FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  Galeria AvatarówGaleria Avatarów  ZalogujZaloguj
 Ogłoszenie 
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.

Poprzedni temat :: Następny temat
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 20, 21, 22, 23, 24  Następny
  Opowiadania, fragmenty, diariusze...
Wersja do druku
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 15-06-2005, 11:16   KIRIBAN!!! Najwięcej postów na forum:P

Cytat:
Ależ perfidnie zapędziła tego księdza w kozi róg :>


Bo ksiądz mało sprytny był i nie przyszło mu do głowy po prostu przypomnieć, że Bóg jest dla ludzi niepojęty:P. I wyjaśnić, że twierdzenie "gdyby ludzie mieli dusze byliby lepsi" jest nielogiczne. Lepsze od czego? Bo skoro mamy dusze i jesteśmy dziełem Boga to skąd mamy wiedzieć, że gdybysmy NIE byli jego dziełem bylibyśmy gorsi? A jeśli nie mamy dusz, to skąd pomysł, ze z duszą bylibyśmy lepsi? Nie lubię takiego wykłócania się z księżmi, bo zazwyczaj powiela się tylko stereotypy a dyskuntantom wydaje się, że są bardzo mądrzy bo nie wierzą w Boga. A "na swoje podobieństwo" oznacza ni mniej, ni więcej a zdolność myślenia, nie zaś dobro:>. Dobro to doskonałość do której dążymy i być może nigdy nie dojdziemy. Ale nevermind, nie po to piszę tego posta:P.

OK, z góry ostrzegam, że będzie trochę politycznie. Napadło mnie, by wziąć się za parodię historii Polski:P. Łącznie z legendarną i współczesną. Wszystko to oparte jest jeśli nie na faktach, to na uzasadnionych lub po prostu popularnych domysłach (oczywiście oprócz tego, co na pierwszy rzut oka wyglada odczapiście:P). Jeśli ktoś ma jakieś poglądy niezgodne z moimi czyta na własną odpowiedzialność:P.




HISTORIA POLSKI RELOADED

Było raz braci trzech: Lech, Jarosław i Czech. Byli zwolennikami rządów silnej ręki, ograniczania roli wiecu plemiennego i walki ze skorumpowaną radą starszych. Wszelką opozycję sprzedawali za granicę za równowartość paczki fajek, czego niejako skutkiem ubocznym było zalanie rynku do tego stopnia, iż słowo sclavus stało się synonimem niewolnika. Pewnego dnia ludzie wysłani do sąsiednich plemion germańskich z transportem niewolników wróciły z niesłychaną wiadomością: germańskie ziemie leżały opuszczone! Nie było ani Wandalów i ich księżniczki Wandy, ani Gepidów i ich księcia Rytgiera, ani nawet Burgundów i księżniczki Adeli. Zostało jeno paru Gothów, ale ci zbyt byli oszołomieni absyntem, by wydobyć od nich jakąś sensowną odpowiedź (na wszystkich drzewach w okolicy było wydrapane runami "Jesteśmy w salonach Pegeot za rzymskimi limes", ale nie wymagajmy za wiele od prostych wojowników). Po długich debatach bracia postanowili, że Jarosław pozostanie na dzisiejszej Kijowszczyznie, a Lech i Czech ruszą na Zachód sprawdzić, czy aby dawni mieszkańcy nie planują wrócić. Ponieważ nie planowali bracie osiedlili się na ich ziemiach. Wkrótce potem Perun, widząc bajzel jakiego narobili, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Gdy już zrobił im kilim i założył trzy miasta(na zachodzie był zwany Krakiem, Krukiem lub Krokiem, stąd jedno z miast nazwano Kraków, a drugie, niewiadomo czemu, Praga; na wschodzie przyjęło się miano Kija, więc miasto nazwano Kijów) na każdym z trzech tronów osadził swych potomków. Władcy Kijowa mieli niespecjalnie mądry zwyczaj zatrudniania najemników ze Skandynawii, co zaowocowało tym, że owi najemnicy postanowili sprawdzić, czy sami nie rządzili by lepiej. Konkretnie - niejaki Ruryk i jego bracia.

Na zachodzie powstała dość dziwna mieszanka etniczna. Słowianie wchłonęli bowiem dawnych mieszkańców i przejęli część ich cech. Pzede wszystkim byli to Sarmaci, niedobitki dawnych Alanów i Jazygów, którzy jakoś umknęli uwadze Hunów. Słowianie odziedziczyli po nich skłonność do uważania się za najlepszych na świecie, połączoną z monstrualnym, ukrytym kompleksem niższości względem wszystkiego oprócz ruskich. Po Wandalach odziedziczyli nienawiść do porządku, władzy zwierzchniej oraz środków komunikacji, które zgodnie z odwiecznym wandalskim rytuałem zwykli obrzucać kamieniami. Po galicyjskich Celtach przejęli umiłowanie demokracji, kłótliwość oraz miasto Legnicę. Wreszcie od Gothów, zamieszkujących głównie dzisiejsze Pomorze, wzięli skłonność do użalania się nad sobą i przekonanie o zepsuciu i degeneracji świata. Był to zresztą powód, dla którego Gothowie musieli opuścić Skandynawię - inne plemiona miały ich dość. Ponieważ nie znajduje to w historii precedensu, wypada przyjąć, że umiejętność picia była ich własnym, oryginalnym wkładem w europejską kulturę. Podobnie jak typowo słowiańska strategia wojenna "wejdą, ale za cholerę stąd nie wyjdą".

Jakiś czas później Polanie, plemię osiadłe nad Wartą, uniezależniło się od Krakowa, wstrząsanego wojnami domowymi i najazdami smoków. Tamtejszy książę, Popiel, rezydował w Gnieźnie, grodzie założonym przez samego Lecha w miejscu, gdzie ten ujrzał gnieżdżące się na drzewie kaczki i uznał to za dobry omen. Popiel uznał, że trzeba opracować wersję bardziej prawdopodobną historycznie i zgodną z interesem narodowym, więc kaczor zmienił się w orła, a ponieważ w gniazdujących na drzewach orłach nie ma nic dziwnego, to dodatkowo albinosa. Polanie parali się ubezpieczeniami na życie: napadali na sąsiednie plemiona i żądali, by się na przyszłość ubezpieczyć (argumentując, że "z Wartą warto"). Ponieważ Popiel większość ubezpieczeń pobierał w zbożu kraj Polan został nim zalany, niemalże rujnując miejscowych rolników. Ci podnieśli bunt i zaczęli stawiać blokady na leśnych duktach oraz wysypywać zboże z furmanek. Jego przywódca, Piast, obalił Popiela i dał początek nowej dynastii (boczna linia jego potomków, Nałęcze, przyjęła za swe godło chustę, na pamiątkę chustki w białoczerwone paski, jaką Piast zwykł nosić na szyi).

Tymczasem najemny wojownik ze Skandynawii, Audun, zabił ostatniego smoka i uwolnił miasto Kraków od zagrożenia (smok go przeklnął i powiedział, że w miejscu jego grobu wyrośnie kiedyś plugawy, kamienny las, wypluwający z siebie smog i trujące opary). Ów Audun, zwany z polska Skarbkiem, założył ród Awdańców, ale już wkrótce lokalne władze doszły do wniosku, że jest niepoprawny politycznie. Dlatego "przekręcono" jego imię ze Skarbka na Skubę i rozgłoszono, że był miejscowym szewcem (było to o tyle prawdziwe, że dużo pił, klął i chodził boso); wolna prasa jeszcze wtedy nie istniała, pomijając celtycką, ale mało komu się chciało kupować menhiry i odcyfrowywać ich kod kreskowy.

Tymczasem państwo Polan rosło w siłę. Za panowania Mięcisława (dla przyjaciół Mieszko; pewnego dnia jakiś zakonnik mu powiedział, że Mięcisław jest wybitnie głupie i od tamtej pory każe się nazywać tylko Mieszko) udało się wreszcie odnaleźć zaginionych Germanów (nie tych, których szukali, ale spoko), którzy jak się okazało żyli teraz dużo dalej na Zachód. Wybuchła wielka radość, gdyż znowu do kraju zaczęły płynąć dewizy i inwestycje. Niestety okazało się, że władca Germanów, Oto-on czy jakoś tak, również zajmuje się ubezpieczeniami i ma nawet niezłe doświadczenie: zdołał nawet wyrzucić z interesu Madziarów, wirtuozów w tym fachu.

W międzyczasie Mieszko miał okazję się przekonać, że Perun już nie jest trendy i wszyscy się przerzucają na lepszy system, który co prawda nie jest już darmowy, ale za to bardziej stabilny i ma sporo bajerów. Książę Polan zakupił go więc na czeskiej licencji. Bardzo się ucieszył, gdy władca Czech dorzucił jeszcze swą córkę, Dobrawę (mina mu zrzedła, gdy Dobrawa pogoniła jego siedem nałożnic, ale czego się nie robi dla miłości; przeniósł je do Poznania). I tak Polska wstąpiła do Unii Europejskiej.

Najstarszy syn Mieszka, Bolesław, namiestnik Krakowa, rzucił hasło "nie będzie Niemiec pluł nam w twarz" i pogonił swych starszych braci i macochę-Niemkę w skarpetkach, obalając testament ojca (później przed Komisją Wiecową tłumaczył się, że nie mógł wiedzieć o testamencie, gdyż był niepiśmienny). Pewnego dnia wpadł do niego cesarz Oto-on III i przedstawił mu swoją wizję zjednoczonej Europy. Bolesław, który jako człek niegłupi wiedział, że wariatom należy przytakiwać - przytakiwał. Oto-on miał w planach potężną monarchię składającą się z czterech członów - Garbarni, Rumunii, Galicji i Słowenii (choć Bolek nie wyklucza, że tłumacz coś pokręcił). Niestety w Rumunii co chwila rebelie, w Garbarni bunty możnych, a Galicja odrzuciła mu konstytucję, małpa jedna. Jedyna nadzieja w Bolesławie, który powinien zjednoczyć całą Słowenię i stać się podporą cesarza w jego zbożnym dziele. Bolesławowi pomysł się bardzo spodobał, przynajmniej jego pierwsza część, choć podejrzewał, iż u cesarza kiepsko z geografią i bidulek nie bardzo się orientuje, że za Mazowszem jest Ruś, a nie wielka przepaść. Tak czy siak wziął się raźno do roboty, między innymi dając początek pięknej świeckiej tradycji "przychodzenia z pomocą" Czechom, którzy nie dają sobie rady z samymi sobą i potrzebują pomocnej dłoni z zewnątrz. Następca cesarza kilkakrotnie próbował mu przypomnieć o zalegającej składce ubezpieczeniowej, Bolesław jednak nie odpowiadał na ponaglenia. Wreszcie cesarz wysłał komorników by zajęli nieruchomości księcia, tych jednak Bolko nie wpuścił do domu (wypuścić też za bardzo nie chciał).

