Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Kampania MAC na ziemiach Gondoru |
Wersja do druku |
Morg
Dołączył: 15 Wrz 2008 Skąd: SKW Status: offline
Grupy: AntyWiP Fanklub Lacus Clyne Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 15-01-2009, 17:32
|
|
|
Król pod Górą siedział w swojej komnacie zabawiając się grą w kości. No, nie do końca sie zabawiając, bo przegrał do tej pory całkiem sporo złota. Na szczęście jednak grę mu przerwano.
Do komnaty wszedł strażnik twierdząc, że przybyli posłańcy z Mordoru i żądają spotkania z nim - Dáinem II Żelazną Stopą. Było to conajmniej intrygujące, więc udał się do sali tronowej (przy okazji zabierając ze stołu swoje pieniądze), gdzie przyjął wysłanników. Jeszcze bardziej Dáin zdziwił się, kiedy usłyszał propozycję sojuszu. W końcu taki sojusz nie był mu do niczego potrzebny... gdyby jednak Sauron zaoferował korzystne warunki, to nad takim taktycznym przymierzem przeciwko nieznanym przybyszom skłonny byłby się zastanowić.
"Co oferujecie nam w zamian?" - zapytał ciekawy co chce mu zaoferować Sauron -w chwili w której pierścień był w rękach Galadrieli grozić już nie mógł, co stwarzało dość komfortowe warunki rozmów.
"Wielki Władca Sauron oferuje Władcy Krasnoludów jeden z Siedmiu Pierścieni, Kopalnie Morii na własność oraz wieczną przyjaźń i pomoc w wypędzeniu nie cierpiących krasnoludów przybyszy" - odziany w czarne szaty człowiek wygłosił wyuczony na pamięć tekst.
"Phi! Na co nam Moria, skoro siedzi tam mnóstwo plugawych orków i innego rodzaju kreatur? Mamy się tam bić i zostawić nasze ziemie na wasz łup? Oczyśćcie teren, to się zastanowię. A, dorzućcie jeszcze jeden pierścień, albo wyrzućcie mi Branda z Esgaroth i oddajcie miasto krasnoludom".
Po tych słowach, nawet nie kłaniając się królowi, wysłannicy odeszli przekazać żądania krasnoludów Sauronowi.
Kiedy w sali nie było już nikogo poza krasnoludami, Dáin przywołał gestem ręki jednego ze swoich generałów i dyskretnie rozkazał mu zmobilizować armię i pozbyć się ewentualnych szpiegów. Tak na wszelki wypadek.
[edit: dodane powiadomienie przy odpowiedzi] |
Ostatnio zmieniony przez Morg dnia 15-01-2009, 17:56, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
kic
Nieporozumienie.
Dołączył: 13 Gru 2007 Skąd: Otchłań Nicości Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 15-01-2009, 17:37
|
|
|
- Trzeba przywitać powierników wiary. – Powiedział kic kontynuując dialog z Costlym. – Ale zaskakujące są nowiny prowadzących manewrów wojennych. Rohan, Mordor, Isengard i Gondor. Więc te siły zwalczają się nawzajem, formują sojusze i drążą się w swej duchocie… - Kic zawiesił głos i dodał. – a ludzie cierpią, natura niszczeję, a świat tego kontynentu pogrąża się w ciemnościach.
- Wojska dotarły na wybrzeże i są gotowe do działania pod przywództwem Norrca, który już grupuję nasze oddziały.
- Dobrze więc, niech i tak będzie. A co stało się z Ryu? Jego pomoc może być równie nieoceniona, co Norrca.
- On również znajduję się na ziemi i organizuję wojsko do wymarszu. Nasza armia jest zbyt wielka, by jedna osoba mogła dowodzić cała armią naziemną.
- Dobrze.. więc czas wymarszu się zbliża. Najpierw jednak przywitajmy naszych gości… Przyprowadź najważniejszego z nich do mojego pokoju. Niech obecni będą również Altruista i Ty, Costly.
- Jak sobie życzysz.
Nie minął kwadrans, a kic już doczekał się swojego gościa. Patriarcha spojrzał na niego przenikliwie, jak gdyby jego gość nie miał przed nim żadnych tajemnic, a następnie wskazał mu miejsce naprzeciw siebie i rzekł.
- Witaj wojowniku. W czym mogę pomóc Gondorskiemu przedstawicielowi władz?
- Przybyłem tu z posłaniem od Gondoru. – Powiedział wysłannik, zasiadając przed kicem. Widać było, że ta rozmowa była istotna dla niego, co też ciężko nie było odgadnąć dlaczego. – Kim jesteście i co robicie na ziemiach Gondoru bezkarnie przyprowadzając tą armię? – Wybuchł wojownik, ale szybko się opanował wiedząc, że nie ma czasu na spory.
- Dobre maniery nakazują przedstawić się wpierw, przed zadaniem takiego pytania przybyszu. – Powiedział zachowując pełną spokój Patriarcha kic.
- Jam jest Aragorn, Syn Arathorna, Potomek Isildura i Elandila. Prawowity następca tronu Gondoru. Przed czyim obliczę stoję?
- Prawowity następca Gondoru? – Zdziwił się z lekka kic. – Niech więc będzie... Aragornie, Synu Arathorna, stoisz przed obliczem wielkiego założyciela Bratwa Melior Abque Chrisma. Jestem kic, Patriarcha i władca tej armii oraz ziem zza morza. Przybywam tutaj jako światło, które oświeca umysły i wskazuję drogę sercu.
- Wspaniale… - Odrzekł podniesiony na duchu bohater. – Wspomóż więc Gondor w walce przeciw niegodziwcom z Rohanu i najeźdźcą z Mordoru.
- Źle mnie zrozumiałeś synu. Przybyliśmy wskazać wam drogę i oświecić wam ją. Tego nie da się zrobić, bez odpowiedniego przygotowania jej wcześniej i pozostawienia oświetlenia. Gondor pochłonięty w mroku czeka koniec, jeżeli pozostanie w kleszczach nieszczęścia. My natomiast możemy ją uratować dla dobra świata, a nie ma innego rozwiązania dobra, po za przyłączeniem się do Bractwa.
- Mamy stać się waszym wasalem? Nigdy! – Odpowiedział rozgniewany Aragorn.
- Nie unoś mi tu tonu wojowniku. – Patriarcha powstrzymał ręką Altruistę i resztę przed interwencją i powiedział pełen spokoju oraz powagi, pochłaniając swoim spojrzeniem Aragorna bez końca. – Przyjęcie wiary MAC jest niezbędne, aby ryzykować życie swoich ludzi. Gdyby stało się inaczej, to kazałbym aniołom bronić diabła. Nie masz wyboru. Albo przyjmiesz nasz warunek, albo Gondor czeka zagłada…
- Ja… - wojownikiem wstrząsały te słowa. Wiedział bowiem, że nie ma innej nadziei. Musiał przyjąć propozycję Bractwa MAC. Gdyby jednak z niej zrezygnował, to czekała go tylko alternatywa krwiożerczych orków i barbarzyńskiej kawalerii Rohanu. Po prostu nie miał wyjścia… - zrobię wszystko by uratować swój kraj przed zagładą… Niech więc zastanie pomiędzy nami sojusz.
- Postąpiłeś słusznie, Aragornie, Synu Arathorna. Chodź więc z nami w bój ratować Gondor przed upadkiem!
- Gondor nigdy nie upadnie!
- Nie upadnie, kiedy my go wspomożemy. Musisz jednak przegrupować swoją armię i wspomóc nas. My ruszamy ku Minas Tirith. Wyślesz z nami kilku swoich ludzi. Niech wskażą im prawość naszej misji. Za to Ty, wojowniku Gondoru, udasz się wraz z Velgiem na północny zachód. Bowiem przecież to tam przegrupowujesz swoją armię.
- Skąd o tym wiesz? – Zdziwił się niebywale Aragorn.
- Mam swoje źródła. Nie jest to jednak czas na takie rozmowy. Muszę przywitać swoją armię, a Ty przygotuj się do odlotu. Czas nagli, a ludzie Gonodru cierpią.
- Prawda. Niech więc tak będzie Patriarcho kic.
Wyciągnęli ku sobie dłonie i uścisnęli je. To było jak przypieczętowanie sojuszu, który miał ratować ludzi Śródziemia. Teraz ludzie Gondoru mieli nowego sojusznika, który stał zwartym szykiem za nimi.
Następnym działaniem kica było przywitanie wojsk. Nałożył więc na siebie mszalny strój. W międzyczasie wszelkie przygotowania miały się ku końcowi. Obniżył więc lot wyspy na wysokość pół kilometra i udał się na dziedziniec. Tam czekał na niego Velg wraz z rydwanem gryfów. Kic zasiadł więc w odsłoniętym rydwanie i w towarzystwie dwóch jeźdźców pegazów: Velga oraz Gabriela, ruszył powitać wojsko, na które tak czekał.
