Ogłoszenie |
Forum archiwalne, nie można zakładać nowych kont.
|
Krwawa Jatka |
Wersja do druku |
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 03-07-2011, 08:13
|
|
|
Lucian patrzył jak mordercze kamienne igły zbliżają się do leżącego na plecach Gwynedda.
Leżał z rozrzuconymi rękami z mieczem wyciągniętym podczas skoku, nie poruszał się.
-Łatwo poszło - mruknął arcymag. Jego przeciwnik wyglądał teraz jak żuk odwrócony na plecy.
Niemal w tym samym momencie w którym fala igieł dotarła do leżącego, ten jednym rzutem ciała poderwał się na nogi jednocześnie wsuwając sobie pod buty miecz. Gdy tylko usłyszał odgłos z jakim metal zderzył się z kamieniem wyprostował nogi i wykonał popisowe salto w tył.
Wykorzystując energię z jaką z ziemi wysuwały się włócznie przeleciał dobre parę metrów i wylądował w przyklęku. Flamberg ze świstem wbił się w arenę tuż obok niego.
Latacz nieznacznym gestem zgarnął coś z areny po czym wstał. Kątem oka zobaczył jak ostre szpikulce uderzają o ścianę areny i zatrzymują się.
-Łatwo poszło-powiedział i dodał głośniej tak by oponent go słyszał - To nie było po rycersku, tak zza pleców atakować! Poza tym nadal chciałbym wiedzieć co robiłeś na arenie o tej porze... - Nagle rzucił się do biegu. Był tak szybki że niemal rozmywał się zostawiając w powietrzu smugi kolorów.
Prawą rękę miał wyciągniętą do tyłu i trzymał w niej flamberga, a lewą nadal zaciskał w pięść. Był szybki, ale dzieląca ich odległość zapewniała Lucianowi dość czasu by przygotować kolejną porcję zaklęć.
Andreas dobiegł. Ciął maga po skosie jednocześnie wyrzucając lewą rękę gwałtownie w tył.
Cios miał szansę odciąć przeciwnikowi spory kawałek barku i co najmniej połowę głowy. Gdyby trafił, rzecz jasna. A trafić nie mógł, bo Lucjan właśnie znowu teleportował się za plecy Andreasa.
Prosto w chmurę piasku rzuconą za siebie przez Latacza w momencie ataku. Oczy maga zaczęły łzawić, a w nosie nieznośnie wiercić. Teraz była idealna chwila do ataku, lecz impet ciosu pociągnął Gwynedda dalej.
Wykorzystał go by obrócić się twarzą do przeciwnika i natychmiast ruszył do ponownego ataku.
Tym razem ciął oburącz, z półobrotu, z zamiarem przecięcia maga na pół.. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 03-07-2011, 10:53
|
|
|
Nie udało się to gdyż miecz napotkał na swej drodze kamienną ścianę która wyrosła w jedną chwilę. Broń odbiła się z głośnym brzdęknięciem a rycerz został pociągnięty za swoją bronią. Rozległo się pstryknięcie. Kamienna ściana stanęła w płomieniach a następnie runęła na rycerza.
Andreas rzucił się na bok panterką tak że płomienie jeno go osmaliły. Oczywiście za ścianą Luciana już nie było. Stał na trybunach i szykował kolejne zaklęcia.
- Fireball! - rzucił w stronę sali kontrolnej areny. Coś zgrzytnęło eksplodowało w ferii wyładowań i bariera oddzielająca trybuny od areny znikła.
- Jak szybki możesz być? - zapytał białowłosy opierając swoją laskę o jedno z siedzeń.
- Rune Flare! - wykrzyknął wyrzucajac ręce przed siebie. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 03-07-2011, 13:34
|
|
|
-Oż - zawołał Latacz widząc pędzące w jego stronę wiązki płomieni. Nie spodziewał się że przeciwnik wytoczy od razu
ciężką artylerię.
Szybko wbił flamberg w ziemię i dobył Siewcę. Nadszedł czas by wykorzystać otoczenie w połączeniu z taktyką wroga
by uzyskać przewagę. Kciukiem wysunął kawałek ostrza z sayi i demonstrując mistrzowskie opanowanie nukitsuke -
techniki szybkiego dobywania miecza wykonał serię świszczących cięć. Unoszący się w powietrzu piasek zasłonił widok
Lucjanowi. Ten jednak nie przejął się tym - wiedział że trafił. Tym większe było jego zdumienie gdy okazało się że
na arenie wyrosła dziwaczna półprzeźroczysta konstrukcja. Szklany grzyb zniekształcał widok ale nadal można było
zza niego zobaczyć Latacza dogaszającego brodę pancerną rękawicą. Jego zbroja była już mocno osmalona ale on sam
nie był ranny, poza kilkoma niewielkimi oparzeniami spowodowanymi skapującymi kropelkami szkła.
-Powinniśmy nawiązać współpracę. Sztuka nowoczesna jest w modzie- zaśmiał się Gwynedd. Był bardzo zadowolony, że jego
pomysł, dosłownie, wypalił. Żar zmienił piasek w płynną masę szklaną a podmuchy wiatru wytworzone dzięki Siewcy
ochłodziły ją na tyle by stwardniała i ochroniła go przed głównym uderzeniem.
Teraz niekształtna bryła ochładzała się w nocnym powietrzu trzaskając cicho. Gdzieniegdzie zaczęły pojawiać się na
niej pajęczynki pęknięć.
-No dobrze-mruknął. Mag był za daleko by atakować mieczem. Dobył więc rewolwerów. Położył je płasko na dłoniach i
zaczął wymawiać słowa starego tureckiego zaklęcia:"Yeryüzünün derinliklerinden Ateş, silah doldurmak..."
