Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Forgotten Realms |
Wersja do druku |
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 08-07-2009, 21:40 Forgotten Realms
|
|
|
Pierwsze zebranie sztabu przyszłej Armii Mulhorandzkiej przeciągało się niemiłosiernie. Nagle okazało się, że dowódcy mają zupełnie inne pojęcia o przeprowadzanej kampanii. Przykładowo, słynny jenerał MACu, zwany Norką z Zachodu, postulował oparcie wojska na ciężkiej kawalerii. Dopiero później, kiedy dowiedział się o realiach teatru działań, zrezygnował ze swojej koncepcji i przychylił się do (nieco już zmodyfikowanej) wizji konetabla. Dalej jednak było wiele kontrowersji, lecz Pierwszy Sekretarz nie zamierzał już ich poruszać – zasadniczego planu działań zmienić nie chciał, a szczegóły były już bardziej w gestii głównodowodzącego lokalnie… A skoro już o tym myślał…
- Manfred, Norrc –koniec tego . – przekrzyczał dyskutantów – Czas nas nie nagli, a spory wcale nie umacniają. Pozostałą część rozstrzygnijcie już we własnym gronie. – stwierdził,
- Co? – rozległa się chóralna odpowiedź zaskoczonych generałów.
- Jak daleko sięgam pamięcią, tak długo pozostawiałem dowódcom armii pewną swobodę w ramach realizacji planów kampanii. I nigdy nie ogłaszałem, że osobiście będę dowodzić armią inwazyjną, ponieważ zaszczyt ten przypadnie Norrcowi. Ja sam zajmę się operacją na zachodzie i odciągnę część sił Mulhorandu w przeddzień inwazji.
***
Badania Imaskarcan zakończyły się sukcesem – i Bractwo posiadło wiedzę o dawnych Imaskari, którą poszczycić się nie mógł nikt na Torilu. A dokładniej – posiedli przywódcy Bractwa, a i to nie wszyscy. Okazało się, że niektórym brak cierpliwości, aby zgłębić ciemne sekrety pradawnych arkan. Innym z kolei zabrakło doświadczenia lub wykształcenia wojskowego, niezbędnego do zrozumienia skomplikowanego systemu imaskarskiej wojskowości. Tak czy owak – poznali największy sekret starożytnej cywilizacji, czyli arkana wymagane do utworzenia bariery pomiędzy bogami, a ich wyznawcami. Właściwie było to wszystko, czego najeźdźcy potrzebowali do odniesienia sukcesu.
Pozostawało więc tylko zbudować parę portali, prowadzącą do Mulhorandu i inwazja mogła stać się rzeczywistością. Armia została już zgromadzona, a Kościół majestatycznie górował nad wojskami wiernymi Bractwu i imieniu kica. Brakowało jeszcze tylko mścicieli, którzy mieliby poprowadzić armię na ziemię, która swoją wiarą obrazili imię Najwyższego. A i ci mieli wkrótce wyjść zza murów świętego przybytku…
***
Jako Rhyald Darkspear, pracodawca Srebrnej Kompanii, Velg miał mocno ułatwione zadanie – przynajmniej w stosunku do trudności, jakie miałby jako Pierwszy Sekretarz MACu. Wprawdzie forma fizyczna odbiegała od jego zwyczajowych przedstawień (w tej formie był wysokim na sześć i pół stopy, szczupłym, łysym mężczyzną o ziemistej cerze i brązowych oczach), lecz za to idealnie wtapiała go w społeczeństwo Mulanów. Nikt nie traktował go jako „elementu obcego” – gdyż typowo mulański wygląd klasyfikował go jako przedstawiciela ludności rdzennej, który w nieodgadnionej przeszłości wyruszył na zachód w poszukiwaniu bogactwa czy przygód…
W każdym razie, bez większej trudności (prócz bariery językowej ) udało mu się wynająć najemników. Pieniądze robiły swoje – miastu Mordkulin właśnie kończył się kontrakt z liczną kompanią najemniczą, tym samym stała się zbędnym problemem. Królewska dynastia Jedeów z ulgą powitała fakt, że ktoś wynajął najemników, którzy – pozbawieni pracy – poczynali problemem dla gospodarki (tym większym, że kompania liczyła więcej niż ćwierć sił, którymi dysponowali możnowładcy). Koniec końców, miasto wprawdzie nie otwarło wrót dla nowego wojska Rhyalda, lecz, za pieniądze wyciągnięte z przenośnej dziury, zgodziła się dostarczyć pożywienie.
I tak, Lereas i Fedor, dowódcy Srebrnej Kompanii, poczęli służyć nowemu władcy…
***
- Złapaliśmy patrol sił Mulhorandu, panie. – zameldował Lareas, odziany na modłę chessencką półelf. Stanowił żywe potwierdzenie tezy, że Faerun nie jest jednolity ani kulturowo, ani rasowo.
- Świetnie. Zabijcie ich. – odpowiedział najemnikowi Darkspear.
Po chwili zresztą poszedł, aby osobiście dopilnować wykonania rozkazu. Faktem było, że pogłoski opiewające Srebrną Kompanię jako „najwierniejszych najemników po tej stronie Faerunu” nie były przesadzone, jednakże wciąż należało otaczać ich nadzorem – ot, aby lepiej kontrolować tych ludzi. Płacąc za roczną służbę z góry należało być ostrożnym, choćby dlatego, żeby nie skończyć z nożem w plecach i złotem w cudzych kieszeniach.
- Litości! – niebo przeciął krzyk skazańca, przerwany szybko uderzeniem miecza.
Cóż, tak trzeba… – stwierdził w myślach Velg-Rhyald, obserwując wykonywanie wyroku na kolejnych mulhorandczykach. Ciężkozbrojni z zadania wywiązali się dość szybko, nawet przesadnie nie brudząc swoich pancerzy.
- Wyruszamy. – zakomenderował Fedorowi, drobnemu ludzkiemu mężczyźnie o wyraźnych cechach fizycznych ludu chondathskiego i zastępcy Lareasa.
- Tak. – rzekł i skinął głową, a jego pracodawca złapał się na liczeniu wypowiedzianych przez niego słów. Przez trzy dni, czyli od początku służby Rhyaldowi, Darkspear usłyszał niespełna dziesięć słów z jego ust.
W każdym razie, Srebrna Kompania wyruszyła i na skraju ziem Wolnego Untheru można było dostrzec dwa i pół tysiąca zbrojnych zakutych w pobłyskujące zbroje, wykonane na zupełnie inną modłę niż te ze starych imperiów.
***
Mieli szczęście – dzięki zaklęciom Teferiego, jedynego maga Srebrnej Kompanii, trakt spowiła gęsta mgła (co w tym klimacie nad morzem nie było zjawiskiem szczególnie), skutkiem czego przez jakiś czas nikt się nie interesował sunącym naprzód oddziałem. Aż do dzies iątego dnia marszu po sforsowaniu przełęczy górskiej Threskelu (dzielącej Wolny Unther od Chessenti), kiedy stanęli przed Messemprarem. Trzy dni drogi po przekroczeniu granicy, stanęli przed stolicą ruchu oporu.
Stu Untherczyków, podjęli się towarzystwa oddziałom Darkspeara, wróciło ze zwiadu z wieściami o oddziałach oblegających Messemprar – siedem tysięcy mulhorandzkich siepaczy rozłożyło się nieopodal miasta. Niemniej, utrzymanie takiej armii podczas oblężenia naturalnie sporo kosztowało, więc dowódca najwyraźniej postanowił zbudować kasztele nieopodal dróg ucieczki z oblężonego miasta, a główną armią udać się na leże po drugiej stronie rzeki. Plan taki byłby ze wszelkich miar sensowny – bombardowanie z wieżyc przynosiłoby miastu tak dotkliwe szkody, że stolica oporu musiałaby poddać się bądź zaatakować fortyfikacje oblegających. A wtedy, raz że wykrwawiłaby się o drewniane mury, a dwa – że do czasu zniszczenia kasztelu przeciwnicy zdołaliby przeprawić się przez rzekę i zaatakować armię powstańców.