Wojsko było olbrzymie, a kolumny i szeregi tworzyły kolejne legiony i potężne oddziały. Były też nowoczesne bronie oblężnicze, grupy wsparcia, konni, kusznicy, łucznicy, zwiadowcy, magowie, kapłani, istnie całe państwo przybyło na ten nowy ląd, który był w potrzebie, a MAC nigdy nie zostawia nikogo w tarapatach. Oblecieli dookoła całe wybrzeże, na którym znajdowała się potęga Bractwa. Kic był zadowolony, widząc potencjał i potęgę tych wojowników. Z relacji Velga wynikało, że Mordor również zgromadził olbrzymie siły, ale spoglądając na swoich podopiecznych, wierzył w nich i ich siłę.
Podczas przelotu kic zauważył miasto nieopodal. Słyszał o niej kiedyś, ale nie pamiętam jej nazwy. Velg spostrzegł zainteresowanie owym miastem i szepnął do niego, tak aby dosłyszał.
- Land Galen, a trochę dalej leży Serelond…
- Oczywiście… - Odpowiedział błyskawicznie kic, dodając jeszcze. - Velgu, udasz po powrocie do naszej fortecy, udasz się z Aragornem, prawowitym królem Gondoru na ziemi Anfalas. Tam powinna być sporych rozmiarów armia Gondoru. Niech więc stanie na jej czele nasz nowy sojusznik.
- Jak sobie życzysz. – Odparł, nie kryjąc zdziwienia Velg, ale odpowiedzi na swoją wymowną twarz się nie doczekał.
Po chwili kic i jego strażnicy zatrzymali się nad armią, a kic przemówił głosem wzmocnionym magicznie.
- Moje drogie dzieci, witajcie w krainie Godnor! My, jako powiernicy światła i dobra przybyliśmy do znękanych przez zło i zniszczenie krainy! Nie jesteśmy jednak tutaj, aby grabić i niszczyć! Przybyliśmy tutaj budować nasz nowy dom! Dom w którym dobro jest wartością nadrzędną, a zło jest niszczone! W taki o to sposób pokażemy moc Bractwa MAC! Niech ludzie Gondoru poznają prawdziwą wiarę idei! Niech poznają Naszą Wiarę! – Na słowa kica wszystkie kolumny zaczęły rytmicznie uderzać o grunt i skandować razem tytuł MAC. Kic poczekał aż tłum w końcu się opanuję. Trwało to dobre parę minut. Gdy już się uciszyło kic dodał.
- Ruszajmy więc podbić stolicę Gondoru i wyrwać ją z paszczy cieni! Pobłogosławię Was – kic wyciągnął kropidło i machnął mocno w dal i nieopodal, na lewo i prawo, obejmując całą armią symbolem łaski - moi bliscy! Niech ma Was w opiece wiara MAC i niech wskazuję Wam jedną słuszną drogę dobra! Amen! – Podczas błogosławienia zapadła cisza wśród bojowników. W końcu kic skończył i rzekł na koniec ostatnie słowa.
- Ruszajmy na stolicę Gondoru! Ruszajmy na Minas Tirith!
Tłum znów zaczął krzyczeć i ruszył przed siebie, kontrolowany przez grupę wielu marszałków, oficerów i oczywiście, za Norrciem i Ryuzakim.
W międzyczasie kic wraz z Velgiem i Gabrielem wrócili powrotem na dziedziniec. Znajdował się tam również Costly, Altruista, Aragorn, gotowy już do wymarszu i grupa jego jeźdźców. Kic spojrzał po nich i widział ich upór i pragnienie ratowania swojej ojczyzny. Zszedł więc ze swojego transportu i rzekł do nich.
- Nie bójcie się. Bractwo Melior Absque Chrisma przybywa ratować Gondor przed tyranią.
Najwyraźniej słowa Patriarchy niezbyt trafiły do nich. Ich reakcja była niezwykle formalna. Jedynie ukłonili się nisko w podzięce za wsparcie. Kic nie naciskał na nich więc więcej i zwrócił się do Aragorna gestem przywołując do siebie Velga.
- Aragornie, to jest Velg. Duma floty powietrznej Bractwa.
- Witaj Aragornie… - Velg jedynie skinął lekko głowę.
- Witam i Ciebie młodzieńcze. – Odpowiedział tym samym gestem.
- Velg będzie eskortował Ciebie na północny zachód do Twojej armii. Wybacz Aragornie, że nie możemy ugościć Cię, ale czas nas goni. Ruszajcie więc. – Odpowiedział kic po czym podszedł do reszty grupy powalając Velgowi i Aragornowi obrać sposób transportu i ich rolę w tym przedsięwzięciu. Kic natomiast zwrócił się do reszty.
- Altruisto, Costly i Wy, posłańcy Gondoru. Waszym zadaniem jest mobilizacja ludu Gondoru. Niech poznają nasze prawowierne intencję i przyłączą się w tej krucjacie, aby wyzwolić Gondor z rąk zła.
- Wedle życzenia Patriarcho. – Odezwał się pierw Najwyższy Kapłan.
- Dla dobra Bractwa… - Dodał również Costly.
- Niech i tak będzie. – Zgodzili się również rycerze Gondoru.
- Ruszajcie więc na ziemię i wspomóżcie nasze wojska przekonywać ludzi Gondoru drodzy szlachetni władcy Gondoru. Wspomogą was w tym Altruista, Najwyższy Kapłan Bractwa oraz Costly, Mroczny Kapłan. Ruszajcie więc... – Powiedział po czym udał się do własnego pokoju.
- Wreszcie chwila spokoju. – Rzekł do powietrza kic. – Możesz już wyjść Anka. – Na te słowa z rękawa wyleciała szczęśliwa kostka. W końcu mogła rozerwać sobie kości, a raczej ścianki. Kic natomiast korzystając z mocy Kuli Zmienności, spojrzał jak jego armia dumnie maszeruję ku Minas Tirith.
Wtedy wpadł do niego jeden z wysłanników, ukłonił się i rzekł.
- Co zrobimy z zaopatrzeniem? Przecież wybili większość z naszej floty.
- Głupcze! – Kic krzyknął przeciągle podirytowany głęboko. – A co możemy zrobić?
- Panie, ja naprawdę nie chciałem Cię urazić. – Odpowiedział rozdygotany posłannik, a wtedy to kic wybuchł śmiechem i powiedział.
- Co zniszczyła ta flota powiedz mi?
- Nasze statki z zaopatrzeniem? – Rzekł zdziwienie akolita.
- Dużo z nich zatonęło?
- Osiemdziesiąt procent Panie…
- A ile mamy zapasów?
Posłaniec nerwowo spojrzał na papiery i nie mógł dowierzać. Rzekł po chwili jękliwym głosem.
- Dziewięćdziesiąt procent Panie... ale jak to?
- A no tak mój drogi, że statki z zaopatrzeniem okryte były płaszczem niewidzialności. – Uśmiechnął się kic. – Iluzje to piękna sztuka… - Rzekł uśmiechając się paskudnie Wielki Patriarcha Kic…
Chwilę później do komnaty wszedł podirytowany Altruista. Kic spojrzał na niego, a on na Kica. Chwilę to trwało aż w Najwyższy Kapłan w końcu rzekł.
- Dlaczego nie zrównałeś wrogiej floty z ziemią?
- Jaką przyjemność ma człowiek kiedy złowi rybę? – Odpowiedział przewrotnie kic.
- Ryba jest na haczyku i nie ma wyboru jak tylko zginąć.
- A kimże byłby człowiek, który złowił rybę i kazał jej umrzeć?
- Zrobił to dla własnego dobra.
- Ja też tak uczyniłem. Dobro było tym, aby zachować w tajemnicy naszą moc. Zrozum Altruisto. Dumą nie napełni nas zniszczenie śniętej już ryby, która nie wiedziała nawet, kiedy odeszła, a jedynie rekin, rekin, który żeruje na słabszych…
- Ale ta flota odcina nam powrót do domu.
- Ta flota nie przybije do kolejnego portu. – Rzekł z pełną powagą Patriarcha, spoglądając swoimi oczami w zielony oczy Altruisty. |
_________________ "Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald
Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu |
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 15-01-2009, 18:22
|
|
|
Komentarz: (tu, bo nie ma tematu z komentarzami do questa). Nie zamierzam tak szybko czegoś pisać, przypominam jednak, że Aragorn przebywa nadal z Hobbitami, Boromirem, Legolasem i Gimlim u Galadrieli, gdzie drużyna pierścienia zatrzymała się po wyjściu z Morii (i gdzie odebrano jej pierścień). Szczerze wątpię, by pozwolono mu ot tak odjechać. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Norrc
Dołączył: 22 Kwi 2008 Skąd: 西 Status: offline
Grupy: Lisia Federacja Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 15-01-2009, 20:40
|
|
|
Norrc na swoim rumaku jechał wzdłuż kolumny wojska, sprawdzając dyscyplinę podczas przemarszu. Często zatrzymywał się, aby odbyć krótką rozmowę z poszczególnymi oficerami. Wszystkie znaki na niebie i ziemi, zapowiadały dość spokojny przemarsz, jednak Norrc postanowił wysłać daleko oddziały zwiadowcze.. Szczególną ufność pokładał w gryfich jeźdźcach, którzy byli znani jako wspaniali zwiadowcy. Nakazał magom i kapłanom wysłać magiczne oczy Rhahk'Zora, aby patrolowały okolicę.
