Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Forgotten Realms |
Wersja do druku |
Sylar
Poszukujący Prawdy
Dołączył: 11 Lis 2009 Status: offline
|
Wysłany: 21-01-2010, 21:45
|
|
|
* * * SCF * * *
Sytuacja dynamicznie zmieniała się z chwili na chwile. Rada SCF miała już poddać się wrogowi pomimo protestów przedstawicieli północno-wschodniej części sojuszu. Wtedy z hukiem do hali wszedł Cerno wraz z Cassaną. Wbił nóż w stół i spojrzał na zebranych. Wszyscy spojrzeli na niego z pogardą, żądając odpowiedzi. Cerno spojrzał po nich i oznajmił
- Jeżeli teraz się poddacie, to zawiśniecie wszyscy jak jeden mąż, ku uciesze fanatyków z północy. Trzydziestu arystokratów Westgate zawiśli już na stryczku - mówiąc to jego głos był zimny niczym lód. - Teraz wróg z północy szykuje się na wasze łby.
Wszyscy zbledli słuchając tej nowiny. Cerno spojrzał po nich z politowaniem, widząc jak każdy z nich przestraszył się prawdopodobnej przyszłości.
- Co więc mamy począć? - odezwał się rządca z Sespech.
- Musimy walczyć - odpowiedział bez ceregieli Cerno.
- Ale ich jest więcej. Nie damy rade pokonać Calimshan.
- Nie z nimi. Z fanatykami - w słowach Cerno czuć było gniew i chęć zemsty. Gotów był sprzedać dusze diabłu, aby zniszczyć bezczelny naród Comryru.
Wybuchła kolejna dyskusja. Sojusz postanowił zmienić taktykę. Wysłano negocjatorów do dowódców Calimshanu. Taki trafił do Kagarr, pobiegł też z Ormath. Zaproponowano rozejm i rozpoczęcie rozmów dyplomatycznych. Zgodzono się na poddanie, ale żądano w zamian bezpieczeństwa i powstrzymania fanatyków z północy.
Po obradach do Cerno doszła wieść o księżniczce Gilseny, która ponoć dowiedziała się o śmierci ojca. Swoją drogą nie wiadomo było jak. Przecież Aldorn już wcześniej dał jej do zrozumienia, że jest zbyt zajęty by się z nią spotykać, z podkreśleniem by mu nie przeszkadzała bez jego woli. Mimo wszystko Cerno ruszył szybko do niej, aby przemówić jej do rozsądku. Wierni jeszcze królestwu żołnierze i wcześniej wprowadzeni ludzie, powstrzymali księżniczkę przed tworzeniem scen i mimo jej woli zamknęli ją w jej własnym pokoju. Cerno wszedł do jej pokoju bez pukania. Naglę kucnął, a wazon lecący prosto w jego twarz, rozbił się o ścianę. Pomimo histerii księżniczki, Cerno spokojnie tłumaczył jej sytuację. Pokazał jej spreparowany dowód. Było nim ostrze charakterystyczne dla zabójców z Comryru oraz płótno, również wskazujące na tamtejsze pochodzenie. Jak tłumaczył Cerno, broń była wbita głęboko w ciało jej ojca, przez co przestępca nie zdołał jej zabrać. Nawet jeżeli zabójca zrobił to umyślnie, zrzucając winę na Comryr, to jednak część sukna przeciwnika, którą porwał Aldorn przed śmiercią nie pozostawiało wątpliwości. Gilsenia zamieniła swoją rozpacz na ślepy gniew. Na Comryr, Sembie, purpurową krucjatę, Cerno, ochronę króla, na cały świat. Sztylet tłumaczył jednak dalej. Nie chciał oświadczać ludziom tej tragedii, bo załamałoby to ich odwagę. Jej natomiast chciał oszczędzić bólu, który i tak zaznaję już od dni wraz z rozpaczą ludzi. Gilsenia uderzyła Cerno parę razy. Ten przyjął wszystkie ciosy, po tym z bólem w głosie wyjawił jej, że stracił wszystkich przyjaciół z Westgate. Zastała niezręczna cisza. Po niej Cerno ostatecznie przekonał Gilsenię do współpracy. Jednak nakazała ogłoszenie śmierci jej ojca i odprawienie mu odpowiedniego pogrzebu. Tak też się stało. Gilsenia usiadła jako następczyni na tronie i podsyciła lud do walki z bezlitosnym jak się okazało wrogiem.
W międzyczasie Północna armia Sojuszu rozlokowała się w Tezzirze, wzmocniła obronę i oczekiwała na rychły atak.
Na południ, w Sespech, główne siły południa zabezpieczyły jedyną przeprawę przez Nagawater.
* * * Kagarr * * *
Tymczasem Sylar poruszając się w przebraniu jednego z żołnierzy w końcu dotarł do oddziału bezpośrednio znajdującego się w okolicach druida. Nieoczekiwanie okazało się, że w jego pobliżu kręci się jakaś dziewczynka. Bohater postanowił nawiązać z nią bliższy kontakt, podczas jednej z jej wypadów do reszty żołnierzy. Sylar dołączył się do gry. Po krótkiej rozgrywce wywiązała się dość ciekawa sytuacja. W końcu jakichś wojak zdolny był dorównać młodej dziewczynce w grze, o której de facto Sylar dowiedział się nie dawno. Swoją drogą dalej głowił się, nie mogąc przypomnieć sobie jej nazwy. Nie przeszkadzało to jednak nawiązać równą walkę z ehm... dzieckiem. Cała ta szopka zwróciła uwagę Abdula, który przypatrywał się z oddali na owego wojownika. Jednak po krótkim namyśle wygoda płynąca z ciszy i braku irytującego bachora przeważyła nad podejrzeniami i możliwością zajęcia się niczym.
Tymczasem żołnierz przegrywając jedną z rozgrywek rzekł.
- Może i przegrałem walkę, ale wojnę wygram! - uśmiechając się nawinie dodał. - A tak w ogóle jak nazywa się ta gra? |
|
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 21-01-2010, 23:02
|
|
|
Loko stał przed wysłużonymi wrotami kamiennej wieży. Masywny budynek wyglądał staro i taki też zapewne był. Niegdyś jasna fasada sczerniała oraz porosła mchem i zielem rozmaitem. Espadon będący na orbicie nie powinien zwrócić niczyjej uwagi, zresztą był zabezpieczony przed dostaniem się na jego pokład zaklęciami antyteleportacyjnymi. Można się było na niego dostać jedynie za pomocą umagicznionych kamieni, które Liść przygotował specjalnie na tą okazję. Miał ogromną nadzieję że dzisiaj się to wszystko skończy.
- To tutaj. Nie ma żadnych przesłanek wskazujących na to, że Saul jest gdzie indziej - powiedział dziwnym, jakby przytłumionym głosem Lucian - chyba nie będę ci już potrzebny?
Czarodziej nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi kiwnął w milczeniu głową i wszedł w portal. Wyglądało na to że zbiera się na burzę, wiatr targał drzewami które znajdowały się naokoło wieży. Z budynku biła tak silna aura magiczna, że wszystkie pobliskie krzaki były wysokie ponad normę i nienaturalnie zielone. Po pierwszym odległym grzmocie, delikatne kropelki deszczu zaczęły uderzać w ziemię. Nie minęło kilka sekund nim rozpadało się na dobre. Liść nie uciekł do budynku, jak to miał w zwyczaju robić gdy tylko pierwsza chmurka pojawiła się na niebie. Od jakiegoś czasu odkrył, że może zamrażać wodę i pozostałe ciecze tak jak wszystko inne. Zresztą nie myślał teraz nad tym co może, a czego nie. Myślał nad słowami które skierował kiedyś ku niemu Karel:
Pomyśl czy twojej siostrze spodoba się to co zobaczy i to co robisz.
Cóż, Karel postanowił się zmienić, a teraz nie żyje. Liść nie planował jeszcze umierać, a przynajmniej do momentu w którym ujrzy swoją siostrę. Nie potrafił sobie nawet przypomnieć jej wyglądu. Tym bardziej nie mógł sobie wyobrazić jej reakcji na jego widok, na to co usłyszy gdy już się spotkają. Wprawdzie minęło już kilkadziesiąt tysięcy lat, odkąd Loko wyruszył z rodzinnej planety, jednak nie obawiał się że jego siostra nie przeżyła tego czasu. Skoro Saul jej potrzebował, zapewne utrzymywał ją przy życiu. Zresztą Liść czuł że ona żyje, Shar szeptała mu to do ucha codziennie.
Mężczyzna zebrał się w sobie i pchnął wysokie na co najmniej pięć metrów drewniane drzwi. Znalazł się w największej wieży jaką dane mu było zobaczyć. Po obydwu stronach pięły się łukami do góry marmurowe schody opatrzone balustradami. Loko spokojnym krokiem wyszedł na środek parteru i spojrzał do góry. Budowa poszczególnym pięter była taka sama. Marmurowe schody idące łukami w górę łączyły ze sobą posadzki w kształcie pierścieni, przylegające do ścian wieży, przed upadkiem z nich chroniły identyczne jak na schodach balustrady. Z miejsca w którym stał Liść, patrząc pionowo do góry było widać sufit. Wieża liczyła sześć pięter, każde z nich było więzieniem. Ściany wieży były celami. Loko po raz pierwszy od długiego czasu poczuł, jak szybciej... jak w ogóle zabiło mu serce. Ruszył przed siebie, jego krokom nie towarzyszyło echo. Wyjął z kieszeni mała czarną kulkę - pozostałość po wspólniku Saula - i wypuścił ją z dłoni. Gdy tylko oderwała się od jego palców, zawisła w powietrzu. W tym miejscu nie płynął czas.
Mężczyzna powolnym krokiem ruszył schodami na górę. Każda cela którą mijał była pusta, zaczynało go to powoli niepokoić. Wyczuwał tu obecność tysięcy osób, jednak nie widział nikogo. Przeszedł dookoła całe drugie piętro, następnie trzecie. W tym momencie zorientował się jaką głupotę popełnił. Wszystkie piętra były identyczne, co stanowiło doskonały materiał na pułapkę, mógł dać się uwięzić w zakrzywieniu czasoprzestrzennym i łazić tak w kółko następnych siedemdziesiąt tysięcy lat. Natychmiast rzucił zaklęcie teleportacyjne, wcale nie zdziwił go brak jakiegokolwiek efektu.
Idź.
Głos Shar, który odbił się echem w jego głowie, rozbudził w nim dziwne uczucie. Natychmiast popędził ku następnemu piętru. Zatrzymał się gdy zobaczył skuloną postać siedząca w celi, opierając się o kraty. Jego nogi próbowały odmówić posłuszeństwa, ale Liść ruszył przed siebie.
- A...Antoinette? - wyszeptał drżącym głosem
Dziewczyna siedząca w celi odwróciła ku niemu zmęczone oczy. W tym momencie Liść został zalany falą wspomnień, upadł na kolana. Łzy same pociekły mu z oczu, jego siostra jeszcze przez chwilę patrzyła na niego nieprzytomnie, po czym nagle wybuchła łzami i szepcąc to niemożliwe objęła go przez metalowe pręty. Rodzeństwo ściskało się bardzo długą chwilę, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Dzielące ich metalowe słupki zamarzły i rozpękły się na drobne kawałeczki. Liść w końcu podniósł się na nogi, pomógł wstać siostrze.
- Braciszku, j-ja... nie wiem co powiedzieć
- Nie ma potrzeby mówić cokolwiek - wyszeptał bardzo cicho Loko
- Ja myślałam, że już zwariowałam, tak samo jak reszta...
- Reszta?
- Te wszystkie kobiety naokoło, nie widzisz ich?
- Nie widzę nikogo poza tobą - powiedział Liść i znowu przytulił siostrę
Cyt, cyt
Tym razem głos Shar nie rozległ się tylko w głowie Loka. Skrytobójca odwrócił się na pięcie, na balustradzie stała klepsydra.
Lepiej niech twoja siostrzyczka założy ją, zanim stąd wyjdzie. Inaczej rozsypie się w pył szybciej niż zauważysz
- Co to było - zapytała Antoinette
- Shar... masz od niej prezent - powiedział Liśc wręczając siostrze wisior - chodźmy już.