Tak więc Bolesław stworzył istne mocarstwo z małego księstewka. Za to jego syn, Mieszko II, miał przerąbane ze wszystkimi sąsiadami, którzy myśleli tylko o zrobieniu mu kilim. Do tego wewnątrz kraju szalał bunt reakcji pogańskiej, dowodzony przez czempiona Khorna, Borutę. Na Mazowszu władzę przejął dawny cześnik (czytaj: podajkufel) Miecław (tak, to też Mięcisław i też udaje, że nie Mięcisław). Biorąc to wszystko pod uwagę Mieszko postanowił przyjąć ofertę dawania wykładów na Zachodzie i wyjechał razem z rodziną. W kraju pozostał tylko jego syn, zwany Kazimierzem Zapomnianym (to znaczy nie wiadomo jak miał na imię, ale przyjęto nazywać go Kazimierzem). Wkrótce jednak Niemcy uznali, że bajzel jaki panuje w Polsce sprawił, że zalewają ich tłumy tureckich imigrantów (z Kaganatu Pieczyngów), a kebaby sprzedają się lepiej niż kiełbasy. Dlatego też drugiemu synowi Mieszka, również Kazimierzowi (ich ojciec musiał lubić to imię) oddał do dyspozycji zbrojną drużynę i wysłał z powrotem do kraju. Ten szybko opanował sytuację ( międzyczasie Boruta uzyskał już łaskę Khorna i został Daemon Prince'em, więc był z nim spokój)i podporządkował cały kraj oprócz Mazowsza, gdyż Miecław nie uznał pachołka międzynarodowej chrześcijanomasonerii (dowodem było stawianie murowanych kościołów w sytuacji, gdy tysiące cieślów są bez pracy) i zwolennika burgundzkich i wandalskich ziomkostw (na dowód przedstawiał znalezione u Kazimierza Odwołania Św. Augustyna, zamieszkałego w północnej Afryce, więc zapewne przedstawiciela tych drugich). Kazimierza poparł jednak również Jarosław Mądry, uproszony przez siostrę (która wciąż wspominała upojną noc z Bolesławem, albo, jak lubiła go nazywać, Szczerbcem), miał więc przytłaczającą przewagę. I tak z bratnią pomocą Państwo Polskie zostało wskrzeszone w swych historycznych granicach.

_________________
I can survive in the vacuum of Space
Przejdź na dół Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Alira14 Płeć:Kobieta
Wielkie Prych


Dołączyła: 13 Lip 2002
Skąd: Draminion gdzie normalnym wstęp wzbroniony!;)
Status: offline

Grupy:
House of Joy
WIP
PostWysłany: 15-06-2005, 13:15   

Może i masz rację Ysen, ale chciałam ją przedstawić jako kompletną ignorantkę i egoistkę myślącą o Bogu jako o takiej potężniejszej wersji człowieka. Uważam, że o Bogu nie należy myśleć w sposób "ludzki" tzn. on musi mieć z tego co robi korzyść, często się denerwuje itd. Skąd możemy to wiedzieć? Bóg nie jest człowiekiem, tylko tworem doskonałym. Takie argumentowanie typu "czemu ma coś robić skoro nie ma nic w zamian" uważam za skończony kretynizm. Skąd taka osoba może to wiedzieć? Przeprowadziła z Bogiem wywiad?==

A twoja wersja historii Polski ....piękneXD

_________________
"Lepszy jest brak weny niż bycie Chuckiem Austenem"


Daria - Czy kiedykolwiek nasz wygląd nie wpływa na to jak nas oceniają?
Jane - Kiedy oddajesz organy do przeszczepu, no chyba, że to oczy

Daria, 2x06 -"Monster"
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
 
Numer Gadu-Gadu
3270122
Avellana Płeć:Kobieta
Lady of Autumn


Dołączyła: 22 Kwi 2003
Status: offline
PostWysłany: 15-06-2005, 13:42   

Wersja historii polskiej - piękna.

Alira - Ty jesteś świadoma, że Serika ma na twoje teksty poważne zakusy? Lepiej już je zacznij pakować w zgrabne pliki i przewiązywać kokardkami :)

_________________
Hey, maybe I'll dye my hair, maybe I move somewhere...
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Ysengrinn Płeć:Mężczyzna
Alan Tudyk Droid


Dołączył: 11 Maj 2003
Skąd: дикая охота
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
Tajna Loża Knujów
WOM
PostWysłany: 15-06-2005, 13:53   

Cytat:
Może i masz rację Ysen, ale chciałam ją przedstawić jako kompletną ignorantkę i egoistkę myślącą o Bogu jako o takiej potężniejszej wersji człowieka.


OK, rozumiem, czepiłem się bo w liceum właśnie z takim podejściem miałem kontakt:P.

_________________
I can survive in the vacuum of Space
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź galerię autora
Alira14 Płeć:Kobieta
Wielkie Prych


Dołączyła: 13 Lip 2002
Skąd: Draminion gdzie normalnym wstęp wzbroniony!;)
Status: offline

Grupy:
House of Joy
WIP
PostWysłany: 18-06-2005, 14:17   

Kolejna część "Któregoś dnia...". Nie przyzwyczajajcie się zbytnio do Kitki. Ona wystąpi tylko w tym opowiadaniu. Nie mam zamiaru z niej korzystać w innych opowiadaniach. A nad Szczurkosiem jeszcze się zastanwiam.
I...
Siostra zakonna pisze się z dużej czy małej?^^''''

***
-Zmieniam się! Czy siostra tego nie rozumie?!? Ja się zmieniam!!! To wszystko Jego wina! Mści się za to, że gówno mnie obchodzą Jego zasady! On jest taki sam jak reszta ludzi!
- Nie. To ty jesteś taka sama jak reszta ludzi. - Siostra zakonna nawet nie raczyła spojrzeć się na nią, tylko nadal coś pisała w dużej księdze. Dziewczyna wyglądała tak jakby ktoś ją spoliczkował.
- Co takiego?!? Reszta ludzi to kretyni! Egoistyczni, bezduszni kret...
-Tacy sami jak ty.
-Co?!? To niepraw...
-Nie przerywaj mi swoimi infantylnymi piskami. Czemu uważasz, że to co się z tobą dzieje to sprawka Boga? Ludzie są na podobieństwo Boże, nie Bóg na podobieństwo ludzi. Nie patrz na mnie takim wzrokiem. Myślisz, że jesteś mądra i wspaniała. Że wiesz wszystko co powinnaś wiedzieć. Okłamujesz samą siebie, że tylko ty jesteś wyjątkowa. Nie starasz się spojrzeć na pewne sprawy pod innym kątem. Patrzysz na Boga i innych ludzi tylko SWOIM spojrzeniem.
-Kto inny mógłby mi to zrobić?!?
-Czemu uważasz, że to musiał ci zrobić ktoś inny? Jedynym winowajcą jesteś ty.
-To nieprawda! Siostra zakonna myśli, że jest taka cwana, ale to wszystko steki bzdur! Gdyby Bóg był naprawdę taki miłosierny, nie dopuściłby do morderstw, gwałtów i tych wszystkich wypadków. Jest jak, jak... rozpieszczony bachor! Nic go nie obchodzimy!
- Bóg jest światłem, Zło mrokiem, a człowiek szarością. To nie Bóg popełnia zbrodnie. To człowiek. Jednak masz rację. Mógł tego uniknąć. Mógł zrobić z nas bezduszne marionetki, bez żadnej myśli, które jedyne co by robiły to chwaliły go i oddawały Mu cześć. Nie zrobił tego. A wiesz czemu? Chciał żeby nasza miłość była prawdziwa. Wolał brak uwielbienia od fałszu. To oznaka prawdziwej miłości.
Dziewczyna wzdrygnęła się. Widać było, że już nie może znaleźć żadnych sensownych argumentów.
- A katastrofy naturalne?!? Człowiek ich nie spowodował!
- Deszcz który jednym daje drogocenną wodę, innym daje śmierć. Słońce, które jednych ogrzewa swym ciepłem, drugim ofiarowuje pragnienie i duchotę. Wiatr który pomaga, jednocześnie też niszczy. Nie można tego pogodzić. Jednak dzięki takim katastrofom, ludzie potrafią znowu stać się ludźmi. To co tobie się dzieje dziecko, to też jedna z takich prób. Czy jest w tobie wystarczająco z człowieka, istoty która nigdy się nie poddaje, żeby wytrwać?
- To wszystko co siostra mówi to są bzdury! Nic nie warte bzdury!!!!!!- Dziewczyna wybiegła z biblioteki parafialnej. Biegła nie patrząc dokąd. Jej oczy zaczęły zmieniać kolor...
***
Szczurkosia i Kitkę zostawiła w kryjówce. Lepiej żeby nie szli z nią do sklepu. Mała dostałaby histerii, a on... Nie jest do tego przygotowany. Widzenie prawdy w całej okazałości jest bolesnym przeżyciem. Była przecznicę, przed budynkiem, a i tak już stąd słyszała odgłosy kłótni.
-... powiedz! Błagam, powiedz, że nie idziesz znowu do niej! Błagam!!!
-Co cię obchodzi gdzie idę? Zejdź mi z drogi, bo się jeszcze przez ciebie spóźnię!
-Stefan, chociaż spójrz na mnie! Jeżeli nie o mnie, to pomyśl chociaż o dzieciach!
-Znowu korzystasz z dzieci jako broni?!? Jesteś żałosna. Mówiłem ci już, że papiery rozwodowe są w sądzie. Nic dla mnie nie znaczysz. Poza tym, skąd mogę mieć pewność, że te bachory są moje?!?
-Jak możesz tak mówić? Opamiętaj się!
- Mówiłem ci już kurwo, zejdź mi z drogi!!!!!!!!!!
Głosy ucichły. Kroki. I szloch. Po raz kolejny. Wilczyca szła powoli, cicho, żeby właścicielka sklepiku się nie zorientowała, że wszystko słyszała. Może dla tej kobiety była tylko psem, ale to i tak musi być dosyć upokarzające. Odczekała pięć minut, poczym szturchnęła kobietę w nogę, starając się nie zahaczyć o żaden z wbitych noży. Sprzedawczyni szybko wytarła oczy.
- O to znowu ty! Twój właściciel znowu dał ci do pyska listę zakupów i wyliczoną kwotę. Jesteś bardzo mądrym pieskiem. - Wilczyca spojrzała w twarz kobiety, w którą były wbite różnego rodzaju noże, sztylety i inne ostre narzędzia. Zauważyła trzy nowe. Jej mąż, a właściwie eksmąż, musiał ją bardzo zranić swoimi słowami. Jednak kiedy on odejdzie, na pewno nie będzie jej lepiej. Będzie wciąż go pamiętała i rozpamiętywała każde jego słowo. Rany nigdy się nie zagoją, tylko wciąż będą krwawić. Wilczyca potrząsnęła głową. Jak ta miłość robi z ludzi idiotów. Ta kobieta mogła by o nim zapomnieć, wyjąć sztylety z ran. Przez jakiś czas nadal by krwawiło, ale po jakimś czasie rany by się zaczęły goić, aż w końcu całkiem by przestały istnieć. Problem w tym, że ona nie chce zapomnieć. Chce pamiętać. Można rzec, że sama sobie wbija kolejne ostrza. Wzięła zakupy i zaczęła wracać. Lepiej żeby się pośpieszyła, inaczej znowu przyłapie tego kretyna na teatrzyku pacynek pod tytułem "Nóż też był ofiarą". Ten dureń wszystko co się do niego mówi, bierze dosłownie. Westchnęła i poszła swoją ścieżką.