Starał się nie rozciągać szyków, aby armia w razie czego była zdolna do obrony. Odbył szybką naradę z Ryuzakim, podczas której ustalili trasę przemarszu oraz częstotliwość odpoczynków. Gdy wieczorem dotarli do miejsca pierwszego postoju, Norrc postanowił powiedzieć kilka słów do żołnierzy. Zebrał część armii w jednym miejscu, a sam stanął na magicznej mównicy. Rozejrzał się po zebranych, a ten widok robił wielkie wrażenie, choć był to tylko ułamek sił Bractwa; tysiące pieszych pikinierów, łuczników, tarczowników, no i kwiat armii, konne oddziały ciężkozbrojnych rycerzy bractwa. Byli wśród nich również inni jeźdźcy; Lekka kawaleria oraz konni kusznicy, mający wspomagać głowne siły i organizować szybkie ataki na skrzydła.
- Drodzy Bracia i Siostry! - krzyknął z pasją w głosie - Widzicie te rozległe, żyzne równiny? Te morza, rzeki i jeziora pełne ryb? Lasy i góry, które dadzą nam materiały na budowę naszych domów i twierdz? Już niebawem wszystkie te tereny będą należeć do nas, a następnie przejmą je nasze dzieci! - Zrobił krótka przerwę, by zaobserwować reakcję słuchaczy, którzy, jak się spodziewał, wznosili okrzyki aprobaty. Podniósł rękę aby ich uspokoić. Natychmiast zapadła absolutna cisza. - Tak więc dziś ruszamy, aby wywalczyć sobie swój własny kraj! Wieczne szczęście dla naszego Bractwa! Tak więc pytam się was, moi towarzysze; pójdziecie ze mną?! Będziecie zabijać i ginąć dla mnie i dla naszej świetlanej przyszłości?!
Norrc nie czekał na odpowiedź, zeszedł z podium i udał się do namioty dowództwa. Zza pleców słyszał jedbak, jak tysiące ust skanduje jego imię. Na jego twarz przypełzł delikatny uśmiech.
- Nareszcie... Po tylu latach, MOJE własne królestwo - szepnął, snując gdzieś w zakamarkach umysłu dalsze plany... |
_________________
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 15-01-2009, 21:39
|
|
|
Nastroje we wspólnym oddziale Velga i Aragorna nie były najlepsze. Nie, żeby Gondorczyk był impertynencki, czy miał kompleks wyższości... Jednakże, jakiś głęboki antagonizm uniemożliwiał obu dowódcom nawiązanie znajomości, choć łączyły ich niezwykle silne więzy wspólnych interesów. Jakby sama obecność "Uzurpatora Gondoru", jak w myślach nazywał syna Aranthira Velg, psuła nastrój Wielkiego Admirała. Aragorn zresztą odwdzięczał się tym samym - i tym sposobem wszelka koordynacja ruchów oddziałów utrzymana była na poziomie niezbędnego minimum. Mniejsza z tym, iż zwykli Gondorczycy różnic w światopoglądach dowódców nie byli świadomi. Z tego powodu wypełniali wszelkie rozkazy "Pierwszego Jenerała Gondoru", jak sam określił siebie Velg. Samozwaniec wnet zresztą uzyskał legistację - Aragorn był zbyt słaby, aby przeciwstawić się rozkazom Bractwa, więc musiał przystać na ów tytuł. Pozostała mu nadzieja, iż Patriarcha dotrzyma swych obietnic nadania autonomii Gondorowi, kiedy tylko kryzys zostanie zażegnany.
Na szczęście, wobec współdziałania wojsk gondorskich najniższego szczebla, nastroje w obozie były poprawne. Dwustu żołnierzy Gondoru, których dołączyli do swych szczupłych oddziałów (ominęli oczywiście obszary pamiętające spalenie posterunku) było przekonanych, iż członek MACa jest w najlepszej komitywie z dziedzicem królestwa. Przeto, propagandowe teksty przygotowane przez Velga stały się nagle oficjalną propagandą królestwa. Zapowiedzi, iż za żądów króla Aragorna każdy mieszkaniec będzie miał poziom życia powyżej średniej, zaś podatki będą na poziomie ujemnym, zainteresowane wprawdzie przyprawiły o ból głowy - jednakże prosty lud święcie uwierzył w propagandę "prawdziwego króla". Rycerz zresztą nie martwił o podstawy tych obietnic - przecież ich wykonanie zrzucone zostało na dziedzica tronu. Dziedzic tronu zaś zaczął się martwić o losy swego panowania - co tym bardziej napięło wzajemne stosunki dowódców.
Jednego jednak czterystuosobowemu oddziału odmówić nie było można - skuteczności. Poruszali się nie tylko szybko - lecz również ostrożnie, korzystając z przewag dwustu powietrznych zwiadowców. W dodatku, napotkane oddziały Gondoru oddawały cześć Aragornowi, dziedzicowi Gondoru. W końcu, kiedy przeszli trzecią część Anfalasu, ich siły wzrosły do tysiąca osób - w tym dwustu ludzi Velga, trzech setni Gondorskiej kawalerii i pięciuset piechocińców Gondoru. Radość była powszechna - garnizony wszak niecierpliwiły się, czekając na zgubę na zachodzie kraju. Teraz jednak mogli z czystym sumieniem podążać za swym władcą - przecie na zachodzie byli sojusznicy. Nie wiedzieli, iż owi sojusznicy, obejmując raz nadzór nad włościami, wycofywać się już nie zamierzają.
Zresztą, jedyną osobą, która się martwiła był szukający ukojenia w kielichu Aragorn. Dziedzic Gondoru, wspaniały wojownik - lecz teraz człowiek na sznurze. I to sznurze tym bardziej bolesnym, iż nie miał rozsądnego powodu się zarwać. Bo przeciw czemu - kierownictwu Velga? Ów przerastał go wielokroć doświadczeniem jako dowódca. Propagandzie? Ale to właśnie ta propaganda, wsparta podjętą raz walką z bandytami, pozwoliła mu zebrać pod swymi sztandarami tylu ludzi. A kwestie przyszłe należało zostawić na przyszłość. W dodatku, kiedy tylko wydawał otwarty rozkaz Jeźdźcowi Apokalipsy, ów szybko wypełniał polecenia (jeśli tylko rozkaz nie godził w bezpieczeństwo ich oddziału bądź chwałę Melior Absque Chrisma).
Zaś nastroje wśród rycerzy Zakonu Nieba również były dobre - aczkolwiek ich stosunek do Aragorna trafnie odzwierciedlała odpowiedź, której Velg udzielił Gabrielowi pytającemu o nowości - "Przybył żebrak i prosi o koronę". Póki jednak żebrak był użyteczny, powodów do narzekań nie było. Tymczasem, sam Wielki Mistrz tłumaczył Aragornowi podstawy swego planu strategicznego.
- Udamy się wzdłuż Anfalasu, a później do Dol Amrothu, jeśli ów nie padnie. Stamtąd weźmiemy część garnizonu...
- A obrona miasta? Kto się nią zajmie?
- Mhm... Nie sądzę, aby zajmowali się szturmem księstwa, jeśli rozbijemy ich tamtejsze siły inwazyjne. A w razie czego - pominiemy ów ustęp w kronikach.
Napięcie, które zapanowało w komnacie, miało iście olbrzymi wymiar. Różnice światopoglądowe - skoro jeden cenił bardziej życie ludu, drugi zaś rację stanu - powodowały sprzeczki, ta jednak zdawała się być poważniejsza. Właśnie dlatego Wielki Mistrz westchnął i zdecydował się działąć porównawczo.
- Niech więc będzie. Zostawimy tam cząstkę garnizonu. Pamiętaj jednak, iż wszelkie nieszczęścia, które z powodu naszej słabości będą udziałem ludności Białej Wieży będą twoją winę.
- Lecz nie godzi...
Velg westchnął po raz kolejny - zapowiadała się ciężka przeprawa, jeśli zamierzał dogodzić i sztuce wojennej i wymaganiom tego człowieka. |
_________________
|
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 15-01-2009, 22:31
|
|
|
Buhaha.
Jedno krótkie słówko, a tyle emocji. Zupełnie jak krótkie słowo z "r", a może nawet lepiej. Wyglądało na to, że na niektórych - przynajmniej na Gandalfa - działa równie skutecznie, co złowrogie łypanie Nieprzyjaciela. Swoją drogą, chyba jednak trochę ją poniosło - nie powinna była dopuścić do tego, że stary czarodziej najzwyczajniej w świecie się obraził. A już tym bardziej do tego, żeby paradował bez brody (wyprzystojniał, swoją drogą. Zdecydowanie). Obraził się zresztą najwyraźniej na dobre, nie przyjął nawet pożegnalnego podarunku, paczki swojego ukochanego tytoniu do fajki. Cóż, poczekamy, aż mu przejdzie, przecież nie będzie się boczyć w nieskończoność. W końcu zrozumie, że tak musiało być. Jak on w ogóle mógł...
Opanuj się, Drielciu!