To wszystko miało tylko jedną wadę – jeden z dwóch zamierzonych kaszteli był jeszcze w budowie. Inżynierów ochraniał oddział lekkiej piechoty (z częścią łuczników), pilnujący jednej z dwóch dróg wejścia do miasta i walczący z wypadami obrońców. Ataki z strony przeciwnej kłopotu nie sprawiały – acz to nie z powodu korzystnego ukształtowania terenu, lecz szczupłości oddziałów rebelianckich.
I właśnie tą drogę chciał wykorzystać Velg i jego ludzie.
- Lareasie, znam się na tym. – uciszył półelfa, po czym spojrzał na swoją mapę – Zwyczajnie pod osłoną nocy odetniemy tysiącowi Mulhorandczyków drogę ucieczki i postawimy ultimatum – poddacie się, albo was wystrzelamy. Cokolwiek sądzić o sprawności ich oddziałów, nasze ciężkie zbroje lepiej chronią nas przed strzałami od lekkich pancerzy imperium.
- Ale zanim dorżniemy ich…
- Nie dorżniemy ich – poddadzą się. Puszczę ich dowództwo wolno w zamian za poddanie się.
- Niemniej…
- Jeśli się nie poddadzą, zginą.
- Ale kupią czas…
- Jeśli się zjednoczymy z siłami Messempraru, na nic im ten czas.
- Zakładasz, że rebelianci nas wspomogą?
- Tak.
- A masz jakiekolwiek podstawy do tego? – pytał się zdenerwowany najemnik.
- Tak. – odpowiedział Rhyald. – A jeśli nas nie wspomogą – zwolnię was z umowy i sam oddam się w ręce imperium mulhorandzkiego. - i tym uspokoił Lareasa.
Nie wspominał, że ze swoimi zdolnościami umiał wymusić obie te rzeczy – to było już elementem jego planów i kalkulacji, które niedobrze byłoby wyjawiać postronnym.
Teraz miało liczyć się tylko to, żeby jak najprędzej rozstrzygnąć sprawę oddziału i przeciąć drogę armii mulhorandzkiej, nim przeprawi się przez rzekę. Zresztą, trzymał w rezerwowym oddziale Fedora trzystu z ciężkiej piechoty i dwustu łuczników – którzy w każdej chwili mogli nad rzeką interweniować.
- Za Wolny Unther. - rzekł na koniec, dając sygnał do rozpoczęcia działań. Sztandary z emblematem Untheru miały się rozwinąć po raz pierwszy w ciągu nowej wojny. |
_________________
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 09-07-2009, 16:43
|
|
|
Znajdujący się na zachód od Messempraru obóz armii faraona uległ ich atakowi z zaskoczenia – i w chwili obecnej tylko najbardziej optymistyczni dowódcy mulhorandzcy mogli przypuszczać, że się utrzymają. Jakkolwiek wschodnie wojsko było lepiej przystosowane do walk w klimacie swej oczyzny, to w polu przed oblężoną metropolią nie było żadnym przeciwnikiem dla ciężkozbrojnego, elitarnego oddziału. Zresztą, koniec końców żołnierzy wysłano tutaj do walki przeciw kiepsko uzbrojonym powstańcom, a nie przeciw elitarnej kompanii najemniczej…
- Wolny Unther! – rozległy się opisy, które Rhyalda nakazał im wznieść. Jednocześnie zaś z nieba na lekkie wojsko spadła salwa strzał. Oblegający odpowiedzieli swym ostrzałem – jednakże skoro była to lekka piechota, gdzie tylko niektóry żołnierze posiadali łuki (i z tego powodu treningów w ostrzale zbiorowym nie było), nie był to skoordynowany ostrzał. Koniec końców krótkie łuki armii mulhorandzkiej nie wyrządziły większej szkody armii Darkspeara i ichni dowódca chwycił się ostatniej, desperackiej deski ratunku – czyli nakazał frontalny atak. I wnet tego pożałował, gdyż szarża rozbiła się o mur tarcz.
***
- Ognia! – wydał komendę Fedor, po raz kolejny wydając wyrok śmierci na kilkunastu…? kilkudziesięciu…? broczących w wodzie żołnierzy armii zza rzeki.
Chwilę później ciężkie miecze Srebrnej Kompanii zmierzyły się z khopeshami kolejnej fali oponentów. Gdzieś nad głową dowódcy najemników przeleciała ognista kula Tefiriego, a z strony rzeki przeciwnik odwdzięczył się błyskawicą…
***
Hares, z woli Anhura (a raczej – jego duchowieństwa) dowódca oddziału ochraniającego budowniczych kasztelu, nie posiadał żadnych wielkich przymiotów osobowości. W sumie był tylko człowiekiem, który wiedział, że należy czcić właściwych bogów i służyć właściwemu władcy. Teraz zaś – wiedział, że musi jeszcze przez chwilę przetrzymać najeźdźców.
- Biała flaga! Ogłosić gotowość do rokowań!] – wydał dyspozycje swemu zastępcy.
Pięć minut później, kiedy konny goniec ze Srebrnej Kompanii przyniósł warunki, pod jakimi Rhyald Darkspear byłby skłonny podjąć rokowania, Mulhorandczyk nakazał swoim trzem przybocznym eskortować go na miejsce rokowań…
***
W międzyczasie, Farod zdołał utracić trzydziestu kilku ludzi. Choć dwóch wrogich magów, którzy z początku sprawiali problemy, leżało teraz martwych (zastrzelonych przez ludzi Srebrnej Kompanii), walka wcale nie stawała się łatwiejsza. Coraz to nowe oddziały przeprawiały się przez rzekę. Wszystkie słono płaciły za przebycie rzeki – lecz było ich o wiele za wiele, aby zbrojni oparli się ich naporowi…
***
Darkspear nie dawał po sobie poznać, że doskonale słyszy szepty niedoszłych rozmówców.
- Co?! Przyjechał sam?
- Głupota...
- Właśnie – na trzy atakujemy…
Cóż, to upraszcza sprawę… – przemknęło mu przez głowę, kiedy sondował ich swoimi wyostrzonymi zmysłami.
Głupcy postanowili wbić mu khopesh w plecy – na co zmiennokształtny uwagi zbytniej nie zwrócił. Velg po prostu zmorfował się w demona i zatopił szpony w szyi Haresa. Wyszło na to, że żaden z trzech „negocjatorów” nie krzyknął… Dowódca już nie mógł, a jego poddani byli zbyt oszołomieni. Chwilę później Velg rzucił dowódcę w przepaść, biegnącą wzdłuż jednej z dwóch dróg dotarcia do miasta. Chwilę później – odwrócił się ku jego eskorcie…
***
- Poddają się! – rozległo się w oddziale Lareasa. Ów, zgodnie z zaleceniami swego pracodawcy oddelegował dwustu ludzi do nadzoru nad jeńcami (wcześniej rozbrojonymi) i pośpieszył wesprzeć Faroda. Był nieco zdziwiony – wedle planów Rhyalda, mieli puścić wolno Haresa. Tymczasem, nigdzie nie było widać dowódcy Mulhorandu… Jednakże to już wykraczało poza jego kompetencje, tak samo jak prywatne plany pracodawcy (Darkspear z chwilą swego powrotu natychmiast wyruszył ponownie ku miastu). W tej chwili dowódcę najemników pochłaniały głównie sprawy związane z toczącą się bitwą – Fedor właśnie wycofywał się znad rzeki w kierunku zachodnim, wzięty w dwa ognie przez główny oddział imperium i dwie setki zbrojnych z kasztelu.
Pięć setni ciężkiej kawalerii pośpieszyło na południowy wschód, dążąc do oflankowania sił spychających drugą część sił Srebrnej Kompanii… Zaraz za nimi, ruszyły pozostałe siły najemników. Wprawdzie mogli wygrać, jednak od Rhyalda mieli rozkaz jedynie osłonić wycofanie się towarzyszy – i, jak to najemnicy (nawet najbardziej lojalni) nie zamierzali wykonywać zbyt wielu czynności ponad to, co im nakazano.
