FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13
  Kampania MAC na ziemiach Gondoru
Wersja do druku
Grisznak
-Usunięty-
Gość
PostWysłany: 13-02-2009, 13:15   

- Moja mieć w rzyć taka wojna - mruknął Grisznak, jadący na czele maszerujacej z powrotem ku Mordorowi armii. Miał po stokroć powody do narzekać. Nie dość, że nawet nie przywiózł z tej wojny niewolników, łupy były tak marne, jak po splądrowaniu gobliniej wioski, zatem wojownicy poważnie zastanawiali się, jak wytłumaczyć się swoim samicom z faktów, że wrócą z pustymi łapami. Ich generał był wolny od tych zmartwień. Przeżył w życiu niejedną kleskę, bywało, że musiał, wraz z resztkami wojsk, wycofywać się z pola bitwy, porażki militarne nie robiły na nim już takiego wrażenia, zwłaszcza, że, jakby nie patrzeć, z wojskowego punktu widzenia odniósł jednak sukces, zapędzając wrogą armię tam, gdzie Morgoth mówi dobranoc. Jednakże, nie cieszyło go to ani trochę. Pogrążony był w żalu i smutku, zaś beznadzieja całej sytuacji dołowała go jeszcze bardziej. Nie dość, że odważył się pokochać przedstawicielkę wrogiej rasy, to jeszcze to... sięgnął do kieszeni po zmięty kawałek papieru. Znalazł go na łóżku Eowiny i czytał już wiele razy. Księżniczka Rohanu, drżącą z emocji dłonią nakreśliła tam kilka zaledwie zdań, w których pisała o swoim wewnętrznym rozdarciu, o tragedii, jaką był fakt, że człowiek, którego wydawała się kochać, okazał się bucem bez honoru, zaś to, co czuła do orka, napawało ją przerażeniem. Nie chcąc tak żyć, wybrała śmierć w nurtach rzeki.

- Generale, wszystko w porządku? - jadący niedaleko Keleborn podjechał do Grisznaka, widząc, że ten kiwa się na vargu, jakby miał zaraz z niego spaść.
- Moja mieć dosyć... - wymamrotał ork - Wojna jest zła. Gdy wrócić do Mordor, porzucić droga miecza i nauczać o pokoju. Założyć klasztor gdzieś na zbocze Orodoronuninananean....Czarna Góra w sens, i tam, w cisza i spokój, medytować o życie godziwe.
- Śródziemie straci wielkiego wojownika - zauważył Keleborn, starając się ukryć zdziwienie, jakie pojawiło się na jego twarzy po słowach orka.
- Wojownicy nieść śmierć i zagłada. Wiela ich być. Przez wojna ona... nie żyje. Moja nie wiedzieć, czy też chcieć dalej żyć.
- A ci żołnierze? - Keleborn ogarnął dłonią szeregi idących za nimi orków - Zostawisz ich tak samym sobie?
- Twoja chcieć? To brać - odrzekł Grisznak. W oddali powoli majaczyły wieże Minas Tirith.
- Brać?
- No brać. Elfia król znać się na wojna, umieć dowodzić. Być dobry wódz.
- Ty chyba...
- Moja zrozumieć, jakie być przeznaczenie. Ktoś musieć wskazać droga innym orkom, nauczyć je, że wojna to nie wszystko.
Keleborn nie wiedział, co powiedzieć. Był tak zaskoczony, że obiecał sobie, iż gdy tylko dotrą do stolicy Gondoru, wyciągnie Grisznaka do jakiejś gospody i zażąda by po pijanemu powtórzył wszystko to, co teraz mówił na trzeźwo. Może alkohol pomoże?
- Słuchaj, ale świat się nie kończy na jednej kobiecie...
- Moja świat się skończyć. Chcieć, żeby to wszystko trafić jasny szlag... - w tym dokładnie momencie na horyzoncie, w miejscu, gdzie widniały blanki stolicy Gondoru, zajaśniała olbrzymia kula ognia, która zamieniła oparte o stoki góri miasto w gignatyczny stos. Keleborn spojrzał na orka z niedowieżaniem przemieszanym z respektem.
- Musiałeś to mówić tak głośno?
Przejdź na dół
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 17-02-2009, 10:01   

To nie było - być może na szczęście - szczególnie fascynujące zajęcie. Wręcz przeciwnie, biorąc pod uwagę, że zapewne za chwilę miała rozpocząć się bitwa i generalnie działo się mnóstwo rzeczy (w większości zapewne nieprzyjemnych), śledzenie palantirem latającej fortecy wroga było niewiarygodnie wręcz nudne i frustrujące. Chociaż z drugiej strony nie można było powiedzieć, żeby się nudzili - trudno się nudzić zachodząc w głowę, co właściwie dzieje się na świecie i mając nieprzyjemną świadomość, że sprawdzenie tego prawie na pewno będzie się wiązało ze "zgubieniem" wroga. Na murach twierdzy nie tańczył już nawet żaden psychopata, po prostu tu i ówdzie kręcili się jacyś ludzie, co jakiś czas wychwalający za odniesione "zwycięstwo" (znaczy za co, wymordowanie miasta?!) niejakiego Kica oraz całe Wielkie Bractwo MAC. Właściwie trudno było powiedzieć, w którym dokładnie kierunku zmierzali Obcy - widoczność była zbyt ograniczona kłębami wulkanicznego pyłu unoszącego się wśród gęstych chmur, by nie tracąc z oczu latającej wyspy móc określić jakikolwiek punkt orientacyjny na powierzchni ziemi.
- Niedobrze mi się robi, jak na nich patrzę - mruknęła Celebriana, chyba po raz setny w ciągu ostatnich czterdziestu minut.
- Mnie też, ale najwyraźniej NIKT nie pomyślał, żeby wysłać za nimi jakąś czujkę! A ja nie mam zamiaru pozwolić, żeby znowu gdzieś wsiąkli i pojawili się znienacka na przykład nad Lothlorien.
- I tak nie wiemy, gdzie lecą...
- Kiedyś w końcu wylecą z tych chmur.
- Jeśli mógłbym coś zasugerować, to naprawdę nie musimy wpatrywać się w to ohydztwo wszyscy na raz. Proponuję system zmianowy - westchnął Cirdan.
- Racja. Ty pierwszy?
Galadriela miała ochotę dodać, świetny pomysł, bo jeszcze kilka minut podziwiania wieży budynku, a tu zwariuje, lecz biorąc pod uwagę, co robiła przez ostatnie kilka dni, zapewne ktoś skwitowałby, że i tak już po fakcie. Miała dosyć. Bardzo, bardzo zdecydowanie dosyć. Wszystkiego, od Wielkiego Bractwa MAC do niewygodnej zbroi, w której paradowała od dłuższego czasu, bo przecież na negocjacje z wrogiem nie zabiera się z reguły ładnie spakowanego ubrania na zmianę, a potem nijak nie było okazji. Właściwie mogłaby sobie teraz odpuścić palantir i przepytać dziewczyny, czy nic by się nie znalazło (sądząc po tym, że żaden strażnik z lochów chyba nie został doprowadzony do załamania nerwowego, a była tu Arwena, z pewnością dostarczono jej co najmniej kilka strojów na zmianę). Właśnie, Arwena. Wiedziała, że jest winna wnuczce kilka wyjaśnień, chociaż to zdecydowanie nie będzie przyjemna rozmowa.
- Arweno, Muszę ci chyba o czymś powiedzieć...
Śliczna elfka łypnęła na nią ponuro, jakby podejrzewała, że zamierza wywlec ją za drzwi w celu odarcia ze skóry i upieczenia na wolnym ogniu z całą masą przypraw - co byłoby o tyle absurdalne, że gotowanie było jedną z tych rzeczy, o których Galadriela nigdy nie miała bladego pojęcia.
- Gorsze od latających twierdzy niszczących miasta?
No patrzcie państwo, to było całkiem rozsądne pytanie.
- Nie wiem, dla ciebie być może... Zdaje się, że byłaś w dość... bliskich stosunkach z pewnym człowiekiem.
- No i?... - zjeżyła się. Elrond zmierzył ja wyjątkowo morderczym spojrzeniem.
- Miał na imię Aragorn, prawda?
- Tak, wiem, co chcesz powiedzieć! Że dołączył do tamtych i w ogóle! Już mu napisałam, żeby się wypchał zgniłym sianem i przemalował na zielono w różowe groszki, i żeby się udławił lembasem, i żeby... Kretyn! Wystarczyło się raz uśmiechnąć, a ten sobie wyobraża nie wiadomo co! I jeszcze zapewnia, że dla mnie zostanie królem Gondoru!
Ufff... To chyba oznaczało, że nie będzie wielkiej histerii.
- O, a już myślałem - ojciec Arweny odetchnął z ulgą.
- Masz paranoję, jeśli sądzisz, że mogłabym zakochać się w człowieku! - zmarszczyła pogardliwie nosek. - Ja tylko starałam się być miła - oznajmiła stanowczo.
Niesamowite, to ta rozpieszczona panienka potrafi być miła? Ciekawe, jak to wygląda w praktyce.
- Właściwie to chciałam powiedzieć... - Galadriela spróbowała jeszcze raz.
- Możecie być absolutnie pewni, że nic mnie nie obchodził i wcale, ale to wcale go nie lubiłam! - wykrzyczała Gwiazda Wieczorna Elfów i rozpłakała się. No tak, jednak godzina bez histerii godziną straconą. - Wstrętny zdrajca... Po co mu był ten tron... W ogóle po co komu tron... Jak ja go dorwę... - wychlipała.
- A ja miałem drania za przyjaciela - prychnął Elladan.
- Nie dorwiesz. Wszystko wskazuje na to, że decyzję tę przypłacił życiem i to właśnie niestety chciałam ci powiedzieć. W każdym razie osoba, którą wszyscy później brali za Aragorna, w rzeczywistości była jednym z Obcych. Nie mam co do tego wątpliwości, moje Zwierciadło pokazuje prawdziwe oblicza, choć ludzie najwyraźniej widzieli jakąś iluzję.
- Kretyn! Głupi, arogancki kretyn! - wydarła się Arwena, uderzając pięścią a najbliższą ścianę. - A ja się łudziłam...
- Czy mógłbym prosić o spokój, nie mogę się skupić! - warknął Cirdan, który w panującym harmidrze usiłował kontrolować palantir. Najwyraźniej rzeczywiście nie do końca nad nim panował, bo w chwili, gdy Galadriela zajrzała mu przez ramię obraz rozmył się i jej oczom ukazała się postać odziana w czarny płaszcz z kapturem naciągniętym tak, że nie sposób było dojrzeć twarzy.
- Panie, melduję, że ugasiliśmy... - Upiór Piercienia przerwał i zamarł na chwilę, najwyraźniej orientując się, że bynajmniej nie ma przed sobą Czarnego Władcy. - Co to ma znaczyć?! Kim jesteście i gdzie jest Władca Czarnej Wieży?!
- Tu - pomachała mu ręką z pierścionkiem. Żałowała, że nie widzi jego miny, musiała być naprawdę bezcenna! - Chociaż właściwie my tu tylko sprzątamy. A Sauron leci do was.
- Ale...
- Przeszkadzasz! Idź się zajmij czymś pożytecznym, zamiast zawracać nam głowę - rozłączyła się i natychmiast nakazała palantirowi, by pokazał miejsce, w którym znajdowała się twierdza MAC. Albo chociaż to, gdzie była, kiedy przerwał im Nazgul. Niestety, najlepsze, co udało się osiągnąć, to kłęby ciemnych chmur. Szlag by trafił Nazgule i ich nadgorliwość! Cirdan zaklął cicho - nawet nie wiedziała, że zna takie słownictwo.
- To się nazywa perfekcyjnie skopana robota.
- Przynajmniej zjedź niżej i spróbuj się zorientować, gdzie byli ostatnio. Będziemy wiedzieli, w którym kierunku podążają - zasugerował Elrond.
- A co ja twoim zdaniem robię?
Niech panowie się bawią... Ona NAPRAWDĘ ma dosyć.

***

Arweny nie było sensu o nic pytać, bo pogrążona w czarnej rozpaczy z powodu człowieka, który Absoutnie Jej Nie Obchodził, stanowczo odmawiała współpracy ze światem. Reszta towarzystwa poddała się w kwestii poszukiwań latającej wyspy i wróciła do masochistycznego oglądania tego, co zostało z Minas Tirith - oraz przygotowań do nadchodzącej bitwy. Obcym najwyraźniej nie spieszyło się z atakiem, a wojska Mordoru jak zwykle czekały zapewne na nadejście nocy. Korzystając z tego, że właściwie nic się nie działo (choć oczywiście było to pojęcie mocno względne), postanowiła zająć się paroma bardziej przyziemnymi sprawami. Na przykład zbroją.
- Taaaak, oczywiście, całą kolekcję - dokładnie takiej odpowiedzi na pytanie o tutejszą garderobę Arweny się spodziewała. - Chyba nawet orki wolały nie sprawdzać, jak zachowuje się moja córka pozbawiona możliwości przywdziania stroju odpowiedniego do okazji.
- ...jak wygląda strój odpowiedni do mordorskiej celi? - albo nie, to głupie pytanie. W chwili obecnej Arwena paradowała w falbaniastej czarnej sukni z dużą ilością koronki. Zapewne miała ona podkreślić dekadencki nastrój wieży i rozpacz wylewającą się z jej serca, albo coś w tym guście, ale generalnie w tej scenerii na Arwenie wyglądała bardziej śmiesznie, niż mrocznie.
- Wolisz czarną, czarną czy czarną?
- Wybieram odpowiedź numer cztery.
Suknia numer cztery miałą odcień głębokiego, ciemnego fioletu i była równie koronkowa, co cała reszta. Białych szat nie stwierdzono. Niczego w jej guście nie stwierdzono. No trudno, przynajmniej mogła z siebie zdjąć tę przeklętą zbroję... A potem położyć się na "tylko pięć minut, jak coś się będzie działo, to zawołajcie" - i to było mniej-więcej tyle, co zapamiętała.

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Velg Płeć:Mężczyzna


Dołączył: 05 Paź 2008
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
PostWysłany: 18-02-2009, 15:42   

Velg obserwował wydarzenia - Skrzydlate Cienie szerzyły grozę wśród oddziałów wroga. Wraz z nimi, zjawiła się większość mordorskiego lotnictwa. Admirał musiał pchnąć Zakon do walki (aczkolwiek miał tą satysfakcję, że przynajmniej dziesięciu rycerzy było w tej chwil w kościele, unikając walki). Z głośnym okrzykiem "Za Patriarchę!" siły Zakonu Nieba uderzyły na latających wojowników Mordoru. Prowadzeni osobiście przez Wielkiego Mistrza, zrazu odepchnęli wroga - jednakże wnet okazało się, iż dalej aniżeli kilkadziesiąt metrów wojacy pogonić wroga nie zdołają. Sytuacji tej nie zmienił nawet triumf Velga nad jednym z Nazguli, który nie był dostatecznie szybki, aby uciec. Dowódca dosłownie poszatkował materialną powłokę Mrocznego Jeźdźca wraz z jego skrzydlatym wierzchowcem, lecz jednocześnie oddalił się zbytnio od swoich oddziałów. Dwóch jeźdźców, jego przybocznych, szybko dosięgnęły strzały... I teraz wódz toczył rozpaczliwą, samotną walkę o swe życie, okrążony przez okrutnych kawalerzystów powietrznych. Rąbał, siekał otaczających go nieprzyjaciół - jednakże wychodziło na to, że wobec natłoku wrogów nawet ścięcie pięciu kolejnych oponentów nie oznaczało przebicia się. Tymczasem, ileś metrów za nim, jeźdźcy powoli ustępowali pola przeważającym siłom Mrocznego Władcy.

