilnując się przed wszelkimi zasadzkami. Niedawny kontakt z Fei'em oddał Velgowi w ręce narzędzie do pokonania wroga... Teraz zaś leciał do obozowiska armii... Miał sygnał, iż wprawdzie górale próbowali walczyć do śmierci, lecz kilku z nich zemdlało z powodu ran. Kuracja rękoma Avalii zrobiła dużo lepiej ich zdrowiu.

Wielki Admirał, kiedy tylko przybył do obozowiska, wszedł do namiotu z góralami. Owi spojrzeli na niego nieufnie, wyczerpani - jeden nawet próbował się na niego rzucić... Zdębieli jednak, kiedy usłyszeli posłanie dowódcy.

- Nie jesteśmy waszymi wrogami - pokornie proszę o wasze wybaczenie za zabitych...
- Co, ty psubracie?
- wymsknęło się najstarszemu z nich.
- Walka była jedynie wynikiem nieporozumienia - i nie chcemy was zabijać. Żałuję, że odnieśliśmy rany - postaram się wam to jednak wynagrodzić...
- Coooo?
- rozległa się chóralna odpowiedź... Velg uśmiechnął się - przełamał ich początkowe wyobrażenie o sobie jako o krwawym potworze. O dobrą propagandę trzeba było dbać...

Po pół godzinach tłumaczenia stanęło na tym, iż zapłaci im tradycyjną główszczyznę góralską za zabitych - a nawiązkę za ich rany. Dał im też wierzchowce juczne, aby przewieźć bogactwa. Które były nawet większe, aniżeli uświęcone kwoty - bowiem górale byli wyjątkowo dumni. Dwóch z nich zaś, za słone pieniądze, zdołał pozyskać na przewodnika.

I po godzinie odratowani wyruszali w drogę do swego plemienia - zaś jeźdźcy Velga z oddali oglądali ich trasę... Wielki Mistrz nie chciał bowiem, aby bogactwa kościoła się zmarnowały - a reputacja poszła na marne w wyniku działań orków Sarumana... Jeden z przewodników zresztą też się przyglądał temu transportowi (z dzielonego z Velgiem wierzchowca) - będąc świadkiem, aby poświadczyć o wydarzeniach, jakby orki napadły transport.

A już niedługo dobry uczynek miał zakiełkować...

_________________
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Grisznak
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 28-01-2009, 16:15   

Armia Grisznaka podążała trop w trop z armią MAC, trzymając się bezpiecznej odległości, nie tracąc jednak wroga z oczu. Zaiste, trudno byłoby stracić z oczu wojsko, nad którym lata olbrzymi kawał skały, widoczny z wielu kilometrów. Toteż, gdy viwerny - zwiadowcy donieśli, że armia nieprzyjaciela rozpoczęła przeprawę, Grisznak zrozumiał, że nadszedł czas rozprawy i krwawej zemsty za poniesione do tej pory straty. Wróg bowiem znalazł się w pułapce między młotem armii Mordoru i kowadłem wojsk Sarumana, wspieranych przez przybyłe z Morii i Mordoru posiłki.

Zagrzmiały werble. Przed stojącymi równo, wyprężonymi na baczność kompaniami orków, elfów a także niewielką grupą ludzi - resztek jednostek Rohanu, przejechali Grisznak, Keleborn i Eowina. Cała trójka miała świadomość wagi chwili, jakiej są świadkami. Nie było płomiennych przemówień, długich tyrad i namiętnych wystąpień. To nie był czas i miejsce na nie. Tego rodzaju gesty i słowa tworzyli najczęściej kronikarze i historycy, chcąc ubarwić monotonię opisywanych przez siebie dziejów. Wiedzione przez swych wodzów armie ruszyły do boju.

Jako pierwsze pomknęły do natarcie lekkie chorągwie orczej jazdy, wspierane przez Rohirramów. To one rozbiły zaskoczonych obrońców tyłowych jednostek wroga. Wydawało się, ze wszystko idzie zgodnie z planem, gdy powietrzem wstrząsnęła gromka eksplozja. To wybuchł most, zostawiając między obiema armiami zaporę w postaci rzeki. Gdy główne siły armii mordoru dotarły na miejsce, wróg był już poza zasięgiem łuków. Czym prędzej przystąpiono zatem do budowy przeprawy przez wąską, ale rwącą rzekę. Nieprzyjaciel nie pozostawił bowiem nawet najmniejszej grupy żołnierzy, która mogłaby utrudnić orkom i elfom przygotowanie mostu. Prace trwały godzinami, używając Mumakili do rzeki staczano głazy z całej okolicy, trolle brodziły po pierś w wodzie, ustawiając na nich konstrukcję z drzew, które ich towarzysze wyrywali z korzeniami, zaś setki orków obrabiało i wiązało linami. Była to mordercza praca, kilkunastu orków zginęło w trakcie jej wykonywania, przygniecionych przez kamienie lub drzewa, lub też porwanych nurtem rzeki. Mimo tego, most udało się wybudować, dzięki czemu wojska Mordoru, nie niepokojone przez nieprzyjaciela, przeprawiły się na drugi brzeg. Pułapka, w którą wpadł MAC, zamknęła się na dobre.

Zwiadowcy, w mig posłani do przodu, donieśli o armii MAC, która maszerowała ku północy, wolniej, gdyż górzysty teren znacznie spowalniał marsz. Grisznak zastanawiał się, czy aby wróg nie szykował jakiejś niespodzianki, zbyt łatwo szedł prosto ku zagładzie. By upewnić się, ze przykrego się nie szykuje, na zwiad pchnięto górskie gobliny, które rozbiegły się po okolicy. Dopiero za nimi ruszyła pierwsza z orczych dywizji, ósma dywizja khandyjskiej piechoty pułkownika Gshybienia. Otrzymała ona zasadnie nawiązania zbrojnego kontaktu z wrogiem i rozpoznania bojem sytuacji. Pozostałe jednostki szły powoli, ubezpieczane przed ewentualnymi zasadzkami, wolno, acz sukcesywnie zaciskając pętlę na szyi wojsk MAC.
Powrót do góry
kic Płeć:Mężczyzna
Nieporozumienie.


Dołączył: 13 Gru 2007
Skąd: Otchłań Nicości
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 28-01-2009, 17:50   