Nie spieszyli się. Przez całą drogę w dół wieży rozmawiali. Liść opowiadał jaką drogę przybył by ją odnaleźć, o ludziach których poznał, o ludziach których zabił. Antoinette słysząc opowieść o tym jak to Loko zdobył swój przydomek, jedynie się śmiała.
- A więc Karel nie miał racji - rzekł Liść bardziej do siebie - nie jest ważne, czy zabija się, czy nie.
- Karel?
- Ktoś, kogo chciałem ci przedstawić. Przyjaciel. Niestety nie żyje.
- Przykro mi.
- Jest jeszcze wiele innych osób które musisz poznać - w głosie skrytobójcy chyba po raz pierwszy od zawsze, zabrzmiała radość.
Nie wiedział jak to możliwe, ale nagle przypomniał sobie wszystko co związane z Antoinette. Pamiętał jakie kolory lubi, jakie jedzenie przyprawia ją o mdłości, że uwielbia koty. Wszystko to nagle wróciło.
Ona zaś, opowiedziała mu, jak to podróżowała w magicznym więzieniu wraz z Saulem przez trzy lata. Dopiero po tym czasie została uwięziona w wieży. Czarodziej wielokrotnie zmieniał miejsce pobytu, a wraz z nim jego niewolnice. Maurice litując się w pewien sposób nad kobietami, rzucił zaklęcie które likwidowało ich pamięć, sięgała ona tylko dwa dni wstecz. Pozwalało to niektórym kobietom zapomnieć pobyt w celach, innym - zdecydowanej większości - całkowicie wyniszczało umysł. Wraz z jego śmiercią zaklęcie przestało działać i Antoinette pamiętała dłuższy okres czasu wstecz. Dziwnym trafem doskonale zachował się jej w pamięci moment jej porwania. Widząc tatuaż na dłoni swego brata zapragnęła mieć taki sam.
W ciągu tej godziny którą ze sobą spędzili schodząc w dół wieży, rozmawiali ze sobą tak, jakby nigdy ich nie rozdzielono. Przez ten śmiesznie krótki czas, stali się na powrót rodzeństwem.
Dotarli w końcu do drewnianych wrót. Loko wyjął z kieszeni kamień i wręczył go siostrze.
- Dzięki niemu dostaniesz się na pokład pewnego statku. Eee... nie jest to zwykły statek, więc nie ruszaj niczego. Poczekaj tam na mnie, niedługo wrócę - Liśc patrzył w oczy siostry, nie mogąc nacieszyć się ich widokiem
- Chcesz go zabić prawda? Może dajmy sobie spokój i po prostu uciekajmy?
- Nie. Nie za to co nam zrobił.
Gdzieś w głębi jej oczu dostrzegł iskierkę zrozumienia. Antoinette pocałowała go w policzek i wycofała się z budynku, po chwili zniknęła. Loko odwrócił się w głąb sali.
***
Ostatnie piętro różniło się od poprzednich. Posadzka była w kształcie półkola, znajdowały się też dość duże zdobione drzwi. Za którymi musiał kryć się Saul. Loko wstrzymywał się z wejściem do środka, od kilku minut wyczuwał w tym budynku obecność jeszcze kogoś.
- No, no, no - powiedział drwiąco Grim - myślałem, że ten wasz cały Kościół stąd odleciał, a tu proszę...
- Czego tu szukasz.
- Nie wiem... usłyszałem, że gdzieś w Cormyrze znajduje się wieża pełna pięknych kobiet... Wiesz, w tych naszych armiach zbytnich piękności nie ma. Nie spodziewałem się tu jednak spotkać najznamienitszego zabójcę w dziejach Torilu, co tu robisz Liściu?
- Jestem tu po moją siostrę.
- O ho, ho, ho - Grim zagestykulował dziwnie - to ty masz siostrę? Ładna chociaż? jest może wolna?
- To twoja ostatnia szansa żeby ujść stąd z życiem. Tym razem powyrywam ci nogi i nikt cię nie uratuje.
- Skąd te nerwy - uśmiech Grima był coraz bardziej kpiący - jesteś taki zazdrosny o siostrzyczkę, wy chyba nie...
Mężczyzna zamilkł gdy coś rozcięło przecięło mu biceps aż do kości. Nim zdążył cokolwiek zrobić, Loko uderzył go w szczękę. Grim cudem uskoczył przed następnym ciosem. Zaczął uciekać w kierunku drzwi, nie wiedząc czy łapać się za rękę, którą powoli przestawał czuć, czy za połamaną żuchwę. Nagle pośliznął się na zamarzniętej posadzce i upadł na brzuch. Nim zdążył cokolwiek zrobić Loko złapał go w pół i rzucił nim z całej siły o ścianę.
- Dość - wrzasnął Grim i natychmiast złapał się za szczękę
Loko z całkowicie obojętnym wyrazem twarzy złapał obolałego skrytobójcę za kark i rzucił nim w kierunku balustrady. Grim całym ciężarem ciała uderzył w kamienną barierkę i przeleciał na drugą stronę. Trzymając się jej boleśnie wygiętą ręką, dostrzegł jakieś pięćdziesiąt metrów pod sobą parter. Zdążył jedynie rozszerzyć oczy ze strachu, gdy ujrzał Liścia zamachującego się lodowym młotem. Obuch trafił w balustradę, tuż pod dłonią skrytobójcy, rozwalając ją na części. Grim, nie czując ze strachu bólu, wpatrywał osłupiały się w zbliżającą się w zastraszającym tempie posadzkę. Loko posłał za spadającym dużych rozmiarów lodowy pocisk, świetlista kula zaczęła z ogromną siłą pchać Grim w dół. Siła uderzenia była tak duża, że w posadzce utworzył się mały krater. Grim, mimo że martwy dopiero od paru sekund, leżał zimny niczym kamień, wpatrując się pustymi oczami w jedną ze ścian.
***
Pomieszczenie znajdujące się za drzwiami było zawalone najróżniejszymi artefaktami. Wszystkie miały motywy Dance Macabre, czaszek, śmierci i innych nieprzyjemnych rzeczy. Sporo z nich leżało na wielkim kręgu teleportacyjnym. Jedno silniejsze zaklęcie, i wszystkie upiory jakie były związane z tymi przedmiotami wylazły by na zewnątrz. Nic dziwnego że wieży nie działały zaklęcia. Liść wszedł w wąskie przejście prowadzące do następnej komnaty. Saul ani trochę nie postarzał się ciałem, za to w jego zmęczonych oczach widać było starczy obłęd. Rudobrody czarodziej odwrócił się w stronę Loka.
- Przylazłeś tu... po tych wszystkich latach przyłazisz tu i uwalniasz moje kobiety.
- Twoje, oczywiście.
- Zabiłeś Maurica tak? - powieka czarodzieje zaczęła nerwowo drgać, zaśmiał się cicho - wiesz... ja tylko chciałem odzyskać moją Arię? Jeśteśmy podobni, zrobimy wszystko dla kogoś nam bliskiego.
- Jeśli tak jest, to powinieneś wiedzieć, że po tej rozmowie, przeżyje tylko jeden z nas.
- Więc na co czekać? - Saul wzniósł ręce w teatralnym geście.
Wieża zatrzęsła się, bariera antymagiczna została zdjęta. Nim Liść zdążył zauważyć, Saul znalazł się za nim, i jednym ruchem, poderżnął mu gardło. Ciało rozpłynęło się w powietrzu, w tym momencie prawdziwy Loko, uprzątający do tej pory krąg z niebezpiecznych artefaktów, walnął czarodzieja z całej siły młotem w plecy. Mag, mimo że jego kręgosłup został właśnie złamany, odskoczył i zteleportował się w chmurze ognia. Pojawił się tuż przed Liściem i znowu zniknął. Powtórzył to dostateczną ilość razy, by Loko naprawdę się zirytował. Wiedział że mag leczy się w ten sposób, a było to bardzo niepożądane w aktualnej sytuacji. Loko wykonał obrót i posłał we wszelkie możliwe strony kolce z lodu. Tak jak się spodziewał kilka z nich sięgnęło celu. Saul gapiąc się na wystające mu z piersi końcówki sopli, ruszył na Liścia, z wyrazem twarzy ojca, który chce ukarać syna za przewinienie. Nie zauważywszy przed sobą lusterka, które wieki temu zabrał z domu Liścia nadepnął na nie. Szkło nie wytrzymując jego ciężaru rozpękło się na kawałki.
***
Było ciemno, to była jedyna pewna rzecz w tym miejscu. Loko bywał już na Planie Cienia, i wiedział że Shar nie wzywa do swojej domeny z byle powodu.
- Co się stało? Nie żyję?
- Ależ skąd, chciałam ci tylko pogratulować. Wygrałeś.
- Mogę wiedzieć czemu mi pomagałaś?
- Pomagałam? A ktoś powiedział że już nie będę? - po tych słowach Shar roześmiała się
- Czemu chciałaś jego śmierci.
- Przysiągł mi służbę na całe życie. Miał duże możliwości, potęgę. Jednak jego ukochana przysłoniła mu świat. Zamiast spełniać swoją misję, zaczął szukać sposobu na jej wskrzeszenie. Zbyt długo to trwało.
- Co go czeka? Przyjmiesz go tutaj?
- Nie. Niech Kelemvor wykorzysta go w budowie swego muru. Znajdzie się blisko swojej ukochanej, a jednocześnie tak daleko. To będzie wystarczająca kara. Ale cóż, nie będę cię już zatrzymywać, idź. Jest ktoś kto na ciebie czeka, nieprawdaż?
***
Liść znowu znalazł się w wieży Saula. Mag osunął się martwy na ziemię. Lusterko widać, nie było przeznaczone do tłuczenia. Loko stał dłuższą chwilę nad zwłokami, czekał aż minie to irytujące uczucie lekkości ducha. W końcu odwrócił się na pięcie i chowając między połami szaty lusterko, na którym nie było żadnego pęknięcia wyszedł z komnaty.
Koło pękniętej balustrady stał niewysoki drow, patrzący z góry na zwłoki Grima. Niespiesznie odwrócił się w kierunku Loka.
- Widzę, że nie mogę już spuścić moich ludzi nawet na chwilę z oczu - wysyczał Daerian - zabiłeś mi skrytobójcę, masz na to jakieś wytłumaczenie?
- Zdenerwował mnie.
- Kiepskie wytłumaczenie. Najpierw kapłani, teraz Grim ostatnio nie mam ani chwili spokoju... daj mi jeden powód...
- Ci kapłani, co to ich rozniosłem po głównej sali w Akademii?
- ...no proszę proszę.
W tym momencie Liść odkrył, że nie może się ruszyć. Po śmierci Saula wieża powinna przestać promieniować aurą magiczną, a tak się nie stało. Zanim Loko uświadomił sobie jak duży popełnił błąd drocząc się z tym drowem, coś zaczęło ściskać go w piersi. Daerian z nienawistnym spojrzeniem podniósł Loka pod sam sufit. Liść czując jak uchodzi z niego życie, zdołał jedynie spojrzeć pod siebie, na zakrzywienie czasoprzestrzenne jakie drow wywołał na parterze. Zwłoki Grima zostały wessane do środka i przeniesione w niewiadomy czas. Po chwili bezwładne ciało Liścia, wyswobodzone z magicznego uścisku Daeriana spadło w dół niczym szmaciana lalka i również zniknęło w odmętach czasu. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we.
Ostatnio zmieniony przez Loko dnia 23-01-2010, 00:18, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Serika
Dołączyła: 22 Sie 2002 Skąd: Warszawa Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów WIP
|
Wysłany: 22-01-2010, 00:38
|
|
|
Samo przypełzło!
Nie dość, że przypełzło, to jeszcze w dodatku dało się naciągnąć na grę w karty. No proszę, a jednak nie musiała toczyć bojów z Bezimiennym i Wolandem, żeby mieć okazję z nim porozmawiać, ZANIM oni zaczną. Niewidzialne różowe kuleczki pędziły wokół coraz szybciej i szybciej, ale szacowała, że ma jeszcze czas na partyjkę... A potem? Potem się zobaczy. Facet był potężny, potężny tym typem chaotycznej mocy, który nie dawał się łatwo zaklasyfikować. Wiedziała, że Woland rzucił mu wyzwanie po tym, jak Nieznajomy został zidentyfikowany przez Daeriana jako ten obcy, który uczestniczył w morderstwie syl-paszy. Wiedziała, że Punyan był wściekły - naprawdę solidnie - o to, że ten typ próbował drwić sobie z niego łażąc tuż pod jego nosem, na jego terenie w przekonaniu, że jest niewykrywalny. Wiedziała, że prawdopodobieństwo, jakoby został w to wszystko wmanewrowany, wrobiony lub był niewinną ofiarą skomplikowanych zbiegów okoliczności było bliskie zeru. Ale istniało. A ona zamierzała wykorzystać nadarzającą się okazję, by przekonać się, czy aby na pewno to wszystko pasowało do tego człowieka. Dopóki ONA miała tu cokolwiek do powiedzenia, nie życzyła sobie, żeby ktoś został skazany na karę śmierci, jeśli byłyby jakiekolwiek wątpliwości.