Na ziemi sytuacja miała się lepiej. Norrc, któremu Velg powierzył dowództwo na ziemi, zdołał opanować sytuację. Orki wdarły się do obozu - lecz błyskawiczny manewr flankowania, zarządzony przez Norkę zachodu, zaskoczył orki. Szyk bestii załamał się, zaś pierwsze ich szeregi zostały dosłownie zmiecone. Pikinierzy, nie tracąc impetu, poczęli wypierać zielonoskórych ze swego obozowiska - w czym wybitnie przeszkadzały im trolle i inne pokrali. Skoro jednak sam dowódca dał przykład męstwa, kładąc w pojedynkę trupem rosłego trolla (a asystujący mu samuraj Bractwa powalił kolejnego), morale wzrosły. Koncentrując ostrzał na większych jednostkach, odciążyli oni swoich walczących wręcz towarzyszy. Eksterminacja napastników szła sprawnie... Tak, iż wkrótce ponownie wydawało się, iż atak zostanie odparty - zwłaszcza, iż Manfred i Rajmund popędzili do kanonierów, kierując ogień artylerię na cofające szyki wrogiej armii. Wybuchy kul spowodowały, iż jej jednostki musiały się nieco rozproszyć - acz już po tym, jak wiele z nich (wliczając ludzi z Haradu i Easterlingów) straciło żywot w wyniku kanokady. Choć ludzkie jednostki z Rohanu, jako i część sił Saurona zachowały karność... Przez chwilę zdawało się, iż armia Mordoru może zostać odparta - jednakże wtem uciekające siły zawróciły. Oczom podniesionej na duchu armii Bractwa ukazał się Balrog wraz z Armią Umarłych, kroczący ku szeregom ostatnich wojowników oddanych ideom głoszonym przez kica.

Tylko przysięga, którą jenerał Norrc złożył Velgowi, powstrzymała go przed ucieczką. Przed pożegnalnym pocałunkiem sam stwierdził, że chce być z nim do końca, jakikolwiek ów ma być. A płomienny wojownik wyglądał zupełnie tak, jakby chciał zanieść śmierć każdemu, kto stanie na jego drodze, z osobna. Za nim zaś jawiły się szeregi Armii Umarłych, owiewającej grozą najbliższych żołdaków Nieprzyjaciela. I stało się coś dziwnego - wojsko Saurona zawróciło ku płonącemu wagenburgowi... Nie z powodu podwyższenia się morale, lecz zwyczajnie dlatego, iż bardziej bali się Balroga aniżeli swych przeciwników. Szyki ponownie się uformowały - stanowiąc jakby zachętę dla artylerzystów do strzału... Strzał jednak nie nadszedł - bowiem kanonierów ponownie zaczęło absorbować lotnictwo Saurona. Szybkie spojrzenie w niebo ujawniło dowódcom, iż wrogie siły właśnie poczęły niszczyć okrążone siły Zakonu...

Velg zdołał już wrócić do swych oddziałów - aczkolwiek wcześniej musiał wyrżnąć jeszcze cały tuzin żądnych krwii jeźdźców. Pokryty ranami, znów objął dowodzenie - dotychczas sprawowane przez aktualnego zastępcę Wielkiego Admirała, jeźdźca imieniem Yonec. Wprawdzie siły powietrzne stopniały do ledwo siedemdziesięciu osób, wciąż straty wśród ich mordorskich nieprzyjaciół były większe, nawet mimo obecności Nazguli. Wielki Mistrz Zakonu Miał jedną satysfakcję - jeśli ta bitwa miała być jego ostatnią, spisał się na medal. Teraz jednak, parując skośne pchnięcie Czarnego Numenorczyka (oraz manewrując pegazem tak, aby uniknął szponów jego jaszczura), myśleć o tym nie mógł. Na próbę uderzenia z góry odpowiedział szybkim pchnięciem, które oponenta zmusiło do zmiany planów... A dokończył potężnym cięciem na głowę wrogiego wierzchowca, posyłając wroga w długi upadek. Krótki uśmiech zagościł na jego twarzy - szybko jednak zniknął, kiedy Admirał zobaczył wielki cień szybujący ze zbocza góry. Przez chwilę rozważał nawet wezwanie entów, lecz chwilę później cień przestał się przemieszczać. Widać, ktokolwiek go rzucał, uznał, iż sytuacja na polu bitwy chwilowo jest opanowana. I pewnie miał rację - bowiem położenie oddziłów Bractwa nie było do pozazdroszczenia. Korzystając ze szczupłości sił Zakonu, pierwsi powietrzni jeźdźcy z Mordoru poczęli się przebijać przez "klosz ochronny", które stanowiły siły Zakonu Nieba. I poczęli nękać oddziały lądowe.

Same oddziały lądowe również nie miały najłatwiejszej sytuacji - mimo wręcz fanatycznej gorliwości, którą wykazywali żołnierze MAC, stado upiorów było jednak ponad ich nerwy. Większość ludzi poczęła się wręcz kulić, kiedy dziwne istoty poczęły być wyraźnie widoczne. Fei i inni magowie Bractwa musieli skupić na nich swój magiczny ostrzał - ignorując toczącą się na górze bitwę powietrzną. Norka Zachodu i Ryuzaki, którzy wyszli naprzód, wnet zostali osamotnieni. Osamotnieni w obliczu Balroga i Armii Umarłych - bowiem wojacy wciąż mieli tyle zaparcia, aby walczyć z orkami. Nikomu jednak nie starczało odwagi, aby zmierzyć się z umarłymi lub z Balrogiem. Sytuacja była nagląca - bo wprawdzie zaklęcia powstrzymały marsz nieumarłego ludu, lecz płomienna istota bynajmniej nie zamierzała się zatrzymywać.

I tak, stanęli naprzeciw siebie Norka Zachodu i Balrog. Jenerał, z okrzykiem "Nie przejdziesz!" zagrodził drogę płomiennej bestii. Owa odpowiedziała smagnięciem biczem. Norrc ledwo się wywinął, odskakując w praco - i puścił się w bieg ku poczwarze, korzystając z tego, iż Balrog nie wytracił jeszcze impetu uderzenia biczem. Kiedy wreszcie ognista kreatura odzyskała równowagę, człowiek był tuż przy niej - szarżując na niego z wyciągniętym mieczem. Nie dane mu było jednak dobiec - bowiem zawczasu wykonane, poziome cięcie ognistego miecza wymusiło na nim błyskawiczną paradę. Ostrza utworzyły krzyż - dziwaczny, ponieważ dysproporcja rozmiarów kling była olbrzymia. Obserwatorzy musieli się zastanawiać, jak jenerał zdołał powstrzymać ostrze adwersarza - jednakże szybko przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie. Korzystając z tego, iż Norka się zatrzymała, Balrog machnął swoim biczem tak, aby rzemienie przeleciały metr nad ziemią. Jedynie desperacki skłon uchronił małżonka Admirała od śmierci. Szybko jednak, Norrc poderwał się do dalszego biegu - i przypadł do ognistego przeciwnika, wrażając mu miecz w nogę. Nieludzki ryk zmroził krew w żyłach oddziałom Mordoru - a miecz Balroga poszybował w dół, na spotkanie tej małej i denerwującej istoty. Norrc zdołał już jednak wyrwać miecz z rany - i podniósł swój miecz w szybkiej parady... Koniec końców, uderzenia Balroga nie uniknął - zdołał jednakże odciąć mu dłoń, którą zadał ów cios. I stanął, upojony swym zwycięstwem - niepomny na fakt, iż oślepiony bólem przeciwnik szykuje się do ostatniego ciosu. Smagnięcia ognistym biczem, które z pewnością miało zabić jenerała MACa.

Zauważył to jednak Velg, który w tym momencie, porażony rozpaczą, porzucił swe obowiązki. Musiał dolecieć, nim ta bestia zabije jego ukochanego! Musiał! Nawet Upiór Pierścienia, który zagrodził mu drogę, nie był w stanie przeciwstawić się rozszalałemu Admirałowi - i skończył z dogorywającym wierzchowcem. Velg jednak miał wciąż jeszcze ponad trzydzieści metrów do przelecenia... Dwadzieścia metrów... Dziesięć... Zdążył! Miecz Velga uderzył w korpus Balroga, tuż koło szyi. Monstrum zostało poważnie zranione - niemniej, dzięki impetowi szarży, Velg i Siluy wpadli na jego ogniste ciało. Tylko dzięki strachowi pegaza przez ogniem Wielki Admirał nie postradał życia - niemniej, spadły na niego wszystkie rzemienie broni Balroga. Mistrz Zakonu Nieba o mało nie postradał przytomności... ba, życia! - jednakże dał Norrcowi czas na dobicie przeciwnika.

Norka zachodu podbiegł do pegaza z ledwo żywym Velgiem - i złożył pocałunek na ustach Wielkiego Admirała, przełykając jednocześnie gorzkie łzy. Obaj przeczuwali już, że spotkanie to będzie ich ostatnim - zwłaszcza, że widzieli zbliżającego się czarnego smoka.

- Wiedz, że zawsze... - zaczął Velg, lecz Norrc przerwał mu ostatnim pocałunkiem - i spłoszył jego pegaza.
- Uciekaj! I przeżyj! - wykrzyczał, po czym sam skierował się ku smoczej postaci Saurona.

Pojedynek ten później został po wielokroć opiewany w pieśniach - Norka Zachodu bowiem bez lęku stawił czoło Mrocznemu Władcy. Wprawdzie jego teatralny okrzyk ("I have no regrets, this is the only path.") znany był tylko z relacji Ryuzakiego (walczącego nieopodal z Armią Umarłych), niemniej wszyscy przyszli autorzy mieli opiewać siedem potężnych ciosów, które wymierzył Mrocznemu Władcy. I trzy uderzenia łap Smauga, które ugodziły dzielnego rycerza - oraz ogniste zionięcie, które spaliło na proch jego ciało.

I na heroicznej śmierci jenerała kończyła się historia tej bitwy. Wielki Admirał, nieprzytomny, został uniesiony z pola bitwy przez swego pegaza, więc wszelki skoncentrowany opór zaniknął. Zwłaszcza, że obecność potężnego smoka budziła grozę nawet w najtwardszych weteranach MACu. Przez długi czas ciągnęły się jeszcze pojedynki między żołnierzami obu stron - a magowie Bractwa nielicho przerzedzili szeregi umarłych, jednakże losy sił MACa zostały już przesądzone. Wielki Admirał nie zdążył użyć entów, które oddał mu pod komendę Fei (a które być może odmieniłyby wynik bitwy)... Być może z korzyścią dla siebie, bowiem jednostki owe mogły mu się przydać podczas kolejnych kampanii.

I, następnego dnia, zwycięzcy mogli oglądać krwawe pobojowisko. Ryuzaki, walczący bohatersko z Armią Umarłych (sam twierdził, że wyciął przynajmniej dwa tuziny umarlaków), czy Fei - bombardujący swoją magią siły powietrzne Mordoru, zdołali umknąć - korzystając z magii Bractwa. Niemniej, ujście z pola bitwy miało znaleźć łącznie kilkunastu ludzi. Reszta była w mocy sił Nieprzyjaciela...

_________________
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 18-02-2009, 21:00   

Nad krainami Śródziemia powoli zachodziło słońce.

Na zachodzie obrońcy Lond Galen ze strachem spoglądali w stronę morza, wiedząc że nadchodząca noc oznacza kolejne ataki nękające floty Umbaru. Na wzgórzach wokół miasta już od wielu dni widać było przemykające gromady orków - indywidualnie nieliczne, ale wystarczające by praktycznie odizolować miasto od strony lądu. Z pojawieniem się statków Korsarzy stało się jasne, że morska droga ucieczki też została odcięta - i że los Lond Galen i Selerondu został właściwie przesądzony.

W pobliżu Starkhornu niewielkie grupki Rohirrimów i oddziałów Mordoru, przyświecając sobie pochodniami, przeczesywały pole bitwy, w poszukiwaniu żywych i zmarłych, zarówno własnych jak i przeciwnika. Same wojska rozłożone były w wielu obozach na równinie u podnóża gór, odpoczywając przed powrotem do domu i przygotowując kolumny więźniów do transportu na wschód.
Na zachód, w stronę Edoras podążał orszak żałobny, wioząc do domu ciało króla Eomera, poległego od ran odniesionych w ostatniej fazie walk w obozie.

W Edhellondzie ostatnie promienie słońca, widoczne poprzez wycofujące się na wschód chmury, oświetlały oddziały Dol Amroth, przybyłe w celu udzielenia pomocy koczującym w ruinach ocalałym z katastrofy mieszkańcom miasta.

Na polach Pelennoru, obok miejsca gdzie kiedyś stało Minas Tirith, rozłożyło się miasteczko namiotów i tymczasowych budowli polowych, w których zgromadzeni byli reprezentanci praktycznie wszystkich liczących się jeszcze sił politycznych i militarnych regionu. Niedaleko, w jednej z mniej zniszczonych budowli w Osgiliath przygotowywano już salę na której już niedługo miały się zacząć obrady dotyczące przyszłości Śródziemia.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 19-02-2009, 09:54   

Ogromna latająca twierdza właśnie zrównała z ziemią kolejny las, po czym zniknęła (a właściwie sceneria wokół się zmieniła) i pojawiła się nad Rivendell. Na najwyższej wieży, w rytmie skandowanego "kic, kic, kic!" podskakiwała setka stworów, które miały twarze Altruisty, ciała orków oraz skrzydła pegazów. Oraz wielkie, królicze uszy. Wszyscy nosili przepaski biodrowe z symbolem Bractwa MAC. Pod wieżą piętrzył się stos ludzkich trupów. Galadriela właśnie zaczynała się zastanawiać, jak właściwie się zmieścili na czubku szpiczastej wieży (jakby nie miała akurat o czym myśleć), kiedy...
Otworzyła oczy i zobaczyła szturchającą ją Celebrianę. Wcale nie unosiła się wraz z MACową wyspą nad siedzibą Elronda, leżała dokładnie tam, gdzie ją ścięło - na pryczy w celi w Barad Dur. Zbroja i jedna z Arwenowych sukni wisiały przewieszone przez najbliższe krzesło.
- Co się dzieje? - oprzytomniała natychmiast, jednocześnie dziękując wszystkim Valarom, że to był tylko bardzo koszmarny sen.
- Minas Tirith dogasa, po drugiej stronie gór trwa bitwa. Pomyślałam, że pewnie chciałabyś zobaczyć finał...
- To ile czasu ja spałam?!
- Leciałaś z nóg, więc pewnie i tak za krótko.
- Trwa bitwa, a ja śnię o kicających Obcych... Rewelacja - mruknęła zrywając się z pryczy i chwytając za sukienkę.

***

- Jednego mniej - skomentował Elrond, gdy Sauron zmienił Norkę Zachodu w smętną kupkę popiołu.
- A drugi nawiewa... - westchnęła Briana.
- I tak nie przeżyje takich obrażeń - pocieszył się Cirdan.
Arwena, obserwująca walkę z takim przejęciem, że o mało nie przygryzła sobie do krwi wargi, westchnęła cicho.
- Dlaczego tacy ludzie walczą po stronie takiego zła? Byłby zapewne bohaterem, gdyby...
- Ale NIE JEST - ucięła zimno Galadriela.