Stłumiła narastającą w niej wściekłość na starego czarodzieja i wszystkich tych, którzy wątpili w jej możliwości kontroli tego ustrojstwa. Nie była już młodą, naiwną dzierlatką bezgranicznie ufną w swoje siły i zdawała sobie sprawę, że Jedyny jest narzędziem potężnym, niszczycielskim i zdradliwym. Już i tak stało się źle - bardzo źle - że upojona triumfem, mocą i władzą zdradziła Sauronowi miejsce pobytu trzech pierścieni władzy. Za wcześnie, zdecydowanie za wcześnie...
Żałowała, że tak szybko pozwoliła odejść większości tych, którzy tworzyli Drużynę Pierścienia. Wszystkie cztery hobbity wyruszyły do przedsz... do Shire wraz z Gandalfem już następnego poranka po pamiętnej nocy pokerowej. Legolas pokrążył jeszcze przez chwilę po Lorien i także się zmył, przekazać radosne (postarała się, żeby dokładnie tak uważał) wieści Thranduilowi. Gimli postanowił mu towarzyszyć - interesujące swoją drogą, odnosiła nieodparte wrażenie, że ta dwójka lubiła się zaskakująco bardzo jak na lata uprzedzeń i konfliktów ich rodów... Zaskakująco nawet nie biorąc pod uwagę okoliczności. Słyszała nawet, że wśród mieszkańców Lorien zaczęły krążyć dość... nieprzystojne plotki, ale oczywiście nie zamierzała zaprzątać sobie tym głowy.
Buhaha.
Wystarczająco dużo jej uwagi zajmowało utrzymanie w kompletnej ignorancji i zatrzymanie na miejscu Boromira. Oczywiście dzięki uprzejmości Zwierciadła (a później zaufanych zwiadowców, którzy potwierdzili podpatrzone informacje) zdawała sobie sprawę z sytuacji polityczno-militarnej Śródziemia, lecz tą sprawą postanowiła zająć się później. Problemy ludzi nie były jej problemami, chociaż - rzecz jasna - z przykrością patrzyła na krwawą jatkę. Wypuszczenie wojownika Gondoru w sam środek tej rzezi niewiele by zmieniło, a tylko sprawiłoby, że brzemię odpowiedzialności za jego śmierć spoczęłoby na jej barkach.
Cóż, istniały inne sposoby, aby uspokoić sytuację w Śródziemiu.
Jeden, by wszystkie związać, jeden, by wszystkie odnaleźć...
Lecz przecież na tym moc Jedynego wcale się nie kończyła!
Galadriela Szeptała w Mroku nocy, pod rozgwieżdżonym niebem. Szeptała do umysłów słabych i tych, które dzierżyły moc. Szeptała do dowódców i do prostych żołnierzy, do władców i do zmęczonego pracą ludu, do szczęśliwych i do tych, którzy płakali, aby śmiać mógł się ktoś. A gdy Szeptała, ich sny piękniały. A gdy Szeptała, każda ich myśl o okrucieństwie wojny stawała się coraz bardziej im nienawistna i obca. A gdy się budzili, w ich pamięci nie pozostawało nic, co przypominałoby im o snach, lecz w sercu zapalała się ciepła iskierka. I gdy się budzili - nie mogli znieść myśli, że ich oręż odbierze życie innemu człowiekowi. Nawet na rozkaz samego Wielkiego Patriarchy.
Galadriela Szeptała w Snach.
...przynajmniej wtedy, kiedy była w stanie opanować narastającą wściekłość na tych głupich, nic nie wartych ludzi, którzy zamiast dostrzec prawdziwe niebezpieczeństwo nastawali na swoje krótkie życia!
To był wpływ Pierścienia, czuła to głęboko w swoim sercu. Jednak nie było innej drogi, może poza zniszczeniem Jedynego, a to mogło przynieść konsekwencje, które... Nieważne. Nic nie było pewne. By może poza tym, że zdawała sobie sprawę, że nie może sobie pozwolić na zmiecenie z powierzchni ziemi armii najeźdźców i wszystkich tych, którzy sprzeciwiliby się jej woli, na czele z tym sprzedawczykiem Aragornem, który porzucił Drużynę Pierścienia jeszcze zanim wkroczyła do Morii, aby zadbać o własne interesy. Nie teraz, nie z Jedynym Pierścieniem na palcu. Wiedziała, że nie potrafiłaby przestać.
Buhaha.
Oparła się plecami o chropowaty pień starego drzewa i wbiła wzrok w Pierścień lśniący na jej palcu. Zwykła, złota obrączka.
Znajoma złota obrączka.
Czy to możliwe, że Jedyny był tym samym pierścieniem, który...
Ale to przecież niemożliwe! Jeżeli Jedyny, ten, który miał wszystkimi rządzić, był tym samym pierścieniem, który wtedy... To wszystko byłoby najokrutniejszym żartem losu, jaki była sobie w stanie wyobrazić.
Nie zgadzało się, nic się nie zgadzało.
Zresztą, czy tak łatwo odróżnić jedną złotą obrączkę od drugiej?
A w dodatku przez jej niefrasobliwość drań przetrzymywał u siebie dwóch szlachetnych elfów. Mniejsza o pierścień.
(nie, nie mniejsza o pierścień! Ale takie myśli należało zagrzebać głęboko, tak głęboko, by móc o nich zapomnieć)
Faceci to świnie. Zwłaszcza ci z oczkami bardziej. |
_________________
|
|
|
|
|
Fei Wang Reed
Łaydak
Dołączył: 23 Lis 2008 Skąd: Polska Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 15-01-2009, 22:57
|
|
|
Szyszka trafiła do wyczekujących jej rąk Fei Wang Reeda. Nie była dokładnie taka, jaką chciał, ale na to nie mógł nic poradzić - przecież trudno obwiniać kogoś, za to, że ktoś zrobił coś, co samemu się nie zrobiło, mimo że należało to uczynić. Szyszka, owszem, starannie dobrana, była jednak o kilka tygodni za młoda, niedojrzała, choć tylko doświadczone oko, które widziało już niejedną taką szyszkę mogło to ocenić. Sam Reed kilkudniową pomyłkę brał za coś oczywistego.
Fei obejrzał ją starannie z wszystkich stron i, dość zadowolony z wyników tych oględzin, włożył ją w metalowe pudełko 3x4x3 cale, a po chwili zatopił je gęstej, żółtopomarańczowej mazi, przypominającej miód.
Wyraźnie zadowolony zerknął jeszcze w swoje lustro, by zobaczyć, jak tam wydarzenia w krajach Śródziemia. Jednakże nie działo się nic, co by zdołało jakoś szczególnie go zainteresować. Poszedł spać. |
_________________
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imiona miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
A. Mickiewicz
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 16-01-2009, 00:05
|
|
|
Sauron siedział nad pustą kartką i rozmyślał nad przeszłoscią, a nie były to miłe przemyślenia.
- Jak śmiałeś! Weź sobie ten pierścień, i obym więcej cię tu nie widziała podstępny oszuście!
Sauron stał oniemiały, nawet nie próbując uchylić się przed pociskiem ciśniętym ręką Galadrieli. Wszystko to było zbyt nieoczekiwane. Owszem, ich dotychczasowe stosunki były dosyć napięte (choć ciągłe i głośne twierdzenia Drieli jak to ona mu nie ufa jakoś nie przeszkadzały jej z nim rozmawiać) ale to było zupełnie niespodziewane.
Dopiero następnego dnia dowiedział się, o co właściwie chodziło. Temu intrygantowi Kelebrimborowi najwyraźniej nie wystarczyło wygonienie Drieli z Eregionu. Był też zazdrosny o sławę największego żyjącego mistrza rzemiosł Śródziemia, którą nie chciał się dzielić z nikim - a już najbardziej z Sauronem, od którego tak wiele się nauczył. Wykombinował sobie zgrabną historyjkę o jakimś "pierścieniu władzy" i kiepskiej rymowance którą podobno gdzieś usłyszał (Musiał mieć dobry słuch, jeśli w Eregionie słyszał słowa wypowiedziane podobno pod Orodruiną). Jakoś Saurona specjalnie nie zdziwiło, że z elfów żaden nie przyszedł potwierdzić historii - w pewnym sensie się tego spodziewał. Nieważne, że ród Feanora zdołał już pokazać, że potrafi wykształcić jednostki wybitnie niezrównoważone - słowo własnego było zupełnie wystarczające przeciw jakiemuś obcemu. Dodatkowo silna ciągle była pamięć Melkora, Morgothem zwanego - wystarczyło przywołać jego imię, by wszyscy tracili zdrowy rozsądek. Natomiast reakcja Drieli... Galadrieli... bardzo go zraniła. Była najrozsądniejszą osobą w tamtym towarzystwie, chłodną i opanowaną, a jednak i ona dała się ponieść histerii.
Niech będzie, skoro nie chcą Annatara, Niosącego Dary, będą mieli Saurona Władcę Ciemności. Skoro chcą Pierścień Władzy, to i Pierścień Władzy dostaną. Skoro odtrącili wysuniętą rękę przyjaźni, to drugiej szansy nie dostaną. A Kelebrimbor jeszcze za to wszystko zapłaci.