Lufy rewolwerów rozjarzyły się na wiśniowo. Chwycił broń w obie ręce i wypalił w kierunku arcymaga mierząc w serce
i prawe oko.Dwie ciężkie ołowiane kule pod wpływem zaklęcia roztopiły się i teraz w kierunku Luciana zmierzały
rozgrzane bryzgi metalu. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 03-07-2011, 16:07
|
|
|
Lucian uniósł ze zdziwieniem brew i chwyciwszy połę szaty osłonił się nią. Roztopiny ołów uderzył w nią a następnie....spłynął.
- Nice try. Moje szaty chronią mnie przed wszystkim co gorące. Nawet przed rozgrzanym metalem - wyjaśnił strzepując rękawicą zaciek.
- Musisz zdawać sobie sprawę że...- przerwał gdy kula otarła mu się o skroń. Sięgnął tam ręką i podsuwając sobie zakrwawioną rękawicę do oczu rzekł z niesmakiem.
- To...nieuprzejme...przerywać gdy ktoś mówi. - warknął i zaczął inkantować.
- Source of all power,
crimson fire burning bright,
gather in my hand and become an inferno.
Burst Flare!
Zaklęcie było tak potężne że Arena została dosłownie starta z powierzchni ziemi.
Gdy rozwiał się kurz Latacz wygrzebał się spod odłamków szkła i dachu Areny, teraz zamienionej w kupę gruzów. Lucian zaczął zajmować się czymś innym nawet nie zdając sobie sprawy że Andreas cudem przeżył potężne zaklęcie i to w niezłej formie.
Zorientował się dopiero gdy rycerz podkradłszy się na odpowiednią odległość wziął potężny zamach. Świst ostrza ostrzegł Dunkleschwerta który się teleportował ale nie dość szybko.
Gdy pojawił się znowu kilkadziesiąt metrów na gruzowatym pagórku trzymał się za przecięty bok.
- To było...imponujące...
- To z areną też.
- Nie wygrałeś jeszcze - ostrzegł mag i zaczął rzucać kolejne zaklęcie. latacz wypalił z rewolweru ale kolejna kamienna ściana zagrodziła kuli drogę.
- Spirit of Earth head my call! Grant me protaction of Thee mighty arm and valorus heart. By our Ancient Pack I summon Thee! Earth Elementar!
Z ziemi przed rycerzem wystrzeliło ogromne kamienne ramię. Po chwili za pierwszą dłonią pojawiła się druga i podciągając się stanął przed nim siedmiometrowy żywiołak ziemi. Wyglądający jak wcielenie najlepszego ochroniarza stwór skierował swoje żółte gorejące mocą oczy - jedyny rozpoznawalny element twarzy - na Gwynedda.
- Zajmijcie się sobą na chwilę - stwierdził Lucian prawie wesoło po czym zaczął tkać zaklęcie uzdrawiające. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 04-07-2011, 17:31
|
|
|
Latacz popatrzył przez ramię za siebie i wskazał dymiącą jeszcze lufą colta na żywiołaka.
-Co to ma być?-spytał Andreas wyraźnie poirytowany.
-Żywiołak. Ziemi. -wyjaśnił Lucjan
-Widzę przecież. Że ziemi. Nie wspominając o tym że sprzątaczki nas rano zabiją niezależnie od wyniku walki...
Na arenie walczy się honorowo, jeden na jednego.- popatrzył na maga oskarżycielsko. Schował rewolwery i skrzyżował
ręce.
-Zauważ że jest już po godzinach otwarcia.-odpowiedział mag z przekąsem, kontynuując rzucanie czaru.
-To po pros....- zaczął ale potężna pięść trzasnęła w ziemię tuż obok niego rozbijając kawałki gruzu i sypiąc
okruchami szkła. Odskoczył i dobył flamberga nie bardzo wiedząc co może zdziałać bez..
Stwór atakował a Gwynned uskakiwał, wykorzystując ciężar broni jako przeciwwagę. Kilka razy udało mu się go nawet
trafić lecz żaden cios nie wyrządził bestii najmniejszej szkody.
Żywiołak otwartą dłonią wyprowadził atak od którego Latacza aż przygięło do ziemi. Przyjął go na czubek miecza
tylko dzięki temu że stal wytrzymała nie był rozpłaszczonymi zwłokami. Głowicę miecza wparł w ziemię i dopchnął butem
by się nie odsunęła i stwór z całą swoją siłą nabił się dłonią na ostrze. Andreas wiedział że była to tylko
połowa sukcesu. Bo jak wiadomo ręce są dwie.
Cios posłał go na gruzy kilkanaście metrów dalej. Miecz wbił się między solidne kamienne bloki poza jego zasięgiem. Nie było innego wyboru.
Chwiejąc się wstał i sięgnął pod zbroję. Blask oczu żywiołaka odbił się od czegoś błyszczącego w jego dłoni.
Na ziemi rozbłysł symbol. Przez arenę przetoczyła się fala mocy tak wielkiej że zdawało się, że świat na chwilę stracił barwy a dźwięki przestały roznosić się w powietrzu.
Lucianowi ze zdziwienia rozszerzyły się oczy i zaczął uważniej przyglądać się poczynaniom swojego przeciwnika.
Teraz zdawało mu się że za Andreasem stoi cień czarniejszy od reszty cieni na arenie. Miał kształt człowieka.
Na krokodylu, jak mu się zdawało.
Latacz uniósł dłonie w górę, a żywiołakowi, dziw nad dziwy, zaczęły trząść się nogi.
-Przecież TO nie ma prawa odczuwać żadnych emocji! - wykrzyknął mag z pretensją, ganiąc swój wytwór za nieodpowiednie
zachowanie.