***
- Przepuścili ich? A potem pozwolili ich eskorcie odejść? – Isimud, siedzący pośrodku sali rady Północnych Czarodziejów, kurczowo chwycił się oparcia swego rzeźbionego krzesła. Pozornie spokojny, wewnątrz jednak wręcz kipiał. –Kto za to odpowiada?
- Bramy strzegł nasz dowódca straży. Jednak zaginął on...
- Czyli szpieg Mulhorandu lub ktoś gorszy. – przywódca największego stronnictwa w nieokupowanej części Untheru zagryzł wargi, rozważając konsekwencje tego. Kilkuset Mulhorandczyków (teoretycznie jeńców) w mieście… Łaska Mystry, że bez broni – inaczej podejrzewałby faraona lub przeciwników wewnętrznych o przygotowania do przewrotu. Tak czy owak…
- Panie, ludzie donoszą również, że mechanizm bramy, przy którym zaginiony miał stanowisko, uległ zniszczeniu. Teraz brama się nie opuszcza.
- Mystro droga… Jak tak dalej pójdzie, to faraon zawładnie całym Untherem… – stwierdził czarodziej, przyglądając się magicznej wizualizacji bitwy. Ciężkozbrojne siły wyraźnie wycofywały się, oddając pole żołnierzom imperium spod znaków Anhura i Horusa-Re. - Wszystkim siłom, oprócz trzech setni, nakazać podjąć wypad i uderzyć na wroga! I… Niech bogowie mają nas w swojej opiece.
***
Rhyald Darkspear, który w końcu odnalazł się w szeregach Srebrnej Kompanii, patrzył na postępującą porażkę sił wroga. Kilka razy starł się na khopesze z wrogiem, odcinając zakrzywionym ostrzem czyjąś głowę. W końcu jednak nadszedł czas, kiedy walki już nie stało – i przeciwnik uciekł za rzekę. Częścią swych sił – trzystoma ciężkozbrojnymi piechurami oraz stoma untherczykami – nowy wojownik Untheru obsadził drugi brzeg rzeki. Potem złożył chwilowo dowodzenie w ręce Lareasa, bowiem przybył posłaniec od Północnych Czarodziei. Najwyraźniej stronnictwo chciało przekonać się, z kim mają do czynienia i zawrzeć jakieś układy – całkiem rozsądnie, biorąc pod uwagę fakt, że choć na polu Messemprar posiadał nieco większe siły, to wojsko Rhyalda znacznie górowało nad powstańcami uzbrojeniem i wyszkoleniem.
Cóż, liczenie trupów można było zostawić na później – pracodawca najemników miał i tak dostatecznie dużo danych do negocjacji. Wiedział, że z tysiącosobowego oddziału poległo około czterystu ludzi, a reszta poddała się – wraz z towarzyszącymi im budowniczymi. Dalej, uderzenie Fedora na małą część głównej armii, która zdołała się już przedostać na drugą stronę rzeki i dalsze mulhorandzkie próby przeprawy pochłonęły życie około tysiąca ludzi zza drugiej strony barykady. Kończąc zaś wyliczankę, w końcowej bitwie padło około pięciuset przeciwników, a dalszych siedmiuset zostało wziętych do niewoli… Dawało to około trzy tysiące dwustu strat u przeciwników przeciw pięćdziesięciu łucznikom, trzystu ciężkim piechurom i stu kawalerzystom oraz niewiadomej (ale zapewne zawierającej się w granicach ośmiu setek) liczbie zabitych z armii Messempraru. Co więcej, czary Północnych Czarodziei osłabiły morale w wojsku imperialnym i najpewniej nie miało się ono przeorganizować jeszcze przez kilka dni… Ogółem – było to znaczące zwycięstwo sił spod sztandaru Wolnego Untheru.
***
A tymczasem, wieść o porażce Mulhorandu roznosiła się po krainach... |
_________________
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 09-07-2009, 21:42
|
|
|
- Dobra - stwierdził kapitan zapalając papierosa - wszyscy są?
Prawdę mówiąc widywał armie większe i bardziej imponujące, ale mało która była tak zdyscyplinowana. Wszyscy trzymali się sztywno jak kije.....no może oprócz kilku nowicjuszy którzy wiercili się niespokojnie. Cóż portal o kilometrowej średnicy to nie jest codzienny widok więc można ich zrozumieć.
- Ehhh - westchnął - dobra, lekka jazda przodem a konni łucznicy zaraz potem. Wykarczować wszystko co ma mózg, dwie nogi i język w promieniu mili i pozbawić ich jednego z tych wymienionych narządów.....a najlepiej wszystkich naraz. Ruchy - pokazał kciukiem na portal. Gdy wjechali w niego jeźdźcy a następnie gdy wojsko odczekało dobrą chwilę Karel stwierdził.
- Dobra teraz reszta.........ale nie łamać szyku - ta ostatnia uwaga była niepotrzebna bo wojska poruszały się w takiej harmonii że szermierz przypomniał sobie o swoich ołowianych żołnierzykach.
- Dobra zostałem tylko ja i.....- spojrzał na będącego obok niego gońca - jak ci tam?
- Albert panie!
- Dobra Albrecht idziemy. - po czym weszli przez portal.
Karelowi ukazał się widok..........cóż monotonny. Naprawdę nie było się czym zachwycać pod względem piasku. Jedynym elementem urozmaicającym był traktat wiodący na południe.
- Dobra wszyscy są. Wymarsz! Szyk jak przednio. Lekka konnica wyłapywać z przodu wilcze doły i inne niespodzianki. Łucznicy na chabetach z tyłu za transportem zaopatrzenia. reszta środkiem. Wszyscy mają koce?
- Jakie koce panie?
- Aldebert ty w życiu na pustyni nie byłeś?! - kapitan złapał się za głowę - Nie byłeś prawda? W nocy ci tyłek do ziemi przymarznie. Ruszaj do zapatrzenia niech ci wydadzą zapasowy koc......a wy co tak stoicie - stwierdził do reszty wojska - ruchy! Na Zakon Nieba czekać nie trzeba. Mamy sto kilosów do Skuld........jazda! |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 09-07-2009, 22:25
|
|
|
A tymczasem Rhyald Darkspear, większością jednego głosu (przekupionego) obrany przez radę Północnych Czarodziejów księciem Untheru, oglądał scenę lądowania w swej kryształowej kuli. Uśmiechał się przy tym z zadowoleniem – jeden z dwóch przedmiotów magicznych (oprócz przenośnej dziury), które zabrał do Zapomnianych Krain, spisywał się całkiem dobrze. Tako też spisywała się armia Bractwa. Zresztą, niedługo magowie mieli dokonać rytuału – co powinno dość poważnie zaniepokoić Mulanów i trochę załamać morale ichniego wojska, co miało tylko polepszyć szansę żołnierzy MACu.
W każdym razie, nadeszła pora na podjęcie dalszych działań – jak od sześciu dni zajmował się głównie reorganizacją wewnętrzną Messempraru (za pomocą Srebrnej Kompanii zmusił do uległości miejscowych szlachciców, przeprowadził prowizoryczną reorganizację wojska itd.), tak teraz nadszedł czas na akcje zaczepne. Natychmiast wysłał trochę emisariuszy na południe – część do znanych przywódców buntowników, a część do Unthalass, aby tam zasiali zarzewie rewolucji. Zdawało się, że wśród części organizacji (począwszy od lokalnych gangów, przez kult Tiamat, aż po Harfiarzy) dość sporo ludzi popierało idee wolnego kraju – co można było wykorzystać do zrewoltowania miasta. Prędzej jednak…
- Chłopcze, zawołaj Isimuda – pragnę omówić z jego radą wymarsz na południe.
… musiał uporać się z trudnościami sprawowania władzy. „Książę rządzi, a rada zatwierdza”, jak to określił jeden z magów? W praktyce bardziej wyglądało to na „książę buduje, a rada rujnuje” i z tym musiał sobie radzić.