Tuż po zesłaniu na ziemię niewidocznego oddziału saperów, swoją drogą nie dostrzeżonego przez wojsko Bractwa, nie wspominając już o rzekomym zwiadzie wroga, Patriarcha udał się na chwilę do swojego pokoju. Nie niepokoił się nadto wojskami idącymi w ślad za nimi. Miny naładowane magicznym pyłem, pokryte kamuflażem oraz dobrze zamaskowany były bowiem niesłychanie ciężkie do lokalizacji i dezaktywacji. Ich jedyną zawadą była jedynie emitująca w sporych dawkach energia magiczna. Kic jednak wiedział, że wrogie orki nie są uzdolnione w szkołach magii, a nawet jeśli elfy pozwoliłby nakryć te urządzenia, to raczej nie potrafiliby ich rozbroić. Oczywiście nie jest to niemożliwe, ale zapewne czasochłonne. Wróg nie chciał przecież wędrować po wybuchowym gruncie. Do tego ogniki świetnie sprawdzały się jak zwiadowcy. Ciężej było je wykryć, a dodatkowo dostarczały niezbędnych informacji na temat formacji wroga, „niezapowiedzianych” ataków, czy nawet tych mniejszych oddziałów, bądź przeszpiegów pojedynczych jednostek. Problemem jednak mogła być armia oblegające zbocza góry Erech. Nie wyglądało to zbyt miło. Od dłuższego czasu wroga armia montowała swoje machiny oblężnicze oraz ustawiała kolejne umocnienia i prowizoryczne okopy. Oczywiście ograniczało to znacząco mobilność armii, co było dobrą wiadomością, jednak tworzyło z przełęczy twierdzę dość kłopotliwą do zdobycia.
Sprawa była godna uwagi i rozpatrzenia. Trzeba było przygotować się na kilka ewentualności, co z resztą robiono już od początku wymarszu. Na całe szczęście personel Twierdzy Bractwa był w stanie pracować normalnie, choć poprzednie uszkodzenia niewątpliwe opóźniły przygotowania. Patriarcha jednak miał jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Kiedy przybył do swojej komnaty, to czekała już na niego Avalia. Wezwał ją wcześniej, ponieważ miał dla niej zapewne ciekawą nowinę…
- Już jesteś... Witaj Avi. – Rzekł niezbyt przekonywująco kic.
- A no jestem. Co tam ciekawego znów przyszykowałeś dla mnie?
- Niespodziankę, – uśmiechnął się pod uchem kic – ale pierw muszę jeszcze coś wziąć… - podszedł do swojego biurka i wyjął z niego dwie runiczne bransoletki, ale nie założył je. Zwyczajnie schował do kiszeni mówiąc – o tu są. Możemy już iść.
- Gdzie mamy iść? – Spytała się zmieszana Availia.
- Mówiłem przecież, że to niespodzianka. – Rzekł uśmiechając się dalej kic.
Wyszli bez słowa, on – uśmiechając się pod nosem i ona – zaintrygowana całą tą niespodzianką.

* * *

Gdy dotarli na dzieciniec, czekał na nich Gabriel, ale to nie on był takim zaskoczeniem. Bowiem obok mężnego dowódcy Zakonu stała kara klacz. Avalia już domyślała się o co w tym wszystkich chodzi i nie kryła pojawiającego się uśmiechu na jej twarzy. Kic powiedział, wyprzedzając Avalię.
- No proszę, odpowiednia klacz, dla odpowiedniej osoby. – Wskazał lekkim gestem ręki na konia i dodał. – No jak Ci się podoba moja niespodzianka?
- Jest kawaii. – Odpowiedziała, zbliżając się do dumnego wierzchowca.
- Chciałem obdarować Cię nią wcześniej. Jednak nie mogłem znaleźć ni chwili wolnego czasu…
- Wato było czekać. – Mówiła tuląc się do swojego nowego wierzchowca.
- Cieszę się, że Ci się podoba ten mały prezencik… Teraz wybacz, ale czeka mnie jeszcze kilka spraw. Gabrielu zajmij się wszystkim…
- Nie przeszkadzaj sobie. – Rzekła Avalia do odchodzącego kica dosiadając karą klacz. Natomiast Gabriel jedyni skinął głowę na wznak, nic nie mówiąc.

* * *

- Eh… obowiązki czekają. – Westchnął dobitnie Patriarcha, zakładając bransoletki i oddając się ponownie rytuałowi odnowy. Tym jednak razem oba artefakty zawierały Rytualne Runy typu Naprawy. Po nałożeniu ostatnio pola ochronnego, teraz, wcześniejsze miejsce runy Ixoi zostało zastąpione runą Urig. Dlatego też naprawa struktury kościoła przynosiła dużo lepsze efekty niż z dnia wczorajszego. Niewątpliwie wpływ na to również miał ogólny stan Patriarchy. Teraz niemalże w pełni wypoczęty napiętnował podłogę tymi samymi runami, jednak w miejsce Ixoi zostało zastąpione Urig.
Cały rytuał odnowy przebiegał bez większych problemów. Kic jednak skupił się jak na razie na zwróceniu pełnej mobilności kościoła. Nie mógł ścierpieć, na zniszczoną strukturę eterycznej postaci Anki. W połowie jednak seansu doszły do niego nowe doniesienia. Ogniki zawiadomiły Patriarchę, że wróg wpadł w pierwszą linie min. Szkody były zauważalne. Dlatego też pochód wrogiej armii przystał na chwilę i skupił się na identyfikacji nowego uzbrojenia wroga, a o to właśnie chodziło. Czas był bowiem cenny. Żadnych innych znaczących rewelacji nie było i kic mógł w pełnym skupieniu z powrotem wrócić do przeprowadzania rytuału.

* * *

Jednak dzień był pełen nowych wiadomości. Kiedy kic wieczorem zakończył rytuał odnowy, doszły do niego kolejne nowe wieści. Tym razem ogniki doniosły, że wroga armia omija pole minowe tworząc szeroki łuk na wschód... „Cóż innego mogli zrobić? Przecież nie pchaliby się przez miny” – Pomyślał sobie kic i potem udał się do laboratorium. Tam czekał już na niego Czerwony Kapłan.
- Plan jak na razie prowadzony jest bezbłędnie. – Powiedział Kapłan po oficjalnym ukłonie.
- Więc teraz wchodzimy w drugą fazę.
- Tak jest. Miny od teraz będą stawiane rzadziej, prowizorycznie, a nowe paczki już są wysyłane na górę.
- Dobrze więc, tak trzymać dalej. – Rzekł Patriarcha i wyszedł z laboratorium.

* * *

Noc wzeszła już dawno. Kic tuż przed snem sprawdził jedynie stan kuli, która już była w pełni naładowana oraz prześledził wizję ogników. Unia Mordoru i elfów przemierzała krainę dodając sobie wiele mil drogi. Bowiem łuk po jakim poruszali się został pogłębiony, z powodu coraz to szerszej linii min na wschód. Najwyraźniej była to dobra decyzja. Parę nagłych wybuchów musiało nastraszyć armię Unii. Jednak wojska za drugim mostem dalej stały i czekały na przybycie Bractwa. Jakby już dawno wiedziały, że jest to jedyna ścieżka na północ. Kic jednak nie przejmował się tym i usnął w ciągu paru chwil.

* * *

Następny dzień znów zaczynał się nieco bardziej energicznie. Kic przygotował się pośpiesznie, ale i dokładnie do wyjścia i poszedł znów sprawdzić jak idą pracę. Tym razem powitała go para członków Bractwa: Czerwony Kapłan oraz Czerwony Mag.
- Nowe miny gotowe?
- Tak jest. – Odpowiedział Mag.
- A co ze starymi?
- Produkcja idzie tak, jak została zaplanowana wcześniej. Jak na razie posiadamy odpowiednie zapasy. Do tego oszczędziliśmy jeszcze wiele z nich, minując rzadziej niż wcześniej.
- Dobrze. Przygotujcie więc ostatnie ładunki.
- Jak sobie życzysz… - Odpowiedzieli razem.

* * *

Kic w międzyczasie nie próżnował. Kolejny rytuał odnowy znów przywrócił kolejną część zwrotności wyspy. W międzyczasie wojsko Bractwa powoli przeprawiało się przez wschodni most. W międzyczasie saperzy minowali teren, wiedząc, że jest to jedyna droga pościgu Bractwa. I tutaj właśnie użyto nowych min. Te nowe, dostosowane zostały do wybuchu na życzenie. Umieszczono je w wodzie, ale i na lądzie wzdłuż rzeki. Tym jednak razem zadbano o estetykę terenu, dzięki czemu wróg miał mniejsze szanse na wytropienie ich. Po zaminowaniu mostu oraz prawej strony rzeki, saperzy nie próżnowali. Przenieśli się teraz na lewą stronę rzeki i znów zaczęli zaminowywać teren. W międzyczasie kic zakończył kolejny etap restauracji kościoła. Udał się więc do swojego pokoju, by obserwować wydarzenia ze swej Kuli Zmienności.