Teraz co gorsza, zaczęły drżeć mu ręce.
A potem cały zaczął podskakiwać, wyginać się, aż w końcu rozsypał się na drobniutkie kawałki.
Latacz odkaszlnął krwią, otarł usta rękawicą i popatrzył w górę na Lucjana.
-Też potrafię wezwać pomoc. Pozwól że przedstawię: władca 31 legionów, demon odwagi i władca ziemskich
duchów. Książę piekła, Agares!- tutaj ponownie wzniósł ręce i z gruzów zaczęły formować się dwie kolumny, szybko strzelające w górę.
Kolumny zaczęły wyginać się, zmieniając się w łuki... na których zbiegu, dokładnie pomiędzy
pędzącymi ku sobie masami kamienia, znajdował się Lucian. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 04-07-2011, 18:35
|
|
|
Lucian teleportował się błyskawicznie schodząc kamiennym kolumnom z drogi. Daremnie. Przebiły one glebę i w jakiejś odległości wynurzyły się znowu samo naprowadzając się na maga. Ale Lucian zdążył odkorkować jakąś buteleczkę i pociągnąć z niej solidnie zanim zmuszony był teleportować się ponownie. I znowu. I znowu, bo kolumny zaczęły przyspieszać. W pewnym momencie teleportował się na powierzchnię jednej z nich. Druga niczym żywe stworzenie wygięła się i uderzyła w swą towarzyszkę. Obie zawaliły się w gruzy ale zaraz zaczęły się reformować. Latacz strzelił dwa razy do maga. Ten próbował postawić kamienną ścianę. Bariera zatrzymała pierwszą kulę ale gdy Agares jeno pstryknął palcami rozsypała się w pył. Kula utknęła magowi w nodze. Zachwiał się ale nie przewrócił oparłszy się na lasce.
~ Dawno nie widziałem kogokolwiek kto by był w stanie przyzwać Agaresa! - pomyślał Lucian ~ Cena była dla niego wielka ale istotnie to najlepszy wybór jaki mógł zrobić w tej sytuacji. Mimo to....
Lucian teleportował się po raz kolejny....prosto za plecy demona!
- A teraz mówimy papa - rzucił przykładając prawą rękawicę do demona.Rozległ się to nie ryk ni jęk. Agares próbował dosięgnąć maga ale z każdą chwilą był coraz słabszy. Andreas rzucił się swojemu sojusznikowi na pomoc ale było już za późno. Energia która trzymała Władcę legionów na tym planie została wyssana do cna i patron odwagi wrócił do swojego dominium. Kolumny które miały w tym momencie uderzyć maga zatrzymały się a następnie zawaliły się w tumanach kurzu. Tym razem na dobre.
Lucian stał przez chwilę po czym od jego osoby zawiał podmuch mocy tak wielki ze Latacz ponownie znalazł się na łopatkach kilka metrów dalej.
- Za...duż.....moc....- mówił do siebie przez telepiące zęby Arcymag. Wyssanej magii było za dużo. Musiał ją natychmiast zużyć zanim go rozerwie. Wykonał w powietrzu kilka szybkich gestów i nawet zdołał coś powiedzieć.
I wtedy z ziemi wyłoniła się wieża. Ogromna kamienna wieża z blankami, gargulcami i innymi niezbędnymi elementami. W dodatku rosła coraz wyżej, teraz tak potężna ze sięgała chmur!
Ale nie była jedna. Bo oto sześć innych siostrzanych wież wystrzeliło z gleby by do niej dołączyć. Dziwnym trafem jedna akurat tuż pod rycerzem. Mimowolnie został on wyniesiony na wyżyny. Gdy zaklęcie się skończyło siedział on na szczycie jednej z baszt trzymając się wiatrowskazu.
Arcymag daleko w dole zachwiał się.
- Przeceniłem się - mruknął. Tyle dobrego ze eliksir uzdrawiający zaczął działać. Dunkelschwert sięgnął i wyciągnął posażek szary posążek ptaka. Położył go na ziemi odsunął się i coś wymamrotał. Posążek zaczął rosnąc i nabierać kolorów. W chwilę potem przed Lucianem stał wyjątkowo piękny i wyrośnięty egzemplarz Żar-Ptaka.
- Zraz zjawią się tu ewentualne służby porządkowe. lepiej nie być wtedy na miejscu - stwierdził wdrapawszy się na opierzony grzbiet. Powietrzny wierzchowiec załopotał skrzydłami i lecąc nisko mag poleciał w głąb miasta*.
* Wbrew pozorom to nie jest deklaracja poddania się. To zaproszenie do kontynuowania pojedynku w formie dynamicznego pościgu. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 04-07-2011, 19:38
|
|
|
Latacz siedział teraz na skrzypiącym wiatrowskazie w kształcie koguta a nad nim świecił księżyc. Prawie jak pan Twardowski. Nawet diabeł się przewinął. Postanowił sobie, że przez najbliższy czas powstrzyma się od przyzywania Agaresa. Z pewnością nie był zadowolony, że posłużono się nim niczym bateryjką...
Blaszany kogucik skrzypnął i obrócił się trochę tak, że Andreas widział przed sobą oddalającego się na pawiopodobnym, płonącym ptaszysku Lucjana.
-Widok ładny, ale muszę poszukać mojego miecza - powiedział po czym złapał się piorunochronu i zaczął zjazd w dół. Już w połowie drogi zaczął błogosławić swoje rękawice za względnie niską przewodność cieplną.
Chwilę później miał już na plecach zgubiony miecz i wytaczał z pod ruin przed areną swój motocykl. Już kopnął rozrusznik, gdy nagle...