Pomimo całej niechęci do tajemniczych przybyszów musieli przyznać, że brawurowa odwaga niektórych z nich robiła wrażenie. Zwłaszcza tych dwóch, którzy porwali się na pojedynek z Balrogiem, chociaż trudno powiedzieć, czy naprawdę była to szaleńcza odwaga, czy też raczej desperacja wojowników zapędzonych w kozi róg przez przeważające siły wroga. Zresztą cała armia Obcych sprawiała wrażenie gotowych na wszystko fanatyków, którzy osaczeni prędzej zginą z imieniem Patriarchy na ustach, niż przemyślą sprawę i zadbają o swoje życie. Oczywiście postawa godna podziwu, jeśli tylko chodzi o walkę o słuszną sprawę. Czy też JAKĄKOLWIEK sprawę. W przypadku Obcych to było mocno dyskusyjne - wszystko, co udało jej się do tej pory podsłuchać było czystym bełkotem, z którego nie wynikały absolutnie żadne konkretne cele. Poza walką do ostatniej kropli krwi. To się nie trzymało kupy, ale nic nie zmieniało faktu, że Przybysze byli piekielnie niebezpieczni i dysponowali niewiarygodnie potężną magią. Jeżeli ktoś miałby wcześniej co do tego jakieś wątpliwości, wyczyny ich magów w czasie ten masakry - bo niewątpliwie było to odpowiednie słowo - z pewnością by je rozwiały.

Wynik bitwy na szczęście był jednak już przesądzony - o ile oczywiście Obcy nie zamierzali wytrzasnąć posiłków gdzieś spod ziemi. Kolejni przywódcy ulatniali się w bardzo tajemniczy sposób, a opór ich wojsk wyraźnie się załamał, gdy zabrakło głównodowodzących. Obecność armii nieumarłych wyraźnie podłamywała morale nawet tych fanatycznych żołnierzy, a dodatkowo wobec miażdżącej przewagi wojsk Mordoru większość członków Bractwa wolało nadziać się na własny miecz, niż dać się pojmać żywcem. Wygladało na to, że wszystko zakończy się w przeciągu co najwyżej dwóch godzin.

Najwyższy czas, żeby się ruszyć i zacząć coś robić, zamiast czekać, aż wszystko, co było do zrobienia, odwalą inni.

***

W Barad Dur nie stacjonowało w tym momencie specjalnie dużo wojska, ale niewielki oddział lotnictwa dał się zatrudnić w charakterze transportu w okolice Minas Tirith. Galadriela żałowała, że w związku z decyzją o ruszeniu się z Barad Dur i zrobieniu w końcu czegoś bardziej konstruktywnego (na przykład pomaganiu w leczeniu rannych) nie będą mieli możliwości śledzenia wydarzeń na świecie, ale w porę przypomniała sobie, że przecież w Czarnej Wieży powinien znajdować się drugi, mniejszy palantir - ten sam, z którym podróżował Sauron, a którego na pewno nie wziął ze sobą po transformacji w smoka. Po remontowych szaleństwach wprawdzie trochę czasu zajęło odnalezienie go (był oczywiście w tak zwanym "porządnym miejscu", czyli zachomikowany gdzieś, gdzie nikt normalny by go nie szukał), ale ostatecznie został zlokalizowany i zabrany, podobnie zresztą jak czarna zbroja Saurona (jakoś tak, w ramach wniosku z rozważań, co się właściwie dzieje z ubraniami przy okazji zmiany kształtu i dlaczego jest spora szansa, że mogą tego nie przetrwać).

Podróż trwała dobrych kilka godzin, ale w tym czasie miała mnóstwo rzeczy do zrobienia...
Przede wszystkim przy pomocy pierścienia skontaktowała się z Radagastem, żeby rozesłał swoich czwaronożnych szpiegów w poszukiwaniu ewentualnych zbiegłych żołnierzy Obcych - powinny wyczuć charakterystyczną aurę obcej magii, w końcu oddziały Bractwa zostały naznaczone przez samego Patriarchę.
Poza tym dała znać Kelebornowi, żeby wysłał kogoś zaufanego do Lorien po tych magów i uzdrowicieli, którzy jeszcze tam pozostali i odesłał ich w okolice pola bitwy (najlepiej z solidnymi zapasami magicznego elfiego żarcia) - w tej chwili każde ręce do pracy były potrzebne.
Pozostała kwestia ostrzeżenia ludności w okolicy Starkhornu, żeby przypadkiem nie przyszło nikomu do głowy pomaganie jakiemuś żołnierzowi-uciekinierowi. I to był problem - ogromna moc Jedynego umożliwiała jej oddziaływanie na ogromnych obszarach, ale pierścień po przekuciu aż taką potęgą nie dysponował. Ostatecznie nakierowała moc posiłkując się kieszonkowym palantirem w ramach systemu naprowadzającego, ale z takiej odległości była w stanie co najwyżej podszepnąć ludziom, że Obcym w żadnym razie nie wolno ufać - a o tym zapewne już dawno wiedzieli sami. Trudno, o propagandę zadba się później.

Właściwie pod sam koniec podróży przez sygnał palantiru przebił się Sauron donosząc o zaplanowych w Osgiliath oficjalnych negocjacjach pokojowych (oraz wygranej z ogromnymi stratami bitwie). Do Osgiliath z Minas Tirith był rzut beretem (zwłaszcza, jeśli dysponowało się tymi miniaturowymi smokami - uznałą, że musi kiedyś wyciągnąć z Saurona, SKĄD właściwie je wytrzasnął), więc uznała, że zanim wszystkie ważne osoby się zbiorą, oni zdążą jeszcze sporo zdziałać w okolicach zniszczonej stolicy Gondoru.

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Mai_chan Płeć:Kobieta
Spirit of joy


Dołączyła: 18 Maj 2004
Skąd: Bóg jeden raczy wiedzieć...
Status: offline

Grupy:
Fanklub Lacus Clyne
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 10-03-2009, 22:48   

Manwego bolała głowa.

No dobrze, to stwierdzenie nie jest do końca zgodne z prawdą. Manwego, jako istotę niebiańską, nie mogła boleć głowa. Przewaga ducha nad ciałem, takie tam bzdety. Niemniej jednak, gdyby mogła, głowa z pewnością by bolała. A powodów miałaby mnóstwo. Ot, na dobry początek, całkowicie nieznana armia pojawiająca się nagle nie wiadomo skąd w Śródziemiu. Żołnierze, pomimo niezwykłego podobieństwa do ludzi, z całą pewnością nie należeli do dzieci Iluvatara. Kim zatem byli? Czyżby naprawdę pochodzili spoza Ardy? Manwe z początku postanowił zastosować starą, sprawdzoną politykę, którą stosował wobec wszystkiego, co działo się w Śródziemiu od upadku Numenoru. Zignorować. Niestety, tym razem było to mocno utrudnione, głównie przez histerię Yavanny. Kementari, jak zwykle zresztą, reagowała bardzo gwałtownie gdy ktoś robił krzywdę jej "dzieciom". A zgładzenie przez Balroga znakomitej większości pozostałych przy życiu entów oraz kradzież części magii płynącej w żyłach Fangornu, musiało zostać zakwalifikowane jako "biją naszych". Cóż, kiedy jedna z Valier wydaje z siebie piskliwe wrzaski dokładnie nad twoim uchem, żądając od ciebie bliżej nie sprecyzowanego "zrobienia czegoś z tym wszystkim", masz prawo narzekać na ból głowy. Zwłaszcza, że sama sytuacja nie przypomina niczego, czego dotąd widziałeś. A żyjesz już dłuuuuuuuuugo...

W Valinorze panował chaos. No dobrze, kolejne nieprecyzyjne określenie... W Valinorze generalnie panował niczym nie zmącony spokój, sielanka i zabawa, czyli wszystko po staremu. Elfy zabawiały się swoimi świecidełkami i niewiele ponadto je obchodziło. Władcy Ardy nie mieli jednak najłatwiejszych dni. Wraz z przybyciem tych dziwnych ludzi na serca wszystkich padł cień niepokoju. Przybysze ci nie byli bowiem elementem Pieśni. Nie zostali objawieni Ainurom w Wizji przed początkiem świata. A to oznaczało, że coś było bardzo nie tak. To z kolei zmuszało Manwego do podjęcia jakiejś decyzji. Nie lubił tego. Od Upadku Numenoru najchętniej rzuciłby całą tę robotę w cholerę, gdyby nie rozkazy z góry. Niech już przyjdzie ten cały koniec świata, będzie można odpocząć, pośpiewać sobie bezmyślnie i w końcu nie musieć być za nic odpowiedzialnym. Na Iluvatara, nie śpiewał już od tysiącleci, czy czasem mu się głos nie popsuł...

Jakby mało mu było histeryzującej Yavanny, Aule też sugerował, że warto by zainterweniować. Pomijając całą sprawę z entami, to Przybysze wydawali się być w posiadaniu niezwykłej technologii. Nie sposób powiedzieć, czy Kowalem kierowała rzeczywista troska o losy Dzieci Iluvatara, czy też chęć pogrzebania w mechanizmach latającej twierdzy. Jedno i drugie było równie prawdopodobne. Orome i Tulkas (zwłaszcza ten drugi) błagali Manwego o pozwolenie na zstąpienie do Śródziemia. Myślałby kto, że w tym wieku będą już umieli usiedzieć na miejscu, ale nieeee, po co... Chyba tylko dwoje spośród Valarów zachowywało się zwyczajnie. Oczywiście, w ich przypadku oznaczało to, że zachowywali się jak by byli lekko stuknięci, ale cóż... Czego spodziewać się po mówiącym zagadkami Mandosie i wiecznie zapłakanej Niennie?

Trzynaście par oczu wpatrywało się w Manwego, gdy ten, pogrążony w zadumie, siedział na swoim tronie. Rada dotycząca Przybyszy trwała już od wielu godzin i wszyscy mieli nadzieję, że w końcu padną jakieś decyzje.

Manwe, oczywiście, nadal się wahał. Nagle jednak zdarzyło się coś, co wymusiło na nim stanowcze podejście do sprawy. Tysiące ludzkich istnień w jednej chwili zostało zgładzonych. W tej samej krótkiej chwili wszyscy obecni w komnacie usłyszeli wykrzyczaną skargę tych, którzy odeszli przedwcześnie, poczuli ich ból i zgryzotę.

I ich gniew.

W komnacie zapanowała grobowa cisza. Przez kilka minut nikt nie mógł wydobyć z siebie głosu. Żaden człowiek w Śródziemiu nie dysponował dotąd taką potęgą. Ba, nawet Sauron nigdy nie uciekł się do tak bezsensownej masakry. Nie było już więcej wątpliwości - Valarowie musieli zareagować, w przeciwnym razie ci obcy szaleńcy zagrożą całemu Śródziemiu, a co za tym idzie - całemu Drugiemu Pokoleniu. Manwe podniósł się z tronu i - tym razem zdecydowany - wydał rozkaz, aby Eonwe wyruszył do Śródziemia dokładnie zbadać sprawę. Od wyniku jego misji miało zależeć, jakie dokładnie środki podejmą Valarowie. Jeśli druga Wojna Gniewu ma nadejść teraz...

...niech tak będzie.

W ogólnym zamieszaniu, które nastąpiło w chwilę potem, nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na ciche słowa wypowiedziane przez Mandosa.
"Wiele jeszcze łez zostanie przelanych z winy Przybyszów... Wiele zła jeszcze wydarzy się na świecie. Staną się oni jednak przyczyną najniezwyklejszego sojuszu w historii Ardy".

Nikt, z wyjątkiem Nienny, oczywiście. Która nie omieszkała tej informacji oblać łzami.

***

Mury Osgiliath jeszcze czegoś takiego nie widziały. Żeby być precyzyjnym, to żadne mury w Śródziemiu nie widziały jeszcze czegoś takiego. Potęgi Śródziemia, nie zważając (za bardzo) na dawne animozje, zebrały się tu aby zadecydować o nowym układzie politycznym kontynentu. Tak wiele się wydarzyło od pojawienia się Przybyszów... Przede wszystkim należało zająć się Rohanem i Gondorem, obecnie spustoszonymi i pozbawionymi władców. Ponadto należało ustalić jakieś warunki pokoju z Sauronem. Pozostawała też kwestia Sarumana, który delikatnie zasugerował, że nie obraziłby się za jakiś większy kawałek ziemi, którym mógłby porządzić. Nie były to negocjacje łatwe, oj nie. Jednak po kilku dniach burzliwych dyskusji, kłótni, gwałtownych wybuchów emocji i niezliczonych złośliwych komentarzy, strony powoli zaczynały widzieć możliwość porozumienia. Po kolejnych kilku dniach (i wielu przerwach na kawę i papierosa oraz trzynastu pokreślonych mapach Śródziemia) wszystko wskazywało na to, że ład w Śródziemiu jednak jest możliwy.

Oczywiście, jak to w życiu bywa, w tym momencie musiało stać się coś nieprzewidzianego.

Wszyscy obecni w komnacie poczuli zbliżającą się moc. Była ona potężniejsza niż każdy z nich, włącznie z Sauronem (co ten przyznał z dużą niechęcią i z całą pewnością nie na głos). Czy mógł to być któryś z obcych? Nie, na pewno nie, ich magia jest zbyt odmienna od panującej w Śródziemiu. Część obecnych poczuła zimny pot na karku. Valarowie...? Jeśli tak, to co zadecydują? Czy wszyscy wylądują na dywaniku w salach Manwego?

Gdy w drzwiach komnaty (z całą pewnością zamkniętych na klucz) stanął herold Manwego, na twarzach wszystkich obecnych malował się sztuczny i możliwie najbardziej niewinny uśmiech.
- Czołem urwisy! - wykrzyknął niezwykle wysoki, przystojny mężczyzna. Choć widać było po nim ślady długiej podróży, wyglądał niezwykle dostojnie, a jego twarz zdawała się jaśnieć niezwykłym światłem. W komnacie panowała niczym nie zmącona cisza.
- Cóż to? Nie cieszycie się z wizyty starego Eonwego? O, Nerwen, nadal nie chcesz wracać do domu?
- Artanis - wymruczała pod nosem Galadriela. - Jeśli już musisz nazywać mnie moim starym imieniem, to niech to będzie Artanis.
- Heh, Nerwen jak zwykle pokazuje pazurki. - Eonwe całkowicie zignorował wypowiedź elfki. - A ty, Sauron, nie miałeś czasem stawić się w Valinorze? Chyba że zrezygnowałeś z prawa łaski... No dobrze, urwisy, powiedzcie lepiej, co się tu ostatnio działo, bo góra się martwi. - Herold rozsiadł się na jednym z wolnych foteli i sięgnął po kieliszek wina (jak się okazało, należący do Elronda).

Cisza pogłębiła się i zrobiła jakaś taka niezręczna...