A później… Cóż, miał pięć tysięcy Untherczyków (naprędce zebranych ze straży lokalnych arystokratów, komand powstańczych oraz z co bardziej patriotycznych wiosek), zgrupowanych w coś, co z bardzo grubsza przypominało wyspecjalizowane oddziały. Miał też Srebrną Kompanię i Północnych Czarodziejów, a kult Tiamat obiecał mu swe pełne poparcie w zamian za potajemne oddanie dużej, zrujnowanej świątyni Gilgaema. Patriarcha świadkiem, nie było to dużo – zwłaszcza, że magowie w wieszczeniach uprzednio ujrzeli wymarsz dodatkowej armii z Mulhorandu, celem stłumienia rebelii. Darkspear sądził jednak, że, wobec ofensywy Kościoła Praworządności, wystarczy to na wzbudzenie rewolucji na południu. Zwłaszcza, że armia posiłkowa zapewne miała zostać odwołana z powrotem do kraju...
Zresztą, od zachodu ubezpieczać go miały go wynegocjowane przez kryształową kulę dobre stosunki (i tajny sojusz) z Mordkulin, któremu oficjalnie obiecał odstąpić część terytorium Wolnego Untheru, nad którą i tak nie miał kontroli (i znów Patriarcha był świadkiem, że byłoby źle, gdyby nie udało mu się formalnym zrzeczeniem się części przywilejów skłonić radę do zaaprobowania takiej decyzji), a od południa – ubezpieczać własna armia. |
_________________
|
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 10-07-2009, 18:52
|
|
|
Dla Kitkary dzisiejszy dzień był nudny, nic się w nie działo. Postanowiła więc się trochę powylegiwać na łóżku. Jednak ta przyjemność nie trwała długo, bo nagle w jej pokoju zmaterializował się bosy Altruista.
- Kurcze, czego ty ode mnie dzisiaj chcesz? Wolne mam, odpocząć chcę w końcu! - Warknęła Kitkara.
- Bądź pozdrowiona piękna dziewczyno - Altruista zdawał się nie zauważać wrogiego tonu Kitkary.
- Wybacz, że ci przeszkadzam, ale przybyłem by cię o czymś poinformować.
- Tak? Więc mówże, a potem idź sobie, odpocząć wreszcie chce. Chyba mi się to należy? Nie?
- Oczywiście, zrobiłaś dla nas wiele, choćby to, że dostarczyłaś nam jeden z artefaktów, za co jestem ci niezmiernie wdzięczny, a teraz posłuchaj.
Kitkara chciała coś wtrącić, ale się powstrzymała. Doszła do wniosku, że im szybciej Altruista powie to co ma do powiedzenia, tym szybciej opuści jej pokój.
- Za kilka godzin nasz kościołek wleci w portal prowadzący do Fareunu.
- Co prawda nie spodziewam się aby ktoś nas tam nagle napadł, no ale trzeba być gotowym na wszystko. Chce byś wzięła kilka ludzi z zakonu nieba i ubezpieczyła nasz kościół z powietrza.
- To wszytko, Altruisto? - Dziewczyna spytała pełna nadziei.
- Nie - Altruista powiedział to słowo w dziwnym tonie, po czym podszedł do dziewczyny i położył dłonie na jej ramionach
- Kitkaro, słyszysz mnie? Gdziekolwiek będziesz, to podnoś zawsze wzrok, Kitkaro.
- Zobaczysz wtedy jak chmury się podnoszą! Słońce prześwituje! Wychodzimy z ciemności w światło. Idziemy w nowy świat, lepszy świat, gdzie ludzie staną ponad swoją nienawiścią, swoją chciwością i swoją brutalnością. Podnieś wzrok, Kitkaro! Duszy ludzkiej przydano skrzydła, a człowiek wreszcie zaczyna swój lot. Lot ku tęczy.
- Ku światłu nadziei, w przyszłość, chwalebną przyszłość, która należy do ciebie, do mnie i do wszystkich z nas. Podnieś wzrok, Kitkaro... podnieś wzrok. |
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 10-07-2009, 23:01
|
|
|
Kitkara popatrzyła na Altruistę jak na szaleńca.
- Uspokój się, Altek. Wdech i wydech - zdjęła jego dłonie ze swoich ramion i uderzyła go delikatnie w policzek. - Nie interesuje mnie, że wychodzimy z mroku... Ja bym wolała w nim pozostac, ale róbcie jak uważacie. - Wstała. - A teraz, jeśli to już wszystko z twojej paranoii to pozwolisz, że się wreszcie prześpię. Może Karel w końcu zjawi się udzielić mi dalszego treningu. Muszę być wypoczęta na jego tortury - zaśmiała się lekko.
Mężczyzna popatrzył na nią z wyrzutem.
- Zatem, jak sobie życzysz. - Rzekł smętnym głosem. Patrzył na dziewczynę z dziwną tęsknota.
- Nie rób takiej miny - rzekła, widząc, jakim wzrokiem ją obrzucił. - Zajmij się lepiej dalej swoją paranoją, bracie. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Costly
Maleficus Maximus
Dołączył: 25 Lis 2008 Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 11-07-2009, 09:45
|
|
|
Portal łączący ziemie Bractwa z Mulhorandem wznosił się majestatycznie pośród pustej polany. Patrząc na niego z ziemi zdawać by się mogło, iż sięga on chmur.
- A mówiłem, aby nie robić bramy! - Westchnął Costly oglądając twór magów Bractwa.
Aby ustabilizować sytuacje w rejonie siły militarne wspomagać musi potęgą Kościoła Praworządności. Oto przyszedł moment, gdy Twierdza miała zamanifestować swoją obecnośći w Faerunie.
- Panie. - Odezwał się akolita zza pleców Mrocznego Kapłana. - Kiedy Kościół wleci w portal?
Costly spojrzał na akolitę jak na robaka.
- A na ochotnika zamierzasz celować nim w bramę?! To nie jest powóz do jasnej cholery! - Wydarł się rozgniewany. To już chyba dwudziesta osoba, która zadaje mu tak głupie pytanie.
- Jak więc Panie... - Spytał cicho akolita z spuszczonymi oczami.
- Patrz. - Powiedział Costly.
Polane wypełniali magowie Akademii, którzy odpowiedzialni byli też za stworzenie portalu. Monotonnym głosem śpiewali oni w kółko kilka słów.
- Cóż ma to przynieść, Panie?
- Kościół do Mulhorandu przeniesiony zostanie indywidualnie. Tak będzie bezpieczniej.
I drożej. Ale co poradzić. Choć zmobilizowano tylko niewielką część sił, które wystawić może Bractwa, to nadal wyjątkowo skomplikowana sytuacja logistyczna sprawiła, iż koszty kampanii są wielkie. Costly musiał przełknąć gorzką pigułkę jaką było zrezygnowanie z przewidzianych na ten rok reorganizacji lokalnych jednostek władzy MAC. Z czegoś finanse ściągnąć trzeba było.
Monotonny zaśpiewam magów zaczął brzmieć coraz donośniej, a powietrze zgęstniało.
- Zaczyna się. Wracamy do Kościoła Praworządności. - Zawołał Costly do zgromadzonych akolitów.
***
Niebo nad Mulhorandem zaszło ciemnymi chmurami. Ogromna ilość piorunów przecięła powietrze w chwili, gdy na nieboskłonie pojawił się Kościół Praworządności.
Serca wiernych od razu wypełniły się odwagą i nadzieją, gdyż potęga Kica była za ich plecami.
Kto żyw niewierny mógł zobaczyć ten majestatyczny widok, w tego sercu pojawił się strach i rozpacz. |
_________________ All in the golden afternoon
Full leisurely we glide... |
|
|
|
|
Shizuku
Trochę poza sobą
Dołączyła: 15 Lis 2006 Skąd: Z pogranicza światów Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma
|
Wysłany: 11-07-2009, 20:39
|
|
|
Shizuku po wszystkich uroczystościach związanych z pogrzebem Mozarusa udała się na poszukiwanie artefaktów na polecenie Velga. Nie otrzymała informacji, gdzie ma szukać i czego, tak właściwie nie było wiadomo czy rzekomy artefakt w ogóle istnieje. Jednak to czyniło wyprawę jeszcze bardziej fascynującą i co chwila wyobrażała sobie jak też może wyglądać szukany przedmiot. A może to roślina bądź zwierzę? Te rozmyślania odwracały jej uwagę od ostatnich smutnych wydarzeń w kościele. Zresztą cieszyła ją jeszcze świadomość, że nie pominięto jej w tym zadaniu, dzięki temu czuła się trochę potrzebniejsza i bardziej użyteczna.