-STÓÓÓJ WANDAAALU!!!! - rozległ się ryk za jego plecami. Była to pani Jadwiga, sprzątaczka i zarazem postrach areny. Widać, że dopiero co wstała obudzona zamieszaniem, lecz swój bojowy ekwipunek w postaci straszliwego mopa miała ze sobą.
Od otaczającej ją wianuszkiem grupy strażników odłączyło się kilku i ruszyło w stronę Latacza.
-Ależ szanowna pani, oczywiście że to nie ja. Ja tu tylko parkuję, wszędzie indziej pozajmowane! A pani zobaczy! O! Motor mi obili bandyci jedni. A przed chwilą widziałem jak wylecieli z areny na ognistych ptakach! Tam widać! - Podczas przemowy wskazywał dłonią to na motor to na oddalającego się Arcymaga.
Talent aktorski nareszcie na coś się przydał bo jego wersja zdarzeń została przyjęta bez zastrzeżeń. Motor wyglądał rozpaczliwie co tylko potwierdziło jego wersję. Nie żeby kiedykolwiek wyglądał inaczej. Strażnicy przeprosili i jednogłośnie wyrazili niezrozumiały dla kobiety żal z powodu obitej maszyny. Po czym poganiani przez staruszkę z mopem pogalopowali w kierunku wskazanym przez Andreasa.
A teraz.. Silnik ryknął i motocykl pognał bocznymi uliczkami podążając za blaskiem piór ognistego ptaszyska. Już po chwili dowiedziona została przewaga maszyny nad zwierzęciem. Magiczny nie magiczny, ale nawet rozklekotany motor był w stanie dogonić obciążonego Lucjanem ptaka.
-EEEEEJJJ!!!- krzyknął w górę, upewniając się, że ma przed sobą długą prostą.
-CZeeego?
-Uciekłeś, a mnie prawie dopadła sprzątaczka!!
Twarz Lucjana zmarszczyła się. Nawet wroga nie wydałby na pastwę sprzątaczek..
-Powiedziałem im że to ty!!!
Mag zmarszczył się jeszcze bardziej. A to potwór.
-Jeszcze mi nie powiedziałeś co robiłeś na arenie!! Wyląduj gdzieś i zakończymy tą walkę jakoś po ludzku!
-Jeszcze czego!- odkrzyknął mag i zaczął wznosić się szybciej.
W tym momencie rozległ się huk wystrzału i mała lotka utkwiła w szyi ptaszyska które ziewnęło i zaczęło przymykać oczy.
A ziemia wydawała się być coraz większa i większa.... |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 04-07-2011, 20:55
|
|
|
~Irytujące! Czy on wie ile mi teraz zajmie by to zatuszować?! Dobrze że przynajmniej mam próbki. Mając je mogę...Zaraz...dlaczego opadamy?
Lucian zajęty własnymi myślami nawet nie usłyszał strzału. dopiero coraz leniwsze machanie skrzydeł ptaka wróciło jego osobę do rzeczywistości. Zaklął szpetnie i wyprostowawszy się wyprostował się na całą wysokość. Zaczął rzucać kolejne zaklęcie. Oczywiście Latacz miał teraz dobry moment do strzału. Niefortunnie akurat gdy mierzył najechał na nierówność na drodze. Kula - tym razem naprawdę wrednego kalibru - urwała ptakowi nogę. Zwierzę nawet tego nie zauważyło bo spało twardo teraz jeno szybując. A Andreas zahamował gwałtownie by nie rozbić się na solidnej kamiennej ścianie. Zgrzytnął zębami. Teraz był zmuszony zawrócić do ostatniego zakrętu i jechać naokoło by ominąć przeszkodę.
Tymczasem Arcymag zaczekał aż znajdzie się na odpowiedniej wysokości by zeskoczyć z ptaka. Wylądowawszy na jakimś dachu bezzwłocznie zdematerializował ptaka zanim ten nie rozbije się na jakimś wieżowcu. Gdy zwierzę - stawszy się najpierw dymem - wróciło do formy posążka schował je sobie za pazuchę. Zmuszony został do skorzystania z innego środka lokomocji. Sięgnął do swej czerwonej i magicznie nieskończenie pojemnej torby by - z niemałym wysiłkiem - wyciągnąć......najprawdziwszy perski dywan. Musiał się streszczać bo światło reflektora motocykla zdradzało że Latacz go szuka.
Dywan był zrobiony własnoręcznie przez Luciana i jako taki - oprócz latania - był całkowicie ognioodporny. Miał jednak jedną wadę. Jako że został transmutowany z plazmowego telewizora to w kółko odgrywał Jedyną Słuszną Melodię.
Arcymag wzbił się w powietrze kontynuując przerwaną podróż. Tym samym dał znać rycerzowi o swoim położeniu.
- Stój! - wrzasnął za Lucianem. Ten wyśmiał jego propozycję. A nieprzyjemny to był śmiech. Zupełnie inny od jego "prawdziwego" chichotu geeka.
- Nie masz najmniejszego pojęcia w CO się pakujesz Andreasie Gwyneddydzie. - rzekł zbijając Latacz z tropu na tyle mocno że ten nie zdołał skręcić by uniknąć straganu z owocami (skąd stragan z owocami w środku nocy)?
Teraz Latacz i jego stalowy rumak byli dwukołową sałatką owocową.
Rycerz otarł oczy z owocu cytrusów by nie stracić kontaktu wzrokowego. Nie było wątpliwości. Cokolwiek planował teraz mag jego wręcz unosząca się intencja informowała że miało zabić.