_________________
"Lepszy jest brak weny niż bycie Chuckiem Austenem"


Daria - Czy kiedykolwiek nasz wygląd nie wpływa na to jak nas oceniają?
Jane - Kiedy oddajesz organy do przeszczepu, no chyba, że to oczy

Daria, 2x06 -"Monster"
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
 
Numer Gadu-Gadu
3270122
Rukia Płeć:Kobieta
słodka i wredna xD


Dołączyła: 25 Maj 2005
Skąd: z miasta xD
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
PostWysłany: 19-06-2005, 07:07   

A to jest takie krutkie opowiadanie <oczywiście nie o mnie>

Doskonale pamietam dzień, kiedy trafiłam do szpitala z powodu omdlenia. Często mi się to zdarzało, na dużym upale, w dusznych pomieszczeniach jednak jeszcze nigdy w szkole.
Może, dlatego nauczycielka aż tak bardzo sie przejęła. Wuefista zawiózł mnie do lekarza, choć usilnie starałam się go przekonać, że już mi lepiej i często mi się to przytrafia, gdy się zmęcze lub mocno zestresuje. Kiedy lekarka zbadala mnie powiedziala to samo, co wielu przed nią:
"powinnaś się oszczędzać". Miałam już dosyć słuchania tych głupich lekarskich gadek, ciągle jedno i to samo! Wyszlam z sali, ale nauczyciel został jeszcze i rozmawiał z pielęgniarką.
Przeszłam przez izbe przyjęć i udałam się dalej ku wyjściu. Jednak zgubiłam się a wstyd było mi pytać o droge. Gdy tak stałam nie wiedząc w którą stronę się udać o mało nie przewróciła mnie rozpędzona pielęgniarka. Krzyczała coś, ale strasznie niewyraźnie. Poszłam za nią licząc, że dojde do wyjścia. Jednak kobieta zniknęła mi z oczu a ja stałam na wprost otwartych drzwi prowadzących do sali, w której stało tylko jedno łóżko, szafka i telewizor w kącie. Przeszłam przez próg i zbliżyłam się do chorego. Coś kazało mi wejść do tego pokoju, ale to nie była ciekawość, coś naprawde dziwnego... W białej szpitalnej pościeli spał młody chłopak, wtedy nie dałabym mu więcej jak dziewiętnaście lat. Miał blada twarz, matowe usta i kontrastujace czarne włosy.
Nie obudził się gdy podeszłam jeszcze bliżej, spał spokojnym snem
-jest piękny- szepnęłam do siebie nie odrywając od niego oczu.
-To mój brat-usłyszałam za soba głos kobiety, odwróciłam się i zaczęłam tłumaczyć
-ja przepraszam, nie chciałam przeszkadzać, tak tylko zajrzałam -język mi się platał,
a przez głowę przebiegało tysiące myśli.
-Prosze nie tłumacz się, nikt tu nie zagląda oprócz mnie i mojej matki -dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że nie rozmawiam z kobietą, ale niewiele starszą ode mnie nastolatką.
-Nie jesteś nikim znajomym Michala? Zapytala a twarz miała spokojną, prawie bez emocji. Spojrzała na chłopaka i głośno przełknęła sline, próbując powstrzymać łzy.
-Nie, jeszcze nie- mruknęłam, jednak ona słyszała to doskonale, milczała czekając co jeszcze jej powiem
-Przyszłam tu bo się zgubiłam i tak przez przypadek tu weszłam.
-Powiedz co mu się stało?
-Dlaczego jest w śpiączce? - dopiero gdy zadałam pytanie uświadomiłam sobie, że takie pytanie nie jest na miejscu.
-Przepraszam, nie powinnam pytać.
-Nic nie szkodzi, to żadna tajemnica. Mój brat został postrzelony w głowe, kula uszkodziła jeden z płatów mózgowych -zająknęła się znów powstrzymując łzy.
-to bylo dwa lata temu -już nie wytrzymała, rozpłakała się a ja stałam jak wryta nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Boże to było takie straszne, taki młody chłopak i tak musiała cierpieć!
Zrobiło mi się smutno i właśnie wtedy podjęłam decyzje, nie zostawie go samego...
W domu pojawiłam się tylko na chwile, poprosiłam brata by zawiózł mnie do biblioteki, aż trudno było mi uwierzyć, że się zgodził. Gdy dotarłam na miejsce poprosiłam bibliotekarke o gazety sprzed dwóch lat, przyniosła mi wszystko, co miała na temat tego strasznego wypadku.
Niestety nie było tego wiele, pare wzmianek na temat strzelaniny i śpiączki, w jaką zapadł Michał. Troche rozczarowana wróciłam do domu. Coraz częściej zaczęłam bywać w szpitalu, na początku tylko siedziałam patrząc na Michała pogrążonego w błogim śnie. Jednak z czasem mój wstyd zniknął i zaczęłam mówić. Opowiadałam mu o wszystkim, mojej szkole, o tym, co działo się na tym przeklętym świecie. Nigdy nie miałam wrażenia, że mówie do ściany, zawsze w sercu czułam te pewność, że on doskonale mnie rozumie, że słucha. Często też spotykałam jego siostre, to od niej dowiedziałam się wielu istotnych szczegółów na temat mojego nowego przyjaciela.
Bardzo zaskoczyła mnie, kiedy powiedziała, że mój śpiący królewicz był ode mnie starszy pieć lat, miał dwadzieścia jeden. Iza, gdyż tak miała na imie siostra Michała, opowiadała mi o studiach, na które się dostał, zawsze marzyłby skończyć filologie romańską, a kiedy los dał mu taką możliwość zdarzył się ten wypadek. Z jej opowieści wywnioskowałam, że był romantykiem, kochał jeździć konno, słuchać ballad i oglądać stare filmy. Izka nie powiedziała mi jednego, co sprawiło ten tragiczny wypadek. Z gazet przeczytanych w bibliotece, dowiedziałam się, że znalazł się w samym centrum strzelaniny spowodowanej przez dwa uliczne gangi.
Tego dnia, jak zwykle popędziłam do szpitala, ku mojemu zdziwieniu pod salą Michała stał tłumek rozgorączkowanych lekarzy. Przyśpieszyłam kroku i po chwili byłam już pod salą przyjaciela. Przepraszam, czy coś nie tak z Michałem? - Zapytałam przestraszona młodego doktora, który właśnie mnie mijał wychodząc z pokoju. Meżczyzna uśmiechnął się do mnie i odpał
-Wrecz przeciwnie! Pacjent obudził się, ze śpiączki! -Te slowa biegały mi po głowie, nie chcąc dotrzeć tam gdzie powinny. Nie mogłam uwierzyć w szczęście, jakie spotkało rodzine Michała no i mnie.
-Czy moge do niego zajrzeć? - Miałam nadzieje, że pozwolą mi się z nim zobaczyć.
-Musisz chwilke poczekać właśnie bada go ordynator.-Znów posłał mi miły uśmiech.
Usiadłam na ławce w korytarzu. Czekałam jakieś piętnaście minut, może troszke dłużej a serce waliło mi jak oszalałe. Tak bardzo chciałam usłyszeć głos Michała, zobaczyć jego oczy i uśmiech.
Na samą myśl czułam, że się rumienie. Kiedy pozwolono mi już wejść, przez chwile zawahałam się. Przecież on mnie w ogóle nie zna! Jak zareaguje na mój widok? Zaczęłam się zastanawiać, ale po chwili moje obawy rozwiały się i przekroczyłam próg szpitalnej sali. Michał spojrzał na mnie z zaciekawieniem
-Czesc -mruknęłam próbując w jakiś sposób powstrzymać drzenie dłoni.
-Witaj-odpowiedział nie odrywając od mnie wzroku, był mną dziwnie zafascynowany.
-My się chyba nie znamy? -Dodał po chwili milczenia.
-Znamy się, albo i nie -nie mogłam się zdecydować, przecież przez ostatni miesiąc bywałam w szpitalu codziennie, opiekowałam się nim a teraz miałabym powiedzieć, że się nie znamy!
-Ja cię znam, ty mnie chyba nie -wreszcie się zdecydowałam.
-Nie bardzo rozumiem.
-Przez ostatni miesiąc bywałam u ciebie prawie codziennie.
- Jestem Weronika -przedstawiłam się posyłając mu ciepły uśmiech.
-Śniłaś mi się, siedziałaś na moim łóżku i opowiadałaś. Myślałem, że to anioł przychodzi do mnie codzień.
Boże, jaki on miał piękny i melodyjny głos, a do tego dwa dołeczki w policzkach , kiedy się uśmiechał. Zachichotałam cicho
-Nie myślałam, że jestem podobna do anioła, ale miło mi śpiący królewiczu.
Jak zwykle usiadłam na łóżku i zaczęłam opowiadać, tym razem nie był to monolog.
Michał okazał się świetnym rozmówcą, a i mnie było przyjemnie, że zaakceptował mnie jako przyjaciółke. Moje wizyty w szpitalu były już codziennością, nawet moja rodzina przyzwyczaiła się, że w godzinach popołudniowych nigdy nie było mnie w domu. Mijały miesiące, jednak stan Michała nie uległ znacznej poprawie, nie powiem, ze było z nim ciężko, tylko zawsze był taki słaby i blady. Minęła zima i przyszła wiosna, drzewa zazieleniły się, na dworze robiło się coraz przyjemniej a w moim sercu coraz cieplej. Lekarze pozwolili, by Michał wychodził w moim towarzystwie do szpitalnego parku.
Dzień był naprawde piękny, drzewa zazieleniły się i pachniały kwitnącymi pąkami. Na trawie błyszczały krople wody, która niedawno została podlana przez ogrodnika. Usiedliśmy na parkowej ławce, pod kwitnącą wiśnią, poraz pierwszy nie wiedziałam, co powiedzieć, peszyło mnie to piękno wokół nas, nie Michał. Serce zabiło mi coraz szybciej, kiedy spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami.
-Ja...-Zaczęłam jąkać nie mogąc oderwać od niego wzroku. On też patrzył na mnie.
-Masz piękne oczy -szepnął po chwili
-Nigdy wcześniej nie zwracałem na to uwagi -mówił szczerze, co sprawiało, że miałam wrażenie,
iż zaraz zemdleje ze szczęścia. Nagle uniósł dłoń i przeczesał moje długie brązowe włosy. Uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił miły gest. Zbliżył się do mnie i delikatnie pocałowal moje usta. Poczułam jak na moje policzki wpływa rumieniec, jednak to było takie przyjemne, w końcu marzyłam o tej chwili od bardzo dawna. Od tamtego popołudnia stosunki miedzy mną a Michałem były zdecydowanie cieplejsze niż wcześniej, byliśmy parą.
-Cześć! -krzyknęłam wchodząc do sali, Michał nie spał, leżał na łóżku i czytał gazetę.
Podeszłam bliżej i pocałowaliśmy się namiętnie, aż pielęgniarka przechodząca obok drzwi zażartowała -No, bo go udusisz kochanieńka! -Zaśmiała się a ja chichotając zarumieniłam się.
Jak zwykle usiadłam na łóżku i zaczęłam mówić
-Jak się czujesz? -zapytałam gładząc jego bladą twarz.
-Wyglądasz na bardzo słabego.
-Jakoś przeżyje -uśmiechnął się do mnie, tak słodko. Już wtedy widziałam na jego twarzy ból,
o którym nie chciał mi powiedzieć. Martwiłam się, ale jeśli on nie chciał mi nic powiedzieć to ja też nie mogłam pokazać mu swojego lęku. Do domu też wracałam pełna obaw o jego zdrowie. Następnego dnia pobiegłam do szpitala prosto po szkole, kiedy wbiegłam do sali zastałam pościelone łóżko. Przeraziłam się, nogi zrobiły mi się jak z waty, a twarz blada jak ściana.
Stałam przez dłuższą chwile nim doszłam do siebie. Odwróciłam się i wyszłam na korytarz.
Akurat przechodziła ta siostra, która wczoraj zażartowała ze mnie.
-Przepraszam - słowa ledwo przeszły mi przez gardło
-Gdzie jest ten chłopak, który leżał na tej sali -wskazałam na pusty pokój.
-Ten przystojniaczek? -uśmiechnęła się
-W nocy nie było z nim najlepiej, przewieźli go na intensywną terapie-odpowiedziała.
-Dziękuje -szepnęłam i pobiegłam w strone drzwi
-Ale tam nie wolno wchodzić! -Usłyszałam za sobą tylko głos pielęgniarki. Na sale, w której leżał Michał wpadłam jak strzała. Kiedy zobaczyłam go podpiętego pod te wszystkie maszyny
serce mi zamarło.
-Michał, mój Boże -szepnęłam zakrywając trzęsącą dłonią usta. Podeszłam bliżej i jak zwykle usiadłam na łóżku. Pogładziłam jego białą jak kreda twarz, a na policzki spłynęły mi łzy.
-Obudź się proszę cię, tak jak kiedyś -wyszeptałam, jednak on dalej spał spokojnym snem. -Weronika -usłyszałam głos matki Michała, wstałam ocierając łzy.
-Proszę mi powiedzieć, co się stało? -zapytałam natychmiast. Wyszliśmy na korytarz, gdzie siedziała Iza i jej ojciec.
-W nocy dostał wysokiej gorączki, natychmiast przewieziono go tutaj, lekarze nie wiedzą,
co mu jest. Tego dnia, cały czas siedziałam na korytarzu, nie pozwolono mi przebywać na sali. Jednak, kiedy musiałam wracać do domu wślizgnęłam się do pokoju, aby się pożegnać.
Usiadłam na łóżku i wzięłam go za ręke
-Kocham Cię -usłyszałam jak szepnął cicho a jego oczy otworzyły się na chwile.
Popłakałam się patrząc na niego, znów pogładziłam jego twarz a on przytulił się do mojej dłoni. Pocałowałam go w usta i szepnęłam
-Ja też Cię Kocham, zawsze będę Cię kochać.
Jego oczy zamknęły się i zasnął. Nie chciałam jeszcze iść, ale mama męczyła mnie ciągłymi sygnałami na komórke. Do końca życia będe pamiętała następny dzień, była sobota, więc jak tylko wstałam miałam iść do szpitala. Umyłam się, ubrałam, zjadłam śniadanie i kiedy miałam już wychodzić zadzwonił telefon.Zdjęłam buty wracając do salonu i podniosłam słuchawke
-Słucham? Mruknęłam niecierpliwie patrząc na zegarek.
-Weronika? tu mówi Izka -jąkała się, głos jej drżał -płakała.
-Boże Izka, co się stało? -przestraszyła mnie nie na żarty.
-Pośpiesz się -mruknęła i usłyszałam w słuchawce tylko pare sygnałów. Pobiegłam czym prędzej na autobus. Po dwudziestu minutach byłam na miejscu. Wpadłam na intensywną terapie, nie zważając na nic. Na korytarzu w morzu łez toneła Izka z rodzicami, kiedy tylko mnie zobaczyli podeszli bliżej. Zanim cokolwiek powiedzieli usiedliśmy na ławce.
-Stan Michała pogorszył się -zaczęła matka
-On...ma teraz operacje, lekarz powiedział, że jak skończą dadzą nam znać...
-Nie płakała, ale jej glos był taki smutny, pełen bólu i cierpienia. Siedzieliśmy tak prawie cztery godziny, kiedy w korytarzu pojawił się ordynator, przeczuwałam najgorsze.
Wszyscy wstaliśmy na równe nogi.
-Było naprawde ciężko. Przykro mi, ale państwa syn nie przeżył -powiedział poważnym głosem,
tak jak by wcale nie przejął się tym, co się stało. Miałam ochote rzucić się na niego i wydrapać mu oczy za to, co powiedział, za ten jego spokój na twarzy!
Nie wierzyłam, nie chciałam wierzyć. On miał już nigdy mnie nie pocałować, nie zabrać na spacer. Serce pękło mi tak nagle, przed oczami miałam wczorajszy pocałunek, ten ostatni a potem pojawił się ten pierwszy, na parkowej ławce. Trzęsłam się, chciałam krzyczeć
-Jak pan mógł, jak mogliście do tego dopuścić!!!
-Płakałam krzycząc na ordynatora, który stał przede mną jak kamień, niewzruszony...
Pare dni później odbył się pogrzeb, z opuchniętymi oczami, ubrana na czarno niczym wdowa poszłam do kościoła. Była tam najbliższa rodzina i kilku znajomych, którzy odwiedzali go czasami w szpitalu. Usiadłam za nimi nie chcąc pchać się między rodzine Michała. Jednak jego matka dostrzegła mnie i poprosiła bym usiadła z nimi. Kiedy szłam do pierwszej ławki zobaczyłam, że trumna jest otwarta, więc wolnym, chwiejnym krokiem podeszłam do niej. Patrzyłam na Michała, jego blada twarz pogrążona jak kiedyś w błogim śnie. Znów miałam przed oczami pierwszy dzień, gdy go poznałam, spał...tak jak dziś. Poczułam jak po policzkach płyną mi łzy.
Odwróciłam się w strone zebranych spojrzałam na nich i na Michała -nawet dziś, kiedy byłam na jego pogrzebie nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Usiadłam w ławce, tuż przy Izie i wspólnie próbowałyśmy się pocieszyć. Podczas mszy ksiądz poprosił mnie bym przeszła na ambone, matka Michała już dzień po jego śmierci poprosiła mnie bym powiedziała pare słów na pożegnanie.
Choć nauczyłam się na pamięć swojej mowy, ale kiedy patrzyłam na tą otwartą trumne nie potrafiłam powiedzieć tego, co pisałam przez cały wieczór
-Zapewne zastanawiacie się, kim był dla mnie Michał -głos drżał mi z tremy i z żalu
-Niektórzy powiedzieliby, że moim chłopcem, a ja powiedziałabym kimś więcej, był moim przyjacielem. Choć poznaliśmy się w dziwnych okolicznościach, to bardzo się polubiliśmy.
Kiedy byłam z nim, czas przestawał się liczyć. Ktoś mi powiedział, że Michał był samotny do chwili nim ja się pojawiłam...
-Jezu, co mówiłam, bredziłam. Serce biło mi coraz mocniej i czułam, że zaraz zemdleje.
Zaczęłam jeszcze raz
-Nigdy wcześniej nie musiałam mówić o swoich uczuciach, smutkach.
Kochałam Michała i kiedy pomyśle, że już nigdy nie dotkne jego dłoni nie pocałuje jego ust
serce mi się łamie -plotłam tak przez pare minut, myślami będąc w szpitalu pare tygodni wcześniej. Rzeczywiście nie było mi łatwo mówić, łudzić się, że jakoś to będzie, ból po czasie złagodnieje, za pare lat minie. Na cmentarzu stałam z tyłu patrząc jak grabarze spuszczają na linach trumne z ciałem Michała. To były ostatnie chwile, kiedy byliśmy razem.
To takie banalne, lecz prawdziwe. Pamiętam, że płakałam, histerycznie łkałam dławiąc się łzami.
W dłoniach ściskałam wieniec z kwiatami, białymi liliami. Kiedy trumna była już na dnie grobu serce zabolało mnie jeszcze bardziej. Płyty runęły, zespojono je cementem. Potem rodzina zaczęła zbierać się wokół świeżego grobu, ja podeszłam jako ostatnia, koło mnie już nikogo nie było,
nawet rodzice Michała odeszli widząc, że chce być z nim sama. Przykucnęłam kładąc kwiaty
-Kocham Cię -szepnełam
-Zawsze będe Cię Kochać -na wieniec kapło pare moich łez...
Dziś, kiedy stoje nad jego grobem, te dziesięć lat pózniej tęsknie tak samo jak wcześniej.
Ból nie ustał, wciąż czułam się tak samo. Patrze na uśmiechniętą twarz Michała, zdjęcie w marmurze, wydaje się mieć takie blade odcienie. Boże, co ja bym dała żeby znów spojrze
mu w oczy i powiedzieć Kocham Cię. Znów przypomniało mi się pierwsze spotkanie, kiedy powiedział mi, że śnił mu się anioł, że ja nim byłam. Tęsknie za nim, chyba już zawsze tak będzie...