* * *

Kiedy większość armii przedostała się na lewą stronę rzeki, wtedy to siły Unii zaatakowały. Na szczęście po prawym brzegu zostały jedynie jednostki powietrzne, które wycofały się na lewą stronę rzeki, a wtedy to nastąpi również detonacja mostu. Wojsko Bractwa znów mogło kontynuować podróż. W międzyczasie doszło do pozyskania cennych przewodników. Dostali specjalne zezwolenie na przebywanie w kościele, przez co nic im nie groziło.
Natomiast saperzy dalej zaczęli minować drogę za siłami Bractwa, tym jednak razem zwykłymi minami.

* * *

Wojsko parło ku północy już kilka godzin. Po wcześniejszym przywitaniu się Patriarchy z nowymi przewodnikami, kic zostawił ich pod ochroną Gabriela i Zakonu Velga. Wcześniej jednak prostym zaklęciem sondował ich umysły, aby sprawdzić ich prawdomówność. Na szczęście dla nich nie kłamali. Po sprawdzeniu wiarygodności nowych przybyszów, kic udał się ponownie do pokoju. Wtedy to dotarły do niego nowe nowiny. Wcześniej już widział wizje ogników, jak to siły Unii tworzą nowy most. Teraz był już ukończony. Była to dość zadowalająca nowina. Armia wroga była całkowicie pochłonięta budową mostu, a wcześniej dziką szarżą, że w ogóle nie spostrzegła wcześniejszych min. Nie dziwota, że nie myśleli o tym, kiedy już byli na tym terenie. Przeprawę wojska wroga kic bacznie obserwował dzięki swoim ogników. Kiedy już ostatnie siły Unii przechodziły przez prowizorycznie zbudowany most, wtedy to doszło do detonacji nowego modelu min. Prawda… Siły wroga dostały się w całości na drugi brzeg. Jednak sporo z nich zginęło podczas detonacji wodnych min, które zatopiły lichej konstrukcji most. Do tego doszły również ofiary przybrzeżnych oddziałów, które stąpały od dłuższego czasu po zaminowanym terenie.
- Trzeba było być bardziej uważnym. – Skwitował paskudnie uśmiechający się Patriarcha.

* * *

Bractwo dalej podążało na północ, kierowana przez swoich przewodników. Armia Mordoru ruszyła za nimi. Tym jednak razem baczniej obserwując grunt. Problemy niestety były nieuniknione. Dla wrogiej armii rzecz jasna. Zacieśniające się droga szlak nie pozwalał na ponowne ominięcie min. Tym jednak razem siły Unii musiały rozbrajać miny, swoją drogą znów unowocześnione, albo pchać się przez nie tracąc nie tylko ludzi, ale i drogocenne morale. Tak czy owak o dogonieniu armii Bractwa, siły Unii mogły sobie jak na razie pomorzyć.
Tymczasem Bractwo idąc wzdłuż lewego brzegu rzeki dostało się w końcu w okolice końca rzeki Ringlo. Byli już wśród gór Ered Nimrais. Droga ta była jedną z wygodniejszych ścieżek, dziki którym można byłoby się przeprawić na północ. Tak też uczyniono. Dużo wcześniej jednak Patriarcha wysłał swoje ogniki, aby sprawdzili drogę. Do zwiadu użyte zostały również lotnictwo Bractwa, jednak siły powietrzne nie oddalało się aż tak bardzo od głównych siły, aby nie zostać przygwożdżone przez wrogie siły. Kiedy droga został oczyszczona, wtedy Bractwo ruszyło przez góry. W międzyczasie saperzy dalej minowali teren. Również w górach…

_________________
"Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald


Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odwiedź galerię autora
Daerian Płeć:Mężczyzna
Wędrowiec Astralny


Dołączył: 25 Lut 2004
Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa)
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 28-01-2009, 20:08   

Działanie Bractwa umożliwiły wyrwanie się im z matni i ucieczkę przed siłami przeciwnika. Tak brawurowa akcja zasługiwała na docenienie... i została doceniona.
Wkrótce wojska MAC musiały stawić czoło ciągłym lawinom kamieni i śniegu. Ciskane i staczające się niewiadomo skąd głazy blokowały ścieżki, płoszyły konie i miażdżyły ludzi. W ciągu zaledwie kilku godzin marszu zginęło ponad dwustu żołnierzy. Wydawało się, że Bractwo nie walczy z wrogiem, a z samą naturą.
I po części tak było. Podczas jednej z błędnie przeprowadzonych akcji lotnictwo Bractwa, przy walnym wsparciu Komnaty zdołało dopaść i zgładzić po ciężkim boju trzy przypominające budową ciała istoty. Olbrzymy przybyły. Te potężne byty uosabiające potęgę samej natury czuły się w górach jak w domu, a ich wygląd i budowa pozwalał im bez trudu przemierzać najbardziej niedostępne szlaki i kryć się w dowolnym punkcie gór. Tymczasem ich złośliwa natura sprawiała, że nic nie sprawiało im większej radości jak czynienie szkody maszerującej armii.
Ich działania nie były w stanie zniszczyć lub nawet poważnie osłabić wroga. Ale w połączeniu z trudnym terenem opóźnienie marszu było niewiarygodne, a straty ponoszone przez armię niby nie znaczące, lecz niszczące morale. Deszcz, chłód, lawiny i trudny teren zamieniały najdzielniejszych wojowników w zmęczone wraki ludzi.

Tymczasem korzystając ze ścieżek znanych do tej pory jedynie niektórym klanom (a dziwnym trafem żaden z owych górali nie znalazł się w grupie przechwyconej przez siły MAC) oddziały Dunlendingów przemieszczały się górami, w celu przygotowania odpowiedniej zasadzki... oraz eliminacji każdego marudera, jaki tylko pozostanie w tyle.

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
 
Numer Gadu-Gadu
3291361
Grisznak
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 28-01-2009, 21:06   

Armia Mordoru zatrzymała się na skraju przełęczy górskich, widząc przed sobą oszronione, tonące w chmurach szczyty gór białych. Grisznak spojrzał w kierunku majaczącej na horyzoncie plamki, jaką była latająca świątynia. Przeprawiać się przez Góry Białe? Szaleństwo, może gdyby miał małą grupkę górskich goblinów, przywykłych do życia w takich warunkach, to by się poważył. Ale kilkutysięczną armią, ze zwierzętami i ludźmi? Jak szalony był wódz, który wydał taki rozkaz? Nie chciał wiedzieć. Nakazał wstrzymanie marszu. Jedna z dywizji zajęła pozycje obronne u stóp przełęczy, na wypadek, gdyby wróg chciał wrócić. Reszta rozłożyła się obozem nieco dalej, w kotlinie, gdzie teren bardziej temu sprzyjał.