Lucian zaczął tkać szybkie zaklęcie. Gwynedd próbował wystrzelić ale rewolwer zapchany miąższem arbuza odmówił posłuszeństwa. Rycerz wyrzucił bezużyteczną teraz pukawkę (notując w pamięci by sprawić sobie nową) i zaczął macać się po kieszeniach w poszukiwaniu innej spluwy.
Tymczasem Lucian skończył tkać krótkotrwałą ale niezwykle mocna nieelementarną barierę. Trzydzieści sekund. W sam raz.
- O furious flame and angered earth.
I call for your aid too crush my foes.
Let the Power awake in their silent awe....
W tym momencie jakieś cztery kilometry przed nimi zniknął dosłownie cały rząd wieżowców. Za to pojawił się dym. Latacz wyciągnął wreszcie drugiego Colta. Kula odbiła się jednak od osłony.
O furious earth and angered flame.
By Our might we will sway them aside.
When working together in wake of destruction!
Lucian przeleciał pierwszy....nad gargantuiczną, ciągnąca się od horyzontu po horyzont wyrwą w skorupie ziemskiej! Szeroką na pięćdziesiąt metrów. Motocykl zahamował gwałtownie po raz wtóry.
-MAGMA TSUNAMI!
Czerwona fala stopionej lawy przysłoniła nawet księżyc. Mogło to wywołać tylko jedną reakcję.
- O szlag - skomentował Latacz zawracając z piskiem opon.
Lucian uśmiechnął się pewny że tym razem z rycerz zostanie jedynie bazaltowy skwarek. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
Ostatnio zmieniony przez Karel dnia 06-07-2011, 20:52, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 05-07-2011, 18:23
|
|
|
Szlag, szlag, szlaag~ nucąc pod nosem Latacz uderzył pięścią w glif zmniejszania umieszczony na baku motocykla i schował maszynę, teraz zajmującą nie więcej miejsca niż pudełko zapałek, do kieszeni.
Biegł przez ulice szukając włazu... Jest. Okrągła pokrywa studzienki burzowej ma szansę uratować mu życie.
Podważył ją nożem, odsunął na bok i zaczął wydrapywać na metalowej powierzchni prosty wzór.
Krąg lewitacji, bo tak nazywał się talizman który naprędce konstruował był popularnym magicznym dowcipem.
Wystarczyła niewielka moneta lub inny metalowy okrąg położona na progu lub w niskim przejściu by przechodzący nad nim człowiek uniósł się na parę centymetrów w górę i wyrżnął głową w sufit lub framugę.
Pracował szybko i już po chwili amulet był gotowy. Co prawda w akademii robił tylko niewielkie kręgi, ale jak powiedział kiedyś ktoś mądry i zielony: "wielkość nie ma znaczenia". Oby się nie mylił.
Skończywszy pracę zsunął się do studzienki i zasunął za sobą właz. Pozostawało mu tylko czekać.
Zgodnie z oczekiwaniami gorąca masa przelewała się nad studzienką. Kilka centymetrów nad, ale to wystarczyło by Latacz
nie został usmażony. Nawet nie było tak strasznie gorąco: ciepłe powietrze unosiło się w górę.
W końcu rozszalałe morze płomieni i lawy uspokoiło się i Gwynedd wyszedł na powierzchnię. Pokręcił głową gdy zobaczył co stało się z miastem i okolicą.
-Mogę walczyć na arenie ale takie coś mnie już przerasta - powiedział do siebie i w tym momencie zaświtał mu pewien pomysł. Ze swojej torby wyciągnął grube tomiszcze, złotą pieczęć oraz kilka czarnoksięskich przyborów.
Na gruzach zniszczonego miasta rozpoczął nowy rytuał.
.
.
.
- Ojejka jejka jej.A wiec poszukujemy rozrywki? Musisz waszmość wiedzieć ze nuda ma swoje zalety. Daje spokój, odpoczynek i....- oczy mu zabłysły w zabójczej intencji -
- Bezpieczeństwo.
Mag teleportował się za plecami Andreasa i .....
Natychmiast gdy się tam znalazł otrzymał cios płazem miecza. Rzuciło go na ziemię. Lucjan rozglądał się niepewnie
i marszcząc brwi starał się coś przypomnieć.
-Taak to już przerabialiśmy. Ale w nieco innej wersji. Przypomnij sobie, Uciekłeś na dywanie niszcząc miasto. - wskazał teraz na blaknący krąg na ziemi. Na szczęście Amon, stary diabeł, dał się przekonać by pomieszać trochę z czasem.
Latacz zarzucił miecz na ramię i rozluźnił mięśnie.
-Powiedz mi tylko co tu robiłeś a ja odejdę zadowolony. Nie ma potrzeby niszczyć całego miasta wraz z areną. - Gwynedd skłonił się magowi - Ale przyznam że takiej magii jeszcze nie widziałem. Zaiste imponujące.- powiedział i wyczekująco spojrzał na maga. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Karel
Latveria Ruler
Dołączył: 16 Kwi 2009 Skąd: Who cares? Status: offline
Grupy: Syndykat WOM
|
Wysłany: 05-07-2011, 20:42
|
|
|
Lucian milczał przez chwilę, ściągnął okulary po czym nawiązał kontakt wzrokowy.
- Pokaż mi - stwierdził. Szybko napływające obrazy wyjaśniły wszystko. Arcymag po prostu skopiował sobie ostatnie wydarzenia do własnej pamięci. Na resztę nie było czasu.
- Ojej - mruknął zakładając na powrót binokle - Twoje zdolności przetrwania są doprawdy zadziwiające - mag pochwalił Andreassa odwzajemniając komplement - Powtarzanie tego wszystkiego byłoby bezsensowne...nawet pomimo faktu że TY teraz jesteś zmęczony a ja w pełni sił. Myślę że mimo wszystko zasłużyłeś sobie na odpowiedź. Panika która mnie dosięgła nie jest najlepszym sprzymierzeńcem.