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
 
Numer Gadu-Gadu
2927518
Keii Płeć:Mężczyzna
Hasemo


Dołączył: 16 Kwi 2003
Skąd: Tokio
Status: offline

Grupy:
AntyWiP
PostWysłany: 05-07-2005, 14:52   

Karmazynowe Łzy updated =]

_________________
FFXIV: Vern Dae - Durandal
PSO2: ハセモ - Ship 01
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
ka_tka Płeć:Kobieta


Dołączyła: 12 Lip 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline
PostWysłany: 26-07-2005, 18:04   

Dziecko, pod uwagę biorąc, że je ostatnio pytano, czy pisze (a raczej zdziwiono się, że nie pisze XD), postanowiło zadebiutować na forum publicznym. To coś poniżej stworzone zostało jakiś czas temu. Za zadanie miało streszczenie mego niezwykle ciekawego snu niejakiej Aluś vel Moonlight. Wyszło co wyszło. Zanim zapytacie o jakieś zawarte w tekście prawdy, nie do końca zgodne z rzeczywistością, zapewnię, iż wszystkie one są wytworem uśpionego mego umysłu. Tak, ja wiem, że to jest conajmniej dziwne ^^'' Whatever, don't ask and enjoy, or sth ^^''


Miłość nad puszką kukurydzy, czyli surrealistyczna historia pewnej Świtezianki.

Wieczoru pewnego Świtezianka piękna i powabna zakupy w hipermarkecie robiła. Auchan przy ul. Modlińskiej, Warszawa - Białołęka, a dokładniej dział z konserwami i innymi puszkami, wydał jej się dziwnie pusty. Wtedy to uświadomiłam sobie, że właściwie nie jej, ale mi, gdyż Świtezianka owa właśnie mną była. Zdziwiłam się bardzo. Wątpliwości me rozwiała jednak w dziewiczą biel ubrana i wiankiem przystrojona młoda kobieta (do złudzenia przypominająca współautorkę szkolnego przedstawienia, na motywach dzieła Mickiewicza opartego, zarówno lica rysami, jak i strojem). Ukazała się mi ona bowiem w wizji i wyjaśniła w kilku słowy, kim obie jesteśmy.

Po objawieniu tym krótkim natychmiast uwagę mą przykuło coś zupełnie innego. Otóż przy lewej półce działu z konserwami i innymi puszkami stało dwóch mężczyzn. Jeden z nich był w wieku statecznym i gdyby nie miał na sobie munduru, po wyglądzie nie można było by wywnioskować, iż pełni on w hipermarkecie funkcję ochroniarza. Drugi z nich zaś miał około dwudziestki, wytarte dżinsy i skórzaną kurtkę. Obaj zdawali się być podnieceni i jakby nieco zdenerwowani towarzystwem tego drugiego. W tym samym niemal momencie zwrócili na mnie uwagę. Pan Ochroniarz zbliżył się. Spytał, czy może mnie prosić o przysługę.

Nieco oszołomiona całym zajściem ze Świteziankami nie całkiem zrozumiałam, o co mu chodzi. Wiem jednak, iż chodziło o puszkę z kukurydzą. Pan w Skórzanej Kurtce bowiem koniecznie chciał ją ukraść. Pan Ochroniarz, nie mogąc do tego dopuścić, próbował mu ten pomysł wybić z głowy. Zabrakło mu jednak argumentów i to chyba w tej właśnie sprawie do mnie się zwrócił. Postanowił, iż zostawi nas samych, abyśmy sprawę całą rozwiązali w spokoju.

Niezwykły czar Pana w Skórzanej Kurtce sprawił jednak, iż nim się obejrzałam, wybiegałam na parking z kluczykami od jego samochodu w jednej, a puszką kukurydzy w drugiej kieszeni swego płaszczyka w kolorze ni to zgniłozielonym, ni to beżowym. Warto dodać, iż Auchan całkowicie przebudował przestrzeń przy kasach na wzór kultowego już marketu Lider Price, przy tarchomińskiej ulicy Światowida malowniczo ulokowanego. Wiedząc, iż za mną spieszy ile sił w wyniszczonym przez czas ciele Pan Ochroniarz, szybko dopadłam do pierwszego z brzegu samochodu. Okazał się on być tym właściwym. Widać Pan w Skórzanej Kurtce starannie zaplanował kradzież i zadbał o wszystkie szczegóły. Niezwykła moc, najwidoczniej wynikająca z mej świteziankowości, od razu pomogła mi po ciemku trafić kluczykiem w odpowiednią dziurkę w stacyjce, odpalić i dość szybko zorientować się, który pedał jest od czego. Pierwszy, na który nadepnęłam okazał się być gazem, drugi nie robił nic, więc stwierdziłam, że to pewnie sprzęgło, które działa przecież tylko na światłach i w korkach, trzeciego zaś wypróbować nie mogłam z oczywistych powodów - gdybym zahamowała, Pan Ochroniarz dogoniłby mnie i odebrał kukurydzę.