Wódz orków nie zamierzał naturalnie pozostawiać samej naturze przyjemności wykańczania wrogów. Wysłał pozostałe viwerny do pracy. Latające bestie poszybowały przez niebo, zaś gdy znalazły się nad ostatnimi z wrogich jednostek, podniosły krzyk. Nie atakowały, nie zniżały lotu - po prostu krzyczały. Ze szczytów gór zaczęły powoli zsuwać się potężne czapy śniegu, pędzące ku maszerującym jednostkom z szybkością, która nie dawała szans na ucieczkę. Dwa tysiące ciężkozbrojnych żołnierzy znalazło pod białą pokrywą swój grób. Po wykonaniu zadania, latające bestie zawróciły.

***

- Moja nie wiedzieć, czy oni być głupi czy szaleni - powiedział Grisznak, siedzący przy stole z Kelebornem - Mieć nierówno pod sufit.
- Mój ojciec, Thingol, powiadał - odrzekł Keleborn - że gdy Eru chce kogoś ukarać, to mu odbiera rozum. Chyba to właśnie ich spotkało. Ja moich elfów nie poślę za nimi w pościg - powiedział kategorycznie i wyszedł. Grisznak zastanowił się. Swoich orków też nie miał zamiaru pchać w góry, z których nikt jeszcze żywy nie wrócił. Elfy nie chciały, orki odpadały, kto zatem został?

***
- Żołnierze! Spotkać was ten zaszczyta niezmierny, że pierwsza wy ruszyć za znienawidzony byc wróg. My iść za wy tak szybko, jak dać się- Grisznak starał się jak tylko mógł - Wróg słaba być, ledwo jechać. Dogonić je w mig i rozbić w pył wy. Wasza pokazać, na co stać ludź!

Resztki jeźdźców Rohanu i garstka przybocznych Faramira z nim na czele ruszyły prosto w góry, w pościg za MAC. W obozie pozostała jedynie Eowina, która niespodziewanie dostała niestrawności i jazda konna była w jej przypadku wykluczona. Grisznak patrzył na oddalających się i zanikających w śnieżnej bieli ludzi. Następnie zawrócił na pozycje obronne i wydał rozkaz.
- Wy pamiętać, kto wyjść z góra, ten wróg albo dezerter. Wy go zabić bez pytanie. Jasne być?
- Jawohl! - odpowiedziały gromko orki. Grisznak wrócił do obozu, uśmiechając się. Tak, tu problem ludzki rozwiązał się sam. No prawie... zostawała księżniczka Rohanu, której aktualny narzeczony właściwie był już tylko wspomnieniem.


Ostatnio zmieniony przez Daerian dnia 29-01-2009, 13:41, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 28-01-2009, 21:38   

Armia MAcu, podążając za przewodnikami zagłębiała się coraz dalej (i coraz wyżej) w pasmo gór, z każdym krokiem coraz bardziej zdając sobie sprawę, jak bardzo nieprzemyślana była to decyzja. Przed nimi kłębiły się czarne ciemności, a w nich tu i ówdzie połyskiwały zimne, ostre, obce i białe jak zęby upiora szczyty Ered Nimrais, Białych Gór Królestwa Gondoru, okryte wiecznym śniegiem. Robiło się coraz zimniej, a wojska ubrane były przecież w mundury przystosowane do kampanii w znacznie cieplejszym klimacie. Nawet ogniska powoli przestawały pomagać - a w niegościnnych górach o opał było coraz trudniej i trudniej.
Wojska wspinały się właśnie wąską ścieżką w stronę widocznej na horyzoncie ośnieżonej przełęczy między dwoma najbliższymi szczytami, gdy to, czego ich przewodnicy najbardziej się obawiali wreszcie nadeszło. Wzmógł się wiatr, a śnieg, który już od jakiegoś czasu towarzyszył wspinaczce wojsk, zaczął opadać coraz gęściej i szybciej.

Wicher świszczał, a śnieżna zawieja oślepiała. Wkrótce nawet najsilniejsi wojacy zaczęli narzekać, że coraz trudniej iść dalej. Żołnierze, zgięci niemal wpół, brnęli jeden za drugim, lecz było niewątpliwe, że nie ujdą już daleko, jeżeli śnieżyca potrwa dłużej. W ciemnościach zalegających dokoła słychać było jakieś niesamowite głosy. Może były to tylko sztuczki wichru wciskającego się w szczeliny i rysy skalnej ściany, lecz brzmiały jak przeraźliwe wrzaski i dzikie wybuchy śmiechu. Przewodnicy mamrotali ponuro pod nosem, ukradkiem czyniąc rękami znaki przeciw złu. Ze zboczy zaczął się powoli osypywać śnieg, co wywołało u górali kolejne napady paniki. Ostrzegali oni dowódców armii o niebezpieczeństwach związanych z przeprawą pod góry, ale obcy byli gotowi podjąć ryzyko, i nie zamierzali się ugiąć. Śnieg osypywał się coraz częściej, i w coraz większych ilościach, aż wreszcie z hukiem nawis śnieżny oderwał się, i dziesiątki tysięcy ton śniegu i lodu ruszyły w dół wąwozu którym wspinała się armia, zmiatając wszystko (i wszystkich) po drodze oraz zasypując ścieżkę pod grubą, wielometrową warstwą białego pyłu, której przekopywanie zajęłoby wiele dni - nawet zakładając, że lawina oszczędziła wystarczająco dużo ludzi, by było komu to zrobić (a patrząc na rozmiar katastrofy, było to założenie bardzo optymistyczne). Burza nie zamierzała jednak przestać, a raczej wręcz przeciwnie - nadal przybierała na sile.

***
Król Nazguli powoli wynurzył się z transu. Zaklęcie pogodowe, które razem z Sarumanem utworzyli i wysłali na przeciwnika, szalało już pełnią mocy, i nie wymagało chwilowo podtrzymywania - przynajmniej przez następnych kilka godzin. Oczywiście, trzeba będzie kontrolować sytuację i wprowadzać poprawki, gdyby burza zaczęła słabnąć, wyglądało jednak na to, że nie będzie to potrzebne. Do rana w górach pozostanie tylko uwięziony w zamieci latający zamek przeciwników - armia naziemna zostanie zasypana w całości, lub najnormalniej w świecie zamarznie.
Na wszelki wypadek jednak do Rohanu zostali wysłani zwiadowcy, a latające siły Mordoru były w pogotowiu, ciągle obserwując granice burzy śnieżnej (nie zagłębiając się jednak w niej za bardzo - nawet smok miałby problemy z lataniem w takich warunkach)

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
kic Płeć:Mężczyzna
Nieporozumienie.


Dołączył: 13 Gru 2007
Skąd: Otchłań Nicości
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 28-01-2009, 22:22   

Przeprawa przebiegała zgodnie z planem. Do czasu… kiedy to znikąd, niezauważone, umykające szerokiemu zwiadowi powietrznemu oraz wcześniej rozstawionymi ognikami, olbrzymy zaczęły psocić.
Trzeba było coś z tym zrobić. Na szczęście olbrzymy posiadały jedną, ale i istotną wadę… Nie grzeszyły inteligencją. Takie istoty z łatwością popadały w różne sztuczki iluzjonistyczne Patriarchy. Większość z nich pod wpływem berserkera zaczęły walczyć między sobą. Inne gubiąc się we własnych śladach popadały w zjawisko nazwane mirażem, który powodował złudy i omamy, co kończyło się zwyczajną stratą rozumu bądź paraliżu i śpiączki. Kolejne z gigantów pod wpływem zaklęcia strach naglę zaczęły wycofywać się od wojsk MACu. Problem olbrzymów został na szczęście znacząco rozwiązany.