Nie spodziewała się, że będzie miała okazję porozmawiać z nim ot tak, przy ludziach. To miało swoje zalety, ale miało również tę wadę, że nie mogła bezczelnie i wprost zapytać o parę rzeczy... Na przykład, czy słusznie obstawiają, że został tu jak wtyczka MACu. Albo czy miał do syl-paszy coś osobistego... Cóż, trzeba będzie podejść do tego trochę inaczej.
- Moje - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, zagarniając wszystkie karty leżące na stole.
- Farciara... - uśmiechnął się do niej. Chyba nawet całkiem szczerze. Cholera, czułaby się zdecydowanie lepiej, gdyby NIE był miły.
- Zawsze wygrywasz? - zagaił.
- Dzisiaj mi świetnie karta idzie. A że mój Mistrz śpi, korzystam z okazji... Chociaż jutro pewnie mi zmyje głowę, jak będę ziewać przy porannych rytuałach - wzruszyła ramionami i w ramach poparcia ziewnęła. W sumie był już środek nocy, małe dziewczynki powinny być zmęczone!
- To może lepiej idź już spać?
- Eeeeee tam, lubię wygrywać! - oznajmiła, zgarniając kolejną pulę kart wraz z kasą żołnierzy.
- Wiesz, czasem nie tylko zwycięstwo się liczy - uświadomił ją inny żołnierz, który właśnie zakończył rozgrywkę. Ot, pech.
- A co innego? - zainteresowała się. - Wie pan, moja babcia opowiadała mi kiedyś, że tak naprawdę liczy się czyste serce... Ale ja w to nie wierzę. Liczy się ten, kto ma duży miecz albo duża moc... I właśnie dlatego kiedyś będę duża i silna, i będę rozwalać mury tak jak Mistrz!
Zapewne nie zabrzmiało to szczerze, ale nie musiało. Nikt nie będzie oczekiwać dojrzałych przemów od takiej smarkuli jak ona. Naprawdę nic nie szkodzi, że było widać, że nadrabia miną. Zresztą rozumiała przecież, że żeby zakończyć ten idiotyczny ciąg wojen trzeba było parę bitew wygrać, bo wojny się same nie przerywają... Nie przeszkadzała. Ale wolałaby zapomnieć widok szturmu na mury miasta.
- A wtedy ktoś, kto nie jest duży i silny cię pokona, bo będzie miał wsparcie i przyjaźń innych.
- Naprawdę? Hm, to może dlatego... Babcia mówiła, że jeśli ktoś szlachetny rzuci wyzwanie złu, to bogowie mu pomogą i bestia zostanie pokonana.
- No widzisz?
- Ale ja tak myślę, że czasem zdarza się, że bestia rzuci wyzwanie bestii, albo bohater rzuci wyzwanie bohaterowi... I co się wtedy dzieje?
- Zadajesz trudne pytania, mała.
- Wtedy wygrywa silniejszy, prawda?
- Tak więc moje drogie dziecko, bogowie pomagają zawsze tym, których serce kierują wyższe wartości. Kiedy dwóch kochanków walczy o serce niewiasty, to ten szlachetniejszy ma prawo i obowiązek wygrać. Tak samo szlachetny jest Calmishan i jego idee. Wędrujemy ratować świat przed zagładą i to my jesteśmy tymi najbardziej szlachetnymi, dlatego też wesprą nas bogowie nasi i zapewnią nam zwycięstwa.
- I dlatego to pan, który wierzy w siłę czystego serca, właśnie mnie ograł? - łypnęła na niego spode łba.
- Można tak powiedzieć - roześmiał się Nieznajomy.
Śliczna odpowiedź. Śliczna i ociekająca lukrem, jak przystało na prawdziwego patriotę... I śliczna, jak przystało na kogoś, kto patriotę udawał. Nieznajomy był dobrym aktorem, znacznie lepszym, niż podejrzewała, ale o ile działanie społeczeństwa jako całości było dla niej szalenie trudne do zrozumienia, z jednostkami radziła sobie nieźle. Kłamał, bez mrugnięcia okiem, bez zająknięcia i bez najmniejszego wahania. Nie miała jedna wątpliwości, że przy tej całej gadce o szlachetności i dobru gdzieś w tonie jego głosu przewijała się delikatna nutka pogardy. W dodatku w rozmowie, która nijak przecież nie dotyczyła spraw państwowych zręcznie wplatał dowody na to, jak szlachetnym i wzorowym jest obywatelem. Błeee... Gdyby to sobie darował, pewnie twardo optowałaby za próbą bardziej pokojowego wyjaśnienia sprawy. Ale nie miała specjalnych wątpliwości, że skoro tak starannie próbuje wtopić się w Calimshańską armię, ma w tym jakiś cel.
Niewidzialne różowe kuleczki wirowały wściekle. Już czas, już prawie czas...
Szkoda, że nie dowiedziała się więcej. Nie sądziła, żeby jeszcze kiedyś miała okazję... Ale decyzja została podjęta.
- Myśli pan, że wygrałby pan z bestią? - zapytała cicho, kończąc rozgrywkę i wstając z ziemi.
- Myślę, że nie mnie o tym decydować. Ale pamiętaj, drogie dziecko, bogowie zawsze wiedzą, co robią.
- Chciałabym również mieć taką pewność - westchnęła, po czym cicho, na granicy słyszalności dodała:
- Powodzenia. Będzie panu potrzebne.
Nie będę wam przeszkadzać - pchnęła jeszcze telepatyczną wiadomość do Wolanda i Punyana.
Niewidzialne różowe kuleczki wirowały tak szybko, że nawet ona prawie już ich nie odróżniała. Cel został namierzony.
Trzy, dwa, jeden... |
_________________
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 22-01-2010, 11:57
|
|
|
Kagarr
Kuleczki zatrzymały nagle swój taniec wirowy.
- Wide Area Search completed. Target lock acquired. Coordinates are set. Distance calculated. - rozbrzmiał głos w głowie Poringa. Pora było kończyć zabawę.
Oczywiście, samo zaklęcie wyszukujące było całkowicie zbędne w sytuacji, gdy cel siedział tuż pod nosem, ale przynajmniej dawało pretekst do natychmiastowego działania. Udawanie, że nie zauważyło się kogoś, kto nieudolnie próbował skradać jej się pod nosem, tylko po to, by Serika mogła sobie porozmawiać mocno nadszarpnęło cierpliwość Istoty.
Zdolność prekognicji oszalała. Wyglądało to tak, jakby przyszłość była jeszcze nie ustalona, i znajdowała się w stanie ciągłych zmian. Setki, tysiące, nie - miliony równoczesnych wizji zalewały umysł Sylara, pokazując mu możliwe wydarzenia. W jednej wszystko wokół niego, łącznie z nim samym rozpływało się w pierwotną materię chaosu, w innej niewysoka blondynka pytała go z zatroskaniem, czy jest zły dlatego, że miał smutną przeszłość. W jeszcze innej był zamknięty w izolowanym, wypełnionym kwasem pomieszczeniu, z którego nie mógł się wydostać - a jego regeneracja działała wystarczająco dobrze, by wiedział że kwas będzie go trawić przez bardzo, bardzo długo. Na głowę spadały mu meteory, uciekał przed pogonią hordy straszliwych Ogarów, które ścigały go przez czas i przestrzeń, próbował zmieniać miejsce pobytu, ale po drugiej stronie zawsze był witany przez milczące sylwetki jego wrogów...
Wizje wypalały mu oczy i mózg, aż zdecydował się je wytłumić, zyskując w ten sposób chwilę wytchnienia.
Kuleczki zamrugały, i pognały w przeciwnych kierunkach. Cztery z nich wystrzeliły w stronę Sylara, wnikając w jego wnętrze. Pozostałe utworzyły szybko rozszerzający się krąg, wewnątrz którego kolory bladły a cienie wzmacniały się. Większość osób, których granica kręgu dotknęła znikało, ale niektóre (a dokładniej sam Sylar, ochroniarz Abdul, mała dziewczynka i generał Janal) pozostały.
Bramy więzienia wymiarowego zostały zamknięte - od tej pory z wnętrza właśnie utworzonego półplanu więziennego nie mógł wydostać się nikt... chyba, że za zgodą lub po pokonaniu samej Istoty. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 22-01-2010, 14:38
|
|
|
- Aleeeeee beeeeeeeeton... – Woland skomentował podsłuchiwaną rozmowę, zwracając się do Seriki.
- Drażniący beton. – dodał zniecierpliwiony Punyan, gotując się do do interwencji.
- Taaaak, okropny bardziej niż okropni, bucowaci druidzi... – odpowiedziała dziewczynka z nutą zniesmaczenia w wiadomości.
- Ale z wyobraźnią... Nie wiem, w jakimże świecie żyje – ale jakem żyje, takiego żołnierskiego bełkotu nie słyszał...! – radośnie komentował dalej mag, kiedy jenerał się szaleńczo śmiał. Co zresztą nie miało znaczenia – śmiech utonął w obozowej krzątaninie.
- I jeszcze patriota, ani chybi! Pomyślałby kto, że szczery – ale przecież o cenę się targował...! – poring był coraz bardziej złośliwy.
- Owszem, widać właśnie przez swoje złote usta wytargował taką cenę. – tym razem wolandowa złośliwość była skierowana przeciw Caliszytom i ichniemu systemowi.
- Ależ nawet ja widzę, że kłamca! I jeszcze nie wie, że normalne, grzeczne dziewczynki nie grają w wojnę z nieznajomymi...! – dobiegło od Seriki.
- I idealnie wtapia się w nadzwyczajne otoczenie... A, Serik – wciąż chcesz go chronić...? – zripostował czarodziej.
- Nie, jakoś mi przeszło...
Serik wysłał wiadomość... I wówczas świat zniknął... A generał Janal jakby nigdy nic pokonał dystans pomiędzy sobą a Sylarem. Nim ów zdołał cokolwiek uczynić, był już tuż przy nim i, co gorsza, miał wyciągnięty miecz. Płonące (niebieskim płomieniem) ostrze trzymane było w pozycji szermierczej. Zanim adwersarz wykonał swój ruch, „generał” zaczął kreślić mieczem jakiś wzór...
- A zaczniemy od ładniuśkiej finty... – jakiś dziwny magnetyzm tych słów zaczął łamać wolę Sylara. Subtelnie – póki ów nie zorientował się, że Woland mówi z siłą imadła...
Zwyczajny kopniak ze strony Khimrana przewrócił go na twarz. Człowiek może i uniknąłby tego ciosu, lecz jego uwaga (wbrew jego woli!) skoncentrowana była na czubku generalskiego miecza. Teraz zaś już mu nic nie pozostało – prócz prób szybkiego odczołgania się...
Z kolei, Woland uśmiechnął się diabolicznie. Nie spodziewał się, że pójdzie tak łatwo. Wiedział, że nieprzyjaciel nie będzie miał żadnych barier magicznych – bowiem gdyby spróbował wnieść jakiś przedmiot magiczny do obozu, to pod zwykłym czarem wykrywającym magię radośnie sparklałby. A to oznaczałoby, że jego kariera zakończyłaby się jeszcze szybciej... Wreszcie, wiedział, że nie jest już tylko magiem – od czasu poringowo-bestyjno-wolandowej umowy z kościołem Czarnej Dłoni był też Kłamca... Niemniej, żeby pomyśleć, że wola nieprzyjaciela ugnie się tak łatwo...!