Zgrabnie zjechałam na dolną część parkingu, jedynie z lekka przycierając bok samochodu o za bardzo w moim mniemaniu wystający murek. Dzięki wspomaganiu kierownicy (jak i dzięki mej świteziankowości) udało mi się szybko i bezboleśnie znaleźć na ulicy Modlińskiej. Tam zaś trafiłam na dziurę czasoprzestrzenną, gdyż zamiast jechać dalej Jagiellońską, przedłużeniem Modlińskiej, kierowałam się znów do Auchana od strony Tarchomina.

Nie dane mi jednak było dłużej zastanawiać się nad dziwną tą sytuacją. Nad Kanałem Żerańskim otóż, jak wiadomo powszechnie, pilotom samolotów czasem wyrastają ni stąd, ni zowąd dziwne wieże, jakby kominy od elektrociepłowni, w które to piloci ci namiętnie wpadają. Czemu tylko oni mają mieć utrudnione życie? Kierowcom też się należy, niezaprzeczalnie! Tak też tuż przede mną wyrosła nagle wieża. Ale nie taka tam sobie zwykła wieża, co to, to nie! Była to bowiem Wieża Eiffel'a, w którą to wpadłam z łoskotem. Jeszcze chwilę jechałam dalej, ciągnąc za sobą oderwane fragmenty wielkiej tej konstrukcji. W końcu energia kinetyczna pojazdu Pana w Skórzanej Kurtce (po uwzględnieniu masy oczywiście) dała siłę przeogromną i wielce destrukcyjną. Samochód zajął się ogniem, a skóra moja zaczęła się pokrywać bąblami. Wyszłam z samochodu, wciąż dzierżąc w kieszeni nieco nadpalonego już płaszczyka puszkę kukurydzy. Pozwoliłam sobie zrobić kilka zdjęć, po czym zdjęłam poparzoną skórę tak, jak pani z reklamy kremu antycelluitowego zdejmuje swoją. Wskoczyłam do kanalizacji, by zdążyć misję swą wypełnić na czas.

Wspinałam się po kamiennych murach kanalizacji, aż dotarłam do groty, w której to źródło krystalicznie czystej wody biło ze ściany. W centrum groty owej dostrzegłam Pana w Skórzanej Kurtce, spowitego ognistoczerwoną poświatą. Ostatkiem sił wyrzuciłam w jego kierunku puszkę z kukurydzą, po czym spadłam w ciemną odchłań kanałów.

Znalazłam się w innej grocie, na wpół zalanej, całkowicie otoczonej murami. Wydostać się z niej można było jedynie po jednej ze ścian, pozostałe były zbyt śliskie. Na jej szczycie jednak znajdowała się uniemożliwiająca ucieczkę krata. Wtedy to odkryłam, iż jestem przy nadziei i stwierdziłam, iż ojcem może być li i jedynie Pan w Skórzanej Kurtce.

Wiele dni i wiele nocy spędziłam uwięziona. Wkrótce powiłam bliźnięta, które z racji bycia pół-świteziankami potrafiły zmieniać postać z ludzkiej na rybią. Jedno z nich żyło jedynie kilka dni, drugie doczekało odnalezienia nas przez Pana w Skórzanej Kurtce i wybawienia. Wkrótce jednak również zamieniło się w rybę na zawsze, a to z powodu dominacji mych genów. Ryby, jak wiadomo, nie żyją długo. I tym razem starałam się jednak, by jego krótkie życie przebiegało szczęśliwie.

By mnie pocieszyć, jedna z przedstawicielek mej rodziny, Pomysłowa Przedstawicielka Rodziny, postanowiła ukazać mi pozytywne aspekty owej przemiany i skrócenia życia mych rybiątek. Wręczyła mi nóż i miskę, polecając pokrojenie ich i zapewniając, iż przyszykuje nam wspaniałą ucztę. Potem wysłała mnie do sklepu po dodatki do obiadu. Nie bardzo wiedziałam gdzie tu, w Świeciu nad Wisłą, pięćdziesiąt mniej więcej kilometrów od Torunia i tyleż od Bydgoszczy, w którym nagle w tajemniczy sposób się znalazłam, znaleźć można owe dodatki. Na szczęście natknęłam się na osobę, która okolicę znała jak własną kieszeń.

Tak też wkrótce wszyscy razem, ja - piękna i powabna Świtezianka, ukochany mój Pan w Skórzanej Kurtce, Pomysłowa Przedstawicielka Rodziny, jak i Pan Ochroniarz, z którym postanowiliśmy się zaprzyjaźnić, zasiedliśmy do posiłku. Oczywiście na stole naszym, suto strawą zastawionym, nie zabrakło kukurydzy, specjalnie na tę okazję wyjętej z puszki.

Jaki morał ma ta baśń? Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Nic nie zniszczy prawdziwej miłości, nawet najdramatyczniejsze przejścia? Warto zaprzestać waśni o tak niewiele znaczące rzeczy jak puszka kukurydzy? Otóż nie, morał brzmi - następnym razem obudźcie mnie przed jedenastą!
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
 
Numer Gadu-Gadu
2203707
Moonlight Płeć:Kobieta
Ultra Innocent Uke

Dołączyła: 17 Mar 2003
Skąd: Szczecin
Status: offline
PostWysłany: 29-07-2005, 22:04   

Całkiem niedługi czas temu w mediach rozniosła się wiadomość o pewnej gospodyni domowej ze Szczecina, która w mrożonce znalazła połówkę martwego szczura. A co, jeśli - przyszła mi do głowy myśl niedorzeczna - byłaby to akcja promocyjna producenta: "Skompletuj szczura, wygraj nagrody"? XD Tak, faza, tym bardziej, że podzieliłam się nią z Katuś na gg i stopień fazowości zaczął zwiększać się coraz szybciej, dążąc do absurdu. Na motywach tego absurdu powstało niniejsze opowiadanie XD
Poza tym zawsze chciałam napisać epopeję dresiarską :P


Horteks-Szczur
odc. 1
De Adwenczer Begins

Nasza opowieść zaczyna się w Szczecinie. Tu uwaga - Szczecin nie leży nad morzem, wbrew temu co twierdzą co poniektórzy. Uwagę tę kieruję w szczególności do turystów wychodzących z Dworca Głównego w Szczecinie i rozpromienionym wzrokiem wpatrujących się w wijącą się malowniczo u ich stóp Odrę, bądź też - o wiele cięższy przypadek - zapytujących Przypadkowego Przechodnia, którędy na molo. Jeśli ów Przypadkowy Przechodzień cechuje się odpowiednio wysokim stopniem wyrachowania, poleca turyście przejechanie tramwajem nr 6 do końca trasy (niezapomniane doświadczenie kulturowe), po czym oddala się z szatańskim uśmieszkiem na ustach.
Tyle dygresji.

Krzysio Brzęczyszczykiewicz był szczecinianinem. Interesował się modą (jak nikt znał się na trendach obowiązujących w szanujących się środowiskach nosicieli dresów), muzyką poważną (za najlepszego kompozytora melodyjek do komórek uznawał Mozarta) i oświatą (właśnie kończył szóstą klasę podstawówki - po raz drugi, a wszystko wskazywało na to, że i nie ostatni). Pisywał piękne, głębokie wiersze, które zapewniały mu stały status tekściarza w dobrze zapowiadającej się osiedlowej kapeli hiphopowej "Paski Trzy". Ogólnie prowadził więc życie uporządkowane i, prawdę mówiąc, bardzo mu się to życie podobało. Do czasu...
Pewnego pięknego majowego dnia Krzysio wracał ze szkoły. Jest to fakt godzien upamiętnienia, bo skoro wracał, to oznaczało, że w szkole był. Jako że jednak, jak już wspomniano, nie była to jego pierwsza kadencja w klasie szóstej, więc program nauczania nie miał mu już wiele do zaoferowania. Krzysio się w szkole po prostu nudził. Wracał teraz do domu, nie zwracając najmniejszej uwagi na takie ewenementa jak czarne koty z półksiężycami na łebkach czy żółte zające z czerwonymi policzkami. Całą uwagę Krzysia pochłaniał bowiem wiersz liryczny, który miał nadzieję zaprezentować na popołudniowej próbie "Pasków Trzech". Zespół przygotowywał się do występu na osiedlowym festynie "Parafiada 2005", a wobec pewnej posuchy kulturalnej na osiedlu ksiądz proboszcz poprosił ich o przygotowanie jakiegoś "ładnego, radosnego repertuaru". Tylko dlaczego miał przy tym taką przerażoną minę? Powinien wiedzieć, że chłopaki z "Pasków Trzech" podchodzą do sprawy poważnie i nie dadzą plamy!
- Dres, ach, mój dres - zanucił na próbę Krzysio, przekraczając jezdnię w niedozwolonym miejscu i cudem unikając zderzenia z dziadkiem Włodkiem, jego rowerem i przyczepką, na której dziadek Włodek transportował płody rolne na trasie działka - bazarek.
- Aaach, mój dres - powtórzył Krzysio, trafiając w odpowiednią tonację. - Mój dres piękny jest. Co dzień chodzę w moim dresie, czy po mieście, czy po lesie. Hejże ha, umcyk, umcyk, hej!
Jakaś staruszka na wszelki wypadek przeszła na drugą stronę ulicy.
Wreszcie Krzysio dotarł do rodzimego blokowiska, perły osiedla Zdroje. Dla potomności utrwalił swój liryk na ścianie windy, bogato zdobnej w podobne płody polskiej, acz alternatywnej ortograficznie, kultury (cooltóry, jak napisałby Krzysio).
- Trzy paski, bielutkie paski, dresik i adidaski... - zanucił, wchodząc do mieszkania. - Hejże ha, umcyk, umcyk, hej! - oznajmił całemu światu swe przybycie w domowe pielesze.
- Buty byś wytarł - przywitała go miłym słowem starsza siostra. Krzysio, zignorowawszy jej konstruktywną uwagę, ze znaczną energią kinetyczną (bądź też potencjalną - nigdy nie był prymusem z przyrody) przyjął strategiczną pozycję w fotelu przed telewizorem.
Dziewczę hoże, imieniem Malwinka, stanęło w drzwiach salonu.
- Gdzie starzy? - zapytał Krzysio, gdy zorientował się, że do jego ulubionego serialu kryminalnego o przygodach dzielnego kapitana Kubełka zostało jeszcze nieco czasu i obecnie ekranem telewizyjnym władały reklamy.
- Na zebraniu Klubu Parafialnego. Zapisali się na zajęcia "Wzmacnianie więzi małżeńskich".
- Cool - skomentował merytorycznie Krzyś i sięgnął po pilota. Podkręcił dźwięk, bo oto rozbrzmiewały pierwsze tony czołówki serialu "Kryminalne zagadki Pragi Północ". Malwinka westchnęła ciężko, spojrzała na brata tak, jak patrzy się na wyjątkowo obleśny element środowiska przyklejony do podeszwy, po czym głośno trzasnęła drzwiami i udała się do najbliższego hipermarketu w celu nabycia jakiegoś półproduktu obiadowego.
Dzielny kapitan Gerard Alfonso Kubełek, bożyszcze kobiet, postrach bandytów, urzędników i komorników, hasał po ekranie zaledwie pięć minut, pławiąc się w mrocznych sekretach kryminalnego światka Pragi Północ, gdy zastąpiła go przecudnej urody plansza - sen pijanego grafika komputerowego - oznajamiająca widzom, że oto nadszedł czas na kolejną porcję reklam na kanale Polshit.
- Cool - stwierdził merytorycznie Krzysio. Oto jego oczom ukazały się roześmiane marcheweczki i brokułki, wyposażone przez, zapewne tego samego, pijanego grafika w rączki, nóżki i - rzecz jasna - odpowiednie narządy umożliwiające im bycie roześmianymi. Pląsały po ekranie w rytm skocznej muzyczki, najprawdopodobniej skomponowanej przez szwagra tegoż nieszczęsnego grafika za pomocą widelka, piły do drewna i rury od kaloryfera, intonując przyśpiewkę:
- Warto dobrze znaaaać zwierząt zgraną braaaać, więc jedz, by szczura mieć, marchew, szczypior, naaaać! *
- Kup promocyjne opakowanie Ważyw Na Patelniem! - oznajmił spiker. - Skompletuj całą kolekcję zamrożonych gryzoni! Niech i twoje dziecko zanurzy się w przebogatym świecie rodzimej fauny! Pamiętaj - Horteks, Ważywa Na Patelniem!
Przez moment na ekranie migotała uszczęśliwiona twarz Gospodyni Domowej ze Szczecina, Która Znalazła w Mrożonce Unikatowego Szczura Oznaczonego Numerem Seryjnym 000001A, po czym zastąpiła ją biuściasta panienka, referująca telewidzom drastyczne szczegóły swojej biegunki. Krzysio niewzruszenie tkwił w fotelu, mając nadzieję, że w krótkiej przerwie między reklamami pokażą kawałek filmu.