Gwynedd westchnął zmęczony tą sytuacją i monologiem maga. Czekał aż Lucian przejdzie do sedna.
- Usiłuję stworzyć....ostateczną formę życia! - stwierdził wyciągając rękę i laskę ku niebu. Na jego twarzy pojawił się natchniony wyraz ale zaraz się opanował.
- Emmm...chyba nie ty pierwszy.
- Ahh...to prawda. Ale to co JA chcę zapewnić to nieskończony potencjał. Dlatego przybyłem...przybywam regularnie TUTAJ. W miejscu gdzie zbiera się tyle istot wszelkich kształtów i rodzajów...muszą być odpowiednie próbki.
- Próbki? - zapytał rycerz zaczynając się domyślać i czując ze nie do końca mu się to podoba.
- Zgadza się. Pot,naskórek, włosy, paznokcie...krew. Szczególnie w tej ostatniej Arena jest niezwykle obiecująca. Parę razy znalazłem wybite zęby. Śmiem twierdzić że mam próbki WSZYSTKICH kiedykolwiek walczących tutaj. I nie tylko. Mam też trochę ciebie - stwierdził wyciągając buteleczkę opatrzoną imieniem i nazwiskiem Latacza. Ten nie wytrzymał i sięgnął po miecz.
- To praktyki z pogranicza nekromancji. Pobieranie części innych osób bez pytania...
- Naprawdę myślisz ze ktokolwiek by dał mi kawałek siebie gdybym poprosił? "Przepraszam mogę dostać pani paznokcie? Tak potrzebne mi są do magicznego eksperymentu." Hahahah...ojej - Lucian zdał sobie sprawę ze przesadził - Nie unoś się tak cny rycerzu. Czyżbyś tak łatwo łamał dane słowo? Przecież powiedziałem ci co tu robię.
Mag zaczął chodzić w te i wewte.
- Na początku....może pomińmy początki. Choć muszę przyznać że wszystko zawdzięczam mojemu nauczycielowi. W każdym razie gdy zyskałem odpowiednią moc i siłę zacząłem współpracować z magami Lodowej Iglicy, wybrałem ich bo dawniej należał do nich mój dziadek. Stworzyli homunculusy. Po prawdzie stworzyliśmy je razem. Pierwszy raz uczestniczyłem przy takim projekcie. Oczywiście były tylko rzemiosłem w porównaniu z tym co tworzył mój mistrz ale...
Przerwał na chwilę zgubiwszy wątek.
- O czym to ja? - zapytał.
- O samowolnym życia tworzeniu. O homunculusach - mruknął Gwynedd.
- A tak - przyznał Dunkelschwert ignorując naganę zawartą w tonie głosu.
- Jak na mój pierwszy raz poszło mi lepiej niż dobrze...choć muszę przyznać Iglicowcy bardzo mi pomogli. Ale mieliśmy małe starcie w punkcie emmm przeznaczenia naszego dzieła. Widzisz oni chcieli mieć idealnego żołnierza. A ja chciałem mieć obiekty obserwacyjne. Samo pole bitwy było zbyt wąskim środowiskiem. Dlatego zastosowałem małą sztuczkę.
Człek w czerwonych szatach uśmiechnął się chytrze i podniósł jeden palec do góry.
- Zaszczepiłem w homunculusach potencjał...uważasz? Potencjał do wytworzenia wolnej woli - w tym momencie mag uśmiechnął się promiennie.
- Wyobraź sobie moja radość gdy aż ośmiu udało się to osiągnąć. Oczywiście zauważyłem to pierwszy bo wiedziałem czego szukać. W końcu zdecydowały się na ucieczkę. Trochę im pomogłem ale niestety przeżyła tylko połowa - westchnął z nieszczęśliwa miną.
- Jak na razie znalazłem trzy. Wszystkie przebywają pod pieczą Kościoła Praworządności. Chowają się dobrze, często je obserwuję. Gdyby tylko ci religijni ślepcy wiedzieli co maja pod swoją opieką - zachichotał.
- Miłe dzieciaki. Na tyle miłe że chyba popełniłyby samobójstwo gdyby wiedziały co było wymagane by je narodzić.
- Ty...
- Och spokojnie już nie pracuję nad wytwarzaniem homunculusów w TEN sposób. Było to dobre by nauczyć się podstaw. Dalej musiałem eksperymentować sam....
- To znaczy? - Latacz aż musiał zapytać. mimo ze to co mówił Lucian brzmiało momentami obrzydliwe zdawał się z magiem podzielać jedną cechę: rządzę wiedzy. Teraz gdy mag wpadł w słowotok Andreas nie śmiał mu przerywać w obawie by go nie spłoszyć.
- Powiedz mi...czy wiesz dlaczego powiedzmy...na przykład bogowie stoją wyżej od ludzi?
- Zazwyczaj dlatego ze są mocniejsi, mądrzejsi ect.
- Właśnie! Ale to nie znaczy że ludzie nie maja takiego potencjału! Mają wręcz nieskończony. Po prostu ich żywoty są za krótkie by z tego skorzystać. Natomiast bogowie - i inne istoty podobnej potęgi - zjawiają się od razu w pełni sił. Innymi słowy: z chwila stworzenia uderzają od razu w sufit znajdujący się wprawdzie wysoko ale jednak skończony. I teraz stawiamy pytanie. Co by było gdy wrodzoną moc wyższych bytów połączyć z możliwością rozwoju śmiertelnych?
- Istotę potężną...z możliwością rośnięcia w siłę i rozum.