- A teraz przeszyjemy serduszko! – dla odmiany, mag powiedział prawdzę. Klinga jego powłoki materialnej wnet uderzyła w plecy wroga – przebijając się aż do serca. Z boku zaś, Abdul yn Alhazred uderzył mieczem w nieprzyjaciela. Ów... znieruchomiał, po czym (wiedziony dobrym instynktem) złapał Szalonego Caliszytę za nogi. Ów przewrócił się i wypuścił z dłoni swój miecz.
A Sylar... Zaczął się regenerować, mimo iż płonące ostrze wciąż tkwiło w jego sercu. Szczęściem, rany zadane przez ochroniarza nie zasklepiły się. Nieszczęście w szczęściu, chwilowo Abdul kolejnych pchnięć wyprowadzić nie mógł – lecz zanosiło się na prędką odmianę, skoro wróg okazał się beznadziejny w zwarciu. Alhazred lada chwila mógł sięgnąć po ostrze, a tymczasem...
- Nie działa...?! A szkoda, trzeba będzie zrobić coś więcej. – stwierdził czarodziejogenerał.
***
W słonecznym miasteczku w Królestwach Granicznych, w jednej z willi na kanapie spoczywała Isabel Bleth. Ostatnia z linii Blethów z Wrót Zachodu, ocalona (przed pędzącą na nią karetą, jak i od prześladowań) została jedynie dzięki Jego interwencji. Mógł później zaprzeczyć, kiedy kapłani Lathandera udzielali jej pomocy. Niemniej, ona wiedziała – to on, o twarzy niczym edytowanej zaklęciem iluzyjnym, ją ochronił. Jej piękny i oziębły Orbakh...! Piękny... Nawet wtedy, kiedy szaleńczo śmiał się z wydarzeń na Smoczym Wybrzeżu i snuł plany zemsty na jej krewniakach z Ognistych Noży. On był sensem jej życia, on jeden jej został i on jeden jej zostanie...!
Był całym jej życiem – nawet wtedy, kiedy w imię miłości się od niej odsuwał. On – piękny Orbakh, wampir z perłowo białymi zębami i obliczu muśniętym zaklęciem GoNik's Photoshop. Był jej raison d'etre, nawet kiedy mówił, że nie może jej zamienić w wampira...! Był jej sensem życia, nawet kiedy ozięble mówił jej, że jest żałosna!
Dlatego, mimo iż najpierw cieszyła się samym życiem w słonecznych Królestwach Granicznych dużo bardziej niż ponurym dzieciństwem w deszczowych i bezbarwnych Wrotach Zachodu, wkrótce otępiała. Oczywiście, tylko wtedy, kiedy pięknego Orbakha nie było – kiedy obserwował zhentarimskie oblężenie Ilipuru czy też gdy snuł plany. Był przecież jej całym życiem... |
_________________
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 22-01-2010, 20:32
|
|
|
- Nic ci nie jest, Gwendolyno? - Valamir spytał z troską, widząc, że kobieta siedzi opierając głowę na ramieniu, blada i wyraźnie zmęczona.
- Dam radę. W ostatnich dniach trochę za często używałam mocy Bogini, co nadwerężyło moje siły fizyczne. Potrzebuję snu, to wszystko.
- Na pewno?
- Na pewno. Jednym z darów Bogini jest przyspieszona regeneracja. Co nie zmienia faktu, że długo bym nie pociągnęła, gdyby przyszło mi w dzień nawracać tłumy, a w nocy zajmować się sprawami armii i państwa.
- Cóż, w takim razie z radością zdejmę to brzemię z twoich barków. Podejrzewam, że rycerz zakonny z niewiele mniejszą radością zdjął ciężar z moich.
- Ysengrinn? Ufasz mu na tyle?
- Lazarus ufa mu na tyle, a raczej ufa na tyle sile swej magicznej przysięgi. Jeżeli chodzi o mnie to zdaję sobie sprawę, że jest lojalny przede wszystkim wobec swego Zakonu, myślę jednak, że nie czyni go to naszym wrogiem. Na pewno rycerze ci są groźni i przekonani o swojej racji, wygląda jednak na to, że wcale nie są monolitem i dość tolerancyjnie podchodzą do innych kultur i światopoglądów.
- Czyli nie musimy się bać, że mnie zabiją i by zabrać miecz, a ciebie wywałaszą i zaszyją w habit?
- ... Nie praktykują kastracji.
- Za to praktykują celibat, jeszcze gorzej. Z nikim nie dogaduje się trudniej niż z samcem, który zamienił swe jaja w więzienie, z którego plemniki próbują przegryźć się na wolność.
- Z tego co mówił Ysengrinn obecnie jest on dość fakultatywny.
- ... O? W takim razie może faktycznie jest nadzieja na porozumienie.
- Jeżeli chcesz osiągnąć swe plany będzie to nieodzowne. Żeby stworzyć tu kościół Mokoszy będziesz potrzebować setek wykwalifikowanych kapłanek, a miną lata nim sama sobie takie wyhodujesz. Zakon od ręki oddałby ci tysiąc misjonarek.
- Pytanie czy tysiąc wytresowanych i ułożonych do patriarchalnej służby grzecznych dziewczynek będzie dla mnie jakimkolwiek pożytkiem.
- Hmmm... Boisz się, że nawróciłabyś Unther tylko po to, by wpadł w ręce Zakonu?
- Valamirze, ja niczego się nie boję - uśmiechnęła się słabo. - Podjęłam się nawrócić wielomilionowy kraj, myślisz, że przestraszę się pracy nad tysiącem kobiet? Chętnie wejdę w spółkę z Zakonem i zobaczymy kto w efekcie lepiej na tym wyjdzie. Co prawda dalej nie wiem co na nasze dalekosiężne plany powie Lazarus.
- Ostatnio jak z nim rozmawiałem nie miał nic przeciwko. Świetnie zdaje sobie sprawę, że jego imperium nie łączy nic prócz strachu przed nim, zatem pomysł wprowadzenia państwowej religii nawet mu się spodobał. Co prawda nic nie jest jeszcze pewne, bo bardzo wyraźnie sam chciałby być obiektem kultu takiej religii...
- Obawiam się, że po tej całej awanturze będzie jedyną osobą w Faerunie której taki pomysł może się podobać.
- To samo mu powiedziałem, zwracając uwagę na prawdopodobną reakcję mocarstw ościennych.
- A on?
- Zaśmiał się złowrogo.
- Cóż... Nie powiem, żebym była zdziwiona, wydawał mi się takim typem. Co sugerujesz robić jeżeli postanowi wprowadzić kult jednostki?
- Modlić się i czekać. Nie jesteśmy władni uczynić nic więcej.
- Cóż... Czekać nigdy nie umiałam, a modlić się do Bogini preferuję aktywnie, w pozycji na jeźdźca, na co chwilowo jestem za słaba. Zamiast tego chyba się po prostu zdrzemnę kilkanaście godzin.
- Spokojnych snów. Dopilnuję, żeby nic cię nie niepokoiło.
* * *
Chrysos radził sobie w Mulhorandzie nawet lepiej niż Gwendolyna w Untherze, co nie powinno dziwić - kraj znajdował się w jeszcze gorszej sytuacji i ludziom jeszcze bardziej potrzebne było pocieszenie i opieka. Wiedział też skądinąd, że nieco przypomina z wyglądu jednego z ich dawnych bogów, przedstawianego jako człowiek z głową ptaka. Było to pomocne - Siemargł był dziwnym bogiem, wymagającym specyficznego kultu i najmniej ludzkim z całej szóstki, toteż często przyjmowany był z oporami.
Przybył tu zaledwie kilka dni temu, bez żadnej eskorty, od tamtej pory jednak nie opuszczały go olbrzymie tłumy świeżo nawróconych wyznawców, a kilkudziesięciu dawnych żołnierzy uformowało na ochotnika jego straż przyboczną. Niekończący się strumień ludzi kierował się w stronę Skuld, gdzie Chrysos miał nadzieję spotkać się i rozmówić z faraonem, by uniknąć nieporozumień i konfliktów z legalną władzą. Na wszelki wypadek wysłał przed siebie posłańców, by potężna armia Thay nie uznała jego bezbronnych owieczek za zagrożenie.
Podróżowali niezwykłą szeroką drogą z litego asfaltu, prostą jak strzelił i przedzieloną pasem zieleni (to znaczy Chrysos domyślił się, że w założeniu miała być to zieleń - miejscowy klimat i brak nawadniania uczyniły z niego pas brązu, sepii i szaroburości), wyraźnie przeznaczoną dla dużych ilości bardzo szybkich pojazdów. Bez wątpienia zbudowana za panowania MAC, skrzydlaty miecznik nie miał jednak pojęcia czemu miała służyć - wszak głównymi środkami transportu w Mulhorandzie były osły i ludzkie nogi! Nie był to zresztą koniec dziwów. Im bardziej zbliżali się do Skuld, tym więcej widzieli napisów Melior Absque UEFA 1374, zdobiących, słupy, tablice i... koszulki noszone przez miejscowych (oczywiście żaden z nich nie miał pojęcia co głoszą napisy, gdyż wszyscy piśmienni zostali dawno wyrżnięci). Wędrowcy ujrzeli wielkie hotele, mogące pomieścić tysiące ludzi, otoczone parkami, restauracjami i terenami rekreacyjnymi. Niecały dzień drogi od stolicy ujrzeli zaś cud największy - potężną owalną budowlę, przypominającą hipodrom, choć w centrum zamiast toru wyścigowego znajdował się pokryty (spłowiałą) trawą stadion do jakiejś nieznanej gry.
- Nie mam pojęcia jakie szaleństwo nimi powodowało, ale te budynki mogą nam się przydać - postanowił, po czym zwrócił się do swych najlepszych uczniów. - Każ ludziom rozłożyć się po okolicznych hotelach, a potem zgromadzić się w wielkiej owalnej strukturze. Będzie idealna na świątynię.
* * *
Wielotysięczna Armia Wielkiej Rozpadliny po długim i forsownym marszu dotarła do przełęczy Uthangol, gdzie już czekał na nią garnizon Chrysosa i potrzebne zapasy. Najtrudniejszy etap mieli za sobą - minęli nieurodzajny step Shaaru, za linią gór czekały zaś już ziemie Untheru. Kolumna za kolumną ludzi, niziołków, krasnoludów i innych istot powoli przeprawiały się przez góry, jeszcze do niedawna wyznaczające granicę roszczeń terytorialnych imperium Halrui.
* * *
Ysengrinn czytał raporty, wyklinając w myślach swe parszywe zadanie. Nie cierpiał roboty papierkowej, na swoje nieszczęście był ostatnim miecznikiem który pozostał w Halrui, wszyscy pozostali mieli zadania w polu. I pisali raporty. Dużo raportów, zwłaszcza Valamir, który był przerażającym służbistą. Rycerz życzył mu wszystkich chorób tropikalnych świata.
W Estagundzie sytuacja układała się dość dziwnie. Tamtejsi władcy wciąż nie mieli odwagi otwarcie przeciwstawić się Halruaańczykom, choć co jakiś czas delikatnie podpytywali Kazana czy zamierza sobie iść, skoro zagrożenie ze strony najeźdźców z innego świata zniknęło. O dziwo jednak nie nalegali - jego wojska zachowywały się wzorowo, a nikt nie wiedział, czy podobna dyscyplina panuje wśród Maztican, których kolejne tysiące lądowały na wybrzeżu. Nikt nie wiedział i nikt nie zamierzał sprawdzać.
Skirgaila głównie marudził. Po tym jak rozbił sespeską kawalerię wróg unikał otwartej walki z jego siłamii, a sojuszniczy generał, z którym spotkał się w Kurrsch, nie przejawiał chęci by wspólnie dokonać gwałtownego uderzenia w centrum Sespech. Następny raport był bardziej wesoły - najwyraźniej wilkołak przeprowadził swoją armię po zamrożonej przez magów rzece i okrążył siły Sespech broniące przepraw na Nagaflow. W pewnym momencie na pomoc przyszły im główne siły w liczbie ok. 20 tysięcy, Skirgaila miał jednak i tak miażdżącą przewagę liczebności i magów bojowych, wrogowie więc rychło zostali zmuszeni do odwrotu. Sespech stracił przynajmniej trzecią część swych sił, choć okupiono to śmiercią 5 tysięcy wojowników Halruy.