Słońce zachodziło krwawo nad Pragą Północ i jej spływającymi krwią ulicami. Kapitan Gerard Alfonso Kubełek z pewną taką nostalgią wsunął pistolet do kabury i seksownie chropowatym głosem rzekł, wodząc wzrokiem nad pokrywającymi bruk trupami:
- Kolejna kryminalna zagadka Pragi Północ rozwiązana. Ale ja nie spocznę, póki nie pomszczę śmierci mej najukochańszej Franciszki Kunegundy!
Kapitan Kubełek ruszył z wolna w stronę najbliższego sklepu monopolowego, a że kierunek ten zupełnie przypadkowo pokrywał się z zachodzącym (krwawo) słońcem, efekt był bardzo romantyczny.
Krzysio otarł łzę wzruszenia.
Ten poruszający moment wykorzystała Malwinka, aby wkroczyć do mieszkania, wepchnąć bratu siatkę z zakupami i zobligować go do przyrządzenia z zakupionych półproduktów jakiegoś sensownego obiadu. Sama zaś zniknęła w swym pokoju, oddając się bez reszty najnowszemu hobby - malowaniu paznokci w różowe kwiatki (kffiatki?) przy akompaniamencie najnowszej płyty Britney Spears.
Krzysio wyjął z torby opakowanie z zaskakującym napisem: "Horteks - Ważywa Na Patelniem. Promocyja! Uwaga: zawiera elementy, które dziecko do lat 3 może uznać za wkładkę wysokobiałkową i spożyć". Rozdarł więc folię i wysypał zawartość na patelnię.
Na wierzchu leżał szczur. Oczka miał zamknięte, łapki i ogonek sztywne. Wyglądał jak zwyczajny, głęboko zamrożony szczur, jakiego każda doświadczona gospodyni domowa nieraz widziała w niejednej mrożonce. Do ogonka przymocowaną miał kolorową ulotkę. Krzyć odczepił ją i przesylabizował:
- "Gotta catch'em all! #05 - Szczur wędrowny, Rattus norvegicus. Zbierz kolekcję, wymieniaj się z kolegami, zdobądź atrakcyjne nagrody".
Przy ostatnich słowach mózg Krzysia przestawił się na wyższe obroty. Z dalszej lektury wynikało, że jeśli Krzysio zbierze odpowiednią liczbę dołączanych do mrożonek martwych zwierzątek oraz kodów kreskowych z promocyjnych opakowań, ma szansę wziąć udział w losowaniu worka na kapcie, ośmiopaku perfumowanego papieru toaletowego ręcznie malowanego przez chińskie sieroty w orientalny wzór, oraz unikatowego kalendarza "Gleby południowej Patagonii w obiektywie znanego fotografa Klemensa Paźdrzyckiego". Po dłuższej chwili wytężonej pracy umysłowej Krzysio wziął szczura za ogonek i odniósł do swojego pokoju. Nie chciał przecież, żeby Malwinka sprzątnęła mu sprzed nosa atrakcyjne nagrody!
Pominiemy tu opisy spożywania posiłku, zmywania naczyń i wspólnego oglądania teleturnieju "Pojedynek blokowisk" oraz reality show "Łysi i szczerbaci". Gdy Malwinka zasiadła do odrabiania lekcji (jako dumna uczennica liceum ogólnokształcącego musiała od czasu do czasu czynić pewne starania w kierunku przejścia z klasy do klasy), Krzyś postanowił przygotować się do próby zespołu "Paski Trzy".
Wszedł do swego pokoju i od razu wzrok jego padł na biurko, gdzie uprzednio zostawił swoją zamrożoną przepustkę do atrakcyjnych nagród (przez cały czas zastanawiał się, co to właściwie jest ta Patagonia i doszedł do wniosku, że pewnie jakieś osiedle w Policach, bo w Policach nigdy nie był). Mózg Krzysia szarpnął się smazmatycznie, albowiem coś było nie tak (something was yesn't).
Przepustka nie była zamrożona. Spory szczur wędrowny (Rattus norvegicus) w skupieniu porządkował sobie futerko. Gdy usłyszał kroki, podniósł łebek i spojrzał na Krzysia paciorkowatymi oczkami.
- Dzień dobry - powiedział uprzejmnie. Krzyś zamrugał nerwowo i otworzył usta, co nadało mu wygląd osobnika o mocno dyskusyjnych kompetencjach umysłowych.
- Dzień dobry - powtórzył szczur.
- Yyyy... - odrzekł Krzyś, ugruntowując dość skutecznie swój wizerunek.
- Wy, ludzie... - westchnął szczur. - Zero wychowania. Młody człowieku, widzę, że powinieneś lepiej zadbać o uzębienienie. Lewa górna dwójka do wymiany!
Krzyś zamknął usta i przez chwilę wpatrywał się w gryzonia otępiałym wzrokiem. Wreszcie wycelował weń palec wskazujący i rzekł oskarżająco:
- Ty mówisz!
- Nie ulega wątpliwości - stwierdził spokojnie szczur i uśmiechnął się pod wąsem. - A podobno to wy jesteście inteligentną rasą.
Przez mózg Krzysia prześlizgnął się nieskoordynowany strumień myśli, składający się z poszatkowanych odcinków serialu "Kryminalne zagadki Pragi Północ", w szczególności "Kapitan Kubełek i UFO", "Kapitan Kubełek i inwazja szczurów" i "Kapitan Kubełek i zahibernowany człowiek z epoki kamiennej", oraz wybiórczych wiadomości z lekcji przyrody, na których - Krzyś mógł przysiąc - nikt nie wspominał mu, że szczury gadają. Chociaż, biorąc pod uwagę średnią frekwencję Krzysia w ciągu ostatniego semetru, nie było to źródło wiarygodne. Krzysiowi udało się zebrać wszystkie te myśli w jedno spostrzeżenie i wypowiedzieć je na głos:
- Myślałem, że szczury nie gadają.
- To długa historia, młody człowieku. Może usiądziesz, a ja ci ją opowiem.
Krzysio przysiadł na łóżku, co przyszło mu z dużą łatwością, bo nogi i tak się pod nim uginały. Szczur zaś przechadzał się na dwóch łapkach wzdłuż krawędzi biurka, mówiąc:
- Nie jestem zwykłym szczurem. Jestem książę Rattus XXIII i pochodzę z superinteligentnej rasy Księżycowych Szczurów. Prawdę mówiąc, jestem obecnie jej jedynym przedstawicielem, ponieważ moi ziomkowie zostali zanihilowani przez krwiożerczych kosmitów. Moja biedna mamusia...
- Co? - zapytał Krzyś.
- Co co? - zapytał Szczur, ocierając z pyszczka łzę. Zawsze się wzruszał w tym punkcie opowieści.
- Zanihi... co to znaczy?
- Zabili ich, młody człowieku - wyszeptał Szczur i kontynuował swoją wędrówkę. - Ja jeden ocalałem. Przybyłem na Ziemię z ważną misją. I zdarzył się głupi wypadek - kiedy przeprowadzałem śledztwo w podejrzanej przetwórni, zostałem zamrożony. A ty mnie ocaliłeś.
- Misja?! - wykrzyknął Krzyś. - Kapitan Kubełek też miał życiową misję! Chciał zemścić się na zabójcach jego ukochanej! Cool!
- To z pewnością fascynujące - przyznał mu rację Szczur. - Ale obawiam się, że moja misja jest nieco innej natury. Otóż Ziemi grozi straszliwe niebepieczeństwo, a ja muszę mu zapobiec, aby odbudować moją rasę. Ty zaś - szczur skłonił się wytwornie - jeśli zechcesz, możesz zostać mym druhem.
- Cool! - Krzyś był wyraźnie podekscytowany. - Zupełnie jak w drugim odcinku trzeciego sezonu, "Kapitan Kubełek i straszliwe niebezpieczeństwo grożące Ziemi"! To mój ulubiony... No, zaraz po "Kapitanie Kubełki i rzezi szwajcarskim scyzorykiem". Flaki latały na wszystkie strony i wtedy właśnie tajna agentka rządowa Franciszka Kunegunda...
- Co się tu dzieje?! - rozległ się głos dziewczęcy i drzwi uchyliły się. - Musisz się drzeć jak stare prześcieradło? To, że masz kupę wolnego czasu, nieuku, to jeszcze nie... Aaaaaa!
Malwinka stała w progu, jak szalona mrugając rzęsami o pogrubionych i niesklejających się dzięki nowemu tuszomi końcówkach i wydobywała ze swoich płuc wysoki ton przerażenia.
- Iiiiii! - nabrała powietrza. - Co to jeeeeeest?!
Szczur rozejrzał się, szukając przyczyny jej oburzenia.
- Czy mógłbym pani w czymś pomóc? - zapytał.
- On gada! Kill! - wrzasnęła Malwinka, zdzierając z nogi kapeć i doskakując do biurka. Zanim zdążyła się zamachnąć, Krzyś rzucił się na nią i całym ciężarem ciała przygwoździł do podłogi.
- Co robisz, idiotko? To książę Księżycowych Szczurów, musimy pomóc mu uratować świat przez zagładą!
- Puszczaj, zboczeńcu! - zapiszczała dziewczyna, wyprostowała się z godnością i podstawiła gryzoniowi kapeć pod nos.
- Tłumacz się - wycedziła. - To prawda?
- Zaiste, miła pani. Proszę się tylko nie denerwować, nie warto. Myślę, że pani, jako istota inteligentna, rozumie potrzebę uratowania świata.
- Ojej... - Malwinka aż pokraśniała z zadowolenia. - Słyszałeś, imbecylu? Mówi, że jestem inteligentna! Jakie to urocze zwierzątko! Ale tak naprawdę... ojej... uratować świat?
Znów zamrugała rzęsami. Szczur odparł:
- W rzeczy samej. Będzie mi miło, jeśli zechce pani towarzyć mi i pani bratu na ścieżce prawdy i sprawiedliwości.
- Ojej, to zupełnie jak... - wyszeptała Malwinka, po czym zachichotała i niczym strzała wypadła z pokoju. Szczur i chłopiec zdążyli tylko wymienić zdumione spojrzenia, gdy pojawiła się z powrotem, odmieniona nie do poznania, wdzięcznie powiewając kucykami, upiętymi po bokach głowy za pomocą gumek-recepturek. Miała na sobie nie sięgającą nawet do pępka białą bluzeczkę, granatową minispódniczkę, a na nogach - czerwone szpilki.
- No co? - spytała, pospiesznie upychając watę za dekoltem. - Jestem Czarodziejka z Księżyca!
Przez chwilę w pokoju panowała pełna skupienia cisza, kiedy Szczur i Krzysio kontemplowali wygląd zewnętrzny Malwinki.
- Chyba Czarownica - wyraził przypuszczenie chłopiec.
- A ty nie bądź taki mądry! Ty... ty jesteś DresMan!
- Może być - zgodził się Krzysio.
- To co? - uśmiechnęła się Malwinka. - Idziemy ratować świat?
Krzysio spojrzał na zegarek.
= O ja cię kręcę motyla noga! Spóźnię się na próbę zespołu. Wiesz co, Malwina? Chodź ze mną, Zbychu, Rychu i Zdzichu szukają jakiejś fajnej laski, żeby ładnie tańczyła. W tej kiecce na pewno cię wezmą.
- Czyżbyście mówili o jakiejś formie ziemskiej rozrywki popularnej? - zapytał Szczur. - Chętnie popatrzę, kiedyś prowadziłem w tym kierunku szerokie studia. Myślę, że dodatkowe pół godziny zwłoki nie zaszkodzi światu.
Krzyś ucieszył się i już ruszał do wyjścia, zbierając po drodze z podłogi notatki z najnowszymi rymami hiphopowymi, gdy zatrzymała go Malwinka.
- Kretynie, takie ratowanie świata to na pewno długo potrwa. Jak znowu nie uprzedzisz, że nie wrócisz przed kolacją, zarobisz szlaban u starych. Napisz im jakąś kartkę chociaż!