Wyjaśnienia były długie. I bardzo, bardzo, bardzo ostrożne. Przynajmniej w założeniu Galadrieli powinny takie być, bo raczej w interesie żadnej z zainteresowanych stron nie leżała interwencja z Valinoru. Przecież właśnie zaczęli się dogadywać... Starając się ignorować "delikatne sugestie" Elronda i Cirdana, żeby, w takim razie, może jednak wysłać Saurona na dywanik Manwego, pani Lorien próbowała streścić (część wątków skrzętnie omijając) wydarzenia kilku ostatnich tygodni. Herold słuchał uważnie, co jakiś czas kiwając głową i sięgając po kolejny kieliszek.
- I to by chyba było na tyle. Jak zapewne widzisz, byliśmy w trakcie rozmów pokojowych. I świetnie sobie radzimy, naprawdę...
- Taaaaak, widzę, Nerwen. Widzę... Ha, Manwe się ucieszy, że ci dziwni ludzie już zniknęli. To nam oszczędzi kłopotów. A ty, Sauron, co zamierzasz? Bo wiesz, mógłbym cię podwieźć do Valinoru, skoro już tu jestem...
- Cóż... Zapewne zająć się opieką nad tymi, którzy pokładają we mnie zaufanie. Ewentualnie, mogę też służyć dobrą radą innym ludom, o ile będą sobie tego życzyły, oczywiście. Nie planuję więcej podbojów, wystarczą mi ziemie, które już uznają moje zwierzchnictwo...
- Ha! I skąd mam mieć gwarancję, że rzeczywiście nie będziesz przeszkadzał ludziom w objęciu panowania nad Śródziemiem? Czwarta Era się zbliża, wiesz... Manwe chętnie by z tobą pogadał osobiście. Poza tym podpadłeś Yavannie tym Balrogiem... Myślę, że jednak lepiej będzie, jeśli stawisz się w Valinorze.
- Moment, moment! - wtrąciła się Galadriela. - Czy ty mnie w ogóle nie słuchałeś? W czasie tego całego zamieszania z Obcymi Sauron chyba udowodnił, że wyrósł już z bezsensownego awanturnictwa?
- Mam pomysł - powiedział Eonwe jakby do siebie. - TY go będziesz pilnować.
Galadriela urwała w pół słowa i przez krótką chwilę stała z otwartymi ustami, nie wiedząc co powiedzieć. W końcu przywołała się do porządku, w końcu damie nie przystoi stać z otwartą japą niby ten karpik.
- Eonwe... Czy ty jesteś absolutnie pewien, że wiesz co mówisz? Niby JAK mam kontrolować Saurona? I w ogóle co masz na myśli przez "pilnować"?
- E tam kontrolować. Cuda to działka Valarów, ciebie bym o nie nie podejrzewał. Ale mam tu nawet taki gadżet, który ci się przyda. - To rzekłszy wyciągnął z sakiewki przytroczonej do pasa kryształową kulkę wielkości pięści. - Oto, drodzy państwo, Palantir 2.0. Kontaktuje się bezpośrednio z Valinorem. Powiedzmy, co sto lat, masz składać szczegółowe raporty. Jeśli coś pójdzie źle, też masz się kontaktować. Jeśli coś pójdzie źle, a raport nie przyjdzie, to możesz zapomnieć o jakiejkolwiek łasce. Zakładam optymistycznie, że poradzicie sobie bez nas. Sauron, tak na wszelki - możesz być też pewien, że jeśli włos jej z głowy spadnie, a będzie choć cień podejrzenia, że to twoja wina, to ktoś tu po ciebie przyjdzie. No dobra, to by było z grubsza tyle w takim razie... A nie, wróć. Sauron, oddaj elfom pierścień. Może z awantur wyrosłeś, ale elfimi zabawkami to ty się nie zajmuj... Aha, i mam nadzieję, że zgodnie z Pieśnią, uda wam się zaprowadzić dziedzica Isildura na tron. Nerwen, liczę na ciebie w tej sprawie.
W komnacie zapadła niezręczna cisza.
- Eonwe... Ale przecież dziedzic Isildura... - wtrącił nieśmiało Elrond (kiepsko skrywający satysfakcję z odzyskanej błystkotki).
- Właśnie, Aragorn przecież nie... - dodał Cirdan.
- A czy ja mówiłem o Aragornie? - Eonwe wyszczerzył zęby radośnie. - Ktoś chyba ma wam coś do powiedzenia. Ale dość już tego na dziś, ja się zbieram. Manwe chętnie wysłucha sprawozdania z mojej podróży...
Eonwe szybko pożegnał się i opuścił komnatę.

Zebrani popatrzyli po sobie zmieszani, nie bardzo wiedząc, jak interpretować ostatnie słowa Majara. Szybko jednak dodawali dwa do dwóch i wzrok wszystkich skupił się na Elrondzie. Elf stał blady jak ściana, a jego usta układały się w idealne kółeczko. Ciszę przerwał nieśmiały głos Arweny, która do tej pory znudzona przysłuchiwała się obradom.
- No dobrze... Tatusiu, chyba powinieneś o czymś wiedzieć...

_________________
Na Wielką Encyklopedię Larousse’a w dwudziestu trzech tomach!!!
Jestem Zramolałą Biurokratką i dobrze mi z tym!

O męcę twórczej:
[23] <Mai_chan> Siedzenie poki co skończyło się na tym, że trzy razy napisałam "W ciemności" i skreśliłam i narysowałam kuleczkę XD

Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora Odwiedź galerię autora
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 19-03-2009, 19:05   

- No dobrze... Tatusiu, chyba powinieneś o czymś wiedzieć... - powiedziała Arwena, profilaktycznie chowając się za matkę. Celebriana bynajmniej nie sprawiała jednak wrażenia osoby, która zamierza bronić ją własną piersią przed gniewem ojca - uniosła brwi, okazując teatralne wręcz zdziwienie i zaciekawienie, co też takiego jej drogie dziecko zamierza im właśnie oznajmić i najmniejszym nawet gestem nie zdradzając, że informacja, której przecież nietrudno się było domyślić, w jakikolwiek sposób nią wstrząsnęła.

A mina Elronda była po prostu bezcenna.

Galadriela nagle odnalazła w swoim kieliszku coś niesamowicie interesującego, bo uznała,że jeśli jeszcze raz podniesie wzrok na zięcia, z absolutnie całą pewnością wybuchnie niekontrolowanym śmiechem. Trochę nie wypada się śmiać, gdy reputacja twojej rodziny właśnie publicznie się wali, prawda? Keleborn, do tej porty taktownie udający, że Prawie Go Tu Nie Ma (za to podczas jej rozmowy z Eonwem wytrwale wchodzący w słowo Elrondowi i Cirdanowi, gdy zaczynali brzmieć zbyt przekonująco), właśnie się czymś bardzo paskudnie zaksztusił - co dowodziło, że nie tylko ona ma podobne odczucia.

A to ci! Znaczy, że Arwencia potrafi wykazać jakąś inicjatywę w czymś, co nie dotyczy bezpośrednio strojów? Ciekawe, jak ona to rozwiązała technicznie? Wizualizacja dumnego potomka Isildura ratującego się przed Elrondem z użyciem Rivendellskich mebli pojawiła się właściwie sama... I to chyba jednak było silniejsze od niej.
- W szafie czy pod łóżkiem? - szepnęła.
- Galadrielo! - żachnął się Cirdan.
- Szafa! - odszepnął Keleborn.
- Pod łóżkiem! - równocześnie rzucił siedzący w pobliżu Sauron.
- Zakład? - sparował natychmiast król Lorien.
- O co? Wschodni Gondor? - ucieszył się Władca Ciemności. Chyba musiał odreagować miłą rozmowę z heroldem Manwego.
- Ktoś tu przed chwilą deklarował, że nie planuje dalszych podbojów? - Galadriela spiorunowała wzrokiem obu panów.
- Wam się naprawdę wydaje, że w jej szafie byłoby tyle miejsca!? - skapitulował chwilowo Sauron.
- Wiesz, to była duża szafa...
- A zresztą wy się lepiej zastanówcie, jak my niby mamy posadzić na LUDZKIM tronie tego ELFA.
Cóż, to akurat niestety zupełnie nie było śmieszne.

Na nieszczęsnej Arwenie skupiał się tymczasem wzrok praktycznie wszystkich zebranych.
- Ja... Chciałam tylko...
- No kochanie, co masz nam do powiedzenia? - uśmiechnęła się uroczo Celebriana. Tak, ona zdecydowanie miała coś z piranii.
Gwiazda Wieczorna Elfów omiotła spanikowanym spojrzeniem salę, ale cóż, znikąd ratunku. Przez chwilę przybrała minkę skrzywdzonej niewinności otoczonej przez gromadę spragnionych jej krwi i nie tylko krwi wilków, ale najwyraźniej przemyślała sprawę i doszła do wniosku, że tym razem to nie podziała, bo wyprostowała się dumnie, popatrzyła Elrondowi prosto w oczy, po czym głośno i wyraźnie oznajmiła:
- Siła miłości potężniejsza jest niźli podziały pomiędzy rasami i narodami. Potężniejsza, niźli puste formalności. Przeznaczenie splotło moje losy z dziedzicem Isildura. Noszę pod sercem jego potomka i uznaję to za szansę, jaką los dał temu rodowi, aby w przyszłości jego udziałem znów stały się wielkie czyny.

...tak dla odmiany po zdradzie Aragorna? W sumie całkiem ładnie ujęte. Galadriela musiała przyznać, że jest zaskoczona. Czego jak czego, ale przejawów odwagi cywilnej się po tej rozpieszczonej panience nie spodziewała.

Zapadła cisza, przerywana tylko wymienianymi gdzieś w dalszych częściach sali ukradkowymi szeptami. W końcu odezwał się Elrond, z którego twarzy sukcesywnie znikał wyraz osłupienia, zastępowany przez narastającą wściekłość.
- Niech ten drań się cieszy, że już nie żyje, bo jakbym JA go dostał w swoje ręce...
- Ojcze, to był MÓJ ŚWIADOMY wybór i...
- Milcz, bo jeszcze chwila, a nie będziesz miała po co wracać do domu! Przynosisz wstyd...
- Elrondzie, ona jest dorosła i ma pełne prawo decydować sama o swoim życiu - przerwała mu stanowczo Celebriana.
- Przynosi wstyd mojej rodzinie! I to publicznie! Żeby moja córka, moja jedyna córka, z którą wiązałem tyle nadziei, związała się z jakimś...
- Ojcze!
- Elrondzie, proszę, daj spokój...
- Z jakimś bezdomnym włóczęgą i spłodziła jakiegoś skundlonego bacho...
- O, to taka wielka tragedia? Ojej, a mnie się wydawało, że to nie będzie pierwszy półelf w tej rodzinie - wyraził swoje najgłębsze zdumienie Sauron. - Przecież...
Galadriela gwałtownie pożałowała, że jej zięć odzyskał Velyę - Elrond zazwyczaj był opanowany, ale wiedziała, jakiego miał bzika na punkcie ukochanej córeczki. Valarowie wiedzą, co mu może strzelić do głowy, jeśli ta rozmowa posunie się jeszcze trochę dalej. Szturchnęła Saurona łokciem pod żebro, mrucząc, że jeśli natychmiast się nie zamknie, to zacznie tęsknić za towarzystwem Eonwego.
- Jemu chodziło o...
- ...o to, że z całą pewnością coś takiego mogło się wydarzyć jedynie za sprawą wielkiego Przeznaczenia! Tak, jak miało to miejsce, gdy Beren spotkał Luthien - dokończył Keleborn. - Wszak przecież wszyscy wiemy, że dzieci zrodzone z mieszanych związków częstokroć obdarzone są mądrością i talentami znacznie przewyższającymi... - król Lorien uczynnie napełnił kieliszek Elronda (nie, nie ten po wysłanniku Valarów) najmocniejszym trunkiem dostępnym w okolicy, a Celebriana korzystając z okazji, że jej mąż chwilowo nie może dojść do słowa, chwyciła córkę za rękę i odciągnęła ze środka sali.
- Ty lepiej jej pilnuj, żeby gdzieś przed tatusiem nie nawiała - mruknął Sauron. - Bo jak coś sobie albo dziedzicowi Isildura zrobi po drodze, to znowu powiesz, że to MOJA wina.
No nie, tym razem to zdecydowanie byłaby wina Elronda, dla odmiany. Ale rzeczywiście lepiej było kontrolować sytuację, bo Briana naprawdę pewnie byłaby skłonna zaszyć się gdzieś z Arweną, dopóki Elrondowi nie przejdzie... czyli Balrog wie na jak długo. Tak czy inaczej żądania Eonwego były absurdalne, ale powinna mimo wszystko przynajmniej udawać, że robi coś w kierunku ich spełnienia!
- ...chyba za jakieś kilkaset lat - prychnęła Arwena, kiedy Galadrieli w końcu udało się do nich dopchać przez tłum gapiów.
- Co, obstawiamy, kiedy Elrondowi minie tryb berserk? - zainteresowała się.
- Nie. Obstawiamy, kiedy wytrzeźwieje po tym, co mu zaraz zafunduje mój drogi ojciec - odbiła piłeczkę Celebriana. Oczywiście, że kiedy mu przejdzie! Przecież on młodej żyć nie da, jak wrócimy do domu.
- To niech nie wraca?
- Jeśli sądzisz, że dam się znowu zapuszkować w Lorien, to się grubo mylisz - Arwena łypnęła na nią spode łba. - Jestem dorosła i nie dam się rozstawiać po kątach.
- A chociaż warto było się w taką kabałę pakować?
Najmłodsza z elfek popatrzyła na Galadrielę z miną nastoletniej buntowniczki.
- A żebyś wiedziała, że taaaak. O taaak... - rozmarzyła się. - I niech się ojciec wypcha. Jak już miał ambitny zamiar pilnować mojej cnoty, to trzeba było robić to skutecznie!
- Ładnie to tak rodziców wodzić za nos, co? - Celebriana popatrzyła na nią z groźną miną, ale w jej oczach czaiły się psotne ogniki. - Gdzieś ty go chowała?
- Briana, ja o to chciałam zapytać!
- A ugryźcie się! - wyszczerzyła się triumfalnie Arwena. - Moja słodka tajemnica i mój prywatny patent. Jeśli bardzo chcecie wiedzieć, to najpierw pomóżcie mi przeżyć następne spotkanie z ojcem.
- Wiesz, ja nadal proponuję Lorien.
- A ja nadal prędzej zamieszkałabym w Barad Dur!
- To się zapewne też da załatwić.
- Cieszę się, że mi dobrze życzysz, babciu.
- To co zamierzasz robić, moja panno?
- SAMA sobie poradzę! Gdzieś na pewno żyją jeszcze Strażnicy, którzy chętnie ofiarowaliby mi pomocną dłoń...
- Wybij sobie z głowy.
- Pani, jeśli mógłbym coś zasugerować...
Zaraz, zaraz, Boromir? No jasne, w końcu pozwolono temu napaleńcowi wyściubić nosa z Lorien, dzięki czemu przynajmniej będzie komu namiestniczyć w tym, co pozostało jeszcze z Gondoru.
- ...wielce wzruszyła mnie, nadobna Arweno, twoja historia. Przysięgam na ruiny Minas Tirith, że uczynię wszystko, co w mojej mocy, by dziedzic Isildura traktowany był z należnymi mu honorami! Przyjmij proszę propozycję azylu na terenie Gondoru, wprawdzie długo jeszcze kraj mój będzie się musiał zmagać ze skutkami straszliwej pożogi, lecz zapewniam, że niczego ci nie zabraknie.