Chrysos pisał o rzeczach nieistotnych z punktu widzenia militarnego, ale niewątpliwie ważnych w dalszej perspektywie. Mulhorand okazał się podatnym gruntem dla jego nauk i liczba wyznawców Siemargła wzrastała lawinowo. Thayskie wojska patrzyły na to z mieszaniną nieufności i niepokoju, na razie nie podejmowały jednak żadnej kontrakcji, jakby pogodzone z koniecznością tych działań. Dalsza część raportu przypominała wrażenia z wycieczki turystycznej, gdyż zawierała opis wrażeń ze zwiedzania niezwykłych dzieł MAC-u.
W Untherze mnożyły się przypadki organizowania oporu i starcia z pozostałościami oddziałów wojskowych, były to jednak wciąż drobne incydenty, które nie angażowały nawet specjalnie harluańskich sił stabilizacyjnych. Wróg zresztą nie mógł liczyć na poparcie ludności, która albo apatycznie poddawała się halruaańskiej władzy, albo tysiącami nawracała na kult Mokoszy i gorliwie popierała nowe porządki. Gwendolyna pisała, że wkrótce możliwe będzie powołanie religijnych oddziałów paralimitarnych, które odciążą armię w walce z bandytyzmem i maruderami. Ysengrinn pomyślał, że gorąco współczuje łotrom, którzy wpadną w ręce wychowanków i wychowanek kruczowłosej mieczniczki.
Valamir odwoływał się też do raportów wywiadu o sytuacji w Chessencie, zgodnie z którymi również i tam zaczynał się szerzyć chaos, głównie z powodu tysięcy nieopłaconych po MAC-anckich najemników, którzy stali się prawdziwym utrapieniem tego państwa. Wnioskował by wykorzystać okazję i wkroczyć tam z wojskiem, które i tak obecnie w olbrzymiej większości pozostawało bezczynne. Ysengrinn nie mógł odmówić mu słuszności, ty bardziej, że nawet część która nie pozostawała bezczynna brała udział w operacji z której skorzystać miał tylko Calimshan. Nie było sensu zwlekać z decyzją, wezwał więc swojego adjutanta.
- Wyślesz rozkazy do sił w Granicznych Królestwach. Mają udać się do Innarlith i przez portal tamtejszej enklawy Thay przenieść się do Messemparu. Powiadomisz też generała Skirgailę, żeby przekazał swych jeńców i rannych Calimszytom i udał się na skraj lasu Chondal. Stamtąd flota powietrzna przetransportuje go prosto do południowej Chessenty. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
Ostatnio zmieniony przez Ysengrinn dnia 24-01-2010, 19:29, w całości zmieniany 3 razy |
|
|
|
|
Sylar
Poszukujący Prawdy
Dołączył: 11 Lis 2009 Status: offline
|
Wysłany: 23-01-2010, 02:20
|
|
|
* * * Półplan * * *
Już podczas leżenia na ziemi, Sylar trzymał jedną ręką ostrze broni. Powoli wstał i odwrócił się w stronę wroga. Potem jak nigdy nic odjął broń od swojego ciała. Janal i Abdul patrzyli z niedowierzaniem na zniszczono ostrze. Bohater w tym czasie odrzucił broń na bok. Ostrze uległo przetopieniu i wypłynęło z rany. Następnie Sylar spojrzał na rywali z politowaniem i szczyptą gniewu. Następnie rzekł.
- Jak chciałeś mnie powalić na dłużej to powinieneś zrobić tak! - wraz z ostatnim słowem Sylar ostentacyjnie pchnął obie ręce w stronę szalonego fechmistrza. Ten bez szansy na reakcje odleciał w dal jak szmaciana lalka.
Tymczasem Abdul nie dając bohaterowi szans, rzucił się na niego dobywając miecza. Natomiast Sylar przecinając ręką powietrze spowodował podmuch fali uderzeniowe, która odrzuciła broń ochroniarz. Następnie jednym susłem doskoczył do mocarnego przeciwnika. Ten zaatakowałby go wręcz, gdyby nie jakaś siła obezwładniająca jego ciało.
Sylar z pełnego zamachu spoliczkował przeciwnika. Po tym z lekkim rozmachem uderzył strażnika w tył kolana. Abdul zwalił się na kolana, ogłuszony już nieco po pierwszym ciosie.
- Mógłbym cię zabić i skraść twoje mierne zdolności - zasyczał wściekle bohater. - Nie jesteś tego wart.
Sylar założył dźwignię na szyi i dusił go do utraty przytomności. Bezradność Abdula spowodowana była nie tylko osłabieniem po wcześniejszym ciosie, ale też paraliżu, który ogarnął go dzięki mocom Sylara.
Tymczasem dziki fechmistrz zdołał zebrać się do kupy. Sylar obdarzył go jedynie ironicznym spojrzeniem , potem puknął się ręką w czoło.
- Tu nie dotrzesz mój przyjacielu. Ponieważ tutaj ukryte są tajniki moich zdolności - oznajmił magowi. - Musisz znaleźć inny cel na swoje mentalne ataki - dodał i dla bezpieczeństwa pokrył się jeszcze niepodatnością na czary (zaczarowanie/zauroczenie). |
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 23-01-2010, 16:13
|
|
|
Półplan więzienny
- Mógłbym cię zabić i skraść twoje mierne zdolności - zasyczał Sylar - Nie jesteś tego wart.
To mówiąc założył dźwignię na szyję ochroniarza i zaczął dusić, zamierzając doprowadzić go do utraty przytomności. To jednak nie następowało - wręcz przeciwnie, im mocniej Sylar dusił, tym większe miał wrażenie że owija ręce wokół metalowej belki.
- jestem wart 300 sztuk złota dziennie - beznamiętnie oznajmił nadal w pełni przytomny ochroniarz, a jego ręka, nagle uwolniona z paraliżu zatoczyła łuk, wbijając wyciągnięty z buta sztylet prosto w oko stojącego nad nim przeciwnika.
Sylar zatoczył się do tyłu. Jego wzmocnione zmysły zalewały cały umysł falą bólu. Sięgnął ręką do oka, by wyjąć wbite w nie ostrze, i rozpocząć proces regeneracji, ale... ale dłoń i ramię nie poruszyły się. Czubek sztyletu wbity w mózg wyrządził wystarczająco duże szkody, by wywołać przynajmniej częściowy paraliż ciała.
Chwilę potem ostrze miecza przecięło ścięgna w tylnej części jego prawej nogi, a potem potężny kopniak w tylną część ciała posłał go na ziemię. Rana na nodze również nie chciała się goić, pulsując bólem podobnym do tego odczuwalnego z wcześniejszego cięcia w lewym boku... ale oba bladły przy bólu jaki nadal chował się za przebitym okiem Sylara.
Ormath
Po dłuższych negocjacjach warunki przejęcia miasta przez Tethyr zostały wreszcie uzgodnione. To, że miasto utraci niepodległość było oczywiste od początku dla obu umawiających się stron, ale pozostającym na miejscu dyplomatom SCF udało się wynegocjować dość korzystne warunki. Na ich mocy miasto miało zachować większość ze swojej niezależności - uznając jednak konieczność odprowadzania procentu dochodów w formie podatku, zależność wasalną od korony Tethyru, oraz wyrażając zgodę na utrzymywanie z kasy miejskiej niewielkiego garnizonu wojsk królewskich.
Oczywiście, nie udało się uniknąć kilku zgrzytów. Pierwszym z nich było żądanie wydania wszystkich obecnych w mieście Ognistych Ostrz, które zostały uznane za organizację przestępczą - ale ten problem szybko zniknął, gdy okazało się, że (poza dwoma pechowcami) wszyscy zdążyli już opuścić miasto. Większe scysje wybuchły, gdy okazało się że dyplomaci Tethyru zamierzają przeprowadzać negocjację z Ormathem, nie są natomiast zainteresowani jakimikolwiek ustaleniami z SCF-em jako całością. ostatecznie przyznano dyplomatom z miast jeszcze nie zajętych prawo do powrotu do domu, z którego większość szybko skorzystała. Przedstawiciele Assamu i Surkhu zdecydowali się jednak pozostać, by zacząć negocjacje w sprawie przyszłego statusu ich miast. |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 23-01-2010, 17:26
|
|
|
Generał powoli podniósł się z ziemi, korzystając z uprzejmości dziewczynki. Owa podała mu rękę, pomagając mu wstać – a później nawet poczęstowała popcornem, który wyczarowała! Poradzicie sobie... – rzekła, tłumacząc swoją nonszalencję. Niemniej, czarodziejogenerał nie przyjął oferty poczęstunku. Miast tego, odwrócił się w stronę walczących i pośpieszył ku nim.
To, co zobaczył, zrazu nie nastrajało go optymizmem. Jego ochroniarz właśnie upadał, przewrócony przez kopnięcie przeciwnika. Ten, już najwyraźniej zdrowszy niż wcześniej, rzucił się na przeciwnika... I zaczynał kolejną tyradę, w której bredził coś o wartości lub braku wartości Szalonego Caliszyty. Lepiej zmarnować szansy nie było można, co widział i Alhazred, który wnet zaczął wyciągać broń z buta...
Janal zaczął się śmiać, co zgoła nie przystawało do jego normalnego zachowania. Niemniej, dla Wolanda sytuacja była śmieszna. Największa swołocz, która wywoływała wojny w imię własnych ambicji, paplała coś o wartości ludzi – i to w kontekście ja jestem nadczłowiekiem!. Żeby nie było, mógł oceniać ludzi po potędze – lecz wówczas winien zająć się walką, a nie bełkotaniem... Cóż, Manshoonowi i innym lokalnym iwil overlordzi też zdarzały się takie wpadki, ale oni byli przynajmniej szczerzy ze sobą... Było to śmieszne, lecz generalski śmiech skończył się tak samo nagle, jak zaczął – a Khimran przywołał do ręki magiczny miecz i zaczął kroczyć w stronę Sylar. Nie wiadomo było tylko, skąd Caliszyta (urodzony wojownik) wziął potrzebne moce magiczne.
… a broń z buta wnet znalazła się w oku wroga. Ów szybko został odrzucony, wprost na nadchodzącego szermierza.
- A teraz podetniemy skrzydełka, bo pisklak za dumny się robi... – cios mieczem z czystej energii magicznej uderzył w nogę cofającego się Sylara, tuż powyżej pięty. Ten upadł – tym razem, na plecy. Wnet dosięgnęła go burza ciosów Abdula, która rozorała jego podbrzusze.
Przeciwnik spróbował znów użyć telekinezy, lecz tym razem poring był szybszy. Dłoń, którą przywódca SCF próbował wywołać telekinezę, wnet została wykręcona przez kontrtelekinezę Punyana. Sylar krzyknął z bólu, a wtedy zadziałał Woland.
I wciąż jesteś pisklakiem, jak i każdy człowiek. Kazałbym ci paść na kolana, ale poszukuję towarzyszy, a nie głupich sług... – dominacyjne zdolności Wolanda wnet stopiły jego wolę... - Mógłbym i kazać zginąć... Lecz pisklakom i mrówkom trzeba fory ułatwiać, aby działać wychowawczo... Cóż więc zostaje? A, wiem! Wyjdź waść za tej osłony, bo nuda wchodzić zaczyna! – ...i kiedy wola wróciła do Sylara, jego zabezpieczenia przed zabezpieczeniami już nie działały. Podobnie, jak całkiem sporo krwi - która toczyła się z całego tułowia, pokrytego teraz wieloma ranami ciętymi i kłutymi. Tułowia, które pchnięciami społem przeszyć mieli Abdul i Janal.
***
Zhentarimowie szybko przyszykowali się do szturmu Ilipuru. Od zmierzchu dni stali pod murami oblężonego miasta – i zdążyli zrobić kilka prowizorycznych machin oblężniczych. Ot, spotykano choćby tarany przystosowane do dźwigania przez trolle... Oczywiście, nie spodziewano się poważniejszego oporu. Niemniej, zasadnicze prace trzeba było wykonać, gdyż wróg po poprzednich miastach raczej zmądrzał i lepiej pilnował swoich murów.
Rankiem drugiego dnia oblężenia, kiedy mieszkańcy odrzucili łaskawą ofertę bezwarunkowej kapitulacji, Pereghost wydał rozkaz do natarcia. Trolle wnet zgruchotały bramę, przez którą wlali się Bedyni... I to był właściwie koniec bitwy, bowiem Hillashan Saltcloak zginął trafiony przypadkową strzałą, a reszta broniących się została wycięta w niespełna dziesięć minut. Później, do miasta wjechał Pereghost - łaskawie uznając, że tylko piąta część populacji będzie uznana za najemników zdatnych do służbie Twierdzy Zhentil. A porządku pilnować miało tylko stu Zhentarimów oraz tysiąc Bedynów.