* * *

Pokój jednak nie trwał długo. Na szczęście kościół trzymał się głównie jak na razie wśród końcowej kolumny. Pozwalało to przepędzać różne bestię, którym nie w smak było latać wśród zmagających się wiatrów. W razie czego czekała na nich salwa magii czarodziejów, walki ze smokiem, czy też innymi siłami powietrznymi. Nazgule jednak pchać się dalej też nie chciały. Problem powodował coraz to bardziej wzmagający się wiatr. Wojska lotne Bractwa również musiały wrócić do twierdzy. Zbyt wzmagająca się zamieć nie pozwalała bowiem już na jakiekolwiek działania lotnictwa. Na całe szczęście eteryczne postacie ogników dalej trwały wśród gór sprawdzając otoczenie.

* * *

Droga była długa. Bractwo pokonało już dużą jej część, a za sobą zastawiali miny. Kiedy to jeden z ogników dostrzegł zbliżające się resztki Gondoru wraz z Faramirem na czele, wtedy to zdecydowano się zrzucić im kamienie i śnieg na głowy. Nowe miny działały bez zarzutu. Większość wrogich oddziałów zostało zakopane pod śniegiem i odłamkami skalnymi. Tylko niewielka część na samym końcu pochodu zdołała uniknąć katastrofy. Niewielu przeżyło ten atak.

* * *

Bractwo jednak miało własne problemy. Wzrastający napór wiatru i śniegu zaczął być coraz to mocniej odczuwalny. Na szczęście jeden z prezentów Fei Wang Reeda znalazł tu swój użytek. Kic do swojej Kuli Zmienności, dodał Kulę Natury. Łagodziła ona fałszywe podsycanie złości natury, a z czasem nawet całkowicie ją zniwelowała. Natura bowiem niecierpki być narzędziem zemsty innych, a Kula Natury wspomagała ją w tej woli.

* * *

I tak przeprawa uzyskała znów swój stały rytm. Opadłe morale w czasie tych zamieszek zostały szybko odzyskane dzięki niezłomnej woli Kuli Natury. Patriarcha musiał przyznać, że akcja Fei’a była zaiste bardzo opłacalna. Dzięki napełnionej nadzieją i chęcią życia Kuli Natury, armia Bractwa znów zyskała nadzieję i siły do przeprawy. Na całe szczęście Bractwo przygotowywało się na wiele ewentualności związanych z działalnością wroga, czy natury, jak i wielu innych aspektów.

_________________
"Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald


Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odwiedź galerię autora
Costly Płeć:Mężczyzna
Maleficus Maximus


Dołączył: 25 Lis 2008
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 28-01-2009, 22:22   

- Zawiodłeś.

Costly prawie udanie zamaskował zdziwienie, gdy znajomy głos wypowiedział to słowo za jego plecami.

Kapłan odwrócił się i pozdrowił przybysza lekkim skinieniem głowy. W izbie świeciła się tylko jedna świeca, większość pokoju - w tym gościa - spowijał mrok. Ale Fei Wang Reeda nie dało się pomylić z nikim innym na świecie, bez względu na okoliczności.

- Patriarcha każe ci wracać. - Przerwał pierwszy milczenie Fei. Molina zmrużył lekko oczy.

- Moje zadanie nie zostało jeszcze wykonane. Bez jego wykonania...
- Patriarcha każe ci wracać. Natychmiast, bez względu na okoliczności. - Powtórzył lekko znudzonym głosem Fei, po czym za jego plecami ciemność nagle zmieniła się, ukazując Lustrzaną Komnatę.

Kapłan westchnął i przeszedł przez portal.

***

Mroczny Kapłan długo rozmawiał z zastępującą go Kasildą i jeszcze dłużej z swoim przełożonym, Altruistą. Zdecydowanie nie podobało mu się to, co usłyszał. Sytuacja militarna nie była tak istotna, ale upadek kościoła był wstrząsającą wiadomością.

Choć już czekał raport opisujący możliwe przyczyny tego, to były teraz inne rzeczy na których należało się skupić. Patriarcha wydał mu rozkazy niemal od razu po powrocie, czekało go wiele pracy.

Bractwo szykuje się do Ostatecznej Bitwy z siłami heretyków. Bitwy, w której odniosą ostateczne zwycięstwo. Do tej victorii armie MAC poprowadzi Jeździec Apokalipsy Velg, wraz z Jeźdźcem Apokalipsy Norrcem. Swoją rolę w tej bitwie jednak do odegrania ma każdy z braci i każda z sióstr.

Zadaniem Moliny w tym momencie było zapewnienie bezpieczeństwa fortecy. Podczas gdy Kic ściera się z plugawą mocą napastującą naszą armie Mroczny Kapłan miał zabezpieczyć samą fortece. Kościół wznosił się systematycznie do góry. Niedługo będzie już ponad chmurami i zasięgiem wroga. Na wszelki jednak wypadek Costly wraz z Avalią, będący najzdolniejszymi magami Bractwa jeżeli chodzi o magię defensywną mieli czuwać nad jego bezpieczeństwem.

_________________
All in the golden afternoon
Full leisurely we glide...
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 28-01-2009, 23:09   

Gdy Król zorientował się, że zaklęcie napotkało na opór, a burza słabnie zanim osiągnęła zadowalająco duże rozmiary, zdecydował się na działanie znacznie prostsze. Drugie zaklęcie nie miało manipulować pogodą - miało jedynie wywołać dźwięk. Bardzo głośny dźwięk.
NAd armią MACu rozległ się huk. Żołnierze padali na kolana, zakrywając uszy rękami, a echo odbijało odgłos po wielokroć od ścian wąwozu. Przy każdej kolejnej fali dźwięku na zboczach śnieg drżał, i zaczynał zsuwać się coraz dalej - aż w końcu z hukiem nawisy śnieżne po obu stronach wąwozu, oraz na zboczu naprzeciw oderwały się, i setki tysięcy ton śniegu i lodu ruszyły w dół wąwozu którym wspinała się armia, zmiatając wszystko (i wszystkich) po drodze oraz zasypując ścieżkę pod grubą, wielometrową warstwą białego pyłu, której przekopywanie zajęłoby wiele dni - nawet zakładając, że lawina oszczędziła wystarczająco dużo ludzi, by było komu to zrobić (a patrząc na rozmiar katastrofy, było to założenie bardzo optymistyczne).

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Zegarmistrz Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 31 Lip 2002
Skąd: sanok
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
PostWysłany: 29-01-2009, 00:56   

Eomer otrzymał wiadomość Saurona i uśmiechnął się. Wyglądało na to, że jednak będzie miał swoją zemstę. Wróg maszerował przez przełęcze Gór Białych. Ciągnął ze sobą konie, sprzęt i ekwipunek. Młody król nie zdawał sobie sprawy z tego, jak zamierzają tego dokonać. Wyprawa była trudna nawet dla pojedynczego człowieka. Armia będzie musiała maszerować przez przełęcze długie tygodnie, cierpiąc od zimna i głodu. Większość żołnierzy, obciążonych ciężkim, zbędnym w górach i śmiertelnie niebezpiecznym na trudnym terenie ekwipunkiem zapewne nie przeżyje wyprawy. Ci, którym to się uda będą wycieńczeni. Zdziesiątkują ich też choroby, będą cierpieć od odmrożeń. Wielu zabierze chłód i przede wszystkim choroba wysokogórska. Ciekawe ilu będzie zdolnych trzymać broń po wyprawie? Ilu jeszcze będzie miało po niej broń?