Tym razem nie wybrały się z nią jej wierne kucyki. Cały czas zmęczone po wydarzeniach w Seahaven, odpoczywały na terenie kościoła. Tym razem Velg użyczył jej swojego pegaza, którego przestrzegł, aby z boginką obchodził się bardzo delikatnie (dziewczyna zdołała nawet usłyszeć szeptane groźby w stronę pegaza, jeśliby miałoby spaść jej choć jeden włos z głowy). Czuła się trochę winna podróżując na grzbiecie kogoś innego, jednak nie mogła przemęczać swoich podopiecznych.
W końcu dotarła do Lutenis – nadmorskiego miasteczka w Mulhorandzie. Postanowiła na początek zaczerpnąć informacji w okolicznych spelunkach i obskurnych barach w poszukiwaniu jakiś zakapturzonych i szpetnych typów – tacy zawsze wiedzą najwięcej o tajemniczych artefaktach. Przynajmniej tak to wyglądało w wyobrażeniach Shizuku. Jednak po kilku dniach poszukiwań upadły wszystkie jej założenia, nie znalazła nikogo, kto choćby słyszał o tych tajemniczych insygniach. Chciała wybrać się do innego miasta i już wchodziła na pegaza, gdy z zza jej pleców dobiegł ją osobliwy szmer. Odwróciła się i na placu nie dostrzegła nikogo z wyjątkiem 6cio letniego chłopczyka z czarną czupryną ubranego w marynarski purpurowy strój. „Dość osobliwy kolor jak na mundur” – pomyślała Shizuku. Do tego zaniepokoił ją nieco dziwny wyraz twarzy dziecka – nienaturalny z dziwnymi wytrzeszczonymi oczami. Usta pozostawały otwarte, nieznacznie się ruszając, a z gardła dobywał się odgłos, który starał się stać zrozumiałą mową. Boginka przybliżyła się do chłopca, kucnęła i złapała go za ramiona, ponieważ chłopiec nie zareagował w żaden sposób, przybliżyła ucho do jego ust.
-%$#&*(^%#$!$%… Shizuku musiała jeszcze bardziej się skoncentrować by zrozumieć język Roushemi.
-Bursztyn kryje w sobie komara, i tylko nieliczni widzą w nim skarabeusza.
Chwilę później chłopiec zaczął się rozpływać i zamienił się w fioletową plamę na ziemi. Znaczy się był nią przez sekundę, bo potem „maź” wsiąkła w grunt.
Boginka uznała to za wystarczającą wskazówkę. Co prawda brzmiała ona dziwnie i nieco pokrętnie, no ale niczego lepszego się nie spodziewała. Postanowiła zastanowić się nad tym w pobliskiej stodole, w końcu nie ma innego miejsca, gdzie pomysły szybciej wpadałyby do głowy (przynajmniej dziewczyna była o tym przekonana).
Mijały minuty, a Shizuku wciąż i wciąż powtarzała wierszyk w głowie. Aż w końcu… Bursztyn czyli… Amber! Morze Alamber. Aluzja apropo komara i skarabeusza, tyczy się pewnie artefaktu, który może wyglądać nieco odmiennie. Choć może mieć to coś wspólnego z wrakiem statku, który pochłonął wiele ofiar. Takie skojarzenie z komarem, który wysysa krew. Boginka zawsze wiedziała, że jej umysł pracuje na nieco odmiennych falach niż reszcie populacji. W każdym razie czas trochę popływać…
Przeszukiwanie wraku „Fridens” leżącego w odmętach morza przez kilkanaście lat, okazało się dość trudnym zadaniem, nawet z możliwością oddychania pod wodą. Do tego nie mogła mieć pewności ile czasu właściwie tam spędzi. Korzystanie z możliwości korzystania z tlenu rozpuszczonego w wodzie, znacznie spowalniało jej ruchy. Widoczność była mocno ograniczona, na szczęście boginka posiadała zdolność wyczuwania pewnych rzeczy, nawet gdy nie wie jak one wyglądają. Dotarła do sterowni, a tam przy w centralnej części steru znalazła wyżłobienie. Chwilę popracowała palcami i wysunęła kawałek mahoniowego drewna. W środku zaś znalazła pierścień, pierścień z niebieskim oczkiem. „Skarabeusz…” – pomyślała przez sekundę. Właściwie nie wiedziała skąd jej ten pomysł wpadł do głowy, ale chwyciła za kolorowy kamień i mocno pociągnęła. Pierścień zaczął się zmieniać, stawał się na przemian ciepły, a to znów zimny, złoto wyginało się w dziwne formy, aż w końcu po minucie tego specyficznego tańca stał się zupełnie gładki. „Widać, nie tylko ja posiadam zwariowany sposób myślenia” – pomyślała dziewczyna i zaczęła przemieszczać się ku powierzchni.
Ledwo przebiła taflę wody, wezwała do siebie rumaka Velga i pospieszyła do kościoła. Wiedziała, że minęło bardzo dużo czasu i bała się, czy tak późne dostarczenie artefaktu nie okaże się zbędne. W końcu wśród chmur wyłonił się kościół. Przesuwał się szybko, tak więc boginka domyśliła się, że MAC szykuje się do natarcia. Zsiadła z pegaza i ciężko dysząc biegała po korytarzach w poszukiwaniu Najwyższego Kapłana. W końcu dopadła go w drodze do komnaty Kica. Chwyciła go za ramię i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wydyszała – Ju – uż jeste – em, znalazłam… artefakt. |
_________________
|
|
|
|
|
Daerian
Wędrowiec Astralny
Dołączył: 25 Lut 2004 Skąd: Przestrzeń Astralna (Warszawa) Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 11-07-2009, 21:19
|
|
|
Albo lekkie rozbawienie. Tego jednak raczej nie wiedzieli...
Każdy ma swoje miejsce urodzenia. Pewnym zbiegiem okoliczności, Daerian pochodził z Zapomnianych Krain. Podobnie jak jego przyjaciele. I mimo, że obecnie przebywali daleko od domu, to nie zapomnieli pozostawić odpowiedniej ilości magicznych informatorów i czytników...
Zarówno Daerianowi, jak domowi Shae'verth pod przywództwem mocno nie odpowiadał pomysł przejęcia nawet części tego świata przez oddziały MAC. To zaś oznaczało konieczność reakcji. Tym razem MAC pozna mniej miłą stronę drowów, skoro pogardził ich propozycja wspólnej przyjaźni i interesów.
Daerian i Endarion rozpoczęli przygotowania, a dowódcy poszczególnych grup bojowych rozpoczęli przegląd i sposobienie swych podwładnych. Wkrótce zaś...
- Pancerna Pięść w stanie gotowości, wszystkie pięćset głów gotowych do walki - zgłosił Dorrovian, odziany w czarny pancerz płytowy półork z wielkim mieczem półtoraręcznym przerzuconym przez plecy - tak samo oddziały zwykłej piechoty, ośmiuset wojowników. I pięćsetka jazdy.
- Tak samo mój pododdział specjalny - stwierdził jak zwykle nieco sycząco Grim, z twarzą jak zawsze skrytą kapturem - nasza liczba jak zawsze nieco się zmienia... ale w tej chwili jest nas około trzydziestu.
- Magowie bitewni w liczbie sześćdziesięciu i dwóch, razem ze mną - uśmiechnął się Narthos, skrobiąc się w głowę swą szkieletową dłonią. Ten odziany w pełną zbroje płytową nekromanta był starym przyjacielem Grimsona... i jednym z nielicznych krasnoludów zainteresowanych w magicznych sztukach.