I już w południe siły Pereghosta poszły na Pros. |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Velg dnia 24-01-2010, 12:17, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Sylar
Poszukujący Prawdy
Dołączył: 11 Lis 2009 Status: offline
|
Wysłany: 23-01-2010, 21:43
|
|
|
* * * Półplan * * *
Sylar leżał w kałuży własnej krwi. Zmasakrowany - oddychał płytko. Różne myśli przychodziły mu do głowy, a słowo "hipokryzja" przewijało się najczęściej. Wróg był dumny, silny i pewny siebie, czyli głupi, bezmyślny i naiwny. Coś na wzór samego bohatera. Choć po głębszym namyśle, to jednak byli całkowicie inne istoty. On miał jasny cel, oni mętne dziecięce zabawy. Tak płytkie, że aż niemalże niedostrzegalne. Tak samo jak niedostrzegalna była dla nich ironia jego słów.
Przez ten czas udało mu się zregenerować większość obrażeń. Leżąc tak spojrzał w niebo. Okazało się, że jest to kopuła niźli prawdziwe niebo. Tymczasem wróg najwyraźniej pewny siebie i naiwny zarazem ignorował postępującą regenerację. Bohaterowi to w ogóle nie przeszkadzało, a raczej korzystał z tego, kiedy korzystając z metamagii niezauważalnie nałożył na siebie znów tą samą barierę. Schował sztylet i powoli zaczął się zbierać z ziemi. Jednak Abdul nie miał najmniejszej ochoty mu na to pozwolić. Na jego nieszczęście, nie miał tu nic do powiedzenia, gdy naglę ugrzązł w ziemi.
Bohater natomiast ruszył spokojnym krokiem w stronę Janala. Ignorując ochroniarza, przeszedł koło krzątającego się Abdula. Najwyraźniej ekstremistyczne zachowanie "generała" nie zdążyło jeszcze przejść. Od nagłych wybuchów śmiechu, do całkowitej inercji jednak o czymś świadczyło. Sylar przysiągłbym, że Janal ma kilka ubytków na umyśle, a im dużej mu sie przyglądał, tym bardziej było zastanawiające, czy czasami nie ma ich jeszcze więcej.
Przeszedł już pół drogi. Janal jednak nie wykonywał żadnego podejrzanego ruchu, poza nawoływaniem bohatera i skupianiem jego uwagi. Wtedy. Nagłe uderzenie zza pleców. Abdul ciął na wysokości głowy. Udałoby mu się, gdyby nie to, że całe jego ciało, wraz z ekwipunkiem rozpadło się, a resztki tego człowieka zwyczajnie zwaliły się na ziemie. Będą musieli długo składać go do kupy.
- "Ostrzegałem, że zginiesz." - rzekł Sylar bardziej do siebie. Nie odwracając się szedł dalej.
Tymczasem Janala dopadły pierwsze wątpliwości. "Najwyższy czas", chciałby rzec Sylar. Generał zaczął szukać sposobu na kolejne, szybkie i bezproblemowe rozpłatanie bohatera. Tymczasem Sylar spokojnym krokiem pokonując już trzy czwarte odległości początkowej. Rozłożył ręce na znak gotowości na przyjęcie każdego ciosu i bezradności.
- "Tylko kto tym razem będzie bezradny" - pomyślał bohater.
Stanął na przeciw Janala i uśmiechnął się, czekając na reakcje wojownika. Ten uderzył płasko, na wysokość pasa. Sylar zgiął się i uniknął ciosu. Janal jednak miał inną sztuczkę w zanadrzu. Wykonując pełny obrót, rzucił sztyletem trzymanym w drugiej ręce. Ten atak też był chybiony. Sylar wzruszył ramionami, gdy Janal był całkowicie zdezorientowany. Raczej jednak była to irytacja Wolana, który nie mógł na nowo "złamać" woli bohatera. Spróbował więc jeszcze raz, tym jednak razem znacznie silniej niż za wcześniejszymi trzema razami.
Bohater poczuł uderzenie i paraliż. Rozłożył ręce, odsłaniając korpus. Część Wolanda przejmowała kontrolę nad bohaterem. Tym jednak razem neuryty Sylara poradziły sobie z mocą przeciwnika, posyłając pierwiastek wroga w niebyt nicości. "Ciekawe jakich braków na umyśle nabawi to go tym razem" - śmiejąc sie w duszy pomyślał Sylar. Janal uśmiechnął się paskudnie po czym przymierzył i dźgnął celując w czoło. Chybił, gdy bohater znów umknął przed jego ciosem. Wtedy Sylar doskoczył do generała na odległość paru centymetrów i zdzielił go z głowy. Janal zatoczył się do tyłu, po czym upadł na plecy i wypuszczając broń złapał się za krwawiący nos.
Bohater błyskawicznie przygniótł napastnika. Ten próbował się bronić, gdyby nie naciskającego na niego siły Sylara.
- Zginiesz sku*****! - Sylar rzekł z pasją i wielką radością, w międzyczasie wyciągając sztylet. Następnie wzmocnił go swoją zdolnością i potężnie uderzając, odciął łeb generałowi i wrzucił go do ogniska.
Spojrzał przed siebie i dostrzegł dziewczynkę, młodą, nieznośną i jak się okazało bardziej złowieszczą niż mu się wydawało. W tej chwili Sylar sięgnął do kieszeni, z płochą nadzieją znalezienia tam papierosa. Odnalazł coś innego. Część różowej plazmy, którą odciął od jednego z tych okropnych kulek tuż przed zniknięciem i kartę z wizerunkiem żniwiarza. Uśmiechnął się nieznacznie i schował ją z powrotem. Po czym rzekł.
- To nie ty jesteś odpowiedzialna za tą zabawę? Jak się nazywa ten naiwniak za boga się uważający?
* * * Sespech * * *
Oczekując na odpowiedź od Calimshan, Cerno oraz nowa królowa odbyli wspólną rozmowę.
- Niestety, ale nie możemy tu zostać. Ja, Amavi, Vast oraz Ithum znikniemy już tej nocy z Ormpetarr.
- Dlaczego? Ty, nadworny doradca króla. Amavi, czarodziejska straż ojca. Vast, generał straży ojca oraz Ithum ten klaun?
- Tworzymy wspólną grupę. Musimy zniknąć, bo jesteśmy, - po krótkiej pauzie kontynuował - byliśmy członkami nieistniejących już Ognistych Noży.
- Co? Nie wiedziałam.
- Tylko król o tym wiedział. To był gest Lorda Targheta, z troski przysłał nas tu, abyśmy strzegli twego ojca.
- To szlachetne z waszej strony. Jak widzę pozory mogą mylić co do noży.
- To miło z twojej strony. Jednak nie działamy dla chwały i sławy, ale aby spełnić nasz cel. Musimy działać, a nie czekać. Dlatego proszę o wybaczenie.
- I je uzyskasz rycerzu. Idzi już i niech w przyszłości raz jeszcze skrzyżują się nasze drogi w przyszłości.
- Żegnaj królowo.
Po rozmowie z królową, Cerno zreorganizował swoją drużynę i kazał przygotować się do wymarszu. Tuż przed opuszczeniem miasta, Sztylet skontaktował się z Zrie i upewnił się, że z ciałem jest wszystko w porządku. Następnie wyruszył wraz ze swoimi trzema towarzyszami, szybko znikając na horyzoncie.
Tymczasem główne oddziały przy Nagawater dostrzegły dziwną, na pewno nie Calimshański oddział. Szybko ruszył tam oddziały do szybkiej reakcji. Wróg dostrzegając przeciwnika spłoszył się i zaczął uciekać z powrotem przez rzekę. Jednak mag tworzący krę umknął pierwszy, łamiąc prostą strukturę prowizorycznego przejścia przez rzekę. Siły Sespech tylko umierały ze śmiechu patrząc się jak w parodyjny sposób nikłe oddziały wroga wpław uciekały przed armią. |
|
|
|
|
|
Bezimienny
Najmniejszy pomiot chaosu
Dołączył: 05 Sty 2005 Skąd: Z otchłani wieków dawno zapomnianych. Status: offline
|
Wysłany: 24-01-2010, 13:52
|
|
|
Półplan więzienny
Abdul ciął na wysokości głowy. Udałoby mu się, gdyby nie to, że całe jego ciało, wraz z ekwipunkiem rozpadło się, a resztki tego człowieka zwyczajnie zwaliły się na ziemie. A przynajmniej, taki był plan. Plan jednak nie wypalił - ledwie na dłoni Abdula pojawiło się kilka odbarwień, wskazujących na rozpoczęcie procesu rozpadu, gdy nagle cała moc odbiła się w stronę Sylara. Ten z przerażeniem patrzył jak jego ręka rozsypuje się na kawałki... a potem miecz Caliszyty dosięgł celu. Na szczęście cios zmienił nieco trajektorię na skutek chwilowego skurczu bólu w dłoni ochroniarza - i zamiast w szyję, zagłębił się w bark, głęboko nacinając kość. Rozpaczliwie wyrzuconą dłonią Sylar spróbował odrzucić Abdula telekinezą, i nawet mu to częściowo wyszło, mimo tego, że większość ciosu została wytłumiona przez jakąś inną istotę.
Niestety, na cieszenie się tym było za późno. Ostrze nadal wbite w bark nagle zmieniło kształt, wypuszczając setki igieł które przebiły ciało Sylara w wielu miejscach, przybijając go do podłoża, a potem rozszerzyły się rozrywając wszystko w czym tkwiły na części.
- Witaj, nieznajomy - rozległ się uprzejmy głos, gdy miecz ponownie zmieniał kształt, przyjmując formę tym razem ludzką - i żegnaj - dokończył Punyan, wykonując lewą dłonią gest zgniatania. Przed oczami człowieka który chciał dorównać bogom zapadła ciemność.
***
- Jest martwy? - z ciekawością zapytał Woland, patrząc na zawartość szklanego naczynia.
- Nieee, pewnie i to zregeneruje, jak ktoś kiedyś butelkę rozbije - odpowiedział Poring - starałem się być delikatny.
- Co teraz? - spytała Serika. Jej twarz wyrażała dezaprobatę dla krwawej zabawy, ale nabity w butelkę osobnik i ją musiał zniechęcić, bo nie zgłosiła w trakcie walki sprzeciwu.
- Możesz wymazać mu wspomnienia o nas i całym tym świecie?
Janal (a właściwie Woland kontrolujący jego ciało) zaśmiał się złośliwie - Oczywiście, to bardzo proste... już, zrobione. Wepchnąłem mu też do głowy kilka sposobów na odzyskanie pamięci. Żaden z nich nie zadziała, ale wszystkie nieźle namieszają mu w głowie jeśli z nich skorzysta.
Patrząc na uśmiech maga, Serika pomyślała, że nie chce wiedzieć co jeszcze znalazło się "przypadkiem" w umyśle Sylara.
Bezimienny udzielił sobie zezwolenia i otworzył portal prowadzący w mrok, gdzieś w dalekie czeluście Multiświata po czym uśmiechnął się szeroko i stwierdził - ale przynajmniej osiągnął to, czego chciał.
Półlitrowa butelka po wódce "Absolut" poszybowała na drugą stronę portalu, wywołując tam głośny plusk.
- Ot, i po kłopocie |
_________________ We are rock stars in a freak show
loaded with steel.
We are riders, the fighters,
the renegades on wheels.
The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense. |
|
|
|
|
Loko
Aspect of Insanity
Dołączył: 28 Gru 2008 Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 26-01-2010, 17:13
|
|
|
Członkowie Cradle i Antoinette obudzili się w wielkiej kamiennej komnacie. Elementy wystroju pozwalały dojść do wniosku, że jest to kaplica. Wyglądało że na zewnątrz (gdziekolwiek są) panuje ciemność. Wszystko byłoby w jako-takim porządku, gdyby tylko mieli na sobie jakieś ubrania... Po chwili wybuchł mały raban, nim zdążył przerodzić się w kłótnię, zebranych uciszył dziwnie spotęgowany, znajomy głos:
- Shar, daj im ubrania.