Obecnie, patrząc z perspektywy czasu Sauron widział, że decyzja przekucia Drielowej obrączki na Pierścień Władzy podczas tak silnego wzburzenia była błędna. Podczas pracy, oprócz sporej (zbyt dużej) części swojej mocy, przelał w niego cały swój gniew, wrogość, okrucieństwo i żądzę władzy jakie posiadał, co wzmocniło te uczucia po wielokroć. Następne lata pamiętał jak przez mgłę. Dopiero utrata Pierścienia, a o wiele później udany zakup na eBayu pomogły mu wrócić do równowagi emocjonalnej. Co ciekawsze był teraz nawet weselszy i bardziej pozytywnie do świata nastawiony niż przed wykuciem Jedynego - tak, jakby znaczna część jego co gorszych emocji nadal była zamknięta gdzieś w prostej, złotej obrączce. Czasem też myślał ze smutkiem o tej drugiej... tej która nigdy nie powstała. Ale cóż
Mroczny Władca (o ile mrocznym można nazwać kogoś ubranego w kolorową hawajską koszulę) powrócił do pisania listu.
Droga Drielu,
Jakże miło jest mi pisać do ciebie te słowa po wielu latach jakie upłynęły od naszego ostatniego spotkania. Jakie o ironiczne, że Pierścień który z taką wzgardą odrzuciłaś wtedy jest teraz okazją do tej korespondencji. Skoro już o Jedynym mowa, i o chwaleniu się nową biżuterią, pozwól, że przekażę ci pozdrowienia od Elronda, Celebriany, Elladana i Arweny. Było to bardzo miłe z ich strony, że urządzili sobie spotkanie w ogrodach akurat gdy moi wysłannicy wpadli z wizytą zapytać o Vilyę. Od Cirdana nic nie przekażę, bo to co miał do powiedzenia po tym, gdy dowiedział się że masz Naryę (którą zdaje się dał komuś zupełnie innemu) raczej nie było pochlebne. Mam przykre wiadomości - skoro go wtedy nie chciałaś, chciałbym go z powrotem. Już dawno zresztą należało go zniszczyć. Tylko problemy przez te klejnoty. Pytasz się pewnie, dlaczego miałabyś to zrobić? Odpowiem standardowo, zaczynając od gróźb, przez przestrogi i dobre rady, na obietnicach kończąc. Po pierwsze, sama pewnie wiesz, że ujawniłaś się zbyt szybko. Gdybym teraz wysłał armię po odbiór zguby, Lorien by spłonęło, a pierścień wrócił do mnie - przypominam, co stało się tysiąc lat temu, gdy ja miałem pierścień - nie ochronił mnie on jakoś przed przegraną, pomimo posiadania o wiele większej armii niż ta, którą dysponujesz (i którą zdołałabyś zebrać w sensownym czasie). Nawet gdyby udało ci się jakimś cudem wygrać, mogę właściwie zagwarantować że przy świecie którym byś rządziła Mordor przypominałby krainę urodzaju.
To tyle, jeśli chodzi o groźby. Teraz przejdźmy do dobrych rad. Z pewnością Drielu już zdążyłaś zauważyć jak ciekawy może być wpływ Jedynego na tych, którzy zbyt długo go używają. Jesteś pewna, że chcesz nosić go przez czas dłuższy? Wystarczająco długi, by cię zdradził i wrócił do prawowitego właściciela? Byś ty zdradziła wszystkich i doprowadziła do zniszczenia tego, co tak chcesz bronić? byś powtórzyła "sukces" swego kuzyna Feanora?
Tu zatrzymał się na chwilę. To był chwyt powyżej pasa, gra na niskich emocjach, która (jak wiedział) trafi Drielę w czuły punkt.
- Nie można być sentymentalnym, w końcu tu chodzi o moje życie! Zresztą, ona zaczęła pierwsza! - przekonywał się słabo. Po dłuższej chwili powrócił do tekstu.
Dlatego proponuję, co następuje
Po pierwsze, zaczniemy się zachowywać jak kulturalni ludzie. Żadnych złośliwości, docinków, zabójców, podkradania wojsk czy lokalnych podjazdów.
Po drugie, utworzymy linię demarkacyjną, i ogłosimy zawieszenie broni, które będzie trwało, miejmy nadzieję, na wieki. Szczegóły możemy ustalić później.
Po trzecie - Pierścień. Musi zostać pozbawiony mocy. Żadne inne rozwiązanie nie wchodzi w grę. Zwykłe zniszczenie w oczywisty sposób odpada. Pozostawienie go u kogoś innego również.
Po czwarte - obcy najeźdźcy. Nie wyglądają mi na takich, których chcielibyśmy obydwoje mieć za sąsiadów - myślę, że tu się ze mną zgodzisz, że ten problem musi zostać rozwiązany.
I ostatnie - uwolnię przetrzymywanych jeńców. Dorzucę nawet Vilyę do kompletu (ale w zamian będę chciał pomocy przy rekultywacji Doliny Mordoru. Ostatnio ta szarość za oknami zaczyna mnie nieco nużyć. Trochę zieleni z pewnością by nie zaszkodziło).
Niecierpliwie czekam na Twoją odpowiedź
Władca Mordoru i Krain wschodu, Nieprzyjaciel Zachodu
Sauron
Następne listy były o wiele łatwiejsze. W pierwszym (do Króla Daina) Władca zgadzał się na podbicie stawki pierścieniowej, z tym, że drugi zostanie przekazany dopiero z momentem faktycznego udziału krasnoludów w wojnie. Ponawiał też propozycję Morii (teraz pozbawionej kłopotliwej zawartości), wskazując na ewentualne zyski jakie możnaby ciągnąć z posiadania dobrego szlaku handlowego przez Góry Mgliste. Drugi z listów (z dołączonym, pisanym wyraźnie inną ręką trzecim) skierowany był do pewnej osoby, i wskazywał pewne być może jej nieznane fakty, ich konsekwencje, oraz sugerował możliwości rozwiązania problemu. Trzeci był jeszcze prostszy. Zwykły, drobny pakunek z karteczką skierowany do Minas Tirith.
Wydawszy rozkazy odnośnie wręczenia listów (pierwszego w wielu kopiach, każdą w rękach wskazanego goblina-ochotnika w dobrze widocznych i wyraźnie zaadresowanych tubach) Czarny władca powrócił do ostatnio jego ulubionej rozrywki - wpatrywania się w palantir. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Zegarmistrz
Dołączył: 31 Lip 2002 Skąd: sanok Status: offline
Grupy: AntyWiP
|
Wysłany: 16-01-2009, 01:17
|
|
|
- I jak się siedzi? Strasznie niewygodny, prawda? - zwrócił się Grima do Grisznaka. Fakt, że pośladki Smoczego Języka kalały ten mebel był poważnym ciosem dla dumy Gondorczyków. Gdy na tronie usiadł Ork ich poczucie własnej wartości totalnie legło w gruzach. W ciągu zaledwie kilku dni z dumnej niegdyś nacji zmienili się w naród niewolników. - Raz jeszcze pragnę podziękować za udaną współpracę. Te zakrojone na szeroką skalę manewry mylące! To odważne zwrócenie na siebie uwag! Wreszcie to pełne poświęcenia wzięcie na siebie głównego ciężaru walk! Bez nich ten sukces nie byłby możliwy! To nie mogło się udać bez znakomitych żołnierzy wyćwiczonych ręką prawdziwego geniusza sztuki wojennej! Mam nadzieję, że władca tak wspaniałych wojsk dotrzyma danej obietnicy?
- Obietnicy? - zdaniem Grimy ork był zwyczajnie głupi. W rzeczywistości Sauron niczego nikomu nie obiecywał. Smoczy Język planował to rozegrać jednak po swojemu: postawić zdezorientowanego wysłannika Mordoru przed faktami dokonanymi i w ten sposób wymusić nań liczne ustępstwa oraz podpisanie umów w ciemno.
- Tak, obietnicy. Czy wy zawsze zapominacie? Jeśli tak to odświeżę wam pamięć. Oto warunki umowy: oznajmił.
Wyprostował się - co nie było łatwe dla ta pokracznego kaleki i wykrzyknął:
- Rohan zostanie niezależny! Nie będzie płacił trybutów, danin ni haraczy, zwłaszcza w koniach! - ta ostatnia deklaracja najbardziej ucieszyła wojowników. - Będzie współpracował militarnie i gospodarczo z Mordorem, oba państwa połączy sojusz, jednak Rohan prowadzić będzie suwerenną politykę, o ile nie będzie ona kolidowała z wolą Saurona Wielkiego! By tego było mało: wszelkie nabytki terytorialne na wschodzie Gondoru pozostaną w rękach Królów Rohanu po wsze czasy!
Ta ostatnia deklaracja ucieszyła jeźdźców.
- Wszelkie polecenia wydawane Rohańczykom będą egzekwowane zgodnie z wolą i zamysłem Wielkiego Gubernatora Zachodu. Ten zarządzać będzie Prowincją Gondor z ramienia Saurona i służył będzie radą Królowi Rohanu. - to ostatnie zdanie było eufemizmem. - Pierwszym Wielkim Gubernatorem Zachodu będzie Grima.
- Po trzecie: legendy mówią, że Czarny Pan podarował niegdyś wielkim królom ludzi dziewięć pierścieni dających moc i nieśmiertelność. Chętnie przyjąłbym taki w imieniu króla Theodena Zdobywcy... - Grima chciał powiedzieć coś więcej, ale przerwano mu.