Zapewne niewielu.

Eomer pchnął posłańców do swych sił. Wiedział, gdzie kończy się ścieżka. Wojownicy Rohanu powinni zablokować jej wyjście na kilka dni przed pojawieniem się obcych.

_________________
Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Odwiedź blog autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
 
Numer Gadu-Gadu
1271088
kic Płeć:Mężczyzna
Nieporozumienie.


Dołączył: 13 Gru 2007
Skąd: Otchłań Nicości
Status: offline

Grupy:
Melior Absque Chrisma
PostWysłany: 29-01-2009, 16:32   

Kula Natury doskonale powstrzymywała wrogie naciski na naturę. Patriarcha przekazał ją Velgowi, aby to on dbał o aktywację jej zdolności w razie czego. Tymczasem kic znów udał się do swojej komnaty, w której już tak wielokrotnie przeprowadzał rytuał naprawy. I tym razem obie jego bransoletki zawierały runy naprawy, czyli Uwei na prawym ramieniu i Urig na lewym. I tym razem Patriarcha znów przywołał kulę energii i narysował 12 run kolejno według wskazówek zegara: Qist, Uwei, Vbde, Znef, Rekh, Zith, Ixoi, Rien, Grih, Vriq, Wrew i Quei. Tym jednak razem kic oddawał się obrzędowi przez wiele godzin… o wiele więcej niż ostatnimi razami aby zwrócić całą świetlistą moc kościoła...

_________________
"Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald


Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odwiedź galerię autora
Velg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 05 Paź 2008
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 29-01-2009, 20:28   

W obozowisku Bractwa panowała ponura determinacja. Zbliżała się Bitwa Ostateczna, która zmienić miała kształt świata. W niej zetrzeć się miały siły dobra i zła, mroku i MACa. Latająca forteca, jeszcze niedawno majestatycznie sunąca dokładnie ponad głowami wojska, miała być sanktuarium Nowego Porządku, który zapanuje po owej straszliwej bitwie. Żołnierze Melior Absque Chrisma przygotowywali się mentalnie do owego starcia, oddając się żarliwym modlitwom. Wagenburg stanowić miał ostatnią linię obrony dzielnych wojaków - poza ich własnymi szeregami. Doszli do końca prawie do końca gór – lecz raporty mówiły o nieprzyjacielu w pobliżu wyjścia.

Mocno złączeni uczuciem braterstwa, łączeni byli jeszcze mocniej przez Najświętsze Sakramenty, którym ich udzielali chodzący między szeregami akolici. Byli wraz ze swoim dowódcą poświęceni służbie Porządkowi Bractwa, służbie wymagającej wierności aż do śmierci. A nawet dłużej - bowiem niejednokrotnie w przeszłości Avalia zaszczyciła ich pokazem swoich mocy. Ostatnio po prawdzie liczba wskrzeszeń niemożebnie spadła, lecz najemnicy wciąż wierzyli, iż życie wieczne będzie dla nich nagrodą za służbę swemu Patriarsze. Śnieżyce, czarna magia - nie mogły ich złamać. Oni musieli wygrać - bo inaczej światu sądzone będzie pogrążyć się w wiecznym piekle. Ten los mogła odmienić tylko ich ofiara - na ołtarzu Ered Nimrais miało się dokonać Odkupienie Śródziemia - jak ogłosili akolici Bractwa, czytając tekst jakiejś starej przepowiedni.

Wreszcie, kiedy armia skończyła odprawiać obrzędy religijne, Velg miał okazję przyjrzeć się przygotowaniom. Naprędce skuje łańcuchami wozy... Przed linią widać było również trochę normalnej ziemi - a dalej rozciągały się tereny, które ich zwiadowcy naprędce zaminowali. Zaś za linią uzbrojonych wozów tkwiła główna armia MACa - broniąca dostępu w głąb murem pik i własną determinacją. Niedługo do obrony używany miał być miał być także kawałek rozkopanego gruntu, robiący za utrudnienie szturmu.

I tak, wcześniej ustaliwszy z magami szczegóły obrony magicznej, Velg wyszedł ze swego namiotu przed szeregi. Za nim szedł Norrc, w asyście Manfreda i Rajmunda. Rzędy wojska rozstąpiły się, przepuszczając dowódców. Wielki Admirał przeszedł pomiędzy ogarniętymi religijnym szałem wojakami i wdrapał się na najbliższy wóz. Z jego dachu wygłosił jedną z ostatnich mów swej wojny.

- Wypadło nam żyć podczas długiej nocy. W czasach, kiedy nieludzkie potwory wciąż nękają świat! W czasach, kiedy Ciemność trzyma świat w swym mocnym uścisku. I w czasach, kiedy wszelka nadzieja zdaję się niknąć… Zapytacie się więc, dlaczego walczymy? Zapytacie? Nie – bowiem wiecie, iż żyjemy podczas trwającej sześćset sześćdziesiąt sześć eonów nocy, lecz nie w jej przypadkowym momencie! Nasze trwanie przypada bowiem na sam koniec ostatniego eonu… Na okres tuż przed Mistycznym Świtem, który wraz ze światłem Patriarchy ogarnie cały nasz świat! Wy jesteście zaś Ostatnią Ofiarą – tymi, którzy za cenę swych żyć wywalczą miejsce dla Nowego Porządku! Lecz nie lękajcie się – bowiem po śmierci czeka was nowe życie w Świecie Przemienionych. Staniecie się Świętymi Męczennikami, Którzy Zmartwychwstali – jakim ja stałem się po stracie swego życia od choroby Nazgula, zaś Norrc – po śmierci od ostrza owczego jenerała. I będą wam dane wszelkie zaszczyty, jakich człowiek może dostąpić…! Pamiętajcie – nie możecie dać ogarnąć się lękowi! Bowiem to nie jest zwykła walka – to jest Psychomachia Ostateczna! W tej bitwie nie walczycie z jakimkolwiek ziemskim przeciwnikiem – waszymi adwersarzami są wasze własne dusze! Śmierć Ostateczna czeka lękliwych – a Niebo Błogie tych, którzy wytrwają w wierności! Zadecydujcie! – zakończył swą przemowę Wielki Mistrz Zakonu. Wojsko ogarnął istny szał – już nikt nie myślał o ratowaniu swojej skóry, wszyscy stali się niemal jednym duchem – duchem zwycięstwa.

Tymczasem, Velg zaczekał, aż masa jego wojska przestanie skandować i dodał.

- Niech jenerał Manfred, za życia już Święty, obejmie dowodzenie nad trzecią częścią sił! – wykrzyczał głównodowodzący, zwracając się do postawnego bruneta, który zdążył się wdrapać na wóz. – Ja bowiem powołuję cię do uczestnictwa w Ofierze – tak z naszych czynów, jak i z ciał naszych plugawych wrogów! Czy podejmiesz to brzemię?
- Tak, w imię kościoła.
– stwierdził dowódca.
- Więc uklęknij, abym nałożył na ciebie ów święty obowiązek! – odpowiedział Velg, a kiedy dowódca padł na jedno kolano, zaczął deklamować – Ja, Velg, z łaski kica Wielki Mistrz Zakonu i Admirał, z mocy czynów męczennik, przelewam na ciebie świętość Najwyższego! I nakazuję ci, w imię Najświętszego, dopełnić Ofiary!
- Niech nas kic prowadzi!
– odparł wojak, a wojsko za nim powtórzyło.