- Właśnie! Oczywiście to nie wszystko. Istnieją inne cechy niż rozum i potęga. Na przykład potencjał magiczny. Jeśli będziesz czarować zbyt dużo musisz poczekać aż twa mana, ether czy jak to zwą w różnych światach się odnowi. Jak go zwiększyć? Jak na razie jedyne do czego doszliśmy to artefakty, rytuały i butelki z płynami. A przecież chodzi o to by rzecz była w środku. A dusza? Uczucia? Zmysły? Zbyt wiele pytań....
- Zawsze jest zbyt wiele pytań. I za mało odpowiedzi - przyznał rycerz.
- Chyba ze masz książkę która ma WSZYSTKIE odpowiedzi - stwierdził sięgając za pazuchę wyjmując coś co wyglądało na piękny błękitny kryształ - Podziwiaj. Oto Kamień Filozofów.
- To nie może być Kamień Filozoficzny. Ten jest koloru srebrnego lub złotego. pierwszy niedoskonały produkuje srebro z każdego metalu. Drugi zaś - ten perfekcyjny - złoto i eliksir życia.
- Hahahaha. Perfekcyjny? To mówią idioci którzy myślą ze najważniejsze jest życie i bogactwo i w swej głupocie obawiają się utracić jedno i drugie. Nie dość odważnie by osiągnąć coś o wiele cenniejszego. NIESKOŃCZONĄ WIEDZĘ! - zawołał ekstatycznie.
- To nie możliwe! - zaprotestował Latacz czując jednak podniecenie. Jakoś wiedział że Lucian nie kłamie.
- Och ależ możliwe. W porównaniu z doskonałym Kamieniem nawet Claire Bible jest przestarzałą encyklopedią napisaną przez stetryczałego profesora 300 lat temu i w dodatku zjedzoną przez mole - Lucian uśmiechnął się rozbawiony własnym porównaniem.
- Nie ja pierwszy stworzyłem doskonały Kamień. Pionierem był mój mistrz ale został on zmuszony go poświecić by ocalić swe życie. Wysoką cenę ono miało oj wysoką, ale zdołał przynajmniej znaleźć odpowiedź na swe pytanie.
- Co masz na myśli mówiąc znaleźć? - wtrącił rycerz czując zgrzyt. Dunkelschwert skrzywił się.
- Kamień nie działa w ten sposób jak myślisz. Widza nie napłynie do ciebie od razu. Musi zostać odczytania. Można go porównać do indeksu z biliardem biliardów stron. Mój mistrz miał jednak jedno pytanie. Ja zaś miałem..mam trzy. Na jedno już uzyskałem odpowiedź. Jeśli chodzi o drugie to nawet jak teraz rozmawiamy moje zaklęcie przemierza nieskończone sub-wymiary fasetek tego cuda by je znaleźć.
- A dotyczą?
- Oczywiście idealnego stworzenia o którym mówiłem! Ale powiedziałem o wiele więcej niż byłem zobligowany. Za zdradzenie tylu moich sekretów powinieneś mnie chyba zostawić w spokoju do swej śmierci ze starości.
- A co z twoja śmiercią?
- Kto powiedział ze mam Jeden kamień? Inaczej nie miałbym nadziei na uzyskanie wiedzy której szukam. Żegnam Andreasie - stwierdził znikając - Och jeszcze jedno - zniknął i pojawił się za nim trzymając jakaś podejrzanie wyglądająca igłę. Niezwłocznie wbił ją w kark rycerza.
- Uahhhggghhh! - jęknął zaskoczony rycerz padając na kolana i trzymając się za głowę.
- Ojejka, jejka, jej spokojnie. Zaraz przejdzie. Nie mogę przecież ryzykować że zaczniesz chodzić i rozpowiadać moje tajemnice prawda? Dlatego upewnię się ze nie będziesz rozmawiał o tym z nikim prócz mnie. Czy przekazywał w jakikolwiek inny sposób. To do czego dążę jest ważniejsze niż twoja czy moja satysfakcja czy nawet nasze żywoty.
- Co m-masz na myśli?
- Może ci powiem przy następnym spotkaniu. I nawet nie myśl o wyjęciu tego cacka.
- Bo co? Umrę?
- Gorzej! Nie będziesz już w stanie przyswoić sobie JAKIEJKOLWIEK nauki. Straszny los dla takich jak ty czy ja, prawda? Teraz już naprawdę do widzenia Gwyneddzie. Coś ci zdradzę przy naszym następnym spotkaniu. To obietnica. Skończywszy rozmowę Arcymag zniknął za pomocą teleportacji. |
_________________ "So come forth, Avenger. It is time to put our lingering dispute... to an end!"
|
|
|
|
|
Ren
蓮 <-- To moje imię.
Dołączył: 25 Cze 2010 Skąd: Manticore Status: offline
Grupy: Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 07-07-2011, 07:55
|
|
|
W mgnieniu oka za plecami rycerza pojawiła się piękna niczym bogini dziewczyna. Przez chwilę przyglądała się znikajacej igle w ciele rycerza. Obeszła go w koło i stanęła przed nim. Podniosła go z kolan spojrzała mu w oczy a z jej ust wydobył się głos który był najpiękniejszym dźwiękiem jaki można usłyszeć.
- Widziałam już taka zabawkę kiedys, jedyny sposób na pozbycie się tego jest wypicie tego napoju.
Wręczyła małą butelkę w ręce rycerza. Ten podniósł ją wyżej i począł czytać instrukcję:
Krew królowej wampirów.
Saya Ren.
Zachować szczególną ostrożność.
Pomaga na wszystkie choroby i niepożądane ciała stałe jak i astralne także niweluje śmierć.