O, to nawet nie był taki głupi pomysł, przynajmniej będzie można wmawiać Valarom, że wytrwale dążą do nakłonienia dziedzica Isildura do wybrania ludzkiego dziedzictwa (musiałby być szalony, żeby w pogoni za przeznaczeniem wyrzec się nieśmiertelności, ale w sumie kto go tam wie...). Niezły pomysł, pomijając fakt, że kraj rzeczywiście pogrążony był w zupełnym chaosie i trudno będzie znaleźć w miarę bezpieczne miejsce, żeby Arwenę z dzieciakiem zakwaterować. Zwłaszcza, że byłoby miło, gdyby miejsce to znajdowało się względnie blisko elfich terenów - tak na wszelki wypadek, żeby w razie czego trzymać rękę na pulsie...

No dobrze, blisko jak blisko. Biorąc pod uwagę dość nieoczekiwany zwrot wydarzeń, wyglądało na to, że ona sama w gruncie rzeczy powinna zacząć się pakować i przeprowadzać do Barad Dur. Jeśli ma być odpowiedzialna za to, co robi Sauron, lepiej patrzeć mu na ręcę na bieżąco, zamiast potem pluć sobie w brodę. Galadriela miała świadomość, że może sobie pozwolić na całkiem sporo, ale mimo wszystko to nie była specjalnie pocieszająca perspektywa. Z drugiej strony doskonale zdawała sobie sprawę, że Sauron prędzej rozpętałby drugą Wojnę Gniewu, niż oddał się pod osąd Valarom. Z dwojga złego wolała mieć go na głowie przez czas bliżej nieokreślony, niż skazać Śródziemie na serię kolejnych masakr, a Saurona na coś, co zapewne byłoby bardzo, bardzo paskudne. Nie teraz, kiedy istniała realna szansa, że naprawdę zamierza się zrehabilitować - oczywiście zakładając, że "genialnego" pomysłu Eonwego nie potraktuje jako zamachu na swoją wolność osobistą i coś mu znowu nie odbije. Nie wyglądał, jakby się specjalnie przejął całym zajściem, ale to nie był żaden argument. Na jej oko podczas wizyty herolda Manwego był wręcz nienaturalnie spokojny i jeśli nie myliła ją intuicja, miało szansę oznaczać to coś zupełnie przeciwnego. Trzeba będzie wybadać, na ile odetchnął z ulgą, że Eonwe się odczepił, a na ile był wściekły, że taka Driela będzie mu wisieć nad głową i grozić (nie, żeby zamierzała robić to drugie, ale...). I w ogóle uświadomić, że nie zamierza zostawić mu całkowicie wolnej ręki. Tego... Może niekoniecznie w tej chwili?

Swoją drogą trochę szkoda, że Eonwe, skoro już tu był, nie przyjrzał się bliżej pojmanym jeńcom. Może on byłby w stanie wyciągnąć z nich coś sensownego? Nie było ich wielu - ledwo około dwustu wojowników, a wszyscy jak jeden mąż pletli takie bzdury, że głowa boli. Krótko mówiąc jedyne, co mieli do powiedzenia, to wychwalanie pod niebiosa chwały bractwa MAC i jego przywódców. Niezależnie od tego, że przez owych przywódców zostali pozostawieni na polu walki na pewną śmierć, bo nikomu z nich nie przyszło do głowy, żeby ratując własne życia zadbać również o swoich ludzi. Wielka szkoda, że nie udało się pojmać żadnego z wyżej postawionych członków Bractwa, ale wszyscy z wyjątkiem jednego wsiąkli jak kamień w wodę. Udało się wytropić tylko tego mężczyznę, który pomógł załatwić Balroga, ale w bliżej niesprecyzowany sposób udało mu się ujść pogoni. Nikt nie rozumiał, jakim cudem - zupełnie, jakby nagle przestał istnieć, przynajmniej w widzialnym i wyczuwalnym dla nich świecie. Żaden z jeńców nie potrafił im tego wyjaśnić, ewidentnie byli prostymi siepaczami, którzy mogli dumnie opowiadać o czynionych przez ich przełożonych cudach, ale nie mieli bladego pojęcia o szczegółach technicznych. Istniała pewna niewielka szansa, że być może powiedzieliby nieco więcej, gdyby dyskretnie (wobec reszty świata) zapoznać ich z urokami lochów Czarnej Wieży, ale zdecydowanie wybiła to Sauronowi z głowy. Po pierwsze intuicja podpowiadała jej, że to nie ma specjalnego sensu, po drugie doskonale zdawała sobie sprawę, że Sauron ma nieprzyjemną tendencję do przekraczania rozsądnych granic, nawet tego nie zauważając. Raz to będą jeńcy, których trzeba przesłuchać, a kto wie, czy za chwilę nie ktoś, kto po prostu mocno go rozgniewa? Bezpieczniej było postawić jasną granicę, nawet, jeśli nie był tym zachwycony i zdawał się kompletnie nie rozumieć argumentacji (a przynajmniej tak twierdził). Zresztą oficjalnie sam zamierzał okazać pojmanym Łaskę (właśnie tak, z wielkiej litery) i darować im życie, skazując jedynie na dożywotnie roboty publiczne gdzieś na terenach Nurn (byle w izolacji od miejscowej ludności). Poza tym jeńcy nie byli potrzebni do zrozumienia mechanizmów działania tych technicznych zabawek Obcych, które udało się przechwycić, na czele z tak zwaną bronią palną. Galadrieli nie do końca podobało się, że w Śródziemiu dostępna będzie broń o takiej skuteczności, ale oczywiste było, że należało wykorzystać wszelkie atuty w razie kolejnej inwazji tajemniczych najeźdźców. Na przykład rozmnożyć pozostałą w Śródziemiu populację tych skrzydlatych koni, które akurat szalenie jej się podobały...

A wracając do Arweny - zdaje się, że całkiem odpowiednie miejsce nawet istniało, tylko to również trzeba było obgadać w większym gronie. A jedna osoba z całą pewnością będzie z takiego obrotu rzeczy bardzo niezadowolona. Cóż, trudno, i tak nigdy go nie lubiła!

***

Jeszcze kilka dni i jeszcze parę pokreślonych map Śródziemia później...

- Wybacz proszę, ale z jakiej racji!? - Saruman nie był bardzo niezadowolony. Saruman był wściekły.
- Isengard od czasu swojego powstania należał do ludzi i nie wydaje się właściwe, aby pozostawał pod wyłączną kontrolą sił Majara. Czwarta era nadchodzi, powinniśmy uszanować zaplanowany porządek rzeczy - Galadriela wyjaśniła po raz pięćdziesiąty ze stoickim spokojem i uroczym uśmiechem na ustach. - Zresztą nie odbieramy ci przecież twierdzy dla siebie. Sam musisz przyznać, że jej lokalizacja czyni ją idealnym miejscem spotkań Białej Rady.
- A co to ma wspólnego z ludźmi? Plączesz się w zeznaniach, moja pani.
- Oczywiście jako siedziba dziedzica Isildura Isengard znajdować się będzie formalnie pod panowaniem ludzi - poparł Galadrielę Sauron.
- Zwłaszcza, że ten dziedzic z ludźmi będzie miał tyle wspólnego, co twoje orki z elfami?
- Moje orki ostatnio mają zdecydowanie za dużo wspólnego z elfami - skrzywił się Władca Ciemności. - Poza tym, drogi Sarumanie, zrozum proszę, że skoro Valarowie życzyli sobie, żeby posadzić dziedzica Isildura na tronie Gondoru, to obowiązkiem wszystkich członków Białej Rady, także twoim, jest próba spełnienia ich oczekiwań. A jeśli dziecko wychowywać się będzie wśród ludzi, zawsze istnieje szansa, że wybierze los człowieka i Gondorczycy zaakceptują go jako swojego władcę.
- Szansa, że tak się stanie, jest chyba mniejsza niż jedna na tysiąc. Ile razy w dziejach świata półelf wybrał los człowieka?
- Jak nie on, to jego syn, albo wnuk, albo... Zresztą przecież jedna, samotna twierdza nie jest chyba twoją wymarzoną siedzibą, Sarumanie! Na zachodzie jest tyle ziem, które czekają na mądrego, światłego władcę! - Galadriela świetnie wiedziała, że Saruman jest łasy na pochlebstwa.
- I czekać jeszcze będą długo, bo nie ma tam nic interesującego? Naprawdę sądzicie, że pozwolę się zesłać na jakieś zadupie ze strachu przed Valarami, którzy przez najbliższe parę tysięcy lat zapewne i tak nie ruszą się z...

- Czołem urwisy! Wiedziałem, że już się stęskniliście! - zagrzmiał stojący w drzwiach sali obrad Eonwe.

Saruman przerwał w połowie zdania. Na twarzy Saurona zakwitł najprzyjaźniejszy z jego uśmiechów. Galadriela wyszczerzyła się uroczo w chwilę później.
- Witaj! Cieszymy się, że możemy znów cię gościć! Co cię tu sprowadza? Czy coś się stało?
- Wiecie, tak sobie pomyślałem, że Sauron jednak jedzie ze mną...
- ...
- Ale mówiłam ci już, że żeby zaprowadzić ład w tym całym bajzlu on jest tutaj koniecznie potrze...
- Ha, ha, żartowałem! - Eonwe najwyraźniej był szalenie dumny z udanego kawału. Ciekawe, czy tylko ona zastanawiała się, czy herolda Manwego dałoby się udusić. - W sumie pomyślałem, że do kompletu brakuje wam jeszcze jednej osoby. Nie bardzo chciał tu sam przyjeżdżać, więc postanowiłem podwieźć.
Faktycznie, dopiero teraz zwróciła uwagę, że Eonwe nie przybył sam. Towarzyszył mu ponuro spoglądający spode łba rosły mężczyzna z trzydniowym zarostem i tak jakby znajomych rysach twarzy.
- Gandalf!
- Odwalcie się wszyscy - przywitał się uprzejmie czarodziej.
- Widzę, że wszyscy cieszycie się ze spotkania, jak miło... A swoją drogą, jak idą negocjacje? - zainteresował się herold Manwego.
- Jak zapewne widzisz, dochodzimy do ostatecznego porozumienia. Saruman zgodził się właśnie odstąpić Isengard rodowi Isildura, a sam zobowiązał się, że zaprowadzi ład i dobrobyt na dzikich ziemiach na zachód od Rohanu. Prawda, Sarumanie?
- Oczywiście. To wspaniała perspektywa, cieszę się zwłaszcza na myśl o możliwości pomocy w rozwoju tym miłym hobbitom z Shire - potwierdził gorliwie czarnoksiężnik.
Zaraz, zaraz, jakie Shire?! Niech go szlag, nie było mowy o żadnych hobbitach! Ale jeśli teraz zaczną się wykłócać, Eonwe może nie być zachwycony.
- Zaraz, zaraz, jakie Shire?! - huknął Gandalf. - Nie życzę sobie, żeby w okolicy MOJEGO domu panował jakiś przemądrzały, narcystyczny brodacz, który...
- Gandalfie, chyba o czymś rozmawialiśmy po drodze - wtrącił Eonwe.
- Tak, tak, wiem, niańczyć dziedzica Isildura i przeprowadzić mu kampanię promocyjną, coby ludzie byli zadowoleni, przyjąłem do wiadomości - warknął Gandalf. - Co nie zmienia faktu, że z Shire czuję się związany duchowo, w przyszłości pragnę się tam osiedlić i nie zniosę, żeby ten nędzny szumowina i zdrajca tam mieszał.
- To nie była zdrada, Gandalfie, tylko drobniutkie nieporozumienie! - zaprotestował natychmiast Saruman. - Zresztą nie chodziło mi przecież o żadną kontrolę nad terenami hobbitów, cieszyłem się jedynie, że będę mógł służyć im radą i pomocą...
- Radą i pomocą to JA im służę!
- Panowie, czy moglibyście przedyskutować kwestię Shire między sobą i na osobności? - zasugerował Sauron. - Nie warto psuć atmosfery tego jakże miłego spotkania. Eonwe, może więcej wina?
- Nie, nie, ja już naprawdę muszę lecieć! Bawcie się dobrze, dziubaski! I Nerwen, pamiętaj, za rok chcemy raporcik!
- Za rok?
- A co, nie miało być za rok?... To już ma być. Papatki! - pomachał ręką i zniknął za drzwiami. Tymczasem panowie Istari rozkręcali się coraz bardziej, a chwilę później dołączył do nich Cirdan, wspominając coś o pierścieniach i grach hazardowych (właściwie ciekawe, kto mu powiedział? Boromir? Bo przedstawiciele Shire, którzy własnie dotarli na obrady, chyba jeszcze nie zdążyli?). Ale sytuacja wyglądała na szczęście na względnie opanowaną.

- ...papa, Eonwe, będziemy tęsknić. Wpadnij jeszcze kiedyś, na przykład za jakieś dziesięć tysięcy lat czy coś - mruknął cicho Sauron. Z bardzo uroczym i bardzo nieszczerym uśmiechem. - Ale jakbyś nie miał czasu, to zrozumiemy.
- Nie kuś losu... Mało ci było?
- Myślisz, że usłyszał?
- Myślę, że ma lepsze rzeczy do roboty. I my też, na przykład wreszcie oficjalnie ogłosić ponowne ustanowienie Biał... Rady Zjednoczonych Sił Śródziemia.
- Ty nadal jesteś pewna, że Gandalf i Saruman powinni w niej zasiadać? - skrzywił się Czarny Władca.
- Wiesz, skoro TY w niej zasiadasz...
- To co innego! I nadal uważam, że z racji na wiedzę i doświadczenie należy mi się przywództwo - nadąsał się.
- Zdawało mi się, że już ustaliliśmy, że z uwagi na brak kandydatury, którą zaakceptowaliby wszyscy zainteresowani Rada nie będzie miała przywódcy - przewróciła oczami. Ile można wałkować jedno i to samo?! - No chyba, że bardzo chcesz widzieć na jej czele na przykład Elronda...
- Jak już wytrzeźwieje?
- W sumie lepiej, żeby w najbliższym czasie NIE trzeźwiał. Strasznie się tym wszystkim przejął, biedaczek. Ale taki Cirdan...
- Dziękuję, postoję. Przywództwo elfów to w ogóle fatalny pomysł! Po tym, co ten twój Keleborn zrobił z moim wojskiem ja nie chcę mieć absolutnie nic wspólnego z elfami! Ty widziałaś, co teraz robi moja armia?!
- Zdaje się, że całkiem sprawnie odbudowuje Minas Tirith. To źle?
- Nie, źle nie... Gondorczykom rośnie morale i w ogóle... Ale robią moim orkom pranie mózgu!
- Nie robią prania mózgu, tylko Pozytywnie Motywują do Pracy!

Właściwie sama Galadriela uważała, że Keleborn chyba trochę przesadził z tą pozytywną motywacją, ale upierał się, że proste hasła świetnie działają na orczą psychikę. Faktycznie, palantir donosił, że praca przebiegała szybko i bez zakłóceń, orki wręcz same prześcigały się w osiągnięciach budowlanych. Wprawdzie trzymanie się planów (wykonanych naprędce oczywiście przez elfy) przysparzało im nieco trudności, ale większość budowli chyba nie planowała się zawalić w ciągu najbliższych lat, więc wszystko grało. Co najwyżej wyglądało miejscami odrobinę ekstrawagancko.
Nie bardziej ekstrawagancko, niż liczne plakaty i transparenty wywieszone gdzie się dało w ramach wyżej wspomnianej pozytywnej motywacji:
"Cały Mordor i Lorien budują Gondorską stolicę!"
"Bratnia pomoc z Zachodu i ze Wschodu!"
"Przyjaźń elfio-orczo-ludzka gwarancją pokoju i szczęśliwego jutra!"
"Coś TY zrobił dla realizacji planu?"
"ZA DWA RAZY NORMA DWA RAZY WIĘCEJ BIMBER!"
Nastroje na placu budowy panowały zresztą chyba nienajgorsze, bo kiedy ostatnio zerkali w palantir, Minas Tirith rozbrzmiewało pieśnią z pewnością ułożoną specjalnie na tę okazję:

Na prawo Mordor, na lewo Gondor,
a w dole Anduina płynie.
Tu rośnie dom, tam rośnie dom,
z godziny na godzinę...