Następny na dach wdrapał się Rajmund – dysząc, ponieważ niezwykle ciężka zbroja uniemożliwiła mu szybkie poruszanie się.

- Niech jenerał Rajmund, ostoja świętości, Obrońca Wiary i Sprawiedliwości, obejmie dowodzenie nad trzecią częścią sił! – wykrzyczał głównodowodzący, zwracając się do podwładnego. – Ja bowiem powołuję cię do uczestnictwa w Ofierze – tak z naszych czynów, jak i z ciał naszych plugawych wrogów! Czy podejmiesz to brzemię? – kolejny raz zapytał Velg.
- Tak, w imię kościoła. – odpowiedział drugi z dowódców.
- Więc uklęknij, abym nałożył na ciebie ów święty obowiązek! – odpowiedział Wielki Admirał, a potem znów zaczął deklamować wobec klęczącego – Ja, Velg, z łaski kica Wielki Mistrz Zakonu i Admirał, z mocy czynów męczennik, przelewam na ciebie świętość Najwyższego! I nakazuję ci, w imię Najświętszego, dopełnić Ofiary!
- Niech nas kic prowadzi!
– padła następna odpowiedź, znów powtórzona przez wojsko.

Kiedy tylko skończył mówić, przed Jeźdźcem Apokalipsy stanął jego małżonek – z gracją wchodząc na widok całego wojska.

- Trzecią część sił niech obejmie Norrc, Jeździec Apokalipsy, Świętym Męczennik, Który Zmartwychwstał. Wynieść go nie mogę – albowiem sam Najwyższy go wyniósł! Na nim spoczywa łaska Najwyższego – i za nim idźcie w bitwę! – wykrzyczał Wielki Mistrz… Po czym… Podszedł i namiętnie pocałować swego małżonka.*

I tak, armia Velga, chroniona przed niedogodnościami gór przez potężną magię, przygotowała się do swej ostatniej bitwy… Która miała nastąpić w przeciągu najbliższych dni.

* Acz niektórzy kronikarze sprzeczali się z taką interpretacją tej sceny – twierdzą, iż raczej dopełnił on pocałunku pokoju.

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Grisznak
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 30-01-2009, 11:02   

Zbliżał się koniec dnia, kiedy Grisznak zdecydował się udać do namiotu Eowiny. Ta, wciąż jeszcze nieco chora, spojrzała nań z radością, gdy stanął przed nią, starając się jak tylko mógł najlepiej, ukryć na swoim obliczu radość i wyrazić w głosie żal.
- Moja nie chcieć martwić księżniczka, ale mieć zła wiadomość… - zaczął.
- Co się stało? Czy coś nie tak z panem Faramirem?
- On… moja nie móc on powstrzymać… on zobaczyć wróg zmierzający w góry i ruszyć za nim. My chcieć mu pomóc, ale zerwać się wielka lawina. Wielka, sroga być,
- Czy on… - głos Eowiny drżał.
- Nie wiedzieć. My szukać, ale nie znaleźć ciało. Nawet jeśli przeżyć lawina, być z wróg. Moje orki szukać, ale lawina zagrodzić droga.
- To moja wina – jęknęła księżniczka Rohanu – nie powinnam była go tak wczoraj obsztorcować. Drażniło mnie, jak zachował się wobec króla elfów i chciałam mu wbić nieco rozumu do głowy. Chyba byłam zbyt brutalna.

Grisznak teraz zrozumiał, czemu przed wyjazdem Faramir miał na obu policzkach czerwone ślady, a jednego oko otaczała sina obwódka. Może dlatego nie protestował, gdy wyznaczono go do, z jego punktu widzenia, ryzykownej misji? Odwrócił się, aby ukryć przed Eowiną szerokiego rogala, w kształt którego ułożyły się jego wargi. Obmierzły rywal dostał to, na co zasłużył, z naddatkiem. Tylko co z tego? Przecież i tak niczego nie zmieniało to w relacjach między nią a nim. Nadal, będąc tak blisko byli sobie tak obcy. Orki są z Mordoru, rohirramowie z Rohanu.
- Moja przepraszać że przynieść smutne wieścia – skłonił się nisko – Nie chcieć wlewać smutek w serce księżniczka.
- Straciłam na tej wojnie wuja i króla zarazem, generale – odrzekła Eowina – straciłam kuzyna, wielu poddanych, żołnierzy i towarzyszy broni. Teraz straciłam jego. Los poddaje nas wielu próbom, sama czasem nie rozumiem, czemu. To trudne, nie powinnam płakać, ale czuję, że chciałabym. Ciemność jest wokół, a ja nie potrafię się jej przeciwstawić.
- Pani – powiedział Grisznak, chyląc głowę – Jestem pewien, że ciemność nie ma dostępu do ciebie – to mówiąc wyszedł z namiotu.
Powrót do góry
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 03-02-2009, 00:26   

Euforia związana z odzyskaniem Jedynego, oraz powrotem mocy powoli mijała. Wraz z jej odejściem powróciła czujność, a umysł zaczął zwracać uwagę na wiele szczegółów które w trakcie ostatniego dnia ignorował. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła się w oczy Władcy Mordoru był porządek. Z jego komnaty i części najbliższych znikł cały kurz i pajęczyny - podłoga sprawiała nawet wrażenie porządnie umytej i wyszorowanej. Z innych części Wieży słychać było odgłosy intensywnej pracy - co chwila schodami w tą i z powrotem przebiegały orki i inni słudzy Mordoru, trzymając w rękach miotły, kubły z wodą i szmaty. Z lochów wyciągnięto i rozwieszano po korytarzach krasnoludzkie kryształowe lampy, dawno temu zdobyte w Morii. Wszystko to wyglądało nieco niepokojąco - co prawda jak przez mgłę pamiętał, że wyraził Drieli zgodę na jakieś porządki, ale robót publicznych na taką skalę nie przewidywał. Ciekawiło go co prawda, jak udało jej się skłonić kogoś do współpracy, ale kwestia ta znalazła szybkie wytłumaczenie:
- Bo... bo... bo ona kazać! - jąkał się wyraźnie śmiertelnie przerażony ork, tak, jakby miało to wszystko wyjaśniać.
Trzeba będzie wyjaśnić sytuację, zanim Barad Dur zmieni się nie do poznania (znając Drielę bał się, że obecne roboty mogą być dopiero początkiem).
Samą główną winowajczynię znaleźć było dość łatwo - wystarczyło kierować się słuchem. Była kilka pięter wyżej, dyrygując działaniami jednej z ekip "renowatorskich", jak zwykle sprawiająca wrażenie pewnej siebie i opanowanej - a przynajmniej tak mogło by się wydawać osobom, które jej nie znały bliżej. Władca do tej grupy się nie zaliczał.
- Nie trzeba jej było tu zabierać - pomyślał.
Mogłem przewidzieć, że nic dobrego z tego nie wyniknie, niezależnie jak bardzo zachciało mi się na niej odgrywać.
Patrząc wstecz, rzeczywiście, plan "podenerwujmy trochę Drielę" nie był najmądrzejszym pomysłem. Sauron już od jakiegoś czasu wiedział, że będzie musiał z nią uciąć dłuższą dyskusję i szereg rzeczy powyjaśniać, ale odkładał to ciągle na bliżej nieokreśloną przyszłość, gdy będzie bardziej do tego przygotowany. Jakoś nigdy nie zastanowił się, czy przygotowana do tej dyskusji będzie też druga osoba. Teraz patrząc na królową Lorien, znajdującą się z tego co widział o krok od poważnego załamania nerwowego, zdał sobie sprawę, że jeśli nie zrobi czegoś natychmiast, to potem może być za późno. Wiedział też, że zadanie stojące przed nim z trudnego zrobiło się nagle bardzo skomplikowane.
- Driela, chyba musimy porozmawiać. - stwierdził, odganiając stojące wokół orki.
Teraz została już mu tylko drobna kwestia wymyślenia co właściwie chce jej powiedzieć.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 03-02-2009, 00:28   