Działania uboczne:
Krótkotrwałe:
Drgawki, zmiana koloru oczu i skóry, sraczka, szał zabijania, wymioty, rosniecie dodatkowych kończyn i inne nieznane. Objawy ustępują po godzinie.
Działania uboczne stałe:
Gromadzenie ogromnej ilości energii, wchłanianie energii osób trzecich, zamiana w Dhampira.
Te działania nie są odwracalne.
Spojrzał na piękną twarz dziewczyny.
- To twoja krew ?
- Tak - odpowiedziala Saya - moja, za to twoja to jest jedyna szansa na "normalne" życie. Wybór pozostawiam tobie.
Położyła dłoń na piersi rycerza, całe jego ciało wypełniło ciepło a wszystkie rany odniesione w walce się zagoiły.
Rozlozyla skrzydła i poderwala się w górę.
Rycerz został na ziemi patrząc za odlatujaca dziewczyną a w jego dłoni tkwiła mała buteleczka z czerwonym swiecącym napojem. |
_________________ Yoake umare kuru mono yo,
Keshite miushinawa naide,
You are you shoujyo yo ima koso!
Furi hodoki tachi agare!
|
|
|
|
|
Potwór Latacz
Czajnik w Mroku
Dołączył: 05 Lip 2010 Skąd: Kraków Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 07-07-2011, 08:37
|
|
|
Latacz ważył buteleczkę w dłoni.
-Nieśmiertelność, moc magiczna...- otrząsnął się, z trudem opierając się pokusie.-Może wtedy gdy będę tego naprawdę potrzebował. To cenny dar. Zbyt cenny by przyjmować go pochopnie.
Ból w karku ustąpił. Właściwie dzięki czarom Sayi czuł się teraz doskonale. Sięgnął ręką do miejsca ukłucia i nie wyczuł nic poza malutkim zgrubieniem tam gdzie wbiła się igła.
-Będę musiał w wolnym czasie zbadać naturę tego urządzenia. Ale póki co...- nakazał sobie by nikomu nie wspominał o rozmowie z magiem.
Ostatni raz obrzucił wzrokiem arenę i oddalając się przywiązał buteleczkę do łańcuszka z amuletem. |
_________________ Jestem wielkim Potworem Lataczem!!! <Ö>
"Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi której ja i ty
Nie zamienimy w bagno krwi "
|
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 29-08-2011, 08:55
|
|
|
W stanie medytacji czekałem na jedna osobę. Rzec biorąc udawałem ,że medytuje. Trudno medytować takim miejscu jak arena. A to kurz, a zapachy z toalety. Obok mnie stała owca, która zaczęła jeść piasek, ob nic innego nie było. Wokół niej latało wkurzające stadko muszek. Kolejny powód dlaczego nie wychodzi mi medytowanie. Była to dla mnie specjalna owca. Owca zemsty. Co jest powodem zemsty. Wszystko rozchodzi się o płytkę do gry. Tenże wampir porysował swoim paznokietkiem. Owca zaczęła głośniej beczeć. To znak, ze nadchodzi mój rywal. |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
RepliForce
Vongola Boss
Dołączył: 30 Sty 2009 Skąd: Z Pustyni Status: offline
Grupy: Omertà
|
Wysłany: 30-08-2011, 15:04
|
|
|
Daisuke rozejrzał się po Arenie. Westchnął tylko, mrucząc pod nosem "Jak dobrze na starych śmieciach.". Widząc potencjalnego rywala, podszedł do niego, lekko tracił jego ramię, po czym powiedział.
- Wstawaj, widzę nudzi ci się ciutkę, to chociaż się rozgrzejemy.
Po czym odskoczył do tyłu kilka kroków do tyłu. |
_________________ "Bo to właśnie niebo pozwala fruwać chmurom po swoim bezkresie"
|
|
|
|
|
Caladan
Chaos is Behind you
Dołączył: 04 Lut 2007 Skąd: Gdynia Smocza Góra Status: offline
Grupy: Melior Absque Chrisma Omertà Syndykat WOM
|
Wysłany: 30-08-2011, 18:55
|
|
|
Powoli wstałem spoglądając na Repliego. Czas przetestować jeszcze nie dawnego rekruta. Ślimaczym wzrokiem patrzałem na cofającego wojownika, a potem na owieczkę
.
-Droga owieczko możesz pójść na trybunę. - odrzekłem
Beeeee- Owieczka smutno patrzała na Caladana, co musiało oznaczać, że nie jest zadowolona
-Nie, jesteś prezentem dla Sayi- ripostowałem poprawiając kokardkę i fryzurę owieczki.
-Teraz wyglądasz jak Super Elvis. No idż na trybune. Twój czas jeszcze nie nadszedł.
-Beee- Poddała się owca.
Co ja tu miałem zrobić. Standard nie standard. Rzucił monetę do góry i złapał. Hmmm nietypowo pół standard powiedział tak do siebie.
Repli był przygotowany, że przeciwnik do niego przyjdzie Caladan pstryknął powietrze poszła fala piasku, która spokojnie przetrzymał Sora. Nagle pod jego nosem pojawiła kilka miniaturowych palców*, które mocno przywaliły podbródek pustynnego wojownika, że aż wyskoczył w górę. Caladan wyskoczył w również w górę w kierunku Repliego
Słabsza wersja Zaciśniętej pięści Bigby'ego z Baldura, ale zamiast gnieść i paraliżować powoduje wyrzut(Home run). |
_________________ It gets so lonely being evil
What I'd do to see a smile
Even for a little while
And no one loves you when you're evil
I'm lying through my teeth!
Your tears are all the company I need |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików Możesz ściągać załączniki
|
Dodaj temat do Ulubionych
|
|
|
|