Ot, sielanka.

- ...całe szczęście, że żadne elfy nie panoszą się w moim Mordorze.
- Czy ja już ci wspominałam, że w związku z ostatnimi wydarzeniami planuję przeprowadzkę?

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Bezimienny Płeć:Mężczyzna
Najmniejszy pomiot chaosu


Dołączył: 05 Sty 2005
Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych.
Status: offline
PostWysłany: 27-03-2009, 21:48   

Sauron nie wiedział się, czy powinien się złościć czy cieszyć. Z jednej strony zachowanie Eonwego przypomniało mu dobitnie, za co tak właściwie nie lubił władców Valinoru. Absolutna arogancja Valarów, ich przekonanie o własnej wyższości i nieomylności, połączone z kompletnym oderwaniem od rzeczywistości i niechęcią do zajmowania się czymkolwiek konstruktywnym było jednym z elementów które skłoniły go do pozostania w Śródziemiu po Wojnie Gniewu. Bezczynność nie leżała w jego naturze, a świadomość, że nawet jeśliby uzyskał przebaczenie Valarów (których nigdy nie uważał za szczególnie miłosiernych), to resztę egzystencji musiałby spędzić snując się bez celu po Valinorze, zanudzając się na śmierć, a na dodatek kłaniając się w pas Manwemu i pozostałym przy każdej okazji i zapewniając że nie, nie zamierza w żaden sposób zakłócać pokoju i ciszy Błogosławionych Wysp powodowała, że zaofiarowana mu możliwość powrotu rysowała mu się w równie niekorzystnych barwach, co kara i uwięzienie. To co teraz zaprezentowali (wpadnięcie, gdy problem już sam się rozwiązał tylko po to, by rzucić serią zupełnie nieprzystających do aktualnej sytuacji rozkazów, popartą ciężkimi groźbami i wyjątkowo nieśmiesznymi żartami) tak go zdenerwowało, że kilkakrotnie miał ochotę powiedzieć coś Eonwemu do słuchu (albo wręcz przywalić czymś ciężkim). Za każdym razem rozsądek go powstrzymywał, ale wściekłość rosła, bez możliwości jej uzewnętrznienia. Z drugiej strony jednak fakt przybycia Eonwego z "instrukcjami" był dość wyraźnym znakiem, że Valarowie nie zamierzają się angażować, a to była bardzo optymistyczna informacja. Dodatkowo warunki postawione przez Eonwego, choć miejscami kompletnie idiotyczne (Cała kwestia z elfim dziedzicem Isildura była tak kompletnie absurdalna, że przez chwilę nawet pomyślał, że została wymyślona specjalnie po to, by zrobić mu na złość) nie były wcale takie straszne i zostawiały mu duże pole manewru. Przede wszystkim jednak żył nadal i nikt go do Valinoru nie ciągnął, a to zupełnie wystarczało by uznać, że dobre wiadomości przeważały nad złymi.

W zamyśleniu spojrzał nad stołem w stronę nadal dyskutującego Sarumana. Na tego dumnego i podstępnego czarodzieja trzeba będzie uważać w przyszłości. Być może trzeba będzie pomyśleć o przygotowaniu jakiegoś "wypadku" - nie od razu raczej, ale tak by mieć coś w pogotowiu gdyby kiedyś sprawy przybrały zły obrót. W to, że nobliwie wyglądający staruszek stanie się mniej ambitny i przestanie knuć za plecami jakoś nie wierzył. Saruman sam w sobie byłby już wystarczającym źródłem kłopotów - jeśli dołączyć do tego fakt, że przejawiał on ostatnio niezdrowe zainteresowanie magią Przybyszów i przywiezionym przez nich uzbrojeniem, to zaczynało się robić nieciekawie. Trzeba będzie się upewnić, że w obu tych dziedzinach to Mordor będzie przodował. Decyzje o przyspieszonej industrializacji i rozpoczęciu nowego programu badań militarnych (na początek związanego z bronią ogniową) zostały już zresztą podjęte w trakcie bitwy pod Starkhornem - gdy Sauron po raz pierwszy osobiście i z bliska zobaczył skuteczność działania artylerii polowej i strzelców MACu. Na szczęście całkiem spora część tych broni dostała się w ręce jego wojsk w stanie względnie nieuszkodzonym, a wśród Umbarczyków było już pewne grono specjalistów obeznanych z tematem i zajmujących się nim od chwili gdy po raz pierwszy światło dzienne ujrzały pierwsze, prymitywne jeszcze wtedy działa z Isengardu. Niestety, problem drugi - magia, wyglądał na dużo bardziej skomplikowany. Po pierwsze, temat był bardzo drażliwy. Po zniszczeniu Edhellondu i Minas Tirith magia Obcych będzie się wszystkim raczej źle kojarzyć, więc lepiej będzie cały projekt utajnić (trzeba będzie wpierw dyskretnie wybadać i przekonać Drielę - na dłuższą metę się przed nią tego raczej nie ukryje). Po drugie, z tego co już się udało stwierdzić, magia ta jest na tyle obca temu światu, że niewiele istot będzie w stanie jej używać - on sam, Istari, prawdopodobnie Nazgule i niewielka część elfów. Być może również część pozostałych przy życiu przybyszów, a może nawet ich potomków, choć z czasem i kolejnymi pokoleniami staną się częścią tego świata i potencjał ten powinien wygasnąć (kolejny argument za całkowitą izolacją jeńców od reszty świata). Na dodatek nie udało się złapać żywcem żadnego z magów najeźdźców, co bardzo uprościło by sprawę badań (z drugiej strony znaleziono ich wystarczająco dużo martwych - a w odpowiednich rękach nawet ciała mogą bardzo dużo powiedzieć i zdradzić wiele informacji).

Z tego co usłyszał, Saruman ostatecznie zgodził się na wyprowadzkę z Orthanku i zamierzał się zagnieździć gdzieś w południowym Eriadorze (najprawdopodobniej w Lond Daer lub okolicach), więc za najbliższego sąsiada nadal będzie miał Rohan. Ten nadal borykał się z problemami sukcesji, choć w danej chwili było już prawie pewne, że nowym królem zostanie marszałek Elfhelm, który zdążył zasłużyć się zarówno w pierwszych dniach walk z Isengardem, jak również w trakcie bitwy pod Starkholmem (a na dodatek był najwyższym żyjącym dowódcą wojskowym kraju - co u Rohirrimów, którzy przecież nie odeszli jeszcze zbyt daleko od swych plemiennych korzeni, nadal było podstawowym wyznacznikiem władzy). Kraj sam, choć bezpośrednio niespecjalnie ucierpiał od Przybyszów, był mocno osłabiony i wszystko wskazywało, że taki długo jeszcze pozostanie. Starcie z Sarumanem na początku wojny było dość krótkie, ale nadal spowodowało wyludnienie obszaru pomiędzy Isengardem a Helmowym Jarem. Straty wśród ludności były niewielkie, ale poważnie ucierpiały zbiory i zabudowania w znacznej części farm i wiosek na tym terenie. Na dodatek, podczas ostatniej bitwy razem z królem Eomerem poległa znaczna część sił Rohanu - ponad 4 tysiące jeźdźców, w większości weteranów. Długotrwałe wysiłki Grimy w celu umocnienia swojej pozycji bardzo niekorzystnie wpłynęły też na dostępność potencjalnych doradców znających się na czymś więcej niż tylko wojaczce. Minie z pewnością wiele lat, zanim sytuacja w Rohanie się ustabilizuje, a skutki wojny będą z pewnością mocno odczuwalne jeszcze przez długi czas.

O ile sytuacja Rohanu wyglądała nieciekawie, to w wypadku Gondoru można było mówić o prawdziwej tragedii. Większość wojny rozegrała się na terenie tego właśnie kraju i był on jej głównym przegranym. W ciągu ponad dwóch miesięcy stracił nie tylko władcę i dwa ludne miasta (w tym stolicę), ale też większość armii, oraz całkiem sporo terytorium. Na konferencji pokojowej nikt nawet nie próbował sugerować oddania przez Mordor i Harad terenów Ithilien i Harondoru - nawet gdyby udało się to osiągnąć, byłaby to w najlepszym razie polityczna fikcja (ludzie z tamtych terenów dobrze wiedzieliby od kogo zależy ich bezpieczeństwo, i komu mają się kłaniać oraz płacić podatki). Pelargirowi co prawda udało się wykręcić od wcześniejszej deklaracji przyłączenia do Rohanu (powołując się na fakt, że przysięgali wierność Theodenowi, a jego linia wygasła), ale wracać jakoś też nie mieli zamiaru. Lond Galen, Serelond i Rondalph nadal były obsadzone przez proMACowych rebeliantów, których dopiero trzeba by pokonać - bez własnych wojsk przyjdzie Gondorowi prosić o pomoc, a pomoc w tej chwili mogą uzyskać tylko ze strony swoich tradycyjnych przeciwników. Obecnie kraj pozostawał w ruinie i chaosie - gdyby nie porozumienie pomiędzy nowym Namiestnikiem, Boromirem, a cieszącym się dużą popularnością księciem Imrahilem z Dol Amroth (stolicą jedynego jeszcze stabilnego i względnie bogatego regionu), południowe królestwo Numenoryjczyków nie przetrwałoby ostatniej wojny. W obecnej sytuacji Sauron dawał im nie więcej jak kilkanaście lat na dokończenie procesu rozpadu, nawet przy bardzo przyjaznym nastawieniu państw sąsiednich ("A o to na jaki tron wpakujemy królewskiego bachora będziemy się martwić gdy przyjdzie odpowiedni moment. Jakby co, to mu się jakiś specjalnie zbuduje").

Pozostało tylko rozważyć, co zrobić z państwami satelickimi Mordoru. Po wygranej wojnie konieczność wycofania się ze zdobytych terenów była nie w smak sporej części generalicji Haradu (a Easterlingowie i Umbarczycy z samej swojej natury byli potencjalnymi źródłami kłopotów dla przyszłego pokojowego świata jakim zamierzał się teraz cieszyć). Znalezienie im innych zajęć i zmiana wpajanych przez pokolenia przyzwyczajeń łatwe nie będzie - choć miał już kilka pomysłów jak by to można osiągnąć.

Sauron spojrzał za okno w stronę ciemniejącego, wieczornego nieba. Przyszłość zapowiadała się interesująco.

Myśląc to, władca Mordoru nawet nie wyobrażał sobie, JAK interesująco. Wojna z najeźdźcami zza morza zmieniła coś w Śródziemiu. Świat, który do tej pory znajdował się na równi pochyłej, w stanie nieustającego upadku, który przy każdym kolejnym większym wydarzeniu tracił część swojego blasku odrodził się i przeobraził, wkraczając w zupełnie nowy etap swojej historii.

Wiele z przypuszczeń Saurona (czy też właściwie Mairona, gdyż zdecyduje się on wrócić do swojego pierwotnego imienia) odnośnie przyszłości okaże się słusznych, ale równie wiele było nietrafionych. Saruman rzeczywiście stanie się jednym ze źródeł problemów w Odrodzonym Świecie. Ze swojej siedziby w Lond Daer rozciągnie on wpływy na cały południowy Eriador. Tereny bezpośrednio kontrolowane przez Białego Czarodzieja staną się zagłębiem przemysłowym oraz jednym z centrów nowej technologii. Sam Saruman nie przestanie knuć, choć na szczęście ograniczy się głównie do działań ekonomicznych i dyplomatycznych, będzie też na tyle rozsądny, by nie przekraczać granic, które mogłyby popchnąć którąś z innych sił Śródziemia do gwałtowniejszych reakcji przeciw niemu - a jego dość agresywna polityka gospodarcza będzie stale łagodzona przez interwencje reszty Białej Rady.

Rozkwit Południowego Eriadoru wywoła łańcuchową reakcję, przenosząc się na sąsiednie regiony. Najbardziej niezmienione pozostanie Shire - pomimo wzrostu bogactwa wywołanego rozwojem handlu nadal będzie krajem głównie rolniczym, jednym z głównych producentów zdrowej żywności, tytoniu i wina. Wszystko to w kompletnej nieświadomości, że o nominalną kontrolę nad tym terytorium przez cały czas będą walczyli dwaj potężni Czarodzieje. Handel (oraz ponowne otwarcie Morii) przyciągnie też osadników do Eregionu, tworząc tam prawdopodobnie unikalną, wielokulturową mieszankę - rejon w którym równie łatwo będzie spotkać człowieka, elfa czy krasnoluda (a nawet okazyjnego orka). Khazad Dum wznowi wydobycie mithrilu, ale zainwestuje też mocno w rozwój technologii - zwłaszcza budowlanych i przemysłowych. Nadal dużą popularnością cieszyły się będą oczywiście wyroby krasnoludzkiego rzemiosła, później bardzo też cenione staną się usługi w dziedzinie bankowości.

Ostatnim z beneficjentów rozwoju Eriadoru będzie Rohan. Szkody poniesione w trakcie wojny zostaną z nawiązką zrekompensowane przez handel - to właśnie przez Wrota Rohanu przechodzą przecież główne szlaki handlowe z ziem zachodu do krain centralnych (a w przyszłości się to nie zmieni). Dodatkowo, dzięki otwarciu Ścieżki Umarłych, powstanie droga przez Eren Nimrais - nowy, lukratywny szlak handlowy wiodący prosto do żyznych ziem Anfalas i Lamedonu. Dzięki otwarciu tej trasy, Rohan zyska spore wpływy na terenach po drugiej stronie gór co umożliwi z czasem na wybudowanie osady handlowej w okolicach Erech, która później przekształci się w bogate i tętniące życiem miasto.

Gondor, wbrew pesymistycznym przewidywaniom, jednak przetrwa, co w znacznej części będzie zawdzięczać uporowi Namiestnika Boromira, oraz, ironicznie, zniszczeniu Minas Tirith. To odbudowa stolicy stanie się wydarzeniem, które ponownie pozwoli na zjednoczenie rozpadającego się państwa. Duży wpływ na to wywrą plakaty reklamowe Keleborna (prawdopodobnie nawet większy, niż na orków - te przecież w tym okresie w większości nadal nie będą potrafiły czytać), budząc w mieszkańcach kraju uczucie patriotyzmu i dumy narodowej. Buntujące się na początku Selerond i Lond Galen poddadzą się dość szybko, Rondalph zostanie również zdobyty bez specjalnych problemów (choć ceną za pomoc Mordoru w tej kampanii stanie się oficjalne zrzeczenie się ziem na drugim brzegu Anduiny) - tylko Pelargirowi uda się utrzymać status Wolnego Miasta. Port ten już od pierwszych dni pokoju zaczął służyć jako miejsce wymiany handlowej pomiędzy państwami Zachodu a Mordorem i jego sprzymierzeńcami, rozwijając też swoją morską flotę handlową - główną, a właściwie to nawet jedyną liczącą się konkurencję dla marynarki handlowej Umbaru.