- Czterystu muszkieterów, wyszkolonych i zaopatrzonych przeze mnie. Dwadzieścia ciężkich maszyn bojowych, kilkadziesiąt starannie przygotowanych do warunków maszyn oblężniczych. Zapasy prochu i amunicji. I oddział inżynieryjny - wcześniej wspomniany Grimson uśmiechnął się zadowolony - no i nie zapominajmy o moich zbrojach i uzbrojeniu, noszonym przez pozostałe oddziały.
- Moi mnisi są zaś jak zawsze gotowi - podsumował Endarion - zaś dzielni rycerze lorda Zygfryda Ryszarda Radiantlionheart już nie mogą się doczekać wyruszenia na innych fanatyków religijnych... przybyli wszyscy.
- Daerianie - dokończył - uczynisz honory?
Daerian uśmiechnął się. A potem kompleks stalagmitów tworzących dom Shae'verth zniknął w pojawiającej się bramie przestrzennej i wyłonił się w wcześniej przygotowanej jaskini pod piaskami pustyni... |
_________________
|
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 12-07-2009, 16:57
|
|
|
Rok 1372 Tuż po Tarczowym Wiecu, Suzail- Stolica Cormyru, Gospoda Smocze Szczęki.
Kolejny dzień spędziłem, szukając czegoś ciekawszego do roboty. Na tablicy nic nie było interesującego. Nie cierpię stać w miejscu, a czekanie na wiadomość o ukończeniu projektu pod kryptonimem „Pył Owiec pod chatką” od zespołów Rasty (genetycy, technologowie magiczni, inzynierowie i nekromanci ) z Gór Orsraunu(tam gdzie jest Tarmish, na zachód od Untheru)) , doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Podszedłem do baru, aby zapomnieć o swoich sprawach. Przywitałem się z Barmanem Milo Dudleyem, który od razu wlał mój ulubiony trunek „Piwo ciemne mocne Tanagyr”, czy jakoś tak. Ważne, że było dobre i nie drogie. Po krótkiej nic nie znaczącej rozmowie z Krasnoludem. Zamknąłem oczy i zacząłem powoli sondować umysły obecnych osób. Po chwili dałem sobie spokój. Wtem do mnie podszedł i klepnął mnie po plecach stary znajomy z Purpurowych Smoków, z którym odbijałem Arabelę z rąk orków rok temu. Uratowałem mu życie wtedy i od tamtego momentu chce mnie rekrutować do Purpurowych Smoków. Po raz kolejny powiedziałem, że się zastanowię. Piliśmy parę godzin i rozmawialiśmy o zeszłorocznych walkach. Gdy wchodziłem do swojego pokoju już lekko podpity z płaszcza poruszyła się muszelka(psioniczny komunikator organiczny). Nareszcie pomyślałem. Po chwili odczytałem wiadomość.
Siemka Aranie tu Rast,
Przepraszamy, że tak długo trwało, ale mieliśmy problemy techniczne. Bogowie coś wywęszyli i musieliśmy w jakiś sposób ich zmylić. Cała operacja jest bezpieczna. Naprawiliśmy usterkę w Diabelski Całuń(siatka anty wykrywająca, która przechwytuje sygnały wszelakiego rodzaju i wysyła fałszywe). Udało nam się przeprowadzić rytuał(T’lan Imass) na 400 martwych orkach, rycerzach i kilku smokach. Mogą się bez przeszkód zamieniać się w pył. Będziemy potrzebować więcej zwłok. Mógłbyś to załatwić. Jesteśmy w trakcie końcowej fazy stworzenia Umbrołaków (Połączenie genetyczne Umbrowych kolosów i Większych Wilkołaków ). Sprawdzamy czy będą się słuchać rozkazów. Fist sonduje je . Do tej pory mamy 60 tych bestii. Proces Klonowania idzie szybciej niż się spodziewaliśmy. Cytadela z smoczego szkła jest w budowie. Za 5 dni będzie wszystko gotowe. Koniec Raportu.
Zadowolony z tej wiadomości poszedłem spać
Rok 1372, 5 dni po wcześniejszej wiadomości, Suzail, Promenada
Cześć Rast,
Mam nadzieje, że nowe świeże ciała przypadły wam do gustu. Niestety Drużyna Teoderiki( dowódca 11 drużyny Szkarłatnych Płaszczy Mroku[ zabójcy, szpiedzy i sabotażyści] ) nie mogła zabić więcej. Mogłoby to skutkować nagłym zainteresowaniem. Przyjadę do was za kilka dni. Zostałem przydzielony do Niebieskich Smoków. Mój kolega z Purpurowych smoków się wkurzył, ale tamtejsze dowództwo chce sprawdzić moją lojalność. Dlatego przydzielili mnie do okrętu Ostrze Esteru. Dziś wyruszam na pirackie łowy. Będę w Alaghon za kilka dni.
Odpowiedź
Witaj Aranie,
Tyle nam wystarczy. Udało nam się całkowicie ukończyć rozbudowę Cytadeli. Efektem naszych prac będziecie zadowoleni.
Rok 1372, czas obecny, Alaghon - Stolica Turmishu
Witaj Rast,
Dowiedziałem się, że Unther jest wyzwalany jest przez zorganizowaną armię. Z nie dawnego przeprowadzonego raportu o Krajach z nad Morza Spadającej Gwiazdy nic nie wynikało tego typu zdarzenia. Mam nadzieje, że nie jest to co myślę. Na wszelki wypadek wysłałem pismo do Rady Draconów o szybsze podesłanie Psionicznych Duszoszyderców (Grupa Draconów specjalizująca się w kontrolowaniu umysłów i dusz swoich ofiar). Możliwe, iż będzie trzeba szybko przejść do fazy drugiej. Wyruszam do Cimbaru, żeby zorientować czy ta armia nie zagraża naszym interesom. Podeślijcie na moje miejsce jakiegoś zmodyfikowanego sobówtorniaka. Dam wam znać jak się coś dowiem o tej Armii. Zamiast mnie przybędzie do was Gluton( zastępca Teoderiki w 11 drużynie Szkarłatnych Płaszczy Mroku). Teoderika jest w Sembii
No nieźle długo byłem tym Niebieskim Smokiem. Wyruszyłem na statek, aby się napić. Coś mi się wydaje że długo nie będę pił. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
Altruista -Usunięty-
Gość
|
Wysłany: 12-07-2009, 20:17
|
|
|
Altruista już miał wchodzić do komnat kica, gdy zatrzymała go Shizuku.
– Ju – uż jeste – em, znalazłam… artefakt. - wystękała.
- Tak? - Na twarzy Altruisty zagościł altruistyczny uśmiech. Najwyższy kapłan spojrzał swoimi dużymi, zielonymi oczyma w oczy Shizuku.
- Pokaż mi go – wyciągnął dłoń w jej stronę. Dziewczyna, nie zastanawiając się dłużej, położyła na jego dłoni złoty pierścień. Altruista przyjrzał mu się z bliska.
- Jest bardzo ładny, ale nie tak jak ty - powiedział po chwili - Doskonale się spisałaś, Shizuku. - Kapłan uśmiechnął się chowając w fałdy szaty pierścień, następnie podszedł do kobiety. Pochylił się nad nią delikatnie muskając wargami jej czoło.
- Jestem z ciebie bardzo dumny, córko.
Shizuku uśmiechnęła się od ucha do ucha, błyskając białymi ząbkami. Altruista położył dłonie na jej ramionach
- Mam dla ciebie kolejne zadanie… Czy też raczej małą prośbę. Podobno znajdują się gdzieś tutaj w pobliżu obozowiska nomadów. Udaj się do jednego z nich i opowiedz ludności o nas. Opowiedz o naszej wierze, o naszym Patriarsze. Postaraj się ich choć w małym stopniu przekonać do nas. Możesz wsiąść kilku kapłanów do pomocy. Mogę na ciebie liczyć? Poradzisz sobie?
Shizuku kiwnęła ochoczo głową.
- Doskonale. - Altruista był wyraźnie zadowolony. - A teraz wybacz - odwrócił się do niej plecami i wszedł do Sanktuarium Kica.