- Panie! Eomer powrócił!
Wśród Rohirrimów przebiegł niespokojny pomruk.
Ludzie są bardzo niestali w swych uczuciach. Jeszcze kilka dni temu Eomer cieszył się wielką popularnością, a Grima był nienawidzony. Odniesione niedawno, łatwe zwycięstwo, obrabowanie Białego Grodu i otwarcie przez Grimę skarbca namiestników zmieniło te uczucia. Niemal każdy Rohirrim wierzył obecnie, że Eomer chce zagarnąć tron podstępnie podtruwając starego króla, a Smoczy Język jest nikim więcej, niż mądrym, wiernym doradcą. W kilka zaledwie godzin Eomer z popularnego, młodego wodza stał się osobą powszechnie znienawidzoną.
- Miałeś udać się na Ścieżkę Umarłych zdrajco! - zakipiał ze wściekłości Grima.
- Ja... Przeszedłem Ścieżkę... Umarłych... I przywiodłem... upiory... - wydyszał Eomer. Był wycieńczony. Grima, mimo, że niechętnie musiał go podziwiać...
- Powiedziałeś im to, co ci kazałem?
- Tak.
- I podziałało?
- Sam zobacz Smoczy Języku - wyszeptał Eomer i zemdlał.
Podczas marszu na Minas Tirith Grima nakazał mu udać się na Ścieżkę Umarłych i przekazać Upiorom, że ich nędzny los jest zasługą królów Gondoru. Że to oni ściągnęli nań klątwę swymi występkami. Oraz, że jedyną metodą na jej zdjęcie jest krwawa zemsta oraz służba Sauronowi i mądremu czarodziejowi Sarumanowi.
Liczył, że słowa te rozwścieczą Upiory na tyle, by te zabiły Eomera.
Tak jednak się nie stało.
Widma przybyły na jego wezwanie dysząc żądzą mordu i zemsty. Podczas marszu sławiły imię Saurona.
Widocznie nawet śmierć nie zmieniła jednego. Mimo, że martwe upiory były ludźmi. Żałośnie głupimi ludźmi. |
_________________ Czas Waśni darmowy system RPG dla fanów Fantasy. Prosta, rozbudowana mechanika, duży świat, walka społeczna.
|
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 16-01-2009, 12:23
|
|
|
Kic wraz z Costlym, jak ostatnio dość często, stali w lustrzanej komnacie. Obraz w lustrach cały czas się zmieniał, twierdza powoli podążała za kolumnami wojsk. Stały nadzór luster był czasochłonny, ale jednocześnie uniemożliwiał zbliżenie się do oddziałów MAC-u bez wiedzy Patriarchy.
- Zaiste wielce użyteczna byłą wiedza, którą z nami podzielił się Aragorn. - Powiedział Costly. - Jeżeli nie myli się co do sytuacji w Rohanie, to cały związek tego kraju z Mordorem uciąć można przecinając jedną cienką nitkę. Lud to wedle jego relacji prawy, powiązany sojuszem z Gondorem od stuleci. Dodatkowo walczący z orkami od zawsze, urodziny z nienawiścią do tych istot we krwi. Działaniami króla kierują doradcy i to oni nadali polityce Rohanu taki kierunek. Król jest jednak stary. A następcy królewskiej krwi ludźmi są woli wielkiej i niezłomnej. Przecięcie jednej nitki życia starca zmienia sytuacje polityczną tam całkowicie.
- Jest też więcej nienawistnych sił Mordorowi w krainie. - Kontynuował Mroczny Kapłan. - Wedle tutejszej mitologi Orki są Elfami, doprowadzonymi do szaleństwa przez niewyobrażalne tortury, stworzonymi ku upokorzeniu tej dumnej rasy. Nienawiść między nimi uniemożliwia im współistnienie. Tutejsze orki, co ciekawe, nie są w stanie działać w świetle dziennym. Trolle natomiast pod jego wpływem zmieniają się w kamień. Sprawia to, że bitwa z tymi oddziałami przy odpowiednim rozegraniu może być dla nas wyjątkowo łatwa.
Kic kiwnął głową, a latająca w koło jego głowy Anka parodiowała ten gest lecąc to w górę, to w dół.
- Liczne są przegrupowane oddziały Gondoru? - Spytał Patriarcha.
- Nie. - Z westchnieniem powiedział Costly. - Są to niedobitki. Zebrane z różnych miejsc. Jednak cały czas przybywają nowi żołnierze, którzy uratowali swoje życie. Nie jest to siła, która jest dla nas jednak wielkim wzmocnieniem. Mają za to zdumiewająco wysokie morale. Dziwna jest mentalność tutejszego ludu. Powrót ich mitologicznego Króla podziałał lepiej niż magia.
Krajobraz widziany w lustrach powoli się przesuwał. |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
Grisznak -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 16-01-2009, 14:05
|
|
|
Dowódca armii Mordoru, Grisznak (w myślach dodający już sobie przydomek "Wspaniały", a w porywach skromności jedynie "Waleczny") z przyjemnością rozsiadł się na tronie należącym niegdyś do władców Gondoru. W kominku trzaskał radośnie ogień, wieńcząc los Białego Drzewa, zaś w sali stali nieruchomo wojownicy Rohanu, Mordoru oraz skromna delegacja przedstawicieli Minas Tirith. Tych ostatnich wpuszczono chyba tylko po to, aby byli świadkami ostatecznego upokorzenia - bo jak inaczej nazwać można fakt, że na tronie królewskim (pal diabli, że od lat nie zasiadał na nim żaden król z prawdziwego zdarzenia a jedynie jego marne podróbki zwane namiestnikami) swoje pośladki grzeje ork, zaś drzewo, będące symbolem ich historii, służy jako materiał na podpałkę. Choć Grisznak zapewne ustępował Grimmie jeśli chodzi o intelekt, doskonale zdawał sobie sprawę z sytuacji i wydawało mu się, że nad nią świetnie panuje. Do czasu, kiedy Smoczy Język wspomniał o jakichś obietnicach. Tego nie było w menu.
Grisznak podrapał się po łysej łepetynie. Ton, jakim Grimma wypowiedział ostatnie słowa, bardziej przypominał żądania niż obietnice, a to mu się nie podobało. Darował sobie jednak rozkaz natychmiastowego upieczenia przedstawiciela Rohanu na ogniu z Białego Drzewa. Raz, że Grimma nie wyglądał szczególnie apetycznie, dwa, że jednak stosunek wojsk obu armi w murach miasta był podobny, a to nie gwarantowało sukcesu w razie konfliktu. Wreszcie, nie znał planów swojego władcy i nie mógł wiedzieć, czy Koniarze faktycznie mają z Okiem jakąś umowę czy nie. Jeśli mieli, to Sauron przyśle w te sprawie rozporządzenia, jeśli nie...
"Tak" - odpowiedział w końcu, powoli i starannie dobierając słowa, starając się jak najlepiej reprezentować Mordor i jego elity intelektualne, do których siebie zaliczał (i któ¶e, jego zdaniem, na nim się kończyły) - "Dziękować za pomoc, my są wdzięczni. Oko, które widzi wszystko, zobaczyło nasze wielkie zwycięstwo i na pewno dać nagroda". Ork zachwycił się w myślach tak długim zdaniem, które udało mu się wypowiedzieć - "Moja być wojownik, nie dylopo... dypolo..."
"Dyplomata" - pomógł mu Grimma"
"Taaa.. dyplomata. Oko chcieć porozmawiać z twoja samo. Przynieść wy mówiące jajo!" - sękatym paluchem wskazał na swoich orków. Kilku z nich wyszło, by po chwili wrócić, niosąc owiniętą jaką dziwną materią kulę. Położyli ją na stole i rozwinęli, by ukazać oczom zebranym szkalną kulę o matowej powierzchni.
"Twoja dotknąć jajo i rozmawiać z Oko" - poinstruował Grisznak, choć przecież Grimma wiedział, do czego służą Palantiry, Saruman miał w końcu swojego. Palantir Minas Tirith nie różnił się wiele od tamtego. Ork podszedł bliżej, chcąc na własne uszy usłyszeć rozmowę Grimmy z Sauronem. |
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 16-01-2009, 14:25
|
|
|
Armia pod nominalną wodzą Aragorna, dziedzica Gondoru, rozrastała się dalej. Na bezładnie wycofujących się oddziałach pobitego królestwa wielkie wrażenie uczynił porządek, panujący w nadzorowanym przez Velga obozie. Czujne warty, powietrzny zwiad, specjalne planowanie obozowiska (tak, aby niejaki tabór z zaopatrzeniem, utworzony z odkupionych wozów kupców Gondorskich, bronił przed niespodziewanym atakiem)... Wszystko to odróżniało zdążający na wschód oddział od uciekających, bezładnych kup wojsk. Tym można było częściowo wytłumaczyć przyczyny niezwykłej łatwości, z jaką kolejne oddziały uznawały władzę "naszego króla" i Pierwszego Jenerała. Wśród innych przyczyn takiego stanu rzeczy można było wymienić choćby hojne dary, jakie w imieniu MACa Velg wręczał ich dowódcom, czy też charyzmę marionetkowego władcy.