Loko stał, opierając się o kolumnę i patrząc wściekłym wzrokiem w posadzkę. Wszyscy zebrani umilkli, po chwili na ławkach pojawiły się ubrania. Wszyscy w milczeniu zaczęli przywdziewać swoje stroje.
- Kim jesteś? - Alusair zwróciła się do Antoinette, zakładając na nadgarstek skórzany karwasz
- To moja siostra.
Oczy wszystkich znów zwróciły się na Liścia, skrytobójca wyciągnął przed siebie rękę. Na dłoni zawieszone były medaliony. Zebrani niechętnie założyli je na szyje.
- Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak te medaliony was wiążą.
- Was?
- Was, ja już swojego nie mam. Shar była tak miła, że osobiście zatrzymała dla mnie czas. Nie musicie ich nosić z jednym wyjątkiem... - Loko spojrzał na swoją siostrę
Antoinette w milczeniu złapała brata za rękę. W tym momencie za plecami Liścia zmaterializowała się Angelique, najpierw z niedowierzaniem spojrzała na scenkę, jednak po chwili zrozumiała kogo przed sobą widzi.
- Siostrzyczka?
- Siostrzyczka.
- Widzę że rodzina mi się powiększa.
- Rodzina...? - Antoinette spojrzała na Liścia, ten odwracając wzrok, rzekł do wszystkich:
- Nie czas teraz na wyjaśnienia. Jeśli ktoś chce wrócić do domu, niech powie o tym teraz - Loko odczekał stosowną chwilę, po czym kontynuował - Nezramie, za chwilę znajdziecie się na Espadonie. Zakładam że wiesz jak nim sterować, jeśli to będzie konieczne uciekajcie z orbity Torilu. Jeśli nie, po prostu tam na mnie zaczekajcie, niestety nie sprecyzuję wam jak długo.
- A ty gdzie będziesz? - spytała Alusair
- Muszę załatwić pewną sprawę... nie będę was tym zadręczał. Dowiecie się w swoim czasie.
- Mam iść z nimi?
- Byłoby to wskazane Angelique. Cóż, czas nam się kończy, nie będziemy nadużywać gościnności Shar, jeśli nie musimy. Do zobaczenia. |
_________________ That is all in your head.
I am and I are all we. |
|
|
|
|
Sylar
Poszukujący Prawdy
Dołączył: 11 Lis 2009 Status: offline
|
Wysłany: 31-01-2010, 20:29
|
|
|
Ledwie na dłoni Abdula pojawiło się kilka odbarwień, wskazujących na rozpoczęcie procesu rozpadu, gdy nagle cała moc odbiła się w stronę Sylara. Była silniejsza niż ta, którą potraktował bohater Abdula. Na szczęście Sylar nie użył nawet ułamek siły swej zdolności, dzięki czemu choć silniejsze, to odbicie oparte na tej samej mocy zdolności, nie było nie do odparcia. Mimo tego bohater nie zdołał zapobiec działaniu zdolności. Zdołał jednak rekonstruować swoją strukturę na bieżąco, przez co w czasie dążącym do zera zaobserwować można było obraz rozpadu i ponownego łączenia się struktur ludzkich.
Tymczasem miecz przeciwnika dosięgnął celu, przecinając jedynie powietrze. Sylar natomiast z początkowej taktyki obrotu do przodu i uderzenia przeciwnika w podbródek skończył na ziemi, tracąc balans przez dziwny zbieg okoliczności. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wykorzystując swoją pozycję, bohater pociągnął za nogi wroga, a ten niezdolny po wyprowadzeniu chybionego ciosu upadł plecami na ziemie.
- Zabieraj mnie stąd! - wysłał Sylar telepatyczną wiadomość, która wnet poskutkowała zniknięciem bohatera z półplanu.
Pojawił się w Ormpetarr, w swojej komnacie, w towarzystwie Zrie, Casanny oraz dżina, który chwilę po tym zniknął. Sylar rozejrzał się błyskawicznie po pokoju, podszedł do komina i ze skrytki wyciągnął kostur. Po zamienieniu kilku zdań z towarzyszami, oznajmił im, że natychmiast opuszcza ten świat. Powodem był, jak to powiedział "nienaturalne naruszenie sfery równowagi". Po tym bez zbędnych ceregieli, znikł w otchłani kolejnego portalu, by już to nie wrócić. Ku jego zdziwieniu nieoczekiwanie w jego ślady poszła Cassana, a za nią Zrie.
Tymczasem podczas starcia nad Nagaflow zainterweniowali magowie Sespechcy, topiąc lodowe przejścia przy pomocy magii ognia. Walki była brutalna, a armia wroga rozbita na dwie części. Kiedy zaczęto ponawiać stworzenie nowej przeprawy, z południa przybyła jazda Sespecka, przerywając całą akcję, wprowadzając zamęt w tyłach wroga, po czym dokonali strategicznego odwrotu.
Natomiast drużyna Ognistego Sztyletu ostatni raz widziano w dokach Arrabar. Po tym znikli jak kamień w wodzie. |
|
|
|
|
|
Ysengrinn
Alan Tudyk Droid
Dołączył: 11 Maj 2003 Skąd: дикая охота Status: offline
Grupy: AntyWiP Tajna Loża Knujów WOM
|
Wysłany: 02-02-2010, 21:51
|
|
|
Daerian upił herbaty, po czym przez chwilę delektował się jej smakiem. Ysengrinn patrzył na niego, usilnie starając się ukryć napięcie z jakim czekał na odpowiedź.
- Portal -stwierdził wreszcie półsmok.
- Tak.
- Do twojego świata.
- Technicznie rzecz biorąc Rodina nigdy nie była moim światem, ale tak, to świat w którym jest stolica mego zakonu.
- Żebyś mój przez niego ściągnąć wielką armię.
- Nie przesadzałbym z jej wielkością - jakieś trzydzieści, trzydzieści pięć tysięcy ludzi. Potrzebuję przede wszystkim ściągnąć kapłanów, jeżeli mamy ocalić dusze mieszkańców Mulhorandu i Untheru.
- To się rozumie samo przez się, natomiast przyznam, że trochę niepokoi mnie pomysł wprowadzania tu zakonnych sił wojskowych.
- Cóż, nie powiem żebym ci się dziwił... Zapracowaliśmy na swą reputację i do tej pory raczej nie zdarzało nam się występować jako obrońcy wolności religijnej.
- ... Zamierzacie wprowadzić swój kult jako religię państwową - zauważył sucho Daerian.
- Jako religię dominującą, to duża różnica - wzruszył opancerzonymi ramionami rycerz. - my nie nawracamy nikogo siłą - no, może z wyjątkiem zupełnych dzikusów, wyrywających ludziom serca i kopulujących z pająkami, ale to bardziej ze względów bezpieczeństwa niż czegokolwiek innego. Ludzie Faerunu są (w większości) cywilizowani, pozwolimy więc im samym podjąć wybór.
- Ten jedyny słuszny.
- Wybacz, jeżeli cię urażę, ale owszem. Tutejszy panteon jest żałosny i doprawdy dziwię się, że ten świat jeszcze stoi. Myślę, że ludzie z radością przyjmą wyznanie Sześciorga jak tylko to sobie uświadomią.
- Heh... Przerażające jest to, że nie bardzo mogę polemizować, że nie masz racji.
- Oczywiście, że mam rację. Czy któryś z tutejszych bogów daje roboty bojowe i gwiezdne krążowniki?
- ... Bez komentarza. Wspominałeś jednak coś o obronie wolności religijnej.
- Owszem. Biorąc pod uwagę doktrynę tego całego Bractwa jest ono zagrożeniem dla wszystkich wierzących Multiświata, a nikt nie gwarantuje, że pewnego dnia tu nie wrócą. Teraz, kiedy są tu wyznawcy Sześciorga, Zakon nie będzie na to patrzył bezczynnie, lecz wystąpi zbrojnie w obronie tego świata - również tych jego mieszkańców, którzy wyznają innych bogów.
- Bardzo szlachetne z waszej strony... ale nie powiedziałeś jeszcze, jaki stosunek do tych pomysłów ma Lazarus.
- Cóż, tu dochodzimy do bezpośrednich powodów mojej prośby - Lazarus nie żyje.
- ... Słucham?!
- Też się zdziwiłem - od rana jednak nie krępuje mnie już jego magiczna przysięga, sądzę więc, że zmarł w nocy na dusznicę bolesną szyi. Albo ostre zapalenie płuc przebitych sztyletem, kto go tam wie.
- A-ha. I potrzebujesz wojsk zakonnych do walki o władzę?
- Tak naprawdę bez trudu poradziłbym sobie z tym co mam, ale już uwikłaliśmy się w podbój Chessenty i nie mogę zostawić na lodzie Skirgaili, którego wojska już wylądowały w tym kraju.
- Rozumiem... Cóż, w zasadzie nie mam więcej pytań. Jeżeli tylko ustanowicie w Halruii władzę która będzie dla nas akceptowalna, to nie widzę problemu.
- Cieszy mnie to.
- Przez "nas" mam na myśli również Serikę, więc postarajcie się unikać krwawego terroru.
- Bez obaw. Nie zrobimy nic o czym Serika mogłaby się dowiedzieć.
- ...
- To znaczy co jej mogłoby się nie spodobać. Oczywiście.
- Yseeen... Jesteś pewien, że chcesz mieć powtórkę z Vindarii?
- Powtórkę z czego?
- Z Vindarii. Tego świata, który odwiedziliśmy w innym Multiświecie.
- ... Słucham?
- Z tego, w którym przeprowadzaliśmy rewolucję i Serika chciała zawiązywać lufy czołgów w kokardki?
- CO było w herbatce?!
- ... Aaaa, już wiem, jesteś Ysengrinnem z przeszłości! - spostrzegł radośnie Daerian, jakby stwierdzał coś zupełnie oczywistego. Nie zwracając uwagi na minę rycerza, wyrażającą mieszaninę szoku, niezrozumienia i irytacji. Poklepał go przyjacielsko po ramieniu, - No tak, to wszystko wyjaśnia. W takim razie zapomnij, że to powiedziałem. Nigdy nie słyszałeś o Vindarii, okej?
- Co to do chole... A zresztą. To mi nie pomoże, nawet jeśli będę wiedział co mnie czeka, prawda?
- Raczej nie - potwierdził mag, nie przestając się uśmiechać.
- Nienawidzę was.
* * *
Rytuał, przeprowadzony przez Daeriana i kilkunastu czerwonych magów, przebiegł bez komplikacji i już wkrótce przez wielki portal o średnicy kilkudziesięciu kroków rozbłysnął na polach Chessenty. Wojska zakonne, najwyraźniej zwarte i przygotowane, niemal natychmiast zaczęły wkraczać do Faerunu, rozlewając się szeroką rzeką i formując kolumny marszowe. Składały się w głównej mierze z piechoty w pancerzach kolczych, zbrojnej w potężne berdysze, łuki refleksyjne i włócznie, całkiem sporo było jednak też konnych w bechterach i wysokich spiczastych kapalinach. Każdy kolejny oddział kroczył pod sztandarem będącym jakąś wariacją na temat białego konia na czerwonym polu – godła Carstwa Rodiny. Rycerzy zakonnych, wyróżniali się jednak na tle reszty wojsk swymi jednolicie czarnymi strojami, zbrojami płytowymi i karymi końmi.
Daerian zauważył, że niewielki oddział rycerzy ruszył w ich stronę. Powiewał nad nimi czarny sztandar z symbolem wyglądającym jak biały trójząb z poprzeczką, a jeden z rycerzy wyróżniał się zdobnością płaszcza i rzędu końskiego, zapewne był więc jakimś dostojnikiem. Jeźdźcy zatrzymali konie kilkanaście metrów od nich i kilku z nich zsiadło, po czym pomogli zsiąść dostojnikowi. Ysengrinn widząc, kto się do nich zbliża, ukląkł na kolano.
- Mistrzu…
- Witaj, mieczniku Swaroga- pozdrowił go dostojnik, zdejmując hełm. Miał gładko ogoloną twarz i długie ciemne włosy, wyglądał na około czterdzieści lat. – Mam nadzieję, że ty wyjaśnisz mi co tu się dzieje, bo nasi bogowie wciąż skąpią mi konkretnej wiedzy. Kim jest twój towarzysz?