Wewnątrz Altruista klęknął na jedno kolano. W komnacie panował półmrok. Pomieszczenie było oświetlane zaledwie kilkoma rozmieszczonymi gdzieniegdzie świeczkami. Kica nie było nigdzie widać, ale kapłan wyczuwał doskonale jego obecność.
- ALTRUISTO - rozległ się w pomieszczeniu niewiadoma skąd chropowaty głos kica. Na dźwięk tego głosu, serce Altruisty wypełniło się radością.
- Tak, panie!
- FAERUN. JAK PRZEBIEGA INWAZJA?
- Wszystko przebiega doskonale zgodnie z twoim Boskiem planem o boski. Kapitan Karel prowadzi naszą armie na Skuld. Dotychczas nie napotkał żadnego oparu. Lada dzień będzie szturmował to miasto. Pierwszy Sekretarz Velg zgodnie z planem przejmuje bez żadnego problemu ziemie Utheru. Wszystko jest tak jak przewidziałeś, o boski Patriarcho.
- DOSKONALE, A TERAZ POSŁUCHAJ MNIE UWAŻNIE, ALTRUISTO.
- GANATHWOOD! TEN LAS MA ZOSTAĆ ZRÓWNANY Z ZIEMIĄ! WYCZUWAM W TYM MIEJSCU ISTNIENIE, KTÓRE MOŻE BYĆ ZAGROŻENIEM DLA MOICH PLANÓW. ZNISZCZ TO MIEJSCE, ALTRUISTO.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, o boski. - Altruista uderzył się mocno pięścią w pierś
- MOŻESZ ODEJŚĆ.
Altruista wstał z kolan i opuścił sanktuarium. Wiedział doskonale, komu powierzyć to zadanie. Skierował swoje kroki do komnat kapłanek.
- Kitkaro - Altruista zaczepił wracająca z patrolu zmęczoną mroczną kapłankę. Kitkara warknęła głośno. Miała zamiar go ostro zrugać, że ją zaczepia. Marzyła teraz tylko o gorącej kąpieli. Jednak nie zdążyła się wysłowić, bo Altruista szybkim ruchem dłoni położył jej palec na ustach.
- Ciii, wysłuchaj mnie... |
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 12-07-2009, 23:09
|
|
|
Kitkara wysłuchała do końca, co Altek ma do powiedzenia. Przyjęła to raczej ze spokojnym znużeniem.
- Chyba zazdrościsz mi, że się obijam i nie mam nic do roboty - próbowała zażartować, ale coś jej nie wyszło. Westchnęła - Nieważne. Natychmiast się tym zajmę. Wezmę ze sobą dwóch kapłanów i przydzielę im wierzchowce.
- Cieszy mnie to - mężczyzna uśmiechnął się delikatnie. - Jednak, poza Kemim, nie mamy latających stworów ziejących ogniem...
- Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? - Przerwała mu ostrzej niż zamierzała. - Jeśli będzie potrzeba, wezwę podobne do smoków stworzenia. Od teraz to jest moja misja i jak ją przeprowadzę to już moja sprawa. Więc lepiej lepiej zająć się swoimi zajęciami.
Odwróciła się odchodząc. Udała się do swojej komnaty, wzięła prysznic, zjadła posiłek i ubrała się w strój bojowy. Wychodząc z bram kościoła, wraz z Kemim, stanęło przed nią dwóch mężczyzn odzianych w zbroje. Jeden z nich miało może ze dwadzieścia pięć lat, drugi koło czterdziestu. Zmierzyła ich chłodnym wzrokiem. Obaj starali się by ich dowódczyni nie poznała że przez ich ciała przeszedł dreszcz.
- Nie jesteś za młody?
- Być może masz racje, moja pani - ukłonił sie młodszy. - Ale zapewniam cię, że cię nie zawiodę.
- To się okaże - rzekła. - Jak sie nazywacie?
- Mi na imię Jeff, moja pani - odezwał się starszy.
- Ja jestem Mark.
Odwróciła sie od nich, ruszając na plac zamkowy, skąd mieli wyruszyć. Oni, nie będąc pewni o co chodzi, poszli za dziewczyną.
- Lepiej tam zostańcie - poleciła.
Kemi właśnie, w postaci smoka, rysował na ziemi wielki okrąg. Kiedy skończył, Kitkara stanęła przed linią, dobyła kosy, zaczynając mruczeć pod nosem jakieś słowa. Kosa, jak i krąg lekko zaświeciły krwistą czerwienią. Wnętrze kręgu rozbłysło mieniącym się, czerwonym blaskiem, tak jaskrawym, że dwóch kapłanów musiało zasłonić sobie oczy. Kiedy minutę później światło zgasło całkowicie ostrożnie odważyli się odsłonić powieki. Przed nimi stały dwa niezwykłe stworzenia. Kształtem przypominały smoki, lecz ich ciało pokrywały odstające z wygładu pióra. Były one stworzone z ognia. Stwory kłapnęły paszczami, zaopatrzonymi w zębiska niczym wystawa noży. Syknęły na dwóch kapłanów, a w syknięciach wyraźnym apetytem.
- Spokój - rzekła ostro w ich stronę. Oba popatrzyły na Kitkarę, po czym pisnęły i zaczęły się cicho kulić.
- Przecież to są stwory z Otchłani Piekielnej - Oczy Jeffa były szeroko rozwarte z przerażenia.
- I co z tego? - Zapytała obojętnie, po czym, nie czekając na odpowiedź, ciągnęła dalej. - Są mi posłuszne. Te dwa flamele będą waszymi wierzchowcami podczas tego zadania. Nie obawiajcie się ich. Wiedzą, że jesteście pod moją opieką.
Kapłani niepewnie podeszli do flameli, a potem widocznym oporem wspięli sie na ich grzbiety.
- Doskonale. Zasady są takie same jak przy gryfach. Altek miał dać doświadczonych jeźdźców, więc nie mam wątpliwości że dacie sobie radę - dosiadła Kemiego - Zatem ruszamy wypielić kilka chwastów.
Trzy stwory wzbiły się w przestworza. Kiedy znaleźli się dość wysoko, Kitkara otworzyła portal prowadzący do Faerunu.
W powietrzu unosił się zapach świerków, spleśniałej kory i wilgoci. Jak to w lesie. Dodatkową atrakcją były różnego rodzaju owady i stworzenia leśne, jak rusałki, elfy, czy nimfy. Kitkarę to nie obchodziło. Przyjęła prośbę Altka i teraz nie mogła się wycofać. Poza tym, płonący las jest ładnym widokiem.
- Mark, ty lecisz na zachód, Jeff zostaniesz tutaj, a ja polecę na wschod, gdzie jest więcej drzew. Kiedy skończycie, flamele znajdą mnie.
Kiwnęli tylko głowami, oznajmiając, że zrozumieli. Dostanie się do wschodnich terenów lasu zajęło dziewczynie kilka minut. Podobno mieszkało w tych okolicach kilka plemion czczących jakąś leśną boginię, która sprawować miała opiekę nad całą przyroda tej krainy. I, zapewne się z lekka wścieknie, kiedy Kitkara spali jeden z jej gai. Z tymi myślami popatrzyła w dół, na niczego nie spodziewającą się zieleń lasu.
- Dobrze Kemi, zacznijmy na początek od ognistych kul.
Smok nabrał oddechu...
Dwie godziny później cała wschodnia część Ganathwood płonęła ciemnym, szkarłatnym ogniem. W powietrzu unosiły się duszące kłęby szarego dymu. Smok zionął ogniem po raz ostatni, dla pewności.
- Doskonała robota, mój przyjacielu - poklepała go po szyi. - Jestem ciekawa, jak radzą sobie tamci.
Jak na rozkaz, na horyzoncie widać było dwie czarne plamki zmierzające w jej stronę.