Zająćsięczymś. Zająćsięczymś. Zająćsięczymś. Zdecydowanie było lepiej się czymś zająć i przestać wymyślać kolejne, coraz to bardziej "interesujące", scenariusze. Zająć się czymś, żeby nie zwariować. Chociaż w sumie to i tak niewiele pomagało - nie była wstanie skupić wzroku w jednym miejscu nawet przez chwilę, ręce trzęsły jej się, jakby... no dobra, nie tylko ręce. Właściwie to gdyby tylko nie była do tego stopnia przerażona, byłaby wściekła, że nie jest w stanie panować w pełni nad swoimi reakcjami. Frustrujące. Dobrze przynajmniej, że ten drań gdzieś sobie w końcu poszedł i tego nie widział, choć pewnie po prostu uznał, że da jej trochę czasu, żeby się kompletnie załamała.
Świetnie, zanim to nastąpi, zdąży przynajmniej dać mu jeszcze parę powodów do nerwów. I tak na jego terenie nie miała absolutnie żadnego pola manewru. Może jak sie porządnie wkurzy, przestanie się bawić i skończy wreszcie tę farsę?

Na szczęście słudzy Władcy Ciemności najwyraźniej nie potrzebowali w swojej karierze wysoko rozwiniętej empatii i znajomości języka ciała. Ewentualnie woleli nie wchodzić w drogę komuś, kto odważył się dać w zęby samemu Sauronowi i (co najbardziej niesamowite) przeżyć, choć takie wyjaśnienie jakoś nie przyszło jej do głowy. W każdy razie pierwsza napotkana osoba, która wyglądała, jakby mogła rozporządzać zasobami orczymi - na oko wysoko postawiony Czarny Numenoryjczyk, z Nazgulami mimo wszystko wolała nie próbować - na jej stanowcze żądanie, żeby szlajające się po wieży hordy orków i goblinów wzięły się wreszcie za jakąś konstruktywną robotę, zareagowała służbistycznym "Tak jest!".

Chwilę później cała brygada porządkowa złożona z dużych i małych zielonych paskudztw z nieco zdezorientowanymi minami szorowała podłogi i zmiatała pajęczyny. Galadriela z niemałą satysfakcją uznała, że zapewne po raz pierwszy w życiu robią coś pożytecznego (o ile sprzątanie Barad Dur mogło się komukolwiek przydać do czegoś więcej, niż wyprowadzenie z równowagi Saurona). Pod grubymi warstwami brudu kamień, z którego zbudowana była wieża, miał w sumie całkiem przyjemną strukturę (gdyby jeszcze nie był tak paskudnie ciemny...), a po wyniesieniu sterty nikomu zapewne niepotrzebnych gratów do lochów okazało się, że gdyby nie oburzająco małe okna pomieszczenia miałyby nawet jakiś potencjał, jeśli chodzi o możliwości rozsądnego urządzenia. Przy okazji przekształcania lochów (do których sama nie odważyła się zejść uznając, że zapewne i tak będzie je miała okazję dobrze poznać) w magazyn rzeczy niepotrzebnych (albo Wyjątkowo Niezbędnych i Niech Ich Sobie Szuka) doniesiono jej, że zalegają w nich całkiem interesujące krasnoludzkie wyroby meblarskie i ozdobne, którą to informację natychmiast wykorzystała zaganiając do roboty kolejną grupę sług Ciemności. Na wąskich, krętych schodach wieży zrobił się w prawdzie gigantyczny korek, gdy jedna brygada remontowa przepychała szpargały w dół, a druga wnosiła rozmaite rzeczy na górę, ale uznała, że to nie jest jej problem. A niech się męczą!
- Co zrobić z ta szafa z książki?
- Odkurzyć i zostawić... Ale to paskudztwo na dół, natychmiast!
- Ale... Ale... Ale to być ulubiona tron Oko!
- BEZ DYSKUSJI!
- Ale... Ale on nas zabić!
Prędzej czy później, co za różnica... - wzruszyła ramionami. Przynajmniej będzie dokładnie wiedziała, za co.
- ...my nie wynieść, nie przejść przez drzwi.
- Kto powiedział, że koniecznie w jednym kawałku?!
ŁUP!
- My przynieść fotel, tak jak kazać!
- Świetnie, postawcie go tutaj! - oj, chyba komuś zredukujemy współczynnik mroczności w gabinecie... - A ty CO robisz?!
- Iiiiik! - spanikował goblin.
- Jak nie masz co robić, to szmatę i korytarz szorować, JUŻ!!! A wy zawieście ten żyrandol, na co czekacie? Nie, nie, ile razy mam powtarzać, że szkielety i martwa natura to NIE jest to samo?! Zabrać stąd te kości i powiesić hm... o, ten obraz.
- Oko to się nie spodobać...
- Jak tego natychmiast nie zrobicie, to MNIE to się nie spodoba, a zapewniam...
- Róbcie lepiej, co każe - nieco słabym głosem poparł ją któryś wysoko postawiony Sauronowy jeździec, chyba nawet go pamiętała spod Lorien.
- Panu, jak widzę, bardzo się nudzi....
- N.. N... Nie... Ja...

Tak, zdecydowanie dobrze było się czymś zająć i skanalizować choć trochę burzę emocji. Dwa piętra wyglądały już PRAWIE przytulnie, chociaż mówimy o Czarnej Wieży i nie było to szczególnie celnie dobrane słowo. Na kolejnych trzech trwały intensywne porządki, w których udział brała dokładnie cała załoga wieży z wyjątkiem Nazguli (chyba, że coś jeszcze się schowało w jakimś ciemnym, niewysprzątanym kącie). Galadriela miała głęboką nadzieję, że piętra się nie skończą do czasu, aż Czarny Władca zorientuje się, co robi z jego siedzibą... Chociaż zawsze jeszcze można przekopać mu ogródek.

Wyraźna panika wśród członków okolicznej ekipy renowacyjnej stanowiła sygnał, że zbliża się ktoś ważny. No nareszcie. Chodź tu, draniu, chodź! Zapraszamy! Wzięła głęboki wdech i stanęła prosto jak struna, z uniesioną dumnie głową. Pal sześć, że trzęsła się jak osika i on zapewne to zauważy, niedoczekanie jego, żeby czekała na wyrok skulona gdzieś w kąciku!
- Driela, chyba musimy porozmawiać.
- O, czyżby nie spodobały ci się porządki? - zmrużyła oczy. Niech to licho, gdyby tylko głos jej tak koszmarnie nie drżał... - A może zdecydowałeś się w końcu skończyć z gierkami akurat teraz, kiedy zaczęłam się dobrze bawić? Zdaje się, że bawienie się zdobyczą miewa pewne efekty uboczne...
- ...
- Może trzeba było od razu zaprosić mnie do jakiejś miłej komnaty na dole? - wycedziła lodowato. - Nie mogę się doczekać. Z Kelebrimborem też się tak bawiłeś?

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 11 z 13 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12, 13  Następny
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group