Poszłem z Malwinom na próbem a potem ratować Świat. nie będzie nas na kolaci. Nie mósicie dziękować.
Kapitan Wybafca Świata Kosmosu I Okolic
Krzysztof Bżęczyszkiewicz


- Dopisz jeszcze: kretyn - doradziła jadowicie Malwinka, gdy magnesem przymocował kartkę do drzwi lodówki. - Jesteś jedynym znanym mi człowiekiem, który nie umie zapisać poprawnie własnego nazwiska!
- Mam na to papiery - wyjaśnił Krzyś. - Dys... lekcja, czy jakoś tak.
- Chyba wariackie! Dysmóżdże! - prychnęła Malwinka.
- Pani wybaczy, że się wtrącam - przerwał jej Szczur - ale chyba powinna pani uklepać prawą pierś, bo się rozłazi.

Czy Malwinka przyjęta zostanie do zespołu "Paski Trzy"? Jakie tajemnice ukrywa jeszcze Szczur? Czy Krzysio zdąży na kolejny odcinek "Kryminalnych zagadek Pragi Północ?" Na te i inne pytania odpowiedzi poznacie, jak zechce mi się napisać kolejny odcinek. A zatem: do następnego odcinka!

*) Piosenkę zawdzięczamy niejakiej Katuś ^^
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Avellana Płeć:Kobieta
Lady of Autumn


Dołączyła: 22 Kwi 2003
Status: offline
PostWysłany: 29-07-2005, 22:15   

Bogowie, to jest piękne! Poprawa humoru instant (i z mrożoną wkładką)

_________________
Hey, maybe I'll dye my hair, maybe I move somewhere...
Powrót do góry Zobacz profil autora
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora Odwiedź galerię autora Odwiedź listę obejrzanych anime / przeczytanych mang
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 29-07-2005, 22:22   

Śliczne... Po prostu śliczne! Sam pomysł powala (szczur mrożony, Wy musiałyście mieć naprawdę ciężką fazę...), to wykonanie (i Sailorka! XD).

(Mogę zaanektować? :>)

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Moonlight Płeć:Kobieta
Ultra Innocent Uke

Dołączyła: 17 Mar 2003
Skąd: Szczecin
Status: offline
PostWysłany: 29-07-2005, 22:26   

Anektujta do woli. Pomysł narodził się podczas lektury stosownego artykułu (ze zdjęciem! żeby nie było, że nie ostrzegałam ;>). A ja mam w zamrażarce jeszcze przynajmniej jedno opakowanie tej mrożonki, hejże hej, hejże ha XD
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Serika Płeć:Kobieta


Dołączyła: 22 Sie 2002
Skąd: Warszawa
Status: offline

Grupy:
Tajna Loża Knujów
WIP
PostWysłany: 29-07-2005, 22:44   

O, to moze by sie druga połówka znalazła? Tylko ciężko, żeby gadała, niestety...

_________________
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź blog autora
 
Numer Gadu-Gadu
1051667
Moonlight Płeć:Kobieta
Ultra Innocent Uke

Dołączyła: 17 Mar 2003
Skąd: Szczecin
Status: offline
PostWysłany: 29-07-2005, 22:47   

Właśnie sobie wyobraziłam... drugą połówkę... gadającą...

Mój śmiech niesie się nocą po blokowisku XD
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Moonlight Płeć:Kobieta
Ultra Innocent Uke

Dołączyła: 17 Mar 2003
Skąd: Szczecin
Status: offline
PostWysłany: 02-08-2005, 08:47   

Kolejna część epopei dresiarskiej. Czyli dowód na to, że świat poczeka na dresiarza, jeśli dresiarz ma do obalenia piwko pod blokiem.
A Alfredzik jest mój, siedzi u mnie na biurku i sama mu uszyłam kalesonki i pelerynkę!


Horteks-Szczur
odc. 2
Singin ebałt lajf

Posterunkowy Wyczesany miał ciężki dzień. Wszystko zaczęło się, kiedy komendant Wklęsły zamknął na klucz w służbowej piwniczce karty i ruletkę skonfiskowane z nielegalnej jaskini gry. Komendant, jako praktykujący katolik, twierdził, że hazard w godzinach pracy kłóci się z wartościami chrześcijańskimi. Kazał swoim podwładnym pozwracać powygrywane elementy umundurowania i uzbrojenia. Wybrał na to dobry moment, bo młodszy aspirant Równoległy wygrał właśnie od sierżanta Rączki gwizdek i szelki. Posterunkowy Wyczesany ochoczo przystąpił do wykonywania polecenia służbowego, ale został pogryziony przez sierżanta Rączkę przy próbie odzyskania swojej kolekcji kolorowych długopisów.
Nie spodobało się to chyba komendantowi, bo poczerwieniał na twarzy i zaczął czynić pewne uwagi obrażające matkę posterunkowego Wyczesanego, który nie był przecież niczemu winien! Ale, jak wiadomo, nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Następnie komendant kazał zdjąć pranie wiszące pod sufitem i przeprasować jego koszule. Do pracy wziął się ochoczo sierżant Rączka. Wszystkim żal było komendanta, którego niedawno żona opuściła. W trakcie wykonywania czynności służbowych Rączce udało się wypalić dziurę w ulubionej koszuli komendanta Wklęsłego. Zachował jednak godną podziwu trzeźwość umysłu i pocieszył komendanta, że pod kamizelką kuloodporną i tak nic nie będzie widać.
To nie uspokoiło komendanta, bo zaczął zgrzytać zębami. Młodszy aspirant Równoległy stwierdził autoratywnym tonem, że "jak zgrzyta zębami, to ma robaki". Rączka i Wyczesany pokiwali głowami ze zrozumieniem. Równoległy, jako młody ojciec, czytywał pożyteczne podręczniki o zdrowiu dziecka, z których czerpał pokłady praktycznej wiedzy.
Wtedy Wklęsły zaproponował Równoległemu, że skoro jest taki oczytany, to niech przepisze na komputerze raporty. Równoległy robił sporo błędów i kiedy Wyczesany zaofiarował się, że skoczy do papierniczego za rogiem po korektor, komendant zrobił się bardzo, bardzo zły. Krzyczał coś o Komendzie Głównej, statystykach, ujemnej wykrywalności przestępstw i opinii społecznej. Następnie zamknął się w swojej kanciapie w towarzystwie służbowego kota Kałasznikowa i długo coś do niego mamrotał. Podwładni Wklęsłego podejrzewali u niego zaawansowaną zoofilię.
Kałasznikow trafił do nich z przydziału z Komendy Głównej, w ramach cięć budżetowych. Co prawda nie wykrywał narkotyków i nie gryzł przestępców, a na pokazach w lokalnej podstawówce nie otaczały go tłumy dzieciaków, pragnących go pogłaskać, ale był bardzo pożyteczny. Świetnie radził sobie z łapaniem służbowych myszy w służbowej piwniczce.
Dzielni stróże prawa wyruszyli więc na patrol, bo przebywanie z wyraźnie podnieconym Wklęsłym w jednym budynku uznali za zbyt daleko idące ryzyko. Posterunkowy Wyczesany zazdrościł Równoległemu i Rączce, bo ci pojechali na patrol radiowozem. Radiowóz był nowy, z darów Unii Europejskiej. Klima, odtwarzacz CD, komputer pokładowy z ciekawymi grami, taki fajny piesek na desce rozdzielczej... A w razie jakiegoś niebezpieczeństwa chłopaki zawsze mogą zablokować drzwi i włączyć syrenę. Takim to nikt nie podskoczy!
Wyczesany też wiedział, jak dbać o bezpieczeństwo. Swoje. Dlatego chodził zawsze środkiem osiedlowej uliczki, nie zaglądając w zacienione przejścia między blokami. Nie lubił się przecież denerwować. O, właśnie kątem oka przyuważył pana Henia, wyrywającego portfel jakiemuś przechodniowi. Ukłonił mu się grzecznie. Pan Henio, szef osiedlowej mafii, miał podpisaną z komendantem umowę, w myśl której - w zamian za 18% swych zarobków - miał zapewniony immunitet i drugie śniadania na komendzie. Wyczesany zawsze szczerze podziwiał wysiłki komendanta Wklęsłego w kierunku opodatkowania szarej strefy w gospodarce.
Zatarg o portfel stawał się jakby bardziej zażarty. Wyczesany przyspieszył więc kroku; nie przepadał za widokiem krwi. Tym bardziej, że jego czujne oko doświadczonego stróża prawa wypatrzyły przestępstwo. Oto na trawniku beztrosko hasał mały piesek koloru brudnej ścierki. Jego właścicielka, babcia Fela, wyprowadzała go bez smyczy i kagańca, a w dodatku deptała trawnik! Wobec takiej zuchwałości posterunkowy Wyczesany nie mógł pozostać obojętny.
Wypiął pierś, wciągnął brzuch i dopiął guzik munduru, gotów do akcji. W razie czynnego oporu zdecydowany był spałować i zakuć babcię Felę. Tak jest - lata czynnej służby Ojczyźnie sprawiły, że posterunkowy Konstanty Wyczesany nie bał się wyzwań!

- Joł - powiedział Zdzichu.
- Joł - powiedział Zbychu.
- Joł - powiedział Rychu.
- Joł - powiedzieli Krzysio i Malwinka. Szczur, siedzący na ramieniu Krzysia, nie powiedział nic, albowiem w pewnych środowiskach bezpieczniej jest się nie wychylać.
- Cool, madafaka - skomentował obecność gryzonia Zdzichu, lider "Pasków Trzech". - Ale my już mamy maskotkę zespołu. Rychu, dawaj no Alfredzika.
Alfredem okazał się gumowy kurczak, przyodziany w gustowne kalesony i zieloną pelerynkę. Miał wyjątkowo tępy wyraz dzioba, nic więc dziwnego, że tak przypadł do gustu członkom zespołu.
- To zaczynamy? - zapytał Krzysio, ostrożnie kładąc Szczura na półce, z której mógł wszystko widzieć. - To moja siostra, Malwina.
- No to czadu! - zakrzyknął Zdzichu i dodał: - Cool, madafaka! Z chlebem!
Na to hasło Zbychu ochoczo uderzył w klawisze wysłużonego keyboardu i wydobył z instrumentu coś, co przy dużej dozie optymizmu (bądź po odpowiedniej dawce stosownego ziela) uznać można było za autorską, dość swobodą interpretację znanego i lubianego przeboju "U cioci na imieninach". Zbychu cieszył się w środowiskach muzycznych opinią eksperymentatora. Sensem jego życia było wnoszenie nowego brzmienia do muzyki hiphopowej.
O ile opętańcze walenie w klawisze uznać za muzykę, to Zbychu spełniał się życiowo.
Rychu zaś był prawdziwym artystą, któremu życie nie szczędziło rzucanych pod nogi kłód i posypanych cierniami ścieżek. Potężna jego postura, okryta dresem typu "szelest", gładko wygolona glaca świecąca niczym księżyc w pełni - nic nie zdradzało Rychowego geniuszu. Objawiał się on dopiero, gdy - z pozoru niezgrabne - dłonie pewnym ruchem sięgały po pałeczki...