- OOO, o wilkach mowa. No to robota zakończona. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 12-07-2009, 23:27
|
|
|
Bycie dowódcą ma swoje zalety. Śpisz sam w namiocie, jeżeli twoi żołnierze cię lubią robota idzie gładko. Dostaje się więcej ehem zarobków. Oczywiście miało to też swoje złe strony. Mogli w każdym momencie wysłać cię na jakieś zadupie a ty nie mogłeś powiedzieć nie. Na przykład tak jak teraz gdy kapitan Karel siedział na środku pustyni i oglądał gwiazdy. Oczywiście jemu to nie przeszkadzało i tak się nudził......ale z racji swojego pochodzenia preferował tereny zimne. Tak jak pustynia tej nocy, brakowało mu tylko śniegu......
Bycie bogiem ma swoje zalety. Nie starzejesz się nie złapiesz żadnego choróbska. jesteś mocny i prężny i potrafisz rzecz czy dwie. Tyle że o wiele mnie ludzi ma szansę zostać bogami niż dowódcami. Karel również był jednym aczkolwiek(wedle własnej opinii) na emeryturze. Lampiąc się tak w gwiazdy nagle poczuł dreszcz. Ktoś z tutejszych na górze się zirytował....nie to złe słowo. Bardzo, bardzo się wkurzył. Karel poza tym nie mógł jednak odczytać nic.....w końcu nigdy nie należał do tutejszego panteonu. Dlatego usiadł przy ognisku i czekał......
Dwie godziny później jeszcze tej nocy poczuł znajomą obecność. Cała reszta obozowiska spała poza licznym wartownikami oczywiście. Szermierz przytoczył dodatkowy głaz a następnie po namyśle wyrównał go cięciem miecza by jego uczennica miał gdzie usiąść.
W końcu wyszła z mroku w krąg światła ogniska.
- W samą porę......jutro dotrzemy do miasta......aczkolwiek cała noc przed wyruszeniem w drogę......zjesz coś? - pokazał jej skorpiona na patyku którego właśnie piekł ale zaraz się złapał na tym co powiedział.
- Hmmm raczej nie - dodał i zbliżył pieczonego pajęczaka do ust.
- Chcesz to zjeść?
- Cóż jakbyś była na tylu wojnach co ja ( mam na myśli ludzkie wojny oczywiście) to byś nauczyła się jeść wszystko. Poza tym skorpiony są bardzo smaczne......może jednak skusisz się na jednego? I tak propos pieczenia masz popił we włosach. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Kitkara666
Ave Demonius!
Dołączyła: 17 Lis 2008 Skąd: From Hell Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Syndykat
|
Wysłany: 12-07-2009, 23:42
|
|
|
Strzepnęła popiół obojętnym ruchem.
- Dostałam zadanie spalić pobliski las, nawet nie pamiętam jak się nazywał. Wysłałam pomocników do domu, a sama wpadłam tutaj, bo wyczułam twoją obecność... - popatrzyła na skorpiona. - Przecież nie musisz jeść, jesteś bogiem. W sumie ja dobrze gotuje... - Zaśmiała się cicho. - Wracając do pożaru. Chyba jedna z bogiń mogła się na mnie troszeczkę zezłościć za ten pożar...
Usiadła obok mężczyzny na kamieniu, który był zimny. Zignorowała to. Popatrzyła na rozgwieżdżone niebo podziwiając diamentowy blask gwiazd.
Okolica była cicha i spokojna, czasami dało się słyszeć odgłosy nocnych stworzeń. To lubiła na pustyni. Mnóstwo przestrzeni i cisza, jednak tak jest tylko nocą, za dnia jest za gorąco. |
_________________ Don't let them ever tell you that you're too small
'Cause your fate comes from within
You are strong forever, you heard the call
In the night the crimson light is bleeding
A new life shall start with a freedom heart |
|
|
|
|
Velg
Dołączył: 05 Paź 2008 Status: offline
Grupy: Tajna Loża Knujów
|
Wysłany: 13-07-2009, 00:04
|
|
|
Zwrot „ Unther jest wyzwalany jest przez zorganizowaną armię ”, jaki został uwieczniony w jednym z listów, istoty sprawy zupełnie nie oddawał. Celniej byłoby rzec „armię Untheru wspomaga mała, elitarna jednostka najemników” – bowiem same wojsko księstwa zorganizowane było głównie na zasadzie oddziałów dysponujących podobną bronią. Podobną – czyli w jednym oddziale można było zobaczyć chłopa odzianego jedynie w prostą przepaskę biodrową, a w ręku trzymającego prymitywną wersję włóczni, jak i wyekwipowanego na modłę zachodnią piechura w zbroi, z tarczą i doskonale wykonaną włócznią. Ogólnie mówiąc – oddziały te były zbieraniną wszelakich skrajności, lecz na to już Rhyald, dysponujący bardzo ograniczoną ilością czasu, nie mógł nic poradzić. I tak sukces miał być osiągnięty raczej dzięki wsparciu rozproszonych komand partyzanckich – już teraz wielu spośród najbardziej znanych przywódców, np. Ningal czy Furifax, obiecali swe poparcie dla Darkspeara. Dla odmiany jednak, po odmowie ustanowienia kultu smoczycy religią panującej (zatrzymując status owej religii na poziomie „religii legalnej, czym kult Tiamat różnił się np. od kultów Czarnej Dłoni, Cyrica czy Malara) , nieco popsuły się stosunki z kościołem Tiamat. Doszło nawet do próby zamachu na księcia, kiedy ów przechadzał się głównym placem Messempraru. Szczęściem, uniknął niebezpieczeństwa – lecz incydent ów odbił się smoczemu kościołowi potężną czkawką. Lord Ignus, uprzednio szef kancelarii książęcej, arcykapłan Tiamat i członek Kultu Smoka, stracił głowę. Za jego śladem poszli inni spiskowcy, niemniej władca nie skonfiskował ich majątków, lecz przekazał je kościołowi. Cóż, arcykapłan Tiamat, który zastąpił Ignusa, był więcej niż zadowolony z awansu, więc Rhyaldowi póki co wszystko rozeszło się po kościach.
Tak więc, dzień po inwazji MACu, Rhyald ruszył swą armię z obozu na południe. W mieście zostało dziesięciu magów spośród Północnych Czarodziejów, tysiąc wojaków untherskich oraz Jehard, nowy arcykapłan Tiamat. Namiestnikiem północnej stolicy (jak określali jedyne kontrolowane miasto członkowie rządu Wolnego Untheru) został młody Północny Czarodziej, Hadrael. Hadrael, który wraz z bratem bliźniakiem Nierynem tworzył dwójkę Morskich Czarnoksiężników – jak ich zwano ze względu na wprawę w manipulowaniu pogodą – dla przykładu: to właśnie ich czary pomogły skuć lodem morze przy Messemprarze, umożliwiając atak na kilka statków Mulhorandu, które blokowały port, i rozbicie tej małej floty. Już samo to dowodziło ich wartości, lecz dla Rhyalda ważniejsze było coś innego – jeśli dobrze się orientował, bracia bliźniacy byli mu całkowicie lojalni.
Ze sobą miał członków Srebrnej Kompanii, pięć tysięcy Untherczyków (w tym tysiąc zwerbowany po drodze), czterdziestu siedmiu Północnych Czarodziejów (wraz z Nierynem), osiemdziesięciu ośmiu kapłanów (w tym trzydziestu siedmiu przysłanych przez kościół Tiamat) oraz dwa drakolicze od Kultu Smoka (z obiecanych czterech). I w chwili obecnej siły te przebywały jakieś osiemdziesiąt kilometrów na południe od Messempraru, czekając na kontakt z grupą przywódcy banitów o imieniu Furifax. Grupa ta miała ich poprowadzić starymi ścieżkami po wzgórzach okalających Shussel, tak aby, we współpracy z lokalnymi komandami , możliwe stało się osaczenie tego miasta garnizonowego.
A z zachodu do Darkspeara napływały wieści o zwycięskich, drobnych starciach wzdłuż jeziora Methmere, które „córa księżyca” Ningal toczyła w imieniu jego Wolnego Untheru… |
_________________
Ostatnio zmieniony przez Velg dnia 13-07-2009, 00:06, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|