Po prawdzie, to wspomniana organizacja spowalniała nieco marsz armii przez Anfalas - i miast przebyć dwie trzecie części Anfalasu, jako planowali, byli wciąż w połowie, lecz Wielki Admirał kategorycznie wymógł taką taktykę. Wbrew temu, co myślał Aragorn, on sprawami zaopatrzenia troskał się nieco bardziej aniżeli nieszczęściami, które za ich nieobecności spadną na mieszkańców Białej Wieży. Tym bardziej, że liczebność oddziałów Gondoru wzrosła do dwóch i połowy tysiąca - w tym pięciuset kawalerzystów i dwóch tysięcy doborowej piechoty. Wraz z oddziałem zakonnym dawało to przyzwoitą liczebność dwóch tysięcy siedmiuset ludzi.
I tak prezentował się stan ludzki armii Velga w przeddzień dotarcia do Serelondu.
Serelond z daleka porażał swym ogromem. Miasto, a jednocześnie cytadela, obsadzona trzystuosobowym garnizonem, broniła przeprawy przez największą rzekę środkowego Anfalasu. Opanowanie Serelondu, nim wojska Gondoru opanują przeprawę, były priorytetem i powodem, dla którego Velg oddzielił się od głównej armii. Ironicznym więc było, iż sam namiestnik Serelondu odmówił przekazania miasta w ręce Aragorna. Ów heretyk ogłosił też, iż "prawy król" jest jedynie uzurpatorem, zaś władza należy się jedynie Faramirowi, nowemu Namiestnikowi Gondoru.
Na efekty tej proklamacji w obozie sprzymierzonych nie trzeba było długo czekać. Aragorn uwijał się i mobilizował oddziały, Velg ustawiał w bojowym szyku swoich jeźdźców... Zupełnie, jakby chcieli wziąć cytadelę szturmem - a nie posiadali wszak nawet najprostszych maszyn oblężniczych. Nic przeto dziwnego, iż wśród szeregowych żołnierzy nastąpił natychmiastowy spadek wiary w umiejętności wodzów.
- Oni chcą konno wjechać na mury?
- Ręcznie mamy bramę rozwalić?
Jakkolwiek zapanowała konsternacja, to siła podniesionych głosów wodzów zwyciężyła. Masa ludzka ruszyła na bramę Serenoldu.
Tymczasem w Serenoldzie, namiestnik miasta nie mógł nadziwić się nieporadności wroga. Wysłał stu łuczników, aby wsparli załogę zachodniego mostu i oczekiwał na raport o rzezi napierających. Niemniej srodze się rozczarował - bowiem zamiast spodziewanego raportu o przezwyciężeniu sił "uzurpatora", do jego gabinetu wpadło dziesięciu ludzi w czarnych płaszczach. Tymczasem, czterdziestu ich kompanów z zaskoczenia rozbroiło oddział przyboczny namiestnika. A pięć minut później, pod groźbą kary na gardle, namiestnik Serenoldu podpisał akt kapitulacji twierdzy - i uznania praw zwierzchnich Aragorna.
Poby w Serenoldzie zresztą się przedłużył. Po obsadzeniu obszernych murów twierdzy swymi siłami, Velg wciąż miał pełno pracy. Dzień zajął mu Lond Galen - duży port, którego zajęcie było niezbędne ze względów strategicznych. Po dyplomatycznych ustępstwach i gwarancjach dla dowódcy jego garnizonu, Jeździec Apokalipsy rozpoczął swój nadzór nad tamtym miejscem. Półtora setni, które wciąż tam tkwiło, wsparł dziesięcioma rycerzami Zakonu. Zaczęli oni służyć jako służby patrolowe, zajmujące się wybrzeżem. Tymczasem, w kilku miejscach (u ujścia rzeki w Lond Galen, przed rzeką w Serelond) Pierwszy Jenerał Gondoru nakazał założyć łańcuchy, chroniące przed nagłym atakiem Umbarczyków na łódkach. Zresztą, o jakimkolwiek niebezpieczeństwie grożącym zaś portowi, zakonni mieli natychmiast donieść Velgowi. Korzystając z faktu, iż Lond Galen i Serelond były jednymi miejscami, w których można była przeprawa (w promieniu najbliższych stu staj), Velg mógł dzięki patrolom powietrznym oraz ulokowaniu miasta mieć pełną kontrolę nad najbliższą okolicą.
W ten sposób prawie wyeliminował ryzyko ataku z zaskoczenia - lecz znając chytrość wrogów MACa, rycerz na tym nie poprzestał. Własnoręcznie dopilnował odpowiedniego ustawienia balist i katapult na murach cytadeli. Przestawiając machiny, przekształcił także serce miasta - zamek, w miejsce, z którego ostrzał obejmował cały Serelond. W połączeniu z ścisłym nadzorem dołączających oddziałów Gondorskich (część zbędnych już wozów wykorzystano, aby ograniczyć dostęp do wschodniej bramy), niemal eliminowało zagrożenie zajęcia miasta typowym podstępem.
Choć taka ostrożność nosiła wszelkie miana wręcz paranoiczności, to między innymi ona sprawiła, iż Velg mógł być z siebie zadowolony. Do czasu, kiedy na horyzoncie ukazały się sztandary armii MACa, twierdzy nic złego się nie przydarzyło. |
_________________
|
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 16-01-2009, 19:34
|
|
|
Altruista w towarzystwie Kitkary i rycerza z zakonu Velga wszedł do lustrzanej komnaty.
Grzecznie ukłonił się Kicowi, po czym odezwał się. - Patriarcho, ten oto rycerz ma dla ciebie bardzo ciekawe wieści.
- Niech mówi. - Powiedział Kic. - Żołnierz stanął na baczność przed Patriarchą.
- Panie, kazano mi powtórzyć słowo w słowo wiadomość od wielkiego Admirała Velga. Zdobyliśmy miasto Serelond, które będzie dla nas teraz prawdziwym zapleczem taktycznym. Nasza armia może w nim spokojnie odnowić swoje zapasy. Dodatkowo Aragon pozyskuje coraz więcej ludzi do swojej armii. Każdy chce walczyć pod sztandarem Gondoru. A ja w tej chwili zajmuje się umocnieniem miasta. Do tej pory nie napotkaliśmy jakiś większych przeszkód, wróg najwyraźniej się gdzieś zaczaił. Nasi zwiadowcy meldują, że widziano w niedalekiej wsi na wschód od miasta Serelond kilka orków. Ja na razie nie podjąłem w związku z żadnych kroków, czekam na instrukcje.
- To wszystko, powtórzyłem dokładnie słowa Admirała. - Powiedział rycerz.
- Co do orków, to mam pewien pomysł. - Odezwał się Altruista - Za pozwoleniem oczywiście Patriarcho chciałbym zaproponować, żeby Kitkara udała się do tej wsi i sprawdziła czy rzeczywiście są tam jakieś orki.
- Zgoda. - Odpowiedział kic. Altruista odwrócił się do Kitkary.
- Weźmiesz Kemiego i polecisz do tej wioski. I jeśli nadal będą tam orki to hm, wybijesz je wszystkie. Być może są to tylko jacyś renegaci, nie związani z Mordorem. Jednak nie możemy ryzykować, poza tym planuje wybić wszystkich orków, nawet tych, którzy nie biorą bezpośrednio udziału w tej wojnie. |
|
|
|
|
|
kic
Nieporozumienie.
Dołączył: 13 Gru 2007 Skąd: Otchłań Nicości Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 16-01-2009, 19:48
|
|
|
Anka, latała swawolnie po pokoju kica. Ten natomiast siedząc przed biurkiem wspominał pierwsze spotkania Velga, słowa zapisane w jego almanach i różnych innych dokumentach historycznych, deifikacja najwyższych przedstawicieli Bractwa oraz wysławianie ich imion i powstawanie na ich cześć wspaniałych monumentów. Wspominanie tych słów, nie ma co ukrywać, poprawiły nastrój kica. Jednak wtedy to naglę, jak przelatująca obok strzała, przypomniał sobie, o kronikarzu znajdującym się w kościele. Przywołał więc go, a miał to zrobić już dużo wcześniej, ponieważ nie podobały mu się jego teksty. Przybył więc po chwili dygoczący kronikarz i kłaniając się nisko rzekł.
- Wzywałeś Panie?
- Wzywałem… - odpowiedział zimno kic.
- W czym, że mogę Ci służyć? – Powiedział kronikarz po dłuższej chwili ciszy.
- Kronikarzu, - wycedził kic – Tyktu, coś uczynił ostatnio ku chwale Bractwa?
- Panie, napisałem pieśń wspaniałą.
- Pieśń? A może mi ją zaśpiewasz?
- Nie umiem śpiewać... – Zdziwił się Tylkt.
- Jak nie umiesz… to może chociaż wyrecytujesz?
- Panie, - naglę głowa Tylkta opadła i ze wstydem ale i jeszcze większą trwogą rzekł – ja tak naprawdę nie napisałem żadnej pieśni…
- Co więc zrobiłeś? – Odpowiedział cyniczne kic.
- Nic łaskawy Panie.
- To po co w ogóle tu się znajdujesz?
- Dla dobra MAC chce stworzyć najlepsze dzieło.