Po innych cymbalistach ni widu, ni słychu,
Bo żaden nie ośmieli się zagrać przy Rychu.
Gdyż Rychu, choć człowiek nieśmiały i skryty,
To przyleje w mordę i zostaną sznyty.


Ta fraszka uświadamia nam, dlaczego Rychu powszechnie uznawany był za mistrza wyczynowej gry na cymbałkach. I teraz - zrazu lekko niczym wiosenny wietrzyk w sadzie, z czułą wirtuozerią jął muskać pałeczkami swój nieodłączny instrument. Przymknął oczy i zdało się, że siły boskie kierują jego dłońmi...
Rychu cierpiał. Jako że ani rodzice, ani nauczyciele nie doceniali jego talentu, droga do muzycznej edukacji była przed Rychem zamknięta. I dzielił ów genialny wirtuoz ciężką dolę Janka Muzykanta, w szkole zawodowej sposobiąc się do pożytecznej i społecznie szanowanej profesji murarza. Dopiero gdy siadał przed umiłowanym instrumentem, jego nieodgadniona dotąd twarz rozpromieniała się.
Zdzichu, pozytywnie oceniając wysiłki muzyków, zajrzał do przyniesionych przez Krzysia notatek, nogą zaczął wybijać rytm i zarapował:

Trzy paski, białe paski,
Dresik i adidaski.
Czy to lato, czy to zima,
Dresik mój wszystko przetrzyma.
Noszę go ja, nosisz go ty,
Iiiii... Raz, dwa trzy!


Zbychu odegrał popisową solówkę na klawiszach. Rychu grzmotnął wirtuozersko w cymbałki.

Takie życie ja chromolę,
Mam głęboko pracę, szkołę.
Brak perspektyw, drogie piwo,
Autostrada biegnie krzywo.
W rządzie znowu pokaz draństwa,
Ja nie zniesę tego chamstwa!
Bo ja mam dreees!
W trzy paski dreees!
To jest rzecz do przewidzenia -
Dres mnie zwalnia od myślenia!


- Ach, Krzysiu - wyszeptała wzruszona Malwinka, gdy przebrzmiały czyste tony Rychowych cymbałków. - Ty przecież... umiesz pisać! To było takie piękne!
Muzykanci przez chwilę w ciszy kontemplowali głębię przesłania Krzysiowej poezji.
- Z tobą - odezwał się nagle Rychu - nasz zespół zdobędzie nagrodę Nobela!
Po tak udanej próbie naszym bohaterom nie pozostało nic innego, jak udać się na ławkę pod Zdzichowym blokiem w celu spożycia pewnej ilości produktów przemysłu browarniczego. Doświadczenie wykazało bowiem, że skoro świat przetrwał tyle lat, to nie zrobi mu różnicy jedno piwko.

To był dobry dzień posterunkowego Wyczesanego. Wesoło świecące słonko opromieniało jego drogę do chwały. Interwencje sypały się jak z rękawa. Jak gdyby specjalnie z myślą o podbudowaniu samopoczucia posterunkowego, całe rzesze ludności tłumnie przekraczały jezdnię w miejscach niedozwolonych; zbyt głośno opowiadały dowcipy o policjantach (obraza munduru, doszedł do wniosku Wyczesany, powinna być karana piętnastoma latami ciężkich robót w postaci rozbijania tłuczkiem do mięsa przydrożnych kamieni); niszczyły zieleń i ogólnie obnosiły po miejscach publicznych twarze nieprzypadające Wyczesanemu do gustu. Policjant rozważał właśnie odstawienie na Policyjną Izbę Dziecka pewnego sześciolatka, który upuścił na chodnik papierek po cukierku, gdy w jego tok myślowy piskliwie wdarła się jakaś staruszka.
- Panie milicjancie, panie milicjancie! - wykrzyczała płaczliwie. - Żyć nie można w tych zboczonych czasach! Bożesz ty mój i Najświętsza Panienko!
- Streszczajcie się, obywatelko - przyjaźnie zagaił Wyczesany. Nie przepadał za staruszkami. Wszystkie przypominały mu jego stryjeczną babcię Jagienkę, która tańczyła w zespole ludowym. Gdy był chłopcem, zabierała go na próby, gdzie roiło się od starszych, upudrowanych pań w dziwnych strojach, które rozpływały się w zachwytach nad urodą przyszłego stróża prawa. Widok zadartych nóg babci Jagienki, wyłaniających się spomiędzy koronkowych halek podczas finałowego tańca z podskokami, chwytaniem się pod boki i gardłowaniem: "Dana, oj dana", prześladował Wyczesanego do dzisiaj.
- Co za upadek obyczajów! - oburzyła się starowinka, jedną ręką wskazując jakiś punkt w oddali, drugą niebezpiecznie unosząc różową parasolkę. Parasolka zakończona była szpikulcem, który z kolei był dość... spiczasty, jak zauważył Wyczesany.
- A milicja to nic sobie z tego nie robi, takie sceny w biały dzień! To ja się pytam, tak, ja się pytam, gdzie jest milicja?
- Proszę uszczegółowić, obywatelko - rzekł Wyczesany, sięgając do kieszeni po służbowy notes i równie służbowy ołówek z gumką (jak łatwo się domyślić, służbową). - Data zgłoszenia... tak... godzina... Dobrze.
Nabrał powietrza w płuca i wypalił:
- Imię nazwisko data urodzenia miejsce zamieszkania imiona rodziców stan cywilny orientacja seksualna przynależność partyjna obywatelka była karana tak nie niepotrzebne skreślić stosunek...
- Tylko stosunki wam w głowie! - wrzasnęła staruszka. - Tam pan patrz, demoralizacja w biały dzień!
- ...do służby wojskowej. Gdzie?
Spojrzał w kierunku wskazanym przez alter-ego babci Jagienki. Oto na ocienionej rozłożystym kasztanowcem ławeczce siedziało kilkoro młodzieńców, sącząc napoje z puszek. Na ramieniu jednego z nich siedział spory szczur. Wyczesany nerwowo przełknął ślinę.
- Młodzież wypoczywa - stwierdził ostrożnie, zezując na parasol.
- Piwsko chleją, panie milicjancie!
- Eee, przecież widzę. Colę popijają, obywatelko - brnął dalej Wyczesany. Młodzieńców było czterech i mieli na sobie kolorowe dresy. On był jeden. A szczur był bez smyczy i prawdopodobnie wściekły.
- Piwsko! A to karalne jest! Słyszałam! W radio mówili! Młodzież nie słucha teraz porządnego radia! Ojciec Dyrektor mówił! To grzech jest!!!
- Eee, pewnie nie - zauważył Wyczesany.
- Ja się poskarżę! - babcia zamachnęła się parasolką. - Ja się poskarżę do radia! Do samego Ojca Dyrektora!
Chcąc nie chcąc, posterunkowy Wyczesany udał się w kierunku ławeczki. Młodzieńcy obrzucili go znudzonymi spojrzeniami.
- P... przepraszam panów... - zaczął Wyczesany. Staruszka przyglądała się im z pewnej odległości, trzymając przed sobą parasolkę jak szablę.
- A za Gierka było lepiej! - krzyknęła jeszcze. Wyczesany poczuł, jak oblewa go zimny pot.
- Taaak? - odezwał się jeden z dresiarzy. - Jakiś problem?
- Nie, ależ skąd! - zaprzeczył nieco zbyt energicznie posterunkowy. - Tylko... tak sobie przechodziłem i...
- Rychu - przerwał mu dresiarz, najwyraźniej zwracając się do któregoś z kolegów. - Porozmawiaj z panem policjantem.
Przez jedną, tragicznie krótką chwilę, Wyczesany czepił się myśli, że Rychem nie może być ten barczysty młodzian w czerwonym dresie typu "szelest", o twarzy naznaczonej przez nostalgię i potężny Weltschmerz. Jego niepokój spotęgowało dodatkowo to, iż młodzian ów miał na szyi zawieszonego gumowego kurczaka w kalesonach i pelerynce.
Nadzieja okazała się złudna. Rychu wstał powoli, nie zmieniając wyrazu twarzy. Wyczesany, zawieszony między różową parasolką ze szpikulcem a czerwonym dresem typu "szelest", doszedł do wniosku, że przez te wszystkie lata bardzo przyzwyczaił się do swego prywatnego uzębienia i teraz nie uśmiechała mu się wymiana zębów na służbowe.
- Ładna pogoda - wymamrotał szybko. - Do widzenia, panie Ryszardzie. Do widzenia panom. Miłego wieczoru. Smacznego piwka, hehe.
Z rozmachem odwrócił się na pięcie.
- Bardzo panią przepra... ra... ra... ra...
Oto wpadł na najcudowniejszą istotę pod słońcem. Miał wrażenie, że te niewinne, błękitne oczy przewiercają go na wylot. Jasne włosy, miękko spływające wzdłuż ramion, muskane przez wieczorną bryzę... Pierś dziewicza pod gustownym ubiorem... Nogi ugięły się pod posterunkowym Wyczesanym.
- Co pan? - zapytało bóstwo i zwróciło się do odzianych w dresy młodzieńców:
- Fajki kupiłam.
Piętnastocentymetrowy, zardzewiały gwóźdź wbił się w serce posterunkowego. A więc to subtelne, przeurocze dziewczę zadaje się z prostackimi dresiarzami spod bloku?
- Ach, przepraszam - wyszeptał słabo policjant i z ledwością dowlókł się do najbliższej wolnej ławki. Drżącymi rękami wyszarpnął z kieszeni papierosa i zapałki (rzucił w zeszły piątek, ale wolał mieć na wszelki wypadek). Staruszki z parasolkami, zboczeni przełożeni, statystyki, dwumetrowi dresiarze - to wszystko w jednej chwili przestało się liczyć.
- Słodki Boże - westchnął posterunkowy Konstanty Wyczesany. Po raz pierwszy w życiu zakochał się.

UWAGA
Z napięciem śledzisz mrożące krew w żyłach (tudzież inne płyny ustrojowe) przygody bohaterów Horteks-Szczura? Chcesz wziąć udział w naszej zabawie i zadecydować o ich dalszych losach? Oto pytanie:
CZY UCZUCIE POSTERUNKOWEGO WYCZESANEGO MA SENS?
Wyślij SMS pod numer 1234 o treści TAK, NIE, lub NIECH SE W LEB STRZELI DLA SWIETEGO SPOKOJU. Każdy SMS bierze udział w losowaniu ekskluzywnej HulajNogi. Poza tym pierwszych 13 głosujących między 13.45 a 18.16 w każdy drugi czwartek każdego nieparzystego miesiąca (pod warunkiem, że miesiąc ów ma w nazwie literkę R) otrzyma dzwonek polifoniczny z najnowszym przebojem grupy Paski Trzy oraz super tapetę - Malwinka topless! I niech moc Szczura będzie z twym telefonem! Skóra, fura i komóra! (ludowe przysłowie dresiarskie).
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona 21 z 24 Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 20, 21, 22, 23, 24  Następny
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików
Możesz ściągać załączniki
Dodaj temat do Ulubionych


Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group