- To Daerian Baen’re, mag ognia i śmierci, paladyn, mój dawny znajomek i towarzysz broni. Opowiadałem już o nim.
- Tak, coś kojarzę – mruknął rycerz, po czym zdjął rękawicę i podał dłoń półsmokowi, uśmiechając się – Bądź pozdrowiony, magiku. Nazywają mnie Dragomir z Moramaru, z woli Peruna wielki mistrz Zakonu Sześciorga.
- To zaszczyt, panie.
- I dla mnie. Chyba. Ze znajomymi Miecznika Swaroga nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie liczę, że dowiem się od was co tu się do diabła dzieje i dlaczego musiałem tłuc żopę do tego świata.
- Bogowie wam nie wyjaśnili? – spytał ze zdziwieniem Ysengrinn.
- Gdzieżby. Może już nie pamiętasz, ale ty i Kazan jesteście jedynymi osobami otrzymującymi jasne i przejrzyste informacje. Bez was musimy polegać na proroctwach, a one są… Sam wiesz, jakie one są.
- Wiem – potwierdził rycerz, oglądając się za siebie, na konie swoje i Daeriana. – Mistrzu, jeśli nie sprawi ci to różnicy mogę ci wszystko wyjaśnić w drodze. Chciałbym połączyć się ze Skirgailą jak najwcześniej.
- Da radę. A któż to ten Skirgaila?
- Do tego też dojdziemy.
* * *
Prawie cała armia Chessenty znajdowała się na zachodzie królestwa – część skoncentrowana pod Akanax, część oblegała Cimbar, kolejna zaś grupa próbowała pacyfikować nieopłaconych najemników na zachód od Akanul. W efekcie gdy nagle jedna potężna armia pojawiła się na skraju lasu Chondal, a druga wyszła z olbrzymiego portalu w pobliżu źródeł Meandrującej Rzeki, na prawym brzegu rzeki Żmii nie było praktycznie sił zdolnych stawić opór. Chrysopoulos, król Chessenty z rodu Jedea, nie był tym faktem uszczęśliwiony – a tym bardziej nie uszczęśliwiło go, otrzymał magiczną wiadomość, iż trzecia, największa, armia maszeruje właśnie na Mordulkin i nie zamierza się zatrzymać dopóki nie zajmie Luthchag. Jednocześnie poinformowano go, ku jego irytacji, że Netyarchia Halruii bierze w posiadanie i opiekę ziemie na wschód od rzeki Żmii, czy to mu się podoba czy nie, jeżeli jednak uzna tę aneksję, to Netyarchia gotowa jest podpisać rozejm, a nawet pośredniczyć w rozmowach pokojowych z Tethyrem i Calimshanem. Gdyby zaś próbował to będzie musiał liczyć się z możliwością utraty swej armii. Wiadomość kończyła się określeniem terminu, w którym wszystkie siły militarne Chessenty winny wycofać się poza sugerowaną linię demarkacyjną. |
_________________ I can survive in the vacuum of Space
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 18-02-2010, 21:16
|
|
|
W uliczkach Teflammu od zawsze rządzili Władcy Cienia. Złodzieje trzymali miasto w ryzach za pomocą różnorakich metod – a to komuś spalił się dom, a to kogoś wykończyło krwawienie z gardła... Jednym słowem, korzystali z całego dostępnego mętom i szumowiną arsenału. Nigdy jednak nie stanęli przed koniecznością poważnej walki z nieprzyjacielem, który zamierzał odebrać im ich hegemonię. Nigdy, aż do feralnego przedwiośnia roku 1373. Wtedy bowiem okazało się, że Zhentarimowie mają więcej ludzi i zamierzają ich wykorzystać do wyrugowania przeciwników z metropolii.
Niemniej, nim zaczęła się wiosna, porachunki zostały załatwione...
***
Nienaturalna noc spowiła miasto. Wbrew przewidywaniom magów, alejek nie oświetlały żadne gwiazdy. Nawet magiczne latarnie, niedawna inwestycja lokalnego wielmoży, przygasły. Ale nawet pomimo braku światła, acz zdawało się to paradoksalne, można było dostrzec głębokie cienie. Były wszędzie – na środku książęcego parku, w kącie pokoju, w głównej sali tawerny... A wystarczająco bystry obserwator mógł zobaczyć, że wszystkie one poruszają się. I polują.
Wnet, miasto przeszyły krzyki. Dzieci znajdywały martwych ojców, a żony mężów. Co dziwne, nie było żadnych krzyków... Ale ludzie i tak ginęli. Jedynie kilku z najbardziej potężnych czarodziejów-Zhentarimów dane było obronić się przed naporem cienia. Jednakże, nie dane było to Yehrodowi – Czerwonemu Czarnoksiężnikowi powiązanemu ze Zhentarimami, którego rada zulkirów wysłała w celu negocjacji istnienia enklawy w Teflamm. Jego zwłoki znaleziono dopiero dnia następnego, kiedy Noc Cieni minęła. Wiadomość o tym od razu poszła (poprzez pozostałych przy życiu magów) do Cytadeli...
***
Dwunastogodzinne ultimatum thayskie dla wszystkich miast theskich książęta kupieccy zignorowali w pełni świadomie. Przyjęcie na siebie odpowiedzialności za śmierć emisariusza wiązałoby się ze zbyt dużą utratą suwerenności – a stawienie choć szczątkowego oporu wydawało się pewną drogą do wynegocjowania choćby trochę lepszych warunków. Jednakże, atak na Thesk dokonał się szybciej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Kiedy tylko minął termin rozejmu, dwadzieścia tysięcy gnolli przekroczyło granicę. Za nimi podążało dziesięciu tysięcy łuczników, nad którymi krążyło dwustu Czerwonych Czarnoksiężników z Legionu Gryfa. Dzień przeprawiali się przez granicę płaskowyżu, po czym zaczęli zmierzać na zaskoczony Temmar...
Zgromadzenie książąt kupieckich, zorganizowane za pomocą magii, wnet podjęło ważką decyzję. Jakkolwiek siły Thay przeważały, zdecydowano się podjąć opór za pomocą regularnych wojsk. Siły kraju mogły być szczupłe, jednakże musiały wystarczyć – przynajmniej do czasu, kiedy odniesie skutek mobilizacja, a na front dotrą oddziały najemnicze. Wówczas, pojawić się mogła nadzieja. Nadzieja, ale nie na zwycięstwo, a wynegocjowanie swoich warunków kapitulacji...
Tak więc, do Temmaru zaczęły zmierzać dwie różne armie...
***
Siły frontu południowego przeszły za rzekę i zajęły Maerlar. W połączeniu z sukcesami na południu Mulhorandu, oznaczało to opanowanie całego kraju przez Thayczyków. Tych jednak czekało jeszcze dużo pracy. Tworzenie nowych tharchów i obsadzenie najwyższych stanowisk administracyjnych było tylko częścią pracy, jaka czekać miała zulkirów. W tytanicznym wysiłku trzeba było wykuć na nowo organizację krajem, zniszczoną wspólnymi wysiłkami poprzednich okupantów...
***
Z obozowiska pod Port Ghaast widać było palone miasto. Gorzej, że pomimo szalejących wszędzie walk, płomienie ogarniają również enklawę, która malowniczo dopalała się. Nie budziło to zadowolenia ambasadora Thay ani mnichów Endariona.
- Wspaniały Imperatorze Całej Ludzkości, pragnę zwrócić uwagę, iż nie taka była nasza umowa. Jako nasz największy brat, zobowiązałeś się przecież do... – mówił sędziwy mag do Hubadai'a, który w odpowiedzi... zaśmiał się.
- Albo jesteś szaleńcem albo głupcem...! Śmiesz obwiniać mnie za to, co zadecydowali bogowie?! Nie ja kieruję płomieniami, a Kossuth nielitościwy. – orzekł z mocą, a siedzący wokół wojownicy potwierdzili jego słowa gromkimi okrzykami.
- Zapłacisz jednak rekompensatę, jakom czerwień przywdział...! Inaczej rada cię zniszczy. – odparował dyplomata.
Zapadła niezręczna cisza. Nawet gruboskórni Tuiganie byli zaskoczeni bezczelnością emisariusza. Sam khahan trząsł się z wściekłości...
- Zabić ich wszystkich...! Rada czy nie, takich głupców żałować nie będzie. – wydał wyrok, a jego gwardziści ruszyli na grupę Thayczyków...
Wtem jednak wydarzył się cud – mnisi, którzy z polecenia rady zulkirów mieli strzec khahana Tuiganów, wzięli stronę swojego. Endarion i jego ludzie uderzyli, zanim ktokolwiek inny zdążył zareagować... A kiedy Czerwoni Czarnoksiężnicy teleportowali wszystkich z obozowiska, w namiocie khahana pozostało sześć trupów. Czterej mnisi, Hubadai i jeden z jego przybocznych leżeli martwi...
***
Nazajutrz, spóźnione wojska Sempharu i Murghom dotarły pod Port Ghaast. Druga bitwa pod miastem nie przyniosła żadnego rozstrzygnięcia – padło niespełna dwanaście tysięcy tuigańskich koczowników i większość armii murghomsko-sempharskiej. Teoretycznie było to wielkie zwycięstwo Batu, który „odziedziczył” po zmarłym Hubadai'u dowództwo. Praktycznie jednak, ów nie miał jak wykorzystać owoców swego zwycięstwa.
Pozostało mu przeszło dwadzieścia tysięcy koczowników. Jednakże, nie wytarczało do osiągnięcia wszystkich celów. Kubilai, następny z synów Yamuna, pozostał w stolicy. Przeto, mógł podzielić imperium brata bez udziału dowódcy armii. Ów mógł zostać atamanem w Murghomie czy kalifem w Sempharze, lecz wolał być obecny przy podziale państwa Hubadai'a...
***
Tymczasem, w Świecowej Wieży zanotowano gwałtowny wzrost liczby turystów. Czytelników było więcej niż kiedykolwiek – nawet, jeśli większość nosiła czerwone szaty i interesowała się głównie wystawą serów. Same sery były istnym novum – starodawne mury nigdy nie gościły takiego przedsięwzięcia. Co bardziej konserwatywni mnisi nieufnie spoglądali na chondatskie cheese, fromage z Wybrzeża Mieczy czy egzotyczne Käse. Coś było nie tak... A cokolwiek usłyszeć było można o Lauzorilu, który wymusił zgodę opata, to raczej nie były to wiadomości o jego pasji kolekcjonerskiej...
Trzydziestu rycerzy, eskortujących Czerwonych Czarnoksiężników po fortecy, węszyło w każdym kącie. Zdawali się być przeświadczeni, że w bibliotece znajduje się Wróg. I to taki, którego największym marzeniem jest ukraść nie Starodawny Wolumin, a jeden z serów.
Już drugiego dnia stacjonowania thayskiego garnizon... grupy koneserów sera, doszło do sprzeczek dot. komptetencji. Sarsas, rycerz zaprzysiężony radzie, przysięgał, że widział „jak świat wielki ogon gada” pod łóżkiem opata. Jeden ze starszych mnichów wnet powiedział mu, co myśli o „jaszczurzym wrogu spod barłogu!”... A zresztą, jeśli nawet taka bestia szalałaby w środku klasztoru, to to jest ich klasztor i ich wróg, więc nie życzą sobie, aby ubijały go jakieś przybłędy. Bardzo szybko miała miejsce eskalacja konfliktu, więc na trzeci dzień obie grupy bacznie obserwowały się.
Daleko posunięta podejrzliwość faktycznie była wskazana. Wprawdzie można było domniemywać, że nikt nie będzie na tyle szalony, aby przelewać krew w świętych murach... Lecz nikt nie chciał zostać zabity za smokowcowe czy asmokowcowe sympatię.
Wobec takiego obrotu spraw, nikt nie zwrócił uwagę na przybycie kilku grup pielgrzymów Deneira. Piękna młoda wdowa po starszawym magu, zabitym na jakimś leśnym trakcie, liczyła, że znajdzie tu odpowiedzi. Starszawa przekupka liczyła, że opyli klasztorowi zepsuty chleb. Z kolei, Volo w przebraniu właściciela księgarni liczył na materiały do przewodnika Vola przewodnik po zakurzonych księgach... Było też kilkunastu innych przybyszów – lecz oni wszyscy zostali zignorowani. Wewnętrzny konflikt pochłaniał zbyt dużo wysiłków. |
_________________
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|