Kraje wschodu i południa również ulegną przeobrażeniu. Umbar w większości pozostanie nadal siedliskiem intryg i rozpusty, coraz bardziej zaabsorbowanym własnymi, wewnętrznymi grami i coraz mniej zainteresowanym wydarzeniami świata zewnętrznego. Flota ulegnie częściowemu przeobrażeniu, i zamiast najazdami na wybrzeża Gondoru zacznie zajmować się handlem morskim (choć wiele lat minie, zanim załogi okrętów zrezygnują z "dorabiania na boku" i zrewidują swoje podejście do zasady wolnej konkurencji). Przyczyn takiego zwrotu można oczywiście upatrywać we wpływach władcy Barad-Duru, ale nie bez znaczenia będzie też okres krwawych waśni rodowych i nasilenia intryg który rozpocznie się niedługo po pojawieniu się w mieście Grimy - który, wedle przekazów o różnej wiarygodności, będzie przebywał tam od 30 do ponad 150 lat, by wreszcie tajemniczo zniknąć (niewiele osób powiąże ten fakt z pojawieniem się wśród sług Mairona nowego, 10-tego Nazgula). Harad po zajęciu i zasiedleniu terenów na południe od Anduiny obróci swoje zainteresowanie na południe i zacznie powoli, ale systematycznie rozszerzać swoje wpływy w tamtym kierunku. Wariagowie, oraz spora część Easterlingów znad morza Rhun, dzięki coraz bardziej pokojowej polityce i wpływowi Mairona w tym regionie stracą sporo ze swojej tradycyjnej wojowniczości. Część plemion przemigruje i osiądzie na terenach Rhovanionu, a najbardziej agresywne zostaną wysłane w rejon Ereboru, gdzie będą stanowić doskonałą barierę przeciw pozostawionym przez Saurona ich własnemu losowi orkom z gór Mglistych. Dzięki pokojowej postawie Mordoru i przyzwoleniu jego władcy nawiązane zostaną stosunki z bogatymi i wysoce rozwiniętymi państwami dalekiego wschodu, położonymi w rejonie gdzie niegdyś leżało starożytne Hildorien, wywodzącymi się z ludów które nigdy nie rozpoczęły wędrówki na Zachód.

Władca Czarnej wieży dotrzyma złożonych na konferencji pokojowej obietnic i wycofa się z ekspansjonistycznej polityki podbojów. Zamiast tego skoncentruje się na industrializacji północnego Mordoru, zaprzęgając do pracy znaczną część przekwalifikowanej populacji orczej. Do roli klasy robotniczej orki świetnie będą się nadawały, ale już rozwojem technologii zajmą się ludzie - ściągnięci głównie z Umbaru i królestw wschodu. Produkty z Mordoru nie będą znane z wyjątkowej jakości (przylgnie raczej do nich opinia tandety), ale dzięki łatwemu dostępowi do taniej siły roboczej będą atrakcyjne cenowo i produkowane w ilościach masowych.
Nie oznacza to wcale, że sama technologia będzie zacofana w stosunku do reszty świata - wręcz przeciwnie, dzięki udziałowi samego Saurona, oraz lotnych umysłów czarnych Numenoryjczyków, Mordor cały czas będzie utrzymywał się jako jedno z głównych źródeł nowej technologii Śródziemia (obok instytutów Sarumana, a przed naukowcami Noldorskimi i Krasnoludzkimi). Cały czas będą prowadzone badania nad magią Obcych, zaklasyfikowaną jako zbyt niebezpieczną by o niej zapomnieć (i wystarczająco niebezpieczną, by wyniki badań, a nawet sam fakt ich prowadzenia kompletnie utajnić).

Najmniej w tym nowym świecie najprawdopodobniej zmienią się elfy (z wyjątkiem oczywiście pozostałych jeszcze w Śródziemiu Noldorów, którzy nie będą w stanie oprzeć się fascynacji rozwijającymi się technologiami i nowymi dziedzinami wiedzy). Zmiana która dotknęła świata im również się udzieli - od tej pory tylko nieliczne z nich wybiorą Prostą Drogę, a populacja elfia w Śródziemiu po raz pierwszy od bardzo dawna zacznie powoli, ale systematycznie się powiększać. Poza tym jednak Pierwsze Dzieci Iluvatara w większości pozostaną takie, jakimi były zawsze.
Obszary leśne Mrocznej Puszczy, Lothlorien i Fangornu staną się wielkimi rezerwatami przyrody, w których znaczna część elfiej populacji (oraz nadal nieliczne, ale też odradzające się enty) będzie mogła mieszkać w spokoju, izolując się od świata zewnętrznego i skrywając w nim swoje tajemnice. Obcym na teren tych elfich królestw wstęp będzie wzbroniony - wyjątkiem będzie tu Dol Guldur, które, po przemodelowaniu jakiego doznało w trakcie wojny, zostanie przez Mairona zamienione w letnią willę (inna sprawa, że dla niezaproszonych gości wstęp do niej będzie równie trudny, jeśli nie trudniejszy, jak na terytoria elfie). Oczywiście część elfów (zwłaszcza młodzieży, a szczególnie Noldorskiej młodzieży) będzie się udzielać w szerszym świecie, (i będzie to ilość rosnąca), ale większa część rasy nigdy nie będzie zbyt skora do przyjmowania w elfich puszczach natrętnych gości. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że na dłuższą metę będzie to korzystne. Z czasem legenda Starej Rasy będzie tylko rosnąć, a wraz z nią szacunek i niechęć do niepokojenia tajemniczych władców lasów bez istotnego powodu.


Krainy Śródziemia powoli otulał mrok.

W centrum Mordoru nagły podmuch wiatru naruszył równą pokrywę chmur. Przez jedną ze szczelin przebił się snop księżycowego blasku, trafiając w ścianę Barad Duru. Ominął wiecznie oświetlone okno na szczycie Wieży i ześlizgnął się kilka pięter niżej, wpadając w końcu do opuszczonej komnaty. Snop srebrzystobiałego światła powoli przejechał po wnętrzu pomieszczenia, aż w końcu oświetlił leżący na stole, zapomniany przez wszystkich kawałek metalu.
Obrączka większej regeneracji drgnęła, a potem podskoczyła lekko z wyraźnym stukiem. W świetle zdawała się puchnąć, wypełniać i zmieniać kolor, aż wreszcie przybrała kształt wątpliwie różowej kropli z łapkami, o wielkości porównywalnej z rozmiarami obrączki. Drobny odprysk pierwotnego chaosu - zagubiona cząstka innej, daleko potężniejszej Istoty, uśmiechnął się szeroko.
- Doskonale, doskonale. Tego się raczej nikt nie spodziewał - odezwała się cienkim głosikiem istota
- A teraz, skoro moja robota tu już się skończyła...
Dwie łapki uchwyciły przestrzeń tuż przed stworzeniem tak, jakby to była jakaś tkanina, a następnie pociągnęły, tworząc rozdarcie w samej osnowie rzeczywistości.
- Było fajnie, ale trzeba ruszać dalej.
Wyrwa wymiarowa zamknęła się za podróżnikiem, a mini-poring chaosu wyruszył w dalszą drogę, w poszukiwaniu pozostałej (i większej) części siebie samego.

_________________
We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.

The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 16-04-2009, 23:16   

Jakieś dwa tysiące lat później...

Nawet najbystrzejsze oko nie dostrzegłoby szczupłej sylwetki, która bezszelestnie sunęła zimnymi korytarzami prastarych lochów. Nie miałoby szans choćby dlatego, że głębokiej ciemności nie zakłócał choćby jeden zabłąkany kwant światła. Z tych samych powodów nie dostrzegłoby zresztą, że tuż za postacią podążała druga. Nikt bezkarnie nie zapuszczał się w czeluście podziemi starożytnej twierdzy i wyglądało na to, że dwójka intruzów doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Poruszali się ostrożnie, uważając, by najmniejszy szelest nie zakłócił posępnej ciszy tego miejsca. Zatrzymywali się co kilka kroków, a osoba mająca jakiekolwiek pojęcie o magii z pewnością zorientowałaby się, że nie robili tego wyłącznie z ostrożności. Kolejne skomplikowane zaklęcia, którymi najeżony był korytarz prowadzący w dół lochów, były unieszkodliwiane - nie ostatecznie, jedynie na kilka krótkich chwil, ale to wystarczyło, by obie postacie posuwały się coraz dalej. Przeszkody czysto mechaniczne również nie zdawały się robić na nich większego wrażenia. Krok po kroku, coraz bardziej zbliżały się do miejsca, gdzie za magicznymi barierami i najeżonymi najnowszymi zdobyczami techniki pułapkami znajdował się ich cel.

W sercu Mordoru, na samym dnie podziemi Barad Dur, pogrążony w najgłębszym mroku znajdował się niewielki sejf, o którego istnieniu wiedziało tylko kilka z najpotężniejszych istot tego świata.

Zamek szczęknął cicho i był to pierwszy dźwięk, jaki nawiedził to zimne, upiorne miejsce od wielu lat. Pancerne drzwi sejfu uchyliły się bezgłośnie. Zatęchłe powietrze zelektryzowało się od magicznego wyładowania, gdy aktywowana została ostatnia pułapka - lecz moc jednego z intruzów stłumiła eksplozję energii, jakby to była niewielka iskierka, którą można zgasić pomiędzy dwoma palcami. Odziane w rękawiczki dłonie sięgnęły w głąb sejfu i wyjęły pokaźny stos papierów. Po chwili obie postacie rozpoczęły mozolną wędrówkę w kierunku wyjścia.

Dwa dni później drzwi sejfu uchyliły się ponownie, po czym czyjaś dłoń wsunęła do niego pokaźny stos papierów. Zamek szczęknął cicho. Powietrze zelektryzowało się przez chwilę, gdy magia splatała się w zaklęcie - identyczne jak to, którego efekt zniwelowano dwie doby wcześniej.

Żaden ślad nie wskazywał na to, że spokój tego miejsca został w jakikolwiek sposób naruszony.

***

Jeszcze kilka miesięcy później...

Miękkie światło zachodzącego słońca leniwie sączyło się przez gęstwinę koron drzew rosnących w pięknie urządzonym ogrodzie i rozświetlało złociste włosy siedzącej na ławce, pogrążonej w lekturze elfki. Cokolwiek czytała, musiało mocno przykuć jej uwagę, bo nie podniosła głowy nawet wtedy, gdy do ławki podszedł wysoki, przystojny mężczyzna.
- Drielaaaa... Po całym Dol Guldur cię szukam! Nie widziałaś gdzieś planów tej nowej...?
- Tych planów? - odpowiedziała nieco nieprzytomnie pytaniem na pytanie, wciąż nie odrywając wzroku od papierów. No jasne, że widziała! Zauważyła również, że nie pokazał jej ich wcześniej, co zapewne oznaczało, że planował na jakiś czas zachować jakieś informacje dla siebie. Niedoczekanie...
Mairon Wspaniały, Władca Krain Wschodu i Opiekun Ludzi (w skrócie Narcyz, jak zwykła się z nim przekomarzać) zajrzał jej przez ramię i westchnął.
- Tak, TYCH planów.
- To widziałam, interesujące... Nie masz nic przeciwko, że przesłałam kopię do Lorien? - uśmiechnęła się promiennie i bardzo niewinnie. Tak to się kończy, jak się przed nią coś zataja.
- Nie, skądże - wycedził. Sądząc po jego minę, oznaczało to mniej-więcej "ech, to tyle, jeśli chodzi o przewagę technologiczną Mordoru w najbliższym czasie". - Czy ty naprawdę MUSISZ...?
Nie pozwoliła mu dokończyć, zamykając mu usta swoimi ustami. Stary dobry patent, zawsze działa. Odwzajemnił pocałunek i objął ją jedną ręką w pasie, palce drugiej zanurzając w gęstwinie złotych loków.
- Mh... N... f...
- Hm? - przerwała na chwilę.
- Znowu grasz nie fair - mruknął. No jasne, a czego się spodziewał? Że będzie grzeczna i posłuszna?!
- No cóż, skoro ci się nie podoba... - udając urażoną, stłumiła uśmiech i wzruszyła ramionami, po czym odwróciła się, żeby podnieść z ławki pozostawioną tam dokumentację techniczną najnowszego wynalazku byłego Władcy Ciemności.
- A kto tak powiedział? - Mairon chwycił elfkę za ramiona i przyciągnął do siebie. Ej, moment, to ona miała panować nad sytuacją! A zresztą...

- Ron, może jednak nie tutaj? - zaprotestowała słabo parę minut później, kiedy doszedł do głosu kolejny szturm rozsądku (mającego coś przeciwko zachowywaniu się jak para zakochanych dzieciaków w miejscu bądź co bądź nie do końca odosobnionym).
- Czym się przejmujesz? To nasz prywatny ogród.
- Ale Gwiazdeczki zaraz wrócą!
- Zaraz to na pewno nie wrócą. Właśnie miałem ci powiedzieć - władca Mordoru wyjął z kieszeni kartkę papieru i podał Galadrieli. Elfka zmarszczyła brwi i szybko omiotła list wzrokiem.
- I dopiero teraz mi to pokazujesz?! - prychnęła.
- A co za różnica, czy zaczniemy się denerwować teraz, czy później? Mamy trzy dni, chyba, że Nazgule znajdą je wcześniej.
- Tak coś czułam, że ostatnio było za spokojnie... - westchnęła.
- Cisza przed burzą. Ja doprawdy nie rozumiem, skąd im się to bierze...
- Młodość. Ty nie chcesz wiedzieć, co ja robiłam w ich wieku.
- Trzaskałaś drzwiami w Valinorze w towarzystwie niejakiego Feanora, przecież wiem.
- Wiesz, wtedy to ja już byłam dorosła i dojrzała...
- I spróbuj mi jeszcze raz powiedzieć, że mają to po mnie! Niech one tylko wrócą, jak ja je dostanę w swoje ręce...
- Zawsze tak mówisz, a wychodzi jak zwykle. Chyba bardzo pilnie powinniśmy nad czymś popracować.
- Hm?
- Nad autorytetem.
Galadriela jeszcze raz utkwiła spojrzenie w zapisanej kartce. To już naprawdę była przesada!

Kochani Rodzice,

piszemy, żebyście się nie martwili. Gandalf tyle nam opowiadał o Przygodach i Bohaterskich Czynach, że postanowiłyśmy wyruszyć na Wyprawę. Na pewno jesteśmy wystarczająco dorosłe! A poza tym jeśli hobbity mogły, to my też przecież możemy, chyba nie uważacie, że jesteśmy gorsze od hobbitów? Nawet nie próbujcie nas szukać, zabezpieczyłyśmy się przed próbami wyśledzenia. Za trzy dni (albo cztery, jeszcze nie wiemy) wrócimy całe i zdrowe, więc się nie denerwujcie.

Buziaczki,

Ari i Si

PS. Mamusiu, my też Cię kochamy!
PS2. Tatusiu, spójrz na to z innej strony. Masz całe trzy dni na wymyślenie Nowego Szlabanu Stulecia!


Zdecydowanie. Gruba przesada.