- Gdzie więc jest to dzieło?
- Nie ma… - Odpowiedział przestraszony konsekwencjami tych słów Tylkt.
- W takim razie – kic zaczął podsumowywać cały dialog – na nic nam tu nie potrzebny. Nie dość, że zajmujesz jedną z luksusowych komnat Bractwa, to jeszcze śmiesz pokazywać mi tu swoją twarz z pustymi rękoma. Moje miłosierdzie jest wielkie, ale Ty jawnie kpisz sobie z nas Tylktu! Zapłacisz więc za swą zuchwałość wierszoklecie. – Nie dokończył wymawiać ostatniego słowa, kiedy to do pokoju weszło dwóch rycerzy Bractwa i pochwycili ex-kronikarza. Zdziwiło to samego zbrodniarza, ale kica nie, bowiem już wcześniej wezwał ich podczas rozmowy. Patriarcha z powagą i nutką złości w głosie rzekł.
- Zabrać tego darmozjada do lochów. Tam zobaczy jak kończą ludzie, którzy drwią z dobrego imienia Bractwa. – Jak rzekł tak wykonano. Dwóch uzbrojonych rycerzy wytargało, krzyczącego i błagającego o łaskę Tylka. Po całym tym zajściu zdenerwowany kic, próbował się odprężyć w swoim fotelu.
* * *
Pochód był powolny, ale stały. Przerwy były doraźne, ale długie. Morale były wysokie, ale podburzane.
Kic dostrzegł, że coś jest nie tak z ludźmi. Czuł niesamowity przepływ energii ostatniej nocy. Był zmuszony przyjrzeć głębiej tej sprawie. W tym celu skontaktował się telepatycznie z Mozarusem, jego najwierniejszym szpiegu.
- Olśniło. Otoczyło. Otrzymałeś. – Posłał zakodowaną myśl w dal.
- Tak jest… - Usłyszał krótką ripostę.
Połączenie po tym natychmiast zostało zerwane. Teraz trzeba było zająć się wojskiem. Armia była zbyt liczna, aby zrobił to bez problemu. Potrzebował wsparcia, a wsparcie leżało naprzeciw niego. Nie wstając więc od biurka sięgnął po Kulę Zmienności i skorzystał z jej mocy. Skupił energię magiczną i wylał ją wręcz na całą swoją armię. Magiczna aura zaczęła pierw pędzić korytarzami kościoła, zalewając wszystkie pokoje po drodze, a następnie zaczęła wylewać się na zewnątrz. Narastająca jednak jej ilość rozlała się dookoła, pokrywając całą armię Bractwa zaklęciem. Gdyby jakakolwiek istota mogłaby ujrzeć to zjawisko, to właśnie w taki sposób by się ono mogło prezentowało. Zaklęcie to choć należało do szkoły magii iluzji, to jednak działało w nieco inny sposób niż reszta czrów tego typu. To zaklęcie dostawało się do wnętrza, do duszy i uwalniało ją od omamów innych iluzji i zauroczeń. Tam gdzie wrogie uroki wgłębił się, tam właśnie trafiało zaklęcie. Nie było to jednak czar należący do typów rozproszeń. On po prostu wyrywał urok z wnętrza osoby, zastępując go swoim i roztaczając magiczną barierę przeciw przyszłym interwencją.
Po implikacji zaklęcia, kic odetchnął głęboko i odstawił kulę. Następnie wyciągnął jedną z fiolek znajdującą się w jego biurku i wezwał jednego z rycerzy zakonu. Fiolka zawierała w sobie substancję przypominającą wodę. Tak naprawdę była to skondensowane zaklęcie, z którego wcześniej sam skorzystał. Rycerzowi nakazał dostać się do oddziału Velga wraz z instrukcją obsługi zaklęcia.
Teraz już mógł odetchnąć z ulgą. Zabezpieczył bowiem swój oddział przed wtórny problemem dziwnej mocy i posłał odpowiednie lekarstwo również dla Velga i jego oddziału. Mógł znów odprężyć się w swoim pokoju.
* * *
Kolejne raporty zostały doniesione, zweryfikowane i ocenione. W końcu kic miał znów chwilę spokoju. Nie na długo. W pokoju czuć było czyjąś obecność. Choć Patriarcha nie wiedział dokładnie któż to przybył, to jednak z tego stylu inicjowania o swoim przybyciu, korzystała tylko jedna znana mu osoba. Kic odezwał się więc pierwszy.
- Witaj Mozarusie.
- Jestem. – Usłyszał jak zawsze chłodny głos Mozarusa.
- Masz to o co Cię prosiłem?
- Tak, o to on.
Kic spojrzał w cień, z którego powoli wydobył się Mozarus. W ręce trzymał pierścień. Wspaniały, złoty, urzekający i hipnotyzujący kica pierścień. Patriarcha nie mógł się na niego napatrzeć. Wręcz wchłaniał go oczami, a on swoją egzystencją. Nie sądził, że będzie aż tak niesamowity i aż tak wyjątkowy. Aż sam go chciał założyć i spojrzeć, jak leżałby na jego ręce. Chciał to zrobić z całych sił, a pierścień kusił go sobą coraz to głębiej i mocniej, jednak powstrzymał żądze w ostatniej chwili. To musiał być ten jedyny pierścień, który gnębił go przez sen. Jakby go wyśnił. Trwało to długo, nim Patriarcha otrząsnął się z urok pierścienia. Spojrzał na Mozarusa i dziwiąc się samemu sobie, w końcu dostrzegł że jego szpieg jest cały poobijany. Powiedział więc do niego.
- Co się stało? Jak do tego doszło? Aż tak ciężko było tam?
- To nic takiego. Regeneracja powinna przebiec błyskawicznie, a szaty się wymieni.
- Odpocznij więc chwilę. Spisałeś się doskonale. – Powiedział kic odbierając pierścień z rąk Mozarusa.
- Jak sobie życzysz, jednak nie zabawię tu długo…- Odpowiedział Mozarus i następnie znikł w cieniu, a potem z pokoju.
Patriarcha natomiast został sam na sam z tym cudem. Pierścień był dla niego wręcz magiczny, jak relikt najwyższej wartości, albo i wręcz bezcenny. Już dokładnie wiedział co chcę z nim zrobić…
* * *
Patriarcha był niezwykle uradowany i trzymając coś w ręce, szedł przez korytarze z pokojami bractwa. Znalazł w końcu pokój do którego tak go ciągnęło. Zapukał więc i poczekał na odpowiedź.
- Proszę. – Usłyszał zza drzwi głos, który dobrze znał. Wszedł więc do środka. W pokoju znajdowała się jedna postać. Kic podszedł do niej bardzo blisko, wyciągnął zza siebie złoty pierścień i rzekł.
- Zostań moją jedyną żoną Avalio. Zrezygnuj proszę ze swojego byłego męża: Nabu.
„Co się stało, to się nieodstanie” – Pomyślał sobie kic i ze zdenerwowaniem czekał na odpowiedź, zdziwionej Avalii… |
_________________ "Zaczynałem jako zwykły zegarmistrz, ale zawsze pragnąłem osiągnąć coś więcej." - Lin Thorvald
Melior Absque Chrisma
Pierwszy Epizod MACu |
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 17-01-2009, 03:16
|
|
|
Zatem Kitkara otrzymawszy rozkaz wyruszyła na Kemim do wioski. Już z góry widać było że będzie miała nieco do roboty. Niestety otrzymała również od Altka rozkaz by ludzi zostawić przy życiu a wybić samych orków. Postanowiła więc ukryć Kemiego w bardziej wygodnej formie człowieka. Przebrani za wędrowców, aby w pierwszej chwili orkowe straże ich nie poznali, wkroczyli pod ich bacznym spojrzeniem do wioski. Rozejrzeli się co i jak, po czym uzgodnili plan.
- Więc tak, ty zajmujesz się wieżami strażniczymi, czyli masz najłatwiej bo tylko dwie. Palisz je na popiół. ja zajmę się resztą.
- Masz najłatwiej - mruknął.
- No wybacz nie mam płonącego oddechu tak jak ty, więc bez marudzenia bo nie będziesz spać zemną w łóżku.
Kemi zrobił szklane oczka i grzecznie pokiwał głową wspominając jaka nocą zimna jest podłoga. Ale zrobiło mu się ciepło kiedy dostał buziaka w policzek od Kitkary. Na środku wioski zmienił się w wielką czarną bestie. Ludzie natychmiast uciekli ze strachu kryjąc się w lesie. Tylko orkowie pognali za nim na jedną z wież. Kitkara uważnie obserwowała czy towarzyszowi nic nie grozi, po czym dobyła miecza.
- Let the party begin!!!
Ruszyła za sznureczkiem orków ścigających smoka. Bez chwili wahania, niczym błyskawica eliminowała jednego przeciwnika za drugim. Śmiała się donośnie kiedy krew wroga tryskała dookoła. Tańczyła kiedy ofiara dogorywała. Kemi również doskonale spełnił swoje zadanie. Spalił wieże wraz z ich zawartością szybko i skutecznie pozbywając się ich z powierzchni ziemi. I takim oto sposobem oboje zdążyli na 19, aby wraz z innymi spożyć pyszną kolacje xD |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|