***

Tymczasem kilkadziesiąt kilometrów dalej, w niewielkiej szopie ukrytej w gęstwinie Mrocznej Puszczy (i obłożonej całą kolekcją zaklęć maskujących) pewien młody elf bardzo starał się skupić. Skupianie się na czytanym tekście nie jest specjalnie proste, gdy otacza cię kakafonia dźwięków, z których od biedy daje się wyłowić perkusję, zarzynaną gitarę elektryczną oraz coś, co prawdopodobnie jest orkiem. Również zarzynanym.
- Przepraszam, czy mogłybyście to trochę przyciszyć? - zasugerował nieśmiało.
- Czemu? - zainteresowała się, podnosząc wzrok znad laptopa, jedna z obecnych w pomieszczeniu dziewczyn.
- Próbuję się uczyć...
Koleżanka popatrzyła na niego z nieukrywaną zgrozą.
- No nie... Siostra! Siostra, słyszałaś to?! Jesteśmy na gigancie, a ten się UCZY! - złapała sie za głowę, po czym gwałtownie podniosła się z krzesła. Bardzo wysoka jak na swój wczesnonastoletni na oko wiek, szczupła i złotowłosa, zapowiadała się na prawdziwą elfią piękność - tylko w jej oczach czaiło się coś niepokojącego. Dziewczyna szybkim krokiem podeszła do chłopaka i zdecydowanym ruchem wyrwała mu książkę.
- Ej, zostaw!
- Chciałeś przygody? Chciałeś! To się zachowuj. Co my tu mamy... Starożytność, literatura zagraniczna... Hm... - otworzyła książkę na losowej stronie i obróciła kilka kartek.
Wielkieś mi uczyniła pustki w sercu moim,
nadobna Eowino tem zniknieniem swoim...

Wyrecytowała z emfazą i przewróciła oczami.
- Jak ja się cieszę, że my już to mamy za sobą! Dlaczego, ach dlaczego on nie mógł polec w jakiejś bitwie, ZANIM zaczął pisać?
- Żeby kolejne pokolenia uczniów musiały cierpieć - odpowiedziała z ponurą pewnością w głosie jej identyczna kopia (no, prawie identyczna, jeśli liczyć nadruk na koszulce i inaczej rozmieszczone dziury w dżinsach). Odpowiedziała trochę niewyraźnie zresztą, bo zajęta gmeraniem w jakimś urządzeniu z całą masą kabelków i innego ustrojstwa najwyraźniej potrzebowała chwilowo obu rąk, a śrubokręt trzymała w ustach.
- No doooobra... Chyba teraz będzie OK. Daj tego laptopa, podłączymy i zobaczymy - dodała.
- Czekaj chwilę, chciałam coś poprawić i chyba wcięło mi jakiś średnik po drodze.
- Znowu?!
- Czy wy mi zamierzacie w końcu powiedzieć, co właściwie planujemy? - zniecierpliwił się pozbawiony chwilowo zajęcia elf.
- No przecież mówiłyśmy! Przeżyć przygodę, o, tu był ten perfidny średnik, odkryć nieznane tereny...
- A najlepiej je podbić... - rozmarzyła się ta od śrubokręta.
- Na jakim wy świecie żyjecie, ostatnia biała plama zniknęła z mapy jakieś tysiąc lat temu! Możecie sobie co najwyżej podbić ogródek swojej matki.
- A założymy się? - bliźniaczki spojrzały na siebie porozumiewawczo i uśmiechnęły się szeroko. Elfi chłopiec z doświadczenia wiedział, że taki uśmiech prowadzi nieuchronnie do tego samego finału: szlabanu na wszystko, co się da. Dla całej trójki z nim na czele, bo one i tak się wykręcą.
- Chyba przestaje mi się to podobać. Będziemy mieć przerąbane, jak nic - mruknął.
- Eldarion, weź przestań. Ja ci mówię, to co zrobimy jest warte KAŻDEGO szlabanu! - wyszczerzyła się operatorka laptopa. Był prawie całkowicie pewien, że prawidłowo zidentyfikował ją jako Arinelę, Gwiazdę Poranną, chociaż z nimi nigdy nic nie wiadomo. Sinyela, Gwiazda Wieczorna, różniła się od siostry chyba tylko tym, że chwilami zdawała się być spokojniejsza. Chociaż przy tych dwóch wulkanach energii trudno było zauważyć różnicę...
- Nawet, jeśli to będzie szlaban na nieformalne ciuchy - poparła dziewczynę natychmiast druga bliźniaczka. - Albo każe nam przez pół roku siedzieć u tego starego sztywniaka Cirdana. Brrrr...
- Właśnie! Pół roku przygotowań, wszystko dopięte prawie na ostatni guzik...
- Z wyjątkiem średników? - chłopak najwyraźniej pozostawał sceptyczny.
- Będzie dobrze! A poza tym mamy plecy. Plan jest przecież genialny w swojej prostocie. Tym razem wszystko po prostu zwalimy...
- ...na Gandalfa! - dokończyły dziewczyny triumfalnym chórkiem.
- Ale...
- Żadnego ale, sam tego chciał. Trzeba było nie próbować nas wmanipulować w żadną Wyprawę przez wielkie W - w głosie Sinyeli czaiła się groźba.
- Wydawało mi się, że właśnie dałyście się...
- I słusznie ci się wydawało! Jeśli tak samo będzie się wydawać jemu i naszym rodzicom, to jesteśmy w domu. Widzisz - kontynuowała mentorskim tonem Si, - my oczywiście wyruszamy na Wyprawę przez wielkie W, ale bynajmniej nie tam, gdzie stary brodacz by sobie życzył.
- Właśnie, to byłoby zdecydowanie poniżej naszej godności! Zresztą kto chciałby słuchać faceta, który nakręcił ostatnio największą szmirę od czasów "MAC contra Balrog II"? - przewróciła oczami Ari.
- This time they shall NOT pass! Ja naprawdę nie rozumiem, skąd niektórym takie kretyńskie pomysły do głowy przychodzą. Zero realizmu, jeszcze żeby chociaż śmieszne było... I żeby jeszcze sam się nie pogrążał grając główne role. Najwyraźniej niektórym do reszty odbija na starość.
- Jak na starość? Założę się, że on robił w showbiznesie od początku świata!
- Ale za to jaką kasę klepie, przecież nie ma nic, czego by ludzie i orki nie kupili. Załamujące...
- Ale Gandalf... - nieszczęsny Eldarion po raz kolejny spróbował dojść do głosu, lecz w tym towarzystwie bynajmniej nie było to łatwe.
- Chyba nie zamierzasz bronić kogoś, kto co tydzień próbuje cię hajtnąć z kolejną ludzką dziewczyną, bo jakaś przepowiednia zakłada, że któryś dziedzic Isildura będzie człowiekiem? - uniosła brwi Sinyela. Istotnie, w przepowiednię i tak nikt nie wierzył, ale z jakichś powodów wszyscy upierali się, że Gandalf ma pełne prawo pełnić rolę swatki. Eldarion Czwarty, praprawnuk Arweny (najpiękniejszej kobiety świata, tuż po królowej Mordoru, oczywiście) był głęboko przekonany, że przepowiednia powstała wyłącznie po to, aby uprzykrzyć mu życie.
- No nie, ale...
- Właśnie. A poza tym co się martwisz o Gandalfa? Nic mu nie będzie! Przecież wszyscy wiedzą, że on nigdy nie umrze...
- ...on kopnie w kalendarz z półobrotu!
Młody elf westchnął ciężko. Był taki okres w jego życiu, kiedy zdawało mu się, że obracanie się w "odpowiednim towarzystwie" polega na sztywnych bankietach. To było bardzo dawno temu... Tuż przed tym, gdy ktoś wpadł na genialny pomysł, że latorośle co ważniejszych osobistości tego świata powinny się integrować. Do tej pory nie był do końca przekonany, czy rozwiązanie sprzed tysięcy lat, kiedy to rozmaite istoty podobno walczyły ze sobą krwawo, ponieważ się NIE integrowały, nie byłoby jednak mniejszym złem. Jeśli nie dla świata, to przynajmniej dla niego. Obie Gwiazdki były generalnie bardzo miłe, życzliwe i urocze (choć miał niejasne podejrzenia, że jakaś część tego uroku miała sporo wspólnego z ich mocą), ale to, że miały po tysiąc pomysłów na minutę, bywało nieco kłopotliwe - tylko odrobinę mniej, niż ich niezłomne przekonanie o tym, że wszystko wiedzą Lepiej. A właściwie Najlepiej.
Z zamyślenia wyrwało go szturchnięcie pod żebro. Dziewczyny najwyraźniej skończyły podłączać do komputera to tajemnicze ustrojstwo i były gotowe do zaprezentowania go światu (w składzie: elf, sztuk jeden).
- No słuchaj, nie będę tego trzy razy powtarzać! Najpierw wpisujesz hasło, hasło brzmi: "mapa huncwotów".
- ...
- Nie miało być oryginalnie, miało być cool. Jak się uruchomi, potwierdzasz hasłem głosowym.
- Niech zgadnę: "Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego!"?
- Bingo! A teraz tak: to jest tryb podstawowy, jak ktoś kiedyś podejrzy, to świat się nie zawali. Dlatego te hasła takie proste, one miały być oczywiste. Program robi dokładnie to, co oryginał z tego czytadła: pokazuje najbliższą okolicę i osoby, które się po niej kręcą, powinno być chwilami całkiem przydatne - tłumaczyła cierpliwie Sinyela.
- Na przykład, jak ktoś wreszcie odkryje waszą najnowszą kryjówkę?
- Na przykład. Chociaż o to się nie martw, Thranduil i spółka są łatwi w obsłudze. Trochę dobrego wina, a doznają nagłego ataku ślepoty. No ale do rzeczy: jeśli dalej wstukasz porządne, twarde hasło... - w jej głosie brzmiała nutka triumfu. Samego hasła nie zapamiętałby pewnie przez tydzień, postanowił nawet nie próbować, ale mniejsza o to.
- O widzisz? Rejestruje energię magiczną wszystkiego, co nas otacza, przypisuje jej parametry i podaje namiary co ważniejszych punktów w przestrzeni...
- A właściwie po co?
- Tutaj to w sumie całkowicie po nic - wtrąciła się Arinela. - Ale może służyć jako coś w rodzaju kompasu czy mapy w razie, gdybyśmy się kiedyś zgubiły... Gdzieś tam - dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo.
- Spokojnie, zaraz zrozumiesz. I zobaczysz, to naprawdę będzie bajer! - w oczach, w które nie należało wpatrywać się zbyt długo, błyskały psotne ogniki. - Siostra, gotowa do wielkiej inauguracji?
- Tak jest! Nadeszła wiekopomna chwila... - oznajmiła podniośle Ari, skupiając wokół siebie moc i splatając zaklęcie. Eldarion odebrał porządne wykształcenie magiczne i nie miał wątpliwości, że z takim rodzajem magii stykał się po raz pierwszy w życiu. A to, co nastąpiło za chwilę...

Czas i przestrzeń zdefiniowane przez Pieśń Iluvatara rozciągnęły się, wygięły - tylko tu i teraz, miejscowo, w jednej milionowej swojego istnienia - a następnie rozpękły tworząc szczelinę. Po raz pierwszy od półtora tysiąca lat, kiedy to Maironowi udało się zrekonstruować tajemniczą umiejętność Obcych, pozwalającą na tworzenie bram pomiędzy wymiarami, w strukturze magicznej Ardy powstała wyrwa, przez którą tylko krok dzielił jej twórcę od międzysfery - przestrzeni, w której zawieszone były niezliczone światy i wymiary.
- Co to do licha jest!?
- Nie rozumiesz? Przejście, brama, portal... Nieważne, jak to nazwiesz, za nim rozciąga się inny świat! Niezliczona mnogość światów, o których nie mamy pojęcia! - oczy mordorskiej królewny błyszczały podekscytowaniem. - Po których moglibyśmy podróżować przez całą wieczność, wciąż odnajdując coś nowego...
- I w których nikt nas nie rozpozna! Wyobraź sobie, jak niesamowite daje to możliwości. Nowe tereny, na pewno jakaś nowa, nieznana magia, nowe technologie...
- INNE światy? ISTNIEJĄ inne światy?! Kto... Kto was tego nauczył? - dla Eldariona to było jednak odrobinę za dużo.
- Ja kompletnie nie rozumiem, dlaczego nikt z tego nigdy nie korzystał! - prychnęła Sinyela. - Znalazłyśmy to zaklęcie na dnie najtajniejszych z tajnych notatek naszego ojca. Takie możliwości, a on chomikuje je w jakimś sejfie na tysiące lat, przecież to kompletnie bez sensu!
- Jakoś mu się nie dziwię, zdaje się, że Valarowie mogliby nie być specjalnie przychylni takim eksperymentom - elf ochłonął trochę, a im dłużej o tym myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że chciałby się już obudzić.
- Valarowie to, Valarowie tamto, Valarowie siamto... Widziałeś ty kiedyś Valarów? Nie? My też nie! I nie zobaczymy, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że im się nie chce z Valinoru tyłka ruszać, coby się nie działo.
- A poza tym Eonwe to równy gość, fajnie się z nim gadało.
- ...że jak?
- No jak podwędziłyśmy kiedyś mamie ten palantir. Na pewno nie będą mieli nic przeciwko, zobaczysz! - Ari poklepała go po ramieniu i usiadła przy komputerze. - O widzisz, pokazuje nam, jak należy dostroić moc, żeby trafić do kilku najbliższych światów. Trzeba będzie rozbudować tę mapę, na pewno trafimy na coś superciekawego.
- Wy... Chcecie tam iść?! - elfa wreszcie olśniło. I gwałtownie zapragnął obudzić się teraz, zaraz, natychmiast.
- Jasne! TO się dopiero nazywa Wyprawa przez wielkie W! - ekscytowała się Arinela. - Na początek zaczęłabym od czegoś najprostszego, w granicach Śródziemia... O, na przykład krótki skok do Lorien na piknik, a stamtąd już cała naprzód.
- Do Lorien to nie, Keleborn z tym swoim pierścieniem się połapie... - zmarszczyła brwi druga bliźniaczka.
- No przecież na nas nie doniesie?
- Ja idę o zakład, że on po cichu trzyma sztamę z mamą, tylko się nie przyznają... Oni wcale nie są tacy głupi - przyznała Si. - Jeśli się połapie, CO właściwie robimy, to w tajemniczych okolicznościach będziemy mieć na karku rodziców ani się obejrzymy. A wtedy to nie będzie szlaban stulecia, to będzie szlaban tysiąclecia. Z zasmażką.
- Dobra, nie ma co dywagować. Namiary pamiętam, zwijajmy ten sprzęt i lecimy. Eldarion, weeeeźmiesz czujnik magii? I wałówkę?
- Co ja, darmowa siła robocza?
- No przecież jesteś dżentelmenem, prawda?
Wszystko jasne, ktoś po prostu musiał dźwigać za nimi to ustrojstwo. A najgorsze było to, że nie potrafił im odmówić - nawet, jeśli podejrzewał, że zwalają sobie właśnie niebo na głowę.

***

Chwilę później w jednym ze spokojnych, średniomagicznych światów nagle przybyły dwie potężne magiczne istoty. Oraz jedna nieco słabsza. I świat ten zarejestrował głośny, triumfalny okrzyk, który brzmiał mniej więcej:
- Ale JAZDA!!!!!!!!!!
Ale to już zupełnie inna historia...

Zupełnie inną historią jest również to, jak i kiedy ta trójka powróciła do Śródziemia i co się stało później. Zresztą czy to ważne? Ważne, że wszyscy żyli długo i szczęśliwie - z wyjątkiem oczywiście tych, którzy żyli szczęśliwie i wiecznie.

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 13 z 13 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group